Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Nawet nie zauważyła, kiedy zdążyło się tak ściemnić! Zresztą, i tak nie zwracała na to zbyt dużej uwagi. Miała iść do chatki, tak więc szła. Choć w tym wypadku "szła" było pojęciem względnym. Czasami stawała na palce i "kicała" do przodu, raz zdarzyło jej się nawet obrócić. Tak jakoś dobry humor przeplatał się ze złym, raz była wesoła, raz chciało jej się płakać, innym razem obojętniała. W ciągu drogi spotkała sporo sprzecznych uczuć, biorących się nie wiadomo skąd, a pod samą chatką było jej przykro. Nabrała powietrza, nadmuchała policzki, po czym wypuściła je i zapukała do drzwi. - Moooooooooorph, tu Auuuud, otwieraj - powiedziała głośno, aby gajowy ją usłyszał. Kurczę, nawet nie wysłała mu życzeń urodzinowych! Mogła zrobić przynajmniej tyle, tak dawno go nie widziała. Ale skoro nie ruszyła tyłka wcześniej, zaśpiewa mu "stooooo laaaat" teraz. Tak w ogóle to kto był lepszym poprawiaczem humoru niż Morpheus Phersu? Ha, nie było nikogo takiego! Dlatego właśnie przyczłapała tutaj, na schodki jego chatki. Bo był w środku, świadczyło o tym światło, padające przez przysłonięte okna na śnieg leżący na zewnątrz. Dlatego nie mógł udawać, że go tam nie ma, nie, nie! A jeśli miał taki zamiar, to Audrey sama wparaduje do jego mieszkania, a co, będzie niekulturalna!
Stał wyprostowany kryjąc się w cieniu Zakazanego Lasu... Coś wabiło go do zamku... Jakiś przemożny zew wypełniał jego serce zmuszając go do pozostania w okolicy. Nie pamiętał lecz wydawało mu się że wieki temu nim ranny zapadł w sen również pragną dostać się do środka. Sykną ze złością, mimo krwi i odpoczynku wciąż był słaby po przebudzeniu. Poprzednia noc minęła mu na sporym zawodzie. Zmuszony do odwrotu jak jakiegoś świeżo przemienionego szczeniaka a salwować się ucieczką przed dwiema małolatami zmuszony był szukać pożywienia gdzie indziej. Spędziwszy noc w przytulnej piwnicy w miasteczku pożywił się do syta krwią staruszki mieszkającej w jednym z domostw. Nikt się nie zdziwi jej śmierci. Uznają po prostu że wiek zrobił już swoje. Skrzywił się na myśl paskudnego smaku jaki ciągle czuł jeszcze w ustach lecz musiał być ostrożny. Już raz przed wiekami niemal przypłacił życiem starcie z magią i nie chciał ponownie tak ryzykować.Tym razem miało być jednak inaczej. Wypoczęty i pełen wigoru powoli ruszył sunąc lekko w stronę dziewczyny pukającej do drzwi chatki .
Czekał na odpowiedź panny nieznajomej, w międzyczasie sprzątając kubek z resztkami herbaty, wylewając je po prostu do zlewu. Nie robił sobie zbyt wiele z obecności dziewczyny, dlatego robił to, co uznał za konieczne. Już miał umyć kubek, kiedy usłyszał, jak kolejna osoba puka do drzwi. A raczej wali. Zaraz usłyszał wołanie, jednak to nie jego wołano, a chyba poprzedniego lokatora. No nic, po prostu tamta osoba mogła nie wiedzieć, że zmienił się gajowy. Aczkolwiek i tak wiedział, że powinien był otworzyć. Choćby po to, żeby wyjaśnić, że zaszła pomyłka. Dlatego też odstawił kubek do zlewu i udał się do drzwi. Tym bardziej, że zainteresowało go imię "Aud". Czyżby to była ta Audrey, którą znał? Nie widział jej tyle czasu i bał się, że jej nie pozna. Albo ona jego. Otworzył więc drzwi i spojrzał na dziewczynę, w której rzeczywiście poznał Audrey, jego małą kuzynkę. Od której wyczuł... alkohol? Przeraził się, bowiem, co mogło się stać, że akurat ona go wypiła? Już miał ją wciągnąć do środka, gdy ujrzał postać sunącą w ich stronę. Po chwili Regis poznał, ze to był wampir, miał już kiedyś z nimi styczność. Aczkolwiek to było dawno temu i nie do końca pamiętał, co robić w takiej sytuacji. Ale wiedział, ze nie może pozwolić, by ten potwór kogoś zabił. Nie Audrey. Nie ona. - Uważaj - syknął do dziewczyny, wciągając ją do środka, po czym, nie zamykając drzwi, podszedł krok bliżej istoty i wyciągnął szybko różdżkę, a następnie rzucił niewerbalnie Drętwotę, pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, na chwilowe osłabienie przeciwnika, a następnie Impedimento. Tak na początek. Podświadomie czuł, że to nie wystarczy, ale nie mógł się poddać. A nie mógł też od razu się osłabiać.
Co to za zachowanie? Co ona robi? Jak ona się zachowuje? To nie ta Alessa. Fakt. Czasem była ,,wyluzowana", ale żeby do dorosłej osoby mówić na ty? Dziewczyna ugryzła się w język, a następnie wyprostowała się po czym dodając: -Przepraszam Panie Gajowy - oznajmiła dziewczyna podkreślając ostatnie słowa. Alessa postanowiła się ogarnąć. Żeby taka czysto krwista oraz chłodna do bólu Alessa odzywała się. Po chwili usłyszała jak Pan Gajowy proponuje aby dziewczyna usiadła. Dziewczyna na zachowanie kultury zgodziłą się po czym rozpiła swój czarny płaszcz i usiadła na krześle. Wzięła nogę na nogę i wyprostowała się kładąc swoje ręce na kolana. Nagle usłyszała jak ktoś puka. Ba! Krzyczał i śpiewał. Głos wydawał się dziewczęcy. Spojrzała na Pana Gajowego po czym przemówiła: -Coś słyszę, że jakaś ,,zabłąkana dusza" dobija się do Pana chatki- zaśmiała się lekko dziewczyna zasłaniając swój uśmiech. Dziewczyna usłyszała jak nieznajoma dziewczyna...śpiewa? Alessa dotknęła uszu po czym znów położyła rękę na kolanach. Zastanawiała się co pomyśli Pan Gajowy, kiedy ujrzy osobę dobijającą się do chatki oraz śpiewając ,,sto lat". Była baaardzo ciekawa. Chociaż z drugiej strony nie była sama. Uff!
***
Po chwili zauważyła jak Pan Gajowy wciąga nieznajomą osobę do środka. Wstała, po czym wychyliła się lekko i zauważyła... wampira. Alessa przeraziła się, po czym znów usiadła trzymając mocno ręce. Spojrzała na dziewczynę po czym rzekła do niej: - usiądź - oznajmiła dziewczyna pokazując wolne krzesło. Była tak przerażona, że sama nie wiedziała co gada. Usłyszała jak Pan Gajowy rzuca zaklęcia. Ulżyło jej trochę, ale i tak była lekko zdenerwowana.
