Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
Spojrzałam na koleżankę po czym odpowiedziałam -Pewnie masz racje, ale że to jest otwarta impreza to tak na prawdę trudno przewiedzieć z jakiego domu będzie najwięcej osób. Odłożyłam na chwile filiżankę po czym rozciągnęłam się i z powrotem wzięłam ją do ręki po czym upiłam łyk jej zawartości, po czym odpowiedziałam -Może coś zrobią. Poczekamy, zobaczymy. Po chwili zatopiłam się we własnych myślach czekając aż jej koleżanka z tego samego domu coś powie.
W zapotrzebowaniu na ponowne nabranie sił po ostatnim szlabanie, od rana zajmowała się samymi produktywnymi czynnościami. Zaraz po lekcjach odrobiła zadane prace, po czym nie zajmowała się niczym więcej, jak czystym i słodkim lenistwem. Jednak powiedzenie "bezczynność nie daje odpoczynku" jest dla niej w stu procentach prawdziwe, nie czuła się wcale spełniona i usatysfakcjonowana, toteż postanowiła wybrać się na krótką przechadzkę. Zachęcona dodatkowo myślą o znalezieniu nowego miejsca inspiracji do malowania, pełna chęci i w dobrym nastroju udała się w tylko sobie znanym kierunku. Nie patrzyła nawet, dokąd idzie - jej nogi gdzieś to przecież świetni przewodnicy, zapewne gdzieś ją zaprowadzą! Musiała wrócić stara Janett Brooks - ta, która nie dostawała szlabanów i nie przechadzała się po Śmiertelnym Nokturnie! Janett Brooks, której do szczęścia wystarczy dobra książka, kubek gorącej czekolady i święty spokój. Stanęła przed jednym z pomieszczeń na siódmym piętrze, zastanawiając się, czy iść dalej. W końcu jednak postanowiła zostać, coś podpowiadało jej, że trafiła we właściwe miejsce. Nie wiedzieć dlaczego, nastrój miała dziś szczególnie pozytywny - do tego stopnia, że pierwsza witała się uradowana ze wszystkimi znajomymi i nawet mówiła "dzień dobry" napotkanym profesorom! Warto wiedzieć, to drugie do codzienności nie należało. Owszem, jest solidna i dobrze wychowana, ale przecież kto by tam witał nauczycieli? Dziś jednak było inaczej, zdawałoby się, że nic nie jest w stanie jej wyprowadzić z tego stanu. Weszła do tęczowego pokoju, wspominając ostatnią odbytą tutaj imprezę. Spojrzała z podziwem na tęczę - nieodłączny element, który zawsze zaskakiwał ją swoją prostotą, a zarazem niezwykłością. Dotknęła lekko dłonią zielonej tkaniny, zmieniając tym samym kolor podłogi. Usiadła wygodnie na jednym z foteli w tym samym kolorze i przymknęła oczy, pozwalając sobie odpłynąć w wir rozmyślań o wszystkim i o niczym.
Ostatnie poczynania Janett były naszemu kochanemu rudemu świrowi bardzo nie w smak - zakochał się w swojej jedynej, niewinnej Janett, która z pewnością nie wyruszałby na (nocną!!!) wyprawę do Londynu, już o Śmiertelnym Nokturnie nie wspominając... Panno Brooks, co to się ostatnio działo? Gryfon nie mógł pozwolić, by jego ukochana dała się ot tak wpływom tej całej hołoty. Ostatnio tak dawno z nią rozmawiał... nie dało się ukryć, bardzo tęsknił. A takiej miłości nic nie powinno stać na przeszkodzie! Śledził ją już od rana - z początku nie chciał jej przeszkadzać, chciał ją poobserwować, zrobić kilka notatek - chciał wiedzieć o niej jak najwięcej, jak zachowuje się wtedy, kiedy jest sama, kiedy otaczają ją przyjaciele itd., on MUSIAŁ wiedzieć wszystko. Nie chciał, żeby coś z jej strony go zaskoczyło, prawda? Niestety (dla Janett oczywiście, bo nasz rudy bardzo się z tego powodu cieszył) postanowił się ujawnić akurat wtedy, kiedy krukonka odwiedziła tęczowy pokój - ależ romantyczne miejsce, w sam raz na wyjaśnienie sobie paru rzeczy! Wszedł za dziewczyną, ale zanim zaczął mówić, przez chwilę przyglądał się swojej Janett, która z błogim wyrazem twarzy zasiadła na fotelu. - Janett, Janett, Janett... - wypowiedział, smakując jej imię na języku. - Dlaczego mi to robisz? - zapytał, ale nie wyjaśnił do końca o co mu chodziło, taki z tego rudzielca był mhroczny gryfon.
