Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nie była przekonana, czy gajowy będzie uszczęśliwiony faktem, że uczniowie i studenci przetrząsają jego chatkę w poszukiwaniu jakichś głupich składników. W ogóle nie rozumiała, jak się mógł zgodzić na taki układ, ale niech tam, w końcu to nie jej sprawa, mimo że czuła się co najmniej niezręcznie, rozglądając się po czyimś mieszkaniu pod jego nieobecność. Trudno, trzeba pozbyć się skrupułów i wykonać zadanie. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła Włos Testrala znajdujący się w garnku nad palnikiem. Odetchnęła z ulgą- była bliżej końca zadania. Jeszcze tylko sięgnie i... w tej chwili z piecyka wyleciały jakieś małe, czarne potworki i rzucił się na zaskoczoną Isolde, która miała na szczęście tyle przytomności umysłu, że chwyciła potrzebny składnik i rzuciła się do ucieczki, wymachując rękami i zastanawiając się, co za licho. W tym momencie poczuła ostre jak szpilki ząbki wbijające się w jej ucho i ręce. Krzyknęła i zaczęła opędzać się od małych paskud, mając tylko nadzieję, że nie są jadowite. CO TO W OGÓLE BYŁO?
Szatynka szła powolnym krokiem z naburmuszoną miną w stronę Chatki Gajowego. Głupie eliksiry! Głupie egzaminy! Głupie egzaminy z eliksirów! Chciała wrzeszczeć ale nie mogła. Zajęcia grupowe i do tego mamy szukać jakiś głupich składników W tej durnej chatce będzie mogła szukać godzinami. No ale cóż, trzeba to zdać. Przyspieszyła ,żeby mieć już to wszystko za sobą. Z daleka było już widać chatkę i było to najbrudniejsze miejsce jakie w ogóle widziała. Muszę tam wejść? - Piszczała jej podświadomość. Weź się w garść! Z zdegustowaną miną weszła do chatki. Szczęka jej opadła gdy zobaczyła jak dużo osób było w środku. Na szczęście szybko wypatrzyła składnik, którego nikt inny nie zauważył. Był to słój z sproszkowanym pazurem Gryfa. Jest lepiej niż przypuszczałam! Podeszła do szafki za, którą utknął słój. Szarpała ale nie mogła go wydostać. Musiała kogoś poprosic o pomoc. Nie! Wahała się ale w końcu zdobyła się i zapytała dziewczynę stojąc obok niej. Była Gryfonką, bodajże o imieniu Isolde. Właśnie przestała się siłować z czarnymi stworkami, które wyleciała z garnka. W dłoniu dumnie trzymała włos testrala. Szatynka podeszła do niej. - Widzę ,że już znalazłaś składnik. Proszę, czy pomogłabyś mi to wydostać? - Niewinnie wskazała na uwięziony słoik. Była tak naburmuszona ,że postanowiła być nawet miła dla Gryfonki. Gryfonka pomogła Tiffany. Nie wyglądała na zadowoloną ale to zrobiła. - Dziękuje. - Bąknęła Tiff i szybko wyślizgnęła się z chatki, dumnie niosąc w dłoni słoik z sproszkowanym pazurem Gryfa.
najpierw było 2 i 3, pozniej 6 i 3 i wreszcie 5 i 1
To nie był dobry dzień, nienienie, nie dla Curtis, która nie dość, że spóźniła się na zajęcia, to jeszcze została wysłana do chatki gajowego, która przecież była na zewnątrz - bo chociaż w zamku nie panowała przytulna atmosfera, to mimo wszystko teraz trzeba było wyjść na ziąb i otulić się lichym sweterkiem. Co za poświęcenie dla tych egzaminów! Drużyna żółtych górą! Juvinall umówiła się z Aaronem, że on odwiedzi szklarnie, bo Alan jak szalony wyrwał się do zwiedzenia lokum Elenki... Curtis zachodziła o głowę, kimże była ta Elenka, skoro Howett leciał do niej jak na skrzydłach. Elenka Zaskarbię Sobie Twoją Miłość Nożem Do Sera. Oj tak. W każdym razie zdeterminowana Juvinall, łypiąc groźnie do tych nieszczęśników, którzy niezwykle tłumnie zebrali się na tak małej powierzchni. Udało jej się jednak dostrzec włos testrala i ignorując dość bolesne skojarzenie, rzuciła się po niego - niestety dokładnie w tym samym momencie, w którym rzucił się po niego inny uczeń. W efekcie Curtis zaklęła głośno, bowiem włos znikł jej z oczu! To samo stało się niestety z piórem żmijoptaka... dopiero kiedy Curtis zauważyła pazur gryfa, poszło jej trochę lepiej, chociaż... feralność owego dnia znów dała o sobie znać! Słoik z pazurami rozbił się i chociaż Juvinall zdążyła porwać jeden ze składników, to niestety wylała na siebie tę dziwną, śmierdzącą maź, w której zamoczone był pazury. I gdyby nie fakt, że z szaleńczym zaangażowaniem próbowała pozbyć się z siebie resztek tego kleju, uznałaby, że to, iż maź do złudzenia przypomina żrący kwas, tak często używany przez mugolskich psychopatów w jej opowiadaniach, jest zabawne. Boki zrywać. Szkoda, że substancja jednak nie była ciekła, co poskutkowało tym, że Curtis została przyklejona do podłogi! Z początku i to ją rozśmieszyło, bo czyż właśnie nie znalazła sposobu na idealne więzienie ofiar w opowiadaniach? - Glacius! - za pomocą różdżki zamroziła swoją maziowatą pułapkę, którą po kilku minutach ciężkich starań udało jej się stłuc, uwalniając nogi. Wybiegła zatem z chatki, z pewną ulgą wracając do zamku.
Dzień był cudowny! Już od rana myślała co by tu zrobić by sprawić go naprawdę wesołym. Choć w sumie jak wszyscy wiedzą z panną Glaber zawsze jest wesoło, więc ja nie wiem po co ona się stara. Jednakże już wczoraj krążyła po Hogsmade w poszukiwaniu klamotów typu ślicznie pachnące świeczki, kwiaty czy olejki. Wszystko, by tak jak powiedziała Clementowi uczynić ten wieczór naprawdę wyjątkowym. W końcu nie miała zwyczaju puszczać słów na wiatr. Dodatkowo bardzo za nim tęskniła. To spotkanie było dla niej niczym powiew wiatru w upalny dzień. Dawało jej jakąś nową siłę, której nie chciała w sobie dusić. Dawała jej upust nawet w takich małych gestach jak chusteczka w dzbanku. Bo przecież ta chwila się już nie powtórzy, więc czemu nie sprawić, by dla kogoś była wyjątkową, tą jedyną i niezapomnianą? Zastanów się, to wcale nie takie trudne jak się na pozór wydaje. Wystarczy włożyć w to trochę serca, dosypać gwiezdnego pyłu, zakręcić się w okół pasu Oriona, po czym wrócić do domu na kolacje. Zwykłe takie dyrdymały, którymi zwyczajny człowiek nie zawraca sobie głowy. Nawet te listy, którymi gaja zasypywała Clementa... To tez takie promyczki w słońcu naszego życia. Coś co po jakimś czasie pozwala nam spokojnie zasnąć z przeświadczeniem, że ktoś, gdzieś o nas myśli i tak jak my chce już znaleźć się przy ukochanym 36,6. Co ja ci to jednak będę tłumaczyć? Na pewno masz na ten temat do powiedzenia o wiele więcej! Gdyby nie to, że Gaja zawsze jakoś sprawnie dobierała ubrania, to pewnie by sprzed szafy nie wyszła do jutra. Wyciągnęła jednak jakąś zgrabną, krótką, czerwoną sukienkę, w której wyglądała prawie jak czerwony kapturek z jakiegoś filmu dla dorosłych, po czym zarzuciła na to szarny sweterek. Na nóżki oczywiście ciemne rajstopki, bo przecież z gołymi nogami to nabawiłaby się takiego przeziębienia, że żadne negocjacje z chorobą by nie pomogły, a i Clement w innym typie dyskusji mógłby mieć spory problem. Z uśmiechem więc panna Glaber minęła tak dobrze sobie znaną bramę szkoły, by po niedługim czasie znaleźć się przed chatką gajowego. Choć pogoda była piękna, bo tylko wiatr wiał, a przymrozek był taki dość znośny, to jednak nie wyobrażała sobie spędzić tam chwili dłużej odstawiając jakieś upojne tańce radości. Zapukała więc, po czym poczekała na swojego księcia z bajki.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement czuł coś na kształt tremy, choć nie potrafił dokładnie powiedzieć, dlaczego. Przecież Gajka wcale nie była jedną z tych kapryśnych niewiast, które oczekując noszenia na rękach i tych drobnych gestów wiernopoddańczych, które utwierdzały je w przekonaniu, że są absolutnie cudowne i nie muszą robić nic, by zachwycać swojego wybranka. Cóż, ona naprawdę nie musiała się specjalnie starać, żeby zupełnie zawładnąć jego sercem, myślami... wszystkim. Ale to było w niej, wcale nie musiała się zmieniać, bo kochał ją dokładnie taką, jaką była, bez żadnych ulepszeń, bez żadnych póz i zagrywek. Kochał jej prawdziwość. A jednak był na swój sposób skrępowany, zerkał co chwilę na zegarek, nie mogąc się jej doczekać, poprawiając nerwowo róże, które potraktował specjalnym zaklęciem, dzięki któremu nie więdły, mimo że nie wstawił ich do wody. Leżały to tu, to tam, nadając chatce wyjątkowy nastrój, choć wciąż nie taki, jaki Clement by sobie wymarzył, żeby uczcić ten dzień z panią swojego serca. W ramach porządków, wyrzucił wszystkie zwierzęta na dwór - Rob Roy miał własną budę, do której przygarnął Ostroszpona, zresztą było dosyć ciepło, więc nie musiał się martwić, że specjalnie zmarzną. Sam ubrał się nieco staranniej niż zazwyczaj, no dobrze, znacznie staranniej. Nawet kupił na tę okazję nową, błękitną koszulę, chociaż sprzedawca musiał się nabiedzić z zaklęciami, zanim dopasował ją do potężnej sylwetki gajowego. Miał nawet nowe dżinsy! Na krawat się nie zdobył, ale zawiązał na szyi czarną jedwabną chusteczkę, a brodę elegancko przystrzygł. Czego nie robi się dla ukochanej kobiety! Pół dnia spędził na próbach ugotowania spaghetti - nigdy nie był mistrzem kuchni, ale był wytrwały i potrafił dążyć do celu, nawet jeśli ten wydawał się odległy o całe lata świetlne. W końcu gdzieś przy szóstej paczce makaronu osiągnął upragniony efekt, choć z pewnością mogłoby być jeszcze lepiej. W maleńkim aksamitnym pudełeczku, ukrytym w wewnętrznej kieszeni marynarki (bo kupił też marynarkę!), spoczywała maleńka papuga-wisiorek, rzecz jasna magiczna! Na deser przygotował tiramisu... no dobrze, nie przygotował, kupił, bo przez to spaghetti nie starczyło mu na nic czasu, ale liczą się chęci! W momencie, kiedy Gaja zastukała do drzwi, Clement po raz kolejny sprawdzał, czy wszystkie róże leżą tam, gdzie leżeć powinny, czy łóżko jest ładnie zasłane nową kapą i czy spaghetti aby na pewno nie jest ani za miękkie, ani za twarde. Jednak nie, było idealne. Słysząc pukanie, zapalił szybko świeczkę stojącą na środku stołu, spojrzał na to wszystko krytycznie i pognał do drzwi, by już po chwili trzymać w ramionach swoją ukochaną Gajeczkę, która wyglądała naprawdę zjawiskowo. Zamiast cokolwiek powiedzieć, złapał ją na ręce, całując mocno w usta i wnosząc do chatki. Jego zarośnięte, zwykle surowe oblicze pojaśniało. Nogą zatrzasnął drzwi i w końcu, co prawda bardzo niechętnie, postawił Gajkę na ziemi. - Wyglądasz... prześlicznie. Zawsze wyglądasz prześlicznie, ale dzisiaj wyglądasz szalenie... elegancko i pociągająco - zamruczał, całując płatek jej uszka i napawając się słodkim zapachem jej skóry. - Tęskniłem...
