Restauracja „Amica” jest jedną z tych niewielu restauracji, które od wielu lat cieszą się pozytywną opinią wśród czarodziejskiej społeczności i nic nie zapowiada tego, aby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Jej pierwszy właściciel nie potrafił należycie nią zarządzać, dlatego sukces jaki osiągnęła jest tym bardziej spektakularny i zasłużony, co przekłada się na to, że wielu młodych ludzi chce brać udział w kursy organizowane przez głównego kucharza i barmana pracujących w „Amice”. Kto wie, może następnym kursantem będziesz właśnie Ty?
Dostępny asortyment:
Napoje: ■ Werbena cytrynowa ■ Wywar z jabłka z dodatkiem księżycowej rosy ■ Syrop z czarnego bzu
Przystawki: ■ Ogórek zielony z nasionami mandragory i kwiatami fenduli, wypełniony musem z węgorza ■ Chips z ziemniaka z kroplami żelu z Ognistej Whiskey ■ Chlebek ze scillią syberyjską i palonym sianem ■ Słodka bułeczka z walerianą, podana z masłem i z wędzoną solą
Zupy: ■ Zupa z rukwii wodnej ■ Krem ze Skaczących Muchomorów ■ Frużelina z kwaśnych czarnych porzeczek z nutką szałwii lekarskiej ■ Zupa z granitą z tykwobulwy
Dania główne: ■ Placki z ziaren amarantusa ■ Królik z liśćmi asfodelusa i lawendy ■ Troć z porzeczką i płatkami hibiskusa ■ Nerki smocze i bób w emulsji z aloesu i trybuli ■ Sałatka z granitą ze smoczego owocu
Desery: ■ Lody pokrzywowe z amarantusem ■ Kwiat nasturcji z jagodami z jemioły ■ Mus z liści raptuśnika, ze stewią i miętą ■ Kremowe lody z pudrem lawendowym
Zestaw Szefa Kuchni: ■ Tajemniczy zestaw obiadowy (przystawka, zupa, danie główne) z deserem o jeszcze bardziej tajemniczych składnikach
Autor
Wiadomość
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas, który wówczas jeszcze nie poznał Marcusa, nie gustował w trunkach alkoholowych. Wolał pić herbatę i syrop z czarnego bzu, które bardzo mu odpowiadały zarówno ze względu na zapach, jak i smak. Dlatego podziękował jej grzecznie, odmawiając. - Mam już wszystko, czego mi potrzeba - powiedział, a choć jego poważna twarz pozbawiona była uśmiechu, oczy iskrzyły się wesoło. - Zdaje się, że zna pani doskonale tę restaurację. Przyznam, że jestem tu po raz pierwszy, ale królik z liśćmi asfodelusa zrobił na mnie wrażenie. Posiłek grzechu warty. Jego wzrok zsunął się znów na naszyjnik kobiety, doceniając kunszt, z którym został wykonany. - Nosi pani na szyi małe dzieło sztuki - powiedział, podnosząc wzrok na jej oczy. - Niemal tak piękne jak jego właścicielka. Jestem jubilerem, znam się na naszyjnikach. Na kobietach już zdecydowanie mniej, zwłaszcza na takich, które zamierzały zrobić go w balona i wykorzystać to, że jest młody i nieobeznany w środowisku. A jednak jakoś sobie radził, mimo iż nie przejrzał jeszcze intencji dojrzałej Morticii.
- Oj tak, to jedno z moich ulubionych miejsc w Hogsmeade, choć ostatnio nie bywam tak często w tych okolicach. Polecam zaglądać tu częściej – powiedziała, uśmiechając się flirciarsko. Błysk w oczach mężczyzny świadczył o tym, że zbliżała się do celu, a nieoczekiwana okoliczność, jaką była jego wiedza z zakresu jubilerstwa, okazała się czymś wybitnie sprzyjającym. W międzyczasie kelnerka przybyła z jej posiłkiem, ale Morticia skubała jedzenie od niechcenia, jakby chciała pokazać, że dużo bardziej jest zainteresowana swoim przystojnym rozmówcą, a nie pożywieniem. - Wspaniale, mało kto umie docenić takie cacka jak to – powiedziała, robiąc coraz bardziej maślane oczy do Seavera. Jeśli trzeba było go zaciągnąć do łóżka, żeby wyrwać galeony na plumpki, to była na to gotowa. W końcu mogłaby połączyć przyjemne z pożytecznym. - Miałam w rodzinie jubilerów, stąd ten piękny naszyjnik – odparła, w końcu gotowa, by wejść w temat, dla którego w ogóle się tu pojawiła – Ja niestety nie poszłam w ich ślady, choć też robię w życiu bardzo ciekawe rzeczy. Jestem prezeską Centrum Inicjatyw na rzecz Plumpków i Akwarystyki. Powiedziała to tak poważnym głosem, pełnym zaangażowania, że nawet absurdalna nazwa tego stowarzyszenia brzmiała w jej ustach jak coś poważnego.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- To właśnie zamierzam uczynić, skoro Madame tak zachwala - Nicholas bezczelnie flirtował dalej. Ale skoro była do tego tak chętnym materiałem, to czemuż miałby sobie tego odmawiać? Chociaż im dalej w las, tym bardziej wyzwanie wydawało mu się banalnie proste. Zbyt proste. A to już zapalało czerwoną lamkę w umyśle Seavera. Właśnie kiedy o tym pomyślał, kobieta przywołała nazwę stowarzyszenia. Brzmiało poważnie, no i miało związek z wodą. W pierwszej chwili nie skojarzył inicjałów, ale też trudno się dziwić, skoro jego uwagę pochłaniały w tej chwili poważne oczy Morticii i jej pełen zaangażowania głos. - Interesujące. A czymże zajmuje się to stowarzyszenie? - zagaił tylko po to, żeby znów zobaczyć pasję w jej oczach. Chciał ją zapamiętać, by móc uwiecznić tę emocję na jednym ze swoich obrazów, a przynajmniej w którymś szkicu.
Choć Nicholas mógł szukać czerwonych lampek, światek i chorągwi, to nawet gdyby nie był szczególnie zainteresowany jej działalnością, to kobieta nadal czuła się całkiem zainteresowana nim. Gdyby ten wieczór miał się skończyć czymś więcej, bez dotacji, również byłaby zadowolona. Ale w tamtym momencie nadal walczyła o jego wsparcie. - Wymianą wiedzy z zakresu wodnej magizoologii i ochroną zagrożonych gatunków wodnych, szczególnie plumpków - odpowiedziała rzeczowym tonem, jakby wcale nie była założycielką piramidy finansowej, a faktyczną miłośniczką podwodnej fauny - Plumpki są podwójnie zagrożone - z jednej strony czyhają na nich ludzie, którzy uwielbiają ich smak, a z drugiej trytony. A to naprawdę przeurocze, pożyteczne i przede wszystkim wyjątkowe na skalę światową zwierzęta! Kobieta opowiadała o tym z wielką fascynacją, tak jakby los plumpek był dla niej najistotniejszą rzeczą na świecie.
Ostatnio zmieniony przez Czarodziejowa Dusza dnia Sob 16 Mar 2024 - 14:14, w całości zmieniany 1 raz
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- W takim razie chętnie wymienię się z panią wiedzą z magizoologii wodnej - powiedział Nicholas, wpatrując się w jej oczy z intensywnością zakrawającą o dyskomfort, ale jednak trzymającą się tej właściwej strony. - Najlepiej w adekwatnym środowisku. Zamierzam jutro nurkować rekreacyjnie w Jeziorze Morgany. Jeśli wciąż będzie pani chętna, by porozmawiać o plumpkach, to zapraszam wczesnym popołudniem. I polecam zabrać piankę, woda może być bardzo zimna. Seaver dopił swój sok z bzu i odstawił kubek. Musiał się już zbierać, bo czekało na niego zlecenie. Po prawdzie umówił się z klientem asekuracyjnie, żeby mieć prekekst do zawinięcia się ze spotkania z Bells gdyby się okazało, że zupełnie im nie idzie, ale okazało się, że utrudnił sobie przez własne kombinacje przyjemny wieczór z dojrzałą kobietą. Trudno. - Niestety muszę zakończyć tę fascynującą rozmowę. Obowiązki wzywają, nie sposób się przed nimi uchylać - powiedział z na wpół autentycznym żalem. Ostatecznie jeszcze nie zdecydował co myśli o Morticii i jej plumpkach. - Pani pozwoli, że mimo wszystko ureguluję należność za siebie i swoją towarzyszkę, lub przynajmniej zostawię to w formie napiwku dla tutejszych uroczych pracowników. Transmutował serwetkę w drewniane, eleganckie pudełeczko i umieścił w nim należne za posiłek galeony razem ze stosownym piętnastoprocentowym dodatkiem. Potem wstał i ukłonił się szarmancko Morticii. - Proszę pamiętać. Jutro wczesnym popołudniem nad Jeziorem Morgany. Oczywiście jeśli jest pani wystarczająco odważna. I z tą nutą wyzwania na końcu wypowiedzi pożegnał się grzecznie, a następnie opuścił restaurację. Był niezwykle ciekaw, czy kobieta pojawi się jutro, czy nie. On zamierzał być gotowy zarówno na jej towarzystwo, jak i jego brak.
