Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Szczerze? Nie chciało jej się iść na tą lekcję. Znów będzie musiała słuchać wywodów Nory. Nie zrozumcie jej źle, uwielbiała magię leczniczą, jednak od pewnego czsu martwiła się swoim bratem i nie była w stanie chodzić na zajęccia. Nie mogła ich jednak opuszczać. Rodzice wydziedziczyli by ją za taki numer. Gdy tylko weszła do sali i nauczycielka skończyła mówić zabrała się za swoją pracę.
1. Jak brzmi zaklęcie, które wyłącznie uśmierza ból, lecz nie leczy ran? Asinta mulaf 2. Jeśli złamiesz duży palec u stopy, jakim zaklęciem naprawisz szkodę? Locus 3. Masz otwartą ranę. Jakim zaklęciem ją opatrzysz? Episkey 4. Sparzyłeś się. Jakim zaklęciem ochłodzisz oparzoną skórę? Fringere 5. Dostałeś kaflem w twarz i leje Ci się krew z nosa. Jakim zaklęciem opanujesz krwotok? Haemorrhagia iturus 6. Na eliksirach przeciąłeś/aś palec nożem przy krojeniu składników. Jakim zaklęciem go uleczysz? Vulnus alere
Będąc pewną, że wszystko co napisała jest dobrze oddała kawałek pergaminu profesor siadając z powrotem w swojej ławce.
Przyszedłem na zajęcia z magii leczniczej, chcąc w końcu móc poćwiczyć co nieco z zaklęć uzdrawiających. Mój problem polegał na tym, że co nieco wiedziałem na ich temat, ale gdy przychodziło do praktyki, kompletnie sobie z nimi nie radziłem. W którymś momencie przestałem nawet próbować, a jak ostatnim razem próbowałem usunąć z szyi malinkę, dziwnym trafem udało mi się ją powiększyć, a nie zmniejszyć - to idealnie obrazuje moje umiejętności z magii leczniczej. Wszedłem do klasy i zająłem wolne miejsce gdzieś w ostatniej ławce, z uniesioną brwią obserwując poczynania Walkera, który w bardzo szczeniacki sposób próbował zwrócić uwagę Lotty. Ta z kolei siedziała z Bridget, więc zostałem zupełnie sam. Rozejrzałem się jeszcze - nikt, kogo bym kojarzył. Może poza tym mięśniakiem z Gryffindoru, on wyglądał znajomo. Uśmiechnąłem się blado do Berenice i zająłem się pisaniem swojej kartkówki. Tak jak myślałem, formuły zaklęć nie były dla mnie zagadką i odpowiedziałem na pięć z sześciu pytań.
To nie był bieg. To nie był nawet sprint. To było przemieszczanie się z prędkością nadświetlną przez szkolne korytarze. Oczywiście - co nie było wielką nowością - Ruth była spóźniona tak jak chyba w życiu nie była, choć od jakiegoś czasu biła się w piersi i co chwila musztrowała samą siebie, żeby pozostawać punktualną. Tak się jednak magicznie złożyło, że miała tysiąc innych zajęć, niż magia lecznicza, czy jakiekolwiek inne zajęcia, stąd do ostatniej chwili ogarniała sobie pomalutku życie, aby w czasie, w którym lekcja definitywnie już się zaczęła przypomnieć sobie o tym, że w ogóle się takowa odbywa. Wittenberg wleciała do sali zmachana i tylko poprawiła włosy, przy czym wydawało jej się, że pergamin i pióro wyciągnęła w czasie wynoszącym zero sekund, po czym bazgrołami na miarę "powinnam oddać tę kartkówkę chwilę temu" napisała odpowiedzi.
Dawno, bardzo dawno nie była na tych zajęciach. Nawet nie wiedziała już co się na nich robi... Więc po co przyszła na nie? Prawda była taka, że ... Nie wiedziała. Chyba tylko i wyłącznie dlatego iż bardzo się jej nudziło, a w ostnim czasie nei miała nawet do kogo zagadać. Nawet listy do brata przestały ją cieszyć. Wchodząc do klasy nie spodziewała się tłumów to też takich nie zastała. Rozejrzała się po wszystkich upatrując sobi jedno miejsce obok obcego jej całkowicie gryfona. Nawet było jej to na rękę. Nie chciała siedzieć sama, a poznanie kogoś nowego, nawet jeśli miała być to osoba z czerwonego domu, była jej na rękę. Bez słowa usiadła obok @Matthew Raynor. Nie patrząc na niego wyciągnęła kawałek pergaminu i spojrzała na pytania napisane przez nauczycielkę. Czy ona poważnie pytała o to wszystko? Wzdychając w duchu odpowiedziała jedynie na jedno pytanie, a mianowicie drugie - Episkey. Stawiając kropkę oddała pracę i dopiero wtedy spojrzała na chłopaka obok którego usiadła. Jemu pewnie poszło lepiej niż jej. Tak właśnie skutkuje niechodzenie na zajęcia. - Odpowiedzenie na wszystkie pytania? Ładnie. - skomentowała jego pracę zanim ten zdążył ją oddać.
