Matthew Wilkins prowadzi swoją magiczną menażerię już od wielu lat i widział w swoim zawodzie już naprawdę wiele trudnych przypadków. Jego dewizą zawsze jest jednak to, aby nie ulegać i spełniać wszystkie, nawet najdziwniejsze życzenia klientów, bo przecież na tym polega jego praca. Po trzydziestu latach pracy w tym zawodzie, pan Wilkins postanowił nauczać głodnych wiedzy chętnych. Kto wie, może kiedyś przekaże komuś swoją menażerię?
Kurs - Treser Zwierząt:
Kurs - Treser Zwierzat
W celu zdobycia umiejętności „treser zwierząt” należy przejść przez trzy etapy szkolenia. Piszecie jeden post, w którym podsumowujecie ukończenie każdego etapu, a po ukończonym pomyślnie kursie możecie zgłosić się w odpowiednim temacie o przyznanie umiejętności do kuferka.
Wymagania: • Kurs płatny: 90G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 10pkt z ONMS • Ukończona szkoła magiczna Ukończenie kursu: • Nagroda: +4pkt ONMS • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA: Egzamin sprawdzający wiedzę teoretyczną odnośnie tresowania i pracy ze zwierzętami.
Kości:
1 – Pytania były proste. Dotyczące zachowania zwierząt w trakcie posiłków. Czując się pewnie w tym temacie, rozgadałeś się... Popełniając błąd. Kuguchary wcale nie lubią mieć misek z jedzeniem blisko miejsca spania! Stresujesz się, ale poprawiasz szybko oraz maskujesz własne potknięcie wiedzą na temat psidwaków. Zdajesz do następnej części. 2 - To był dobry dzień na podjęcie kursu. Egzaminatorzy zdają się mieć dobry humor, żartujesz sobie z nimi. Pytania też nie są trudne. Masz wymienić tylko kilka gatunków płochliwych węży i opowiedzieć o ich zachowaniu względem człowieka. Postanawiasz zabłysnąć, wspominając też o budowie ich terrariów. Egzaminator docenia Twoją i szybko wypisuje Ci zaświadczenie na ukończenie pierwszej części kursu, brawa! 3 - Być może po tym dniu nauczysz się już na zawsze, że w stosunku do egzaminatorów warto być miłym. Wpadając do menażerii potrącasz jakiegoś mężczyznę, który okazuje się być właścicielem. Niestety, dowiedziałeś się tego już po tym, jak zdążyłeś na niego nakrzyczeć, aby patrzył, gdzie łazi. Zapracowałeś sobie tym samym na bardzo trudne i skomplikowane pytania dotyczące zachowania ptaków egzotycznych. Na szczęście byłeś dobrze przegotowany – wybroniłeś się z każdego. Możesz przejść do dalszej części kursu. 4 - Wygląda na to, że naprawdę wiesz jak rozmawiać z klientami. Co prawda dostałeś niezbyt dobre pytanie – miałeś przeanalizować język ciała psidwaka – ale braki w wiedzy zakrywasz sprawnymi żartami oraz zbaczaniem w te rejony behawioryzmu zwierzęcego, na których znasz się mocniej. Robisz to tak sprawnie, że egzaminator nawet nie zauważa, iż de facto nie odpowiedziałeś na zadane pytanie. Jest za to pod wrażeniem Twojej wiedzy o życiu stadnym ferni. Tak czy siak, ten przechodzisz wybitnie! 5 – Nikt nie spodziewał się takiego pytania. Życie gumochłonów? Czy egzaminator jest poważny? Gapisz się na niego w szoku, że w ogóle gumochłony mają jakieś życie. Przecież one chyba nic innego nie robią poza leżeniem w kałuży własnego śluzu. W taki sposób na pewno nie zdasz tego kursu, jutro czeka Cię powtórka. (Zapłać i spróbuj ponownie) 6 - Masz po prostu pecha. Ze wszystkich zwierząt, o które mogli Cię zapytać, akurat te z wieloma głowami? Co ci przychodzi na myśl? Widłowąż. Zaczynasz zatem o nim mówić, a egzaminator Cię nie zatrzymuje. Dopiero, gdy umilkłeś, informuje Cię, że mocniej na myśli miał traszkę dwuogoniastą, bo to częściej spotykane zwierzę niż widłowąż, ale nie pomyliłeś się w niczym. Dostajesz zatem promocję do następnej części kursu.
CZĘŚĆ DRUGA Nauka tresury, dbanie o podopiecznych menażerii.
Kości:
1 - To chyba nie był Twój dobry dzień. Kilka godzin starałeś się nauczyć czegoś nowego dużego, grubego szczura, który nawet nie chciał się kręcić w kołowrotku. Twoje starania nie przyniosły jednak żadnych skutków. Dopiero tygodniowa tresura wyszkoliła zwierzaka. Przechodzisz dalej. 2 - Mała dziewczynka chciała kupić różowego puszka pigmejskiego, jednakże okazało się, że żaden z nich nie był odpowiednio przyzwyczajony do ludzi. Przyszła do Ciebie ze stworzonkiem, które ciągle wyrywało jej się z rąk. Wziąłeś go na kilka dni, niestety pufek okazał się tak toporny i płochliwy, że którejś nocy uciekł Ci z klatki. Co prawda znalazł się na drugi dzień, ale musiałeś pogodzić się z porażką. Zapłać i spróbuj ponownie. 3 - Dzisiaj szło Ci wspaniale. Miałeś za zadanie nauczyć miot kugucharów korzystania z kuwety. Trochę to zajęło i było kilka wpadek, ale pod koniec tresury większość maluchów wiedziała już, co ma zrobić, jak natura zacznie wołać. Brawo, zdajesz! 4 – Dostałeś terrarium z nowym nabytkiem menażerii, pięknym, złotym wężem mahoniowym. Twoje zadanie było proste – przyzwyczaić go do brania na ręce. Niby nic skomplikowanego, ale węże to coś, co ewidentnie nie było twoim konikiem. Gad Cię pogryzł przy pierwszej próbie, a właściciel, widząc to, zlitował się oraz dał Ci kilka rad. Z ich pomocą udało Ci się przekonać węża do siebie oraz wyjmowania z terrarium. Zdajesz. 5 – Tego dnia dostałeś papugę. Była bardzo głośna – szybko się domyśliłeś, że problem tkwi w oduczeniu jej krzyków. Ciężko jednak było wytrzymać w jednym pokoju z nią. Parę razy wymsknęło Ci się przekleństwo, kiedy ptak darł dziób. Co prawda kiedy Willkins przyszedł ocenić Twoje starania papuga już nie krzyczała... Ale podchwyciła od ciebie przekleństwa! Teraz wypowiadała się gorzej niż szewc, a Ty oblałeś z kretesem. 6 - Kilka długich godzin uczyłeś wyjątkowo upartą sowę tego, w jaki sposób powinna wysuwać nóżkę, aby można było odwiązać od niej list. Kiedy wreszcie Ci się udało, zawołałeś Matthewa, aby pokazać mu czego dokonałeś. Pełen podziwu, pozwolił Ci kontynuować naukę w trzecim etapie. Gratulacje!
CZĘŚĆ TRZECIA Tresowanie na zamówienie, dobór akcesoriów, sprzedaż.
Kości:
1 - Próbowałeś oswoić kuguchara, którego poprzedni właściciel bił. Zwierzak był agresywny oraz nieufny względem ludzi po poprzednich przejściach. Byłeś prawie pewien, że udało Ci się go ugłaskać, kiedy ten zaatakował wściekle Twoją rękę, gryząc ją aż do krwi. W końcu go do siebie przekonałeś, ale w drodze powrotnej do domu musisz zahaczyć o Munga. Uzyskałeś jednak uprawnienia tresera zwierząt. 2 – Ta część kursu nie należy do najłatwiejszych. Twoim zadaniem było nauczyć kudłonia opieki nad pegazami, bowiem ten osobnik wyjątkowo twardo stał przy zwykłych koniach. Starałeś się ze wszystkich sił, ale zupełnie nie mogłeś znaleźć wspólnego języka z magicznym humanoidem. Zapłać i popraw kurs. 3 – Dostałeś pod opiekę szczenię psidwaka. Miałeś przygotować je do pracy z niewidomym czarodziejem. Trzeba przyznać, że praca z psowatym szła tragicznie. Zajmował się wszystkim, tylko nie tym, co od niego oczekiwałeś. Matthew musiał przyznać, że podejście miałeś dobre, ale przegapiłeś znaczącą rzecz – psidwak nie nadawał się od początku na przewodnika ze względu na zbyt zabawowy charakter. Powinieneś zauważyć to po pierwszych treningach. Na szczęście, kolejną próbę masz za darmo! 4 – W hodowli pegazów narodziło się kilka źrebiąt, ale pracownicy nie mieli czasu przyzwyczaić ich pod siodło. Dostałeś zatem za zadanie zająć się jednym z młodzików. Praca z nim szła tak cudownie, że aż przykro ci było się rozstawać z energicznym, uroczym źrebakiem. Jedno jest pewne, maluch świetnie będzie przygotowany dla przyszłych jeźdźców. Otrzymujesz uprawnienia. 5 - Po pomoc zgłosił się do Ciebie młody chłopak z ptasznikiem, którego chciał rozmnożyć. Napotkał jednak problem – samica co złożyła jaja, zaraz je niszczyła albo zjadała. Wystarczyło kilka godzin (oraz wiedza dotycząca żywienia ptaszników), abyś rozwiązał problem, podsuwając inną dietę oraz przyzwyczajając samiczkę do obecności jaj w terrarium. Gratulacje, otrzymujesz uprawnienia tresera! 6 – Jedna z klientek zażyczyła sobie, aby wyszkolić jej kruka do przynoszenia poczty. Podjąłeś się tego osobliwego zadania. Rzuć kostką raz jeszcze. Parzysta – szybko przekonujesz się, jak inteligentne to stworzenie. Tresura nie sprawia Ci żadnego problemu i zdajesz. Nieparzyste – przeceniłeś własne możliwości. Kruk okazał się nie tyle głupi czy odporny na tresurę, a po prostu złośliwy. Z premedytacją Cię ignorował albo robił wszystko wbrew Tobie – zwyczajnie go bawiła Twoja złość. Niestety musisz podejść do tego etapu jeszcze raz, płacąc 5g.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
W celu zdobycia umiejętności „treser zwierząt” należy przejść przez trzy etapy szkolenia. Piszecie jeden post, w którym podsumowujecie ukończenie każdego etapu, a po ukończonym pomyślnie kursie możecie zgłosić się w odpowiednim temacie o przyznanie umiejętności do kuferka.