Trema? Na szczęście Graber to zjawisko nigdy nie groziło, zawsze zbywała je myślą, że przecież życie pójdzie dalej nie ważne jaką gafę walnie. Choć lubiła wiedzieć, że wszystko jest w miarę poukładane i nie będzie musiała niczego odkręcać kolejnego dnia. Choć z niektórych rzeczy nie zdawała sobie sprawy, jak na przykład ta, ze jej wygląd przyciągał bardziej jej ukochanego niż to spagetti i pewnie romantyczny wieczór będzie iść im jeszcze trudniej prowadzić niż pierwsze spotkanie. Z drugiej strony już trochę się do siebie przyzwyczaili, do ciepła swoich uścisków i pocałunków, więc jestem dobrej myśli. Najwyżej Gaja będzie go karmić, by utrzymać urok tego wieczoru i nie dać się za szybko ponieść emocją, które jak wiemy potrafią wiele zagmatwać. Teraz jednak była wręcz wniebowzięta, gdy wnosił ją do domu. Taka miła niespodzianka, której w żadne sposób się nie spodziewała. Jak widać, to dziwne podejście do cieszenia się chwilą jest zaraźliwe i ma nieziemskie działanie na Wellingtona. To również dodawało skrzydeł pani astronom, rozlewając po ciele najprzyjemniejsze ciepło miłości, którego nie dało się przetworzyć na nic innego jak czuły pocałunek. Gdy jednak odłożył ją na ziemie, zaczęła zastanawiać się gdzie to całe życie, jakie towarzyszy tej uroczej chatce. Przecież dla niej widok psiaka czy małego hipogryfa w świetle świec jest cudownym, niepowtarzalnym i wręcz niezapomnianym widokiem. A właśnie, ŚWIEC! Bo cała chatka wyglądała bajecznie. To nie prawda, że brakowało jej czegoś. Co najwyżej w jego krytycznym spojrzeniu mogło tam brakować jej. Reszta była jakby zaklęta, mamiąc swym urokiem. Rozejrzała się, a szczęka lekko opadła jej na dół. Przyglądała się wszystkiemu z zachwytem, wiedząc, że to właśnie dla niej. Nie, nie spodziewała się taki starań z jego strony. Kto by pomyślał, że jeden dzień może wywrócić wizerunek tego miejsca do góry nogami. - Łał... - Zacięła się na ostatniej literze, po czym dalej patrząc gdzieś w przestrzeń mówiła.- Jak tu pięknie. Zupełnie, jakby jakiś amor sfrunął z nieba specjalnie dla mnie i udekorował to miejsce niczym w niebie - Z tego amoku wybiły ją dopiero słowa mężczyzny. Spojrzała na niego. No jej mówi, że dobrze wygląda? Chyba siebie w lustrze nie widział! Po nim tym bardziej by się tego nie spodziewała. Życie zmienia ludzi, mówię ci, niebywale!- Dziękuje. Ty też wyglądasz świetnie! Przyda ci się jednak do tego to! - Powiedziała z lekką nutą radości, dalej jeszcze przeżywając piękno otaczającej jej rzeczywistości. Otrząsnęła się jednak, a z torebki wyciągnęła prezent. Znalazła go w Hogsmade, a znając zamiłowanie gajowego do smoków, postanowiła właśnie to sprawić mu na świętego Walentego. Zdziwiony? To dobrze!- Proszę. Wiem, ze nie za często będziesz z tego korzystał. Kocham cię - Powiedziała zdecydowanie za szybko, trochę zakłopotana. No cóż, tak bardzo chciała, by Clement podzielił jej entuzjazm do tego prezentu. Ne będzie go jednak do niego zmuszać.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement, widząc zachwyt na twarzy Gai, urósł o kolejne kilka centymetrów, więc teraz musiał być naprawdę gigantyczny. To prawda, kosztowało go to sporo wysiłku i czasu, ale jak widać - było warto. Naprawdę chciał, żeby te Walentynki były niezapomniane dla nich obojga, chciał pokazać, że mu zależy i że nie zamierza spocząć na laurach, tylko dlatego że Gaja odwzajemnia jego uczucie. Sam nie był zbyt dobry w mówieniu o miłości, choć i tak robił to zdumiewająco często, dlatego wolał pokazać, dać namacalny dowód tego, jak bardzo mu na niej zależy. Urocze, prawda? Gdyby mógł, wcale nie wypuszczałby jej z uścisku, bo za bardzo lubił czuć ciepło jej drobnego ciała, delikatny zapach, który mącił mu w głowie. Za bardzo lubił czuć jej oddech, owiewający jego szyję, i bicie serca. Ojej, ona też coś dla niego miała! Uśmiechnął się do niej czule i roześmiał się, widząc, że Gajka naprawdę się postarała - krawat ze smokiem, tego jeszcze nie było. - Jest świetny, dziękuję... chyba zacznę nosić krawaty - Pocałował ją w usta, przytulając do siebie, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał jej otwarte pudełeczko, w którym znajdował się kolorowy wisiorek w kształcie papugi. Wyglądała jak żywa, poza tym miała magiczne właściwości. - To taki drobiazg... jeśli szepniesz jej "mów", to powie... a, zresztą sama sprawdź - powiedział z uśmiechem, zapinając naszyjnik na jej smukłej szyi i całując przy tym delikatnie w kark. Kiedy Gajka spełniła jego prośbę, papuga ożywiła się na moment, zatrzepotała skrzydłami i bardzo wyraźnie, głosem Clementa powiedziała: Kocham cię najbardziej na świecie i zawsze będę cię kochał. Jesteś moją szczęśliwą gwiazdą, która rozświetliła mi życie. Bez ciebie nic nie ma sensu. Wellington poczuł nagłe zakłopotanie, odchrząknął cicho, obejmując ją od tyłu w pasie i ciesząc się, że nie widzi jej miny, a ona jego. Był w pewien sposób wzruszony, miał wrażenie, że cała jego skorupa się rozpada, a on i jego uczucia pozostają bez osłony. To było dobre, ale dziwne. Dawno zapomniał, jak to jest. - Ja ciebie też kocham... - zamruczał cicho, wtulając twarz w jej włosy i mając poczucie zupełnego odrealnienia. Jakby przez całe życie szukał właśnie jej, jakby to ona była brakującym elementem jego samego. Po chwili uśmiechnął się i wypuścił ją z objęć. - Zrobiłem spaghetti. Mam nadzieję, że to przeżyjemy, bo żaden ze nie mistrz kuchni... ale zrobiłem, co mogłem - zastrzegł, ujmując ją za rączkę i prowadząc do stołu. Zadbał nawet o jakieś dobre czerwone wino. Elegancko podsunął jej krzesło, a potem zajął się nakładaniem parującego makaronu i sosu. Pachniało wcale nieźle! Te sześć prób na coś się zdało!
