Tę część ogrodu okrywają suche, potężne gałęzie drzewa, na którym znajdują się niby jeszcze liście, ale szczerze mówiąc drzewo nie odżywia się już od wielu, wielu lat. Mimo to stoi tu. Rdzenni mieszkańcy wierzą, że jego szpony chronią ich od złych duchów. A na maleńkich karteczkach zapisują swoje lęki i przywiązują na wstążkach do drzewa. Oczywiście nie za mocno, żeby wiatr nocą zdołał "zdmuchnąć" ich problem z powierzchni ziemi.
Czasami nie wiemy jak nasze drogi się układają, a gdy próbujemy wybrać tylko jedną słuszną, wiemy że możemy się potknąć. Tak było za każdym razem, gdy d’Avignon próbowała funkcjonować i nie myśleć o przeszłości. Teraz? Brutalnie wróciła, więc chodziła po okolicy, której nawet dobrze nie znała i jedyne na co miała ochotę, to żeby się upić, albo co gorsza zaćpać, a przecież nigdy tego nie robiła. Zawędrowała jednak do jakiejś opuszczonej części Indiry, a zaraz potem rozglądnęła się po okolicy. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale to przecież tylko chore widzimisię, czy coś. Willis nie byłby tak głupi, żeby za nią łazić, ani tym bardziej – nie chciałby znów przechodzić przez to co stało się kilka godzin temu. Odpaliła jedną fajkę, a zaraz potem przyjemny dym rozpuścił się w jej płucach sprawiając, że musiała dwa razy odkaszlnąć. Dawno nie jarała fajek, przez co czuła się jak idiotka, bo znów pewnie wpadnie w nałóg, którego wcale nie potrzebowała, a alkohol? Jakiś się z pewnością znajdzie. Ewentualnie wróci do miasteczka, kupi zapas i się upije. Szkoda, tylko że w samotności. Usiadła pod jednym z drzew, wyprostowała nogi, a po chwili spojrzała przed siebie, nie wiedząc co tak naprawdę powinna robić, ani tym bardziej jak przeanalizować i sytuację z łódki, i sytuację z wodospadu, a mało tego… Związek z Willisem mógłby okazać się bardzo przytłaczający, chociaż może wcale nie? Nie wiedziała. Nie umiała jasno określić tego, czy było jej to potrzebne do szczęścia. A może… To takie głupie, ale naprawdę pomyślała o Leosiu, a zaraz potem o chwilach, które spędzili razem. Wystarczyło tylko uwierzyć w przewrotność losu i wszystko może poukładać się wręcz perfekcyjnie.
Halo! To były jego pierwsze wakacje po za Czechami. Nie musiał podcierać starym ludziom podcierać dupy, sprzątać ogródków, wyprowadzać psów, rozwozić gazet. Mógł leżeć do góry brzuchem i mieć wszytko centralnie w dupie. Ale nie, kurwa nie! Ktoś musiał go zobaczyć z Rosjanką, ktoś kto był odpowiedzialny za rozkładanie ludzi po łódkach. Albo był okropnym żartownisiem. I oczywiście musiał zniszczyć najpiękniejsze wakacje w życiu Leosia. Wszystkie ale to wszystkie wątpliwości i wyrzuty sumienia jakie miał w czasie miesięcznego pobytu w Czechach, prysnęły jak bańka mydlana. Teraz był jeszcze bardziej zły na tą mała Rosjankę. Za jego oko, za polowanie na zwierzęta. Nawet przez chwile chciał na nią donieść. Nie chciał jej rosyjskiej mordy już więcej oglądać. No way. Ale nie doniósł. Nie utopił jej w rzece, nie skręcił karku ani nie zrobił nic dosłownie nic więcej. Tylko teraz, jak debil, szlajał się po tych całych Indiach. Nie zamierzał wracać już dziś na łódkę. Ani dziś, ani jutro. Plecak miał cały czas na plecach a prysznic wziął gdzieśtam gdzie go znalazł. Był naprawdę zły. Oczywiście w plecaku miał butelkę wódki. Dobrej czeskiej wódki na przełamanie pierwszych lodów z współlokatorami. Ale nie! Oczywiście ta mała ruska musiała to zniszczyć. Nie wiedział jakim cudem się tu znalazł. Może jego zmysł orientacji prowadził go w jakieś spokojne miejsce. W tej całej sytuacji na łódce zrobiło mu się szkoda Szarlotki. Ona miała jeszcze gorszą sytuację. Czech jeszcze chwilę został po tym jak wyszła i wyedukował że ją i tego chujka (chuj to za duże słowo) coś kiedyś łączyło. Sam się dość szybko ulotnił, jakoś nie chciał słuchać tych wszystkich gróźb pod jego i Szarlotki adresem. Z samej Charlie była naprawdę miła dziewczyna. Z mało którą po sytuacji łóżkowej utrzymywał jeszcze kontakt. A z nią było fajnie. Ona była fajna. Gdy zobaczył ją pod tym drzewem uśmiechnął się do swoich myśli. Chyba byli na siebie skazani.: -O widzę że masz papierosy. Ja wypaliłem swój zapas na najbliższe trzy dni- uśmiechnął się i usiadł obok niej. Kurde ale była śliczna. Po chwili dodał: -Chyba oboje musimy sobie znaleźć nowe lokum do spania. Nie chce żeby ktoś mnie wykastrował żeby podnieść sobie samoocenę.- zaśmiał się gorzko. No sytuacja była mało komfortowa. Ruscy byli nie obliczalni.
Och, a Szarlotka to pierwszy raz spędzała wakacje bez ojca, który z pewnością tęskni za córeczką, no bo jak można nie tęsknić za tak uroczym stworzonkiem, które chętnie poddaje się jego woli. No ale z drugiej strony trzeba ulegać, bo kłótnia z tyranem to najgorsze co może być. Chociaż jak widać, Charlottka spędziła dzisiejsze popołudnie w dość niespodziewany sposób, bo najpierw awantura, prawie złamanie Willisowi nosa, a finalnie uprawienie z nim seksu w rzece, wydało się jej abstrakcyjne, no ale – kto co lubi. Lowell lubił publiczne miejsca, a d’Avignon nie będzie robić z tego problemu. W każdym razie, wyznania Gryffona sprawiło, że zdębiała, poczuła się nieswojo, a co gorsza miała wrażenie, że to wszystko jest jakieś abstrakcyjnie zakręcone. Nie wracajmy jednak do tej sytuacji, zwłaszcza, że swoją obecnością zaszczycił Szarlotkę Leoś, do którego miała ogromną słabość, chociażby ze względu na ich niecodzienne relacje. Ona sama nie tolerowała utrzymywania stosunków czy niby dalszej znajomości z osobami, które posłużyły jej do jednorazowej przygody, których w swoim życiu zaliczyła aż trzy. No taka niegrzeczna istota, co by sobie niektórzy zapomnieli! Uśmiechnęła się szeroko do kumpla, a po chwili wyciągnęła fajki żeby go poczęstować, wszak o suchym pysku siedzieć nie powinien. Pokręciła jeszcze głowom na to co mówił, a po chwili klepnęła go po ramieniu, gdy znalazł się tuż obok niej. Zastanawiało ją cóż tej Rosjance mógł zrobić, ale chyba nie chciała już nawet w to wbijać, bo i problemy są jej niepotrzebne. -Coś taki wściekły? Ta łódka to jakiś kosmos, lepiej żebyśmy znaleźli wspólne porozumienie, bo przysięgam, że wypchnę kogoś za burtę, a potem dopilnuje co by się utopił! – Zażartowała, a zaraz potem spojrzała przed siebie, cały czas rozmyślając co powinna zrobić z Lowellem i tym jego kocham Cię, Szarlota. Ona czuła to samo, ale ileż jeszcze ma znieść, żeby się ogarnął? Nie miała pojęcia, a czekać całe życie, to niemal jak mówić do głuchego. -Słuchaj czeski chłopaczku, nie ma tak że będziemy szukać nowego miejsca, bo to się mija z celem. Będziemy się unikać razem z nimi i tyle. Jesteś ze mną w kajucie, więc to po prostu olej, tak? – Puściła mu oczko, a po chwili odpaliła drugiego papierosa, bo to jak adrenalina krążyła w jej żyłach, to było aż abstrakcyjnie idiotyczne. Jeszcze wyjdzie na to, że oprócz twardego serca ma jakiekolwiek uczucia, a… Nie może tak być, bo z Charlotte to taka zimna, francuska kobieta.