- Z chęcią dołączę i wymienię się z panem wiedzą - odparła kobieta z zalotnym uśmiechem, wcale nie rezygnując ze swojej strategii, choć w gruncie rzeczy była bardzo zawiedziona, że nie udało jej się osiągnąć wyznaczonego celu. Co by nie powiedzieć, marznięcie w zimnej wodzie (nawet w piance) nie było szczytem jej marzeń, szczególnie, że w przeciwieństwie do Nicholasa nie była już dwudziestolatką. Widziała jednak potencjał w tej znajomości, w gruncie rzeczy dostrzegając możliwości rozwoju jej na wielu polach - nie tylko finansowo-towarzyskich. Z żalem i zawodem przyjęła to, że musiał uciekać, miała tylko nadzieję, że wymówka była realna, a nie była wynikiem przejrzenia jej. - Szkoda, że musi pan uciekać - powiedziała, z realnym zawodem w oczach, niemal od razu przyjmując jego wyzwanie - Ale nie brak mi odwagi, więc widzimy się jutro. Choć nie wszystko poszło po jej myśli, to w gruncie rzeczy sprawy toczyły się pomyślnie.
/zt +
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Co za przewrotne słowo, amica. Przyjaciółka – ale czy Isolde, na którą czekał, w istocie nią była? Co też najlepszego wyczyniał, czy nie zaglądał wprost do paszczy smoka? W końcu jedno spotkanie, na którym nie skakali sobie do gardeł, jeszcze wcale o niczym nie świadczyło. A jednak siedział tu, pomimo wszelkich (bardzo licznych zresztą) argumentów na nie… popijając wodę, patrzył bezwiednie na czekadełko. Isolde jeszcze tu nie było, ale nic nie szkodzi, czekał kilkanaście lat na taką okazję, to poczeka kilka chwil dłużej. Nie sposób powiedzieć, co też najlepszego chodziło mu po głowie, ale wiedział jedno. Odrobinę cieszył się na spotkanie. Wmawiał sobie, że przemawiają za tym argumenty biznesowe, że po prostu cieszył się z (jak sądził) pozyskania nowego informatora i to w samym Ministerstwie Magii. Prawda była jednak taka, że gdyby faktycznie tak było, nie pachniałby swoimi najlepszymi perfumami i nie miałby krawata zawiązanego pod szyją. W życiu nie widziała go chyba w takim ubiorze - miał na sobie garnitur i nawet włosy zdawały się być relatywnie uczesane. Tylko ten wiecznie trzydniowy zarost mógł jej przypomnieć, że ma dalej do czynienia z Benem. Nie martwił się tym, że coś się nie uda. Nie dopuszczał wręcz tej myśli do swojej głowy, był tak święcie przekonany, że jego wyczerpujące zeznania w Kwaterze Aurorów przeważyły o jego zwycięstwie. Choć nie chciał przyznawać na głos, jaki był tak właściwie cel tych wszystkich starań. Czekał więc niecierpliwie, raz po raz patrząc na drzwi wejściowe do lokalu. Szczerze zainteresowany tym, czy od słów nie przejdą dziś do czynów.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Bloodworth, jesteś żałosną kretynką. Nie mogła opędzić się od tej myśli, nerwowo miotając się po mieszkaniu i próbując zdecydować, w co się ubrać. Chciała żeby się dobrze, ale równie ważne wydawały się umiar i nonszalancja - żeby Austerowi się nie wydawało. Jak ktokolwiek, kiedykolwiek mógł cię uważać za inteligentną? Merlinie, przecież ten podstępny, oślizgły typ znów sobie z tobą pogrywał i podczas gdy to on powinien składać ci dzięki za uratowanie jego skóry, nagle stawia cię w takiej sytuacji, że sama jesteś pewna, że wyświadcza ci przysługę! Co za upokorzenie. Biczowała się tymi myślami właściwie od powrotu z Ministerstwa, a z całą mocą, kiedy udało jej się odespać te stresy i w pełni uzmysłowić sobie, że Auster wystrychnął ją na dudka. Co prawda okazał się naprawdę pomocny przy składaniu zeznań, ale Isolde i tak wietrzyła postęp i jego nadzieję na dostęp do wiarygodnych informacji z pierwszej ręki. Mimo to zamierzała pójść na to spotkanie - trochę z ciekawości, a trochę, żeby mu udowodnić, że przejrzała jego grę i że więcej nie wpadnie w jego sidła. A, i że owszem, udzieli mu informacji na temat sprawy, w którą sam się wpakował, ale na tym koniec. Definitywny koniec. Pokrzepiona tym twardym postanowieniem ubrała się w chabrową sukienkę, która ładnie podkreślała błękit jej oczu, jednocześnie nie kusząc dekoltem (nie żeby Isolde miała go czym wypełnić) ani w żaden inny sposób nie dając do zrozumienia, że występuje w roli osoby zainteresowanej uczuciowo. Włosy upięła w nieco nonszalancki kok na karku i włożyła swoją ulubioną srebrną bransoletkę, którą odziedziczyła po babci Bloodworth. Jak zwykle umalowała się dyskretnie, a gdyby ktoś się do niej zbliżył, poczułby delikatny, świeży zapach cytrusów. Spóźniła się może pięć-dziesięć minut. Rozważała wzięcie jakiegoś eliksiru na uspokojenie, ale to byłoby absolutnie żenujące, a Benjamin zasłużył na jej słuszny gniew, więc żaden środek na ukojenie nerwów nie mógł stanąć między nim a jej urażoną dumą. Weszła do środka i rozejrzała się czujnie, mimo że była wyprostowana i jak zwykle sprawiała wrażenie szalenie eleganckiej w beżowym płaszczu, niebieskim szalu i z niewielką, zgrabną torebką. Widząc Austera, uniosła lekko dłoń i ruszyła w jego stronę zdecydowanym krokiem, który zdradzał, że mimo wszystko jest kobietą czynu. - Cześć - powiedziała, odrobinę spięta, ale nie wroga, bo w jakiś sposób wyczuła, że on się stara i chyba nawet cieszy na jej widok. I że jest w tym coś szczerego, mimo że jej umysł ze wszystkich sił starał się zagłuszyć podszepty jej intuicji.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Carly miała niebieską sukienkę. Laena niebieskie oczy. A Isolde i jedno i drugie. Gdy tylko ją zauważył, przemknęło mu przez myśl, że wygląda ślicznie. Nie tak kusząco i wyzywająco jak studentką, z którą spotkał się zaledwie kilka dni wcześniej (Auster, ty świnio), lecz może w tym właśnie tkwił akurat jej urok? Zawsze grzeczna, wyważona i opanowana. Za wyjątkiem tych sytuacji, w których on prowokował ją do skrajnych emocji. Odmachał do niej z bezmyślną miną, wprost nie wierząc w swoje szczęście. Wstał, gdy podeszła do jego stolika i przepięknie się do niej uśmiechnął. Tak bardzo okłamywał się, powtarzając w myślach, że na nic nie liczył. Prawda była jednak brzydka, a on nie potrafił jej zaakceptować - nie chciał pojąć, że jest tak zjebany, że nawet swojego wieloletniego wroga potrafił rozebrać w myślach. Choć po prawdzie, pożądanie i złość dzieli taka cienka granica. Bo nie mowa tu przecież o miłości, prawda? - Dobry wieczór - mruknął z zawadiackim błyskiem w oku, bo wprost musiał przypomnieć jej o tym, że skusił ją na spotkanie po zmroku. Podszedł do jej krzesła i odsunął je tak, by wygodniej było jej usiąść. W chwili gdy, odwróciła się siły rzeczy do niego tyłem, może przez moment znajdował się przy tym zbyt blisko niej, ciekawy, czy jakoś pachnie - tak, jej woń była świeża i ożywcza. A jego? Miał nadzieję, że i ona się nad tym zastanawiała, ciekawa tego jak pachnie. I jak smakują jego usta. Odciął się od tych myśli równie szybko, co pojawiły się w jego głowie. Chrząknął, próbując odzyskać rezon i wrócił na swoje miejsce, by szybko zwliżyć spierzchnięte usta kapką wody. Chciał jej powiedzieć, że wygląda bardzo ładnie. Ale dobrze wiedział, że takie coś może ją tylko spłoszyć. Było im już wystarczająco głupio - wybrzmiewało to przede wszystkim w ciszy, która pomiędzy nimi zawisła. Czuł się skrępowany, chyba po raz pierwszy od dawna na randce nie wiedział, co zrobić. Stop, nie, przecież nie byli na randce. Na spotkaniu biznesowym w świetle świec. - Do twarzy ci w niebieskim - mruknął w końcu, biorąc menu do ręki. Posłał jej kolejny uśmiech, zanim odwrócił wzrok by wbić go w malutkie literki. Kompletnie nie wiedział, na ile może sobie pozwolić, zanim Isolde zdzieli go w ten pusty, głupi łeb. - Mam nadzieję, że nie narobiłem ci kłopotów? - zadał niewinne, w jego ocenie pytanie, pijąc do wydarzeń w ślepym zaułku. Nie był do końca pewien, czy jego wyznania zostały ciepło przyjęte, a nazwisko Auster Benjamin w Kwaterze Aurorem kojarzyło się jednoznacznie - z tym złem wcielonym, gadem, pijaczyną i szemranym dziennikarzyną.