Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Jedną z nieuleczalnych i nie do wyplenienia przypadłości Sanne było to, iż uwielbiała się droczyć. A jeżeli komuś na czymś bardzo zależało i mógł dostać to tylko od Holenderki, najbardziej był narażony na takie zabiegi z jej strony. Niestety nikomu nie była w stanie odpuścić, po prostu nie mogła sobie odmówić tej przyjemności, co niekiedy bywało strasznie okrutne z jej strony. Oczywiście dla Theo również nie miała litości, jednakże jego upór zaimponował Krukonce, która gdzieś podświadomie wyczuwała, że te lekcje mogą mieć dla Thidleya głębszy cel, niż zwykłe poprawienie ocen. Skrzypienie przyrdzewiałych zawiasów w starych drewnianych drzwiach, zasygnalizowało Sance przybycie jej ucznia. Powitała go szerokim uśmiechem znad manekina, którego wciągała na pobliską ławkę, aby imitował pacjenta leżącego na łóżku. - Theo, jesteś już! A liczyłam na jeszcze kilka chwil sam na sam z tym przystojniakiem - pozwoliła sobie na żarcik, poklepując nieruchomą kukłę w klatkę piersiową. Jednakże zaraz po tym, widząc zmieszanie malujące się powoli na twarzy Anglika, postanowiła się opanować i przejść do rzeczy. Skup się! - upomniała się w myślach i miętosząc różdżkę w palcach, rozpoczęła - Dzisiaj przygotowałam dla Ciebie dwa nowe zaklęcia, pomagające wyleczyć mechaniczne uszkodzenia ciała, czyli... - zawiesiła głos i wzięła do ręki nóż, który przygotowała sobie przed pojawieniem się Krukona. - ...skaleczenia... - zaczęła nacinać imitujący skórę materiał w różnych miejscach. Jak na magicznego manekina przystało, zawierał on w sobie również imitację krwi, która zaczęła się sączyć z tychże nacięć. Oh, Sanne uwielbiała pracę z tak cierpliwym i podatnym na wszystko modelem i czasem nawet się łapała na tym, że większą satysfakcję sprawiało jej zadawanie mu ran, niż ich leczenie. Przy Thidleyu jednakże musiała zachować fason, dlatego spojrzała mu prosto w oczy, niewerbalnie dając mu do zrozumienia, iż teraz powinien zachować duże skupienie. Przyszłe życie jego potencjalnych pacjentów zależało właśnie od skupienia oraz umiejętności zachowania zimnej krwi. - Gotowy? Na razie obserwuj ruchy mojego nadgarstka i nie zdziw się, jeżeli będę zmuszona powtórzyć próbę kilka razy - rzekła, kończąc zdanie tonem wyrażającym irytację, wywołaną zakłóceniami. - Vulnus Alere - rzekła głośno i wyraźnie, aby Theo nie miał problemu z poznaniem formuły zaklęcia. W tym samym czasie zakręciła różdżką dwa razy w lewo, ale delikatnie, i raz szybko w prawo, rozpoczynając od nadgarstka zgiętego w dół. Na ich oczach rozcięcia zaczęły się zrastać, a Krukonka zaczęła dziękować niebiosom za uniknięcie zbłaźnienia na oczach Theo. Skoordynowanie ruchu różdżki z wypowiadanymi słowami nie było przy tym zaklęciu wcale takie łatwe, dlatego też Sanne, postanowiła sprawdzić spostrzegawczość kolegi. - Teraz powtórz na sucho. Najpierw formuła, potem sama różdżka - skrzyżowała ramiona na wysokości mostka i dla zabawy przybrała oceniający wyraz twarzy.
__________ Żeby nie było zbyt łatwo i nudno, rzucaj mi tu kosteczką raz! 2, 4, 5, 6 -Ty spostrzegawcza bestio! Albo masz wrodzony talent, albo zwykłe szczęście, ponieważ udaje Ci się za pierwszym razem! 1, 3 -Wszystko Ci się pomieszało. Przekręciłeś słowa i kolejność ruchów wykonywanych różdżką. Obyś nie był osobą, która się szybko zniechęca!
Sanne widocznie świetnie bawiła się z leżącym manekinem, którego położyła na jednej z ławek. Spojrzała na krukona śmiejąc się lekko ze swojego żartu prawdopodobnie myśląc, że wprowadzi na twarz Theo chodź lekki uśmiech. Niestety chłopak nie miał pojęcia jak się zachować, więc wydał z siebie tylko cichy, sztywny śmiech, który nawet w jego uszach brzmiał tak sztucznie i niekomfortowo, że zamknął oczy z zażenowania. Holenderka na szczęście szybko odrzuciła zabawy na bok przechodząc do sedna lekcji. Nie poczuł się zawiedziony, gdy okazało się, że będą ćwiczyć zaklęcia leczące mechaniczne uszkodzenia ciała. Wiedział, że to jest podstawa, której musi się nauczyć zanim przejdzie do trudniejszych tematów. Nie zrobisz Felix Felicis, jeśli nie umiesz wykonać Eliksiru Ridikuskus, ani nie uda ci się zająć się Feniksem, jeśli nie dajesz sobie rady z sową. Wszystko musi być po kolei, tak samo w Magii Leczniczej. Obserwował w ciszy jak Sanne nacina bezwładne ciało lalki, a z ran powoli wylewa się imitacja krwi, na którą Holenderka patrzyła z dziwnym błyskiem w oku. Zanim jednak Theodore zdołał się tym zaniepokoić błysk zniknął, a młodsza dziewczyna skierowała na niego swoje ciemnobrązowe spojrzenie dając mu do zrozumienia, że właśnie teraz nadszedł moment, w którym ma obserwować bacznie krukonkę. Pokiwał potwierdzająco głową na jej polecenie widząc, że także ona ma dość tych całych zakłóceń. Nikt nie wiedział skąd się wzięły, czemu się wzięły i dlaczego akurat teraz. Dużej grupy czarodziei nawet to nie obchodziło, obchodziło ich za to to, że zdecydowanie utrudniają im życie. Chociaż Sanne poszło z zaklęciem bardzo dobrze, jakby takie problemy w świecie magicznym nawet nie istniały. Niestety zamiast skupić swoją całą uwagę na jej ruchach nadgarstka i wymawianych słowach, go bardziej zaciekawiły sklepiające się rozcięcia manekina. Szybko zrozumiał swój błąd, gdy dziewczyna z lekkim uśmiechem na ustach wymagała od niego powtórzenia jej działań. Zmieszał się niepewnie wyjmując swoją różdżkę, a gdy zobaczył oceniający wzrok koleżanki poczuł jak się denerwuje. Naprawdę nie chciał tego zepsuć, chodź gdzieś w kątach umysłu wiedział, że tak właśnie się stanie. Przełknął ślinę, jeśli mu się nie uda Sanne nie zacznie na niego krzyczeć, ale mimo to nie chciał zawieść dziewczyny. Czułby się głupio. Wyciągnął przed siebie dłoń wykonując jakieś ruchy, które pod żadnym kątem nie przypominały tych co wykonała Holenderka. Dodatkowo kompletnie zapomniał o wypowiedzeniu formuły. Oczywiście. Theodore nie był osobą, która się rumieni, ale można było zobaczyć, że jego blade policzki nabrały bardziej różowawego koloru niż zazwyczaj. -Przepraszam, pomyliłem się- rzekł cicho mając nadzieję, że Sanne będzie wystarczająco cierpliwa. Mimo porażki nie zamierzał szybko się poddać. Spróbował przypomnieć sobie mniej więcej jak to powinien zrobić, możliwe korzystając przy tym odrobinę ze swojej znienawidzonej mocy jasnowidztwa. - Vulnus Alere- wypowiedział wpierw słowa, a dopiero potem delikatnie zakręcił nadgarstkiem w lewo, potem szybko w prawo. Tym razem wydawało mu się, że zrobił to poprawnie.
Kostki:najpierw 1, bo kostki mnie nie lubią, potem 6
Decydując się na naukę zaklęć leczniczych lub pomoc w ich udoskonalaniu, Sanne bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, iż będzie musiała się zaopatrzyć w ogromne pokłady cierpliwości. Wszak jeszcze nie spotkała w swoim życiu geniusza, który potrafiłby zrobić cokolwiek bezbłędnie i sama też nim nie była. "Praktyka czyni mistrza" tak zawsze motywował ją ojciec. Niestety w większości przypadków niezmiernie ciężko jej było pokonywać tę porywczą naturę na dłuższą metę. Chociaż pierwszą nieudaną próbę Krukona przyjęła całkiem nieźle, co prawdopodobnie było zasługą tego rumieńca, który wymalował się na twarzy Thidleya. Nieśmiałość i zażenowanie innych potrafiło skutecznie roztopić serce Holenderki. - Patrz - nakazała i jeszcze raz powtórzyła formułę zaklęcia, a następnie ruch różdżką. - Pierwsze słowo zaklęcia składa się z dwóch sylab. Robisz po jednym okrążeniu różdżką w lewo na każdą sylabę. Alere wypowiadasz szybko, już nie dzieląc tego słowa na części, w tym samym czasie dodając ruch w prawo - wytłumaczyła chłopakowi ze spokojem, dokładnie w ten sam sposób jak jej została przekazana ta wiedza. Ciepłym uśmiechem zachęciła Theo do kolejnej próby, aby mógł wykorzystać jej wskazówki w praktyce. Wbiła w niego baczne spojrzenie swoich ciemnych tęczówek by w razie potrzeby wyłapać każdy najmniejszy błąd wymagający skorygowania. Ku satysfakcji Holenderki, Theodore perfekcyjnie poprawił swoją pomyłkę, dzięki czemu mogli przejść teraz do praktycznego wykorzystania zaklęcia. Sanne ponownie ujęła nóż w dłoń i tym razem zrobiła jedno szybkie nacięcie, prezentując je studentowi otwartą dłonią. - Powodzenia - posłała chłopakowi szeroki uśmiech, wyczekując na efekty ćwiczonego przez nich zaklęcia. Teraz nie miała żadnych wątpliwości, czy chłopakowi się powiedzie.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Najbardziej na świecie wyczekiwał zajęć z magii leczniczej. Niczym nałogowiec codziennie po trzy razy zerkał na tablicę ogłoszeń i tęsknił do ogłoszenia podpisanego charakterem pisma profesor Blanc. Nie zamierzał się spóźnić nawet sekundy, a więc przyszedł do klasy jakieś piętnaście minut przed. Wpakował się do jednej z ławek, położył obie nogi na sąsiednim krzesełku, wyciągnął z plecaka wielką paczkę orzeszków solonych i delektował się nimi. Raz na jakiś czas zerkał na zegar ścienny, potem na drzwi i zastanawiał się czy któryś z jego kumpli przyniesie tu swoje zacne poślady. Nie zawsze to robili, ale czasami przypadkiem się tu znajdowali. A może przyjdzie ktoś, na kim będzie można zawiesić oko? Komplementować? Dokuczać? Nie przygotowywał się na lekcję. Po prostu siedział z buciorami wywalonymi na krześle i objadał się orzeszkami - standardowy pakiet startowy przed lekcjami.
