C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Osoby:@Bertha 'Birdy' Shercliffe i Wally A. Shercliffe Miejsce rozgrywki: Rezydencja rodziny Shercliffe'ów w Dolinie Godryka Rok rozgrywki: 07.08.2005 Okoliczności: Trzynaste urodziny Birdy - rodzice wyprawiają dla niej przyjęcie, na którym nikt dobrze się nie bawi, a w powietrzu wiszą niewypowiedziane pretensje o to, że Birdy jest INNA. Jednak jest jeden członek rodziny, na którym Birdy zawsze może polegać - jej starszy brat Wally. Czy i tym razem nie zawiedzie?
Wally od samego początku przeczuwał, że to przyjęcie okaże się katastrofą. Jednak Charlotte Shercliffe z uporem grała rolę wzorowej i kochającej matki, co sprowadzało się wyłącznie do zmuszania rodziny do spędzania wspólnie czasu - obchodzenia świąt i urodzin, mimo że nikt nie miał na to ochoty, a jedynym źródłem ciepła przy stole były gorące potrawy, bo od rodziców wiało chłodem. Nie mógł się doczekać wyjazdu do Red Rock. W pewnym sensie wyświadczył Birdy przysługę - rodzice ledwie dostrzegali jego obecność, od kiedy dotarło do nich, że Walter ani myśli spełniać ich oczekiwań i żadne argumenty, czy to finansowe, czy emocjonalne (dobre sobie) nie wywierają na nim żadnego wrażenia. Chwilowo to on był czarną owcą w rodzinie, największym rozczarowaniem, które miało możliwie szybko opuścić ich dom i więcej nie wracać. Jednak jego radość z wyjazdu była przyćmiona niepokojem o Birdy - wiedział, że jest dla niej oparciem, że jako jedyny próbuje zrozumieć zasady działania jej mózgu i nauczyć ją, jak myślą pozostali. Czuł wyrzuty sumienia, że zostawia ją z tym wszystkim zupełnie samą, dobrze wiedząc, że nie będzie mogła liczyć na wsparcie rodziców czy reszty rodzeństwa. Siedział teraz przy stole obok Birdy, obserwując jej niewzruszoną twarz, a jednak dobrze wiedząc, że siostra czuje się bardzo niekomfortowo w tej sztucznej sytuacji, wyreżyserowanej przez matkę i nie mającej nic wspólnego z autentyczną radością. Serpentyny zwisały smętnie z sufitu, kolorowe balony sprawiały, że cała uroczystość wydawała się jeszcze bardziej ponura, a reszta rodzeństwa niezdecydowanie dłubała widelcami w torcie, łypiąc chmurnie to na Birdy (jako powód całego tego zamieszania i udręki), to na matkę, która każdą próbę wyślizgnięcia się z pokoju udaremniała lodowatym spojrzeniem. - Oczywiście pomyślałaś życzenie, zdmuchując świeczki? -odezwał się ojciec tonem, który wskazywał na to, że nie wierzy, by jego najmniej udane dziecko miało chociaż tyle oleju w głowie, żeby wykorzystać swoją doroczną szansę na poprawę swojego wysoce niesatysfakcjonującego stanu. Tonący brzytwy się chwyta - skoro Bertha uparcie nie chciała wyrosnąć ze swoich dziwactw, może potrzeba było małego cudu. Bo na pewno nie konsultacji z magipsychiatrą. Ona po prostu już taka była. - Jasne, że tak. Ale przecież i tak nie może powiedzieć, bo by się nie spełniło - odezwał się szybko Wally, nie pozwalając udzielić Birdy odpowiedzi, która jeszcze bardziej poirytowałaby rodziców. Nie rozumiała konwenansów, a związek między zdmuchnięciem świeczki a pomyśleniem życzenia był naprawdę niejasny. Posłał reszcie rodziny uśmiech, starając się rozluźnić atmosferę. No cóż, nie szło mu najlepiej.
