Ta jedna z najpopularniejszych restauracji w Anglii od lat jest już prowadzona przez jedną rodzinę, która z pokolenia na pokolenie przekazuje sobie tajniki swych potraw. Wnętrze jest bardzo eleganckie co idealnie komponuje się z wysokimi cenami na karcie potraw. Jeżeli chcesz tanio zjeść, idź gdzie indziej. Jednak jeśli chcesz zaimponować swojej towarzyszce zabierając ją na wykwintną kolację, to idealne miejsce! Wszystkie potrawy i alkohole dostępne z tego spisu.
Dodatkowo, jeśli nie wiesz na co się zdecydować, możesz rzucić kostkami:
1 - Ojej, Gruba Sally, zapałała do ciebie wielką sympatią i uznała, że wyglądasz strasznie mizernie, dlatego nie pytając, na co masz ochotę, przyniosła ci ogromny stek z kołkogonka w bąbelkowym sosie. Wygląda wspaniale, ale czy podołasz takiej porcji? 2 - Jakoś nie mogłeś się zdecydować, więc wybrałeś potrawę, której nazwa najbardziej ci się spodobała, a był to Rozhasany Hipogryf, smakowita sałatka z kurczakiem. 3 - Dzisiaj masz ochotę na coś naprawdę ostrego, dlatego zamawiasz Smocze Naleśniki, jednak nie wziąłeś pod uwagę, że są naprawdę ostre i zacząłeś ziać ogniem, spopielając serwetki i obrus. To dopiero widowisko! 4 - Wygląda na to, że w natłoku obowiązków kelnerka pomyliła zamówienia i przed twoim nosem wylądował talerz z Zapiekanymi Paluszkami. O reklamacji nie może być mowy, więc wolisz spróbować, czy głodować? 5 - Zima dała ci już w kość, więc nazwa "Merlin na Bahamach" bardzo podziałała na twoją wyobraźnię. Już po chwili pałaszowałeś doskonałą sałatkę, marząc o cieple i wakacjach w jakimś ciepłym kraju. 6 - Zamówiłeś pierwszą lepszą potrawę, którą okazały się być hopki-ukropki, rosyjski przepis, ale bardzo rozpowszechniony we wszystkich zimnych krajach. Nie wiedziałeś tylko, że twoje jedzenie zacznie uciekać w radosnych podskokach. Dalej, goń je, zanim rozbiegną się po całej restauracji!
Rozliczeń dokonuj w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Etap I: Teoria Trzy dni Wolałby przydrożny bar, a najlepiej ciepłą atmosferę baru mlecznego. Chciałby móc swobodnie wychylić się z kuchni i zerknąć, czy przygotowane przez niego danie wywołało na czyjejś twarzy uśmiech lub chociaż subtelnie widoczną ulgę, którą może przynieść ciepło posiłku. Nic więc dziwnego, że z pewnym niepokojem przyglądał się wnętrzu restauracji, wypolerowanym na błysk garnkom, które może i były duże, ale nie były wcale olbrzymie, zdradzając tym jak drobne i indywidualne porcje były tutaj przygotowywane. I jakkolwiek czuł, że nie pasuje do tego miejsca, tak jednak starał się nie dać tego po sobie poznać, wychodząc z założenia, że to tutaj zdobędzie najlepszą wiedzę i już sam dotrze do tego, jak obniżyć koszt składników, dopasować smak pod mniej burżujskie gusta, przede wszystkim chcąc nauczyć się esencji pracy w kuchni i podłapać to, jak renomowani kucharze potrafili wykorzystywać sezonowe warzywa i owoce. I może zwątpił nieco, gdy przesuwał dłonią po białej koszuli w lekkim zakłopotaniu, czując, że został potraktowany z góry, skoro jego nauczyciele założyli, że nie przyłożył się wcale do przygotowań przed samym kursem. Uśmiechnął się jednak w milczącej zgodzie, bo nawet jeśli przyjął księgę z powątpiewaniem w to, że ta skrywa jakiekolwiek informacje, których nie zdołał jeszcze zdobyć na własną rękę (bo w końcu nie byłby sobą, gdyby przez ostatnie tygodnie nie próbował ogarnąć teorii gastronomii z dostępnych mu lektur), to i tak uważał, że utrwalenie podstaw jest niezbędne. Od razu wyznaczył sobie partie materiału do opanowana na poszczególne dni, nieco więcej czasu przeznaczając na rozdziały dotyczące składnikom roślinnym, z pewnym zafascynowaniem przyznając, że nie znał nawet połowy tkwiącego w nich potencjału; na podstawie rozdziałów o mięsie robiąc natomiast obszerne notatki, by przedyskutować je w przyszłości z ojcem Mefisto, to jemu bardziej ufając w tej kwestii, niż jakiemukolwiek wymuskanemu szefowi kuchni. I zapewne mógłby pojawić się w restauracji dzień wcześniej, a jednak nie mógł odmówić sobie tego jednego dnia na próbę generalną nowej wiedzy, usadzając sobie swojego sponsora przy stole w kuchni, by podtykać mu pod noc coraz to nowsze wymysły, chcąc sprawdzić czy ten nie pożałuje wydanych na jego edukację galeonów.