Każdy z Was wchodząc na ogrodzony teren musiał się zarejestrować w specjalnej budce, w której siedział przepocony hindus. Miał ulizane włosy do tyłu, które często dodatkowo zaczesywał na ślinę. Gdy zarejestrujesz się tam, zostaje wydany Ci bilecik, zostawiający ślady tuszu na palcach. Numer nie oznacza dla Ciebie zbyt wiele, ale musisz go mieć przy sobie. Hindusi w trosce o swoje latające dywany, które należą do bardzo rzadkich przedmiotów, zaczęli prowadzić spis osób, które mogą ewentualnie posądzić o kradzież. Jeśli jesteś zawodnikiem biorącym udział w wyścigu, z otrzymanym biletem, udajesz się do kolejnej budki. Tym razem siedzi tu mały smarkacz, który ledwo widzi zza lady. Podaje Ci specjalną kamizelkę z wyszytym w dość niezdarny sposób Twoim imieniem i nazwiskiem. Owe odzienie zostało zaczarowane w taki sposób, że gdy spadniesz z latającego dywanu, kamizelka napełni się powietrzem, zamykając poszkodowanego w bańce. Hindusi w ten sposób chcieli uniknąć licznych śmiertelnych wypadków. Musisz pamiętać, że biorąc udział w wyścigu, ponosisz za siebie odpowiedzialność i za wszelkie zranienia postaci nie odpowiada organizator, w końcu sam się zgłosiłeś. Dodatkowo od małego smarka otrzymujesz numer pary, który musisz przykleić na ramię. Przed startem otrzymujesz tylko i wyłącznie malutką buteleczkę wody, lecz nie powinieneś jej pić. Prosto z wielkiego bajora nalewał ją chłopaczek, który dał Ci kamizelkę. Jeśli się jej napijesz, możesz czuć małe zawroty głowy, które wcale nie pomogą w kierowaniu latającym dywanem.
W tym momencie rzucasz pierwszą kostką.
Spoiler:
parzysta – napiłeś się wody, głupcze! Nie słuchałeś, aby uważać na hinduskie napoje. Przez to, od oczka, które będzie określało Twoje radzenie się na latającym dywanie, odejmujesz jeden punkt.
Czyli: jeśli w II kostce wylosujesz 6, a napiłeś się wody, masz 5. W przypadku wylosowania 1 w II kostce i napiciu się wody, Twoje oczko wynosi 0, wówczas Twój partner musi rzucić kostką:parzysta – Twój partner przejmuje kontrolę nad latającym dywanem, rzuca jeszcze raz kostką, aby określić jak mu poszło nieparzysta – brawo, z hukiem spadacie z latającego dywanu i odpadacie z rywalizacji.
nieparzysta – brawo, uważnie słuchałeś rad i wyrzucasz wodę w pierwsze lepsze krzaki.
Ustawiasz się z innymi zawodnikami na linii mety. Gdy rozlegnie się trąbienie słonia, możecie wsiadać na latający dywan. Uważajcie na przeszkody!
Pierwsza osoba z pary (dowolnie kto zacznie) jako pierwsza rzuca kostką i pisze posta. Dopiero po niej może napisać druga osoba z pary.
Pierwsza osoba:
Spoiler:
Jeśli napiłeś się wody, od wyrzuconej sumy oczek odejmij punkt, a następnie sprawdź, jak powinna zareagować Twoja postać. 0 – gratuluję, tak mocno szarpnąłeś latającym dywanem, że zaczął się zwijać. Twój partner musi natychmiast rzucić kostką, aby zobaczyć, czy uda mu się naprostować sytuację (parzysta) czy obydwoje spadacie z latającego dywanu z wielkim hukiem. Jeśli przestajecie panować nad dywanem, Wasze kamizelki napełniają się powietrzem, chroniąc od upadku. Wypadacie z rywalizacj. 1 – bardzo mocno szarpiesz dywanem, lecicie po całej szerokości torów, wpadając raz po raz na drewniane bele. Ty jako sternik nie masz aż tylu siniaków, ale Twój partner może nie być aż tak zadowolony jak Ty... 2 – gratulacje, omijasz wszystkie drewniane bele jak trzeba i nawet lecisz środkiem, szkoda tylko, że tak szybko! Ledwo co wchodzisz w zakręty, przez co czasami sam uderzasz o innych zawodników 3 – świntuch z Ciebie, nieźle utrzymujesz równowagę ale ciągle obijasz się o innych, chcąc ich zrzucić z latającego dywanu 4 – brawo, lecisz samym środkiem toru i nie potrafisz nikogo wyprzedzić. Nie jesteś w trójce najlepszych zwodników, ale kto wie, może Twój partner nie boi się szybkości i odważy się ich wyprzedzić? 5 – mkniesz jak burza, ale uderzasz raz o drewniane belki, przez co wyprzedza Cię kilku zawodników i na pewno nie jesteś na prowadzeniu 6 – jesteś idealnym rajdowcem! Przebijasz się do trójki najlepszych par, omijasz wszystkie przeszkody i idealnie sterujesz latającym dywanem, może czas pomyśleć o zakupie?
Druga osoba z pary:
Spoiler:
Jeśli napiłeś się wody, od wyrzuconej sumy oczek odejmij punkt, a następnie sprawdź, jak powinna zareagować Twoja postać. 0 – gratuluję, tak mocno szarpnąłeś latającym dywanem, że zaczął się zwijać. Musisz natychmiast rzucić kostką, aby zobaczyć, czy uda Ci się naprostować sytuację (parzysta) czy obydwoje spadacie z latającego dywanu z wielkim hukiem. Jeśli przestajecie panować nad dywanem, Wasze kamizelki napełniają się powietrzem, chroniąc od upadku. Wypadacie z rywalizacji. 1 – rajdowcem to Ty nie jesteś, zaliczasz każdą możliwą drewnianą belę i obserwujesz jak na ostatnim odcinku wyprzedzają Cię wszystkie inne pary 2 – tak mocno szarpiesz latającym dywanem, że Twój partner, poprzedni sternik prawie z niego spadł. Uważaj, przecież stanowicie drużynę! 3 – brawo, lecisz samym środkiem toru i nie potrafisz nikogo wyprzedzić. Blokują Cię pary przed Tobą, a Ty boisz się ich wyprzedzić! 4 – wymijasz jedną parę, ale nie wyczułeś prędkości i uderzasz o drewnianą belę, która Cię trochę spowalnia, jednak dość szybko się budzisz i mkniesz prosto do metry. Na pewno nie jesteś w trójce najlepszych! 5 – świntuch z Ciebie, każesz swojemu partnerowi wyciągnąć wszystkie możliwe kończyny na dywanie tak, aby zahaczały o inne pary i przeszkadzały im Cię wyprzedzić. Sprytne, ale przez to, że grasz niefair, niekoniecznie będziesz pierwszy! 6 – na ostatnim odcinku mkniesz jak burza, wyprzedasz wszystkie pary i masz ochotę tylko pokazać im język. Świetnie sterujesz dywanem, omijasz wszystkie przeszkody, a Twój partner krzyczy, że jesteście chyba na samym przodzie!
Jeśli masz ochotę, możesz postawić na określoną parę trochę galeonów możecie to zrobić w tym [url=MODTUWSTAWIAPRZYKLEJONYTEMAT]temacie[/url]. Za wygraną otrzyma sumę wszystkich postawionych galeonów w danym etapie oraz upominek.
Garść informacji:
Spoiler:
Wyścigi na latających dywanach będą składały się z kilku etapów (dwóch lub trzech w zależności od liczby osób, która pozostanie po tym etapie). W każdym etapie odpada połowa liczba uczestników z najmniejszą ilością punktów oraz te pary, które spadły z latającego dywanu. Po ukończeniu etapu pojawi się tu tabela z punktacją oraz z wykreślonymi osobami, które nie będą brały udziału w następnym etapie. Im dalej, tym trudniej! Jeśli zarówno Ty jak i partner, macie te same oczka (1,1; 2,2 ; 3,3 ; 4,4 ; 5,5 ; 6,6) do ogólnej punktacji zostaną Wam doliczone aż 2 punkty.