Nora Blanc była całkiem zadowolona z wyników kartkówki, którą kazała napisać uczniom. Okazało się, że grupa, choć kameralna, była całkiem rozumna i co nieco wiedziała na temat magii leczniczej (no, tylko pannie Carstairs się "nie chciało"). Z zadowoleniem oceniła kartkówki i oddała je dosłownie w trzy minuty, po czym od razu przeszła do rzeczy. - Widzę, że trafiła mi się dobra grupa, posiadająca chociaż trochę wiedzy w temacie. Bardzo mnie to cieszy – zaczęła. – Ta lekcja będzie trochę inna niż wszystkie do tej pory. Dotychczas skupialiście się pewnie na nauce podstawowych zaklęć takich jak Episkey czy Ferula, ale teraz postarajcie sobie wyobrazić sytuację, w której nie ma magii… – powiedziała i zrobiła przerwę, obserwując wyrazy twarzy grupy. Niektórzy nawet wyglądali, jakby wykonywali jakiś wysiłek umysłowy starali sobie wyobrazić, że są mugolami i nie mogą użyć zaklęcia uzdrawiającego, ale większość po prostu czekała na kontynuację, więc profesor Blanc zaczęła mówić dalej: - Mugole nie mają tak prosto, o czym na pewno wiecie. Kiedy niemagiczny człowiek złamie nogę, musi udać się do szpitala, w którym wykonują mu szereg badań i na koniec wsadzają mu nogę w gips – wiecie, żeby się nie ruszał. A przecież złamanie można załatwić jednym zaklęciem lub łykiem eliksiru, prawda? – Blanc zawsze posiadała głęboki szacunek do medycyny mugolskiej, która wymagała znacznie większego zachodu niż ta czarodziejska. – Tak samo sprawa ma się w przypadku głębokich lub rozległych ran otwartych. Mugole radzą sobie z nimi za pomocą szwów. Krótko mówiąc - dosłownie zszywają brzegi ran ze sobą za pomocą specjalnej zakrzywionej igły i nici. Brzmi strasznie, prawda? Właśnie tym zajmiemy się dzisiaj. Wiem, możecie być zaskoczeni, ale profesor Hall bardzo poparła mój pomysł przybliżenia wam nieco techniki niemagicznego leczenia. Po jej słowach w klasie pojawił się skrzat domowy, trzymający w rękach dużą miskę pełną kurzych nóżek. Profesor Blanc bez słowa odebrała miskę i położyła ją na biurku. Z pudełka, które stało na blacie, wyciągnęła zestaw narzędzi mugolskich, które jakimś cudem załatwiła pani Hall. - Pokrótce: to tutaj to pinceta, służy do podtrzymywania tkanek podczas przebijania igły. Jeśli jesteście praworęczni, pincetę trzymacie w lewej ręce i na odwrót, w taki sam sposób, w jaki trzymalibyście pióro. Te tutaj to kleszczyki, nimi trzymacie igłę – w mugolskim szyciu nie ma możliwości trzymania igły ręką, jako że jest to niehigieniczne i grozi zakażeniem rany. Igłę łapiecie mniej więcej w 2/3 od jej ostrego końca. Daję wam jeszcze nożyczki do obcinania nitki. Nauczę was dziś tylko jednego, najprostszego rodzaju szycia, nazywa się on pojedynczy węzełkowy. Nazwa mówi sama za siebie, zawiązuje się węzełki – mówiła nauczycielka. – Chodźcie tu wszyscy, żeby każdy dobrze widział, jak to ma wyglądać. Nożem nacinacie jakieś miejsce na nóżce, może być płytko, może być głęboko, jak chcecie. A później robicie tak – I zaczęła pokazywać, jak powinno wyglądać wykonane przez nich zadanie. Po zakończeniu pokazu, każdy z uczestników zajęć dostał własną tacę, nóżkę z nacięciami, igłę z nicią oraz potrzebne przyrządy. Kiedy zajęli się pracą, Nora Blanc przechadzała się między nimi, poprawiała ułożenie narzędzi i pomagała w razie potrzeby.
Każdy, który dostał przynajmniej 3 punkty z kartkówki dostaje punkt dla swojego domu.
kartkówka - oceny:
Nebraska – Z Lysander – Z Lotta – N Bridget – PO Matthew – W William – Z Berenice – W Calum – PO Bocarter – N Lucienne – PO Ruth - PO Oriane - T
Punkty dla domów przyznaję już teraz, tak samo punkty do kuferków za kartkówkę. Jako że druga część lekcji zakrawa o mugoloznawstwo, punkty będą rozdzielone wedle waszego uznania. Zasady są proste, rzucacie jedną kostką, a jej wynik określa, jak wasza postać radzi sobie z zadaniem manualnym. Za każde 3 punkty z DA lub 5 punktów z magii leczniczej możecie dodać sobie 1 oczko. Czas do niedzieli!
kostki:
1, 2 – idzie Ci dość słabo. Niewygodnie trzyma Ci się narzędzia, średnio łapiesz, o co chodzi i ogólnie przerasta Cię tego typu praca manualna. Nóżka wygląda jeszcze gorzej niż kiedy zacząłeś zszywać rozcięcia. Może chcesz poprosić o pomoc? 3, 4 – Zadanie nie jest proste, ale idzie Ci całkiem-całkiem. Może szwy nie są idealne, ale na pewno uratowałbyś tego kurczaka. 5, 6 – Idzie Ci wprost wspaniale! Szwy są równe, węzełki też w porządku. Profesor Blanc chwali twoją pracę.