Była maksymalnie zrelaksowana i wydawałoby się, że to odpowiednie warunki do zapadnięcia w sen zimowy, kiedy usłyszała jakiś głos. Konkretniej ten jeden głos, który był tak niespodziewany, że prawie podskoczyła, co pewnie wyglądało komicznie w jej wydaniu. Ten sam irytujący głos, który na kilka dni wybił ją z rytmu. Teraz jednak wracała na właściwy tor i nie miała zamiaru dać się sprowokować, a i nawet przyzwyczaiła się do natrętnego fana. Może jeśli obierze inną taktykę, ten wreszcie się odczepi? W każdym bądź razie póki co postanowiła zachować się normalnie. - Nie rozumiem. Co masz na myśli? - zamknęła z powrotem oczy, pozwalając swojej głowie ponownie opaść na oparcie. Nie obchodziło jej wcale, co rudy świr o niej pomyśli i czy zrani jego uczucia, prościej mówiąc, miała go zwyczajnie gdzieś. Chociaż zapewne gdyby wiedziała, że śledził ją od samego rana, uznałaby to za nieludzkie i próbowała jakoś wpoić mu do głowy, że tak się robić nie powinno. Skutki pewnie byłyby opłakane, ale może to właśnie spokój i opanowanie jest sekretem sukcesu? Wcale nie przejmowała się obecnością wielbiciela, przecież chyba może już do siebie dopuścić tą myśl, że on ją wielbi. Szkoda tylko, że ten jego upór na nic jej się nie przyda. Chociaż... to może być całkiem niezła inspiracja do kolejnego obrazu, o czym oczywiście rudy świr nie może się dowiedzieć, bo pewnie przyczepiłby się jeszcze bardziej. Trzeba jednak przyznać - pomysł naprawdę dobry, jeszcze nigdy nie próbowała namalować czegoś irytującego.
Ta niejaka obojętność ze strony Janett, bardzo zabolała gryfona. Ona po prostu... zamknęła oczy, jak gdyby jego tu nie było. Jakby nie stała przed nią miłość jej życia, oczekując na chociażby jedno spojrzenie tych brązowych oczu. - Dlaczego zachowujesz się, jakby mnie tu nie było? - jeszcze przed chwilą chodziło mu o całkiem co innego, ale teraz postanowił wykorzystać okazję i dopytać się. A może to była jakaś gra? Może chciała go teraz zwodzić, a później w nagrodę za cierpliwość dostanie słodką nagrodę? Tyle, że on nie chciał czekać. I jakby na potwierdzenie, podszedł bliżej siedzącej na fotelu dziewczyny - chciał, żeby czuła jego obecność, wszakże on obecność swojej lubej czuł.
Ależ to absurd, przecież Janett wcale nie była obojętna wobec Gryfona, to wykluczone! Przewróciłaby oczami, gdyby tylko dowiedziała się, że rudy świr tak odbiera jej próbę bycia miłą i zrobiłaby obrażoną minę, o. Zamknęła oczy, bo... bo była zmęczona! Nie miała na celu zignorowania chłopaka, brońcie ją przed tym, przecież z tego i tak nie wychodzi nic dobrego! Tak na marginesie, złapałaby się za głowę, gdyby w dodatku okazało się, że uważa się on za miłość jej życia. Niech się nie rozmarza zanadto, o! - Przecież tu jesteś - odparła Krukonka udając, że nie rozumie o co chodzi. Te jego pytania były zupełnie bezsensowne i jeśli tak dalej pójdzie, to staną się dla niej męczące. Cokolwiek by nie powiedziała, zostanie to użyte przeciwko niej. I jak tutaj żyć?! Nie poruszyła się ani o milimetr, kiedy dostrzegła, że Gryfon podszedł bliżej. Nie miała zamiaru już uciekać ani udawać walecznej, nie mogą rozwiązać tego problemu, jak dwoje dorosłych ludzi? Ona mu wytłumaczy, on zrozumie. Ona zakończy sprawę, on odejdzie. Wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, ale czy takie coś może w ogóle mieć miejsce?
