Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Odwzajemnił jego pocałunek, uśmiechając się tym przy lekko. Lubił wargi. Twarde, silne i takie..no jego, po prostu jego. Zmarszczył lekko brwi, słysząc jego słowa. Dlaczego ma go namawiać do tak brutalnej rzeczy? A potem miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. To tak się pocieszał? Tak za nim tęsknił. Zmierzył go spojrzeniem swoich brązowych oczu. Patrzył tak na niego przez chwilę, po czym po wstał, poprawiając swoje włosy i ubranie. -Do widzenia. - powiedział tylko spokojnym głosem, splatając dłonie na torsie i zaczął iść spokojnym i pewnym krokiem. Chociaż w środku wszystko w nim krzyczało i z chęcią by zrobił komuś krzywdę. Był jednak osobą opanowaną i nie pozwoli na to, żeby głupie emocje brały nad nim górę. Nawet na niego nie spojrzał, jak odchodził. Po prostu sobie poszedł. z.t
Obserwował chłopaka czując się źle, po prostu źle. Niby się przyznał do tego co zrobił i niby nie byli razem ale i tak się czuł podle po tym wszystkim. Czuł, że nie ma prawa go zatrzymywać. W końcu do czego on miał prawo? Dobry żart, w tym momencie chyba do tego tylko by dać mu święty spokój tylko. Słysząc jego pożegnanie odpowiedział jedynie jednym słowem. -Przepraszam. - nic więcej nie mógł powiedzieć bo chłopak odszedł. Po prostu odszedł zostawiając Gabriela samego ze swymi myślami i wyrzutami sumienia. Zawodne z niego było stworzenie, jak cholera zawodne. I niech ktoś mi powie po cholerę ma jeszcze żyć? Po co męczyć innych swą obecnością? Niby jego imiennik walnął mu piękną przemowę czemu i po co i dlaczego ale przez tą cholerną przemowę i stan w jakim się podczas niej znajdował doszło do tego idiotycznego pocałunku. Nie wiedział zupełnie co ma ze sobą zrobić. Ruszył przed siebie bez celu ... po prostu szedł wpatrując się w ziemię... może wpadnie na jakiś pomysł co powinien zrobić ze swym życiem ... a zresztą przecież i tak wszystko zepsuje.
Ah, Wierzba Bijąca. To chyba właśnie tu można dostać największe lanie w szkole. I nawet nie dajcie sobie wmówić, że ktoś, nawet najbardziej wielki, umięśniony i groźny goryl jakiegoś ważniaczka którego obraziłeś lepiej skopie wam tyłki. Ale Lettcie nie przyszło wybierać między walką z rówieśnikiem a drzewem, a między drwinami a unikaniem jego zabójczych konarów. Po wygłoszeniu wszystkim przemowy o tym, że to niemal pewne iż dałaby sobie radę dostać się przez nie do Wrzeszczącej Chaty - oczywiście została zmuszona do przedstawienia dowodów. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości i usiadła z dala od drzewa. Wyciągnęła z wielkiej torby pierwsze lepsze co znalazła - orzech laskowy. Rzuciła nim o roślinę, która z pasją i wielką siłą odbiła go tak, że poleciał dość daleko.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna nie znała zupełnie okolicy, dlatego postanowiła pozwiedzać wszystko. Jej przyjaciele, których do tej pory byli zajęci, odrabiali prace domowe, brali udział w kółkach czy mieli po prostu zajęcia. Ona sama nie miała do roboty nic ciekawszego, uwinęła się z pracą domową, siadła do niej odpowiednio wcześniej, by właśnie mieć czas na eksplorację. Ubrana w czarną szatę czarodziejską, obszytą niebieskimi oblamówkami, które podkreślały do jakiego domu należy dumnie kroczyła przez błonia. Widziała jak ktoś siedzi przy ogromnym drzewie, które poruszyła się. Była zdumiona, że takie drzewa istnieją. Nigdy wcześniej w swojej szkole czegoś takiego nie widziała. Była na tyle głupia i ciekawa tego zjawiska, że sama wzięła z ziemi kamień i rzuciła w korony drzewa, a te wystrzeliły i odbiły go chen daleko. - Niesamowite!- powiedziała bardziej sama do siebie niż do nieznajomej, którą jakoś zignorowała. Drzewo widocznie było o wiele bardziej zajmujące niż ona. Cóż, zwyczajnie ją przeoczyła. Dzień był, ciepły, słodki, słońce leniwie rozlewało się po błoniach a w koło pachniały wrzosy, coś czego nigdy nie czuła w Hiszpanii. Wszystko było takie ciekawe, intrygujące i nowe. Właśnie tego chciała, nowości.
Letta obróciła się i była gotowa na drwiny. Skojarzyła, że to nowa krukonka. Bardzo jej się nie podobało, że to właśnie potencjonalna nowa przyjaciółka przybyła przypieczętować jej porażkę. Na pewno już o wszystkim wiedziała od reszty. Przecież to nie możliwe, by o tym nie słyszała. - Oby uderzyło w nią! - pomyślała dziewczyna wyciągając kolejnego cosia z torebki. Tym razem znalazła tam małą, hiszpańską czekoladkę. Bez wahania rzuciła nią w konary drzewa, które umiejętnie pozbyło się słodycza. Libro nie miała jednak zamiaru się odwracać, a nie była pewna czy towarzyszka oberwała. W tym celu rzuciła jeszcze kilkoma czekoladkami, a drzewo odbijało je za każdym razem. - A jak byś sobie poradziło z gumą balonową? hę? - spytała pełna satysfakcji, że wymyśliła takie rozwiązanie. Zapomniała już o dziewczynie z tyłu i wróciła do grzebania w torebce.