(***-kontynuacja)
Poprawiłam ci posta - skasowałam niepotrzebne odstępy.
Nie musiała czekać zbyt długo, ale odruchowo zaczęła cichutko tupać, przeskakując z nogi na nogę. Zaraz jednak drzwi otworzyły się, a przed Gryfonką stanął jakiś przystojny facet. Już miała zaprotestować i tupnąć stanowczo z zapytaniem "gdzie do cholery jasnej jest Morpheus?", ale nieznajomy syknął do niej, żeby uważała i wciągnął ją do środka. No to o co miała najpierw pytać? Na co ma uważać, czy gdzie jest gajowy? Może przyszedł w zastępstwie, hm? Zapytałaby, gdyby nie spojrzała za siebie. HOLY SHIT. Otworzyła przerażona usta i cofnęła się gwałtownie do tyłu, wpadając na nieznajomą dziewczynę, która również była w chatce. Krzyk nie był w stanie wydobyć się z jej ust, przez gardło, dziwnym sposobem "ściśnięte". Uniosła do góry różdżkę, którą ekspresowo wyjęła z torby, ale jakoś żadne zaklęcie nie przychodziło jej do głowy. Przecież nie załatwi wampira Aquamenti! Zaczęła oddychać szybciej, a stopy odmówiły posłuszeństwa, kiedy zorientowała się, że tak mało brakowało! Stwór był za nią, gdyby mężczyzna nie otworzył drzwi... Hej, nie było z nią tak źle, że chciała umierać, o nie! Wrzasnęła dopiero, kiedy nieznajomy (skąd mogła wiedzieć, że nieznajomy jest jej kuzynem?) rzucił zaklęcia. Coś się chyba odblokowało i Audrey znów mogła powiedzieć cokolwiek, choć w tym momencie nie wiedziała co. CO MAM DO CHOLERY MÓWIĆ KIEDY ZA DRZWIAMI JEST WAMPIR?! - What the fuck?! - wykrztusiła w końcu, dalej nie ruszając się z miejsca. Coś czuła, że dwa proste zaklęcia (o których nawet nie była w stanie pomyśleć) nie wystarczą na takiego przeciwnika. Ale przecież to się tak nie skończy! Chyba jeszcze nigdy nie panikowała tak jak teraz.
Wściekłość wibrowała w płonących, rubinowych źrenicach a szpony niemal same wysunęły się gdy wciąż sunąc z niezmienną prędkością odbił wierzchem dłoni pierwszy czar. Jak śmiał ! Marny robak który ochroni tą kobietę zapłaci mu za rozczarowanie... A nie chciał przecież tak wiele ... No może poza zabawą z tak słodką młodą istotą, którą mógłby porwać w noc i rozpalić do białości, igrając na jej pragnieniach i żądzach... Owszem wziął by swoje... Jak zawsze. lecz nie miał kaprysu zabijać ani przemienić dziewczyny a jedynie zmyć smak starości z kłów i przeszukać jej umysł ... Może uczynił by ją jedną ze swoich nowych konkubin? Miłe rozmyślania przerwał mu drugi czar który w kontakcie z jego ciałem spętał je jakąś mocą czyniąc ociężałym i niezdarnym. Zwolnił widocznie a nienawiść zapłonęła w jego piersi dodając mu mocy... Z gardła wydobył się mroczny śmiech a fala czystej furii Wampira zmiotła czar który go pętał i runęła telekinetycznym podmuchem dosłownie zmiatając Regisa i ciskając nim do wnętrza ciasnego domku... Patetyczne ... pomyślał wchodząc na stopnie prowadzące do domku. Jeśli dzisiejsi czarodzieje znali tylko te marne śmieszne czary mógł spokojnie wybić nawet pół zamku i nawet się nie zmęczyć ... i być może właśnie to zrobi ... Mroczny uśmiech rozjarzył się na jego twarzy gdy myślał o zemście na znienawidzonych magach... ...
Stał nieopodal, przyglądając się nieudolnej walce. Wziął swoją ulubioną monetę z orzełkiem i podrzucił. Jeśli wypadnie orzeł to pomogę jeśli reszka jeszcze popatrzę, rzut monetą i oczekiwanie. Ta się kręciła w górze, Szymon na chwilę skupił się na niej by ją złapać, ale dosłownie na sekundę, i dalej obserwował całe zdarzenie. Przykucną, podziwiając marne i nierówne widowisko. Cóż, los tak chciał, ale zabić ich nie dam. W jednej ręce pojawił się niezwykle wyważony sztylet do rzucania a w drugiej różdżka. Jeszcze dam mu pięć minut zabawy.
Poprawiłam tego posta, tak mniej więcej powinien wyglądać poprawny... pamiętaj, żeby nie zmieniać czasu i osoby, a ciągle trzymać się tego samego, zaś myśli postaci zaznaczać kursywą, gdyż inaczej można się pogubić... No i jeszcze te nieszczęsne znaki interpunkcyjne.
Wiedział, że te zaklęcia nie dadzą rady takiemu przeciwnikowi, że najprawdopodobniej nic mu one nie zrobią. Wiedział, że one są niczym w porównaniu z wampirem. Aczkolwiek były pierwszymi zaklęciami, jakie przyszły mu do głowy i nie potrafił ich już cofnąć. Gdyby miał chwilę więcej czasu, na pewno pomyślałby nad takimi, które miałyby realna szansę zadać jakaś krzywdę temu potworowi. Pokazał, jaki to był słaby. Co on sobie myślał? Nie dość, że poradził sobie z nimi, to jeszcze wprawił go we wściekłość, co Regis odczuł na swej skórze, bo odrzuciło go do tyłu. Wampir był już tak blisko niego, tak blisko dziewcząt, którym groziło niebezpieczeństwo. Nie mógł pozwolić na to, by im się coś stało. Nie musiał nawet znać tych strasznych myśli, które chodziły po głowie wampirowi, by być zmobilizowanym do walki. Wampir był już kilka kroków od niego. Regis szybko podniósł się i zbliżył się jeszcze. Zamknął za sobą drzwi i wyciągnął ponownie różdżkę. Nie zamierzał poddać się. I nie okaże słabości, jak wcześniej. - Conjunctivitis - szepnął, kierując różdżkę na oczy potwora - Sectumsempra - dodał jeszcze, tym razem wykonując bardzo szybko ruchy, jakby kogoś ciął, poczynając od głowy, a dalej idąc po całym ciele. - Lacarnum Inflamare - rzucił jeszcze jedno zaklęcie, a z jego różdżki zaczęły wydobywać się kule ognia, które posłał prosto w wampira. Regis miał nadzieję, że zaklęcia podziałają, choć jedno. Wiedział, że ryzykuje życie dziewcząt, a przede wszystkim swoje, ale innego wyjścia nie miał. Musiał jakoś odstraszyć tę istotę, by nie pojawiała się tu więcej.
