Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Autor
Wiadomość
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Scenariusz Niuchacze:H - Chochliki porwały z kuchni nauczynia i rzucają nimi w Ciebie, w otoczenie - a są tam noże! Co prawda stołowe ale nie są bezpieczne rzucone z taką siłą. Jeden z niuchaczy w trakcie gonitwy został od takowego ranny. Jeśli poświęcisz oddzielnie czas na udzielenie mu pomocy (post poza wątkiem na 2000 znaków oraz podanie zwierzęciu z własnej kieszeni 1 porcji eliksiru wiggenowego) to otrzymasz 1 punkt do ONMS. Ilość:2
Cassian dwoił się i troił by udało mu się znaleźć porządnego korepetytora magii leczniczej. Niemniej, większość jego znajomych albo kompletnie nie ogarniała tej dziedziny magii, albo nie miała czasu, będąc zajęta swoimi sprawami bieżącymi. Gryfon wiedział, że często wymagał niemożliwego, bo on sam poświęcał teraz dużo na nadrabianie zaległości, które w taki czy inny sposób ostatnimi czasy mu się nawarstwiły i naprostowanie ich w krótkim czasie graniczyło z cudem, a nikt na dobrą sprawę nie miał czasu na regularną pracę. Wyjątkowo... Postanowił chociaż raz poszukać sobie profesjonalnego korepetytora. Takiego, któremu nie żal będzie straconego czasu, a który w zamian, za zaoszczędzone przez chłopaka pieniądze będzie w stanie ustawicznie mu pomagać.
Zabrał ze sobą wszystko co uważał za najpotrzebniejsze. Znalazł się tam podręcznik, kilka arkuszy pergaminu i parę fiolek. Znalazło się również miejsce dla inkaustu z piórem i w takim właśnie przygotowaniu ruszył wprost do klasy magii leczniczej, gdzie wcześniej listownie umówił się na zajęcia. Od momentu, w którym schody wysadziły go na pierwszym piętrze czuł dość dziwne uczucie – jakby był obserwowany. Niemniej jednak, mimo rozglądania się wokół siebie raz po raz nie zauważył nic niepokojącego. Przynajmniej, dopóki jeden z kuchennych garnków nie minął jego głowy o kilka centymetrów, a złowrogi rechot pokracznych kreatur jakimi były chochliki kornwalijskie nie odbił się echem w kamiennym korytarzu. - Co za paskudne stworzenia! - Powiedział wyjmując różdżkę spod peleryny i pędząc na tyle na ile starczyło mu tchu w płucach.
Kątem oka zauważył inne, bardziej niźli garnek niebezpieczne przedmioty, które odbijały światło świec. Noże, patelnie... Cały osprzęt potrzebny do magicznego gotowanie. Szkoda, że nie wparowały z takim asortymentem na lekcje Bozika. Wtedy na bank zarobiłyby dodatkowe punkty dla któregoś z domów. I pewnie jakąś ponadprogramową dekapitację patrząc na rozmiar co poniektórych noży.
Ostrze narzędzia zdawały się przelatywać w naprawdę niewielkich odległościach i tylko cudem żaden nie trafił w samego Cassiana. Niemniej jednak to powoli przestawało być śmieszne. Chłopakowi udało się drętwotą strącić jednego czy dwa z chochlików kornwalijskich. Niemniej jednak ich było naprawdę całkiem sporo, a to utrudniało celowanie. Nie mówiąc o tym, że udało mu się również zauważyć coś, co momentalnie wzbudziło w nim litość i okropne poczucie niesprawiedliwości.
Człapiący sobie powolnie niuchacz oberwał jednym z kuchennych narzędzi do tego stopnia, że rana wydawała się być dość poważną. Gryfon nie musiał zastanawiać się kilka razy by od razu popędzić w jego kierunku i w biegu podnosząc go z ziemi schował za swoją pazuchą. Nie dałby mu się od tak wykrwawić... Fakt. Nie przepadał za magicznymi stworzeniami. Niemniej żadne nie zasługiwało na śmierć, bo tak. Aż tak okrutny nie był.
Kiedy wbiegł do sali od razu zatrzasnął za sobą drzwi i miał nadzieję, że jego nauczyciel już na niego czekał. Przytrzymując swoimi rękoma wrota, tak by napór paskudnych stworzeń nie wdarł się do środka poczuł to jak ostrze przedmioty zatapiają swoje końcówki w solidnym drenie, z którego zrobiono drzwi. - Huh... To mogłem być ja. - Wymamrotał kompletnie potargany zamykając zamek do sali.
Życie uwielbiało go zaskakiwać. Ledwo co zdążył wyrobić się z kolejnymi pracami domowymi, a tu zobaczył nagle na tablicy ogłoszeniowej stosowne pismo, w którym ktoś szuka zwyczajnie korepetytora do magii leczniczej; zastanawiało go to mocno, czy napisać, czy też i nie, znając ilość pracy, jaką będzie miał na następne dni. Zastanawiało go to do tego stopnia, że prostym ruchem kościstych dłoni, zapoznając się opuszkami palców ze strukturą papieru, zwyczajnie wyrwał kawałek pergaminu z biuletynu ogłoszeniowego i, przejrzawszy go za pomocą czekoladowych oczu, przeszedł powoli do skrobania odpowiedniego listu. Wysłał go poprzez kruka, którego oczywiście, na umówione spotkanie, po prostu nie brał. Dodatkowa gotówka zawsze się przyda, a przecież może na tym także więcej zyskać, niż tylko i wyłącznie pieniądze. Oczywiście dodatkowy brzdęk złotych monet w portfelu jest na plus, aczkolwiek była to okazja do poćwiczenia magii leczniczej, z którą był jak za pan brat. Jako że były to natomiast korepetycje, wziął ze sobą standardowy podręcznik, który powinien nie stanowić problemu Cassianowi, a także własne materiały, z których czasami miał okazję korzystać. Wszystko zdawało się stanowić idealnie dobraną całość, dzięki której przekaże wiedzę potencjalnemu uczniowi. Udał się na miejsce tego wszystkiego jako pierwszy; wkroczywszy do sali, zdołał złapać jednego niuchacza kręcącego się po podłodze. Torbę zostawił na jednej z ławek, mając tym samym nadzieję, że nic się z nią nie stanie. Kciukiem gładził natomiast drewniany patyczek, w którym drzemał rdzeń z serca buchorożca, będąc przygotowanym do potencjalnej obrony... Było zdecydowanie za cicho... zdecydowanie za cicho. Niestety - nie było tak, jak myślał, że będzie, gdy ledwo co wyciągnął różdżkę w stronę zagrożenia i gęsta farba pokryła jego czarne ubrania własnym fioletem. — Kurwa mać. — wycedził przez zęby, by następnie pozbyć się Bombardą paru chochlików, gdy reszta, przestraszona, wyleciała przez okno i tym samym samego siebie oczyścić z efektów działań gównianych antropomorifcznych idiotyzmów. Chłoszczyść zadziałało, aczkolwiek wymagało kilkukrotnego zastosowania, w związku z czym trudził się i marudził gdzieś na umyśle na te perfidne stworzenia, spoglądając na otwierające się ponownie drzwi, w których pojawił się chłopak. I wyraźniejszy dźwięk rzucanych talerzy. Skierował ku niemu spokojne, analityczne spojrzenie, robiąc jeden krok, obarczony odpowiednio wyważoną równowagą, kiedy ten zamknął drzwi, gdy przez drewno zwyczajnie przedzierały się końcówki noży... — Cassian? Wszystko w porządku? — zapytał się, mając na uwadze pierwsze zdrowie chłopaka, aniżeli nauczanie. Początkowo nie widział żadnych obrażeń, ale, jak to w życiu bywało, mogło być zupełnie inaczej. Nie wiedział jeszcze o poszkodowanym stworzeniu magicznym, które to dzierżył ze sobą Gryfon.
Nieprzyjemne wibracje świadczące o ciągłym naporze ze strony tak chochlików jak i noży nie ustawały i budziły coraz to większy niepokój ze strony gryfona, który ciężarem swojego ciała blokował ich dostęp do sali magii leczniczej. Nie zamierzał jednak droczyć się ze stworzeniami, których w ostatnich dniach miał absolutnie dosyć i niewiele myśląc skierował swoją różdżkę w kierunku zamka znajdującego się w drzwiach. Pod nosem mruknął inkantację do zaklęcia Colloportus i zamek magicznie zablokował się do tego stopnia, że mimo naglących i zbyt entuzjastycznych jak na zaistniałą sytuację chochliczych głosów Cassian już nimi się kompletnie nie przejmował. - Em... Tak, tak... - Wyjąkał kompletnie nie będąc przygotowanym na taki obrót rzeczy. Od razu zorientował się również, że szalony sprint do sali raczej nie przyniósł pozytywnych skutków względem jego ogłady.
Zaczesał włosy, które jak do tej pory wyglądały bardziej na nieudaną snopowiązałkę, z każdym możliwym kosmykiem znajdującym się w inną stronę. Kształtu nabrała również rozchwiana jak do tej pory szata, którą gdzieniegdzie należało podciągnąć by nie szurała całkowicie po ziemi. Dopiero teraz pozwolił sobie na to by jakkolwiek dalej kontynuować. - Ten cały incydent z chochlikami to jawna kpina. - Warknął wyjmując wszystko to co przytaszczył ze sobą na zajęcia. W międzyczasie udało mu się również pochwycić kolejnego niuchacza, który dość sielsko i niezobowiązująco krzątał się między nogami krzesła, na którym usiadł gryfon. Po zręcznym i na całe szczęście krótkim chwytaniu stworzonko wylądowało w kolejnej kieszeni torby, a on sam zajrzał do tej, w której znajdował się ranny osobnik. Wyciągnął go na wierzch rozglądając się wokół siebie za wolnym bandażem i lokalizując go kilka ławek dalej od razu do niego podszedł. Nie chciał niepotrzebnie strofować zwierzaka, ale krwawienie należało zatamować, do tego stopnia, żeby mógł po powrocie do swojego pokoju podać mu kilka kropel eliksiru wiggenowego.
Na całe szczęście rana nie byłą jakaś głęboka, bardziej zaliczyłby ją do tych powierzchownych, które z czasem nie powinny po sobie zostawić czasu. Niemniej nie zamierzał porzucać zwierzaka i po sprawnie założonym opatrunku i ponownym skryciu go za pazuchą wrócił już obecny i w pełni świadom do tego po co tutaj przybyli. - Wybacz... Nie mogłem go tak zostawić. - Westchnął chcąc się chociaż minimalnie usprawiedliwić. Z nerwów zaczął przeglądać podręcznik w poszukiwaniu czegoś co będzie do tego stopnia zajmujące, że odwróci uwagę od tego jak bardzo negatywnie wypadło ich pierwsze spotkanie. Niemniej jednak na pożółkłych stronach podręcznika poza ścianami tekstu przeplatanymi dopiskami na marginesach nie udało znaleźć mu się nic takiego. Wziął solidny, głęboki wdech i dopiero teraz, uspokajając rozchwiane zmysły zaczął ponownie. Powoli. - A więc nasza chochlicza ferajna postanowiła od tak porzucać we mnie przedmiotami. Dziś jednak miałem ogromne szczęście, ponieważ do repertuaru zawitały najostrzejsze kuchenne noże na tym terenie i do dziesięciu mil wokół niego. - Przekornie opowiadał swoja historię słuchaczowi z domu borsuka stwierdzając, że to naprawdę jest dość osobliwe spotkanie.
Te chochliki, nie oszukujmy się, stawały się coraz bardziej wkurzające i nie bez powodu Felinus czuł, że będzie w stanie przyjebać paru z nim po Rumpo na kręgosłupie, by się chociaż na chwilę opamiętały, patrząc na towarzyszy wygiętych w pół. Sadystyczna strona Lowella zawsze była niepokojąca, a zdolność do wykonania obrażeń - nieobliczalna. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się znajduje pod kopułą czaszki, w związku z czym obecnie Puchon czuł się bezkarnie w obrębie własnych wyobrażeń. Nie zmienia to jednego, znaczącego faktu - mimo iż takie myśli czasami znajdowały się na umyśle korepetytora, mimo iż były zachęcające i poniekąd kuszące, niczym zakazany owoc, nie poddawał się im w żaden szczególny sposób. Zastosowanie czarnej magii przy innych mogłoby się wiązać z konsekwencjami, z jakimi na pewno nie chciałby mieć do czynienia; traktowanie jako trędowatego także nie wchodziło u niego w grę. Szkoda, że tak mało wiedział o swoich korzeniach - na pewno tam znalazłby powód, dlaczego ma niezłą smykałkę do sztuk zakazanych i dlaczego mu ona całkiem nieźle wychodzi. Kiwnął głową na jego zapewnienie, zastanawiając się nad tym, co zgraja chochlicza postanowiła tak naprawdę zrobić. Rzucanie talerzami nie było mu obce, ale ostatecznie... żeby nożami? Chyba te magiczne istoty do reszty pojebało, a obecnie miał ochotę rzucić w nie Bombardą, byleby zażegnać się z problemem raz na zawsze. Na szczęście zaklęcie rzucone przez Gryfona zadziałało, w związku z czym nie musieli się o to wszystko martwić jak dwie ostatnie sieroty. — Nawet mi nie mów... szkoda, że nikt się za to jeszcze nie wziął. — westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to nadal zachowywał spokój i zwyczajnie spoglądał na kolejne kroki Cassiana. Naprawdę zastanawiał się nad słowami wystosowanymi przez Ignacego wobec niego i odwrotnie. Konkurs, wyścig o największą ilość złapanych niuchaczy. To nie wyglądało na incydent, a bardziej na coś, co dyrektor postanowił zorganizować, żeby uczniowie i studenci mieli jakieś fajne zajęcia. Cholerne gówno. Gdyby był na miejscu głowy tego zamku, to podjąłby odpowiednie kroki już od początku, a nie wplątywał w to wszystko uczniów. Hampson ostatnio mocno stracił w oczach Faolana, a ten nie zamierzał się z tym jakoś specjalnie kryć. Obserwował poczynania ucznia i tym samym zauważył, że również jeden niuchacz uległ wypadkowi podczas swobodnej przechadzki poprzez korytarze. Jeżeli są one w koalicji z chochlikami, to dziwne aż, że pozwalają na to, by ktoś rzucał w nie nożami. Lowell przekrzywił delikatnie głowę, spoglądając na bandażującego magiczne stworzenie Beaumonta, by potem kiwnąć głową na jego słowa. — Na spokojnie. Też miałem okazję leczyć niuchacza, którego jakiś chochlik trzasnął talerzem. — spokojna postawa, doza ostrożności i równowagi w słowach zdawała się przedzierać przez stresującą atmosferę, która powoli opadała niczym kurz po bitwie i tym samym pozwalała im wszystkim na chwilę odpoczynku. — I jak się tutaj czuć bezpiecznie? Należy chyba tylko czekać, aż dojdzie do jakiejś tragedii i list powędruje nie do dyrektora, a do Ministerstwa Magii. — było to niezwykle wkurzające, ale na razie, bez dowodów, nie mieli jak udowodnić dyrektorowi jego braku kompetencji w tym temacie. Również Swann jakoś niespecjalnie dbał o bezpieczeństwo uczniów... chociaż on nigdy o nie się nie zamartwiał. — Pozwolisz, że przejdziemy do tematu naszego spotkania? — dodał ze spokojem w głosie, wyciągając jeden z podręczników i tym samym zastanawiając się, czym może napełnić brak wiedzy u młodszego od siebie uczestnika społeczności Hogwartu. Oczywiście mógł poczekać, jeżeli Cassian sobie tego zażyczył; niemniej jednak, zajmując jedną z ławek i przekładając nogę na nogę, oparł się łokciem o blat ławki, by tym samym położyć dłoń na własnym policzku. Z przekładaniem nóg nie miał problemu, bo nie miał jąder. Chyba jeden z nielicznych plusów przy ciągłym braniu domięśniowo testosteronu. Chwilę w tej pozycji wytrwał, dopóki nie uzyskał odpowiedzi. — Z tego, co pamiętam, mówiłeś, że masz problem nie stricte z teorią, a bardziej z praktyką. — napomknął, by po chwili własnego odpoczynku wstać i wykorzystać klucz do magazynu, a zaklęciem przenieść manekiny wprost do wnętrza sali. — Jednym z najprzydatniejszych w krytycznych momentach jest Haermorrhagia Iturus. Na nim głównie się skupimy, gdyż jeżeli potrafisz zatamować krwotok zewnętrzny, to jesteś już w połowie drogi do sukcesu, by uratować komuś życie. Tym bardziej, że poważnymi złamaniami i uszkodzeniami ciała zazwyczaj zajmują się osoby wykwalifikowane. — wypowiedział, prostym gestem różdżki, spowolnionym oraz dokładnym, pokazując to, jak powinien wyglądać ruch nadgarstka. — Ruch różdżką jest prosty oraz płynny, znacznie przyśpieszony, zaakcentowany na końcu. W magii leczniczej najważniejsze jest skupienie oraz trenowanie. Należy chcieć naprawić ranę, wyobrazić sobie, jak dana rzecz zwyczajnie powstaje. Czy to zatamowanie, czy to proste naprawienie niewielkich złamań za pomocą Episkey. — pokazał tym razem bez spowolnienia, jakoby naprawdę chciał rzucić zaklęcie, ale jego wola nie była taka, jak być powinna - w celach demonstracyjnych żadne światełko nie wydostało się z końca jego drewnianego patyczka. — Poćwiczmy odpowiedni ruch. Potem przejdziemy do prawdziwego treningu. — oznajmiwszy, był gotów mu pomóc, jeżeli zaszłaby taka potrzeba.
