Stara, zapuszczona chata, która tak wyróżnia się spośród innych budynków na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, że aż nie jesteś pewien czy na pewno przypadkiem nie zaszedłeś za daleko, wychodząc poza Londyn. Pierwsze wrażenie bywa mylące, chociaż nie do końca. Rezydencja Moribund’a jest zwyczajnym domem, który jednak stoi w dzielnicy handlowej, gdyż niegdyś był to sklep prowadzony przez szpakowatego młodzieńca. Po jego tajemniczym zaginięciu, to miejsce popadło w ruinę, ale mimo wszystko wcale nie jest łatwo się tutaj dostać. Drzwi są wiecznie zamknięte, ale wystarczy odrobina sprytu, aby dostać się do środka i sprawdzić jakie skarby kryje w środku. Odważysz się spróbować?
Rzuć kostkami, by przekonać się czy udało Ci się dostać do środka: 1, 2, 5 - trochę pogmerałeś przy zamku i klamka puściła pod naporem Twojej dłoni. Hm czyżbyś skorzystał z mugolskich metod otwierania zamków, a może to jedynie zwykły fart, że rozgryzłeś ten mechanizm? Niemniej jednak dostałeś się do środka. 3, 4, 6 - stoisz pod drzwiami kilka długich minut i szarpiesz się z drzwiami, które za żadne skarby nie chcą się otworzyć. Ludzie, którzy Cię mijają przyglądają Ci się podejrzliwie, więc w końcu rezygnujesz i odchodzisz, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
W środku rezydencji, aż roi się od rupieci, jednakże pośród nich wychwytujesz kilka perełek, z jakimi bliżej byś się zapoznał.
Rzuć kostkami, aby określić czym zawalone było pomieszczenie, gdy do niego wszedłeś: 1 - eliksiry 2 - alkohole 3 - trudne do zdobycia / unikatowe czarodziejskie przedmioty 4 - rośliny 5 - popularne czarodziejskie przedmioty 6 - narkotyki
Już wyciągasz rękę po przedmiot, kiedy nagle:
Rzuć kostkami, by przekonać się czy udało Ci się coś zdobyć: 4, 6 - …nic się nie stało. Bez problemu sięgnąłeś po przedmiot i możesz go zatrzymać. Jednakże ledwo zdążyłeś spakować go do torby, a gdzieś niedaleko coś spadło, robiąc straszliwy rumor. Postanowiłeś się ulotnić, zanim ktoś sprawdzi co się dzieje. 1, 2, 3, 5 - ...zostałeś gwałtownie obrócony i kilkoro osiłków wyprowadziło Cię z rezydencji i zaciągnęło do ciemnego zaułka. Krzyczeli coś o wałęsających się świrach, kiedy obijali Ci buźkę tak, że gdy już przestali, ciężko było Ci cokolwiek dojrzeć przez zapuchnięte oczy. Lepiej udaj się z tym do szpitala!
Rozpaczliwy charkot nieustannie narastał, kiedy próby zaczerpnięcia powietrza wciąż uniemożliwiała silnie związana lina. Ciało odziane w czarne szaty podrygiwało raz po raz w ostatnich próbach zaczerpnięcia chociażby najmniejszego wdechu. Próżne były starania napastnika. Światło w jego oczach zaczynało gasnąć niczym zdmuchiwany przeciągiem płomień świecy. Twarz stała się sina, a usta rozpaczliwie rozwierały się raz za razem. Oczy niemalże wyszły mu z orbit, z ust popłynęła piana. Właśnie takiemu przedstawieniu przyglądał się Claude. Śmierć nie obchodziła się z właścicielem broszki zbyt delikatnie. Ba, pozbawiła go wszelkiej gracji, której przecież i tak nie miał wcześniej zbyt wiele. Jeżeli Faulkner liczył na to, że z łatwością odnajdzie broszkę, musiał obejść się smakiem. Płaszcz nieznajomego pozbawiony był jakichkolwiek ozdób, lecz „na oko” był podobnego wzrostu do człowieka, którego wskazano jako potencjalnego złodzieja. Niestety, złodziej czy nie, w tym momencie zaczynał już jedynie nieznacznie podrygiwać. Zacisnął dłonie na sznurze oplatającym mu szyję i wreszcie znieruchomiał, a kiedy to uczynił, o wiele łatwiej było dostrzec, że do wewnętrznej strony płaszcza ma wpiętą niewielką ozdobę. Tak czy owak, należało zbadać trupa, aby mieć pewność. Niestety, śmierć napastnika nie rozwiązywała sprawy zaginionego artefaktu. Niemniej, uwolniła Matthewa od wpływu zaklęcia. Nieoczekiwanie poczucie dążenia do bezpieczeństwa nagle się ulotniło. Magia, jaka zatrzymała go w holu, puściła i pozwoliła mu na opuszczenie tego miejsca lub też poszukanie Faulknera. W zasadzie, całkowicie odzyskał wolną wolę. Umysł wciąż miał niezwykle delikatny, a przynajmniej takie było ogólne wrażenie, lecz w końcu nie czuł się zaszczuty przez rezydencję. Poza oddechami waszej dwójki, dom otulała nieprzenikniona cisza.
24h na udzielenie odpowiedzi. Matthew w swoim poście możesz śmiało zakładać, że Claude znajdował się kilka korytarzy dalej. Odnalezienie go nie sprawi ci większego kłopotu.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Myśli niczym drapieżniki, dopadły jego umysł, hipnotyzując go przy pomocy niezwykle kuszących metod. Miłość. Czym ona była dla Matthewa? Dawno jej nie czuł, nie pamiętał jej smaku, nie potrafił w żaden sposób przypomnieć sobie tego, co tak naprawdę ona przynosiła. Poczucie bezpieczeństwa? Możliwość wpadnięcia w ramiona zapomnienia, dzięki którym codzienne troski nie stawały się bagażem zbyt ciężkim, pozbawionym jakiegokolwiek większego sensu, gdy próbował jedynie być człowiekiem. Podobno struktura mięśni, kości, abstrakcyjne myślenie... były jedynym, co potrafiło go zdefiniować do tego gatunku. Niemniej jednak stał, być może niezbyt stabilnie, poruszał się po gruncie zbyt śliskim, wiedząc, że to może być jego ostatnia chwila, ostatnie tchnienie ostatni błysk światła przed oczami. Obietnice, choć puste, zawładnęły nim, przywiązały go do charakterystycznych, ledwo co widocznych sznureczków - idealnie wręcz, by przejąć nad nim większą kontrolę. Nie bez powodu zatem pozostawił towarzysza na pastwę losu, oddając się w ramiona, w których mógłby się skryć. Poniekąd zapadnia pozwoliła mu przez chwilę zapomnieć; depresja przestała obowiązywać jego ciało, wiotkie, pozbawione jakiejkolwiek rzeczywistości. Gdzie był, kim był - na te pytania nie był w stanie udzielić dosłownie żadnej odpowiedzi. Tak blisko, a nadal tak niezwykłe daleko - nie ufał sobie, nie miał nadziei na nic, nic więcej nie miało dla niego większego znaczenia. Nie bez powodu zatem czuł się delikatnie oszołomiony, gdy zdołał przerwać łańcuchy, które mimowolnie przestały ściskać jego ciało. Gdzie był... cholera. Misja nadal trwała. Przetarł prawą dłonią podkrążone oczy, próbując dostosować się do nowej rzeczywistości. Nie miał różdżki - różdżki do której przystosowywał dość sporą wagę, zważywszy na to, iż wiązała się ona z dość sporymi wspomnieniami w zakresie dzieciństwa; szlag by to trafił. Poruszał się spokojnie, zachowując wszelkie namiastki ostrożności - nie chciał sprowadzić na siebie jeszcze większych kłopotów, gdy rozpoczął przekraczanie kolejnych granic korytarzy, nad którymi nie mógł w żaden sposób zapanować. Nie odzywawszy się przez całą drogę, dopiero potem mógł dostrzec sylwetkę rudzielca; na ziemi zaś leżał bliżej nieokreślony osobnik. - Wszystko w porządku? - oznajmił, przyglądając się bliżej nieokreślonej sylwetce; śmierć jakoś nie wydawała mu się być drastyczna. Była poniekąd celem ich egzystencji, natomiast nie uważał, żeby Claude zrobił to bez konkretnego powodu. No, a podchodząc do kwestii młodego pracownika Ministerstwa Magii, ten miał niezbyt ciekawe obrażenia - rozwalony nos, drzazgi na kończynie górnej. - Uleczyłbym Cię, ale nie mam niestety różdżki. - wziął głębszy wdech, zastanawiając się poważnie nad tym, co mają począć. Jak jednak na uzdrowiciela przystało, pierwsze sprawdził parametry życiowe nieszczęśnika, z którego jednak uszło życie. - Niezbyt ciekawie. - powiedział ostatecznie, przyglądając się piegowatej twarzy towarzysza, aczkolwiek nie spoglądając w żaden sposób oczy. Poniekąd zadawał nieme pytanie. - Obrona własna? - musiał rzucić. Jakoś go to nie dziwiło.
To wszystko działo się tak szybko... Albo on był tak wolny? Nie umiał stwierdzić. W ustach zbierał mu się ten paskudny metaliczny posmak od rozwalonej o zęby wargi. Zmusił się jednak, by nie splunąć obok, lecz przełknąć tę obrzydliwą mieszaninę krwi ze śliną. Dreszcz przebiegł mu po plecach, a dłoń trzymająca różdżkę zadrgała - podobnie zadrgało światło płynące z jej końca, które ukazywało widok mrożący krew w żyłach i najwyraźniej wiążący myśli i czyny. Claude po prostu patrzył, nie potrafiąc zareagować, nie potrafiąc w ogóle wpaść na pomysł, co dalej. Miał wrażenie, jakby jego głowę osnuła mgła, przysłaniając zdrowy rozsądek i odbierając zdolność ruchu. To nie trwało długo. Wkrótce ciało mężczyzny porwało się na ostatnie drgnięcie, a wraz z ostatnim tchnieniem uleciała z niego dusza. Oczy zgasły, zupełnie jakby ktoś zdmuchnął tlący się knot świecy. Nagle. I dopiero wtedy Claude wypuścił powietrze z własnych płuc. Czy tylko jemu zrobiło się tak zimno? Przewiew w korytarzu zdawał się nieco go ocucić. Ręka z różdżką wciąż drżała, lecz dzięki temu był w stanie dostrzec błysk czegoś znajdującego się po wewnętrznej stronie płaszcza, którego poły w całej tej szamotaninie zostały odsunięte. Ostrożnie ukląkł przy ciele i wyciągnął wolną rękę w tym kierunku, gdy nagle usłyszał nieopodal męski głos. Zerwał się na proste nogi z niemym okrzykiem na ustach, kierując światło z różdżki w... Twarz Matthew. Z jednej strony odetchnął z ulgą - nie był tu sam; z drugiej jego serce zajęła trwoga - bowiem nie był tu sam i to mogło zadziałać na jego niekorzyść. Wszak dopiero co pochylał się nad martwym ciałem... - W porządku - wychrypiał bez przekonania w głosie. Dopiero jego kolejna uwaga uświadomiła go, jak wiele obrażeń odniósł tego jednego wieczoru. Spojrzenie Faulknera powędrowało do zaschniętych już kropelek krwi na dłoniach poranionych drzazgami. - Nie trzeba - rzucił jeszcze, kręcąc lekko głową. Ponownie spuścił wzrok na leżące na ziemi ciało, a na dźwięk ostatniego pytania uzdrowiciela, po prostu kiwnął głową. Prawda, tylko się bronił. - Finite incantatem - rzucił zaklęcie, by ciało napastnika nie było dłużej skrępowane przez grube, szorstkie sznury. Czy tak się stało, czy też nie - powinien przeszukać jego płaszcz - zarówno w poszukiwaniu owej błyskotki, jak i może różdżki Matta?