Ależ z pewnością, na kogoś takiego jak rudy gryfon nie można być obojętnym i to niestety w tym negatywnym sensie! Janett to już się o tym zdążyła przekonać, hehs. Dla samego świra wyglądało to niestety inaczej, Brooks nie reagowała na niego w ten właściwy sposób. Nie tak jak osoba niesamowicie zakochana reagowała na obiekt swoich uczuć. - Jestem, ale ty tego nie zauważasz. - dalej uparcie w to brnął, przysuwając się do krukonki jeszcze o kilka milimetrów. Położył swoją rękę na jej udzie. - No dalej Janett, kochanie, wiem, że było wesoło, trochę się posprzeczaliśmy, ale czy możemy już skończyć? - westchnął, wywracając oczami. Chciał, żeby dziewczyna zaczęła REAGOWAĆ. I przykro Mistrzowi, ale nie zapowiadało się na to, żeby rudy świr zrozumiał cokolwiek, ten typ tak ma! Dobrze, że Janett nie widziała dormitorium które zajmował chłopak... nawet dla niej byłby to szok - tyle zdjęć Brooks, w różnych formatach, w różnych sytuacjach - prawie, jak mały ołtarzyk!
Nawet nie drgnęła, kiedy poczuła rękę chłopaka na swoim udzie. W sumie nie był taki zły, co nie zmieniało faktu, że i tak z ich związku nici - nie przepadała za obsesyjnie poszukującymi miłości, młodymi psychopatami. W takich momentach marzyła nawet o tym, żeby znać legilimencję i zajrzeć takiemu do umysłu, celem upewnienia się, czy jest bezpieczna. W końcu rudy świr był momentami nieobliczalny, o czym zresztą zdążyła się już przekonać. Drugim, o wiele lepszym rozwiązaniem od wkradania się do cudzej głowy, byłby ktoś, kto nagle zjawiłby się i wybawił ją z opresji, najlepiej jakiś megaprzystojniak, taki jej rycerz na białym koniu w dwudziestym pierwszym wieku! No, bo rycerze chyba już nie hasali sobie wesolutko po świecie. Zaraz zaśmiała się na tą myśl, poza tym rudzielec uważałby się za takiego rycerza, ale może tylko pomarzyć, biedaczek. - Kochanie, możesz mi przypomnieć swoje imię? - zapytała, kiedy zdała sobie sprawę, że nawet go nie pamięta. Może uda jej się z nim zaprzyjaźnić i mu to wystarczy? Postanowiła próbować od każdej strony, ale przecież nic na siłę, nie może zmusić jej do miłości. Niech znajdzie sobie inny obiekt westchnień... To byłoby zresztą genialne rozwiązanie! Już ona mu kiedyś znajdzie taką, co to będzie znosiła te jego humorki i wtedy to ją będzie męczył, poza tym oboje będą się kochać i wreszcie odczepi się od niej! Tak, na pewno tak będzie.
To pytanie podziałało na świra jak płachta na byka, co zresztą jest zgoła adekwatną metaforą, bo w tym momencie twarz ów gryfona zrobiła się czerwona niemalże jak ta przysłowiowa płachta. Wziął dłoń z uda Janett, zaciskając przy tym pięści. Różdżka w kieszeni szaty zdawała się go palić niemiłosiernie... ale nie, jeszcze poczeka. Ona się tylko z nim bawi, na pewno. Na pewno. - Mike. - zaciskając zęby z wściekłości, udzielił jej odpowiedzi. Kto wie, czy było to prawdziwe imię gryfona, może miał nadzieję, że Janett zaprzeczy, tym samym dając mu do zrozumienia, że jednak pamięta to prawdziwe imię? Przekonajmy się! I jeszcze dodam, że świr również żałował, że nie zna legilimencji, bądź oklumencji... och, z jaką lubością przekopałby się przez umysł Janett!
