Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Autor
Wiadomość
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Egzamin z Uzdrawiania był dla niego najważniejszy. Dosłownie – wypruwał sobie żyły, aby przyswoić jak najwięcej wiedzy i móc podejść do testu, bez obaw, iż jest nienauczonym i niekompetentnym cymbałem. To właśnie tej dziedzinie poświęcał jak najwięcej czasu i szczerze mówiąc, wolałby nie zdać wszystkiego innego. Tak naprawdę to nie – musiał zdać każdy pojedynczy egzamin, ale magia lecznicza była priorytetem. Od samego rana czuł się osłabiony – nie wiedział czy to kwestia stresu czy jakiegoś zatrucia; cały się trząsł, był blady i nie potrafił uspokoić skołatanego serca. Nawet widok Perpetuy, uśmiechniętej i przychylnej dla każdego, w niczym nie pomógł. Chciał zapaść się pod ziemię i nigdy więcej nie pojawiać się na tym łez padole. Nie potrafił nie odwzajemnić uśmiechu nauczycielce, ale nawet totalny ignorant dostrzegłby, że to tylko maska, skutecznie chroniąca przed niepotrzebnymi pytaniami. Usiadł w pierwszej lepszej ławce, próbując przywrócić się do porządku. Nie zamierzał ściągać – jeśli chciał zostać uzdrowicielem, musiał popisać się odpowiednią wiedzą i umiejętnościami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w Mungu nie ma czasu na przeglądanie notatek. Czas grał istotną rolę, należało działać szybko i sprawnie, w końcu chodziło o ludzkie życie. Z całego serca dziękował Merlinowi za podjęcie decyzji o zatrudnieniu się tam. Gdyby nie kilka miesięcy doświadczenia, zemdlałby ze stresu. Spojrzał na kartkę i momentalnie pobladł. Eliksiry. Za jakie grzechy? Znał je pobieżnie, w teorii – resztkami sił wyciągał z głowy odpowiednie informacje dotyczące leczniczych mikstur. Zaskoczyły go również urazy odzwierzęce i pytanie dotyczące choroby psychicznej. Nigdy nie celował w te dziedziny uzdrawiania, zamierzał specjalizować się stricte w urazach i rehabilitacjach. Westchnął i stopniowo zapisywał kolejne rolki pergaminu, śmiejąc się gorzko w duchu, że Perpetua go pewnie za to wypierdoli z Hogwartu na zbity pysk. Ufał swojej intuicji i strzępkom informacji, jakie odszukał w pamięci. Natomiast do części praktycznej podszedł zupełnie inaczej – na luzie, jednocześnie zachowując czujność i koncentrację. Czuł, że akurat tutaj ma przewagę nad pozostałymi uczniami. Uzbrojony w różdżkę, poszedł za Whitehorn.. prosto do Munga. Delikatny uśmiech wypłynął ja jego usta – nie mógł znaleźć się w lepszym miejscu. Bardzo dobrze znał szpital i fakt ten pozwolił mu zepchnąć stres w odmęty umysłu. Teraz był po prostu pewny swoich umiejętności. Przecież niejeden raz wykazał się w trakcie dyżuru, który właśnie tutaj pełnił. Nie zdążył się jednak dobrze nad tym zastanowić, bo podbiegła do niego asystentka (och, czyli to iluzja, bo nikt taki nie pracował w Mungu) i zaciągnęła go w stronę pacjenta. Nie przeraził się jego stanem – to, że był blady, było zupełnie normalne. Większość przyjmowanych osób bledła, zbyt zdenerwowana własnym stanem. Ale oblewające go poty, zataczanie się i niemożność wysłowienia było dla Aslana jasnym sygnałem, że coś jest nie tak. Miał diagnozę ułożoną w głowie – potrzebował jedynie dodatkowego dowodu. I bardzo szybko go znalazł, bo w trakcie dokładnych oględzin dostrzegł ślad po ugryzieniu. Ledwo powstrzymał uśmiech satysfakcji – mimo że to była iluzja, wciąż zachowywał się profesjonalnie, jak na prawdziwego uzdrowiciela przystało. Od razu przeszedł do leczenia, twardo uciszając głosy, bezlitośnie szepczące do ucha, iż może się mylić. Nie. Jeśli chodziło o ten konkretny przypadek, nie miał prawa popełnić błędu – kilka dni temu przyjmował mężczyznę o identycznych objawach na oddział i miał szansę obserwować pracę lekarza. Teraz robił dokładnie to samo, uzupełniając swe działanie o rady, które jeszcze wczoraj powtarzał. I gdy skończył, spojrzał wyczekująco na Perpetuę, która do tej pory niepokojąco milczała. To, co usłyszał, zwaliło go z nóg. Wybitny.
Egzamin z magii leczniczej zdawał się być dla Lucasa raczej przyjemnością, niżeli jakimś obowiązkiem. Dużo czasu poświęcił ostatnio na naukę własnie w tej dziedzinie magii i miał nadzieje, że ten czas jednak nie poszedł na marne. Sam widział postępu jakie zrobił, odkąd zaczął się przykładać, dlatego tego dnia nie był zbytnio zestresowany. Wszedł razem z pozostałymi osobami, przystępującymi do egzaminu tego dnia, słysząc słowa powitania i otuchy, którymi od progu obdarzyła ich profesor Whitehorn. Zawsze była przemiłą i przekochaną profesorką i nadal tak pozostało, nawet jeśli podchodzili do ważnego, końcowego testu. Kiedy usiadł przy jednym ze stolików i otrzymał zestaw pytań, od razu po znaku nauczycielki, że mogą zaczynać, wziął się do roboty. Naprawdę nie czuł presji. Podszedł do tego jak do każdego innego testu. Tak było dużo prościej. Odpowiadając na poszczególne pytania nawet nie zdawał sobie sprawy, że magia lecznicza jest tak rozbudowana. Owszem, dużo czytał na ten temat i wiedział, że to szeroka dziedzina, jednak poprzez praktyczność, którą się charakteryzowała, nie dostrzegł takiej złożoności poszczególnych rodzajów uzdrawiania. Dopiero kiedy zaczął pisać odpowiedzi na pytania zamknięte, zdał sobie sprawę jak wiele gałęzi ono posiada. Kiedy skończył, została mu odrobina czasu, dlatego postanowił pobieżnie sprawdzić to co nabazgrał. Nie pozostawił ani jednego pustego miejsca, bez odpowiedzi i jednocześnie wydawało mu się, że napisał wszystko co wiedział. Chyba było całkiem dobrze. Po zakończeniu pisemnej części, przyszedł czas na praktykę. Z różdżką w ręce szedł posłusznie za Perpetuą, przez drzwi, ukryte w ogromnej sali. Znajdowali się w Świętym Mungu! Był naprawdę pod wrażeniem. Nie spodziewał się takiej części praktycznej. Już same zajęcia na magicznych fantomach były niezmiernie ciekawe, a co dopiero styczność z autentycznymi chorymi. A przynajmniej tak mu się wydawało, że byli prawdziwi... Nagle jakaś kobieta podbiega do niego i cięgnie go w kierunku jednego z łóżek. Leży przy nim kobieta, która na prawym udzie ma wielką, krwawiącą ranę. Można łatwo domyślić się, że jest to obrażenie zadane zostało przez magiczne stworzenie. Na skórze widać jeszcze ślady pazurów, a brzegi rany są widocznie poszarpane. Najwidoczniej była to jakaś treserka magicznych stworzeń, która została zaatakowana przez jedno z nich. Wiedział, że liczy się czas, dlatego podchodząc do niej, darował sobie słowa wstępu i jakiekolwiek grzeczności, od razu przystępując do działania. Z jednej strony dobrze, ale z drugiej... bardzo mało profesjonalnie. Pierwsze co przyszło mu do głowy to zastosowanie zaklęcia znieczulającego okolice obszernego obrażenia, dlatego właśnie to zrobił, najpierw informując o tym poszkodowaną, a później pochylając się nad nią z różdżką. Następnie, niemalże od razu przypomniał sobie o Haemorrhagia Iturus, aby pozbyć się krwi, która nadal płynęła z żywej rany. Kiedy zatamował krwotok stwierdził, że warto byłoby także sprawdzić temperaturę ciała pacjentki, dlatego zastosował zaklęcie Caliditas. Przy tego typu rozległych ranach, może występować gorączka, ale na szczęście ciepłota ciała treserki była jedynie trochę podwyższona. Ostatecznie, wystarczyło tylko zastosować u niej Vulnera Sanentur, jednak był to dość skomplikowany czar, który wymagał od niego bardzo dużego skupienia. Ćwiczył go bowiem, kilka razy, na magicznym manekinie, jednak co innego zastosować go na żywym człowieku. Wziął głęboki wdech i skierował różdżkę na uszkodzone udo kobiety, wypowiadając formułę zaklęcia. Za pierwszym razem, rana tylko częściowo zaczęła się zasklepiać, dlatego powtórzył czynność kilka razy, aby mieć po kilku minutach poprawek, ostatecznie wyleczyć obrażenie zadane przez matagota. Dowiadując się, że zakończył egzamin, ponownie odetchnął, tym razem z ulgą. Może i wydawało mu się, że nie był to dla niego wysiłek, jednak pierwsza styczność z naprawdę chorym człowiekiem, który był w poważnym stanie i ewidentnie potrzebował natychmiastowej pomocy, wykończyła go psychicznie. Uzdrowiciel to bardzo stresujący zawód. Przekonał się o tym na własnej skórze.