Wchodząc do sali, rozejrzała się przelotnie od wejścia. Wzrok padł na jedyną wewnątrz osobę — @Jeremy Dunbar. Zanim go poznała, było już za późno, żeby udawać, że go nie dostrzegła, dlatego dla odmiany utrzymała na nim spojrzenie, powoli schodząc nim jednak z jego twarzy, przez sylwetkę, po buty ułożone na krześle. Wyglądał jakby przyszedł oglądać mecz Quidditcha, a nie jakby chciał wziąć udział w lekcji magii leczniczej. Niewiele myśląc, wyciągnęła różdżkę mało charakterystycznym ruchem. Trzymając ją przy swoim biodrze, wycelowała ją dyskretnie w kierunku Gryfona. Lekki podmuch wiatru, który zafalował materiałem szkolnej spódniczki, alarmował, że zaklęcie, które rzuciła się udało. Depulso skierowane w jego stronę odepchnęło krzesło z pod jego stóp, które z głośnym piskiem przesunęło się w w tył, pozbawiając go podparcia. Nie wiedziała po co się z tym tak kryła, skoro była jedyną osobą w pomieszczeniu, która mogła być odpowiedzialna za wszelkie magiczne sztuczki. Zaraz potem, chowając swoją różdżkę za tułowiem, siadła po prawej stronie Jeremy'ego, uznając, że lepiej mieć go w zasięgu spojrzenia, ale nie dość blisko, żeby nie paść ofiarą jego żartów czy chęci dobrej zabawy.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nikomu nie wadził. Siedział wygodnie, beztrosko, nie zajmował wcale dużo miejsca - raptem dwa krzesła. Kiedy ktoś wszedł, odruchowo popatrzył w stronę drzwi i rozpoznał pierwszą z wielu Swansea. - Jakieś "cześć"? - rzucił, nieodczekawszy się nawet słowa. Nie rozumiał w jaki sposób myślała, że nie zauważy jej zachowania. Patrzył na nią, gryzł orzeszki i widział wyciągana różdżkę. Wrodzone roztrzepanie nie pozwoliło mu na skojarzenie tego, co mogłoby się stać. Wrzucał właśnie do ust orzeszka, gdy nagle usłyszał świst i stracił oparcie spod stóp. Dobrze, że siedział, bo inaczej by rąbnął epicko na ziemię. Pech chciał, że podskoczył z wrażenia i się… zadławił orzeszkiem. Śmiechu warte, a jednak niebezpieczne, bowiem potrzebował naprawdę sporo głośnych kaszlnięć, aby odzyskać oddech. Kilkakrotnie uderzył pięścią w swój mostek i udało się, odetchnął z ulgą. Otarł wilgoć z oczu, przełknął ślinę i popatrzył zwężonymi ślepiami na Puchonkę. - Co ci odjebało? - zapytał z pretensją i nieukrywaną złością. Gdy siadła obok jak gdyby nic się nie stało, zacisnął zęby. Rozumiałby dokuczanie magią, gdyby ją prowokował, dogryzał czy sobie na to zasłużył, ale to było w jego mniemaniu bezpodstawne. Wstał, sięgnął po plecak, orzechy i klapnął sobie na tyłach klasy, w ostatnich ławkach. Dobry humor diabli wzięli. Ze względu na przyjaźń z Elijahem darował ostrzejszy sposób przedstawienia co sobie na ten temat musli. Dźgnął różdżką powietrze mamrocząc z chrypką - Cantus musica - co spowodowało, że w klasie zaczęła grać niegłośno muzyka. Jawny znak, że nie ma ochoty na rozmowę. Znów ułożył buty na sąsiednim krześle i machał sobie różdżką w powietrzu w rytm muzyki.
Droga do ławki była jedną z cięższych, jakie pokonywała, bo nie wiedziała co zrobić. Dławił się bardzo realnie i bardzo źle to wyglądało, a ona nie miała ani siły, żeby mu pomóc, ani tym bardziej nie znała dość magii leczniczej, żeby odgonić skutki ewentualnego zadławienia. Na pewno istniało jakieś zaklęcie na udrożnienie dróg oddechowych, ale… nie znała go. Może to dobrze, ze znajdowali się w klasie przeznaczonej dla przyszłych uzdrowicieli. Mogłaby spróbować znaleźć książkę i szybko przekartkować ją w poszukiwaniu odpowiedniej inkantacji. Ale wgięło ją i nie zrobiła nic. Siadła ciężko na krześle, patrząc na niego z boku. Nie wyglądał najlepiej. Poczuła wstyd. Za rzucenie zaklęcia i nawet za rzeczy, na które nie miała wpływu. Nie umiała w “cześć”, “co słychać?”. Co pewnie dla Gryfona było czymś niezrozumiałym, ale Caelestine nie była z tych osób, które w ten sposób rozmawiają z ludźmi. W ogóle niewiele do nich mówiła. Teraz słuchała, jak zadaje jej pełne złości pytanie. Miał jednak ku temu powody. Utrzymała jego spojrzenie, nie mając nic na swoją obronę. Zanim zdecydowała się na jakąkolwiek odpowiedź, kiedy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć… poderwał się z miejsca. Ruszył na tył klasy. Odprowadziła go spojrzeniem, odwracając za nim tułów. Jako, że sytuacja się zmieniła, nie zdobyła się na żadne słowa. Obserwowała go w ciszy, a kiedy wyciągnął różdżkę, przeszło jej przez myśl, że użyje jej na niej, dlatego przymknęła powieki, nie chcąc widzieć zaklęcia, które ją ugodzi. Zamiast tego w pomieszczeniu rozbrzmiała muzyka. Wahała się moment zanim znów otworzyła oczy, szukając go spojrzeniem. Miał rację myśląc, że nie zasłużył na to. Normalni ludzie zamiast rzucać zaklęciami pewnie by spytali: “Hej, ale może opuścisz nogi? To nie sala zabaw”, ale nie Celeste. Celeste unikała konwersacji. Co nie wyjaśniało wcale dlaczego wstała z miejsca i przystanęła przy nim, kładąc swoją książkę na jego ławce. — Podzielimy się razem podręcznikiem? To był jej sposób na powiedzenie: “przepraszam”. Patrzyła na niego z góry (choć raz), nie mając najmniejszego pojęcia co mogłaby dodać, ani czy w ogóle została usłyszana przez dźwięk muzyki w pomieszczeniu. W końcu dotknęła jego ramienia, bardzo przelotnie, zanim cofnęła dłoń. — Nie bądź zły. Nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy… specjalnie. Tak się chciał dać przekonywać biednej, skruszonej dziewczynie? Zagryzła wargę przed następnym pytaniem, zanim je zadała. — Dostałeś kwintopeda? Wysłała go, żeby nauczył się odpowiedzialności, ale jeśli nie chciał… — Mogę zabrać go z powrotem jeśli ci przeszkadza.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zły humor szybko zaczął z niego schodzić. Wystarczyła dobra muzyka, a jakoś zapomniał o posmaku goryczy. Poruszał stopą w rytm (którego absolutnie nie czuł, bowiem z DA był nogą) i zabijał w ten sposób czas. Nie słyszał dziewczyny; dopiero muśnięcie ramienia skłoniło go do otwarcia oczu. Nie kończył zaklęcia. Patrzył na nią bez cienia uśmiechu, ale już nie z taką falą złości. Obojętnie. - Mam swój. - odparł sucho w chwili, gdy przez kilka sekund muzyka cichła. - Ta, wierzę. - odpowiedział ironicznie, bowiem ostatnia sytuacja przeczyła jej słowom. Nie spuszczając z niej wzroku sięgnął dłonią po kolejną porcję orzeszków. - Dzięki, był z niego dobry użytek. - odparł już neutralnie, a myślami pomknął do wczorajszego dnia, kiedy podrzucił upierdliwego pluszaka małym trzecioklasistkom do dziewczęcej łazienki. Rozpierzchły się w ciągu kilku sekund, a darowanego kwintopeda dorwał czyjś kocur. - Następnym razem użyj słów. Nie gryzę, mam uszy i wyobraź sobie, jestem miły. - rzucił już mniej złośliwie. Wrzucił do ust orzeszki. Pychota. Mógł jeść je nałogowo.