Nie spodziewała się takiej reakcji, raczej inaczej sobie to wyobrażała. Kiedy akurat ona postanowiła być spokojna, on musiał wszystko psuć! Aż poczerwieniał ze zdenerwowania, chyba zadała niewłaściwe pytanie. Cóż, skąd miała pamiętać jego imię? Przerażenie było niemal wymalowane na jej twarzy, sama ona zaś zastanawiała się, czy powinna jeszcze w ogóle się odzywać. Szkoda, że nie ma przy sobie teraz szkicownika. Mogłaby na coś wylać tą całą irytację pomieszaną z nutką obaw. Próbuj tu być miły! - Spokojnie... - powiedziała to dosyć niepewnie, cicho. Kto wie, do czego był zdolny? Oczywiście nie wyobrażała sobie, że siedzi przed nią kryminalista, ale miała wrażenie, że tak gwałtowna reakcja nie wróży nic dobrego. - Nie denerwuj się na mnie. Użyła dwóch ostatnich słów "na mnie", żeby załagodzić sytuację. Nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy, a po ostatnim wybryku na trybunach już nie miała ochoty na dalsze pojedynki, nie dlatego, że nie wygra, a dlatego, że nie chciała nadużywać siły. Dlaczego on musi być taki natrętny?
Na mnie. Tak, to podziałało na niego uspokajająco, przynajmniej na jakąś chwilę. Rudy westchnął ciężko, kręcąc głową. Ech, co on z tą Janett miał, no jakby nie mogła dać sobie spokoju z tymi wszystkimi szaradami i zwyczajnie przyznać się, że była głupiutka, ale chce to naprawić, bo rudy świr dobry, rudy świr da jej szansę! - Och Janett, ja się nie denerwuję, zaznaczam tylko granicę pomiędzy tym co możesz robić, a tym czego nie - odparł ze szczególnym naciskiem na "czego nie". Zaraz zaczął kreślić kółeczka na jej prawej dłoni, znów nieznacznie przybliżając się do siedzącej dziewczyny. Oho, czyżby robił się coraz bardziej śmiały? Jedno z pewnością jest jasne - od takich natrętów należy trzymać się jak najdalej! Tylko czy rudy świr pozwoli, aby Janett się od niego oddaliła? Ha, właśnie!
Nie mam zielonego pojęcia, co ten rudy świr sobie wyobraża, ale niech nie liczy na to, że cokolwiek wyjdzie mu z Janett. Przykro mi, ale ona tak łatwo się nie da. Nie przewiduję dla nich wspólnej przyszłości, a ona? Wprawdzie sama nie wiedziała już, jakie podejście byłoby najwłaściwsze, ale jedno było pewne: nie to, o którym myśli jej psychofan. Gdy zaczął kreślić kółeczka na jej dłoni, natychmiast ją wyrwała. Nie czuła się komfortowo, ani trochę, a świr przyprawiał ją o mdłości. Był taki namolny, natrętny i rudy... Nie to, żeby Janett nie lubiła rudzielców, absolutnie, przecież nie ma nic przeciwko ludziom! Tylko nie chciała przekraczać pewnych granicy z tymi mniej lubianymi, a on z pewnością do nich należał. - Wiesz, ostatnio miałam eee... złamaną rękę, tak, powinnam ją trzymać z dala od... od wszystkiego - lepiej wymyślić jakąś wymówkę, niż mieć potem przechlapane. Dobrze, tak, on na pewno na to się złapie, zaraz powie mu, że musi iść do skrzydła szpitalnego i... i uwolni się od niego! Jak chciałaby mieć przy sobie kogoś, kto by ją obronił. Najchętniej sama cisnęłaby wiązką zaklęć w jego stronę, ale przecież to grzeczna dziewczynka, tak, poza tym nie czułaby się na równi z nim.