Modyfikatory: Lekcje/PD: lekcja z Perp i PD Nory = +8pkt Samonauki: - Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 7pkt, nie przysługuje bonus :< Nowy gracz: nie Czy Perpetua pomogła? nie
Część teoretyczna: Kostki: 6+6+1+2=15pkt Część praktyczna: Kostki na przypadek: 2 Kostki na przeprowadzenie badania: 1 - 5 - 6 (0pkt+10pkt+21pkt=22pkt) Kostki na opanowanie: 6 (+2pkt)
Ocena: 47pkt = powyżej oczekiwań
W klasie magii leczniczej unosił się sterylny, szpitalny zapach, od którego zrobiło mu się trochę niedobrze; na szczęście widok beztroskiej profesor Whitehorn, która zwracała się do nich per "skarbeczki" i zapewniała, że wszystko będzie w porządku, był nieco pokrzepiający. Kto jak to, ale Perpetua była chyba ostatnią osobą w tym zamku, która mogłaby ich skrzywdzić niemożliwym do rozwiązania, podchwytliwym egzaminem nastawionym na to, by było z niego jak najwięcej Trolli, a ta świadomość w połączeniu z faktem, że ostatnimi czasy naprawdę zakuwał uzdrawianie sprawiała, że nie denerwował się AŻ TAK bardzo. Wiedział też, że za późno zabrał się za naukę tego ważnego przedmiotu, dlatego mierzył siły na zamiary i bardzo usatysfakcjonowałby go zadowalający, który chyba nie powinien być aż tak trudny do zdobycia. Mina mu zrzedła, a pewność, że da radę, trochę zmalała, gdy dostał pergamin i przejrzał pobieżnie pytania; sporo o eliksirach, które traktował po macoszemu, coś o chorobach psychicznych, nad którymi też się nie skupiał. Kurwa, pomyślał, przyciskając pióro do arkusza w przypływie lekkiej egzaminowej paniki, kurwa, pomyślał, strzelając na oślep odpowiedź, kurwa, pomyślał, zastanawiając się na czym polegało zatrucie szczuroszczetem. Kurwił tak sobie w myślach przy co drugim pytaniu, a ostatecznie udało mu się odpowiedzieć na trochę ponad połowę, w pozostałych zaś strzelał lub kombinował. Średnio zadowolony z wyniku części teoretycznej, przystąpił do praktyki i w towarzystwie swojej różdżki i pani profesor przeszedł do części imitującej szpital. Ale heca! Jego pacjentką była nieprzytomna kobieta; w pierwszej chwili nie wiedział, co ma robić, i z tego stresu zapomniał też o czymś takim jak empatia i w efekcie gdy przystąpił do oględziń mających ułatwić diagnozę, traktował panią mało subtelnie, z czego Perpetua ewidentnie była bardzo niezadowolona, on zaś tak skupił się na prawidłowym wykonaniu zadania, że chyba nawet tego nie dostrzegł. Stuprocentowo skoncentrowany i nagle dziwnie spokojny, rozpoczął badanie kobiety, która już na pierwszy rzut oka wyglądała mu na skrajnie wyziębioną, nie wiedział jednak czy może tak sobie oceniać "na oko" i aby się upewnić, rzucił zaklęcie Caliditas, żeby zmierzyć temperaturę ciała. Była rzeczywiście dużo za niska, całe szczęście był dobrze przygotowany z tego tematu i od razu wiedział, że należy użyć Calefieri, aby stopniowo, powoli rozgrzać cały organizm i nie dopuścić do zatrzymania akcji serca; próbował ambitnie rzucić je sam, niestety, bezskutecznie, więc gdy wyczuł, że kobieta zaczyna tracić puls, w desperacji poprosił o pomoc Perpetuę. Po jej perfekcyjnym zaklęciu stan kobiety zaczął się poprawiać; na koniec dorzucił jeszcze, że gdy pacjentka odzyska przytomość, warto byłoby jej zaaplikować odpowiedni regenerujący eliksir, co było dość ryzykowne z jego strony, bo eliksiry nie stanowiły jego najmocniejszej strony. Wyglądało jednak na to, że odpowidział prawidłowo; profesor Whitehorn zrugała go łagodnie za fatalne podejście do pacjenta, miała jakąś drobną uwagę co do diagnozy, leczenie zaś pochwaliła w całości. Z ust pięknej Perpetuy to nawet "Wypierdalaj, trollu" byłoby miodem dla jego uszu, dlatego gdy usłyszał ocenę "Powyżej oczekiwań" to z wrażenia nie mógł trafić do drzwi prowadzących na korytarz.
/zt
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Miała ochotę się porzygać i jednocześnie przy tym płakać, paradoksalnie najbardziej bała się przedmiotu, z którego była najlepsza. Nie mogła nic przełknąć na śniadanie, nawet kawa sprawiała, że czuła chęć zwrócenia wszystkiego co jadła przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, a warto zaznaczyć, że zbyt wiele tego nie było, bowiem stres sprawiał, że najpewniej wyszłaby z niej jedynie okropna żółć, paląca w jamie ustnej i przełyku. Szła do klasy magii leczniczej na miękkich nogach, chcąc uciec jak najdalej i rozbeczeć się jak małe dziecko. Nienawidziła egzaminów, nawet jeśli przedmiot był jej konikiem, czymś do czego przygotowywana była od maleńkości. Od wielu tygodni była nerwowa jakby wiecznie miała okres i zirytowana wszystkim w swoim otoczeniu, co sprawiało, że przesiadywała tylko i wyłącznie w bibliotece, powtarzając wyuczone na pamięć zagadnienia, które mogła recytować w środku nocy. Perspektywa egzaminów końcowych i owutemów odbierała jej chęci do życia i całkiem poważnie rozważała skok z wieży astronomicznej. Niemniej jednak ostatecznie dotarła do klasy i przełknąwszy ślinę – weszła do środka. Czując sterylną czystość sali, zaczęła wyrzucać sobie, że z wieży jednak nie wyskoczyła. Zmusiła się do delikatnego uśmiechu, z całych sił powstrzymując się przed zwróceniem żołądka, bo przecież nic w nim nie miała. Radosna mina i kojący sposób bycia profesor Whitehorn tego dnia na nią nie działał, a i miała wrażenie, że jej głowa świeci jedną wielką pustką. Otrzymawszy kartkę, usiadła w określonym miejscu i czując ogromną kulę w gardle spojrzała na pierwsze pytanie. Czy jeśli zacznie krzyczeć w środku egzaminu – wyrzucą ją? Wymień dwie magiczne choroby przenoszone drogą płciową, krótko je opisz i przedstaw potencjalny sposób leczenia. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, musiała się uspokoić, musiała napisać to perfekcyjnie, innej możliwości nie było, bowiem w innym razie może pożegnać się z własnym życiem, gdyż matką ją najzwyczajniej w świcie poćwiartuje. Wlepiła swoje niebieskie tęczówki w test i niewiele myśląc zaczęła pisać odpowiedzi, jedna za drugą, przelewając na papier to co miała w głowie, doskonale znając każdą odpowiedź, a przecież tak panikowała. Oddała test znacznie szybciej niż podejrzewała. Zorientowawszy się, że jeszcze czeka ją część praktyczna, zacisnęła swoje zęby i poszła za nauczycielką. W Mungu nigdy nie była, jednak bardzo szybko zrozumiała, że iluzja była szpitalem. Spojrzała na Perpetuę, a następnie przeniosła wzrok na swojego „pacjenta”. Poparzony. Nie zastanawiała się nad tym długo. Nabrzmiałe osoczem bąble, wtopione kawałki skóry – cóż, widok niespecjalnie przyjemny, ale rozpoznała przypadek od razu, mówiąc na głos swoją postawioną diagnozę. Byłą pewna, że jej podejście do pacjenta byłoby o niebo lepsze, gdyby nie stres, który zżerał ją od środka. Przeszukiwała swoją głowę w najlepszej propozycji leczenia. A co jeśli to było podchwytliwe, co jeśli pacjent wcale nie był poparzony, a tak objawiała się choroba, której nie znała? Pytania pojawiające się w jej głowie sprawiły, że wszystkie informacje na temat leczenia wyparowały z jej umysłu. Cholera. Użyła zwykłego zaklęcie fingere, tworząc powłokę chłodzącą, jednak nie lecząc oparzeń. CHOLERA. Chciała się pokazać z lepszej strony, a jednak nic nie potrafiła z siebie więcej wykrzesać, matka ją zabije i zrobi z niej zupę. A może użyje jakąś vulnerę? Nie starczyło jej jednak czasu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Część teoretyczna: Kostki: 5,2,6,1 - Razem 14pkt Część praktyczna: Kostki na przypadek: 3 Kostki na przeprowadzenie badania: 3,1,4 (13pkt) Kostki na opanowanie: nie dotyczy
Modyfikatory: Lekcje/PD: Lekcja , PD , PD u Nory = 12pkt Samonauki: O Tutaj z Felkiem (1pkt) Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 10pkt (+2 bonus) Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? Nie Razem: 40pkt - Zadowalający