Wszedł do pomieszczenia pełen wiary w swą siłę. Przekroczył próg gdy czar trafił w prost w jego wrażliwe czerwone oczy. Rykną zdziwiony i pełen furii. Ta mała rachityczna istota śmie mu się opierać? Lekko skołowany czarem oślepienia zawahał się ułamek sekundy dając czas czarodziejowi na drugie zaklęcie.... Sectumsempra uderzyła w ciało istoty tnąc przez twarz szyję i tors wampira. Wrzask bólu wypełnił chatkę gdy stwór szarpną się do tyłu a jego czarna lepka posoka zalała podłogę dookoła. - Śmiertelny zapłacisz mi za to ... Wysyczał przez zęby jęcząc z bólu, otwierając jednocześnie swoje wciąż lekko porażone blaskiem oczy..., i widząc grad kul płomieni które posłał w niego Regis... Charcząc z buku odbił wierzchem dłoni dwie pierwsze płomieniste kule. Posyłając jedną przez okno drugą zaś w prost pod sufit.Wybuch wstrząsną małym pomieszczeniem gdy czar eksplodował w zamkniętym wnętrzu dosłownie rozrzucając wszystkie drobiazgi i meble po całej chatce... Pozostałe pociski dosięgły jednak celu. Huk i siła eksplozji posłały istotę na zewnątrz, zwalając ją ze schodów. Podpalając ubranie oraz przypalając rany przez co stwór nie mógł ich już od tak zasklepić wolą... Wstał chwiejąc się ..., wciąż mógł walczyć i wygrać! Był najedzony i wypoczęty a te rany nic nie znaczyły. Poczuł jednak na wietrze pojawienie się kogoś nowego. Ten człowiek nie bał się go, ba oczekiwał walki ze spokojem i radością! Nie nie mógł ryzykować ponownego starcia w takim stanie, wiedząc że jeśli dostanie się w krzyżowy ogień czarów nawet jego żywotność mu nie pomoże gdy zaklecia ognia będą trawić jego ciało... Wciąż chwiejnym krokiem ruszył pędem w stronę lasu a jego ciało już w biegu przeistoczyło się w białego wilka... Tym razem przegrywając zdał sobie definitywnie sprawę iż bezpośrednią walką nic nie wskóra ... Potrzebował pomocy i to kogoś zdolnego mieszkającego w zamku... Uśmiechną się przypominając sobie zapach chłopaka który się go nie bał ... Tak on będzie wyśmienity do tej roli... Mkną jak strzała przez chaszcze tej starożytnej puszczy obmyślając plan zemsty...
Wszystko działo się tak szybko, a zarazem tak wolno, że Audrey nie nadążała za faktami. O jeszcze większym cofnięciu w tył nie było mowy, stała już przy ścianie obok kominka, wciskając się w nią plecami. Ręka z różdżką drżała mocno, bynajmniej nie dlatego, że w myślach powtarzała jakieś genialne zaklęcie niewerbalne, którym powaliłaby wampira i wygnała z chatki zajmowanej obecnie przez mężczyznę o nieznanym imieniu. W jej głowie nie zawitał olśniewający pomysł. W tym czasie była zbyt słaba na kombinowanie, główkowanie i wymyślanie, tak jak nie miała sił na naukę, ba, nawet uczęszczanie na lekcje. Tylko wątłe strzępki myśli przelatywały przez rozum, nie mówiąc nic bardziej konkretnego niż kilka przekleństw i odgłosów paniki. Kiedy usłyszała pierwszą część zaklęcia, którym było Conjunctivitis, udało jej się krzyknąć "nie!", ale na co się to zdało? Tak jak myślała, krwiożerczy stwór tylko się rozzłościł, stając się jeszcze gorszym potworem. Dłonie Gryfonki szybko znalazły się na policzkach, zaciskając się kurczowo na szczęce, wbijając paznokcie po obu stronach twarzy. Co miała zrobić, żeby zniknąć? Ale zawsze mogło być gorzej, przynajmniej zaklęcia były celne, i nie oberwała przypadkowo bardzo skuteczną Sectumsemprą! Choć przed rzeczami latającymi po chatce nie zdążyła się uchronić i dostała kilkoma szczątkami szkła, dosyć nagrzanego przez jedną z ognistych kul. Zaraz oderwała dłonie od twarzy, aby dotknąć piekącego miejsca na ręce, co nie okazało się zbyt dobrym pomysłem. Zabolało tylko bardziej, przez szkło, które tam utkwiło. Syknęła tylko, ale nie odrywała oczu od walczących. A wyglądało na to, że mężczyzna jakimś cudem przegonił stwora. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy osunęła się na kolana i zaśmiała panicznie pod nosem. Nabrała powietrza, które zaraz wypuściła. Nie sposób określić, co działo się w jej głowie po czymś TAKIM.
Ta sytuacja ją po prostu przerosła. Fakt! Alessa jest ślizgonką, ale to nie świadczy, że musi być odważna. Starała się to ukrywać, ale po prostu nie mogła. Strach był większy niż wszystko. Cały czas siedziała na krześle cała sztywna i blada jak warzywo. Nagle zauważyła jak stwór wchodzi do pomieszczenia. Alessa patrzyła się na ową istotę wzrokiem jakby od dawna nie widziała. Chciała już krzyknąć, ale się powstrzymała. Te emocje! Ta adrenalina! Boże!!! Nagle zauważyła jak Pan Gajowy walczy z wampirem. Wypowiedział pewne zaklęcie, a z różdżki mężczyzny wydobyły się dwie kule ognia. Jedna trafiła w okno zaś druga w sufit. Alessa zerwała się z krzesła i przeraźliwie krzyknęła. Była tak zdenerwowana, że sama nie wiedziała co robiła. Szukając ukrycia Alessa kręciła się w około by znaleźć. I znalazła. Po między fotelem, a wielką szafą. Dziewczyna z niechęcią zerknęła na kąt i od razu wcisnęła się. Przecież musiała się chronić. Widok dziewczyny przypominał jakby miała porażenie mózgowe. Lekko się skuliła i cała zdenerwowana obserwowała całą tą sytuację. Po chwili zauważyła jak istota wynosi się z tego pomieszczenia. Alessie od razu zrobiło się lepiej. Wyszła z kąta prostując się. Poprawiła swój czarny płaszcz i usiadła na krześle. Miała dreszcze, czyli dziewczyna jeszcze była zdenerwowana. Jako iż była ślizgonką Alessa wyprostowała się na krześle i oznajmiła: -Przepraszam Panie Gajowy. Nie chcę być natrętna, ale czy ma pan melisę?- zapytała dziewczyna dostojnym głosem. Starała ukryć swój lęk. Chciała po prostu pokazać się z jak najlepszej strony. Ze strony prawdziwego ślizgona.