Poczuła się odrzucona, kiedy odmówił jej współpracy na lekcji. Nie pierwszy raz w życiu, ale uczucie to zawsze było tak dojmujące i tak mocno uderzało w jej wrażliwość, że właśnie dlatego unikała narzucania się swoim towarzystwem. Zwykle czas spędzała z rodziną. Już wiedziała dlaczego. Prócz biologicznej matki, która porzuciła ją pod dom rodziny Swansea, nikt z jej kuzynów, ani nikt z najbliższej rodziny nigdy nie dał jej poczuć się właśnie w ten sposób. Sięgnęła dłońmi po swój podręcznik, zabierając go z jego ławki i cofnęła tom w swoją stronę. Tak naprawdę niewiele już słów, które powiedział do niej dotarło. Mimo, że nie był już tak zły, jak z początku zaczęcia jej wypowiedzi. Wyraźnie dał jej znać swoją postawą, że jej tu nie chce. Zajadając się orzeszkami, patrząc na nią obojętnie. Już nie miała pewności czy to był tak mądry pomysł, żeby tu podchodzić. Ostatecznie skinęła mu głową na zrozumienie i oddaliła się do wcześniejszego stolika. Choć nie wyglądało na to, że rzeczywiście zrozumiała. Nie używała słów. Położyła książkę z lekkim stuknięciem na ławkę i oparła na niej ręce, bardziej niż wcześniej czekając na przybycie profesor Blanc.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się w klasie ku zaskoczeniu również siebie samej. Z jej urazem do rzucania zaklęć, kolejna próba przełamania się i dogadania ze świerkową różdżką była oznaką wyjątkowego uporu i nie poddawania się. Tylko po co to wszystko, skoro nadal nic jej nie wychodziło z czarowania? - Przyszłam przełamać emocjonalną blokadę. Uważajcie na siebie. A przede wszystkim na mnie. - powiedziała ostrzegawczo, wcześniej podchodząc do Jeremy'ego i Łabądka, nawiązując przy okazji do słów Gryfona jeszcze z rozmowy podczas wakacji. Dopiero po tej deklaracji zastępującej przywitanie przyjrzała się zebranej w klasie dwójce. Miny mieli nietęgie. - Pogryzły Was dumbadery? - zagadnęła dla jednoczesnego wybadania sprawy, ale i rozchmurzenia atmosfery. Nie czuła się zobowiązana do zażegnywania sporów, jednak nie miała zamiaru pozwolić, aby jakieś kłótnie przeszkadzały potem w lekcji tak jej, jak któremuś z nich. Nie spodziewała się jednak, aby Jerry, a tym bardziej Caele nagle wszczynali jakieś bójki w środku klasy. - Ostatnio trochę sobie porozmawiałyśmy. - Davies zostawiła plecak na ławce obok blatu zajmowanego przez Dunbara i podczas opowieści wyciągnęła swój świerkowy oręż. Początek wypowiedzi zapowiadał się obiecująco, choć przy okazji równie dziwnie. Kto o zdrowych zmysłach żywo dyskutował z różdżką? - I nic to nie dało. Ale powiedzmy, że jestem dobrej myśli. Dopóki Blanc nie każe mi rzucać zaklęć na Was.
Wakacje wakacje i po wakacjach. Powrót do Hogwartu dla Toma był bardzo bolesny. Kolejny raz wrócił w te swoje ukochane miejsce. W czasie wakacji zauważył również, że ma poważne braki w nauce. Zwłaszcza w magii leczniczej. Nie, to nie dlatego po raz kolejny musiał powtarzać rok. Czym byłoby życie gdyby nie nauka w tak bezpiecznym miejscu? Gdzie indziej mógłby się tak świetnie bawić?! Chociaż trzeba przyznać, że słowa tiary to już mógłby mógł wyrecytować wraz z nią. Czy i on nie mógł się doczekać tych zajęć? Nie, nie do końca. Zdecydował się prawie w ostatniej chwili. I to nie wcale dlatego, że miał nadzieję spotkać znajomego ślizgona. Po prostu chciał dowiedzieć się, czegoś nowego, prawda? Wszedł powoli do sali nie do końca zdecydowany. Może to była ostatnia szansa na ucieczkę? może ostatnia pora na pozyskanie nowej wiedzy? Zauważył chłopaka z którym dzielił namiot podczas wakacji. Usiadł w pustej ławce gdzieś na końcu sali i aż prychnął kiedy usłyszał wzmiankę o dumbaderach. Ostatnio miał z nimi do czynienia. Na pewno to nie był ostatni raz. Nie poszło aż tak tragicznie, prawda? nie liczył przecież na wygraną więc nie czuł się rozczarowany. Ułożył głowę na ławce wspominając chwile kiedy to słońce ogrzewało jego ciało. A teraz? Deszcze go przygnębiały. Zimno wpędzało go w depresję. Lepiej pomarzyć kiedy ma się czas na to.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Stara wysłużona torba znów narzucona na lewę ramię skrywała w sobie zaledwie kilka zwojów i przybory do pisania. Nie posiadał żadnej książki do tej dziedziny. Jakoś nie należał do osób, które to zajmowały się pomaganiem innym. Więc jego wiedza na ten temat raczej była słaba. Bądźmy szczerzy - była beznadziejna. Anatomię człowieka znał dosyć dobrze, bez podtekstów... Wyhodowali go sobie w końcu by szybko zabijał stworzenia. A jak się później przekonał, to wiedza jak zabić dwunogiego ssaka przydawała się częściej niż jakieś magiczne stworzenie. Jak wiadomo jednak niszczyć jest łatwo. O wiele ciężej się coś buduje. A już od dłuższego czasu męczyła go tajemnica odbudowywania tkanek u człowieka. Jakiego zaklęcia mógłby użyć do odbudowy zniszczonych, przegniłych, śmierdzących i mokrych ran po czarnomagicznym zaklęciu. Tak by ofiara jednak przeżyła nieco dłużej. By była w stanie dostarczyć jeszcze przynajmniej te pół dnia zabawy więcej nim całkowicie oszaleje z bólu i rozkładu... Zajął jedno z krzeseł i kładąc ręce na ławce, zgiął je w łokciach i oparł na nich głowę. Wbijając gdzieś przed siebie rozmarzone, maślane oczka. I uśmiechnął delikatnie. Jakby chochlik właśnie kogoś ciągał za uszy i mógłby się temu przyglądać.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Na zajęcia z leczenia zaklęciami czekała najbardziej ze wszystkich zajęć, które prowadzone były w Hogwarcie. Bardzo zależało jej na tym, aby poprawić swoją wiedzę w tej dziedzinie, chociaż czuła, że na zostanie uzdrowicielką było już chyba dla niej za późno. Żałowała, że jej umiejętności są na podstawowym poziomie, jednak nie zamierzała rezygnować z rozwoju. Może i na zmianę ścieżki kariery było trochę późno, jednak na naukę zawsze jest czas! Dzięki mapie od Moe i Elaine bez problemu trafiła do klasy magii leczniczej, ostrożnie chowając przydatny pergamin do torby, gdy stała już pod drzwiami do sali. Przywitała się grzecznie, uśmiechając się przyjaźnie do @Morgan A. Davies i @Jeremy Dunbar, po czym delikatnie usiadła obok @Caelestine Swansea. - Mogę? - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem, pytając co prawda po fakcie, jednak gotowa była przesiąść się w razie potrzeby, nawet jeżeli dziewczyna wolałaby po prostu zostać w ławce sama. W końcu nie wyglądała na zadowoloną, więc mogło tak to się skończyć, jednak Panda nie znała jej wystarczająco, aby być czegokolwiek pewną.
Uniosła spojrzenie z nad swoich dłoni do @Morgan A. Davies. Wydawało jej się, że nie wyrażała żadnej złości. Ot co, przesiadła się z powrotem do swojej ławki, a @Jeremy Dunbar zajął się sobą. Dlatego pytanie o jej samopoczucie nieco ją zaskoczyło. Zerknęła na Gryfona, patrząc czy może po nim nie widać jakiegoś niezadowolenia, ale zanim tak naprawdę spróbowała wyczytać coś z jego twarzy, wróciła swoją uwagą do Morgan. Zastanawiała się czy dobrze było pytać, czym są dumbadery. Nie była na wakacjach na Saharze, więc nie zdołała poznać tych magicznych wielbłądów. — Nie. Wydaje mi się, że nie — odpowiedziała dlatego bez stuprocentowej pewnosci, bo nie mogła zagwarantować, że nigdy w życiu nie pogryzło ją nic, czego nazwy nie znała. Splotła ręce na piersi, podążając swoim spojrzeniem za gryfonką, która wyraźnie miała znacznie lepszy nastrój niż w tym momencie sama Caelestine. — Morgan, jeśli profesor Blanc będzie kazała rzucać nam zaklęcia na siebie nawzajem, proszę, rzucaj zaklęcia na Jeremy'ego. Niepokoiło ją, jak koleżanka z Domu Lwa rozmawia ze swoją różdżką. Nie chciała znów narażać się Dunbarowi, ale z dwojga złego, wolałaby, żeby nikt, kto nie był w zgodzie ze swoim magicznym drzewcem, nie próbował na niej uczyć się nowych zaklęć. Te dwie sprawne ręce które miała i nogi mogły jej się jeszcze przydać w życiu. Była młodsza od Dunbara. Dunbar swoje już przeżył. Wtedy dosiadła się do niej @Pandora J. Doux, a Celeste aż przymknęłą z ulgą oczy. — Oczywiście. Zwykle nie była tak otwarta na partnerów w ławce, ale fakt, że nie siedziała w niej sama, niemalże gwarantował jej, ze profesor Blanc na towarzysza do zaklęć nie przydzieli jej Morgan. Z całą sympatią do gryfonki... ale nie ufała jej magicznym uzdolnieniom w kierunku magii leczniczej. — Jak dobra jesteś z uzdrawiania, Pandoro? — spytała wprost, zaczynając się jednocześnie zastanawiać, czy nie zamienił stryjek siekierki na kijek.