The author of this message was banned from the forum - See the message
- O cześć, wybacz, nie zauważyłam cię. Jestem tu nowa i wybrałam się na zwiedzanie okolicy. Mam na imię Reina. - przedstawiła się nieznajomej i podeszła do niej. Usiadła tuż przy dziewczynie i patrzyła jak drzewo się miota odbijając czekoladę, której było jej szkoda. Taka dobra czekolada się zmarnowała... - Co to za drzewo? Nigdy czegoś takiego nie widziałam, jest niesamowite. - przyznała pełna podziwu. Nigdy nie sądziła, że małe głupie drzewko nawiąże między nią a kimś jakąś relację. Widocznie los bywa przewrotny, bardzo przewrotny. Uśmiechnęła się pod nosem snując taką właśnie wizję. Bardzo się jej tu podobało. Zamek w Calpiatto był wyryty w skale, niemal nie widoczny dla reszty, tylko adepci magii, belfrowie oraz uczniowie studiujący arkana magii wiedzieli jak do niej wejść i jak z niej wyjść. Ten zamek oferował wiele więcej atrakcji, między innymi te rozległe błonia. Dużo zieleni, wszystko jeszcze kwitło, no i to niezwykłe drzewo. Poprawiła mundurek spoglądając z ciekawością na dziewczynę, która najwidoczniej też była Krukonką, odgadła po szatach. - Czemu w ogóle rzucasz czekoladkami w drzewo? - zapytała może idiotycznie, ale wydało jej się to dziwne. Ona sama rzuciła w nie tylko dlatego, że nie spotkała się z ruchomym drzewem, ciekawe, czy chodzić też potrafiło?
- Zwiedzanie okolicy? - jak na złość, Letta nie potrafiła w to uwierzyć. Postanowiła rzucić jakiś tekst, który sprawi, że jeśli Reina ma coś do niej, to da sobie spokój z drwinami. - Nie polecam zwiedzać okolic drzewa, chociaż, jeżeli aż tak Cię to interesuje... - W tym momencie wymyśliła co zrobi. Nakłoni dziewczynę by podeszła bliżej, to będzie łatwe, a gdy drzewo zajmie się Rei, to ona się wślizgnie do Wrzeszczącej Chaty. - To Wierzba... Nazywamy ją "Bijącą" bo perfekcyjnie odbija. Ćwiczę z nią. Myślałam nad quiddithem, a ona odbija, ja próbuję łapać. Czekoladki jak widać jednak spotkał smutny los. Ale to nic. Jak się nudzę to idę i bawię się z Wierzbą Bijącą.
The author of this message was banned from the forum - See the message
- W sumie, to nie wiem czy mnie interesuje drzewo, rusza się, ale nadal to drzewo przecież. - nie wyczuła ironii, czasami właśnie taka była Reina. Klapki na oczy i wio do przodu. - Nie lubię quidditcha, w ogóle nie interesuje mine zbytnio sport, ale jak widać idzie ci nieźle trening z drzewem. - spojrzała na dziewczynę, była jak zawsze ciekawska. - A ty jak masz na imię? - nie wytrzymała, w końcu ona się przedstawiła dziewczynie, a ona jej nie. Spojrzała znowu na drzewo. Ciekawiło ją, czemu je tu posadzili, wyglądało na bardzo niebezpieczne. Powód widocznie jakiś musiał być, powód, jakiego ona nie znała, nie uczyła się w tej szkole od początku, więc wiele ją ominęło. Wiedziała, że dziewczyna kłamała z tym treningiem, jednak nie miała bladego pojęcia czemu. Położyła się na trawie kładąc pod głowę tornister i wpatrując się w niebo. Białe obłoczki dryfujące po niebie. -Skoro grasz, to pewnie jesteś w drużynie, prawda? Czemu nie ćwiczysz z innymi na boisku, tylko z drzewem? - zapytała z trywialnej ciekawości.
- Nie gram - odparła beztrosko - gram słabiej od tej wierzby. Prawie w ogóle nie panuję nad miotłą. Mówiłam, że zastanawiam się nad quiddithem. A moje imię to Letta. Chyba obie jesteśmy krukonkami. - Postanowiła obrać inną strategię, lecz mimo wszystko najbardziej zależało jej by zająć kimś lub czymś drzewo - Z tym drzewem wiąże się ciekawa historia. Spisano ją zresztą dawno temu na jakiejś kartce. Teraz powinno być w jakimś małym tajnym pomieszczeniu koło drzewa. - Libro postanowiła za wszelką cenę nakłonić Reinę na podejście jak najbliżej. Nie chciała być wredna. Liczyła tylko na przepustkę do Wrzeszczącej Chaty. Zresztą jej drwicielka, mimo iż może trochę respektu u niej wzbudziła - i tak się nie zgodzi, więc problemu nie ma.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Uśmiechnęła się nieznacznie sama do siebie, kiedy dziewczyna zdradziła jej swoje imię. -Ciekawe rzeczy opowiadasz. - skwitowała i po chwili namysłu dodała. - Najwidoczniej jesteśmy, ale ja dopiero się przeniosłam z Calpiatto, nie znam prawie wcale ludzi, a okolic to tym bardziej, więc wybrałam się na spacer. - przymknęła oczy zastanawiając się nad słowami dziewczyny, w dodatku słońce raziło ją w oczy niemiłosiernie. Wszystko było jakieś podejrzane i nieskładne to co opowiadała dziewczyna. A chrzanić to. Usiadła na powrót i spojrzała na drzewo. -Hmmm... - zamyśliła się i wzięła kilka kamieni rzucając je co raz bliżej drzewa i badając rejon w którym ta zaczyna reagować na czyjąś obecność. Tak mniej więcej. -Wiesz? Chyba najprościej będzie je po prostu spalić lub wyrwać, jest bardzo pobudliwe na bodźce, w dodatku nie wiem, czy cokolwiek wyczarowanego może zwrócić uwagę drzewa na siebie. Trzeba będzie to po prostu wybadać. - podzieliła się swoimi spostrzeżeniami.