Nawet on przestraszył się, widząc reakcję wampira, który wściekł się jeszcze bardziej. Dlatego nie myślał wcale, że jakiekolwiek jego zaklęcie trafi. A trafiły wszystkie. I cieszyłby się z tego powodu, gdyby nie to, że nie było tak fajnie i dobrze, jakby wszyscy chcieli, żeby było. Zaskoczony był faktem, że stwór uciekł tak szybko, że... że to był już koniec walki na dziś. Dopiero, gdy widział, że nic im nie grozi, rozejrzał się po wnętrzu chatki, które... które wyglądało źle, delikatnie mówiąc. I dopiero teraz poczuł ziąb, jaki zapanował. Choćby przez to, że drzwi były otwarte, a okno rozbite. Musiał naprawić te najważniejsze szkody, żeby nie zamarzli tu, a potem będzie musiał zając się dziewczętami. Nawet nie chciał myśleć, ile czasu zajmie mu naprawianie tego wszystkiego, co zostało uszkodzone. Podszedł więc do okna i naprawił je za pomocą Reparo, po czym podszedł do drzwi i zobaczył, że, tak jak myślał, zawiasy były uszkodzone. Je też naprawił tymczasowo za pomocą Reparo. Dopiero po chwili dotarł do niego sens pytania, jakie zadała mu nieznajoma. Czy ona naprawdę nie widziała, w jakiej znajdowali się sytuacji? Musiała podchodzić tak egoistycznie? Nie dość, że usiadła na jedynym ocalałym krześle, nie patrząc w ogóle na poszkodowaną Audrey, jak zdążył zauważyć, to jeszcze żądała melisy, podczas gdy w domku panował totalny rozpiździaj, że tak się wyrażę brzydko. Harmider, chaos, czy jak tam można to jeszcze określić. - Teraz ja raczej tutaj nie znajdę ci melisy, dlatego, choć cię nie wyganiam, to lepiej, żebyś poszła po nią do zamkowej kuchni. A przed tym do Skrzydła Szpitalnego, żeby cie obejrzano, czy aby na pewno ci nic nie jest - starał się mówić spokojnie, choć w środku był bardzo wzburzony. Po takich przeżyciach każdy byłby. Podszedł po tym do Audrey i przykucnął przy niej. - Coś ci się stało? - zapytał ją z troską. Nie, może i nie był bezstronny, wszak to była jego kuzynka, więc bardziej mu na niej zależało, ale... swym wyniosłym zachowaniem Alessa nic dla siebie dobrze nie robiła. I teraz miała okazję się o tym przekonać. A poza tym... ludzie nie klęczą zazwyczaj bez powodu, a co, jak co, ale rudowłosa raczej nie modliła się, jak to robili nieraz mugole.
Nonono, nieznajoma z imienia Ślizgonka wreszcie przestała zachowywać się dziwnie. Chyba każdy w takiej sytuacji bałby się, chociaż trochę. No, może oprócz Gilderoy'a Lockharta! Ten to był dopiero świetny. Najpierw udawał, że przeżył tyle niesamowitych i jakże niebezpiecznych przygód, a potem okazało się, że jedyną profesją tego człowieka było zaklęcie czyszczące pamięć. Udupił sam siebie i wylądował w Mungu, biedaczyna. Och, no właśnie na tym to polegało, Ślizgoni NIE byli odważni. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale z tego, co Audrey zdążyła zauważyć... pojawiały się raczej rzadko. To była działka Gryfonów (o ironio...), ale sytuacja w jakiej była aktualnie Audrey niekoniecznie pozwalała jej na "bycie do końca sobą", a określając to w bardziej konkretny sposób - "działanie wszystkich cech charakteru naraz". Tak więc z takiego powodu wylądowała pod ścianą. Przy okazji zdając sobie sprawę, że skoro nie potrafi zachować ani krzty zimnej krwi, powinna zacząć żmudny proces leczenia się ze źródła kłopotów, nieustannie wędrującego do jej głowy. Tylko weź zacznij, jak sama sobie nie radzisz. Szczerze mówiąc miała już serdecznie dość swojej głowy. Mogła pomyśleć wcześniej, ale jakoś nie wyszło. I ignorowała dobre rady znajomych. Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się wspomnienia z lodowej komnaty i podniosła wzrok, spoglądając spod byka na siódmoklasistkę. Melisę? Och, tak, świetny pomysł, kazać szukać w takim porządku, jaki tu panował. Z pewnością leżała sobie w jednej z wcale-nie-rozwalonych szafek. A gdzie tam, żaden problem, a melisa była niezbędna w tej sytuacji, dlatego właśnie musiała ją dostać. Ale uwaga zielonookiej nie została zwrócona tylko przez tę prośbę. Panie Gajowy? A gdzie Morph, hm? Miała już o to zapytać, ale jakoś jej nie wyszło. Może niekoniecznie miała ochotę czepiać się kogoś, kto właśnie do niej podszedł i chciał jej pomóc. No nareszcie! Może nie była to pomoc, jakiej potrzebowała ostatnio, snując się jak duch, ale zawsze coś. I jakoś tak jak spojrzała w jego oczy, nasunęło jej się na myśl pewne skojarzenie. Kojarzyła go, ale za cholerę nie wiedziała skąd. - Poza ręką nic - odpowiedziała, unosząc łokieć lekko do góry. Nie wyglądało za ciekawie, ale w zasadzie nie było to nic więcej poza szkłem. Wystarczyło je delikatnie wyjąć, oczyścić ranę i użyć odpowiedniego zaklęcia. Bolało bardzo, choć Audrey w tej chwili skupiała się bardziej nad przypomnieniem sobie kim był ten nowy gajowy, którego znała. Nie był to ktoś, z kim utrzymywała kontakt, bo od razu poznałaby taką osobę, ale co do tego, że kiedyś go spotkała (przynajmniej) nie miała wątpliwości.
Ślizgoni zazwyczaj nie byli odważni. Byli sprytni i przebiegli. Ale wszędzie zdarzały się wyjątki potwierdzające regułę, historia Hogwartu pokazywała już takie przypadki. Jak choćby Peter Pettigrew, Gryfon, który przyłączył się do Czarnego Pana i zdradził swych przyjaciół. Ale tę historię wszyscy znają, więc nie będę się nad nią zbyt długo rozwlekać. No, do cholery jasnej, chciał pomóc Audrey, no! Czy to było tak trudno zrozumieć? I tak, robił to głównie dlatego, że była mu bliską osobą, jakkolwiek by nie patrzeć. No co, był wszak niegdyś Ślizgonem i nie miał wykształconej w sobie chęci pomocy wszystkim bez wyjątku. Tak, jego pomoc nie była do końca bezinteresowna, ale czy to w tej chwili było ważne? Pomoc, to pomoc. I trochę dziwił się, że go nie poznawała, ale z drugiej strony... Z drugiej strony pamiętał, że widziała go ostatni raz, będąc jeszcze małą dziewczynką. Obejrzał uważnie jej rękę, zranioną przez szkło, które rozprysło się wtedy, gdy w okno trafiła kula ognia, którą posłał w wampira, a którą ten odbił. Widział, że na szczęście odłamki nie wbiły się głęboko w skórę. - Trzymaj się, będzie bolało. I nie wyrywaj się - rzekł, po czym ujął jej rękę i skierował różdżkę, której na szczęście nie zdążył schować. - Accio szkło - rzekł cicho, a z rany wyleciało kilka odłamków szkła, które leciały wprost na niego, dlatego też odsunął się szybko w bok, by te znalazły się na podłodze. Następnie oczyścił ranę z krwi, która zaczęła płynąć po wyjęciu szkła, które dotychczas hamowało krwawienie. Zrobił to za pomocą zaklęcia Tergeo. A potem rzucił jeszcze Episkey i rana zasklepiła się, nie pozostawiając blizny. - Ręka wygląda na nową - dodał już po wszystkim, uśmiechając się przy tym nieznacznie, aby dziewczyna rozluźniła się.