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Wyglądał niezaprzeczalnie atrakcyjnie i Isolde z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że naprawdę się postarał. A więc Auster potrafił wyglądać elegancko, porzucając styl "na wygniecionego dziennikarza, który ma ambicje literackie". Gdyby przyszedł wymemłany, poczułaby się zlekceważona i zażenowana (bo ona sama jednak trochę się postarała - bez ekstrawagancji i ostentacji, ale jednak), ale teraz, gdy pokusił się nawet o krawat, była jeszcze bardziej podejrzliwa. Wychodzi na to, że Benjamin nie miał szans na dodatkowe punkty za wygląd. Ups. Zrozum tu kobiety. Zrozum tu Isolde. Zmarszczyła leciutko brwi na ten prztyczek w nos. Próbował z nią flirtować czy tylko ją podrażnić faktem, że dała się wmanewrować w kolację przy blasku świec, zamiast twardo trzymać się biznesowego lunchu - najlepiej z kanapką z jajkiem w roli głównej, bo mało co równie skutecznie rozwiewa aurę romansu. A jednak to, że trochę ją adorował nie był zupełnie niemiły. Od wieków nie była na tego rodzaju kolacji (nie randce!) i przyjemnie było poczuć się tak... kobieco. Zaskoczył ją, gdy odsunął jej krzesło, ale nie dała tego po sobie poznać i z wdziękiem przyjęła ten gest. Niełatwo było ją zbić z tropu kurtuazją, a przynajmniej nie tak, by otwarcie się do tego przyznała. Poczuła zapach jego perfum - męski, nienachalny, z rodzaju tych, które dyskretnie podkreślały obecność zamiast ją obwieszczać. Miał dobry gust, choć przyznanie tego przychodziło jej z trudem. Nie zastanawiała się jednak nad tym, co kryło się pod garniturem ani nawet nad smakiem jego ust, co pewnie odnotowałby z pewnym żalem. Bardziej interesowały ją jego pobudki i intencje. Krok po kroku, panie Auster. Nieszczęście Is polegało na tym, że nie była w stanie być nieuprzejma ani otwarcie wroga wobec kogoś, kto traktował ją tak uprzejmie i z klasą. Trudno powiedzieć, czy to jej gryfońskie poczucie sprawiedliwości, czy może arystokratyczne wychowanie, dość że nie potrafiła wygłosić tej przemowy, którą ułożyła sobie w domu pt. "Auster, jesteś mi winien podziękowania i nie myśl sobie, że to spotkanie cokolwiek znaczy i że wyciągniesz ode mnie informacje na temat innych spraw". Dlatego oboje siedzieli przez chwilę w ciszy, nieco zażenowani i niepewni, jak zacząć. - Och. Dzięki - odparła, bo ten komplement był tak zdawkowy, że musiałaby mieć szesnaście lat, żeby się na niego oburzyć. Poszła w jego ślady i skupiła się na menu. Już chciała zapytać go, czy coś poleca, kiedy wybawił ją z kłopotu, pierwszy zadając pytanie. - Nie, na szczęście. A twoje zeznania były bardzo przydatne. Dobrze, że nie narobiłeś kłopotów sobie - zauważyła z lekkim wyrzutem, unosząc na niego duże, niebieskie oczy. Naprawdę, niewiele brakowało, by musiała wyciągać sztylety z jakiejś części jego ciała. I miała nadzieję, że był tego świadom. - Nie będziesz już za mną chodził? - zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. Chciała to ustalić i zmusić go do obietnicy - nawet jeśli nie ufała jego słowom.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Kłopoty to przecież moje drugie imię. Ugrzęzło mu w gardle, gdy się tak na nią wpatrywał. Auster zdecydowanie miał swój gust – uwielbiał połączenie blond włosów i niebieskich oczu, a te wwiercały się teraz w jego duszę. Poczuł się jeszcze bardziej skrępowany niż kilka chwil temu, świadomy faktu, że gdyby nie szybka reakcja Isolde, musiałby się aportować z trzaskiem z miejsca zdarzeń. Poprawił się na krześle, na którym nagle zaczęło mu być niewygodnie i chrząknął, nie spuszczając spojrzenia swoich chłodnych tęczówek z jej źrenic. - Czyli jednak nie jestem taki bezużyteczny, jak mogłoby się zdawać? – mruknął z łobuzerskim uśmiechem, prowokując ją do Merlin wie czego. Potem poświęcił chwilowo uwagę menu, zastanawiając się, czy nie Isolde nie opuści ich stolika przed zaserwowaniem dania głównego. Jeśli Bloodworth była ciekawa jego prawdziwych intencji, to było ich dwoje. Podsumujmy fakty – zaprosił ją do całkiem przyzwoitej knajpy w piątkowy wieczór, już myśląc o tym, jakie zamówi dla nich wino. Zestresowany jak jasna cholera, niemal nieśmiały, choć to mu się przecież nie zdarzało. W przerwach od rozbierania ją w myślach, już układał przemowę, która miała zachęcić ją do dalszej współpracy. A od wstrzymanego potoku słów i feerii obrazów, wizji jak rozpina zameczek jej chabrowej sukienki, rozbolała go głowa. Rozejrzał się nerwowo po sali, szukając kelnera, który mógłby zbawić go lampą wina. Ewentualnie butelką. Gdy zadała pytanie, przez chwilę go zatkało. Przecież na tym polegała właśnie ich gra, ona pracowała, a on jej przeszkadzał. Ona się na niego wściekała, a on zbywał to zawadiackim uśmiechem i głupią uwagą. Ona dawała się wyprowadzać z równowagi, a on lubował się w balansowaniu po krawędzi granic jej cierpliwości. - A przestaniesz chadzać po Nokturnie sama? – zapytał, okazując tym samym swoistą troskę. Nie chciał nic jej obiecywać, bo przecież nie sądził, że będzie spotykać z nim z własnej, nieprzymuszonej woli. Zachowywał się trochę jak dziecko, któremu ktoś chciał odebrać zabawkę. Trochę się naburmuszył, co nieudolnie starał się ukryć pod fasadą żartobliwości. Szczerze zmartwiony faktem, że Isolde prędzej czy coś później stanie się bez jego czujnego oka. - Nie wiem, czy nawet jakbym ci to obiecał, czy byś mi uwierzyła. Przecież moje słowo jest nic niewarte – dodał po chwili, podążając wzrokiem za przechodzącym obok kelnerem. Tak się złożyło, że zanim mogła odpowiedzieć, zamówił dla nich butelkę całkiem drogiego wina. Gdy obsługa lokalu poszła w swoją stronę, Auster spojrzał na Is z iskrami rozbawienia w oczach. - Nie przecz, nie chciałbym, abyś splamiła swój honor kłamstwem. Spróbuję. O ile… Znowu myślał, że jest w pozycji, w której może stawiać warunki? No proszę, proszę, powodzenia Auster. - O ile od czasu do czasu poświęcisz mi swoją niepodzielną uwagę.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tym razem nie dała się sprowokować, choć przypuszczała, że swoim zwyczajem Auster zrobi wszystko, żeby wreszcie puściły jej nerwy, budząc jej złość, zakłopotanie albo jakąkolwiek inną emocję. Była czujna, bo przejrzała jego grę i nie zamierzała mu pozwolić, by znowu był górą. Nawet jeśli nie zdążyła mu tego jeszcze zakomunikować wprost. Było między nimi coś dziwnego i Isolde instynktownie wyczuwała, że to coś więcej niż misternie ukryta intryga Benjamina. To znaczy, na pewno była to intryga, ale w tym wszystkim było coś więcej niż tylko zimne wyrachowanie. Trochę tak, jakby od lat tańczyli ten sam taniec, powiedzmy fokstrota, znając kroki i rytm, a nagle jedno z nich zaczęło tańczyć walca. I co gorsza, to drugie podchwyciło - ale nadal nie zmieniało to faktu, że oboje czuli się bardzo nieswojo, nie do końca rozumiejąc powód tej zmiany ani nowe zasady. Cholernie męczące. Fakt, że był tak zaskoczony, zaskoczył ją samą. Chyba nie spodziewał się niczego innego? A może po prostu bezpośredniość jej pytania zbiła go z tropu? Jeśli nawet tak było, to jednak Auster był Austerem i wykręcanie kota ogonem przychodziło mu tak łatwo, że budziło to niemal podziw Isolde (mimo że oczywiście gardziła taką pokrętnością). Jego pytanie, nawet jeśli w istocie podyktowane troską, wydało się Isolde nieskończenie impertynenckie. Nigdy nie przypuszczała, że Benjamin żywi wobec niej jakiekolwiek pozytywne uczucia, co dość poważnie utrudniało interpretację jego słów w inny sposób, jak tylko jako wyraz męskiego lekceważenia i wyjątkowo głupią wymówkę. Poczerwieniała, ale tym razem z gniewu. - Jestem wykwalifikowanym aurorem, Auster. Nie chadzam po Nokturnie dla przyjemności, tylko wykonując czynności służbowe. Chcesz mi wmówić, że przez ostatnie lata, kiedy mieszałeś mi szyki i narażałeś na szwank moje śledztwa, tak naprawdę bawiłeś się w mojego patronusa? Jeśli