Niesamowicie zabolało go to odtrącenie z jej strony. Złamana ręka, ba, nawet brak ręki by tego nie usprawiedliwił! Zagryzł policzek od środka, ciągle nie spuszczając wzroku z Janett. Dobra, spokojnie rudy, jakoś to będzie. Brooks ma przecież jeszcze drugą rękę, oddychaj. Oczywiście zaraz też zaczął kreślić kółeczka na drugiej dłoni krukonki. Nie wmówi mu, że i tę rękę miała ostatnio złamaną, ha, nie był AŻ tak naiwny, nie, nie! - A co się stało? - zapytał, uśmiechając się trochę krzywo. Nie był to uśmiech, który chciałoby się dostrzec w ciemnej uliczce... nie był to uśmiech, który w ogóle chciałoby się oglądać! - Ale ja słyszałem - zaczął dobitnym tonem - że masaż dobrze robi na zrastające się kości! - dokończył równie dobitnie, kierując spojrzenie na dłoń dziewczyny, którą ta mu przed chwilą wyrwała.
Nie spodziewała się, że będzie na tyle cwany, żeby wziąć się za drugą rękę. Ech, nie ma tak łatwo. Albo ona była taka beznadziejna w wymówkach, albo on jej nie odpuszczał tak bardzo, że próbował każdą sytuację obrócić na swoją korzyść i zapewne ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Przygryzła wargi i spuściła wzrok, mając nadzieję, że zaraz wpadnie jej coś genialnego do głowy i nie będzie skazana na siedzienie tutaj ze świrem, ględzenie o głupotach lub - o zgrozo! - masaż w jego wykonaniu! Nie mogłaby znieść jego dotyku, niby nic takiego jej nie zrobił, poza tym pojedynkiem i głupim snem na trybunach, ale jego skóra wydawała się parząca mimo to. W dodatku ten uśmieszek... Nic, tylko uciekać! Ale ona była zbyt głupia, może wiedziała, że to nic nie da, że i tak będzie się naprzykrzał i nie da jej spokoju, a może wolała nie pogarszać sytuacji, bo pewnie by się zdenerwował, żeby nie mówić, że wściekł, jakby tak ona próbowała się teraz wyrwać z jego szponów. Może za chwilę coś mu się odwidzi i dozna cudownego olśnienia, że nie jest tutaj mile widziany? Oby, oby. Oby! - Kto ci wmówił taką bajkę? Źle słyszałeś, pielęgniarka w skrzydle szpitalnym sama mówiła, że nie powinno się ich w ogóle nadwyrężać ani dotykać! - próbowała mu to jakoś wyperswadować, mówiąc najbardziej przekonującym tonem, na jaki było ją stać. Ojej, co ona z nim ma...
No tak, do obszernego wora cech rudego świra z pewnością można było dodać jeszcze spryt...ech! Szkoda, że w tym samym worze nie było jeszcze takiej chociażby względnej normalności, czy wyczucia sytuacji, empatii... no cóż, długo by wymieniać, ogólne przesłanie jest takie, że świrowi dużo do ideału brakuje. BARDZO DUŻO. - Coooo? - ależ się zdziwił, aż brewki mu do góry podjechały, tworząc na lekko piegowatym czole zakola. - Janett, Janett... - pokręcił głową, podśmiewając się ze swojego obiektu westchnień. - Kto ci takich bzdur naopowiadał, że pielęgniarka? Ach, kochanie, cóż ty, wierzysz jej? - zaśmiał się, poklepując Brooks po udzie, bo wiadomo, lepiej dmuchać na zimne i jednak te ręce zostawić w spokoju. - Hehehehe, ale tylko ręce masz niesprawne! - w ustach rudego świra zabrzmiało to co najmniej odrzucająco... dodatkowo Janett mogła czuć się zagrożona, ponieważ łapsko, którym przed momentem gryfon poklepał dziewczynę po udzie, zaczęło pełznąć niebezpiecznie wyżej!
