Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Jej osobisty urok nie zadziałał na otoczenie i nikt nie pokwapił się, by pomóc małej puchonce, ale co się dziwić? Mała dziewczynka, kłócąca się z kawałkiem mięsa, że nie chce z nią współpracować! Ktoś o normalnych zmysłach, nie zastanawiałby się nad tym, tylko całkowicie zignorował dziewczynkę. No cóż, będzie musiała się udać na zajęcia korekcyjne, bo nie jest w stanie odpuścić zaklęcia. Jest słaba z uzdrawiania, ale zawsze takie rzeczy się mogą przydać. Na szczęścia druga część zajęć opierała się na eliksirach, co dodało jej chociaż trochę otuchy. Jednak najpierw musiała pozbyć się swojego dowiecznego wroga z tych zajęć, a mianowicie mięso, które w ostatnim momencie ochlapało ją czymś dziwnym i niezidentyfikowanym, dziewczyna westchnęła widocznie zdenerwowana i spojrzała na kubeł wściekła. Wzięła kilka wdechów pomocniczych i wzięła się do roboty. Kora z drzewa Wiggen, była bardzo przyjemna w dotyku. Zapach oleju rycynowego po prostu ją uspokajał, a później do całej mieszanki dodała ekstrakt z tykwobulwy. Kochała rośliny, kochała zielarstwo. Może na Eliksirach nie szło jej jakoś wybitnie, ale widać było, po wykonanym eliksirze, że dobrze jej poszło. O ile nie świetnie! Dostała próbkę swoich dokonań, co była dla niej wielką nagrodą.
Kostka za Mięso: 3 Punkty z Uzdrawiania: 0 Punkty z Eliksirów: 5 Kostka: 6 Ostateczny wynik rzutu: 6
Wiedział, że zajęcia z uzdrawiania mu nie wychodzą. Dobiło go, że zadanie mu nie wyszło, chociaż na dobrą sprawę nie bardzo się tym przejął. Zdecydowanie nie był do tego stworzony. Z wielką radością przyjął do wiadomości, że zadanie jest zakończone. Wziął mięso i wyrzucił je. Szczęście mu jednak dopisało, bo znalazł 5 galeonów. Wrócił do stanowiska i zaczął się rozglądać. Podręcznik. Niby nic, a jednak przydałby się. Zauważył, że @Alice Månen-Findabair takowy posiada, więc postanowił się ładnie do niej uśmiechnąć. Podszedł i zajął miejsce obok. - Można? - spytał właściwie tylko z grzeczności. - Marcell. - przedstawił się i uśmiechnął. Współpraca właściwie wyszła dobrze, jak nie świetnie. Co prawda nie napracował się, ale lubił wykorzysta tak sprzyjające okoliczności.
Punkty z Uzdrawiania:0 Punkty z Eliksirów:8 Kostka:1 Ostateczny wynik rzutu:6
Kiedy ktoś do ciebie podchodzi i słyszysz czyjś głos, to odwracasz się w stronę osoby. Jeżeli siedzisz, spoglądasz lekko w górę, jeżeli stoisz, twój wzrok zatrzymuje się na wysokości twoich oczu. Tym razem, żadna z tych metod się nie sprawdziła. Mała puchonka odwróciła głowę spoglądając lekko w górę i zobaczyła… tors. Zamrugała zdezorientowana i odchyliła się jeszcze bardziej, by zobaczyć twarz olbrzyma, który to postanowił nawiedzić naszą małą księżniczka. O mój boziu, on był od niej wyższy o pół metra prawie! - Aaa… – to chyba miało znaczyć tak. Jej spojrzenie wróciło do kociołka. Czuła się zakłopotana. W tej szkole żyli sami giganci! Jak to jest możliwe! Kobiety ze wzrostem modelek, faceci, którzy przywalają głową o sufity, a ona ze swoim metrem pięćdziesiąt ledwo sięgała im do pasa i wyglądała jak trzecioklasistka! Czuła się jak laleczka, albo gorzej! Jak dziecko! Bynajmniej nie było to dobre uczucie. Chłopak usiadł, a ona odwróciła ponownie do niego głowę, tym razem był niższy i nie czuła, że jej kark pęka od zbyt śmiałego spoglądania w niebo. - Alice – wyświergotała z szerokim uśmiechem. Szczęśliwa nie wiadomo z czego, uradowana i wesoła dziewczynka. No cóż, nie tylko wygląd ją odmładzał tak bardzo. Nie miała nic przeciwko temu, że chłopak skorzystał z jej pomocy, wręcz przeciwnie, dzięki temu jej samej wyszło to bardzo dobrze. Bo miała kogoś, kto zwracał jej uwagę na błędy. Zadanie skończone, a oni dalej siedzą obok siebie. Czy powinna coś powiedzieć, a może powinni przemilczeć do końca zajęć. Rozerwanie pomiędzy dwoma decyzjami. Nie wiedziała co począć. Raz kozie śmierć, najwyżej ją zbeszta, obrazi, albo przegoni jak bezdomnego psiaka zwykłym psik. Zwróciła się do niego ponownie z uśmiechem i napotkała jego szyję. Pierwsze pytanie, które miało na celu łatwo rozpocząć rozmowę zniknęło, a pojawiła się tylko irytacja. Całkowicie zmieniła swoją taktykę. - Dlaczego jesteś taki, taki… duży! – rzuciła w stronę @Marcellus Butler, majtając swoimi nóżkami w powietrzu. Nie ma to jak siedzieć na krześle i nie dosięgać do ziemi.
