W tej niewielkiej, starej kwiaciarni można zakupić wyłącznie kwiaty charakterystyczne dla tego rejonu geograficznego. To jednak, co przyciąga turystów do tego miejsca, to wyjątkowe warsztaty mające na celu nauczyć innych tradycyjnego sposobu na przeplatanie kwiatów. Chcesz zdobyć tą wyjątkową umiejętność? Śmiało przybywaj, właściciel chętnie przekaże Ci swoją technikę!
Cennik: ►Bukiet z kwiatów ćampaki - 16 G ►Pojedynczy kwiat ćampa - 6 G ►Pojedynczy kwiat Anar - 9 G ►Pojedynczy kwiat kadamba - 12 G ►Bukiet z semul'a - 19 G
Ula błądziła po Indiach i była tym zachwycona. W ogóle, Merlinie najsłodszy, najdroższy, najukochańszy, jak mogłaby nie być w przeogromnych zachwycie? Przecież to Indie! Kolorowy przepełniony magią świat egzotycznej filozofii, myśli duchowych mistrzów, coś co może całkowicie zmienić punt widzenia i wpłynąć na całe życie. I nawet Ula była tego świadoma, kiedy którąś już z kolei godzinę błądziła po dusznych, zapchanych ludźmi uliczkach, jednak widoki ani myślały spowszednieć w oczach Puchonki. O ile tego rodzaju zjawisko w ogóle było możliwe, skoro Ulyssa po siedmiu latach w Hogwarcie, wciąż potrafiła robić za przeszkodę na środku korytarza, zaintrygowana jakimś szczegółem na jednym ze znanych jej doskonale obrazów i przyglądać się mu z niemym zachwytem i cukierkowymi iskierkami w oczach. Także i teraz wzrok Ursuli nieustannie z ekscytacją przeskakiwał z jednego miejsca na drugie, znikające po chwili w tłumie. Wszystko było interesujące, wszystko było inne. Skąd miała wiedzieć co konkretnie zmieni jej życie? Więc skupiała się na wszystkim! Co jakiś czas tylko sprawdzała po omacku, czy jej kucyk wciąż jest z tyłu związany biało-błękitną wstążką, która już raz dzisiejszego dnia ześlizgnęła się z włosów i dała porwać wiatrowi, zapewniając Litwinównie pełną wrażeń przebieżkę. Oczywiście uwaga poświęcona wstążeczce nie obejmowała portfela, kusząco wyglądającego z kieszeni jej spodni, co było naturalnie uargumentowane w myślach dziewczyny, że gdyby portfel wypadł, w przeciwieństwie do wstążeczki, nie zostałby porwany przez wiatr, tylko upadłby na ziemię, a Ula by go zwyczajnie podniosła. Jasne i klarowne. Mniej więcej w okolicach straganu z kwiatami, gdy nadepnęła na coś małego i kłującego, zdała sobie sprawę, że gdzieś od portu nad zatoką Nandi spaceruje boso. Pamiętała jak w którymś momencie zdjęła buty, żeby pobiegać po piasku, a potem trzymając je w ręce, poszła dalej w stronę miasteczka. Nie, chwila. Wcale ich nie wzięła, musiała je zostawić na piasku i najzupełniej w świecie oddalić się nieświadomie, zaaferowana wszystkim wokół. Westchnęła cicho i już miała się ucieszyć faktem, że przez całą długą drogę nie wydarzyło się nic przykrego i, że się nie pokaleczyła, kiedy kątem oka zauważyła handlarza z kwiatkami. Przykucnęła nad jednym z wiader wypełnionych kwiatami i zanurzyła nos w bukiecie, kiedy kolejna rzecz porwała jej zainteresowanie. A właściwie osoba. - Raphael! – wykrzyknęła wesoło doskakując do bratniego borsuka z jej rocznika i uwieszając się na nim w uścisku. Przesycona wrażeniami, zarumieniona, rozczochrana, cudem nie okradziona, tylko czekała na kogoś kochanego, z którym mogłaby sobie potrajkotać i na widok potencjalnej ofiary, cała się ożywiła – Też zwiedzasz miasto! Coś ciekawego znalazłeś? Widziałeś tych ludzi z różnymi materiałami, proszkami, kamyczkami i w ogóle wszystko tu jest takie kolorowe! Też ci się podoba? Nie widziałeś gdzieś moich butów? – wydała z siebie, niemal jednym tchem.
Raphael był pod wrażeniem tego kraju. Co prawda było tu trochę za gorąco, jak na jego gust, momentami zbyt hałaśliwie, ale nie mógł zaprzeczyć, że jego wyobraźnia i zmysły były ciągle bombardowane tysiącem obrazów, woni, dźwięków w języku, który nie przypominał niczego. Krążył po mieście jak błędny, starając się zanotować w pamięci to wszystko, co zupełnie go oszałamiało. Miękkość piasku, zapach egzotycznych przypraw, okrzyki i kłótnie handlarzy dziwnymi owocami, których nazw nawet nie próbował zgadnąć, kobiety w barwnych sari, próbujące wciskać mu figurki hinduskich bóstw, z których potrafił rozpoznać tylko mroczną boginię Kali w naszyjniku z ludzkich czaszek i pogodnego Ganeszę o głowie słonia, na którego kupno dał się w końcu namówi, z pewnością straszliwie przepłacając i porozumiewając się za pomocą gestów, co mogło prowadzić do wielu nieporozumień - może dobrze będzie liczyć na wsparcie tego przychylnego bóstwa, kiedy znów dopadnie go niemoc twórcza? Kilka dni temu kupił typowe hinduskie ubranie - jego własne okazało się stanowczo za ciepłe i pocił się straszliwie, dlatego doszedł do zaskakująco logicznego wniosku, że po prostu należy dostosować się do tutejszego klimatu, nosząc tutejsze stroje. Proste? Proste. A jakie wygodne! Wyglądał jeszcze bardziej ekscentrycznie niż zazwyczaj - ciepły wiatr rozwiewał jego bujną czuprynę i luźną białą koszulę o hinduskim stroju (znalezienie czegoś, co nie sięgało mu do pępka graniczyło z cudem - niestety, tubylcy nie należeli do nadmiernie wysokich, w przeciwieństwie do Raphaela). Jego spodnie również były fantastycznie lekkie i przewiewne, choć ich musztardowy kolor mógł budzić pewne wątpliwości - oczywiście nie jego, jako że Raphael nigdy nie przejmował się takimi detalami jak ubranie. Zdążył się już dwa razy zgubić i odnaleźć, ale nie przejmował się tym specjalnie - w kieszeni miał tylko kilkanaście tutejszych monet, których wartości nie potrafił nawet określić, poczciwy mugolski długopis i notes. Był wolny. Zbierał wrażenia, chłonął aurę tego miejsca, próbował pojąć rządzące nim prawa, wgryźć się w nie, dotrzeć do sedna, do jego istoty. Właśnie to było tak pasjonujące. Raphael kochał poznawać, dostrzegać detale, decydujące o całości. To było piękne, ale mało kto widział to w ten sposób. On był kolekcjonerem, kolekcjonerem obrazów i wrażeń, które potem służyły mu jako cudowne źródło inspiracji do konstruowania nowych opowieści, nowych światów, nowych postaci. Ursula zupełnie go zaskoczyła. Nagle na jego szyi uwiesiło się coś radośnie rozświergotanego, a Raphaelowi powrót do rzeczywistości zajął dłuższą chwilę. Na szczęście jego borsucza (<3) koleżanka wcale nie oczekiwała natychmiastowej reakcji, bo zalała go potokiem słów, podczas gdy on pochylał się nad nią, oplatając swoimi szczupłymi ramionami. Była taka malutka, że naprawdę musiał zgiąć się w pół, by zdołała go objąć za szyję! Uśmiechnął się do niej ciepło. - Ursula! Co za spotkanie! Tu jest cudownie, prawda? Nie mogę się na niczym skoncentrować, to miejsce dostarcza tylu bodźców, tylu wrażeń... - pokręcił w zadumie głową. - Tu nawet powietrze ma zupełnie inny smak, kolory są inne, jakby bardziej nasycone... Niezwykłe doświadczenie. Żałuję, że nie czytałem więcej o hinduskich wierzeniach, myślę, że to klucz do zrozumienia tego miejsca, tych ludzi, ich postrzegania rzeczywistości. Ach, pytałaś mnie o buty? Nie, nie widziałem twoich butów - stwierdził ze szczerym żalem, po czym spojrzał na jej bose zakurzone stópki. - Pożyczyłbym ci moje sandały... ale obawiam się, że będą za duże - westchnął ze smutkiem, patrząc na swoje długie stopy.