Pary i numery:
Spoiler:
1 Utopia Blythe Echo Lyons 2 Slim Symes Felicie U. Joyner 3 Rasheed Sharker Gittan Svensson 4 Freya Vacheron Zachariasz Smirnov 5 Robin Hunt Matthew Temples 6 Leah Aristow Amelia Wotery 7 Katniss Johnsson Leonardo Bjorkson 8 Tanner Chapman Daeril Kedva 9 Shenae D'Angelo Wojtek Zieliński 10 Taiga Tokaku Katherine Russeau 11 Zilya Fyodorova Xavier Y. Zoellis 12 Melody Avril Blackthrone Connor S. Sullivan 13 Kaia Skovgaard Storm E. Xander 14 Ryan Ruthven Lumia Nehtinen 15 Raphael de Nevers Ursula U. Litwin 16 Angelus Scorpion Lindsey Windstow 17 Alexis Sky Sunny Soriana Saltzman
Wreszcie jakaś porządna rozrywka! Nawet jeśli dzisiaj spadnie ze swojego latającego dywanu, przynajmniej będzie miała poczucie, że zrobiła podczas tych wakacji coś ekstremalnego. A jeśli pozostaną jej blizny… Cóż, była do tego przyzwyczajona. Poza tym wyblakłe symbole po walkach były świetnym wabikiem na niektóre dziewczyny. Kiedy jednak weszła do zasuszonej części ogrodu, liczyło się już tylko jedno – wygrać. Nie była do końca pewna z kim jest w parze. Nazywał się… Matthew? Temples, o ile pamięć jej nie myliła. Robin czuła się jak zawsze wtedy, gdy miała wsiąść na motocykl. Spokój, który ogarniał ją po zajęciach jogi, wyparował w bliżej nieokreślonym momencie, a zamiast niego pojawiła się tylko ogromna chęć rywalizacji. I siła. Poczucie nieograniczonej siły. Robin miała nadzieję, że uda jej się zapanować nad dywanem. Nie robiła w życiu niczego podobnego, ale i w tym chciała być naprawdę dobra. Chociaż zwykle nie obchodziło ją niczyje zdanie – poza własnym, oczywiście – czuła potrzebę udowodnienia czegoś… Nie była tylko pewna czego i komu. Pewnym krokiem przeszła obok pierwszej budki, chwytając numerek od wyjątkowo paskudnego faceta. Przetarła palce, próbując zetrzeć osadzony na nich tusz z bilecika. Nie przyglądając mu się zbyt długo – zdecydowanie burzył jej wrażenia estetyczne – podeszła do kolejne budki. Chociaż nie miała na to szczególnej ochoty, wciągnęła na siebie średniej jakości kamizelkę i nakleiła na ramię otrzymany numer pary – 5. Dzieciak siedzący w drugiej budce nie był wiele lepszy od faceta z pierwszej, dlatego Robin zwinęła się stamtąd równie szybko, zgarniając po drodze małą butelkę wody. Uniosła mały flakonik do oczu, poruszając nim lekko. Nie wyglądało to najlepiej. Płyn był mętny i dość… Uh, czy tam coś pływa? Przypominając sobie ostrzeżenie o niepiciu niczego, co dostała od jakiegokolwiek Hindusa, szybko odrzuciła buteleczkę w pierwsze lepsze krzaki. Tak będzie bezpieczniej. Pewnym krokiem zabrnęła na linię mety, dosiadając swojego dywanu. Kiedy tylko wystartowali, poczuła wiatr smagający jej twarz. Obiła się o kilka innych dywanów, mając nadzieję, że ten niezbyt czysty ruch przybliży jej drużynę do zwycięstwa. Nie widziała nic poza wyznaczoną trasą i nie czuła niczego poza wypełniającym ją chłodem. Adrenalina, pomyślała mętnie, zaślepiona myślą o zwycięstwie.
Ach, kiedy tylko Matt usłyszał o wyścigach od razu się zapisał. To chyba była rozrywka przewidziana specjalnie dla niego. W prawdzie na dywanie nigdy się nie ścigał ale to na pewno będzie fajne jak każde wyścigi, prawda? Niestety najpierw przyszły formalności i musiał się zarejestrować u hindusa w budce. No i po co jeszcze ten tusz na palcach? Ech, przesadzają z tą ochroną. Po co komu kraść dywan? Później to jeszcze nie był koniec bo musiał udać się do drugiej budki. Kamizelka w prawdzie nie była zbyt stylowa ale wiadomo, bezpieczeństwa nigdy za wiele. Później jeszcze tylko umieścił numer pary na ramieniu i udał się na start. Oczywiście zanim zlokalizował swoją partnerkę wyrzucił wodę w najbliższe krzaki - nie będzie ryzykował życia! Miał nadzieję, że jego partnerka to nie będzie jakaś kompletna sierota i wygrają. Musieli wygrać! Na szczęście Robin wyglądała na kogoś lubiącego ekstremalne doświadczenia. Potem już tylko trąbka i dosiedli dywanu. I wtedy dopiero naprawdę poczuł ten przymus rywalizacji. Kazał partnerce powyciągać kończyny tak by zahaczały o inne pary i nie pozwalały ich wyprzedzać. Huehue sprytne choć trochę nie fair.
Tanner był bardzo podekscytowany dzisiejszymi wyścigami na latających dywanach. Uwielbiał latać, jednak miał pewne obawy - w końcu nie była to miotła, prawda? Uśmiechnięty od ucha do ucha pojawił się w zasuszonej części ogrodu, zastanawiając się, jak właściwie będzie mu się sterowało tym śmiesznym dywanem. Był Ślizgonem i był oczywiście tak pewny siebie, że nie miał zamiaru słuchać żadnych instrukcji, wyjaśnień i innych dupereli. Gdy ktoś podał mu wodę, od razu, bez żadnego zastanowienia podniósł ją do ust i uśmiechnął się do siebie szeroko, gdy kilka zimnych kropel wylądowało w jego gardle. Cudownie, zawsze marzył o takim właśnie napoju. Zbił piąteczkę ze swoim partnerem i wskoczył na latający dywan. - Panie profesorze! Pokażemy im na co nas stać - zaśmiał się pod nosem i czekał na znak, że mogą już wystartować. Gdy takowy zabrzmiał, wystartowali. Przez pewien czas szło im całkiem nieźle, jednak Tanner nie mógł za długo usiedzieć w miejscu. Udało mu się szarpnąć latającym dywanem z taką siłą, że ten zaczął się zwijać. Spanikowany Chapman odwrócił się do Kedvy, krzywiąc się lekko. Miał nadzieję, że profesor jest nieco bardziej obyty w ściganiu się na latających dywanach i uda mu się zrobić cokolwiek, żeby nie znaleźli się na trawie. - Niech pan coś zrobi! - krzyknął wreszcie, widząc, że profesor w ogóle nie reagował na to, co działo się z dywanem. Oby wszystko było dobrze, kolejne połamane kości wcale nie były tak fajne. Miał nadzieję, że skoro to nie Quidditch, to uda mu się tego uniknąć.
Możliwość spędzenia towarzystwie Zil, czy może opcja położenia się na hamaku obserwując promienie słońca? Jasne, że to drugie. W połączeniu jednak nie brzmiało zbyt dobrze, szczególnie gdy Ślizgonka go namierzyła i tym samym zrzuciła go z legowiska częstując przy okazji słowami, które nie przystoją grzecznym dziewczynkom. Idąc jednak dalszym tokiem rozumowania obojga, zaraz postanowili wziąć udział w organizowanych wyścigach, a zatem ruszyli w tamtym kierunku przy okazji pewnie dogryzając sobie jak zawsze. Taki już był ich urok, po drodze jednak Xavier otoczył Zilkę ramieniem, bo przecież niewysoka była w stosunku do niego i zabawnie musieli wyglądać. Zoellis to nawet taki gwiazdor, że na nos nasunął okulary przeciwsłoneczne i ziewnął sobie raz przez drugi. Te wszystkie szczegóły na pewno sprawiały, że ktoś z boku mógłby posądzić ich oto, iż są całkiem uroczą parką. W sumie niewiele by się pomylił. Pasowali do siebie idealnie, szczególnie biorąc pod uwagę, że mieli spaczone charaktery. Aż dziw brał jak fajnie się dogadywali. Przecież w innym świecie mogliby sobie wydrapać oczy. W końcu jednak udało im się dotrzeć do zasuszonej części ogrodu, gdzie Xavier nie dostrzegał żadnej magii, a raczej lenistwo miejscowych przed pielęgnacją roślin tutaj. Swoim spostrzeżeniem zaraz podzielił się z przyjaciółką, bo przecież Fyodorova musiała mieć świadomość, że to wszystko to jakaś złuda. Na pewno jednak nie ciągnęli zbyt długo tematu o roślinkach, to do nich przecież takie niepodobne! Kiedy tak stojąc w kolejce wreszcie dostali swoje kamizelki to Zoellis popatrzył na Zilkę ze śmiechem. - Zakładaj, może to podkreśli jakieś kobiece kształty! - Choć bardzo w to wątpił. Nie była to bowiem szmatka, którą dziewczęta zakładały na co dzień. Xav raczej proponowałby to odkazić, ale że wyszło jak wyszło, to wciągnął to powoli i poszedł do dywaniku, co by usadzić się na nim wygodnie. Logicznym przecież było, że to on będzie kierował! I to jemu przypadło trzymanie butelki wody, którą najpierw otworzył, wypił trochę i nim zdążył wypluć, to jednak trochę już połknął. Oddał ją szybko Zilce, ale nie polecił próbować. Troskliwy był! - Japierdole, nigdy więcej tego gówna do ust. - Rzekł wulgarnie zaraz wznosząc się w powietrzu i mknęli nawet szybko pewnie przy barwnym dopingu Zilki, żeby się "nie opierdalał". Przez to jednak uderzyli w belki drewniane, co odsunęło ich nieco od zwycięstwa!