Nie był zadowolony z otrzymanej oceny, gdyż stać go było na znacznie więcej, toteż żałował, że nie przygotował się lepiej, ale nie spodziewał się, że będzie kartkówka, a miał również inne lekcje do odrobienia. Następnie wysłuchał tego, co nauczycielka miała do powiedzenia na temat zszywania ran. Były to dla niego zupełnie nowe informacje, gdyż nigdy wcześniej nie miał z czymś takim do czynienia i szczerze mówiąc, trudno mu było sobie wyobrazić, aby ranę można było zszyć za pomocą igły i nici. Wydawało mu się to doprawdy absurdalne i aż się wzdrygnął na samą myśl o takim zabiegu, wyobrażając sobie jak paskudne blizny muszą po nim pozostać. Następnie nauczycielka rozdała narzędzia i kazała ćwiczyć wykonywanie szwów. Uniósł brwi, spoglądając ze zdziwieniem na leżące przed nim przedmioty, które widział po raz pierwszy na oczy, po czym wzorem profesorki nawlekł nić na igłę, co zajęło mu chwilę czasu, pamiętając żeby trzymać ją za pomocą kleszczyków. Następnie zajął się robieniem węzełków. Było to banalnie proste, toteż po kilku minutach zakończył pracę. Widząc równe szwy i porządne węzełki, profesor popatrzyła na niego z aprobatą, obdarzając pochwałą, toteż wyprostował się dumnie, rozglądając się pełnym zadowolenia wzrokiem po pozostałych uczniach, ciekawy jak też sobie radzą.
Lucy aż zadrżała z niecierpliwości, kiedy będzie mogła spróbować swoich sił. Niejednokrotnie wiązała pieczenie czy inne kawałki mięsa za pomocą sznurków, robiąc coś zupełnie podobnego do tego, co prezentowała nauczycielka. Różnica zawierała się tylko w narzędziach, bo sam ścieg był niemalże identyczny z tym jakim Lu obwiązywała schaby z żurawiną, wędzonymi śliwkami czy inne mięsne delikatesy.
Jako jedna z pierwszych, tuż za blondwłosym Ślizgonem, odebrała swoja kurzą łapkę i tackę z narzędziami. Usiadła w swojej ławce, robiąc niezbyt głębokie nacięcie. Nie widziała sensu w walczeniu ze zbyt szerokimi płatami skóry ,które na pewno by się pojawiły przy mocnym cięciu, ale tymi zbyt wąskimi, ze zbyt płytkiej rany, też nie zamierzała sobie utrudniać życia. Ot, i wyważenie. Miała mały problem z nawleczeniem nitki na igłę, ale ten jedyny, jak sie okazało kłopot, szybko został zażegnany, i w kilka minut pózniej Lu z dumą patrzyła na równiutką linię węzełków, zdobiących brzegi nacięcia. Ułożywszy narzedzia w porządku, usiadła wyprostowana na krześe, spodziewając się, jej zdaniem należnej pochwały.
Zacząłem się zastanawiać czy moja obecność tutaj nie była błędem. Wprawdzie w kwestii mugoloznawstwa byłem dość mocno obeznany, to niekoniecznie miałem ochotę na obcowanie z medycyną niemagów, pojawiłem się na zajęciach tylko dlatego, że liczyłem, że nauczę się kilku przydatnych zaklęć - widocznie nic z tego. Było za późno, żeby się wycofać, więc westchnąłem i zacząłem robić to co kazała nam nauczycielka. Zadanie sprawiło mi tyle trudności, że przestałem rozmawiać z Nebbie - musiałem się skupić na pracy. Naciąłem nóżkę i zacząłem wykonywać ruchy pincetą i igłą, tak jak kazała mi profesor Blanc, szło mi jednak tak tragicznie, że już po chwili straciłem wszelki chęci do pracy i wykonałem zadanie dość byle jak. Po wszystkim nóżka wyglądała jeszcze gorzej niż przed podjęciem pracy, ale jakoś się tym nie przejąłem. Prychnąłem cicho i łobuzersko uśmiechnąłem się do Nebraski.
Jeszcze zanim skończyli pisać do Raynora dosiadła się jakaś dziewczyna. Uniósł brwi i popatrzył się na nią przelotnie po czym wrócił do pisania. Nie spodziewał się takiego zachowania po uczniach tym bardziej, że w sali było wciąż wiele wolnych ławek. Podczas oddawania pracy ta sama dziewczyna skomplementowała wiedzę Matthewa. To jeszcze bardziej wytrąciło mężczyznę z równowagi i nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Kiedy ponownie usiedli w ławce obdarzył ślizgonkę nieco dłuższym spojrzeniem i nieznacznie pokręcił przecząco głową. -Jesteś ślizgonem a nie ściągnęłaś ode mnie? Dziwni z Was ludzie, nie jestem w stanie pojąc co Wy myślicie. Nie był to zbyt wymyśli komentarz ani taki który mógł wyrażać sympatię. Z drugiej strony Matthew nie przepadał za podstępnymi ludźmi a takich było pełno z slitherinie stąd jego postawa. Mężczyzna skierował głowę na nauczycielkę i wysłuchał kolejnego zadania. Po otrzymaniu narzędzi chirurgicznych i "pacjenta" rozciął nóżkę dosyć głęboko i rozpoczął operację. W swoim życiu był wiele razy zmuszany do niemagicznego łatania swoich ran więc i tym razem wszystko poszło sprawnie i płynnie. Zcisnął szwy, zawiązał na końcu pętelkę i odłożył narzędzia na tacę. Otrzymał pochwałę od Blanc podczas jej obchodu, uśmiechnął się w podzięce do kobiety i zaczął obserwować poczynania swojej ślizgońskiej towarzyszki. Pomimo swoich wcześniejszych słów był gotowy jej pomóc gdyby z prac manualnych okazała się tak kiepska jak z wiedzy.