Rzuć kostką k6:
Haermorrhagia Iturus nie jest zaawansowanym zaklęciem, aczkolwiek umożliwia zatrzymanie krwotoku i tym samym uratowanie kogoś, gdy nie posiada się umiejętności do zasklepywania większych ran. Postanawiasz zatem sprawdzić, jak Twoje umiejętności naśladowania ruchów w celu przećwiczenia najistotniejszej części całego zadania.
1 — niby próbujesz, ale albo chyba uwagi nie zwracałeś na to, co mówi i robi Lowell, albo po prostu masz wyjątkowe nieszczęście; dopiero po kilkunastu próbach udaje Ci się prawidłowo wystosować ruch różdżką.
2 — mogło być lepiej. Od czasu do czasu musisz wręcz poprosić o powtórkę ruchu nadgarstkiem, bo ten zwyczajnie wylatuje Ci z głowy, ale ostatecznie jakoś dajesz sobie rady.
3 — nie jest źle! Za trzecim razem udaje Ci się prawidłowo wystosować ruch, ale potem okazuje się, że musisz go delikatnie poprawić pod względem szybkości. Oby tak dalej.
4 — idzie Ci całkiem dobrze. Może co prawda nie od razu wszystko Ci się udaje, co nie zmienia faktu, iż z prostotą podejmujesz pewne rzeczy i tym samym udaje Ci się prawidłowo poruszyć nadgarstkiem bez większych błędów.
5 — Twoje oczy bacznie obserwowały ruch różdżką i ostatecznie druga próba daje Ci wynik bliski perfekcji. Możesz być z siebie dumny, bo skopiowanie danej czynności zazwyczaj stanowi wyzwanie.
6 — pierwszy ruch nadgarstkiem i... perfekcyjny ruch. Zarówno pod względem prędkości, jak i płynności ruchów. Aż sam Felinus jest trochę zdziwiony, co jednak z trudem możesz rozszyfrować. Gratulacje!
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Nie należało się oszukiwać w tej materii. Najwyraźniej nikt, żadna żywa osoba, w której obowiązku jest dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo uczniów niespecjalnie przejmowała się ich losem. Chochliki robiły co chciały, a niuchacze kradły co tylko chciały. Znikało wszystko, galeony, zegarki, broszki... Noże i inne części wyposażenia kuchennego, lampy, puszki z farbą. Wszystko najwidoczniej było dozwolone w tej chorej grze, którą ktoś pozwolił sobie zafundować małym i młodym przebywającym w Hogwarcie. Cassian nie czuł się z tym wszystkim komfortowo, bo szkoła najzwyczajniej w świecie nie radziła sobie z jedną z ich podstawowych funkcji – zapewnieniem bezpieczeństwa. Co, gdyby wspomniany już wcześniej element wyposażenia kuchennego, jakim był nuż przebił jego głowę na wskroś? Magicznie zasklepiono by ranę i powiedziano: “przecież nic się nie stało?” Nie chciał dla siebie takiego losu i nie chciał by kogokolwiek to spotkało, a zuchwałości tych kreatur naprawdę nie było końca. - Gdzie do kurwy nędzy jest ktokolwiek zajmujący się magicznymi stworzeniami w tej szkole? - Dorzucił swoje trzy grosze przesączone nienawistnym jadem na sam koniec wypowiedzi Felinusa.
On nie znał się i nie zamierzał wypowiadać na temat tego do czego możliwe są chochliki, czy pozornie dużo mniej gorsze i niebezpieczne od nich niuchacze. Nie chciał też babrać się w przerzedzanie populacji błękitnych kreatur o zbieraniu niewielkich naśladowców mugolskich świnek morskich nie wspominając. Niemniej jednak był do tego zmuszany. Zmuszany był do odrywania się od tak ważnej dla niego nauki w tym semestrze. Zmuszany był do uciekania i permanentnej obrony, często wywalczając sobie na szkolnych korytarzach przejście, bo napór tych istotek był tak wielki. Dlaczego? Nie potrafił objąć umysłem mechanizmów funkcjonujących na górze magicznej społeczności. Ktoś kto siedział na szczycie drabiny musiał się bawić doskonale podczas tej walki na szkolnych korytarzach. Dla kogoś, kto mógł to oglądać niewątpliwie był to przedni spektakl. Tylko jakim kosztem? - Nie wiem czego powinienem spodziewać się po Ministerstwie Magii biorąc pod uwagę to do czego nie przyłożyły ręki szkolne władze. - Westchnął delikatnie jeszcze sfrustrowany.
Przytaknął głową, kiedy Lowell przechodził do meritum ich spotkania. Starając już finalnie wygasić w sobie gorejące ognisko nienawiści i niewątpliwe rozchwianie spowodowane zastałą sytuacją wziął kilka głębszych, ewidentnie zauważalnych wdechów. Niemniej liczył na zrozumienie. Chociaż puchon nie znał go jeszcze dobrze i mógł nie wiedzieć, to Cassian naprawdę nie zwykł się denerwować do tego stopnia, a zazwyczaj jakiekolwiek wyrzuty gwałtownych emocji znosił źle. Był zdecydowanie personą statyczną, która większość swoich doznań przeżywała życiem wewnętrznym - spokojnie je konsumując i trawiąc. Rozmyślając nad nimi i nie pozwalając na dostęp dla gorącej głowy zdolnej do nieobliczalnych czynów.
Spokojnie złapał za pióro i zaczął notować to co mówił chłopak, a ten dobrze zapamiętał z niewielkiej wymiany listownej, że Beaumont był dużo bardziej teoretykiem, niźli praktykiem. Zapamiętywanie szło mu dobrze. Wyjątkiem były eliksiry, gdzie dużo lepiej niż przy recepturze czuł się mieszając w kociołku - a te potrafiły być zdradzieckie. Jak chociażby ten z eliksirem antykoncepcyjnym na zajęciach z wychowania do życia. Jedno z najgorszych wrześniowych wspomnień i to zdecydowanie. Nigdy wcześniej aż tak bardzo nie kwestionował swojego ulubionego przedmiotu jak po tamtym doznaniu. Niemniej tak... kochał pergaminy i atrament, który te zdawały się chłonąć bez opamiętania. Wszystkie zaklęcia, których nie potrafił rzucić znał na wskroś chociażby z notatek sporządzonych przez siebie.
Zaklęcie poruszone przez chłopaka również znał, ale nigdy nie udało mu się go rzucić. Raz, że z powodu takiego, że nie miał okazji, a dwa... Niespecjalnie czuł się komfortowo ćwicząc na kimkolwiek magie leczniczą. Wiedział, że to dziedzina praktyczna, ale nie chciał kogokolwiek wykorzystywać do tego by osiągać swój cel – a tak przecież by było. - No dobrze... - Rzucił, kiedy przyszła kolej powtórzenia ruchu.
Dałby sobie rękę uciąć, że nigdy... Nawet na pierwszym roku i nawet od niechcenia nie zrobił tak niezgrabnego ruchu. Momentalnie poczerwieniał na twarzy ze wstydu, co silnie kontrastowało z jego stosunkowo bladą cerą. Czy naprawdę ten ruch był aż tak ciężki w powtórzeniu? Czy może to on nie poświęcił się zagadnieniu w stu procentach? Nie miał teraz czasu na szukanie przyczyny - musiał pokazać, że się stara. - Kurwa... - Wymamrotał za trzecim razem, kiedy stwierdził, że to nadal nie jest to. Nie dawał mimo wszystko frustracji za wygraną nawet mimo tego, że ta zdawała się w nim wciąż narastać. I w końcu, zamierzała przezwyciężyć jego silną wolę.
Po kilku próbach odrzucił różdżkę na blat, a ta z lekkim stukotem upadła kilka centymetrów dalej. Jego pięści zacisnęły się mocno, a oddech stał się cięższy i głębszy. Jakim cudem mu nie wychodziło? - Zadawał sobie pytanie w głowie. Tak dobrze wiedział, ze naprawdę nie powinien pokazywać słabości za wcześnie, a jednak... Znów padło na niego. Dopiero po chwili, kiedy zacisnął mocniej zęby i ponownie chwycił po swoją różdżkę wykonaną z lipy i popatrzył na powtórnie wykonywany gest Felinusa wydawał się jakby załapać. - Wreszcie... - Dodał dopiero kiedy ruch wyszedł mu trzy razy pod rząd. - Ewidentnie to będą długie korepetycje.
Absurd tego wszystkiego wiązał się ostatecznie z ogromną luką w bezpieczeństwie. Kto wie, czy te magiczne istoty nie zdejmą bariery magicznej i przypadkiem nie poczną, jak to z nimi bywa, ciągnąć za uszy nie tylko czarodziejów, lecz także mugoli. Kradnięcie najróżniejszych dóbr mogło spotykać się z większymi konsekwencjami niż tylko i wyłącznie drobne zamieszanie. Z dnia na dzień antropomorficzne istoty zaczynały bardziej dawać w kość, jakoby próbując doprowadzić do jej pęknięcia - nim się wszyscy obejrzeli, a te poczęły chwytać za farby, a także noże, rzucając nimi dookoła tam, gdzie po prostu popadnie. Niezależnie od tego, czy to będzie blat stołu, kamienna posadzka, a może czyjaś kończyna - nieważne. Dla nich liczy się to, że będzie to cokolwiek, co przyniesie im ubaw oraz zabawę, czego Lowell nie zamierzał ostatecznie tolerować. Ale, podejmowanie się aktywności eksterminacji tych szkodników mogło wiązać się z brakiem tolerancji wobec takiego czynu, w związku z czym nie przechwalał się tym na prawo i lewo. Pomijając fakt, że Puchon począł je porównywać do komarów, które nieprzyjemnie brzęczą, gryzą, drapią, a do tego jeszcze psocą. I jest ich cholernie dużo. — Jest, ale nie widzi sensu, by interweniować. — odpowiedział, przypominając sobie mowę Swanna, który najwidoczniej widział w tym wszystkim jakiś interes. Dyrektor najwidoczniej też, posiadający trochę więcej za uszami niż uczniowie szkoły. Ciche westchnięcie wydostało się z jego nadmiernie spokojnej postawy, kiedy to wiedział, że ta sytuacja z tymi magicznymi stworzeniami nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. — Swann ogłosił konkurs na łapanie niuchaczy. Kadra szkoły, zamiast eliminować źródło problemów własnoręcznie, woli posłać uczniów, których jest przecież sporo. — Każdego specjalistę można zastąpić skończoną liczbą studentów. — znane słowa, w szczególności w branżach mugolskich, wyszły z jego ust, jakoby próbując wytłumaczyć pod literkami to, co ma na myśli. Są tanią siłą roboczą, za którą nie trzeba płacić jak za woły. To oczywiste. Wszystko przybierało miano absurdu, z którym przyszło im się na co dzień mierzyć. Felinus mógł cieszyć się z tego, że mieszkał w mugolskiej dzielnicy i problem z chochlikami go nie dotyczył, co nie zmienia faktu, że za każdym razem, kiedy przekraczał mury Hogwartu, przygotowywał się tak naprawdę do nieustannej walki. Nauka nie przytłaczała go już aż tak, wiedzę podstawową posiadał, zadania odrabiał, co nie zmienia faktu, iż... magiczne psotniki nie były czymś przyjemnym. — Ministerstwo Magii zapewne tylko czeka, by znaleźć jakiś haczyk na Hampsona. Tak samo, jak w 2017 roku, kiedy został aresztowany. — odpowiedział prosto, chociaż podejrzewał, że za niedługo ktoś wystosuje do nich odpowiedni list. Pamiętał magiczne zakłócenia, przez które z trudem mogli wszyscy rzucać jakiekolwiek zaklęcia. Nauka czarów była wtedy wysoce niebezpieczna i wiązała się ze sporym ryzykiem odwrotnych efektów, w związku z czym podejmowanie się czegokolwiek i jakkolwiek nigdy nie było pewną akcją. Mogli liczyć jedynie na cud lub na własne umiejętności, choć kiedyś szczęście musiało zostać wyczerpane. Nie znał Cassiana, ale był gotów odkryć jego warstwy i tym samym poznać bardziej. Zdjąć tę niepotrzebną przykrywkę, jeżeli uzna, że tylko zajdzie taka potrzeba; czasami przemusić, jeżeli humor nie będzie mu dopisywał, a jemu nie będzie chciało się wodzić potencjalnej ofiary za nos. Z reguły jednak do takich rzeczy się nie przychylał, choć momentami się zdarzało, kiedy to on również zostawał wytrącony z równowagi. Toksyczność, jaką potrafił przenieść w prostych słowach, potrafiła skutecznie wbijać się w umysł i tym samym powodować dłuższe konkluzje oraz problemy. Tego nie można było mu odmówić; perfekcja w dobieraniu słów nie bez powodu została w dość zaawansowany sposób przyjęta. Nie zamierzał umożliwiać wrogowi uderzenie w najczulsze punkty u siebie, a zamiast tego był w stanie cisnąć drobnymi, zatrutymi igiełkami, które przyczynią się do gorszego samopoczucia w przeciągu kilku następnych dni. Lepiej go nie denerwować. Wytłumaczenie tej całej kwestii było rzeczą prostszą, ale nauczenie... niekoniecznie. Obserwował ostrożnie poczynania chłopaka, któremu to w ogóle nie szedł odpowiedni ruch. Nie kręcił jednak oczami, a zamiast tego służył odpowiednią radą, pozwalając tym samym na spokojne zapoznanie się z tym wszystkim i zaabsorbowanie wiedzy, choć widział, że coś jest nie tak. Gniew, jakim odznaczał się Gryfon, mógł być niepokojący, nawet takie wrażenie uzyskał sam Lowell, który nie mógł tego rozszyfrować. — Na spokojnie. Nie od razu Rzym zbudowano. — oznajmiwszy, starał się go podnieść na duchu, ale nie wiedział, czy tylko przypadkiem tego nie nasyci. Czysta złość, bo się nie udaje? Złość na siebie? Złość na niego? Nie przekrzywił głowy, kiedy to różdżka poturlała się po stoliku, a kolejna partia noży uderzyła w drzwi, nie przebijając się jednak przez grube, lite drewno. Zamiast tego zwrócił uwagę na poprawnie wykonany ruch u chłopaka, zastanawiając się, czy przypadkiem nie poprosić go o powtórzenie tego, ale uznał, że może po prostu przytrzymał się go na dłuższy czas pech. — Mamy czas. — odpowiedział na ostatnie słowa Cassiana, tym samym zatrzymując się na manekinie, którego przywlókł ze schowka. — Ze względów bezpieczeństwa poćwiczymy to wszystko na manekinie. Zademonstruję, jaki efekt powinno zaklęcie wywołać oraz jak powinno prawidłowo brzmieć. — słowa te z łatwością opuściły jego usta, a kiedy wyczarował skalpel na końcu różdżki, po krótszym zapoznaniu się z obiegiem żył i tętnic w organizmie fantoma, przeciął skórę na nadgarstku, by naruszyć tym samym jedną z najważniejszych ścianek. Strużka krwi od razu wypłynęła z miejsca nacięcia, zgodnie z biciem serca manekina, a ten wydał z siebie jęki. — Prawidłowy ruch różdżką oraz inkantacja. Akcentowanie środka, zgodnie z łacińską sentencją oraz płynność wymowy. Haermorrhagia Iturus. — proste słowa, wyraźnie zaznaczone wydostały się spomiędzy warg, a zaklęcie zadziałało niemalże natychmiastowo, uniemożliwiając posoce opuszczenie ciała manekina. Beaumont mógł temu przyjrzeć się z bliska, przykucnąć, zwrócić uwagę jeszcze raz na ruch, a przede wszystkim - wsłuchać się. I poprosić o powtórkę, jeżeli zaszłaby taka potrzeba; Felinus był gotów udzielić mu wszelkich porad. Gdy już to zrobił, o ile Gryfon go o to poprosił, przeszli do następnej fazy. — Na razie poćwiczymy to na spokojnie. — zaproponował, by następnie zaklęciem Scalpello ponownie otworzyć rany zasklepione wcześniej za pomocą Vulnera Arcuatum i tym samym przejść do drugiego etapu tego wszystkiego.
Rzuć kostką k100:
Ruch dłonią, mimo wcześniejszych błędów, masz już opanowany. Byleby zachować spokój i nie dać się ponieść ponownie gniewowi, a wszystko powinno być dobrze. Strach przy tym może Cię opanować, ale możesz go dodatkowo zignorować; wszystko jest tak naprawdę jedną niewiadomą w tym wszystkim. Masz jeden cel, ale czy uda Ci się go dopełnić?
Rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, z jakim scenariuszem masz do czynienia.
1 - 25 — wykonujesz jeden drobny błąd, ale pomijając go, idzie Ci to wszystko całkiem dobrze! Bez problemu tamujesz krwotok, z którym to masz do czynienia, a na dokładkę ruch różdżką był niemalże perfekcyjny. Co prawda wymowa zdawała się trochę być niepoprawna, ale zaklęcie ostatecznie zadziałało tak, jak powinno zadziałać.
26 - 40 — czerwona posoka ciągle się wydostaje zgodnie z rytmem bicia serca u manekina, a Twoja różdżka kompletnie odmawia posłuszeństwa. Próbujesz nią coś zrobić, ale udaje Ci się to dopiero po paru próbach. Może nie jest ona Twoją najlepsza przyjaciółką?
41 - 50 — perfekcyjnie Ci to idzie, że aż jesteś sam pod wrażeniem własnych umiejętności. Nie popełniasz żadnego błędu, a nawet powtórka idzie Ci tak samo dobrze. Możesz być ewidentnie z siebie dumny, bo rzadko kiedy ktoś potrafi od ręki rzucić nauczane zaklęcie. Gratulacje!
51 - 70 — rzucasz czar, być może wyśpiewujesz inkantację w głowie, ale... to wszystko działa słabo. Za słabo. Próbujesz coś ugrać, ale strużka krwi nadal sobie płynie - co prawda leniwie, z jakąś dozą niegrzeczności, mniej intensywnie. Brak Ci najprawdopodobniej skupienia, bo wszystko inne wygląda na dobrze wykonane ruchy.
71 - 90 — trochę za wolny ruch różdżką przyczynia się do początkowego braku efektów, a kiedy zdajesz sobie z niego sprawę, poprawiasz go i udaje Ci się częściowo zatamować krwotok. Może nie jest tak, jak chciałeś, aby było, ale zawsze mogło być gorzej, prawda?
91 - 100 — wywołujesz deja vu u Felinusa. Czar działa kompletnie odwrotnie, a manekin staje się fontanną, by następnie utracić wszystkie swoje funkcje życiowe. Co najgorsze, nie możesz tego w ogóle powstrzymać! Nie dość, że cała sala jest w szkarłatnej cieczy, to jeszcze zarówno Ty jak i korepetytor. Jak w ogóle to się stało?
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Potencjalnych scenariuszy rozwiązania obecnej sytuacji w szkole było kilka, a wszystkie te ziszczały się raz po raz w głowie Cassiana przedstawiając swoje plusy i minusy. Z jednej strony gro uczniów, które mieszkało w szkole mogło faktycznie wywalczyć sobie drogę do sukcesu i spokoju finalnie pozbywając się wszystkich możliwych tak chochlików jak i niuchaczy. Z drugiej zaś strony czy aby na pewno mogli być spokojni, że wszystkie te stworzenia naprawdę finalnie znikną a nie skryją się gdzieś w odmętach szkolnych murów czekając na finalny spokój i rozwiązanie sytuacji? Na dobrą sprawę nawet jeden niuchacz mógł wyrządzić nieoszacowane szkody. Zapewne trzy czy cztery chochliki mogłyby prześladować pierwszoroczniaków siejąc wśród nich terror, kiedy tylko ci chcieliby przejść niewłaściwym korytarzem, o niewłaściwej porze.
Kolejnym z rozwiązań było rozwiązanie, na które od razu powinna porwać się szkoła. Cassian nie wierzył w to, że nie istnieje żadna magiczna dezynsekcja czy inna deratyzacja. To wręcz niemożliwe biorąc pod uwagę ilość szkodników, które potencjalnie mogą prześladować tak rośliny magów jak i ich mieszkania i domostwa. Nie każdy też wiedział zapewne jak sobie z nimi radzić - co tym bardziej zmuszało do refleksji odnośnie tego, czy i jak funkcjonuje taka instytucja. Uważał, że właśnie to powinna zafundować sobie szkoła i dać uczniom w końcu finalnie żyć. Nie myślał o całkowitej anihilacji... Przynajmniej nie w kontekście niuchaczy. Na dobrą sprawę te istotki były nawet całkiem słodkie i urocze - przypominały mu po trosze niespodziewaną mieszankę kretów i świnek morskich. Nienawidził natomiast całym sercem chochlików kornwalijskich i kompletnie zdawał sobie sprawę, że nazwa chochlik w popkulturze jest całkowicie wręcz umotywowana właśnie ich paskudnym zachowaniem. - To już w ogóle jest jakaś farsa. - Warknął niespokojnie na samo wspomnienie o konkursie. Co prawda sam odniósł już do Swanna parę niuchaczy, ale to raczej z powodu tego, że same się one mu napatoczyły niźli sam by ich specjalnie szukał. - Ja już widzę te nagłówki w Proroku Codziennym. “Nauczyciele Opieki nad Magicznymi Stworzeniami nienawidzą go...”. - Zaśmiał się z własnego żartu na samo wspomnienie dość ikonicznego tekstu. - “Zmusił uczniów do harówki nie ruszając zadka z krzesła.” - Kontynuował.
Przepełniała go gorycz względem całej tej sytuacji, bo pomijając już wszelkie aspekty niebezpieczeństwa, które obecnie czaiło się za każdym rogiem, to trzeba było wspomnieć też o tym, że przed chłopakiem są w tym roku naprawdę ciężkie egzaminy. Sprawdziany, które należałoby zdać i to co najmniej lepiej niż dobrze, jeśli chciał cokolwiek działać w kierunku studiów. Nie oczekując jednak nikogo... Atmosfera ciągłego zagrożenia nie sprzyjała nauce w żadnym wypadku. Często czuł się zrezygnowany, przepełniony gorzkim smakiem znoju codziennego, wymieszanej z cierpkością obecnej sytuacji. Nie motywowało go to kompletnie.
Cassian przekrzywił lekko głowę przysłuchując się słowom Lowella odnośnie ich obecnego dyrektora. Naprawdę nie wiedział, że Ministerstwo szuka możliwych informacji, które byłyby w stanie pozbawić piastującego w Hogwarcie stanowisko dyrektorskie Hampsona właśnie tego miana. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie wymieszane z delikatnym niedowierzaniem, które jednak po chwili zniknęło. Nie było bowiem żadnych pobudek, które zmuszałyby młodego gryfona do niedowierzania swojemu korepetytorowi. Jedynym co powodowało to uczucie był szok wywołany tą informacją i teraz w Beaumoncie się wręcz gotowało od nadmiaru myśli. Czy do tej pory reprezentował aż tak wysoki poziom ignoranctwa by kompletnie zbagatelizować te plotki, czy być może nie była to prawda powszechnie znana, a Felinus jedynie uchylił mu rąbka tajemnicy? Takiej, która niespecjalnie powinna opuszczać te cztery ściany, które ich okalały? - Ministerstwo ma jakieś zatargi z naszym dyrektorzyną? - Jego słowa wtórowały jego wyrazowi twarzy.
O aresztowaniu słyszał, ale akurat wtedy miał za bardzo... Ambiwalentny stosunek względem nauki i samej istoty szkoły by jakkolwiek rozwodzić się na ten temat czy to pośród znajomych i przyjaciół, czy we własnych myślach starając się jakkolwiek usprawiedliwić Hampsona, czy też znaleźć coś potwierdzającego jego winę. Nic więc dziwnego, że o samej sprawie wiedział niewiele, żeby nie powiedzieć nic.
Kiedy przeszli do ćwiczeń i samego szkolenia faktycznie złość, którą epatował chłopak związana z nauką mogła być dla Lowella niemałym szokiem. Mało kto aż tak bardzo wewnętrznie przeżywał swoje porażki, ale gryfon nienawidził w sobie tego, jak wiele czasu musi poświecić wcześniejszym zaniedbaniom. Każda, nawet najmniej potrzebna w procesie nauki czynność, potrafiła zajmować jego uwagę nawet paru krotnie dłużej niźli innym uczniom i musiał, a raczej powinien się do tego przyzwyczaić. Wieloletnich zaniedbań nie można przezwyciężyć w dwa tygodnie chcąc wyjść nagle na prostą.
Nienawidził w sobie tego jak bardzo nie chciał wiedzieć i jak bardzo pomyślnie mimo wszystko się to dla niego skończyło. Kompletnie nie przywiązywał wagi do nauki skupiając się na poszukiwaniach leku na magię i chyba tylko to trzymało go w szkolnych murach. Nieprzemierzona przez nikogo w całości biblioteka, która stanowiła dla niego opokę przez tyle lat, kiedy to buszował po różnych działach, w tym po tym zakazanym, szukając tego, czy można sprzeniewierzyć magiczny dar dla samej możliwości życia niczym mugol. Ta obmierzła myśl, która teraz napawa go wstrętem jest dla wielu niemożliwa, a jednak stanowiła jego część przez wiele lat. Z resztą, nadal w nim żyje - już teraz jako niemiłe wspomnienie, ale nie będzie się w stanie jej pozbyć do końca życia. Już zawsze będzie żałować.
Nienawiść do samego siebie przemieszana z rozczarowaniem. Złość bulgocząca i mieszająca w tej całej miksturze. To uczucia, które potrafiły i często też towarzyszyły mu przy nauce zmuszając wręcz do takich, a nie innych zachowań. Niemniej jednak swoją siłą woli zawsze starał się z nimi walczyć, chcąc samemu sobie w końcu wybaczyć. Chcąc stać się mniej skomplikowanym człowiekiem i żyć prostszym życiem. Jak do tej pory okazywało się to niestety bezowocne, ale kto wie... Może niedługo uda mu się wyjść na prostą i osiągnąć zamierzony cel. Niewątpliwym wybawieniem mogą okazać się dla niego egzaminy końcowe - te, które pozwolą mu określić się względem dalszych planów na życie. Przecież tak bardzo chciał iść na studia magimedyczne. - Przepraszam cię... - Zaczął gryfon czując się winny temu “klepaniu po ramieniu”, które stosował wobec niego Felek. - Bardzo łatwo się denerwuję jak mi coś nie wychodzi. Nie wiem w sumie czemu tak jest... - Skłamał, choć przyszło mu to z niesamowitą lekkością i łatwością. Łgarstwo to bowiem było tak bardzo wyuczone i zapamiętane przez jego twarz i myśli, że nie mogło się nie udać - sam bowiem zaczynał w nie wierzyć. Za każdym razem lawirowanie w tamtych przestrzeniach umysłu niewątpliwie nie polepszało jego samopoczucia, a ta lekka i prosta formułka pomagała stabilizować względnie pozytywne myślenie. Jako tako przynajmniej.
Cassian przyglądał się płynnym ruchom zastosowanym przez Felinusa. Widział jak finezyjnie i harmonijnie, z jakim spokojem osiąga zamierzony cel. Wyglądał tak, jakby robił to raz po raz, z każdą codzienną czynnością. Jakby czary, które się właśnie działy przychodziły mu z łatwością, podobną do tej, jaką odznaczają się chociażby wspomniane już wcześniej niuchacze w swoich zuchwałych kradzieżach. Był pełen podziwu dla tego, jaki poziom magii leczniczej reprezentował chłopak, tym bardziej już teraz, patrząc przez pryzmat prostoty i łatwości, którą osiągnął.
Kiedy przyszła kolej na chłopaka, ten westchnął głośno i przełknął ślinę czując rosnącą wokół niego presję. Wiedział, że chce jak najszybciej osiągnąć zamierzony cel. Marzył by w końcu coś przyszło mu właśnie z taką łatwością jak uczącemu go puchonowi. Niemniej jednak nie miał wobec siebie złudzeń. Jeśli pozwoli sobie na jakikolwiek, nawet najmniejszy błąd cała operacja skończy się fiaskiem. Odchrząknął tuż przed wypowiedzeniem inkantacji spoglądając kątem oka na swojego korepetytora. - Haermorrhagia Iturus. - Wypowiedział inkantacje dość melodyjnie, a przynajmniej tak mu się wydawało, jednocześnie do tego wykonując gest. Niemniej jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu, a chłopak poczerwieniał na twarzy.
Karmazyn, który tak nagle pojawił się na bladej cerze chłopaka niewątpliwie dość mocno kontrastował ze stanem jaki miał Beaumont jeszcze chwilę przed. Niemniej walczył, by jednak odzyskać twarz, bo przecież dopiero co przed chwila przepraszał za to jak się zachował. Walka jednak nie była do końca wyrównana i mimo tego, że mógł walczyć z komentarzami i swoim ciętym językiem, o tyle potrzebował prawdziwego spokoju by odzyskać normalny odcień. Westchnął głęboko patrząc na efekt swojej pacy i zwrócił się w kierunku Lowella. - Możemy jeszcze raz? - Zagaił uspokajając się w międzyczasie chociaż odrobinę. Może faktycznie to był jedynie drobny błąd. W końcu krew zdawała się płynąć jakby wolniej, oporniej. Jakby toczyła ten sam bój, który toczył w sobie chłopak.