Jeśli Lanceley chciała dostać zgodę na napisanie dwóch dodatkowych przedmiotów na egzaminie kończącym studia, nie mogła pozwolić sobie na opuszczenie zajęć — niezależnie od tego, czy było to wróżbiarstwo, uzdrawianie czy zaklęcia. Na szczęście magia lecznicza była dziedziną niezwykle użyteczną, a do tego interesującą, dla której warto było przesunąć nieco korepetycje. Poprawiła torbę na ramieniu, przyśpieszając kroku. Krótkie zerknięcie na tarcze tkwiącego na nadgarstku zegarka utwierdziło ją w przekonaniu, że ma jeszcze chwilę, aby teatralnie się nie spóźnić. Nessa nie lubiła się spóźniać, zwłaszcza na lekcje, uważając to w jakiś sposób za brak szacunku do nauczyciela. Była też prefektem i zwyczajnie jej nie wypadało. Westchnęła głębiej. Zatrzymując się przed klasą i weszła do środka, rozglądając się po starej izbie. Było już kilka osób, których rozmowy uderzyły w uszy ślizgonki, zanim jeszcze zdążyła przesunąć spojrzeniem karmelowych ślepi po twarzach uczniów. Nie wszystkie twarze kojarzyła, część była całkiem nowych. Wymiana uczniów szkół magicznych była w jej mniemaniu dobrym pomysłem, zwłaszcza ze względu na możliwość spotkania z Blaith, której tak by pewnie jeszcze przez kilka dobrych miesięcy nie spotkała. Zsunęła torbę z ramienia, szukając wolnego miejsca i jakiegoś ślizgona — już miała prychnąć z oburzeniem, że śmierdzące lenie nawet się nie ruszyły z ciepłego pokoju wspólnego, gdy jej oczom ukazał się Alek. Nieco zdziwiona uniosła brwi, przekręcając głowę w bok i przyglądając mu się kilka sekund w milczeniu. Uzdrawianie nie należało do jego kręgu zainteresowań, ale przynajmniej samą obecnością mógł się domowi węża przysłużyć. Bezceremonialnie podeszła, zajmując krzesło obok mężczyzny, a następnie kładąc torbę na kolanach, aby wyjąć z niej potrzebne rzeczy. - Chociaż jeden odpowiedzialny wąż, nie będę przynajmniej sama. Dzień dobry, Alek.-rzuciła w jego stronę z zadowolonym uśmiechem, przekręcając na chwilę twarz ku Cortezowi. Odwiesiła torbę na bok, zostawiając poza podręcznikiem czy pergaminami na wierzchu różdżkę. Wsunęła się na krześle, zakładając nogę na nogę, a jedną z dłoni sięgnęła w dół, poprawiając materiał spódniczki, wygładzając go delikatnie. Ruchem głowy odrzuciła pukle rudych włosów na plecy, związanych za pomocą ciemnozielonej wstążki w wysokiego kucyka.- Isabella jeszcze nie wróciła do zamku? Nie mogłam nigdzie jej znaleźć. Zapytała jeszcze po cichu z nutką ciekawości w głosie, raz jeszcze przesuwając wzrokiem po twarzach uczniów. Czyżby zeszłoroczni zwycięzcy spoczęli na laurach, a gryfoni próbowali zdobyć prowadzenie? Uśmiechnęła się pod nosem nieco ironicznie, wciąż zaskoczona brakiem Ezry czy Elijah, którzy na większość zajęć raczej przychodzili. Może po prostu była ciekawa co u nich, bo dawno nie mieli okazji ze sobą rozmawiać. Trochę z jej winy, bo to przecież ona wyjechała z zamku wcześniej, wróciła później, a do tego całkiem odpuściła wakacyjny wyjazd do przepięknej Afryki.
Beverly O. S. Shercliffe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75
C. szczególne : mocny makijaż, włosy w czerwieni, ubiór zwracający uwagę, kolczyki w uszach i jeden na boku w nosie, okulary
Poprawiła okulary, które lekko zsunęły się jej z nosa, gdy schyliła się, aby zasznurować buta. Wstała i ruszyła schodami w górę, na pierwsze piętro. Mocny makijaż, wiśniowa szminka na ustach. Czerwony sweterek i czarna kloszowa spódnica, całkowicie nie w barwach domu Salazara Slytherina. Nie miała na sobie mundurku, ani żadnej wskazówki, która mówiłaby, z jakiego domu jest dziewczyna o włosach w barwie wyblakłej krwi. Stanęła przed drzwiami sali, w której miały rozpocząć się dzisiejsze zajęcia z magii leczniczej. Zdjęła torbę z prawego ramienia, zakładając je na lewy bark; chyba była nieco cięższa niż zazwyczaj. Nie miała w niej za wiele rzeczy. Książki, różdżkę zawsze chowała pod mundurkiem, a gdy go nie miała jak teraz, umieszczała ją za paskiem spódnicy, czy spodni, przykrywając bluzką; ale nie tylko takie opcje istniały... Przekroczyła próg klasy, rozejrzała się z wyższością i pewnością siebie, której innym zapewne brakowało. Nie witała się z nikim. Nie musiała nic mówić. Nauczycielki nie było, więc nie padło z jej ust żadne "dzień dobry", a czy w ogóle wybrzmiałoby z jej ust, gdyby Nora Blanc tu była? Zajęła miejsce w ostatnim rzędzie, rzuciła torbę na krzesło obok, aby do głowy nikomu nie przyszło, że można się dosiąść do Shercliffe.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Gdyby nie ostatnie wydarzenia, najpewniej nie pojawiłbym się tutaj. Nigdy nie byłem pewien czego mógłbym spodziewać się po zajęciach z uzdrawiania, a ja nie byłem nigdy osobą, która akurat do tej magii miałaby złote palce i godne podziwu zacięcie. Znałem absolutne podstawy. Wątpiłem też w swoją zdolność do zachowania kamiennej twarzy, gdyby w grę weszło opatrywanie oparzeń. Pomimo upływu całych lat, nic tak naprawdę nie zmieniło się dla mnie w tej kwestii. Świadomość własnych ubytków była po prostu przykra, a widok ognia wciąż przywoływał jedynie najgorsze wspomnienia. Nie byłem na to gotowy i chyba nigdy nie miałem być. Jednakże moje plecy wciąż były przerażająco sztywne i wrażliwe. Ileż cierpienia mógłbym sobie zaoszczędzić, gdybym kiedyś nauczył się chociażby tamowania krwawienia za pomocą różdżki? Eliksiry też były w tym całkiem niezłe, ale mimo wszystko wciąż za bardzo mnie wyczerpywały. Wystarczyło kilka porcji wiggenowego, aby ściąć mnie z nóg na wiele godzin. Jeśli nie musiałem, wolałem nie korzystać z ich wsparcia. Ponadto, wciąż żywa w mej pamięci była ta cała sytuacja z Elaine. Słowem: więcej miałem korzyści z udziału w tej lekcji, niż ewentualnych strat. Zaryzykowałem. Przekroczywszy próg klasy, niemalże od razu poszukałem wzrokiem kogoś znajomego, ale ku swojemu zdumieniu nie miałem ochoty na towarzystwo konkretnej większej grupy. Tak tłumaczyłem sobie ominięcie wzrokiem Morgan, która jak mi się wydawało, czuła do mnie urazę po mojej drobnej uwadze na boisku. Nie narzucałem jej się, jak zwykle robiąc unik od sytuacji potencjalnie konfliktowej. Wybrałem miejsce zajęte przez dwie rude dziewczyny. W jednej z nich bez trudu rozpoznałem @Caelestine Swansea, a drugą była chyba jakaś przyjezdna… Padme? Może Pansy? (@Pandora J. Doux) Wstyd się przyznać, ale chyba się sobie nie przedstawiliśmy. Zatrzymałem się przy ich ławce, witając się z nimi najpierw uśmiechem, a dopiero potem słowem. Wskazałem na ich miejsca kiwnięciem głową. - Mógłbym? - Spytałem, jednocześnie machnąwszy dłonią w kierunku sąsiadujących ławek. Chciałem je złączyć, aby móc usiąść wspólnie.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiedyś magia lecznicza w ogóle go interesowała, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że z jej pomocą będzie w stanie samodzielnie uporać się z miotlarskimi urazami, zupełnie zmienił podejście do tego przedmiotu. Tym samym zaczął uczęszczać na wszystkie lekcje z Norą Blanc, a zaległości nadrabiał pod skrzydłami Dunbara, który akurat w tej dziedzinie magii naprawdę nie miał sobie równych. Nic dziwnego, skoro w przyszłości chciał zostawić uzdrowicielem. Matthew nie miał jeszcze takiej pewności co do swojej wiedzy, toteż zapakował do torby wszystkie niezbędne podręczniki i ruszył wąskimi korytarzami, na skróty, do odpowiedniej klasy. Nie spodziewał się aż takiej frekwencji, więc gdy tylko przekroczył próg, do jego uszu dobiegły zewsząd głośne rozmowy, a on sam nie miał pewności, gdzie w ogóle chciałby usiąść. W oddali dostrzegł swojego przyjaciela, ale wyglądał on na zajętego. Poza tym… chyba wolał nie siadać obok Jeremy’ego z uwagi na to, że Gryfon najpewniej w przypadku jego niepowodzeń, zrobiłby wszystko za niego. Stwierdził, że lepiej będzie, jeśli tym razem nie będą razem w grupie, dzięki czemu Gallagher będzie mógł samodzielnie zastanowić się nad swymi ewentualnymi błędami i pokombinować, co mógłby zrobić lepiej. Wreszcie zajął więc jedno z miejsc gdzieś po środku sali, oczekując na rozpoczęcie zajęć. Ciekaw był co dzisiaj będą robili, chociaż jego myśli zajmowała również chęć zaproszenia Jeremy’ego na jakieś piwo. Miał zamiar podejść do niego po lekcji i namówić go na mały, wieczorny wyskok do Hogsmeade albo do Doliny Godryka. Obojętne gdzie, byle dawali tam Boddingtonsa.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Leczenie magią było, jest i będzie skomplikowaną kwestią, do której podejście Fire zmieniała w ciągu lat parę razy. Niechęć nigdy jednak w pełni nie zniknęła. Zyskała więcej rozsądku i doceniła umiejętność uzdrawiania... Zwłaszcza że wyłącznie dzięki temu nadal chodziła po tym świecie i uprzykrzała życie innym. Śmierć lubiła zaglądać dziewczynie w oko. Założyła mundurek Durmstrangu, związała włosy w warkocz, a potem wyruszyła na zajęcia bez żadnej ekscytacji. Pewnie znowu nic nie wyjdzie ze starań, ale do tego się trochę przyzwyczaiła. Nie mogła mieć wszystkiego... Choć bardzo by chciała. Przekroczyła próg klasy, zauważając od razu @Nessa M. Lanceley w towarzystwie Corteza. Podejrzane. Uniosła rękę na powitanie jedynie dziewczyny, omijając ostentacyjnie postać Ślizgona. Kto inny miał paść ofiarą. Przebywały tu także dwie dziewczyny o łagodnych, wrażliwych duszach, którym Fire musiała zajść za skórę. Konflikt wisiał w powietrzu, jak tylko Blaithin obdarzyła je nieprzyjaznym spojrzeniem. Chyba tylko obecność prefekta naczelnego (@Riley Fairwyn) mogła uratować rudowłose, a była Gryfonka usiadła właśnie obok niego na wolnym krześle. Założyła nogę na nogę, łokieć opierając o blat ławki. To by było na tyle z unikania sytuacji potencjalnie konfliktowych, huh? Blaithin ciekawiło czy specjalnie uciekł od Morgan, bo kto by uciekał od tej małolaty? - Przyznaj, że jesteś na magii leczniczej, bo się boisz, że zechcę brać odwet za ten szlaban, Fairwyn. - ciężko wyczytać z głosu Fire czy miało to żartobliwe zabawienie, czy raczej pogardliwe. Na pewno można wyłapać wyraźną nutę prowokacji. W końcu była Ogniem, a wiedziała już, że ten żywioł potrafi przerazić chłopaka. Pamiętała gwałtowną reakcję podczas gry w Therię i niejako teraz trochę do tego nieprzyjemnego dla Riley'a wspomnienia nawiązywała. Ale czy Krukon faktycznie się Szkotki obawiał? Wątpiła, wręcz emanował pewnością siebie na boisku. Ale jej też obce było wahanie się w wymierzaniu swojej własnej... sprawiedliwości. Pstryknęła trzymaną w palcach gumką recepturką, celując w Riley'a. Uniosła zaczepnie brwi w górę.