Bo Gaja nie miała jak przygotować chatki, jedzenia, zrobić jakiegoś olśniewającego wrażenia. Miała jedynie swoje dziwne, spontaniczne pomysły i uśmiech na twarzy, którym mogła się z nim dzielić w nieskończoność. Ogólnie jednak byli dla siebie tacy słodcy, tacy w sobie zatraceni, tak bardzo się starali, że aż się uśmiech na buźkę nasuwa. Choć nie zdawali sobie sprawy, że chyba najprzyjemniejszym sposobem spędzenia tego wieczoru byłoby siedzenie w ciągłym uścisku na jakimś fotelu czy kanapie, a nie koniecznie jedzenie. Clement tak się na pracował, ze głupio by było zmarnować włożoną prace w obchody walentynek. Ach, szkoda, że ten pocałunek nie trwał dłużej, w końcu Gaja była tak przejęta tym wszystkim, ze skutecznie w tym subtelnym złączeniu ich ust mogłaby odnaleźć zapomnienie. Tym czasem jednak patrzyła, jak wyciąga pudełeczko, jak pokazuje papugę, po czym swoimi ciepłymi, ale dość szorstkimi dłońmi zapina maciupkie zapięcie łańcuszka. Z takim wzrokiem w tak matowym świetle i precyzją mógłby zostać zegarmistrzem! Zachwyciła się wpierw jego wprawnością, a potem powiedziała te trzy magiczne litery... Następnie jednak już nie wiedziała co mówić. Nie mógł jej dać cudowniejszego prezentu niż ten naszyjnik. Przy tym ten krawat wydawał się błahostką, czymś banalnym niczym skarpetki na Boże Narodzenie. Chyba dobrze się stało, ze dała prezent jako pierwsza, bo byłoby jej tak dziwnie dawać coś mniej superkowego jako druga... Poprawmy sobie jednak humor. Liczą się chęci, nie? - Skarbie... To jest cudowne. Nawet nie wiedziałam, że jeszcze coś mnie tak kosmicznie zaskoczy ja to. Dziękuje - Powiedziała dalej szepcąc wręcz wzruszona całą sytuacją. Ten wystrój, ten prezent, a co najważniejsze on - było jak w bajce, nie wyolbrzymiając. To była ta bajka, w której nie było żadnego Kopciuszka czy Śpiącej Królewny, a oni jako głowni bohaterowie. Tworzyli własny, wyjątkowy i niepowtarzalny scenariusz, który na pewno rozczuliłby nie jedno zatwardziałe serce. Nie dziwi mnie przez to, że Clementa skorupa przemieniła się w okruszki. Gdy się odwrócił, zanim zaczął mówić, to na pewno dostał jeszcze od Gajki dużego całusa, który wyrażał te wszystkie niewyobrażalnie nadzwyczajne emocje. - Też cię kocham Misiu - Powiedziała najłagodniej w świecie, po czym słuchała go uważnie. - Spaghetti? Skoro mi je proponujesz, to na pewno jest nieziemsko dobre, mój kochany perfekcjonisto. - Powiedziała wesoło. W końcu nie od dziś wie, że ten człowiek zaaferowany i przejęty ma więcej determinacji niż cała szkoła razem wzięta. A z tym idzie energia i nagłe umiejętności, pochłonięte z otaczającej go aury. Istne szaleństwo. - Nie nakładaj jeszcze! - Powiedziała, gdy Clement zaczął się krzątać przy blatach. Z torebki wyjęła najbardziej urocze jakie znalazła białe talerze z małymi serduszkami na rogach, kieliszki, szklanki z tym samym wzorem w kształcie odwróconego stożka i sztućce zakończone sercami. Takie cuda tylko w Hogsmade na parę dni przed walentynkami! - Chyba w tym będzie wyglądać naprawdę szykownie, nie sądzisz? - Zapytała, po czym uśmiechnęła się triumfalnie. Jednak o czym nie pomyślało Słoneczko!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Może to prawda. Może potrzebują trochę czasu, żeby odkryć, że wcale nie potrzebują całej tej otoczki, jakkolwiek miłej i podkreślającej uroczystość wieczoru, by cieszyć się sobą. Jeszcze jest za wcześnie, żeby wyzwolić się od wszystkich konwenansów, może to kwestia tego, że wypadki potoczyły się tak szybko - przecież ominęli wszystkie podchody, zaloty, randkowanie i próby zwrócenia na siebie uwagi. Po prostu nagle odpowiedzieli sobie na pytanie, którego tak naprawdę nigdy nie zadawali - czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie. Może teraz muszą to wszystko nadrobić, powoli oswajać się ze sobą, z faktem, że są razem, że się kochają, że jest tak uroczo i dobrze, jak tylko można sobie zamarzyć. To prawda, napracował się, jeszcze nie do końca rozumiał, jak to wszystko będzie działać, czuł nieustanną potrzebę zapewniania Gai o swoim uczuciu, chciał, żeby wiedziała, żeby miała pewność. To, że jak podejrzewam, pani profesor nie miała absolutnie żadnych wątpliwości, to już zupełnie inna sprawa. Clement z pewnością by się nie zgodził, że prezent Gai był banalny. Może to po prostu on przesadził? Zresztą to nie był żaden nadzwyczajny naszyjnik, żadnych drogich kamieni czy czegoś takiego - zwyczajny, ładny wisiorek, odrobina magii na poziomie ucznia szóstego roku i dużo serca. A krawat naprawdę mu się podobał, choć z pewnością będzie czuł się w nim trochę niekomfortowo. - Cieszę się, że ci się podoba... - mruknął bardzo zakłopotany i bardzo szczęśliwy, po czym rozplątał jedwabną chusteczkę, owiniętą wokół szyi i spojrzał z uśmiechem na Gajkę. - Zawiążesz mi krawat? Sam niestety nie potrafię... - przyznał z zawstydzeniem. No co! Był troszkę zdziczałym Szkotem, który większość dzieciństwa i młodości spędził włócząc się po ostępach, lasach, górach... Naprawdę, najswobodniej czuł się w dżinsach, glanach i ciepłym swetrze albo flanelowej koszuli! Niesamowite, jak bardzo poświęca się dla swojej ukochanej. Zamruczał nisko, oddając pocałunek i czując irracjonalną wręcz niechęć do oderwania się od jej ust. Widząc te urocze talerzyki, bardzo pasujące do Gajki i do okoliczności, roześmiał się pod nosem i pokręcił głową. Ucałował ją delikatnie w to miłe wygięcie szyi, miejsce, gdzie zapach rozgrzanej skóry był wyjątkowo intensywny i uzależniający. - Jesteś niesamowita. Cantus Musica - szepnął, wykonując nieznaczny ruch różdżką, dzięki czemu w całej chatce zaczęła rozbrzmiewać jakaś delikatna, romantyczna muzyka, pewnie zbliżona do jazzu. Och, Clement taki doskonały w organizowaniu randek! - Ale nie licz, że porwę cię do tańca, bo jestem w tym okropny... - roześmiał się cicho, nakładając na talerze parujące spaghetti z aromatycznym sosem, a potem nalewając do kieliszków wino. Usiedli, a Clement przez dłuższą chwilę nie mógł znaleźć właściwych słów. Chciał wznieść jakiś toast, powiedzieć coś, co zapadałoby w pamięć, ale nie potrafił wyrazić tego, co czuje. Uśmiechnął się więc delikatnie, sięgając po dłoń Gajki i patrząc jej głęboko w oczy. - Za piękne niespodzianki losu - powiedział półgłosem, unosząc kieliszek w geście toastu.
Za wcześnie to jest raczej dla Gajki, bo przecież Clement kochał w inny sposób niż ona - pewnie dlatego też zapewniał ją o swoim uczuciu w ten wręcz nastoletni sposób. Dlaczego mieliby jednak nie zaszaleć? W końcu gdy najukochańsi uczniowie panny Glaber i mniej kochane dzieciaki dla Clementa, bawiły się w Kanadzie, oni szli w troch mniej huczne zabawy, spędzając wieczór przy uroczej zastawie, różach, spaghetti i jazz'ie, albo przynajmniej czymś podobnym, bo nie wyobrażam sobie takiego duo trąbkowego w tle. Przy szybszych momentach chyba oboje by zwariowali. Choć dla Gajki to nie ważne czy jazz, czy pop, czy ballada - ważne, by nie zagłuszał jej Clementa i pasował do ogólnej atmosfery. Metalu chyba tylko by nie zniosła, nie wyobrażam sobie Gajki słuchającej Systemu Of A Down czy Children Of Bodom. Zupełna abstrakcja, chyba szybciej uszy by jej odpadły. Nie chodzi o zrobienie czegoś, a o to, jak bardzo ją tym zaskoczył, jaki pomysł był sam w sobie wyjątkowy i warty podziwu. Zauważmy też, że zaklęcia nie były nigdy Gajki najmocniejszą stroną, przez co w tak trudnych czasach, gdy po szkole tułały się wilkołaki, było wręcz absurdalne. Znaczy nie widziała tak tego, ale gdy dyrektor zaczynał mówić o obronie szkoły to miała lekkie wyrzuty sumienia. Cóż jednak zrobić? Jedni lubią astronomie, inni zaklęcia... Albo inaczej. Zobrazujmy to lepiej. Jedni lubią ogórki, inni ogrodnika córki. Najlepsze jest to, ze Gaja na dłuższą metę też nie umiała wiązać krawatów. Wiesz, w końcu nie należała do jakiejś super despotycznej rodziny z tradycjami. Fakt, w szkole jeszcze to robiła, zawiązując krawat od mundurka. Sama jednak nie wiedziała, czy dalej to potrafi. Nie zważając jednak na to podeszła z uśmiechem i zaczęła wywijać krawatem to w prawo, to w lewo. Za którąś tam próbą się udało. Wprawne rączki, jeszcze ruchów nie zapomniały. Gorzej, gdyby miała kogoś tego uczyć, bo najpewniej sama by się w tym zgubiła. Taka wprawa, która wydaje się niemal naturalna niczym umiejętność pisania na klawiaturze. Płynnie pracujesz, dopóki robisz to często. Potem się odzwyczajasz. Ogólnie jednak wiesz jak to jest, wiesz co masz robić, bez większego tłumaczenia. Kolejne pocałunki... Tak chyba właśnie tego jej było trzeba. Choć nie rozumiała czym go tak wcześniej rozbawiła. Nie miała jednak jakiejś wewnętrznej determinacji by zapytać, czując jego usta na swojej skórze. - Jeszcze zobaczymy! - Powiedziała wesoło, po czym usiadła do stołu. Mogłaby mu odebrać talerze i się trochę powygłupiać z nim, ale... On zabrał je pierwszy, a z takim wielkoludem nie miała szans. Nawet bardzo chcąc. Zabranie mu talerzy niby nie było tragedią, ale nie chciała tego robić, jeszcze by spadły na ziemie i co wtedy? Clement byłby taki smutny, ze ojej. Usiadła, nie odsuwając nawet specjalnie krzesła. Najwyraźniej jej drobne ciało było w stanie zmieścić się w każdą szczelinę. Patrzyła na jego twarz, lekko wyidealizowaną w półmroku. Złapał ją za rękę... ach, tak romantycznie! Podniosła kieliszek w jego ślady, po czym upiła trochę wina.Tak, może nie była jego koneserką, ale jak na jej gust było dobre. Posłała mu jeszcze buziaczka w powietrzy, po czym zabrała się za nakładanie jedzenia na widelec. Co w takich momentach zawsze robią kobiety? No wiadomo, ze zaczynają gadać o pierdołach! - Gdzie ukryłeś Ostrołapa Słoneczko?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Oj, takie trąbkowe momenty w jazzie są najlepsze w ciemne, zimnowe poranki, gdy trudno zwlec się z łóżka. Louis Prima albo Armstrong cudownie orzeźwiają, podobnie Ella Fitzgerald, ale myślałam o czymś zdecydowanie delikatniejszym na ten wieczór, może Julie London, Cassandra Wilson, ale chyba najlepsza byłaby Norah Jones, więc załóżmy, że Clementowi zaświtał w głowie właśnie ten kawałek. Zresztą myślę sobie, że Clementowi najbliżej do muzyki klasycznej albo rocka pokroju Dire Straits, czyli czarodziejskich Pląsających Trolli, chociaż jestem przekonana, że dla mojego gajowego najcudowniejszymi dźwiękami są te naturalne - szum drzew, skrzypienie śniegu, szelest liści poruszonych przez wiewiórki, szmer strumienia, świergot ptaków... Tak, taka muzyka była mu najbliższa. No cóż, Clement za to nigdy nie był zbyt dobry w warzeniu eliksirów. Prawdę mówiąc, był fatalny, gdyby nie pomoc uczynnych znajomych, pewnie nie przebrnąłby przez egzaminy, bo jego wiedza z tej dziedziny natychmiast się ulatniała. Miał też antytalent do tarota i wróżbiarstwa, a runy śmiertelnie go nudziły. Chyba po prostu nie był stworzony do nauk, których praktykowanie wymagało siedzenia w zamkniętym pomieszczeniu, a już szczególnie lochach, ślęczenia nad książkami albo śledzenia jakichś niepojętych znaczków. Jeśli chodzi o zaklęcia, był w tym niezły, zwłaszcza że praca z tak niebezpiecznymi stworzeniami jak smoki, wymagała pewnych umiejętności. Z kolei transmutacja była przydatną i fajną zabawką, a o ONMS nie muszę wspominać, prawda? Swoją drogą, Clement musiał się zgiąć w pół, żeby dać Gai jakąkolwiek szansę na zawiązanie tego krawata. Z pewnością nie było mu zbyt wygodnie, ale to nie miało większego znaczenia, bo sama bliskość Gajki była dla niego najlepszą nagrodą za cały wysiłek jaki włożył w przygotowanie tego wieczoru. On sam nigdy nie nauczył się wiązania krawatów, bo te szkolne albo notorycznie gubił (wersja dla niezadowolonych profesorów), ktoś mu je podpalał, ewentualnie rwał bądź zżerał (młody, niezbyt rozgarnięty smok), albo miał zawiązane raz i tylko luzował je na tyle, by przecisnąć głowę przez pętlę, a oszczędzić sobie codziennych ceregieli z układaniem tej znienawidzonej części garderoby. Fakt, że teraz wyręczała go Gaja, na co zgodził się przecież dobrowolnie, był czymś dziwnym, ale na swój sposób kojącym. Wiązanie krawata przez ukochaną osobę wydawało się czymś bardzo intymnym, świadczącym o zażyłości i wcale nie chcę przez to powiedzieć, że Gaja mogła go przecież udusić, skąd! - To zabrzmiało jak groźba... - mruknął Clement, robiąc bardzo poważną minę tylko po to, żeby zaraz uśmiechnąć się ciepło i zabrać się za swoją porcję. No fakt, mogliby się teraz trochę powygłupiać, ale na to będę mieli jeszcze mnóstwo czasu! W końcu było jeszcze wcześnie, a Clement jako początkujący kucharz bardzo chciał poznać werdykt, bo spędził na walce ze spaghetti pół dnia! - Ostroszpona, maleńka. Śpi razem z Rob Royem w budzie. Pomyślałem, że będzie miło, jeśli choć raz wszystkie moje stworzenia nie będą się nam plątały pod nogami... poza tym Ostroszpon zaczął obrywać płatki róż - potrząsnął z niezadowoleniem głową na samo wspomnienie. - Nie wystarczam ci...? - zrobił smutną minę, co musiało wyglądać naprawdę groteskowo przy ograniczonej mimice Clementa. Ależ się z niego kokiet robi! Nawinął na widelec trochę spaghetti, obserwując Gajkę z pozornie poważnym wyrazem twarzy, co nie przychodziło mu z większym trudem.
