Tutaj z pewnością się uśmiechniesz i zachłyśniesz się pięknem, gdy tylko pawie rozłożą swe ogony w najpiękniejsze wachlarze. Kontrastują one mocno z różanym podłożem, ale to nic... To tylko uwydatnia efekt. Nie wchodź na teren ptaków, ale z powodzeniem zajmij miejsce na ścieżce wokół. Dzięki temu będziesz mógł zatopić swój wzrok w tym widoku i nacieszysz zmysł węchu tak subtelną wonią, że aż upijającą.
Tym razem jako miejsce do napisania pracy Lindsey wybrała pawią łąkę, która od razu ją zachwyciła. Dawno nie widziała pawi i zapomniała, że mogą wyglądać tak pięknie. Zachwycała się wyglądem tej części ogrodu kilka minut, po czym w końcu zebrała się do pisania. Usiadła na ścieżce ze swoją torbą i wyjęła potrzebne rzeczy. Przez chwilę szukała atramentu, ale udało jej się znaleźć jeszcze buteleczkę. Lindsey jak to ona, zawsze ma zapasowe, nawet jeżeli jest na wakacjach. Zaczęła czytać i wertować materiały i zapisywać to, co później zanotuje. Po pół godziny miała gotową pracę, którą z dumą włożyła do torby razem z innymi rzeczami. Napawała się jeszcze chwilę widokiem tych pięknych ptaków i ruszyła do wyjścia z ogrodu.
Tanner potrzebował spokoju, ciszy. Oderwania od rzeczywistości. Tak bardzo chciał znaleźć się na chwilę gdzieś indziej. O dziwo nie dlatego, że coś w jego życiu znów poszło źle, ale dlatego, że wszystko układało się aż za dobrze. Nie mógł znieść szczęścia. Dopóki go nie zaznał, marzył o nim codziennie, bez przerwy. Gdy już udało mu się znaleźć osobę i rzeczy, które sprawiają, że jest szczęśliwy, nie mógł znieść tego uczucia. Czuł się przez nie przytłoczony, osaczony, zdominowany. Przyszedł tutaj, że by chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co kłębiło się w jego głowie. Przy okazji wziął ze sobą pergamin i pióro, coby napisać notatkę na kurs pierwszej pomocy. Nie miał pojęcia co ma się w niej znaleźć, jednak broszury, które rozdała im profesor Sevi podczas ćwiczeń na fantomie bardzo się przydały. Bez nich byłby skazany na własną wyobraźnię i wysiłek, a z tego na pewno nie wyszłaby jakaś cudowna notatka. Po dobrej godzinie zdecydował, że pora wrócić do łodzi, żeby wysłać notatkę i odpocząć.
No cóż, ja dobrze wiemy w życiu się różnie układa. Raz pod wozem, a raz... Pod wozem, a mówienie komuś wypierdalaj przeszło na porządek dzienny. Charlotte? Och, była uosobieniem niewinności w ciągu ostatniego tygodnia. Spała grzecznie w kajucie. Nikomu nie wchodziła pod nogi. Zaczęła czytać magiczne gówna, które ponoć będą jej lekturą w trzeciej klasie, ba... Nawet zaczęła rozważać szybsze przejście na stan "dorosły", bo przecież szkoła jej nie była do niczego potrzebna. W porządku! Lowell powiedział, że kocha, ale tego kwiatu jest pół światu, a trzy czwarte chuja warte, jak już wszyscy dobrze o tym wiemy. Oczywiście, dziewczę nie miało zamiaru zrywać z chłopakiem, przecież nawet nie byli razem. W romantyczny sposób udało im się pogodzić, co aktualnie jest bardzo ważne. Miłość, kwiatki i skowronki... A raczej właściwie pawie, które w tym momencie otumaniały swoim pięknem wzrok Szarlotki. Och, niegrzeczna dziewczynka zamiast czekać na Willisa i spoglądać na wyimaginowany zegarek, to ona jakieś kolorowe ptaki podziwia. Niemniej jednak są to niesamowite zwierzęta, które swą urodą nawet przyświecają geniusz, a raczej urodę wili. Nie żeby Charlotte miała co do dziewczyn czy mężczyzn posiadających ów genetykę. Na ślizgonkę ich urok po Coccinelli już chyba tak nie działał jak kiedyś. Tęskniła owszem za tą blond siksą, ale przecież wszystko się kiedyś kończy. Nawet ich wielka miłość, która rozkwitała w Beauxbatons. Teraz w Hogwarcie? No cóż, nic nie kwitnęło, ani tym bardziej nie miało zamiaru kwitnąć, nawet ziarenko jakiegokolwiek uczucia, które mogło kiełkować pod londyńskimi uliczkami, ewentualnie tymi w Hogsmeade. Wracając jednak do Willisa. Ptaszki jej ćwierkały do uszka, a z racji że jedno ma na lewo, drugie na prawo - pomiędzy nie ma tunelu próżniowego, to oczywiście... Obiło jej się, że Lowell zaprasza ją na randkę, trochę w niemy sposób bo nawet listu nie wysłał. Faceci! No w każdym razie Szarlotka oczywiście odpicowana na jedenastą stronę udała się na zwiedzanie okolicy i tak też dotarła do pawiego raju, w którym pochłonięta była podziwianiem zwierząt, o czym już wspominałam. W każdym razie, niedaleko znalazła ławeczkę, usadowiła tam swoje kościste cztery litery i mogła dalej zapatrywać się i odczuwać dwa razy mocniej zmysłem wzroku niesamowitość tego miejsca. Nie żeby Charlotte coś ćpała, piła albo paliła. Nie. Po prostu dobry humor, kiepska pogoda, kilka dawek ketanolu i post niemalże bez sensu, ale z przejawami ogromnej miłości, którą można wycelować w gryffona, bo zamiast wypierdalaj czy ogarnij się, planowała... A raczej w chwili uniesienia emocjonalnego zdradzi mu tajemnicę w postaci wyznania swych uczuć. Nie, właściwie tego nie zrobi, ale lepiej żyć nadzieją niż w ogóle jej nie mieć.