Gdy tylko zegar ścienny wybił godzinę 10:45 do klasy weszła nauczycielka. Wyprostowana, elegancko ubrana i uczesana, z uprzejmym uśmiechem majaczącym na ustach. - Dzień dobry. Proszę o ciszę. - odezwała się zatrzymując się pod tablicą. - Proszę schować podręczniki i ustawić się w rzędzie pod tablicą. Spokojnie, to tylko ćwiczenia i trzeba zrobić miejsce dla naszych dzisiejszych pacjentów. - gestem dłoni wskazała miejsce tuż obok siebie i gdy uczniowie zaczęli się ustawiać - mniej lub bardziej zdezorientowani profesor Blanc szepnęła coś pod nosem i poruszyła finezyjnie różdżką. Drzwi do klasy otworzyły się i przez długą minutę nikt przez nie nie przeszedł. Napięcie narastało... robiło się coraz intensywniej, gdy zapewne wszyscy czekali na domniemanych pacjentów. Zgrabny ruch dłonią i do klasy weszła gromadka... manekiny. W równym rzędzie, niczym mugolscy żołnierze wmaszerowali do klasy, zaś ostatni z nich zamknął za sobą drzwi. Nakierowała na nich kraniec różdżki i te zatrzymały się równolegle przed swymi dzisiejszymi uzdrowicielami. - Oto dzisiejsi wasi pacjenci, na których będziecie ćwiczyć zaklęcie, które brzmi - Calefieri. Proszę, by wszyscy powtórzyli inkantację. Cale-fieri. Płynnie i pewnie. Dziękuję. Ruch nadgarstka zostanie za moment przedstawiony rysunkiem na tablicy. Jest to skomplikowany gest, należy go w odpowiednim momencie przekręcić, z jednoczesnym przekreśleniem gestu początkowego. - zanim zademonstrowała, stanęła między uczniami, a manekinami. Wówczas przedstawiła gest nadgarstka, poprosiła, aby każdy z uczniów - jeśli rzecz jasna chciał - również wykonał ćwiczenie "na sucho". - Zapewne niektórzy z was zdają sobie sprawę, że to zaklęcie stopniowo rozgrzewające ciało. Przydatne w nadchodzących przewidywanych mrozach, a jednak mam nadzieję, że nieprędko będziecie musieli je zastosować. - uśmiechnęła się do uczniów łagodnie i machnęła różdżką w kierunku manekinów. Te, równym krokiem, obróciły się tyłem do zgromadzonych i zaczęły porządkować salę. Zebrały krzesła w jedno miejsce, rozstawiły ławki na środku tak, aby stworzyć z nich stanowiska. Skończywszy, ułożyły się na nich i chwilowo znieruchomiały. - Za moment każdemu manekinowi obniżę temperaturę do dwudziestu dziewięciu stopni Celsjusza. Waszym zdaniem jest ustabilizować temperaturę do trzydziestu sześciu i sześć. Ostrzegam, zachowują się jak zmarznięci pacjenci z tym, że na szczęście nie będą jęczeć. - dała uczniom czas na przyglądanie się sytuacji, a sama podchodziła kolejno do każdego z manekinów i nakładała na nich ciche zaklęcia. Po chwili dało się zauważyć, że wszystkie (!) manekiny zaczęły drżeć z zimna, imitowały pocieranie własnych ramion, dygotanie szczęką, a i w dotyku były naprawdę chłodne. - Działacie w pojedynkę. Możecie je nazwać, wykorzystać wyposażenie sali poza rzecz jasna eliksirami. - schowała różdżkę i złożyła dłonie w piramidkę, przyglądając się z uśmiechem wszystkim zebranym. Cieszyła się, że tak wiele osób przychodzi na zajęcia z uzdrawiania. Najlepszym komplementem dla pedagoga szkolnego było obserwowanie postępów swych podopiecznych. - Macie na to pięćdziesiąt minut, a później przystąpimy do drugiego etapu lekcji. Tak, nakładanie zaklęcia jest czasochłonne. Możecie na swoje sposoby mierzyć im temperaturę, notować, obserwować stopień narastania jej i przede wszystkim - dbania o niedoprowadzenia ich do szoku termoregulacyjnego. Gotowi? Do dzieła! - zakomunikowała i pozwoliła, aby każdy wybrał sobie pacjenta.
Waszym zadaniem jest zastosowanie na Waszych manekinach zaklęcia - Calefieri. Manekinów jest tyle ile Was. Waszym zadaniem jest rozgrzanie ich ciał i ustabilizowanie temperatury. Zaklęcie należy podtrzymywać odpowiednią ilość czasu, a co jakiś czas można mierzyć temperaturę i notować postęp w zeszycie). Macie dostępne całe wyposażenie sali (oprócz podawania eliksirów). Każdy z Was niech rzuci kostką i dowie się jak mu poszło. Każde 10 pkt z uzdrawiania daje Wam prawo do przerzutu wyniku z tym, że wówczas proszę uwzględnić drugi wynik i się dostosować. Manekiny na start mają 29 stopni Celsjusza. Można nadawać im imiona, ubierać i do nich przemawiać.
Można się spóźniać, o ile uczeń wymyśli stosowne usprawiedliwienie. Następny etap rozpocznie się 12 października o godzinie 20:00 (najbliższa sobota).
KOSTKI:
1 - mam nowego przyjaciela - wydawało Ci się, że zrozumiałeś skomplikowany ruch nadgarstka. A jednak po rzuceniu zaklęcia rozgrzewającego Twój manekin poderwał się na ławce z niemym krzykiem, niechcący zdzielając Cię swoją ręką po głowie. Zaczął dygotać i nie chciał się z powrotem położyć na ławce, bowiem gdy ledwie go ułożyłeś, on znowu się podniósł do siadu i niemo poruszał szczęką. Po dłuższym czasie udało Ci się go ułożyć tak, że nie wstał (może podłożyłeś mu poduszkę pod głowę? Pocieszyłeś? Wszystko jest możliwe!) i mogłeś kontynuować czarowanie. Udało Ci się go rozgrzać do takiego stopnia, że przestał się trząść, jednak gdy chciałeś ponowić zaklęcie, chwycił Cię mocno za nadgarstek magicznej ręki. Nie chce Cię puścić, a wyrwać się jest bardzo ciężko. Potrzebujesz pomocy drugiej osoby - wówczas trzeba się siłować z rozluźnieniem jego palców, bowiem nie jest to efekt zaklęcia, a samoistne działanie magii, więc "Finite" nie działa. Jeśli nie, to zyskałeś właśnie przyjaciela, który nie puści Cię do końca lekcji i będzie chodzić za Tobą krok w krok.
2 - co za dużo to niezdrowo - zaklęcie wykonałeś bezbłędnie. Mogłeś obserwować wzrost temperatury ciała manekina i być świadkiem jak ten przestaje dygotać. W pewnym momencie rozluźnił swoje kończyny, wszystkie objawy poza szczekaniem zębami ustały. Poszło Ci szybko z rozgrzaniem go… za szybko. Nim zdołałeś się zorientować, Twój manekin napuchł niczym balon… i zaczął płonąć! Najwyraźniej nieświadomie wlałeś w zaklęcie za dużo własnej mocy. Musisz czym prędzej ugasić płomienie! Osoba wybrana przez Ciebie może Ci pomóc, a jeśli nie, to nauczycielka dobiega do Ciebie i pomaga Ci go ugasić. Łagodnie, choć surowo daje Ci słowną naganę i nakazuje Ci naprawić manekina (kilka zaklęć Reparo). Kończysz zadanie z podpalonymi niegroźne rękawami i zepsutym manekinem, który po naprawie nie wykazuje żadnych właściwości magicznych.
3 - mam w sobie potencjał - wpadłeś na pomysł okrycia manekina swoją szatą/przedmiotem transmutowanym w koc/ dzięki czemu sprawiłeś, że manekin przestał tak nerwowo machać kończynami. Utrzymanie zaklęcia nie sprawiło Ci większego problemu mimo, że zadziałało dopiero za trzecim razem. Stopniowo rozgrzewałeś swojego pacjenta, jednak mimo prób nie zdołałeś w pełni ustabilizować jego temperatury. Zatrzymałeś się przy 36,4 stopniach Celsjusza. Resztę stopni możesz podbić poprzez bardziej przyziemne sposoby rozgrzewania - rozcieranie rąk manekina (co o dziwo zadziała!), opatulenie w koc, ubrania… cokolwiek. Nora Blanc uśmiecha się do Ciebie z uznaniem i wyraźnie pochwala Twoje metody. Za dobrze wykonane ćwiczenie otrzymałeś od niej 10 punktów dla swojego domu.