Wow, nieźle - pochwaliła ją, teraz zapomniała już o wszystkim i uznała ją za przyjaciółkę - Ale spalenie/wyrwanie drzewa nie wchodzi w grę, to własność szkoły. Ale jeżeli mamy podejmować tak... duże zadania, to może posadzimy drugą? Zajmą się sobą, a my się wślizgniemy. Zresztą można też pokombinować coś łatwego. Poklejmy jej konary! - Letta z entuzjazmem wymyślała coraz to nowe rozwiązania, polubiła Reinę i chciała by wykorzystać pomysły ich obu. Miała też nadzieję, że w ogóle się uda.
Wierzba bijąca już od dawna czekała na kogoś, kto zupełnie przypadkiem podejdzie za blisko. Pech chciał, że trafiło na zamyśloną @Liv Chapecoense - próbowałaś się bronić i wyrwać, niestety ten minimalny rollercoaster spowodował, że zakręciło ci się w głowie. Wszystko obserwowali z daleka (z dwóch różnych miejsc) @Eanruig Chattan i @Chasie/Evelyn Frey, rzucając ci się na pomoc.
Spoiler:
Rzucacie (Eanruig i Evelyn) kostkami: 1,3 - gdy próbowałaś/eś rzucić zaklęciem, to odbiło się od drzewa i poszybowało dokładnie w drugą osobę 6,4 - akcja ratunkowa prawie się powiodła; prawie, bo drzewo stało się jeszcze bardziej zdenerwowane łapiąc którąś z was ponownie 5,2 - ups, czyżbyś stał/a za blisko? jedna z gałązek chwyciła twoją różdżkę...
gdy każdy z was tutaj napisze, poczekajcie na mój post
Miłej gry!
/Jeśli Eanruig nie odpisze w ciągu tygodnia (aktualnie nie było go tutaj przez ostatnie 24h) możecie kontynuować sesję bez niego. A jeśli się pojawi po tym czasie - dalej może dołączyć.
Może dziś nie był odpowiedni dzień na spacer, ale Liv miała już dość siedzenia w czterech ścianach zamku. Jej siostra jak zwykle się uczyła, a ona najzwyczajniej w świecie nudziła się. Tak więc ubrała się bardzo grubo, owinęła szyję szalikiem i wyszła na zewnątrz. Było potwornie zimno, dodatkowo wiał tak silny wiatr, że gdyby chciał z łatwością porwał by ją w niewiadomym kierunku. Na szczęście wiatr nie był złośliwy i pozwolił krukonce powędrować w stronę błoni. Nie szła za długo bo znalazła się przy wierzbie bijącej. Niby uczniowie ostrzegali ją przed tym okropnym drzewem. Teraz jednak w głowie Liv znajdowało się milion myśli, niestety nie na temat wierzby. Szła przed siebie zastanawiając się nad tym czy siostra aby na pewno jej nie szuka. Nie chciała jej martwić, a wyszła w takim pośpiechu..nie zdążyła nawet powiadomić Abbey o swoim wyjściu. Nagle poczuła, ze coś łapie ją za kostkę. Zanim zdążyła zareagować już szybowała w górę z ogromną prędkością. Wrzeszczała, szarpała się niestety nic nie mogła zrobić. -Raaaatunkuuuu!-wrzeszczała fruwając w tą i we w tę. Wierzba była okropna, wręcz przerażająca. Rzucała nią na wszystkie strony, ciągnąc za kostkę. Po chwili Liv zaczęło kręcić się w głowię, a świat stawał się coraz bardziej nie wyraźny. Czy ktoś jest w stanie jej pomóc?
W wątku pojawia się Evelyn Frey (patrz KP) co oznacza, że w tym samym czasie nie ma nigdzie zarówno jej jak i Chasie
Umówiła się z jedną z przyjaciółek Evelyn na krótki spacer po błoniach. Dziewczyna chciała jej coś powiedzieć, a przecież Ev była najlepszą powierniczką sekretów. Zawsze dotrzymywała słowa, a więc jeśli obiecała, że niczego nie przekaże dalej, to tak właśnie było. Wszystko, co usłyszała Evelyn docierało jedynie do jej siostry Chasie. Czemu? Bo to jedna i ta sama osoba. Dzisiaj za pomocą metamorfomagii (i wieloletniego szkolenia prowadzonego przez matkę) po Hogwarcie chodziła słodka i nieśmiała brunetka uśmiechająca się lekko do przechodniów, ale z nikim nie nawiązująca kontaktu. Była zbyt speszona, by tak po prostu zaprosić kogoś do rozmowy. Urocze, prawda? Gdy wyszła na błonia podleciała do niej sowa, Figura. Ptaszysko uwielbiało Evelyn, nie znosiło Chasie. Zabawne, a podobno zwierzęta widzą więcej, niż ludzie. Mimo to jednak ptak był chyba pozbawiony kilku instynktów, bo był przekonany (jak wszyscy na tym świecie), że ma do czynienia z dwoma siostrami. W każdym razie sówka doręczyła jej list, w którym napisane było, że spotkanie zostaje odwołane. Dziewczyna westchnęła pod nosem. No trudno, przecież nie wróci teraz tak po prostu do domu. Postanowiła, że przejdzie się na dłuższy spacer. Po niecałej godzince trafiła w okolice bijącej wierzby. Dostrzegła dziewczynę, która niebezpiecznie się do niej zbliżała i chyba nie zdawała sobie z tego sprawy - wyglądała na zamyśloną. Evelyn była osobą bardzo pomocną. Chciała natychmiast podbiec i odciągnąć @Liv Chapecoense: - Uważaj! - Krzyknęła, jednak Liv była już w pułapce. Ev pozostało patrzeć, jak drzewo porywa ją w swoje gałęzie fundując jej niemały zawrót głowy. Natychmiast wyciągnęła różdżkę i podbiegła bliżej. Była dobra z transmutacji, z zaklęć nie koniecznie. Ale nie mogła tego tak zostawić! Właśnie miała rzucić zaklęcie (nawet miała już na ustach formułę) kiedy nagle jedna z gałęzi gwałtownie przesunęła się w jej stronę i porwała jej różdżkę z dłoni. Ev odskoczyła do tyłu. I co teraz?