Kolejny egzamin na liście był z Magii Leczniczej. Max czuł się w tym temacie dużo pewniej niż na początku roku ze względu na pomoc Felinusa. W dodatku profesor Whitehorn była kobietą o złotym sercu, więc wiedział, że akurat jej obecnością nie musi się stresować na egzaminie. Usiadł w ławce i wyjął kałamarz oraz pióro. Gdy pojawił się przed nim pergamin z pytaniami teoretycznymi od razu zabrał się za odpowiedzi. Zaczął od tych, których był absolutnie pewien, a te najtrudniejsze zostawił sobie na koniec. Największy problem sprawiły mu choroby nieuleczalne. Czuł, że ten temat raczej nie zapadł mu w pamięci i nie napisał zbyt wiele. Starał się nie kombinować zbyt wiele i po prostu nie lać wody tam, gdzie odpowiedzi nie znał. W końcu uznał, że jego mózg nie wykrzesa z siebie więcej teorii i oddał Perpetui pergamin. Po szybkim sprawdzeniu testu przez nauczycielkę z ulgą przyjął uzyskaną przez siebie ilość punktów. Poszło mu dużo lepiej niż się spodziewał i bez problemu mógł podejść do części praktycznej. Zaśmiał się lekko widząc, jaki przypadek mu się trafił. Uraz quidditchowy, idealny wręcz dla Solberga. Złamanie otwarte było jednak dość poważną sprawą i Max musiał się skupić, żeby przypomnieć sobie zaklęcie odpowiednie dla tej sytuacji. Początkowo nie do końca dobrze sobie z tym poradził. W końcu jednak uniósł różdżkę i kierując ją na źródło krwotoku wypowiedział: HAEMORRHAGIA ITURUS. Krew natychmiast przestała płynąć i Max mógł zająć się nastawianiem kości. Początkowo użył zaklęcia, które ćwiczył ostatnio z puchonem- Levatus Dolor, szybko jednak zorientował się, że wybrał nie ten urok, ponieważ nie uzyskał żadnej reakcji "pacjenta". Wtedy też zdał sobie sprawę, że zaklęcie to leczy przecież ból głowy i zaczął myśleć nad poprawną metodą leczenia. Ostatecznie wybrał Locus. Z zadowoleniem zauważył, że złamanie się zrosło. Może nie było idealnie, a lekko krzywo, ale i tak manekin wyglądał zdecydowanie lepiej niż jeszcze przed chwilą. Podejrzewał, że raczej nie dostanie Wybitnego, ale z ulgą usłyszał werdykt, jaki zapadł. Zadowalający był.... no cóż, Zadowalający dla Maxa. Podziękował więc ładnie Perpetui i opuścił salę.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Bardzo się denerwowała. Składała nieświadomie dłonie w pięści i zaciskała z całych sił skryte w szczelince kciuki. Rozbieganym wzrokiem prześlizgiwała się po zgromadzonych przed salą twarzach, ale nie mogła znaleźć poszukiwanej przez siebie mordki. Chciała życzyć mu powodzenia i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Że pójdzie mu świetnie. Nie była w stanie tego zrozumieć, ale stresowała się przebiegiem jego egzaminu bardziej niż własnym. Po zajęciu miejsca w ławce zaczynała się nieco uspokajać, zapewne pod wpływem uśmiechu i melodyjnego głosu Perpetuy, która zapewniała, że bardzo w nich wszystkich wierzy. Nie sposób było poddać jej słowa w wątpliwość – była osobą, do której w poszukiwaniu wsparcia mogły się zwrócić nie tylko Puszki. Gdzieś po lewej stronie zamajaczyła grzywa Aslana, jednak nie była w stanie stwierdzić, czy się denerwuje, bo zostało jej przydzielone miejsce dwa rzędy dalej. Na Merlina, niech to się już rozpocznie! Część teoretyczna wymagała skupienia, uważnego czytania poleceń i nie dania się złapać w podchwytliwe pułapki. Z niemałym zaskoczeniem (o słodka naiwności, przecież należało się tego spodziewać!) zareagowała na fakt, że wiele pytań było powiązanych z eliksirami, do których żywiła raczej ambiwalentne uczucia. Kolejny raz siłą pytań zamkniętych było to, że podsuwały uczniom do wyboru odpowiedź spośród proponowanych opcji, a więc czego sama nie wyciągnęłaby z główki mogła bardziej lub mniej trafnie skojarzyć z zawartymi w książkach informacjami, które przecież dość długo studiowała. Pytania otwarte wymagały nieco więcej wysiłku, ale o ile przez część dotyczącą chorób nieuleczalnych, przenoszonych drogą płciową i urazu odzwierzęcego gładko przefrunęła, tak zatrzymała się na nieco dłużej przy trudnej do zdiagnozowania chorobie psychicznej. Nie chciała zostawić żadnego miejsca pustego, więc napisała choć te szczątkowe wieści, których była pewna, aby nie smucić Perpki swoim żenującym poziomem, bo przecież była doskonałym nauczycielem, który zgrabnie wkładał w głowy niezbędną wiedzę. Ciężko jednak było wziąć się w garść, kiedy w jej umyśle huczało, że najtrudniejszym przypadkiem jest cymbalstwo – niby proste do zdiagnozowania, ale nie do końca. Ten tytuł należał się tylko wybranym, takim jak mesjasz jełopstwa, per Aslan Colton. Teoria upłynęła jej szybko, i zanim się obejrzała, nadszedł czas na praktykę. Złożyła kartkę z odpowiedziami na dłoniach Perpetuy i wyposażona w broń w postaci różdżki ruszyła za profesor dalej, prosto ku swemu przeznaczeniu. Po przekroczeniu progu drzwi oniemiała z wrażenia – no Mung jak malowany! Zanim zdążyła się rozejrzeć, podbiegła do niej asystentka i pociągnęła za rękę w stronę bladego mężczyzny, którego twarz i dłonie lśniły od potu. Niewiele jej to mówiło. Z duszą na ramieniu podeszła bliżej, kiedy pacjent zachwiał się niebezpiecznie, a na kontrolne pytania, które pozwoliłyby jej postawić wstępną diagnozę, mamrotał niezrozumiale. Poprosiła, aby usiadł, nie chcąc doprowadzić do kolejnych kontuzji wywołanych potencjalnym upadkiem i przystąpiła do uważnych oględzin, wcześniej sprawdzając przy użyciu caliditas temperaturę biedaka. - O Merlinie… – syknęła, kiedy jej oczom ukazał się ślad po ugryzieniu, na co pacjent obrzucił ją przerażonym spojrzeniem. Empatia i powiązane z nią współczucie nie zawsze były dobre. Inaczej - nie mogły być wykorzystywane stuprocentowo. Chyba dlatego nie odnalazłaby się w roli Uzdrowiciela – ten musiał mieć nerwy na wodzy, a jej zdarzało się palnąć coś bezmyślnie (tak jak przed sekundą), co wywoływało w pacjencie niepotrzebny stres. Mimo to działała szybko, sprawnie i rzeczowo, nie wahając się niepotrzebnie i nie prowadząc zbędnych monologów w głowie. Priorytetem była pomoc. Przede wszystkim mówiła – dużo, łagodnie i uspokajająco, zajmując się jednocześnie raną po ugryzieniu. Zadbała o coś chłodzącego, bo pacjent wciąż był zalany potem. Dbała o to, aby nie wykonywał zbędnych ruchów i tym samym nie osłabiał swego organizmu, a potem wzięła wdech i zdecydowała się na użycie sugervirus, mając nadzieję, że uda jej się wyssać truciznę z ciała. Przy użyciu różdżki umieściła jad w fiolce wręczonej przez asystentkę i pogratulowała pacjentowi odwagi, bo sam proces usuwania trującego płynu nie należał do najprzyjemniejszych. Zmierzyła jeszcze raz temperaturę, która zaczynała spadać, a potem przypomniała sobie lekcję z Perpetuą, która zgrabnie akcentowała skrót FAV. Skorzystała z literki V, aby owinąć jedną warstwą ranę. To wszystko. Chyba. Chciała powiedzieć, że ktoś musi zostawić tego nieszczęśnika jeszcze na obserwację, żeby mu przekazano, że za jakiś czas musi się zgłosić na kontrolę, ale zanim zdążyła otworzyć usta, zerknęła w stronę uśmiechającej się Perpetuy, która – byłaby w stanie przysiąc! – puściła jej oczko.
zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Część praktyczna: Kostki na przypadek: 5 Kostki na przeprowadzenie badania: 1, 1, 4 Kostki na opanowanie: nie dotyczy
Modyfikatory: Lekcje/PD: lekcja Perp, zadanie Perp, Nora = +12pkt Samonauki: pierwsza, druga, trzecia = +3pkt Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 19pkt kuferkowych |+3pkt do części praktycznej| Podsumowanie punktów z modyfikatorów: +18pkt Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? Przerzucona kostka druga jedynka na 4 Punkty: teoria + 16pkt z praktyki +18pkt modyfikatory = 34pkt + teoria
Oczywiście, że zamierzała podejść do egzaminu z magii leczniczej. Po tym jak spędziła sporo czasu przy wszelkiego rodzaju dostępnych podręcznikach poświęconych tej dziedzinie oraz... no cóż... samookaleczaniu w celu przeprowadzania ćwiczeń praktycznych na żywym organizmie, bo przecież nie mogła w tym celu skorzystać z jakiegoś z fantomów, które walały się na zapleczu klasy leczniczej. Nie, ona sama musiała doświadczyć zaklęcia, by jak najlepiej przekonać się o jego działaniu i poznać je z bliska. Kiedy tylko znalazła się w sali, usiadła w jednej z ławek, aby przystąpić do pisania testu przygotowanego przez Whitehorn. Niektóre z pytań wydały jej się aż banalnie proste, ale przy niektórych musiała nieco przysiąść i zastanowić się nad wszystkim, co wiedziała na dany temat. W końcu wypadało pokazać się z jak najlepszej strony na egzaminie. Po oddaniu kawałka pergaminu nauczycielce, która jak zawsze wyglądała pięknie i czarująco, nadeszła pora na praktyczną część egzaminu. Jak dotąd szło jej wszystko dobrze. Nawet bardzo dobrze. Przynajmniej do momentu, gdy nagle nie znalazła się... na oddziale Munga? Co to za czary? Musiała jednak przyznać, że z pewnością wyglądało to niesamowicie realistycznie. Nie spodziewała się tylko tego, że zaraz zostanie do kogoś pociągnięta w stronę swojego przyszłego pacjenta. Strauss zdecydowanie była zbytnio rozkojarzona przez swoje nowe otoczenie i może dlatego zamiast zająć się przypadkiem po prostu wpadła na mężczyznę, prawie go przewracając i lądując na nim na posadzce. Niezbyt udane pierwsze podejście, ale pacjent żyje, można działać dalej. Gdyby tylko była w stanie skutecznie odgadnąć jaka też była przyczyna stanu pacjenta. Za bardzo udana impreza? Przedawkowanie wywaru z pędzistolca? Ugryzienie plumek? Kto to mógł wiedzieć? Na pewno Perpetua. Dlatego też, by uzyskać choć pewną podpowiedź spojrzała z niewinnym uśmieszkiem w kierunku kobiety, która wciąż jej towarzyszyła. - Profesor Whitehorn? Mogę liczyć na pani wsparcie? - jak ładnie to ujęte i zdecydowanie mniej desperacko brzmiące niż pomóż mi, nie mam pojęcia, bo umiem rozpoznać jedynie urazy których sama jestem przyczyną. Całe szczęście Whitehorn jej nie zawiodła i już po chwili mogła wraz z jej delikatną asystą postawić poprawną diagnozę związaną ze skutkami ubocznymi spotkania zbyt bliskiego stopnia z jednym z magicznych stworzeń. Kiedy już wiedziała o co chodzi to zdecydowanie dużo łatwiej było jej przystąpić do leczenia i wskazać odpowiedni eliksir, który należało podać choremu tuż po usunięciu przy pomocy zaklęcia jadu z rany po ugryzieniu. I chyba... sobie dosyć dobrze poradziła, prawda? A przynajmniej wolała tak myśleć, bo kiedy już faktycznie wiedziała o co chodzi to poszło niezwykle sprawnie.