Felinus nie bez powodu, kiedy to jeszcze raz poddawał się własnym myślom na temat sytuacji panującej w szkole, postanowił zwyczajnie się od nich odsunąć. Wiedział, że jako pojedyncza jednostka tak naprawdę niczego nie spowoduje - a przynajmniej nie spowoduje zmiany. Nie widział, aby uczniowie wcześniej protestowali, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego warg, metaforyczne i wydające się poddawać w tym wszystkim, kiedy nic nie znajdowało się tak naprawdę po jego stronie. Cała ta sytuacja z chochlikami wydawała się być tylko i wyłącznie kolejnym ewenementem, nastawionym głównie na uprzykrzanie domownikom hogwarckiego zamku życia; nie bez powodu kroki, jakich się podjął, były stanowcze. Nie zamierzał tolerować tego tematu pod kopułą własnej czaszki, gdyż był świadom tego, że i tak nic nie wskóra. Nie sam; to dyrektor pociągał za sznureczki i przyczyniał się do zaistnienia takiej, a nie innej sytuacji. To wszystko tylko i wyłącznie wołało o pomoc, no ba, nawet się jej domagało, kiedy to tak naprawdę wiele rzeczy wydawało się być poza zasięgiem jego otwartej dłoni. Nie podejrzewał jednak, by bez konkretnych pobudek Ministerstwo Magii chciałoby się tym zainteresować; zresztą, i tak mieli coś innego na głowie. Śmierć Ministra odbijała się nadal echem o puste pomieszczenia, pokoje oraz ściany, wzbudzając w mieszkańcach Wielkiej Brytanii, tych z magicznej społeczności, obawy oraz dni pełne niepewności. — Na miejscu nauczycieli ONMS w sumie... to bym się cieszył. — wzruszył ramionami, bo kto by nie chciał być na ich miejscu? Zamiast biegać za psotliwymi i wkurzającymi chochlikami, siedzieć na miejscu i tak naprawdę nie robić nic ważnego, nic szczególnego? Nie bez powodu, gdyby był dyrektorem, w sumie posunąłby się do czegoś takiego. Ale, musiałby być ważną osobą, głową tejże placówki nauczania, czego tak naprawdę we własnej głowie i zwojach mózgowych nie był w stanie wyobrazić. Z takimi problemami, co on sprawia, na pewno nie zostanie dyrektorem. Ani tym bardziej nauczycielem. Prawda z tym wszystkim stała się dość oczywista, kiedy to Hampson został aresztowany. Pojawiające się zakłócenia magii powodowały, że użycie nawet najprostszego zaklęcia stanowiło porządne wyzwanie, a co dopiero jakieś trudniejsze, bardziej zaawansowane nie tylko pod względem słów czy ruchów nadgarstka, lecz także pod względem wykorzystania mocy sygnatury magicznej lub rdzenia zespolonego z drewnem dzierżonej różdżki. Wiedział o tym doskonale; przez świadomość własnego umysłu dostawały się suche fakty na ten temat. Jedni posiadają wyjątkową moc, inni zaś muszą poszczycić się mniejszą, która ich tak naprawdę ogranicza. Nie bez powodu sam u siebie starał się przełamywać te bariery, bo nawet jeżeli nie posiadał czystej krwi, to mógł pochwalić się sprytem, zaradnością i posiadaną wiedzą. Znajdowanie dziur w całym jest dla niego jak zabawka dla psa - czymś, co tak naprawdę trudno zastąpić. Zawsze pławił się w takich procederach, nawet jeżeli byłyby one powiązane z brakiem posiadania jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego - nie zamartwiał się. — Zawsze próbowało wsadzać nos tam, gdzie nie trzeba. Ale sytuacja z naszym obecnym dyrektorem, gdy został aresztowany, nie działa na jego korzyść. — wypowiedział te słowa prosto i wyraźnie, kiedy to otworzył wargi i tym samym pozwolił na to, by struny głosowe zostały wprawione w odpowiednie drżenie. Wiele osób o tym wiedziało, a tylko nieliczni próbowali z tego wykrzesać coś więcej niż tylko i wyłącznie suche fakty. Nie bez powodu Lowell podejrzewał, palcem zaznaczając we własnym umyśle odpowiednie ścieżki, jakoby znowu był małym, krnąbrnym chłopcem budującym coś w piasku, prowadzące do poszczególnych wniosków. Czuł przy tym niemałą satysfakcję, którą zachowywał ostatecznie tylko i wyłącznie dla siebie - jakby nie było, utrzymanie dobrych relacji z Ministerstwem Magii jest bardzo ważne, a dyrektor zepsuł po całości. Nie tylko nie zgłaszając tego na starcie odpowiednim służbom, lecz także ukrywając ten niesforny fakt. Student tak naprawdę nie był świadom tego, co znajduje się pod kopułą czaszki Cassiana. Owszem, mógł podejrzewać, ale tak naprawdę do niczego szczególnego by nie doszedł; nie był magipsychologiem. Sam powinien udać się do jakiegoś, choć tak naprawdę starał się to wszystko jakoś logicznie usprawiedliwiać. Niestety, ale ramiona przeszłości, które kładły ręce na jego ramionach, by następnie z łatwością zacisnąć palce na miękkiej szyi, przyczyniały się do powstawania kolejnych skrzywień na umyśle. I o ile był wdzięczny jednej osobie za to, że czuł się teraz lepiej, o tyle jednak nadal zamartwiał się. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu dziwne przeczucie mówiło mu, iż jest na dobrej drodze do wyczarowania świetlistego strażnika. Nie bez powodu gdzieś w głębi serca pokładał nadzieję na lepsze jutro, o ile takie ma nastąpić. — Nie musisz przepraszać; każdy ma inny temperament. — nie zauważył kłamstwa podsuniętego przez Beaumonta z jednego, prostego powodu - nie znał go. Nie był jego najlepszym przyjacielem, a tak naprawdę to było ich pierwsze zetknięcie się nici przeznaczenia, które, w zależności od kolejnych wydarzeń, mogą albo połączyć się na stałe, albo nigdy już się nie spotkać... albo łączyć się i rozłączać. Wiedział doskonale o cyklu życia, w związku z czym nie napierał na jakieś bardziej szczegółowe wytłumaczenia; sam różnił się od Gryfona do tego stopnia, iż byłoby to nieodpowiednie, niezbyt gościnne. Podczas korepetycji musiał zadbać o komfort psychiczny ucznia oraz nie zboczyć z głównego tematu, choć gniew dzierżony przez chłopaka na pewno był niepokojący. Czego na razie nie zamierzał ujawniać; a może to tylko piętno doświadczeń powiązanych z własnym ojczymem? Nie wiedział. Kiedy przeszedł do tłumaczenia tego wszystkiego, szło mu to z tak niebywałą łatwością, że sam trochę nie mógł w to uwierzyć. Nie dość, że tłumaczył w miarę przystępnie, to jeszcze przy okazji nie tracił swojego standardowego rytmu oraz równowagi. Jakby wszystkie ruchy miał doskonale wyćwiczone, jakby wiele razy wykładał poszczególny materiał na uczelni. Trochę go cieszyła zdolność merytorycznego podejścia, niemniej jednak bardzo często brak emocji powodował u innych uczucie nadmiernego dyskomfortu. Kiedy balansował spokojnie pod względem środkowego psa, wszystko było w porządku; kiedy jednak się denerwował, odcięcie od samego siebie stawało się jedyną deską ratunku. Nie zamierzał powtarzać zbyt wielu błędów z przeszłości. Uzdrawianie pozwala mu może nie tyle zapobiegać, co bardziej naprawiać błędy; a sam, wobec własnego ja, chciałby to uczynić. Niestety, niektóre choroby duszy wymagają interwencji osób trzecich, a tego nie chciał; nie bez powodu oddawał się zatem tejże pasji, ze skutecznością pokazując to, jak powinno zostać rzucone zaklęcie. Każdy ruch był wyważony. Każdy ruch był dopasowany; idealny, podręcznikowy przykład. Nie bez powodu zatem Felinus z widocznym zaciekawieniem na twarzy, aczkolwiek nadal znajdującym się pod osłoną wiecznego spokoju, przyglądał się staraniom ucznia znajdującego się pod jego skrzydłami. Manekin, skaleczony prostym zaklęciem Diffindo, nie był zadowolony raczej z tego, jak niefortunnie nie udało się zatrzymać chłopakowi krwawienia. Mimo to... wszystko wyglądało na dobrze wyprowadzone. Ruch nadgarstkiem, przepływ słów przez gardło, odpowiednie zmiękczenie i nacechowanie w poszczególnych częściach; to wszystko było dobrze. Czyżby, zamiast fizycznych aspektów, tak naprawdę problem pojawił się pod kopułą czaszki? Najwidoczniej; nie bez powodu Lowell wykonał jeden krok w stronę Cassiana. — Częściowo zatankowałeś krwawienie; ruch nadgarstkiem był dobry, tak samo inkantacja. Wyobraź sobie, że krew przestaje płynąć i skup się najbardziej na tym. — zaproponował spokojnie, obserwując kolejne ruchy chłopaka. Miał nadzieję, że mu to tak naprawdę pomoże.
Kostki: obowiązują kostki z poprzedniego etapu, ale z modyfikatorem -30
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Świadomość beznadziejności pojedynczej jednostki w walce z takim monstrum jak na ten przykład czy wielce szanowna rada pedagogiczna czy też sam dyrektor placówki towarzyszyła i samemu Cassianowi od początku zmagań z natrętnymi chochlikami kornwalijskimi. Niemniej jednak gotowało się w nim ze wściekłości niejednokrotnie, kiedy w obecnej sytuacji magiczne kreatury definitywnie przekraczały bardzo cienką granicę - tę, którą stawiali uczniowie. To właśnie im najbardziej doskwierało uniemożliwienie przeżywania swoich znojów dnia codziennego w sposób dlań standardowych. Strach pomyśleć co będzie za tydzień czy dwa, kiedy fioletowe potworki pozwolą sobie na jeszcze więcej. Czyżby czekały ich zmasowane ataki bombowe na gro uczniowskie? Takie pytania zdawały się być strasznym problemem, bo to właśnie one świadczyły o bezradności i zakłopotaniu. O braku bezpieczeństwa, który zdawał się być jedną z najważniejszych potrzeb każdego przebywającego w tych solidnych murach.
Początkowo słowa Felinusa wywołały znaczna konsternację na twarzy Beaumonta. Nie był do końca świadom znaczenia, które stawał się pod tą otoczką zdradzić mu puchon. Niemniej im dłużej wybrzmiewała między nimi dość nieswoja cisza, tym bardziej Cassian analizował i odkrywał krok po kroku tok rozumowania Lowella, a przynajmniej tak sądził. - Pewnie masz rację... - Przytaknął dość enigmatycznie nie do końca wiedząc jak właściwie powinien to skomentować. Niemniej jednak wydawało mu się, że chłopak naprawdę ma rację. Biorąc poprawkę na to co jeszcze chwilę temu wybrzmiewało z ust gryfona i to co teraz mówił jego korepetytor wszystko nabierało głębszego sensu. Było niesamowicie wygodne i o ironio losu, dość edukacyjne. Oni naprawdę mogli podciągnąć to pod niekonwencjonalne metody wychowawcze i kiedy to już wszystko przeminie wywinąć się z uścisku oskarżeń rzucanych w ich stronę - wszakże to genialna metoda, innowacyjna w swej prostocie. Przecież: ”praktyka czyni mistrza”, czyż nie? Smak goryczy odznaczający się w ustach chłopaka sprawił, że ten nieznacznie wykrzywił się, ale nie chcąc by zostało to zauważone szybko starał się wrócić do stanu sprzed tak dokładnej analizy tej iluminacji.
Anomalie magiczne, kiedy tylko sobie przypominał dopiero teraz mogłyby stanowić dla niego coś dotkliwego. Doszedł do etapu w życiu, w którym korzysta z magii naprawdę w większości możliwych przypadków - w latach poprzednich chcąc od niej całkowicie się odciąć nie pozwalał sobie na takie ubogacanie codziennych czynności. Teraz nie wyobraża sobie wycieczki do biblioteki bez zaklęcia lewitacyjnego, które transportuje mu książki na stół. Jak miałby rozpalić szybko ogień pod kociołkiem i go kontrolować bez tych prostych, wręcz elementarnych zaklęć, które czyniły jego życie znacznie prostszym? Tak jak kiedyś jego wyobraźnia potrafiła zabrać go w tę otchłań zastanowień, tak teraz nie pozwalał wedrzeć się żadnej wolnej myśli by zepsuła jego pogląd na życie doczesne. Było mu dobrze tak jak było i nie chciałby już tego zmieniać. Nie tak jak miał to w planach jeszcze dwa lata temu.
Wzajemne relacje dyrektora i ministra magii musiały należeć do tych, które określa się mianem napiętych. Atmosferę dało się pewnie kroić nożem, a całość polana została zdaje się lukrem z kłamstw i fałszywych uśmieszków. Tego nigdy nie był w stanie pojąc chłopak - dlaczego ludzie potrafili konwenansami zatruwać sobie tak bardzo życie by na ten przykład żywić względem kogoś nienawiść, a otwarcie schlebiać mu podczas popołudniowej herbaty, czy posiadówki w barze. I chociaż to przykład skrajny, tak niejednokrotnie spotykał się z tym na szkolnych korytarzach obserwując wiele wzajemnych relacji z uczniami. Nie zawsze dochodziło do takich ekstremów, aczkolwiek i te potrafiły się tam znaleźć. - To z pewnością... - Westchnął przeglądając w międzyczasie swoje notatki. - Z drugiej strony, jeśli jesteśmy przy wsadzaniu nosa tam, gdzie nie trzeba. Wydaje mi się, że może to być lekko zbyt zdecydowany osąd. Bo w sumie... To Ministerstwo chyba od tego powinno być? Żeby kontrolować co się dzieje. A tutaj ewidentnie tego brakuje... Gdyby na ten przykład teraz przyjeżdżała jakaś wizytacja z ministerstwa, myślę, że chochlików nie byłoby już od tygodnia.
Kontrole miały to do siebie, że sam wyraz zdawał się siać popłoch i generować tony niepotrzebnych pokładów stresu, które ciężko było zwalczyć. Ich schemat natomiast zawsze zdawał się być ten sam. Uśmiechy i frywolne żarty, faktyczna obserwacja, która nigdy do niczego nie prowadzi i finalnie powrót na włości by zapewnić, w najgorszym wypadku, o jakiś drobnych potknięciach. Nigdy złe kontrole nie kończą się tym czym powinny się skończyć, co budziło jawne i okropne poczucie niesprawiedliwości. Zdawać by się mogło, że defacto... Poważnie zaczyna się robić dopiero w momencie, kiedy mleko się już rozlało i trzeba je posprzątać. Z racji tego, że metody sprzątania czarodziejów są odrobinę bardziej rozwinięte niż mugoli zapewne w grę wchodziła by potencjalna naprawa rozbitej szklanki z krowim mlekiem, tylko czy mówiąc o ludzkim życiu na pewno chcemy mówić o naprawie? Czy nie powinno się zapobiegać i za wszelką cenę starać by nie dopuścić do tragedii? - Ciężko się nie zgodzić... Niemniej i tak przepraszam. - Znów opuścił swój wzrok by po głębszym wdechu dodać. - I tak nie powinno się to wydarzyć. - Nad emocjami nie zawsze się da zapanować, ale w tych poświęcanych nauce powinna być chociaż krzta pokory i zrozumienia, a jej ewidentnie w przypadku młodego gryfona brakowało.
Cassian wsłuchiwał się w przyjemny tembr głosu chłopaka wysłuchując instrukcji jeszcze raz. Jednocześnie szukał u siebie błędów, a za taki przyjmował nawet najmniejsze potknięcie. Nawet te, które nic nie znaczyły. Poprawił się na krześle, podciągnął rękawy, a nawet powtórzył kilkukrotnie ruch różdżką, żeby i tym razem nie rozczarować swojego nauczyciela. Niemniej jednak, kiedy ten po raz kolejny wymówił nazwę zaklęcia i planował zatamować krwawienie różdżka zadawała się odmówić posłuszeństwa. Raz po raz coraz bardziej zirytowany miotał magicznym patykiem na prawo i lewo chcąc chociażby wykrzesać z niej iskry. Na nic się zdały wewnętrzne prośby i błagania, bo dopiero za ósmym razem, czując się w pełni upokorzonym i zawiedzionym sobą uzyskał efekt, który był ledwie zadowalający. - Merlinie drogi... - Westchnął do samego siebie komentując swoją beznadziejność. - Patrząc na szybkość moich nauk i efekty, które sobą pokazuje myślę, że niedługo może mnie nie być stać na lekcje z tobą. - Zażartował, choć w głosie dało się wyczuć zirytowanie i zdenerwowanie obecną sytuacją.
Tak na dobrą sprawę... pieniądze nie grały roli. Miał ich trochę odłożonych, a nie wydawał ich w jakiejś zawrotnej prędkości. Mógł część funduszy przeznaczyć ot, na naukę. To nawet dużo bardziej szczytny cel niż chociażby piwo kremowe, albo jakakolwiek impreza, na która by poszedł. Był ukontentowany swoimi życiowymi wyborami, ale o wynikach tych wyborów już nie mógł tak powiedzieć. Zdaje się, że paradoksalnie, biorąc pod uwagę kierunek, w którym zamierza się kształcić, to jego piętą achillesową była właśnie magia lecznicza. Ciężki miał żywot, oj ciężki...