Wymagania: • Kurs płatny: 90G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 10pkt z ONMS • Ukończona szkoła magiczna Ukończenie kursu: • Nagroda: +4pkt ONMS • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA: Egzamin sprawdzający wiedzę teoretyczną odnośnie tresowania i pracy ze zwierzętami.
Kości:
1 – Pytania były proste. Dotyczące zachowania zwierząt w trakcie posiłków. Czując się pewnie w tym temacie, rozgadałeś się... Popełniając błąd. Kuguchary wcale nie lubią mieć misek z jedzeniem blisko miejsca spania! Stresujesz się, ale poprawiasz szybko oraz maskujesz własne potknięcie wiedzą na temat psidwaków. Zdajesz do następnej części. 2 - To był dobry dzień na podjęcie kursu. Egzaminatorzy zdają się mieć dobry humor, żartujesz sobie z nimi. Pytania też nie są trudne. Masz wymienić tylko kilka gatunków płochliwych węży i opowiedzieć o ich zachowaniu względem człowieka. Postanawiasz zabłysnąć, wspominając też o budowie ich terrariów. Egzaminator docenia Twoją i szybko wypisuje Ci zaświadczenie na ukończenie pierwszej części kursu, brawa! 3 - Być może po tym dniu nauczysz się już na zawsze, że w stosunku do egzaminatorów warto być miłym. Wpadając do menażerii potrącasz jakiegoś mężczyznę, który okazuje się być właścicielem. Niestety, dowiedziałeś się tego już po tym, jak zdążyłeś na niego nakrzyczeć, aby patrzył, gdzie łazi. Zapracowałeś sobie tym samym na bardzo trudne i skomplikowane pytania dotyczące zachowania ptaków egzotycznych. Na szczęście byłeś dobrze przegotowany – wybroniłeś się z każdego. Możesz przejść do dalszej części kursu. 4 - Wygląda na to, że naprawdę wiesz jak rozmawiać z klientami. Co prawda dostałeś niezbyt dobre pytanie – miałeś przeanalizować język ciała psidwaka – ale braki w wiedzy zakrywasz sprawnymi żartami oraz zbaczaniem w te rejony behawioryzmu zwierzęcego, na których znasz się mocniej. Robisz to tak sprawnie, że egzaminator nawet nie zauważa, iż de facto nie odpowiedziałeś na zadane pytanie. Jest za to pod wrażeniem Twojej wiedzy o życiu stadnym ferni. Tak czy siak, ten przechodzisz wybitnie! 5 – Nikt nie spodziewał się takiego pytania. Życie gumochłonów? Czy egzaminator jest poważny? Gapisz się na niego w szoku, że w ogóle gumochłony mają jakieś życie. Przecież one chyba nic innego nie robią poza leżeniem w kałuży własnego śluzu. W taki sposób na pewno nie zdasz tego kursu, jutro czeka Cię powtórka. (Zapłać i spróbuj ponownie) 6 - Masz po prostu pecha. Ze wszystkich zwierząt, o które mogli Cię zapytać, akurat te z wieloma głowami? Co ci przychodzi na myśl? Widłowąż. Zaczynasz zatem o nim mówić, a egzaminator Cię nie zatrzymuje. Dopiero, gdy umilkłeś, informuje Cię, że mocniej na myśli miał traszkę dwuogoniastą, bo to częściej spotykane zwierzę niż widłowąż, ale nie pomyliłeś się w niczym. Dostajesz zatem promocję do następnej części kursu.
CZĘŚĆ DRUGA Nauka tresury, dbanie o podopiecznych menażerii.
Kości:
1 - To chyba nie był Twój dobry dzień. Kilka godzin starałeś się nauczyć czegoś nowego dużego, grubego szczura, który nawet nie chciał się kręcić w kołowrotku. Twoje starania nie przyniosły jednak żadnych skutków. Dopiero tygodniowa tresura wyszkoliła zwierzaka. Przechodzisz dalej. 2 - Mała dziewczynka chciała kupić różowego puszka pigmejskiego, jednakże okazało się, że żaden z nich nie był odpowiednio przyzwyczajony do ludzi. Przyszła do Ciebie ze stworzonkiem, które ciągle wyrywało jej się z rąk. Wziąłeś go na kilka dni, niestety pufek okazał się tak toporny i płochliwy, że którejś nocy uciekł Ci z klatki. Co prawda znalazł się na drugi dzień, ale musiałeś pogodzić się z porażką. Zapłać i spróbuj ponownie. 3 - Dzisiaj szło Ci wspaniale. Miałeś za zadanie nauczyć miot kugucharów korzystania z kuwety. Trochę to zajęło i było kilka wpadek, ale pod koniec tresury większość maluchów wiedziała już, co ma zrobić, jak natura zacznie wołać. Brawo, zdajesz! 4 – Dostałeś terrarium z nowym nabytkiem menażerii, pięknym, złotym wężem mahoniowym. Twoje zadanie było proste – przyzwyczaić go do brania na ręce. Niby nic skomplikowanego, ale węże to coś, co ewidentnie nie było twoim konikiem. Gad Cię pogryzł przy pierwszej próbie, a właściciel, widząc to, zlitował się oraz dał Ci kilka rad. Z ich pomocą udało Ci się przekonać węża do siebie oraz wyjmowania z terrarium. Zdajesz. 5 – Tego dnia dostałeś papugę. Była bardzo głośna – szybko się domyśliłeś, że problem tkwi w oduczeniu jej krzyków. Ciężko jednak było wytrzymać w jednym pokoju z nią. Parę razy wymsknęło Ci się przekleństwo, kiedy ptak darł dziób. Co prawda kiedy Willkins przyszedł ocenić Twoje starania papuga już nie krzyczała... Ale podchwyciła od ciebie przekleństwa! Teraz wypowiadała się gorzej niż szewc, a Ty oblałeś z kretesem. 6 - Kilka długich godzin uczyłeś wyjątkowo upartą sowę tego, w jaki sposób powinna wysuwać nóżkę, aby można było odwiązać od niej list. Kiedy wreszcie Ci się udało, zawołałeś Matthewa, aby pokazać mu czego dokonałeś. Pełen podziwu, pozwolił Ci kontynuować naukę w trzecim etapie. Gratulacje!
CZĘŚĆ TRZECIA Tresowanie na zamówienie, dobór akcesoriów, sprzedaż.
Kości:
1 - Próbowałeś oswoić kuguchara, którego poprzedni właściciel bił. Zwierzak był agresywny oraz nieufny względem ludzi po poprzednich przejściach. Byłeś prawie pewien, że udało Ci się go ugłaskać, kiedy ten zaatakował wściekle Twoją rękę, gryząc ją aż do krwi. W końcu go do siebie przekonałeś, ale w drodze powrotnej do domu musisz zahaczyć o Munga. Uzyskałeś jednak uprawnienia tresera zwierząt. 2 – Ta część kursu nie należy do najłatwiejszych. Twoim zadaniem było nauczyć kudłonia opieki nad pegazami, bowiem ten osobnik wyjątkowo twardo stał przy zwykłych koniach. Starałeś się ze wszystkich sił, ale zupełnie nie mogłeś znaleźć wspólnego języka z magicznym humanoidem. Zapłać i popraw kurs. 3 – Dostałeś pod opiekę szczenię psidwaka. Miałeś przygotować je do pracy z niewidomym czarodziejem. Trzeba przyznać, że praca z psowatym szła tragicznie. Zajmował się wszystkim, tylko nie tym, co od niego oczekiwałeś. Matthew musiał przyznać, że podejście miałeś dobre, ale przegapiłeś znaczącą rzecz – psidwak nie nadawał się od początku na przewodnika ze względu na zbyt zabawowy charakter. Powinieneś zauważyć to po pierwszych treningach. Na szczęście, kolejną próbę masz za darmo! 4 – W hodowli pegazów narodziło się kilka źrebiąt, ale pracownicy nie mieli czasu przyzwyczaić ich pod siodło. Dostałeś zatem za zadanie zająć się jednym z młodzików. Praca z nim szła tak cudownie, że aż przykro ci było się rozstawać z energicznym, uroczym źrebakiem. Jedno jest pewne, maluch świetnie będzie przygotowany dla przyszłych jeźdźców. Otrzymujesz uprawnienia. 5 - Po pomoc zgłosił się do Ciebie młody chłopak z ptasznikiem, którego chciał rozmnożyć. Napotkał jednak problem – samica co złożyła jaja, zaraz je niszczyła albo zjadała. Wystarczyło kilka godzin (oraz wiedza dotycząca żywienia ptaszników), abyś rozwiązał problem, podsuwając inną dietę oraz przyzwyczajając samiczkę do obecności jaj w terrarium. Gratulacje, otrzymujesz uprawnienia tresera! 6 – Jedna z klientek zażyczyła sobie, aby wyszkolić jej kruka do przynoszenia poczty. Podjąłeś się tego osobliwego zadania. Rzuć kostką raz jeszcze. Parzysta – szybko przekonujesz się, jak inteligentne to stworzenie. Tresura nie sprawia Ci żadnego problemu i zdajesz. Nieparzyste – przeceniłeś własne możliwości. Kruk okazał się nie tyle głupi czy odporny na tresurę, a po prostu złośliwy. Z premedytacją Cię ignorował albo robił wszystko wbrew Tobie – zwyczajnie go bawiła Twoja złość. Niestety musisz podejść do tego etapu jeszcze raz, płacąc 5g.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement był wściekły - nienawidził takich głupot, uważał, że będąc z wykształcenia smokologiem ma wystarczające kompetencje, by zajmować się stworzeniami zamieszkującymi Zakazany Las. Ale nie! W ramach podnoszenia kwalifikacji polecono mu zrobić jeszcze kurs tresera dzikich zwierząt! Nie powiedział na ten temat ani słowa, jednak czuł się niemalże upokorzony tak głupim zajęciem, które nie wnosiło zupełnie nic do jego życia ani doświadczenia zawodowego. Pierwszego dnia zawalił sprawę, bo co tu dużo mówić, jego zdolności w nawiązywaniu kontaktów nigdy nie były specjalnie imponujące. Ponura mina, dwa metry wzrostu, głęboki głos i tendencja do odpowiadania monosylabami. Ludzie działali mu na nerwy i właśnie dlatego wolał towarzystwo zwierząt, zanurzał się w naturze, rozkoszując jej pięknem i czytelnością. Starał się panować nad swoimi odruchami, jednak nie był w stanie znieść bezsensownego ględzenia staruszka, który nie mógł się zdecydować na kupno ptaszka. W końcu zirytowany Clement zasugerował, żeby facet albo wziął świergotnika, albo nie zawracał mu głowy. No cóż, to nie był przykład dobrego podejścia do klienta. Następnego dnia postanowił zacisnąć zęby i jakoś nad sobą panować, chociaż już w momencie przekraczania progu menażerii miał mord w oczach. Szczęśliwie jego klientami okazała się grupka grzecznych pierwszoroczniaków, które chciały kupić sowy - Clement cierpliwie im tłumaczył, jak opiekować się tym stworzeniem, z zadowoleniem stwierdzając, że dzieciaki słuchają go z ogromnym przejęciem. Nie do wiary, ale tym razem udało mu się zaliczyć ten etap kursu. Kto by pomyślał!