Uśmiechnęła się cudownie, gdy otrzymała od przyjaciela piękny uśmiech. To tak cudownie, że i on był przekonany o cudowności tego miejsca! Zgadzali się ze sobą bezapelacyjnie! - Cudowniej by się nie dało! – przyświadczyła pośpiesznie, potrząsając głową. Dla Raphaela, to co mówił, pewnie było drobnostką, myślała Ula, jednak dla niej, wszystko czym dzielił się z nią Francuz, łącznie z refleksjami, była jak nowa magiczna bajka, którą wciąż powoli odkrywała, delektując się każdą sylabą. Dlatego tak lubiła pytać go o myśli i opinię. Zwłaszcza, że Puchon był jedną z osób, które zawsze łapały w lot to co Ulcia miała w głęboko w głowie, ale nie do końca potrafiła przerzucić na język. To było dziwne uczucie, prawie jak czytanie w myślach. Czasami Ursula przejawiała dziwne ataki podejrzliwości, ale podobnie jak ataki samozachowawczości, znikały szybko zahukane przez potrzebę głaskania niebezpiecznych zwierząt i radosnego ufania obcym osobom. Spoglądała uważnie na Puchona, kiedy zaaferowany, lecz w poważniejszy i spokojniejszy sposób niż ona, mówił o Indiach. Słodki Merlinie, De Nevers tak wspaniale i cudownie chłonął wszystkie doznania, analizował je, próbując nadać temu kształt słów. Ulyssa była tym zawsze zachwycoa. Niestety wychodziło mu to zdecydowanie piękniej niż kiedykolwiek miało wyjść Litwinównie. Była świadoma, że to część jego Raphaelowej natury, i chociaż kochała w nim tą cechę tak samo jak każdą inną, właśnie tej zazdrościła mu najbardziej. Właśnie dlatego oprócz całkowicie szczerej i przeogromnej sympatii do Francuza, ważną rzeczą, która trzymała Ursulę w jego pobliżu, była nadzieja, że i ona nauczy się kiedyś być marzycielką na tym poziomie świadomości. Że w końcu i jej się udzieli ten klimat i pewnego słonecznego dnia, to Ursula będzie na dzień dobry układać piękne elaboraty tematyką dotykający najoczywistszych rzeczy, z przymrużonymi melancholijnie oczami myśliciela i dymem papierosowym wydostającym się ust (majestatycznie, bez duszenia się i kaszlania!). Byłaby taka mądra i taka fajna! Ale na razie Raphael był taki mądry i taki fajny, a ona mogła się cieszyć jego towarzystwem! - Tu jest głośniej niż w gnieździe sklątek tylnowybuchowych – orzekła w pewnym momencie, a szeroko otwarte oczy i zaaferowana mina świadczyły, że to w mniemaniu Uli bardzo głośno. Nim jednak mogła rozwinąć wtrąconą myśl, wypłynął temat butów. - Szkoda, że nie widziałeś – westchnęła cicho - Pewnie zasypał je piasek, albo porwał jakich Kuguchar. Ale w sumie to dobrze, prawda? Może jakiś bezdomny kuguchar akurat marznie w łapki? A skoro Kuguchary mogą chodzić boso to i ja mogę! W twoich sandałach bym się utopiła. Zatrzymała się na chwilę w potoku słów i przystanęła z nogi na nogę. Dopiero wtedy zmarszczyła brwi, cofnęła się o kroczek i przyjrzała się Francuzowi, wyrastającemu nad niebiosa. Właściwie oprócz wzrostu, całkiem adaptował się w nowym otoczeniu i dopiero gdy Ula zmierzyła go wzrokiem pod tym kątem, dostrzegła, że ubranie, które w pośpiechu uznała po prostu za Raphaelowe ubranie, jest Raphaelowym indysjkim ubraniem, co robi przeogromną różnicę. - Raphael, jak ty cudownie dzisiaj wyglądasz! Tak inaczej i indyjsko! Aż się prosisz o stworzenie specjalnego słowa na twoją cześć! Rozumiesz powagę sytuacji? – pisnęła radośnie - wszak słowotwórstwo to już poważna sprawa, sprawdzając tym samym dyskretnie czy jej powiewająca na wietrze, niczym flaga, wstążeczka, wciąż jest na miejscu. Na szczęście grzecznie tkwiła wśród złotych potarganych loczków. Uff!
Raphael lubił mówić. Uwielbiał ten moment, kiedy słowa, które do tej pory były wyłącznie w jego głowie, nabierały formy, dźwięku. Kiedy oprócz znaczenia, zaczynały mieć również brzmienie. To było prawie jak symfonia. Kiedy wszystko splatało się razem - piękne, poetyckie obrazy, ich znaczenie, metafory wplecione zgrabnie w to wszystko i brzmienie. Czasami rozmowa z Raphaelem była trudna, bo zatracał się w przyjemności mówienia, odpływał w świat znaczeń i dźwięków, zapominając, że rozmowa polega na wymianie słów padających z obu stron, i po prostu prowadził piękny, poetycki monolog. Zwykle jednak starał się nad sobą panować i uważnie słuchać innych - w końcu każdy człowiek stanowił odrębną, cudowną historię, która tylko czekała, by ją opisać. Co prawda niekiedy wymagała pewnego podkoloryzowania, zmiany pewnych motywów, ale poza tym... inspiracja po prostu sama wchodziła w ręce. Lubił ludzi. Nie tylko dlatego, że byli żywymi opowieściami, ale po prostu dlatego że był stworzeniem towarzyskim. Oczywiście oprócz tych (nadzwyczaj częstych) momentów, kiedy był tak pochłonięty pracą twórczą, że zwyczajnie nie miał czasu na długie rozmowy, spotkania. Ursula była kimś zdecydowanie wyjątkowym - lubili się od zawsze, chyba nawet pierwszego dnia, podczas uczty powitalnej siedzieli obok siebie przy stole, ale nie był pewien. Czasami wersje prawdy, podkoloryzowanej i upiększonej, po prostu zastępowały fakty, a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, zapominają, jak było w rzeczywistości. Dlatego często dyskutował ze swoimi znajomymi, święcie przekonany, że to, co on pamięta wydarzyło się naprawdę, podczas gdy to po prostu była jego kreacja, jego wersja rzeczywistości, którą sam stworzył i przyjął jako fakt. Cóż. Życie z Raphaelem było w równym stopniu fascynujące i trudne, usiane nieporozumieniami, które nie wynikały z jego złej woli, tylko innego postrzegania rzeczywistości. Ula go rozumiała. To było rzadkie i urocze, poza tym lubiła słuchać jego wywodów, a Raphaelowe ego było tym mile połechtane. Nigdy nie żądała konkretów ani prawdy absolutnej. Była urocza, zabawna, a jednocześnie nie próbowała przytłumić jego artystycznych zapędów (co oczywiście byłoby działaniem zupełnie bezowocnym, jako że de Nevers od dziecka chciał być pisarzem, więcej - on WIEDZIAŁ, że będzie pisarzem). Roześmiał się, słysząc jej porównanie. Wydało mu się bardzo trafne, choć chyba nie do końca oddawało urok tego miejsca. Owszem, było głośne, ale przez to niesamowicie pociągające i barwne. Ile historii! Ile barw, zapachów i doznań! Swoją drogą, Raphael nie miał pojęcia, jak może być w gnieździe sklątek tylnowybuchowych, ale z pewnością głośno. - Wiesz, myślę, że tutaj nikt nie marznie - powiedział, zaskakująco rozsądnie jak na niego, Raphael. - Niemniej jednak z pewnością komuś się przydadzą. Chociaż boję się, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy, ma petite - powiedział z troską, marszcząc brwi i zastanawiając się, jak mogą rozwiązać jej problem obuwniczy. - Och... cieszę się, że ci się podoba - odparł skromnie, wyraźnie zadowolony z jej pochwały. - Zwykle nie zwracam uwagi na takie drobiazgi jak strój, ale... było mi nieznośnie gorąco, więc uznałem, że najrozsądniej będzie ubrać się jak tubylcy. I wiesz, doskonale się to sprawdza! Może kupisz sobie jakieś barwne sari? Będziesz prześlicznie wyglądać! - zawołał z entuzjazmem. - Specjalne słowo... Mon Dieu! Naprawdę uważasz, że mój dzisiejszy strój naprawdę zasługuje na neologizm? - spytał poruszony, patrząc na nią swoimi ciemnymi, aksamitnymi oczami.