Stał na kamieniu narzutowym nieopodal wierzby, z zadumą podziwiając roślinę, która była potężniejsza od wielu czarodziejów. Jak do tego doszło? Czy to była autentyczna ewolucja, która stworzyła tak potężną roślinę, uziemioną i zależną od słońca? Czy może w drodze ewolucji palce maczała magia, tworząc ten niesamowity gatunek? Jej nagość o tej srogiej porze roku odsłaniała masywne i mocarne konary, niczym mięśnie szkockich atletów, miotających całymi pniami drzew podczas Gier Wyżynnych. Ah, gdyby posiąść taką potęgę! Jego ambicją będzie chyba stworzenie zaklęcia, które pozwoli kontrolować takie drzewa. Będą strzec granic gospodarstwa jego rodziny, pozostałości po starej tradycji klanu, gdzie ziemia była święta. -O, to będzie zabawne. Mruknął, spokojnie chwytając różdżkę i zabierając się za pomoc dziewczynie. Mógłby ją ostrzec, ale wtedy nie dostałaby nauczki, jak i nie wyszedłby na wielkiego bohatera, który uratował ją z opresji. Starsze dziewczyny, o wiele atrakcyjniejsze od rówieśniczek, lekceważyły go ze względu na wiek. A nie powinny! Młodszy więcej może, jak to mawiają. Jednakże, jego kalkulacje nie okazały się być najlepszymi, bowiem wierzba okazała się żwawsza niż pamiętał. Przez lata dało się zobaczyć zawsze jakiegoś idiotę, który chciał ją pokonać, więc dało się czasami napatrzeć na jej ruchy. Ale za każdym razem tak samo zaskakiwała. Podchodząc bliżej i bliżej, od przeciwnej strony wierzby niźli inne dziewczę, chętne pomóc ofierze losu, celował różdżką. Już czuł jak zbiera się w nim zaklęcie, już miał je rzucić, uratować dziewoję niczym rycerz z eposu.. Ale w tym samym momencie co blondynce z naprzeciwka, wierzba wyrwała mu różdżkę. Zszokowany, chciał zrobić to, co mogło go uratować. Czyli skoczyć w tył i starać się znaleźć poza zasięgiem konarów.
Kostka: 2
-- Przepraszam, myślałem, że będę miał laptop na urlopie, a nie wyszło :c
W pewnym momencie drzewo odrzuciło Liv na ziemię - niestety dziewczyna uderzyła się w głowę i na chwilę straciła przytomność. Wasze różdżki jednak dalej były w "mackach" drzewa. Mogliście albo spróbować walczyć z nim wręcz, co niekoniecznie było mądrym rozwiązaniem albo ukraść różdżkę nieprzytomnej dziewczynie. Ostatecznie też mogliście próbować innych sposobów - liczyła się praca grupowa. Drzewo na chwilę się uspokoiło.
Spoiler:
Liv straciła przytomność na co najmniej dwa posty, więc możecie ją chwilowo pominąć
Trzymając bezpieczny dystans, analizował ruchy wierzby. Jakieś ograniczenia w ruchach miała, ale nie widział dla siebie okienka. Może gdyby był szukającym, a nie obrońcą w drużynie.. Wziął wdech i przypomniał sobie szkockie legendy. Szaleńcy ponoć zyskiwali szczęście, a teraz zauważył, że tam po drugiej stronie było kolejne dziewczę. Różdżka zabrana, jedna kobieta nieprzytomna, a druga w niebezpieczeństwie. To nie był czas na bycie szaleńcem, a prawdziwym mężczyzną, więc ruszył jak gracze rugby w stronę nieprzytomnej kobiety, aby chwycić ją pod pachami i odciągnąć z dala od wierzby. I co się dalej robiło? Usta usta, ale on nie potrafił.. Puls! Coś się robiło z zegarkiem, ale on wiedział tylko, że najlepiej jak położy dwa palce na żyłach na nadgarstku i drugiej dłoni dwa palce na tą tę żyłę na krtani i pewnie coś wyczuje. Jak pulsuje, to żyje. No i oddycha, ale może nie usłyszeć, a lusterka nie ma coby sprawdzić...