Włóczył się Willis po Indiach. Tutaj zajrzał, tam zajrzał. Nie szukał niczego konkretnego, po prostu spacerował. Z plaży na plażę najczęściej. Leżał całymi dniami na piasku albo wypożyczał kajak i na nim spędzał pół dnia albo czasem i więcej. Nudny się zrobił. Nie kłócił się z nikim. Ani nie bił się z nikim. Quill jakby zniknął, a Szarlota? Była, ale jakby jej nie było. Powiedział jej Willis ostatnio wiele. Dużo. Zranił ją, aby chwilę później powiedzieć te dwa słowa. Nie oczekiwał, że od razu dostanie odpowiedź. Że w ogóle ją dostanie. To byłoby takie wymuszone. Nie chciał Willis, aby tak było. Wolał, aby sama z siebie odpowiedziała albo niech wszystko rozejdzie się po kościach. Na łajbie to niemal wcale nie bywał siedząc do rana w pubach przeróżnych. Zawsze znalazł osoby z którymi można się było zabawić. Zapomnieć na chwilę o problemach. Bo mógł Willis mówić, że nie myśli o niczym konkretnym, ale tak nie było. Im głębiej chciał schować jakieś myśli, tym gorzej wychodziło mu to. Tak to już było. Ale dzielny był. Nie narzekał. Tylko się bawił, aby pokazać samemu sobie, że tak będzie lepiej. Że nie warto się przejmować ludźmi, którzy… no właśnie. Nie spóźnił się Willis. To Szarlota była przed czasem, bo się on nie spóźnił. Nie dziś. W przeszłości mu się zdarzało. Jednak nie tym razem. Wypatrzył ją z daleka, jak siedziała na ławce i zerkała na pawie. Nie przypadło to miejsce Willisowi specjalnie do gustu. Te pawie i cała reszta. Zajął miejsce obok niej i tylko nachylił się nad Szarlotą aby skraść jeden pocałunek. Nic więcej. Przelotny pocałunek, a później siedział już obok i głupio się uśmiechał. Nic nie mówił. Tak się przywitał i nie zamierzał psuć tego na razie słowami. W sumie to nie wiedział co mógłby jej powiedzieć, więc milczał. Przysunął się tylko bliżej niej i objął ramieniem. Tak jakby wszelkie słowa nie były potrzebne. Jakby sama jej obecność mu wystarczała. I po części tak właśnie było. Bo czego mógł więcej chcieć teraz Willis. Niczego. Może papierosa, ale z tym sobie zaraz poradzi. Sięgnie do kieszeni i wyciągnie pogniecioną paczkę w której jeszcze kilka zostało. Jednak na razie tego nie zrobił. Tylko siedział. Z Szarlotą.