Etap II: Praktyka 3 > 4 + parzysta Porównywał się do innych. To było normalne, naturalne, nieuchronne. Z jednej strony pomagało, gdy radził sobie od kogoś lepiej i motywowało, gdy ktoś był niewiele lepszy od niego, a z drugiej mimowolnie irytował się i popełniał głupie błędy, ilekroć wyczuwał snobistyczne zacięcie niektórych jednostek. Przez kilka dni kursu zdążył zżyć się z niektórymi prowadzącymi i uczestnikami, niektórych za to może nie nienawidząc, ale zdecydowanie nie chcąc nigdy więcej musieć przebywać w ich otoczeniu. Zdawało mu się, że skradł sympatię co życzliwszych egzaminatorów, jednak w dniu ostatecznej próby, rozkładając na swoim stanowisku przybory z pedantyczną dokładnością, myślał o tych, którzy nie zdążyli się do niego przekonać, za nic mając jego skrupulatność i ciepłe uśmiechy, nie potrafiąc spojrzeć na niego jak na kogoś poza przeciętnym piekarzyną. Rzucając zaklęcia, które przez lata wydawały mu się tak dobrze znane, trzymał rękę pewnie, nie chcąc dostrzec w swoich ruchach żadnej obcości; operując ostrzem, patrzył na leżące przed nim mięso reema z profesjonalnie ukrywanym ściśnięciem serca, bo jakkolwiek wciąż nie przepadał za pracą z surowizną, tak jednak cieszył się z wylosowanego przez siebie dania, akurat z tym jednym czując się najpewniej. I gdy kompletnie utonął w falii swojego skupienia, gdy wydawało mu się już, że wszystko przygotował perfekcyjnie, mogąc wstawić brytfankę do pieca; poczuł nagle szarpiącą go ku wyjściu dłoń na ramieniu. Instynktownie zaparł się w pierwszym momencie, dopiero wtedy przytomniejąc, musząc pogodzić się z pożegnaniem przygotowywanych składników, za chwilę już drżąc nieco z chłodu przed budynkiem restauracji. Szybko jednak ogrzało go podane przez onnego uczestnika zmartwienie, że przez taką sytuację zmuszony będzie powiedzieć swojemu chłopakowi przyszłemu szefowi, że jego pieniądze poszły na marne, bo za kurs będzie trzeba zapłacić jeszcze raz. Zaraz jednak egzaminator wyznaczył im kolejny termin sprawdzianu i oddelegował wszystkich do domów, pozostawiając Sky'a z poczuciem zmarnowania dobrych składników i swojego pojedynczego szczęścia do wylosowania odpowiedniej potrawy. I zdawało mu się, że wstrzymywał oddech te wszystkie godziny, aż nie nadszedł czas nowej próby, westchnieniem ulgi komentując wylosowane przez siebie danie, dziękując Merlinowi za swoje szczęście. Prawda była taka, że dla dobrze przygotowanego ucznia, każda wylosowana teza wydaje się tą szczęśliwym trafem zdobytą, jednak trafienie na pierogi, prywatny specjał kucharza z polskimi korzeniami, wydaje się czymś więcej, niż dziełem przypadku. Nie było miejsca na wahanie, a raczej na kontrolę zbyt swobodnych ruchów, by wcisnąć się w ciasne ramy restauracyjnego przepisu, musząc porzucić swój nawyk urabiania ciasta ręcznie, a jednak zdecydowanie wychodząc przed oczekiwania egzaminatorów decyzją o tak pewne dodanie magicznego efektu, który nie tylko był nieobowiązkowy, ale też oparty na wnikliwej nauce teoretycznej.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po studiach postanowił zamienić pracę sprzedawcy, przedtem zyskując kompetencje do wykonywania nieco ciekawszego i lepiej płatnego zawodu. Nie miał żadnych szczególnych planów, a że o kursie na magicznego lokaju przeczytał w lokalnej prasie, stwierdził że nie ma niczego do stracenia. Prezencji i charyzmy mu nie brakowało, potrafił nawiązać kontakt z każdym, nawet najbardziej wybrednym klientem, więc uznał że łatwo będzie mu uzyskać certyfikat. Przełożony wprowadził go w temat, wyjaśniając podstawowe zasady funkcjonowania gustownego, można by nawet rzec luksusowego lokalu, a po kilku dniach pracy skupił się na ocenie nabytych przez niego umiejętności. Prawdę mówiąc, Paco nie miał pojęcia czego się spodziewać. Nie miał żadnych kłopotów w koordynacją ruchową, nie upuścił tacy z kieliszkami wypełnionymi szampanem ani nic takiego. W rozmowach z klientelą zawsze towarzyszyły mu nienaganne maniery, a i wiedział jak zabawić ich interesującą rozmową. O zaklęcia też się wcale nie martwił, magia gospodarcza w jego wykonaniu wypadała bowiem doskonale. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to jednej jedynej kwestii oceniający faktycznie może się przyczepić. Zmęczenie dawało mu się we znaki, a przez to wielokrotnie dopytywał po raz kolejny gości, co takiego zamówili. Parę razy zdarzyło mu się również pomylić drinki czy dania, za co oczywiście z kulturą przepraszał. Niewykluczone, że to właśnie urokiem osobistym udało mu się nadrobić pewne braki, bo mężczyzna pełniący rolę jego patrona machnął ręką na te drobne potknięcia. Wypomniał mu je, co oczywiste i uzasadnione, ale i tak wręczył mu kwitek, poklepując po plecach i życząc samych sukcesów w dalszej drodze zawodowej. Pewnie wówczas nie wierzył jeszcze, że któregoś dnia Morales otworzy własny hotel.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Z początku Doireann mogła nie wydawać się szczególnie odpowiednią uczennicą. Wydawała się być raczej ospała i zbyt flegmatyczna na tak dynamiczną pracę, jaką było... robienie czegokolwiek w gastro. Nikt, kto tak długo dumał nad jednym przepisem w opasłym tomiszczu nie miał prawa nadążyć w miejscu, gdzie braki w ludziach były zupełnie nieproporcjonalne do ilości głodnych ziomeczków w dresach, którym bardzo zależało, by do piwka zjeść sobie najlepszego kebsa z budki. Sheenani jednak wolała nic nie zjebać, bo stać mogło się przecież wiele. Przesoliłaby coś, do czego nie dałoby się włożyć ziemniaka, albo przypaliła coś tak mocno, że nawet dokładne oskrobanie zwęglonych części nie uratowałoby sytuacji. Mógłby też wybuchnąć pożar, przez który powtarzałaby cały kurs, czy też ktoś po prostu uwaliłby ją, bo tak. A przecież "Better be safe than sorry". Próbowała nauczyć tego Drake'a - i ogólnie marzyła, by Gryfoni w końcu zorientowali się, że nie trzeba szaleć tak okropnie, aż do bólu, ale z tym nic już zrobić nie mogła. Za cały ten brak instynktu samozachowawczego winiła zaś Grubą Damę, chociaż nie bardzo mogła to w żaden sposób uargumentować. I tak więc, po niemalże pełnym tygodniu czytania raz za razem przepisów I WYKUWANIA ICH KURWA NA PAMIĘĆ uznała, że chyba już może przekroczyć próg kuchni. Ze wstrzymanym z przejęcia oddechem i trzepaczką w ręce, pełna stresu - ale takiego motywującego, który mówił "A ja wam pokażę!", a nie takim, który kazałby spieprzać - znalazła siebie przed kucharzem, którego nie tylko z szacunku wypadałoby nazywać Mistrzem. Mistrz zaś znalazł się przed kimś, kto ledwo sięgał głową ponad stół i zapewne zwątpił w przyszłość świata kulinarnego. Rozmiar w przypadku Doireann nie miał jednak większego znaczenia. Może kwestią był tutaj odpowiednio stabilny stolik na trzech nogach, który pozwalał sięgnąć do najwyższej szafki; ewentualnie chodziło o to, że świat czarodziejów mógł z łatwością poradzić sobie z tak mało istotnymi problemami. Cokolwiek by to nie było, poradziła sobie tak dobrze, jak tylko dobrze poradzić sobie można było. Nikt nie umarł, ani nie został w znacznej części pocięty, a dodatkowo jedzenie wyszło zdecydowanie poprawne. Wisienką na torcie było zaś oświadczenie, że oto zdała. Puchonka uznała więc, że dzisiaj ma powód, by być z siebie niezmiernie dumną.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Antonio Díaz miał z jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć problemów. A największy z nich był taki, że gdy miał na coś ochotę, sięgał na to wbrew temu, co uważa się za rozsądne. Jego miłosne życie było ostatnio burzliwe. Ale czy ono kiedykolwiek było spokojne? Niemniej ostatnio święta trójca zawróciła mu w głowie. Do tego stopnia, że w tych relacjach zaczął szukać czegoś zgoła innego niż seks. Chciał ich lepiej poznać, a szczególnie tego, który skradł jego pocałunki jako pierwszy z nich. Olivier Dear. Tak mu się przedstawił, chociaż Díaz oczywiście nie wiedział, że to nie jest jego właściwe imię. Gdyby wiedział, że może zwracać się do niego per Złotko już dawno by to robił. Uroczy blondyn zawrócił mu w głowie dwa razy. Po pierwsze - wiosną tego roku, gdy tak łaskawie dał się uratować z opresji. Po wtóre - latem, gdy półnagi kusił go w Venetii. Dwa razy nie odmówił sobie tej przyjemności. Ale zanim zdecyduje się na trzeci raz, postanowił że odda się dziwnemu kaprysowi i zaprosi go na pełnoprawną randkę. Miał swoje powody, by spotkać się z nim dopiero na miejscu. Toteż czekał w umówionym miejscu już jakieś pięć minut przed ósmą. Na stole czekała już lampka wytrawnego, czerwonego wina, a sam Díaz prezentował się bardzo schludnie w niebieskiej koszuli. Co z tego, że włosy miał jak zwykle w nieładzie, a oczy rozpite. Jak zawsze. Śledził bez zainteresowania menu, niecierpliwiąc się z każdą mijającą chwilą. No gdzie jest jego… no właśnie, twoje co, Díaz? Może zechcesz łaskawie odpowiedzieć sobie na to pytanie zanim całkiem zawrócisz mu w głowie?
