Jedna z licznych, bardzo wąskich alejek, jakie łączą całe Alaveli ze sobą. Ci, którzy znają ów miasto, często z nich korzystają jako z drogi na skróty, Ci którzy zaś są turystami, niejednokrotnie gubią się w podstępnym labiryncie zakamarków.
Maria DeTank postanowiła zwiedzić miasteczko Alaveli. Nie znała zbyt dobrze tutejszego terenu, a już szczególnie wąskich alejek, przecinających całe miasto. Nic więc dziwnego, że zgubiła się w tym całym labiryncie. Błądziła wśród uliczek już dobre dwie godziny i jak na złość nie mogła spotkać nikogo znajomego ani żadnego mieszkańca, który byłby w stanie pomóc w wydostaniu się z pułapki. Zaczynała być głodna, zapewne także zła, a słońce chyliło się ku zachodowi. Perspektywa pozostania tu na noc napawała ją strachem. Nie wiedziała, co dzieje się na uliczkach w nocy, a do tego łódki, na których mieszkali, odpływały o północy. Zrezygnowana usiadła pod kamienną ścianą, czekając na cud. Owym cudem okazał się Castiel Campbell, który również trafił w te rejony. Planował dojść zupełnie w inne miejsce, ale zgubił drogę i również nie miał pojęcia, jak opuścić to miejsce. Miał już przysiadać się do Krukonki, gdy nagle usłyszał wesołe sapanie psa. Kundel trzymał w pysku świeże kwiaty ze straganu, a Castiel rozpoznał w nich te, które go uczulały. Maria zaś zerwała się jak poparzona, gdy pies podbiegł do niej, chcąc przywitać wylewnie. Oboje zaczęli kichać i czuć, że uczulenia dają o sobie znać. Pies jednak wydawał się obeznany w terenie i wyglądało na to, że chce zaprowadzić zagubionych do centrum miasteczka.
Zaczyna ktokolwiek z Was. Pierwsza osoba rzuca kostką. parzysta - podążacie za psem i męczycie się z uczuleniem nieparzysta - zostajecie na miejscu i szukacie drogi na własną rękę Miłej gry!
Wszystko było świetnie, wręcz genialnie. Idealnie, można by rzecz. Była na wakacjach w Indiach! W Indiach, w życiu by nie pomyślała, że tutaj się znajdzie, a jednak była tam. Preston nie bardzo dawał jej się we znaki, zajmując się tym, co zawsze, czyli sobą samym, a Penny zniknęła gdzieś. Nix nie była nawet pewna, czy przyjechała do Indii. Nie interesowała się tym, chciała skupić się na sobie i to robiła. Impreza w klubie zapowiadała się naprawdę fajnie. Wszak w końcu będzie miała okazję poznać trochę bardziej Leonarda, a nie ukrywajmy chciała tego. Poza tym nadal czuła się źle, ze nie znalazła go na tej gryfońskiej imprezie. Miała zamiar odpokutować to teraz i nawet z nim zatańczyć, skoro tak tego chciał, chociaż ona sama uważała taniec za zło ostateczne i tańczyć w ogóle nie umiała. Dostała też do ręki drinka, którego dostała od chłopaka a rozmowa ich kręciła się wokół wszystkiego normalnie i Nix miała wrażenie, że będą potrzebować więcej niż jednej nocy, by to wszystko obgadać. I gdy wydawało się, że lepiej być nie może do klubu jakimś cudem wdarła się sowa. Sowa, której Nix wcześniej na swoje oczy nie widziała. I jak się potem okazało, lepiej, gdyby na swoje oczy nigdy jej nie zobaczyła. Owa sowa podleciała prosto do niej i usiadła na ramieniu dając jasno do zrozumienia, że list jest dla niej. Faaras wzięła list, gdy tylko to zrobiła sowa odbiła się, zostawiając zadrapanie na jej ramieniu. Zupełnie nieświadoma otworzyła list. Szklanka, którą trzymała w dłonie wypadła z niej, a usta pozostały lekko uchylone. Cały świat na około przestał jakby mieć znaczenie, a ona wpatrywała się w kartkę raz po raz czytając ją i próbując złapać oddech. Jednocześnie złapała się też baru, czując, że nogi jej zaraz odmówią posłuszeństwa. Słyszała jak ktoś zwraca się do niej po imieniu, ale choć oczy miała otwarte nic nie widziała. Było jej duszno, gorąco. Potrzebowała powietrza. Teraz. Szybko. Odwróciła się więc na pięcie i pognała przez tańczący tłum do wyjścia. Wypadła na ulice i skręciła w prawo, po to, by zaraz skręcić w lewo i potem znów wa razy w prawo. Dopiero gdy dźwięki muzyki przestały do niej dochodzić zatrzymała się, uświadamiając sobie, że dobiegła do jakiejś alejki. Nie wiedziała jak z niej wrócić, ale nie miało to znaczenia. Oparła się o zimne kamienie. I spróbowała wziąć oddech w płuca, które ją niemiłosiernie kuły. To nie mogła być prawda. To musiał być jakiś chory żart.