4 - zajęło mi to dużo czasu - rzucasz zaklęcie już siódmy raz, ale stan manekina się nie poprawia. Dwoisz się i troisz tak intensywnie, aż pobolewa Cię już trochę nadgarstek od napinania jego mięśni przy rzucaniu zaklęć. Profesorka, widząc Twoje zmagania, podchodzi do Ciebie i sugeruje, aby celować różdżką na wysokości przepony i łagodnie "rozprowadzać" zaklęcie od stóp do głów. Kosztowało Cię to sporo koncentracji, jednak wskazówka nauczycielki sprawdziła się. Zajęło Ci to bardzo dużo czasu, czujesz lekkie zmęczenie, a jednak wyszło Ci to naprawdę dobrze. Ustabilizowałeś temperaturę do 37 stopni Celsjusza, zaś manekin w ramach podziękowania pomachał Ci/zasalutował/przybił piątkę.
5 - co tu się odmerlinuje? - ilekroć przusuwasz różdżkę do ciała manekina, ten ma dziwny odruch - gwałtownie podnosi jedną nogę do góry. Robi to za każdym razem, gdy podchodzisz do niego z różdżką przez co ciężko jest Ci nawet zacząć ćwiczenia. Czegokolwiek próbowałeś - musiałeś przywiązać jego kończynę do nogi ławki… a potem pozostałą resztę, która zachowywała się dokładnie tak samo. Dopiero po tych czynnościach mogłeś przystąpić do jakichkolwiek leczniczych działań. Zaklęcie wyszło Ci za którymś razem, kilkakrotnie musiałeś przerwać i zaczynać od nowa, gdy miałeś trudność z utrzymaniem go w odpowiednio długim czasie. Efektem końcowym jest ustabilizowanie jego temperatury do 35 stopni Celsjusza.
6 - oporny pacjent - przez trzydzieści minut pracy udało Ci się podbić temperaturę ciała manekina do 32 stopni Celsjusza. Idzie Ci to opornie, a nie ułatwia Ci sprawy fakt, że manekin powtarza każdy Twój gest. Podrapałeś się po głowie? On też to zrobił. Westchnąłeś? Poruszył ramionami jakby też chciał to zrobić. Przemieściłeś się wokół ławki? Zszedł z niej i zrobił dokładnie to samo, przez co musiałeś go z powrotem na niej układać. Przerywał Twoje zaklęcie poprzez coraz głośniejsze dygotanie szczęką, a gdy udało Ci się w końcu zaleczyć objawy ( i dobrnąć do 36,3 stopni Celsjusza), manekin po raz enty wstał i zaczął krążyć po sali, by budować wieże z krzeseł. Nauczycielka prosi Cię o opanowanie swojego pacjenta, aby nie demolował sali. Trochę Cię to zmęczyło ale w końcu udało Ci się go jakoś unieruchomić w miejscu.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uświadomiłem sobie, że ktoś się do mnie przysiadł z pewnym opóźnieniem. Kiedy spojrzałem na Fire ona już zdecydowanie się rozgościła, opierając się o ławkę i kierując ku mnie zaczepne słowa. Uśmiechnąłem się nieznacznie, bo i jej słowa w żadnym razie nie stanowiły ognia, który należało ogniem gasić. Jej płomienne emocje zazwyczaj nie były mi straszne. W chwilach emocjonalnego spokoju byłem cichym strumieniem, bądź rwącą rzeką, lecz zawsze, odkąd pamiętałem moim żywiołem była woda. I tak starli się ze sobą ogień i woda w tej miłej, niezobowiązującej rozmowie. Jej zaczepka utonęła w szemrzącej we mnie przyjemności z faktu, że wciąż rozmawialiśmy. Lubiłem w niej tę zadziorność, więc nawet nie drgnąłem, gdy gumka uderzyła mnie w policzek. Zmrużyłem tylko oczy i zacisnąłem na niej palce, kiedy spadła mi na podołek. - Nie, to nie to. - Odpowiedziałem jej, mnąc w palcach cienką gumeczkę. Naciągnąłem ją, a potem zwinąłem, ale nawet przez moment nie mierzyłem w nikogo. - Jestem tutaj, aby następnym razem jak wdasz się w bójkę móc cię poskładać. Nie ma nic gorszego od wizyty w Skrzydle Szpitalnym na samym początku roku. - Odpowiedziałem jej, uśmiechając się łagodnie i wyciągając rękę, aby upuścić gumkę wprost w jej dłonie. Nieznającemu mnie obserwatorowi najpewniej trudno byłoby powiedzieć czy to prawdziwe motywy mojej wizyty na zajęciach z magii leczniczej, ale Fire najpewniej miała z łatwością rozgryźć, że na żadną z jej zaczepek zaczepką odpowiadać nie zamierzałem. I kiedy ona wprost o nie nie zapytała, ja nie zamierzałem udzielać szczerej odpowiedzi. Chwilę później nauczycielka weszła do sali i zagoniła nas pod tablicę celem wyjaśnienia przebiegu dzisiejszych zajęć. Nie czułem się tam ani trochę pewnie. Poczułem się przez moment tak, jak podczas przydzielania do domów na początku szkolnej kariery, tyle że zamiast pod ostrzałem spojrzeń, znalazłem się pod wpływem milczącego oczekiwania. Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę kiedy nic się nie działo i nie mogąc się powstrzymać zerknąłem kątem oka na Fire, ciekaw czy ona ma jakiś pomysł na to co za moment się stanie. Sekundę później coś wreszcie się zadziało. Do klasy weszły manekiny, a my dowiedzieliśmy się wreszcie co takiego nas czeka. Rozgrzewanie niewiele miało wspólnego z łataniem ran, ale zanim okazałem rozczarowanie musiałem przyznać, że ostatnim razem i mnie i Elaine to zaklęcie bardzo by się przydało. Okazało się, że zadanie nie było zresztą aż tak trudne. Transmutowanie kawałka rękawa w koc miałem już za sobą, więc i tym razem zrobiłem to ponownie. Rozciągnąłem własną szatę i obcinając ją prostym czarem wyczarowałem gruby, miły koc, którym nakryłem drżącego manekina. Mierzenie się z zaklęciem było już odrobinkę trudniejsze, bo z jakiegoś powodu nie chciało ono podbić temperatury mojego pacjenta. Zadziałało dopiero za trzecim razem, co poznałem nie tylko po mniejszym drżeniu, ale i po tym, że ręce mojego nieżywego przyjaciela stały się delikatnie cieplejsze. Pracowałem więc dalej, w końcowej fazie już nawet wyczarowując manekinowi parę rękawiczek i wciskając mu je na ręce.
3
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Splótł ręce na karku i ledwie rozpoczął podgwizdywanie, gdy zobaczył przed sobą Moe. Uśmiechnął się jednym policzkiem na jej widok. - Seeeeerwus. - zakrył usta, by stłumić ziewnięcie. Spoglądał na brunetkę z uwagą i nawet przesunął się w ławce, aby zrobić Gryfonce miejsce bo oczywistym było, że siada obok. Słuchał jej i wywrócił oczami. - Dumbadery nie gryzą a rywalizują w rzucie człowiekiem na odległość. Zapomniałaś już? - zaśmiał się cicho i zbywał główną intencję zapytania. Machnął ręką, że nie ma o czym mówić. Popatrzył z uwagą na Caelestine, która jeszcze rzucała w jego kierunku uwagi. - Nie wiesz co tracisz. - rzucił, wzruszył ramionami i skierował swoją uwagę na Moe prawiącą o różdżce. - No ale zdajesz sobie sprawę, że najlepiej idzie ćwiczenie czarów właśnie na żywej osobie? - absolutnie jej tym nie pocieszył, ale za to sprezentował jej rozbrajający uśmiech. Wychylił głowę do tyłu słysząc obcy akcent i uśmiech został teraz skierowany do Pandory. - Ooo, same piękne dziewczyny wokół mnie. Serwus, nieznajoma. - aż się ożywił i obrócił na krześle, aby patrzeć na wszystkie naraz. Niestety nie dane było mu, bo lekcja się już zaczęła i musiał opuścić swoje wygodne miejsce.