Na tym etapie wiedziała, czego się spodziewać. Od kiedy się obudziła, czuła, jak zaczynają obmywać ją fale zimna, związanego z uczuciami, na które nigdy nie bywała gotowa. Raz do roku każdy z nich miał ten obowiązek i tylko tym sobie to tłumacząc, potrafiła zatrzymać zbliżający się atak paniki. Pierwsze pół godziny leżała w bezruchu z zamkniętymi oczami, by wyrwać ciszy własnego pokoju jeszcze kilka oddechów samotności. Po tym, była już tylko wojna. Z rodziną, z samą sobą, z upływem czasu. Byle do wieczora i zasnąć i zapomnieć na następnych jedenaście miesięcy. Ubrała się w to, co lubiła matka. Wiedziała już, bo Walter jej nakreślił, że czasami takie drobne gesty mogą załagodzić sytuacje, których często nawet nie zauważała, nie rozumiejąc, skąd się wygenerowały, więc zakładając, że jej nie dotyczą. Wally z cierpliwością mnicha łączył kropki za nią, opowiadając o tym, jak to jednak działa, że jeśli ktoś zadaje pytanie, nawet jeśli to opytanie jest głupie albo odpowiedź oczywista, jeśli się na nie nie odpowie, to jest rozpatrywane jako niegrzeczność. A niegrzecznym być nie można. Siedziała więc przy stole w ubraniu niepasującym do trzynastolatki. Na pewno niepasującym do samej Berthy. Jednocześnie koszule zapięte pod samą szyję z czasem wrosną w nią tak bardzo, że ostatnie przebłyski własnego gustu czy stylu umrą w niej, zanim jeszcze stanie się pełnoletnia. Wpatrywała się w ojca - no, może nie bezpośrednio, bo patrzenie na ludzi było bardzo trudne - wpatrywała się w ścianę daleko za plecami ojca tuż nad jego prawym ramieniem, kiedy zadał jej pytanie, które zaczął je od "oczywiście", co w jej głowie oznaczało, że przecież znał na nie odpowiedź. I nie wiedziała, czy w takiej sytuacji ma coś powiedzieć, czy nie mówić nic. Chwila ciszy przeciągała się jak spływająca z przekrojonego ciasta kropla gęstego karmelu, a jej ręce zaciskały się pod stołem coraz mocniej na krawędzi spódnicy. Miała nadzieję, że ojciec sformułuje to pytanie inaczej, a o tym, że nie oddychała, zorientowała się dopiero, wypuszczając powietrze w odpowiedzi na słowa Waltera. - Jasne, że tak. - spojrzała na niego szybko, w patrzeniu na jego twarz nie znajdując takiego trudu, jak w patrzeniu na któregokolwiek innego członka rodziny - To moja tajemnica. - dodała, choć tonem głosu stanowczo zbyt poważnym, by uszło to za żart. Matka postawiła koło jej talerza podłużne pudełko, życząc jej wszystkiego najlepszego, a Bertha poczuła wspinające się na barki napięcie i gwałtownie pęczniejącą potrzebę wstania z krzesła, pociągnięcia się za włosy i wyjścia do salonu, żeby usiąść w śliskim fotelu. Był to normalny fotel, taki jak wszystkie inne, ale ten jeden w jej głowie był śliski. Miał tkaninę atłasu tapicerki wyciętą w poprzek, w porównaniu z pozostałymi, więc jak się usiadło pod pewnym kątem, materiał nie stawiał oporu. - Dziękuje! - wypluła z siebie, chociaż nie rozumiała, czemu musi dziękować, nie czuła wdzięczności, czuła, że jej zimno. I gorąco. I chce się płakać.
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally naprawdę próbował wyjaśnić rodzicom, jak należy rozmawiać z Birdy. Nie żeby sam zawsze potrafił wszystko zakomunikować w czytelny dla niej sposób, ale przez te lata rozgryzł pewne kwestie i pośredniczył w kontaktach między siostrą a resztą świata, jednocześnie ucząc ją, jak z tym światem się dogadać na własną rękę. Mniej więcej. Niestety Edmund i Charlotte nie przyjmowali do wiadomości, że zachowanie Birdy nie jest przejawem jej krnąbrności czy złośliwości. Najpierw uparcie twierdzili, że z czasem z tego wyrośnie, wywierając na nią coraz większą presję, przez co dziewczynka coraz bardziej się odcinała i zamykała w sobie, kompletnie zagubiona i niezrozumiana. Wyjazd Wally'ego do Hogwartu był dla niej traumą, ale nie mogli nic na to poradzić. Teraz od dwóch lat znów byli razem, jednak Wally wyraźnie widział, jak bardzo samotna i niezrozumiana musiała się czuć, nie mając w domu ani jednej przyjaznej duszy. Teraz nie tylko wiedział, że Birdy czuje się fatalnie, ale wręcz fizycznie czuł jej dyskomfort, napięcie i zagubienie. Próbował jakoś jej pomóc, ale niezadowolenie rodziców oblepiało ich ze wszystkich stron, sprawiając, że każdy uśmiech i każde słowo przychodziły mu z trudem, mimo że przecież tak bardzo się starał rozluźnić atmosferę. Cóż, pewnie gdyby sam spełniał oczekiwania rodziców, byłoby nieco łatwiej. Poczuł ulgę, kiedy chwyciła koło ratunkowe rzucone jej w obliczu kolejnej pasywno-agresywnej uwagi ojca, na którą nie potrafiłaby sama odpowiedzieć. Uśmiechnął się do niej i niemal niezauważalnie skinął głową, gratulując jej releksu. Była bardzo inteligentna, mimo że jej inteligencja była... chłodna. I objawiała się inaczej niż u większości