Nigdy wcześniej nie był w Kociołku, nie miał zielonego pojęcia jak się ubrać, a z tego względu spędził na przygotowaniach o wiele więcej czasu niż zamierzał, przy okazji bałaganiąc w szafie, z której co rusz wyciągał innego ciucha. Nie chciał odstrzelić się jak szczur na otwarcie kanału, ale luźna bluza z kapturem wydawała mu się również nie na miejscu, dlatego ostatecznie wybrał opcję pośrednią, zakładając na siebie jeansy z dosyć ciemnym odcieniu oraz śnieżnobiałą koszulę z długim rękawem, a pod kołnierzykiem zawiązał nawet muchę. Przejrzał się w lustrze, odnosząc wrażenie, że wygląda bardziej jak studenciak na końcowym egzaminie, a nie uczestnik eleganckiej kolacji, ale niestety czas go gonił, więc po prostu wyszedł z domu, w pośpiechu gnając do ustalonej listownie restauracji. Przed wejściem, wziął jeszcze kilka głębszych, spokojniejszych oddechów, żeby uspokoić rozszalałe serduszko, i wreszcie wszedł do środka, rozglądając się za znajomym mężczyzną, którego dosyć szybko wypatrzył przy jednym ze stolików. Raz jeszcze spojrzał na zegarek, zanim zbliżył się do Toniego. – Przepraszam za spóźnienie. – Mruknął zawstydzony, nie będąc pewnym czy powinien się przywitać z Hiszpanem pocałunkiem czy lepiej darować sobie podobne gesty. Kusiło, ale wolał nie wybiegać przed szereg, a tym samym usiadł naprzeciw gorącego Latynosa, uśmiechając się do niego szeroko. – Nie powiedziałeś, że to będzie kolacja przy świecach. Gdybyś mnie uprzedził, założyłbym spodnie w kancik i lakierki. – Pozwolił sobie zażartować, z zainteresowaniem sięgając po kartę dań w poszukiwaniu wymarzonego gritsa.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
W tej śnieżnobiałej koszuli i z muchą zawiązaną pod szyją wyglądał przeuroczo. Diaza po raz pierwszy uderzyła go myśl, że nie wie ile tak właściwie Dear ma lat. Ale czy to miało znaczenie? Skoro spotykał go w barach i pubach to znaczy, że był pełnoletni. Reszta nie miała znaczenia, wbrew temu, co myślał sobie o nim taki Solberg. - No pięknie się zaczyna - zażartował, słysząc wstyd w jego pomruku. Nic nie stało na przeszkodzie, aby na wstępie trochę się z nim podroczyć. Spojrzał na niego trochę niepoważnie, ale głupi uśmiech zastygł na jego twarzy, gdy spostrzegł niepewność. No tak. W sumie głupio zaczynać od cześć po tym, co mieli za sobą. Ale zanim zdążył się porządnie zastanowić, jak otworzyć nowy rozdział w ich krótkiej historii, ten już usiadł naprzeciwko. Díaz chrząknął, poczuł się odrobinę zmieszany. Nic jednak nie było w stanie zepsuć jego dobrego humoru, w końcu na jego talerzu wkrótce pojawi się stek, w kieliszku wino a na deser… - Wybrałeś już coś? Masz ochotę na ten cały… grits? - zapytał, nalewając im po lampce alkoholu. Nie chciał, by to kelner polewał. Z jakiegoś dziwnego powodu miał ochotę na to, by samemu nadawać tempo picia. - Gdybym cię uprzedził nie byłoby śmiesznie. To co masz pod szyją jest urocze. Może się przydać na potem. Dobrze zrobilem - nie pozostawił zbyt wiele pola do dyskusji, odkładając butelkę na stolik. Nie pytał też jakie wino sobie życzy i czy w ogóle zamierza pić. Przecież oczywiste, że hiszpańskie i jasne, że tak. - Przyniosłeś esej? - zapytał, nie kryjąc rozbawienia. Pozornie w dupie miał jego oceny, ale chciał mieć pewność, że ich znajomość nie zaprzepaści szansy chłopaka na lepsze życie. Studia ważna rzecz. Díaz nigdy nie miał do nich cierpliwości.