Panna Wotery była zadowolona z faktu, że tak dużo dzieje się na wakacjach, które spędzała w Indiach. Jej ostatnich wakacjach jako uczennica, a nie nauczycielka. Chciała wykorzystać to jak najmocniej, coby później nie żałować, że nie brała udziału we wszystkich konkursach. Zaśmiała się cicho pod nosem, gdy pojawiła się w zasuszonej części ogrodu. Nie wiedziała czy ona plus latający dywan to dobre połączenie. Już na samej miotle potrafiła zrobić sobie sporą krzywdę, a co dopiero na dywanie, którego właściwie nie mogła się do końca trzymać i przy pierwszym lepszym zakręcie z pewnością z niego zleci? Gdy dowiedziała się z kim jest w parze, uśmiechnęła się lekko do dziewczyny, przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. Chyba wcześniej nie miały okazji ze sobą współpracować. Uśmiechnęła się tylko lekko, kiwając do niej głową. - Cześć, jestem Amelia i dzisiaj będziemy chyba razem próbowały uniknąć bolesnego kontaktu z ziemią. Co Ty na to? - powiedziała, przyglądając się liście. Numer ich dywanu to sześć. Szóstka to całkiem szczęśliwa liczba, przynajmniej dla panny Wotery. Amelia wysłuchała dokładnie wskazówek osoby prowadzącej wyścig i z szerokim uśmiechem usiadła na dywanie, czekając, aż zrobi to jej partnerka. Oczywiście nie usłyszała momentu, w którym informowali ich, by nie pili wody, toteż od razu po jej otrzymaniu, wypiła kilka łyków, uśmiechając się szeroko. Idealnie chłodna, cudowna! - Gotowa? - powiedziała dosłownie chwilę przed tym, jak rozległ się sygnał startu. Wystartowały. Mknęły całkiem szybko, przez co czasami trudno było im się utrzymać na zakrętach i raz po raz lądowały na drewnianych belach. Amelia jako sternik nie była narażona na zbyt wiele urazów, jednak obawiała się, że jej partnerka może mieć na ten temat nieco inne zdanie niż ona. Gdy wylądowały na mecie, panna Wotery obejrzała się na dziewczynę, uśmiechając przepraszająco. - Nic Ci nie jest koleżanko? - oby nic jej nie było, w końcu kursu pierwszej pomocy jeszcze nie ukończyli.
Woda: tak Wyrzucona kostka 2 - 1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wyścigi na latających dywanach to jest to! Sharker czekał na nie już od momentu, w którym do jego uszu dotarło to, że się odbędą. Brakowało mu takiej rywalizacji, którą znał z meczów Quidditcha, a mimo, że dywan to nie miotła, to miał nadzieję, że mimo wszystko uda się to załatwić tak, żeby nie miał potem urazu do utrzymywania się w powietrzu. Cała ta otoczka nieporządku i ulizanych włosów, strasznie go odstręczyła już na samym początku. Był przecież osobą, która jak niewiele dbała o swoją prezencję i higienę osobistą, dlatego takie warunki, w jakich przyszło im brać udział w tych wyścigach, sprawiły, że naprawdę odechciało mu się wszystkiego. Nie uciekał jednak, a parł naprzód, kolejno biorąc bilecik oraz kamizelkę, którą zaraz założył na siebie, nie będąc w sumie pewnym czy na pewno tego chce, no, ale cóż. Zaufał, że pcheł od tego nie dostanie, a jeśli ma to go uratować od wielkiej katastrofy i zabicia się, jeśli spadnie to czemu by nie zaryzykować. Wziął jeszcze od gówniarza naklejkę, którą zaraz przyczepił do ramienia, przez kilka sekund wpatrując się potem w wydrukowaną trójkę. Miał nadzieję, że jego para nie będzie jakąś straszną niezdarą i na podium zajmą miejsce o dwa wyższe niż ich numer. Kiedy jednak dowiedział się, że będzie w parze właśnie ze Svensson, to nawet nie zmartwił się tak jak powinien. Miał nadzieję, że dywany ogarnia bardziej od mioteł. - Chodź, wygrajmy to - zarządził i poprowadził ją, aby mogli wsiąść. Gdzieś po drodze napił się też wody z butelki, dość automatycznie i bezmyślnie, co zaraz spowodowało że większość wypluł. Jego arystokratyczne usta dotknęły takiego świństwa? Koniec świata! Niestety trochę z tego zdążył przełknąć, więc gdy przyszło do startowania, nie czuł się zbyt komfortowo. Mimo wszystko dał radę całkiem nieźle, nawet mimo tego, że uderzył raz o drewniane belki. No dalej Gittan, pokaż im kto tu rządzi.
Woda: tak [2] Wyrzucona kostka [6] czyli [5]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine doskonale wiedziała co robi zapisując się na te zawody. Uwielbiała adrenalinę i wiedziała, że tutaj będzie mogła ją dostać i to w dość sporej dawce. Od rana miała dobry humor, który jednak zepsuł się gdy dostrzegła iż Matthew również startuje, ale z kimś innym a nie z nią. Mina jej zmarkotniała totalnie i już przestała się uśmiechać. Pomachała mu tylko ręką z nadzieją, że ten ją zauważy zanim wystartują. Podeszła do pierwszej budki. Gościu był paskudny. Nie dość, że miał beznadziejnie zalizane włosy, zupełnie tak jakby go krowa liznęła to jeszcze się tak chamsko i lubieżnie do niej uśmiechał. Dostała od niego bilecik, który poplamił jej lekko skórę swoim atramentem. Przeklęła w myślach bo wolała nie wykrzykiwać na głos swojego niezadowolenia. Wiedziała, że przypadła jej do pary jakaś Japonka, a z racji tego że nie miała zbyt miłych wspomnień ostatnio z Japończykami, zwłaszcza z niejaką Aiko, kleptomanką to nie cieszyła się na kolejną Japonkę z którą musi akurat w tej sytuacji współpracować. Później na drugiej budce dostała kamizelkę z napisanym trochę koślawo jej imieniem i nazwiskiem, zaś później nakleili jej naklejkę na ramię, a na koniec dostała od chłopca butelkę z wodą. Niby nie mieli pić wody ani niczego co tu otrzymywali. Takie było ostrzeżenie od kogoś tam, ale Katherine przez to wszystko o tym wręcz na śmierć zapomniała i wypiła niewielki łyczek tej wody. Reszty butelki z wodą się pozbyła. Zaspokoiła swoje pragnienie, to było dla niej w tym momencie najważniejsze. Dostrzegając dziewczynę przywitała się z nią tylko krótko. -Cześć, jestem Katherine. Musimy wygrać, walczymy do ostatniej kropli krwi i mam nadzieję, że nie jestem słabym szczeniaczkiem. Jak wygramy może jeszcze dostaniesz szansę by zostać moją dobrą koleżanką. No a teraz powodzenia- powiedziała te swoje władcze słowa a potem z szerokim uśmiechem na twarzy uścisnęła jej dłoń. Musiały wygrać. Nie obchodziły ją jakieś zasady. Dosiadły razem dywanu i gdy był sygnał startu ruszyły przed siebie. Wkrótce leciały samym środkiem toru, ale jak ostatnia sierota nie potrafiła nikogo wyprzedzić. Nie była nawet w trójce najlepszych. Winiła siebie za to, że nie może być odważniejsza. Przecież na miotle potrafiła takie akrobacje wyczyniać a tutaj od razu nie? Trochę jej się zakręciło w głowie, ale nie zważała na to. Widocznie to wina wysokości, prędkości i tego wiatru w uszach. Nie skojarzyła tego z wypitą niedawno wodą. Może Taiga zachowa świadomość umysłu i wyprzedzi inną parę.