ludzi, bo nie szła w parze z odczytywaniem czy wyrażaniem emocji, przestrzeganiem norm społecznym i chwytaniem aluzji. Starał się tłumaczyć jej skomplikowany świat ludzkich relacji, ciesząc się, gdy pojmowała te równania i zależności, które dla większości ludzi były tak oczywiste, że nawet się nad nimi nie zastanawiali. W pewnym sensie uważał to za dar, choć oczywiście wolałby, żeby Birdy była całkiem zwyczajna, a dzięki temu szczęśliwa. Przynajmniej na tyle, na ile można było być szczęśliwym, będąc członkiem ich rodziny. Spojrzał na dziesięcioletniego Oriona, w którego oczach lśniły psotne ogniki, mimo że udawał posłusznego i grzecznego. Na wiecznie skrzywionego i nachmurzonego Freda, który mimo swoich niecałych dziewięciu lat już przyjął postawę człowieka rozczarowanego światem, biernego i zrezygnowanego. Wreszcie na sześcioletnią, słodką Matildę, która wydawała się nieświadoma potwornego napięcia, panującego w pokoju i zajadała się tortem, machając nogami w powietrzu. Serce mu się ścisnęło na myśl, że zostawi ich wszystkich i nie będzie mógł w żaden sposób ich uratować przed despotycznymi rodzicami. Może jego przykład da im do myślenia. Może kiedyś zrozumieją, dlaczego zdecydował się uciec na drugi koniec świata - byle tylko uwolnić się od rodziców. Może tak. A może nie. Jego prezent dla Birdy miał poczekać na właściwy moment. Odetchnął cicho, widząc, że siostra, tak daleka od uczucia wdzięczności jak to tyle możliwe, pamiętała jednak, żeby podziękować za prezent. - Odpakuj go, ptaszyno. Zaraz to się skończy - wyszeptał jej bardzo cicho do ucha, na co rodzice zareagowali gwałtownym zmarszczeniem brwi. Nie usłyszeli co prawda słów syna, ale szeptanie na ucho w towarzystwie było bardzo niewłaściwe. Poza tym przecież musieli mieć absolutną kontrolę nad wszystkim, co się działo w ich rodzinie, a sekretne porozumienie Wally'ego i Berthy od zawsze działało im na nerwy.
Większość rozwiązań i porad, które podsuwał jej Walter, musiała ogrywać, w jakiś sposób oszukując swoją głowę. To była taktyka, która wymyślili razem. Duzo prościej było jej zmierzyć się z wyzwaniem, jakim było robienie rzeczy, które przychodziły jej z trudnością, kiedy odseparowywała siebie-siebie od tej rzeczywistości. W taki sposób inna zupełnie osoba musiała na zielarstwie grzebać w ziemi, a ona, Berta, mogła spokojnie tylko obserwować to z boku. Inna osoba prezentowała złożoną wypowiedź przed całą klasą, a ona wciąż była gdzieś w duszy w swojej ławce i obserwowała całe wystąpienie gdzieś z dystansu. Teraz wcale nie było inaczej, musiała tylko znaleźć odpowiedni kostium, by go na siebie założyć i odtańczyć przed rodzicami odpowiedni taniec, który nigdy nie będzie odpowiedni, ale może wystarczający, by pozwolili im szybko rozejść sie po pokojach. Skinęła głową do starszego brata i wzięła pudełko w ręce. Kiedy je odpakowała wzięła głębszy wdech, bo w środku była... elegancka, skórzana portmonetka. Logiczna część jej głowy rozumiała, że jak na rodzinę dbającą o zwierzęta, portmonetka ze skóry, zapewne pozyskanej etycznie, była znaczącym gestem, jednak faktura łusek, jaka pokrywała tłoczenie tej skóry oraz fakt, że pokryta była lakierowanym połyskiem, sprawiały, że zdrętwiały jej ręce. Wiedziała, co ma zrobić, wyjąć ją z pudełka, obejrzeć, otworzyć, uśmiechnąć się i podziękować ładnie, ale sam zapach tego portfela sprawiał, że robiło się jej niedobrze i wpatrywała się w przedmiot, nie mogąc wydusić ani słowa. - Zaniemówiła? - ojciec uniósł brwi znad szklanki z drinkiem na lodzie, na co matka wydała nieokreślone w swoim znaczeniu - przynajmniej dla Berthy - westchnienie. Dziewczynka przełknęła ślinę. Walcząc z mięśniami, jakby były żelaznymi prętami, rozciągając ramię odłożyła pokrywkę pudełka, a później kolejną małą wieczność sięgała do środka. Palce paliły ją ogniem, gdy zamykała je na śliskiej, chropowatej powierzchni portmonetki. Przez płytkie, drżące oddechy zaczynała czuć lekkość w głowie. Odegrać swoją rolę, obejrzeć, zajrzeć do środka, podziękować. I dodać, że jest piękna. Oblizała wargi, oglądając portmonetkę z każdej strony, choć z bliska było widać, że jej spojrzenie w ogóle nie jest na przedmiocie skupione. Była gdzieś głęboko w środku, separując się od tego doświadczenia, wykonując gesty mechanicznie. - Jest przepiękna, dziękuje mamo, tato. - powiedziała lekko schrypniętym głosem, bo zdążyło jej zaschnąć w gardle. Ostrożnie odłożyła przedmiot do pudełka, a gdy ujęła w palce jego pokrywkę, poczuła zachwyt nad tym, jak doskonała była prosta faktura kartonu, w którym się pudełko znajdowało.- Czy mogę... - zaczęła, wiedząc, że powinna zapytać i poczekać na pozwolenie, ale jej nogi już odsuwały krzesło od stołu i zanim zdążyła dokończyć - uciekła.