Ja myśląc o jazzie słyszę w głowie klasyki, gdzie instrumenty dente odgrywają główną role, słów nie ma, a fortepian może być co najwyżej urozmaiceniem kompozycji. Od czasu do czasu pojawia się perkusja i w sumie koniec pieśni w tłumaczeniu gatunku. Ta piosenka która leci w tle raczej pasuje mi do pop'u soulu czy czegoś w tym guście. Od jazzy proszę broń. Nie to, żeby mi się nie podobała, ale to nie jest jazz, to tak, jakby najpiękniejszy kwiat świata nazwać gnojownikiem czy inną nazwą wywodzącą się z podłej struktury. Cóż jednak poradzić? XXI wiek, teraz można nawet marchewkę nazwać owocem i jakiś pajac to zatwierdzi. Wszystko podobno kwestia gustu, dla niektórych jest słodka, a w Hiszpanii nawet robią z niej dżemy. Clement i poważna mina, to ostatnio niespotykane zjawisko, które samo w sumie może nie zaskakuje, ale zważając na okoliczności... Na pewno budzi podziw. Gaja nawet gdyby chciała być poważna, to pewnie nie udałoby jej się. Znaczy kto jej nie zna, to by kupił bajeczkę o jej powadze, ale każda inna osoba zauważyłaby jak co trochę niby ziewa, by rozluźnić mięśnie twarzy, dając im przy tym nowe możliwości do ułożenia się. Tak na prawdę jednak Gaja nie miała nigdy konieczności być poważną duszą. Jako nauczycielka nie wymaga wiele, wiec nie musi się gniewać jak ktoś czegoś nie zrobi, jako opiekunka domu nie zajmuje się karaniem, bo Mary lepiej to idzie, jako człowiek raczej nie zawiązuje negatywnych znajomości. Świetna sprawa, panna Glaber poleca! - Ostrołap też brzmi uroczo, na pewno by się nie obraził! - Lekko zaprotestowała, bo przecież nazwy to najmniejszy problem. - Nie jest im za zimno? Bez kwiatów przeżyje, ale jak im się łapki odmrożą to ojej. - Spojrzała na niego z nieopisywaną wręcz troską, po czym słysząc dalsze pytanie, kąciki jej ust uniosły się mimowolnie. - Jasne, że tak, ale wiesz, że nie o to mi chodzi - Widząc jego smutną minkę, posłała mu buziaka, po czym mocniej ścisnęła za rękę. Najwyraźniej tego wieczoru to on był tą bardziej uroczą osobą z humorami. Taka niespodzianka! - Zawsze jeśli będzie im zimno, możemy zaprowadzić je do obserwatorium. Tam na pewno nie zamarzną. - Stwierdziła, po czym skosztowała potrawy, która jak wcześniej podejrzewała, nie zawiodła jej kubków smakowych. To pół dnia dało chciane rezultaty, więc Wellington nie miał się czym przejmować. Dobry z niego kucharz. Mając na uwadze, że Gaja nie potrafi gotować to idealnie się składa. Niech się gajowy wytrwale uczy, przyda mu się w życiu, oj przyda! - Pyszne to spaghetti. - Powiedziała, gdy przeżuła kęs do końca. - Widzisz miałam racje, nie mogło wyjść źle! - Uśmiechnęła się, po czym żartobliwie pokazała koniuszek języka, taki z niej dowcipasek!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
No może faktycznie akurat ten kawałek jest mniej jazzowy niż inne, zresztą ja nie jestem specjalną purystką, jeśli chodzi o rozróżnianie gatunków, czasem granica jest cienka, a poza tym... czy to naprawdę takie ważne? Chociaż muszę powiedzieć, że kiedy byłam we wrześniu na festiwalu jazzu tradycyjnego, to po prostu szał, moc i tańce, w których oczywiście nie brałam udziału, ale obserwowałam z zachwytem. W każdym razie to całkiem ładne tło dla romantycznego wieczoru we dwoje przy kieliszku wina i całkiem udanym spaghetti i tego się trzymajmy. Właśnie sobie uświadomiłam, że straszna ze mnie gapa, sierota i w ogóle wstyd, bo nazwałam Ostroszponem hipogryfa, a one przecież nie mają szponów, tylko kopyta... Tak, moje ogarnięcie serdecznie pozdrawia. Nieważne, można to uznać za niezbyt zabawny żart albo cokolwiek innego. Clement właściwie żartował, ale w momencie, kiedy rozmowa zeszła wyłącznie na zwierzaki, które tak naprawdę spokojnie mogły mieszkać na zewnątrz, a które trzymał w domu raczej dla własnej przyjemności i towarzystwa, gajowy poczuł się odrobinę niekomfortowo. Nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego, ale podświadomie dążył do tego, żeby być w centrum gajkowej uwagi, tylko on, a nie jego futrzaści podopieczni! To był ICH wieczór, wieczór Clementa Appiusa Wellingtona i Gai Claudii Glaber, wieczór walentynkowy i gajowemu bardzo się nie podobało, że jego ukochana koncentruje się na czymś innym niż oni sami. Z drugiej strony to było naprawdę urocze, ta troska o zwierzaki, które w normalnych warunkach znacznie lepiej czułyby się na dworze (oczywiście gdyby nie były tak okropnie rozpuszczone), i gotowość do umieszczenia ich w obserwatorium, żeby tylko nie zmarzły. Już miał coś na ten temat powiedzieć, ale pochwała z ust Gajki sprawiła mu dużą przyjemność. Uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie zadowolony z siebie i ucałował czule jej rączkę, łaskocząc ją przy tym zarostem. Myślę, że posiłek nie zabrał im jakoś szczególnie dużo czasu, bo skoro, jak twierdziła Gaja, był smaczny, to pewnie nie rozgrzebywali go z minami męczenników. Clement nie lubił mieć Gajki w zasięgu ramion, kiedy nic z tego nie wynikało. Nie lubił, kiedy nie trzymał jej w objęciach, chociaż teoretycznie miał taką możliwość, dlatego przenieśli się na fotel i zalegli na nim w ulubionej pozycji, w każdym razie była to ulubiona pozycja Clementa, kiedy mógł objąć swoją ukochaną panią astrolog w pasie albo delikatnie gładzić jej plecy, opierając policzek o jej ramię, wymieniając pocałunki i mrucząc cicho. - Wiesz... zjechałem pół świata, ale żaden z cudów świata nie dorasta ci do pięt - powiedział z uśmiechem, owiewając ciepłym oddechem jej szyję i mocniej obejmując ją w talii. - Pewnego dnia będę musiał ci opowiedzieć kilka historii... kilka historii o mnie, które nie są zbyt piękne, nie występuję w nich jako rycerz w świetlanej zbroi, ale... Nie wiem, zresztą może to niepotrzebne, może niepotrzebne ani mnie, ani tobie. Ale to teraz nieważne. Kocham cię. Zrobiłbym dla ciebie wszystko - szepnął jej do ucha, po czym przesunął czubkiem nosa po jej ciepłym policzku i uśmiechnął się w zadumie, trochę smutno. Nie chciał psuć tego wieczoru, ale fakt, że znała wszystkich jego twarzy, sądziła, że jest bez większej skazy... sprawiał, że miał wyrzuty sumienia, jakby ją niechcący oszukiwał. Ale jeśli jest jej z tym dobrze, nie będzie brutalnie rozwiewał jej złudzeń. Chcąc uciszyć te przykre myśli, które nie powinny się pojawiać, nie dzisiaj, nie teraz, nie przy Gajce, pocałował ją mocno w usta, marszcząc brwi i zatracając się w cudownym cieple i miękkości warg swojej walentynki.