Słysząc coś na kształt zgody usiadł obok. Trochę rozbawiła go całym tym odchylaniem się do tyłu, żeby na niego spojrzeć. - Miło poznać. - posłał jej uśmiech, spoglądają na nią z góry. Cała praca szła im naprawdę dobrze. Czasem rzucił dobrą radą. W końcu lubił eliksiry. Może nie był z nich wybitny, ale zazwyczaj dobrze mu wychodziły. - Właściwie to tak jakoś wyszło. Wszyscy mężczyźni ze strony ojca są dość wysocy. – odpowiedział na zadane pytanie, wzruszając ramionami. Nigdy nie zastanawiał się, czemu jest duży. Już w piątej klasie był bardzo wysoki i wtedy wydawało mu się to nienaturalne. Teraz jednak przywykł i nie zwracał na to większej uwagi, no chyba, że musiał się schylić, żeby się zmieścić w drzwiach. Uznał, że ani ona, ani on nie mogą swobodnie rozmawiać w obecnej sytuacji, nie nadwyrężając karków. Dlatego oparł na ręce głowę i przyjrzał się @"Alice Månen-Findabair”. U Ciebie, to też jest genetyczne? – uśmiechnął się lekko. – Czy po prostu jesteś rodzinnym wyjątkiem? Dziewczyna była mała i drobna. Właściwie to z łatwością mogłaby się za nim schować i nikt by nawet nie zauważył.
Wpatrywała się w niego przez długi, długi czas, już zaczynała czuć, że jej kark odmawia posłuszeństwa, gdy chłopak złapał aluzję, odetchnęła z ulgą i w końcu mogła spojrzeć mu głęboko w oczy, jak to lubiła robić. Lustrowała spojrzeniem jego duszę… czy coś w tym stylu. Po prostu intensywnie, z tym szerokim uśmiechem obserwowała jego twarz, każdy mięsień, każdy mimowolny ruch. - Moja mama była dosyć wysoka – zaśmiała się. Ojca nie znała, więc zawsze podejrzewała, że to on był tym mniejszym – więc mogę być pewnym wyjątkiem w rodzinie – jednak nigdy nie wspominała jej o tym. Nie rozmawiały o ojcu, o reszcie rodziny. Były same, dla siebie i nie potrzebowały nikogo więcej. Były w tym stanie szczęśliwe. Nie potrzebowały nikogo innego, więc czemu się czuła z tym pytaniem źle? Wypięła dumnie pierś i wysłała mu szeroki uśmiech – jestem dumnym, wyjątkowym kurduplem – oznajmiła z niemałym zaangażowaniem.
Lubił patrzeć ludziom w oczy. Podobnie jak spoglądać na nich z góry. Nigdy nie uciekał przed walkami na wzrok. Już dawno słyszał, że w jego oczach jest pustka, ale może tysięczna osoba coś zauważy i uświadomi go, że jednak nie jest tak pusty jak się czuje. - Wyjątki są dobre. W końcu oryginalność jest w cenie. Zwrócił uwagę, że dziewczyna powiedziała o mamie w czasie przeszłym, ale to nie jego sprawa. Nigdy nie lubił wtrącać się nie w swoje sprawy i liczył, że inni odwdzięczą się tym samym. Chociaż nie raz się na tym przejechał. Poza tym nie znał jej wcale, więc wypytywanie jej o rodzinę wydawało się nie na miejscu. - W to nie wątpię. - zaśmiał się. - Od razu widać, że jesteś bardzo dumna i wyjątkowa.
Bez większych problemów pozbyła się mięsa. Nie było to miłe zajęcie, dlatego aby nie brudzić sobie swoich rąk zastosowała odpowiednia zaklęcie. I kto powiedział, że magia nie przydaje się w życiu codziennym? Tylko idioci z niej nie korzystają. Rozejrzała się po klasie i ze zgrozą zdała sobie sprawę iż tylko ona wpadła na taki pomysł. I po co oni niby się uczą? No po co?! Kręcąc z niesmakiem głową wsłuchała się w dalszą część zadania. Stworzenie antidotum wydawać by się mogło, dla kogoś kto ma dość sporą wiedzę z eliksirów i pracuje do tego w aptece, dość prostym zadaniem. I na początku takie ono było. Wszystkie składniki zostały odpowiednio przygotowane przez panienkę Carstairs (aż dwa "s" xD) do uwarzenia. Zbyt pewna swoich umiejętności zapomniała o najważniejszym, a mianowicie oleju rycynowego. Gdyby nie ten mały błąd wszystko poszło by sprawnie, a tak to... No właśnie. Za wiele Oriane nie mogła powiedzieć na ten temat, gdyż zasnęła na stojąco.