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Los chciał, że chociaż nie dogadywał się z Balbiną wcale, zupełnie jej nie rozumiejąc, po opuszczeniu Sali Wejściowej, udali się w jednym kierunku. Zerknął na nią z ukosa, zauważając, że kiedy się nie odzywała swoim śmiesznym angielskim, wyglądała nawet dostojnie. Tylko musiała milczeć i zamyślać się w określony sposób. Obserwując ją czasem mimochodem, bo mimo wszystko była atrakcyjną gryfonką skupiającą męskie spojrzenia, zauważył, że jej twarz wyraża dwa stany kontemplacji. Ten magnetyczny, jaki koncentrował teraz jego uwagę. Surowy, ociosany z emocji, intrygujący oraz drugi, znacznie mniej ceniony – wyraz totalnej pustki w głowie i zidiocenia. — Abrasim... Nie skończył, bo witki Bijącej Wierzby przypomniały mu, że znajdują się bardzo blisko niej. Cofnął się kilka kroków, z frustracją stwierdzając, że drzewo przecina mu jego trop. Podążył spojrzeniem po śladach, starając się go nie zgubić. — Kryj mnie, dobra? Musiał zaryzykować. Ślady krwi kończyły się gdzieś przy pniu i kiedy go otoczył, nie mógł dokładnie stwierdzić, w jakim kierunku powinni się dalej udać. Musiał zbadać je bliżej, żeby móc wydać jakikolwiek osąd. Kusił los, dając drzewu materiał do wyładowania wierzbowej frustracji. Chociaż udało mu się uskoczyć kilka razy przed gałęziami, nietkniętym. Jedna z kolejnych, która miała podciąć mu nogi, ostatecznie trafiła go w sam środek żołądka. Ściągnięty bólem opadł na murawę, w pierwszym momencie, będąc pewnym, że zwymiotuje. Podparł się na jednym ramieniu na trawie, wpatrując się tempo przed siebie. Drugą rękę przykładał do swojego brzucha, z głuchym stęknięciem łapiąc dech. Wtedy, otrzeźwiły go ślady krwi prosto przed nim. — Albina! Na Merlina! – stęknął, bo musiał jakoś się stąd teraz odczołgać, a ból nie pozwalał mu na szybkie ruchy i żwawą ucieczkę.
Kość I – ilość pól: 4 (losowanie) Kość II – wydarzenie: 4 (losowanie) Obecne pole: 4 Inne: dostałem mocno w brzuch, ale żyje! Poprzednia lokalizacja:Sala Wejściowa
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kość I – ilość pól: 5 Kość II – wydarzenie: 5 losowania Obecne pole: 5 Inne:mam ptaka na 3 wątki Poprzednia lokalizacja: Sala wejściowa
Czekam sobie grzecznie na rozpoczęcie zajęć, kiedy to podchodzi do mnie nieznajomy mi Rosjanin. Znaczy kojarzę go z korytarzy, wiem że jest z wymiany, jednak moje pojęcie o nim jest u mnie na równi z wiedzą o numerologii. - Tak, jest zimno. W lato zaś wysuszają mi się włosy. Jesienią mnie przewiewa, a wiosną już nie ma co zdejmować - streszczam krótko historię swojego turbanu i wzruszam ramionami. Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy Gunnar oznajmił, że pora na spacer. Ponieważ na zebranie kółka nie przybył żaden ziomek, ani dobrze znany mi Krukon, odwracam się ku koledze, który mnie zagadał. - Idziesz ze mną? - pytam i nie słuchając wcale odpowiedzi ruszam ku bramie. Przechodzimy wspólnie przez wejście i kierujemy się tam dzie nas nogi poniosą, czy tam raczej dobrze wiedząc, gdzie powinniśmy się kierować. Po tropach. - Melusine Pennifold. Skąd jesteś? - przedstawiam się moim morskim imieniem i również pytam o kraj którego jest, bo obstawiam, że z Rosji po akcencie, ale przecież tam tyle pomniejszych krajów, gdzie mówią w podobnym języku, że nie chcę wyjść na ignorantkę. - Zobacz, czy to nasz trop? - pytam i wskazuję na plamy krwi, za którymi idę zwiewnie. Gdzieś też wzdrygam się na chwilę słysząc jak złowrogo szeleszczą gałęzie wierzby, nie tak daleko od nas, rozglądam się czujnie, czy aby na pewno mnie coś nie zaatakuje i na wszelki wypadek łapiąc Grigoryeva za rękaw. Widząc lecącego niedaleko Gunnara aż wciągam powietrze, zasłaniając usta drugą ręką, tam stawiam krok, bo oczywiście chcę pomóc. Ale już widzę jak Albina biegnie do Islandczyka,a ja staję w pół kroku i patrzę jak pomaga przewodniczącemu kółka. Więc ja jestem w parze z kimś ledwo znajomym, a Gunnar na wycieczkę postanawia iść z inną, ładną koleżanką. Znaną z pokazywania majtek. Na szczęście kompletnie mnie to nie obchodzi. I życzę, by Balbina dobrze się znała na łataniu chłopca. A nie, by dostał jeszcze jedną gałęzią. Dlatego odwracam się na pięcie, od pięknej parki, by skierować się po śladach, które znalazłam. - Zobacz! - mówię do Lazara, kiedy widzę niewielkiego ptaszka leżącego na ziemi. Podnoszę go bardzo delikatnie jedną ręką, drugą zaś wyciągam różdżkę. Rzucam prędko jakiekolwiek znane mi zaklęcie uzdrawiające i mimo że nie jestem w tym mistrzynią, ptaszek odżywa delikatnie zyskując na siłach. - Och, popatrz, żyje! - mówię uradowana, postanawiając oczywiście zaopiekować się ptaszkiem na jakiś czas. - Chodźmy stąd, nie możemy zostać przy tym przeklętym drzewie - dodaję z niepokojem i jak najprędzej przebieram płetwami jak najdalej od wierzby, Islandczyka i Rosjanki.