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Nienawidził tego. Nienawidził tego domu, tej atmosfery wiecznego napięcia i dezaprobaty, kiedy tylko pozwolili sobie na najmniejsze choćby odstępstwo od tego, co ich rodzice uważali za właściwe i pożądane. Nienawidził faktu, że nie próbowali pomóc Birdy ani, tym bardziej, zaakceptować jej odmienności, a tym samym dawali ich młodszemu rodzeństwu przyzwolenie na traktowanie jej z mieszaniną lęku i niechęci. Gdyby mógł, zabrałby ją ze sobą do Australii, ale rodzice nigdy by się na to nie zgodzili. Już teraz z trudem tolerowali jego obecność w domu, uważając jego decyzję o wyjeździe za zdradę, ucieczkę, chęć wyrwania się ze strefy ich wpływu - i co tu kryć, mieli rację. Nawet jeśli spisali Birdy na straty, nie zamierzali wypuścić jej ze swoich szponów, a miała raptem trzynaście lat, była niepełnoletnia i mieli nad nią pełną władzę. Nienawidził, kiedy ktoś miał nad nim władzę. Znał jej upodobania, lęki i awersje, których nikt nie rozumiał. Znał je tak dobrze, że (choć jeszcze o tym nie wiedział) nawet wiele lat później miał wewnętrznie się wzdrygać, dotykając czegoś, co by ją odrzuciło, i uśmiechać się pod nosem, kiedy jakaś faktura przypominała mu o upodobaniach siostry. W jakiś dziwny, wtórny sposób przejął ten posób odbierania rzeczywistości, filtrując ją przez wspomnienie o Birdy. I mimo że jego własne reakcje nie były tak gwałtowne ani tak naturalne, mimo że nie przeżywał męki dotykając skórzanej, lakierowanej torebki żadnej ze swoich (przelotnych) znajomych, to zawsze miał w takich momentach myśleć o siostrze. Na widok lakierowanej portmonetki poczuł mieszaninę złości, rozczarowania, współczucia, niepokoju i pewnie jeszcze kilku innych emocji, których nie potrafiłby w tamtym momencie nazwać. Przecież im mówił. Próbował tłumaczyć, że przedmioty o takiej fakturze są dla Birdy nieznośne, że jej ciało odbiera ich dotyk jako coś okropnego, że... Ale oni oczywiście wiedzieli swoje, twierdząc, że to fanaberie i jeśli im będą ulegać, Birdy nigdy nie znormalnieje. On sam działał po omacku i zupełnie się na tym nie znał, ale podskórnie czuł, ba, WIEDZIAŁ, że Birdy nie znormalnieje. Że taka już jest, z takiego czy innego powodu, i że należy ją taką zaakceptować i pomóc jej lepiej funkcjonować w skomplikowanym i nielogicznym świecie ludzkich relacji. Jednak rodzice byli zbyt zajęci, zbyt ograniczeni i być może zbyt przytłoczeni liczbą dzieci, które jeszcze rokowały, by przejmować się tą dwójką - wiecznie nieusłuchanym Walterem, który teraz postanowił opuścić gniazdo rodzinne i wynieść się na koniec świata, i dziwaczną, trochę przygłupią Birdy, która w dodatku nawet nie była ładna. Dlaczego więc mieliby przywiązywać wagę do tego, co mówił Walter i tego, czego potrzebowała Bertha? Do końca miał nadzieję, że Birdy to zniesie. Że odegra swoją rolę tak, jak ćwiczyli to przez ostatnie lata - obejrzeć, uśmiechnąć się, podziękować wbrew sobie. Jednak widział, że siostra jest bliska paniki, że jej spojrzenie traci ostrość i zanim zdążył zareagować, poderwała się z miejsca i pobiegła do swojego pokoju. Młodsze rodzeństwo odprowadziło ją zdziwionymi spojrzeniami, a rodzice zaczęli głośno wyrażać swoje oburzenie. Wally wstał z miejsca, bijąc się z myślami - czy powinien za nią pobiec, czy też najpierw wygarnąć rodzicom, że jak zwykle nawet przez chwilę nie pomyśleli o potrzebach i upodobaniach córki. Jednak to pierwsze było konieczne, a drugie bezproduktywne, dlatego obrzucił ich tylko lodowatym, nienawistnym spojrzeniem i ruszył za siostrą, ignorując gniewne głosy ojca i matki, przypominające, że nie pozwolili mu odejść od stołu. Zanim jednak zastukał do drzwi pokoju siostry, zajrzał do swojej sypialni i zabrał z niej niewielkie kartonowe pudełko, w którym znajdował się prezent od niego. - Birdy? To ja. Mogę wejść? - zapytał przez drzwi.