2
EDIT: CLEMENT REZYGNUJE Z TEGO KURSU NA RZECZ KURSU NA TRESERA SMOKÓW W RETROSPEKCJACH
Miłe miejsce, prawda? Wszystkie te zwierzęta zajmując się własnymi sprawami, chroboczące, chrupiące i wydające ciche piski - jeśli ktoś jest amatorem takich sklepików, tutaj na pewno poczucie się doskonale. Z pewnością dotyczy to Sarah Nerris, wielkiej miłośniczki zwierząt, która wpadła do chwilę, żeby przyjrzeć się swoim ulubieńcom. Nie wiem, co sprowadziło tam Nadię Shelley, ale na pewno nuda albo jakaś konkretna sprawa. Może młody przystojny sprzedawca? Tak czy inaczej dziewczyny krążyły po sklepie, nie zwracając na siebie uwagi, gdy nagle przed Nadią pojawił się wielki, tłusty szczuroszczet. Uch, nie jest to najmilsze zwierzątko na świecie, a sprzedawca zniknął na moment na zapleczu. Dalej, dziewczyny, spróbujcie złapać zwierzaka i zapakować go do klatki, a przynajmniej nie dać się ugryźć, bo ten oto osobnik wygląda na agresywnego!
Sarah przyglądała się zwierzętom w klatkach. Lubiła to miejsce, chociaż wolałaby, aby wszystkie te stworzenia były wolne... hm, ale, to nie był taki wielki problem. Zwierzaki były grube, dobrze odżywione, miały gładkie futra, lśniące pióra... Wiedziała, że są tu dobrze traktowane. Za chwilę musiała iść, więc rzuciła jeszcze tylko okiem na myszy harcujące w klatkach. Hej, czy tam nie stoi dziewczyna z Hogwartu? Tak, miała na sobie mundurek szkolny. Co tu robi? Sarah nigdy wcześniej nie widziała tu osoby ze szkoły. A tą dziewczynę już skądś znała... E, nie ważne. -Hej - rzuciła tylko, uśmiechnęła się i wróciła do oglądania zwierząt. Spojrzała jeszcze raz na myszy. I w oczy rzuciło jej się, że jedna z klatek była otwarta...
Sean nie wiązał swojej przyszłości z hodowaniem zwierząt. Wybrał ten staż, bo tylko na ten się dostał ze swoimi wynikami z owutemów i kompetencjami. Szefowi mogło się wydawać, ze obojętność i zmęczenie wypisane na jego twarzy były w rzeczywistości skupieniem. Zauważył, że w pierwszych dniach pracy trzymała się go dobra passa. Nie łudził się jednak, ze będzie to trwać wiecznie. Być może już niedługo jego pracodawca pozna się na jego lenistwie, a wtedy już nie będzie tak kolorowo. Tymczasem ze swoją sztuczną grzecznością i aurą roztropności, jaką rozsiewał wokół siebie, korzystał ze swojego szczęścia. Kim był, żeby mu odmawiać? Pomijając fakt, że wcale nie chciało mu się nawet niczego podważać. Wymagałoby to od niego za dużo energii. Tej, której nie mógł pożytkować na lewo i prawo, skoro i tak miewał problemy ze snem. Błędnie zakładał, że nadwyżka aktywności fizycznej może tylko pogorszyć ten stan. Pobudzenie przed snem, w końcu nie mogło przynosić niczego dobrego. Ale może zmęczenie? O tym nie pomyślał. Tymczasem w pracy korzystał ze swojej sympatii do zwierząt, z nimi spędzając większość swojego czasu. Tutaj też przygarnął swojego psa, przybłędę. Wbrew opinii szefa, bo wcale nie chciał go pytać o przyzwolenie, skoro włóczykij przypałętał się akurt na jego zmianie, do niego. Uznał to za oczywiste przesłanki, że młody, nieprzynależny do nikogo husky teraz należał do niego. Nawiasem mówiąc, kto głupi próbował się pozbyć rasowego psa? Pewnie jakiś czarodziej. I kupił sobie jakąś hybrydę kota z tygrysem. Ci to mili narąbane w łbach.
Nawet staż na hodowcę zwierząt w niczym nie pomógł. Sparks wyraźnie nie miał cierpliwości do ludzi. Praca z klientem to była jedna z najgorszych fuch. Siedział właśnie przy kasie, ciesząc się jedynie z liczności zwierząt, z którymi kiedyś nie miał takiego kontaktu, ale dzisiaj mógł poznawać naturę większości z nich przez doświadczenie. Może nie było to to samo co smoki, o których na ten moment tylko czytał, ale których tryb życia stosunkowo niedługo chciałby zgłębiać, ale był to odpowiedni środek, żeby właśnie do tego swojego głównego celu dotrzeć. Najpierw staż, teraz kurs na tresera zwierząt miał mu pomóc nabyć kompetencje odpowiednie do dostania się na kurs tresera smoków. Jakkolwiek bezsensownie to brzmialo. Sparks był zdania, że smoków nie da się ujarzmić. Nie da się ich wytresować jak pieski, czy nawet hybrydy kotów. Właśnie był w trakcie rozważania na ten temat, czytając interesującą pozycję lektury, kiedy mu przerwano. Kolejny plus pracy w tym miejscu: miał dostęp do interesujących książek. Minus – klienci nie mieli za grosz wyczucia. Uniósł wzrok z nad wypłowiałych kartek starej księgi, odkładając ją na bok, słuchając całej tyrady starszego pana, nie mogącego się zdecydować co do w sumie już od początku podjętej dyskusji. Z początku Sean słuchał go w milczeniu, a przynajmniej sprawiał wrażenie jakby słuchał, w rzeczywistości traktując go z ograniczonym zainteresowaniem, wyłapując co dziesiąte słowo, później jednak było jeszcze gorzej. Wtedy jeszcze młody chłopak, zawiesił wzrok na czytanej książce, potrafiąc sobie wyobrazić ile jeszcze interesujących wzmianek mógłby stamtąd wyczytać… gdyby bardzo żenujący dziadyga potrafił zauważyć, że już dawno podjął decyzję o kupieniu świergotnika, a teraz tylko szukał powodów do pogadania. Sean spróbował uśmiechnąć się niemrawo, ale nie potrafił, więc w sumie skończyło się na tym, że po prostu spoglądał na mężczyznę oczekująco. W końcu musiał podzielić się z nim jego spostrzeżeniami i choć nie zrobił to w żaden podniesiony sposób, mimo, że nerwy w nim brały górę, klient się wkurzył. Kolejny plus – opuścił sklep. Minus - sprzedawca uwierzył jego skardze, w efekcie i SJ’a czekał ten sam los. Cóż, A można by pomyśleć, że chociaż z sympatii dla Sparksa, który lojalnie kończył tu tak samo kurs, jak i staż, dostanie trochę fory. Nie. Widocznie jego dobra passa skończyła się wyłącznie na etapie stażu.
Kurs w oranżerii Wilkinsa opatrzony był jakimś dziwnym omenem. Wydawałoby się, że dzisiaj Sparksowi szło naprawdę dobrze. Pozwolił sobie nawet na chwilę odejść od kasy, zrobić porządki. Wilkins zdawał się zadowolony z efektów dzisiejszej pracy, dopóki przynajmniej SJ nie strącił kilku klatek. Miał dobre chęci. Wysoki wzrost i wszystko, pozwoliły mu pewnie stwierdzić, że nie potrzebował żadnego stołka żeby sięgać na najwyższą półkę. Pomylił się. Metalowe uwięzia, wylądowały twardo na ziemi, wgniatając się. Naprawił to czarami, ale wcale nie uchroniło go to od gniewu Wilkinsa. — Panie Wilkins, pozwoli… Nic nie pozwolił. Nawet skończyć. Wyrzucił go ze sklepu kolejny dzień pod rząd. W takim tempie chłopak nie był pewien czy jego marzenie o szybkim ukończeniu kursu nie przeciągnie się o całe miesiące. To z kolei oddalało go od jego podstawowego dążenia. Smoki zdawały się od niego oddalać i oddalać, a on, co gorsza, nie miał na to najmniejszego wpływu. Zdany był na łaskę swojego pracodawcy, który jak się okazuje, ostatnio chodził w dość kapryśnym nastroju. Sparks mógł mieć tylko nadzieję, że te ciche dni mężczyzny, w których miewał gwałtowne wybuchy, w jakiś magiczny sposób się skończą. Albo… może trzeba było mu w tym pomóc? Wtedy musiałby wezwać jakąś pomoc, kogoś lepszego od niego z zaklęć. To wydawało się dużo bardziej upierdliwie niż po prostu zjawienie się następnego dnia z powrotem w oranżerii. W końcu, nie było tu znowuż aż tak tragicznie. Nie licząc Wilkinsa. I ludzi. I kasy. I prac porządkowych. Zwierzęta były całkiem okej.