Jak to mówią, z myślenia mógł nic nie mieć, bo myślenie przecież bardzo boli. Zagęszczamy się w niepotrzebnym rozumowaniu bólu i dnia codziennego, ewentualnie próbujemy zrozumieć sens politycznych zagrywek ludzi, którzy są usadowieni na wysokich stołkach, czy tam posadach. Nieistotne. Taplamy się w gównie, które tak naprawdę jest nazywane problemem, no przynajmniej potocznie. Żeby za dużo nie przeklinać to ludzie na swoje nerwy użyczają ze słownika języka polskiego, angielskiego, niemieckiego, francuskiego czy jakiegokolwiek innego - przeróżne wyrazy, które w taki sposób próbują... Odzwierciedlić ich stan emocjonalny. Takie pierdolenie kotka za pomocą młotka. Dla Willisa i Charlotte czarne było czarne, białe - białe i nie było nic pomiędzy. Nie ma czegoś takiego jak stan pośredni. On się upijał w barach, a ona czytała książki. Jeszcze trochę, a niektórzy naprawdę zaczną wierzyć w to, że ta dwójka to dwa aniołki, które... Właściwie co z nimi było nie tak? Koleś nie potrafił utrzymać nerwów w sobie, natomiast d'Avignon się z nimi kryła. Nie była wylewna, ba mówienie trzech magicznych słów w jej przypadku mijało się totalnie z realnością, zwłaszcza że... Nie chodziło przecież o żadne abracadabra, hokus-pokus czary-mary, czy vingardium leviooosaaa. Chodziło o te prawdziwe magiczne słowa, ewentualnie cztery jeśli weźmiemy też pod uwagę to czułe wyznanie, którym Willis ostatnio uraczył ciemnowłosą. Ją też było na to stać? Pewnie, tyle że nie w tym życiu i nie w tym wymiarze, ale luz w dupie. Jest na dobrej drodze, z nią trzeba się obchodzić niemal jak z wazą z dynastii Ming. Delikatnie. Ostrożnie, bo jak się źle chwyci to spadnie i jeszcze rozbije na miliard kawałeczków. Nie, żeby coś, ale po prostu to tak miało być, że... No właśnie. Charlotte była bardzo trudną osobą w obyciu, a Willis czasami swoimi atakami, wyrzutami czy kolejną awanturą po prostu pogarszał stan zamknięcia się w sobie przez d'Avignon, która nie należała do osób szastających obietnicami czy opowiadaniem o uczuciach. Jakichkolwiek. Uśmiechnęła się jednak, gdy usiadł obok niej. Gdy ucałował jej policzek. To było takie miłe, zupełnie jakby to nie był on. Przynajmniej nie on z ostatniego miesiąca, ale... Ludzie się zmieniają, każdy powinien dostać szansę. Drugą. Trzecią. Pięćdziesiąt. Za którymś razem na pewno dojdzie do cudownej transformacji. Dzięki temu ze złośliwego, gburowatego, wrednego i cynicznego ogra, stanie się księciem w srebrnej zbroi na białym koniu. Aczkolwiek Charlotte wystarczyło kilkadziesiąt magicznych koni pod maską super czarodziejskiego samochodu. -No siema bejbe... To miejsce jest tak bardzo urokliwe, nie sądzisz? Te ptaki. Ta trawa. Te kwiaty. Nie wiem. Zapaliłabym. Może nawet się napiła, ale jakaś taka nie dzisiejsza jestem wiesz? - Zrobiła minkę a'la kaczy dzióbek i pokiwała głową z aprobatą dla samej siebie i dla swojego twórczego odkrycia. Zaraz potem spojrzała w jeden bok, w drugi bok i z niewielkiej torebeczki wyciągnęła paczkę jakiś magicznych fajek, które zakupiła w Indiach. -Chcesz zeberkę? - Uśmiechnęła się rozkoszne, a po chwili pokazała na końcówkę papierosa, która była pomalowana w taki sposób, że przypominała wzorek, który zebry miały na sobie. Kobieta, która sprzedała jej te czaderskie fajeczki powiedziała, że wydzielają z siebie zielony dymek, ewentualnie niebieskie, a ich zapach odczuwa się tak jakby to był ulubiony aromat, który możemy wdychać bez przerwy. Cóż... Papieros Charlotte będzie pachniał w takim razie męskim perfumami, pastą do zębów i... Magiczną benzyną. To dziewczę doprawdy ma rozmach.