No właśnie, świrowi wiele do ideału brakuje, był taki nietaktowny, natrętny, irytujący... Gdyby tylko Janett nie obawiała się, że coś jej zrobi, już dawno by sobie z nim poradziła, ale ona nie wiedziała, czego ma się spodziewać, chwytała po każdą broń, choć jednocześnie wydawało jej się, że nic nie daje efektu. - Nie, o matko, przestań! - naprawdę przeraziła się, kiedy jego wstrętne łapsko błądziło po jej ciele, w dodatku ten śmiech, ten ton głosu... Kiedyś oglądała różne mugolskie filmy, zanim dostała się do Hogwartu, zdarzyło jej się nawet obejrzeć kryminał i w tym momencie czuła się tak, jakby była w jego środku! Rudy świr jest oprawcą, a ona ofiarą. O matko, już do reszty zwariowała. Nie wytrzymała. Wstała nagle, ale zaraz usiadła, taka była niezdecydowana. - Nie dotykaj mnie, rozumiesz? Ja tego nie chcę! Nie wiem, jak do ciebie mówić - starała się mówić spokojnie. Głupia! Przecież na niego to nie podziała. Ostatnie zdanie zabrzmiało co prawda tak, jakby już była zmęczona tym wszystkim, ale co miała zrobić? Była bezsilna wobec tego, nie mogła znaleźć rozwiązania, a przecież jakieś na pewno było. Zawsze jest.
Eee tam, gdyby przymknąć lewe oko... i prawe oko... no ideał, hehe! Ale gdyby już te oczy otworzyć to faktycznie hm, widok raczej odrzucający. Gdyby jeszcze miał bogate wnętrze! No, ale niestety, wiązanka tych epitetów jest wybitnie trafna. Mistrz by do tego dodał jeszcze parę innych przymiotników i zapewnia, żaden z nich nie przedstawiałby owego świra w pozytywnym świetle. - Ale czemu? - otworzył szerzej oczy, szczerze zdumiony, iż Janett odrzuca go w tak jawny sposób. Czemu? Czemu go nie chciała, dlaczego tak nagle? (HEHE) On nie zamierzał odpuścić, albo Janett będzie jego, albo nikogo i koniec dyskusji. Zdziwił się kiedy tak nagle wstała, a zaraz później usiadła. O na Merlina, czyżby jednak przemyślała sobie wszystko i postanowiła pozwolić kontynuować świrowi to co zaczął? Bo nie oszukujmy się, sytuacja była jednoznaczna i zmierzała w jednym kierunku, z pewnością tragicznym w skutkach dla Janett. Miejmy nadzieję, że miała przy sobie różdżkę! - Ale czeemu? - powtórzył, nie dając się do końca sprowokować. W jego oczach jednak zalśniły ogniki złości. Żeby się uspokoić, odetchnął głęboko, po czym korzystając z tego, że dziewczyna siedzi, znów położył łapska na jej udach. Zaraz też zaczął głaskać jej ramiona. Ohoho, trudno byłoby się jej uwolnić, gdyby wpadła na genialny pomysł ucieczki... i chyba najlepiej byłoby komuś zgłosić zachowanie tego natręta! Na razie jednak wszystko zmierzało w bardzo złym kierunku, CZY KTOŚ TEMU ZARADZI?