Wcale nie chciał się na umówioną kolację spóźnić, to czas płynął po prostu zbyt szybko i zbyt nieubłaganie. Początkowo chłopak miał nawet zamiar wypowiedź tę złotą myśl na głos, ale może to i lepiej, że darował sobie szczeniackie wymówki na rzecz wstydliwych przeprosin i rekompensaty pod postacią szerokiego, urokliwego uśmiechu. - Podobno nieważne jak się zaczyna, ale jak się kończy, więc powinieneś dać mi szansę. – Burknął za to zaraz, sprowokowany żartobliwym tonem mężczyzny. Cóż… nie był najwyraźniej w stanie za długo utrzymać buzi zamkniętej na kłódkę. Niewyparzony język musiał o sobie przypomnieć. – Ten cały grits jest z mięsa salamandry i jest przepyszny, także no… chyba nie będę kombinował. – Potwierdził wybór, odsuwając na bok kartę menu, żeby całą swoją uwagę poświęcić partnerowi. Zastanawiał się, skąd urodził się u niego pomysł tak oficjalnej i eleganckiej kolacji. Nie podejrzewałby Katalończyka o tak romantyczne zaproszenia i gesty, acz subtelnym skinieniem głowy podziękował za polane do kieliszka wino, którego od razu postanowił posmakować. - Mucha jest urocza czy to ja jestem uroczy? – Wyszczerzył się słodko, pozwalając wyobraźni pognać dużo dalej, kiedy tylko Díaz wspomniał o praktycznych zaletach zawiązanej pod szyją ozdoby. Wyglądało na to, że żaden z nich nie planował oszukiwać, obydwaj doskonale wiedzieli, jak rozwinie się ten wieczór i dokąd finalnie ich zaprowadzi. – Eee…? – Mruknął jakże elokwentnie, całkowicie zbity z tropu pytaniem o esej, bo nie przyszło mu do głowy, że Toni rzeczywiście zażąda od niego okazania odrobionej pracy domowej. – Nie przyniosłem… jeszcze go nie napisałem. Spróbuję zrobić to jutro. – Westchnął ciężko, jakby właśnie spowiadał się z najgorszych grzechów. – Muszę opisać jednego z byłych ministrów magii i jego dokonania. Zastanawiam się nad Artemizją Lufkin albo Groganem Kikutem. – Zdradził głównie po to, by pokazać Katalończykowi, że wie czego dotyczy zlecone przez nauczyciela zadanie. - Będziesz mnie teraz podczas naszych spotkań odpytywał? - Pozwolił sobie przy tym zażartować.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Ty też taki jesteś, a mimo to pozwolę sobie w dalszym ciągu z tobą poigrywać - mruknął niedbale, śledząc pobieżnie menu, które znał już na pamięć. Chciał steka, krwistego i soczystego. Przywołał gestem kelnera i zamówił oba dania nie mrużąc przy tym nawet oka. Miał szczerą nadzieję, że tak sugestywną i szczerą uwagą spowoduje niemałe zmieszanie, że skutecznie przytemperuje jego niewyparzoną gębę. Po krótkiej rozmowie z przystojnym mężczyzną ten odszedł, a Tony zwilżył usta w cierpkim winie. - Nie żałuję szans, które ci dałem. I nie zamierzam ci ich szczędzić. - Wrócił na chwilę do poprzedniego wątku, posyłając mu niewinny uśmiech. To prawda, że na kilka miesięcy całkowicie się od niego odciął. Ale Díaz dobrze wiedział, że problem nie tkwi w Dearze tylko w nim samym. Mógł mieć tylko nadzieję, że jego randka będzie na tyle domyślna. - Czy to nie jest oczywiste? - prychnął, bo nie lubił banałów. Ale rozumiał tę potrzebę, tę chęć by usłyszeć od kogoś, jak bardzo jest się zajebistym. Szczególnie od kogoś takiego jak on. Znał swoją wartość i nie zamierzał jej umniejszać. Szkoda tylko, że Olivier nie mógł póki co powiedzieć o sobie tego samego. Zaśmiał się, widząc jego konsternację. Czy naprawdę sądził, że tak po prostu mu odpuści? Miał swoje powody, aby wątpić w rozsądek blondyna. Znał go na tyle dobrze, że doskonale wiedział, że unosi się emocjami, odrzucając logikę w kąt. Ale przyganiał kocioł… Przegryzł wargę, przypominając sobie wiele sytuacji, w których sam Díaz niespecjalnie się popisał. Zatoka delfinów w Venetii, bójka w Trzech Miotłach, klątwa z Tojadowej. No cóż. Po to powinno słuchać się starszych i mądrzejszych od siebie, aby nie powielać ich błędów. - Nieładnie - krótko i na temat. Gówno obchodziło go, kto tu kiedyś był ministrem magii. Cieszył się jednak, że Dear zdawał się mieć głowę na karku. Przynajmniej trochę. - Ktoś cię musi pilnować, Ollie. Nie chcę, żebyś zaprzepaścił swoją przyszłość. Pamiętaj, że ja jestem tylko chwilą - rzucił enigmatycznie, w ogóle nie tłumacząc do ma na myśli. Oczywiście chodziło mu o to, że w jego zawodzie grało się ostro. Ryzykownie i według jednej reguły - żadnych zasad nie ma. Ale stop, czy on w ogóle wiedział, czym Díaz zajmuje się na co dzień? - To znaczy. Mam na myśli ryzyko zawodowe. Nigdzie się nie wybieram - dodał dopiero po chwili. Przekrzywił głowę, posłał mu uśmiech i po raz kolejny napił się wina.
- Przepyszny? – Powtórzył celowo, trzepocząc przy tym zaczepnie rzęsami i przywdziewając na twarz kolejny z serii radośnie kuszących uśmiechów, które odnosił wrażenie, że działały na Katalończyka jak czerwona płachta na byka. – Możesz sobie ze mną igrać, ale skoro takie masz o mnie zdanie, to lepiej żebyś zostawił sobie miejsce na deser. – Prowokował, dając do zrozumienia, że i on nie ma ochoty kończyć spotkania i kolacji na rozgrzewającym gulaszu z mięsa salamandry i kieliszku wytrawnego wina. Chciał podziwiać naprężone mięśnie siedzącego naprzeciw mężczyzny i poczuć na własnej skórze zupełnie inny rodzaj bijącego od niego ciepła. - Dobrze wiesz, że zawsze się staram. – Przypomniał dumnie, niezwykle łasy na komplementy, które raczej nieczęsto zdarzało mu się słyszeć. – To co, za udany wieczór? – Podniósł również szkło w znajomym geście toastu, zanim wychylił jeszcze jednego łyka cierpkiego, winogronowego trunku. – Lubię słuchać jak mnie chwalisz. Nie zasłużyłem sobie na pochwały? – Podszczypywał dalej, za każdym razem unosząc wysoko kąciki ust, co stanowiło oczywistą oznakę tego, że dobrze się bawi w towarzystwie starszego kochanka. No, a przynajmniej bawił się dopóki Toni nie przypomniał mu o stosie esejów, które miał do oddanie, a których napisanie odkładał z dnia na dzień. - Spróbuję się zabrać, ok? – Westchnął głośno, przez dłuższą chwilę wpatrując się w kartę menu, jakby chciał uniknąć karcącego spojrzenia Hiszpana. – Sam nie wiem… nie mogę się ostatnio zmotywować… może powinienem spróbować eliksiru czuwania… – Mruknął ni to do siebie, ni to do kompana, skuszony wizją mikstury zwalczającej zmęczenie. Szkopuł w tym, że nie miał kasy, a kradzież składników ze szkolnego magazynu wiązała się z ryzykiem szlabanu i ujemnych punktów dla Domu Węża. – Rozumiem. – Pokiwał głową na znak, że przypuszcza o co może mu chodzić. Nie rozmawiali co prawda o tym, czym dokładnie zajmuje się Díaz, jednak to że jego była partnerka wylądowała za kratami dawało do myślenia. – Skąd wiesz, że nie chcę robić tego co ty? Może okazałoby się, jestem w tym dobry, a szkoła nie byłaby mi wtedy do niczego potrzebna. – Zasugerował, nie zastanawiając się zbytnio czy to dobry pomysł.