Wiecie co było śmiesznego w tym, jak bardzo obrywało się Sparksowi od Wilkinsa? Nie był maszyną. Nie mógł robić setki rzeczy na raz. Wilkins karze mu odebrać dostawę karmy, idzie odebrać dostawę karmy, bez piśnięcia, bez marudzenia. W gruncie rzeczy Sparks miał powody do malkontenctwa, ale milczał, właściwie sobie. Wszelkie swoje rozważania zachował dla siebie. Po prostu wykonywał swoje obowiązki. Jak należało. W sumie przecież nie szło mu nawet tak źle. Jednak jego pracodawca zdawał się być bardzo na wszystko wyczulony, aż przeczulony. Możliwe, ze może działo się w jego życiu coś przykrego, skoro tak mocno naciskał na swojego kursanta. Kurs ten w gruncie rzeczy powinien się zakończyć na pierwszym dniu. Tymczasem był to już trzeci. Gdyby nie fakt, że nikt Sparksowi za niego nie płacił, a nawet gorzej, to on sam wydawał na to swoje pieniądze, można byłoby powiedzieć, ze Wilkins znalazł sobie woła roboczego do pracy. W rzeczywistości Sparks nie był wołem, a osłem. Upartym, zacięcie próbującym przejść ten ciężki etap kursu. I łosiem jednocześnie. Bo dał się wmanewrować w już trzydniową pracę na pełen etat i nic z tego nie miał, prócz uboższego portfela i marudzeń nad głową. A to klient coś nie teges, a to coś innego. Gdyby SJ wiedział jak długa go jeszcze czeka tutaj przeprawa, najpewniej nie byłby tak dobrej myśli. Tymczasem na razie był względnie spokojny, nie unosił się. Robił co trzeba było. Właśnie podczas takiej czynności, stało się coś niedobrego. Niedobrego dla niego, Wilkins pewnie wewnętrznie już zacierał rączki na to, że następnego dnia kolejny raz będzie miał muła do wykonywania czarnej roboty. Konkretnie. Skradziono eliksiry na wytrzymałość. Niby to jakieś małe dzieci, ale skąd Sparks miał wiedzieć? Według zalecenia odbierał zamówienie na tyach sklepu. To Wilkins powinien trzymać czujne oko na złodziejaszkach, a jeśli ich widział, to dlaczego nie schwytał? Może była to tylko jego fikcyjna historyjka, a w rzeczywistości chciał wyzyskiwać biednego płacącego mu za to kursanta, a przy okazji trochę wyładować się za życiowe frustracje? Sorry, Winnetou, ale Sparks zapamiętał Ciebie lepiej, panie Wilkinsie ze stażu. Czy może raczej wielki, podstępny zgredzie.
Trzeba mieć ogromnego pecha, żeby w ciągu kilku dni dwa razy trafić na tego samego zrzędzącego staruszka. Sparks właśnie takiego pecha miał. Zresztą, jak we wszystkim innym w tej menażerii. Jak nie strąca klatek, zapomina kupić karmy. Była w tym bowiem pewna zależność. Chłopak wydawał się tą robotą ogromnie znużony. Prócz zwierząt nie było tu nic co było w stanie go zainteresować. Nic nie utrzymywało jego uwagi, a futrzaki pochowane w klatkach to mimo wszystko było marne pocieszenie, przecież i tak nie mógł ich oswajać. Wilkins łypał na niego groźnie nawet kiedy nie zbliżał się już więcej do żadnych klatek. Pełnych czy pustych. Zdawało się, ze mężczyzna szuka tylko kolejnych powodów, żeby utrudnić Sparksowi przebieg tego kursu. Młodzieniec miał podejście do zwierząt, instynkt zachowawczy w ich towarzystwie. Nie zrobił żadnemu z nich żadnej krzywdy, a mimo wszystko właściciel menażerii zamiast sprawdzać jego kwalifikacje pod tym kątem, wolał się skupić na grubości swojego portfela. Kiedy więc staruszek, dobrze pamiętający twarz Sparksa, widząc go za kasą, obrócił się na pięcie i wyszedł, ten sam los, kolejny raz, czekał SJ’a. Nie musząc już nawet patrzeć w kierunku mężczyzny, zgarnął swoje rzeczy i opuścił sklep. Zapowiadały się długie dni użerania się z tym facetem. Resztki rozsądku trzymały nerwy chłopaka na wodzy. Nie chciałby sobie w końcu robić wroga w kimś, na kogo dobre referencje czekał. Chociaż… jeśli miał się odkupić za wszystkie zarzucane mu przez mężczyznę czyny, to chyba musiałby go naprawdę mocno zachwycić. Sparks nie jednak z tych, co szukaliby w czymś nadziei. On twardo stąpał po ziemi. Realnie. A rzeczywistość była taka, że mężczyzna nie był w stanie znaleźć nikogo bardziej odpowiedzialnego i sumiennego od niego, na to stanowisko. Dopisywało mu tylko jak dotąd po prostu duże nieszczęście.
Sparksa ta praca powoli zaczynała nużyć. Głównie ludzie. Przychodzili tu licznie, tak samo marudni. Aż mu się mieszali. Jedna kobieta, druga, trzecia, facet, jakiś dziadek. Nie rozróżniał już nawet płci czy wieku. Niczego. Pamiętał tylko wieczne pretensje, niezadowolenie, niezdecydowanie, wszystkie te frustrujące cechy, których zwykle nie szanował w ludziach. Jak zawsze, trafił właśnie na jedną z takich pań, dla których wybór smyczy psidwaka był niemalże równy decyzji o poślubieniu faceta na całe życie. Sean już nawet nie chciał jej sugerować głośno, ze jeśli jest tak niepewna swojej decyzji to najprawdopodobniej powinna pójść kupić zamiast profesjonalnej smyczy grubą linkę i powiesić na niej swoje zwierze, najpewniej skrócając jego męki. Nie wyobrażał sobie, zęby jakiekolwiek żyjące istnienie mogło znieść towarzystwo tej kobiety. On sam powoli tracił do niej nerwy. Pokazywał jej smycze w całej palecie barw, których nazw nawet nie znał i których odcienie w końcu i tak zlały mu się w jedną całość. Sprezentował wszystkie wzory, a w akcie desperacji pokazał jej nawet smycz dla kota, chociaż nie sądził, żeby kobieta zauważyła szczególnie jakąś większą różnicę. Miał rację. Ta, tak samo jak każda poprzednia kompletnie nie przypadła jej do gustu. Nic zaskakującego, że po tak męczącym popołudniu Sparks popełnił błąd żółtodzioba, już raz przetestowany w praktyce. Kolejny raz, najpewniej te same dzieciaki orżnęły go na kilka eliksirów, podczas odbierania karmy. Nie sądził, żeby ta wiadomość zadowoliła Wilkinsa. Oczywiście się nie mylił. Od razu po podzieleniu się z nim tą informacją dostał kwitek odsyłający go do domu. Który to już dzień z rzędu? Stracił nawet rachubę. Zabrał swoje manatki i skierował się w odpowiednim kierunku, mimo wszystko, uparcie, planując zjawić się tu jutro i kolejny raz wysłuchiwać kolejnych narzekań klientów. Cały czas zachowując spokój, nawet do zbyt wybrednego Wilkinsa, który zachowywał się jak kobieta w ciąży, zapominając, że Sparksowi nikt nawet nie płacił za te wyczerpujące, upierdliwe praktyki, które mężczyzna z każdym dniem utrudniał mu coraz bardziej, mimo, że chłopak wdrożył się już w temat na tyle, że w zasadzie na tym poziomie wiedzy, na jakim się znajdował, praktyki już dawno powinny się skończyć. A mimo wszystko, to nawet nie był początek udręki SJ’a. Niestety, takie same miał zresztą do tego przeczucie.
Minął już prawie tydzień odkąd Sparks przyszedł na nieodpłatne praktyki do menażerii Wilkina. W zasadzie nie mógł się już niczego nowego nauczyć. Siedząc więc przy kasie, licząc na jak najmniejszą ilość klientów dzisiejszego dnia, siedział przed interesującą go lekturą. Książka rozprawiała o gatunkach smoków niderlandzkich. Skupiony na czytaniu dziękował losowi, że na razie nikt nie zakłócał mu jego spokoju. W międzyczasie tylko na jakiś czas zapamiętywał stronę, żeby dokarmić kilka zwierząt z klatek, których godziny pożywiania się znał już na tyle instynktownie, że nie musiał ani zerkać do swoich notatek, ani nawet na zegarek. Już po samym zachowaniu zwierzaków, a nawet nie przyglądał im się ze szczególną wnikliwością, zauważał, która jest godzina na karmienie której klatki. Książkę zostawił tym razem wierzchem do dołu, podchodząc do jednego z akwarium, dokarmiając pływające żyjątka na moment przed tym zanim do sklepu przyszła kobieta z wczoraj. Z początku Sparks założył, że może jednak zdecydowała się na którąś ze smyczy. Albo tylko oszukiwał się w ej kwestii. Kobieta miała chyba ten sam nastrój co wczoraj, albo może cierpiała na bardzo zaawansowaną amnezję, bo kiedy SJ przypominał jej wszystkie dostępne kolory i wzory smyczy, nic jej nie zaświtało, żadne olśnienie, która mogłaby jej się najbardziej spodobać. Opuściła sklep, ponownie bez zakupów, a chłopak wrócił do czytania książki, oswajając się już z myślą, że spędzi tu dłużej niż to było konieczne. Zbliżał się koniec dnia, czyli należało poukładać magazyn. Poustawiał klatki, ponownie którąś zrzucił, ponownie zebrał ochrzan od Wilkinsa, ponownie pozbierał swoje manatki, schował książkę z namaszczeniem do torby, przerzucił skórzany pasek przez ramię i ruszył do wyjścia, czując się jak w stałej pracy. No cóż, widać nie było mu dane skończyć tych męk wcześniej.
Dzieci, nie ma to jak dobrze trafić. Nie wyobrażacie sobie nawet jak Sean Jeremaiah Sparks pozbawiony był podejścia do tych małych gnojków. Mimo wszystko, nauczony w tej robocie odrobiny cierpliwości, niezadowolony, ale zdecydowany, że tego właśnie wymaga od niego Wilkins, podszedł do smarków, widząc wyraźne zainteresowanie kilkoma sztukami sów. Zbliżał się koniec roku, więc w sumie Sparks zastanawiał się po co im one, skoro zwykle takie zakupy robiło się dokładnie na odwrót. Kiedy rozpoczynał się rok szkolny. Jeśli jednak mógł być z tego jakiś zysk, nie narzekał. Opowiedział dzieciakom wszystko o sowach, co o nich wiedział, przedstawił im kilka co bardziej interesujących gatunków, mruknął kilka słów o konkretnych osobnikach, polecił swoich osobistych ulubieńców. Jako, że w gruncie rzeczy przywykł do wszystkich tych sów, czy tych leniwych, skrzeczących, dynamicznych i żwawych czy tych całkiem gburowatych, dumnych, każdej byłoby mu tak samo żal sprzedawać, więc wybierał tylko między złem, a złem. Gorsze zło. W końcu udało mu się sprzedać kilka sów, a dzieciaki z uśmiechem zapłaciły pieniędzmi rodziców nieświadome faktu ile trzeba było na to zapracować. Sparks przyjął pieniądze, odprowadzając dzieci obojętnym spojrzeniem zanim wrócił na swoje miejsce, podnosząc wczoraj czytaną lekturę do rąk. Ledwie zdążył ją schować trochę pod blat, kiedy podleciał do niego Wilkins. Chłopak zastanawiał się czy czasem nie sprzedał jakiegoś jego pupilka i znów nie będzie musiał zebrać manatków i pojawić się tu jutro, ale może mężczyźnie przestało się podobać, że w chwilach bezczynności były krukon czytał książki? Nawet jeśli pozostawał w temacie, bo ogarniał kwestię magicznych stworzeń? Już odruchowo popakował się w torbę, zanim – w końcu – usłyszał dobrą wiadomość o tym, że spisał się wyjątkowo dobrze i w takim tempie, warto go już chyba nauczyć nowych rzeczy. Miał się pojawić za tydzień… i kolejny tydzień w plecy… Te kursy to była chyba jakaś kpina. Człowiek tak naprawdę dużo się na nich nie nauczy opróc gadania samego ze sobą.