Jednostka w pojedynczej ilości nie może tak naprawdę nic zrobić, o ile nie ma do tego stosownych praw. Może czuć się zamknięta w klatce własnej bezsilności, ale tak to właśnie wygląda; tyrania, jaką trudno jest porzucić, a z której własnoręcznie nie może się wyrwać, ma dopiero ujście w gniewie oraz bólu za pomocą protestu. Im więcej człowiek znajdzie osób, które myślą tak samo i podzielają te same opinie, tym bardziej jest skory do wszczęcia buntu. I nie boi się tego zrobić, ze względu na zbiorową odpowiedzialność oraz psychologię tłumu. Homo sapiens stanowi gatunek stadny, ale też niezwykle podatny na manipulacje; nie bez powodu Felinus stara się trzymać z daleka od wszelkiej możliwej polityki, starając się jednocześnie przyczynić do wyrobienia własnoręcznie zdań na dany temat. Nie za pomocą mediów, nie za pomocą przesądów; w jego przypadku z góry założone sytuacje są nieadekwatne co do osobowości, jaką reprezentuje. Nie przypominając typowego przedstawiciela Hufflepuffu, wiele osób powątpiewa w prawidłowy wybór podczas przydziału, ale przynajmniej może spać spokojnie; nikt niczego od niego nie wymaga. Może czuć się bezkarnie, łamiąc regulamin, bo i tak profesor Whitehorn nic nie zrobi; a przynajmniej zrobi tyle, że tego tak naprawdę nie odczuje. I o ile ostatnio starał się nie sprawiać żadnych problemów, o tyle jednak te czasami są jak koty, które wymagają opieki i odpowiedniego zajęcia się nimi; z czasem przejmują władzę i czynią z tego, co znajduje się pod kopułą czaszki, jeden chaos. Wielki, ogromny, niemożliwy do powstrzymania. Przytaknął głową, nie widząc sensu dodawania większej ilości zdań, skoro i tak Cassian się z nim zgodził. Nie wiedział mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, czy aby na pewno zrobił to dlatego, iż zrozumiał, czy jednak zgodził się, nie widząc innego wyjścia i chcąc uniknąć dyskusji. Nie wiedział nic; Beaumonta nie znał, w związku z czym mógł tylko snuć potencjalnie prawidłowe przypuszczenia, wrzucając je następnie w otchłań zapomnienia, by następnie, jakimś cudem, z powrotem wyciągnąć, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Ewentualnie może także umieścić w szufladzie, ale i tak, nie są to fakty, a jedynie snujące się w membranach własnego umysłu myśli, zdania, teorie. Przynajmniej na to nie wpływały anomalie; mógł nadal myśleć, odczuwać, przeżywać pod skórą i sklepieniem mięśni różne emocje. Mimo że magia potrafi być szalenie niebezpieczna i nieodpowiednio użyta może przyczynić się do utraty nie tylko zdrowia fizycznego, lecz także psychicznego. Przecież źle użyte Obiviliate może zamienić mentalność człowieka w mentalność jakiegoś niższego zwierzęcia; nadal się zastanawiał, jak amnezjatorzy musieli pracować w takich warunkach. — Owszem, może i zażegnaliby problem chochlików. Od czegoś musi być. — przytaknął głową, spoglądając ciemnymi oczami na te, które posiadał Gryfon, jakoby starając się w nich coś subtelnie odszukać, ale bez jakiejś nachalności. Normalny, czysty, pozbawiony złych intencji kontakt wzrokowy. Nadal jednak, nie był przekonany co do Ministerstwa; będąc przedstawicielem zarówno świata mugolskiego, jak i magicznego, widział liczne problemy panujące w tymże urzędzie. — Ale też, władza sądownicza nie jest niezależna, jeżeli chodzi o Ministerstwo. Ja bym im nie ufał. Czasami lepiej jest, jeżeli nie wtyka swoich palców tam, gdzie nie trzeba. — przyznał zaskakująco szczerze, ale poniekąd czuł, że brak niezależności Wizengamotu może działać na niekorzyść osób, które chcą poniekąd zażądać smaku sprawiedliwości. Tak naprawdę cały ten urząd działa pod dyktando jednej osoby; nie bez powodu nie czuł do nich zaufania, a tym bardziej nie czuł, by wypełniali swoje obowiązki bezstronnie. Jakby to była specjalnie przygotowana makieta, gdzie urzędnicy bawią się w najlepsze, a obywatele muszą się temu przyglądać. Niestety; wszystko to wyglądało na plac zabaw, w którym grzesznicy udają świętych, a święci okiełznani są poprzez liczne opinie jako grzesznicy. Magia lecznicza pod tym względem jest w stanie uleczyć większość obrażeń. Zmiażdżenia, rozcięcia, likwidowanie skutków czarnomagicznych zaklęć; mimo że wydaje się, iż rzeczywiście medycyna czarodziejska nie jest zbytnio rozwinięta, to jednak ma znacznie większą skuteczność od tej mugolskiej. Wypaczony, tkany obraz wydawał się być znacznie łatwiejszym do oglądania, kiedy to starał się znaleźć sens istnienia magicznego świata oraz nienawiści do osób, które nie dzierżą w sobie pierwiastka magii. Większość tragedii można posprzątać. Niektórych ludzkich żywotów, które znalazły się w bezpośrednim zagrożeniu, nie da się już odzyskać; zwierciadło licznych błędów nadal wpływa na otaczającą ich rzeczywistość. I historia zatacza koło, perfidnie śmiejąc im się prosto w twarz. — Najważniejsze, by wyciągnąć z tego doświadczenie. — napomknął, spoglądając na dość uległą reakcję Gryfona; sam nie emanował zbyt wieloma emocjami. Nie uważał to za problem w swoim przypadku, bo tylko tym, którzy znajdują się pod jego skrzydłami, udostępnia taką funkcję; pozwala, by na jego twarzy zawitał szczery uśmiech lub melancholia widoczna i możliwa do podyskutowania. Dla większości stanowi obraz istnej enigmy, z której niezbyt wiele da się odczytać. Dla większości, której nie zna. I której do siebie na bliską odległość nie dopuszcza; znał konsekwencje tego. Zaufanie Schuesterowi wiązało się z niemiłymi konsekwencjami, kiedy to musiał żyć tak, jakby nic się nie wydarzyło. Tłumaczenie tego wszystkiego było dla niego proste, jak również starał się to robić przystępnie. Nie bez powodu Maximilian, kiedy to go dopiero poznawał, powiedział, że ma zadatki na bycie nauczycielem; zresztą, podczas takich spotkań mógł przygotować się poniekąd do zawodu, który go interesuje. Starał się sprawdzić samego siebie, a przemawianie, czy to przed pojedynczą jednostką, czy to przed większą ich ilością, kiedy struny głosowe wydobywały z siebie drgania, nie sprawiało dla niego większego problemu. Czuł się pewnie, nawet jeżeli musi zmagać się z pewnego rodzaju utratą, do której przyzwyczajał się powolnym, widocznym krokiem; zaciekawione obrączki źrenic przyglądały się ruchom nadgarstka u ucznia, którego obecnie miał pod swoją opieką. Były w porządku, ale znowu, nawet inkantacja, posiadająca w sobie znamiona prawidłowej, nie pozwalała wykrzesać z różdżki jej pełnego potencjału. — Może to nie twoja wina, a wina różdżki? Spokojnie, będzie cię stać. Nie pozostawiam treningu bez rezultatów. — zapytał się i go zapewnił, spoglądając na drewniany patyczek dzierżony przez Cassiana, który nie wydawał się być uszkodzony. Może na przestrzeni lat rdzeń stracił na swoich właściwościach? — Jaki masz rdzeń? — zapytał się łagodnie, zanim przeszedł do kolejnych ćwiczeń. — Wszystko masz dobrze opanowane, ale coś blokuje przepływ magii. Albo sygnatura magiczna, albo rdzeń. Spróbujmy jeszcze raz. — spokojnie przeszedł jeszcze raz do manekina, naznaczając na nim, za pomocą Scalpello, kolejne rany, z których swobodnie płynęła szkarłatna posoka.
Rzuć kostką:
Ponownie płynąca, tym samym strumieniem, rana, znalazła się na ciele manekina, który jęczy z bólu, nawet jeżeli rana nie jest głęboka i stanowi prędzej ponowne ćwiczenie. Aby przekonać się, jak Ci poszło, rzuć kostką k6.
1, 2 — udało Ci się, tym razem bez żadnych przeszkód, za pierwszym razem, zatamować strużkę płynącej krwi. Możesz być z siebie dumny, w stosunku do poprzednich wydarzeń, które nie były zbyt przychylne.
3, 4 — znowu, różdżka się blokuje i nie zamierza tak łatwo odpuścić. Dopiero za czwartym razem udaje Ci się prawidłowo rzucić zaklęcie i wydobyć jakikolwiek błysk, którego wcześniej, podczas nieudanych prób, zwyczajnie nie było. Może rzeczywiście jest to wina drewnianego patyczka?
5, 6 — krwawienie udaje Ci się zatamować w połowie, jakoby coś nie pozwalało w pełni wydobyć potencjału. Możesz się nad tym zastanawiać, ale dopiero i tak trzecia próba pozwala Ci w pełni zażegnać problem i prawidłowo rzucić Haermorrhagia Iturus.
O tyle o ile pomysł Cassiana dotyczący ministerstwa wydawała się dość logicznym rozwiązaniem, o tyle wszelkie uwagi, które Felinus wysnuwał pod jego adresem odnajdywały również w głowie chłopaka dość dużą rację bytu. Fakt po interwencji zapewne nie mieliby na głowie ani niuchaczy, ani chochlików, ale kto wie, czy pomysł ten nie był w swojej istocie po stokroć bardziej straceńczy. Co, gdyby na szkolnych korytarzach zaroiło się od pracowników Ministerstwa, którzy pragnęliby tylko wedrzeć się w szkolna prywatność doszukując się wszelkich aktów mogących jakkolwiek zaburzyć ich obraz prawidłowego funkcjonowania. Byłaby to w takim razie kompletna zagłada tak poczucia bezpieczeństwa jak i jakiejkolwiek wolności. - Ech... Masz rację. - Odparł chłopakowi rozumiejąc jego negatywne podejście dopiero teraz.
Umiejscowienie sądowości i władzy stanowić mogła poważny problem. Wizengamot co prawda składał się z wielu sędziów, ale głosowania w nim przebiegały jawnie. I o ile ktokolwiek głosujący zgodnie z wolą Ministra Magii mógł spotkać się z późniejszą jego przychylnością, tak wszelkiej maści negujący jego zdanie nie mieli na nią co liczyć. Ba! Niektórych sam strach przed potencjalnymi konsekwencjami nieposłuszeństwa mógł zapchać w kierunku podejmowania grzecznych i potulnych decyzji, a to już prosto mogło prowadzić do całkowitej dominacji jednostki.
Cassian westchnął głęboko poświęcając już teraz całkowicie swoją uwagę zagadnieniom dotyczącym magii leczniczej. Jednocześnie w duchu dziękował sobie, że nigdy nie wiązał i nie zamierzał wiązać przyszłości z jakimkolwiek urzędem podlegającym pod Ministerstwo Magii w sposób bezpośredni oczywiście. Nie interesowała go również polityka, bo na dobrą sprawę uważał to za pomysł iście straceńczy w samym gdybaniu na jego temat. Nie dotyczyło to też poglądu, który potrafił przejawiać się często w głowach młodych ludzi odnośnie tego, że politycy de facto nie zajmują się niczym konkretnym. Nie dotyczyło to też skrywanej w nim nieśmiałości. Przerażał go trochę ciężar spoczywający na barkach takiego konkretnego wybrańca. To on musiał decydować za członków całej społeczności. To on brał na siebie decyzję i to on wiedział, że z nich będzie musiał się rozliczyć. Wszystko to powodowało mocny ścisk w żołądku i nieprzyjemne myśli, które jedynie sączyły dalej jad w jego podświadomość.
Zamknął na chwilę oczy odganiając od siebie napływ negatywnych emocji. Chciał już teraz podejść do tego zaklęcia kompletnie czysto, spokojnie. Nie tak, jak do tej pory. Potrzebował ochłodzić swój temperament i dać się porwać zaklęciu, którego chciał użyć. - Zdaje się, że jeśli chodzi o pobieranie doświadczenia z porażek, to myślę, że mam go całkiem sporo. - Zadrwił. Nie ze słów chłopaka, które w tym przypadku wydawały się nad wyraz trafne, a z siebie samego nie tolerując u siebie tak przedziwnego i nieoczekiwanego splotu niefortunnych zdarzeń. Wielu rzeczy nie był w stanie jeszcze w tym świecie pojąc, ale tego był pewien... nadal brakowało mu umiejętności.
Mruknął pod nosem na gdybanie względem nieposłuszeństwa jego różdżki. Jak do tej pory czuł się z nią nawet pewnie i kompletnie nie rozumiał, dlaczego ta nagle miałaby się go nie słuchać. Bardziej obstawiał, że sam siebie zablokował tak, by nie było możliwości rzucić zaklęcia. Może to stres, zdenerwowanie czy jakikolwiek inny powód biologiczny, ale jego zdaniem, stuprocentowo nie różdżka. Obserwował w międzyczasie jak Felinus przygotowuje ponownie ranę na manekinie ćwiczebnym. Wiedział, że czas najwyższy rzucić to zaklęcie za pierwszym razem, bez poprawek. Chciał tego i oczekiwał tego od siebie samego.
Skierował końcówkę swojej różdżki w kierunku rany na manekinie by studiować ja uważnie każdym własnym spojrzeniem. To, snuło się leniwie wokół cięcia, które zyskiwało z sekundy na sekundę jakiejś magicznej finezji. Czegoś co czyniło je specjalnym. - Haermorrhagia Iturus!- powiedział głośno, wyraźnie i z poprawna akcentacją.
Jakże wielkie zdziwienie ukazało się na jego twarzy, kiedy zaklęcie poskutkowało, a całość rany wyglądała na czystą. Cieszył się. Nareszcie... Najwidoczniej to faktycznie kluczem w tym momencie był czas. Jednak do póki nie przekonał się na własnej skórze, do póty nie wierzył absolutnie nikomu w tego typu pocieszenie. - Merlinie... Nareszcie! - Powiedział do chłopaka z ewidentną satysfakcją na twarzy. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić, dlatego wstał, mając gdzieś iść, po czym momentalnie usiadł zapominając o tym co tak właściwie chciał zrobić. - I jak? - Na jego twarzy ewidentnie wybrzmiewał uśmiech.
Nigdy nie wierzył w Ministerstwo. A teraz, co się działo, głównie pod adresem czystokrwistych, potrafiło naprawdę porządnie zastanowić. Dlaczego władza wyższa nie ma zamiaru się tym zająć? Dlaczego ludzie krzyczą, a oni mają ich błagania kompletnie gdzieś, chowając prawdopodobnie sprawę gdzieś do szafeczki z niepotrzebnymi rzeczami? Nie wiedział. Atak na galerię Swansea, zniszczenie ich dziedzictwa kulturowego, a do tego spalenie czyjegoś domu w Hogsmeade. Trudno było o tym nie usłyszeć; plotki rozchodzą się zaskakująco szybko. Smuga dymu, liczne ciepłe światło, które rozprowadza się na boki, a do tego języki ognia, zjadające wszystko na swojej drodze, jakoby będące wysłannikiem czeluści piekielnych. Zastanawiał się. Rozmyślał, analizował, być może dochodził do poszczególnych, mniej lub bardziej odpowiednich wniosków. Jeżeli MM było w stanie, podczas starcia z Voldemortem, tak łatwo odnaleźć czarodzieja, który użył zaklęcia na mugolu, dlaczego nie może po śladach dojść do tych, do pozwalają sobie na takie niecne zagrywki? No właśnie. Ale też, bycie kimś, kto ma u władzy tylu wyborców, tudzież całą społeczność, jest czymś, co może złamać psychicznie. Zazwyczaj jednak do polityki pchają się nie ci, którzy chcą zmienić świat na lepsze, a ci, którzy chcą go dostosować pod własne dyktando. Polityka to rzecz, której najlepiej jest nie dotykać. Złote serca stają się skamieniałe, smykałka do pieniądza - niebywale duża. Był tego świadom; jeżeli będzie wymagał sprawiedliwości, to nie z rąk organu ścigania. Sam będzie musiał dojść do oprawcy, być może się na nim mszcząc; nie wiedział. Jeżeli ktoś chciałby skrzywdzić jego rodzinę i najbliższych, oklumencją udałoby mu się zachować należyte resztki zdrowego rozsądku; pod kopułą czaszki drzemała, mimo wycofania, spora siła. Siła, która gotowa jest do poświęceń w imię może nie wyższej idei, ale tych, na których mu naprawdę zależy. Władza sądownicza by mu w tym nie pomogła; posiadając własnych aniołów i demonów, nie zdawała się być dobra dla nikogo. Zatargów z prawem jednak nie zamierzał mieć, dlatego unikał swoich pierwotnych instynktów, nie krzywdząc na razie nikogo, nawet jeżeli miałby być sam powalony na ziemię, z licznymi złamaniami oraz krwotokami wewnętrznymi. Dziwne poczucie totalnej obojętności przeszywało na wskroś jego duszę pod tym względem. Bez problemu ogarniał manekina, który biednie leżał sobie na podłodze i postękiwał, tłumacząc jednocześnie zagadnienia. Szło mu to całkiem nieźle, kiedy skupiał większość uwagi na tym, co powinien robić, na czym powinien się skupić. Dawał porady, zastanawiał się, wypytywał; nie zamierzał nikogo osądzać. Zamierzał dowieść prawdy, która go zastanawiała; czy to wina Cassiana, że nie może rzucić odpowiednio zaklęcia - jego psychiki, sygnatury, a może różdżki? Jeżeli coś było nie tak, to chciał pomóc, nawet jeżeli był tylko rówieśnikiem; rówieśnikiem, który jednocześnie ma tak zszarpaną opinię, iż szkoda gadać. Pokiwał porozumiewawczo głową na słowa dotyczące pobierania doświadczenia z własnych porażek; gdyby tego nikt nie robił, jeszcze daleko byłoby im do takich czasów. Możliwość zauważenia błędów oraz próby ich naprawy zawsze jest lepsze od ciągłego powtarzania tego samego; w kółko, w nieskończoność. Scalpello skutecznie przeszyło tkanki fantoma, przyczyniając się do wystąpienia kolejnego krwawienia. Jak się okazało, tym razem chłopak skupił się wystarczająco mocno, by móc zaobserwować wyniki własnych działań, tym razem bezsprzecznie dobre. Strużka krwi przestała płynąć, jakoby przedstawiając to, jak życie jest ulotne, kiedy wystarczy przerwać połączenie z układem krwionośnym; był tego doskonale świadom. Nie zamierzał jednak męczyć Cassiana widokiem rozciętej tętnicy, tym razem z prawdziwego człowieka; nie zamierzał dawać żadnych dowodów, że coś z jego głową jest nie tak. Gdyby jednak ten poprosił, to bez problemu spełniłby jego prośbę; ćwiczenie na prawdziwym człowieku potrafi wywołać stres, który bez problemu wbije nóż w brzuch i skutecznie go rozetnie. — Gratulacje. — pozwolił sobie na mimowolny, lekki uśmiech, być może szczery, ale kto tam wie. Rzadko kiedy obdarzał nim kogokolwiek, ale, będąc młodszym, również reagował podobnie. Opanowanie magii leczniczej sprawiało mu dużą przyjemność; dopiero jednak zagłębienie się w jej inną naturę, przyczyniało się do otworzenia nowych możliwości, nowych dróg. — Jest dobrze. Opanowałeś zaklęcie, chociaż jeszcze raz sprawdzimy twoje umiejętności i myślę, że na tym możemy zakończyć nasze spotkanie. — kiwnął głową z uznaniem, tworząc trochę głębsza ranę; miał nadzieję, że i tym razem, zanim się pożegnają, Cassian skutecznie wykorzysta swój potencjał.
Rzuć kostką k100:
Ponowna rana, tym razem głębsza, ale przecież... wcześniej rzuciłeś prawidłowo to zaklęcie, prawda? Skup swoją wolę, wyobraź sobie, jak posoka przestaje płynąć; wyodrębnij z różdżki rdzeń i przeprowadź przez niego magię, zwracając w pełni uwagę na potencjał własnej siły magicznej. Rzuć kostką k100.
1 - 20 — musisz powtórzyć tylko jeden raz zaklęcie, zanim poczułeś, że w pełni je opanowałeś. Dodatkowa próba pozwala Ci jeszcze raz przetestować wymowę, ruch nadgarstka oraz zamach różdżką; można powiedzieć, że jest nawet korzystniejsza od ciągłego sukcesu.