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nie odpowiedział na jego zaczepkę, choć oczywiście ten mógł śmiało uznać prowokację za udaną. Zamierzał sobie zostawić miejsce na deser, ale to przecież też było oczywiste, prawda? - Za udany wieczór, Ollie - mruknął, unikając z premedytacją określenia, którym raczył go w listach. Mój drogi. Czy jego do reszty już pogrzało? Jakaś część jego jaźni krzyczała, że ostatnio zachowuje się wyjątkowo nierozsądnie. Za dużo sobie pozwalał przy co po niektórych osobach, które chciał widywać w swoim mieszkaniu zdecydowanie częściej. A Olivier był pierwszym z nich, toteż do niego miał szczególny sentyment. - Zasłużyłeś. - Był lakoniczny, niechętnie przyznając mu rację. Średnio podobała mu się wizja, że to student owija go sobie wokół palca. To on miał być górą i to zawsze, wręcz niepodzielnie. Podobał mu się jednak jego filuterny uśmiech. I dla niego potrafił nagiąć twardo przyjemne zasady, co nie było znowu takie trudne, gdy ma się kręgosłup jak z waty. - Nie próbuj, tylko rób. - Bez trudu spostrzegł, że ten unika jego spojrzenia, choć to przecież on przyjął przed chwilą podobną taktykę. Kim tak właściwie dla niego był, by zwracać mu uwagę? Na to pytanie usilnie nie odpowiadał przed sobą samym od czasów Venetii. - Może zanim sięgniesz po używki, spróbuj się wyspać - wzruszył ramionami, tak brzydko ignorując to, że sam nie reprezentował inną postawę. Szlugi, rum, sławetne pudełko w jego mieszkaniu. Doprawdy, Dear, nie powinieneś brać ze mnie przykładu. To dobrze, że rozumiał. Ale zaraz, chwila, bo chyba jednak się przesłyszał? - Olivier - wyprostował się na krześle, a na jego twarzy wymalowało się zmartwienie. Na Merlina, Díaz. Co on cię tak właściwie obchodzi? - A skąd wiesz, co ja właściwie robię. Nie życzę nikomu tego, by skończył jak ja. Zrób mi tę przyjemność i nie rozpierdol sobie życia, bo ja takiej szansy mieć już nie będę. Zamilkł. Na dobrą chwilę. Zanurzył usta w alkoholu, bijąc się z myślami. Z pozoru jego frywolne życie było cudowne. Ale w praktyce to jego chciwość sprawiła, że odebrano mu coś cenniejszego niż jakakolwiek czarnomagiczna błyskotka. Myśl, że Dear mógłby skończyć tak samo była dla niego po prostu przykra. - Jestem zmęczony - mruknął, machając ręką. To chyba było jego przepraszam. Poczuł, że chyba trochę nie uniósł i to całkiem niepotrzebnie. Obserwował Oliviera, zastanawiając się, co o nim w sumie pomyślał. - Lepiej zmieńmy temat.
Brakowało mu jeszcze śmiałości, aby wszelkie zaczepki i prowokacje kierowane do Katalończyka określać mianem owijania sobie mężczyzny wokół palca, natomiast wskutek licznych komplementów Toniego, mile łechtających ego, oraz nocnych schadzek, nie tylko zyskiwał świadomość własnego ciała, ale i powoli uczył się jak wykorzystywać otrzymane od matki natury wdzięki. Podobał mu się widok wygłodniałych, czekoladowych tęczówek, omiatających zazwyczaj jego zgrabną sylwetkę, chociaż miał wrażenie, że dzisiejszego wieczoru Díaz zachowuje się dość zachowawczo, poniekąd zbywając go półsłówkami. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że lakoniczne wypowiedzi starszego kochanka są wynikiem targających nim wątpliwości i niechęci do oddawania innym inicjatywy. - Zrobię no… – Westchnął marudnie, odruchowo wzruszając delikatnie ramionami, co mogło zaprzeczać obietnicy. – Strasznie dzisiaj jesteś uparty, tato. – Pozwolił sobie również zaraz zażartować, dla rozładowania atmosfery, mając nadzieję, że zejdą z tematu niedokończonych prac domowych, które i tak spędzały mu sen z powiek. – Może… – Mruknął refleksyjnym tonem na propozycję wymiany pobudzaczy na zdecydowanie zdrowszą formę regeneracji, ale poważna twarz szybko rozpromieniła się jeszcze szerszym, łobuzerskim uśmiechem. – …mogę z tobą? – Poprosił, na razie rezygnując z wypominania Hiszpanowi, że wcale nie daje mu wzorcowego przykładu, mimo zmartwienia, które nagle spostrzegł w mimice mężczyzny. - Nie wyglądasz na nieszczęśliwego. – Zauważył, chociaż co on tak naprawdę o nim wiedział. Nic dziwnego, że po uwadze, która sama wymsknęła się z jego ust, zamilknął na dłuższą chwilę, spuszczając wzrok w zawartość stojącego przed nim kieliszka. – Nawet jeśli, nie traktuj mnie protekcjonalnie… skąd wiesz, że bym sobie nie poradził? Może ja też chcę spróbować czegoś nowego, znaleźć dla siebie miejsce, bo w tym w którym jestem wcale nie czuję się komfortowo… – Nieco przygasł, dlatego odruchowo sięgnął po szkło, upijając sporego łyka wina. – O co ci chodzi, Toni? Nie chcesz mnie? – Zapytał podobnie nieprzemyślanie, kiedy poczuł się przez starszego mężczyznę ignorowany. Nienawidził tego uczucia, z drugiej strony nie wiedział czy chce usłyszeć odpowiedź, dlatego szybko zmienił front, dopowiadając: - Kim chciałeś zostać i dlaczego nie masz już na to szans?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Błagam, tylko nie tato - roześmiał się nerwowo, przeczesując dłonią potargane włosy. W tej chwili uderzyła go myśl, że Fire również go tak przecież ostatnio nazwała. Co takiego było w jego sposobie bycia, że sprowadzano go do tej akurat roli. Nie był opiekuńczy, nie dbał o innych, przynajmniej pozornie. Ale i tu i tam pokazał, że ostatnio robi sobie bardzo brzydką rzecz. Okłamuje samego siebie. - Ja od zawsze jestem uparty, nie tylko dzisiaj - dodał, przyglądając się jemu łobuzerskiemu uśmiechowi. Powoli chyba zaczynał rozumieć, że Ollie tylko niepozornie był taki nieporadny. Doskonale przecież wiedział w jaką uderzyć strunę i z jaką częstotliwością. A cel miał dzisiaj chyba tylko jeden - znowu chciał spędzić z nim kolejną noc. Problem polegał na tym, że wcale nie musiał go do tego przekonywać. Tony posłał mu uważne spojrzenie, a uśmiech w dalszym ciągu nie znikał z jego twarzy, gdy odparł. - Może możesz. - Kolejna lakoniczna odpowiedź, ale niektóre gesty mówią przecież więcej niż tysiąc słów, prawda? Położył rękę na stole tak, jakby chciał ująć w swoje szorstkie palce dłoń Deara. Cóż powiedzieć, urzekł go ten uśmiech. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. - Pozory mylą - przyznał się bez bicia z rozbrajającą wręcz szczerością. To prawda, Olivier nic o nim nie widział i vice versa. Po to była przecież ta cała kolacja, prawda? Díaz nie spodziewał się takiej ostrej reakcji, tego, że przypadkiem uderzył w czuły punkt. Powinien się domyślić, powinien wiedzieć lepiej. Westchnął, zgarbił się pod ciosem słów, ale ręki nie cofnął. Może rzeczywiście był dzisiaj zbyt chłodny i wycofany. - To nie kwestia tego, jak myślisz, że cię traktuję. W moim fachu nie ma miejsca na błędy, popełniasz jeden i umierasz. Albo gorzej - lądujesz w Azkabanie. - Kolejne westchnienie, kolejny łyk wina. - Z jednym muszę się z tobą zgodzić. Powinieneś spróbować czegoś nowego, a na dobry początek odetnij się od tego chuja. Ja zostawiłem swojego ojca jeszcze zanim zapił się na śmierć. Nie musiałem tego oglądać, nie chciałem mu współczuć, bo solidnie sobie na to zapracował. Gdybym mógł, postąpiłbym tak samo. - Kolejne wynurzenie, ale przecież na tym polega przecież rozmowa. To nie tylko flirty, pomruki, uśmiechy i sugestywne spojrzenia. To również surowe, prawdziwe emocje, słowa i wyznania. Bardzo chciał, żeby młody mężczyzna odwdzięczył się tym samym. Gdy usłyszał to pytanie, tak nieprzemyślane i bezpośrednie zmarł. Pech chciał, że akurat kieliszek był w połowie drogi do ust, toteż nie mogło być to bardziej widoczne. Westchnął, odłożył szkło na stolik i tak dziwnie na niego spojrzał. Odpowiedź była prosta, ale nie mógł mu tego powiedzieć. Nie wiem, czemu chcę, Olivier. Zignorował więc pytanie i przeszedł do do następnego wątku. - Może ciężko sobie to teraz wyobrazić, ale kiedyś… kiedyś chciałem zostać aktorem. Teraz jestem już na to chyba za stary. - Roześmiał się, bo brzmiało to po prostu bardzo głupio. Spojrzał na niego i spostrzegł, że jest mu trochę przykro. Och. Cofnął rękę, spłoszony tym obrotem spraw. No bo przecież się nie przyzna, że wcale nie jest mu obojętny.
- Nie lubisz, kiedy ktoś mówi do ciebie daddy? – Pozwolił sobie zażartować, co w połączeniu z poruszającymi się lekko brwiami, z pewnością wybrzmiało dwuznacznie. Chłopak chciał jakkolwiek rozluźnić atmosferę, zwłaszcza że i jego samego dziwiło to protekcjonalno-opiekuńcze podejście Katalończyka, którego przecież mężczyzna nie prezentował na początku znajomości, nawet kiedy w widowiskowy sposób wyratował go z opresji. - Przynajmniej mamy ze sobą coś wspólnego… to chyba zaleta, nie? – Skwitował również wesoło cechę charakteru, którą zapewne w zależności od sytuacji różnie można by oceniać. Niewątpliwie jednak i Olivier był uparty, zdeterminowany, ambitny, wszak w innym wypadku nie nosiłby herbu węża na piersi. Nic dziwnego, że tak skutecznie walczył o należną uwagę, mimo że śmiałości i pewności siebie dopiero nabierał. – Może…? – Szepnął zresztą po chwili, przywdziewając na twarz pozornie niewinny uśmiech, a jednak nieco odważniej przesunął ręką po stole, palcami zachęcająco gładząc szorstką skórę na grzbiecie dłoni Toniego. Kąciki ust chłopaka drgnęły nawet ku górze na ten subtelny przejaw bliskości, mimo że nastolatek prędko się z niego wycofał, na skutek nie do końca sprzyjających, trudnych tematów, które zaczęły królować w rozmowie. - Będziesz szczęśliwszy dzisiaj, wieczorem, wiedząc że jestem cały twój? – Ściszył głos przy ostatnich słowach, zerkając na Hiszpana z nad kieliszka wina, z którego na odwagę wychylił dość sporego łyka… a potem jeszcze jednego, kiedy do jego uszu dotarły dobre rady Diaza, które musiał najpierw przetrawić w milczeniu. – Masz rację, wiem o tym. – Westchnął głośno, boleśnie, z niemałym opóźnieniem, chyba po raz pierwszy w pełni zgadzając się ze starszym towarzyszem. – Pewnie bym sobie nie poradził… – Dopowiedział niemniej rozczarowany, odnosząc się do nielegalnego biznesu, którym parał się przystojny Latynos. W tej kwestii prawdopodobnie także się nie mylił. – Opowiesz mi kiedyś, co tak naprawdę robisz? Gdzie byłeś, co przeżyłeś? – Poprosił, patrząc mężczyźnie prosto w oczy, dając sobie czas na skonstruowanie własnych zwierzeń oraz taktyczne przemilczenie tak wyraźnej, niezbyt komfortowej dla nich obu reakcji Toniego na pytanie, które samowolnie opuściło chłopięce usta. - Podobno nigdy nie jest za późno. – Rzucił pokrzepiająco, powracając nawet do uśmiechu, acz nie tak wesołego jak wcześniej, odrobinę gorzkiego i wymuszonego. – Co do tego, co mówiłeś wcześniej… nie jestem szczęśliwy, chciałbym to zmienić, ale nie bardzo wiem od czego zacząć. Może potrzebuję jeszcze czasu, żeby podjąć decyzje, które będą dla mnie właściwe. – Przyznał uczciwie, nie zdradzając na razie zbyt wiele a propos swoich planów, a jeden z nich poniekąd zaczął już przecież realizować. Nie kontaktował się bowiem od dłuższego czasu z rodziną, odciął się od wpływu toksycznego ojca, i pragnął zacząć wszystko na nowo, bez jego szkodliwego udziału.