Kostki:5+1(kuferek)=6
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Zmarszczyłem brwi na odpowiedź Lotty, nie do końca o to mi chodziło, ale musiałem przyznać, że jej słowy były dość błyskotliwe. Chwyciłem kawałek pergaminu i nabazgrałem: A myślałem, że wyczuwasz mnie sercem... Gdy Blanc zaczęła mówić o drugim zadaniu byłem nie zbyt zadowolony. W mojej przyszłej pracy nie będę wcale szył tkanek mugolskimi sposobami. Przyszedłem tutaj żeby nauczyć się przydatnych zaklęć. Nie rozumiałem tej całej fascynacji światem niemagicznym. Nic nie miałem do mugoli i okej, może i byli całkiem niezwykli, ale uważałem, że to co mamy my, czarodzieje, jest dużo lepsze. Gdy nauczycielka kazała nam podjeść, wcisnąłem po drodze świstek pergaminu w dłoń @Lotta Hudson i zarzuciłem jej rękę na ramiona, gdy patrzyliśmy na poczynania Blanc. Nie byłem zbytnio przekonany o tym czy dobrze sobie poradzę z tym zadaniem. Nie byłem uzdolniony manualnie, dajmy spokój, w ogóle mnie to nie kręciło. Wróciłem do ławki i zacząłem zszywać kurzą nóżkę. Nie szło mi jednak aż tak źle jak się spodziewałem. Było całkiem całkiem, ale nie nazwałbym tego perfekcyjnym wykonaniem. Jednakże szwy się trzymały i mimo, że nie wyglądało to jakiś pięknie byłem zadowolony z wykonanej pracy.
KOSTKA: 3
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wpatrując się w wykonywane przez nauczycielkę czynności podeszłam bliżej. W międzyczasie podszedł do mnie Will, który podał mi kartkę ze swoją odpowiedzią i położył dłoń na ramieniu. Rozwinęłam zwitek papieru i odczytałam wiadomość, która wprost zbiła mnie z nóg - z trudem powstrzymałam śmiech i szepnęłam chłopakowi do ucha: - Dobra, wygrałeś, nie mam na to żadnej dobrej riposty. Przytuliłam się do chłopaka z uwagą słuchając co nauczycielka ma nam do powiedzenia. Obserwowałam każdy ruch kobiety licząc, że w ten sposób uda mi się uratować przed totalną kompromitacją. Po instruktażu zostawiłam Willa i wróciłam na swoje miejsce. Zadanie wydawało mi się piekielnie trudne, totalnie nie wiedziałam jak się za to zabrać, więc po prostu zaczęłam odtwarzać w pamięci poszczególne ruchy profesor Blanc. Chociaż nie do końca widziałam sens w wykonywanych przeze mnie czynnościach to poszło mi dobrze - profesor Blanc podeszła do mnie i pochwaliła moją pracę. Faktycznie - wykonane przeze mnie szwy były bardzo równe, a węzełki wyszły niemalże idealnie. Wyszczerzyłam się lekko do nauczycielki, chociaż w moim mniemaniu tak dobry wynik był skutkiem mojego szczęścia, a nie jakichś umiejętności manualnych.
Myślałem, że się zrzygam, jak zobaczyłem Walkera obejmującego ramieniem Lottę. Głupi fagas. Stanąłem gdzieś z boku i uważnie przyglądałem się temu, co robiła nauczycielka, ale nie będzie to kłamstwo, jak powiem, że nie zapamiętałem z tego zupełnie nic. Kiedy wróciłem do swojej ławki z tacką i wszystkimi potrzebnymi rzeczami, pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu dobrej duszyczki do pomocy. Co ja miałem tam zrobić? Złapałem niepewnie przyrządy w ręce i prawie ukłułem się tą zakrzywioną igłą. Trzęsącymi się dłońmi zacząłem nakłuwać nóżkę, ale nie wychodziło z tego nic dobrego. Moja praca była totalną porażką, a ja poczułem, że zawiodłem sam siebie. Nie żeby szczególnie zależało mi na umiejętności zakładania... tego czegoś mugolskiego, ale po prostu nie sądziłem, że mam aż tak kiepskie zdolności manualne. Będę musiał nad tym popracować, bo akurat umiejętności pracy ręcznej mogą mi się kiedyś przydać. Uśmiechnąłem się przepraszająco do Blanc, która z politowaniem zerknęła na moją zmasakrowaną nóżkę.