O tym co zrobiła, zorientowała się dopiero na piętrze, w łazience, myjąc ręce zimną wodą, choć mycie to bardzo duże słowo, jak na czynność po prostu oblewania ich płynącym z kranu strumieniem. Podniosła spojrzenie znad zlewu kiedy przestała już dysocjować i zakręciła sztywnymi z zimna palcami kurki. W lustrzanym odbiciu się popłakała, chociaż nie było jej ani smutno, ani nie chciało się jej płakać, więc w głębokiej konfuzji wytarła zimnymi palcami twarz i skręciła z korytarza do siebie do pokoju. W jakimś stopniu jej głowa łączyła kropki i miała jakąś świadomość tego, że to, co zrobiła, nie będzie dla matki ani ojca zbyt zadowalające. Wiedziała, że ich zawiodła, choć zawsze miała problem ze zrozumieniem czym właściwie, bo takie aspekty wychowania jak konieczność siedzenia przy stole jak się nie chciało siedzieć przy stole były dla niej bardzo ciężkie do przyswojenia. Wślizgnęła się do siebie do pokoju i usiadła przy biurku, z szuflady którego wyjęła książkę i kartę papieru. Był to odruch, pewne zachowanie mechaniczne, przyjść i uczyć się, bo kiedy się uczyła, to rodzice mieli mniej pretensji, jako że przynajmniej robiła coś pożytecznego. Nie było żadnej potrzeby się uczyć - nie było nawet czego się uczyć. Były wakacje. A jednak odruch był silniejszy. Wpatrywała się w otwartą książkę, nie czytając jej treści, z karkiem sztywnym i zębami zaciśniętymi jak imadło. Stukanie do drzwi wywołało w niej gęsią skórkę i choć usłyszała głos Wally'ego ciągle nie wiedziała do końca jak wrócić do miejsca, w którym byłą w głowie jeszcze pół godziny temu. Minęło aż niewygodnie dużo czasu, zanim otworzyła przed nim drzwi, z miną pewnej troski i niepokoju: - Zjebałam, co. - powiedziała cicho, uchylając drzwi szerzej i wpuszczając go do środka. Wiedziała, że Walt na nią nie nakrzyczy, ale wiedziała też, że był jedyną osobą, którą w przebłyskach litości rodzice posyłali do rozmawiania z nią, kiedy sami już nie mieli do tego cierpliwości. Osobiście nie czuła, żeby zjebała. Może poza tym, że odeszła od stołu bez pozwolenia. Ale ubrała się, jak trzeba. Zjadła kawałek ciasta. Przyjęła prezent, podziękowała i pochwaliła. Statystycznie w większym stopniu zrobiła wszystko dobrze, niż źle. A jednak było jej zimno z dziwnego poczucia winy, które we wszystkich Shercliffe'ach w takim natężeniu potrafili wywołać tylko rodzice.