21-100 — gratulacje; udaje Ci się za pierwszym razem zażegnać problem. Możesz być z siebie dumny, osiągając sukces drugi raz z rzędu, jak również upoważnia Cię to do opuszczenia sali. Korzystaj z tej wiedzy mądrze!
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cassian nigdy nie wierzył polityce i politykom. Tym bardziej zatem dziwić powinno jego nastawienie względem potencjalnego wezwania tutaj Ministerstwa. I chociaż prawdę mówiąc, naprawdę kurczowo trzymał się tego, że bycie politykiem to jeden z najgorszych zawodów na świecie, to wiedział, że ci zrobią absolutnie wszystko by jakkolwiek zachować twarz w obliczu wyzwania. Jeśli na ten przykład zostaliby tutaj wezwani, to bez cienia wątpliwości oczyścili by szkołę ze szkodników, bo na dobrą sprawę co to za władza, która kompletnie nie potrafi się zorganizować do tego stopnia, że tok nauki i rozwoju uczniów zostaje zakłócony ze względu na szajkę niuchaczy i chochlików.
Z drugiej zaś strony raz uwikłana polityka jest wstanie nękać to samo miejsce już potem do momentu, do którego nie wypaczy całkowicie każdej świętości się tam znajdującej. Jeśli faktycznie Felinus w tych rozważaniach miał rację, a ku temu właśnie przychylał się Cassian, to potencjalne wezwanie tutaj ministerstwa skończyłoby się znacznie gorzej niż te małe cholerstwa. Sprawdzanie każdej lekcji, nadzór i kontrola, brak swobody by w końcu powiedzieć brak wolności. To wszystko ze zdecydowaną stanowczością mogło dotknąć ich szkoły. Już kompletnie pomijając fakt tego, że rozumienie praw człowiek wśród czarodziejskiej społeczności ma troszeczkę inne znaczenie niźli chociażby w mugolskiej. Weźmy sobie taki pocałunek dementora... Cassian doskonale wiedział, że ten dotyka jedynie najgorszych zbrodniarzy. Niemniej jednak - jaką bestia trzeba być by de facto zasłużyć na pożarcie własnej duszy i bycie pustą skorupą do momentu, w którym nie wyzionie się ostatniego tchu. Nie brzmiało to ani dobrze, ani optymistycznie, ani jakkolwiek poważająco względem praw człowieka, które chociażby mówiły jasno, że każdy ma przecież prawo do życia. Niemniej jednak... Może to właśnie w samym Szkocie tkwił problem, a nie w ministerstwie. Nawet jeśli, to nie zamierzał się do niego przyznawać.
Cassian zauważył, że Fellinus naprawdę dobrze sprawuje się w roli nauczyciela. Lowell był cierpliwy i spokojny, jednocześnie przez zagadnienia przechodził rzeczowo zwracając uwagę na najważniejsze aspekty. Potrafił zaciekawić i przykuć uwagę, a to rzadkość wśród większości nauczycieli. Nawet najlepszym czasem zdarza się potkną, na to również brał poprawkę, niemniej jednak... Czul, że gdyby kiedykolwiek puchon podążył ścieżką oświaty, to odnalazłby się w niej doskonale.
Pokiwał porozumiewawczo głową wiedząc, e to ostatnia próba, przy której przyjdzie im uczestniczyć na tych zajęciach. Niewiele wiec myśląc po raz kolejny użył tego samego zaklęcia tamując krwawienie, a wyraz satysfakcji, wymieszany z uśmiechem nie pozwolił już sobie na zniknięcie z twarzy do momentu rozstania się przez chłopaków. Na sam koniec już Cassian wyciągnął z torby odpowiednio przeliczone pieniądze i położył je na stoliku. - Dziękuję bardzo. - Ukłonił się lekko. - To ja podeślę jeszcze sowę przed następnym spotkaniem, dobra? - Zagaił na odchodne. Musiał teraz przejrzeć resztę zagadnień, które go męczyły, a nie zamierzał ustępować i z całą pewnością spotkają się jeszcze w tej sali z Lowellem. [z/t x2]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Co to za władza, która nie potrafi powstrzymać pogłębiających się ataków ze względu na czystość krwi? Owszem, mogą gdybać, mogą dochodzić do pewnych wniosków, ale nie zmienią jednej, pewnej rzeczy - tego, iż żadna dusza ludzka nie ucierpi. Za każdą taką akcją będzie czaiło się cierpienie cudzej duszy, ludzkiej duszy, ukrytej w mroku, czekającej i wołającej na pomoc. Politycy stosują jedynie formy manipulacyjne, mając zamiar przekabacić poszczególne obozy i charaktery na własną stronę, często stosując trudne do pojmowania zagrywki. Czy to granie na uczuciach, czy to powracanie do starych schematów, które oddziałują na starszych ludzi, godnych jeszcze w jakikolwiek sposób głosować; nieważne. Liczy się tylko i wyłącznie wynik podczas zaciętej walki między poszczególnymi ugrupowaniami. Obietnice dobra, żyznej ziemi oraz krainy miodem i mlekiem płynącej; do czasu. Wszystkie te słowa stają się tak naprawdę nicością w obliczu rzeczywistości, która nieustannie płynie i nabiera starannie kolejnych lat. Barw. Nasiąka tym, czym zostanie otoczona. Przejmuje poszczególne schematy, nawet jeżeli nie są one korzystne dla większości społeczeństwa. Czarodzieje mogą więcej, zatem i kary są stosownie bardziej... bolesne. Możliwość ciągłego oszukiwania, ukrywania się, stosowania magii do zabijania, która jest przecież powszechnie dostępna dla osób z rodzin magicznych, a do tego liczne przekręty, których to mogą dokonać w towarzystwie mugoli. I o ile w normalnych, cywilizowanych państwach kara śmierci po prostu nie istnieje, a zamiast tego wprowadza się więzienie mające na celu przywrócenie danej jednostki do społeczeństwa, to osoby z cząstką magiczną po prostu jadą po całości. Jeżeli dojdzie do przewinienia, nawet specjalnie przygotowanego, nie ma czegoś takiego jak tymczasowe więzienie. Lowell nie chciałby poczuć na własnej skórze, jak to jest tak naprawdę utracić duszę. Ciało jest tylko i wyłącznie naczyniem na nią, pojemniczkiem, który łatwo stłuc, ale przecież dusza gdzieś ulatuje. Byt nieśmiertelny, w obliczu spotkania z dementorami, jeżeli przestępstwa były wyjątkowo okrutne i brutalne, mógł okazać się być równie kruchy. Na szczęście go to nie dotyczyło, ale należy się nad tym dokładniej zastanowić oraz popatrzeć na to z perspektywy osoby poddanej czemuś takiemu. Niestety - prawo czarodziejów jest ponad prawem mugoli i nie wszystkie zasady są respektowane po równi. Niestety. Cierpliwość oraz spokój nadrabiał głównie poprzez nieustanną naukę oklumencji; wcześniej Felinus był mniej spokojny, tudzież bardziej podatny na uszczypliwość oraz złośliwość. Z czasem jednak nauczył się, że należy przestać patrzeć cały czas w przeszłość, a zamiast tego - spojrzeć w odległe karty przyszłej historii. Nawet jeżeli jest to trudne do osiągnięcia, nawet jeżeli sprawia zbyt wiele problemów, jedynie zdystansowanie się może uratować ludzką psychikę, równie kruchą co ciało. Starał się poniekąd dostosować do zawodu, który go interesuje, a widząc po rezultatach, nie szło mu wcale aż tak źle. Nadal, musiał się wiele nauczyć, co nie zmienia faktu, iż naprawdę wiele miał za sobą. Przemawianie przed innymi nie zdawało się być fachem wyjątkowo trudnym, tak samo organizacja, w której to wiedział, jak ma postępować. Możliwe, iż w większym gronie zwracałby mniejszą uwagę na jednostki i nie podchodziłby do każdego indywidualnie, w związku z czym Cassian mógł się poczuć wyjątkowo, co nie zmienia faktu, iż nawet taka lekcja była dla niego niezwykle wartościowa. Obserwując ostatnią próbę, zauważył, że chłopak daje sobie z tym wszystkim rady. Był z niego poniekąd dumny; nic nie radowało jego duszy jak spoglądanie na efekt nie tylko własnej pracy, ale także i drugiej osoby. Poniekąd polega to na prawidłowej kooperacji, a im się całkiem nieźle udawało. Tym bardziej, że Beaumont opanował dobrze ruch nadgarstkiem, inkantację, skupienie oraz przekierowanie magii przez rdzeń posiadanej przez siebie różdżki. Zatamowanie krwawienia stało się proste. Nieskomplikowane. Skuteczne. — Proszę. — kiwnął głową w geście podziękowania za słowa, które otrzymał. Spojrzenie czekoladowych tęczówek skupiło się na chwilę na jego wyrazie twarzy, który pokazywał satysfakcję. Sam kiedyś był na jego miejscu, dopóki rzucanie tego zaklęcia nie stało się codziennością. — W porządku, nie ma problemu. Uważaj na te chochliki. — oznajmiwszy, począł sprzątać całą salę, chowając magicznego fantoma do skrytki, by tym samym opuścić salę magii leczniczej. Wiedział, iż to nie jest pierwszy raz, kiedy oddaje się pasji uzdrawiania. Cieszyło go to niezmiernie, kiedy to zabezpieczył manekina, iż udało mu się doprowadzić kogoś innego do osiągnięcia sukcesu; nawet jeżeli tego nie pokazywał, a prędzej ukrywał się pod spokojem, który to był u niego wyuczony, po prostu to było miłe. Zamykając klasę na klucz, na chwilę zatrzymał własną dłoń na zimnej, mosiężnej klamce, zanim kompletnie zakończył czynności polegające na przywróceniu dawnej świetności i tym samym oddał klucz do pielęgniarki Nory Blanc, witając na chwilę na Skrzydle Szpitalnym.
[zt]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Stał spokojnie, siedział od czasu do czasu na krześle; oczekiwał pojawienia się kogokolwiek. Ręce miał od czasu do czasu założone na piersi, innymi razy przeplatał własne palce z tyłu, chowając dłonie za sobą, a wzrok nieustannie wędrował na krajobraz za twardymi, aczkolwiek starymi szybami obecnie funkcjonujących tutaj okien. Jedno z nich otworzył na drobną chwilę, zanim parapet nie stał się mokry od nieustannie padających kropelek deszczu, a ciche spojrzenie powędrowało na krótki moment na dziedziniec. Smuga świeżego powietrza muskała go po twarzy, jak również przyczyniła się do powstania delikatnej pary na okularach, na którą to nie zwrócił żadnej, szczególnej uwagi. Brakowało mu tak naprawdę towarzystwa Solberga na zajęciach, ale nie mógł z tym fantem nic zrobić. Czekoladowe tęczówki wbijał od czasu do czasu w tańczące zgodnie z rytmem i wolą wiatru liście, które to opadały finezyjnie na twarde kamienie, budujące ścieżkę prosto przy wejściu do wnętrza starego, średniowiecznego zamku. Pora nie była późna, ale z czasem zaczęło się robić coraz to ciemniej i ciemniej, aż światło z innych sal poczęło błyskać w oddali swoim błyskiem poszczególnych zaklęć zapewniających widoczność. Cholerny, nadchodzący listopad, samotność, padający co chwilę deszcz, a przede wszystkim poczucie siedzenia w tym wszystkim samemu. Przynajmniej spojrzenie na zachód było spokojniejsze. Pijąc przygotowane przez siebie kakao (oczekujące, zresztą, na uczestników, o ile będą chcieli się poczęstować), czuł się jakoś spokojniej oraz bezpieczniej, nawet jeżeli uczniowie wchodzili do sali i brali bądź też i nie przygotowane przez niego napoje. On sam by od siebie nie wziął, a co dopiero inni, ale przecież im nie zabraniał, prawda? Tym bardziej, że połyskujący, mleczny napój w kubku wydawał się być w sam raz na tę chłodną, nieprzyjemną pogodę, przy której to został, prędzej czy później, zmuszony do zamknięcia okna i tym samym jedynie drobnego jego uchylenia. Nie zamierzał czuć, jak powietrze w sali staje się wyjątkowo zaduszone; nawet jeżeli drzwi do niej prowadzące były otwarte dosłownie dla każdego, zawsze spał przy otwartym oknie. Pracował przy otwartym oknie. Nawet w zimie, co mogło być dziwne, ale rześkie powietrze pobudzało go do ciągłego działania.
~*~
Dopiero, gdy większa ilość uczniów zawitała na kolejnych zajęciach Laboratorium Medycznego, znowu prowadzonego przez niego, mógł przystąpić do bezpiecznego odstawienia gorącego napoju na jedną z ławek i tym samym opuszczenie wygodnego siedzenia w celu powstania i przemówienia. Powoli, pod wpływem działającego w nim hormonu przyjmowanego w ramach terapii, na jego twarzy pojawiała się delikatna broda, a sam nabrał... bardziej ostrzejszych rysów. Delikatnie, niezbyt intensywnie, ale jednak. Widać było, że się trochę zmienia, nawet bardzo. Może forma eliksirów zdawała się lepiej przyswajać? — Witam was wszystkich bardzo serdecznie na kolejnym spotkaniu Laboratorium Medycznego! Dzisiaj zajmiemy się rzeczami, o których większość zapomina, a które to są niezwykle przydatne w okresie jesienno-zimowym. Spora część z Was była na poprzednich zajęciach, gdzie zajmowaliście się manekinami na świeżym powietrzu. Dobierzcie się w pary, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście. A jeżeli ktoś nie ma, to ja do niego dołączę. — pozwolił sobie na ostrożnie podniesienie kącików ust do góry i zlustrowanie uczestników całego przedsięwzięcia spokojnym, harmonijnym spojrzeniem, kiedy to stukot podeszwy zdawał się przecinać powietrze za pomocą dość prostych kroków. — Dzisiaj zajmiemy się monitorowaniem temperatury ciała i zbijaniem gorączki bądź ogrzewaniem. Mierzenie jej jest niezwykle ważne, aczkolwiek należy pamiętać, by dać organizmowi zawsze szansę na samoistne zwalczenie potencjalnie niechcianego gościa, kiedy temperatura nie przekracza trzydziestu siedmu comma dziewieć stopni Celsjusza. My zbijemy, w ramach treningu. — napomknął, bo przecież stosowanie leków nawet na stan podgorączkowy wydaje się być niekorzystne dla układu odpornościowego. Wiedział o tym doskonale; zawsze warto jest udostępnić możliwość walki. — Oczywiście zasada ta nie tyczy się niemowlaków, które mają słabo rozwinięty mechanizm termoregulacji. — warto było także o tym wspomnieć, by przypadkiem przyszłe matki nie próbowały w żaden sposób hartować za pomocą chorób układu odpornościowego niemowlaków, bo... to może doprowadzić do znacznie gorszych rzeczy. Mniejsza. Stuknął dwa razy zeszytem, by następnie, z kantorka, wyprowadzić wcześniej przygotowane manekiny do tejże zabawy. Fantomy wleciały do sali dla uczestników, ustawionych w parach, każdy na dwie osoby. Ot, przygotowane, oczekujące na ratunek. Prosty ruch różdżki pozwolił mu zamknąć drzwi i tym samym zażegnać problem; całe szczęście, że krzyż Dilys, który nosił otwarcie na piersi, wspierał jego zdolności w tym zakresie. W różdżce dopłacił do rdzenia, który wspomagał rzucanie zaklęć zakazanych - kwestia priorytetów. Poprawiwszy własną postawę, ciemne ubrania okrywały jego trochę mniej wychudzone już ciało, a sama skóra nie była aż tak blada. Może nadal zahaczała o kredę, ale mniej. — Pierwsze na warsztat weźmiemy zaklęcie Caliditas. Proste, przyjemne, skuteczne. Nie wymaga żadnych ruchów, a po prostu polega na przyłożeniu różdżki do ciała pacjenta i wypowiedzeniu inkantacji. Co najśmieszniejsze, do waszej świadomości przedziera się wynik tego przedsięwzięcia. Ot, jakby Święta Trójca w postaci Świętego Munga, Skrzydła Szpitalnego i Merlina was pobłogosławiła. — zaśmiał się ostrożnie, zanim przeszedł do przedstawienia tego wszystkiego. Niestety, ale nie potrafił wytłumaczyć procesu, w jakim to wynik pojawia się magicznie w głowie. pozwolił sobie wziąć jednego z manekinów, by tym samym przedstawić działanie czaru. Specjalnie skierował się w stronę studentów i uczniów, by dokładnie im to zademonstrować. — Caliditas. — mruknąwszy, z końca różdżki wyszło parę iskier, ale nic poza tym, a do jego umysłu przedarł się wynik. — Równe trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza. Pamiętajcie o prawidłowej inkantacji i o tym, że naprawdę chcecie uzyskać ten wynik oraz pomóc manekinom. A! I jak nie jesteście pewni, to nie bójcie się sprawdzić za pomocą dotyku temperatury. Ot, taka prosta wskazówka. No i zapisujcie temperaturę, przyda wam się. — napomknął, by potem poobserwować, jak wszyscy zmagają się z trudami w postaci odczytania wyniku, smukłym i zgrabnym krokiem przedzierając się poprzez odmęty sali, okrążając uczestników, by tym samym im w tym wszystkim pomóc. Prosty gest nie sprawiał mu żadnego problemu; był w stanie nauczyć formułki kilkukrotnie, jak również pomóc odczytać temperaturę fantoma.
