Przypomina altanę, prawda? Nie mniej jednak nie jest to altaną. Otóż rozchodzi się oto, że mieszkał tu kiedyś pewien staruszek, który był samotnym człowiekiem, ale parał się suszeniem liści różnych magicznych roślin. To stąd drewniane ściany budynku są nabrzmiałe nieokreślonym, ale przyjemnym zapachem, a na spróchniałym stoliku są jeszcze jakieś stare moździerze. Z pewnością to dobre miejsce, aby coś ukryć.
Nawet na dobrą sprawę nie wiedziała, kiedy znalazła się tutaj, przy opuszczonej chatce. Była tak pogrążona we własnych myślach, że pewnie nie zauważyłaby nawet gdyby na piechotę wróciła do szkoły. Wtedy nie musiałaby się mierzyć z chorobą lokomocyjną. A właśnie, miała napisać notatkę i chyba to nią zaprzątała sobie teraz głowę. Bo przecież chciała to zrobić jak najlepiej tylko mogła. Gdyby była w Hogwarcie po prostu poszłaby do biblioteki, zajrzała do tysiąca książek i wypisała wszystkie informacje, które wpadłyby jej pod rękę. Potem wybrałaby te jej zdaniem odpowiednie. A tak była zdana na samą siebie. Usiadła na progu do wejścia chatki. Niektórzy mówili, że nie powinna tak robić, bo to wróży chorobę. Ale ona czuła się świetnie, a nikogo tu nie było. Była sama. Siedziała tak w absolutnej ciszy. Zamknęła oczy i raz po raz tylko oddychała głębiej czując niezwykłą woń drewna, z którego zbudowana była chatka. Przez dłuższą chwilę kartka przeznaczona na notatkę leżała obok, wciąż pusta. Odprężenie, tego jej było trzeba. W końcu otwarła oczy, wzięła do ręki pióro i zaczęła pisać. Kilka zdań, ale treściwych powinno wystarczyć. Gdy skończyła wstała, jeszcze raz omiotła wzrokiem to cudowne miejsce i poszła oddać pracę. Ale to, że jeszcze nie raz tu wróci było więcej niż pewnie.
Szukał odosobnionych miejsc, nie wiedział po co, bo jak się okazało, do pracy podszedł i tak z tą swoją typową arogancją. Nie zapisał nawet strony. Po prostu długi czas stał wsparty o ścianę, obserwując swoje odbicie w lustrze. A musicie wiedzieć, ze dla takiego narcyza jak Arcellus to było naprawdę pełne wewnętrznych monologów przeżycie. Gdyby na moment zapomnieć o tym, że Greengrass nie miał mózgu, można było zauważyć, ze ten zwykle aktywował mu się, kiedy należało pochwalić samego siebie. Wtedy znajdował na to odpowiednie, górnolotne słowa. Taka reakcja, jak tu podbudować sobie ego i udać, ze świat klęka Ci do stóp. Ars zresztą nawet nie musiał udawać. On był tak tępy, ze święcie przekonany, ze to była najprawdziwsza prawda. Tak samo, jak postępował ze swoimi znajomymi, traktując ich jak swoją własność, to samo, naiwne zdanie miał o świecie. Świecie, światku, globie, na co, ja mam się Tobą przejmować, skoro i tak grasz, jak Ci zagram? Zapominał tylko czasem, ze nie potrafił często dyktować warunków, a po prostu nie zauważał żadnych oznak swoich niepowodzeń czy sprzeciwów, w oczach innych, kiedy wydawało mu się, że każdy z nich, z oddzielna, był na jego zawołanie. Rozkazy, jakkolwiek często nie ignorowane, zawsze traktował jako skuteczne. Nic dziwnego, że kiedy zapisał kilka zdań bezsensownej paplaniny na kartce, był święcie przekonany, ze ta zostanie zaakceptowana z uwagi na jego wielki autorytet, a nie przypadkową wyrozumiałość panny Moonlight.