Punkty z Uzdrawiania: 2 Punkty z Eliksirów: 14 Kostka: 2, B Ostateczny wynik rzutu: 3
Punkty z Uzdrawiania: 0 Punkty z Eliksirów: 0 Kostka: 4 Ostateczny wynik rzutu: 4
Przy wyrzucaniu mięsa nie wydarzyło się nic w jakikolwiek sposób interesującego. Dlatego wróciła do swojej ławki zastanawiając się nad tym, czy w ogóle jest sens tu dalej siedzieć. Zaklęcie jej nie poszło, a teraz mieli robić eliksir - w tym to już w ogóle nie była dobra! No, ale niech będzie. Wyjęła podręcznik, otworzyła go na odpowiedniej stronie i zabrała się za ważenie antidotum według znajdującego się tam przepisu i... Zaraz zaraz. Czy to aby na pewno dobra strona? E tam, nie ważne. Dorzuciła wszystko w odpowiedniej kolejności (hm... chyba przesadziła o 2 gramy z korą). Zamieszała (może ze dwa razy za dużo). No, gotowe! Nawet się nie zastanawiała czy bezpieczne jest próbowanie - Nora mówi, że tak, to będzie dobrze. Napiła się dużego łyka i... Poczuła się jakoś dziwnie. spojrzała na swoje ręce... GDZIE SĄ MOJE RĘCE?! Zamiast rąk miała kopyta. I zamiast nóg. Spojrzała w swoje odbicie w stojącej fiolce. O! Jednorożec! Po krótkim stwierdzeniu, że wygląda seksi i dowiedzeniu się od nauczycielki, że to potrwa tylko 30 minut postanowiła wykorzystać tą przemianę. Wybiegła z sali chcąc zrobić w szkole małe zamieszanie. UWAGA! BIEGAJĄCY JEDNOROŻEC PSYCHOPATA!
Nie udało mu się samemu wykonać pierwszego zadania, jednak w pewnym momencie podeszła do niego nauczycielka i pomogła chłopakowi. W rezultacie więc mięso zostało oczyszczone z trucizny. Trochę czuł się zawiedziony, że nie udało mu się, lecz lekcja jeszcze się nie skończyła i postanowił sobie w duchu, że postara się jeszcze bardziej. Chwycił deseczkę, wstał i wyrzucił mięso do skrzyni. Cieszył się, że zaczną nowe zadanie, niezwiązane z ich wcześniejszym ćwiczeniem. To znaczyło, że ma jeszcze jakąś szansę. Na początek otworzył książkę i dokładnie przeczytał wskazany przez profesor artykuł. Następnie naszykował sobie składniki - korę z drzewa Wiggen, olej rycynowy, ekstrakt z tykwobulwy, by wreszcie zabrać się za robienie eliksiru. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był taki skupiony i uważny, lecz po poprzedniej porażce miał dużą motywację, by tym razem osiągnąć sukces. Tak też się stało - po jakimś czasie uzyskał idealnie wykonane antidotum. Gdy eliksir ostygł, przelał go do dwóch malutkich flakoników. Jeden - tak jak przyzwoliła mu w nagrodę panna @Nora Blanc - zachował dla siebie; drugi natomiast od razu odkorkował i wypił. Faktycznie, antidotum miało słodkawy smak.
Kostka do mięsa: 5 Punkty z Uzdrawiania: 3 Punkty z Eliksirów: 1 Kostka: 6 Ostateczny wynik rzutu: 6
Pierwsza część wyszła mu najwyraźniej bardzo dobrze, bo jako jednemu z niewielu udało mu się nauczyć nowego zaklęcia, za co został pochwalony. Nie mógł powstrzymać cienia satysfakcji na ustach. Gdy zobaczył, jak większość wyrzuca swoje kawałki mięsa, postanowił zrobić to samo. Z tą tylko różnicą, że poślizgnął się na mokrym kawałku podłogi (albo też potknął o kogoś, kto wygrzebywał coś spod skrzynki) i tak niefortunnie rzucił mięsem, że trochę krwi trysnęło wprost na… @Xavier Whitegod. Wiedział, jakie to nieprzyjemne oberwać krwią z surowego mięsa, więc przeprosił po migowemu. Tym samym pokazał swoje fioletowe dłonie. Zaraz wrócił do swojej ławki. Podręcznik… Ale tak, przecież ostatnio gdzieś go zostawił i wciąż nie znalazł! Z nieszczęśliwą miną zaczął się rozglądać i zobaczył tego samego chłopaka, którego ochlapał. Akurat miał podręcznik. Pospieszne wyjął kartę. Mogę pracować z tobą?