Sean Jeremaiah Sparks w gruncie rzeczy nie sądził, żeby fakt, ze nic się nie działo mocno mu ciążył. Nie przemęczał się, zajmował się tym, co powinien, czyli w sumie… niczym szczególnym. Staż wydawał się zupełną, nikomu niepotrzebną formalnością. Nie nauczył się tu wiele, a przynajmniej nie tego, czym Wilkins chciałby się podzielić. Sean zdany był zupełnie sam na siebie. Czytał więc książki, które sam przynosił sobie do menażerii, zajmował się swoimi sprawami, przed opuszczeniem lokalu, sprzątał go, jak to bywa z biednymi, szukającymi praktyk osobami. Miał pewne podejrzenia, dlaczego Wilkins godził się przeprowadzać w swojej menażerii takie rzeczy jak kursy i staże. Zdobywał darmowych pracowników i darmową pomoc w pracach porządkowych, a przy okazji nie musiał przy tym nikomu za nic płacić. Wydawało się więc całkiem dobrą nagrodą znalezienie pewnego dnia w jednym z pomieszczeń Samonotującego Pióra. Sean nie przebywał stażu na detektywa, ani kryminologa, żeby dochodzić do kogo należao. Przewijało się tu tyle osób, zę prawowity jego właściciel najpewniej już dawno wrócił do swojego domu, nieświadom co zgubił. Nie było szans na dowiedzenie się do kogo przedmiot należy, a że był on jednym z tych magicznych, które były w stanie ułatwić pracę i naukę, Sparks schował go do swojej książki, w przyszłości mając z pewnością duzo pożytku z nowego nabytku. Nie zamierzał się tym jednak chwalić Wilkinsowi. Po przebytym tu kursie na hodowcę zwierząt chyba mężczyzna nie darzył go wielką sympatią.
Sparks powoli tracił skupienie w tej pracy. Zajmował myśli nie tym co trzeba. Krążyły one już gdzieś w przyszłości, w przebiegu zupenie innego kursu. Nic wiec dziwnego, ze w tej pracy zdarzały mu się już błędy. Był mocno zmęczony codziennym przychodzeniem do Wilkinsa. Już prawie od miesiąca zresztą. Bez przerwy na weekendy, a przy okazji, jako, że nie zarabiał tu wcale nic, a jezcze dopłacał do całego tego interesu, musiał szukać sobie też innej pracy, dodatkowej, z której mógłby wyżyć, co było całkiem możliwe, jako, ze Matthew (tak, w końcu po całych tygodniach wspólnego pracowania przeszli sobie po imieniu), często odsyłał go rozeźlony do domu przed czasem. A to dlatego, zę źle zaopiekował się jakimś wężem, któremu zmienił kolor łusek – w sumie tak wyglądał nawet lepiej, albo… no w zasadzie na tym etapie jego przygotowań nie usłyszał żadnych jeszcze dodatkowych roszczeń. Nie mniej jednak t kilka dni, jakie zajęło mu otrzymanie od Wilkinsa gratulacji za pomyślne przejście nastepnego etapu kursu, było dla Sparksa za długim zwlekaniem. Ile jeszcze czekało go tych całych etapów? Trylion? Znosił humorki Wilkinsa, chociaż każdy inny chyba poszczułby go już psidwakiem, najchętniej tym, dla którego ostatnio szukał przez kilka dni obroży. Ale nie, Sparks był cierpliwy. Tylko dlatego, że miał pewien cl w znoszeniu tego upokorzenia, które trwało i trwało w nieskończoność. W końcu przyszedł ratunek. Sean Jeremaiah Sparks, jako że cieszył się dobrym kontaktem ze zwierzętami i działanie z nimi przychodziło mu o wiele łatwiej niż obcowanie w kontaktach międzyludzkich, nauczył uparte ptaszysko podnoszenia nóżki. Nieważne, że tgo powinien uczyć sowę właściciel, ale… opłaciło się, jeśli przez to Wilkins zagwarantował nauczyć go czegoś więcej niż takich śmiesznych, niepraktycznych rzeczy, albo tych, które już potrafił robić zanim tu jeszcze przyszedł.
Czego Sean nie przeżył podczas stażu u Wilkinsa to nie istniało w ogóle nawet jako potencjalny problem sprzedawcy w sklepie z magicznymi stworzeniami. Jednego dnia gryzły go kuguchary, które w gruncie rzeczy normalnie dogadywały się z nim bardzo dobrze, ale Sparks miał pewne podejrzenia, że zwierzęta w menażerii polubiły go może aż za bardzo, skoro nie pozwalały mu jej opuścić. Utrudniały mu pracę, przy okazji dając jego szefowi podstawy, żeby trzymał go tu dalej na bezpłatnych praktykach. Innym razem, rozkojarzony już tym długim przebiegiem stażu Sparks robił głupie błędy amatora. Zwłaszcza jeśli chodziło o klientów. Przyznajmy sobie szczerze, SJ nie miał charakteru, który pozwoliłby mu na życie w społeczeństwie czy pracę w kontakcie z ludźmi. Dlatego jego docelowym stanowiskiem miało być koegzystowanie ze smołowatymi, nie humanoidalnymi tworami. Ludzie mieli pewne niedoskonałości… Otóż… byli ludźmi. A to czyniło ich skomplikowanymi i nieznośnymi, czyli dla Sean Jeremaiah również i po prostu upierdliwymi. Nie wiedział jaki związek z tresowaniem zwierząt miały zajęcia jakie zlecał mu Matthew, bo wobraźcie sobie, zę Sparks przeszedł już ze swoim pracodawcą na ty, szczególnie dlatego, że przecież prócz stażu i praktyk, pracował tu już całkiem długo. Jakie by nie były dążenia Wilkinsa, skutecznie jednak zniechęcił młodego, przyszłego tresera zwierząt i smoków do pracy w sklepie. Żadna siła nie mogła już zmusić Sparksa do takiej roboty. Ani babcie, które obsługiwał, dzieciaki, całe marudne rodziny, rybki w akwarium, które czyścił, jeżowce i szpiczaki, kuguchary – nic. Chociaż takiego kuguchara to by sobie kupił, żeby oswoić. A najlepiej zająłby się takim dzikim, nie z hodowli, bo w to w gruncie rzeczy pocieszne zwierzęta były. Mimo, że wgryzały się w jego ręce do krwi przynajmniej raz w tygodniu. Winą obarczał warunki w jakich żyły, w zamknięciu, w sklepie pełnym innych, czasami irytujących, stworzeń.
Sean miał to nieszczęście, że nie przykładał się do rzeczy, które w przyszłości miały mu się jako treser smoków, czy smokolog nie przydać. Dlatego właśnie kiedy zlecono mu bardzo odpowiedzialne zadanie, przekazania listu swojemu szefowi, nie potraktował tego z adekwatną powagą. Nie mógł wiedzieć, że list ten jest aż tak bardzo znaczący. Nie szukał go nawet po drodze, od razu decydując się na przyznanie się do jego zgubienia. Wilkins patrzył na niego spod byka. O ile wcześniej dogadywał się ze swoim stażystą całkiem dobrze, tak teraz stracił do niego ten cały szacunek, na który Sparks pracował przez pozostałe dwa tygodnie, jakie tu spędził. To wyjaśniałoby, dlaczego później, kiedy SJ przechodził kurs na tresera zwierząt, Matthew dawał mu tak w kość. Wszystko jasne, po prostu nie mógł mu wybaczyć zgubienia listu. A chociaż na odchodnym, kiedy Sparks kończył swój staż, właściciel menażerii obiecał mu, że nigdy go tu nie zatrudni, już kilka dni później Sparks dowiedział się, że była to tylko wielka ściema, skoro udało mu się przyjąć na kurs już w kilka dni po tym wyznaniu Wilkinsa. Niemniej, ten nie chciał swojemu parobkowi niczego przepuścić. Wymęczy go jeszcze w przyszłości niesamowicie, ale przynajmniej Sean Jeremaiah będzie miał satysfakcję, że ten kurs, jak i staż w końcu ukończył, mimo pogróżek szefa, że nigdy nie zostanie u niego zatrudniony. Miał jednak nadzieję, że kolejne kursy, w przyszłości, dla ironii nie będą przeprowadzane kolejny raz w tym samym miejscu. Tego ani Wilkins ani Sparks mogliby nie zdzierżyć.