sądzisz, że jestem całkowitą idiotką i uwierzę w taką bajeczkę, to jesteś w błędzie. Zresztą to ty siedziałeś dziś ukryty za śmietnikiem, nie ja - syknęła gniewnie, nachylając się w jego stronę i dbając, żeby nikt postronny jej nie usłyszał. Jej oczy lśniły gniewem i prawdopodobnie była w tym wzburzeniu niezwykle pociągająca. Na popis autoironii nie zdążyła odpowiedzieć, bo przy ich stoliku pojawił się kelner, a Auster zamówił im wino, na które Isolde zupełnie nie miała ochoty, ale równie dobrze mogła mu pozwolić wypić je samemu, kiedy już powiedzą sobie wszystko, a ona ostentacyjnie wyjdzie z restauracji. Nie lubiła scen, ale nie lubiła też spędzać więcej czasu niż to konieczne z kimś, kto doprowadzał ją do szału i miał złe zdanie na jej temat. - Nigdy nie dałeś mi szansy, żebym poznała wartość twojego słowa - zauważyła sarkastycznie, najeżona jak kotka, nie podzielając jego rozbawienia. Dopiero po chwili dotarło do niej w pełni, co proponował. I że bezczelnie stawiał jej warunki. I że najwyraźniej ją podrywał, choć nie było w tym sensu ani logiki. Znów poczerwieniała i tym razem naprawdę nie było wiadomo, jakie emocje biorą górę. - Auster. Pozwól, że podsumuję - sugerujesz, że być może przestaniesz mi utrudniać śledztwa, jeśli od czasu do czasu się z tobą umówię. Pozwalam sobie streścić i sparafrazować twoją wypowiedź, żeby w pełni dotarł do ciebie jej absurd. Już? - zapytała, po czym po chwili pauzy kontynuowała. - Na utrudnianie pracy aurorom jest odpowiedni paragraf, więc fakt, że w ogóle zadaję ci to pytanie, jest przejawem mojej dobrej woli. Nie wiem, czy bardziej zależy ci na informacjach, które chcesz ode mnie uzyskać, czy na pójściu ze mną do łóżka, ale przypominam, że zazwyczaj tymi, którzy ujawniają po seksie tajemnice, są mężczyźni, więc trafiłeś pod zły adres. W dużym skrócie - z mojej strony nie możesz liczyć ani na seks, ani na dzielenie się poufnymi informacjami, a nie przypuszczam, żeby moje towarzystwo było dla ciebie zajmujące z jakiegokolwiek innego powodu, dlatego odpowiedź brzmi "nie" - zakończyła Isolde. Mimo jej lśniących gniewem oczu i zarumienionych policzków głos miała cały czas opanowany, a każde słowo, mimo że ciche, było starannie odmierzone i wymierzone w Benjamina. Zamilkła, dając mu szansę na odparcie jej ataku. W gruncie rzeczy była ciekawa, jak będzie próbował się wyłgać. Taka walka, przepychanka słowna była czymś, do czego oboje przywykli i chyba tak było im wygodniej, mimo że w głębi duszy Isolde miała nieprzyjemne uczucie, że być może w Benjaminie jest coś dobrego i szczerego, ale złe doświadczenia i świadomość jego talentu do manipulacji skutecznie spychały to przeczucie na dalszy plan.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Czy on potrafiłby normalnie? Mimo wszystko - tak. Nie było to też takie niespotykane, wobec szerokiego grona kobiet zachowywał się całkowicie zwyczajnie - nie prowokował ich, nie podjudzał, nie stosował względem nich jakichś chorych gierek. Ale Isolde nie była byle kim - znali się od wielu lat, przez ten długi czas pałali do siebie niechęcią, a miejscami nawet i nienawiścią, a on lubił ją szczególnie… denerwować. Lecz w tamtej chwili, gdy po raz pierwszy na niego syknęła tamtego wieczoru, gdy wyraźnie straciła cierpliwość skonstatował, że lubi ją też, gdy się uśmiecha. Chciałby, że uśmiechała się częściej. Przyjmował słowa krytyki z pokornym, nieco niepewnym uśmiechem. Prawda była taka, że pewnie oczekiwała od niego, że jakoś się odszczeknie. Na tym polegała specyfika ich relacji - ten jeden raz, gdy podali sobie dłonie chyba jednak niczego nie zmienił. Auster westchnął, widząc, jak pierwsza z frywolnie rzuconych przez niego uwag ją totalnie rozsierdza. Co śmieszne, ona jedyna była przejawem faktycznej troski, a nie nieudaną próbą prowokacji. Milczał, gdy nazwała go między słowami najbardziej karykaturalnym patronusem w historii świata. Nie drgnął, gdy wykpiła jego taktykę chowania się za śmietnikiem. A może nawet przelotnie uśmiechnął się na to pod nosem. To prawda, była niezwykle pociągająca, gdy się denerwowała. Na chwilę wybuch jej złości zahamowało pojawienie się kelnera, jego uwadze umknął fakt, że póki co niczego nie zamówiła. Widocznie nie miała apetytu, przemknęło mu przez myśl i po raz kolejny zastanowił się, czy za swoją bezdenną bezczelność nie czeka go w końcu zasłużona kara. Gdy przytomnie zauważyła, że w istocie rzeczy, nigdy nie dał jej szansy na ujrzenie jego skromnej osoby w świetle dotrzymanych obietnic czy lepszego sprawowania, ten nieznośny uśmieszek zniknął z jego twarzy. Po raz kolejny miała rację, ale nie chciał przyznać na głos, dlaczego tak źle traktował ją i tak wielu wokół siebie. Ta myśl, świadomość, że jeśli nie przestanie odpychać od siebie ludzi, to ktoś w końcu go skrzywdzi, uwierała jak drzazga. Przypuszczał, że Isolde w całej tej złości nie pojęłaby akurat w tej chwili, że im bardziej ją od siebie odpychał, tym większy potencjał widział w ich relacji. A gdy zwróciła się do niego po raz ostatni, racząc go monologiem równie długim, pełnym gróźb, co niejednoznacznych emocji - zamarł. W kilka chwil z pewnego siebie buca stał się bardzo, ale to bardzo zmęczonym facetem. Nie nią, a sobą, swoim charakterem i nieczystymi intencjami. Swoim brudem i tym, że tak często nie chciał nawiązywać normalnych, zdrowych relacji. Miał już, do kurwy nędzy, trzydzieści lat a w stosunku do niej zachowywał się, jakby miał siedem. Syndrom ciągnięcia za warkoczyki. Gdy w końcu zamilkła, przez jakiś czas nie przerwał ciszy. W międzyczasie kelner przyniósł butelkę wina - o dziwo, póki co, Ben nie poświęcił jej jeszcze uwagi. Chciało mu się pić i chciało mu się palić, ale jeszcze bardziej pragnął tego, by znowu się do niego uśmiechnęła. - Isolde… Dobrze wiesz, że gdybyś tylko chciała już dawno byś mnie przymknęła. - Zauważył przytomnie, patrząc nieśmiało w jej niebieskie oczy. - To śmieszne, tak długo wydawało mi się, że jesteś moim wrogiem, a gdy zrobiło się niebezpiecznie, pomogłaś mi bez wahania. Możesz mnie nienawidzić, ale za to będę ci bardzo wdzięczny. Położył rękę na stole i bezwiednie zaczął bawić się serwetką. Próbował się uśmiechnąć, lecz o dziwo, wyszło mu to słabo. Jej złość była zasadna, a on jak zwykle nie miał na swoją obronę nic a nic. Tym razem emocje - przede wszystkim niepewność - na jego twarzy, była w pełni szczera. - Nie wiem, na czym mi zależy. Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę tego nie wiem. Myślałem, że jest inaczej, ale kiedy tak na ciebie patrzę.. - mruknął, chrząknął, teraz dopiero spuścił spojrzenie. Uśmiechnął się do swojej szklanki z wodą. Jakie to życie było kurwa, komiczne. W najśmielszych snach nie przypuszczałby, że coś takiego ma prawo zaistnieć. On, mówiący Isolde Bloodworth, że: - Skłamałbym, mówiąc, że moje myśli są krystalicznie czyste. Ale wbrew temu, co o mnie myślisz, mam jakieś zasady, poza tym nie jestem idiotą. Wiem, że nigdy tak na mnie nie spojrzysz. I owszem, miałem również nadzieję, że uda mi się czegoś dowiedzieć. Widzę jednak, że mogę sobie co najwyżej pomarzyć. A wiesz o czym marzę teraz? Podniósł na nią spojrzenie swoich zimnych oczu, w których skrzył się zwyczajny, ludzki strach. - Chciałbym, żebyś dotrzymała mi towarzystwa mimo tego… tego wszystkiego. Wiem, kim jestem i co mam na sumieniu. Ale ty jesteś tak zupełnie inna. Przy tobie nie czuję się aż tak źle.