kostka: 2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget z zaciekawieniem słuchała wykładu profesor Blanc i z wielkim zainteresowaniem obserwowała jej pracę. Jej ojciec pracował w Mungu i niekiedy opowiadał im o cięższych przypadkach albo o tym, co się robi w jakichś szczególnych sytuacjach, ale nigdy nie słyszała o procedurze zszywania skóry igłą i nicią! Mugolskie techniki leczenia ran tak mocno ją zszokowały, że wprost nie mogła powstrzymać swojej ekscytacji. Zabrała się za swoje zadanie z uśmiechem na ustach, ale szybko okazało się, że nie było to takie proste. Blanc wydawała się robić to wszystko od niechcenia, a Bridget odnajdywała trudność nawet w samym sposobie trzymania narzędzi. Po chwili zaczęło ją szczypać w nadgarstku lewej ręki, ponieważ wykonywała ruchy, których nigdy wcześniej nie robiła tą ręką. Zmachała się okropnie, a ostateczny efekt nie był idealny. Nie poległa zupełnie, bo udało jej się zawiązać kilka węzełków, które nie wyglądały tak źle. Zerknęła obok na pracę Lotty... I mowę jej odjęło? Jak to możliwe, że jej siostra była dobra ZE WSZYSTKIEGO? Szło jej lepiej na runach, na opiece, na opcm, a teraz nawet na magii leczniczej? Przecież ona się tym nawet nie interesowała! Bridget przełknęła to uczucie goryczy i uśmiechnęła się do niej, chwaląc jej pracę. - Super Ci to wyszło, wyglądają znacznie lepiej niż moje. No przecież to nie wina Lotty, prawda?
Nebraska nie do końca oczekiwała takiego przebiegu lekcji. Bardzo chętnie rozkwasiłaby komuś nos, żeby go potem składać, ale prawdopodobnie był to zbyt drastyczny scenariusz na lekcję dla uczniów, toteż profesor Blanc postanowiła opowiedzieć im co nieco o mugolskich sposobach leczenia ran. Nebraska wiedziała o szwach już długo wcześniej, babcia jej opowiadała co nieco, więc nie była zaskoczona tym, co mówiła im nauczycielka. Zainteresowała się natomiast procedurą ich zakładania i była bardzo chętna do spróbowania swoich sił. Faktyczne zadanie poszło jej zdecydowanie lepiej niż sądziła. Miała sprawne palce chociażby przez wzgląd gry na gitarze, toteż manipulowanie urządzeniami nie sprawiło jej większych problemów. Szwy były równe, węzełki dobrze zawiązane i cała jej nóżka wyglądała, jakby zszywał ją profesjonalista. Profesor Blanc pochwaliła jej pracę, a Nebbie poczuła się dumna z samej siebie. W końcu coś jej się udało!
Lekcja okazała się być całkiem zaskakująca, zważywszy na fakt, że Ruth będąc małą dziewczynką naprawdę śmiała się z mugolskich szwów. Cóż, dla niej były niczym więcej niż mizerną próbą, do tego okrutnie czasochłonną, ratowania cudzych ran, ale miała też świadomość, że musieli sobie jakoś radzić i właściwie to chętnie przystała na opcję nauczenia się zaszywania kurom nóżek. Odebrała od nauczycielki wszystkie potrzebne rzeczy i rzeczoną kurzą łapkę i zabrała się od razu do pracy. Początkowo kompletnie nie wiedziała, co powinna robić i przeszło jej przez myśl, że jest fatalną uzdrowicielką nie tylko czarodziejską, ale także mugolską, jednak kiedy zebrała się na odwagę i dzielnie przecięła tkankę szycie poszło jej nad wyraz dobrze. Aż sama się sobie dziwiła, że można w tak rozsądny, a przede wszystkim bezpieczny sposób zaszyć ranę i zrobiło jej się trochę głupio, że kiedyś ów sposób zwyczajnie wyśmiewała. Skończyła swoją pracę właściwie całkiem szybko, choć zanim ją oddała obejrzała swojego martwego pomocnika kilka razy, przyglądając z zaciekawieniem szwowi, który uskuteczniła samodzielnie. No, no, kto by pomyślał, że Ruth obdarzy taką przychylnością cokolwiek innego, co wymyślili mugole poza technologiami informatycznymi i elektronicznymi. Pochwała od profesor sprawiła jej także przyjemność większą niż pochwała od samego Ramireza. Miło było dowiedzieć się, że jest w czymś dobra prócz miotania jak oszalała różdżką, choć całkiem możliwe było, że to po prostu szczęście początkującego, czyż nie?
Jako jedyna dostała Trolla. Po prostu pięknie ale czego miała niby się spodziewać. W końcu nie chodziła na te zajęcia. Chyba były to nawet jej drugie na które zdecydowała się pójść. - Czyżby stereotypowe myślenie na temat ślizgonów? - zaśmiała się pod nosem słysząc jego słowa. No tak, większość osób w tym zamku myślała podobnie do tego chłopaka. Właśnie, nawet nie znała jego imienia. A czy to ważne? Być może. - Tak w ogóle to Oriane. I serio, nie wszyscy ślizgoni są z zachowania "stereotypowi". Nie ściągam od nikogo. Ewentualnie sama pomagam jeżeli jestem w stanie. Z zaklęć lub eliksirów. Jeżeli usiądziesz koło mnie nie ma szans abyś nie zaliczył. - czyżby właśnie proponowała mu pomoc co do innych zajęć? Na to wyglądało. Chodź trochę wątpiła aby chłopak miał z niej skorzystać. A może się myliła... Kto wie. I następne zadanie. Że niby szyć mieli? A co oni, mugolscy chirurdzy? Nora była niepoważna. Dobrze, że nie wykonywali tego na żywych istotach. Być może szwy w jej wykonaniu nie były idealne ale kurczak przeżyłby z pewnością ten zabieg. Skończywszy odłożyła narzędzia na bok. - Chyba przeżyje, jak sądzisz? - spojrzała na pracę kolegi. Jego szwy były wprost idealne. Ciekawe jak on to robił.