Po przyjeździe do Londynu nie była pewna czego może się spodziewać. Ojciec uświadomił ją przed wyjazdem o możliwości objęcia posady w Ministerstwie Magii, jednak nie wspomniał co to za praca. Powiedział jedynie, że ze zwierzętami. I właśnie ta lokacja była jej miejscem docelowym. Nie spodziewała się jednak usłyszeć czegoś takiego. Skoro nie mogła zostać Smokologie - a nim była z zawodu - to co miała tutaj robić? Na odpowiedz nie musiała czekać długo. Miała podejść do kursu na tresera zwierząt i objąć stanowisko zastępcy szefa Departamentu kontroli nad magicznymi stworzeniami. No cóż, lepsze to niż nic. Dzięki temu też mogła się realizować w pracy ze zwierzętami, choć nie miały być to smoki. Na razie oczywiście, gdyż nie miała zamiaru zrezygnować ze swoich marzeń. Kilka dni później udała się od razu we wskazane miejsce i przystąpiła do kursu. Nie spodziewała się jednak, że będzie musiała pracować w zwykłym sklepie. Rozejrzała się dookoła unosząc wysoko brwi i kręcąc nosem. Nie podobało się jej to, ani trochę. Ale i tak musiała odbyć kurs. Pierwszy dzień nie był dla niej łaskawy. Zajęta swoimi sprawami przestała obserwować klientów. Bo po co? I tak nie wynieśli by stąd nic. Takie myślenie było jej błędem. Układając rachunki w szufladzie nawet nie zauważyła, gdy nieznajomy wyszedł z cennym asortymentem. Dopiero po chwili, gdy to postanowiła rozejrzeć się po sklepie zauważyła brak przedmiotów. Wściekła na samą siebie, jak i osobę kierującą kursem, wyszła zatrzaskują drzwi. Być może jutro będzie lepiej. Następnego dnia powróciła do menażerii zdeterminowana aby zaliczyć ten etap. Nie miała zamiaru odpuszczać, przez co jej czujność wzrosła. Jednak i tym razem miała pecha. Nie spodziewała się, że tak nieodpowiedzialne osoby pracując w tym sklepie. Dziewczyna którą zmieniała nie domknęła porządnie klatek dla sów. Pewnie nawet by tego nie zauważyła układając pokarm dla nich, na jednej z półek gdyby nie to iż malutka płomykówka usiadła na jej ramieniu pohukując cicho. Uśmiechając się pod nosem złapała stworzenie chcąc jak najszybciej umieścić je w klatce. To co zobaczyła po odwróceniu się przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Każdą z półek zdobiła sowa. Żywa sowa. Zdezorientowana odłożyła złapane stworzenie do klatki mając w planach uporanie się z pozostałymi. Niecałe trzy godziny zajęło jej ich wyłapanie i pozamykanie. Zmęczona padła na krzesło, a gdy przyszła osoba odpowiedzialna za kurs opowiedziała wszystko ze szczegółami. Jeśli teraz nie zaliczy tego etapu to miała się poddać, ale... Udało się jej. Dostała zielone światło aby móc kontynuować kurs.
Już po pierwszym dniu miała dość tego wszystkiego. zadowolona jednak była z ukończenia pierwszego etapu. Mogła odetchnąć i na spokojnie przygotować się do kolejnego. Wilkins wspominał coś o sprawdzeniu jej umiejętności. Miała nadzieję, że z tym poradzi sobie znacznie lepiej, więc nawet przez chwilę nie zajrzała do podarowanej jej książki z zaklęciami. Bo po co? Przecież wszystkiego uczyła się w Adreal. A zwierzęta z pewnością nie wymagały używania zaklęć. Dotarła bardzo wcześnie do Menażerii przez co trafiła na dostawę nowego, rzadkiego zwierzęcia. Z tego co powiedział jej właściciel miała zając się pięknym, złotym wężem mahoniowym. Z uśmiechem na ustach poszła do węża przyglądając się mu. Był naprawdę piękny. To musiała przyznać. Niestety, źle rzuciła zaklęcie utrzymujące stałą wilgotność w terrarium, gdyż kolor łusek węża zmienił się ze złotego na rdzawoczerwone. Antoinette przez kilka następnych godzin próbowała naprawić swój błąd, ale nieskutecznie. Wilkins jedynie westchnął ze zrezygnowaniem, wciskając jej tą samą książkę z zaklęciami dla poczatkujących którą dał jej zeszłego dnia. Dopiero z jej pomocą udało się jej opanować sytuację dzięki czemu zaliczyła kolejny etap. kostki: 4
Etap III
Ostatni etap. Albo zaliczy, albo spędzi kolejne dni na nauce. Miała już tego serdecznie dość i myśl, że jeszcze czekały ją dwa kursy była... Męcząca. Zebrała się jednak w sobie aby skończyć to. Antoinette nie była osobą rezygnującą w połowie. Tak więc i kolejnego dnia zjawiła się w Menażerii. Miał to być ostateczny test na tresurę. Pierwszą osobą która się do niej zgłosiła, a raczej osobami, były młode dziewczyny chcące dobrać klatkę dla swoich śpiewających bajecznie ptaków. Tosia bez problemu poradziła sobie z tym jednak przez swoje gapiostwo zapomniała im wydać pokarm dla ptaków. Po paru godzinach wróciły do sklepu z reklamacją, przez co Petru nie zaliczyła kursu. Wściekła na siebie jak i te dziewczyny musiała pojawić się po raz kolejny w tym sklepie. Kolejny dzień był dla niej koszmarem. Nie potrafiła się na niczym skupić. Im dłużej odbywała kurs, tym dłużej nie mogła dostać pracy. Tym razem po pomoc zgłosił się do niej młody chłopak. Posiadał ze sobą stworzenie którego Antoinette nienawidziła ponad wszystko - ptasznik. Z tego co się dowiedziała stworzenie nie potrafiło oduczyć się atakowania ręki. Tosi wystarczyło kilka godzin, aby oswoiła go na tyle, że sam zaczął wchodzić na dłoń. Z uśmiechem pożegnała chłopaka, a osoba prowadząca kurs wręczyła jej uprawnienia tresera. Wreszcie! 6 - Dobierałeś klatkę dla kilku bajecznie kostki: 6>3, 5
Matt do Londynu wrócił zaledwie trzy tygodnie temu, ale od razu postanowił podjąć się kursu tresera zwierząt. Przecież je kochał, co mogło pójść źle? Dobra, Matthew definitywnie był zbyt pewny siebie. Szczególnie w takich momentach. No ale wciąż był dobrym człowiekiem, który nigdy zwierzęcia by nie skrzywdził. Poza tym, radził sobie ze smokami. Miał nie radzić sobie ze zwierzętami typowo domowymi? Wolne żarty! Blondyn stawił się do kursu punktualnie o danej godzinie i od razu wziął się do pracy. Niestety, w innych sklepach ze zwierzętami panowały wielkie zniżki przez co w Menażerii Wilkinsa wiało pustkami. Niestety? A może własnie "stety"? Cóż, mało klientów równało się z tym, że Wellington lepiej sobie poradzi, niżeli poradziłby sobie przy tłumach magicznych klientów. I tak własnie było. Poradził sobie bez zarzutu, ale naprawdę ciężko byłoby sobie nie poradzić przy zaledwie dwóch klientach. Dodatkowo, gdy nikt do sklepu nie przychodził wpadł na iście kreatywny pomysł. Zaczął obmyślać kampanię reklamową, dzięki czemu tylko zapewnił sobie miejsce w kolejnej części kursu, która miała nastąpić za kilka dni. Koniec czerwca nastąpił nieubłaganie, nie zważając na to, że w Londynie pogoda była bardziej wiosenna niż letnia. No ale przynajmniej nie padało. Prawdą było to, że Matt nienawidził deszczu. No chyba, że siedział wtedy w domu, ale... W Rumunii nigdy nie siedział w taką pogodę w domu. Czy to deszcz, czy to śnieg, zawsze pracował. Można by pomyśleć, że się przyzwyczaił, ale nie. Ani trochę nie przywykł do deszczowej pogody. No ale nie ma co rozpamiętywać pogody, skoro tego dnia w Londynie wyjątkowo nie padało. Przyszedł do menażerii Wilkinsa w dobrym humorze, jak zwykle zresztą. Tego dnia nie opracowywał kampanii reklamowej i się nie nudził. Cały dzień chodził po sklepie i sprawdzał czy wszystkie zwierzęta mają dogodne warunki. Sprawdzał poziom wody, pokarmu i ogólnie robił wszystko, aby tylko podopieczni menażerii czuli się dobrze. Gdy Wilkins to zauważył, bez zawahania kazał mu wrócić za tydzień, aby przystąpić do ostatniej części kursu. Niestety, ostatnia część kursu okazała się być porażką, którą dzień później Matt musiał poprawiać. Wszystko przez to, że w nocy nie mógł spać i był rozproszony. Z tego wszystkiego, gdy przyszli klienci, aby kupić kilka bajecznych ptaków, właściwie bajecznie śpiewających ptaków, Mattowi kompletnie wypadło z głowy to, że do klatki powinien dołączyć zestaw pokarmu. Po kilku godzinach ludzie wrócili z reklamacjami, a mimo starań blondyna, wina była po jego stronie. Kolejnego dnia jednak przyszedł skupiony i wyspany. Na całe szczęście. Gdy przyszedł chłopak, skarżący się na swojego ptasznika, który nieprzerwanie gryzł go, gdy tylko jego ręka znajdowała się w zasięgu pająka, Matt od razu wziął się za tresowanie pajęczaka. Po kilku godzinach, gdy nastolatek wrócił po swoją pociechę, zastał ptasznika doskonale wytresowanego. Wellington nie posiadał się z dumy, gdy sam właściciel menażerii pogratulował mu ukończonego kursu. Brawo, panie Wellington. Ukończył pan kurs tresera zwierząt!
Quentin niesiony falą szczęścia po zdanym kursie na tresera smoków postanowił pójść za ciosem. Zapisał się na staż hodowców zwierząt. Wprawdzie zajmowanie się magicznymi stworzonkami nie było szczytem jego oczekiwań, ale cóż zrobić? Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w dzisiejszych czasach dla młodego czarodzieja najważniejsze jest zdobycie odpowiedniego doświadczenia. Wymarzona posada nie walała się po ulicy. Swoje należało wycierpieć, by koniec końców zagrzać upragniony stołek. W drzwiach menażerii - ku zdziwieniu Q. - przywitała go sympatyczna pomocnica pana Wilkinsa. Właściciel nieszczególnie przejął się pojawieniem nowego stażysty. Właściwie podpisał jedynie papiery w sprawie jego przyjęcia do pracy. Roche uznał ten fakt za wyjątkowo szczęśliwe zrządzenie losu. Nie miał zamiaru zacieśniać więzów przyjaźni z szefem. Zależało mu na jak najszybszym zdobyciu papierka. Przecież i tak pracował za marne grosze. Oglądanie twarzy starego Wilkinsa nie było mu do niczego potrzebne. Na wypełnianie powierzonych zadań, Quentin poświęcał kilka godzin dziennie. Z racji tego, że uważał swój czas za niezwykle cenny i nade wszystko nienawidził się nudzić, przykładał się do wykonywanej pracy. Pielęgnowanie zwierząt, pisanie sprawozdań nie stanowiło dla Q. szczególnego wyzwania. A może po prostu miał do tego smykałkę i niezaprzeczalny talent? Pozostali pracownicy niezwykle go polubili, choć sam zainteresowany nigdy o to nie zabiegał. Zdarzyło się nawet, że kilkukrotnie podziękowali mu za pomoc w papierkowej robocie. Cóż, chyba mógł być z siebie dumny. Bezinteresowność wcale nie była taka zła. Może relacje z szefem nie były najlepsze, ale dla samej atmosfery warto było dociągnąć ten staż do końca.