Pewnie z powodu małego błędu w nazwie hipogryfa, Gajce jakoś bardziej pasował Ostrołap, co oczywiście też mijało się z prawdą, ale było bliżej imienia niż rzeczywiste kopyta. Z resztą jakie to ma znaczenie? Gdyby Gaja nazywała się załóżmy Michalina, to czy byłaby zupełnie inną osobą? Zapewne nie, bo to życie kreuje osobowość, a nie imię. Tak wiec tamto szlachetne stworzenie nie ważne jak nazywane, na pewno będzie kochane i uparte, jak jego właściciel. Gajce to jednak całkowicie nie przeszkadza, ona nie dostrzega takich niuansów, że ktoś celowo zwraca na siebie uwagę. Zapewne, gdyby mniej czasu spędzała przy gwiazdach a więcej z ludźmi, to nie byłoby tego problemu, a tak to mogła to wszystko uznawać za na prawdę urocze. Tak pewnie nie zajął im sporo czasu, choć znając Gajkę, to dalej pytała czy mówiła o jakiś pierdołach, zupełnie nie związanych z nimi, po przecież powtarzanie w kółko "Kocham cię" byłoby nudne jak flaki z olejem, których swoją drogą na szczęście na stole nie mieli. Nie ma flaków, nie ma nudy, o! Ooo boże i znowu siedzą, a Gaja to ze swoimi pokładami energii, to zaraz zacznie jakieś dzikie dance na nim wyprawiać. Znaczy zdaje sobie sprawę, ze brzmi to dwuznacznie, ale czy w jednym czy drugim przypadku jest dobrym określeniem. Mogła w końcu wyciągnąć go na 'parkiet', albo skupić swoją uwagę na tym, co od niedawna dopiero poznawała, a było tak rozkoszne, że aż niezastąpione. C8H11NO2... Nie można tego inaczej określić. Po prostu pomiędzy nimi była ta chemia! - Pewnie dlatego, że wszystkie były twojego wzrostu, miały zarost, niebieskie oczy i nazywały się Clement - Odpowiedziała w równie uroczy sposób, bo jakby inaczej. Choć... Zawsze mogła palnąć jakąś gafę. Tym razem nie ona to robiła, tylko on, mówiąc o jakiś sprawach, których na dobrą sprawę i tak teraz nie rozwiążą. To po co o nich mówi? Gajkę zawsze takie rzeczy zastanawiały. Jakby to miało jakikolwiek sens, uprzedzanie czegoś co i tak się stanie. - Już, spokojnie. Nie teraz. Kiedyś. Daj sobie odpocząć, choć raz, ok? - Tak, Gajka zawsze się martwiła, jak nagle nachodziła na Clementa nastrój czarna chmura. Nic na to jednak się nie da poradzić, trzeba wziąć podnieść uszy i zamerdać ogonem niczym pies przed polowaniem na różności kolejnego dnia. Odwzajemniła jego pocałunek z niepohamowaną radością. Ciągle nie umiała przywyknąć, że to jest aż takie przyjemne. W głębi serduszka marzyła, by ta chwila trwała wiecznie, całują go i zapominając o wszystkim. Serduszka, które przyśpieszyło, waląc niczym Big Ben i sprawiając, że na buźce pani astronom pojawiły się ogromne rumieńce, a ciepło zaczęło bić od niej niczym od Słońca. Tak, chyba właśnie na tym polega miłość. Stan w którym motyle w brzuchu pobudzają do działań, a amortencja zmienia gwałtownie zapach, w tym przypadku na nutę zimowego lasu z czymś nieopisywanym, co teraz roznosiło się w chatce.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Imię musi współgrać z osobowością, tego nauczyły mnie studia, bo właśnie to w nich kocham - oprócz konkretnej wiedzy, wynoszę z nich mnóstwo ciekawostek, które wydają się absurdalne, a tak naprawdę ubarwiają codzienność, przynajmniej ja tak to postrzegam. Podobno jeśli imię jest źle dobrane, zwykle pojawia się przezwisko, które lepiej oddaje nasz charakter. Zaskakujące, jak bardzo się to sprawdza, naprawdę! Tak... uporu z pewnością nie można mu odmówić, a fakt, że próbuje znaleźć się w centrum uwagi, jak rozpuszczony smarkacz, a nie dorosły, poważny facet, wydaje mi się co najmniej zabawny, ale nie zapominajmy, że miłość różne rzeczy wyczynia z ludźmi. Osoby z natury spokojne, gdy idzie o miłość, szaleją znacznie bardziej niż te na co dzień postrzelone. Taka jest przynajmniej teoria, chociaż może to po prostu kwestia kontrastu i szoku, że zrównoważony psychicznie człowiek wsiada w pociąg i jedzie na drugi koniec globu, żeby poinformować swoją ukochaną osobę, że nie potrafi bez niej żyć. Nie mam pojęcia, może to po prostu ładnie brzmi i dodaje miłości jakiejś niezwykłej mocy zmieniania ludzkich charakterów? Oj, wyciąganie Clementa na parkiet jest pomysłem równie kiepskim, co zabawnym. Z pewnością by jej nie odmówił, znaczy opierałby się trochę, ale niestety wpadł w miłość po uszy i jego asertywność bardzo na tym ucierpiała. Wellington zupełnie nie potrafił tańczyć, zawsze powtarzał, że tańcząc przypomina tresowanego niedźwiedzia na łańcuchu, bo mimo całkiem dobrego słuchu, natura poskąpiła mu talentu zgrabnego i rytmicznego poruszania się. Zdawał sobie sprawę, że wygląda groteskowo, kołysząc się z miną skazańca i nie wiedząc, co począć z rękami. Mimo że w terenie mimo swojego wzrostu potrafił poruszać się z zaskakującą zwinnością, cicho i szybko, tak by nie spłoszyć zwierzęcia, które próbował podejść, jego umiejętności zostawały w lesie, kiedy pojawiał się na parkiecie. Więc zapraszam, niech Gajka próbuje, przynajmniej wszyscy się uśmieją, choć Clement pewnie najmniej... Roześmiał się cicho, słysząc jej odpowiedź. Absolutnie się z nią nie zgadzał, uważał, że nie zasłużył na nią, na jej miłość, na całe to szczęście, którego go spotkało, ale nie miał zamiaru się sprzeczać, bo nie miało to większego znaczenia, a mogło tylko spłoszyć tę magiczną chwilę. Inna sprawa, że i tak to zrobił, ale po prostu nie mógł się opanować. Zaczął dochodzić do momentu, kiedy pęka stara skorupa i cała prawda wychodzi na wierzch, prawda, która dotychczas uwierała od środka, nie dawała spokoju. Nie, nie chciał obciążać Gajki tymi wszystkimi smutnymi rzeczami, które go dręczyły, które zepchnął gdzieś na dno duszy. Sęk w tym, że teraz ona wypełniała całe serce, całą duszę i cały umysł, siłą rzeczy zaczęła więc wypierać wszystko inne. Poza tym... chciał, żeby wiedziała, kim jest tak naprawdę i choć jego tajemnica nie była tak mroczna, jak tajemnice niektórych, to gryzła go od lat. Ale do tego dojdą innego dnia, przy innej okazji... - Przepraszam... wiesz, czasem wychodzą ze mnie różne... myśli. Ale już nie będę, obiecuję. Nie dziś - uśmiechnął się przepraszająco, całując ją w usta. Tak, powinien odpocząć, powinien uciszyć to wszystko, co nie dawało mu spokoju. A usta Gai były najlepszym antidotum na wszelkie smutki. Wodził dłońmi po jej plecach, rozkoszując się ciepłem jej ciała, badając każdą wypukłość i każde wklęśnięcie, mrucząc przeciągle i mając wrażenie, że granice rzeczywistości zaczęły się zacierać, że są tylko oni, wtuleni w siebie, spleceni ramionami, smakujący swoje usta. Czuł ciepło rozlewające się po jego ciele, wędrujące żyłami, sięgające każdego centymetra skóry. Ułożył dłonie na jej biodrach, pokrywając subtelnymi pocałunkami jej szyję, oddychając zapachem jej perfum, jej ciepłej skóry, mając wrażenie, że jego płuca wypełniają się czystą radością.
Co miłość robi z ludźmi? Tego nawet lepiej nie opisywać, bo wachlarz skrajnych przypadków, który można by wymienić jest porównywalny do problemów z "Trudnych spraw" czy innego pseudo życiowego serialu. Choć nie zapominajmy, że o tak pięknych rzeczach mówią też bajki. Te najprostsze, najczęściej budujące jakieś globalne wyobrażenie tego uczucia są często tak niewinne, że nawet niedojrzałe zachowanie Clementa nie byłoby w nich dostrzeżone. Podobnie jak w bajce "Odlot" nikt nie zwracał uwagi, że główny bohater spełniający marzenie tak w rzeczywistości był strasznym marudą, któremu nawet dobrze nie szła przyjaźń z psem, a co dopiero obcowanie z kimś innym. Taki trochę Clement, tylko za wiele, wiele lat. Mam nadzieje nie dożyć tego czasu, bo nawet nie chciałabym myśleć, że Wellington mógłby się zmienić. Gaja by go nauczyła tańczyć! Podobno niezła z niej nauczycielka, a taniec to tak na dobrą sprawę czysta fizyką, którą Glaber kochała jak mało kto. W końcu człowieka można potraktować jak bryłę sztywną o w miarę jednolitej gęstości, która zmienia swój środek masy w zależności np.: na której noce się oprze. Wtedy też wiadomo, że jeśli środek masy przesunął się bardziej w prawo, to osoba zamierza zacząć krok z lewej nogi, bo przecież z tej bardziej obciążonej nie ma jak. Obroty za to są kwestią znalezienia przez prowadzącego pewnej osi obrotu,a partnerce nadanie kierunku obrotu za pomocą drugie dłoni. Na prawdę nie brzmi prosto? Mroczność duszy to rzecz względna, która w jakimś tam poglądzie Gajki nie ma racji bytu. W końcu przy tam wszystkim, co Gaja uważała za normalne, nie było mowy o niczym złym. A Clementa uznawała za względnie normalnego, nie? Więc w tym przypadku też nie było mowy o jakiś zdarzeniach podszytych podszeptem zła. - Dobrze. Trzymam za słowo. - odwzajemniła jego pocałunek, który był idealnym podsumowaniem całej tej sytuacji. Pewnie jeszcze kiedyś do tego wrócą, ale co się odwlecze to nie uciecze. Przeszli w zupełnie inną sferę tego wieczoru. Jakby zaczynali rozmieć co jest im do szczęścia potrzebne. Bo to nie kwiaty, talerzyki i kolacja przy innych bzdetach tworzą magię tego dnia, a wspólna egzystencja, na którą czasem po prostu brakuje czasu lub tracimy jej sens w natłoku codziennych obowiązków. Mówi się, że walentynki nie mają sensu, bo powinno kochać się ciągle, ale z drugiej strony dlaczego więc zwracamy uwagę, że nie pasują? Przecież to kolejny dzień tej cudownej miłości, którą ludzie mogą sobie w jakiś szczególny sposób okazać. Logiczna sprzeczność? Nie ważne. Poddawała się jego zabiegom z tą swoją czystą niewinnością, robiąc ruchy trochę nie zgrabne, delikatne, przepełnione swego rodzaju finezją. Czuła, jak nawet najdrobniejsze włoski drgają, gdy jego usta stykały się z jej szyją. Mogłoby to trwać wieki... A przynajmniej na tyle długo, by wszyscy zapomnieli, że ta dwójka siedzi sobie w tej chatce i nie chce mieć z nikim niczego do czynienia jak najdłużej.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Teoria rzadko idzie w parze z praktyką, w każdym razie tak mówi moje doświadczenie i jestem dziwnie przekonana, że Clement by się ze mną zgodził. Poza tym należy wziąć pod uwagę, że czynnik psychologiczny jest równie istotny i całą fizykę, motorykę ciała mogą wziąć diabli, jeśli psychika powie stanowcze "nie", paraliżując mięśnie i czyniąc ruchy rozpaczliwie nieskoordynowanymi. Clement nigdy nie rwał się do tańca, zdarzało mu się może zaszaleć po kilku głębszych, kiedy zażenowanie gdzieś się ulatniało, a alkohol rozluźniał mięśnie, ale na trzeźwo nie znajdował w tym rytuale jakiejś szczególnej przyjemności. Z drugiej strony kołysanie się w rytm jakiejś ballady, kiedy ruchy nie były tak istotne, jak wtulone w siebie dwa ciała i bliskość, mogło być nawet miłe, było miłe, ale mimo wszystko Wellington zdecydowanie preferował jakieś bardziej... stabilne formy bycia razem. Teraz nie chciał żadnych teorii tańca, względności ani niczego w tym rodzaju. Clement był konkretnym facetem i choć potrafił myśleć abstrakcyjnie, czuł się zdecydowanie lepiej, kiedy mógł empirycznie zbadać nurtujące go zagadnienie. Potrafił zachwycić się delikatnością kropli rosy, zawieszonej na pajęczej nici, czasami czuł bolesny i cudowny zarazem ucisk w piersi, gdy słońce powoli wznosiło się znad horyzontu, rozlewając barwne chmury, ale nigdy nie pociągały go rzeczy tak abstrakcyjne, jak grzebanie się w runach, zaglądanie w fusy czy tym podobne sprawy. Był człowiekiem natury, żyjącym jej rytmem, wyczuwającym najdrobniejsze nawet zmiany, ale nie bawiły go nigdy jałowe dywagacje, które do niczego nie prowadziły. W naturze wszystko ma swój cel, wszystkie ogniwa są ze sobą powiązane, wszystkie nitki bytów splatają się w oszałamiające dzieło, nazywane trywialnie "światem". I właśnie to jest piękne. A teraz pochłaniały go badania jak najbardziej empiryczne - przesuwał opuszkami palców po nagiej skórze Gai, jednocześnie całując jej smukłą szyję, sycąc się zapachem jej rozgrzanej skóry, czując, że jego pieszczoty wywołują u niej reakcje, że przez jej delikatne ciało przebiegają dreszcze. Mruknął cicho, nieśmiało przygryzając jej skórę, ostrożnie, jakby bardziej intensywna pieszczota mogła doprowadzić do rozdarcia jedwabistego naskórka. Jego dłoń przesunęła się ostrożnie na pierś Gai, bardziej instynktownie niż celowo. Drażniła go ta sukienka, bo chociaż jeszcze przed chwilą wzbudziła jego zachwyt, teraz była po prostu barierą, dzielącą go od ciepła jej skóry, drobnego wzniesienia, które kryło się bez trudu w jego dłoni. Nie myślał. Nie był w stanie, ale jego zmysły były bardziej wyczulone niż kiedykolwiek. Najmniejszy protest jej ciała zostałby natychmiast zauważony i zdiagnozowany jako jego wina. Ale jak na razie ich ciała zdawały się idealnie ze sobą współgrać. Nie było powodu, dla którego miałby się zatrzymać w tym momencie...