Mechanika pierwszego posta:
Mechanika na tej lekcji jest dość prosta oraz przyjemna. Rzucacie literką, by dowiedzieć się, z jaką temperaturą macie do czynienia, a potem rzucacie kostką k6, by zobaczyć, jak Wam poszedł odczyt.
Rzuć literką, by przekonać się, jaką temperaturę ma Twój fantom!
Literka:
A — 34,9°C B — 37,8°C C — 35,0°C D — 39,7°C E — 40,1°C F — 36,2°C G — 37,5°C H — 38,8°C I — 41,0°C J — 33,8°C
Rzuć kostką k6, by przekonać się, jak idzie Ci odczyt temperatury! Każde 8 pkt z Uzdrawiania uprawnia Cię do jednego przerzutu. W skrajnych przypadkach możesz poprosić kolegę, któremu się udało, o drobną pomoc albo Felinusa.
Kostka k6:
1 — czy ktoś zamawiał porażkę? Najwidoczniej tak, no nie udaje Ci się odczytać w żaden sposób temperatury fantoma. Zaklęcie Caliditas wodzi Cię za nos, a dotyk czoła fantoma udowadnia, że jednak... przecież coś jest nie tak. Ostatecznie musisz poprosić albo kolegę z pary, albo Felinusa o pomoc. 2, 3, 4 — perfekcyjnie odczytujesz temperaturę ciała pacjenta. Zaklęcie nie sprawia Ci żadnego, większego problemu, w związku z czym możesz cieszyć się uczuciem słodkiej wygranej. 5, 6 — różdżka chyba odmawia Ci posłuszeństwa, bo wydobywa z siebie dziwne iskry. Rzuć literką. Jeżeli wylosowałeś spółgłoskę, ostatecznie udaje Ci się zdobyć wynik mierzenia temperatury. Jeżeli wylosowałeś samogłoskę, podpalasz niechcący manekina. Ups? Lepiej to ugaś!
Gdy minęła dłuższa chwila, a wszyscy zgłosili gotowość do kolejnego etapu, ponownie zapożyczył sobie jakiegoś uzdrowicielskiego, nieżywego kumpla, którego to umieścił na własnej ławce, by tym samym zademonstrować kolejną ciekawostkę. Chude palce u dłoni umieścił na chwilę również na ławce, na wolnym miejscu, stojąc przodem do klasy i opierając się o ten jakże zmysłowy mebel. Potencjalnie stękający pod nosem fantom został uciszony za pomocą Silencio; wolał pracować bez zbędnych bodźców zewnętrznych. Poczuł, że w sali robi się trochę za gorąco, w związku z czym otworzył okno i tym samym zdjął materiał bluzy, pozostając w podkoszulku i długich spodniach. Jakoś nie obawiał się prawej, zabliźnionej ręki, do której to zdołał się całkiem szybko przyzwyczaić. Wiodąc wzrokiem po zebranych, począł kolejne przemówienie. — Skoro wszyscy, mniej lub bardziej sukcesywnie, zdobyli informacje na temat temperatury waszych jegomości, pora skupić się na dwóch możliwych opcjach - albo Calefieri, albo Coeur Blessé. Pierwsze służy do stopniowego ogrzewania, drugie - do zbicia wysokiej gorączki i przywrócenia podstawowych czynności życiowych. Jak w poprzednim, ważna jest wyraźna wymowa. Bez zbędnego przeciągania, bez dziwnej odmiany. — powiedział na początek, skupiając się na wszystkich zebranych osobach, by znaleźć przypadkiem jakieś mankamenty. Sam pamiętał, jak kiedyś niepotrzebnie przedłużał wymawianie słów, przez co zaklęcia działały po prostu słabiej. Teraz przynajmniej nie popełniał tych samych błędów, a ruchy miał niemalże opanowane do perfekcji. Nie bał się tego, co może wyjść spod jego szyldu, ale zawsze ziarenko niepewności się gdzieś znajdowało. — Calefieri. Miękkie, wdzięczne, z ruchem nadgarstka stanowczym, ale nie za szybkim. — zaprezentował na manekinie, który wcześniej miał zwykłą temperaturę, by tym samym spowodować stopniowe rozgrzanie jego organizmu. Nie trwało to zbyt długo, a zaklęcie wystosował w odpowiedni sposób, by wszyscy byli w stanie się z nim zapoznać. Po paru sekundach przeszedł do drugiego, ale zanim to zrobił, zmierzył temperaturę niewerbalnie. — Trzydzieści siedem comma osiem stopni i stale wzrasta. — nie bał się. Jego ruchy były spokojne, pozbawione jakiegokolwiek stresu. — Coeur Blessé. Dziwne pod względem wymowy, która może przysparzać problemów, ale ruch nadgarstkiem za to jest znacznie prostszy. No i służy do zbicia wysokiej gorączki, więc jego użycie, w ramach treningu, może pokazywać wartości niższe od perfekcyjnych. — pokazał, zademonstrował, zbijając temperaturę i ponownie korzystając z Caliditas. Spojrzenie ciemnych tęczówek spoglądało uważnie na każdego z uczestników. — Prawidłowa, perfekcyjna temperatura człowieka to 36,6°C. Wiadomo, że są odstępstwa od tej reguły i jest to całkowicie naturalne. Nawet nie wymaga ingerencji, ale my robimy to ćwiczeniowo. Jeżeli wartość jest powyżej, zbijcie gorączkę za pomocą Coeur Blessé. Jeżeli wartość jest poniżej, ogrzejcie organizm poprzez Calefieri. Nie zapomnijcie sprawdzić temperatury po rzuceniu zaklęcia i podnieść ręki; powodzenia. — zalecił, by tym samym znowu mknąć przez ławki, przez ludzi, przez to wszystko; jakby doglądając i pomagając tym samym, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Mechanika drugiego posta:
Tutaj mamy mniej kostek, są jednakowe, ale za to wymagają rzutu kością k100. No i oczywiście odpowiedniego ruchu nadgarstkiem, by przypadkiem nie przyczynić się do jakiejś tragedii.
Rzuć kostką k100, by przekonać się, jak Ci idzie zbijanie gorączki / podnoszenie temperatury ciała fantoma! Każde 8 pkt z Uzdrawiania uprawnia Cię do jednego przerzutu.
Rzuć kostką k100:
1 - 10 — hej, nie idzie Ci aż tak źle! O ile fantom odmawia współpracy i jęczy wniebogłosy (sami nie wiecie, dlaczego), o tyle jednak udaje się przywrócić go do względnego porządku. Tak trzymać! 11 - 30 — druga próba pozwoliła Ci na wykorzystanie potencjału własnej różdżki do tego stopnia, że albo za mocno zbijasz temperaturę, albo za mocno ją podwyższasz. Udaje Ci się na szczęście zapanować nad sytuacją; kończysz zaklęcie w odpowiednim momencie. 31 - 70 — bez problemu ogarniasz zaklęcie, bo zwyczajnie... udaje Ci się za pierwszym razem. Prosty ruch nadgarstka i perfekcyjna wymowa powodują, że osiągasz bez problemu zamierzony efekt. Czyżby to było na tyle? 71 - 90 — różdżka Ci się całkowicie blokuje i nie pozwala na wyzwolenie z siebie ani krzty magii. I nawet jeżeli chciałbyś cokolwiek z tym zrobić, to nie możesz. Musisz poprosić kogoś o pomoc w rzuceniu zaklęcia; może to być dowolna osoba z sali, która nie miała problemów i ostatecznie rzuciła pozytywnie zaklęcie. 91 - 100 — czy ktoś zamawiał pieczeń albo mrożonkę? Chyba na poważnie wziąłeś słowa do serca, bo zamiast działać wewnątrz organizmu, albo podpalasz fantoma w celu przywrócenia klimatu lata oraz kiełbaski na patyku albo zamrażasz go niczym mięso kupione na promocji...
Na kolejnym spotkaniu medlabu dla odmiany zjawiła się jako jedna z pierwszych osób. Wchodząc do sali wzdrygnęła się, czując panujący w niej chłód. Spojrzała na czekającego na nich Felinusa, zastanawiając się, jak on mógł w takich warunkach tutaj przesiadywać. Podeszła bliżej, chcąc się przywitać, po drodze rzucając krótkie spojrzenie na kubki, z których wydobywała się para. Zapach wskazujący na coś powiązanego z czekoladą wywołał zadowolone mruknięcie. Stanąwszy przed Felinusem przekrzywiła głowę w prawą stronę, wpatrując się w jego twarz zagadkowym spojrzeniem. -Hej, będziesz nam pokazywał, jak usuwać sopelki lodu nagromadzone na ciało? Rzuciła żartobliwie, ukazując mu swoje ząbki. Zaglądnęła do wnętrza kubka, przejechała językiem po dolnej wardze i bez pytania go zachomikowała. Odeszła nieco na bok, by nie stać na przewiewie i popijając kakao, zaczekała na resztę. Po rozpoczęciu spotkania i wytłumaczeniu zasad złapała jednego z manekinów, nadając mu imię "Bob" i podeszła z nim do Boyda. Znała gryfona tylko z widzenia i zasłyszanych opowieści, więc postanowiła to zmienić. Pomachała mu ręką manekina i posłała cień uśmiechu. -Cześć, jestem Maelynn, dzisiaj pracujemy razem. Oznajmiła stanowczym tonem, dając do zrozumienia, że chłopak nie ma nic do gadania. Przez jej zewnętrzą pewność przebijał się odczuwalny lęk i nieme pytania, czy Boyd jej nie wyśmieje lub po prostu oleje. Niezależnie od jego odpowiedzi zabrała się za swojego manekina. Posadziła go na krześle i przyłożyła rękę do jego czoła. Było rozpalone, co wskazywało na gorączkę. Wyciągnęła swoją wielką różdżkę i przystawiła ją do czoła manekina, zgodnie z instrukcją Felinusa. -Caliditas. Wypowiedziała zaklęcie, a jej różdżka wytworzyła kilka iskier. Informacja o temperaturze faktycznie pojawiła się w jej umyśle, towarzyszące temu śmieszne odczucie wywołało wzdrygnięcie i dzikie pokręcenie głową. Cofnęła się o krok, wpatrując z głupkowatą miną na manekina. Sięgnęła po skrawek pergaminu i zapisała na nim temperaturę 40,1°C. Wykonawszy swoje zadanie pozostało czekać jej na dalsze instrukcje.
Ostatnio zmieniony przez Maelynn Breeden dnia Pon Lis 02 2020, 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Etap I Wynik literki: f Wynik kostki k6: 6, dorzut B Obowiązujące przerzuty: 1/1
Ostatnimi czasy był strasznie zajęty treningami i... no, głównie treningami, że ledwo miał czas na lekcje, a co dopiero jakieś kółka pozalekcyjne na które zapisał się w zeszłym roku w przypływie jakiejś szaleńczej ambicji; tego dnia miał jednak sporo wolnego czasu, zawitał więc na spotkaniu Labmedu, z zadowoleniem rejestrując fakt, że prowadzi je nie Kutasolberg, a jego puchoński przydupas, który, choć nie wzbudzał jego sympatii, to jednak nie wkurwiał go aż tak bardzo. Słuchał przemowy Felinusa, starając się skupić i nie odpłynąć za mocno myślami, co średnio mu wyszło i trochę się zamyślił nad czymś zupełnie innym niż mierzenie temperatury; ocknął się dopiero gdy ktoś, a konkretnie @Maelynn Breeden się do niego odezwała. O, i nawet manekina przywlokła ze sobą. Nie miał zupełnie nic przeciwko tej współpracy - przyszedł sam, więc było mu obojętne z kim będzie pracował. Trochę może go zaskoczył tak stanowczy ton Puchonki, ale nie protestował i wskazał zapraszającym gestem na krzesło obok. - Cześć. Boyd. - zamierzał tylko się przedstawić i bez dalszych grzeczności przejść do ćwiczenia, ale spojrzał na dziewczynę i wtedy skojarzył, gdzie już słyszał jej imię. - Czekaj... Ty jesteś tą dziewczyną która przyszła na trening w zbroi? - spytał i miał nadzieję że to prawda i że koleżanka wyjaśni mu motyw swojego działania, bo, musiał przyznać, pierwszy raz słyszał, żeby ktoś odwalił coś takiego. Gdy nadeszła jego kolej na zbadanie manekina, przyłożył do niego różdżkę tak jak pan Felinus powiedział i wymamrotał inkantację; różdżka początkowo odmówiła posłuszeństwa, a może to nie była jej wina, tylko jego fatalnej dykcji? Po ponowieniu próby udało mu się jednak śpiewająco odczytać temperaturę, którą wynosiła 36,2 stopnia.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Etap II Rzucane zaklęcie: Coeur Blessé. Wynik kostki k100: 76, przerzucona na 47 Obowiązujące przerzuty: 0/1
Pytanie wybiło ją z rytmu. Zamrugała kilka razy, patrząc się na Boyda z miną zmieniającą swoje oblicze jak w kalejdoskopie. Czyli już wszyscy wiedzieli o jej małym popisie na treningu? Przełknęła ślinę, czując narastające w niej zażenowanie. Przypomniała sobie stukoczący hełm z przyłbicą, spadającą przy każdym jej uniesieniu. Przeniosła wzrok na manekina, nabrała powietrze i otworzyła usta, ale zamiast coś powiedzieć, jedynie nimi poruszyła kilka razy jak ryba bez wody. Stanęła bokiem do gryfona i przystawiła lewą rękę do policzka, by nieco zakryć buraczany rumieniec. -He-hełm, nie z-zbroję. Wydukała, coraz bardziej spięta. Przymknęła oczy i zaczęła brać głębokie oddechy, by się uspokoić. Odeszła od Boyda i wróciła do miejsca, gdzie pozostawiła kubek z kakao. Wzdychając, dokończyła chłodny już napój i stała w tym miejscu aż do momentu, gdy Felinus udzielił im drugiej instrukcji. Powróciła do manekina i nie patrząc się na Boyda, zabrała do roboty. Pamiętając o wysokiej temperaturze u swojego "podopiecznego", wycelowała różdżkę w jego czoło i powtórzyła pokazany ruch nadgarstkiem. -Coeur Blessé! Wypowiedziała dziwaczne słowa o dziwo bez większego problemu. Odczekała chwilę i użyła Caliditas do sprawdzenia temperatury. Ukazana w jej umyślę wartość 36,4°C była na tyle zadowalająca, że bez dodatkowych prób i kombinowania podniosła rękę, dając znać Felinusowi, że skończyła.
Etap II Rzucane zaklęcie: Calefieri Wynik kostki k100: 45 Obowiązujące przerzuty: 1/1
Maelynn nagle jakoś straszliwie się zawstydziła, widać sama nie uważała tego za zbyt zabawne, choć nie wiedział dlaczego w takim razie postanowiła to zrobić, jeśli nie dla żartu czy wzbudzenia kontrowersji? Pojebał jej się hełm z kaskiem? To już na zawsze pozostanie tajemnicą, najwyraźniej. - A. Ciekawy pomysł - skomentował tylko i nie drążył już dalej tematu, żeby nie potęgować niezręcznej atmosfery i nie wpędzać jej w jeszcze większe zakłopotanie; może to i lepiej, że nie trafił z tematem do rozmowy, w końcu przyszli tutaj się uczyć a nie plotkować. Po zmierzeniu temperatury wysłuchał drugiej części monologu Felinusa i zabrał się do pracy po raz kolejny. Manekin był tylko odrobinę za zimny, rzucił więc na niego Calefieri, dbając o to by nie przesadzić i nie rozgrzać go za mocno, bo do temperatury idealnej brakowało mu tylko 0,2 stopnia; udało mu się rzucić zaklęcie prawidłowo, a zastosowany chwilę poźniej Caliditas potwierdził, że pacjent ma teraz dokładnie 36,6 stopni. Machnął ręką, by zasygnalizować prowadzącemu koło, że zrobił co do niego należało, choć ze względu na łączące ich niezbyt ciepłe relacje, miał średnią ochotę na to, by kolega zbyt długo kręcił się przy jego ławce.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Etap I Wynik literki: D Wynik kostki k6: 4 Obowiązujące przerzuty: 1/1
Zdecydowanie nie miała najmniejszej ochoty, żeby przychodzić dziś na zajęcia dodatkowe. Już miała wystarczająco dużo na głowie, a świadomość nauki jakichś zaklęć leczniczych zdecydowanie nie poprawiała podłego nastroju. Wkurwiało ją wszystko. Od pogody, po katorżnicze treningi, będące pokłosiem dwóch porażek w lidze, przez totalny brak czasu na cokolwiek, odkąd Profesorowie stwierdzili, że w sumie to, czemu by tak nie zajebać ich dodatkowymi pracami domowymi. Jedynym plusem dzisiejszych zajęć był fakt, że były nieobowiązkowe, tak więc mogła rzucić w kąt szkolną szatę i ubrać się w coś wygodnego. Założyła więc ulubioną bluzę "Świętych", nasunęła na głowę kaptur i bez robienia wokół siebie zbędnego szumu, prześliznęła się bez słowa między uczniami i siadła gdzieś na samym końcu.