Punkty z Uzdrawiania: 7 Punkty z Eliksirów: 0 Kostka: 1 Ostateczny wynik rzutu: 6?
Punkty przydzieliłam. Jeśli ktoś nie zdążył jeszcze dać posta z 2 zadania, to ma szansę do 20 stycznia. Wtedy przydzielę resztę punktów.
Osoby, którym nie udało się zaliczyć zaklęcia Sugervirus mogą spróbować jeszcze raz je wykonać na korepetycjach. Wystarczy, że przyjdą do Zaplecze Skrzydła Szpitalnego i wykonają zadanie raz jeszcze.
Na mojej twarzy nie mógł nie pojawić się szeroki uśmiech. Jak można było zignorować takie słowa? Praktycznie niemożliwe! Wlepiłam moje szare ślepia w twoje, obserwując je z niesamowitą uwagą i pewnego rodzaju zafascynowaniem. Zgadzam się w stu procentach ze stwierdzeniem, że w oczach znajduje się zwierciadło duszy. Każde są wyjątkowe i w każdych można odnaleźć wiele doświadczenia. Po nich widać, czy człowiek ma dobre zamiary. To jedyne miejsce, które nie okłamie. Można nauczyć się całej mimiki twarzy, gestykulacji i intonacji głosu, ale czy da się zmienić błysk spojrzenia? Albo schować uczucia, które iskrzą się w oczach? To jest niemożliwe, może właśnie dlatego tak mnie fascynowały. - Trzeba mieć swą dumę, by utrzymać się w tym świecie, a wyjątkowość, by móc się wyróżnić – zaśmiałam się pod nosem, puszczając mu przy okazji oczko – o tobie mogę powiedzieć to samo, a przynajmniej tyle, że w moich oczach masz pewną… wyjątkowość – wydawało mi się, że moje szaraczki błyszczą mówiąc o wiele za dużo o mnie, dlatego wstałam z miejsca, w końcu odwracając wzrok – miło się rozmawiało – wydukała po raz kolejny ukazując szereg białych zębów w stronę chłopaka – mam nadzieję, że to kiedyś powtórzymy! – nie miałam czasu siedzieć na zakończonych zajęciach. Praca goni pracę. Co jest dosyć męczące dla takiego małego ciałka, jak moje, ale nie będę narzekać. Jeszcze przed wyjściem z sali, odwróciłam się, by spojrzeć @Marcellus Butler w oczy, po czym zniknęłam za drzwiami.
Kiedy odchodził od skrzynki z mięsem, ktoś ochlapał go odrobiną krwi. Zerknął na osobę, z którą się mijał i okazało się, że był nią @Yngve Løsnedahl. Xavier nie znał za dobrze chłopaka, ale kojarzył go z wielu wspólnych zajęć. Niestety, nie potrafił rozmawiać w języku migowym, lecz domyślił się, że Ślizgon go przeprasza. Uśmiechnął się na to, dając mu znak, że nic się nie stało i zerknął na jego fioletowe dłonie. W odpowiedzi wskazał ciemną plamę na swoim policzku - pamiątka po truciźnie, która na początku lekcji wylądowała na jego twarzy. Po tej krótkiej wymianie gestów wrócił do swojej ławki, szybko jednak zorientował się, że Yngve potrzebuje pomocy. Przeczytawszy krótką wiadomość, ochoczo pokiwał głową i zrobił chłopakowi miejsce obok siebie. Z przyjacielskim uśmiechem na twarzy, przesunął książkę tak, by Ślizgon mógł bez problemu z niej korzystać. Tak minęła im reszta lekcji - Xavier pomagał Norwegowi sporządzić na nowo eliksir, wskazując, co po kolei powinien robić i porozumiewając się za pomocą prostych gestów oraz spojrzeń. W końcu Yngve uzyskał prawidłową formę antidotum. Gdy zajęcia dobiegły końca, poklepał kolegę po plecach w geście gratulacji, pożegnał się z nim oraz nauczycielką i ruszył do dormitorium.
Drodzy uczniowie! Transport stworzeń na zajęcia ONMS został uszkodzony i potrzebujemy każdej chętnej różdżki do pomocy w uleczeniu ich! Jesteście oczekiwani w Klasie Magii Leczniczej przez The Chibber'a i Profesor Norę Blanc!