Co ją pokusiło, żeby iść na wyścigi z Zoellisem? Nie dość, że był upierdliwym człowiekiem, to jeszcze w związku ze swym niespodziewanym wyjazdem miał na zawsze przez Fyodorovą pozostać zapomniany. Wakacje się dłużyły, upał był coraz bardziej nie do zniesienia, by jakoś zabijać czas w parnych Indiach, dziewczyna szukała zajęć, które jakkolwiek by ją od wszystkiego odciągnęły. Początkowo bardzo dobrze bawiła się polując na bogato wypełnione kieszenie głupich turystów, jednak z czasem i to, przez nieubłagane słońce, stało się zbyt męczące. Wyścigi na dywanach wydały się jej dobrą rozrywką. Miały tylko mały mankament, wymagały uczestnictwa w parach. Z Priborskim nie rozmawiała w ogóle, nie miała też serca znów zawracać głowę Malakiasowi, zaś Willis zapewne gdzieś gził się ze swoją panną. Pozostał jej więc stary już-nie-przyjaciel, który całkiem niedawno zostawił ją w zamku na pastwę losu. To też odszukawszy chłopaka, postanowiła, nie przyjmując słów sprzeciwu, wyciągnąć go na dywanowy konkurs. Ot, w ramach pokuty! Warto wspomnieć, że pojazd ten niewiarygodnie się jej spodobał. Fyodorova ogółem pałała miłością do dywanów i bardzo ochoczo ozdabiała nimi nie tylko podłogi ale i ściany (szykowna Rosyjska moda zawsze w cenie). To też zobaczywszy dywan, który nie tylko miał niewiarygodne walory estetyczne, ale i te transportowe, zapragnęła za wszelką cenę go zatrzymać. Póki co jednak, musiała pokonać konkurentów w wyścigu do mety. Głupia, chciała się przekonać, czy Xavier nie jest cieniasem, narzekając na wodę i po prostu zabrała ją od niego. Ta, jak się szybko okazało, serio była paskudna. Elegancko wypluła ją na trawnik, krzywiąc się potwornie. - Co tu do chuja nam dają - skrzywiła się, a butelkę wyrzuciła w pobliskie krzaki. Na dalszą rozmowę zaś czasu nie było, bo po chwili pięknie wystartowali. Xavier prowadził fatalnie, co Zil nie omieszkała komentować, zwłaszcza, gdy wpadli w jakieś drewniane belki. - A kurwa, nie potrafisz prowadzić - skomentowała przejmując stery. Rosjanka podczas prowadzenia rzeczywiście była znacznie ostrożniejsza, ale i może aż nieco przesadnie. Dywanowy tłum ludzi przed nią nie pozwalał jej za żadne skarby ich wyprzedzić. To też denerwując się i rzucając pod nosem Rosyjskie przekleństwa, narzekała tylko, że ten wyścig jest jakiś kijowy.
Woda: tak Wyrzucona kostka 2, 4 -> 3
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Leonardo całkiem dobrze radził sobie w lotach na miotle. Nie chciał się przechwalać, ale wydawało mu się, że jest niezłym pałkarzem. Na wyścigi na latających dywanach zapisał się, ponieważ miał nadzieję, że będą one chociaż odrobinę przypominać wyścigi na miotłach. Nie macie pojęcia jak bardzo się mylił. Okazało się to kompletnie czymś innym. Nie miał pojęcia jak ma sterować tym cholernym dywanem, a okazało się, że właśnie on musi usiąść za sterami. Uśmiechnął się tylko przepraszająco do Katniss, zastanawiając się czy boi się tak samo bardzo jak on sam. - Mam nadzieję, że uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku - uśmiechnął się z małą nutką złośliwości. Nie miał zamiaru zrobić im krzywdy, ale.. właściwie cholera wie, co się stanie, gdy nie będzie mógł zapanować nad latającym dywanem? Wysłuchał kilku porad ze strony osoby organizującej wyścigi, jednak faktu, że ma nie pić wody, którą dostali, jakimś cudem nie usłyszał. Od razu napił się kilku łyków, coby ostudzić swój zapał i pragnienie. Nie okazało się to dobrym pomysłem, ponieważ prawie od razu poczuł lekki zawroty głowy, które z pewnością nie były spowodowane zmęczeniem czy też stresem. Poszukał morderczym wzrokiem chłopczyka, który dał mu wodę oraz numer swojej pary. Siedem, całkiem nieźle. Przykleił go na swoje ramię, uśmiechając się lekko i wywracając przy tym oczami. Oby tylko te zawroty głowy nie utrudniły mu kierowania dywanem. - Nie pij tej wody, będziesz się czuła jakbyś miała zaraz odlecieć - powiedział tylko Leonardo do dziewczyny, mając nadzieję, że już jej nie skosztowała. Dwóch "pijanych" kierowców latającego dywanu to zdecydowanie za dużo. Gdy mogli już wystartować, Leonardo objął ster i ruszyli. Zdawało się, że radzą sobie całkiem dobrze. Utrzymywali się na swoim dywanie prawie idealnie, od czasu do czasu szturchając tylko pary lecące obok, coby udało się zwalić je z miotły. Cudownie! Szkoda, że nikogo tak naprawdę nie udało się z niej zrzucić. Gdy dolecieli do mety, Leonardo od razu zeskoczył z dywanu, dziękując Bogu za to, że może stać na bezpiecznej, nieporuszającej się ziemi. - Jak wrażenia? Bo ja drugi raz chyba bym się na to nie zdecydował - zaśmiał się cicho, starając się złapać normalny oddech. Mimo wszystko lekko go to zmęczyło, a zawroty głowy wcale nie pomagały.
Gittan nie była pewna, czy to ona po pijaku się wpisała na listę na wyścigi czy Rasheed zrobił jej taki kiepski żart. Doskonale wiedział, że ona i to co się dzieje w powietrzu nie gra ze sobą. Nie czekała specjalnie na ten piątek. Chciała nawet poprosić o zwolnienie od pielęgniarki. Przecież mogła mieć kilka razy w miesiącu okres... Stanęła w olbrzymiej kolejce, zastanawiając się, z kim będzie w parze i czy naprawdę po pijaku zapisała się na wyścigi. Podała swoje imię i nazwisko facetowi w budce, a potem przeszła do kolejnej po numer na ramię oraz kamizelkę. Zerknęła na tablicy obok, że para numer trzy to Sharker i Svensson. Skomentowała to przeciągłym jękiem. Jeszcze tego brakowało, aby spadła z dywanu przez niego albo co gorsza siebie. Założyła kamizelkę na siebie, uważnie patrząc czy jest dokładnie zapięta. Miała coś złe przeczucia do tego wyścigu. Zauważyła Sharkera, który otwierał butelkę wody. Podbiegła do niego, ale niestety był szybszy. - Nie, nie, nie rób tego! – krzyknęła, lecz było już za późno. Chwyciła jego butelkę z wodą i wyrzuciła gdzieś w krzaki, aby później też nie postanowił nagle się zapomnieć. Nie miała zamiaru opiekował się nim, kiedy będzie go bolał brzuch i stanie się niewyobrażalnie nieznośny. Na dźwięk wydobywany z trąby słonia wskoczyła na dywan, mocno się go trzymająć. Rasheed tak szybko prowadził ich latający pojazd, że miała ochotę go uderzyć i zrzucić z tego dywanu. A gdy raz uderzyli o drewniane belki czy tam gałęzie, pisnęła jak mała dziewczynka. - Nie umiesz, ja Ci pokażę! – odpowiedziała podenerwowana. Od razu widać było, że Gittan kieruje adrenalina. Nigdy nie latała ani na miotle ani na dywanie, a tu taka specjalistka! Wyprzedziła jedną parę zadowolona posyłając spojrzenie Rasheedowi. Nie potrafiła ogarnąć jak przyspieszyć a jak przyhamować, więc powtarzając błąd Sharkera znów uderzyli o drewnianą belę. Podniosła tylko dłoń w stronę jego twarzy w geście: nie komentuj, a następnie zaczęli lecieć w kierunku mety. Piszczała jak głupia gdy zaniosło ich na różne strony z powodu prędkości, ale chciała nadrobić mały wypadek po drodze. Gdy dolecieli do mety, sturlała się z dywanu, mamrocząc pod nosem: - Jest mi, bardzo, bardzo niedobrze Nie stanęła szybko na nogi, czekała aż wszyscy dolecą i zaraz przyjdzie hindus z wypisaną punktacją. Na pewno każdy z zawodników czekał z zapartym tchem na wynik.