A teraz siedział Willis obok Szarloty i przestał myśleć o wszystkim co mogło mu niepotrzebnie popsuć humor. O takim Quillu na przykład. Unikali się przez ponad połowę wakacji i jak widać dobrze im to szło. Jeszcze chwila i opanują schodzenie sobie z drogi do perfekcji. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno Willis to dla brata wszystko. Ale widać tamten jednak miał pojebane w głowie. Może to co się stało z matką nie było wynikiem jej poronienia, a miała po prostu coś nie tak z głową. A Quill odziedziczył to po niej i po prostu wcześniej zaczęło mu się wszystko objawiać. Różnie mogło być, ale Willis już o tym nie myślał tylko wdychał zapach Szarloty, który w tej chwili go uspokajał. Dobrze go znał i czasem szalenie mu go brakowało. - W chuj urokliwe - przyznał z przekąsem mocno wyczuwalnym w głosie, bo Willisowi to miejsce nie przypadło do gustu. Nic, a nic. Ale czego się spodziewać po człowieku, który nie przepada za wszelkimi stworzeniami. Nie ukocha ich nagle. Dlatego tylko posyłał w kierunku ptaków straszne spojrzenia, aby trzymały się od niego z daleka. - Naćpałaś się, że taka w chuj szczęśliwa z życia jesteś? Możemy zapalić, napić się, a później znaleźć jakieś ustronne miejsce gdzie będziemy tylko we dwoje - zaczął mówić Willis, a jego dłonie zaraz znalazły się pod bluzką Szarloty, aby zaczął gładzić ją po nagiej skórze. - Zeberkę? No dawaj - spojrzał sceptycznie na papierosa, ale zaraz sunął go sobie między usta i podpalił. Nie żeby narzekał, bo w końcu nie powinien skoro coś dostał, ale chyba wolał swoje fajki. Nic jednak nie skomentował tylko wrócił do gładzenia jej delikatnej skóry - Ucieknijmy z tych pierdolonych Indii. W chuj daleko. I do Londynu też nie wracajmy - powiedział Willis w końcu, bo takie pomysłu też chodziły mu po głowie. Nie ważne, że nie skończył studiów, na które poszedł i tak tylko dlatego, że ojciec mu kazał. Zresztą nic go nigdzie nie trzymało. Z wyjątkiem Szarloty i mógł wypierać się milion razy, ale tak właśnie było. Podejrzewał ostatnio, że ojciec przepisze wszystko na Quilla, który porządnie musiał ojcu nagadać, bo ten ostatnio dziwnie zaczął się do niego odnosić. Miał na tyle dość wszystkiego, że ostatnie kilka dni przed wyjazdem były istną męczarnią. Miejsce nie było ważne. Bo tak naprawę Willis nie miał jakiś specjalnych wymagań w tej chwili. Najważniejsze, aby być daleko od wszystkich, a blisko Szarloty i chociaż nic nie powiedziała na jego ostatnie wyznanie to nie przeszkadzało mu to. Wolał, aby powiedziała to sama z siebie niż dlatego, że tak wypadało albo, żeby zamknąć mu usta. - Jak myślisz, gdzie byłoby nam najlepiej?
Charlotte źle się czuła w Indiach. W Londynie. W Hogwarcie. Planowała odejście od jakiegoś czasu, musiała tylko doprowadzić pewne sprawy do końca. Miała prawo do wszystkiego, nikt nie mógł jej ograniczać, ale teraz? Czuła się podle w obowiązku bycia szczerą. Nienawidziła tego. Jeszcze maksymalnie dwa tygodnie i pewnie wróci do ojca, a zaraz potem uda, że nic się tutaj nie wydarzyło. Willis będzie mógł żyć bez niej, ona będzie funkcjonować jak gdyby nigdy nic, a zaraz potem odda się pewnym aspektom, które kompletnie nie mają znaczenia. Będzie za nim tęsknić, ale to nie jest najważniejsze, bo chciała mieć tylko spokój. Była zmęczona wszystkim co ją otaczało. Chciał… Chciała mieć spokój i ciszę. Nienawidziła krzyku. Pretensji. Kłamstwa i hipokryzji. Nie chciała tego… Co ją wyniszczało. Zresztą – zawsze w takich sytuacjach, po prostu uciekała. Czyż to nie jest w jej stylu? Nawet, chyba aż za bardzo w jej. -Nie narzekaj. – Skarciła go lekko, a po chwili zaciągnęła się dymem, który przyjemnie otulił jej płuca. Chciała jeszcze więcej. Nawet mogłaby się dzisiaj naćpać. W sumie – to nawet nie jest takie złe rozwiązanie, a co za tym idzie… Rozważała je coraz bardziej. -Nie chce Willis. Wracam prawdopodobnie do Francji. Z matka jest coś nie tak, źle się czuje… Więc, mnie pewnie tam znajdziesz jak będziesz chciał wyjechać i nie jestem naćpana. Nigdy nie brałam prochów, w przeciwieństwie co do niektórych i nie mówię o Tobie, no ale wiesz o co mi chodzi. Zresztą, lepiej się cieszyć z życia niż być jakoś zajebiście smutnym, nie? – Szturchnęła go w ramię, a po chwili wbiła w niego spojrzenie. Zmarszczyła lekko brwi, by po czasie chwycić go za dłoń. Patrzyła na niego dużymi oczami, zastanawiając się ile stracili czasu na jakieś głupie rozmyślania. -Nie mam ochoty… Czuję się jakoś dziwnie, wiesz? – Wydukała, a zaraz potem odsunęła się od niego, by stanąć na równych nogach. Wsadziła lewą dłoń do kieszeni, a tą w której trzymała fajkę zaczęła energicznie machać, jakby co najmniej jakaś magiczna mucha nie chciała dać jej spokoju, głupie. Niby żyją dwadzieścia cztery godziny, ale bzyczeć potrafią przez cztery dni. -Co w ogóle ze studiami? Nie możesz nagle wyjechać i ot tak, pieprzyć wszystko, nie sądzisz?