Nora Blanc przechadzała się między uczniami, niektórym poprawiając narzędzia w dłoniach, innym udzielając rad, jeszcze innym pokazując ponownie, jak powinno wyglądać dobrze wykonane zadanie. Zaskakująco duża liczba osób poradziła sobie z szyciem znakomicie, profesor prawie straciła głos od tych wszystkich komentarzy pochwały. Gdy czas zajęć dobiegł końca, kazała wszystkim posprzątać swoje stanowiska, po czym pożegnała się i zaczęła rozmyślać, jak dobry obiad zrobią skrzaty w kuchni z tych nóżek... Oczywiście po wyjęciu wszystkich szwów! Doprowadziła salę do porządku kilkoma machnięciami różdżki, po czym wyszła.
Po tym, co wydarzyło się na festiwalu, uznałam, że najwyższy czas poznać chociaż podstawy magii leczniczej, by nigdy już nie czuć się tak paskudnie bezradną - rozedrgana od emocji dłoń nie była w stanie rzucić poprawnie najprostszych, leczniczych zaklęć, nie wspominając już o tym, że samo przypomnienie sobie inkantacji zdecydowanie mnie przerosło. Dlatego też pojawiłam się na lekcji… znacznie przed czasem, klasa świeciła jeszcze pustką. Zajęłam miejsce w ostatniej ławce i rozłożyłam na niej wszystkie przybory, przez chwilę w zamyśleniu bawiąc się w układanie geometrycznych wzorów z różdżki, pióra oraz innych drobiazgów, ale ostatecznie zajęłam się wypisywaniem na lewym przedramieniu rzeczy, które koniecznie muszę zrobić dzisiaj (trzy wykrzykniki) i w najbliższej przyszłości (skromny jeden).
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Na Magii Leczniczej pojawiałem się sporadycznie. Od zawsze uważałem, że akurat ta lekcja jest przydatna niezależnie co ktoś zamierzał robić w życiu. Jak to się mówi? Wypadki chodzą po ludziach. Zresztą nawet jakbym nie chciał pójść na tę lekcję @Sapphire O.U. Lightingale najprawdopodobniej gadałaby mi o tym tak długo, że zgodziłbym się tylko dla własnego spokoju. Całe szczęście nie musiałem się denerwować i sam postanowiłem pójść na tę lekcję, zupełnie dobrowolnie. Mimo wszystko byłem zadowolony, że to właśnie z Szafirem tam szedłem. Dziewczyna znała się na rzeczy i mimo, że ja nie byłem kompletnym laikiem w tej dziedzinie, to nie mogłem się z nią równać pod tym względem. Tak jak ona średnio mogła się ze mną równać jeśli chodziło o zaklęcia i opcm. Tak więc szedłem z dziewczyną u boku po rak kolejny zastanawiając się jak doszło do tego, że się z nią dogadywałem. Cóż, nie chciało mi się zbyt długo o tym myśleć, ważny był fakt, że tak było i to wystarczy. Zająłem swoje myśli czymś innym – nową nauczycielką Widziałem ją raz, na uczcie i to koniec. Nie lubiłem takiego braku informacji. Nie wiedziałem, czemu nie było lekcji od początku roku. Cóż, nie powiem – byłem ciekaw jaka się okaże. Jak na razie na jednej nowej nauczycielce, z którą miałem lekcję się nieco zawiodłem. Selma jako pół-wila wywarła na mnie średnie wrażenie. Pewnie dlatego, że jako oklumenta miałem w nosie te jej uroki i wpływy na innych. Weszliśmy do klasy i pozwoliłem, żeby Szafir wybrała miejsce gdzie mamy usiąść. Mi to było zupełnie bez różnicy. Tak czy siak najpewniej będzie widać moją dość lekceważącą postawę. Aczkolwiek po ostatnich wydarzeniach postanowiłem się bardziej przyłożyć do uzdrawiania, więc prawdopodobnie ta lekcja nie będzie dla mnie stratna. - No Szafir, w końcu coś dla ciebie. – rzuciłem do Lightingale i wyciągnąłem nogi przed siebie, przyjmując zupełnie rozluźnioną postawę.