Gmeranie w kieszeniach płaszcza nie przynosiło większych rezultatów. Znalazłeś jedynie niezwykle krótką, zniszczoną już różdżkę (wyłaził z niej włos jednorożca) i kilka złotych galeonów (5), które możesz zabrać ze sobą. Najwyraźniej złodziej nie zdołał jeszcze spieniężyć przedmiotu, którego tak wytrwale poszukiwało Ministerstwo. Wiadomość ta stawiała wyprawę w nieco lepszym świetle, gdyż wciąż istniała szansa, że znajduje się on w tym samym budynku, w którym znajdowała się teraz wasza dwójka i trup, na którego szyi i innych częściach ciała malowała się jednoznaczna, fioletowa pręga. Po bliższych oględzinach odkryłeś broszę wpiętą w wewnętrzną część płaszcza. Niewielką osę z rozsuniętymi skrzydłami. Szpilka imitowała przedłużenie żądła. Była to jedyna wartościowa i zadbana rzecz w ubiorze ciemnowłosego, niewysokiego czarodzieja. Wciąż otaczał was labirynt korytarzy, pokryty grubym dywanem tłumiącym kroki. Strzaskany regał nie stanowił absolutnie żadnej wskazówki, ale wystarczyło jedynie lekko ruszyć głową, aby przypomnieć sobie, że facet nie wyskoczył na Claude’a i Matthewa znikąd. Może to właśnie w tej kryjówce ukrył przedmiot?
48h na odpowiedź.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Obserwował - starał się poniekąd poukładać własne, krążące niczym hieny, myśli wokół jego własnego, nietuzinkowego umysłu. W co się wplątał - tego nie był w stanie powiedzieć. Co się dokładniej stało - tego nie był w stanie stwierdzić. Co miało miejsce - nie miało już żadnego większego znaczenia. Trzeba było przebrnąć przez dalsze sytuacje, przez dalsze wydarzenia, mimo niskich morali. Umysł należący do uzdrowiciela nadal zdawał się być zbyt delikatny, aczkolwiek ostatecznie odzyskał nad nim pełną kontrolę; szlag by to trafił, zdążył naprędce stwierdzić. Fioletowe oznaki duszenia, przeszukiwania, należyte odkrywanie potrzebnych ku rozwiązania sprawy poszlak, by następnie westchnąć - poniekąd teatralnie, poniekąd prawdziwie. Ostatni wdech opuścił tę osobę, mężczyznę dość niskiego, dzierżącego w sobie broszkę, co zdołał zauważyć, gdy Claude przemierzał przez kolejne kieszenie oraz fałdy materiału, z którego została wykonana czarna szata. To był on. Osoba, której poszukiwali; przyglądał się, lecz również bacznie obserwował otoczenie - cholera wie, czy nie znajdowało się ich więcej. Skryci po kątach, niczym drapieżnicy, oczekiwali na dogodną dla nich okazję. Jakby nie było, przemyt przedmiotu znajdował się w łapskach osób obeznanych w czarnej magii. Spojrzał jeszcze raz dookoła - skoro niezbyt spora ilość galeonów wpadła w dłonie amnezjatora, przedmiot jeszcze nie został sprzedany. Gdzieś musiał się znajdować - przypominający mapę, wetknięty gdzieś w mało oczywistym miejscu. Zrobił krok do tyłu; ponownie stłumiony, ponownie pochłonięty przez miękki, prostujący dźwięki dywan. - Kto daje w takim miejscu tak przytulny dywan? - zapytał niewinnie, poniekąd celowo, choć nie był tego świadomy. Ta rezydencja nie kojarzyła mu się z niczym dobrym; jedynym rzeczywiście zadbanym elementem dekoracji był właśnie dywan. Może to on skrywał całą zagadkę minionego wieczoru? Jakby nie było, dzień chylił się ku zachodowi. Skrzyżował dłonie, przykucnął, starał się odnaleźć cokolwiek, co rzeczywiście by naprowadziło ich na prawidłowy trop. Zepsuty regał nie znajdował u niego żadnego zainteresowania.
Po cichu liczył, że w którejś z kieszeni szaty znajdzie ów wytrwale poszukiwany przedmiot - lecz oczywiście przeliczył się. Naiwniak, pomyślał sam o sobie i z westchnieniem schował znalezione na koniec 5g z powrotem do ubrania mężczyzny. Różdżkę natomiast postanowił zachować - w pierwszej chwili pomyślał, że na jej podstawie można by w Ministerstwie określić tożsamość jegomościa. W drugiej natomiast przeanalizował sytuację i uznał, że jeszcze zadecyduje, co z nią zrobić. W ostatnim momencie postanowił odpiąć broszkę - ją też schował do kieszeni. Na wszelki wypadek. Może tych rabusiów była cała zgraja? A może był to symbol, który wiódł do rozwikłania jakiejś większej sprawy, nad którą Ministerstwo głowiło się w ostatnim czasie? W każdym razie poszukiwania były bezowocne w kontekście skradzionego artefaktu. Spojrzał w górę, gdzie znajdował się Matt, osnuty ciemnością, gdyż wyłącznie niewielka część jego twarzy była oświetlana końcem różdżki Claude'a. Prychnął jedynie, gdy ten zadał swoje retoryczne pytanie o dywan. Ten był jego najmniejszym zmartwieniem... Ze skrzywioną miną wyprostował się, a było to trudne, ponieważ stres całego dnia oraz tej jednej sytuacji zaczynał powoli ustępować zmęczeniu, które czuł doskonale w każdym stawie. Uniósł różdżkę wyżej i zaczął rozglądać się po otoczeniu, któremu wszak nie miał się wcześniej okazji przyjrzeć. - Jak tu szedłeś widziałeś coś ciekawego? - zapytał uzdrowiciela względnie spokojnym tonem, choć serce w jego piersi biło bardzo głośno. Uniósł różdżkę jeszcze wyżej, jakby chcąc zbadać to, co znajdowało się nad nimi. Wcześniej miał wrażenie, jakby zakapturzona postać dosłownie na niego spadła, regał też rozbił się obok nagle. Czyżby został z czegoś zrzucony?
Dywan, jak to dywan, w słabym świetle wydobywającym się z różdżki rudzielca, Matthew nie był w stanie dostrzec niczego nadzwyczajnego w miękkim kawałki grubego materiału zaściełającego posadzkę, co jednak zupełnie o niczym nie świadczyło. Gdyby tylko Claude zechciał mu trochę przyświecić, sprawdzenie podłogi byłoby łatwiejsze. A jednak czy nie usłyszał wtedy jakiegoś dziwnego skrzypnięcia? Ukryte drzwi musiały gdzieś tutaj być. Może warto byłoby wrócić do miejsca, w którym został pozbawiony różdżki? Niestety, decyzja o przeszukaniu innego pomieszczenia była mocno zależna od Claude’a. Bez światła nie jest się w stanie przeszukiwać. Blade światło odsłoniło przed wami mrok kłębiący się nad waszymi głowami. Wyłonił się z niego obdrapany, jasny sufit i… nic poza tym. Absolutnie nic nie wskazywało na tajne przejścia. Nawet na ścianie obok znajdował się jedynie słaby odcisk regału. Mebel musiał stać tutaj już dłuższy czas i zwyczajnie został popchnięty w bok, gdy właściciel broszki zaszedł Claude’a.
Jeśli nie macie już pomysłów gdzie dalej szukać, piszcie bezpośrednio na priv to wskażę konkretne miejsce.
Czas na odpowiedź mija 4 lutego o godzinie 23:59.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Czy wiedział, co ma o tym sądzić? Pozostawieni sami sobie, przeszukiwał odmęty umysłu, starał się znaleźć coś, co doprowadziłoby ich do pełni sensu tego, co wydarzyło się kilkanaście minut temu. Nie mogli zwlekać z decyzją – nie mogli również decydować bez uprzednio zatwierdzonych ruchów; musieli przede wszystkim zgrać się jak najlepiej. Matthew Alexander w obecnej postaci był całkowicie pozbawiony różdżki, tudzież mógł jedynie westchnąć, teatralnie położyć dłonie na biodrach, by następnie wzruszyć beztrosko ramionami i potwierdzić to, iż nie ma niczego, czym mógłby rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Tajemnicza postać, która to znajdowała się w odmętach czarnego płaszcza, zdawała się być zaskakująco sprytną osobą; gdyby nie fakt, iż Claude zdołał go odpowiednio (aż nader, och ironio losu) unieszkodliwić, już zapewne inaczej potoczyłoby się to wszystko. A przede wszystkim – nie miałoby w żaden sposób szczęśliwego zakończenia. Nie bez powodu zatem od czasu do czasu próbował wszystko w sobie pozbierać; każda pojedyncza myśl zaś zdawała się być na wagę złota, bo, jakby nie było, głównie na niej mogli się oprzeć. Ciemność zawładnęła całokształtem pomieszczenia; gdyby nie fakt, iż pracownik Ministerstwa Magii jeszcze posiadał w swoich dłoniach drewniany kijek, już na pewno nie byliby w stanie ani znaleźć artefaktu, ani odpowiednio wyjść z pomieszczenia, nie uderzając w rozmieszczone dookoła regały. Coś musiało tutaj być. Coś musiało się znajdować. - Daj mi pomyśleć. - odpowiedział odrobinę zmęczonym głosem, przecierając twarz dłońmi. Był już odrobinę zmęczony; stres nie oddziaływał na niego dobrze. Stracili towarzysza. Stracił posiadaną od czasów Hogwartu różdżkę – i nie sądził, że zdoła znaleźć jakąś inną, która zrozumie jego nader dziwny umysł. Będzie czekała go zatem długa i bezowocna podróż po alejkach tworzonych przez zapakowane starannie różdżki, byleby znaleźć tę jedyną. Choć, może… wykorzysta do tego fakt, iż posiada własnego feniksa? Musiał jednak skupić się na misji, co nie było wcale takie proste. Przymknął mocniej oczy, powstał, wyprostował swoją sylwetkę, ocierając dłońmi o własne kończyny górne. Nie było tutaj ani przytulnie, ani ciepło, choć buzująca jeszcze przez jakiś czas adrenalina pozwoliła mu o tym fakcie zapomnieć. Starał się powrócić zatem do tego, co się wydarzyło. - Byłem za Tobą, więc musi być jakieś ukryte przejście. Coś miękkiego uderzyło mnie w kostki; winowajcą jest dywan. Coś wcześniej skrywał, a my tego nie zauważyliśmy. - odpowiedział ostatecznie na pytanie ze strony rudzielca. Co jak co, ale miał ku temu mocne powody, by zwyczajnie zawrócić i poszukać czegoś, co ich odpowiednio naprowadzi. Czy się udało? Któż wie.