A więc naszedł ten radosny dzień, którego miały rozpocząć się niezwykle ekscytujące wyścigi dywanów. Taiga od dawna czekała na możliwość uczestnictwa w tego rodzaju przedsięwzięciu, jednak kilka godzin przed zawodami z nieznanych przyczyn opuściły ją wszelkie chęci do życia. Siedziała bezczynnie na pokładzie swojej łodzi, opierając głowę na dłoniach i wpatrywała się tępo w rozciągający się stamtąd krajobraz, jakby była jednym z najbardziej nieszczęśliwych wczasowiczów. W przypływie rozpaczy, sięgnęła bezwiednie po telefon, który jako wynalazek mugoli był jej znany już od dłuższego czasu. Wybrała szybko numer do matki, znajdującej się w sumie całkiem niedaleko, jeśli porówna się to z odległością Tokio-Londyn. Rozmowa raczej się nie kleiła, więc Taiga postanowiła zostawić biedną kobiecinę w spokoju, lecz przed tym posunięciem uchronił ją ojciec. Usłyszawszy, iż jego jedyne dziecko ma zamiar poddać się bez walki, wycofując się z zawodów, dostał ataku szału i Tokaku nie pozostało nic innego, jak tylko stawić się w wyznaczonym miejscu. Kobieta wybrała na tę okazję beżowe spodnie, wykonane z lekkiego, przewiewnego materiału oraz białą, koronkową bluzkę bez ramiączek. Pogoda zmusiła ją także do założenia całkiem przyzwoitych, brązowych sandałków, które jeszcze bardziej podkreślały małość jej stopy. Co prawda, nie była jakoś drastycznie niska, jednak poszczególne części jej ciała dosadnie dały jej do wiadomości, że większe rozmiary ich nie interesują. Nie wiedziała, z kim będzie w parze, dlatego odczuwała pewien stres przed wcześniej wspomnianym wydarzeniem. Wydała z siebie ciche westchnienie i bez entuzjazmu opuściła pokład, kierując się ku zasuszonemu ogrodowi. Lokalizacja niespecjalnie jej odpowiadała (jak wszystko tego dnia), ale na miejscu znalazła się w ciągu kilku minut. Zarejestrowała się w wyznaczonej do tego budce, rzucając Hindusowi obojętne spojrzenie i schowała bilecik do kieszeni spodni. Niechętnie odebrała kamizelkę, na której dostrzegła własne imię i nazwisko, po czym przykleiła wymowną dziesiątkę na blade ramię. Zerknęła na chłopca, oferującego jej butelkę wody, jednak przyjęła ją tylko po to, aby w następnej chwili podlać nią prezentującą się w pobliżu florę. Zaczęła niespokojnie szukać dziesiątki, zwiastującej przywitanie z jej partnerem/partnerką, lecz nie musiała za bardzo wytężać wzroku, ponieważ dycha sama do niej przyszła. Zlustrowała niejaką Kate czujnym spojrzeniem, po czym ujęła jedną dłonią jej podbródek i zaczęła wprawnie manipulować jej głową, oglądając ją pod różnymi kątami. Na wzmiankę o zaszczycie zostania jej koleżanką, roześmiała się melodyjnie i opuściła rękę, unosząc nieznacznie brwi. - Słodko, maleńka. To jedyna rzecz, o której w tym momencie marzę. Tylko... niepokoi mnie jedna rzecz - zaczęła i nim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, już stała za jej plecami. - Nie wiem, czy Ty będziesz chciała być moją przyjaciółką. Czasem gryzę - uśmiechnęła się niewinnie i ruszyła w kierunku ich nowego środka transportu. Katherine nieco poprawiła jej humor swoją wygórowaną samooceną. I... Wystartowały! Zaskakujące, że po tym, co zrobiła, panna Russeau miała jeszcze odwagę siedzieć tak blisko niej na latającym dywanie. Dostrzegła nagle, iż brunetka nie jest w najlepszej kondycji. Wywróciła oczami i przejęła "ster". - Trzymaj się, skarbie, bo wolałabym nie mieć nikogo na sumieniu - mruknęła, wyczyniając niespotykane rzeczy z poczciwym dywanem. Pomknęły do przodu z niesamowitą prędkością. Taiga poczuła nagły atak paniki w wyniku braku umiejętności hamowania, lecz wraz z każdym przebytym metrem obawy spadały kolejno w dół, opuszczając Tokaku. Nie miała wątpliwości, że są już na samym przodzie. A może prowadzą? Kto wie, trudno było jej dostrzec cokolwiek przy jednoczesnym kontrolowaniu tego diabelskiego pomiotu. Może Japonka minęła się z powołaniem?
Latanie chyba nie zawsze było takie fajne, jak Katniss myślała. Przecież była ścigającą, więc musiała lubić unoszenie się w powietrzu, prawda? Nawet mimo uprzedzeń, które miała do VI klasy,a które wyparowały z dniem, kiedy przyjęto ją do drużyny Gryfonów. Kiedy zobaczyła, z kim jest w parze, uśmiechnęła się. Leonardo, jej znajomy z drużyny. Nie dość, że Gryfon, to jeszcze pałkarz, więc dziewczyna mogła trochę odetchnąć. W końcu lepiej trafić na kogoś, kto potrafi latać chociażby na miotle, no nie? Kiedy jednak usłyszała ponury żart Gryfona, jej pewność, że trafią na metę w jednym kawałku, nieco zmalała. Uśmiechnęła się tylko do niego blado, bo wcale nie była taka pewna, czy chce startować. Stało się. Jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu dziewczyna łyknęła zdrowo z butelki, którą otrzymała na starcie. Tak zapobiegawczo, bo nie wiadomo, jaki dystans będą musieli pokonać. Jednak gdy tylko przełknęła wodę, poczuła, że nie był to dobry pomysł. Świat zaczął się delikatnie kołysać, a jej wnętrzności chyba postanowiły urządzić sobie imprezę. -O nie...-wymamrotała, zamykając oczy. Choroba lokomocyjna połączona z mdłościami? Idealne warunki na lot. Właśnie wyrzucała butelkę, kiedy Gryfon ostrzegł ją przed jej nieprzyjemnymi skutkami.-Teraz mi to mówisz? -Skrzywiła się, biorąc głębszy oddech. Trzeba wziąć ster w swoje ręce... Katniss zaczęła szarpać ich magicznym pojazdem, podrywając go co chwilę, to znów pozwalając mu niebezpiecznie opadać. Za którymś razem zrobiła to tak gwałtownie, że Leonardo prawie spał z dywanu. Dziewczyna zdążyła jednak opanować ster jedną ręką, drugą chwytając chłopaka za rękę. -Przepraszam! - Mówiła to szczerze, jednakże nawet nie spojrzała na towarzysza, bo musiała skupić się na trasie. Kiedy ta wreszcie dobiegła końca, wyskoczyła prędko na ziemię, kręcąc głową. -To jak, wygrywamy? -Szturchnęła w bok chłopaka, uśmiechając się. Gdy jej stopy stały na twardym podłożu, na jej twarz wróciły kolory.
Ojej! Wyścigi? Bardzo chętnie. Felicie emocjonowała się już od rana, bo przecież trzeba poćwiczyć nadgarstki. Jeszcze chwilę zastanawiała się czy dywany posiadają kierownicę, jednak ktoś jej wyjaśnił, że kieruje się czymś innym. Na wyścigach nie miało być żadnego instruktażu, więc gdy tylko pojawił się Symes, to zaproponowała mu namierzenie Lowell'a Willis'a, co by im podpowiedział co nieco. Symes chyba jednak nie miał na to ochoty, bo od razu zaciągnął Felicie na miejsce wyścigu, a tam to już jej włosy poczęły się mienić na szafirowy kolor z zachwytu oczywiście. Wszystko bowiem było piękne, nawet długa kolejka po wodę i kamizelki wydawała się jej bajeczna. Uwieszała się raz po raz na Gryffonie pokazując mu coś palcem, co akurat uznała za interesujące. Wreszcie gdy dotarli do budki, gdzie dostali wszystko co im potrzebne do szczęścia odnaleźli podarowany im dywanik i tak oto Felcia władowała się za stery, bo przecież nie przyszło jej do głowy, by Slima dopuścić do tak ważnego zajęcia. I idąc tym tokiem można uznać, ze w ten genialny sposób to nawet chciała się wody napić, co też uczyniła. Pożałowała tego kilka chwil później, gdy w głowie się jej zaczęło kręcić. Nie rezygnując jednak z przebywania w powietrzu pociągnęła za dywan i tak oto znaleźli się prawie na początku orszaku, jednak Fela bała się wyprzedzać to też płynęła za nimi śmiejąc się z tego jaką Slimek miał minę! - Ale z Ciebie leń! - Podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem, a potem to już zaczęła obijać się o innych sprawdzając czy ich pozycje na dywanie rzeczywiście są takie niestabilne!