Zaklęcie znał, choć nie miał okazji ćwiczyć na ruchomym celu. Na widok maszerujących manekinów niemal wybuchnął śmiechem. Oparł się lekko o ramię Morgan, zakrył usta i trząsł się od powstrzymywanego rechotu. - Mój manekin to będzie Anabelle. - szepnął do Moe, gdy nauczycielka przedstawiała treść zadania. Był aż zanadto pewny siebie, gdy życzył Gryfonce powodzenia i skierował się do swojej pacjentki. - Serwus, Anabelle. Aleś ty blado wyglądasz. - znów zaśmiał się pod nosem i otarł kącik oczu z niewidzialnej łzy. Miał niezły ubaw zważywszy, że jeszcze chwilę temu siedział nabrmuszony. Zmierzył temperaturę ciała manekina, zapisał w zeszycie, przykrył go do pasa, by nie demoralizować Morgan i Caelestine i zastosował zaklęcie Calefieri. Poszło mu szybko, naprawdę szybko. Anabelle przestała dygotać, nie trzęsła się, była cieplutka i mięciutka jak świeża bułeczka. Zastygł w bezruchu. Chwila. Mięciutka?! Nie powinna być miękka! Jego szczęką opadła, gdy manekin zaczął puchnąć, rosnąć i nim się zreflektował, ten zaczął płonąć. - Anabelle! Nie umieraj! - krzyknął z całkowitą powagą i zaczął wylewać na nią strumienie zimnej wody. - Ej, pomóż ktoś ją ratować! Anabelle, no nie zgrywaj się, sztuczna kobieto! - oblewał ją bez przerwy, a i moczył sobie przy okazji ubranie. Zerknął z przestrachem na profesorkę, od której po chwili dostał surową naganę. Podrapał się po potylicy i patrzył na pobojowisko, jakie urządził. - Ja przepraszam, po prostu spłonęła chyba z wrażenia na mój widok. - żartował dalej, ale widać spoglądał na swoją pacjentkę z przejęciem. Niezbyt dobrą reklamę sobie zrobił… Gdy nauczycielka już odeszła nakazując mu naprawę, podniósł spaloną głowę manekina. - Ana, Ana, czemuś się zabiła? A ja planowałem dla ciebie bogate drugie życie. - westchnął z autentycznym smutkiem. Zawiesił głowę i na wszelki wypadek polał ją zaklęciem wodnym jeszcze dwukrotnie. Planował ją wykorzystać do żartów a teraz… usunął nadmiar wody, usiadł sobie na ławce i położył głowę manekina na swoich udach. - Zaraz ci zrobię nową twarz i Moe cię pomaluje. Tylko jeszcze o tym nie wie to cśśś. - gadał do niej i rozpoczął żmudny proces naprawiania swojej martwo-spalonej sztucznej pacjentki.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Poczuła się pewniej po odpowiedzi dziewczyny, chyba jedynie podświadomie wyczuwając jej ulgę, ale zdecydowanie nie zauważając niechęci. Odwróciła się z uśmiechem w stronę @Caelestine Swansea, nie podejrzewając jej o to, że jej pytanie jest zadane, aby wybadać możliwości potencjalnej partnerki. - Hmm, ja umiem teorie, ale mam dużo problemu z zaklęciami - przyznała się, przypominając sobie, że o wiele pewniej czuła się tworząc maści i okłady, niż rzucając zaklęcia. W zamyśleniu poprawiła przekrzywione okulary, delikatnie łapiąc je palcami. W tym momencie podszedł do nich @Riley Fairwyn, do którego uśmiechnęła, od razu mimowolnie kojarząc go z Elaine. Kiwnęła głową, żeby dać do zrozumienia, że absolutnie nie przeszkadza jej jego towarzystwo, ale nie chciała odzywać się na głos, bowiem uważała, że decydujący głos ma Puchonka. (@Blaithin 'Fire' A. Dear Pandora zignorowała, nie chcąc jej prowokować). Po chwili zamieszania powróciła wzrokiem do Caelest. - Ja raczej lubię zbierać i dbać o potrzebne rośliny. Zaklęcia nie udają mi się tak jak ja bym chciała, ale jak ja dalej próbuję, to mnie udaje się pomóc - dodała, nie chcąc zabrzmieć jakby miała z tym przedmiotem problemy, bo przecież tak nie było. Z samym uzdrawianiem problemów nie miała, brakowało jej po prostu ćwiczeń i pewności siebie w rzucaniu jakichkolwiek zaklęć. Zawsze lepiej wychodziły jej zadania wymagające bezpośredniego kontaktu. Lubiła czuć pod palcami wilgotność ziemi, teksturę różnych liści i nasion. Interesowały ją mugolskie sposoby leczenia, techniki nakładania opatrunków. Ta sama zasada tyczyła się chociażby gotowania, podczas którego często używała magii, jednak jeżeli mogła sobie na to pozwolić, wolała poświęcić więcej czasu i przyrządzić coś własnoręcznie. Bez różdżki. Słysząc słowa @Jeremy Dunbar, lekko zakryła dłonią usta, aby ukryć uśmiech. Rozbawiła ją jego żywa reakcja i ton głosu, ale przecież nie mogła tak otwarcie pochwalać patrzenia na kobiety przez pryzmat ich wyglądu! Poza tym lekcja właśnie się zaczynała, a Pandora nie chciała zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wykonała posłusznie wszystkie polecenia i cierpliwie czekała na dalsze. Nie zniechęciła jej trwająca cisza, zdająca się być wręcz bezcelowa, wierzyła bowiem w to, że nauczycielka wiedziała co robi. Mimowolnie jednak drgnęła wystraszona, gdy zobaczyła pierwszego manekina, szybko jednak prostując się z nadzieją, że jeżeli ktoś to zauważył, to uzna to za zwykłą zmianę pozycji. Bez zwłoki wybrała żeńskiego manekina (a więc manekinkę?). Takie figury czy rzeźby zawsze wprawiały ją w stan niepokoju. Przyzwyczajona była do tych mugolskich, całkiem martwych. Gdy była mała, zawsze bała się, że zaczną się ruszać. A tu co? Proszę, ziszczenie jej dziecięcych lęków. Stwierdziła, że przynajmniej będzie ratowała kobietę, aby nie dodawać kolejnego stresora. - Hypotermie - szepnęła do siebie, przymykając oczy, aby przypomnieć sobie jak powinna się zachować. Doskonale pamiętała, że czytała o hipotermii kilka lat temu w jakimś podręczniku. Przypomniała sobie, że istnieją trzy stopnie wychłodzenia i odetchnęła z ulgą, że nie otrzymali zadania z najbardziej zaawansowanym etapem. Ucieszona, że nie będzie musiała reanimować manekina, klęknęła przy swojej pacjentce. - Anne, are you okey? - zanuciła do fantoma, przypominając sobie słynną piosenkę mugolskiego artysty Micheala Jacksona, który tym zdaniem nawiązywał właśnie do manekina przeznaczona do ćwiczeń resuscytacji. Nie potrafiła wyczarować koca ani ubrań, jednak widok telepiącego się manekina sprawiał, że czuła smutek i poczucie winy, więc ułożyła Anne swoich kolanach, chcąc ogrzać ją chociaż minimalnie własnym ciałem. Zmierzyła jej temperaturę, wyczarowała kubek ciepłej wody (bo nie potrafiła przywołać do tego herbaty), po czym zabrała się do rzucania zaklęcia. Nie oczekiwała, że uda jej się za pierwszym razem, więc nie zniechęcała się, próbując drugi raz, trzeci, czwarty... Przy piątym była pewna, że tym razem jej się udało i temperatura pacjentki zaczyna wzrastać, jednak rozproszył ją nagły krzyk @Jeremy Dunbar, na którego manekina rzuciła przerażone spojrzenie. W pierwszej chwili zerwała się do pomocy, jednak chłopak szybko opanował sytuację... pociągając za tym różne efekty. Wróciła więc na swoje miejsce, nie patrząc już w tamtą stronę, nie chcąc zwracać zbyt dużej uwagi na mokry materiał przylegający do ciała Gryfona. - Oh, ja przepraszam Ciebie - jęknęła, z desperacji przytulając swojego manekina, ignorując bijący od niego chłód. Wszystkie te drgawki i szczekanie zębami wpędzały ją w panikę, ale przecież nie mogła tak zostawić biednego manekina na śmierć (tutaj oskarżycielskie zerknięcie w stronę Jeremego). Rzuciła zaklęcie po raz szósty i siódmy, skupiając się maksymalnie nad poprawnością inkantacji i ruchu nadgarstkiem, który powoli zaczynał odmawiać jej posłuszeństwa. Rozgrzane zaklęciem miejsca jednak oziębiały się ponownie, gdy tylko przechodziła do ogrzewania innej części "ciała". Dopiero po interwencji profesor Blanc i wdrożeniu jej porad w życie, zaczęła dostrzegać wyraźniejszą poprawę. Przerywała kilkukrotnie ogrzewanie, sprawdzając temperaturę Anne, aby zatrzymać się idealnie przy 36,6 stopniach. W miarę rzucania zaklęcia manekinka przestała się trząść, a nawet usiadła i zaczęła udawać, że pije podgrzaną ponownie wodę. Na koniec podziękowała Pandorze, proponując przybicie piątki, jednak Czeszka zamknęła jej dłoń w swoich i spojrzała w pustą twarz z przejęciem. - Wy nie tacy straszni jednak - szepnęła z uśmiechem, jakby chciała tym przeprosić wszystkie manekiny świata, że uważała je wcześniej za przerażające.
Pandora była wyjątkowo skromną osobą, z tego, co Caelestine zdołała zauważyć. Dlatego, biorąc pod uwagę, że nie skrytykowała swojej wiedzy o magii leczniczej całkiem, Celeste założyła, że być może jest z tej dziedziny lepsza niż przyznawała otwarcie. Posłała jej łagodny uśmiech zadowolona z takiej partnerki do pracy na zajęciach. Odkąd pojawiła się Moe, Dunbar poświęcił jej większość swojej uwagi, co Swansea zauważyła, patrząc na nich przez ramię. Przez chwilę skoncentrowana na Gryfonach, nie dostrzegła zbliżającego się w jej kierunku i Pandory, prefekta naczelnego. Riley grzecznie poprosił o złączenie ławek, ale puchonka zdążyła ledwie zwrócić na niego spojrzenie, zanim do klasy weszła profesor Blanc zarządzając ciszę. Więc mimo, że otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, zaaprobować obecność Fairwyna, nie zdążyła. Skoro jednak krukon i tak rozłożył się obok nich, a zaraz przy nim Blaithin, być może to i lepiej, że się nie odezwała. Nie była pewna co myśli o niej Fire po ostatniej lekcji astronomii. Skierowała swój wzrok na nauczycielkę, a kiedy ta kazała im zamknąć podręczniki, dokładnie to zrobiła, choć z lekkim ociąganiem. Niemożliwość zerknięcia na spis treści i szukania odpowiedzi w lekturze nieco ją niepokoiła. Tym bardziej w trakcie kiedy profesor Blanc kazała wszystkim uczniom ustawić się przy tablicy. Stając przy jednym końcu szeregu, najdalej od drzwi, wychyliła się zza wszystkich, zerkając na ramę wejścia do sali. Nic się jednak przez dłuższy moment nie działo. Żeby zaraz do sali wkroczyć miały rzędem manekiny, jak ołowiane żołnierzyki, równym tempem. Uderzenie ich stóp o posadzkę wywołało nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa Caelestine. Odchyliła się jednak w tył, naciągając rękawy koszuli na dłonie i obserwowała dalszy przebieg sytuacji. W trakcie kiedy inni, niektórzy, robili wokół siebie dużo szumu, Caeleste ciężko przychodziło samo patrzenie na jej pacjenta. Przysiadając na krzesełku obok niego, wpatrywała się w jego pustą, zimną twarz. Tym bardziej, kiedy przypadkiem dotknęła się wychłodzonego, sztucznego ciała. — Cześć, Vinnie — nazwała go po van Goghu, bo jego prezencja przypominała jej jego makabryczno-schizofreniczne dzieła. Przynajmniej tak ona je odczytywała. W niej zawsze jego sztuka budziła dużo niepokoju. Tak jak teraz ten manekin. Z przezornością wyciągnęła przed sobą różdżkę, wypowiadając odpowiednią inkantację, wczesniej przećwiczoną z nauczycielką. Pomimo, że w ciągu kilkunastu minut ponowiła tę próbę dwa razy, a w ciągu następnego kwadransu jeszcze z raz, temperatura ciała manekina, według zapisków w jej zeszycie podnosiła się niewiele, prawie nic. Dopiero złote rady profesorki cokolwiek pomogły. Wtedy już jednak Caelestine nie czuła już ręki. Zdrętwiałą przytrzymała ją w nadgarstku drugą ręką, w ten sposób wspomagając kolejne rzucenie zaklęcia. W tle występowały głośne wrzaski Dunbara, które skutecznie ignorowała. Nic jednak nie wytrąciło ją tak z równowagi, jak mrugnięcie jej manekina, kiedy w końcu udało jej się spisać temperaturę zbliżoną do tej, jaką zaleciła im Nora Blanc. Odruch mimiczny jej pacjenta całkowicie pokierował instynktami jej ciała. Poruszyła się gwałtownie na krześle, a w chwilę później jej paniczny ruch przewrócił je i ją razem z nim. Głośny trzask i zduszony okrzyk Caelestine przedarł się przez inne dźwięki w klasie. — Och! Później puchonce udało się już tylko przekręcić na bok i obolałej usiąść na ziemi, wpatrując się z ograniczonym zaufaniem w jej fantoma. Mając nadzieję, że inni, zajęci swoimi pacjentami, nie zdążyli zobaczyć pełnego jej upadku, któremu nie sprzyjało posiadanie spódnicy i małe zdolności motoryczne. Masując sobie łokieć, którym uderzyła o kant krzesła i którym czuła teraz nieprzyjemny prąd, podniosła mimo wszystko dłoń z różdżką i wbrew temu, jak wszyscy dbali o swoich pacjentów ona skrępowała go zaklęciem — Drętwota.