Ta, najwyraźniej u Clementa to kwestia jakiś psychicznych oporów, które w żaden sposób nie są zrozumiałe dla Gajki. W końcu podejście jakie do czegoś żywimy zależy tylko od nas. Żaden wredny gnom nie siedzi w naszej głowie, by mówić 'nie rób tego, nie rób tamtego'. Gdyby tak było, to cywilizacja nie osiągnęłaby niczego z ogniem i kołem na czele. Siedzielibyśmy dalej w krzakach i prowadzili koczowniczy tryb życia, co pewnie podobałoby się bardziej Wellingtonowi niż posuwanie po parkiecie. Cóż jednak z tym zrobić? Jedni lubią ogórki, inni ogrodnika córki. Tego się trzymajmy i wszyscy będą szczęśliwi! Stabilne formy bycia razem? Dopóki Gaja nie wymyśliła zbudować rakiety, po czym pomknąć nią razem z ukochanym na podbijanie wszechświata, to nasz kochany gajowy może czuć się całkowicie spokojnie. W końcu takie obecne sprawy to nic przy tym, co w głowie tej dziwnej kobiety jest zasiane od młodości. Jak zacznie kiełkować albo kwitnąć, to trzeba będzie brać nogi za pas albo wybudować schron przeciwatomowy, bo marnie ja to widzę. Empiryczne poznanie to coś, co niewątpliwie różni naszą dwójkę gołąbeczków. Gaja zawsze badała, ale właśnie to, czego dotknąć nie mogła. Co jest na tyle abstrakcyjne lub oddalone, że poszukiwania wiedzy stają się niemal wyzwaniem. Nie oznacza to jednak, że nie ciekawiły ją kiedyś kwitnące kwiatki czy pies sąsiadki. Po prostu po dotknięciu tego czy przyjrzeniu się z bliska zaczynało ją to nudzić. Nie miało to tej nutki tajemniczości i czystego szaleństwa, która kazałaby brnąć w to dalej, dawała jakieś nieposkromione pokłady energii. Z resztą... Grzebanie w fusach czy oglądanie układów gwiazd ma swój cel! W ten sposób możemy przewidzieć zdarzenia, które nas czekają i w jakiś nieznaczący sposób się do nich przygotować. W dodatku te rozmyślania o względnie nieważnych rzeczach rozwijają coś pięknego - umysł. Dają nowe ścieżki myślenia. Gaja już nie błądzi wśród nich, ma parę obranych, na które wchodzi częściej niż na inne. Na których rosną kwiaty jej ambicji, miłości i planów. Wszystkiego. W ramach też tych różnic, gdy Clement doskonale wiedział co się działo choć nie myślał, to Gaja powiedzmy, ze była jego całkowitym przeciwieństwem. Przymknęła oczy, by wszystko móc odczuwać dokładniej, jednak jedyne co to dało to szereg jakiś niezorganizowanych myśli, nie związanych z niczym konkretnym. Od tak przypominał jej się wygląd chatki uroczo przystojnej, wyszykowanego Clementa, talerzyków. Wszystkiego, na czym jeszcze nie tak dawno skupiała większość swojej uwagi. Taka z niej nieporadna dziewuszka, że emocje budzą w niej brak jakiegokolwiek sensownego działania. Przynajmniej teraz. Czuła jego dotyk, który w przyjemny sposób dodawał czegoś nieopisywalnego do ich namiętności. Przysunęła się do niego, jakby właśnie tą bliskością miała zrekompensować mu swoją nieporadność. Ręce wsunęła tak, by bez problemów móc czuć ciepło jego szorstkiej skór. To wszystko wywoływało u niej wręcz zawroty głowy, ale nic nie mogła na to poradzić. Wróć. Mogła, ale nie chciała, bo była to kolejna tajemnicza, cudowna sprawa. A przede wszystkim przyjemna i związana z najcudowniejszą osobą, jaką mogła spotkać na swojej drodze. Gdy jednak za którymś razem oderwał usta od jej szyi skierowała je znowu w stronę swojej twarzy. Przypadek? Nie sądzę.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Gaja sięgała wzrokiem daleko, Clement wolał dostrzegać rzeczy niezwykłe w tym, co miał na wyciągnięcie ręki. Odkrywać delikatne złociste cętki na nasionach pozornie mało interesującej rośliny, miękkość poduszeczek młodego kuguchara, głębię smoczego spojrzenia, przyglądać się mgle osnuwającej pnie drzew. Gaja fascynowała się makrokosmosem, jego pociągał mikrokosmos, rzeczy bliskie, tak bliskie, że często nie zwracało się na nie uwagi. On się nimi nie nudził, on odkrywał ich nowe aspekty, ich zmienność. Oczywiście, kosmos uważał za fascynujący, ale tak odległy, obojętny, że nie potrafił się mu oddać całym sercem. Kosmos wydawał się bezduszny i zimny, choć piękny. Clement kochał czuć pulsujące w naturze życie, wiosna wprawiała go w stan uniesienia, oczywiście w jego własnej skali, stawał się mniej ponury, a bardziej zadumany, może nawet rozmarzony...? Delikatnie muskał palcami nabrzmiewające sokami pąki drzew, uśmiechał się na widok drobniutkich, jasnozielonych listków, tak kruchych, że bał się ich dotknąć. Czuł, że wszystko żyje, toczy się własnym cyklem. Oczywiście, w teorii wiedział, że i w kosmosie dokonują się zmiany, mniej lub bardziej gwałtowne, a jednak nie potrafił poczuć do niego takiej miłości, jaką żywił do wszystkich żywych istot. Czuł zachwyt, podziw, może nawet rodzaj lęku, ale nie była to miłość. Jego nigdy nie kusiło zaglądanie w przyszłość, bo te wszystkie przepowiednie wprowadzały większy zamęt niż jakiekolwiek niespodziewane wydarzenie. Nie tylko były mało wiarygodne, przynajmniej w pojęciu Clementa, ale również niejednoznaczne i człowiek więcej się namęczył nad zrozumieniem, o co właściwie chodzi, niż stawiając czoła problemom, których wcale się nie spodziewał. Poza tym... zaglądanie w przyszłość odbierało radość, jaką niesie niespodziewane szczęście, a przedłużało okres cierpienia na myśl o smutku, który nas czeka. Tak po prostu było. Zresztą lepiej jest myśleć, że ma się wpływ na własny los, fatalizm to jedna z najsmutniejszych rzeczy na świecie. Człowiek wydaje się być marionetką w dłoniach jakiejś wyższej siły. Więc po co w ogóle żyć, po co podejmować jakiekolwiek decyzje, skoro i tak wszystko zostało postanowione z góry? Przywarł chciwie do jej ciepłych warg, czując, że cały świat wiruje. Uśmiechnął się pod nosem, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł coś choćby zbliżonego do tego fenomenalnego, słodkiego zawrotu głowy. Jego duża dłoń powędrowała znów na plecy Gai i sobie tylko znanym sposobem odnalazła suwak. Maleńki kawałek metalu, kluczyk do bram ich miniaturowego, prywatnego raju. Powolnym ruchem rozpiął jej sukienkę i wsunął palce pod materiał, rozkoszując się aksamitnym dotykiem jej skóry, bijącym od niej ciepłem. Wodził palcami wzdłuż jej kręgosłupa, muskając każdy kręg, jakby się z nim witał, poznawał, przedstawiał. Hej, powinniśmy się zaprzyjaźnić, powinieneś się ze mną oswoić, bo będę tu częstym gościem. Była taka krucha, taka niewinna... Zaczynał życie od nowa, zaczynał życie z nią, życie dobre, pełne, szczęśliwe... Tak, to był początek. Ale końca nigdy nie będzie.