Utopia potwornie ucieszyła się na wieść o wyścigu na latających dywanach. Zwłaszcza że miała mieć w swojej parze Echo. W końcu spędzą trochę czasu tylko we dwie! Wokół panował zgiełk, ale Blythe i tak udało się odnaleźć odpowiednią budkę i zapisać się u śmierdzącego Hindusa, który wręczył jej bilecik. Przez niego miała całe czarne palce! Ale pewnie wytrze je w dywan, choć ciii – nie mówmy Hindusom, bo jeszcze się obrażą za niszczenie ich drogocennych dywanów. W każdym razie po zdobyciu wszystkich potrzebnych akcesoriów Utopia stwierdziła, że gdzieś w tłumie zaginęła jej przyjaciółka, więc zaczęła się rozglądać, jednocześnie odkręcając butelkę, aby się napić. Woda nie smakowała najlepiej, ale chyba nie powinna jej zaszkodzić? Tak się przynajmniej siedemnastolatce wydawało. Jest! Znalazła się Echo, z czego dziewczyna niezmiernie się ucieszyła. Gdzieś w tłumie przeleciała jej nawet Gittan z jakimś chłopakiem – pewnie tym Rasheedem, o którym wspominała w liście. Gdy znalazły się w powietrzu, Utopia poczuła wiatr we włosach niczym w tych wszystkich durnowatych mugolskich książkach, o których czasem wspominały mugolaki. Przynajmniej przez moment, bo po chwili zaczęło jej się kręcić w głowie od tej wysokości, ale w końcu przyzwyczaiła się i wydarła do przodu, potrącając przy okazji wszystkich wokół, tak że prawie pospadali na ziemię. - Jak myślisz, wygramy? – Zapytała głośno przyjaciółkę, bo pęd powietrza nieco zagłuszał jej głos.
Dywany… Co ją w ogóle podkusiło, żeby zapisać się właśnie na wyścigi? Miotły unikała jak ognia, a w tym momencie postanowiła, że będzie latać. Może to kwestia tego, że dywany wydawały się być nieco stabilniejsze od sprzętu do Quidditcha? Mniejsza z tym, miała tylko nadzieję, że ten wyścig przeżyje i wyjdzie z niego chociaż mniej więcej w całości. I oczywiście, że nie zabije swojego partnera, bo to też nie byłoby zbyt dobre. Już sama rejestracja potwierdziła jej, że nie powinna tu przychodzić. Hindus, który siedział w budce nie wyglądał na zbytnio dbającego o higienę własną. Ciekawe, czy w ogóle słyszał cokolwiek o tym, że choroby można przenosić też przez ślinę? Dość niechętnie i z lekkim obrzydzeniem odebrała więc od niego kawałeczek papieru i pewnie każdy, kto ją wtedy widział mógłby potwierdzić, że gdy zobaczyła pozostawiony na swoich palcach tusz, nieco zbladła. Potem już bez większego entuzjazmu odebrała kamizelkę, a wodę wyrzuciła gdy tylko chwyciła ją do ręki. Co to to nie, na pewno nie miała zamiaru brać do ust tego świństwa. W końcu jednak usiadła na dywanie, pewnie też i pojawił się jej partner. - Dobra, ratuj sytuację jak coś. W życiu tym nie leciałam. – Taka była prawda. Nie było chyba jednak tak źle, bo udało się jej wznieść. Skoro jednak jeszcze jakoś się utrzymywała, postanowiła do tego dodać nieco emocji. - Trzymaj się teraz, pozrzucamy wszystkich. – Ostrzegła jeszcze towarzysza, po czym niezbyt delikatnie zaczęła obijać się o innych. Jeśli nie techniką lotu, to wygrają sprytem. Ot co.
Echo również się cieszyła. Tym bardziej, że Utopia nie zdecydowała się na latanie z jakąś podejrzaną i parszywą kreaturą, zwaną Rain (dlaczego? przecież deszcz był super. Xander nie była. Gdyby była, nie zabierałaby jej przyjaciółki w jakieś szemrane miejsca na Nokturnie, co nie?), a właśnie z Gryfonką. Wytulała ją więc na powitanie, kiedy wreszcie się odnalazły i jakoś nie trudziła się szukaniem innych znajomych. Była zbyt zaabsorbowana otoczeniem i dywanami, które latały wokół. Wodziła za nimi wzrokiem, próbując dostrzec kolorowe wzorki, ale średnio jej to wychodziło. Obejrzała je więc dopiero gdy znalazły się na swoim dywanie. Wody się nie napiła, bo od razu wydała jej się jakaś podejrzana. Wolała nie ryzykować. - Hahahaha, Utka, plan życia - zaśmiała się, dokładając wszelkich starań, aby utrzymać się na dywanie, kiedy przyjaciółka strącała niewinnych zawodników. To było dozwolone? Jeśli tak, to ekstra, a jeśli nie... Echo przejęła ster, chcąc naprostować nieco ten szalony tor lotu, bo jeśli działały wbrew zasadom, ktoś mógł je zatrzymać. - Takim sposobem na pewno! - odpowiedziała, kombinując jak wyprzedzić parę przed nimi, ale niestety niezbyt jej to szło - nagle ze wszystkich stron zostały przyblokowane. - Weź spróbuj jeszcze raz, to może ich wyprzedzimy - wyszczerzyła się, na chwilę zdejmując jedną rękę z dywanu, aby odgarnąć włosy z twarzy.
Nie zapomniał o wyścigach, bo Felicie codziennie mu o tym przypominała! Każdego dnia odkąd tylko się o tym dowiedziała. Nie mógł się nie zgodzić, sam był ciekawy jak to wszystko wyjdzie i jak w ogóle lata się na takim dywanie, bo nigdy wcześniej nie próbował. Oczywiście mina mu zrzedła jak usłyszał o Willisie, ale zamiast psuć sobie nim humor ustawił się w kolejce patrząc w kierunku jaki mu wskazywała przyjaciółka. Skrzywił się kiedy zobaczył przepoconego hindusa, a później zaśmiał kiedy w kolejnej budce był chłopczyk, którego ledwo co było widać. - Oni są jacyś dziwni - skomentował jednym zdaniem wszystkich i pognał razem z Felą na linię startu. Sam wyrzucił wodę którą dostał w krzaki i miał to samo zrobić z jej butelką, ale nie zdążył. Wolał jej nie mówić, że było tam przecież milion zarazków i pewnie umrze od tego, bo jeszcze by się przejęła na tyle, aby naprawdę coś się jej stało. Lepiej, żeby w spokoju zakończyła wyścig, nie chciał odpaść zanim zacznie się zabawa i to z powodu tego, że jego para została zabita przez zarazki. Na szczęście Felicie wyminęła wiele osób i byli gdzieś bliżej początku niż końca. - Kopnij ich jak będą blisko - krzyknął do niej kiedy zaczęła nadlatywać do nich jakaś para. Może to trochę nie fair było, ale kto by patrzył na takie szczegóły!
Czekała na swojego partnera, bądź partnerkę, bo w sumie ostatecznie nie była pewna tej osoby, ze zniecierpliwieniem. W końcu zjawił się Zieliński. Przez moment przeszło jej przez myśl, że nawet dobrze się składa. To dobra sposobność, żeby zaciągnąć go siłą na miotłę, powołując się, że przeciw dywanom nic nie miał. Dopiero później przypomniała sobie, że nie miała w tym żadnego celu, odkąd nie należała już do drużyny. Jej nastrój, na widok Zielińskiego, tym bardziej spochmurniał. Zmarkotniała. Jej równe rysy wykrzywił niezadowolony uśmiech. Zmroziła Bogu winnego Wojtka spojrzeniem, jeszcze zanim zdążył dobrze do niej dojść. — Spóźniłeś się — rzuciła pochmurnie, zdystansowanie i chłodno. Z równie małym entuzjazmem chwilę potem otworzyła odruchem butelkę wody, pijąc z niej kilka łyków. Dopiero zdając sobie z tego sprawę, wypluła wodę, bez ostrzeżenia na bok. Starała się to zrobić ukradkiem, ale nie do końca jej wyszło, bo jak się okazało, był to bok, na którym stał Wojtek i opluła mu tą wodą buty… genialnie. Ale to był tylko wstęp do tego, jak jeszcze miało mu się dzisiaj oberwać. — Wsiadasz, czy zamulasz, Zieliński? — ponagliła go wskakując na dywan, niezbyt zadowolona z faktu, że przez kretyna rozproszyła się na tyle, żeby w ogóle tchnąć tą ohydną wodę. Humor poprawił jej się tylko dlatego, że jakiś kawałek dalej, Sharker zrobił dokładnie to samo. Sprawiało jej niewymowną satysfakcję patrzenie, jak chłopak ulega tak bezmyślnemu odruchowi. Szybko zapomniała, że sama postąpiła jota w jotę identycznie. W przeciwieństwie do Sharkera i jego partnerki, D’Angelo po wskoczeniu na dywan, nie zadziwiała innych perfekcyjnym manewrowaniem. Jak tylko zatrąbił słoń, wraz z Wojtkiem uderzyli w pierwszą drewnianą belę, zaliczając w sumie każdą z kolejna. Pierwsze łupnięcie Shenae przyjęła z klasą. Na drugie złapała się za ranne po walce z boginem ramię, przy trzecim zaczęła się drzeć na Wojtka, tracąc całkowicie koncentrację. — SZLAG BY CIĘ, ZIELIŃSKI. Ze wszystkich obecnych musieli mnie przydzielić z Tobą? I pomyśleć, że ja Cię chciałam w drużynie… Cholera… Mruczała coś jeszcze niezadowolona, w rzeczywistości bardziej zła na siebie niż na niego, choć marudziła na chłopaka. W końcu oddała mu sfrustrowana ster z warknięciem spływającym z ust. — Ruszysz się wreszcie?