Wkrótce Lowell wyjaśnił im, na czym polega ich pierwsze zadanie. A więc będzie dziś pielęgniarką, sprawdzającą temperaturę magicznemu manekinowi. ZAJEBIŚCIE. Wsłuchała się dokładnie w inkantację zaklęcia, powtórzyła je kilka razy pod nosem, po czym po prostu wzięła się za robotę. Przyłożyła różdżkę do fantoma, szepnęła Caliditas. W jej głowie rozbrzmiał obcy głos, podający jej temperaturę ciała - 39,7°C.
- A więc tak się czują schizofrenicy – mruknęła do siebie, przygotowując się mentalnie do zbicia temperatury ziomkowi z gorączką.
Etap I Wynik literki: J = 33,8 Wynik kostki k6: 5, B = sukces! Obowiązujące przerzuty: 0
Wraz z kolejnym miesiącem zaczynam coraz częściej bywać na lekcjach, a nawet na zajęciach dodatkowych - do takich też zalicza się kółko medyczne. Skończyłam na dzisiaj już wszystkie nieliczne lekcje, na które w miarę regularnie chodzę, mam więc nadzieję, że to co będziemy dzisiaj robić nie będzie jakoś specjalnie... wymagające. Czeka na nas Felinus, więc stwierdzam, że pewnie znowu będzie bardziej coś z zakresu uzdrawiania, co w sumie bardzo mnie cieszy, bo czuję, że coraz więcej umiem w tej dziedzinie. - O jak miło, zrobiłeś kakao - zauważam, kiedy do niego podchodzę, myśląc sobie, że to bardzo uroczo. Biorę dla siebie jeden kubek - obyśmy tylko nie robili okropnych rzeczy, bo jakieś brzydkie rany plus pyszne kakało to nie jest dobre połączenie - Max już nie prowadzi kółka? - dopytuję, bo to już drugi raz, chociaż poprzednim razem ślizgon też był obecny. Zajmuję jedno z miejsc w klasie a kiedy chwilę później Felek mówi, żeby dobrać się w pary to zaczepiam @Julia Brooks, pytając czy może chce być ze mną. - Wyglądasz jakoś nie w humorze - zauważam jakże spostrzegawczo, nie myśląc w sumie za bardzo o tym, że może woli posiedzieć i porobić sama, no bo halo, mieliśmy połączyć się w pary. Właściwie nie wiem po co te pary, bo zadanie, które tłumaczy Felek brzmi jak takie co można wykonać samodzielnie. Zaklęcie o którym mówi znam (pewnie nauczyłam się na lekcji), chociaż nigdy nie miałam potrzeby używać go w realnej życiowej sytuacji. Wydaje się jakieś takie... mało przydatne, mimo tego co mówi puchon. Staram się zmierzyć temperaturę i na początek coś nie wychodzi, z różdżki lecą iskry? Nie wiem o co chodzi, ale zmuszam ją do posłuszeństwa aż w końcu działa tak jak powinno i w mojej głowie pojawia się głos. 33,8 - ciężko powiedzieć czy to słyszę czy po prostu wiem, w każdym razie jeśli poprawna temperatura wynosi trzydzieści sześć i sześć, to ta obecna jest trochę bardzo za mała.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiedy już wszyscy uczniowie z większymi lub mniejszymi sukcesami poznali temperaturę swoim manekinów, mogli przejść do drugiego etapu zajęć, a mianowicie do doprowadzania temperatury ciała do odpowiedniej temperatury.
W międzyczasie okazało się jeszcze, że Brooks słuchała Lowella jednym uchem, bo kompletnie nie dotarła do niej informacja o tym, że mają pracować w parach. Co było nieco bez sensu, biorąc pod uwagę fakt, że każde z nich miało swojego własnego fantoma. Suma summarum dosiadła się do niej pewna sympatyczna blond ślizgonka, którą zdążyła nieco poznać, jako że pomieszkiwała w kruczym dormitorium, a poza tym grała w szkolnej drużynie.
- Hej, Sophie. – Obdarzyła dziewczynę zmęczonym uśmiechem. – Może trochę – odpowiedziała na pytanie. – Nic, z czym nie poradziłaby sobie długa kąpiel i jeszcze dłuższy sen.
Życie było jedną wielką sinusoidą. Dni przyjemne przeplatane były tymi chujowymi, ale ostatecznie po nocy przychodził dzień, a po burzy spokój. Jedyną rzeczą, jaką mogła teraz zrobić Brooks, było przetrwanie burzy i wypatrywanie słońca.
Kiedy znała już temperaturę swojego gorączkującego manekina, mogła przejść do jej zbijania. Zakręciła różdżką w wyuczony sposób, mruknęła Coeur Blessé i wycelowała w fantoma. Ten z kolei coś tam jęknął, coś tam stęknął i wydał z siebie dziwny głos. Wiercił się przy tym, jak w febrze.
- Patrz, trafił mi się jakiś kinky – uśmiechnęła się lekko do Sophie, po czym wycelowała w manekina różdżkę raz jeszcze, tym razem, żeby sprawdzić temperaturę. Fantom, choć jęczał jak jeleń na rykowisku, został uleczony, a to oznaczało jedno – sukces.
Etap II Rzucane zaklęcie: Calefieri Wynik kostki k100: 95 Obowiązujące przerzuty: wciąż 0
Zaletą pracowania w parach, czy też może siedzenia obok siebie jest to, że można się do kogoś odezwać. - A kakałko? - pytam, podnosząc kubek z napojem, który przed chwilą wzięłam od Felinusa. Potem słucham jak puchon tłumaczy co mamy robić dalej - obniżyć albo podwyższyć temperaturę, wydaje się całkiem logiczne, chociaż może niekoniecznie proste, w końcu trzeba robić to ostrożnie, żeby nie przesadzić, bo to przecież ludzkie ciało... znaczy mające takie imitować. Ćwiczę gest różdżką i odpowiednią wymowę, bo tego zaklęcia już nie znam, więc muszę się najpierw upewnić, że wszystko robię dobrze. Tymczasem Julia już zaczyna działać ze swoim fantomem, który po chwili zaczyna strasznie jęczeć - to nie brzmi najlepiej. - Na pewno dobrze się czuje? - pytam, bo takie dźwięki nie wskazują raczej na dobre samopoczucie. Postanawiam też zadziałać ze swoim. Co prawda wydaje mi się, że opanowałam już w miarę ruch i inkantację, ale coś widocznie robię źle, bo fantom zdecydowanie nie rozgrzewa się powoli, tylko zaczyna się palić... prawdziwym ogniem. Coś mi się zdaje, że tak zdecydowanie nie powinno się ogrzewać człowieka. Przez chwilę patrzę na to osłupiała, nie rozumiejąc jak zaklęcie mające być ogrzewającym mogło zadziałać aż tak mocno, ale w miarę szybko się reflektuję i gaszę go strumieniem wody. - Ymm, da się coś na to zaradzić? - pytam @Felinus Faolán Lowell, bo chyba niemożliwe, żeby tak głupio straciła swojego pacjenta! Jakieś zaklęcie na duże poparzenia czy coś?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Panujący w sali chłód nie przeszkadzał mu pod żadnym względem. Gdyby się tutaj ociepliło, na pewno potencjalni ochotnicy nie byliby w stanie skupić się w pełni na pokazanych przez niego zaklęciach. Trzymane w dłoni kakao pozwalało mu się ogrzać, kiedy to rękawy od bluzy miał podwinięte, a sam materiał powodował, że wyglądał bardziej postawnie. Spojrzenie spokojnych, czekoladowych oczu witało coraz to kolejne, chętne duszyczki, które zamierzały wziąć udział w jego zabawie (jakże kreatywnej), spoglądając na samym początku na Mae. Kojarzył ją doskonale, wszak pierwsza i ostatnia jednocześnie wspólna wyprawa, przynajmniej na razie, w Dolinie Godryka, skończyła się niezbyt pozytywnie. I o ile powiadomił listownie profesor Whitehorn, o tyle jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi zwrotnej, na co mógł wzruszyć tylko i wyłącznie ramionami. Nigdy nie był nadgorliwy w tej kwestii, poza tym nie był osobą, która powinna zajmować się problemami młodszych od siebie osób, w związku z czym metaforycznie machnął na to wszystko dłonią, zachowując postawę harmonijną oraz spokojną. Nie bez powodu uraczył @Maelynn Breeden, niewielkim, aczkolwiek widocznym uśmiechem. Chociaż prędzej można było to uznać za mimowolne podniesienie kącików ust do góry w czystej, nieskalanej złością i uszczypliwością zgodzie. Bez zbędnych emocji wydobywających się z jego oczu; oklumencja dawała o sobie znać, nawet wtedy, gdy nie starał się odcinać już od swojego serca. Wiele osób posiadało problem z odkryciem, co tak naprawdę znajduje się pod kopułą jego czaszki, gdyż nawet ruchy i opanowywanie mowy ciała miał całkiem nieźle opanowane. — Wbrew pozorom może się to przydać. — mruknął do niej, nachodząc w subtelny sposób na tony przyjemne, aczkolwiek bez większego zdradzania własnych poczynań w tej kwestii. Były to nikłe, niewidoczne gołym okiem sygnały, niemniej jednak zahaczające o uprzejmość, zanim przeszedł w pełni do prowadzenia przygotowanych przez siebie zajęć, by przechadzać się tym samym spokojnym krokiem po sali. Jego spojrzenie wylądowało na pałkarce Ravenclawu, czyli na @Julia Brooks. Usłyszał mruknięcie, ale nie zamierzał psuć jej dobrej zabawy. Nie robił tego z czystej złośliwości, a prędzej z poczucia obowiązku, zanim oczywiście nie przeszedł do Sophie. Zauważył jednocześnie jej nastrój, który nie był zbyt pozytywny, w związku z czym nie raczył jej medycznymi formułkami, pozwalając odetchnąć poza jego (jakże oczywistym) towarzystwem. Zamiast tego skupił się w pełni na poczynaniach przedstawicielki rodu Sinclair, którą kojarzył doskonale z sytuacji w Luizjanie. Składał jej przecież palce po rzuconej przez typa spod gwiazdy klątwie. Widać było, że ma problemy w postaci wydobywających się iskier, na co zmarszczył delikatnie brwi i tym samym uraczył ją drobną wskazówką, by się nie spieszyła i mówiła wyraźnie zaklęcie, chcąc uzyskać odpowiedni efekt. Po tym mógł chwycić za kolejne kakao, nie chcąc wiedzieć, kiedy będzie musiał odwiedzić ubikację, aczkolwiek spokój nie był mu dany na zbyt długi okres czasu. Fantom Brooks począł jęczeć i dawać festiwal dziwnych dźwięków, na co zareagował prostym Silencio, by nie rozpraszać pozostałych uczestników zajęć Laboratorium Medycznego. Tym bardziej, że przedłużająca się sytuacja mogła rzeczywiście wpłynąć na sukces. Oczywiście do czasu, bo fantom Ślizgonki stanął w płomieniach, na co chciał mimowolnie zareagować, niemalże instynktownie, ale zanim zdołał podejść i ugasić pacjenta, zrobiła do dziewczyna. Nie uważał tego za idiotyzm, a prędzej za niedopatrzenie w tejże kwestii, w związku z czym spojrzał na nią ze stoickim spokojem, by tym samym podnieść kąciki ust bardzo minimalnie do góry. — Dobra okazja do poćwiczenia Fringere. — rzucił swobodnie w stronę @Sophie Sinclair, zaciskając palce na własnej różdżce, by tym samym poprowadzić ją przez proces tworzenia tejże powłoki. Nie bez powodu ściszył manekina bezlitośnie. — Jest to dość proste zaklęcie. Oczywiście przy takich oparzeniach lepiej jest zastosować leczące, co nie zmienia faktu, iż nie zaszkodzi go przećwiczyć. — zaprezentował, pokazując ruch dłonią oraz prawidłową wymowę, by tym samym, na niewielkim obszarze, rzeczywiście utworzyć powłokę schładzającą; gładko, bez żadnych błędów. — Chcesz spróbować? — zaproponował, a zależnie od jej decyzji, albo sam uleczył manekina za pomocą niewerbalnej Vulnery Arcuatum, albo poczekał, by tym samym zaobserwować jej poczynania w tej kwestii.
Proste kosteczki:
Sophie, jeżeli chcesz, to rzuć literką, by przekonać się, jak poszło Ci tworzenie powłoki na poparzeniach manekina. Julia, Ty także możesz, ale nie musisz. Za każde 8 pkt z Zaklęć obowiązuje jeden przerzut (ze względu na to, iż za 8 pkt z Zaklęć jest to zaklęcie wczesnoszkolne).
Spółgłoska — wszystko poszło bez najmniejszego problemu; wyczarowujesz powłokę i tym samym schładzasz oparzenia, jakie to uzyskał biedny, jęczący z bólu fantom. Możesz być z siebie dumna! Po tym Felinus od razu leczy fantoma i przywraca go do stanu używalności.
Samogłoska — oho, coś idzie nie tak. Różdżka buntuje się, wydobywa z siebie śmieszne iskry, a przynajmniej tak jest na początku. Za szybki ruch dłonią? A może po prostu zła inkantacja? Niezależnie od przyczyny, trzy razy próbujesz, zanim udaje Ci się uzyskać zamierzony efekt, a Lowell leczy następnie obrażenia.
Jest mi głupio z tego co zaszło tylko odrobinę i jedynie przez chwilę. Być może ogień tak bardzo chciał się pojawić, że wręcz musiał to zrobić - było to widoczne również po iskrzącej przy pierwszym zaklęciu różdżce, zupełnie jakby już wtedy się żarzyła i niewiele jej brakowało, żeby wyczarować płomienie. Ciekawe, nigdy wcześniej nie zauważyłam, żeby miała jakieś specjalne predyspozycje w stronę ognistych zaklęć. W każdym razie, mam świadomość, że dopiero się uczę tej całej magii leczniczej, więc nie może być od razu idealnie, zapamiętuję też, że lepiej nie używać podobnej magii na żywym człowieku dopóki nie będę całkowicie pewna, że zadziała... - Jasne, że chcę - odpowiadam od razu, no bo też pytanie. Obserwuję jak Felinus prezentuje poprawny gest, powtarzam też sobie samą formułkę, po czym próbuję. - Fringere - dla odmiany coś udaje się od razu, co jest bardzo miłym uczuciem. Nie sposób też nie zauważyć, że puchon również rzuca na fantom jakieś zaklęcia, tym samym przywracając go stanu używalności. - Czym go całkiem uleczyłeś? - pytam więc, żeby mieć komplet informacji na temat leczenia poparzeń, na wypadek, gdybym akurat znalazła się w podobnej sytuacji. O ile oczywiście, bym w ogóle umiała takie zaklęcie. - Fringere jest tylko na chwilę, prawda? Łagodzi poparzenia ale ich nie leczy.
Etap I Wynik literki: H Wynik kostki k6: 3 Obowiązujące przerzuty: 7/7
Przyzwyczaił się już do tego, że idąc na spotkanie labolatorium medycznego po pierwsze kieruje się do sali eliksirów, a po drugie zastaje tam Solberga skaczącego pomiędzy ławkami, żeby pomóc każdemu, kto ma problem uwarzeniem eliksiru, czy z jakimś czarem uzdrawiającym. Jednak tego dnia wspiął się na pierwsze piętro, aby chwilę później pojawić się w klasie magii leczniczej, gdzie przywitał go widok równie życzliwego Felinusa, z którym członkowie lab-medu ćwiczyli zaklęcia z zakresu magii medycznej. - Cześć, młodzieży - przywitał się najpierw z @Sophie Sinclair oraz @Julia Brooks, które pracowały razem w parze. - Na łysine Salazara, młoda, coś Ty zrobiła temu manekinowi? - zwrócił się do siostry, widząc jej poparzonego "pacjenta". Kiwnął również @Felinus Faolán Lowell na przywitanie, zasiadając przy jednym z wolnych miejsc, przed magicznym fantomem. - Wybacz za spóźnienie. Co my tu mamy? - przyszedł trochę po czasie, a więc nie do końca wiedział na czym polega zadanie, dlatego musiał skorzystać z pomocy jakiejś dobrej duszyczki, która mogłaby mu wytłumaczyć. Kiedy już wiedział co i jak, sięgnął po różdżkę i aby jak najszybciej nadrobić zaległości, skierował ją na manekina, używając Caliditas, by po chwili dowiedzieć się, że "pacjent" ma podwyższoną temperaturę. Dokładnie 38,8 st Celcjusza. Zdecydowanie trzeba to zbić.