Dlaczego wpadła w kiszkę grupując się z Ragnarssonem? Trudno powiedzieć, ich korelacje do tej pory nie należały ani do najbardziej pozytywnych ani do porywających. Z pewnym uznaniem podchodziła do kwestii jego przewodnictwa w kole fanów fauny choć podejrzewała, że na ten temat (jak i wiele innych) mają absurdalnie różne opinie. Wyszedłszy na błonia szukała tropów tak, jak ojciec uczył ją szukać śladów postrzelonej zwierzyny kiedy jeszcze byłą mała i z psami wybierali się na polowania. Może cel zajęć był inny niż podrzynanie gardeł, patroszenie i dekapitacja trofeum, ale droga do finału byłą taka sama - wypatrzeć ślady krwi i podążyć nimi by znaleźć ranione z kuszy zwierze. Milczała, zasunąwszy suwak kurtki pod szyję i ruszyła przez niewielką łąkę w równie milczącym towarzystwie rosłego Islandczyka jakby wybrali się na spacer i tylko skupienie malujące się w ich oczach mogło zdradzać, że zajmują się czymś innym niż błahym kontemplowaniem natury. Wbrew obiegowej opinii nie trzeba było czołgać się z nosem w trawie,żeby dostrzec drobne ścieżki wydeptanych kęp suchej, jesiennej trawy, a wśród nich rudy poblask krzepnącej wilgoci krwi. Przykucnęła w pewnym momencie by przyjrzeć się z bliska, czy to krew zwierzęcia zwyczajnego czy magicznego, gdy Gunnar wymówił po części jej nazwisko. Mina malująca się na jej twarzy momentalnie, odruchowo, przeinaczyła się ze spokojnego skupienia w idiotyczny uśmiech, bo tak przecież było łatwiej i do takiej wersji siebie przyzwyczaiła już wszystkich. - Szto. - całe szczęście, że była w kuckach, bo witka wierzby świsnęła jej nad głową i niechybnie wywróciła by się na pysk, gdyby dostała tak w potylicę. Wyciągnęła różdżkę na jego polecenie, nie byłą jednak w stanie uchronić go przed kłączem zajadłego drzewa, które przywaliło mu prosto w brzuch. Szybko wycelowała różdżkę i szepnęła pierwsze przeciwbólowe zaklęcie jakie przyszło jej do głowy uskakując jednocześnie przed zakusami zdenerwowanej rośliny. - Pajdziom, tędy. - powiedziała wyłapując między krzewami ślad, na który Ragnarsson zwrócił jej uwagę. Gdy odeszli kilka kroków chwyciła go za rękaw i spojrzała mu z uwagą w twarz jakby chciała dopatrzeć się jakichś oznak większego cierpienia. Zaraz jednak puściła go i odwróciła wzrok na powrót ku suchej trawie.
2 x zt
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Odsłonił zęby w szerokim uśmiechu zamiast cokolwiek jej odpowiadać. Jakie pytanie, taka odpowiedź, prawda? Chciał się czegoś dowiedzieć tylko w pewnym sensie – mimo wszystko był to raczej test; był zwyczajnie ciekawy w jaki sposób mu odpowie, treść jej słów nie była wcale aż tak ważna. Czy był zadowolony? Chyba tak, skoro już się tak do niej wyszczerzył. — Szkoda, ciemne włosy ładnie wyglądają przy tylu piegach — stwierdził tak naturalnie, że równie dobrze mógłby pochwalić układ chmur na błękicie nieba. Problem był tylko taki, że trudno tu było o błękit, o chmury zresztą też; wszystko było tu jedną wielką chmurą, wszystko było spowite mgłą i nieustannym deszczem. Jesień w Wielkiej Brytanii była znacznie bardziej dołująca niż w Czechach. — Właściwie wszystko wygląda ładnie przy piegach. Lazar. Grigoryev. — nie przerywając marszu, bo przecież wyszli już na zewnątrz, skłonił jej się nisko, odchylając nawet połę kurtki w iście szarmanckim geście. Potem zaciągnął się chłodnym, czystym powietrzem i dodał — z Petersburgu. Trochę z Pragi. Z Souhvězdí... to trochę skomplikowane. O tropieniu zwierzęcia przypomniał sobie z niemałym opóźnieniem i wówczas znacznie spoważniał, porzucając swój głupawy nastrój i ożywienie nowo poznaną, na oko całkiem interesującą osobą na rzecz całkowitego skupienia. — Da, to krew — potwierdził jej słowa, choć chyba wcale nie potrzebowała odpowiedzi, prawda? Niewątpliwie to właśnie ona wiodła prym w tej ich wędrówce, choć sam nie wiedział jak i przede wszystkim kiedy to się stało, że oddał w jej ręce ster. Złapany za rękaw, przystanął i przysunął się nieco bliżej niej, nie tyle ze strachu, a raczej ze względów bezpieczeństwa. Zmarszczył brwi, widząc przewodniczącego koła w towarzystwie tej trochę dziwnej, choć interesującej Rosjanki, której hogwarcki mundurek zawsze wywoływał w nim uczucie zupełnego niezrozumienia. Tak jakby nie mógł po prostu zapytać jej co tutaj robi. Uderzenie gałęzią wierzby wyglądało na bolesne, ale postanowił się nie mieszać – zresztą wraz z Melusine byli chyba pod tym względem jednomyślni. To nie było jego zmartwienie, zresztą i tak średnio znał się na uzdrawianiu, a Gryfonka popędziła mu z pomocą. — A Ty wiesz co to je? — zapytał z powątpiewaniem, kiedy zawołała go do rannego ptaszka. Zbliżył się do niej i zajrzał jej przez ramię. Przez moment szukał odpowiedniej nazwy po angielsku, bo te cholerne ptaki w Czechach nazywały się zupełnie inaczej. W końcu znalazł w głowie prawie prawidłową odpowiedź, bo przecież ją znał, tylko mu umknęła. — Świerzgotnik. Jak go weźmiesz, to będzie śpiewał, jak będzie śpiewał to oszalejesz. — Rzucił jej spojrzenie, jedno z tych kontrolnych, coby się upewnić, czy aby na pewno już nie zwariowała. Niemniej, ani myślał bronić jej zabierać ptaszka, a już tym bardziej popierał pomysł, by oddalić się od drzewa. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu odnalazł zagubiony na moment trop. — Tam, chodź. — Wskazał ręką stronę, w którą jego zdaniem powinni się udać, a kiedy do niego dołączyła, pozerkując przez ramię na malejącą wierzbę, dodał — Strasznie dziwny ten Hogwart. Chyba Was tutaj zbytnio nie lubią? Zabójcze drzewa, świergotniki, a na lekcjach gobliny zabierają pieniądze. Oszaleć można.