Do tej pory nigdy nie przywiązywałem uwagi do nauki zaklęć uzdrawiających czy też warzenia eliksirów leczniczych - z prostych powodów. W Hogwarcie mieliśmy pielęgniarkę, w razie cięższych urazów czy chorób zawsze mogłem wziąć kominek czy świstoklik do Munga, w towarzystwie kilka osób potrafiło zatamować krwotok czy nastawić wybity palec (niekoniecznie magicznie), do tego moja rodzina miała cały biznes oparty na sieci sklepów z eliksirami, więc jeśli tylko czegoś mi było trzeba, wystarczył krótki list do matki... Zresztą ona sama mi wysyłała paczki z wieloma eliksirami, żebym w razie czego był zabezpieczony i nie musiał daleko chodzić do Skrzydła Szpitalnego. Tak więc niespecjalnie się tym interesowałem - no i należy zaznaczyć, że każde moje próby do tej pory kończyły się fiaskiem. Niemniej jednak postanowiłem zjawić się na lekcji nowej nauczycielki od magii leczniczej. Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że po raz pierwszy w życiu poczułem potrzebę dokształcenia się w tej dziedzinie. Wszedłem do klasy przed czasem, rozglądając się na boki. Dostrzegłem Tiverton, ale wyłącznie skinąłem jej głową. Jeśli będzie chciała, może sama przyjdzie? Usiadłem sam, łypiąc po drodze spode łba na Wankera, który rozmawiał ze swoją wieczną obrończynią. Wyciągnąłem pergamin, pióro i różdżkę, którą zacząłem polerować wewnętrzną częścią szaty szkolnej.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget pojawiła się w sali z nieco kwaśną miną i na pewno kiepskim humorem, bo wręcz emanowała smutkiem. Nie siliła się na udawane uśmiechy i po prostu podążyła do wolnej ławki w rogu sali, sadowiąc się na krześle i pogrążając we własnych myślach. Nie miała ochoty na wdawanie się w żadne pogawędki. W ostatnim czasie w ogóle nie miała ochoty na jakąkolwiek integrację, lecz musiała zjawiać się na zajęciach szkolnych, a te z magii leczniczej mogły się okazać użyteczne w bardzo krótkim czasie. Ostatnio na terenie Hogwartu działo się coraz więcej dziwnych i niebezpiecznych incydentów, a niestety Bridget słabo radziła sobie z zaklęciami uzdrawiającymi. Przy dużym skupieniu mogła zasklepić płytką ranę, ale skręconej kostki już nie potrafiła poskładać. Wyciągnęła swoją książkę o wężomowie i zagłębiła się w lekturę, nie zwracając uwagi na nikogo i na nic aż do początku lekcji.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Chyba wszyscy w szkole po tym, co się ostatnio wyprawiało, czuli potrzebę ubezpieczenia się i nauczenia, jak tamować chociażby krwotok albo wyczarować bandaże. Cóż, Fire nie zaliczała się do wyjątków. Magia lecznicza była potrzebna, o czym przypominały Szkotce wypadki, jakie ją dotykały. W dzieciństwie nie raz i nie dwa musiała pomagać jej matka ze swoimi eliksirami leczącymi, żeby załagodzić skutki... nauk ojca. Gdyby nie nowoczesne, świetne sposoby leczenia magią, już dawno by nie żyła, a nie popalała sobie swobodnie Wizz-Wizza w drodze na lekcję. Ciężko było stwierdzić, jaki miała tego dnia humor. Chyba wszystko miało zależeć od tego, z jakim nauczycielem przyjdzie Blaithin pracować. Pamiętała Downhill z uczty i w gruncie rzeczy nie wydawała się jakąś ekscentryczną dziwaczką. Fire liczyła tylko na to, że nie będzie zbyt wymagająca, a na jej lekcjach będzie mogła czasem trochę pospać, a innym razem porozmawiać. Wchodząc skinęła głową Calumowi i zajęła miejsce blisko ściany, niedaleko rysunku z ukazaną raną po Sectumsemprze. Nie wypakowywała się. Od razu ułożyła przed sobą ramiona, a na nich oparła czoło, przymykając oczy i wypuszczając powietrze nosem.
Można zaczepiać oczywiście!
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Gdyby nie Theria, to pewnie by mnie tu nie było. Cudowny motyw przewodni dnia dzisiejszego, nieprawdaż? Jednak właśnie taka była prawda. Magia lecznicza kompletnie mnie nie interesowała. Jako dzieciak z bogatego domu, nie musiałem przejmować się nigdy żadnymi ranami czy skaleczeniami. Moi rodzice mieli swoich ludzi od zajmowania się drobnymi uszkodzeniami ciała i ze szpitalem tak naprawdę zetknąłem się dopiero wówczas, gdy napotkałem na swojej drodze smoczy ogień. Spędziłem w św. Mungu wystarczająco dużo czasu, abym raz na zawsze znienawidził oddział urazów magizoologicznych. Wolałem więc przyjść tutaj, aby nie musieć z każdym skaleczeniem biegać do szkolnej pielęgniarki. Brr, nie przełknąłbym znów tych, co najmniej, pięciu wizyt tygodniowo. Szkolna piguła pewnie odetchnęła z ulgą, gdy zostałem poparzony. Wreszcie miała ode mnie spokój i to przez cały rok szkolny! Teraz wydawało mi się, że była jakaś zaniepokojona, ilekroć tylko widywaliśmy się na korytarzu. Udawałem, że tego nie widzę i zawsze uprzejmie się z nią witałem, chociaż w duchu życzyłem nam, abyśmy nie musieli więcej się oglądać. Także teraz, gdy już nadarzyła się okazja i nowa nauczycielka wreszcie ogłosiła zajęcia, nie czekałem zbyt długo. Skierowałem się na pierwsze piętro i wszedłszy do klasy magii leczniczej, wyszukałem w tłumie znajome twarze. Widziałem Ullę, ale wbrew sobie skierowałem swe kroki ku komuś zupełnie innemu. Skojarzenie z Therią było zbyt silne, aby nie ulec impulsowi. @Blaithin ''Fire'' A. Dear nie wyglądała jakby pragnęła towarzystwa, a jednak opadłem bez pytania na miejsce obok niej. - Hej - przywitałem się cicho, miękko wypowiadając to jedno słowo. Na ławce przed sobą ułożyłem dłonie. Nie miałem żadnych podręczników, gdyż nie spodziewałem się, że będę uczęszczał na te zajęcia. Nie martwiłem się jednak, profesor na pewno mi jakieś pożyczy, o ile tylko będą potrzebne. Liczyłem na odrobinę praktyki. Milczałem, czekając aż dziewczyna zareaguje na powitanie. Nie byłem w nastroju na gadanie do jej karku.