Też się uśmiechnęła, gdy ujrzała de Neversa cudnie rozśmieszonego. Sama nie wiedziała skąd napatoczyło jej się na język takie porównanie. Jak na mugolskie dziecię, jej mózg był zaskakująco wyprany w świecie magii. Jeszcze parę lat temu, za porównanie posłużyłaby jej jakaś głośno burcząca maszyna rolnicza. Dosyć mało poetyckie porównanie, podobnie zresztą jak sklątki. Chociaż kto wie, wiersz o sklątkach i maszynach rolniczych? W jednym? Może powinna spisywać pomysły na papierkach po toffi, które szeleściły w jej prawej kieszonce? Mogłaby nawet sama zabawić się w pisanie wiersza, ale to nie najlepsze zajęcie dla niej. Te szukanie rymów i desperackie powtarzanie na głos końcówek wyrazów było przytłaczające i wykańczające, kiedy ostatni raz przysiadła z piórem i postanowieniem, że będzie romantyczna i napisze wiersz miłosny! Było to w którymś z pierwszych lat w Hogwarcie, kiedy Ula była ledwo odrosła od ziemi i pisząc robiła więcej byków niż teraz. Straszna szkoda, że kompletnie nie pamiętała do kogo te żałosne dziełko miało być kierowane. Raphael zaskoczył Ulę – jak to nikt nie marznie? Czyli angielska pogoda razem ramię w ramię z angielskim klimatem wcale nie przybyły do Indii razem z uczniami? Ojej! - Nawet kuguchary? Może masz rację, one przecież mają futerko, więc prędzej wzięłyby moje buty, żeby nie odparzyć sobie łapek, ale to też dobrze! – stwierdziła radośnie. Po raz kolejny cieszyła się, że miała wokół siebie tyle przemądrych ludzi, wśród których wszystko nabierało sensu! Zwłaszcza w tym samym domu i na tym samym roku. Mogłaby się założyć, że już pierwszej jesieni w Hogwarcie, kiedy oboje byli śmiesznymi jedenastolatkami, Raphael miał dużo więcej zdrowego rozsądku, niż Ursula. Jakie to szczęście, że w samym Hufflepuffie było tyle dobrych, troskliwych dusz, dzięki którym Ula nie skończyła jako gdzieś pożarta już na początku edukacji. - I krzywdy sobie nie zrobię – zapewniła szybko z niewzruszoną pewnością siebie. Jej sąsiad opowiadał kiedyś o jakimś dziadku, który nastąpił na kosę i odciął sobie jeden z palców, który zjadły kury, ale przecież Ula zauważyłaby kosę na ziemi, więc nie ma tematu! Bursuczątko miało w głowie słońce, kwiatki, chmurki, jednorożce, ale ani grama zmartwień, więc Raphael też nie powinien. - Widziałam sprzedawców sari, one są wspaniałe! – pisnęła z zachwytem przypominając sobie piękne, wyjątkowo zdobione chusty materiału, którymi by się okutała. Mogłaby godzinami cudować, obmyślając nowe konfiguracje materiałów, tworząc najciekawsze drapowania. Do tego przywiozła przecież całą kolekcję kolorowych wstążeczek, które aż się prosiły, by wyjąć z pudełeczka. Czy naprawdę wyglądałaby ślicznie? Nigdy nie zabiegała o to, bawiła się doskonale nosząc to co jej się podobało, a czy wyglądała śmiesznie czy ślicznie, było sprawą drugorzędną. - Wyglądalibyśmy tak podobnie! – dodała ucieszona tą myślą, jednak po chwili zmarszczyła nosek. - Musiałabym tylko zastanowić się gdzie chować drobne i toffi – powiedziała lekko zmartwiona, poklepując prawą jeansową kieszonkę na której różową niteczką wyszyte było zgrabne serduszko. Och właśnie, toffi! – Poczęstowałabym cię, ale pewnie się już roztopiły! Na pytania Raphaela potrząsnęła energicznie głową, a złote sprężynki się radośnie zatrzęsły. - Absolutnie! I to nie na byle jaki, tylko na taki, że… - z braku właściwego słowa, zastąpiła je obrazowym westchnieniem. Właśnie na taki! - Kiedyś wymyślę idealne słowo! - obiecała. Chociaż najpierw powinna nauczyć się tych istniejących, bo często zbytni natłok skomplikowanych słów w listach czy wypowiedziach, potrafił zbić ją z pantałyku. Ale to tylko Ula.
Raphael nigdy nie czuł się dobrze jako poeta - był zdania, że los poskąpił mu w tym kierunku talentu, który zadowalałby jego samego, ale nie uważał się z tego powodu za pokrzywdzonego. Realizował się jako prozaik, choć jego opowiadania były niezwykle malarskie i niekiedy poetyckie. Lubił kreślić charaktery, lubił splatać nitki przeznaczenia dwóch postaci, lubił opowiadać historie, patrzeć na życie pod wieloma kątami, zawierać w swoich opowieściach zarówno refleksje, jak i opisy, fabułę czy po prostu dialogi, które pozwalały na wyraźniejsze ukazanie relacji bohaterów. Poezja wymagała kondensacji myśli, a on tego nie lubił. To znaczy nie lubił przeprowadzać, a może po prostu nie potrafił - w każdym razie wiersze znał i czytał, ale raczej ich nie popełniał. Za bardzo kochał tworzenie poszczególnych historii, złożonych postaci, by porzucić do na rzecz poezji, do której nie czuł jakoś powołania. Raphael absolutnie nie czuł się mądry, co najwyżej oczytany. Nie czuł się tym bardziej zaradny, a jego troskliwość zjawiała się głównie wtedy, gdy akurat nie był w szale twórczym i był w stanie dostrzec żywe osoby zamiast tych, których życie właśnie konstruował. Był kochany, ale niestety egocentryczny jak każdy twórca, chociaż ostatnie doświadczenia z Mathilde bardzo go zmieniły. Nie wiadomo na jak długo, ale czas pokaże. Niestety, Raphael i zdrowy rozsądek zupełnie nie szli ze sobą w parze. On był zbyt pochłonięty swoim wyimaginowanym światem, by brać życie na serio, poza tym zawsze był przekonany, że jest ono po prostu jeszcze jedną wersją rzeczywistości, czyimś wymysłem i nie należy traktować go ze śmiertelną powagą. Godny pozazdroszczenia optymizm, choć ostatnio zaczął się nieco chwiać w posadach. - Nie mam pojęcia, w jakim kolorze byłoby ci najbardziej do twarzy... ale z tym pewnie sama sobie doskonale poradzisz. Podziwiam was, kobiety, że nigdy nie miewacie wątpliwości, czy dane barwy ze sobą harmonizują i że potraficie to przewidzieć... Dla mnie o wiele łatwiejsze jest wróżbiarstwo - przyznał z rozbrajającą szczerością, patrząc na Ulę ciepło, tymi swoimi słynnymi aksamitnymi oczami marzyciela, które nie raz i nie dwa podbiły kobiece serca. On naprawdę nie był w stanie dobrać sobie ubrań, zresztą nigdy się tym nie przejmował, radośnie paradując w wygniecionych ubraniach, które pamiętały poprzednią epokę, czasem poprzecieranych na łokciach i kolanach, a prawie zawsze krzywo zapiętych lub rozchełstanych na piersi. Rękawy i palce poplamione atramentem, rozwiązane sznurówki i malowniczy nieład na głowie. Tak, oto cały pan de Nevers ze swoją artystyczną niefrasobliwością. - Jestem pewien, że one mają jakieś tajemne kieszonki. Albo chowają wszystko w tych fałdach tkanin. Kto wie? - tak, ta myśl wydała mu się szalenie intrygująca. Gdzie hinduski chowały drobiazgi? - Och, dziękuję, ale chyba zapalę papierosa. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? A może sama palisz? Przepraszam, nigdy nie pamiętam takich rzeczy - wyznał z westchnieniem, wyciągając z kieszeni paczkę mugolskich, francuskich papierosów, które niestety powoli się mu kończyły. Rozpacz! Odpalił jednego od różdżki i westchnął z satysfakcją. - Kiedy już znajdziesz to słowo, koniecznie mi o nim powiedz! Słowa są takie piękne, a ich odkrywanie i tworzenie, to cud porównywalny do odkrywania nowej barwy czy nowego aromatu... - powiedział z głębokim przekonaniem. - Jeśli chcesz, możemy teraz poszukać twojego wyśnionego sari! Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, że ono gdzieś tutaj na ciebie czeka...