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Czekał cierpliwie, aż siostra otworzy. Próbował uspokoić własne emocje, a myśli sformułować w sposób maksymalnie przejrzysty i precyzyjny. Jakiś czas temu zauważył, że nauczyciele szczególnie chwalą jego eseje nie tylko za ich bogatą treść i plastyczny język, ale również za niezwykłą logikę wywodu - i uświadomił sobie, że w dużym stopniu zawdzięcza to Birdy. Przez lata próbował zrozumieć jej sposób myślenia i rozmawiać z nią w sposób, który byłby dla niej czytelny - z czasem nauczył się porządkować swoje myśli w sposób, który okazał się wielkim atutem w jego własnych, nieśmiałych próbach badawczych. Spojrzał na nią z pełnym troski uśmiechem, bo miłość do siostry zawsze brała górę nad gniewem, jaki budzili rodzice. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, nie chcąc, żeby ktoś usłyszał ich rozmowę. - Było prawie idealnie, ptaszyno. Zabrakło ci może minuty dłużej przy stole, żeby byli zadowoleni. Chociaż oni nigdy nie są zadowoleni - powiedział, pudełko ze swoim prezentem trzymając za plecami. - Teraz są wkurzeni na nas oboje. Bo ja też odszedłem od stołu bez pozwolenia - dodał z miną, która zdradzała, że ten fakt trochę go bawi. Mimo że zazwyczaj nie szukał konfliktu z rodzicami, po prostu konsekwentnie realizując własne plany za ich plecami i wyślizgując się z ram, w które próbowali go wtłoczyć, w pewnym sensie zawsze był buntownikiem, czemu dał wyraz decydując się na studia w Australii i stawiając rodziców przed faktem dokonanym. - Jak się czujesz? Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał rzeczowo, poważniejąc i przyglądając się siostrze z uwagą. Czasem żałował, że nie jest typową młodszą siostrą, którą można po prostu przytulić i pocieszyć kilkoma pustymi frazesami. Chciał się upewnić, że wszystko jest względnie w porządku, zanim wręczy jej prezent, który, jak miał nadzieję, odrobinę poprawi jej humor i pokaże, że jednak w tej popapranej rodzinie jest ktoś, kto ją zna i komu zależy nie na konwenansach, ale na sprawieniu jej przyjemności w dniu jej urodzin.
Chłód, który obejmował jej ramiona, nie był obcy, był reakcją na stres i znała to uczucie bardzo dobrze. Westchnęła kiedy wszedł do środka i zamknęła za nim drzwi. - Prawie idealnie to nie jest wystarczająco dobrze. - przyznała, pocierając opuszkami palców włosy u nasady, pasując skalp nad czołem. Co roku ten sam problem, choć co roku o krok dalej niż w roku poprzednim, umiała wysiedzieć chwilę dłużej, udawać chwilę bardziej, im była starsza, tym mniejszym problemem było dla niej odmówić sobie tego zachowania, które było dla niej komfortowe, a które pasowało do wyobrażenia o córce, jakie mieli ich rodzice. - Nie powinieneś ich denerwować. I tak są na Ciebie źli. - powiedziała, patrząc gdzieś na okno. Ona też była trochę zła, więc nie była zdziwiona ich gniewem. Nie wiedziała, że powody ich złości na Waltera były zupełnie różne, choć zdawało się, że w tej różnicy wszystko finalnie schodziło się do żalu, że ich porzuca. Nawet jeśli żal Berty podszyty był strachem, a żal rodziców jakąś formą zawodu. Wytarła oczy, które zaczęły łzawić, co było denerwujące. Bardzo nie lubiła tego stanu, nie było jej smutno, ale czasem zdarzało jej się płakać i tak, jakby emocje nie znały innej drogi ujścia, tylko wilgocią przez oczy właśnie. Spojrzała na Wally'ego rzeczowo: - Możesz mi pożyczyć swój muzogram..? - zapytała cicho. Razem znaleźli kiedyś kilka ciekawych kanałów puszczających dość niejasną mieszankę dźwięków codzienności mugolskich miast. Kół samochodów, przejeżdżających po stukającej studzience kanalizacyjnej, pikanie świateł na przejściach, dźwięk rozsuwania się automatycznych drzwi. Lubiła te utwory, nawet jeśli nie było w nich jasnej i zrozumiałej melodii. Wspięła się na łóżko i usiadła na nim pod ścianą, wzdychając lekko i patrząc na swoje kolana.