Lekcja kombinowana, łączona, była prawdopodobnie precedensem w historii nauczania Hogwartu, czymś wyjątkowym. Jednakże i ta sytuacja była też wyjątkowa, albowiem tragedia nastała przeokropna i zająć się nią mogli tylko przy pomocy uczniów. Inaczej zajęłoby to im za dużo czasu, cennego dla tych stworzeń tutaj. A może przesadzał? Koniec końców, nie było aż tak dużych obrażeń, zaś najgorszymi zajmowała się @Nora Blanc. Jednakże, w krótkim nauczycielskim doświadczeniu The Chibbera, sytuacja wydawała się kryzysowa, więc i działania podjął adekwatne. Spięty Gibidh Conall z rodu Shercliffe kręcił się niespokojnie wzdłuż wysokiej piramidy klatek z Wozakami. Miała to być świeża dostawa ze szkockiej hodowli, na nową lekcję dla grupy zaawansowanej, jednakże stał się wypadek i teraz miał na głowie masę stworzeń rannych i cierpiących. Ubrany był tradycyjnie, w swój garniturek, z kamizelką, czarną muszkę w białe czaszki, oraz buty z metalowymi łbami właśnie Wozaków na szpicu. Kręcił swym melonikiem na hebanowej lasce, wpatrując się w masę przeklinających stworzeń. Cała piramidka klatek kumulowała ilość przekleństw równą piątkowemu wieczorowi w Livingston, co wcale nie pomagało mu w skupieniu się. Ogłoszenia zostały rozesłane po dormitoriach i wielkiej sali za pomocą skrzatów, które przykleiły je w najbardziej widocznych miejscach. Musieli polegać na poczcie pantoflowej. Nadzieja w tym, że było około szesnastej, więc każdy powinien odpoczywać po zajęciach i może mieć chęć na dodatkowy wysiłek związany z dodatkową lekcją. Ławki były ustawione pojedynczo, tak, by każdy miał luźne miejsce do operacji, którą miał przeprowadzić. Uczniowie wchodzący do sali mogli zobaczyć piramidę klatek po lewej, zaś stół pełen różnych płynów, owoców, warzyw i innych, po prawej. Gibby wskazywał laską, bez słów, jedynie kiwając głową na ewentualne przywitania, że każdy ma stanąć przy swojej ławce. Miał nadzieję, że nikt sobie nie będzie ucinał pogawędek w tak przykrej sytuacji, ale jeśli ktoś zaczynał sobie gaworzyć, stukał laską i uciszał. Wystarczyła kaskada wymyślnych przekleństw ze strony fretek, wyzywających każdego wchodzącego, oraz nauczycieli, jak ich rodziny, przyjaciół, żywych czy martwych, o psach albo kotach nie wspominając, zaś same sowy puszczając mimo uszu. Nadchodzący ciężki deszcz dodawał dzisiejszemu dniu ponurości. Grube krople rozpoczęły bić w szyby, jakby wyznaczając rytm presji jaka spoczywała na uczniach.
Nora nie spodziewała się takiego obrotu akcji, kiedy porankiem piła herbatę i przeglądała karty pacjentów skrzydła szpitalnego. Wtargnięcie Gibbiego do jej gabinetu z szybkimi instrukcjami wybiło ją z porannego letargu stabilnej rutyny, jednakże wolałaby, gdyby nie odzywał się prywatnie w sposób podobny Wozakom. Cholernik potrafił wstawić cztery wulgaryzmy w przeróżnej sekwencji, mówiąc tylko cześć. Skupiona, stała za nauczycielskim biurkiem, na katedrze, oglądając dokładnie obrażenia starego wozaka na blacie. Szczęściem, Gibby znał sztuczki, aby je uciszyć, więc nie musiała znosić masy wyzwisk w stronę. Cieszyła się, że nie musi sprawdzać jak hipnoza działa na zwierzęta, choć może i byłoby to przydatne. Jednakże żałowała, że Gibby postanowił uczynić z tego lekcję. Nie miała nic przeciw uczniom uzdolnionym w ONMS czy uzdrawianiu, którzy by im pomogli, jednakże ten bękart z Shercliffe chciał zrobić z tego poprawną lekcję! To się nie godziło, oddawać cierpiące stworzenia w ręce nieuzdolnionych ludzi, którzy nie dość, że będą się stresowali zadaniem i wyzwiskami, to jeszcze teraz mają na głowie swoje wyniki! I do tego ogromna szansa na pomyłki.. Oponowała i się sprzeciwiała, nawet myślała o ryzykowaniu hipnozy, jednakże ten dureń był tak uparty, że nie dało rady. Teraz jedynie mogła głęboko oddychać i leczyć jednego za drugim, biorąc najcięższe przypadki. Włosy miała spięte w kok, a na sobie ciuch pielęgniarki. Szczęściem, nigdzie nie było ani kropli krwi. Jeszcze.