Kiedy Raphael mówił o kobiecych umiejętnościach dobierania ubioru, Ulyssa tylko kiwnęła głową, potwierdzając, że oczywiście sobie ze wszystkim doskonale poradzi. Postanowiła nie dzielić się z francuzem informacją, że kwestia harmonizowania barw brzmi dla niej obco, a wręcz trudno do powtórzenia. Jeśli ktoś widział w Uli prawdziwą schematyczną kobietkę, która skraca sobie sen, by móc z rana rozplanować szafę na bieżący dzień i kilka kolejnych, w dodatku robiącą to dobrze, popełniał mały błąd, bo w tej kwestii, jak i w wielu innych, Ulyssa nie aspirowała do tego, do czego aspirowała większość jej rówieśnic. Ula lubiła rzeczy kolorowe, dzwoniące, szeleszczące, mięciutkie, puchate, koronkowe, falbaniaste i po prostu cały ocean różnorodności, które to dobierała w sposób szaremu osobnikowi, iście niepojęty i nierzadko krzywdzący poczucie estetyki. Po prostu Ula lubiła rzeczy. Zbyt dużo rzeczy na raz. Nie zależało jej by wyglądać kobieco, ani modnie, ani by wpisywać się w jakikolwiek ideał, w który wpatrywały się dziewczęta z jej otoczenia. Jeśli coś wpadało w Ulkowe oko, po prostu to zakładała. - Motylki to mają łatwo, rodzą się piękne i do końca życia mogą sobie fruwać i ozdabiać niebo bez żadnych zmartwień o wygląd – powiedziała zamiast tego z rozkosznym uśmiechem. Zdecydowanie łatwiej jej się mówiło o motylkach niż o ubraniach. Taka z niej delikatna, romantyczna duszyczka. Zwłaszcza, że podobnie jak Raphael nie miała pojęcia w tak elementarnej kwestii jak kieszenie w strojach hindusek. A to temat faktycznie frapujący. - Myślisz? Tajemne kieszonki brzmią niesamowicie – przyznała i nie mogła odmówić Raphaelowi logiki. W końcu niezwykle trudne jest do uwierzenia, że hinduski były przez swój strój pozbawione możliwości podjadania toffi, albo landrynek. Brzmi jak koszmar. Tak, po głębszych przemyśleniach Ula była gotowa by całkowicie uwierzyć Raphaelowi. One na pewno mają tajemnicze kieszonki. Albo trzymają cukierki w fałdach. W każdym razie coś jest na rzeczy! - Zupełnie mi nie przeszkadza – zapewniła pospiesznie. Nie tylko z grzeczności, Ursula po prostu uważała papierosy za coś dobrego. Lubiła patrzeć na ludzi, którzy je palą. Dym rozpływający się wokół, wraz z specyficznym duszącym zapachem, klimaty zadymionych klubów lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Nawet nie była świadoma, że to wszystko to moc wspomnień, namiętnie oglądanych z siostrą filmów starej daty. To nie było nic słodkiego, jednak odnajdywała w tym rodzaj romantycznego uroku, którego nie potrafiłaby zdefiniować. – sama za często nie palę, chociaż niedawno udało mi się prawie nie kaszleć i nie krztusić – dodała wypinając dumnie pierś. Niczym dumny z pierwszego lotu skowronek. - Naprawdę na mnie czeka? Moje sari? – spytała patrząc ogromnymi oczami na Puchona z zadartą głową i przeszczęśliwym spojrzeniem. Jeśli jakieś wyśnione przez Ulątko, biedniutkie, niekupione i zapomniane sari czekało właśnie na Litwinównę, ta nie mogła dłużej zwlekać. - Wiesz co, Raphael? Jesteś tak nieopisanie przekochany, że zasługujesz na wymyślenie tysiąca specjalnych słów! – ogłosiła wpatrując się w Raphaela z nieskończonym uwielbieniem. – Naprawdę możemy pójść go poszukać?
To zabawne, ale Raphael potrafił docenić piękno czyjegoś stroju, jednocześnie zupełnie nie wiedząc, jak doprowadzić siebie do podobnego stanu. Nie wiedząc i nie chcąc wiedzieć, bo on naprawdę nie miał czasu na spędzanie długich godzin prze lustrem, zastanawianie się, czy koszula w kratę gryzie się ze spodniami w prążki, prasowanie ubrań, sprawdzanie czy nie przetarły się na łokciach czy kolanach, nie wspominając o czesaniu swojej nieujarzmionej czupryny, co po prostu było pozbawione sensu. W sumie nigdy się nie zastanawiał nad tym, jak ubiera się Ula. Kolorowo, to prawda. Czasami surrealistycznie, z pewnością. Ale w jej przypadku to nie miało większego znaczenia z tego prostego powodu, że osobowość Puchoneczki przysłaniała wszystko inne, a Raphael często nie zauważał tej subtelnej różnicy między wyglądem ciała a wyglądem duszy. To było dziwne, ale po prostu cała postać Ursuli była tak barwna i pogodna, że nawet jeśli ubierała się nieco... oryginalnie, to dodawało jej to tylko uroku, a z całą pewnością nie raziło. Rzeczywiście, Raphael kochał dobry gust Francuzek, które nawet ze stukania obcasami o chodnik potrafiły zrobić rodzaj sztuki. Sztuki seksapilu, której powinno się uczyć w szkole zamiast na przykład eliksirów. Przecież nie miały one najmniejszego sensu, przynajmniej według Raphaela, który od pierwszej lekcji nienawidził warzenia dziwnych płynów, których właściwości musiał w dodatku spamiętać! Okropność. - Tak, ale to musi być potworne uczucie, kiedy jedyne, co przyciąga uwagę, to piękno... Piękno pewnego dnia blaknie i przynosi tylko rozczarowanie, bo jest niedoskonałe. Ty zawsze będziesz ozdabiać świat, bo masz przeuroczy uśmiech, nawet kiedy twoją urodę rozmyje czas... - powiedział w zadumie, patrząc na nią ciepło i wyraźnie rozsmakowując się w kolejnych słowach, które z lekkością wypływały z jego ust. Tak, tajemnicze kieszonki brzmiały naprawdę dobrze. Raphael postanowił sobie, że koniecznie spyta jakąś hinduskę, jak to właściwie wygląda, choć nie był pewien jak tego dokona, skoro nie władał hindi, a większość tubylców nie mówiła żadnym innym językiem. No cóż, może język migowy wystarczy, choć jakoś w to wątpił. Uśmiechnął się do Ursuli, po czym wypuścił z ust bladobłękitny obłoczek dymu, zastanawiając się, jaką historię mógłby o niej napisać. Na dobrą sprawę - każdą. Ursula każdym zdaniem dostarczała mu cudownego materiału na opowiadanie, a ją samą pokochaliby wszyscy czytelnicy - może oprócz rozkapryszonych, egzaltowanych bab, które uznałyby ją za cukierkową i naiwną. Ale Raphael miał nadzieję, że takie osoby po prostu nie należą do grona jego czytelników. - Wiesz... palenie papierosów to też rodzaj sztuki. Ale nie wiem, czy to do ciebie pasuje, ma chérie. Papierosy są nierozerwalnie związane z szarością, dymem, pewną sennością, może melancholią... a ty jesteś tak słoneczna, że to po prostu nie wpisywałabyś się w ten obraz. Chyba że masz ochotę...? - wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów, nie wierząc, że weźmie. Naprawdę, Ursula i papierosy... to było jakieś dziwne, nie na miejscu i sztuczne. Miał nadzieję, że nie zniszczy tego jasnego, uroczego obrazu, który pojawiał się w jego głowie, ilekroć o niej pomyślał. - Jestem o tym przekonany. Nigdy nie miałaś wrażenia, że jakaś rzecz po prostu na ciebie czekała? Nie próbowałaś o niej zapomnieć, a ona ciągle cię prześladowała, a kiedy zobaczyłaś ją po raz drugi, wiedziałaś, że nie możesz już z tym walczyć, bo po prostu ten przedmiot cię woła? - spojrzał na nią pytająco. Och, sam miał tak wiele razy, zwykle tak bywało z książkami, które wydawały się na niego czekać, a potem lgnąć do jego dłoni. Jak mógłby im odmówić? - Och... miło, że tak myślisz, ale myślę, że nie zasłużyłem... - uśmiechnął się ciepło, choć z pewnym niedowierzaniem. Nie był aż tak kochany, ale słowa Uli wprawiły go w doskonały nastrój. - Oczywiście. W każdej chwili! Nie wiem, gdzie go szukać, ale myślę, że samo cię wezwie, a ty będziesz wiedziała, dokąd iść. Więc prowadź! - zrobił tajemniczą minę, po czym delikatnie ujął dłoń Ursuli i pozwolił się jej prowadzić.
z/t x 2 ( jeśli chcesz, możesz zacząć na jakimś straganie z ciuchami <3 )
Gorący, choć piękny dzień. W uliczkach pełnych handlarzy wrze - każdy próbuje wcisnąć turystom jakiś bibelot, szmatkę czy cokolwiek innego, nie przejmując się protestami i barierą językową. W końcu jeśli nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze! Leilii Vilms spacerowała wśród kramów, rozglądając się ciekawie wokoło i chłonąc obcą, fascynującą kulturę. Nagle podszedł do niej mały hinduski chłopiec i wcisnął w jej dłoń kwiatek, po czym zniknął. Cóż za miły gest! Czy aby na pewno...? W tym samym momencie od dziewczyny podbiegł rozwścieczony sprzedawca kwiatów, wymachując rękami i wykrzykując coś pod jej adresem - Leilii nie rozumiała ani słowa. Tymczasem obok przechodził Chance Philip Rayne i widząc damę w opałach pospieszył jej na ratunek, nie przejmując się faktem, że zupełnie nie rozumie, o co chodzi...