Kostki: 3 / 6
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
W końcu się na to zdecydowała. Praca, którą sobie wymarzyła, przynajmniej na najbliższe parę lat. Co prawda, akurat nie w tym miejscu miała zamiar się usadowić, jednak tutaj zapisała się na kurs. Stres odczuwała tym mocniej im bliżej zbliżał się termin. Wcześniej pracowała jedynie w bibliotece, przesiedziała w kurzu starych pergaminów jakieś trzy miesiące i wcale nie narzekała. Płaca dobra, towarzystwo książek bardzo przyjemne, wypożyczających też dało się znieść. Poza tym za towarzystwo miała znajomą, także nie spędzała tych godzin samotnie. Ale to nie było powołaniem Naeris. Ona zamierzała poświęcić się pracy ze zwierzętami, najlepiej tymi magicznymi. A chyba każdy sławny badacz zaczynał od właśnie takich miejsc! Także spróbowała uzbroić się w optymizm. Przygładziła jasną sukienkę i przełknęła ślinę przed wejściem. To było niemal jak jej pierwszy dorosły krok. Niezgrabny i bardzo niepewny, ale jednak. Weszła do środka, kuląc się na dźwięk tego staromodnego dzwonka przy drzwiach. Przystanęła przy ladzie, nerwowo oglądając się dookoła, jakby pan Wilkins miał wyskoczyć zza jej pleców. Może i tak było lepiej. Zawał i po wszystkim. Nie musiałaby wybąkiwać swojego nazwiska i przypominać, że jakiś czas temu zapisała się tutaj na kurs. Okazało się, że Naeris szybko polubiła się z tym starszym panem.
ETAP I KOSTKI 2 Co prawda, pierwsze dni to był prawdziwy koszmar dla nieśmiałej dziewczyny. Musiała radzić sobie z różnymi klientami, ale na szczęście nie było ich aż tak wielu. Naeris wiedziała, że w sklepie, w którym wymarzyła sobie pracować panują zniżki i dlatego to do nich lgną ludzie. Zajmowała się jednak swoimi sprawami, układając towary, sprawdzając rachunki i dbając o zwierzątka. Zrozumiała, jak bardzo jest do tego stworzona. Uwielbiała wprost wchodzić po zajęciach do sklepu i witać się ciepło z sówkami, krukami, ropuchami i wszystkimi stworzeniami, które miały tutaj dom. Wręcz niechętnie rozstawała się z nimi, kiedy musiała przekazać je klientowi, ale wiedziała, że to będzie dla nich lepsze niż tkwienie w sklepie. Spodziewała się, że dodatkowa praca będzie jej ciążyć i zabierać sporo czasu. Okazało się jednak zupełnie inaczej. Praca tutaj wręcz odprężała Naeris, która dzięki bardzo małego ruchu, miała też sporo okazji na krótkie powtórki materiału do szkoły. Właściwie było idealnie, ale Krukonka nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła myśleć nad tym, jak sprowadzić tu więcej osób. To tylko wydawało się skomplikowane, ale doszła do wniosku, że parę pomysłów warto byłoby wykorzystać. Pokonawszy początkowe przerażenie rozmową z szefem, przedstawiła mu swój plan. Wilkins zdecydował się go wykorzystać, a Naeris puchła z dumy, widząc, że z każdym dniem coraz więcej osób przychodziło także tutaj. Co prawda, skończyły się te luźne czasy, ale świadomość, że zarabia tyle pieniędzy była tego warta. Poza tym nie miała żadnych problemów - nikt nic nie ukradł, nikt się nie wykłócał, żadne zwierzę nie uciekło. Po prostu trwała dobra passa.
ETAP II KOSTKI 3
Początkowo praca Naeris polegała jedynie na drobnych pracach i siedzeniu za ladą, także poziom trudności wcale nie był aż taki wysoki. Robiła praktycznie to samo co w bibliotece. Po dłuższym czasie niemal zapragnęła już czegoś bardziej ekscytującego. Ale czego tu oczekiwać w otoczeniu głównie rozhukanych sów? Krukonce i tak się podobało, a poranne myślenie o tym, ile paczek z karmy powinna zamówić stało się już niemal rutyną. Wtedy to doszły nowe obowiązki - miała zintegrować się bardziej ze zwierzakami. Na początku solennie obiecała sobie, że nie będzie się do nich przywiązywać, co było jednym z najtrudniejszych wyzwań w tej pracy. Nie mogła więc nadawać ich imion, choć chciała. Opiekowała się najróżniejszymi stworzeniami. Czesała sierść psidwaków, często mając później w niej całe ubrania. Tresowała młodziutkie sówki, przez co później miała całe palce podziobane, ale oczywiście udawała, że nic a nic ją to nie boli. I tak się nie gniewała. Naeris wyzbyła się resztek strachu przed jakimkolwiek zwierzęciem, czy to gruby, czarny szczur czy ciężki wąż o żółtych ślepiach, czy też nieruchomy, włochaty pająk. Była bardzo ostrożna i dbała o nie, jak tylko potrafiła. Gdzieś brakowało wody? Już, już ją uzupełniała. Jakiś pufek wymknął się z klatki?! Niemal skręciła kark, ale złapała go w dwie sekundy. Wilkins obserwował ją z lekkim rozbawieniem. Dawno nie spotkała się aż z takim zaangażowaniem. Naeris sama nie zauważyła, kiedy tak zżyła się z menażerią i jej mieszkańcami. Szef docenił ją i zapowiedział, że niedługo ostatnia część.
ETAP III KOSTKI 2, 2, 6, 4
W tej pracy nie chodziło o jedynie karmienie i sprzątanie, jak się większości ludzi wydaje. Naeris musiała wiedzieć dosłownie wszystko o sprzedawanych tu zwierzątkach, rozpoznawać każdy gatunek i wiedzieć, jak się zachowają w określonej sytuacji. Sprawę utrudniał fakt, że każde miało inny charakter. Po dłuższej pracy jednak to też nie sprawiało dziewczynie większego problemu. Nieraz po całym popołudniu w menażerii wracała do Hogwartu wykończona i obolała, bo akurat tego dnia uganiała się za spłoszoną sową. Mimo tych drobnych wypadków, nigdy nie wydarzyło się nic poważniejszego. Wszelkie problemy załatwiała bardzo szybko, co Wilkins widział. Poza tym nie chodziło tylko o zwierzęta... Te wszystkie akcesoria, karmy, terraria, eliksiry! Głowa mogła od tego pęknąć. I ludzie wiecznie mający problemy ze swoimi futrzakami. Oczekiwali od Naeris pomocy, a ta udzielała jej, jak tylko mogła. Czasami ta odpowiedzialność wręcz przytłaczała młodą dziewczynę, ale nigdy się nie poskarżyła. Musiała się jednak kiedyś pomylić, prawda? Pamiętała to dokładnie. Czyściła akwarium z jaskrawymi rybkami, które niedawno trafiły do sklepu. Nie zdążyła jeszcze rozeznać się w tym, jak funkcjonują. Pech chciał, że właśnie wtedy jakaś kobieta spytała o to, czym się różnią dwa gatunki. Dla Naeris praktycznie nie było między nimi różnicy, ale spłoszona zaczęła plątać się w jakiś wyjaśnieniach. Ostatecznie powiedziała coś, co później okazało się zwykłymi głupotami. Musiała poprosić o pomoc Wilkinsa. Zdziwienie na jego twarzy tylko dobiło dziewczynę. Nikt nie jest idealny, okej? Ostatecznie wróciła następnego dnia. I stało się dokładnie to samo. Tylko z inną kobietą. Naeris stanęła jak wryta, bo nie sądziła, że to się ponownie zdarzy. Nie czytała o rybkach, bo padła po prostu jak zabita na łóżko i zasnęła. Poczerwieniała ze wstydu. Kolejny raz wolała swojego szefa. Takiego upokorzenia jeszcze chyba nie przeżyła. Sobotniego poranka powróciła do menażerii. Pobyt w sklepie umilała grupka ptaszków, które nuciły jedną z ulubionych piosenek Naeris. Nagle w drzwiach zjawiła się para klientów, których dziewczyna obsłużyła wcześniej. Wysłuchała ich pretensji, ale słusznie zauważyła, że to oni zostawili przez przypadek paczkę z pożywieniem. Po prostu im wypadło, czego nie zauważyła ani Krukonka ani oni. W końcu sprawa się wyjaśniła.
Kiedy została poproszona na zaplecze do Wilkinsa już czuła, co się święci. Starzec potrząsnął jej dłonią mocno, gratulując ukończonego kursu. Naeris z dumy nie mogła nic z siebie wydusić, oprócz powtarzanym kilka razy "dziękuję". Czy mogło być lepiej? W końcu będzie mogła pójść zatrudnić się w sklepie obok. Nie mogła się już tego doczekać, choć znowu ze stresu skręcał jej się żołądek. Wilkins oświadczył jeszcze, że za kilka dni dopilnuje, żeby sowa przyniosła Naeris odpowiedni papierek. Dziewczyna z radości uściskała po prostu swojego szefa i pożegnawszy się ze wszystkimi zwierzakami, wyszła z menażerii.
Toni z rana miała nawet chwilę posłuchać transmisji rozgrywek Quidditcha. Tego czasu miała az za dużo. Bezczynność ja meczyla. Dlatego rozmawiała ze zwierzętami, nawet juz z nudów niz z chęci. Nie musiala pracować o względy zwierząt, które zaraz opuści. Nie fatygowala sie tez i zdobywanie potajemnie rdzeni dla rodziny. Pracowala przy zwierzetach tak przeciętnych, ze jej rodzina powstydzilaby sie takich ingredientow. Dzien mijal uporczywie wolno. Do czasu. Jak rypnelo to wszystko na raz. Najpierw wlasciciel zniknal na zapleczu co Toni potraktowala z wlasciwa sobie obojętnościa. Pozniej ludzie zaczęli konczyc pracę. Nagle nagromadzilo sie ich w menazerii. Przyszla nowa dostawa, wszystko na wariackich papierach. Fairwyn lekcewazaco traktując dostawę, podpisała dokument bez sprawdzenia towaru. Lawirując między klientami, a swoją niedokladnoscia, musiala odkręcić ten blad. Ku swojemu szczęściu, udało jej się to jeszcze przed zakończeniem popoludniowej herbatki szefa.