Zasady lekcji:
-Lekcja będzie się składać z 4 zadań. Na każde daję tydzień, jednakże, z racji, że jest to lekcja długa, a zbliża się koniec roku szkolnego, prosilibyśmy o jak najszybsze odpisy. Szybciej odpiszecie, szybciej ja odpiszę i szybciej uratujemy wozaki! -Tak jak zawsze u Gibbiego, odpis raz na kolejkę. Zwłaszcza, że teraz długi czas na odpis i mógłby powstać wielki syf. -Każda osoba, która będzie miała 5+ w ONMS z kuferka, może ubiegać się fabularnie o stanowisko asystenta Gibbiego po tej lekcji. Powtórzę; każda. Przy większej ilości zgłoszeń, może się zrobić mini-event :) -Dołączyć można do 25.03 -Wozaki będą Was finezyjnie wyzywać. Więc proszę sprawdzić swoje nerwy! :)
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Oberwał ogłoszeniem w twarz kiedy to jeden ze skrzatów pośpiesznie przyklejał je po całej szkole i w tym roztargnieniu jedną z nich zgubił i ta niesiona przez wiatr wylądowała mu na twarzy. Poirytowany sięgnął po to coś co ośmieliło się go zaatakować i przeczytał. Wypadek? Transport na ONMS? To może te wilkołaki na smyczy o których mówił psorek na ostatnich zajęciach? Było już po zajęciach, mieli czas wolny więc oczywistym było to, że Cortez jedynie co miał z szkolnego ubioru to szaro-zielony krawat. Tym razem ubrany w czarny kilkuczęściowy garnitur, bez marynarki szlajał się po zamku bez sensu i przez przypadek jego szlajanie okazało się dobrym nawykiem. Bowiem miał już plan na wieczór. Wszedł do klasy i od razu na dzień dobry oberwał pięcioma wiązankami nieprzyjemnych słów. A może i było ich więcej. Z pewnością z każdym kolejnym krokiem obrywał coraz bardziej. Roześmiał się, chociaż sytuacja wyglądała poważnie. - No ja pierdziele, wozaki! - Powiedział w drzwiach i ruszył do sali. Jak widać pojawił się jako pierwszy w klasie odpowiadając na ogłoszenie swoją obecnością. - A wy jesteście brzydkie, śmierdzi wam z pyska i skończycie jako czapeczki zimowe. - Odpowiedział na większość przekleństw kierowanych do niego. Podszedł do pozostałych ludzi i skinął głową na powitanie. - Witam, proszę mówić co mam robić - Rzucił starając się by jego głos przebił się przez słowa zwierzątek.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget siedziała w pokoju wspólnym, rozmawiając z koleżanką i smarując twarz kremem, gdy do środka wszedł jeden ze skrzatów i ogłosił wiadomość od profesora. Dziewczyna wstała z fotela i czym prędzej pognała w wyznaczone miejsce, nie zdążywszy się nawet przebrać w szkolne szaty. Jedynie złapała w przelocie rękawiczki ze skórki, które nauczyciel rozdał im na ostatniej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Kto wie, może dzisiaj się przydadzą? W biegu wiązała włosy w niedbały kok i wcierała jako tako pozostawione na twarzy kropki z kremu nawilżającego. Na miejsce wpadła lekko zdyszana i zauważyła, że była jedną z pierwszych, którzy dotarli na lekcję. Lotty jeszcze nie było, prawdopodobnie turlała się teraz po schodach z wieży czy coś. Jej rozmyślania szybko zostały zagłuszone przez wymyślne wyzwiska rzucane w jej stronę. Dźwięki pochodziły ze stosu klatek ułożonych po lewej stronie Rzuciła szybkim "dzień dobry" w stronę profesora Schercliffe'a i podeszła do stolika, który jej wskazał. Z lekkim strachem w oczach przypatrywała się wozakom, którymi zajmowała się pielęgniarka i zastanawiała się, co też będą musieli robić. Jeśli chodzi o opiekę nad magicznymi stworzeniami, miała jako takie pojęcie na temat zwierząt, ale jeśli brać pod uwagę magię leczniczą, stawiała swoje pierwsze kroczki. Coś tam wiedziała ze względu na tatę uzdrowiciela, ale to było za mało, by mogła uważać się za kogoś kompetentnego do uzdrawiania. Oby robili proste rzeczy, bo w innym wypadku chyba wyjdzie z sali. Nie chciałaby zrobić krzywdy tym stworzonkom.