Tak, wiosna to piękna pora roku - zachmurzenie po zimowych chmurach opadowych się zmniejsza, co daje lepsze wyniki obserwacji astronomicznych. W dodatku pojawiają się kolejne zbiory, te od dawna nie widziane, za którymi się tęskni. Za wszystkimi się wyczekuje w przypadku Gajki, ale to inny szczegół. W rezultacie jednak dochodzimy do wcześniejszych wniosków, czyli tego, że wiosna to cudowny okres roku. Plotka głosi, ze to pora zakochanych, więc tym bardziej nasze gołąbeczki powinny się cieszyć na pierwsze kiełki, przebiśniegi, krokusy i inną typową dla tego okresu faunę. Z resztą co ja ci będę o tym opowiadać. Clement na pewno wie o tym więcej niż zamknięta w swoich obserwacjach pani astronom. Niestety by czytać z fusów czy gwiazd trzeba mieć coś w sobie co sprawia, że na pozór sprzeczne sygnały układają się w logiczną całość, dają zalążek czegoś tak pięknego, że nieopisywalnego i wręcz ubóstwianego przez pannę Glaber. W końcu to taka mała tajemnica, która może nadać urokowi kolejnemu dniu. Jak deja vu, tylko z stokrotnie większą siłą oddziaływania. Na szczęście dla nas obojga, ze Gaja nie jest jasnowidzem, bo nie wyobrażam sobie, by miała to przeżywać inaczej, w transie czy cholera wie czym jeszcze. Swoją drogą to ta cholera całkiem mądra jest, kiedyś będzie trzeba z nią pogadać. Może wtedy Gajce uda się stworzyć czarodziejski samochód... Bo w sumie ostatnio ten plan poszedł w siną dal, a taki fajny był. Nie ważne, w takim tempie to zaraz zacznę tu opisywać pogodę. Hm... Kiedy ostatnio czuł się fenomenalnie? No może nie aż w takim stopniu, ale pewnie było to przy ich wcześniejszym spotkaniu. Chyba, ze jest coś o czym Gaja nie wie i ja też. W końcu chciał jej coś powiedzieć. To prawie jak odnalezienie nosa Sfinksa! Niemożliwe, ale co tam. Zawsze można marudzić, wziąć kupkę piasku w łapki i szpanować przed znajomymi. świetna sprawa. Jak Gaja kiedyś pojedzie do Egiptu to przetestuje, czy to naprawdę działa. Natenczas jednak wolała sprawdzić jak szybko potrafi rozpiąć koszule Clementa swoimi drobnymi dłońmi. W końcu gdyby on został w obraniach, a ona naga, to pewnie poczułaby się jakoś dziwnie skrępowana. Swoją drogą rozbieranie kogoś było trudniejsze niż jej się wydawało. A w teatrach to wygląda na takie proste! - Clement... - Powiedziała głosem niepewnym, ale przepełniony tym dziwnym uczuciem, które nad nimi coraz bardziej panowało.- Bądź ostrożny, dobrze? - Co ją ugryzło? Sama nie wiedziała. Może po prostu bała się tego co może się stać. W końcu to zmieni ich relacje. Ostatnio sporo tych zmian. To jednak nie było problemem, bo przecież lubiła je. Więc co? Eh, te 'poważne' problemy. Zwitki zdarzeń i słów, które w gruncie rzeczy nie mają głębszego przesłania. Muszą być jednak wypowiedziane. Taka jest już rzeczy kolej. Piłeś Stachu, teraz polej...
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Mając ukochaną-jasnowidza, Clement z pewnością by oszalał. Sprawienie jej jakiejś miłej niespodzianki stałoby się po prostu niewykonalne, bo prawdopodobnie wiedziałaby, co dla niej zaplanuje, zanim on sam wpadłby na jakikolwiek pomysł. Życie z kimś takim musiałoby stać się nieznośne dla nich obojga, bo Gajka mogłaby się smucić z tygodniowym wyprzedzeniem, wiedząc na przykład, że... że się pokłócą o jakąś bzdurę. W ogóle pomysł, że Clement i Gaja mogliby się o coś pokłócić, wydaje się w tym momencie kosmiczną bzdurą, ale jak wiadomo życie lubi zaskakiwać, poza tym kłótnia kłótni nierówna, czasem nie wynika z egoizmu i błędów jednostki, czasem wynika z troski, która nie potrafi znaleźć dla siebie innego ujścia. O, albo biegałaby za nim z szalikiem, wiedząc, że za tydzień o tej porze będzie leżał w łóżku chory na grypę, a wiadomo jak faceci znoszą wszelkie choroby od przeziębienia po smoczą ospę - każdy dzień może być tym ostatnim. W każdym razie jasnowidztwo wydaje się niepożądanym dodatkiem, który mógłby więcej namieszać w ich związku, niż cokolwiek innego. Nawet wścibska teściowa! Uśmiechnął się delikatnie, czując jej drobne palce rozpinające jego koszulę guzik po guziku, odsłaniając potężną, owłosioną klatkę piersiową, na której rysowała się wyraźnie blada, poszarpana blizna. Czuł szaleńcze pulsowanie krwi, każdy receptor jego skóry wydawał się tak wrażliwy, że najlżejsze muśnięcie doprowadzało go do obłędu, spodnie stały się boleśnie ciasne, co musiała zauważyć... Mężczyzna jest w tej gorszej sytuacji, że nie może pewnych rzeczy ukryć, jego reakcje są tak czytelne, jak to tylko możliwe, ale przecież powinna odczytać to jako komplement, prawda? Słysząc jej niepewny głos, zatrzymał się na moment i spojrzał jej w oczy. W jego źrenicach odbijała się nieskończona miłość i czułość, mimo że tak bardzo jej pragnął, nie zmienił się w bezmyślnego samca, który dążył do celu za wszelką cenę, szukając wyłącznie fizycznego spełnienia. Przesunął palcami po jej delikatnym policzku i uśmiechnął się łagodnie. - Będę. I nie zrobię nic, na co mi nie pozwolisz... Jeśli chcesz, możemy się zatrzymać tutaj. Po prostu powiedz - wyszeptał ochrypłym głosem, po czym delikatnie musnął jej rozgrzane usta. Fakt, że zabrała się za rozpinanie jego koszuli nie sugerował, aby nie miała chęci pójść jeszcze krok dalej, ale z kobietami nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza z niedoświadczonymi kobietami. Nie miał zamiaru naciskać, mieli czas do końca świata i jeśli będzie trzeba, on zaczeka, mimo że kosztowało go to dużo siły woli. Gaja sama nie zdawała sobie sprawy z tego, jak kusząco wyglądała z zaróżowionymi policzkami, rozpiętą sukienką, która luźno okrywała jej gibkie ciało, lśniącymi oczami... Ale za długo czekał na szczęście, żeby teraz je spłoszyć jakimś niebacznym ruchem. On potrafi być cierpliwy i łagodny.
Taka Gaja biegająca za Clementem z szalikiem byłaby wyjątkowo urocza i nie rozumiem, czemu miałoby być to koszmarne! Zwłaszcza, że gdyby mu się to nie podobało, to na pewno znalazł by sposób, by ją uciszyć czy sprawić, by nie ruszała się z miejsca. To takie proste, nie? Choć równie dobrze możemy pójśc inną ścieżką rozumowania i założyć, ze Clement wziąłby ten szalik tylko po to, by sprawić Gajce przyjemność lub nie dać powodów do zbytniego zamartwiania się. Sumą wszystkiego jakoś by to tam było. Tylko z tymi niespodziankami byłoby słabo... Choć może nie pamiętałaby tego co ją nawiedziło? W końcu tak często było, że jasnowidzowie nie za bardzo wiedzieli o czym mówili w amoku. Clement za to nie miałby problemu co dać Gajce na te wszystkie dziwne okazje, jakie zdarzają się co chwila. Jak dla mnie nic tylko się cieszyć, wszędzie same plusy prawie jak w f-cjach trygonometrycznych pierwszej ćwiartki. Za to co do teściowej, to nie sądzę, by mieli z tym jakiś większy problem - Gajki matka nie żyje, a od strony Clementa kontakt pewnie będzie się całkiem nieźle układał, bo przecież z Gajka nie da się mieć złych kontaktów. Choć zawsze można uznać ją za nieodpowiednią, bo zbyt dziecinną czy coś - to jednak wpierw trzeba ją dobrze poznać, a ku temu raczej nie szykuje się okazja. No chyba, że o czymś nie wiem? Patrzyła na niego, odwzajemniała pocałunki, słuchała słów wypowiedzianych tak dobrze znanym sobie głosem, jakby ta wcześniej wspomniana wieczność już dawno minęła, a teraz znajdowali się w jakiejś międzygalaktycznej pustce, gdzie oprócz nich znajdować się tylko może nicość. Wiedziała, że chce być przy nim, że chce dawać mu szczęście. To jednak, że nie za bardzo zdawała sobie z wszystkiego sprawę jest wręcz komiczne zważając na to, że ona jest z nich starsza. Czego swoją drogą też pewnie nie do końca pamiętała. Kto by w końcu na to zwracał uwagę, gdy wokół tyle ważniejszych spraw? - Nie, nie chce. - Powiedziała krótko, mając wrażenie, że to najważniejsze słowa jakie przyszło jej dzisiaj wypowiedzieć. Na szczęście dla nich obojga nie przeszło jej przez głowę wystawiać cierpliwość i opanowanie gajowego na próbę. Nigdy nie bała się odkrywać. W końcu to tak na prawdę nie powoduje naszego strachu. Nie boimy się ciemności, tylko tego co się w niej znajduje. Nie boimy się wysokości tylko tego, że z niej spadniemy. W tym przypadku nie bała się zbliżenia, co najwyżej mogła się bać idących z nią konsekwencji. Choć szczerze to też pewnie nie było jej koszmarem. Przybliżyła się do jego rozpalonego ciała. Nie wiedziała co powinna teraz począć, w sumie wszystko już chyba zostało powiedziane my wiemy, że nie. Pomogła mu w ściąganiu z siebie sukienki. Nie wątpiła w jego umiejętności, jednak tak będzie prościej. Jako tak smutny człowiek pewnie nie miał ostatnio za wielu okazji do takich igraszek. Nie ma co się jednak przejmować, Gaja nigdy nie mała okazji, więc każdy błąd zostanie po prostu zapomniany.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Och, na pewno jakoś by sobie z nią poradził, bo w końcu był dużym chłopcem, chociaż równie prawdopodobne jest to, że wylądowałby błyskawicznie pod jej pantoflem, zbyt zakochany, żeby się przeciwstawić jej słodkiej, troskliwej tyranii. Problem z teściową jego faktycznie nie mógł dotyczyć, ale na samą myśl o chwili, kiedy przestawi Gajkę swojej rodzinie, dostawał dreszczy. Nie dlatego, że przypuszczał, że mogliby jej nie polubić, coś takiego w ogóle nie wchodziło w grę, bo jego ukochana była najbardziej rozbrajającą i czarującą istotą we wszechświecie, ale dlatego że swoją rodzinę uważał za dosyć niezorganizowany, dziwny twór, hałaśliwy i nieco wścibski i miał tu na myśli oczywiście swoją matkę i siostrę, które lubowały się w biadoleniu nad jego niepoukładanym życiem. Najlepszy kontakt miał zawsze z ojcem - wyciszonym, spokojnym facetem, który kochał swoje rośliny równie mocno, jak Clement smoki i wszystkie stworzenia. Po śmierci Todda był on jedynym członkiem rodziny, z którym dzielił ból w sposób niewerbalny, po prostu siedząc naprzeciwko siebie i paląc powoli papierosa. Zawsze się rozumieli. Clement po prostu się bał, że Elen i Marion rzucą się na Gajkę i nie dadzą jej spokoju, zachwycone faktem, że ich syn i brat w końcu zaczyna żyć normalnie, przynajmniej w ich pojęciu, zaczną snuć plany dotyczące ślubu i zastanawiać się, gdzie będą mieszkać, no bo raczej nie w tej paskudnej chatce gajowego. Wniosek jest bardzo prosty - Clement powinien znaleźć sobie jakąś przyzwoitą pracę, o, najlepiej otworzyć jakiś sklepik w Hogsmeade. Kto by się przejmował faktem, że taka praca w czterech ścianach zabiłaby go szybciej niż jad akromantuli, prawda? Fakt, że Gaja nie miała żadnego doświadczenia w tych sprawach, budził w Clemencie całą gamę uczuć, choć w tym momencie nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać. Z jednej strony był szczęśliwy, że to właśnie on wprowadzi ją w tę sferę życia, że zaczną zupełnie od nowa, że to miłość, zaufanie, pasja... wszystko razem. Ale jednocześnie czuł lekki niepokój na myśl, że sprawi jej ból, że tak wiele od niego zależy... Że ona mu ufa, a on musi ją skrzywdzić, by poprowadzić dalej, pozwolić sięgnąć gwiazd. Uśmiechnął się do niej i ucałował tuż za uchem. - Kocham cię... Tak, mógł trochę wyjść z wprawy, chociaż podobno pewnych rzeczy się nie zapomina i jestem dziwnie pewna, że to, jak rozbierać kobietę jest właśnie jedną z nich. Delikatnie nakrył jej pierś dłonią, po czym zaczął pokrywać jej dekolt krótkimi pocałunkami, oddychając coraz szybciej, tracąc kontakt z rzeczywistością, bo jedyny jaki go interesował w tej chwili, to kontakt ze skórą Gai. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że drżą mu palce, dopiero kiedy sięgnął do haftek jej stanika, odkrył, że jego dłoniom brak precyzji ruchów. Uśmiechnął się pod nosem i ucałował zagłębienie między jej piersiami, mając wrażenie, jakby dla niego był to tak samo pierwszy raz jak dla niej. Nie po prostu jeden z pierwszych razów, pierwszy raz z daną osobą, ale ten jedyny raz, kiedy całkowicie i nieodwołalnie traci się niewinność. Haftki puściły, a Clement odrzucił stanik gdzieś na bok, pochłonięty kontemplacją drobnych piersi Gai. Ucałował każdą z nich w sutek, przyciskając ją mocniej do siebie, jakby się bał, że zaraz się rozmyśli, wyrwie się z uścisku i ucieknie od niego, przerażona tą nagłą bliskością. W końcu podniósł się, unosząc ją w ramionach, i ułożył na łóżku. Była piękna, czuła, radosna, jedyna... Była jego. Jej gibkie ciało budziło w nim niewysłowioną tęsknotę. Ktoś mógłby twierdzić, że brakowało jej kobiecych krągłości, ale dla Clementa była ideałem piękna. Zsunął koszulę ze swoich ramion i pochylił się nad nią, składając na jej ustach namiętny pocałunek i przesuwając palcami tuż pod jej lewą piersią.