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Spodziewała się po nim wszystkiego - jadowitych słów, drwiącego uśmiechu, perfidnych zagrywek, które zraniłyby ją jeszcze bardziej, ale... nic takiego nie nastąpiło. Wyraz jego twarzy zbił ją z tropu, ale brnęła w to dalej, czując, że nie może się zatrzymać, że musi mu nareszcie wyeksplikować wszystko, co nagromadziło się przez te lata, kiedy wchodzili sobie w drogę i utrudniali wzajemnie życie. Pardon, poprawka - kiedy to on wchodził jej w drogę i utrudniał życie. Zmęczyła się tym własnym wybuchem, tą powodzią słów, która miała go zgnieść, zmieść, zatopić i nie pozwolić, by kiedykolwiek znów spróbował jakichś nieczystych zagrywek. Upiła tylko łyk wody, bo z tego wszystkiego zaschło jej w gardle, ale nie miała ochoty ani na jedzenie, ani na wino. W skroni czuła nieprzyjemne ukłucie, zapowiadające ból głowy, ale chciała to wszystko zamknąć, dokończyć i nareszcie uznać za rozwiązane. A potem Auster znowu wszystko wywrócił do góry nogami, w najbardziej niespodziewany sposób, rozbrajając Isolde i sprawiając, że straciła grunt pod nogami. Teraz to ona go słuchała, nie odzywając się ani słowem, nie próbując mu przerywać ani prostować. Zaciskała palce na szklance wody, tym razem lekko pobladła, wpatrzona w niego i nagle równie bezbronna jak on sam, mimo że wciąż nieco zjeżona. Jej oczy nadal wyrażały daleko idącą nieufność, ale coś w jego mimice i gestach kazało jej wierzyć w jego szczerość, choć każde słowo padające z jego ust wydawało się zupełnie nieprawdopodobne. Jakby ktoś zabawił się jej kosztem, pijąc eliksir Wielosokowy i przybierając postać Bena - a przecież nie miała wątpliwości, że mówi do niej właśnie Auster, którego głos znała aż za dobrze i nie pomyliłaby z żadnym innym. Czy zatem był tak wytrawnym graczem, że mamił ją nawet teraz, tą udawaną szczerością i bezbronnością? A może jej intuicja miała rację i rzeczywiście w Benjaminie było coś dobrego, coś prawdziwego i wreszcie postanowił to przed nią odkryć? Czuła się zagubiona i jego słowa z trudem do niej docierały, mimo że przesłanie było zaskakująco proste i szczere. Nigdy nie widziała u niego takiej gamy emocji. Ludzkich emocji, innych niż pogarda, nienawiść, może odrobina złośliwego rozbawienia czy zaciekawienie. Bała się mu zaufać, a jednocześnie czuła, że chyba pierwszy raz w nic z nią nie gra. Że pokazuje jej swoje prawdziwe oblicze, prawdziwe intencje i pragnienia. I było jej z tym dziwnie. Milczała przez chwilę, pobladła i oszołomiona, aż wreszcie delikatnie skinęła głową, po czym upiła łyk wody, próbując wziąć się w garść. - Ja... dobrze. W porządku. Dotrzymam ci towarzystwa - powiedziała cicho, odwzajemniając jego spojrzenie i mając dziwne uczucie, jakby z twarzy Benjamina spadła jakaś maska, a ona pierwszy raz zobaczyła go takim, jakim naprawdę był. Czy to możliwe, że przy niej naprawdę czuł się lepiej sam ze sobą? Że mogła mieć na kogoś taki wpływ? Na kogoś takiego jak Benjamin Auster? Ta myśl była przyjemna, może nawet zbyt przyjemna, dlatego Isolde jednocześnie z przyjemnością się nią bawiła i nie dowierzała jej, mając świadomość, że być może jest to tylko bardzo zgrabne pochlebstwo, a Benjamin doskonale władał słowem. - Nie nienawidzę cię, Ben. Nie mam do ciebie zaufania i wiele rzeczy mam ci za złe, ale nie czuję do ciebie nienawiści - dodała po chwili, bo to wydało jej się ważne. I równie szczere jak jego wyznanie. - Może napijmy się wina - zaproponowała, bo chyba potrzebowała czegoś, co pomoże jej odzyskać równowagę w tej dziwnej sytuacji. Woda nie do końca sprawdzała się w tej roli.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie spodziewał się zarówno tego, że stać go na taki wybuch szczerości niepodszyty jakimiś ukrytymi intencjami, ani tego, że Isolde mu nie odmówi. Był niemalże pewny, że gdy tylko wysłucha go do końca, wstanie i wyjdzie. Jak widać warto - wbrew temu, w co wierzył - być szczerym. Jakaś część niego nawet chciała, by stąd wyszła. Mógłby wtedy bez żadnych wyrzutów sumienia robić z siebie ofiarę, schlać się na potęgę i zajść po raz kolejny w tym miesiącu do ziomka. Tak się jednak nie stało, a mimo tego co pomyślał o takim scenariuszu… nawet się ucieszył. Nieporadnie się do niej uśmiechnął, chyba rozumiejąc, że wprowadził dziwny i poważny nastrój. Trzeba było to zmienić, mieli się przecież dobrze bawić, a jeśli nie to przynajmniej spróbować. Nie nienawidzę cię… jak dziwnie było mu to usłyszeć. Był przyzwyczajony do tego, że wzbudzał u ludzi skrajne emocje. Czy to z powodu pracy czy tego jaki był po niej. Nie miał zbyt wielu zaufanych powierników. Niewiele osób darzyło go szacunkiem, żeby nie powiedzieć sympatią. Nie spuszczał z niej spojrzenia, mając na uwadze szczególnie niebieskie oczy. A gdy powiedziała "Ben", również jej usta. Przemknęło mu przez myśl, że chyba pierwszy raz w życiu zwróciła się do niego tak… pieszczotliwie. Nie Auster, jak to zwykła robić przez lata. Nie w sposób oficjalny, “Benjamin”, jak to wymsknęło się jej ostatnim razem. Nie, powiedziała do niego w sposób świadczący o tym, że w jakimś stopniu pała do niej sympatią. Albo przynajmniej chwilowo nie postrzega go jako rywala. - Powinnaś - odpowiedział w końcu, patrząc na nią ostrożnie. - Tak byłoby dla ciebie lepiej. Ale z drugiej strony, nie mógłbym nienawidzić ciebie. Nie chcę. Gdy zaproponowała wino, szybko podchwycił temat. On również potrzebował czegoś, co pozwoli przywrócić mu równowagę i uspokoi wzburzone emocje. Poprosił kelnera o butelkę białego wina, tu spojrzał na Isolde, jeśli nie białe to czerwone. I już wkrótce stały przed nimi dwa kieliszki. - Może coś zjedzmy. Masz ochotę na steka? Jadasz mięso, Isolde? - zapytał, biorąc kartę do ręki. Chciał powiedzieć Is, ale jeszcze się bał. Czuł, że nie chce skakać na głęboką wodę, bo zbyt pochopne i butne zachowanie mogłoby ja tylko spłoszyć albo urazić. Zrozumiał też, że nic o niej nie wie. Owszem, przez wiele tych długich lat wykształtował w swojej głowie pewien obraz Isolde, ale ile mógł mieć wspólnego z prawdą? Zgadywał, że niewiele. Na pewno była jedną z tych kobiet, która o siebie dbała. Demakijaż, kąpiel, maska na twarz. W jego głowie była wegetarianką i nie pijała kawy, tylko herbatę. Albo yerba mate. Miała na pewno przestronne, schludne mieszkanie. I kota - tylko ile z tych rzeczy było bujdą? - Wiem, że to to o wiele lat za późno, ale może spróbujmy zacząć od nowa. Obiecuję trzymać się z dala od twojej pracy i w ogóle. Od ciebie. Chyba, że będziesz chciała spędzić ze mną czasem jakieś popołudnie. Wiesz, mam wiele wad, ale pośród nich jedną wielką zaletę. Uwielbiam spacerować, znam Londyn jak własną kieszeń i mógłbym ci sporo poopowiadać o jego historii. Starał się rozluźnić atmosferę, toteż posłał jej przemiły uśmiech. W życiu nie spodziewał się, że spotkanie będzie miało taki przebieg. Może w gruncie rzeczy dobrze wyszło, że wszystkie jego plany spaliły na panewce. Mogli przynajmniej oczyścić atmosferę.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ben brzmiało w jej ustach dziwnie, ale nie nieprzyjemnie. Sama była tym zaskoczona, ale nie miała odwagi spróbować ponownie, jeszcze nie teraz, kiedy stąpali po kruchym lodzie wzajemnego zrozumienia i zawieszenia broni. Ben. Mogła się domyślać, że Benjaminem nazywał go ojcem, a Austerem pewnie większość ludzi, z którymi nie był w przyjaznych stosunkach. A przypuszczała, że było ich niemało. Nie rozumiała, dlaczego znajdował taką przyjemność w opryskliwości i zadawaniu bólu swoimi słowami, ale przeczuwała, że w ten sposób wyrażają się jego własne rany i doznane krzywdy. Nie trzeba było być aurorem, by rozumieć prostą zależność - że zwykle krzywdzą ci, którzy sami doświadczyli krzywdy i że nienawiść rodzi nienawiść. W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów Isolde nadal była idealistką i mimo że walka ze zbrodnią wymagała niejednokrotnie brutalności, a w każdym razie przemocy, Is nie lubowała się w wymierzaniu kary, w tępieniu przestępców czy dawaniu im nauczki. W jej naturze leżało poszukiwanie sprawiedliwości dla ofiar, nie dla oprawców. Chciała zapobiegać, a nie leczyć - chronić, a nie karać. Była to subtelna różnica, ale wyczuwalna nie tylko przez innych aurorów, ale też przez ofiary i świadków, które zwykle chętnie z nią współpracowały, instynktownie