Czy tu zawsze musi być tak cholernie gorąco? Tak, Leilii, na to wygląda. Mimo to, dziewczyna przechadzała się właśnie uliczkami miasta, obserwując bacznie ludzi, miejsca i budynki. Kiedy uniosła głowę lekko do góry, zorientowała się, że stoi właśnie pod jakąś kwiaciarnią. A przynajmniej na to wskazywał szyld z jakimś hinduskim napisem i całkiem ładnie namalowanymi kwiatami w wazonie. Nie zamierzała jednak tam wchodzić, no bo właściwie dlaczego? Kwiaciarnie są wszędzie. W Anglii, w Estonii. To nic ciekawego, widziała już takich mnóstwo. Lubiła kwiaty, to fakt. W szczególności róże, były takie... Majestatyczne? No, nie ważne, w każdym razie, miały w sobie pewien urok. Czytała gdzieś, w jakiejś książce ojca, że piękno róż spowodowane jest układem ich płatków. Miał nazywać się złotym układem, który dostrzec można było także w niektórych dziełach malarskich, czy też w architekturze. Sama nie wiedziała, czy to się sprawdza, czy nie. Z rozmyślań wyrwał Estonkę mały chłopiec, trzymający w ręku... Różę! Czyżby telepatia. Co więcej, tą właśnie różę wręczył jej z uroczym uśmiechem na twarzy, po czym zawstydzony pobiegł gdzieś w innym kierunku. Na twarzy Lei pojawił się szeroki uśmiech. Dawno nie była świadkiem czegoś tak... Bezinteresownego? Rozbrajającego. Nawet, jeśli nie była sentymentalną romantyczką, ten gest przywołał pewnego rodzaju ciepełko w jej sercu. Szkoda, że w tak pięknym momencie z kwiaciarni wybiegł mężczyzna, najwyraźniej sprzedawca i zaczął coś w kierunku Leilii wykrzykiwać, wymachując przy tym rękami. Musiała odsunąć się trochę, żeby nie dostać w twarz. Otworzyła szerzej oczy. - Przepraszam, nie wiem, o co chodzi. - Powiedziała łamanym hinduskim, gdyż był to jeden z pięciu zwrotów, których nauczyła się przed wyjazdem. Dwa kolejne były przekleństwami, a ostatnie komplementami. Mężczyzna pozostał niewzruszony na uprzejmość Kadri i wciąż krzyczał, pokazując na różę, którą trzymała w ręku. Czy on ją ukradł? W sumie, nie było to wykluczone. W takich krajach zdarzało się, że dzieci kradły. Zresztą, jak w każdym innym kraju, niestety. Oddała sprzedawcy różę i odsunęła się od niego parę kroków, w razie, gdyby zechciał znów zacząć swoją szeroką gestykulację. W tym momencie żałowała, że miała ciekawsze rzeczy do roboty, niż nauka miejscowego języka. Przydałby się z pewnością, ale no tak. Ona wolała patrzeć, jak ojciec tworzy przeróżne substancje w swoim laboratorium i próbować również coś ciekawego odkryć. A teraz stoi przed nią jakiś dziwny facet, krzyczy, macha rękami i nie wiadomo w ogóle, o co chodzi, a Lei tylko patrzy na niego lekko skrzywiona, ze zmarszczonymi brwiami.
Indyjskie uliczki były niebywale interesujące - nic więc dziwnego, że chyba dla większości uczniów ta wycieczka była jak marzenie. Te wszystkie barwy i zapachy wydobywające się z każdego niemal zakątka ulicy. Mnóstwo straganów, gdzie można coś wygrać czy kawiarenek, w których można zatrzymać się i przekąsić coś tradycyjnego. Jednak i takie atrakcje po pewnym czasie mogą się nieco znudzić, a zwłaszcza dla osoby, która ciągle musi być w ruchu. Taką osobą z pewnością być Chance, który z nadzieją, że coś może wydarzy się na jego drodze, przemierzał kolejne uliczki. Pewnie to był czysty przypadek, że przechodząc obok kwiaciarni praktycznie stanął w środku sprzeczki kwiaciarza z jakąś dziewczyną. Ona w sumie wydawała mu się znajoma - miał nieodparte wrażenie, że kiedyś ją widział, ale nie znał jej imienia. Przyspieszył kroku by czym prędzej się dowiedzieć do się dzieje. Mężczyzna krzyczał coś po hindusku i agresywnie machał rękoma. Chance żałował, że nie umie ani słowa w tym języku, nawet jednego, więc nie wiedział, co mu powiedzieć. Chociaż to nawet lepiej, bo gdyby znał jakiś wulgaryzm to ani trochę nie polepszyłby tej sytuacji. Stanął obok dziewczyny i, nie wiedząc dokładnie co robić, zwrócił się do niej. - Umm, co się stało? - zapytał niepewnie. - Facet wrzeszczy jakby go opętało.
Hindus nadal wylewał na nią swoją złość, kiedy podszedł do nich jakiś chłopak. Kiedy Lei zerknęła na niego kątem oka, wydał się być znajomy. Jakby skądś tą twarz kojarzyła, ale nie była pewna. Zresztą, w tym momencie nie było to istotne, bo właśnie jakiś facet darł się na nią przeraźliwie, a ona nie wiedziała, czy uciekać, czy stać tutaj, czy co właściwie zrobić. Różę już mu oddała, więc teoretycznie powinien z dezaprobatą wypisaną na twarzy wrócić do kwiaciarni, a tymczasem on nadal stał przed nią, wymachując rękami. - Nie mam pojęcia. - Spojrzała na przybyłego chłopaka, i pokręciła głową, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. - Jakiś chłopiec dał mi przed chwilą różę, pobiegł gdzieś tam... - Wskazała ruchem głowy w prawą stronę, a potem skierowała swój wzrok na krzyczącego mężczyznę. - A ten koleś wybiegł z kwiaciarni i zaczął robić aferę. Nie wiem, może chłopak ukradł tego kwiatka, nie mam pojęcia. W każdym razie, już ją temu facetowi oddałam, jak widzisz, ale nadal się wydziera. - Parsknęła cicho śmiechem, uświadamiając sobie, że w gruncie rzeczy, ta sytuacja jest całkiem zabawna. - I nie wiem, czy mam uciekać, czy stać i czekać na wpierdol, bo facet ewidentnie rzuca się do mnie z łapami. Już go przeprosiłam, sama nie wiem, za co, ale widzę, że nic tym nie wskórałam. - Spojrzała na chłopaka, a jej wyraz twarzy mówił tyle, że była równocześnie rozbawiona i zdezorientowana. Skierowała swoje spojrzenie ponownie na sprzedawcę kwiatów. Dziwni trochę ci Hindusi... Znani ze spokojnego usposobienia, a jak się okazuje, to bzdura. No, chyba, że ten akurat był wyjątkiem, albo miał wyjątkowo zły dzień i szukał zaczepki.
Patrzył na faceta, który ciągle się rzucał i coś tam mówił, ale Chance nie był w stanie złapać żadnego słowa. Nic, kompletnie - nie miał zielonego pojęcia o co mu chodziło, skoro dziewczyna powiedziała, że kwiatek mu już oddała. A on nic i dalej swoje. Chance podrapał się z tyłu głowy, zastanawiając się, co powinni w tej sytuacji zrobić. Koniec końców czuł się jakoś zobowiązany by nieznajomej w tarapatach pomóc. - Teoretycznie moglibyśmy za tym chłopakiem pobiec - zwrócił do dziewczyny. - Ale nie sądzę, byśmy go znaleźli. A poza tym to pewnie ten facet też by za nami ruszył. Uśmiechnął się lekko pod nosem, bo dziewczyna miała rację. Sytuacja była całkiem zabawna i nawet lepiej, że podeszła do tego z takim nastawianiem niż gdyby załamywała ręce. Nagle przyszedł mu do głowy możliwy powód dlaczego kwiaciarz ciągle nawija do nich po hindusku. Pytanie było tylko jedno - jak to wszystko przedstawić mężczyźnie, żeby całą sytuację zrozumiał? To chyba było jednak trudniejsze od znalezienia małego złodziejaszka. - Może to nie był jedyny kwiatek, który ten chłopak mu zabrał? - powiedział po chwili. Wtedy też zwrócił się do hindusa i zaczął żywo gestykulować, pokazując to na dziewczynę, to na kwiatek. Potem na uliczkę po prawej i znowu na dziewczynę, kręcąc przecząco głową. - Kwiatek. Ona nie wzięła. Złodziej tam. Tam poszedł. Ona nie złodziej - mówił powoli i dobitnie do faceta. Musiał wyglądać idiotycznie, bo mężczyzna zamilkł na chwilę i patrzył na chłopaka jak na jakiegoś wariata. Chance miał tylko nadzieję, że ten choć trochę zrozumie z tej całej plątaniny wyrazów i gestów.