Poco ona tu w ogóle wchodziła? Poco? NO poco? Nie dość, że w takiej sytuacji nie mogła opanować swoich emocji to jeszcze uważają ją za tchórza. Fakt! Alessa nie należała do tych walecznych, NO ale trzeba było coś wykombinować. Kiedy usłyszała, że nie ma melisy ślizgonka rozejrzała się po pomieszczeniu i pokiwała głową. Cóż...głupio jest tak prosić o melisę, kiedy w pomieszczeniu panuje niezły burdel. No i ekstra. Teraz uważają ją za samoluba. Choć, z drugiej strony Alessa była samolubna i nie można było zaprzeczyć. Siedziała cały czas na tym krześle patrząc co Pan Gajowy ,,wyczynia" z tą gryfonką. Dziewczynie zrobiło się trochę głupio więc...wstała z krzesła by owa nieznajoma usiadła. Był to na prawdę dziwny wyczyn, a dla Alessy trudny do zrobienia. BARDZO dziwne. Jak już wspominałam dziewczyna z natury była chłodna, samolubna itp. ale coś jej sumienie podpowiadało, by wstała. Lekko przysunęła krzesło na znak iż mebel jest ,,wolny". Po chwili Alessa oddaliła się coraz bardziej od krzesła zbliżając się do drzwi. Cały czas myślała czy wyjść? Czy zostać? Ach te dylematy! Musiała przecież podjąć jakąś decyzję. Nawet bezsensowną. Po dokładnym rozważaniu doszła do wniosku, iż jeszcze zostanie przez chwilę. Następny dziwny wyczyn. Ciekawość, a Alessa raczej nie była, NO ale co tu zrobisz z tym? Ślizgonka stała przy drzwiach cały czas gapiąc się na Pana Gajowego oraz na Gryfonkę. Na nieznajomą patrzyła się takim...chłodnym oraz nico zazdrosnym wzrokiem przeplatając przy tym swoje ręce. Ciekawe...czy Alessa kiedykolwiek tak się będzie jak teraz zachowywać?
Która to już godzina? Westchnął ciężko, po czym ułożył palce w daszek i spojrzał na słońce zza ów średnio skutecznej ochrony bardzo wrażliwych oczu. Niestety nie mógł wywnioskować nic dokładniejszego, od faktu, że nastał wieczór. Nate wykonał dzisiaj parę porannych czynności (takich jak prysznic, mycie zębów, okiełznanie fryzurki), które dla znacznej większości w jego dormitorium są prozaiczne... dla niego odświętne. Dzisiaj zaś zdecydował się na nie, ze względu na pewne plany. Jakże odważne plany. Plany, które snuł od tygodni. Plaaaany, które wydawały się z pozoru tak proste. Tak idiotycznie proste. Chłopak zaś niemiłosiernie się tym wszystkim przejmował. Włożył czyste skarpetki, wypolerował lakierki i przyczesał swój rudy nieogar na łbie. Zerknął na zegar, który jego zacny współlokator powiesił nad łóżkiem i stwierdził, że już prawie druga. Cóż, albo wstał koło trzynastej, albo przesiedział w łazience parę ładnych godzin. Jednakże biorąc pod uwagę, że to Nathaniel, któremu nie chce się nawet zakładać prześcieradła, raczej nieco dłużej sobie pospał. A więc Nate od dłuższego czasu wzdycha swym szczenięcym, szczerym uczuciem, do nieco starszej od niego koleżanki. W związku z tym, że już wkrótce walentynki, nie mógł zostawić jego lubej na pastwę tych niewiernych samców, które mogą zawrócić w głowie JEGO Audrey. Musi działać. To kosztuje go bardzo wiele, ba, warto zwrócić uwagę na to, że zmienił skarpetki!! W dodatku te kobiece perfumy, które podkradł jakimś zaaferowanych ożywioną rozmową czwartoklasistką i teraz pachnie jak petunia. Warto również wspomnieć o czekoladkach, które dziadek wysłał mu na gwiazdkę, a ten zupełnie o nich zapomniał i wygrzebał gdzieś z dna kufra. Ma zamiar je podarować, jego ukochanej. Prawdopodobnie są już przeterminowane i biorąc pod uwagę to, jak kurczowo trzyma je pod ręką, roztopione... jednakże liczy się gest. A poza tym, to jak to się mówi? Przez żołądek do serca? Gdy chłopaczyna był już gotowy i pachnący, z uniesionym dumnie czołem i pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń, opuścił dormitorium Gryfonów. Och, jakżeby opisać jego zaciętość, gdy gonił zań po całej szkole, zaglądając do każdej znanej mu miejscówy, pięć razy do sowiarni i do Wielkiej Sali, przeszukując wszystkie korytarze, pytając o nią znajomych. Jednakże jego żmudne poszukiwania nie przynosiły efektów i już wkrótce zaczął wątpić w to, że odnajdzie cel swej Hogwartowej pielgrzymki. Był przecież, na litość Boską, wszędzie! Zostały mu jedynie Błonia, które nagle okazały się takie rozległe! Cóż to za okropieństwo! Nie zaprzestanie w poszukiwaniach Audrey, jutro na sto procent ponowi swoją wędrówkę. Ach, czy to znaczy, że znów będzie musiał zawitać w łazience? To pomieszczenie jest dlań takie złowrogie. Nigdy nie miał zaufania do mydła i wody, która wydobywa się z tej podejrzanej rurki w prysznicu. A co jak nagle oszaleje i go poparzy? Albo jakaś szalone dziewczę go podejrzy? Albo, co gorsza, przypadnie do gustu koledze? Chłopak rozejrzał się po błoniach i już miał zamiar wrócić do zamku, gdy coś podkusiło go, aby chociaż sprawdzić nad jeziorem! A więc ruszył doń i gdy już prawie się w drodze powrotnej rozpłakał, w oknie chatki gajowego zamajaczyła jej ruda czupryna, której nie pomyliłby z żadną inną! Na jego ustach zakwitł dziki, ale szczęśliwy uśmiech i ruszył w stronę chatki pewnym krokiem. Zaś z każdym metrem, ogarniała go coraz większa niepewność. Wcześniej wyuczona formułka, którą wymyślił przed snem, jak to ją poderwać, zupełnie wyleciała mu z głowy. A co jak go wyśmieje? A co jak zrobi coś głupiego i dziewczyna przestanie go lubić? A co... jeżeli ma już partnera? Zadrżał ze złości na tą myśl. Wtem pojawił się jeszcze jeden powód, aby zaprzestać w wędrówce... Dostrzegł, że poza Audrey są tam jeszcze inni. Nie tylko gajowy, którego obecność wydawała mu się oczywista. Jeszcze jakaś dziewczyna... Właśnie dlatego nie chciał zadać jej tego pytania w dormitorium. Ze względu, na towarzystwo. Ze względu na to, że nie będą sami. Ze względu na to, że... bardzo boi się porażki. Ach, porażka, porażka, przecież wiesz jaki jesteś szalenie przystojny! Tchórz z Ciebie po prostu, Nathaniel! Nie daj się! Nie na darmo jesteś gryfonem... Zacisnął zęby i w tym samym momencie zorientował się, że stoi już przed chatką. Zacisnął dłoń w pięść i trzęsąc się od stóp po głowę, zapukał do drzwi.