z|t
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Egzamin z uzdrawiania był akurat tym, którego nieco się obawiał. Wiedział, jakby na to nie patrzeć, że od tego zależą jego dalsze losy i mimo wszystko nie chciał wyjść na jakiegoś żałosnego pojebańca. Wiedział doskonale, że profesor Whitehorn nie miała raczej powodów do tego, by zapamiętać go, jako wybitnego ucznia, ale starał się i naprawdę zagłębiał się w temacie, starając się osiągnąć jak najwięcej, a nie wyjść na jakiegoś skończonego debila. Nie chciał, kurwa, tego zjebać. Nic zatem dziwnego, że jednak się denerwował, aczkolwiek spoglądał z pewną nadzieją na profesor, kiedy ta zdawała się sugerować im, że jednak nie będzie tak źle. Dość długo zajmował się częścią teoretyczną egzaminu, czytał po kilka razy pytania, analizował wszystko dokładnie, obliczał sobie coś na palcach, chociaż trudno powiedzieć, co to było i wypowiadał coś bezgłośnie pod nosem, zaś jego pióro niemalże nieustannie sunęło po pergaminie. Miał wrażenie, że naszykował się naprawdę solidnie, w końcu po coś była mu ta nauka, powtarzanie, spotkania z niektórymi innymi uczniami i studentami, powtórki w środku nocy. Nie chciał tego zjebać! Nic zatem dziwnego, że upewniał się, iż napisał wszystko, co wiedział, nie był jednak zupełnie pewien potencjalnych sposobów leczenia w pytaniu pierwszym i odnosił wrażenie, że żołądek skręci mu się z tego powodu z nerwów. Ale walczył. Potem przyszła pora na praktykę i Max wziął głęboki oddech, po czym razem z profesor Whitehorn ruszył we wskazane miejsce, by... znaleźć się w Mungu? Zamrugał oszołomiony, ale nie miał czasu na zastanawianie się co dalej, bo oto jakaś asystentka pociągnęła do w stronę pacjenta. Mężczyzna był blady, oblewał go pot i z tego, co Max zdążył się zorientować, dość mocno się zataczał. Musiał mu się dobrze przyjrzeć, ale żeby to zrobić... - Trzeba go położyć - zadecydował prędko, dość zdecydowanie i nie czekał na to, co się wydarzy. O dziwo, nie czuł lęku, jakby emocje wyłączyły mu się w momencie, w którym okazało się, że musi działać. Denerwował się wcześniej, teraz pozostawało mu iść jak burza, by zrobić to, co do niego należało. Nachylił się nad mężczyzną, gdy tylko przy pomocy asystentki zdołał go ułożyć na łóżku, szukając jakichś wyraźnych śladów, które wskazałyby na to, co się wydarzyło. Złamania? Nie. Używki? Raczej nie, w końcu reakcje pacjenta były dość naturalne. Wkłucia? Nie. Aż w końcu Max trafił na ślad, który spowodował, że zmarszczył brwi i podwinął rękaw koszuli mężczyzny. - Tutaj, to najwyraźniej ugryzie. Podejrzewam, że czegoś jadowitego, biorąc pod uwagę stan pacjenta. Duritio - powiedział, a gdy wyciągnął różdżkę, skierował ją od ranu na miejsce, na którym znajdował się ślad po ugryzieniu. Nie wiedział, czy będzie to przydatne, ale doszedł do wniosku, że chwilowe znieczulenie może być pomocne, z uwagi na fakt, iż wysysanie jadu z ciała jest czynnością bardzo mało przyjemną. Odetchnął głęboko, bo rzucenie kolejnego zaklęcia nie było już takie proste, a wiedział, ze jego różdżka nie zawsze chce z nim współpracować. - Sugervirus - wypowiedział, tak starannie, jak tylko umiał, a później skoncentrował się na działaniu. Mężczyznę wyraźnie to bolało, ale tego się spodziewał, miał jednak nadzieję, że znieczulenie nieco pomoże. Na razie jednak działał, bo musiał pozbyć się jadu, jaki zalegał jego ciało, co faktycznie się udało, a Max poczuł w tym momencie, że ma co najmniej nogi jak z waty, ale chuj z tym. Musiał jeszcze działać, jeszcze pomyśleć. - Proszę o eliksir czyszczący rany - zadecydował, a gdy go otrzymał, polał nim miejsce ugryzienia, a to aż zadymiło, potem zaś wypowiedział zaklęcie: - Vulnus alere - dla zaleczenia ugryzienia. Nie wiedział, czy wspomniał coś o eliksirze słodkiego snu albo regenerującym, bo szczerze mówiąc, dopiero teraz uderzyło w niego oszołomienie. (Powiedział o eliksirach, a jakże, tylko trochę go ścięło.) O. Kurwa. Chuj. Co to w ogóle było? Czy on naprawdę właśnie sam, całkowicie sam, podszedł do leczenia i zrobił wszystko, co w jego mocy? Kiedy znaleźli się znowu w klasie, miał wrażenie, że huczy mu w uszach i nie bardzo wiedział, czy profesor coś do niego mówi. Pożegnał się z nią, a potem wyszedł na tych miękkich nogach, mając cały czas nadzieję, że nic nie spierdolił. W chuj kurewsko do dupy by było, jakby się pomylił z diagnozą.
z.t
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Magia lecznicza, uzdrawianie, "weź mi pomóż, bo krwawię" - jak zwał, tak zwał. Po ostatniej prywatnej lekcji, jaką odbyła z Felinusem już chyba nic nie było jej straszne. Stresik lekki był, jak to przed każdym egzaminem, ale płakała po kątach i nie obgryzała paznokci, bo wiedziała, że więcej już przed tym dniem nie mogła zrobić. Powtórzyłą największą ilość materiału jaką się udało, ćwiczyła zaklęcia - a czy wyćwiczyła to już inna sprawa, ale miała nadzieję, że tak - i nie spóźniła się do sali, więc było dobrze. Co dalej, to zaraz miała się przekonać. Ze spokojnym uśmiechem przywitała się z profesor Whitehorn i zajęła wyznaczoną ławkę, która znajdowała się ani nie za blisko nauczycielskiej katedry, ani nie za daleko. Tak o, mniej więcej w samym środku powiększonej sali. Puchońska Mama miała to do siebie, że towarzyszyła jej taka spokojna, przyjemna atmosfera, w której zwyczajnie nie szło się denerwować, czytając pytania widniejące na pergaminie. Jakże wielkim to było plusem! Między innymi dzięki temu podchodziła do tego egzaminu niemal z przyjemnością i przechodziła od jednego pytania, do drugiego, przy niektórych zatrzymując się na chwilę, ale ostatecznie udzielając odpowiedzi na wszystkie z nich. Gdybanie o wynikach zostawiła na później, a najlepiej na nigdy, bo tylko wpędziłoby ją w niepotrzebny stres przed częścią praktyczną. Posłusznie wyjęła swoją różdżkę i przeszła za profesor Whitehorn przez drzwi, ze zdziwieniem odkrywając, że oto znalazła się w tak znanym czarodziejom Szpitalu św. Munga. W każdym razie tak to pomieszczenie wyglądało, ale nie zdążyła się dokładniej przyjrzeć, bo już po chwili z prawej strony nadbiegła asystentka i zaczęła ciągnąć ją za rękę do łóżka, na którym leżał pacjent, po drodze wylewając z siebie potok słów. Z tego wszystkiego Krawczyk rozumiała co drugie, ale resztę sama sobie dopowiedziała, patrząc na rozległą ranę na torsie mężczyzny. Momentalnie wróciła do swojego rodzinnego domu i znowu miała zaledwie kilka lat, kiedy przez własną głupotę, o którą w dziecięcym wieku wcale nie jest trudno, sprowokowała matagota i ten rozorał jej pazurami skórę przy obojczyku. Mimowolnie jej ręka uniosła się i pogładziła to miejsce. Och, doskonale pamiętała towarzyszący temu incydentowi ból i była gotowa zrobić wszystko, aby przynieść ulgę pacjentowi. Dzisiaj to ona wcieli się w rolę uzdrowiciela, który komuś pomoże tak, jak to miało miejsce kilka lat temu w jej przypadku. Podkasała rękawy i sprawnie wypytała asystentkę o najważniejsze rzeczy, gdyż w jej wcześniejszym słowotoku nie wyłapała wszystkiego, a jednak wolałaby wiedzieć, na czym dokładnie stoi. Ryzykowanie jakąś reakcją alergiczną czy czymś innym nie było raczej mile widziane, a przecież oprócz matagota do faceta mogło się dorwać też inne stworzenie. To miało znaczenie. Nie pozwoliła jednak, aby trwało to zbyt długo, bo ogromne znaczenie miał czas i była boleśnie świadoma jego upływu, zwłaszcza po ostatnich praktykach... Idealny moment na ponowne zmierzenie się z samą sobą. Skonsultowała się z profesor Whitehorn odnośnie swoich działań i spojrzała na paskudną ranę. Krew wciąż z niej wyciekała, a Puchonka nagle stanęła, jakby czekała na jakieś specjalne błogosławieństwo. W zasadzie to drugi raz i to w przeciągu ostatnich kilku dni znajdowała się w sytuacji, kiedy musiała pracować na żywym obiekcie i może właśnie to ją tak na moment zmroziło. Nie na co dzień bowiem będąc uczniem Hogwartu ma się okazję do takich "zadań praktycznych". Udało jej się jednak wyrwać z tego stanu otępienia i dla pewności, że otrzeźwiała - poklepała się dość mocno po policzkach, z pewnością pozostawiając je czerwone. Działało? Działało, więc to najważniejsze. Poczuła się lepiej i nawet przybiła sobie mentalnie piątkę - choć to nie był po temu odpowiedni czas - bo po ostatniej pracy domowej zadanej przez Blanc, skupiła się bardziej na jednym zaklęciu, które wtedy było poza jej zasięgiem, ale była na świeżo po ćwiczeniu go. Spokojnym głosem wypowiedziała formułkę, jaką było Haemorrhagia Iturus i patrzyła jak krwotok ustaje, aby następnie poprosić opiekunkę o rzucenie Transfusion. Z tym jeszcze nigdy wcześniej nie miała do czynienia i nie zamierzała teraz eksperymentować; w końcu miała przed sobą człowieka, nie fantoma, a jeśli mogła skorzystać z pomocy kogoś bardziej doświadczonego, to czemu nie? Zdecydowała się na to zaklęcie, bo według niej mężczyzna stracił zbyt dużo krwi i mogła o tym świadczyć jego bladość, chociaż pewnie przerażenie też robiło swoje - jak by nie patrzeć, zajmowała się nim osiemnastoletnia dziewczyna. Sama byłaby w takiej sytuacji co najmniej zaniepokojona. Zanim jeszcze profesor zdążyła odejść, Krawczyk ponownie zwróciła ku niej swoje oczy, w których czaiło się zakłopotanie, bo znowu miała prośbę. Biła się z myślami, ponieważ to był egzamin i to ona powinna wszystko robić, ale z drugiej strony czy nie lepiej było sobie poradzić tak, niż ryzykować nieudanym zaklęciem, gdyż po prostu było ono zbyt trudne? Tym razem chodziło o Vulnera Sanentur. Znała już Vulnera Arcuatum, ale na tego typu obrażenia lepiej nadawało się to pierwsze, nie bez przyczyny trudniejsze. Na sam koniec spojrzała na pacjenta i upewniła się, że rana została zasklepiona. Oddychał miarowo i leżał z na wpół przymkniętymi oczami, najwyraźniej zmęczony wydarzeniami tego dnia. Nie dziwiła mu się. Dopiero wychodząc z pomieszczenia zdała sobie sprawę, że nie użyła żadnego zaklęcia znieczulającego, nie sprawdziła temperatury ciała przed podjęciem dalszym kroków, nie... Koniec. Musiała to przerwać, zanim kompletnie by się załamała tym, czego nie zrobiła. Ostatecznie się udało, więc dlaczego zawsze trzeba było aż tak wytykać minusy? Dotarło też do niej, że łączył ich nie tylko atak matagota, ale również zamiłowanie do magicznych stworzeń. Gdyby wybrała ścieżkę tresera zwierząt, mogłaby sama kiedyś leżeć na tym stole.
|zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Część praktyczna: Kostki na przypadek: 2 Kostki na przeprowadzenie badania: 4, 6, 3 (8pkt + 12pkt + 5pkt) Kostki na opanowanie: 6 (+2pkt)
Modyfikatory: Lekcje/PD:lekcja Perp, jednopostówka u Nory, [url=https://www.czarodzieje.org/t18325-sowiszcze-perp#536979] Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 7pkt (plus zero) Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła?: Nie Podsumowanie punktów: teoria + 27pkt praktyka + 12pkt za lekcję i PD = teoria + 39pkt
W zasadzie nie miała większych wątpliwości, co do tego, że powinna zająć się zdawaniem magii leczniczej. Tym bardziej, że egzamin miał być przeprowadzany przez opiekunkę jej domu. Musiała się zjawić i dumnie prezentować Hufflepuff. Poza tym nie można było ukryć, że akurat zaklęcia lecznicze chyba szły jej najlepiej ze wszystkich i to do nich miała więcej serca niż do zaklęć zwykłych i OPCM-u. Weszła do sali i usiadła w jednej z wolnych ławek, by przystąpić do teoretycznej części egzaminu. Musiała przyznać, że niektóre z pytań wymagały zdecydowanie większej wiedzy w zakresie pewnych chorób i urazów. Niemniej jednak chyba poszło jej dosyć dobrze. Przynajmniej miała takie wrażenie. Miała nadzieję, że i w części praktyczniej jakoś sobie poradzi. Nie sądziła jednak, że dane jej będzie się przenieść do... Munga? Przynajmniej tak to wyglądało. Najchętniej przyjrzałaby się uważnie swojemu otoczeniu, ale nie miała na to zbyt wiele czemu, gdy nagle została wezwana do jakiegoś pilnego przypadku. Zapewne to wszystko było efektem jakiegoś potężnego zaklęcia, ale Yuuko nie miała czasu, by o tym pomyśleć. Tym bardziej, że to wszystko wydawało się niezwykle realne. Wylądowała tuż obok młodej czarownicy, która zdawała się być pogrążona w czymś na wzór śpiączki przy czym była niezwykle wyziębiona. Przede wszystkim Kanoe pomyślała o tym, by w jakiś sposób rozgrzać ją i przywrócić jej ciału prawidłową temperaturę. Pierwszym, co przyszło jej na myśl były skutki przedawkowania lub spożycia źle przygotowanego wywaru żywej śmierci. Pomyślała również o innych rodzajach zatruć związanych z zażyciem nieodpowiedniej substancji lub też kontaktem z jakimś niebezpiecznym i jadowitym stworzeniem. I choć sama miała nieco ograniczone możliwości zaklęciowe (tak, powinna bardziej przysiąść do praktyki i przećwiczyć pewne zaklęcia). Wpierw chciała sprawdzić czy uda jej się wykryć truciznę w organizmie pacjentki, z którą niestety nie miała kontaktu. W takim przypadku należałoby zastosować odpowiednie antidotum. W przypadku zatrucia wywarem żywej śmierci prawdopodobnie pomógłby po prostu eliksir wiggenowy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że w pewnym momencie serce młodej czarownicy przestało bić. Kanoe, co prawda nie była w stanie samej rzucić An Duca Tuas, ale wystarczyło, że zasygnalizowała ową potrzebę krzątającej się obok asystentce oraz Whitehorn. Dziewczyna otrzymała pomoc jaką powinna, a jej stan po jakimś czasie udało się ustabilizować. Wkrótce kryzys został zażegnany, ostateczna diagnoza postawiona, a Yuuko ze zdziwieniem stwierdziła, że nawet pomimo niezwykle stresującego momentu nie straciła ani na moment zimnej krwi i wykonała całe swoje zadanie do końca. Mogła być z siebie dumna. I coś jej podpowiadało, że Whitehorn również była z niej w pewnym stopniu zadowolona nawet jeśli faktycznie niewiele zrobiła samodzielnie przez brak odpowiednich umiejętności w zakresie zaklęć. Najważniejsze jednak, że nikomu nie zaszkodziła, prawda? Nawet jeśli była to tylko symulacja.
z|t
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Część praktyczna: Kostki na przypadek: 5 Kostki na przeprowadzenie badania: podejście 2 - diagnoza 2 - leczenie 1 przerzucone na 1 Kostki na opanowanie: 2
Modyfikatory: Lekcje/PD: - Samonauki: - Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 0, bez bonusu Nowy gracz: Tak (+4) Czy Perpetua pomogła? Tak - przerzucona kostka 1 na 1 (leczenie, podlinkowane wyżej)
Punkty: teoria + praktyka 2 pkt + modyfikatory 4 pkt = imponujące 6 punktów + teoria
Do klasy magii leczniczej weszła mocno niepewna. Nie miała żadnego pojęcia o uzdrawianiu i zazwyczaj w tej kwestii polegała na kimś o wiele bardziej doświadczonym. Wiedziała, że powinna włożyć nieco więcej zaangażowania w naukę tego przedmiotu, zwłaszcza jeśli planowała podjąć pracę jako łamacz klątw. Zwłaszcza jeśli planowała zajmować się rzeczami nie do końca bezpiecznymi. Tak, to był plan na nowy rok. Tymczasem, przyszła na egzamin mając zerową wiedzę, znów licząc na swoją intuicję i niezawodną pamięć. Bo szczęścia nigdy nie miała. Przewróciła oczami, widząc pytania na pergaminie. Większość z nich dotyczyło eliksirów, a to znacznie ułatwiało jej zaznaczenie (prawdopodobnie) poprawnej odpowiedzi. Na tym akurat się trochę znała. Ale urazy, zakażenia, choroby psychiczne? Merlinie, litości. Nabazgrała piórem wszystko to, co wydawało jej się ważne i przede wszystkim poprawne. Nie miała zamiaru pisać niepewnych informacji – błaźnienie się przed Perpetuą wolała zacząć dopiero w części praktycznej. Przygotowała różdżkę i udała się za nauczycielką. Gdy przeszła przez drzwi i ujrzała szpitalne ściany, żołądek podszedł jej do gardła. Z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Ciało wszczęło alarm, informując głowę, że zaraz nastąpi error systemu. A zdecydowanie nie była na niego gotowa – nie tu i nie w obecności Whitehorn. Zacisnęła pięści i wzięła kilka głębokich wdechów. A kiedy otworzyła oczy, ktoś już zaczął ją ciągnąć w kierunku, o zgrozo, pacjenta. Zlustrowała go spojrzeniem – wyglądał niewiele lepiej niż ona sama. Był blady, spocony, nie potrafił się odezwać. Witaj bratnia duszo. Dostrzegła na ręce ślad po ugryzieniu – i to była jedyna rzecz, którą była w stanie powiedzieć. Sam zapach, unoszący się w powietrzu, niebezpiecznie palił drogi oddechowe, uniemożliwiając jej wentylację. Czuła, że jeśli stąd zaraz nie wyjdzie to zemdleje. I nawet pomoc oraz obecność Perpetuy niczego nie zmieniało. Była sparaliżowana. Cicho wybąkała przeprosiny w stronę nauczycielki (z trudem przeszło jej to przez gardło) i opuściła klasę. Nie przejmowała się oceną, a własną reakcją – był to pierwszy raz, kiedy panika wzięła nad nią górę.
Część praktyczna: Kostki na przypadek: 1 Kostki na przeprowadzenie badania: 4 - 5 - 6 Kostki na opanowanie: 3
Modyfikatory: Lekcje/PD: PD jednopostówka z Norą (+4) Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 5 punktów Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? nie
Punkty praktyka: 35
Ostatni egzamin. Jeszcze tylko tyle... a jednocześnie aż tyle. Uzdrawianie nie jest moją mocną stroną, jednak postanowiłam się w nim podciągnąć i chyba nad żadnym innym przedmiotem nie spędziłam tyle czasu co właśnie nad tym. Pamiętam większość eliksirów i zaklęć leczniczych (nawet jeśli nie wszystkie opanowałam), nauczyłam się rozpoznawać choroby (przynajmniej na obrazkach) i umiem powiedzieć, które z nich są nieuleczalne a które najgroźniejsze. Udaje mi się odpowiedzieć na wszystkie pytanie egzamin teoretyczne - na ile poprawnie ciężko powiedzieć, jednak na każdy temat jestem w stanie powiedzieć przynajmniej parę słów. Potem przychodzi czas na praktykę - czyli to najgorsze. Czuję się jakbym była w prawdziwym szpitalu, czy ten pacjent którym się zajmuje to jest prawdziwy czy może na niby - taki magiczny twór, który ma sprawdzić moje uzdrowicielskie umiejętności? Robi mi się trochę słabo już na sam widok poparzonego człowieka, co on ze sobą zrobił? Stan jego ciała naprawdę przyprawia o mdłości ale staram się głęboko oddychać i jakoś wytrzymać. Z tego wszystkiego moje podejście do pacjenta jest może nie do końca poprawne, niespecjalnie panuję nad sytuacją, nad własnymi reakcjami na to co widzę, co dopiero mówić o innym człowieku... Mówię mu, żeby usiadł i na początek za pomocą Fringere ochładzam jego rany, bo wydaje mi się, że to powinnam zrobić a potem się zastanowić do dalej. Stwierdzam, że to raczej sprawa wymagająca podania eliksiru, który w powolny sposób spowoduje najpierw zniknięcie oparzeń a potem poprawną odbudowę tkanki. Wymieniam jakieś mądre nazwy, bo na pewno w szpitalu takie są - wystarczy je tylko podać a pacjent powinien odpoczywać. Tak. Zawsze przecież tak jest - jeśli w tej chwili nie umierasz to leż i odpoczywaj a my się tobą zajmiemy... Pod koniec ledwo już wytrzymuję, przebywając ciągle obok faceta ze stopioną skórą, więc z ulgą wychodzę z egzaminu, kiedy już nic więcej zrobić ani powiedzieć nie mogę.
zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Część teoretyczna: Kostki: 6, 4, 2, 1 Część praktyczna: Kostki na przypadek: 3 Kostki na przeprowadzenie badania: 3 - 1 - 4 Kostki na opanowanie: 6
Modyfikatory: Lekcje/PD: jednopostówka u Blanc Samonauki: - Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 2 pkt :'D → brak bonusu Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? Przerzucona kostka na diagnozę: 1 na 2
Część teoretyczna: Kostki:6, 4, 2, 1 Liczba punktów: 13 Część praktyczna: Kostki:3 - 1 - 4, 1 przerzucone na 2; kostka na opanowanie: 6 Liczba punktów: 5 + 2 + 8 + 2 = 17
Nie dało się ukryć, że uzdrawianie obecnie nie należało do jego najmocniejszych stron, ale mimo tego Fitzgerald zdecydował się podejść do egzaminu z tego przedmiotu. Trochę pluł sobie w brodę, że w czasie roku szkolnego nie przyłożył nieco bardziej do tej dość użytecznej dziedziny magii, tak wyłącznie dla siebie, bo absolutnie nie miał z nią zamiaru wiązać swojej przyszłości; teraz już jednak, kiedy siedział w jednej z ławek w magicznie powiększonej klasie i w nosie go aż kręciło od tego niezbyt przyjemnego zapachu sterylnej czystości kojarzącego się ze szpitalem, było już na podobne myśli trochę zbyt późno. Mógł mieć tylko nadzieję, że jego wiedza oraz to co zdołał sobie powtórzyć przed egzaminem okaże się wystarczające, żeby zaliczyć go na pozytywną ocenę. Promienny uśmiech profesor Whitehorn i jej pokrzepiające słowa nastroiły Ślizgona nieco optymistyczniej oraz sprawiły, że bardziej się rozluźnił, uznając po prostu, że co będzie to będzie. Przeniósł spojrzenie na pergamin, gdy tylko ten znalazł się przed nim i nieznacznie skrzywił się na widok pytań – jak na złość obejmowały sporo rzeczy, których akurat sobie nie powtórzył. Z bezgłośnym westchnięciem pochylił się jednak nad arkuszem i zabrał do pisania, tylko trochę klnąc przy tym w myślach. Coś tam zdołał wyłuskać z pamięci, do części pytań zamkniętych podszedł metodą eliminacji albo zwyczajnie strzelał, jeśli nawet to nie pomogło, przy reszcie zaś starał się coś wykombinować byle tylko nie pozostawić żadnego bez odpowiedzi i jakoś mu to nawet poszło, choć oddając pergamin przeczuwał, że szału raczej nie będzie. Po uporaniu się z częścią teoretyczną przyszedł czas na praktykę, więc zgodnie z poleceniem profesor przygotował swoją różdżkę, by następnie przejść wraz z nią przez drzwi za katedrą nauczycielską i... wylądować prosto w Mungu? Albo przynajmniej bardzo realistycznej iluzji tego szpitala przygotowanej na potrzeby egzaminu, ale nie miał nawet czasu na tym skupić i należycie zachwycić, bo już podbiegła do niego jakaś rozgorączkowana kobieta i został gdzieś pociągnięty. Okazało się, że miał się zająć… zawodnikiem Quidditcha, któremu ewidentnie szczęście nie dopisało i zaliczył bardzo mało fortunny upadek z miotły o czym świadczyła biaława kość stercząca z rany na jednej z kończyn. Milutko. Jakby nie patrzeć – trochę z jego ‘branży’, sam w końcu nie raz i nie dwa znajdował się w podobnym stanie; teoretycznie powinien poradzić sobie z tym śpiewająco, ale nie czarujmy się – jak się niemal omdlewa z bólu to jednak trochę ciężko skupić się na tym co robi osoba składająca cię do kupy, prawda? — No stary, powiem ci, że słabo to wygląda — rzucił trochę żartobliwie w stronę gościa i cicho przy tym zacmokał, tak na rozluźnienie atmosfery, gdy zabrał się do oględzin rany, zaskoczony odrobinę ilością krwi jaka z niej wypływała. Sam chyba aż tak nie krwawił przy podobnym złamaniu…? Zerknął kontrolnie oraz pytająco w stronę Whitehorn i uzyskawszy od niej drobną podpowiedź po dłuższej chwili w końcu udało mu się dotrzeć do tego, że winę za to ponosi uszkodzone – najprawdopodobniej przez złamaną kość – jakieś ważniejsze naczynie krwionośne. Niestety nie było to coś z czym mogłoby sobie poradzić episkey czy vulnus alere, chyba jedyne dwa zaklęcia lecznicze, które był w stanie rzucić bez problemu, więc po chwili namysłu i próbie przypomnienia sobie przydatnych zaklęć, poprosił Whitehorn, żeby rzuciła najpierw inkantację haemorrhagia iturus do zatamowania krwawienia, a potem locus by nastawić kość. Jak już najgorsze było ogarnięte to pozostało jedynie zaleczyć samą ranę i… tyle. Idealnie może nie było i sam dobrze sobie z tego zdawał sprawę, więc nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy usłyszał z ust nauczycielki ostateczny werdykt – zadowalający. I taki wynik go, cóż, w pełni zadowalał, jeśli chodzi o ten przedmiot.
Część praktyczna: Kostki na przypadek: 3 Kostki na przeprowadzenie badania: 1 - 1 - 2 (XD) Kostki na opanowanie: nie dotyczy
Modyfikatory: Lekcje/PD:- Nora Blanc - lekcja (październik 2019) - Perpetua Whitehorn - lekcja (marzec 2020) - Nora Blanc - PD jednopostówka (czerwiec 2020) Samonauki: 1 Punkty w kuferku i przysługujący bonus: 20 -3pkt do praktycznej Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? Przerzucona kostka 1 z diagnozy na na 6 Suma punktów praktycznych: 29 (0 pod + 12 diagnoza + 2 leczenie + 12 lekcje + 3 kuferek) + teoria = ? Egzaminu, który przygotowała Pani Whitehorn, Lance była ciekawa. Nauczycielka była barwną personą i miała bardzo dobre metody nauczania. Nie było ucznia, który nie wyrażałby się pochlebnie o opiekunce borsuków. Uzdrawianie nie było jej ulubioną dziedziną, ale zawsze się przykładała i jej oceny zwykle były wybitne — uznała, że może się jej przydać wiedza medyczna, jeśli zdecyduje się na karierę aurorską. Nic więc dziwnego, że naczelna prefekt i kujonka w szkole, poświęciła dużo czasu na przerabianie notatek oraz podręcznika, aby stawić się w klasie, gotowa do egzaminu. Przywitała się z kobietą, zajmując miejsce i łapiąc za pióro, a po uprzednim poprawieniu spódniczki, zabrała się do pisania. Zakres materiału w pytaniach był naprawdę olbrzymi, począwszy od zaklęć, poprzez choroby i aż do ugryzienia magicznego zwierzęcia. Nessa była pod wrażeniem, jak wiele oczekiwała od swoich uczniów i jak bardzo wierzyła w ich umiejętności. Skrobiąc odpowiedzi — najobszerniej, jak umiała, nie mogła powstrzymać uśmieszku pod nosem, że odkąd zaczęła uczyć, procent chętnych do nauki magii leczniczej oraz przystępujących do egzaminu — znacznie wzrósł. Po oddaniu kartki nadszedł czas na praktykę. Trafił się jej zawodnik sportowy ze złamaniami i dużą ilością krwi, co było ironią — bo Nessa nie umiała wybitnie latać, miała lęk wysokości, a fenomenu Qudditcha to już całkiem nie mogła zrozumieć. Starała się najlepiej, jak mogła, chociaż nie była stworzona do kariery w szpitalu — jej chłód, brak emocji czy zaangażowania na poziomie empatii mógł być przerażający. Tylko chłodne kalkulacje. Diagnoza wyszła jej bezbłędnie, chociaż poza dokładnym zabezpieczeniem złamania- reszta leczenia mogła być znacznie lepsza. Miała jednak nadzieję, że to wystarczy, aby jej ostatnie świadectwo uwieńczone było pozytywnymi ocenami. Westchnęła cicho, sprzątając po sobie i posyłając kobiecie pytające spojrzenie, uśmiechnęła się krótko. Szkoda, że mogła się uczyć pod jej metodami tak krótko. Pozostało jej czekać na wyniki z teorii i ostateczną ocenę z przedmiotu, która brała również pod wgląd wiedzę ogólną, obecność na zajęciach oraz zachowanie. Pożegnała się z kobietą, życząc jej miłego dnia i wpuszczając do klasy kolejnego ucznia. Miała nadzieję, że wyjdzie z tego zwycięsko. Skierowała się do dormitorium, aby sprawdzić, jaki ma ostatni egzamin.