wiedząc, że ona chce pomóc bardziej niż pomścić. Pracowała na rzecz dobra, zamiast tylko przeciwko złu. Dlatego potrząsnęła teraz głową i uśmiechnęła się do niego łagodnie, niemal pobłażliwie. - Nie, ja nie nienawidzę. Nie mogłabym być aurorem, gdybym nienawidziła. To destrukcyjne. I bardzo łatwo zapomnieć, o co w tym wszystkim chodzi. O co powinno chodzić - powiedziała cicho, spokojnie, patrząc mu w oczy. - To dobrze, że nie chcesz. I że nie nienawidzisz. To bardzo utrudnia wspólne jedzenie kolacji - zażartowała, trochę się rozluźniając i odzyskując grunt pod nogami. Poprosiła o białe wino, czując ulgę, że dali sobie tę chwilę na odzyskanie równowagi i zmianę tematu. Uśmiechnęła się do niego lekko, również sięgając po menu. - Jadam. Przy moim trybie życia nie wytrzymałabym długo bez solidnej dawki białka. Ale tym razem chyba wybiorę coś lżejszego niż stek... Coś polecasz? - zagadnęła, zaskakująco zgrabnie podejmując tę trywialną, grzecznościową rozmowę. Dziwnie było rozmawiać z Austerem w taki sposób - jakby znajdowała się na pierwszej randce z kulturalnym młodzieńcem podstawionym jej przez jakąś cioteczną babkę - i miała wrażenie, że to jakaś farsa, ale... było miło. Nawet jeśli oboje czuli się nieco odrealnieni. Pewnie byłby zaskoczony, gdyby zobaczył jej nieidealne życie. Kochała zwierzęta, ale nie chciała żadnego skazywać na samotność w czasie jej nieobecności. Mimo że zawsze pamiętała o demakijażu, to malowała się bardzo oszczędnie, a na bardziej skomplikowane zabiegi pielęgnacyjne miała czas tylko od czasu do czasu. Piła kawę z upodobaniem (choć nie była od niej uzależniona), a choć dość dbała o jakość jedzenia, to nie narzucała sobie żadnych ścisłych diet, kierując się bardziej rozsądkiem niż liczbą kalorii. Zresztą często nie miała czasu na nic wyszukanego i musiała się zadowolić złapaną w przelocie kanapką. Jej mieszkanie, owszem, było przestronne i utrzymane we względnym porządku, ale jego głównymi cechami były przytulność i spokój. Nie brakowało zapomnianych kubków, przerzuconych przez oparcie szalików czy pozostawionych na kanapie książek, ale dzięki temu jej mieszkanie było domem, a nie tylko hotelem. Kto wie, może Ben kiedyś sam się o tym przekona? Słuchała go z zaskoczeniem i odrobiną nieufności, ale w gruncie rzeczy... wierzyła mu. Wierzyła w szczerość jego intencji, choć wydawało się to zupełną głupotą z jej strony po tylu latach ciągłych utarczek i konfliktów. Uśmiechnęła się niepewnie. - Dobrze, dziękuję... A więc... zakopmy topór wojenny. I, hm, możemy się kiedyś wybrać na jakiś spacer - zgodziła się, choć to wszystko wydawało jej się absurdalne. Prawie oczekiwała, że zaraz spod stolika wyskoczy ktoś z okrzykiem "nabrałaś się!". - Bardzo zgrabna autoreklama - dodała żartobliwie, chcąc pokryć własne zmieszanie. Merlinie, czy on jej proponował randki? Nie, Isolde, nie panikuj. Nie masz piętnastu lat, prawda? Ludzie mogą chodzić na spacery po Londynie tak... po prostu. Dla zdrowia. - I... na razie mogę zaproponować, że udzielę ci informacji na temat tej sprawy, skoro i tak się w nią wplątałeś - dodała, chcąc się jakoś zrewanżować i również okazać dobrą wolę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Jak to jest nie chcieć nienawidzić? I jak to jest nie nienawidzić siebie? Te dwa pytania przemknęły mu przez głowę, gdy uśmiechnął się w odpowiedzi na żart Isolde. Znali się sto lat, można powiedzieć, że znali się jak zły szeląg – a przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało. Miał podstawy, by podejrzewać, ile jest w niej dobra i idealizmu – widział to z daleka, gdy obserwował ją w pracy, ale teraz miał również okazję zauważyć to z bliska. To destrukcyjne – tak powiedziała, ale co może wiedzieć o prawdziwym zniszczeniu? Sporo, Ben - przypomniał głos gdzieś z tyłu głowy - jest w końcu aurorem, regularnie spotyka się ze złem, śmiercią i wszystkim tym, co może kryć się w najmroczniejszym z ludzkich dusz. Skąd jest więc w niej tyle światła? Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie, po prostu na nią patrzył, starając się ukryć, jak bardzo zaburzała jego światopogląd. Jak to, że autentycznie fascynują go zakamarki umysłu Isolde Bloodworth go burzy… W tym co powiedziała, kryła się jeszcze jedna ważna informacja. A więc w istocie rzeczy chce zjeść z nim posiłek. Można powiedzieć, że w tej pięknej scenie brakuje tylko symbolicznego połamania się chlebem. Ku lepszemu światu, w którym panuje bezkresny i niepodzielny pokój – pomyślał Ben, zerkając na jej oczy. Ta myśl go rozbawiła, więc w końcu wesoły grymas sięgnął jego spojrzenia. I po raz pierwszy w życiu spojrzał na nią jakoś inaczej. Nie kochanka, nie rywalka, nie waleczna pani auror. Isolde, po prostu, a może nawet Is? Wiedział, że nie może sobie pozwalać na zbyt wiele, ale w tym momencie nieświadomie i tak przekroczył już Rubikon. W końcu pozwolił sobie na to, żeby prawdziwie zapałać do kogoś sympatią. - Co polecam? Na Melina, nie mam pojęcia, nie sądziłem, że dotrwasz do posiłku – zaśmiał się, szczerze i bardzo nieroztropnie, a było w tym coś bardzo szczeniackiego. Ale nie w złym sensie, po prostu widać było, że nie pogrywa w nią już w żadnej gierki. - Yyy… jeśli nie stek to może lazania? Nie ma to jak dobra, włoska kuchnia, dużo sera i w ogóle – Jego dłoń pomknęła ku górze, wykonał nią nieokreślny gest mający przedstawiać nie wiadomo co. Potem na nią spojrzał i pomyślał sobie, że wygląda tak upierdliwie ślicznie, że musi się napić tego cholernego, białego, wina. Słodkie czy kwaśnie, dajcie mu cokolwiek. Poczuł się… obco. Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie, spotkanie które przekornie chciał uczynić randką, spotkanie na którym skoczyli sobie do gardeł, spotkanie na którym się skruszył, przez to w tej chwili niebezpiecznie zmierzało w stronę… randki właśnie. Na słodką Morganę, jakie to głupie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miał już tylko i wyłącznie sprośnych myśli, polegających na rozebraniu jej do naga i wypróbowania, kto dominowałby w łóżku. Och, nie teraz chciał ją p o z n a ć. Słuchać tego, na co być może był głuchy przez tyle długich lat. Przekonać się, czy jego wyobrażenie Isolde Bloodworth jest jakkolwiek prawdziwe. Puścić jej ulubioną płytę i dowiedzieć się, co o niej sądzi. I wreszcie chciał zapytać, jak to jest nie umieć nienawidzić ludzi. Te myśli zaatakowały go nagle i naprawdę się ich przestraszył. Spojrzał mimo to w jej oczy, bo choć bywał tchórzem w kwestiach relacji międzyludzkich, poczuł, że nie ma siły już dłużej uciekać. Posłał jej niepewny uśmiech, przekonany, że gdyby tylko dowiedziała się o czym teraz marzył, nieźle by się zdziwiła. Ale na pewno nie byli na tym etapie znajomości długo jeszcze nie będą. Od zakopania toporu wojennego do spędzenia razem nocy, szczególnie takiej pozbawionej seksu, jest milion lat świetlnych. - Cudownie – odpowiedział, śmiejąc się raz jeszcze, tym razem w odpowiedzi na jej komentarz. Wykonał taki gest, jakby zdjął z głowy kapelusz i pomyślał sobie, że dawno się tak nie wygłupiał. Jeśli widział, że jest zmieszana, to zupełnie się tym nie przejął. O ile dobrze się bawiła, nie zamierzał nadmiernie analizować każdego jej ruchu, zmiany w twarzy i jej gestów. Chociaż przez chwilę, po prostu chciał być… a nie obserwować, jakby w strachu, że… No właśnie, temat szybko zmienił się na pracowy. Ale Benowi nie praca była teraz w głowie, toteż machnął ręką. Chciał odpowiedzieć, ale przerwało mu pojawienie się kelnera. Pospiesznie zamówił lazanię (i dla pani to co chce pani), przyjął wino (które rozlał do kieliszków), odprowadził kelnera wzrokiem. - Dziękuję, doceniam to. Ale póki co, skoro zakopaliśmy już wojenny topór to może… odłóżmy to na potem. W piątek, piąteczek, piątunio nie przystoi rozmawiać o pracy. – mruknął tym swoim lubieżnym głosem, tym razem nie mając nic zdrożnego na myśli, ot, przyzwyczajenie. A potem uniósł kieliszek do góry. - Za nowe początki? Zapytał i świat zatrzymał się na bardzo długą chwilę. Do czasu, aż nie usłyszał jej odpowiedzi.