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- No ty chyba nie chciałbyś, żebym mówił do ciebie per “synu” - Díaz wzruszył ramionami, upił kolejny łyk wina. Napój w kieliszku znikał w brawurowym wręcz tempie, ale to nic. Mają przecież przed sobą niemal pełną butelkę na stole. - Dobrze wiesz, że ze mną czeka cię raczej bezsenna noc - szepnął w odpowiedzi, nie sugerując przecież rozmów o życiu do bladego świtu. Ucieszył się, że Olivier podłapał jego sugestię i pozwolił sobie na tę wiele mówiącą czułość. Dlatego gdy się wycofał, usta zacisnął w wąską linię. Nadstawiał ucha, na to, co chciał przekazać mu Dear bo mówił coraz ciszej. - Szczęście to pojęcie względne - zaśmiał się Díaz, przyglądając mu się z uwagą. Chciał oszacować na ile Ollie z nim pogrywa, na ile go bezczelnie i niezobowiązująco kusi, a na ile mówi na serio. Po raz pierwszy pomyślał chyba, że nie tylko on zastawił na niego sidła. Musiał być uważny, aby nie dać się uwikłać w coś, z czego będzie mu potem się trudno wykarskać. - Wieczorem bardzo. Rankiem mniej. Ale taka już jest kolej rzeczy, prawda? Ty masz swoje życie, studia. A ja swoje - zarzucił przynętę, bardzo zaciekawiony tym, czy Olivier da się na nią złapać. Przez wizzingera mówił coś o wspólnym mieszkaniu, nie trzeba chyba mówić, że Diazowi ten pomysł nieszczególnie przypadł do gustu. Chciał go przekonać, że jest to fatalna idea w najmożliwiej dyplomatyczny sposób. Szkoda byłoby po tak przyjemnym odnowieniu znajomości znowu ją zrywać. Obserwował w milczeniu, jak chłopak trawi to co powiedział i zastanawia się nad swoim następnym ruchem. Większość rozmów, które mieli za sobą była jak gra wstępna. Ale ta z jakiegoś powodu przypominała również pole minowe, gdzie jeden nieodpowiedni krok to największy błąd, jaki można popełnić. Nie, nie największy. Ostatni. Gdy tematy zeszły na jego pracę, cały zesztywniał. Czym się zajmował? Co robił? Ach, wiesz, szmugluję narkotyki, które niszczą ludziom życie. Zajmuję się również przewozem artefaktów, czarnomagicznych i tych nieco mniej niebezpiecznych. Za każdy z nich byłem w stanie zabić, za niektóre nawet musiałem. Takie tam. Elastyczne godziny pracy i młody, dynamicznie zmieniający się zespół. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Wiesz, tak w razie czego. - Uśmiechnął się do niego, ale w tym grymasie widać było odrobinę zdenerwowania. Zachowywał się zupełnie jak niewierny mąż, wciskający żonie kit, że spał u kolegi. Ale przecież Ollie od początku wiedział, że ma do czynienia z typem spod ciemnej gwiazdy. - Kto wie, może dałbyś sobie radę. Ale odradzam, po prostu… nie chcesz zapewne podejmować takich decyzji w życiu, do jakich ja byłem zmuszony. Serce mu się krajało, gdy słyszał, że Olivier nie jest w pełni szczęśliwy. Przecież był taki młody, pełen potencjału i marzeń. Miał przed sobą całe życie. Po co rezygnować z siebie na rzecz rodziny, od której możesz się po prostu odciąć? - Nie jesteś…? Przykro mi to słyszeć. Ale dobrze, że o tym wiesz. Nie da się rozwiązać problemu, na który świadomie się nie patrzy. - Díaz ty hipokryto, ty pieprzony, zakłamany… - Czy mogę ci jakoś pomóc? Wiem, że potrzebujesz czasu, ale służę dobrą radą. Ja nie mam domu od kiedy pamiętam, a moja jedyna żyjąca rodzina… nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. - Wzruszył ramionami, dolewając im obu wina. Gdzieś w międzyczasie panowie dostali również to, co zamówili. Chociaż Díaz był godny, apetyt mu już nie sprzyjał. Rozmowa była przecież taka poważna.
- Nieważne jak do mnie mówisz, ale jak na mnie patrzysz. – Chłopak uśmiechnął się szerszej, ukazując starszemu rozmówcy piękne, bielutkie uzębienie, które potwierdzało tylko, że jest co podziwiać. Młodziutki, zagubiony nastolatek może nie miał bowiem szczęścia, jeśli mowa o rodzinnym gnieździe, za to jakby w ramach rekompensaty los obdarował go niezwykle delikatną, acz przykuwającą oczy urodą. – Czułbym się rozczarowany, gdyby było inaczej. – Zażartował również przy okazji a propos bezsennej nocy, którą sam przyjął niemalże za pewnik. Nie dało się przecież ukryć, że w powietrzu pomiędzy nimi unosiła się chemia, jakiej trudno było się oprzeć. Żaden z nich nie zamierzał natomiast rezygnować z obiecywanej przez nią bezgłośnie przyjemności. Olivier zaczął się przyglądać mężczyźnie uważniej, ciekaw co dokładnie go uszczęśliwia. Wbrew pozorom nie myślał wcale o zastawieniu na niego sideł, i nawet jeżeli poczynione przez niego podchody mogłyby wskazywać na zastosowanie podstępu, nie działał świadomie, z premedytacją, raczej papląc to, co ślina jako pierwsze przyniosła mu na język. Wydawało mu się, że podobnie jest z Katalończykiem, zwłaszcza po tym co zaraz usłyszał. Nie przyszło mu do głowy, że Antonio tak naprawdę skrzętnie przemyślał swoją wypowiedź, traktując ją w charakterze przynęty. – Ał, zabolało… – Westchnął wymownie, nie dając się jednak całkowicie zbić z tropu. – …nawet gdybym zrobił ci kawę, paradując nago po kuchni? – Zasugerował śmiało, pobudzając wyobraźnię kochanka, i tym razem rzeczywiście pragnął go skusić i przekonać, że jego towarzystwo mogłoby przynieść Diazowi wiele korzyści. Rozmowa prędko potoczyła się jednak w zgoła innym kierunku, zahaczając o dość niebezpieczne tematy, na które Toni zareagował niemal alergicznie. Olivier po części go rozumiał, ale jednocześnie poczuł się ignorowany, a z tego powodu burknął bez namysłu: – Gdyby naprawdę zależało ci na moim bezpieczeństwie, nie spotykałbyś się ze mną. – Dopiero gdy wypowiedział te słowa na głos, zrozumiał jak ofensywnie one wybrzmiały, a tym samym zaczął szukać sposobu, żeby się z nich wycofać bądź przynajmniej załagodzić ich wydźwięk. – Chcesz, żebym należał tylko do ciebie. Nie uważasz, że w takim razie zasługuję na to, by dowiedzieć się o tobie czegoś więcej? – Spojrzał prosząco w ciemnobrązowe tęczówki. – Chcę cię lepiej poznać, Toni, zrozumieć, i samemu podejmować decyzje. – Postarał mu się przy tym wyjaśnić, wszak zbywające, wymijające odpowiedzi jedynie skłaniały go do liźnięcia świata, w którym obracał się podziwiany przez niego mężczyzna… bo poniekąd go podziwiał, czyż nie? - Patrzę na niego, po prostu nie widzę dobrego rozwiązania. – Ponownie się obruszył, odnosząc wrażenie, że Díaz w ogóle nie rozumie jego sytuacji. Złagodniał dopiero, kiedy dotarło do niego, że i tak może ją rozumieć lepiej niż ktokolwiek z grona bliskich kolegów. Mężczyzna wiele przecież w swoim życiu przeżył, a nawet jeśli momentami nie umiał do niego podejść, tak służył radą i pomocą. – Tak. Chcę się dobrze bawić i nie myśleć o tym, co będzie jutro. Podejmujesz wyzwanie? – Zareagował instynktownie, pragnąć choć na krótką chwilę zrzucić z barków ciężar problemów. Dlatego też zachłannie przyssał się do kieliszka z winem, nęcąc starszego towarzysza diabelsko kuszącym uśmiechem. – Smacznego. Zjedzmy i chodźmy gdzieś, gdzie obaj poczujemy się swobodniej. – Zaproponował przed pochwyceniem sztućców, świadom tego, że pasowali tu jak woły do karety. Nawet jeśli na siłę próbował wpasować się w wytworny klimat restauracji, doskonale zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że zawiązana pod szyją mucha posłuży zupełnie innym, nie tak pięknym i eleganckim celom.