Magia lecznicza? Już dawno nie było jej na niej. Nawet zapomniała podstawowych zaklęć do leczenia. Przeważnie używała tych do ataku... Chociaż i tak najlepsze były eliksiry. Do soku dyniowego można było komuś dolać czegoś przez przypadek lub z premedytacją i obserwować jakie niesie to za sobą skutki. Już dawno nie robiła takich kawałów. Jednak teraz nie miała kogo dręczyć. Kath ignorowała, a wręcz traktowała ją jak powietrze. Fire, owszem denerwowała ją, jednak nie wyrządziła jej poza tym większej krzywdy. Może... Nie, na nauczycielu nie będzie wypróbowywała swoich dzieł. Nie warto było. Tak więc z takimi oto myślami weszła do sali nie zwracając większej uwagi na nic. Była w swoim świecie, gdzie znajdował się wysoki i gruby mur oddzielający jej osobę od innych. Z przymglonym wzrokiem usiadła w ławce najdalej od wszystkich. Dopiero ciche przekleństwa dobiegające jej uszu wybudziły ją z transu. Zdegustowana spojrzała w stronę owego hałasu. A więc te małe stworzonka były jego powodem... I niby co oni mieli z nimi zrobić? Krzywiąc się w dalszym ciągu spojrzała w stronę błoni słuchając, jak spore krople deszczu uderzają w szybę wybijając tylko sobie znaną melodię.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Co prawda nie chciała iść w ślady tatusia i być uzdrowicielem, ale jako córka szanowanego medyka pojawiała się na każdych zajęciach z magii leczniczej. Trochę umiała i uznała, że w ten sposób jakoś sprawi przyjemność swojemu tatulkowi. Weszła więc do sali powolnym krokiem rozglądając się dookoła a gdy już przywitała nauczycielkę i dostrzegła upierdliwe wozaki, zajęła jedno z miejsc nieopodal wyjścia. Ot, gdy coś nie pójdzie ucieknie jak szczur z tonącego okrętu. Nie dostrzegając tutaj póki co nikogo znajomego zainteresowała się swoimi obskubanymi z czerwonego lakieru paznokciami. Musiała sobie zrobić domowe spa. A najlepiej jakby znalazła frajera, który zrobi to za nią a ona będzie sobie leżeć i pachnieć.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leosiek ominął już jedną lekcję Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, więc teraz zachowywał niebywałą czujność. Lubił ten przedmiot i szkoda mu było się z niego opuścić. Miał kontakt ze zwierzakami magicznymi i zwykłymi od najmłodszych lat. Było to dla niego tak oczywiste, jak rodzinne spotkania. Gdy tylko wychwycił pierwsze ogłoszenie, poprzesuwał wszystkie plany tak, aby móc udać się na "awaryjne" zajęcia. Nie znał się za dobrze na magii leczniczej, był zwolennikiem medycyny mugolskiej. Mimo wszystko wiedział, że wozaki potrzebują profesjonalnej opieki, a zaklęcia czy maści lepiej się na nich sprawdzą. Przygotował się mentalnie na serię obelg, kierując się dziarskim krokiem do sali. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia, faktycznie zasypała go cała lawina nieprzyjemnych zwrotów. Leonardo pokręcił głową z niedowierzaniem. Te zwierzaki były bezbłędne... Przywitał się z panią Blanc i profesorem Shercliffe'em. Bardzo ich lubił, a nauczyciel ONMS dodatkowo zaskarbił sobie sympatię Vin-Eurico poprzez prowadzenie oryginalnych zajęć mugoloznawstwa. Nie było tu jeszcze zbyt wielu osób. Leo posłał lekki uśmiech @Bridget Hudson, której ławka znajdowała się zaraz obok jego. - Hej, jak tam? - Zakładał, że dziewczyna go pamiętała - w końcu spotykał się z jej siostrą, a ostatnio pozował na zajęciach z działalności artystycznej. Było to jednak dość zwykłe i przyjazne powitanie, bo w takiej sytuacji nawet Leonardo nie miał ochoty na pogawędkę. Wozaki skutecznie wszystko zagłuszały, a poza tym Gryfon chciał zabrać się już za robotę.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Odkąd Gemma trafiła pod dach Twisletonów, przetoczyło się przez niego ze trzydzieści rannych i skrzywdzonych stworzeń. Dziewczyna nie mogłaby spojrzeć rodzicom w oczy, gdyby widząc ogłoszenie o zapotrzebowaniu na pomocne ręce przy uleczeniu wozaków, od razu by tam nie pognała. Nie wiedziała za dużo o magii leczniczej, ale mugolskie sposoby działania w sytuacjach kryzysowych miała obcykane pod kątem najróżniejszych zwierząt, fretek miedzy innymi. A wozaki to takie przerośnięte fretki, nie? Przywitała zebrane grono pedagogiczne i przyjrzała się zamkniętym w klatkach zwierzętom, sprawdzając jak bardzo są poturbowane. Wozaki budziły w niej podziw - niektóre wyglądały naprawdę nieciekawie, trzymały się jednak dzielnie, obrzucając wszystkich wyzwiskami. Za to miedzy innymi lubiła zwierzęta, szczególnie te dzikie - do samego końca nie pokazywały słabości i udawały, że nic im nie jest. - I twoją matkę też - odpowiedziała spokojnie wozakowi, który zwracał się bezpośrednio do niej, bardziej niż słowami interesując się paskudną raną na jego łopatce. Odeszła do stołu wskazanego przez Shercliffe'a i podtoczyła rękawy. - To co robimy? - spytała się zastanawiając się czy będą czekać na większą ilość osób, czy zaczną coś działać od razu.