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To nie tak, że Isolde nie miała w sobie ani odrobiny mroku. Ona po prostu nigdy nie ustawała w walce z tą ciemną stroną swojej osobowości, zgodnie zresztą z tym, co dawno temu powiedziała Benowi na hogwarckim korytarzu, kiedy przyłapała go na schadzce z jakąś dziewczyną. Nadal wierzyła we wszystko, co wtedy mu wyłożyła, mimo że nie była przecież ślepa na różne niuanse i odcienie szarości. Czy czasem wątpiła w słuszność swoich przekonań, widząc całe to cierpienie, to zło i brutalność, z którymi miała do czynienia w pracy? Naturalnie, że tak. Ale po chwili zwątpienia niezmiennie chodzoiła do tego samego wniosku - że w obliczu zła nie wolno się poddać i właśnie z tym większym oddaniem należy walczyć po stronie dobra. Wierzyła nie w to, że dobro zawsze zwycięża, ale że POWINNO zwyciężać, a ona robiła, co w jej mocy, żeby choć na chwilę przechylić szalę na jego korzyść. Sama Isolde też nie była pewna, kim dla siebie się stali w wyniku tego dziwnego splotu wydarzeń, a może po prostu skrajnej bezmyślności Bena, która doprowadziła ich do tego miejsca. Jednak, w jakiś dziwny sposób, nie żałowała, że się tu znaleźli. Nigdy nie lubowała się w wynajdywaniu sobie wrogów czy choćby przeciwników - było ich wystarczająco wielu z racji wykonywanego przez nią zawodu - dlatego zakopanie wojennego topora z Benjaminem, budziło tyleż niedowierzanie, co zadowolenie, a może nawet... radość? Merlinie, nigdy nie przypuszczała, że Benjamin może wywołać u niej jakiekolwiek pozytywne emocje! Mimowolnie zawtórowała mu śmiechem, przy okazji konstatując, że chyba pierwszy raz widzi Bena tak... chłopięcego, szczerego i pozbawionego masek. I była to naprawdę miła odmiana po latach cynizmu i szpilek ironii, wbijanych z ogromną precyzją. - Szczerze? Ja też nie sądziłam, dlatego nie przemyślałam, co zamówię - wyznała z rozbawieniem, po czym lekko przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok, zaskoczona przebiegiem ich spotkania. Skinęła głową. Właściwie nie była pewna, czy ma ochotę na lazanię, ale była głodna, a jedzenie w tym momencie było kwestią drugorzędną. - Dobrze, niech będzie lazania - zgodziła się po prostu, odwzajemniając jego spojrzenie. Ona też czuła się dziwnie w tej nowej roli, nowej dynamice ich znajomości. Jakby mieli zacząć od nowa, mimo że przecież to nie było możliwe, nie po tych wszystkich latach rywalizacji i ostrych słów. Dlatego patrzyła na niego z ciekawością, ale i pewną nieufnością, której mimo wszystko nie mogła się wyzbyć. Zawsze ceniła jego inteligencję i w jakiś sposób lubiła ich rozmowy, nawet jeśli z pozoru służyły tylko ustaleniu, kto jest górą. A mimo to sprawiały jej przyjemność intelektualną, za cenę nieprzyjemności emocjonalnej. Teraz - przemknęło jej przez myśl - może wreszcie dowie się czegoś więcej o wnętrzu tajemniczego Benjamina Austera. O jego bardziej ludzkiej stronie, bo niewątpliwie takowa istniała i Isolde cieszyła się, że wreszcie zajrzy za kulisy, odkryje choć jakąś część prawdy na jego temat. Paradoksalnie jej wyobrażenia na temat kontynuacji ich znajomości były zarówno mniej konkretne, jak i mniej sentymentalne niż jego, ale gdyby poznała jego myśli, na pewno by się nie obraziła. Może nawet czułaby się wzruszona, że Benjamin uważa jej (w jej mniemaniu) prostą filozofię życiową za tak zajmującą. A jej życie wewnętrzne za dostatecznie inspirujące i ciekawe, żeby się z nim liczyć. Był całkiem uroczy, kiedy tak błaznował, i Isolde poczuła jakieś podejrzane ciepło w okolicach serca. Nie wynikało ono co prawda z przypływu romantycznych uczuć względem Bena (przynajmniej nic na ten temat nie wiedziała), ale raczej z faktu, że nawet Auster ma jasną stronę i potrafi się wygłupiać. I nawet jeśli nadal była nieco zmieszana i zbita z tropu tym wszystkim, to nie było to niemiłe. Zaskoczył ją, zbywając jej ofertę machnięciem ręki. Zamówili dwie lazanie i wino, po czym podjęli temat. - Na Merlina, jeszcze chwila i zacznę podejrzewać, że jestem tu jedyną pracoholiczką - uśmiechnęła się lekko, mimo że ton jego głosu odrobinę ją zaniepokoił. Skinęła głową. - Za nowe początki i zakopane topory - podjęła, unosząc swój kieliszek w toaście i patrząc mu w oczy. Przez myśl przemknęło jej, że przynajmniej kilkadziesiąt osób przeżyłoby szok, widząc ich w tej chwili. I w jakimś sensie ta myśl sprawiła jej równie dużą przyjemność jak smak wina.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Gdy przegryzła wargę i opuściła spojrzenie, on nie mógł oderwać od niej oczy. Od razu pomyślał sobie o tym, że wygląda najlepiej, gdy daje sobie odrobinę przestrzeni, by przeżywać w zdrowy sposób to, co czuje. Nie bacząc na to, jak wielką hipokryzją była akurat taka myśl. Ale nie chodziło mu już, niestety dla niego, jedynie o to, jak wygląda. Bardziej zajmowało go już to, kim jest i jak się tym kimś stała. Dlatego, gdy już wznieśli toast… zaczął mówić. Opowiadać o tym, co go na co dzień inspiruje i pytać o to, co napędza ją do działania. Mówił o swojej ulubionej sztuce, o teatrach, do których chodzi, cicho licząc na to, że po spacerze da się zaciągnąć chociaż raz na widownię. Lecz nie tylko mówił, również słuchał. Uważnie ją obserwował, nie chcąc wręcz przerywać jej toku myślenia. Przynieśli lazanię, a oni dalej byli pochłonięci rozmową. Ze sztuki temat zmienił się na na jedzenie. Opowiedział jej o tym, co podobało u się w Venetii, skrupulatnie omijając w swojej gastronomicznej historii postać Laeny. Pizza ze szparagami, a jaka była pyszna, wiesz? Wysłuchał co ona ma do powiedzenia w kwestii kulinarnych (i nie tylko) podróży. A gdy już temat zszedł na rozmaite destynacje, które chcieli odwiedzić, nie od razu i ze wstydem przyznał, że bardzo chciałby zobaczyć Stany Zjednoczone. Dlaczego? Ach to bardzo proste, Benjamin uwielbiał rap, zarówno ze wschodniego, jak i zachodniego wybrzeża. I jazz, więc Nowy Orlean również był przystankiem obowiązkowym. A tobie co się najbardziej podobało w Himalajach? Poza weselem, na którym dałaś mi w nos? Nawet nie zauważył, jak skończył się ich posiłek. I wino, a tematy wciąż nie. Powoli robiło się późno, ale był przecież piątek. Dywagował nad faktem, czy nie zamówić drugiej butelki, ale dobrze wiedział, że nie powinien. Benjamin po jednej butelce na pół może i miał swój czar, ale po drugiej miał coraz większe potrzeby. A wszystko w nim wręcz krzyczało, by nie spierdolić tej nocy swoimi wygórowanymi wyobrażeniami i nierealnymi oczekiwaniami. - Było... bardzo przyjemnie - powiedział, gdy zapłacił już za kolację. Posłał jej stosunkowo nieśmiały uśmiech, a potem szybko spojrzał gdzieś w bok. Dziwiło go to, jak dobry miał humor. Dziwiło, że z jej powodu. Niczego się przecież nie dowiedział, nie pozyskał Isolde ani w roli informatora ani tym w jakiejkolwiek innej. Niby nic się nie stało, a jednak nic nie było już takie same. I wiedział, że nie będzie. A najgorsze, że to wcale mu nie przeszkadzało. Odprowadził ją do drzwi, bynajmniej wzrokiem. Powstrzymał się od pytania czy potrzebuje eskorty do domu, bo była przecież kim była i jak doskonale było mu wiadome, nie potrzebowała. A on nie chciał zarobić w nos. Pożegnanie było nieco niezręczne, nie wiadomo było, czy uścisnąć rękę, przytulić się czy co gorsza, dać całusa. Zdecydował się więc na zachowanie dystansu i tylko mruknął na do widzenia. - Do rychłego zobaczenia. - Obiecując sobie, że już w poniedziałek pośle jej sowę. Chciałby dzisiaj, ale nie może. Musi wrócić do domu, porządnie się schlać i przemyśleć wszystko, co dzisiaj zrobił. Czemu nie zgodziła się wrócić z nim? Co się tak właściwie wydarzyło? I czemu, do cholery, czuje się z tego powodu taki szczęśliwy?