Sam nie wiedział, czego szukał, wobec tego nawet nie zdziwił się, że unosząc wysoko różdżkę znalazł dokładnie tyle, co nic. Jego myśli biegły przeróżnymi ścieżkami, a momentami miał wrażenie, jakby jego umysł wyłączał się od nadmiaru wrażeń, pozostawiając mu w głowie podobną pustkę jak ziejąca dookoła czerń. Słowa Matta w pierwszej chwili do niego nie trafiły. Potrzebował kilku sekund, żeby przyjąć je do wiadomości. Spojrzał na niego, kierując w jego stronę koniec różdżki i przyglądając się jego mimice w nikłym świetle wydobywającym się z jej końca. - Czyli mówisz, że trzeba szukać na ziemi? - zapytał półgłosem, po czym spuścił różdżkę. - Z której strony przyszedłeś? - dodał po chwili, już zupełnie zdezorientowany w kwestii kierunków. Nie dość, że początkowo sam błądził w labiryncie korytarzy, to jeszcze przez ten atak wszystko wywróciło mu się w wyobraźni do góry nogami. - Lumos Maxima - rzucił zaklęcie, licząc, że uda mu się znacznie lepiej oświetlić podłogę i otulający ją miękki dywan.
Oświetlony korytarz ujawnił przed mężczyznami miejsce, w którym wciąż jeszcze można było dostrzec drobiny drewna pozostałe po przełamaniu różdżek Matta. Uzdrowiciel mógł więc z łatwością przypomnieć sobie gdzie stał, a także w którym miejscu zaatakował go dywan. Po zepchnięciu go na bok, mogliście zauważyć nierówność w podłodze. Zaklęcie otwierające ujawni przed wami zejście pod ziemię. Wysłużona drabina zaprowadzi was do niewielkiego pomieszczenia pełnego bibelotów poupychanych na regałach (takich samych jak ten, który prawie przygniótł Faulknera), a także zawalonego starymi książkami i papierami biurka. Jedyna lampka (magiczna, więc bezprzewodowa) pozwoli się zapalić, dzięki czemu nie będziecie musieli aż tak bardzo polegać na jedynej pozostającej wam różdżce. Spróbujcie przypomnieć sobie wszelkie szczegóły dotyczące artefaktu i opiszcie czego szukacie. Jeśli domyślacie się co to może być, możecie też po prostu nazwać go po imieniu.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Jedyne, co zrobił na pytanie Faulknera, to skinął w geście potwierdzenia swoich słów głową. Melancholicznie, już trochę zmęczony, przybity, aczkolwiek nie mogli się poddać – a przynajmnie nie teraz, nie wtedy, gdy znajdowali się tak blisko. I nie, to wcale nie tak, że nagle uzdrowiciel odnalazł chęć do walki – zwyczajnie nie miał zamiaru się wycofywać, co ma być, to po prostu będzie. Nawet jeżeli dywan był miękki, nawet jeżeli stracił wiele rzeczy, zbyt cennych dla niego pod względem sentymentalnym, nie zamierzał stać w miejscu i czekać jak ten głupi idiota na jakiś cud boski. Po prostu nie. Westchnął zatem, udając się wraz z rudzielcem do miejsca, wskazując odpowiednią drogę, gdzie przełamana została jego różdżka – przymknął na chwilę oczy, musnął opuszkami palców manufakturę zepsutego, zniszczonego drewna. Doskonale służyłaś. Powiedział w myślach. Może był dziwny, aczkolwiek ta różdżka towarzyszyła mu po prostu od niepamiętnych czasów, przypominała o pewnych dobrych, jak i złych sytuacjach, które go zwyczajnie spotykały, gdy nie zachowywał należytej ostrożności. Nie bez powodu zatem, jak się okazało, postanowił wraz z Faulknerem odsunąć dywan, by zauważyć następnie klapę oraz drabinę prowadzącą prosto w dół. Na szczęście Alexander nie trwał w swoim stanie przez długi czas – zamiast tego skupił się na myśli poszukiwania należytego artefaktu, przedmiotu zgubionego przez same Ministerstwo Magii. A tego było sporo. - Mapa. Coś przypominającego mapę. - powiedział do siebie i Faulknera, rozglądając się razem z nim po otoczeniu, jak bezprzewodowa lampka została przez niego odpalona, a wszystko stało się o wiele bardziej oświetlone, szczegółowe. Miał nadzieję na szybkie zakończenie tego wszystkiego oraz wrócenie do domu, zamoczenie swojego ciała w ekspresji wody i zmyciu brudu dnia niecodziennego, nietypowego.
Światło płynące z końca różdżki Faulknera oświetliło korytarz na tyle, że byli w stanie bez przeszkód pokonać metry dzielące ich od miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Miękki, wyciszający kroki dywan jeszcze nosił ślady ataku na Alexandra - resztki drewna wkręciły się w puszyste włókna. Po plecach rudzielca przebiegł delikatny dreszcz na samą myśl, że z jego różdżką mogłoby się stać coś podobnego. Nic dziwnego zresztą, jako że nie tak dawno temu uratowała mu ona życie podczas napaści zakapturzonej postaci... Dał Mattowi chwilę, po czym zabrali się za odsuwanie dywanu, który okazał się być odpowiednim tropem! Tuż pod materiałem znajdowała się klapa w podłodze. Jej otworzenie nie wymagało wielkiego wysiłku - zwykła alohomora załatwiła sprawę i chwilę później mogli postawić stopy na wysłużonych szczeblach drabiny, która poprowadziła ich w dół do niewielkiego pomieszczenia. Claude zszedł jako pierwszy "niosąc światło", następnie poczekał na uzdrowiciela, a gdy obaj stanęli na w pokoiku, zaczęli się rozglądać. Był ciasny i duszny, wszystko za sprawą ustawionych przy ścianach regałów zapchanych przeróżnymi bibelotami. Poza regałami Claude dostrzegł jeszcze biurko, a był to wyczyn, bowiem było ono tak zawalone książkami i papierami, że ledwo wystawało spoza tej sterty. Udało mu się znaleźć lampkę, która po stuknięciu końcem różdżki zaczęła świecić, dzięki czemu było im prościej szukać. Faulkner był prawie pewny, że było to miejsce, w którym powinni się znaleźć, by zdobyć skradziony artefakt. Poświęcił mu trochę myśli - opis staruszka z antykwariatu od początku wydawał mu się pasować do przedmiotu, o którym już kiedyś słyszał. Choć najpierw postawił na szukanie mapy, doznał olśnienia. - Globus wygląda jak mapa - rzucił, po czym niemal w szale zaczął przekopywać papiery na biurku w poszukiwaniu globu zaginionych.
Poszukiwania tylko przez moment mogły wydawać wam się żmudnym zajęciem. Światło ujawniło rzeczywiste rozmiary pomieszczenia. Śmieci zaściełające półki nagle przestały wyglądać jak kilka godzin beznadziejnej nudy, a stały się prawdziwą kopalnią ciekawych znalezisk. Jedno z nich przykuło uwagę Matthewa. Nie wyglądało jak globus, o którym za kilka sekund miał wspomnieć Claude, ale machina została już wprawiona w ruch. Kierowany ciekawością, a może magicznym przymusem wiszącym w powietrzu w tym miejscu, sięgnąłeś ku pergaminowi znajdującemu się o kilka centymetrów za wysoko. Pociągnąłeś i nieomal zrzuciłeś sobie coś na głowę. Na pergaminie znajdowała się przypominajka. Względnie normalna, chociaż czarna, jakby została zwęglona. Kiedy ścisnąłeś ją w dłoni, rozbłysła żółtym światłem i poraziła cię prądem. Nawet jeżeli błyskawicznie cisnąłeś ją w kąt, szkoda zdążyła już się narobić. Klątwa poraziła twoje mięśnie i ograniczyła swobodę. Palce zwarły ci się ze sobą i przez kilka pierwszych dni nie będziesz w stanie ich rozdzielić. Dopóki nie rozegrasz dowolnego wątku w szpitalu z próbą rozpoznania i pierwszego leczenia tajemniczej klątwy, możesz uznawać, że twoja ręka jest częściowo niesprawna. Odzyskasz nad nią pełną władzę wraz z nadejściem kwietnia. Do tego czasu możesz śmiało uznawać, że twoje palce niekontrolowanie zrastają się ze sobą, nie są w stanie utrzymać pełnego kubka. Czasami, gdy ktoś chwyci cię za tę rękę, może zostać delikatnie porażony prądem. Jeśli potrzebujesz więcej symptomów, śmiało pisz prywatnie, a zapewnię materiały do opisów! Tymczasem poszukiwania biurka poszły całkiem… beznadziejnie. Globusa nie było pomiędzy stertami niezapłaconych rachunków, lecz biurko - jak to biurka mają w zwyczaju - posiadało szuflady. I kiedy już pogłowiłeś się przez kilkanaście minut nad zaklęciem, którym została zapieczętowana, okazało się że w środku czeka na ciebie glob zaginionych.
Możecie już opuścić lokację. Jednakże zanim to uczynicie, podejmijcie kluczową decyzję dotyczącą artefaktu. Oddacie go Ministerstwu i złożycie wyjaśnienia czy może zatrzymacie go i udacie, że nie udało wam się go odnaleźć? Czy postaracie się zatuszować zabójstwo, którego dopuścił się Claude?