|ZT
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Modyfikatory: Lekcje/PD: otakie + otakie = 8 pkt Samonauki: brak Punkty w kuferku i przysługujący bonus: za mało do bonusu Nowy gracz: Nie Czy Perpetua pomogła? Nie pomogła
Część teoretyczna: Kostki:otakie Liczba punktów: 17 Część praktyczna: Kostki:otakie Liczba punktów: 24 -2 =22
Punkty ogólnie: 22 + 17 + 8= 47 Ocena: PO
Średnio obchodzi mnie Uzdrawianie, ostatnio jednak zdecydowanie bardziej przykładałem się do tego przedmiotu, bo pomyślałem, że może w sumie przyda mi się w tych trudnych czasach. Plus nie byłem przekonany, za który inny egzamin miałem się zabrać. Oprócz miotlarstwa i transmutacji oczywiście. Tak naprawdę nie uczyłem się szczególnie, albo raczej nie wystarczająco. Spędziłem po prostu całą noc na nauce olewając kompletnie sen i pijąc eliksiry, które powstrzymywały mnie od padnięcia na ziemię i zaspania na wszystkie egzaminy. A w końcu musiałem nauczyć się bardzo wiele, zadziwiająco dużo materiały było jak na uzdrawianie a musiałem trochę tego nadrobić. Poszło mi całkiem nieźle i kiedy zacząłem pisać o tych wszystkich głupotach, okazało się, że nie idzie mi najgorzej. Może gdybym przykładał się cały rok, nie tylko kilka ostatnich dni, może poszłoby mi jeszcze lepiej! Ale co zrobić, jestem zdolny, ale leniwy, jak połowa ludzi w Hogwarcie. Kiedy podchodzę do praktycznego zdumiony widzę, że nóż dosłownie wystaje mu z boku... co ja bym zrobił? Cóż, pewnie uciekł, dlatego też na początku kiedy planuję jakkolwiek mu pomóc i widzę jaki ból może mu sprawić, a ja mogę tylko mu zaszkodzić bardzo męsko uznaję, że nie mam zamiaru nic mówić i tylko z bezpiecznej odległości opowiadam Perpetui co powinien zrobić ktoś, gdyby spotkał taki przypadek (oj tak, Victoria nie ma co się obawiać, gdybyśmy zostali zaatakowani...). Mimo to nie idzie mi aż tak źle... Chociaż oczywiście prawie nic nie zrobiłem, to zaczynam być mistrzem w teorii uzdrawiania. Więc jakby komuś coś się stało z przyjemnością wytłumaczę Boydowi co musi zrobić jak dostanie kosę w bok, ale będzie musiał sam się opatrzyć. Na szczęście Perpie to nie przeszkadzało i dostałem mocne PO.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na lekcję uzdrawiania Solberg praktycznie, że biegł. Każdy dzień sprawiał, że w jego umyśle rodziła się potrzeba opanowania magii leczniczej, żeby naprawiać szkody, które tak łatwo przyciągał. Zdziwił się, gdy w planie zobaczył zupełnie nowego prowadzącego. Był pewien, że to nadal Perpetua prowadzi zajęcia. Jak się jednak dowiedział, w szkole pojawił się nowy asystent kobiety i dziś to on miał nauczać te cudowne niewinne mordeczki, jak opatrywać złamania i inne poparzenia. W sali pojawił się pierwszy, więc bez problemu mógł wybrać sobie miejsce, które zajmie. Nie zastanawiał się nad tym długo i po prostu usiadł gdzieś pod oknem. Na jego pergaminie leżącym przed nim od razu pojawiło się imię ślizgona. Rzucił tylko na to okiem nie mając w temacie żadnych uwag i czekał aż reszta uczniów zwlecze się na zajęcia.
// Zapraszam można się dosiąść, raczej nie gryzę <3
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Akurat na te zajęcia naprawdę się cieszył. Niesamowita radość, którą powodowały te zajęcia powodowana była przez to jak bardzo rozbudzały ciekawość chłopaka i jak pragnął je chłonąć. Magia lecznicza wydawała mu się wręcz niesamowicie praktyczna będąc przy tym tak przystępną jak to tylko było możliwe. Po części niewątpliwie wywarło to również wpływ na to kim, przynajmniej na obecną chwilę, pragnął być chłopak.
Przybył do sali odpowiednio wcześnie, tak by zająć dla siebie dogodne miejsce. Jego uwagę przykuły puste arkusze pergaminu przyczepione do biurek i dopiero po chwili, w momencie w którym spokojnie i wygodnie się usadowił tuż za @Maximilian Felix Solberg odkrył pierwszą właściwość papieru. Przyjrzał mu się uważniej po tym jak czarne i dokładne litery powoli zapełniały przestrzeń tak jego imionami jak i nazwiskiem. - Max... Max... - Spokojnym głosem wywoływał znajomego by ten chociaż na chwilę się odwrócił, a kładąc inkaust na wolnej przestrzeni blatu i doczekując się reakcji kompana wskazał po raz kolejny arkusz pytając. - Myślisz, że to zwiastun kartkówki?
W jego tonie wybrzmiewała ewidentna nuta żartu jednak... Gdyby tak faktycznie było musiał raczej nastawiać się na dość poważną loterię niźli cokolwiek więcej. Nie czuł się przygotowanym po tych dwóch miesiącach wolnego. Los też niespecjalnie kiedykolwiek mu sprzyjał dlatego też wychodził z założenia, że chyba lepiej pozytywnie się rozczarować, niż z butą znosić gorycz porażki.
Była wyjątkowo podekscytowana nadchodzącym rokiem szkolnym, pierwszym z perspektywy studenta. Miała dobrą pracę, poprawiała się z teorii oraz praktyki w magii leczniczej, oraz z eliksirów, a przede wszystkim miała niedługo wprowadzić się do Skylera. Był też Lennox, chociaż to opowieść na inną okazję. Poprawiła plecak na ramionach, kierując się w stronę klasy magii leczniczej, gdzie miały odbyć się najbardziej interesujące ją zajęcia. Drobna brunetka nie mogła przestać się uśmiechać, chociaż czmychała korytarzem w milczeniu i niezauważona, mylona często z dzieckiem z pierwszego roku. Ubrana w białą koszulę z kokardą w barwach domu oraz plisowaną, mundurkową spódnicę, weszła do klasy, nie podnosząc specjalnie wzroku i siadając w jednej z ławek. Wyjęła podręcznik oraz ułożyła na blacie różdżkę, poprawiając się na krześle, wygładzając spódnicę. Burza włosów w kolorze czekolady związana była w luźnego kucyka, ciągnąc się jej leniwie przez ramię, a kilka kosmyków opadało na jej śniadą twarz. Błękitne ślepia ukradkiem przesunęły po klasie, a gdy dostrzegła brata -@Maximilian Felix Solberg, uśmiechnęła się łagodnie w jego stronę, nie chcąc jednak mu przeszkadzać. Nie zauważyła też pergaminu, na którym tkwiło jej imię oraz nazwisko. Przesunęła dłonią po książce, otwierając jeden z rozdziałów, pogrążając się w lekturze. Stukała paznokciami w blat ławki, nucąc coś bezgłośnie pod nosem.
|Zapraszam, jeśli ktoś ma ochotę.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Młody Puchon przyszedł do sali nieco wcześniej niż reszta, jednak nie zajął od razu miejsca przy jednym ze stolików. Zamiast tego przystanął sobie przy parapecie na tyłach sali i obserwował uczniów pędzących przez błonia w stronę stadionu. Pewnie pierwsze zajęcia z latania. Eh, ciekawe, jak wielu z nich czeka gorzkie rozczarowanie? Z rozmyślań wyrwały go dopiero odgłosy rozmowy. – Chodzą plotki, że będziemy operować spóźnialskich – odparł żartobliwie, odsuwając się od okna na dźwięk znajomego głosu. – Już nie mogę się doczekać. Chłopak rozejrzał się dookoła, a przez brak jakichś większych tłumów w sali, jego wzrok koniec końców spoczął na @Maximilian Felix Solberg i @Cassian H. Beaumont. Temu pierwszemu skinął uprzejmie głową w geście powitania, a drugiego obdarzył lekkim uśmiechem. Minęło trochę czasu, odkąd się po raz ostatni widzieli, przez to, że ich ścieżki rozdzieliły się na ostatnie kilka dni wakacji. Mimo wszystko miło było zobaczyć znajomą twarz. Jeśli zaś o jego komentarz, to nawet nie wiedział, czy takowa informacja faktycznie krążyła po zamku. Po prostu powiedział pierwsze, co mu ślina na język przyniosła. Czy przestraszył młodszych uczniów? Pewnie nie, biorąc pod uwagę, że nawet nie starał się brzmieć poważnie. Oh, jak wielkie by było jego zdziwienie, gdyby faktycznie mieli kogoś operować. Widok twarzy chłopaków byłby absolutnie bezcenny! Ignacy bezceremonialnie usiadł na rogu blatu stolika Cassiana, rozglądając się po sali magii leczniczej z lekką ciekawość. Gdyby nie nadzwyczajne okoliczności, pewnie by tutaj nawet nie przyszedł. A tak, nie dość, że miał postanowienie, aby uczestniczyć w większości codziennych zajęć, to jeszcze musiał dawać przykład młodym uczniom z Hufflepuffu. To się wpakował...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Poranek prosty, poranek pozbawiony większych wybredności; poranek na tyle porządny i pozbawiony trudów życia codziennego, że aż zaskakujące, jak wiele może się zmienić w przeciągu kilku godzin. Nie bez powodu sen jest kochankiem śmierci; pozwalając na wprowadzenie do czegoś w rodzaju wiecznego odpoczynku, nie pozwala jednocześnie na zanurzenie się w nim na wieki wieków. Pozwala na wybudzenie się - pozwala na rozejrzenie zaspanymi oczyma wokół pokoju, w którym się znajdował. Pozwala na rozpoczęcie kolejnego dnia, bardziej lub mniej wypoczętym, ale pozwala na to, by dłoń, nawet jeżeli chuda, a palce długie i kościste - skrupulatnie zapisywała kolejne zdania na kartach własnej historii, przyczyniając się do potwierdzenia stwierdzenia, iż każdy jest kowalem własnego losu. Być może nauczyciel go kojarzył; jakby nie było, to właśnie on rozjuszył przyjaciela podczas uczty, a następnie wyszedł, pozostawiając szanowne towarzystwo głęboko w tworze składającym się z pięciu liter. Prefekci już zdawali się mu przyglądać - i nie tylko jemu, bo przecież Solberg także został napiętnowany koniecznością sprawdzania każdego kroku i zapobiegania kolejnej kłótni. Wkurzające, aczkolwiek normalne w swej naturze - też by zapewne nie ufał, gdyby był kimś w rodzaju osoby sprawującej pieczę nad innymi i wlepiającej punkty ujemne za kolejne przewinienia, wołając przy okazji nauczyciela. Przekroczywszy próg sali, spojrzał dookoła. Stukot podeszwy rozchodził się w słyszalny sposób tylko wtedy, gdy w klasie panowała idealna cisza; trudno, by ktokolwiek to zauważył, zważywszy na powiększającą się ilość osób na lekcji. Ciche westchnięcie spowiło brak emocji na twarzy studenta - być może przeżarte poprzez trzymanie umysłu w stanie braku jakichkolwiek uczuć; nienaturalna bladość natomiast odznaczała się na tle ciemnych, czarnych wręcz ubrań. Jeżeli miał za coś dostać po łbie, to byłby to na pewno niestosowny ubiór - a przynajmniej taki, który nie spotka się raczej z aprobatą profesora. Machnął dłonią w stronę @Maximilian Felix Solberg, by następnie poszukać własnej ławki. Znane lub i mniej znane imiona i nazwiska zdawały się przedzierać przez fundamenty umysłu przyszłego oklumenty; dopiero po jakiejś chwili usadowił się na tym poprawnym, tuż obok @Flora J. Martell. Niewielkie podniesienie kącików ust do góry przeszyło jego obojętność. — Cześć, Flora. — powiedziawszy te słowa, skierował czekoladowe tęczówki prosto w jej stronę, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów. Pamiętał ją doskonale, a przede wszystkim lubił, być może poprzez chęć bronienia istot kładących serce na dłoni. A może po prostu miała w sobie iskierkę, której nie zamierzał pozwolić, by ta zgasła poprzez zwykły podmuch wiatru. Czy naprawdę zachował w sobie resztki godności i kręgosłupa moralnego? — Podekscytowana pierwszymi zajęciami z magii leczniczej? — proste pytanie, byleby przełamać chwilowe lody, przeszyło ciszę i tym samym dało powód do rozmowy.