Nie miał uciekania w zwyczaju Willis. Ale teraz najzwyczajniej wszystko mu obrzydło i to na tyle, że nawet się już niczym nie przejmował. Machnął ręką na brata i ojca, niech sobie razem wszystko ułożą. Przepisze niech Edgar wszystko na Quillana i wszyscy będą zadowoleni. A Willis sobie zawsze jakoś poradzi. Będzie musiał bo innego wyjścia mieć nie będzie. Więc wyjebane miał na nich i od kiedy machnął ręką przychodziły mu do głowy takie pomysły. Żeby wyjechać i pierdolić wszystko i wszystkich, tylko gdzieś w tym wszystkim była jeszcze Szarlota. Która siedziała teraz obok i częstowała go zeberkowym papierosem. Śmiać mu się chciało, bo wiedział jak z nim wygląda. Nie przejmował się jakoś szczególnie. - No wiem, niby nie powinienem bo dostałem, ale… no zobacz jak to w ogóle wygląda - zamachał jej Willis prawie swoim papierosem przed nosem. Bez większego namysłu to zrobił, ale po chwili znów się mocno zaciągał. - Do jebanej Francji - powtórzył za nią i pokręcił głową. Usiadł bardziej na brzegu ławki. Łokcie oparł na kolanach i przez chwilę ze spuszczoną głową siedział i wpatrywał się Willis w jakiś kamyk. Nie, nie o tomu chodziło i nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Dlatego tak zamilkł na dłuższą chwilę, jakby miał teraz od nowa jakiś większy plan układać - To w takim razie… nara Szarlota - powiedział unosząc głowę, aby spojrzeć już na nią. Gdzieś tam w środku pewnie poczuł jakieś ukłucie żalu, ale jeżeli tak zrobi to nie będzie mieć do niej pretensji. Nie umiałby, bo przecież była z nim szczera. Powiedziała otwarcie co i jak, a nie kręciła jak to niektórzy robią. Oczywistym było, że będzie Willis tęsknił. Poradzi sobie i z tym uczuciem. Skoro z innymi w miarę się ogarnął. - Dziwnie? Jak kurwa dziwnie? - zdecydowanie w tej chwili wolał Willis słuchać niż mówić. Z mówienia nigdy mu nic dobrego nie przychodziło, a teraz zamknął się i patrzył na Szarlotę, która już stała przed nim. Wyglądała jak zawsze pociągająco, ale w tej chwili myśli miał zajęte czymś innym. - Pierdolenie. Studia… kurwa na chuj one komu. I co później? Z nim będzie niby łatwiej? Pierdolenie - wyciągnął rękę, aby spleść swoje palce z jej, a później przyciągnąć ją do siebie, aby stanęła tak blisko jak to tylko możliwe. Musiał teraz zadzierać głowę wysoko, aby spokojnie patrzeć jej w oczy - Nigdy nie chciałaś pierdolnąć wszystkim? Choć na chwilę? Rok przerwy nikogo nie zabił jeszcze, no kurwa. Dlaczego nie mogę? Powiedz mi Szarlota dlaczego kurwa nie mogę?
Gittan po ukończonym kursie z pierwszej pomocy czekała dość długo aż w Indiach zacznie padać. Chciała złożyć ofiarę dla boga Rudra, który w wierzeniach hinduistycznych ma dość nieciekawą renomę. Jego imię można tłumaczyć już jako groźny, nieznający litości. Często inni nazywają go gwałtownym bogiem, a zarazem też lekarzem na wszystkie choroby. Nie wierzyła, że istota nadnaturalna odpowiadająca za naturę, może być aż tak przerażająca. Gdy pojawiły się pierwsze pioruny na niebie, Svensson chwyciła owoce i jak poparzona wyleciała z łódki, tłumacząc się domownikom, że musi coś bardzo ważnego zrobić. Gdy dobiegła do pawiej łąki, obserwowała przez chwilę niebo. Ułożyła owoce w małe koło, które mogło oznaczać czas, a następnie za pomocą różdżki je podpaliła. Ofiara nie uległa oczywiście spaleniu, bo lał okropny deszcz, ale Svensson uznała, że tak najlepiej będzie można uczcić imię boga. Zostawiła wszystko na pawiej łączce, może ptaki zjedzą resztkę owoców, a sama zaczęła biec. Musiała schować się przed tą ulewą! zt
Ucieczka? Jak kto lubi, dla Charlotte była czymś naturalnym. Raz już przecież uciekła od dziewczyny, co to za problem był uciec od Willisa? Wiedziała, że jest aktualnej sytuacji winna, przez co miała serdecznie dosyć. Coraz bardziej. Rzygała już tym ludźmi, którzy srali emocjonalnym jadem, tylko dlatego, że ją i Willisa coś łączyło. Śmieszne i głupie. Żałosne i... Szczeniackie, ale czy d'Avignon miała się tym przejmować? Już chyba niekoniecznie, bo wiedziała, że ojciec przyjeżdża po nią za dwa dni do Indii, a stamtąd lecą do szpitala w Paryżu gdzie leży matka dziewczyny. Smutnym było też to, że nie miała pojęcia jak odnaleźć się w tej całej sytuacji. Będzie też tęsknić za Cocci, ale przecież wszystko co złe i dobre szybko się kończy, a w tej chwili lepiej żeby nie podjudzać ślizgonki, którą i tak szargały nerwy. Marszczyła