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Poszukiwanie przedmiotu, wydawało się być ostatnią rzeczą, do której zostali zmuszeni. Enigma. Otoczenie. Szukał - starał się przede wszystkim odnaleźć to, o czym powiedział. Nie wiedział nic o globusie zaginionych - nie wiedział o jego nietypowości, nie wiedział o tym, jak bardzo wyjątkowy jest ten globus. Prosty, magiczny globus - ot tak mógłby go nazwać, gdyby nie fakt, że z początku słuchał źle, słuchał niedobrze, a przede wszystkim - słuchał dosłownie. Być może, gdyby wykazywał większe zainteresowanie sprawą, wiedziałby o tym, co tak naprawdę jest w stanie zesłać na nich ów globus, aczkolwiek grzebał w pergaminach, starał się w nich odnaleźć coś sensownego. Zamiast tego - odnalazł tylko typowego siniaka, gdy bliżej nieokreślony przedmiot uderzył go w głowę (a tym samym kędzierzawe włosy), co zwróciło jego uwagę. Nie był w stanie stwierdzić, co go zmusiło do podniesienia kuli na kształt przypominajki - zapewne zapomniał o całym fakcie tego, iż znajdują się w miejscu przepełnionym czarną magią. Westchnął, wysuwając tym samym wolną dłoń do przodu - lewą, gdyż ta była najbliżej, by następnie poczuć, jak ładunek elektryczny przepływa przez jego ciało. Osunął się, oparł, poczuł, o mało co nie wrzasnął, gdy bliżej nieokreślona zabawka wydała z siebie dość nieładną ilość prądu. Odruchowo rzucił tym samym przedmiot na podłogę, pozwalając mu się stoczyć oraz pokonać kolejne parę metrów. - Kurwa. - dziwne. Kiedy go opuścił, cały ból przeminął - prawie cały, aczkolwiek pewne symptomy nadal pozostały. Nie. Mógł. Rozdzielić. Palców. Co do cholery? Okazało się, że jego lewą kończynę objął paraliż dłoni. Super. Ciekawe, ile z tego będzie faktycznego zysku, ale ile faktycznych strat. Westchnął, gdy zdołał się uspokoić - gdy jego serce powróciło do miarowego rytmu, które to zaszkodziło w jakiejś bliżej nieokreślonej części pracy tego narządu - podszedł do Claude'a, nie czując się ani dobrze, ani chętnie do dalszej współpracy. No cóż, co się dziwić - ten dzień miał zbyt dużo nienawiści w sobie. - Globus? - zapytał się, spoglądając na niego; wyglądało na to, iż rozwiązaniem całej zagadki był po prostu globus. Do czego służył - nie wiedział. Do czego służył - nie chciał wiedzieć. Chciał jedynie odnieść do ustrojstwo, zapomnieć o całej sprawie, zatonąć w falach pościeli oraz zwyczajnie odpocząć. - Zamierzasz iść do Ministerstwa i im to oddać - musiał zapytać, musiał rzucić pytaniem, aczkolwiek ostatecznie, według niego, odpowiedź była tylko jedna - czy może jednak zatrzymać dla siebie? - mieli przecież trupa na pokładzie. Nawet dwa. Wybieraj mądrze. Chciwość ludzka bywała wyjątkowo zgubna. On zaś - czekał na odpowiedź.
Przez moment myślał, że jego wysiłki pójdą na marne. Że cały ten dzień będzie dniem straconym i nawet ofiary okażą się być nic warte. Przeglądał i przeglądał rzeczy na biurko, przekładał stosik książek za stosikiem, szperał i gmerał - nic nie znalazł. A był święcie przekonany, że chodziło o glob zaginionych. Czy może myliła go pamięć? Czy nie tak powinien on wyglądać? A może mylił się co do słów staruszka z antykwariatu, który opisywał im to, czego mieli szukać? Na dodatek za nim działy się niepokojące rzeczy. Najpierw dotarł do niego odgłos uderzenia, potem przekleństwo z ust towarzysza - to drugie sprawiło, że Claude porzucił na moment przeglądanie rupieci, by spojrzeć i sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Nie zauważył nic bardzo niepokojącego. Matthew co prawda wpatrywał się w swoją dłoń, lecz Faulkner uznał, iż cokolwiek się z nią wydarzyło, uzdrowiciel na pewno sobie z tym poradzi. Szkoda, że nie pamiętał, iż tylko on posiadał różdżkę w tym towarzystwie... Mówiąc o różdżce, dobył jej, by paroma zaklęciami otworzyć szuflady biurka i w końcu, po czasie, który wydawał się rudzielcowi być nieskończonością, ich wysiłki opłaciły się. Znalazł glob zaginionych! Chwycił go przez naciągnięty rękaw swetra i podniósł do góry, by również Matt miał okazję zaobserwować przedmiot. Twarz rudzielca wyrażała przede wszystkim ulgę. Udało się! Tyle osób poległo w tym zadaniu, a im dwóm się udało! Miał w głowie teraz tyle rzeczy, które chciałby powiedzieć, lecz jego usta odmawiały mu posłuszeństwa. - Oddać - powiedział szczerze. Innych opcji nie przewidywał. Był tu ze szczerych pobudek, on jedynie pomagał, wypełniał misję. Nie pakował się w niebezpieczeństwa dla zdobycia bogactw. Nie zamierzał zatrzymywać globu dla siebie, na pewno powiadomi Ministerstwo, że przedmiot został odnaleziony. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że na górze leżało martwe ciało złodzieja, a na jego szyi widniały sine ślady po linach, które on sam, Claude Faulkner, wyczarował. Wcześniej nawet nie pomyślał o tym, jakie konsekwencje mogą mieć jego akcje. Ot, w szoku i ogólnym zamieszaniu w ogóle nie zdążył zatrzymać się na moment, by pomyśleć, że w wyniku jego działań zginął człowiek. Ta myśl była jak kubeł zimnej wody, który w jednej sekundzie ocucił rudzielca. Jego oczy rozszerzyły się, a usta rozwarły, jakby gotowe wyrazić sprzeciw wobec poprzedniej decyzji, lecz zacisnął je. Zamknął oczy na kilka sekund, biorąc dwa głębokie wdechy i starając się uspokoić z nagła przyspieszone bicie serca. - Oddać - powtórzył, by upewnić Alexandra w swojej decyzji. Nie będzie uciekał. Jeśli poniesie konsekwencje swoich czynów, przynajmniej zrobi to z klasą. Zresztą za przyznanie się do winy pewnie dostałby mniejszy wyrok, prawda?
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
| Bardzo przepraszam, nie zauważyłem odpisu w tym temacie.
Od czegoś musieli zacząć, przechadzając się między trupami, nad którymi nie posiadali żadnej kontroli. Dwie ofiary. Jedna pewna – Matthew był tego świadom, gdy dławił się w morzu krwi, którą przelali. Teoretycznie mogło być więcej zwłok, które zdawały się być przede wszystkim jedynymi dowodami ich obecności oraz działalności w tymże miejscu. I tak – o dwa trupy za dużo, mogliby uniknąć w jakiś bliżej nieokreślony sposób zabijanie, zdobywając przedmiot wymagany przez Ministerstwo Magii w bardziej pokojowy sposób. Niemniej jednak przypadek Ceasera stał się jedynie nieszczęściem, tudzież wypadkiem, przez który uzdrowiciel nerwowo przegryzał swój policzek od środka, zastanawiając się, co dalej. Niby łatwo będzie zanieść przedmiot w stronę należytych rąk, aczkolwiek dalsze tłumaczenia mogą stać się wyjątkowym utrapieniem w dupsko, jeżeli nie zastosują się co do jednej wersji wydarzeń. Matthew nie wiedział siebie w więzieniu. I tak by wytrzymał, jakby nie było. Jakiś sens to miało, kiedy wiara odchodziła w cień goryczki oraz zła, nad którym nie mogli zapanować. Czy można było w jakikolwiek sposób zrobić krok do przodu oraz zwyczajnie zapomnieć o tym, co się tutaj wydarzyło? Niby obojętność przechadzała się przez palce uzdrowiciela, niby nie potrafił czuć, a jednak czuł się współwinny tego całego zamieszania. Wierny pies, jakby nie było – mógł tylko i wyłącznie składać ręce i ofiarować samego siebie bliżej nieokreślonemu bogu, zastanawiając się nad tym, czy zlecenie miało jakikolwiek sens. Spojrzywszy jasnymi tęczówkami, Alexander zbyt sporego zasobu wiedzy nie posiadał, kiedy to spoglądał w stronę Globusa Zaginionych. Nic mu ta nazwa nie mówiła – ale przecież bez powodu czarodziej nie będzie trzymał u siebie takiego przedmiotu. Nie pozostawało nic innego, jak, mimo trudności Matthewa w poruszaniu dłonią, zwyczajnie powrócić do miejsca, gdzie wreszcie mogli zapomnieć o tej całej sytuacji, choć było to tylko bezpodstawne gadanie. Ciekawie to wyglądało. Przedmiot owszem. Wymuszenie wytłumaczenia się z tego wszystkiego niezbyt znajdowało się w jego ramionach kompetencji. Aczkolwiek nie zamierzał w żaden szczególny sposób porzucać towarzysza i pozostawić go na pastwę losu. Nie był takim skurwielem, poza tym czuł się zwyczajnie zobowiązany do przebrnięcia jeszcze przez ostatnie etapy ich misji. Teraz trzeba przedmiot przetransportować. - Ruszajmy zatem. - odpowiedział prosto, krótko, zwięźle. Wybór Faulknera nie pozostawiał dłuższych rozmyśleń, które skrywały się pod czaszką uzdrowiciela. Najlepiej będzie, jeżeli opuszczą to miejsce, gdyż nikt ich tutaj nie zapraszał.
Opuszczenie lokacji nie nastręczyło wam większych trudności, tak samo jak pojawienie się w gmachu Ministerstwa. Już na wejściu odebrano wam globus i odniesiono go do odpowiedniego biura. Zdanie raportu spadło całkowicie na barki Claude’a, głównie ze względu na jego powiązania z Ministerstwem Magii, a także na jego większy udział w całym procesie badania miejsca znalezienia przedmiotu. Niemniej, Matthew także został dopuszczony do głosu, gdy przyszło wyjaśnić co stało się z Caesarem. Pracownicy Ministerstwa podjęli natychmiastowe kroki mające doprowadzić do zabezpieczenia rezydencji, a także wysłali patrol interwencyjny, który miał ustalić położenie i stan zdrowia Fairwyna. Jeżeli członkowie wyprawy liczyli na szybkie zakończenie formalności, musieli srogo się przeliczyć. Oczekiwanie dłużyło się w nieskończoność. Dodatkowo, natychmiast wdrożono przesłuchania, mające doprowadzić do wyjaśnienia okoliczności śmierci złodzieja, jakiego znaleziono martwego w rezydencji Moribunda. Mniej więcej w połowie zeznań Faulknera, wróciła ekipa odpowiedzialna za pozyskanie informacji o zaginionym członku grupy, lecz nie udzielono wam żadnych informacji dopóki dzień się nie zakończył i nie wypuszczono was do domu. Wiedzieliście tylko tyle, że żyje. Najpewniej Claude poradził sobie z wyduszeniem z urzędnika kilku szczegółów, lecz czy podzielił się nimi z Alexandrem to już zupełnie inna bajka.