Zagryzła lekko dolną wargę i zamknęła oczy, odchylając głowę do tyłu, aby nie patrzeć na zabieg wydobywania szkła, który zapowiadał się boleśnie. Choć nie mogło być źle, w końcu nie było tego tak dużo... Ale mimo wszystko zawsze to jakiś sposób, żeby sobie wyobrazić, że boli mniej, o! Może zadziała? W sumie to wcale w to nie wierzyła, ale co tam, w końcu ludzie do połowy trzeźwi nie zawsze myśleli normalnie. Aud nie zaliczała się do wyjątków. Ale AŁA! No dobra, nie sądziła, że zaboli aż tak! Syknęła, krzywiąc się lekko. Żyła, noo, a ten dziwny ból powoli odchodził z ręki, więc zdecydowała się otworzyć oczy, trafiając idealnie w moment przed rzuceniem zaklęcia Tergeo. Widok krwi niespecjalnie ją wzruszył. Była raczej odporna na takie rzeczy, do pewnego stopnia. A do urazów własnych tym bardziej się przyzwyczaiła, z czasem, po swoich wycieczkach do Zakazanego Lasu. Chwilę później po ranie nie było śladu, gdyż została sprawnie sklepiona zaklęciem. Odwzajemniła uśmiech i podziękowała ślicznie, po czym, wspierając się na rękach, wstała z niezbyt wygodnej pozycji. - Dzięki, nie trzeba - odezwała się do Ślizgonki, która zwolniła jej krzesło. Ze zdrową ręką czuła się już dobrze. No i sherry wciąż jakoś działało! - Mam wrażenie, że się znamy - powiedziała, patrząc chwilę na gajowego, a potem przenosząc wzrok na drzwi. No, proszę, chatka cieszyła się dziś niemałym niepowodzeniem. No i cóż, ten, kto stał za drzwiami raczej nie był wampirem. Bo przecież ten by nie pukał.
W czasie wykonywania czynności, które miały przywrócić rękę do normalnego wyglądu, obserwował również mimochodem zachowanie Audrey i nie dziwił się wcale, że syknęła z bólu, gdy usuwał odłamki szkła z jej ręki. Jednak zdołała szybko się otrząsnąć, przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz. Bo nie wiedział, że w istocie wewnętrznie była bardzo rozbita, ale skąd miał wiedzieć, skoro spotkał ją po praz pierwszy od tylu lat? Ona nawet go nie poznała, a w obecnej sytuacji nie było nawet cienia szansy na jakąkolwiek rozmowę, tym bardziej poważną i osobistą. On również wstał z klęczków, do których zdążył przejść w międzyczasie z kucków. Nie, nie była to wygodna pozycja i dla niego, mało brakowało, a zaczęłyby mu drętwieć nogi. Ale na szczęście nie zdrętwiały, dlatego nie chodził dziwnie i nie czuł mrowienia w kończynach. - Masz dobre wrażenie - rzekł tonem, wyrażającym niejako zamyślenie. Wtem usłyszał pukanie do drzwi. To go niejako zdenerwowało, bo miał dosyć już niespodziewanych gości na ten dzień. No i wnętrze chatki prezentowało się w tym momencie co najmniej źle. Powstrzymał się od przeklinania na głos, jednak sobie w myślach powiedział trochę brzydkich słów. Dopiero, gdy podchodził do drzwi, przypomniał sobie o obecności drugiej dziewczyny, o której zdążył na chwilę zapomnieć. No cóż, milczała i nie zaznaczała swojej obecności, toteż mógł się nią nie przejmować. A, więc podszedł do drzwi i otworzył je. Za progiem ujrzał chłopca, który wyglądał dosyć... osobliwie, jak na jego gust. Miał ochotę się śmiać, aczkolwiek wiedział, że mu to nie wypada. No i sam na dodatek pomyślał, że wygląda jak siedem nieszczęść, co nie było zbytnio prawdą. - Czegóż tu szukasz młody człowieku? To raczej niezbyt dobry czas na odwiedziny.
I w tej właśnie chwili, oto monsieur pachnący niczym petunia przekroczył z dumnie uniesioną głową próg chatki gajowego. O dziwo, nie otworzył mu wszystkim dobrze znany, ten owłosiony gajowy, który straszył ładne dziewczyny siekierą... ten, jak mu tam było... Fersu? Nie, no... Przynajmniej coś w tym stylu. Jednakże nie czas się nad tym zastanawiać. Czy ten ów przystojny panicz, który otworzył mu drzwi i już z daleka śmierdział brytyjskim akcentem* miał czelność Stać tak blisko Audrey?! Jest przystojny. Niebezpiecznie przystojny. Wwwrr... A co jak JUŻ zaprosił ją na bal? A co jeżeli... jeżeli cały poranek, który spędził na szukanie Odri, wszystkie jego nadzieje. Spełzły na niczym? Chociaż było to bardzo dalece prawdopodobne. To, że akurat się do siebie jakoś szczególnie zbliżyli. On jednak sądził, że oni musieli się POCAŁOWAĆ (na samą myśl skrzywił się ze wstrętem) bądź zaprosił ją na bal. Cóż, nie byłoby przesadą, gdyby rzec, że jest tego pewny! Resztkami sił powstrzymał się, by nie zacząć płakać niczym bóbr, jak to miał w zwyczaju po swych zawodach miłosnych. W ostateczności (po raz milionowy tegoż dnia) zacisnął zęby i zupełnie zapominając o różdżce, która niewinnie spoczywała w tylnej kieszeni jego spodni, miał zamiar załatwić to jak prawdziwy, mugolski ogier. Cóż, wychowywał się przecież w mugolskiej rodzinie i o tym, że jest czarodziejem, dowiedział się dopiero dwa lata temu! Och, gdy serce się kraje... rozsądek bezsilny. Skoczył na niego niczym rozjuszona kotka i złapał kurczowo za koszulkę, uczepiając się go jak mała małpka i okładając malutkimi pięściami. Nie zabrakło również interwencji zębów, którymi ugryzł go w kark. "Jak. Śmiesz. Dotykać. Audrey!?" Wysapał pomiędzy kolejną serią agresywnych uderzeń. Krew uderzyła mu do głowy i niestety kierował się jedynie instynktem. Instynktem samca, od którego tak bardzo chciał chronić Jego Audrey.
* w takiej sytuacji, wszystko co go dotyczyło, było okropniaste i śmierdzące.