Wzruszyła tylko ramionami na słowa chłopaka, po czym posłała mu spojrzenie, które mówiło serio, nie mam pojęcia, co zrobić. Kiedy zauważył fakt, że być może to nie pierwsza roślina, którą malec zwinął sprzedawcy, zmrużyła oczy i przekrzywiła lekko głowę, zerkając na mężczyznę. Obserwowała poczynania chłopaka, który właśnie tłumaczył coś zaaferowanemu sprzedawcy. Miała wrażenie, że jego słowa do niego dotarły, bo choć na chwilę się zamknął i przestał tak żywo gestykulować. Jednakże, kiedy zauważyła, w jaki sposób na nich patrzy, jęknęła ze zrezygnowaniem. - Co za kretyn... - Rozłożyła ręce w geście bezradności, po czym wyjęła z kieszeni jakieś niemagiczne chyba monety, które szczęśliwym trafem znalazła kiedyś w drodze na łódź. Tak naprawdę nie miała pojęcia, czy są prawdziwe, z jakiego kraju pochodzą, ale stwierdziła, że wykorzystają tą chwilę i znikną gdzieś za rogiem. Wręczyła sprzedawcy swoją zdobycz i wywróciła oczami, patrząc na niego wyczekująco. - Okej? - Zapytała, unosząc kciuk do góry, a kiedy na twarzy mężczyzny pojawił się lekko zdezorientowany, acz szeroki uśmiech, odetchnęła z ulgą i pociągnęła nowo poznanego chłopaka za ramię. - Chodźmy stąd. - Powiedziała, obracając się za siebie i parsknęła śmiechem. - Nawet nie wiem, czy to monety, ale chyba był zadowolony. - Wzruszyła ramionami i ruszyła szybszym krokiem gdzieś w prawą stronę, po czym odpaliła papierosa. Nie wiedziała, czy jej towarzysz pali, ale jeśli będzie mu przeszkadzać zapach dymu, zgasi fajkę, unikając kolejnych kłótni i komplikacji. Zbyt wiele by ich było, jak na jeden dzień. - Jestem Leilii, ale wolę, jak mówią Lei. - Podała mu dłoń. Zabawnie poznać kogoś w takich okolicznościach. - Czasami też nazywają mnie Kadri, bo tak mam na drugie imię. Wybieraj! - Uśmiechnęła się do niego szeroko, czekając, aż pozna imię chłopaka, po czym wciągnęła dym do płuc. - Palisz?
Chyba jego próby porozumienia wcale się nie powiodły, bo facet stał przy nich nadal. Jedynym plusem było to, że na chwilę umilkł, nie robiąc już sceny na całą ulicę. Ale gdy tylko dziewczyna podała mężczyźnie garść jakichś monet, ten już całkiem się uspokoił. Widać było, że był usatysfakcjonowany tą ilością pieniędzy - o ile to pieniądze w ogóle były - i już więcej nic nie powiedział. Ani na temat zabranego wcześniej kwiatka, ani na temat ich dwójki. Przeliczył tylko sumkę i schował ją do kieszeni. Nie opierał się, gdy dziewczyna pociągnęła go za ramię, a tylko poszedł za nią. Miał już dość tego faceta i rzeczywiście dobrze byłoby się stąd jak najszybciej ulotnić i najlepiej nigdy się tutaj nie pokazywać - a przynajmniej nie wtedy, gdy ten facet zajmował się sprzedażą kwiatów na choć jednym ze straganów. Dym papierosowy mu wcale nie przeszkadzał, więc nic nie powiedział, gdy dziewczyna wyciągnęła papierosa i zapaliła go. Palił trochę - od czasu do czasu, ale jak już się do paczki dorwał, to na jednym się nie kończyło. Nie był pewny czy jest od nich uzależniony, czy też nie, bo to była dość dziwna sytuacja. Uścisnął jej dłoń i uśmiechnąwszy się, przedstawił: - Jestem Chance. Albo Philip, jeśli przystaniemy na zwracaniu się do siebie po drugich imionach - dodał po chwili. - Miło cię poznać, Lei. Wzrok skierował ukradkiem na zapalonego papierosa, którego Lei trzymała w dłoni. Wzruszył ramionami na jej słowa. - Trochę. Jak jakiegoś znajdę - powiedział.
Zmarszczyła brwi, chyba zastanawiając się, która wersja bardziej jej odpowiada, po czym posłała mu szeroki uśmiech. - A więc Chance. Jest bardziej nietuzinkowe, niż Philip. - Zamyśliła się na chwilę. Lubiła nietuzinkowe imiona, nietuzinkowych ludzi i całą masę innych, równie nietuzinkowych rzeczy. Nudziła ją jednolitość, monotonia i pokrewne. Zresztą, wiele rzeczy ją nudziło. Było ich prawie tak wiele, jak tych, które ją fascynowały. Czyli ilość niezliczona. - Również. - Rzuciła krótko, a po paru sekundach namysłu dorzuciła. - Skąd jesteś? To znaczy, mówisz po angielsku, więc z Indii na pewno nie. A do tego, masz idealny, brytyjski akcent, więc zakładam, że mieszkasz w Wielkiej Brytanii? - Posłała mu badawcze spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko. Miała nieodparte wrażenie, że chodzą do tej samej szkoły, ale to się okaże. Kojarzyła go chyba z widzenia, bo twarz jakaś taka znajoma. - Właśnie znalazłeś, częstuj się. - Wyciągnęła ku niemu dłoń z paczką papierosów, chcąc zaproponować jednego. A co, będzie uprzejma! Uśmiechnęła się promiennie, a kiedy doszli do miejsca, gdzie stało parę ławek, ruszyła w ich stronę. Wybrała jedną, na której usiadła, krzyżując nogi po turecku. Wreszcie... Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa, wykończone codziennymi wędrówkami poznawczymi po Indiach. Cóż poradzić, ciekawość była silniejsza, niż potrzeba odpoczynku. Krukonka potrafiła całymi dniami włóczyć się po mieście i jego obrzeżach, no bo przecież trzeba zobaczyć wszystko, co warte uwagi! Gdyby chciała obejrzeć te wszystkie miejsca, nie starczyłoby jej prawdopodobnie życia, a co dopiero mówić o tych paru miesiącach, które spędzili w Indiach. Poklepała miejsce obok, jakby chcąc nakłonić towarzysza, by również wygodnie się rozsiadł. No bo czemu ma stać, kiedy ona siedzi? - Jak Ci się podobają Indie? Okropnie gorąco, nie? - Niech się Chance przygotuje na potok pytań, które zaraz wypłyną z ust Lei. Ona tak już ma, że lubi dużo wiedzieć i raczej słucha, niż mówi. A na pewno zadaje więcej pytań, niż udziela odpowiedzi. Niektórym może to odpowiadać. Jej na pewno. Wciągnęła dym do płuc i wypuściła go powoli, spoglądając na chłopaka.