Dla Leonardo też był to jeden z ciekawszych wieczór, przynajmniej od kilku ostatnich tygodni. Mimo tego, że był w Indiach, to wieczory spędzał z reguły w łodzi, odsypiając. Postanowił sobie w duchu, że zwiedzi jak najwięcej rzeczy w dzień, co też zrobił. Prawie wszystkie atrakcje przeznaczone dla turystów w postaci uczniów z Hogwartu miał już dawno obeznane. Nie masz przewodnika, a chciałabyś wybrać się w jakieś cudowne i nieznane miejsce, jednocześnie nie płacić fortuny? Idealnie trafiłaś! Leonardo Taylor Björkson oprowadzi Cię za darmo i do tego umili Ci zwiedzanie swoimi wesołymi anegdotkami o tym, co spotkało go w tych miejscach po raz pierwszy. Chociaż nigdy wcześniej nie był w Indiach, głęboko zastanawiał się nad tym czy w przyszłości tu nie zamieszka. Jakie to cudowne miejsce! Wszystko wydawało się takie cudowne, rozmawiali, pili i chłopak nie czuł się tak swobodnie już od jakiegoś czasu. Nagle to Phoenix przyleciała sowa. Dziewczyna czytając list momentalnie stała się blada, a trzymana przez nią szklanka wylądowała na ziemi. Chwilę później Gryfonka biegła w stronę wyjścia, nie zwracając uwagi kompletnie na nic. O cholera, to nie może być nic dobrego, prawda? Niemożliwym jest, żeby na dobre wieści reagować w taki sposób. Co się do cholery stało? Powinienem za nią pobiec czy dać jej odrobinę prywatności? Chciałbym być sam, jeśli dowiedziałbym się o czymś strasznym, ale to dziewczyna i.. może ona potrzebuje towarzystwa? Poza tym - jest noc, do cholery. Jeśli w panice pobiegnie gdzieś, skąd nie będzie potrafiła wrócić? Nie, muszę za nią pędzić. Z takimi myślami Björkson ruszył w stronę wyjścia, rzucając Toby'emu przepraszające spojrzenie. Nie wiedział czy tamten także postanowi iść za swoją przyjaciółką, jednak zrezygnował całkowicie z przejmowania się jego reakcją i pognał za Gryfonką, starając się nie stracić jej z oczu wśród tłumu. Wreszcie udało mu się ją dogonić i złapać za ramiona, odwracając delikatnie w swoją stronę. Ścisnął odrobinę mocniej, na wypadek, gdyby dziewczyna chciała się wyrwać i spojrzał na nią, na pewno zszokowany i może odrobinę przestraszony? - Hej, co się stało? Spokojnie, możesz mi powiedzieć. Na pewno nie jest to coś, z czym nie będziesz potrafiła sobie poradzić, jestem tutaj, cały czas. Jeśli chcesz porozmawiać, to chętnie Cię wysłucham, jeśli pomilczeć, to także jestem. Tylko nigdzie mi nie uciekaj, w takim stanie nie puszczę Cię samej - wymamrotał, odsuwając się od dziewczyny o krok i stojąc naprzeciwko, z zakłopotaną miną. Chciał, żeby mu powiedziała, właściwie liczył na to, że mu się zwierzy. Nie mógł jej jednak do niczego zmusić - to wszystko było jej wyborem.
Nixi sprzed roku daleko i szybko by nie pobiegła. Właściwie to pewnie zmęczyłaby się po stu metrach, bo jej tusza nie pozwoliłaby na jakieś dłuższe wycieczki. Tamta dziewczyna była jednak już zakopana głeboko i daleko. Teraz Nix przyzwyczajona do biegania mogła pokonywać dłuższe dystanse. Także zanim zatrzymała się przebiegła spokojnie z kilometr. Miała nadzieję, że nikt za nią nie pobiegnie. Myliła się jednak, Leo postanowił nie zostawiać jej samej. Może to i dobrze? Nie była do końca pewna. Sama nie była dziś już niczego pewna. Miała wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, a jest jednym z jej koszmarów. Chłopak złapał ją za ramiona i próbował zwrócić na siebie jej uwagę. I pomimo, że Nix patrzyła na niego jej wzrok był nieobecny, a ona wyłapywała zaledwie pojedyncze słowa. Nie miała siły mówić. Nie chciała mówić. Ba, nie mogła nawet. Bo jak do tej pory wszystko wydawało jej się jakimś skretyniałym żartem. Zamiast więc odpowiadać podała list Leonardowi, a sama oparła się o ścianę w alejce. Czuła, że coś musi ją powstrzymywać inaczej zapadnie się w głęboko, tak, że nikt ją nie odkopie i nie wyciągnie.
//przepraszam, nie mam weny na to, ale potem może będzie lepiej więc wybacz mi ten króciak