@Caesar T. Fairwyn Teleportowałeś się w samo centrum Londynu, przysparzając Ministerstwu mnóstwo pracy, a mugolom niesłychanie dużo stresu. Do czasu zgłoszenia przez pozostałych faktu twojego zaginięcia, nie zdawano sobie sprawy z twojej tożsamości. Grupa interwencyjna modyfikowała pamięć mugoli jeszcze przez wiele długich godzin, pracując nad usunięciem wspomnienia człowieka spadającego z nieba i lądującego w koszu pełnym pomarańczy. Przetransportowano cię do szpitala, w którym spędziłeś niespełna dwa tygodnie, gdzie próbowano rozpoznać i przedwcześnie zdjąć z ciebie czarnomagiczną klątwę (insania amentia). Niestety, przez pełne 48h pozostawałeś pod jej wpływem, co znalazło odbicie w uszkodzeniu pamięci. Nie potrafisz przypomnieć sobie przebiegu wyprawy, ani tego co działo się miesiąc wstecz. Dodatkowo okazjonalnie zdarza ci się zgubić wspomnienie, jakie po kilku dniach zaczyna do ciebie powracać jako zniekształcona, pozbawiona sensu breja sklejonych ze sobą, kolorowych obrazów. Na szczęście udało się zapobiec kolejnym atakom psychozy dzięki wprowadzeniu cię w stan śpiączki. Nikt nie kłopotał się łysiną zdobiącą czubek twojej głowy (która po kilku miesiącach jest już niezauważalna), lecz brak kciuka i palca wskazującego były już unidogodnieniem, z którym pracownicy szpitala nie mogli sobie poradzić bez woreczka z palcami, jaki bezpowrotnie zaginął w akcji. Po kilku miesiącach intensywnego poszukiwania odpowiedniego rozwiązania, zaoferowano ci eksperymentalną kurację eliksiralną i zaklęciową, jaka ma na celu „wyhodowanie” nowych palców. Jeżeli się zdecydujesz, odezwij się do Mistrza Gry w celu rozegrania jej w fabule. (Nieprofesjonalnie) Nie pamiętam, która ręka została uszkodzona, więc zdecyduj o tym samodzielnie. Otrzymujesz od Ministerstwa 150G odszkodowania za doznanie obrażeń w trakcie wykonywania zadania, 3 punkty do dowolnej umiejętności i myślodsiewnie. Tymczasem pamiętaj, że podczas misji straciłeś swoją różdżkę i musisz zaopatrzyć się w nową.
@Matthew Alexander Obrażenia dłoni, jakich nabawiłeś się po kontakcie z zaklętą przypominajką ustąpią w ciągu miesiąca. Tymczasem pamiętaj, że podczas misji straciłeś swoją różdżkę i musisz zaopatrzyć się w nową. Nie obowiązują cię żadne sankcje prawne, więc przejdźmy od razu do Twojego wynagrodzenia. Otrzymujesz od Ministerstwa 350G za pomyślne znalezienie przedmiotu, 8 punktów do dowolnej umiejętności i magiczne okulary.
@Claude Faulkner W związku z popełnieniem przez ciebie przestępstwa nieumyślnego spowodowania śmierci, najbliższe miesiące upływają ci pod znakiem dodatkowych rozpraw sądowych mających na celu ustalenie wymiaru kary. Po zakończeniu tego procesu, masz sześć miesięcy na zgłoszenie się do odbycia kary 3 miesięcy pozbawienia wolności. Dodatkowo musisz zapłacić 300G grzywny, które częściowo pokrywają koszty procesu sądowego (reszta została opłacona przez Ministerstwo Magii). Ze względu na twoje ścisłe powiązanie z Ministerstwem, brano pod uwagę standardowe zwolnienie Cię z zajmowanego stanowiska, jednakże na wniosek szefa departamentu, zadecydowano że nie zostaniesz zwolniony z pracy. W praktyce: po zgłoszeniu się do odbycia kary, przez kolejny miesiąc fabularny nie możesz rozpoczynać nowych wątków poza Azkabanem (poza retrospekcjami sprzed zgłoszenia się do odbycia kary). Dodatkowo, jesteś wykluczony z pobierania wynagrodzenia w okresie trzech rozliczeń. Niemniej, Ministerstwo wynagradza cię nagrodą pieniężną w wysokości 350G, co całkowicie pokrywa wysokość grzywny. Zyskujesz także 8 punktów do dowolnej umiejętności i amulet Myrtle Snow.
Dziękuję za systematyczność odpisów oraz pełne rozegranie eventu i mam nadzieję, że sesja przypadła wam do gustu.
______________________
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Zwiedzanie nowych miejsc zawsze miało swoje uroki. Choćby nawet to, że można było znaleźć coś ciekawego lub poznać nowych ludzi. O ile pierwsze było kuszącą perspektywą o tyle drugie nie za bardzo. Isabelle nie lubiła poznawać ludzi, przebywać z nimi i być oceniana ich miarą. Większość postępowała właśnie w ten sposób - oceniała. A przecież nawet jej nie znali. Nie wiedzieli co potrafi, a czego lepiej aby się nie tykała. Nie wiedzieli jakie miała zainteresowania ani co tak naprawdę ją denerwowało. Widzieli jedynie pryzmat jej osoby stworzony przez nich samych. Może właśnie dlatego... Nie, na pewno dlatego, wolała przebywać sama. Nawet jej własna siostra jej unikała. Po pół roku zaczęła myśleć, że może to i lepiej. Isabelle zmieniła się przez ten czas. I wcale nie chodziło tutaj o zainteresowania czarną magią. To zawsze ją fascynowało i pragnęła uczyć się zaklęć jak i zgłębiać jej tajniki. Bardziej zmieniła się pod kontem psychicznym. Pewne cechy jej charakteru wyostrzyły się i zdominowały pozostałe. Widok domu zdziwił ją nieco. Czyżby aż tak daleko zaszła? Pewnie tak. Spojrzała za siebie mimo wszystko widząc śmiertelnego nokturna. A więc budynek był jego częścią. Zaintrygowana znaleziskiem podeszła bliżej chcąc bardziej poznać jego "zawartość". Z początku zajrzała do środka przez jedno z okien Jenak nie dostrzegła niczego przez brudne szyby. Podewszy do drzwi chwyciła za klamkę jednak ta nie chciała ustąpić. Zaklęcia również na nią nie działały. To obudziło w niej jeszcze większą ciekawość. Zapamiętała to miejsce, chodź z jej orientacją w terenie różnie mogło to być, i postanowiła w duchu, że wróci tutaj lecz nie sama.
Wbita na Nokturn:4 Zwinne Rączki:2 ...sięgają po:2 ...ale:5
No kurwa, nigdy nie sądził, że podążanie za kłócącym się małżeństwem może być zarazem tak owocne, a zarazem wkurwiające patrząc na to jakim trafem musiał długo za nimi iść. Poprzednimi razami nie udawało się w ogóle przejść na Nokturn, a dopiero za... trzecim razem? No, widać było, że do trzech razy sztuka to najlepsza przepowiednia. Po czwartym to by chyba już nie chciał w ogóle przychodzić. Ale jego lepkie rączki zdecydowanie miały jedno zadanie - zdobyć coś z rezydencji Maribouda, bauda? No nie wiedział, nie obchodziło go to jak miał na imię gościu, który tu mieszkał. Zamierzał coś stąd wziąć i otrąbić sukces. Niech pierzcha ten co w Merlina nie wierzy, ale na pewno coś weźmie. Może jakiś fajny artefakcik, coś ten ten, ziom? Możliwe. Ale zaraz miało się okazać, kiedy otrąbiał sukces. – Na psiochę Roweny, ha! Udało się... – "Krzyknął pół-szeptem" zaczynając dobierać się do środka jak do... pomińmy. Kiedy oficjalnie rozglądał się po rezydencji, jedynie szepnął "Lumos" w celu stworzenia sobie latareczki ze swojego magicznego narzędzia. To po co ja tu przyszedłem, co tu trzymasz stary pierdzielu, pomyślał. Zaraz coś mu zabłysnęło w oku, radar nałogowca wychwycił coś... alkohol. No przecież! Coś dobrego na triumf. Napić się za darmo, za cudze? Się wie. Najłatwiejszy biznes w świecie. Po chwili Taffy też sięgnął po to, aby... poczuć jak coś go uderza w bok, a zaraz ucieka. – Ej, zaraz, kurwa, znalazłem pier... – I znowu oberwał w brzuch. Zaraz kolejny raz w swoją twarz i poczuł jak jego okulary spadły na ziemię. No jakieś draby go znalazły... Ach, psia mać. A myślał, że uda mu się coś stąd wziąć. Nagle poczuł jak zaczęło zbierać mu się na wymioty po tym, kiedy znowu oberwał i... faktycznie rzygnął. Pokryła się podłoga rzygami, a zaraz i poczuł szarpnięcie za barki. Wylądował za rezydencją. Ok, trzeba spieprzać, bo jeszcze kto inny go zaczepi. Za długo tu już był. To to... To wszystko się zagoi... Chyba.