| z/t x2
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Szedł dalej, zastanawiając się czy jego gryfońskiemu kompanowi nie przydarzyło się nic poważnego. Miał taką nadzieję, ale musiał na razie odrzucić natrętne myśli na bok, żeby skoncentrować się na poszukiwaniu śladów. Wreszcie je znalazł, ale że prowadziły akurat pod Bijącą Wierzbę, postanowił nie czekać na Bruno i przejść nieco dalej. Wyszukiwanie tego krwawego tropu wcale nie było jednak proste, więc Tarly wreszcie do niego dołączył. - I jak z tym udem? Nic poważnego? – Zapytał z empatią, bo sam nie chciałby być w podobnej sytuacji. Ciekaw był czy w Skrzydle Szpitalnym podali mu jakieś antidotum i czy opatrzyli dokładnie ranę. Zdrowie było ważniejsze niż tempo ich już i tak cholernie powolnego pochodu. Miał to gdzieś czy znajdą zwierzę jako pierwsi czy może jakaś inna grupa ich wyprzedzi. - Jeśli możesz iść, to dawaj… w tamtą stronę. – Wskazał gestem dłoni tam, dokąd prowadziła ich szkarłatna jucha. Problem tkwił w tym, że musieli przejść tuż obok ogromnego drzewa o morderczych zapędach. Gallagher zamierzał jak najszybciej przemknąć pod jego gałęziami, ale niestety plan spłonął na panewce. W którymś momencie oberwał jedną z nich prosto w brzuch i zebrało mu się na wymioty. Odbiegł nieco dalej, w bezpieczne miejsce i pochylił się, żeby zwrócić wszystko to, co zjadł na obiad, ale kiedy złapał już normalny, spokojniejszy oddech, sytuacja powróciła do normalności, a widmo rzygania w pobliskie zarośla na szczęście ucichło. - Przejebane. – Sam odezwał się po dłuższej chwili, żeby pokazać chłopakowi, że nic mu nie jest i że mogą dalej podążać za śladami.
Kość I – ilość pól:1... Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: 4 Inne: zbiera mu się na wymioty, ale nic poza tym Poprzednia lokalizacja:Chatka gajowego
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Spotkała się z Gunnarem chwilę przed rozpoczęciem zebrania, w drodze do Sali Wejściowej, żeby uprzedzić o swoim spóźnieniu. Musiała wrócić się do dormitorium, a nie miała pojęcia ile jej to tak właściwie zajmie, więc uznała, że logicznym będzie zgłosić się po ewentualne instrukcje odrobinę wcześniej. Na szczęście udało jej się dotrzeć do punktu zerowego z niewielkim tak naprawdę poślizgiem i - co więcej - los okazał się być jej przychylny, gdyż stosunkowo szybko odnalazła pierwsze ślady krwi i podążyła za nimi aż do Bijącej Wierzby... I tu zaczęły się schody; trop prowadził tuż obok okropnego zielska, a potem niknął w gęstwienie, a więc jedynym sposobem, by go nie zgubić było przemknięcie między rozlazłymi, niebezpiecznymi gałęziami, które tylko czekały na to, by komuś przyłożyć. Keyira doskonale pamięta jak to jest oberwać od Wierzby, gdy się tego najmniej spodziewasz, ale musiała zaryzykować. — Na cycki Morgany, czego ta szkoła od nas wymaga — mruknęła, wzięła głęboki wdech i nie zwlekając dłużej ruszyła śladem krwi. Póki co nie wyciągała różdżki, bo nie było sensu atakować magicznego drzewa zaklęciami - było zbyt szybkie i zbyt nieprzewidywalne. Shercliffe starała się nie spuścić z oczu swojego tropu, a jednocześnie kontrolować zachowanie cholernego, przerośniętego chwastu. Przyśpieszyła, gdy jedna z gałęzi ruszyła w jej kierunku. Udało jej się uniknąć większości ataków, ale mniejsze witki i tak dobrały się do jej skóry. — Cholera jasna — warknęła, przysłaniając twarz przedramieniem, a kiedy w końcu znalazła się z dala od Bijącej Wierzby, wsparła dłonie na biodrach, wyprostowała się i odetchnęła z ulgą, próbując nie zwracać uwagi na pieczenie na policzku i ręce, której użyła jako tarczy. Key pozwoliła sobie na minutkę odpoczynku, po czym ruszyła dalej zakrwawioną ścieżką.