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Przyszła pomóc, chociaż osobiście nie powierzyłaby osobie z jej doświadczeniem medycznym żywego, rannego stworzenia, gdyby mogła znaleźć kogoś innego. Ogłoszenie jednak mówiło o "każdej" różdżce, należało więc wnosić, że sytuacja była poważna. Kto normalny zignorowałby takie wezwanie do pomocy? Przynajmniej nie rzygała na widok krwi, a to już jakiś początek. Zawsze mogła się przydać chociażby do wycierania czoła operującym czy czegoś takiego. Weszła do klasy, przywitała profesorów i zajęła wyznaczone stanowisko, czekając na instrukcje.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie byłam zbyt wielką fanką magii leczniczej, ale zawsze uwielbiałam opiekę nad magicznym stworzeniami, więc mimo ostatniego bardzo niemiłego incydentu z profesorem zdecydowałam się przyjść na awaryjną lekcję. Weszłam do sali i już od drzwi moje uszy zostały zalane przez przeklinające okrzyki wozaków. Cudownie - pomyślałam ze śmiechem. Te stworzenia mimo potwornego charakteru były dużo ciekawsze niż topki z ostatniej lekcji. Skierowałam grzeczne powitanie w stronę prowadzących. Pomachałam do @Gemma Twisleton, po czym przywitałam się z "Leonardo O. Vin-Eurico" i klapnęłam koło @Bridget Hudson cała trzęsąc się z podniecenia na myśl o uczestnictwie w tejże lekcji.
Nieszczególnie widziałam się na tej lekcji, bo żaden z dwóch przedmiotów nie był moją mocną, ale usłyszałam, że sprawa jest pilna, a na dodatek sporo znajomych się wybierało, więc stwierdziłam, że skoro nie mam nic lepszego do roboty to czemu by się nie pojawić. Jednakże zaraz po wejściu do klasy usłyszałam krzyki wozaków i chciałam się wycofać, niestety oboje nauczycieli mnie dostrzegło, więc nie miałam już wyjścia. Westchnęłam i usiadłam z boku.
Z magii leczniczej Ruth była chyba gorsza niż z eliksirów, ale zaklęcia rzucała całkiem znośnie, więc kiedy tylko dowiedziała się, że studenci są potrzebni do pomocy przy "ratowaniu" wozaków naturalnie postanowiła, że pomoże. Miała za sobą jedynie zaplecze swoich zaklęć i podstawową (cóż, naprawdę podstawową) wiedzę o opiece nad magicznymi stworzeniami. No i znała trochę teorii, a i nie miała większych planów na popołudnie prócz zmiany w szpitalu, którą przeniosła na iny termin zamieniając się z koleżanką w grafiku. Kiedy weszła bardziej niż wyzwiska kierowane w jej stronę uderzyła ją frekwencja i z rozczuleniem uznała, że to bardzo krzepiące, że tylu uczniów ma potrzebę pomocy przy takiej katastrofie. W tłumie wypatrzyła @Padme A. Naberrie, którą łatwo było podejść, bo studiowała właśnie swoje pomalowane paznokcie. Ruth zajęła miejsce przy stoliku obok przyjaciółki i skinęła Pandzie w ramach przywitania, po czym sama zaczęła się z zaciekawieniem rozglądać po sali szukając znajomych twarzy.
Na ONMS nie był, bo zwierzęta jakoś specjalnie go nie kręcą, ale magii leczniczej odpuścić sobie nie mógł. I tak te zajęcia odbywały się tak rzadko, że ominięcie chociaż jednych skutkowało czasami potwornie długą przerwą. Słyszał coś co prawda o wozakach, ale kogo obchodziłby wozaki? Nie przyszedł tu dla nich, właściwie to za nimi nie przepadał z samej nazwy, chociaż spodziewał się, że będą się nimi zajmować. Tyle wynikało z ogłoszenia. Jednak jeżeli miało mu to pomóc w koncentracji, to poświęci palce czy dwa. Chyba że wozaki okażą się jednak zwierzętami łagodnymi (albo zostaną oswojone odpowiednimi zaklęciami) i obejdzie się bez wizyty w skrzydle szpitalnym. Gdy pojawił się w sali, nie wiedział do końca, co się dzieje. Wszyscy bez słowa szli do pojedynczych ławek, a profesorowie milczeli. Chyba że szeptali tak, że ledwo poruszali wargami i z odległości Yngve nie mógł nic zrozumieć. Męzczyzna wskazał mu pierwsze lepsze stanowisko, ale Ślizgon nie dał się tak łatwo i gdy zobaczył @Gemma Twisleton, zmienił kierunek i stanął obok niej, oczywiście przy wolnym stanowisku, by nie podpaść bardziej prowadzącym. Szturchnął dziewczynę, a potem nakreślił na blacie różdżką (żeby nikt nie zauważył): Hej. Co się dzieje?