||zt||
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Chwilowo nie zamierzam wchodzić do środka, ani nawet próbować więc nie rzucam. Jakby coś się zmieniło, to wykonam rzut. @Salazar Morales
Nie często miał okazję przychodzić na Nokturn, aby załatwiać jakieś nie do końca pewne interesy. Zazwyczaj kierował się do sklepu i tam dokonywał wymiany. Galeony za jakiś przedmiot - czysta i szybka wymiana. Tym rzadziej pełnił funkcję kuriera. Jednak nie miał też nic przeciwko takiej pracy. Przemieszczał się między państwami dość spokojnie. Nie pierwszy i nie ostatni raz przecież. A skoro w ten sposób mógł też pomóc rodzinie w pogłębieniu znajomości z niejakim Javierem Marcano, który to tak samo jak jego rodzina zajmował się zwierzętami. Zwłaszcza jeśli ich współpraca była owocna. To dlaczego by nie zabrać przesyłki skoro i tak się tutaj wybierał? Mógł umówić się równie dobrze na środku ulicy i tam dokonać wymiany. Nikogo by to nie zdziwiło, nawet nie zainteresowało. Jednak wolał wybrać miejsce w którym będzie mu łatwo się ukryć i na spokojnie wypatrzyć ewentualnie zagrożenie lub samego odbiorcę przesyłki. Paczka nie była lekka, ani mała. Długa na dwa łokcie, szeroka na jeden, za to wąska. Zawinięta bardzo szczelnie w szarobury materiał, zawiązana sznurkiem o równie nijakim kolorze. Schowana nieustannie pod pachą, wygodnie pozwalała się nieść. A jako, że niesiona była przez młodego Corteza, który to maszerował przez Nokturn z schowaną ręką w kieszeni - sprawiało, że przechodnie rozpoznający w nim byłego skazańca i awanturnika automatycznie odwracali głowy w przeciwną stronę. Czując ciężką energię on niego bijącą. Niepokojącą nawet jak na standardy tegoż miejsca. Odpowiedzialna za to była jego różdżka, która ostatnimi czasy nie działała jak powinna i wypuszczała z siebie jedynie zaklęcia czarno magiczne. Pragnęła więc chaosu i cierpienia innych, a to musieli wyczuwać czarodzieje go mijający. On sam czuł się przytłoczony jej pragnieniami, ucieszył się więc bardzo gdy dotarł na miejsce i mógł wyciągnąć rękę z kieszeni aby nie dotykać dłużej spaczonego, hebanowego drewna. Ubrany był w ciemnobrązowy płaszcz, przez co kiedy stanął za jednym z drzew, nawet bez zaklęcia kameleona dobrze zlał się z tłem. Spokojnie lustrując otoczenie i przechodzących nieopodal ludzi. Szacując nieustannie który z nich mógł być odpowiedzialną za odbiór paczki osobą.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zamierzał wyjechać do Meksyku pod koniec tygodnia, ale że niespodziewanie wypadło mu ważne spotkanie z przedstawicielem Departamentu Magicznych Gier i Sportów, z bólem serca musiał odłożyć plan podróży na bardziej odległy termin. Szczęście w nieszczęściu, że kilka dni wcześniej otrzymał wiadomość od Javiera, który to sam z siebie zaproponował mu skorzystanie z usług niejakiego Corteza. Podobno wspomniany w liście jegomość wybierał się właśnie do Wielkiej Brytanii, a że Marcano współpracował z członkami jego rodziny od wielu lat, tak uważał że z czystym sumieniem można powierzyć mu misję przeszmuglowania nie do końca legalnego towaru przez granicę. Mówiąc zupełnie uczciwie, Morales nie przepadał za pośrednikami, zwłaszcza takimi, których nie miał okazji poznać i sprawdzić osobiście. Niekiedy jednak sytuacja wymagała elastyczności, a że kontrahenci oczekiwali na umówioną dostawę, mimo targających nim wątpliwości, postanowił odrzucić rozterki na bok, przyjmując zarazem tę niezbyt pewną, ale za to obiecująco brzmiącą ofertę. Zerknął na przewieszony przez nadgarstek zegarek, nieśpiesznym krokiem maszerując pod opuszczoną od dawien dawna rezydencję Moribunda. Miał jeszcze trochę czasu, a poza tym bardziej niż na punktualności zależało mu na bacznej obserwacji terenu. Na nokturnie trzeba było mieć oczy dookoła głowy, wszak niektórzy wałęsali się tu jedynie po to, by strzelić czarnomagicznym zaklęciem w twarz pierwszej, przypadkowo napotkanej osobie. Świry. Wyciągnął z kieszeni paczkę merlinowych strzał, by odpalić papierosa i wciągniętą do płuc chmurą tytoniowego dymu umilić sobie drogę. Przytrzymując fajka pomiędzy ustami, poprawił jeszcze narzuconą na ramiona skórzaną kurtkę i skrywaną pod nią jedwabną, bordową koszulę z kwiecistym motywem. Zdążył zaciągnąć się kilka razy, nim wypatrzył opartego o pień drzewa mężczyznę. Ledwie widocznego w półmroku, na kolorystycznie podobnym do jego ciemnego płaszcza tle. Podszedł do niego bliżej, przedtem wyrzucając niedopałek na bruk. Dbałością o dobro środowiska z pewnością nie grzeszył. - Aleksander Cortez? – Zapytał zaraz po tym, jak rozejrzał się wokoło. Na próżno było szukać tu innej żywej duszy, ale i tak wolał się upewnić, że rozmawia z człowiekiem nadanym mu przez kuzyna. Dopiero po otrzymaniu jakiekolwiek potwierdzenia ze strony towarzysza, wyciągnął do niego dłoń. – Salazar Francisco Morales. Wystarczy Paco. – Przedstawił się oficjalnie, skoro twarzą w twarzą zetknęli się ze sobą dopiero po raz pierwszy. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się zobaczyć tu kogoś starszego, ale póki co nie miał powodów do narzekań. – Javier mówił, że można ci ufać, a ja ufam Javiemu… – Rzucił na dobry początek współpracy, skinieniem głowy wskazując na trzymaną przez mężczyznę paczkę. – …ale i tak wolę zapytać, czy nie było problemów z transportem i czy nie ciągnął się przypadkiem za tobą jakiś ogon. – Nie musiał tłumaczyć, co ma na myśli; i on oglądał się za siebie z paranoiczną wręcz ostrożnością, by mieć pewność, że nikt go nie śledzi. Czarnoksiężnicy nieustanne walczyli o wpływy, przejmując co wartościowsze przesyłki, nierzadko po wcześniejszych wymordowaniu posłańców, a i pracownicy ministerstwa wycwanili się ostatnio do tego stopnia, że gotowi byli odgrywać role podwójnych agentów. Lepiej było mieć się na baczności, a nieproszonych gości likwidować zanim nastręczą poważniejszych problemów.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Ciężko byłoby jednoznacznie stwierdzić, czy i on nie należał to tej całej grupy świrów. Lubił otaczać się chaosem, poniekąd w pełni odzwierciedlała to jego różdżka, które to bywały odbiciem lustrzanym swoich właścicieli. Różnica była chyba już tylko w tym, że chaos ten wprowadzał w momentach, gdy nie pozostało mu nic innego. Kiedy to inna ścieżka załagodzenia sprawy, albo wręcz ominięcia przeszkody stawała się być niemożliwa do wykonania. Ostatni czas odosobnienia pomógł mu się wyciszyć. Opanować wewnętrzną chęć siania zamętu pozostawiając jedynie delikatnie tlący się ogień. Z pewnością szukał w tym świecie teraz swojego miejsca. Więc jeśli ktoś wykazałby na tyle odrobinę szaleństwa by chcieć ukształtować ten ogień mógł zyskać w nim sojusznika, może nawet ostry oręż do rozwiązywania swych problemów. Jeśli były Ślizgon zobaczy w tym także swój zysk, nie tylko i wyłącznie materialny. Do tego zbytku nigdy nie przykładał wielkiej uwagi. Choć jego wcześniejszy styl życia i noszone ubrania mogły świadczyć o czymś zupełnie innym. Oglądał ludzi pojawiających się. Lecz gdy dojrzał mężczyznę w skórze i kolorowej koszuli od razu go rozpoznał. Zbyt dobrze wiedział przecież jaka moda królowała w Meksyku. A ten osobnik wręcz nią krzyczał. Nie pasował do tego szarego miejsca. Został wypatrzony przez niego, więc skierował swe kroki i nieco w jego stronę, wychodząc za cienia drzew. Pozostając jednak w ich pobliżu, jakby to się okazało, że przyjdzie im walczyć ze sobą. Wtedy lepiej mieć za czym się schować. Tamten jednak był dobrze poinformowany przez co skinął głową na znak, że jest osobą której szukał. Następnie tamten się przedstawił pełnym mianem. Na końcu dodając skróconą formę, która zresztą była tutaj słowem kluczowym. Bo to na dźwięk tego imienia miał oddać swoją przesyłkę. - Aleksander Cortez - bardziej potwierdził, niż się przedstawił podczas wymiany uścisku. Skoro tamten już wiedział kim jest. Jego skóra była twarda i uścisk również stanowczy. Może i był młody, ale jego droga nie była usłana różami, a przynajmniej nie płatkami tegoż kwiatu. A ilość ran sprawiły, że jego skóra zrobiła się grubsza, może niepasująca do kogoś z jego statusem rodowym. To tylko dodatkowo pokazywało, że nie znalazł się tutaj przez przypadek. - Pan Javier przesyła pozdrowienia i prosił aby dał Pan mu jakiś znak, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Wtedy dojdzie do uregulowania wszelkich wydatków związanych z podróżą. - odpowiedział nieco sucho. Ale wolał mieć tę kwestię już za sobą, aby później nie musiał do tego wracać. On nic nie odbierał, jedynie położył paczkę przy drzewie i rozejrzał się dookoła szukając jakiś przechodniów. Nikogo nie wypatrzył jednak. - Nie, już od kilu dni tutaj jestem. I skoro do tej pory nikt się mną nie zainteresował to przesyłka jest bezpieczna. Za to jeśli chodzi o to miejsce... To również nie widziałem nikogo kto mocniej mógłby się mną zainteresować. Jednak jeśli sobie Pan tego zażyczy to mogę towarzyszyć w drodze powrotnej jako dodatkowa para oczu. Nieodpłatnie ma się rozumieć - mówił wszystko ściszonym głosem, uznając, że jego zadanie tutaj dobiegło końca. Jednak pewnego rodzaju marka zobowiązuje. Więc zaoferował pomoc, aby w pełni obie strony były usatysfakcjonowane tą współpracą. - Será un placer para la familia. - Powiedział bardzo cicho i skłonił głową z wyrazem szacunku. Dostał garść informacji też od swojej rodziny o rozmówcy i jego kuzynach, aby mógł się też przygotować do tego spotkania. I wiedział do czego może dojść.