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Tak? A jak na ciebie patrzę, uświadom mnie, proszę - zaśmiał się, biorąc sztuce do ręki. Nie podziwiał jednak swojego dania, na co innego miał w tej chwili apetyt. Tego o rozczarowaniu nie komentował, bo póki co wszystko szło po ich myśli. Jeszcze nie przytrafiła się sytuacja, w której Tony skrupulatnie by coś spierdolił. Owszem, to prawda, że nie byli wystawieni przez los na zbyt wiele prób, ale wciąż. Z jakiegoś niezrozumiałego dla Diaza powodu Olivier nie denerwował również o te kilka miesięcy… rozłąki? Nie, do tego trzeba być w jakiejkolwiek relacji. A przecież ich łączą tylko przyjemności, prawda? Uśmiechnął się szeroko, słysząc to o paradowaniu nago po kuchni. Długo nie odpowiadał, bo wyobraźnia podsuwała mu dosyć jednoznaczne obrazy. Kręcił głową z niedowierzaniem myśląc sobie, że jest głupi i stary. Naiwny w swojej chuci. - Dlaczego ty mnie dzisiaj tak kusisz? Czym sobie zasłużyłem na takie szczególne traktowanie? - zapytał po przeżuciu pierwszego kęsa. Mięso rozpływało się w ustach, było dokładnie takie, jak lubił. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Przecież kolacja stanowiła jedynie pretekst do rozmowy. Która nagle wymknęła się spod kontroli. Díaz obserwował, jak Dear nie potrafi się w porę opamiętać i przez chwilę mówi to, co naprawdę myśli. Oczywiście, że ma rację. I to dopiero Antonio zabolało, świadomość, że przeczucie, które siedzi z tyłu głowy go nie myli. Spojrzał na niego z uwagą, gdy martwił się o swoje bezpieczeństwo. I przez jedną krótką chwilę poczuł taki żal i gniew, nie na niego, na samego siebie, że gdyby chłopak natychmiast nie starałby się strofować swoich słów, Diar niechybnie przyznałby mu rację i kazał wypierdalać. Ale prawda taka, że wcale nie zamierzał tego robić. Za bardzo polubił jego towarzystwo i chociaż powinien się wycofać, nie potrafiłby. Ale nie był szczególnie zadowolony z faktu, że tak bezczelnie wytknięto mu naganne zachowanie. - Słuchaj… Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, ale nie mówiliśmy na poważnie nigdy o wyłączności. Jeśli masz ochotę, możesz się pierdolić z kim chcesz - Tony nagle się zmienił, był oschły i nieprzejednany, nie trzeba chyba również dodawać, że opróżnił jednym haustem dopiero co nalany kieliszek wina. - Nie mów, na czym mi zależy, bo nic o mnie nie wiesz. Sam to przed chwilą przyznałeś - I nie zamierzam ci o sobie nic mówić. Bądź co bądź Toni powinien się przy nim pilnować, wszak skłócony czy nie - mógł jeszcze okazać się synem swojego ojca. Jak to jest, że samo spotykanie się ze mną jest niebezpieczne - pomyślał. Czyżbym był przeklęty? Westchnął, jakby w odpowiedzi na tę myśl. Spojrzał na Deara, a w jego spojrzeniu widać było, że przynajmniej chwilowo skapitulował. Pomyślał, że nie można być aż taką świnią. - No dobrze, niech ci będzie. Co chciałbyś się o mnie konkretnie dowiedzieć? - zapytał, niepewny czy nawet po całej nocy spędzonej tylko na szczerych rozmowach Ollie w ogóle byłby w stanie go zrozumieć. - Ale decyzje, czy chcesz czy nie… niektóre już podjąłeś. Wiedząc to, co w sumie o mnie najważniejsze. Pytanie brzmi, czy dzisiaj zrobiłbyś tak samo. Rzucił, w całej swojej pysze nawet nie spodziewając się przeczącej odpowiedzi. Co nie zmienia faktu, że lubił słuchać o sobie podobnych rzeczy. - Nie wiem, czy nie myślenie o tym, co będzie jutro jest w twojej sytuacji takie rozsądne. Przecież na jutro to możesz mieć ten głupi esej. - Próbował obrócić wszystko w żart, znowu uciekając od jednoznacznej odpowiedzi. Obserwował go przez krótką chwilę, ale potem znowu wywiesił w głowie kolejną białą flagę. - Przyjmuję twoje wyzwanie. Ale z doświadczenia ci powiem, że lepiej, żeby taki stan nie trwał cały czas. Szkoda życia. Zresztą, ono prędzej czy później zawsze zrewiduje nasze marzenia.
Widziadła:I tak\ Scenariusz:Sprawiedliwość Etap 1:4 Etap 2:2> 2 (ale tym razem zdane)
KURS MAGICZNE GOTOWANIE
Na kurs magicznego gotowania Adela wybierała się z wielką ekscytacją, ale też masą pewności siebie - wydawało jej się, że wychowanie w rodzinie Honeycottów sprawi, że kurs nie będzie żadnym problemem, a ona niemal od ręki uzyska upragnione uprawienia. Wszystko jednak wskazywało na to, że łatwość, której się spodziewała była tylko pozorna, a kurs miał się okazać naprawdę sporym wyzwaniem. Na sam start, spodziewała się wspaniałych doświadczeń kuchennych pod okiem specjalistów, tymczasem otrzymała masę materiałów i przepisów do wkucia na pamięć. Adela nie była typem osoby, które lubią pamięciówkę, więc opanowanie materiałów zajęło jej praktycznie cztery długie dni, podczas których większość jej komórek mózgowych ze dwa razy musiała umrzeć, żeby potem zmartwychwstać. Gdy w końcu uporała się z upierdliwą teorią, nadszedł czas na jej ukochaną praktykę - przez kilka dni uczęszczała na zajęcia przygotowawcze, na których ciężko pracowała od rana do wieczora, starając się wyciągnąć możliwie jak najwięcej. W końcu nadszedł dzień egzaminu końcowego, do którego podchodziła z dużą pewnością siebie i przygotowaniem. Niestety, zdanie egzaminu po raz kolejny zakłóciły widziadła - te z kategorii najgorszych, bo przeżytych w przedsionku. Brakowało jej wiedzy teoretycznej, a dodatkowe cierpienie wynikające z widziadeł (nawet jeśli już wiedziała czego się spodziewać), pokonało ją. Najpewniej normalnie zdałaby bez problemu, ale niestety - nic nie ułożyło się dobrze. Na całe szczęście - drugie podejście było bardziej fortunne. Adela zdała egzamin i mogła się cieszyć ukończonym kursem.