Zt x 2
+
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Widziadła:C nie Część 1 - produkty :2 Część 1 - przygotowany drink:4 Część 2 - produkty:4 Część 2 - przygotowany drink6
To, że Adela miała dosyć pracy w Miodowym Królestwie było faktem - użeranie się z klientami, słaba wypłaca i absolutny brak wyzwań, sprawiały, że coraz bardziej ciągnęło ją do poszukiwania nowego zajęcia. Aktorstwo nie wydawało się jednak w tym momencie planem na życie, a jedynie zabawą, a jej zasoby czasowe utrudniały podjęcie bardziej ambitnych poszukiwań, dlatego uznała, że najlepiej szukać w miejscach, które już się zna. Taką przestrzenią było oczywiście magiczne gotowanie. Korzystając z okazji, Adela wyżuliła od rodziców 80 galeonów i postanowiła zrobić kurs barmański. Początek wydawał jej się inspirujący, szczególnie biorąc pod uwagę, że trafiła na instruktora, który był mistrzem alkoholi. Wymagał dużo, ale Honeycott lubiła wyzwania, więc cieszyła się na ten czas. Mimo, że jak to młoda, rozrywkowa osoba - lubiła sobie wypić, to dopiero podczas kursu zdała sobie sprawę, jakie cuda można robić z alkoholi. Zachwyt trwał jednak do momentu pierwszego błędu, gdy zdecydowanie przegięła z mietą i lodem. Zaczęła pracować nad tym, żeby to naprawić - więcej limonki, więcej likieru, jedno czy dwa zaklęcia. Drink udało się uratować, a przypadkowo powstała niebieska otoczka otrzymała niespodziewane komplementy od mistrza kursu. Tym sposobem Adela przeszła do następnego etapu kursu. Drugi etap miał być znacznie trudniejszy, ale Honeycott była dobrej myśli. Niestety nie było szansy, by od kogoś ściągnąć ten piekielnie trudny drink, więc pozostało zdać się na siebie. Mieszanka składników wyszła świetnie, co pochwalił sam instruktor. Nadeszła jednak pora na ostateczne starcie z przyrządzeniem drinka. Na całe szczęście - wyszło fenomenalnie, a Adela utrzymała uprawnienia czarodziejskiej barmanki.
Szczerze powiedziawszy nie za bardzo wiem, czego spodziewać się po Tobie spodziewać. Nigdy w życiu nie zaproponowałaś mi spotkania sama z siebie z własnej, nieprzymuszonej woli, więc ta nagła zmiana podejścia wydaje mi się być zwiastunem czegoś naprawdę niedobrego. Trudno uwierzyć, że ja - doświadczony łamacz serc i czterdziestolatek panikuje przed spotkaniem z jakąś smarkulą, ale no niestety na to wygląda. Chyba mnie do reszty popierdoliło.
A może niepotrzebnie sobie wkręcam i szukam na siłę jakiejś tragedii? To nie jest "Romulus i Julia", żeby dwoje niepasujących do siebie ludzi musiało oznaczać tragedię. Próbuję się wyluzować, bo dalsza spina do niczego nie prowadzi.
Zgodnie z tym co ustaliliśmy, rezerwuję stolik w Amice. Nie czekając na Twoje pojawienie się, zamawiam dwie szklaneczki ognistej, które wysączam duszkiem, starając się nie uronić ani jednej kropli. Potrzebuje procentów, żeby się uspokoić, bo inaczej zwariuje w oczekiwaniu na Twoje przyjście.
Od ostatniego spotkania w mugolskim kinie, Adela dużo myślała o dalszym ciągu współpracy z Williamem. Choć z każdym kolejnym spotkaniem i próbą, była w stanie odnaleźć w sobie coraz to więcej sympatii do niego, to jednak wcale nie czuła się lepiej z całym przedsięwzięciem, którego się podjęli. To nie tak, że przeszkadzało jej samo aktorstwo – choć nie był to jej kawałek chleba, to w gruncie rzeczy było to bardzo rozwijające. Problem krył się gdzie indziej i była nim wymuszona bliskość z Williamem. Już abstrahując od tego, że przerażało ją obcowanie z czterdziestolatkiem, po prostu koncept udawania bliskości i czułości był dla niej czymś absolutnie niekomfortowym i będącym wbrew niej. Musiała więc podjąć decyzję. Umówiła się z Willem w knajpie, by powiedzieć mu o swoich trudnościach i podjąć ostateczną decyzję. Gdzieś między zajęciami, ubrała się letnią, błękitną sukienkę i udała do wskazanej przez niego miejscówki. - Cześć – powiedziała z lekkim uśmiechem, od razu obserwując, że Carter wyglądał na podejrzanie spiętego. Zazwyczaj raczej wkurwiał ją swoim nadmiernym luzem, czy wręcz oszałamiającą pewnością siebie. Teraz sprawiał raczej wrażenie spłoszonego szczeniaka.
W końcu przychodzisz, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesteś piękniejsza niż zwykle, uroczo eteryczna i słodka jak majowy miód. Błękitna sukienka, brak makijażu i jasne włosy delikatnie dotykające Twojego karku sprawiają, że nie przypominasz łobuza, którym jesteś na co dzień, a uroczego, niewinnego elfa.
Takie momenty są dla mnie bardzo konfundujące, bo jeszcze bardziej niż normalnie przypominasz w nich Phyllis, a ja jestem rozbity między chęcią zerwania z Ciebie tej kiecki, a spędzenia z Tobą całego mojego życia.
- Cześć – wstaję i całuję Cię w policzek na powitanie, a następnie odsuwam krzesło byś mogła spokojnie usiąść – Co się stało?
Przechodzę od razu do rzeczy, bo nie chce dłużej się denerwować. I tak czekamy na kelnera, możemy więc od razu przejść do sedna spotkania.
Odważne zachowanie Williama skrępowało Adelę - ten pocałunek w policzek, mimo iż był niewinnym powitaniem, wydawał jej się niestosowny i przekraczający bariery dotychczasowej znajomości, mimo że absolutnie nie przeszkadzało jej gdy w podobnej sytuacji znalazła się z Lockiem. Trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że fikcyjny pocałunek w kinie, sprawił, że Carter z jakiegoś powodu przekroczył granice. To tylko wspierało w niej przekonanie, że nie powinni kontynuować spektaklu, nie tylko dlatego, że czuła się z tym niekomfortowo, ale dlatego, że fikcja zbyt mocno mieszała się z prawdą. - Will - powiedziała cicho, czując, że naciska. Na jej twarzy zapłonął rumieniec stresu, bo nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak jest mu coś winna - Nie mogę zagrać w twoim przedstawieniu. Zwrócę ci moje gaże, ale po prostu czuję, że to dla mnie za dużo... Zamilkła, czując jak krew odpływa z jej twarzy. Nie była w stanie wyjaśnić skąd wynikał tak silny stres. Może podświadomie się go bała? Albo podczas tych kilkunastu tygodni wspólnych ćwiczeń, przywiązała się do niego na tyle, że nie chciała sprawić mu przykrości?