Zdarzało się, że ludzie dziwili się jakie to on ma dziwne imię, ale zdążył się już dawno do niego przyzwyczaić. W sumie nawet mu takie pasowało - czuł się trochę inny od pozostałych chłopaków z domu dziecka. W dodatku głównie byli to mugole, ponieważ gdy zaczął naukę w Hogwarcie i poznał kilka osób, nie tylko ze swojego Domu, jego imię wcale nie wydawało mu się już niezwykłe. Niektórzy, zwłaszcza czarodzieje czystej krwi, mieli bardziej twórczych w tym polu rodziców. - Tak - zaśmiał się, bo rozbawiła go szybka dedukcja dziewczyny. - Tam się urodziłem i mieszkam. Tutaj jestem tylko na wakacje. A ty chyba też nie jesteś z Indii, biorąc pod uwagę fakt, że trudno nam było się z tamtym facetem dogadać. Uśmiechnął się szeroko, bo było całkiem oczywiste, ale on i tak zwrócił na to uwagę. - Jednak nie masz takiego czystego, brytyjskiego akcentu - zauważył. Prawda, dziewczyna bardzo dobrze mówiła po angielsku, ale mógł się domyślić, że nie jest z Wielkiej Brytanii. Może gdzieś z centrum Europy, nie wiedział dokładnie. Ale patrząc na nią nie można było powiedzieć, że pochodziła z Azji. Pochodzenie Lei stało się w tej chwili największą dla niego zagadką, dlatego czekał też na odpowiedź dziewczyny. - Dzięki - powiedział, wyciągając z paczki jednego papierosa. Usiadł na ławce obok dziewczyny, gdy ta zachęciła go do zostania. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Tego mu brakowało od dłuższego czasu - chwili spokoju i odrobiny dobrej nikotyny. Oparł się wygodnie o ławkę i przyglądał się ludziom spacerującym po ulicach. - Nie są złe, ale faktycznie - nie jestem przyzwyczajony do takiego klimatu - zwierzył się. - O wiele bardziej wolałbym jakieś chłodniejsze miejsce. Nie miał nic przeciwko ciepłu, ale tu było zdecydowanie za dużo ciepła. Zdecydowanie bardziej przepadał za całymi deszczowymi tygodniami w stolicy niż smażenie się na pełnym słońcu. To nie było dla niego.
Uśmiechnęła się i puściła chłopakowi oczko, widząc, jak szybko i w gruncie rzeczy, prawidłowo rozumuje. No bo chyba nikt nie imponował jej tak, jak inteligentni ludzie. - Masz rację, nie jestem z Indii. - Uśmiechnęła się szeroko i dorzuciła. - Z Wielkiej Brytanii także nie. Więc skąd pochodzę? Zgaduj, masz trzy szanse! - Roześmiała się miękko i posłała chłopakowi promienny uśmiech. Zadawanie ludziom zagadek i łamigłówek było chyba jednym z ulubionych zajęć Lei. Och, jak ona uwielbiała obserwować te zamyślone twarze i badawcze spojrzenia! Posłała Chance'owi szeroki, może nawet trochę łobuzerski uśmiech i czekała na jego odpowiedź. Ciekawe, czy się domyśli? Kiwnęła tylko głową, kiedy jej podziękował i zaciągnęła się dymem. Nie lubiła palić, kiedy było tak gorąco. To znaczy, może inaczej. Wtedy palenie nie sprawiało jej takiej przyjemności, nie wiedzieć, czemu. Wolała chłodne wieczory, kiedy siadała na balkonie swojego domu i odpalała papierosa, rozmyślając o sprawach bardziej, lub mniej ważnych. Każdy ma swoje dziwactwa, prawda? Choć, czy to rzeczywiście było takie niecodzienne? - A byłeś kiedyś w Estonii?- Rzuciła, jakby nigdy nic, właśnie dając chłopakowi podpowiedź. Żeby nie powiedzieć, że podała mu na tacy rozwiązanie zagadki, choć wcale nie musiał tego wiedzieć. - Tam jest dużo chłodniej. - Kiwnęła głową, jakby na potwierdzenie swoich słów, po czym usiadła wygodniej na ławce i spojrzała na Chance'a badawczym wzrokiem, układając już w głowie kolejne pytania. Chciała jeszcze dowiedzieć się, czy przyjechał razem z nią. To znaczy, czy uczy się w Hogwarcie. No, a później zapyta zapewne o dom, chociaż kto ją tam wie. Ot, cała Leilii z tysiącem pytań i milionem myśli, krążących gdzieś tam w jej głowie. - Wiesz, mam wrażenie, że skądś Cię kojarzę. Gdzie się uczysz? - Spojrzała na niego w oczekiwaniu na odpowiedź, którą miała wrażenie, że już zna. Chociaż, może nie?
- Okej - zaśmiał się. - Hm, mogę spróbować. Mógł się w gruncie rzeczy spodziewać, że dziewczyna nie odpowie mu nazwą kraju a propozycją zgadywanki. Nie, żeby miał coś przeciwko takiemu sposobowi "zdobywania informacji". Szczerze powiedziawszy to nie miał kompletnie żadnego pomysłu - żadnej kraj nie przychodził mu do głowy. To była Europa, na pewno, a to już zdążył ustalić, ale nie znał akcentów wszystkich narodowości mieszkających na starym kontynencie. Wzruszył ramionami, ciągle zastanawiając się nad odpowiedzią. A przynajmniej nad pierwszą próbą. - Skoro dla ciebie też jest tutaj gorąco, to może Antarktyda? - uśmiechnął się szeroko. Tak jest, kompletnie nie miał pomysłu. Gdy tylko Lei wspomniała o Estonii, pomyślał, że to może być podpowiedź. Przynajmniej tak się mu zdawało, więc postanowił podczepić się pod tą wypowiedź. Nie ważne już, czy to było umyślnie czy nie - zaryzykował. Świat należy do odważnych, prawda? - A może Estonia? - spytał po chwili. Chance nigdy jeszcze nie wyjeżdżał poza granice Wielkiej Brytanii, ale swój kraj znał jak własną kieszeń , a było to spowodowane licznymi wyjazdami. Nawet można powiedzieć, że jest trochę patriotą, bo zawsze uważał, że nigdzie nie jest tak dobrze jak w Anglii. I nie wiadomo do końca czy ta opinia uformowała się tylko i wyłącznie z powodu braku wyjazdów za granicę, czy może właśnie z wielkiego przywiązania do Wysp. Niemniej jednak ten wakacyjny pobyt w Indiach wcale nie zmieniał jego zdania - a przynajmniej nie na plus. Ten klimat kompletnie nie był dla chłopaka stworzony. - Nie, nigdy - odpowiedział. - Rzadko wyjeżdżam poza Wielką Brytanię. Nie był pewien co ma odpowiedzieć, chociaż przecież nie miał niczego do stracenia. Zdziwiło go trochę to pytanie - może dlatego, że Lei nie była Brytyjką, więc co ją mogło obchodzić do jakiej szkoły uczęszcza? Chociaż... może jednak? Skądś ją chyba kojarzył, wydawało mu się, że nawet ze szkoły. Ona sama też zaznaczyła, że chyba już go kiedyś widziała. Prawdopodobieństwo, że oboje uczęszczają do tej samej placówki było całkiem spore. - Hogwart - odparł szybko, ale na tyle głośno, by Lei usłyszała odpowiedź. - W sumie... też wydajesz mi się trochę znajoma - dodał po chwili namysłu.
Zaśmiała się głośno, kiedy wspomniał coś o Antarktydzie. - Zgadłeś! - Powiedziała z entuzjazmem, a po paru sekundach przybrała kamienną twarz, by dodać. - Tak serio, to nie, zgaduj dalej. - Puściła mu oczko i oparła podbródek na dłoni, przyglądając się chłopakowi. W tym momencie gdzieś zza rogu wyszedł ten szalony sprzedawca kwiatów i uważnie obserwował otoczenie. Tak, jakby kogoś szukał. Ups, czyżby to nie były monety? - Patrz, kto idzie. - Powiedziała cicho i uniosła wyżej brwi, a na jej twarzy zawitał łobuzerski uśmiech. - Lepiej usiądź bokiem i patrz na mnie, bo obawiam się, że fanty, które mu dałam, to zwykłe indyjskie pamiątki. A nie chcemy kłopotów, prawda? Mam dosyć tego gościa. - Mówiąc to, obróciła się w stronę chłopaka i posłała mu baczne spojrzenie, a kiedy odgadł, z jakiego kraju pochodzi Leilii, klasnęła w dłonie. Zanim jednak powiedziała cokolwiek, rozejrzała się jeszcze dookoła, ale nadpobudliwy sprzedawca kwiatów zniknął już gdzieś za rogiem zapewne. Skierowała więc swój wzrok na Chance'a. - Bingo! - Uśmiechnęła się szeroko. Bystry jest, skoro wychwycił jej podpowiedź. Wierzcie, lub nie, ale nie każdy potrafi z takich podpowiedzi korzystać! Kiedy wyznał, że rzadko wyjeżdża z Wielkiej Brytanii, zmarszczyła brwi i przechyliła lekko głowę, ale nie chciała pytać, dlaczego. W końcu niektórzy po prostu nie lubią opuszczać swojego kraju, a inni nie mają takiego komfortu finansowego, który bywa drażliwym tematem. A ona nie lubi drażliwych tematów, dlatego uśmiechnęła się tylko szeroko i rzuciła wesoło. - Zapraszam do siebie. - Wykonała charakterystyczny ruch brwiami. To znaczy, dwa razy uniosła je to do góry, to w dół. - Pokażę Ci Tallinn. Piękne miasto z dostępem do morza. - Westchnęła cicho, jakby przypominając sobie ojczysty kraj, po czym wzruszyła ramionami. W gruncie rzeczy, ona nie była do Estonii specjalnie przywiązana. Nigdzie nie czuła się, jak w domu, choć naprawdę lubiła Tallinn. Może to dlatego, że jest, jak to się mówi - niespokojnym duchem? Który woli wędrować i włóczyć się, niż zostać gdzieś na stałe? Być może. Ach, nieważne. - Skoro Hogwart, to tak, mogę wydawać się Tobie znajoma. - Pokiwała głową na potwierdzenie swoich słów. - Przyjechałam na Sfinksa w tym roku. Wcześniej uczyłam się w innej szkole... Ale u was jest całkiem fajnie, wiesz?