No to dużo się dowiedziała. Mógłby jej chociaż dać jakąkolwiek wskazówkę, kiedy albo gdzie mogli się widzieć... A nie powiedział nic konkretnego, poza potwierdzeniem przypuszczeń Audrey, że się znają. Tymczasowo wmówiła sobie, że nie zrobił tego, bo musiał otworzyć drzwi, aby nie trzymać czekającego za nimi zbyt długo na mrozie. Ale halo! Powiedzenie imienia i nazwiska nie zajęłoby mu niewiarygodnie wiele czasu! A do tego, prawdopodobnie, wystarczyłoby samo imię. No trudno, dowie się potem. Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na drzwi, które właśnie otworzył. Zdążyła tylko zauważyć Nathaniela, i nawet nie powiedziała mu 'cześć', bo był już na gajowym! Przy okazji zauważyła, że chłopak ubrał się jakoś... inaczej. Po co mu było takie eleganckie wdzianko, kiedy przychodził do chatki gajowego? A może gdzieś był? Teraz raczej nie miała jak go o to spytać, bo był zajęty okładaniem mężczyzny małymi piąstkami. Dodatkowo dziewczyna usłyszała, co tam sapał pod nosem i nieco ją tym rozbawił, ale nie zaśmiała się na głos. - Nate, ten pan przed chwilą wspaniałomyślnie opatrzył mi rękę, jesteś pewien, że chcesz go atakować? - zapytała, uśmiechając się lekko. W zasadzie to zdziwiło ją to, że Gryfon nie zwrócił uwagi na stan pomieszczenia, do którego wszedł. Panował tu, um... całkiem duży bałagan. Ale nic dziwnego, w końcu, jak gdyby nigdy nic wparował tu sobie wampir, który (również jak gdyby nigdy nic) prawie porwał Aud niewiadomo gdzie, ale to taki tam szczegół. Już na samo wspomnienie robiło jej się niedobrze.
No nie mógł jej dawać zbytnio jakichkolwiek wskazówek, zważywszy na to, że nie byli sami. Choć mógł w istocie powiedzieć swe imię i nazwisko, to jakoś nie pomyślał o tym prostym rozwiązaniu. Pewnie to dlatego, że przed chwilą doznał tak obfitych wrażeń, które zdołały nieco zaburzyć jego trzeźwe myślenie, tak. Poza tym, mieli kolejnego gościa. Który to natarł na niego jak jakaś rozjuszona kotka. I za co? Merlinie, za co? Sam nie wiedział, za co. Jakimś cudem stał się wielkim wrogiem dla tego chłopczyka, który to zaczął go okładać. W sumie uderzenia nie były wielce silne, ale miarowe i odczuwał je. Poza tym, sam się dziwił, jak on, taki mały kurdupel, za przeproszeniem, zdołał dosięgnąć jego karku. Tak, poczuł ugryzienie, to bolało, niesamowicie. Skrzywił się z bólu i zdenerwował nie na żarty. Ale była w pobliżu i nie chcąc jej odstraszyć, powstrzymał się od krzyku. - Co ty robisz? - syknął, zdejmując chłopaka z siebie i utrzymując go w bezpiecznej odległości. - Dobrze się czujesz? - zapytał jeszcze stanowczo, choć dosyć spokojnie. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów, które wydobyły się z gardła chłopca. "Jak śmiesz dotykać Audrey?" O co do cholery chodziło, co on sobie wyobrażał? I dziewczyna jego musiała również znać. Ej, czyżby maluch był zazdrosny o jego kuzynkę? Nie do wiary. - Nie wiem, co sobie wyobrażałeś, ale nic jej nie zrobiłem, a nawet jej pomogłem. Nie rozumiem więc, o co masz do mnie pretensje - zwrócił się jeszcze do chłopaka, próbując załagodzić sytuację. Miał dosyć na dziś wrażeń.
Musiał coś zrobić, musiał zareagować, nieważne w jak bezsensowny sposób. Okładanie kogoś pięciami, było w podobnej sytuacji chyba najtrafniejszym wyjściem. Słowa mężczyzny wlatywały jednym uchem i wylatywały drugim, więc nieszczególnie się nimi przejmował. Jednakże gdy odezwała się do niego Audrey, nie mógł tego tak po prostu zignorować. Momentalnie zastygł w bezruchu i poczuł, że ciężki kamień, który od pewnego czasu stanowczo gdzieś go uwierał, spadł mu z serca. - Przepraszam, sir. - Zwrócił się do mężczyzny, gładząc garnitur i powoli przywracając się do porządku. - Ja p-po prostu... No.- Zaciął się - N-nathaniel Flynn jestem. - Dodał na wydechu, po czym odetchnął głęboko i przygryzł dolną wargę, wiedząc, że właśnie nadszedł czas. Długo pracował nad swoją mową, jak to ją zaprosić na bal. I chociaż miał ją wypracowaną perfekcyjnie, to teraz nieszczególnie powtórzyłby słowo w słowo... Zaś raczej pamięta ogólny sens. Ponownie westchnął i odwrócił się o 160 stopni, prosto ku Audrey, po czym ruszył ku niej przesadnie beztroskim i luzackim tonem. Zrobił do niej wyzywającą minę, po czym szarmancko podał jej dłoń, by mogła wstać. Przy okazji zaczerpnął głośno i szybko powietrze, mając zamiar w tym właśnie pamiętnym momencie zacząć swą przemowę, która pod wpływem tego, że znalazł się tak blisko niej. Ze ma z nią kontakt wzrokowy... Uleciała. Musiał działać na własną rękę. - Droga Audrey. Jesteś taka ładna, mądra, tyle zdobywasz punktów. A ja... ja nie wyróżniam się w nauce… do diabła nie wyróżniam się niczym. - Ogarnięty depresją, łapał się jednak ostatniej deski ratunku. – Za to umiem przejść na bosaka po gorącym asfalcie dalej niż ktokolwiek, kogo znałem, umiem przez trzydzieści sekund balansować pionowo ołówkiem na palcu… ii.. ii.. - Odetchnął cicho, po czym oddalił się o parę kroków i wiedząc, że i tak nie ma już nic więcej do stracenia, uklęknął przed nią i z całym wrodzonym romantyzmem, jaki zdołał z siebie wydusić, wyszeptał pieszczotliwie - Pójdziesz ze mną na bal walentynkowy? - Spytał, patrząc w jej wielkie, mądre oczy, swoimi szczenięcymi, tak zakochanymi i oddanymi.
Och, to było takie urocze! Bez wątpienia zgodziłaby się... gdyby nie pewien fakt, który (nawet kiedy była pijana!) odciągał ją od balu w cukierni. Pod tym względem można było ją nazwać tchórzem, sama by nie zaprzeczyła. Ale przecież nie powie "Przepraszam, Nate, ale nie chcę tam iść, bo mogłabym zobaczyć KOGOŚ z inną dziewczyną, a wtedy nie byłoby za dobrze i zepsułabym ci humor". Zresztą, musiała się w końcu z tego wyleczyć, bo trwało to zdecydowanie za długo, a żadnej poprawy nie było widać. Wręcz przeciwnie, tylko się pogorszyło, ale pod względem fizycznym (dobrze, że nie psychicznym, nie było tak źle!), co ukazywało się w dosyć dużej stracie masy ciała. Jeszcze trochę brakowało jej do chodzącego szkieletu, ale kości gdzieniegdzie wystawały już bardziej niż powinny. A jakoś sama Gryfonka nie miała zbytnio głowy do przejmowania się takimi sprawami. Ot, nie zwróciła uwagi. Bo przecież nigdy nie będę wystarczająco dobra, no nie? Mały dreszczyk przeszedł jej po plecach, zapewne na twarzy też coś drgnęło. - Na bal... nie - odpowiedziała konkretnie, ogarniając się trochę. - Ale możemy iść gdzieś indziej w walentynki! - dodała szybko, żeby przypadkiem nie urazić chłopaka. Przecież takie wyjście będzie całkiem miłe, a ona właśnie czegoś takiego potrzebowała. No, w zasadzie potrzebowała też papieru nutowego, bo skończył się wieki przed erą załamania nerwowego, a miała kilka pomysłów. - Chyba, że bardzo ci zależy na balu, to możemy pójść tam - dodała, po bardzo krótkiej chwili namysłu. Tak, macie rację, pijana nie wiedziała co czyni, dlatego jeśli by się zgodził, to pewnie po czasie żałowałaby swoich słów. Ale w końcu była pijana, dlatego należałoby jej konsekwentnie wybaczyć przyszłe użalanie się nad sobą. Bo przecież nigdy nie będzie wystarczająco dobra, no nie? Ach, ten głupi dreszczyk trochę ją irytował.