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Lekcja magii leczniczej w jej przypadku była chyba nawet bardziej niż wskazana. Chociaż nie liczyła jakoś szczególnie na to, że dowie się na niej czegoś niezwykle przydatnego, co mogłoby jej w jakikolwiek sposób pomóc. Jak zwykle pojawiła się w sali przed czasem i zajęła jedno z wolnych miejsc. Rzuciła torbę zawierającą przybory szkolne i podręcznik pod ławkę, ale widząc na blacie kartkę papieru stwierdziła, że chyba nadeszła pora na to, by wyjąć pióro i przygotować się na nadchodzącą kartkówkę lub coś w tym stylu. Nie sądziła, że nowy nauczyciel od razu przejdzie do takich rozwiązań, ale chyba musiał się jakoś zaznajomić z ich poziomem wiedzy, a to chyba był najprostszy sposób w jaki mógł to zrobić.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Zajęcia z magii leczniczej znajdowały się na liście priorytetów Olivii, która w przyszłości zamierzała zostać uzdrowicielem. Teraz kiedy okazało się - tuż po zrobieniu testu - że ta maluję się w bardziej kolorowych barwach niż kilka dni temu, z szerokim uśmiechem spieszyła na pierwsze zajęcia w tym roku szkolnym. Ubrana w czarną szatę z charakterystycznymi dla domu Godrica odcieniami dodatków, poprawiła przypinkę prefekta tuż przed wejściem do sali. Te lekcje zawsze wywoływały w niej swego rodzaju ekscytację, gdyż nigdy nie było wiadomo, co się podczas nich wydarzy. Tym razem miało być podobnie, bo kiedy weszła przez próg klasy jej uwagę od razu przykuły karteczki leżące na blatach ławek. W zaskoczeniu uniosła do góry prawą brew patrząc po zebranych już osobach, a kiedy jej spojrzenie napotkało Cassa (@Cassian H. Beaumont), który siedział obok Maxa (@Maximilian Felix Solberg) pomachała chłopakom na powitanie, zaś sama usiadła w jednej z pierwszych ławek, przygotują się do lekcji.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Pamiętała jeszcze jak zdenerwowana była zaczynając poprzedni rok szkolny, nie wiedząc kompletnie czy uda jej się odnaleźć w Hogwarcie. Okazało się, że nie miała z tym większego problemu. Aktualnie jej największym źródłem stresu było wykonywanie poprawnie obowiązków prefekta. Zwłaszcza, że ten rok szkolny nie zaczął się spokojnie. Do sali weszła jak zwykle przed czasem w nienagannie wyglądającym mundurku oraz z torbą przewieszoną przez ramię. Przywitała się pokrótce ze wszystkimi zgromadzonymi i poszukując jakiegoś wolnego miejsca skierowała się w kierunku @Flora J. Martell. - Hej. Można? - zagadnęła wskazując na krzesło tuż obok niej, na którym usiadła w przypadku otrzymanej zgody, by przygotować się do lekcji.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Tegoroczne wakacyjne perypetie, z których nie wyszła bez szwanku, sprawiły, że Brooks z wielką niecierpliwością wyczekiwała pierwszych zajęć z Magii Leczniczej. Jednym z celów dziewczyny na ten rok było takie opanowanie sztuki leczniczej, aby mogła sama zreperować boiskowe kontuzje, a tych w ciągu roku jej nie brakowało. Z tego, co zdołała się dowiedzieć, dzisiejsza lekcja będzie przeprowadzona z zupełnie nowym nauczycielem. Na razie niewiele o nim słyszała, raptem kilka zasłyszanych w dormitorium plotek o „pływających” tatuażach i wyglądzie wypalonego aurora. W Sali, mimo wczesnej pory i sporego zapasu do rozpoczęcia zajęć, wiele miejsc było już pozajmowanych. Teraz kiedy rok szkolny dopiero się zaczynał, każdy chciał robić jak najlepsze pierwsze wrażenie. Za kilka miesięcy wszystko będzie wyglądać nieco inaczej, a przychodzenie na styk lub lekko spóźnionym będzie czymś tak naturalnym, jak weekendowe kremowe piwo w Hogsmeade. Julia przekroczyła próg, rozglądając się po zgromadzonych. Bez problemu wyłapała wiele znajomych twarzy – z zespołu, z uczniowskich klubów, z wakacji. W całej swej wspaniałej okazałości i wielkości Hogwart zdawał się w gruncie malutki, a każdy znał każdego. Krukonka uśmiechnęła się lekko i pomachała wszystkim na powitanie, po czym zajęła miejsce w jednej z ostatnich ławek, tuż przy oknie. Nawet nie zwróciła uwagi na przyczepioną karteczkę. Korzystając z ostatnich chwil spokoju, wyciągnęła z plecaka wymiętą książkę i na ostatnie chwile zanurzyła się w lekturze popularnego mugolskiego kryminału.
Nie było szans, żeby opuścił zajęcia z uzdrawiania. Choć na większość lekcji chodził z przyjemnością i nigdy nie miał problemów z motywacją jeśli chodziło o naukę, to magia lecznicza była tą dziedziną, która najbardziej mu odpowiadała. Jeszcze rok temu nie wiedział co ze sobą zrobić po studiach, a teraz miał przynajmniej pewność, że będzie to coś związanego z uzdrawianiem. Wkroczył do klasy, nieco przygarbiony, pocierając kark, bo tej nocy wyjątkowo źle spał. Szyja bolała go odkąd tylko opuścił ciepłą pościel jednego z dormitoriów, znajdujących się w części Hufflepuffu. Nie chciał sądzić, że to właśnie wina niewygodnego materaca w tej sypialni, ale ostatnio dość często miewał podobne dolegliwości. Przelotnie omiótł wzrokiem wszystkich znajdujących się już w sali, witając się krótko z @Maximilian Felix Solberg oraz @Cassian H. Beaumont, po czym udał się do najbliższej wolnej ławki, aby w ciszy przecierpieć swoje. Kątem oka zauważył jeszcze gryfońską panią prefekt (@Olivia Callahan) bo oczywiście jak mogłoby jej zabraknąć na zajęciach... Usiadł na miejscu, ciągle jedną ręką rozmasowując sobie mięśnie karku, nawet kiedy drugą ręką wyciągał z torby notatnik i pióro. I dopiero kiedy odłożył swoje rzeczy na blat, zauważył karteczkę ze swoim nazwiskiem. Była to dla niego nowość, bo raczej na żadnej lekcji nie mieli przypisanych miejsc, ale stwierdził, że pewnie jest to potrzebne profesorowi do zajęć. Nie miał jednak czasu dłużej poświęcić się tej myśli, bo znów poczuł ten dokuczliwy ból z tyłu głowy, dlatego oparł ręce o blat stolika i odchylił głowę nieco do przodu, rozciągając tym samym mięśnie. Został przez moment w tej pozycji, ponieważ sprawiała mu chwilową ulgę.
//można się dosiąść jeśli kogoś nie przestraszy pozycja, w której Ślizgon siedzi (bo wygląda jakby miał kaca giganta)
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Obco. Tak właśnie czuła się teraz w murach Hogwartu, choć rok temu poczuła się tu jak w domu już pierwszego dnia. Jeszcze podczas imprezy powitalnej, gdy wszyscy musieli zmierzyć się z urokami piwa przywiezionego z jej kochanego Souhvězdí, poznała tak wielu cudownych ludzi, którzy towarzyszyli jej przez cały pierwszy semestr, nawet jeśli dystansowała się od znajomych na rzecz nauki i tej pierwszej prawdziwej miłości, której wyrazistość smaku poznała szybciej, niż kiedykolwiek mogłaby się spodziewać. I straciła to wszystko z własnej winy, więc teraz, przeżywając swoje pierwsze dni nie tylko w hogwarckim mundurku, ale i pod czarno-żółtym krawatem, nie mogła już sobie pozwolić na kolejne błędy. Musiała być tą pracowitą, rozsądną, twardo stąpającą po ziemi Pandorą. Nie mogła być już damą w opałach, skoro pozbyła się swojego rycerza i uśmiechem, nie zaszklonymi od lęku oczami chciała zdobyć nowych przyjaciół, skoro starzy wciąż byli jego. Za każdym razem, gdy tylko odruchowo poprawiała zsuwający się z palców pierścionek, który wciąż czekał na powrót do idealnego dopasowania do czeskiej skóry, przypominała sobie o chorobie i o obietnicach sobie złożonych; o wewnętrznej motywacji do nauki i o przyszłości, która może na nią czekać. Teraźniejszość była chłodna, pusta i monotonna, ale wchodząc do oświetlonej sali, przyglądając się uczniom, którzy tak sprawnie podobierali się w drobne grupki, nie potrafiła nie uśmiechnąć się do nich wszystkich na powitanie - lekko, ciepło, zupełnie naturalnie i swobodnie, chcąc wierzyć, że w październiku i ona będzie znów miała swoją grupę, a może i dołączy do jakiejś już istniejącej. Pomachała nieco niepewnie do Puchonów (@Flora J. Martell, @Yuuko Kanoe, @Ignacy Mościcki, @Felinus Faolán Lowell) bo przecież teraz, nawet jeśli nie znała nawet ich imion, to w pewny sensie już była jedną z nich dzięki noszonym na sobie barwom, nie mogąc doczekać się odkrycia tego, czy ktokolwiek z tej grupki okaże się jej bliski w przyszłości. I z pozytywnymi myślami, skupiając się na wdzięczności za to, co już teraz ma, zajęła jedną z bocznych ławek, by poprawiając za ucho zbuntowane kosmyki włosów, grzecznie i w ciszy przygotować się do początku zajęć przez wyjęcie z torby notatnika, tuszu i pióra.