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Salazar od tej całej grupy świrów wolał oddzielić własną działalność grubą kreską, i to wcale nie dlatego że brzydził się rozlewem krwi. Dla zaspokojenia swych morderczych, mściwych zapędów gotów był skorzystać z najbardziej wyrafinowanych, ociekających brutalnością metod, a jednak nie uważał samego siebie za czarnoksiężnika, prędzej za zręcznego biznesmena, który do przemocy uciekał się wyłącznie w sytuacjach wymagających pochwycenia rękojeści różdżki. Nie zatracił meksykańskiego temperamentu, a chociaż jego ekstrawagancki, barwny styl mógł sugerować większą dozę żarliwości i agresji, tak mimo wszystko na pierwszym miejscu zawsze stawiał zdrowy rozsądek. Nie wychylał się niepotrzebnie, pozostawał we ukryciu, by nie ściągnąć na siebie choćby cienia podejrzeń; o ile bowiem szefa aurorskiego biura zdawał się trzymać w szachu, tak nie miał gwarancji, że i inni przedstawiciele władz skorzy będą przymykać oko na jego niecne występki. Zamknął ich dłonie w równie stanowczym uścisku i skinął głową w podzięce, odbierając niezbyt poręczny i zdecydowanie za bardzo rzucający się w oczy pakunek. Pewien swoich zdolności, a konsekwencji i tego, że nie zniszczy zawartości nieumiejętnie rzuconym zaklęciem, wyciągnął zza paska spodni kawałek osikowego drewna, wzmocniony rdzeniem z włosa demimoza – powolnym, spokojnym ruchem, mającym zaświadczyć zarazem, że nie ma względem Corteza złych zamiarów. Wreszcie uderzył koniuszkiem różdżki w poszarzały materiał, zmniejszając pudełko do rozmiaru, który pozwalał swobodnie przechować je w kieszeni kurtki, gdzie zresztą je wcisnął zaraz po tym jak odłożył różdżkę na swoje miejsce. – Gracias. – Zareagował entuzjastycznie na przekazane przez młodzieńca pozdrowienia od Javiera i pokiwał zgodnie głową, potwierdzając dokonane przez niech ustalenia. – Tak jak mówiłem, darujmy sobie uprzejmości. Wystarczy Paco. Nie jestem aż tak stary. – Dodał również z subtelnym uśmiechem przywdzianym na usta, chcąc jak najprędzej wymknąć się schematom wymuszonej kultury i etykiety. W sytuacji, jaka skrzyżowała ich drogi, posługiwanie się grzecznościowymi zwrotami niczemu nie służyło, przeciwnie: nadając rozmowom jedynie sztuczny ton. – Dodatkowa para oczu nie będzie potrzebna, ale za to dodatkowa wątroba z pewnością się przyda. – Zachęcił wymownym uniesieniem brwi, bo skoro już znaleźli się na nokturnie, nabrał ochoty by pokazać się w jednej z tutejszych melin. Przypomnieć pozostałym o swoim istnieniu. – Zapraszam na szklankę whisky, o ile nie masz nic przeciwko wstąpieniu wcześniej w jedno miejsce. – Nie chciał ryzykować włóczeniem się po tych mrocznych alejach z towarem wartym zapewne co najmniej kilka stów. Przezorny zawsze ubezpieczony, dlatego wolał pozostawić pakunek u zaufanego sprzedawcy w okrytym niechlubną sławą przybytku Borgina i Burkesa. - Espero que también sea un buen comienzo para la cooperación. – Odpowiedział podobnie ściszonym tonem, przechylając delikatnie głowę w dół w wyrazie wdzięczności. Nie miał tak naprawdę pojęcia czy Aleksander traktował ten transport jako jednorazową tylko przysługę, udzieloną w ramach więzi przyjaźni, jaka to wywiązała się pomiędzy ich rodzinami, czy może zamierzał zagrzać własne, przytulne miejsce na Śmiertelnym Nokturnie. – Zamierzasz zostać tutaj na dłużej? Myślę, że miałbym dla ciebie dobrą robotę, jeżeli nie masz dosyć podróży. – Zaproponował, nie rozwijając na razie tematu, chcąc zbadać czy w ogóle natrafił na podatny grunt. Póki co ukrył ręce w kieszeniach spodni i skinieniem głowy wskazał Cortezowi, by poszedł za nim zacienioną uliczką, prowadzącą do jednego z najsłynniejszych sklepów w tej dzielnicy.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Cortez próbował tak postępować, cały czas pracował nad sobą. Jednak wiedział, że daleka droga była przed nim do aż takiego wyrachowanego zachowania. To przezwyciężenia wrzącej krwi w żyłach i przesunięcia na później swojej wendetty. Może wyczuwał tą różnicę u rozmówcy, być może była to jakaś inna kwestia, która sprawiła, że odnosił się do niego formą grzecznościową. Poniekąd czuł się swobodnie w jego towarzystwie, a poniekąd coś nakazywało mu zachować jakąś ogładę. Być może jego strój nie pasujący do tego brudnego miejsca. Pełnego szarości, zakamarków w których chowały się same zakazane mordy. Wydawało się, że rozmówca sam się prosił o burdę przez swój kabotynizm w całym wyglądzie. Rzucał się w oczy, to z pewnością. I może to właśnie to, tak go zaintrygowało? Sam rzadko chował się po kątach. Szedł tutaj przecież na spokojnie. Rażąco, wyzywająco, lekceważąco miejscowych oprychów. Ci ponoć miewali jakiś taki wyuczony poprzez pobyt na Nokturnie - instynkt. Wyczuwali zagrożenie, wiedzieli kiedy zagubionemu walnąć klątwą prosto w plecy. A kiedy przepuścić dla zachowania swojego życia. I tym bardziej go mężczyzna ciekawił. Schował paczkę wartą parę stów do kieszeni. Dobrze ukrył, a jednocześnie nosił na widoku zegarek za jeszcze więcej, koszulę za cenę podobną paczce. Nie potrafił tego rozgryźć. - No dobrze - odpowiedział jedynie na słowa odnośnie porzucenia zwrotów grzecznościowych. Poniekąd chciał też sprawdzić, czy jego powitanie i przedstawienie się było czysto formalne, czy jednak już wtedy wykazał chęć stworzenia nici porozumienia. Pomimo różnicy wieku, a i zupełnie świeżej znajomości. Nawet jeżeli ta była polecana przez kogoś z rodziny. Propozycja sprawiła, że na jego ustach pojawił się radosny uśmiech, ale nie wynikał on tylko z propozycji napicia się. Mimo wszystko wpierw w głowie młodszego z facetów zawitała inna myśl. Nieco bardziej drastyczna i zdecydowanie niewesoła. Wszakże okoliczności w jakich to znaleźli się oboje, a także mnogość przeróżnych ofert nielegalnych narządów jakie to oferowano w Meksyku sprawiła, że pojawiła się ta głupia, pierwsza myśl. - A w zasadzie to chętnie się napiję i zobaczę dokąd ta wędrówka mnie zaprowadzi - odrzekł pełny energii, wigoru który z jakiegoś powodu tłumił w sobie wcześniej. Nieustannie był zainteresowany tym kim tak właściwie jest Pan - po prostu Paco. I wygląda na to, że nadarzyła się idealna okazja ku temu. Aby nie musieć z buciorami wchodzić w jego świat, zaglądać przez szparę między materiałem zasłaniającym to co ukrywało się za jego tajemniczością. Lecz ten sam odsłonił ją i zaprasza do zwiedzania. Nie to, że zamierzał wskakiwać tam i chłonąć wszystko jak ogłupiały. Dając się oszukiwać wszelkim mirażom przez meksykanina tworzonym. - Nie ma sprawy, prowadź więc. - Powiedział idąc może o pół kroku za nim zmierzając w stronę ciemniejszych uliczek, prowadzących do Borgina. Przemyt, jego sklep. Nawet nie udawał, że nie ma pojęcia gdzie idą. - Robiłem kiedyś u niego pewien kurs. - Odpowiedział poniekąd odnośnie wykazanej chęci współpracy w języku hiszpańskim, a poniekąd dalszej kwestii. - Nie za bardzo wiem jak łączysz te dwa słowa Paco. Zostać na dłużej i podróżowanie? - zapytał unosząc brwi wyżej zaciekawiony, dodając do pytania jeszcze pośpiesznie: - Dopiero co tutaj wróciłem i mam kilka rzeczy do załatwienia. Więc konkretną odpowiedzią będzie, to że zostaję na dłużej w Anglii. - dodał nie chcąc też wyłącznie odpowiadać pytaniem na pytanie.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Lata doświadczenia niewątpliwie działały na jego korzyść, a wypełniona galeonami skrytka i wypracowana w tym czasie pozycja dodawały mu animuszu i pewności siebie. Droga na szczyt nie była usłana różami, raczej kocimi łbami, o czym świadczyć mogły chociażby szpecące blizny ciągnące się po jego nerce i żebrach; a jednak rany, jakie odniósł w przeszłości, jedynie napędzały go do działania, przypominając o tym, że nie jest nieśmiertelny i że żyje naprawdę. Łaknął adrenaliny niczym tlenu, a że wiele razy odczuł już chłodny oddech śmierci na swoim karku, z czasem oswoił się z własnymi demonami, zdolny przejąć nad nimi kontrolę w pełni. Dzięki temu teraz mógł zbierać owoce swojej ciężkiej pracy, nie musząc zarazem obawiać się, że przemierza nokturn śmiałym, nonszalanckim krokiem, w barwnej, piekielnie drogiej koszuli, rzucającej się w oczy i tak nieprzystającej do wszechobecnego brudu czy towarzystwa szemranych postaci krążących po tej okrytej złą sławą okolicy. Po prostu doskonale wiedział na ile może sobie pozwolić; kiedy powinien ukryć się w cieniu przygaszonych latarni, powstrzymując żądzę zemsty palącą od samych trzewi, a kiedy wyraźnie zaznaczyć swoją obecność, wzbudzając respekt i trwogę pośród potencjalnych rywali, w przestrachu odwracających od niego wzrok. Roztaczał wokół siebie tę nieprzyjemną, przepełnioną brutalnością, ale i charyzmą aurę, podsycaną przez swoiste poczucie niezwyciężoności… ale nie było na świecie człowieka, którego nie dałoby się złamać. Nawet on miał swoje słabości, z których największą zdawała się jego własna arogancja. Arogancja, która kiedyś mogła obrócić się przeciwko niemu; wszak nigdy nie wiadomo komu nadepnie się na odcisk i z której strony nadejdzie to jedno, zakazane zaklęcie, obracające wszystko wokoło w nicość. Nie znał Corteza na tyle, by móc z przekonaniem powiedzieć, że gotów jest obdarzyć go pełnią zaufania, jednak rekomendacja wystawiona mu przez Javiera zdecydowanie umacniała jego obecne położenie. Nie zamierzał powierzać chłopakowi swych najskrytszych sekretów, nie oczekiwał też naiwnie lojalności z jego strony, za to potrafił docenić jego ostrożność i rzetelność, a gdzieś z tyłu głowy tliła się iskierka nadziei, że ten transport stanie się przyczynkiem dla zawiązania obopólnie korzystnej współpracy. Miał zbyt wiele spraw na głowie, by doglądać wszystkiego samodzielnie, a z tego względu potrzeba mu było młodego, świeżego narybku, skorego do podjęcia się kilku zleceń, rzecz jasna przy uczciwym podziale zysków. A skoro los zdecydował się już skrzyżować ich drogi, dlaczego miałby z okazji tej nie skorzystać? Skinął uprzejmie głową, ale nie wychodził przed szereg, trzymając się mniej więcej na równi z Aleksandrem, jedynie nadając kierunek ich marszu. Nie chciał tracić go z oczu ani dopuścić do sytuacji, w której ten mógłby bez problemu uderzyć świetlistym promieniem w jego plecy. Czasami mógł uchodzić za paranoika, ale niewykluczone, że to właśnie ta cecha pozwała mu jeszcze stąpać po alejach Śmiertelnego Nokturnu. – Zaczekaj tu chwilę. – Uprzedził, nim przestąpił próg najsłynniejszego w tej dzielnicy sklepu. Zostawił paczkę u Egona, naprędce tłumacząc co trzeba z nią zrobić, a potem powrócił do swojego meksykańskiego towarzysza, uśmiechając się półgębkiem na wieść o pewnym kursie. Nie trzeba mu było dalszych wyjaśnień. – Niewielu tu takich, którzy nie mieliby styczności ze starym Borginem. Sporo można się od niego nauczyć. – Przyznał szczerze, bo i on pierwsze kroki w przestępczym półświatku stawiał właśnie pod jego skrzydłami. Gdyby spojrzeć na to obiektywnie, właściciel przybytku wychował całe pokolenia zręcznych przemytników, mimo to umykając łapskom czarodziejskiego wymiaru sprawiedliwości. Dyskrecji nie sposób było mu odmówić. Prychnął pod nosem, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że nie ujął swej propozycji w zbyt fortunne słowa. – Skrót myślowy, ale skoro zostajesz tu na dłużej, szklanka ognistej tym bardziej nie zaszkodzi. – Nie zdradził na razie swoich planów, skinieniem głowy wskazując na obdrapany szyld i czarne, mahoniowe drzwi, które pchnął dłonią dla przetarcia szlaku.