Nie wiedział o co dziewczynie chodzi, dopóki nie spojrzał w stronę uliczki. Zaraz jednak odwrócił głowę w przeciwną stronę tak, że twarzą zwrócony był w stronę Lei. Nie chciał by facet ich zauważył, bo miał już dość wrzeszczących hindusów na jeden dzień. Ten facet dostarczył mu już ich pełną dawkę, więc zrobiłby wszystko by tylko ominąć powtórkę z "rozrywki". Na szczęście dla nich mężczyzna szybko zniknął za rogiem. Chłopak rozluźnił się nieco, zaciągając się ponownie papierosowym dymem. Odwzajemnił uśmiech, gdy dziewczyna oznajmiła, że zgadł. No, może nie każdym udaje się wyciągnąć wskazówki z dalszego dialogu, ale akurat ta dla niego była bardzo oczywista. Jednak nie zaprzeczy, że ta zgadywanka nie sprawiła mu przyjemności, bo sprawiła. - Dziękuję za zaproszenie - odpowiedział. - Jeśli będę mieć szansę gdzieś pojechać to na pewno Tallinn będzie pierwsze na liście - zaśmiał się. Lubił swój kraj takim, jakim był. I jego stolicę także, bo wiązał z nią wiele wspomnień. No, niekoniecznie zawsze dobrych i do podzielenia się z innymi, ale z pewnością wyjątkowych. W końcu większość swojego krótkiego życia tam spędził, więc jasne było, że Londyn będzie bliski jego sercu. Aczkolwiek mógłby on być "bliski" w jakimś złym sensie, ale Chance nie należał do osób, które wszystko widziały w ciemnych barwach i w każdej sytuacji doszukiwały się jakichś spisków czy innych temu podobnych rzeczy. Czyli jednak spotkał ją kiedyś! No, nie rozmawiali wcześniej ze sobą, bo by to pamiętał, ale jednak nie wydawało mu się, że skądś zna jej twarz. To miło, że znowu spotkał kogoś z Hogwartu, bo choć wielu uczniów wzięło udział w tej wycieczce, to jednak okolica była spora i nie zawsze trafiało się na kogoś ze szkoły. - Naprawdę? I miło mi słyszeć, że ci się u nas podoba - odpowiedział. - A jeśli z Estonii to... Stavefjord? Mam rację? Powiedź, jeśli się pomyliłem, bo nie jestem dobry w pamiętaniu nazw tych wszystkich szkół - uśmiechnął się lekko.
- Trzymam Cię za słowo! - Powiedziała i pogroziła mu palcem, żeby wiedział, że jeśli nie dotrzyma słowa, czeka go coś baaardzo złego! Już Leilii o to zadba. Uśmiechnęła się natomiast szeroko, kiedy podał nazwę jej poprzedniej szkoły. Bystry koleś. Wciągnęła dym do płuc, po czym pokiwała twierdząco głową. - Warto go dotrzymać, nie zawiedziesz się. Pokażę Ci też laboratorium ojca, jak będziesz chciał. Wiesz, on jest chemikiem. Prowadzi badania nad różnymi substancjami. Mugolskimi oczywiście. Świetna sprawa, spędziłam całe dzieciństwo, przyglądając się tym jego doświadczeniom. - Spojrzała na niego z uśmiechem, jakby obserwując reakcję Gryfona. - Tak, Stavefjord. - Zamyśliła się na chwilę, po czym dodała. - Też mi się w tamtej szkole podobało. Zamiast domów mieliśmy wydziały, wiesz? Byłam na leczniczym. A jak przyjechałam tutaj, to byłam bardzo ciekawa wyboru Tiary. A Ty, z jakiego jesteś domu? - Uniosła wysoko brwi i przez chwilę zastanowiła się, czy właściwie mogłaby trafić gdzieś indziej, niż do Ravenclawu? Gryfoni stawiali przyjaźń na szczycie hierarchii wartości, czyli Leilii odpada już na wstępie. Do Hufflepuffu też nie bardzo, no bo nie jest tak lojalna, Slytherin... Ze swoim sprytem i ambicjami mogłaby tam ostatecznie trafić, ale była mugolskiej krwi, więc to by ją z pewnością wykluczyło. Do domu Roweny natomiast, pasowała idealnie, a przynajmniej tak jej się wydawało. - Skąd wiedziałeś, że Stavefjord? To znaczy, ogarniasz te przynależności krajów do szkół? - Posłała mu pytające spojrzenie, po czym utkwiła swój wzrok gdzieś w przestrzeni. - A właściwie, skąd się tu wziąłeś? To znaczy, tam, koło kwiaciarni? Chciałeś kupić kwiatka? - Milion pytań, czy to czasami nie przytłacza? Leilii się nad tym nie zastanawiała, naprawdę. Ona po prostu c h c i a ł a wiedzieć.
Przyłożył dłoń do piersi i kiwnął głową, potwierdzając swoje słowa. Oczywiście, że dotrzyma! Akurat w tej kwestii to nie można było mieć wątpliwości, bo chłopak nie był typem, który od tak sobie rzuca słowa na wiatr. Co prawda czasem zdarza mu się nie wypełnić danej obietnicy, ale nikt nie jest święty, czyż nie? A Chance tym bardziej. Miał więc nadzieję, że może kiedyś - może w najbliższym czasie albo trochę później - będzie mieć szansę odwiedzić Estonię. I zobaczyć ten kraj na własne oczy. - No, to rzeczywiście musi być bardzo ciekawe - zainteresował się. Nie był z pewnością typem kujona, który wręcz szuka okazji do nauczenia się czegoś nowego i zapełnienia swojej pamięci masą niepotrzebnych informacji, ale Chance był od zawsze ciekawy świata. Czy to tylko chodziło o wymknięcie się wieczorem przez okno z pokoju, czy też wycieczkę do zoo - lubił odkrywać nowe rzeczy. Mimo to nie miał w sobie zbyt wiele zapału do nauki, toteż oceny miał takie jakie miał. Przeciętne, czasem trochę lepsze z kilku szczególnych przedmiotów, ale nigdy nie wybijał się ponad przeciętną. Bo po co? Nie miał w sobie takiego zapału ani aspiracji, nikt mu ich nie zaszczepił ani on sam ich nie nabył. - Gryffindor - nie mógł powstrzymać uśmiechu. Dziewczyna zadawała tyle pytać! - A ty? Sam nie wiedział jak to się stało, że trafił do tego domu. Zanim założył Tiarę na swoją głowę, słyszał dużo o domach w Hogwarcie i charakterach, jakie powinni mieć uczniowie do nich przynależący. W końcu dzień, w którym wybierano im dom był jednym z najważniejszych dni w historii ich edukacji w Hogwarcie, jeśli nie najważniejszym. Nigdy nie uważał, że w stu procentach pasuje do reszty Gryfonów, w sumie to nie uważał, że idealnie pasuje do któregokolwiek domu. Był dość specyficznego charakteru. - Nie bardzo - zaśmiał się. - Kiedyś słyszałem tę nazwę. I kilka innych, ale pamiętam chyba tylko ze cztery maksymalnie. Chyba że pamiętam je z błędami - powiedział, bo tak mogło być, w końcu mógł się przesłyszeć, bo nie każdy ma talent by od razu złapać i zapamiętać wszystkie nazwy tak, jak one brzmieć powinny. - A Stavefjord kojarzyło mi się z czymś zimnym, ale duże prawdopodobieństwo było, że to jakieś skandynawskie. Nie wiem, strzelałem. Tyle uczniów z wymiany szkół spotkał na swojej drodze albo przypadkiem usłyszał strzępki ich rozmów, że coś tak zapamiętał. Zwykle mimo woli. Kto by wiedział, że ta wiedza mu się kiedyś przyda! - Nie, po prostu się przechadzałem - odpowiedział, ale po chwili jeszcze dodał: - Szczerze to się trochę pogubiłem w tych uliczkach i akurat trafiłem na ciebie.