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
- Ale robisz postępy. No i może w przyszłym roku wreszcie uwzględnią twoje preferencje - pocieszył ją Wally, mimo że oboje wiedzieli, że szanse na to są raczej niewielkie. - Masz cholernego pecha, że masz urodziny w wakacje - dodał z westchnieniem, kręcąc głową. Gdyby to trafiło na kogokolwiek innego... nie byłoby tak trudno. Nie wspominając o tym, że gdyby urodziny Birdy wypadały w trakcie roku szkolnego, w ogóle nie musieliby przechodzić tej gehenny. Wystarczyłby prezent od rodziców wysłany sową i suche życzenia urodzinowe nakreślone ostrym, precyzyjnym charakterem pisma matki. Ale cóż - było jak było. Musieli sobie jakoś radzić. Wzruszył ramionami. - Niech sobie będą. Nie zamierzam żyć tak, jak sobie to zaplanowali. Nie mam zamiaru utknąć tutaj, ożenić się z jakąś nadętą panną i być do końca życia niewolnikiem. A dzisiaj są twoje urodziny. I ty jesteś tysiąc razy ważniejsza niż oni - powiedział twardo, nagle dziwnie niepodobny do siebie - zdecydowany i nieprzejednany. Zaraz jednak jego twarz złagodniała. Obmacał kieszenie, ale nie miał chusteczki, którą mógłby jej podać. Naprawdę żałował, że jego dotyk nie przyniesie jej ulgi, dlatego po prostu był przy niej i zadawał bardzo konkretne pytania. - Jasne. Zaraz go przyniosę. Ale najpierw... - zawiesił głos i wyjął zza pleców pudełko. Było idealnie gładkie, ozdobione idealnie symetrycznymi kropkami i przyjemne w dotyku dla Birdy. W środku znajdował się komplet sztućców dla jednej osoby: łyżka, widelec i nóż. Nie było w nim nic nadzwyczajnego i pewnie wszyscy byliby zaskoczeni wyborem Wally'ego, jednak Birdy dokładnie wiedziała, że ten prezent był bardzo przemyślany. Kilka tygodni wcześniej, gdy Wally zabrał ją do jakiejś knajpki, Birdy nie mogła się nacieszyć tym, jak doskonale widelec leży w jej dłoni, jak doskonały ma kształt i fakturę. Dlatego Wally zadał sobie sporo trudu, próbując wytropić miejsce, w którym mógłby kupić dokładnie takie sztućce - i to tylko po jednej sztuce. Ale teraz był dziwnie przekonany, że gdy Birdy otworzy pudełko, pierwszy raz tego dnia poczuje radość. - Wszystkiego najlepszego, ptaszyno - powiedział czule, podając jej prezent i obserwując z bijącym sercem, jak siostra go rozpakowuje.
Ściągnęła z włosów gumkę, rozpuszczając ciasno związany kucyk, by uwolnić skalp od uczucia naciągnięcia, który jej towarzyszył od rana. Wpatrywała się w starszego brata z uwagą, wielkimi oczami, którymi zdawała się próbować pochłonąć więcej informacji ze świata, niż to było fizycznie możliwe. - Też tak chcę. - wyznała, kiedy powiedział, że nie ma zamiaru żyć tak, jak mu zaplanowano. Wiedziała jednak, że daleko jej do odwagi Waltera, a i po jego ucieczce, łańcuchy, na których przypięli sobie dzieci, staną się znacznie krótsze i ciaśniejsze, by nie dopuścić do takiej niesubordynacji nigdy więcej. Uśmiechnęła się do niego, kiedy powiedział jej, że była tysiąc razy ważniejsza. To duża liczba, a dużymi liczbami opisywało się rzeczy bardzo ważne, albo bardzo cenne. Podciągnęła nogi, by usiąść po turecku, i położyła ręce na łóżku przed sobą, zapraszając, żeby z nią posiedział. Płacz nie był u niej świadomy i nie zawsze wiązał się z prostym uczuciem żalu. Łzy czasem leciały same, mimo że Berta nie orientowała się, że wydarzenie, z którym się mierzyła, było z kategorii smutnych. Bardzo szybko dysocjowała, kiedy jego nie było obok - wtedy nie czuła nic. Otworzyła szerzej oczy na widok pudełka i wzięła je w ręce. Było gładkie, nawet kropki nie były ani wklęsłe, ani wypukłe. I równo. Przesunęła po pudełku dłonią, uśmiechając się nieco śmielej. - Wiesz, że to papier kredowy? Bezdrzewny, robi się go z mas celulozowych z domieszką pigmentu naturalnego. - miała w swojej głowie tak ogromne pokłady wiedzy, którą nie mogła się dzielić, bo nikogo to, że wiedziała coś, nie interesowało. Miała bowiem inną rolę do spełnienia i tej innej roli nie spełniała wcale. Otworzywszy pudełko, zaśmiała się, bo nie spodziewała się tych sztućców. Były doskonałe, nawet pytali kelnera, czy nie mogą ich zabrać, ale odmówił. Wyjęła po kolei każdy z nich z pudełka, by podotykać je z każdej strony. Nieco matowe rączki trzymały się w palcach stabilnie, ale nie wywoływały nieprzyjemnego uczucia przylepiania się. - Są super. Dziękuje Wally. - podniosła na niego wzrok, z łyżką w jednym ręku i widelcem w drugim, jak animowany pokemon z mugolskiej kreskówki.