Gaja na pewno polubiłaby marudzenie matki Clementa, którego swoją droga nie brałaby na poważnie. Zwłaszcza, że jakby Gaja pomyślała o ślubie, to pewnie ciarki przeszłyby jej po plecach czy coś. Ona nie chciała zmian, przynajmniej nie teraz. Jej dobrze było siedząc w chatce z Clementem, rozmawiając o Ostroszponie czy urwisach, które próbują odnaleźć w Zakazanym Lesie przygodę swojego życia, a których trzeba nagminnie stamtąd wypraszać. Choć Glaber pamiętaj, jak jeszcze nie dawno sama się tam zapuszczała, by popsocić albo odejść na tyle daleko od ludzkiego światła, by móc obserwować gwiazdy. Tak więc bez dwóch zdań mieli podobne podejście, co nie zmienia faktu, ze Gajki by ta wesoła rodzinka nie przeraziła. W końcu u niej też było wesoło, choć na to na pierwszy rzut oka nie wygląda. Tak, Clement mógł mieć dziwne deja vu związane z pierwszym razem, w końcu Gaja była niewinnym stworzeniem, które wręcz w nastoletni sposób przeżywało całą te sytuację. Tworzył się przez to klimat tej dziwnej niepewności, zatrzymywali się w pewnych momentach, rozmawiali. Wszystko dłużyło się, tworząc w ten sposób romantyczne wzniesienia, a o których już doświadczone osoby często zapominały, przejęte dokładnym poznaniem spodni partnera. I to wcale nie w poszukiwaniu pieniędzy czy innych głupot! Gaja i przerażenie to na prawdę niewiarygodne zestawienie, którego raczej nie będziemy dzisiaj światkami. W końcu nie była na tyle wyobcowana, by nie słyszeć od koleżanek opowieści z ich rożnych dziwnych zdarzeń. Na szczęście to nie trwało długo, bo dziewczęta szybko zorientowały się, że trzeba zachowywać choć odrobinę prywatności, gdyż w tej szkole ściany mają uszy i po paru godzinach już wszyscy wiedzieli kto, z kim i dlaczego. Z resztą Gaja zawsze wtedy czuła się dziwne, równie dobrze mogli mówić do niej o polityce, która nigdy jej nie interesowała czy o historii magii, która choć potrzebna, to jednak nudna i straszliwie długa. Traciła coraz więcej ubrań w zastraszającym tempie, ola Boga! Nie myślała jednak zbytnio nad tym. Mogłaby zwariować, a to nie wskazane przy jej już sporym oderwaniu od rzeczywistości. Chłonęła za to jego ciepło, pocałunki. Gdy tylko mogła, starała się je odwzajemniać, ale wiadomo, że czasem nie za bardzo wiedziała jak. Tak więc w ciągle nieporadny sposób, postanowiła uporać się z paskiem mężczyzny. To straszne, te klamerki to jakiś koszmar, że oni mają cierpliwość nosić to na sobie codziennie.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
On nie myślał o ślubie, jeszcze nie, chociaż myślę, że gdzieś w głowie jawiło się to jako zupełna oczywistość. To nie była przelotna miłostka, krótki romans czy związek, w jaki niektórzy pakują się tylko po to, żeby zabić czas albo po prostu nie być samemu. Clement ją kochał całym sobą i wydawało mu się to zupełnie oczywiste, nie rozumiał, jak mógł nie zdawać sobie sprawy z tego prostego faktu, jakim była jego miłość do Gai. Było to równie oczywiste jak to, że po nocy nadchodzi poranek, a po zimie wiosna. Był już zakochany kilka razy i zawsze to uczucie wprawiało go w radosne zdumienie, jednak tym razem nie czuł najmniejszego zdziwienia, a jeśli nawet, to nie dotyczyło ono samego cudu miłości, a raczej tego, że tak późno zdał sobie sprawę z własnych uczuć. Miał poczucie, że jego miłość do Gai zawsze była, tylko trwała w jakimś uśpieniu, jak nasionko, które potrzebuje kropli wody, by zacząć kiełkować. To było dziwne uczucie, piękne i budzące w dość racjonalnym gajowym wiarę w metafizykę, bo trudno nie uwierzyć w coś, czego samemu się doświadcza. Czuł się szczęśliwy, mając ją tak blisko, delikatnie badając miękkość jej skóry, dotykając piersi, ramion i żeber... Całował czule każdy centymetr jej skóry, upajając się zapachem i ciepłem. Powoli zaczął zsuwać z niej rajstopy, muskając wargami jej brzuch, biodra, a potem uda, łydki, kostki i drobne stopy, które na moment przykuły jego uwagę, bo wyglądały na odmrożone. Chciał ją o to spytać, ale to chyba nie był najszczęśliwszy moment na dyskusje na temat biegania boso po śniegu, więc zamiast tego ucałował wierzch jej stópki i pochylił się nad nią na nowo, sięgając do jej ust w namiętnym i czułym pocałunku. Mruknął cicho, czując jej dłonie manipulujące przy jego pasku, ale postanowił nie interweniować, dopóki nie okaże się, że Gaja naprawdę nie może go pokonać i wszystkie atrakcje, jakie przewidzieli na dzisiejszy wieczór mogą zakończyć się fiaskiem. Objęła go kolejna fala gorąca. Delikatnie przygryzł płatek jej ucha, mrucząc cicho, że bardzo ją kocha i że jest jego największym skarbem, po czym w końcu się zlitował i trochę jej pomógł z tą oporną sprzączką. Tylko odrobinę, tak by nie odbierać Gai satysfakcji z tego małego zwycięstwa nad kolejną częścią jego garderoby.
Biedna Gaja, a co ona miała powiedzieć? Dla niej dorosłe życie to coś, co wiąże się wyłącznie z pracą i obowiązkami. Nie widziała oczami wyobraźni ślubu, a nawet zaręczyn. Nie widziała wszystkiego, będą przejęta obecną chwilą. Tym, ze w ogóle się zeszli, bo to przecież było czymś jeszcze parę miesięcy temu niewyobrażalnym. Wiesz, gdyby w wakacje ktoś jej powiedział, że swoje spełnienie marzeń ma w zasięgu ręki, to pewnie pomyślałaby, że nawet dwóch, bo przecież mapy nieba nie da się jedną ręką dokładnie odczytać. Widzisz? Wszystko się zmienia, a to co przynosi nam czas przyjmuje się z uśmiechem. Wtedy wszystko jest proste. Wystarczy tylko być otwartym na szczęście, myśleć o nim jak o czymś co może się przydarzyć. Nie musi, ale miło będzie jak zawita w ponure progi życia. Wszystko gnało. Nabrało jakiegoś zawrotnego tempa, jakby już żadna granica nie istniała. Rzeczy znikały jedna za drugą. Trochę przerażające, ale przecież Gaja nie będzie po nich płakać. Skoro ubrania są w stanie przetrwać bez niej całą noc albo i dłużej, to teraz też poczekają. Trudniej jednak będzie je znaleźć, bo nasze gołąbeczki nie za bardzo zastanawiały się gdzie je zostawiają. A gdyby tak teraz przyszedł na wizytę dyrektor? Chyba zeszłabym na zawał widząc jego post. Czy czyjkolwiek inny. A Gaja to już w ogóle nie wiedziałaby co zrobić. Chyba schowałaby się na posłanie Ostroszpona i udawała go mając nadzieje, że lata nauki transmutacji w końcu się na coś przydadzą. Bezskutecznie, ale kto by się tym przejmował? Odgońmy jednak te złe myśli od siebie. Wdech, wydech, wdech... Szlak, to nie działa. A to pewnie dlatego, że to co zaraz się stanie jest chyba jeszcze dziwniejsze niż wizyta dyrektora. Nie wiesz o czym mówię? Już tłumacze! Mianowicie gdy już Clement sprawnie pozbył się ubrań Gajki, ona postanowiła nie być gorsza. No ok, zostawił jej jakąś tam część bielizny, ale dlaczego ona miałaby nie zaszaleć i nie pójść o krok dalej? No ja też nie wiem, dlatego Gaja w sumie nie zastanawiając się zbytnio, z wcześniejszą pomocą Clementa za którą w głębi swojego serduszka dziękowała mu, zostawiła go w samych skarpetkach. Tu następuje ten moment, gdzie język nie ma dobrych słów, by opisać minę Gajki. "Boże, ale co to?" - Nie no dobra, wiedziała co ujrzała. Ale żeby aż tak? No czyste szaleństwo. A ona myślała, że to efekty specjalne w filmach dla dorosłych wyolbrzymiają tak wszystkie narządy. Masakra jakaś, psychika legła w gruzach. - Oooo boże! To nie kutas, to jakiś smok! - Powiedziała z pewną mieszanką emocji, w której na pewno kłębiły się zdziwienie, przerażenie i coś nieopisywalnego, co było nawet bardziej komiczne niż zdziwiona mina pani astronom. Czyżby właśnie w tym momencie Gaja popsuła całą wzniosłą atmosferę tego wieczoru?