jedynie brwi, gdy słyszała uwagi Willisa. Miała dosyć tego oskarżania jej o cokolwiek, czyż on też nie miał dość? A gdyby jednak... Gdyby razem uciekli? -Nie jebanej Francji, tylko do domu, bo moja mama jest chora. Muszę z nią być, boję się że może umrzeć, rozumiesz? Po za tym... Chciałabym żeby w Twoim życiu wszystko się uspokoiło. Nie robię Ci na złość. - Chwyciła go za przegub i mocno do siebie przyciągnęła, a po chwili miała wrażenie, że świat jej się wali, wypada z rąk, że wszystko to koniec, a przecież... Przecież mieli żyć długo i szczęśliwie, czyż nie? Odetchnęła jednak, bo potrzebowała się przytulić pomimo tego, że mówił, że ma spierdalać, może nawet nie tymi słowami, ale właśnie o to chodziło. Właśnie o to. Czuła, że ma dość, ale trzeba pewnym sprawom stawić czoła, czyż nie? -Bo zrobisz to dla nas. Dla tego nie możesz. Posłuchaj, jeśli wszystko się uspokoi, to się spotkamy, tak? Musisz w to uwierzyć. Nie możesz nie ufać temu co mówię. Nigdy nie chciałam dla Ciebie, czy dla nas źle. Rozumiesz, tak? Proszę... Willis... Wierzę w Ciebie. Jesteś zdolnym kolesiem, który może wiele osiągnąć, jeśli będzie się źle działo - przyjedziesz do mnie. Ojciec ogarnie Ci robotę w zakładzie, a potem... No nie wiem. Ochajtamy się i będziemy mieć milion bachorów... - A ja będę rozjebana jak kurwa..., ale to już dopowieziała w myślach, bo doprawdy nie sądziła, że mogłaby coś takiego na głos powiedzieć, ale przecież dla co poniektórych już była dziwką, więc co za różnica? Nieistotne. Uśmiechnęła się ciut szerzej, a po chwili zarzuciła chłopakowi ręce na szyję, by ten uwierzył w to wszystko. By miał pewność, że będzie dobrze. Złożyła na jego ustach jeszcze ulotny pocałunek, by po chwili chwycić go za rękę, by poprowadzić przed siebie. W stronę słońca, czy gdzieś. Co robili podczas całego wieczoru i nocy? Z pewnością się kochali, ale przecież... To co działo się naprawdę, pozostaje słodką tajemnicą tych dwojga. Z pewnością było jednak namiętnie, bo przecież to było ich pożegnanie.
Detoks i oglądanie pawi, tak, to jest to. Xavier jeszcze nigdy tu nie był, ale musiał przyznać, że było całkiem przyjemnie. Natomiast cholernie gorąco. Chłopak odgarnął z twarzy kosmyki włosów, które lepiły mu się do czoła i rozejrzał się po łące. Usiadł na ścieżce, odchylił głowę do tyłu i wziął głęboki wdech. Z tylnej kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust. Nie podpalając go jeszcze, z plecaka wyciągnął szkicownik i ołówek. Postanowił, że uwieczni taki ładny obrazek, który ma przed sobą. Zaczął rysować, co jakiś czas zerkając na pawia prężącego się kilka metrów przed nim. Włosy opadały mu na twarz, a nadal niezapalony z roztargnienia papieros tkwił w ustach.
Cóż. Flora spędzała te wakacje w dość szalonym tempie. Najpierw wiele spotkań. Potem kilka akcji, które sprawiły, że się coraz gorzej czuła, a finalnie jedyne o czym marzyła to długi sen. Nie przynosiło to jednak żadnych efektów, bo jak dobrze wszyscy już wiedzą - Florki było wszędzie pełne. Ot, dla zasady. Lubiła ludzi i spędzanie czasu z nimi. W końcu jakby nie patrzeć, bez swoich popranych znajomych pewnie dnia by nie przeżyła, a tak? No przynajmniej miała wypchany kalendarz. Napisała jeszcze kilka listów, zanim oczywiście opuściła po raz kolejny w te wakacje swoją łódkę i zanim pognała czym prędzej na pawią łąkę. Jedyne o czym myślała to, to że wraca Mathilde. Chciała się z nią spotkać. Pogadać, ot spędzić czas. W końcu jej też obiecała to, że pójdzie do lekarza, ale... Na to było wiele czasu, a ludzie? Są zdecydowanie dużo bardziej interesujący niż cztery białe ściany, lekarz w kitlu oznajmiający to, że jesteśmy chorzy i rodzina, która stoi nad naszym łóżkiem i już niemal opłakuje śmierć. To wszystko nie było przeznaczone dla Florki, dlatego ona odwlekała wszelkie możliwe próby kontaktu z doktorkami, a jak już jej wychodziło to, to przynajmniej nie musiała po raz kolejny kogoś spławiać, że wszystko ogarnęła, a jedyne na czym kończyła rozmowę, to fakt, że jest już umówiona na wizytę. Dotarła w końcu na miejsce, oczywiście biegnąc, podskakując, a na sam koniec zachodząc chłopaka od tyłu. Stroniła od fajek, alkoholu i wszystkiego co było złe, a jedyne o czym myślała... To żeby go nauczyć nieco szacunku. -Te, stary. Wiesz jak palił Merlin? - Uśmiechnęła się szerzej, bo przecież... Na pewno nie wiedział, prawda?