Latanie na dywanie brzmi cudownie. Jak coś żywcem wyjętego z mugolskich bajek. Gdy Ula tylko ustaliła z Raphaelem, że razem wezmą udział, w każdej chwili wyobrażała sobie jak wygląda taki lot. Jeśli był choć w połowie tak ekscytujący jak lot na miotle, warto było na niego czekać! A dziś wreszcie nadszedł cudowny dzień wyścigu! Puchonka była na tyle podekscytowana, że gdy tylko zobaczyła swojego wyścigowego partnera, wykonała z oddali bardzo chaotyczne nieokreślone ruchy rąk, wyskakując wesoło do góry. Gdy de Nevers pojawił się bliżej, złapała go za rękę i pociągnęła prędko do budek, przez które przewijali się inni zawodnicy. - Ale będzie zabawa, prawda? – cieszyła się przy każdym etapie przygotowań do lotu. Nie odstraszył jej ani zaniedbany teren, ani hindus podejrzanej aparycji, ani dzieciak, którego zobaczyła, dopiero gdy wspięła się na palcach. Uśmiechnął się wtedy do niej przyjemnie i humor blondyneczki rozkwitł na dobre. Starała dzielić się nim z przyjacielem, trajkocząc przeradośnie. Niespodziewanie w jej ręce wylądowała dziwna buteleczka. Poważnie, Ulyssa nawet nie zauważyła kto, gdzie i kiedy. Zamilkła zaskoczona. Podniosła tylko buteleczkę na wysokość oczu i spojrzała na nią, o dziwo, niepewnie. W innym wypadku radośnie brałaby co dają, ale tym razem chyba jakieś dobre wróżki szepnęły jej na uszko, że lepiej nie brać tego cudeńka do ust. I chwała im za to! Urszulka rozejrzała się i zauważyła nie opodal krzaki, do których dyskretnie upuściła flakonik i szybko przydreptała z powrotem do Raphaela, by wspólnie znaleźć swój dywanik. I oto rozległ się dźwięk trąbki, więc Ula prędko wskoczyła na latający dywan i już po chwili zaczęli pruć przed siebie razem z tłumem reszty zawodników. Na ich nieszczęście Ula pierwsza dosięgła sterów, więc chcąc nie chcąc zaczęła szarpać dywanem. Trudno było nawet złapać równowagę. Już po kilku chwilach była pewna, że zdecydowanie trudniej kieruje się dywanem niż miotłą. Poinformowała o tym Raphaela, chociaż było to doskonale widać, bo dywan płynął w powietrzu krzywym zygzakiem. Kiedy pierwszy raz wpadli na drewnianą belę, Ula tylko parsknęła śmiechem, rozbawiona swoją nieumiejętnością prowadzenia. Trochę musiałoby jej zająć, żeby oswoić się z prowadzeniem nowego środku transportu. Wciąż jednak obijali się o belki, a Litwinówna dopiero po chwili z popłochem odkryła, że jej partner jest w jeszcze gorszej sytuacji. Auć! - Przepraszamprzepraszamprzepraszam! – piszczała do Raphaela wraz z każdym bolesnym przywitaniem kolejnej belki. Oj, dywan to zdecydowanie coś innego niż miotła.
Raphael był szalenie podekscytowany perspektywą wzięcia udziału w wyścigu dywanów - to przecież fenomenalny temat na opowiadanie, a może nawet na książkę! Poza tym był żądny wrażeń, szczególnie takich, i choć nie wierzył, by mieli jakiekolwiek szanse z bardziej rozgarniętymi zawodnikami, to w końcu to była tylko zabawa i cudowna przygoda, którą będą wspominać! Był w doskonałym nastroju i ani podejrzany typ w pierwszej budce, ani nie budzący zaufania smarkacz w drugiej, nie byli w stanie wzbudzić w nim wątpliwości, czy decyzja o wzięciu udziału w tym wyścigu była najrozsądniejszą w jego życiu. No trudno, Raphael nigdy nie grzeszył nadmiarem rozsądku, często podejmował decyzje pod wpływem impulsu, którego pochodzenia nie był w stanie potem wyjaśnić. Niestety, kierowany takim właśnie impulsem odkręcił buteleczkę, którą otrzymał od chłopca, i przytknął ją do ust - strasznie chciało mu się pić, ten indyjski skwar naprawdę dawał mu się we znaki! Momentalnie zakręciło mu się w głowie, co wcale nie polepszyło jego i tak kiepskiej koordynacji. Jakoś wgramolił się na dywan, pozwalając, by jego urocza towarzyszka przejęła kontrolę. Cóż, póki to Ula prowadziła, wszystko szło w miarę dobrze - co prawda biedny Raphael zaliczył chyba wszystkie belki, cudem tylko nie rozbił sobie swojej utalentowanej głowy, ale przecież lecieli! Nie miał do niej żalu, przypuszczając, że w jego wykonaniu byłoby to jeszcze gorsze, więc niepotrzebnie go przepraszała! Sprawa zrobiła się poważna, gdy to Raphael zajął się kierowaniem dywanem i widząc przeszkodę, zbliżającą się do nich w zawrotnym tempie, trochę spanikował i szarpnął dywanem tak mocno, że ten zaczął się zwijać. Przestraszony Puchon próbował jakoś ratować sytuację, jednak niewiele to dało i w końcu oboje runęli z wrzaskiem w dół. Oczywiście ich magiczne kamizelki natychmiast wydęły się na podobieństwo balonów, ratując dwoje niefortunnych rajdowców przed bolesnym upadkiem, jednak nie było to najmilsze doświadczenie. De Nevers przez dłuższą chwilę leżał bez ruchu na plecach, próbując dojść do siebie, po czym parsknął śmiechem (jego męska duma nadmiernie nie ucierpiała, gdyż nigdy nie miał jej specjalnie dużo) i zaczął się gramolić w kierunku Ursuli, mając tylko nadzieję, że nie ma mu za złe faktu, że wypadli z rywalizacji już na samym początku. - Mon Dieu! To było istne szaleństwo! Nic ci nie jest? Przepraszam, obawiam się, że kiepski ze mnie pilot... - powiedział ze śmiechem, siadając obok niej i śledząc wzrokiem resztę zawodników. W końcu uznali, że to wszystko razem nie ma większego sensu, nie nadają się na zawodowych magicznych rajdowców, a w ogóle to może dobrze byłoby zjeść coś słodkiego i popić prawdziwą indyjską herbatą i z tą myślą udali się w stronę miasta.
Woda: tak (2 :c) Wyrzucona kostka 1 ---> 0 pktKostka (nieparzysta, więc odpadamy...)
Ślizgonka nie była wcale pewna, czy chce brać udział w tych wyścigach. Zapisała się, to prawda, ale właściwie to nie wiedziała czego oczekiwać. Nigdy w życiu nie latała na takim dywanie i nie miała pojęcia, jak nim kierować, pomimo tego, że była czystej krwi. Spowodowane było to tym, że jej matka nie chciała pozwolić dzieciom choćby dotknąć tego dywanu, bo sama w dzieciństwie przeżyła wypadek związany z dywanem, a gdy troszczy się o zdrowie swoich dzieci, jest nieugięta, więc Lindsey nigdy nie miała styczności z dywanami. Odebrała wszystko, co było potrzebne, w myślach komentując "obsługę". Spojrzała na wodę, którą dał jej dzieciak. Nie wyglądała zbyt smacznie, i już miała wyrzucić butelkę, gdy przypomniała sobie, że przecież miała próbować tu wszystkiego. Kto wie, może pomimo swego wyglądu napój jednak będzie dobry? Wzięła łyka, po którym wzdrygnęła się. Odrzuciła butelkę, ale już ten jeden łyk wystarczył, żeby poczuła się o wiele gorzej niż chwilę temu. Dotarła do swojego dywanu, potykając się co kilka metrów. Przywitała chłopaka, z którym miała być w parze. Oczywiście go nie znała, no bo jakże by inaczej. Gdy słoń zaryczał, wszystko zaczęło się walić. Zamiast jakoś sensownie wsiąść na dywan białowłosa chwyciła go tak, że zaczął się zwijać, a ona sama wręcz wywaliła się na ziemię, a zawroty głowy nie pozwalały jej się podnieść. - Umiesz coś z tym zrobić? - jęknęła, przyglądając się powolnie składającemu się dywanowi.