W jednej z okolicznych melin:
- Tamten w rogu. – Wskazał Aleksandrowi upatrzony od wejścia stolik, uniesieniem brwi zachęcając go, by zajął im miejsce, zaś sam podszedł do baru, żeby nie musieli siedzieć tutaj o suchym pysku. Położył na ladzie odliczoną kwotę z napiwkiem, po czym postawił przed sobą i Cortezem dwie szklaneczki whisky, zdejmując skórzaną kurtkę i rozsiadając się w niezbyt wygodnej kanapie naprzeciw mężczyzny. Wydawało się, że ze swym eleganckim, ekstrawaganckim stylem zupełnie nie pasuje do klimatu tej obskurnej meliny. Pewnie tak zresztą było, ale musiał oddać lokalowi jego niekwestionowane zalety: rockowa muzyka wybrzmiewająca głośno w tle uniemożliwiała podsłuchanie prowadzonych rozmów, a poza tym nikt tutaj nie zadawał zbędnych pytań. – Dostałem namiar na wykrywacz czarnej magii. Niezły stan, norweska produkcja, szerokie pole radaru. – Zaczął swój wywód, na moment tracąc kontakt wzrokowy ze swym kompanem, bo i sięgał już dłonią do kieszeni po paczkę merlinowych strzał. Przechylił ją w kierunku Corteza, częstując papierosem, a potem sam wsunął jednego między usta, zaprószając ogień zapalniczki. Zaciągnął się mocno chmurą tytoniowego dymu, upił łyka gorzkawego trunku, dopiero wtedy powracając do tematu rozmowy. – Jeżeli byłbyś zainteresowany, możemy pomówić o szczegółach. Problem jest taki, że nie jestem w stanie zagwarantować, że obejdzie się bez komplikacji. Plotka rozniosła się stosunkowo szybko, więc gdybym miał oceniać ryzyko, powiedziałbym, że lepiej trzymać różdżkę w pogotowiu. – Ponownie sięgnął po swoją szklankę, spoglądając wyczekująco na Aleksandra, próbując z mimiki twarzy wyczytać, czy trafił na podatny grunt.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
W takim razie dobrze pochowane miał te blizny, bo nie było ich widać i przez to wydawał się być niewrażliwy na przeciwności jakie rzucał mu pod nogi los. To też z pewnością wpływało na ocenę rozmówcy. On tak samo jak tamten był uzależniony od adrenaliny. Już od dziecka dawkowanej w ilościach znacznie przekraczającej wszelkie standardy. Wychowywany na łowcę, zabójcę, bestię do polowania na inne bestie. Kilka razy niemalże utonął wyratowywany w ostatnich momentach przez swoich oprawców, kilka zamarznął na Syberii. Nauczony był zwyciężać, nie ważne w jaki sposób. W czysty, czy za pomocą brudnych, sztuczek, ciosów poniżej pasa. Więc oczywiście poszukiwał jakiś wyzwań, a jeśli do tego dodało się ciekawską osobowość chłopaka to nie mógł przegapić okazji jaka się przed nim pojawiła. A był nią może i przyszły król podziemia w Anglii? Za takiego przynajmniej uchodził w jego oczach Mr Paco. Na zaufanie trzeba sobie zapracować, tak samo było z szacunkiem. To odwieczne prawo które uznawane było chyba przez wszystkie istoty myślące. I tutaj nie spodziewał się niczego innego. Wręcz przeciwnie wydawało się, że w tej branży jest to najistotniejsza doktryna i chyba jedyna jaką się uznawało w tej części dzielnicy Londynu. Dotarli szybko i bezpiecznie do Borgina i Burkesa - jednego z dzisiejszych postojów w ich wędrówce, gdzie starszy z mężczyzn miał coś do załatwienia. Oczywiście wolał to załatwić na osobności z właścicielem. Co nie było niczym nadzwyczajnym. Pozostanie więc tutaj jego dodatkowymi oczami, choć ten wcześniej powiedział, że nie będzie to konieczne. - Spokojnie, będę miał oko na okolicę - Mrugnął i lekko się uśmiechnął, że jednak wykona wcześniej zaoferowaną propozycję. Nie miał pojęcia ile to czasu minęło na rozmowie w sklepie, ale nie nudził się długo. A obserwując okolicę dojrzał jak jakiś dwóch zaczęło wpierw coś do siebie cicho mówić, to przerodziło się do małej szarpaniny, później awantury, kończąc na szybkim mugolskim mordobiciu. Najwidoczniej nie mieli sobie czegoś aż tak za złe aby od razu sięgać po różdżki i miotać klątwami. Po czym szybko opuścili to miejsce, ciągnięci przez jakieś osoby. Być może i pracowników sklepu przed którym stał? Nikt bowiem prowadząc taki sklep nie lubi aby to okolica ściągała na siebie za wiele uwagi. Bo jeszcze jakiemuś aurorowi przyjdzie coś do łba i skoro już tutaj jest to wejdzie tam na małą kontrolę? A może to tylko jacyś znajomi tamtych? Nie chcieli doprowadzić do dalszego rozlewu krwi? Nie zdążył się nad tym mocniej zastanowić, bo drzwi do sklepu się otworzyły i wyszedł Salazar. - Może w tym tkwi właśnie jego sekret, że stoi tutaj tyle czasu? Niewiele osób chce działać przeciwko komuś, kto wprowadził ich w ten świat. W miejscu gdzie stawiano pierwsze kroczki.- Odpowiedział oddalając się od tego tajemniczego miejsca. Zerkając jeszcze w kierunku gdzie nie tak dawno doszło do przepychanki. Tym bardziej uważając, że pierwsza myśl mogła być tą prawidłową. Zatrzymał się spoglądając na szyld i lokal. Chociaż tego przybytku nie można było podciągnąć chyba nazewnictwem pod spelunę. - Tutaj?- Wyraził swoje zdziwienie i powątpienie iż jest to odpowiednie miejsce do napicia się. Może na Śmiertelnym Nokturnie na próżno szukać lokalu z gwiazdkami Michelina i nawet najlepszy i najbardziej cieszący się renomą pub w tym miejscu to niezła spelunka, ale ten to już przebijał wszystko. Chyba tam nawet nigdy nie był. - Jeśli ufasz, że nas tutaj nie otrują no to niech będzie -rzucił przed przekroczeniem progu spoglądając w miejsce które wskazał kompan. Wypatrzony przez niego stolik był w doskonałym miejscu, będą mogli obserwować wszystko co się działo, kto wchodzi, kto wychodzi. Skinął głową na znak, że widzi obrany przez niego cel i ruszył by go wykonać. Zajmując na chwilę przed tym aż jakieś dwie podpite mordy chciały usiąść na ich kanapach. Zgromił ich wzrokiem jasno dając do zrozumienia, że drugie krzesło również jest zajęte i nie jest do zabrania. Pomarudzili coś pod nosem, ale ze względu na głośną muzykę i tak niczego nie usłyszał, ani nawet nie starał się wyczytać słów z ruchu ust. Uśmiechnął się z wdzięcznością i skinął lekko głową w podzięce za trunek któremu to się przyjrzał uważnie. Nie różnił się wyglądem od innych ognistych, ale jedynie po tym ciężko stwierdzić co to jest. Upił odrobinę alkoholu nie uważając nawet, że warto poczekać aż to Salazar wypije pierwszy, jakby miał go otruć to nic by nie dał fakt, że ten pokazałby mu że nic mu nie grozi. Skoro stracił z oczu swoją szklankę, to teraz było to bez znaczenia. - Nie palę, ale nie przeszkadza mi. Mój ojciec to nałogowy palacz, więc przywykłem - podziękował wskazaniem ręki, że nie potrzebuje papierosa, nie chcąc też by i tamten się powstrzymywał w jego towarzystwie. Wystarczył mu zdecydowanie trunek. Nie komentował też na razie tematu wykrywacza chcąc poznać więcej informacji. Przyswoił je w trybie natychmiastowym szybko rozrysowując sobie przebieg całej akcji i możliwe... Komplikacje. - A więc komplikacja przy - przejęciu i później komplikacja przy - utrzymaniu go. - Dodał jak to widzi. Bo trzymanie różdżki go nie przerażało, tym bardziej celowanie nią w jakiś tam nieobchodzących go oprychów. Którzy chętnie rzucą przeciwko niemu również paskudną klątwę. Westchnął i opar się w fotelu zastanawiając się nad tym. Przez chwilę analizując wszelkie możliwe scenariusze przez co pogładził się po brodzie i upił ponownie ognistą jakby to miało przynieść mu rozwiązanie. - Masz jeszcze jakiś ludzi? Czy to mielibyśmy iść tylko w dwójkę? - Powiedział w końcu pochylając się w jego stronę uznając, że to od tego zależy cały dalszy przebieg omawiania tego skoku.