On również miał "wypchany kalendarz", a wakacje spędził do tej pory w towarzystwie rozmaitych ludzi. Poznał wiele nowych osób, lecz także nie zapominał o swoich starych przyjaciołach. Nie lubił nic planować, więc zazwyczaj były to spontaniczne wypady, ale zawsze dobrze się bawił. Czasem aż za dobrze, ale starał się pilnować, chociaż nie zawsze mu to wychodziło. No błagam, Xavier Sol i zdrowy rozsądek? To po prostu nie idzie w parze. Pogrążony w rysowaniu majestatycznego ptaka otoczonego różami, nawet nie zauważył, że ktoś się zbliża. Usłyszał szybkie kroki, więc przerwał szkic i nasłuchiwał. Po chwili dobiegł go znajomy głos, więc chłopak oderwał wzrok od szkicownika i spojrzał na niziutką rudowłosą istotę. Flora. Nie widział jej od zakończenia roku, więc niezmiernie ucieszył go fakt, że wreszcie nadarzyła się sposobność by się spotkać. - Hej niziołku. I nie, nie wiem - wyjął z ust papierosa i pokazał jej język. Obrócił fajka w palcach i zbliżył się do dziewczyny. - Czy to jakiś żart, którego nie znam? - spytał wyczekująco. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i podpalił w końcu papierosa. Jego ruchy były wolne żeby zirytować Florkę. Widział jakim wzrokiem go zmierzyła. Taki detoks, ha? Ale w końcu papierosy to nie alkohol. Kiedy odstawia się jedno, trzeba używać drugiego, prawda? Przynajmniej tak uważa Xavier. Zaciągnął się mocno, mierząc przyjaciółkę wzrokiem i wypuścił dym w górę, odchylając głowę do tyłu.
Flora to była taka istota, której wszędzie było pełno. Miała wielu kumpli, osób, które nie dadzą jej skrzywdzić, ale właściwie nie miała przyjaciela - o przyjaciółkach nie wspominając. To nawet nie kwestie tego, że Utopii czy Echo nie traktował, bądź któregoś z kolegów. Ich nie było wtedy gdy potrzebowała pogadać, dlatego coraz szczelniej zamykała się w swoim świecie problemów, które mogły wydawać się dość zabawne. Zwłaszcza dla niej. I pewnie nigdy nie wróci w niej pogoda ducha, którą teraz dysponuje, o ile ktokolwiek odważy się ją skrzywdzić, ale jakie to ma znaczenie, skoro nawet wtedy nie przyzna się do niczego, a jedynie będzie robić dobrą minę do złej gry? Nie ma jednak czasu na smutki, bo przecież nadal trwają wakacje. Nadal poszukujemy własnego szczęścia. Nadal potrzebujemy tego co da nam mnóstwo uśmiechu na twarzy, a żal i ból? Lepiej to wyrzucić, tak jak Flora. Ona nigdy nie chowała urazy, a jeśli to robiła, to skrzętnie potrafiła to ukryć. Nawet jeśli coś było bardzo nie tak, to nie potrafiła zrobić awantury. Z prostej przyczyny. Była zbyt tchórzliwa pod kątem emocjonalnym, a złość zazwyczaj przyczyniała się do kolejnej dawki łez, której akurat Selene chciała się wyzbyć, jak niczego innego. -No to patrz, tytoniowa łajzo. - Uśmiechnęła się szeroko, a po chwili wzięła z jego ust papierosa, którego złamała na pół i wyrzuciła nieopodal siebie. Nie mogła tego znosić, żeby ktokolwiek przy niej palił. To było okropne i tak brzydko pachniało wtedy z buzi. W porządku, miała te raptem sto pięćdziesiąt cztery centymetry, ale jakie to ma właściwie znaczenie? No właśnie, otóż to. Żadne. I w ten o to sposób dotarliśmy do złożonej natury Flory, która zgadza się, że wszelkie zakazane rzeczy to zło. -No to co u Ciebie?
