Nigdy nie aspirował do roli nokturnowego króla podziemi, prawdopodobnie ze względu na zdrowy rozsądek i przyjemność płynącą z prowadzenia wystawnego, wygodnego życia, z którego to nie miał ochoty rezygnować. Nałożenie korony na głowę, jakkolwiek kuszące, w półświatku równało się natomiast z wydaniem na siebie wyroku śmierci. Nie zrozummy się źle; od kiedy pamiętał gonił za adrenaliną, a chorobliwe ambicje sprawiały, że nie potrafił się zatrzymać. Nadal zresztą pragnął sięgać wyżej i rozwijać skrzydła, jednocześnie myśląc jednak o tym, by nie skończyć jak Ikar. Latami budował więc mocną, stabilną pozycję, która wzbudzałaby podziw i trwogę pośród rywali, ale nie zależało mu wcale na dzierżeniu królewskiego berła. Znał się na interesach, potrafił na chłodno kalkulować koszta i wiedział jak wysoka była jego cena. Wiązała się ona bowiem ze ściągnięciem na siebie nie tyle cienia podejrzeń, co niezbitych dowodów zbrodni; wszak aurorzy nie byli tacy głupi, jak mogłoby się wydawać. Zdecydowanie częściej lepiej było trzymać się z boku, wystawiając na pierwszy ogień innego nieszczęśnika, a potem z uśmiechem na ustach obserwować kolejny bolesny upadek wrogów, wtrąconych do obskurnych cel więzienia strzeżonego niegdyś przez upiornych dementorów.
-
W tym świecie nie ma miejsca na sentymenty, ale dyskrecja i powściągliwość na pewno działają na jego korzyść. – Po części poddał w wątpliwość argument, jakoby stawianie pierwszych kroków pod wodzą mężczyzny miało jakikolwiek wpływ na jego niekwestionowany autorytet i bezpieczny status. –
Nigdy nie słyszałem, żeby stary Borgin wtykał nos w nieswoje sprawy. – Dodał zaraz, wyjaśniając, w czym on dopatrywałby się jego sekretu. Właściciel najsłynniejszego sklepu na Śmiertelnym Nokturnie od dłuższego już czasu zdawał się trzymać wyłącznie własnego przybytku i renomy, jedynie zbierając owoce pracy wykonanej przed laty. Można by rzec, że o ile nie wycofał się całkiem z biznesu, tak nie próbował również zagarniać tego, co przypadało na rynku nowym, młodym graczom. Nie nadstawiał karku.
Wzruszył subtelnie ramionami, widząc niepewność i zdziwienie w oczach Corteza, bo choć rzeczywiście obdrapany szyld i nadszarpnięte zębem czasu drzwi nie napawały optymizmem, tak nie widział żadnych powodów do obaw. Nie przepadał za samym lokalem, owszem, jednak pozory lubiły mylić, a niekiedy największa dziura okazywała się sprawdzoną przystanią. –
Nie zaufanie, a wiedza. – Wskazał jednak kompanowi jasno na różnicę, bo akurat o ostrożności nie zapominał niezależnie od miejsca, w jakim by się nie znalazł. Zawsze patrzył barmanom na ręce i nie powracał do pozostawionej bezpańsko szklanki, mając świadomość tego, że gdyby ktoś zechciał go otruć, mógłby to uczynić praktycznie wszędzie. Nieważne czy w tej obskurnej melinie, czy niemalże na jego oczach, w przynależącym do niego, luksusowym hotelu.
Wreszcie usiedli przy stole na uboczu, racząc się gorzkawym smakiem popularnej, acz niekoniecznie tak szlachetnej whisky, bez owijania w bawełnę przechodząc do rozmowy o interesach. Paco przedstawił zwięźle ofertę, w międzyczasie zgarniając ze stołu paczkę merlinowych strzał, gdy tylko jego towarzysz podziękował gestem dłoni za papierosa, a potem ponownie zaciągnął się chmurą siwego dymu, kiwając potwierdzająco głową. –
Dostaniemy cynk, kiedy dokładnie skrzynia wpłynie do portu, ale nie mamy pewności, czy będziemy jedynymi, którzy się o tym dowiedzą. – Przewrócił oczami, upijając łyka alkoholu, dopiero po chwili zdradzając powody takiego obrotu spraw. –
Niektórzy lubią handlować informacjami na wielu frontach. W tym przypadku nie liczyłbym na lojalność, a to z kolei rodzi ryzyko, że ktoś już będzie tam na nas czekał. – Nie miał za knuta zaufania do szpicla, którego nazwiska z oczywistych względów wolał Cortezowi nie podawać. Wystarczyło, że on wie z kim mają do czynienia, i chociaż nie była to robota tak czysta, jakby sobie zamarzyli, tak ich informator miał inną cenną zaletę. Nawet jeżeli z chęcią brał w łapę niekoniecznie od jednego, a o od wielu przemytników, tak przynajmniej nie bratał się z organami ścigania, a i na takich można było w swej szemranej karierze natrafić.
Odłożył szklankę, pociągając raz jeszcze papierosa, którego ostatecznie zgasił w stojącej na stole popielniczce, a po tym rozsiadł się nieco wygodniej, opierając przedramię o blat. –
Wstępnie dostawa planowana jest na ostatni tydzień lutego, a jeżeli data się potwierdzi, nie będę mógł osobiście uczestniczyć w tranzycie. Będę wtedy w Meksyku. – Zwrócił uwagę na pochylenie ciała towarzysza, niemy wyraz zainteresowania jego strony, zastanawiając się zarazem czy jego absencja w jakimkolwiek stopniu wpłynie na jego wybór. –
Wysłałbym z tobą kilku chłopaków. Zaklęciami ciskają jak szaleni, ale trzeba mieć na nich baczność, bo niekiedy za bardzo rzucają się w oczy. – Uzmysłowił mu jego rolę, której ważkość mogła wprawiać w zdumienie, zważywszy na to że spotkali się przecież po raz pierwszy. Prawda była jednak taka, że chciał zawierzyć rekomendacji Javiera, a że nieszczególnie zależało mu na samym wykrywaczu, to i miał nadzieję skorzystać z tej okazji, sprawdzając czy Cortezowi nie brakuje umiejętności przywódczych i czy w ogóle można darzyć go zaufaniem. Potrzeba mu było bowiem ludzi, którzy mają łeb karku, nie tylko bojowników służących za mięso armatnie.