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Spojrzał na nią miękko, kiedy powiedziała, że ona też tak chce. Że chce żyć po swojemu, z dala od oczekiwań i pretensji rodziców, z dala od tego potwornego napięcia, które utrudniało im oddychanie, nie mówiąc o tym słynnym byciu sobą. - Przetrę szlaki i dam ci znać, jak to jest. Bo... wiem, że nie będzie łatwo. Ale ja już nie mogę, Birdy. Rodzice już teraz rozglądają się za żoną dla mnie. Wyobrażasz to sobie? - zaśmiał się bez wesołości, potrząsając głową, jakby nie mógł uwierzyć w taką głupotę. - Gdybyś chciała się stąd wyrwać, kiedy będziesz już pełnoletnia, pomogę ci. Obiecuję - powiedział z powagą, choć domyślał się, że dla Birdy może być to trudniejsze niż dla kogokolwiek. Nie lubiła zmian, nawet jeśli ustalony porządek rzeczy, ustalony przez kogoś innego, był dla niej wielkim ciężarem. Usiadł obok niej na łóżku, nareszcie się rozluźniając. Lubił z nią być, nawet wtedy, gdy nic nie mówili. Isniała między nimi dziwna harmonia, niezrozumiała dla reszty rodziny, zwłaszcza że przecież Bertha była taka inna, a Wally tak irytująco pogodny. Była dla niego bardzo cenna i perspektywa rozstania z nią w dużym stopniu odbierała mu radość z wyjazdu. Jednak instynkt przetrwania był u niego zbyt silny, ona niepełnoletnia, a ich rodzina zbyt potężna - gdyby został w Hogwarcie, nadal pozostawałby w zasięgu ich duszących macek. Dlatego musiał wyjechać i to najlepiej na drugi koniec świata. Uśmiechnął się do niej czule, kiedy wyjaśniała mu, jak wytwarza się papier kredowy. Nigdy nie nudziły go jej opowieści czy raczej fakty, którymi się z nim dzieliła. Może dlatego że miał naturę naukowca i chłonny umysł, który pożądał wiedzy - niezależnie od dziedziny, choć rzecz jasna najbardziej interesowały go kwestie przyrodnicze. On też opowiadał jej o swoich zainteresowaniach badawczych, a jej dociekliwe, precyzyjne pytania bardzo mu pomagały w przejrzystym formułowaniu myśli. - Nie, nie wiedziałem, że się tak nazywa. Ani jak się go robi. Ale pamiętałem, że go lubisz. A jak się uzyskuje masę celulozową? - zapytał z zainteresowaniem. Uśmiechnął się szeroko, widząc jej radość ze prezentu. Obserwował, jak Birdy delikatnie, z wyraźną przyjemnością dotyka każdego ze sztućców, rozkoszując się tym, jak doskonale leżą w jej dłoniach. - Cieszę się, że ci się podobają. Będziesz mogła je ze sobą zabrać do Hogwartu - podsunął z ciepłym uśmiechem, wyciągając przed siebie długie nogi. - Chcę, żebyś pamiętała, że dla mnie jesteś bardzo ważna. Taka, jaka jesteś - dodał z powagą, zaglądając jej w oczy.
Dużo łatwiej było jej fantazjować o wolności, kiedy Wally był blisko. Jego obecność dawała jej więcej przestrzeni na próby brania głębszych oddechów, a bez głębokiego wdechu przecież nie da się wskoczyć na głęboką wodę. Był jedną z tak niewielu osób, na które mogła patrzeć bez krępacji, nie czując napięcia, gryzącego ją w kark. - Myślę, że będziesz dobrym mężem, Walt. - powiedziała całkowicie szczerze. Nie wiedziała, dlaczego przed żoną trzeba uciec aż do Australii, ale na tym etapie zdawała już sobie sprawę z tego, że dla niej rzeczywistość ma trochę inne wymiary, inne rzeczy są dla niej ważne. Matka zresztą dość regularnie powtarzała jej, że jest egoistką. Może to, że chciała Wally'ego przy sobie, też było oznaką właśnie tego egoizmu. Wyciągnęła rękę i położyła ją na jego ręce. Kontakt fizyczny będący zagadką, czasami jednak sam pojawiał się w jej głowie. Impuls. Chwila. I znikał. - Najpierw wióry drzewne są gotowane w wysokiej temperaturze w mieszaninie wody i wodorotlenku sodu. To proces, który rozkłada je na pulpę. Wszystko zależy od jakości drewna... - przesunęła palcami po pudełku i raz jeszcze wyjęła sztućce ze środka, by je podotykać i pooglądać. Podniosła spojrzenie na Wally'ego i kiwnęła głową, zgadzając się na to, czego chciał. Będzie pamiętać. Zawsze. - Czy posłuchasz ze mną muzogramu? - może to nie wypada, może powinna okazać większą wdzięczność, ale była wdzięczna, a część jej głowy wciąż potrzebowała odseparować się od wydarzeń na dole. Chciała spędzić wieczór z bratem, z którym nic nie musi.