Zebranych w klasie osób nagle zrobiło się jakoś więcej. Pojawili się chociażby Naczelny Malkontent Fairwyn, czy... Fire, dla której chwilowo nie potrafiła znaleźć odpowiedniego przydomku, bo już sam dotychczasowy pseudonim oddawał wystarczająco dużo. Davies wzruszyła ramionami podsumowując prośbę Caelestine - jeżeli ktoś by ją zmusił, potraktowałaby Puchonkę w ramach lekcji, czym trzeba. Może oprócz Lumos... Stanęli pod ścianą i w pewnym momencie nastąpiła inwazja manekinów. Poruszające się postaci o pustych twarzach wywoływały w niej jakiś specyficzny niepokój. A kiedy, potraktowane zaklęciem, zaczęły dygotać z zimna i bardzo ludzko reagować na wychłodzenie organizmu, w jej spojrzeniu pojawiły się objawy paniki. Przez chwilę bardzo źle się czuła z tym, co działo się przed nią. Ale przynajmniej nie wykonywali tego na sobie nawzajem, co? Wybrała manekina znajdującego się tuż przy 'Anabelle', przez co mogła obserwować wyczyny Dunbara i poniekąd naśladować jego poczynania. W końcu, jako uzdrowiciel, mógłby równie dobrze być przecież jakiegoś rodzaju autorytetem. To on na Saharze składał kości i zażegnywał wszelkie inne dolegliwości swoich zdolnych przyjaciół. To musiało coś znaczyć. Przede wszystkim chyba to, że był, w tym, co robił, godny zaufania. Gryfonka zrzuciła z siebie szatę, nadal zostając w szkolnym sweterku z herbem domu, aby nakryć manekina tym, co miała najbardziej pod ręką. Starała się wczuć w sytuację, bo zaklęcie podane im przez Norę już wkrótce mogłoby bardzo się im wszystkim przydać - w końcu szła zima. Unieruchomiła manekina, opatulając go w miarę szczelnie w szatę i zmierzyła temperaturę. 29. Czy był to stan, który w normalnych warunkach zagrażałby życiu? Nawet nie kryła, że nie miała pojęcia. Ale brzmiało groźnie. Kiedy rzuciła niewerbalnie Calefieri, poczuła, że różdżka nie zdradziła żadnych objawów oporu, który zwykła stawiać przy każdorazowym skorzystaniu z jej pomocy. Początkowo odetchnęła z ulgą, starając się nadal naśladować Jeremy'ego i skupiać na tym, aby nie przesadzić z tempem rozgrzewania pacjenta. Nie wymyślała mu imienia. W końcu chodziło o ratowanie życia, a nie bzdurne powitania. Do pewnego momentu wszystko było okej. Tak u niej, jak i u Gryfona znajdującego się obok niej. Dopiero, gdy wybuchł pożar zorientowała się, że być może nie wszystko szło tak, jak trzeba. Zacisnęła zęby, usiłując skupić się na sobie zamiast dziejącego się obok niej cyrku. Liczyła, że Blanc zareaguje i uspokoi atmosferę, aby reszta w ciszy mogła zająć się własnymi zadaniami. Być może jako zaklęciowy laik brała to wszystko zbyt poważnie, ale wypominanie Jerry'emu błędów zostawiła sobie na później. Manekin w jej rękach radził sobie całkiem nieźle. Czy może raczej ona radziła sobie nieźle z nim. Temperatura ciała stopniowo wzrastała i powoli nadchodziła pora, aby skończyć z korzystaniem z zaklęcia. Wtedy jednak Davies poczuła, że świerk odmówił współpracy. Trzymała różdżkę sztywno w dłoni, nie mogąc zakończyć działania zaklęcia. Otworzyła szerzej oczy, po czym zdecydowała się na gwałtowny ruch drewnianym orężem, aby zatrzymać proces czarowania. Wtedy też kompletnie straciła panowanie nad Calefieri, które przed tę krótką chwilę okazało się tak silne, że wywołało płomienie opanowujące jej pacjenta. Najwyraźniej kolejny manekin miał źle skończyć. - Aquamenti. - szepnęła nerwowo, kierując różdżkę na manekina, jednak nic się nie wydarzyło. Powtórzyła inkantację, cedząc jej sylaby przez zęby. Nic. - Jerry. - liczyła, że jej rozpaczliwy szept dotrze do Gryfona, bo na nic więcej nie było jej w tym momencie stać. Zresztą płonącego manekina i jej bierność każdy widział. Liczyła na pomoc Dunbara z tego względu, że właściwie tylko jego wtajemniczyła w swoje zaklęciowe kłopoty. Póki co jednak, pozostało jej obserwować, jak manekin i jej szata płoną, a w środku tego wszystkiego znajduje się też jej prefekcka odznaka. Zabawne, że to właśnie ogień chciał jej ją odebrać.
Stojąc przy pulpicie spoglądała z uwagą na ćwiczących uczniów. Raz na jakiś czas przerywała zapisywanie w dzienniku nazwisk, aby poradzić niektórym uczniom sposób na większą efektywność zaklęcia. Może nie należało ono do najtrudniejszych, jednak bardzo łatwo można było przegrzać pacjenta, jeśli się wystarczająco nie skupiało na ćwiczeniu. Ledwie o tym pomyślała, gdy pierwszy manekin zapłonął. Szła w kierunku Gryfona z przygotowaną różdżką lecz ten sobie już poradził z ugaszeniem. Zacmokała z niezadowoleniem, gdy manekin okazał się dotkliwie zniszczony. Kątem oka dostrzegła błysk zaklęcia, które zdecydowanie nie należało do dzisiaj ćwiczonego. - Panno Swansea, zapewniam, że manekin nie zrobi pani krzywdy. Drętwota nie jest konieczna. - popatrzyła na Puchonkę życzliwie, dostrzegając oczywiście, że potraktowała przedmiot zakleciem. Zdążyła pogratulować prefektowi naczelnemu dobrze wykonanego zadania, a nawet go nagrodzić 10 punktami dla domu, gdy za jej plecami wybuchł kolejny pożar. Ewidentnie groźniejszy. - Panno Davies! - dobiegła do niej, w locie posyłając strumienie zimnej wody najpierw na jej podpalane odzienie, a następnie zaklęcie zamrażające na manekina, który porażony ciężarem lodu upadł głośno na podłogę. Podeszła stroskana do dziewczyny, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Proszę usiąść, Morgan. Reszta niech wraca do ćwiczeń, pod koniec lekcji wystawię oceny za dzisiejsze postępy. - zaprowadziła Gryfonkę na krzesło i dokonała oględzin jej potencjalnych obrażeń. Dostrzegła zniszczone ubranie i lekko poparzone dłonie. Spoglądała na nią hipnotyzującym wzrokiem, upewniając się, iż obędzie się wizyta w skrzydle szpitalnym. Ryzyko przy zaklęciach istnieje zawsze, a jej obrażenia nie są aż tak dotkliwe, aby wymagać hospitalizacji. - Panie Fairwyn. - wyprostowała się i zlokalizowała ucznia w tłumie. - Proszę przynieść z regału C małą fiolkę eliksiru wiggenowego i spokoju. Górna półka, biała i zielona etykieta. - poleciła mu, jako, że nosił odznakę prefekta naczelnego i miał więcej obowiązków niż pozostali. Gdy przyniósł, wyczarowała w powietrzu kubek, nalała do środka chłodnej wody i zmieszała w niej obie dawki eliksiru. - Proszę Morgan, wypij do końca, to poczujesz się lepiej. Dziękuję, panie Fairwyn. Proszę cię również o posprzątanie zamrożonego manekina i tego, który spalił pan Dunbar. Bądź tak miły, zmniejsz je i schowaj w szafie. - posłała mu łagodny i wdzięczny uśmiech. - Panie Dunbar, skoro pan zakończył ćwiczenie proszę posiedzieć obok swojej przyjaciółki dopóki eliksir nie zacznie działać. Resztę proszę o kontynuację ćwiczeń. - upewniwszy się, że każdy wie, co ma robić, a sytuacja nie jest już niepokojąca, podeszła do tablicy i zaczęła rozpisywać na niej treść, definicję innego zaklęcia, które dzisiaj będą jeszcze ćwiczyć.