Dane mu było delektować się tytoniowym dymem tylko przez chwilę ponieważ tajemnicza siła, którą okazała się dłoń Flory, wyrwała mu papierosa z ust i złamała go w pół. Chłopak zrobił urażoną minę i wywrócił oczami, po czym roześmiał się. No tak, mógł się tego spodziewać. Dziwnym trafem właściwie większość bliższych znajomych czy przyjaciół Xaviera nie przepadała za jego nałogiem. Palił jednak już od kilku lat i nie zamierzał rzucić. Niegdyś był to sposób na pozbycie się stresu lub napięcia, a po pewnym czasie stał się po prostu odruchem lub pretekstem - "ej, masz fajka?" - niezliczona ilość konwersacji i znajomości Gryfona rozpoczęła się w ten sposób. No ale, dość o papierosach. - Tak jak pisałem w liście, dość intensywnie ostatnio - powiedział zgodnie z prawdą. Chciał oszczędzić dziewczynie opowieści o swoich pijackich wybrykach, więc wahał się chwilę co powiedzieć. Nie chciał wyjść na jakiegoś alkoholika, który tylko imprezuje i nie ma w życiu żadnych pasji, bo to mijało się z prawdą. - Poza tym dużo czytam i rysuję i nie, nie poznałem jeszcze miłości swojego życia. A ty miałaś jakieś wakacyjne romanse? Wakacyjne romanse, ha, jak zabawnie to brzmi. Takowych relacji Sol miał w życiu już sporo, jednak nigdy naprawdę się nie zakochał. Przyjaciele często pytali go czy znalazł tę właściwą osobę, ale po pewnym czasie zaczęli wątpić w to, że chłopak kiedyś znajdzie się w poważnym związku. Sam Xavier też czasami w to wątpił, jednak uważał, że wszystko ma swój czas.
Och, bo z Florą to było tak, że lubiła psocić i wyprowadzać ludzi z równowagi. Ot, tak dla zasady, ale zazwyczaj uchodziło jej na sucho. No tak jak chociażby w tym momencie, gdy to właśnie Xavier miał możliwość doświadczenia tego wszystkiego, co mu go zgotowała. Utrata papierosa, to doprawdy haniebny czyn, więc lepiej go odpuścić niż zadręczać się tym czy dobrze zrobi, ale… Flo najpierw zrobi, potem pomyśli i lepiej, że w tym przypadku nie rozważała pewnych spraw, bo gdyby to zrobiła, z pewnością wszystko potoczyłoby się dość dziwnie, a ona mogłaby zostać powieszona za ogon. Całe szczęście, że Sol nie miał pojęcia o jej animagii, zresztą gdyby miał to musiałaby pewnie częściej czas z nim spędzać właśnie pod tą postacią, niż jako ona – prawdziwa. To wbrew pozorom jest dość bolesne, ale nic nie poradzi na to, że ludzi, których ceniła woleli ją jako psa. Każdy ma swoje gusta, inni zaś mają guściki, prawda? No właśnie, a skoro ile dup tyle opinii, czy jakoś tak to leciało. -Dość intensywnie… Skończyło się to dzieckiem? – Spytała bardziej od czapy niż na poważnie, chociażby przez wzgląd, że dla niej to było wręcz abstrakcyjne. Upijanie się. Nigdy nie piła alkoholu, ba nie myślała o tym, żeby go kosztować, w końcu… Seth byłby zły, a brat był dla niej bardzo ważny i to z pewnością się nie zmieni, a przynajmniej nie w najbliższym półwieczu. -Cóż, ja się nie wdaje w romanse. Nadal się nie całowałam, ale nie rozpaczam z tego powodu, wiesz? To nawet dobrze, bo… Nie ma nikogo, kto by mnie interesował. Muszę skupić się na szkole i nauce, zwłaszcza teraz. Owutemy za rok, a ja chciałabym się dostać na jakiś fajny kierunek. Może magia lecznicza? Zresztą… Nieważne. Twoje serce już ktoś zdobył? – Uśmiechnęła się szerzej, bo wiedziała, a raczej miała świadomość, że otacza się kobieciarzami. Nie interesowało jej to szczególnie, jedynie w co chciała wierzyć, to że żaden się nie odwróci, gdy już znajdą swoje drugie połówki, a ona? Będzie pocieszała ich w listach, tak jak robiła to z Sethem. Pewnie od września skupi się też na pianinie, ale nie będzie miejsca ani czasu na spotkania z chłopakami, czy ewentualne randki. Z drugiej strony, to nie był świat przeznaczony dla niej, a do uczucia takim jakim jest miłość względem obcej osoby podchodziła z rezerwą, wiedziała… Wiedziała ile jej przyjaciele wycierpieli. Nie chciała przeżywać tego samego.