/zt
Kość I – ilość pól:2 + 2x1 - [bonus za 21 pkt z transmutacji: 2/4] = 4 Kość II – wydarzenie: 6 Obecne pole: 4 Inne: wierzba ledwie posmyrała Cię gałązkami po policzkach i ramionach. Do następnego wątku pozostaną w tych miejscach lekkie zaczerwienienia, ale szybko się zagoją Poprzednia lokalizacja:Sala Wejściowa, ale tylko teoretycznie
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Opuścił Skrzydło Szpitalne po niespełna kwadransie. Wyturlał się z Zamku i czym prędzej ruszył w kierunku Chatki. Niestety obolała noga nadal odrobinę go spowalniała, choć pielęgniarki odwaliły kawał dobrej roboty. Kilka dni i po ranie nie będzie ani śladu. No, może jakaś malutka blizna, ale nie przejmował się tym zbytnio. W połowie drogi natknął się na Matta. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie i postarał się dorównać mu kroku. - Już znacznie lepiej, postaram się nas nie spowalniać. Kostki robią to wystarczająco dobrze. - zapewnił. Również dostrzegł niewielkie ślady juchy na ziemi. Czyżby w końcu złapali dobry trop? Ruszyli w stronę Wierzby Bijącej. Kiedy w końcu tam dotarli, Bruno starał się nie zbliżać zanadto do tego kapryśnego drzewa. Unikał rozhulanych gałęzi w pełnym skupieniu. Tak wielki, że nie zdążył ostrzec swojego kompana o zbliżającym się ogromnym konarze. Biedak oberwał z całej siły w brzuch. Ale farsa: najpierw on został pogryziony, teraz Matt zebrał od drzewa. - Z ust mi to wyjąłeś - odparł z pewną dozą irytacji. Mieli jakiegoś potwornego pecha dzisiaj. Westchnął głęboko, a następnie pochylił się nad niewielką plamą krwi, którą ujrzał nieopodal. Gestem wskazał Ślizgonowi, że coś znalazł. Odszedł na kilka kroków i spostrzegł kolejną plamę krwi, nieco większą, świeższą. Była ciemnej barwy i nie zdążyła jeszcze zastygnąć. - Hej, chyba coś mamy! - zawołał nieco podjarany. Serce mocniej mu zabiło. Począł się bacznie rozglądać, aż wreszcie zobaczył małego Świergotnika tuż pod Wierzbą Bijącą. Ostrożnie zbliżył się do zwierzaka, uważając na te przebrzydłe gałęzie. Zwierzę było ranne. Ujął ptaszynkę w swoje dłonie i najdelikatniej, jak było to możliwe, podniósł je z ziemi. Przytulił Świergotnika do swojego torsu, a drugą ręką sięgnął do różdżki. Niestety, nie zdążył nic zrobić... Było już za późno, a zwierzątko odeszło za Tęczowy Most. Tarly popatrzył smutno na bezwiedne ciałko i ponownie westchnął.
Kość I – ilość pól: 1 really Kość II – wydarzenie: 4 Obecne pole: pole 5 Inne: umieranko Świergotnika Poprzednia lokalizacja:Chatka, a w międzyczasie SS
Wolałby mu niczego z ust nie wyjmować, jeśli tak to wszystko miało jak do tej pory wyglądać. Poważnie, jak można było mieć tak cholernego pecha? Uwielbiał opiekę nad magicznymi stworzeniami, jak i spotkania kółka fanów fauny, ale tym razem miał naprawdę dosyć tej podróży. Właściwie to żałował, że nie wymiotował, bo może wówczas poczułby się lepiej. Na całe szczęście Bruno w tym samym momencie krzyknął, że na trafił na jakąś większą plamę krwi, czym – jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi – poprawił mu humor. Od razu podbiegł w jego kierunku, ale już z oddali widział, że Tarly za czymś się rozgląda. Dopiero po czasie sam dostrzegł Świergotnika latającej tuż pod Wierzbą Bijącą… to nie mogło się dobrze skończyć. - Czek… – Próbował zatrzymać gryfońskiego kolegę, żeby nie oberwał jakąś gałęzią, ale ten zręcznie ujął ptaszynę w swoje dokładnie i delikatnie podniósł je z ziemi, przytulając do swojego torsu. Matthew już widział, że jego próby ratowania zwierzęcia na nic się zdadzą, ale wolał się nie odzywać. - Nie przejmuj się. To nie Twoja wina. – Próbował pocieszyć chłopaka, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że to żadne wsparcie. Kiedy stworzenie umierało na Twoich rękach, zawsze było to niezwykle przykre przeżycie. Sęk w tym, że nie mogli tutaj dłużej siedzieć, skoro szukali innej rannej istoty. - Tamtędy! – Krzyknął do niego, pokazując gestem dłoni, żeby ruszył swoje cztery litery i nie rozpaczał nad rozlanym mlekiem.
zt x2
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól: 4 Kość II – wydarzenie: 4 i 2 Obecne pole: 4 Inne: mocno poobijana jestem bo mam z Gry miotlarskie - 0pkt Poprzednia lokalizacja:Sala wejściowa
Nudy... Dziewczyna zirytowana już tym życiem w szkolnych murach nie miała już po prostu, co robić postanowiła udać się pod Bijącą Wierzbę. No i pierwszym pomysłem było szukanie wszelkich śladów pod wierzbą,zrobić to jeszcze tak by czasem z gałęzi nie oberwać. -Hm...-przejść jakoś bespiecznie i jeszcze nie oberwać to jest wyczyn ale nie dla Mad,westchęła i poczuła szarpnięcie. Odwróciła się w kierunku drzewa i ujrzała jak wielka gałąź podcina Gryfonce nogi, mocno się obijając sie nie wiedziałam, że to takie niebezpieczne niestety nie dało się uniknąć upadku. Wzruszyła ramionami po czym sama wstała poprawiwszy swoje ubranko zabierając z ziemi plecak ruszyła w stronę dalszych poszukiwań z/t