-Cześć wszystkim!- powiedział wchodząc do sali i zajmując swe zwykłe miejsce w ławce stojącej przy biurku nauczycielki, zastanawiając sie o czym będą dzisiejsze zajęcia. Raz po raz odgarniał włosy z czoła, gdyż zapomniał ostrzyc grzywki, przez co właziły mu w oczy. Przeczesywał je więc dłonią, okropnie zirytowany. Był ciekaw, co będą robić na tych zajęciach, gdyz uważał je za naprawdę potrzebne.
Ostatnio zmieniony przez Bocarter Hamilton dnia Nie 22 Paź 2017 - 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Sama nie wiedziała, z jakiego powodu wcześniej nie pojawiała się zbyt często na lekcjach z magii leczniczej. Przedmiot nie był wcale błahy, a wręcz przeciwnie, bardzo przydatny w codziennym życiu i warto było z niego co nieco umieć. Weszła do sali i pospiesznie skierowała się do ławki w środkowym rzędzie, oczywiście stojącej prawie na końcu sali. Jakoś nie lubiła siedzieć na samym przodzie klasy. Zajęła miejsce i po krótkiej chwili zaczęła obracać w palcach złoty pierścionek z czarnym oczkiem, w zastanowieniu przyglądając się swoim dłoniom. Ciekawa była, jaka okaże się nowa nauczycielka. Wyglądała na miłą i niestraszną, ale może to tylko pozory? Nigdy nic nie wiadomo. Pozostało jej tylko czekać na rozpoczęcie lekcji i dowiedzieć się tego.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Zdanie w temacie magicznej medycyny Leo miał większość życia takie samo. Starał się zachować dystans, niezbyt dowierzając eliksirom i nie widząc sensu w machaniu różdżką nad każdą ranką. Uważał, że konsekwencje swoich czynów mimo wszystko należy ponosić, a uciekanie się wiecznie do magii jest zgubne. Koniec końców twierdził, że ma rację - aktualnie nawet bardziej doświadczonym czarodziejom mogło nie wyjść Lumos, co tu dużo mówić o zaklęciach bardziej skomplikowanych. Rzecz w tym, że mimo wszystko Gryfona całkiem interesowały takie tematy jak pierwsza pomoc, miał styczność z wieloma różnymi kontuzjami i uznał, że warto raz na jakiś czas zajrzeć nawet na zajęcia z Magii Leczniczej. Dodatkową zachętą było prowadzenie ich przez nową nauczycielkę. Chyba wiadomo, że pierwsze zajęcia to istny chrzest bojowy? Teraz profesor Downhill mogła być pewna, że będzie ciekawie. Leonardo rano w biegu prawie zaczął wciskać się w mundurek @Ezra T. Clarke, co podsunęło im pomysł na urozmaicenie lekcji. Gryfon i Krukon weszli do klasy (nie, to nie jest żaden początek żartu) w nieco innej odsłonie, niż normalnie. Vin-Eurico nie tylko miał na nosie swoje nowiutkie okulary (z funkcją diagnostyczną! Merlinie, warto brać udział w konkursach wizbookowych), ale i jego zwykły strój również się zmienił. Odznaka prefekta zniknęła, a mundurek zmienił swoje barwy. Cóż, dla niewtajemniczonych musiał wyglądać po prostu jak wychowanek Ravenclawu... - Dear - powitał @Blaithin ''Fire'' A. Dear, nie potrafiąc się powstrzymać od półuśmiechu. Usiadł za nią i jej towarzyszem (uciekając jak najszybciej z pola widzenia @Isilia Smith i unikając witania się z innymi znajomymi), stawiając torbę na podłodze i walcząc z tą przyjemną ekscytacją, która go rozsadzała. Pewnie jako prefekt powinien darować sobie wkręcanie nauczycielki, ale jakoś nigdy mu za dobrze nie szło to całe bycie "wzorem do naśladowania". Zresztą ta akcja akurat była całkiem nieźle zaplanowana - w razie gdyby profesor Downhill obiło się o uszy, że prefektem Gryffindoru jest Leonardo Vin-Eurico, to nie miała szans się dowiedzieć prawdy o tym, że dwóch studentów zamieniło się nie tylko mundurkami, ale i tożsamościami.