Kostka: 1
Etap II kurs na tresera zwierząt, Londyn 2013
Nie sadzila, ze ktokolwiek jeszcze kupuje puszki pigmejskie. W dobie dzisiejszego trybu zycia, ludzie lubili ryyzko, kontrowersje, oryginalnosc, nowatorskosc. Uwierzylaby, ze ktoś chętnie zaczalby hodowac w ogrodku mantykore, ale puszek? Nie widziala podstaw, zeby dbac o ich siersc. Dlatego oszczedzila sobie tego trudu. Reka rwala ja dzisiejszego dnia dosc intensywnie. Masowala ja leniwymi ruchami, siedzac z przymnietymi oczami przy ladzie. Nie potraktowala dzieciecego klienta powaznie. Dziwila sie, ze właściciel sklepu to zrobil. Dziecko wynalazlo sobie powod do niekupienia puszka, w ktory staruszek uwierzyl. Toni patrzyla na niego z niedowierzaniem, kiedy opuszczenie menazerii przez dziewczynke, uznal za wine swojego sprzedawcy. "Chyba zartujesz" - pomyslala, wyklinajac opuszczajac budynek. Nastepnego dnia musiala wykazac sie duza cierpliwoscia, zeby nie pokazać swojego politowania, kiedy mezczyzna wychwalal, dla odmiany jej prace z sowami. To przeciez logiczne, ze do opieki nad nimi pracownicy hodowli powinni sie najbardziej przykladac. Toni nie rozumiala rozumowania starca. Nie probowala nawet go słuchać. Jedyne co uslyszala, to ze niewiele ja dzieli od zakonczenia kursu. I dzieki Merlinowi za to.
Kostka: 2, 6
Etap III kurs na tresera zwierząt, Londyn 2013
Ostatnie dni kursu były najgorsze. Walka z bólem ramienia stawala sie coraz bardziej uciazliwa. Toni bez skupienia zajmowala miejsce w menazerii. Jednego dnia pomylila szpiczaki z jezami, innego ugryzl ja kuguchar. Normalnie wzielaby oswojenie go za wyzwanie, ale tym razem wydawala sie po prostu zniechęcona. Naturalnie, rodzina nauczyła ja schwytywac zwierzeta, w przelocie uglaskac pod swoje potrzeby. Potrafila rozczulac sie nad akromantulami i sklatkami wybuchowymi, ale zwierzeta w tej menazerii wydawaly jej sie przecietne, nudne i niewarte jej zachodu. Nawet nie odnotowala za co dostala awans po certyfikat ukonczenia kursu, ale zdecydowala o to nie pytac.
Etap I Kostka: 4 Gibby od razu po skończeniu studiów, został postawiony przed ultimatum przez swoją rodzinę. Albo szuka sobie pracy, albo idzie się szkolić w dodatkowych kierunkach. Więc co innego, niż bycie treserem zwierząt? Hah! Łatwizna. Genialne praktyki, które szły mu jak po maśle. Każdy klient z zadowoleniem wysłuchiwał jego profesjonalnych wykładów i idealnie dobranych kompletów produktów. Etap II Kostka: 1 Cholera, w porównaniu do psidwaków czy jakichkolwiek innych stworzeń, które posiadał w rezerwacie Shercliffe, ten szczur był oporny, toporny i w cholerę leniwy. Nie rozumiał jakim cudem takie zwierzę trafiło do sklepu i ma być komuś sprzedane. Cały dzień próbował nauczyć coś grubasa, lecz nie wychodziło. Dzień za dzień mordęgi, przez cały cholerny tydzień, aż menda ruszyła zadek do kołowrotka i zechciała wejść na ramię na komendę. Za smakołyk oczywiście. Etap III Kostka: 6 i 4 Ah! To była piękna sprzedaż. Bajeczne, śpiewające ptaki, dla bogatych i kulturalnych ludzi. Z radością dobierał klatki, w których miały się godziwie prezentować, ale i mieć godziwe warunki. Zadowolony, że miał tak świadomych klientów, którzy z reguły w sferach wyższych potrafili być nieco snobistyczni i skupieni bardziej na godziwym wyglądzie, niż godziwych warunkach, pożegnał ich i wrócił do innych zajęć. Lecz jak to z takimi bywa, wrócili parę godzin później z wielkim oburzeniem i zaczęli się wydzierać, że karmy nie dostali, a zapłacili, przecież to zestaw w promocji miał być. Gibby, będąc gotowym wdać się w ogromną kłótnię, zauważył, że snoby zostawiły karmę na ziemi. Stały opakowania i nikt ich nie ruszył. Gibby zawołał Wilkinsona i wytłumaczył sytuację, po czym tego samego wieczora odebrał uprawnienia jako Treser Zwierząt.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Pierwszy dzień wymarzonego kursu, a już zostałam sprowadzona na ziemię. Cały dzień menażerię odwiedzały tłumy marudnych, wrednych i niezdecydowanych klientów, a ja siłą całej woli skupiałam się na tym, żeby obsługiwać ich spokojnie i z uśmiechem. Było naprawdę ciężko, ale czarę goryczy przelał starszy pan, który pojawił się w menażerii przed samym zamknięciem. Trzasnął drzwiami, przepchnął się przez kolejkę i po chwili krzycząc na mnie wysypał na ladę pokarm dla sów. Oskarżył mnie o otrucie, mimo że nie miałam nic wspólnego z tą sprzedażą. Ledwo powstrzymując się od łez obejrzałam karmę i pudełko. Na pewno nie było zakupione w naszym sklepie, bo nie prowadziliśmy takiej karmy. Wzięłam głęboki oddech i wytłumaczyłam klientowi zaistniałą sytuację, po czym zaproponowałam mu odtrutkę dla sowy w okazyjnej cenie. Jakimś cudem udało mi się go udobruchać. Szef był ze mnie bardzo zadowolony i bez problemu dopuścił mnie do drugiej części kursu.
ETAP II Kostka: 1
Cały dzień próbowałam wyszkolić wielkiego szczura. Od zawsze uważałam szczury za niezbyt ciekawe i na dodatek wredne stworzenia, ale ten był wybitnie upierdliwym osobnikiem. Zwierzak widocznie ignorował moje komendy nie chcąc nawet kręcić się w kołowrotku. Sfrustrowana i zmęczona próbowałam go wyszkolić przez kilka dni. Dopiero pod koniec tygodnia z pomocą smakołyków udało mi się namówić go do wykonywania prostych komend za co mój szef nagrodził mnie przejściem do następnego etapu kursu.
ETAP III Kostka: 4
Jako, że był przełom zimy i wiosny zarówno wśród ludzi, jak i zwierząt często zdarzały się infekcje dlatego mnóstwo czarodziejów odwiedzało Menażerię w celu zakupu eliksiru wzmacniającego. Sprzedaż szła świetnie i Wilkinson bardzo mnie chwalił, jednakże wieczorem zdarzyła się przykra sytuacja. Pewna młoda czarownica wróciła do mnie z reklamacją, że zamiast eliksiru wzmacniającego sprzedałam jej eliksir lśniącego futra. Była widocznie zła, więc przeprosiłam solennie mówiąc, że dopiero się uczę i wymienię jej eliksir od ręki. Zaproponowałam również rekompensatę finansową z własnej kieszeni co jakimś cudem udobruchało kobietę. Postanowiła zatrzymać eliksir lśniącego futra i dodatkowo zakupić ten wzmacniający. Jeszcze tego samego dnia Wilkinson pogratulował mi ukończenia kursu. Bardzo szczęśliwa odebrałam uprawnienia tresera zwierząt.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Odkąd Naeris ukończyła kurs na tresera zwierząt, odkryła, że to był jedynie przedsmak tego, co oferował jej świat. Ambicji dziewczyny nie mogła zaspokoić ta krótka praca w sklepie, którą mimo wszystkich niesnasek wspominała bardzo miło. Uwielbiała zwierzęta i chciała im pomagać, chciała robić wszystko, żeby miały się lepiej. Przeglądając gazety szukała jakichkolwiek ogłoszeń. Kiedy ktoś potrzebował pomocy przy zwierzakach, natychmiast się zgłaszała. Pomogła nawet choremu krukowi i oswoiła dzikiego kuguchara, a wszystko to uznawała za wielkie sukcesy. To, że za nic nie brała wynagrodzenia nie miało znaczenia. Sama radość na twarzach właścicieli czy ulga na pyszczku stworzonka napełniały Naeris szczęściem. Teraz zaś uznała, że może w końcu zrobi jakiś porządny staż. Pierwszy krok ku karierze, na którą od dawna ciężko pracowała. I obiecała sobie, że się nie podda. Nawet, jeśli wszyscy będą próbowali ją zniechęcić do pracy przy zwierzętach, ona uparcie zostanie przy swoim. Trafiła na okropnego szefa, który już od początku uwziął się na Merlinowi ducha winną dziewczynę. Zawsze starała się przychodzić punktualnie i wykonywać powierzone zadania jak najlepiej, ale on tego nie doceniał. Wręcz przeciwnie - za każdą drobną pomyłkę, nawet jeśli to nie Naeris ją popełniła, a inny pracownik, ciskał w stronę Krukonki gromy. Z czasem wcale nie uległo to poprawie, a Sourwolf próbowała unikać go na wszelkie sposoby. Gdyby nie szef, czułaby się tu świetnie. Miała towarzystwo ukochanych stworzeń, mogła dbać o nie, czyścić i karmić. Nawet jeśli zdarzały się drobne wypadki, przez które praca nie wychodziła Krukonce idealnie. Podobały jej się zwłaszcza te nieliczne chwile, kiedy nie dostawała bury od przełożonego. Mimo wszystko nie mógł jej wywalić, bo nie zrobiła nic złego. Dziwiła się sama sobie, że tak dobrze znosiła docinki, a odebranie dziesięciu galeonów właściwie skomentowała tylko skinięciem głowy. Może jeśli zobaczy, że Naeris naprawdę nie zamierza zrezygnować i odejść ze spuszczoną głową, to w końcu sobie odpuści? Albo znajdzie inną ofiarę, nad którą mógłby się znęcać. Pozostali pracownicy niby współczuli dziewczynie, ale nie robili nic, żeby zmienić jej sytuację. Czuła się przez to odrobinę samotna, ale zwierzęta wszystko wynagradzały. Upominała siebie, że tu nie o chodzi o nią, ale o te stworzenia, które potrzebuję kogoś z pasją.