- Serio, serio, serio, serio...? - Zapytał retorycznie, po czym powstrzymując się od żywszej reakcji, uśmiechnął się niewiarygodnie szeroko. Jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Okej, kiedyś dostał Wybitny ze sprawdzianu z Numerologii. To było coś; to uczucie wszechogarniającej dumy.
Tym bardziej, że ponad połowa o ponad połowę jego życia starsza, miała ponad połowę punktów mniej.
Teraz jednak to nic dla niego nie znaczyło. Coś tak błahego jak szkoła, nie mogło przynieść takiego mocnego zastrzyku uśmiechu i radości, jakim obdarzyła go Audrey. Zupełnie zapomniał, że nie są tutaj sami. Obecność mężczyzny wyleciała mu z głowy. Nie zauważył również by Audrey jakoś szczególnie nie chciała zawitać na balu walentynkowym. Ubzdurał sobie nawet, że przyjęła to z entuzjazmem. Ten nadmiar szczęścia trochę go przytłoczył. - To chodźmy na ten bal! - Zawołał, biorąc ją pod rękę i zabierając się do wyjścia. W drzwiach przypomniał sobie o gajowym i ukłonił się przed nim nisko, uśmiechając się do niego również ile siły w mięśniach policzków. - Do zobaczenia, młodzieńcze. Niechaj ten dzień tak łaskawym i dobrym dlać, moja duszko! - Zawołał radośnie, żegnając się z mężczyzną. Poczuł się wyjątkowo wysokim i silnym, obecność Audrey dodawała mu +1000000 do pewności siebie. Szybko, bez słowa dotarli na ścieżkę prowadzącą do Hogsmead. Gdy byli już niemalże w połowie drogi, chłopak nieco oprzytomniał i myślenie znowu wróciło w jego łaski. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną pójść, Audrey. Nie spodziewałem się. - Burknął, po czym wbił wzrok w koniuszki swoich wypolerowanych lakierek.
Awwwawwwawww. Kurwa, no! No to się dziewczyno wplątałaś w gówno. Kiedy tylko powiedział "to chodźmy na ten bal!" nogi Audrey odruchowo chciały zatrzymać ją w miejscu, wciskając się uparcie w podłogę i hamując nieco. Odruch prawie bezwarunkowy, reakcja na to, że on mógł tam być. A ona wcale nie chciała patrzeć na to, jak tańczy z inną, albo nawet siedzi koło niej. Było z nią źle, to prawda, ale nie na tyle, żeby dała się zaciągnąć tam, gdzie był on. O nie. Na to nie pozwoli. Głowa szukała zawzięcie jakiejś porządnej wymówki, usprawiedliwiającej to, że nie mogą tam iść. NIE. I TYLE. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie ten jeden fakt, który wbił się w jej rozum. Wręcz zahaczył, i nie sposób było go odczepić. Tym razem bezsilność została odepchnięta na bok, przez panikę. Podświadomie bała się pogorszenia wszystkiego, co przechodziła przez cały ten czas. Październik, listopad, grudzień, styczeń, luty... Ile to jeszcze miało trwać? Ile miało ją męczyć i wyniszczać? Jednak okazało się, że była zbyt słaba. Mimo tego, że kiedyś, jeszcze przed poznaniem szanownego pana J. M. - zapewniała się, że nie podda się temu dziwacznemu uczuciu, przewracającemu ludziom w głowie w jednej chwili. Że jeśli coś będzie nie tak, to poradzi sobie i będzie dobrze. A teraz to stwierdzenie tylko wpędzało ją dalej w to bagno. Nawarzyłaś sobie piwa, to teraz wypij. - Naaaaaate - jęknęła, nadal hamując. - Nie idźmy tam, proszę... - powiedziała, wpadając na genialną wymówkę. - No wiesz, musiałabym spędzić mnóstwo czasu na wybieranie się, przepadnie nam cały bal, a teraz moglibyśmy pójść... gdzieś indziej, o! - powiedziała, odpychając jakąś tam część ze swojego zrozpaczonego tonu. Najwyraźniej zbawienne działanie alkoholu przestawało działać. Teraz marzyła tylko o tym, żeby pomęczyć się z tym w samotności.
-Nie, to nie - odezwała się dziewczyna kierując się do krzesła, by tam spocząć. Te wydarzenia, co wydały się w chatce to do mugolskiego MTV by się nadały, ale bez przesady. Wampir wkracza do chatki, robi tzw. burdelnik, a w dodatku panna Alessa prosi o melisę. To śmiechu warte. Ale jak już mówiłam, bez przesady. Usiadła na krześle i wyprostowała się jak na prawdziwą panienkę przystało. Rozejrzała, się po pomieszczeniu i z tego co patrzyła nie będzie ,,zamawiać" melisy u pana Gajowego. Nagle do pomieszczenia wszedł, jakiś mały brzdąc. Alessa lekko się u uśmiechnęła, ale by nie zniszczyć sobie opinii panny nadąsanej szybko, zmieniła swoją mimikę twarzy. Znów ten zimny wyraz twarzy i oczywiście cała pobladła. Czy jej się zdawało?! Nikt nie zwracał ,na nią uwagi?! To oburzające!! Popatrzyła znów na chłopaka. A tu się zaczęło. I teraz powinno zaprosić się tą mugoslką ekipę z MTV. Jakiś kurdupel gryzie pana Gajowego. Alessa myślała, że przewróci się z tego krzesłai zacznie się chichrać. Ale powstrzymała się, więc zakryła swoje usta i zaczęła się śmiać. Ten dzieciak był po prostu niesamowity. Rzucać się na pana Gajowego. Hihi!. A potem się opanował. Ale jeszcze było lepsze. Dzieciaczek zaprasza gryfonkę na bal walentynkowy. Jeszcze większe i głośniejsze ,,hihi"! By powstrzymać się od napadu śmiechu ślizgonka ugryzła się w język i milaczła jak grób. Ale chciała być teraz w centrum uwagi więc po prostu charakterystycznie odchrząknęła. Jeszcze ten dzieciaczek ciągnął dziewczynę. Dobra to już było warte śmiechu, więc panna Naughton, wielka obrażalska głośno się zaśmiała, a następnie udawała milczący grób patrząc się w sufit. Hihi! To było naprawdę dobre!