No ten tekst na końcu idealnie pasował do naszego nowego superbohatera, Drake'a. Który no po prostu wyczuł, że jakaś dama jest w opresji i postanowił iść na szkolny patrol, nie bacząc nawet na to, iż nie jest prefektem! Ja wiem, może jakiś szósty zmysł, nieodkryty dar jasnowidzenia? Nie, tak naprawdę to puchon po prostu szedł sobie korytarzem na siódmym piętrze, aby dojść do jakiejś wolnej sali i poćwiczyć złożone zaklęcia, ponieważ mieli jakąś pracę domową. A że kiepsko mu szło, to jako pilny student postanowił potrenować! Cóż za niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż? Ach ci supermani, zawsze na miejscu w odpowiednim momencie! Tak się złożyło, że przewracał swoją różdżkę w palcach, kiedy to dobiegł go krzyk z jakiejś sali. Nie był co prawda super odważnym gryfonem, ale za to był prawym wychowankiem Hufflepuffu, dlatego niewiele myśląc, postanowił interweniować! Najwyżej dowie się, że to koleżanka łaskotała drugą i o to ta cała afera... Nie mniej jednak pociągnął energicznie za klamkę i pchnąwszy drzwi, wpadł niczym burza do pomieszczenia! W drugiej dłoni zaś dzierżąc magiczny patyk, który to teraz był wycelowany w jakiegoś rudego desperata. Ach, Bennett powinien grać w jakiejś szalonej reklamie perfum dla mężczyzn, gdzie skacze z mostu, przejeżdża samochodem nad korkiem ulicznym lub ucieka z płonącego budynku. Tak męsko się właśnie prezentował! Ale wracając do akcji, to ewidentnie coś było nie tak, jak się szybko zorientował patrząc na niezadowoloną i wystraszoną Janett oraz śliniącego się do niej bubka. - Koleś, sprawdź czy cię nie ma w łazience, co? - burknął do niego, normalnie jak prawdziwy menski menszczysna. Ach, już słyszał ten pisk fanek. A tak serio to był zdeterminowany, aby pomóc nieznanej (?) mu koleżance i uwolnić ją od tego nieprzyjemnego typa, po którym od razu widać, że nie ma dobrych zamiarów.
Może faktycznie najprościej byłoby, gdyby Brooks była pozbawiona zmysłu wzroku i wtedy rudy natręt spodobałby się jej, ale uwierzcie, wolała jednak zachować tą umiejętność. Sytuacja naprawdę stawała się coraz groźniejsza, Janett spanikowała i gdyby nagle na horyzoncie nie pojawił się jakiś chłopak, pewnie byłoby z nią źle! Uratował ją! Rycerz na białym koniu, zjawiający się w idealnym momencie, kiedy groziło jej niebezpieczeństwo ze strony jakiegoś świra! Prawie jak w książkach, mogłaby to spróbować namalować. Momentalnie wyrwała się z objęć psychopaty, chociaż oczywiście z pewnym trudem, a zatem jednak nie tak momentalnie. Przez kilka chwil szarpała się, a potem przemknęła jak strzała, znajdując się tuż obok swojego wybawcy. Ach, niech wreszcie rudy świr odpuści, bo przecież jak widać, jej rycerze stoją za nią murem i są gotowi oddać za nią wszystko! Ojejej, poczuła się jak jakaś księżniczka na wieży, namaluje obraz Bennetta i będzie go czcić, powiesi nad łóżkiem i będzie go wysławiać. No dobra, wszyscy wiemy, że wcale tak nie będzie, ale jakoś trzeba się odwdzięczyć. - Właśnie, ty rudy świrze! - poparła swojego rycerza walecznie, a potem, kiedy emocje lekko jej opadły, odetchnęła z ulgą. Jak dobrze, że jednak ktoś tutaj zajrzał. Nie wiadomo, jak to by się skończyło, a wszystko zmierzało widocznie w złym kierunku. Teraz zapowiadała się poprawa, miała nadzieję, wręcz pewność, że rudy świr odpuści i naprawdę sobie już pójdzie, bo jeśli nie, to... Ich jest dwoje, a on jeden. Tym razem już by nie przegra w razie czego, no nie? Hehe.
Menska menskość, którą ociekał Drake bardzo się rudemu świrowi nie podobała. Był niemalże pewien, że udało mu się ugłaskać Janett i teraz wszystko potoczy się tak jak to sobie wymarzył, ale nie, jakiś bubek musiał mu wejść w paradę! - Radziłbym ci zrobić to samo, w trybie nał - odwarknął do niego, lustrując nieprzychylnym wzrokiem. Zanim się obejrzał, jego ukochana wyrwała mu się, stając obok tego niecnego puchona, który ośmielił im się przeszkodzić w zabawie... cóż za tupet, ta zniewaga krwi wymaga! - Janett do cholery wracaj, co ty robisz?! - wrzasnął, a z nerwów aż mu żyłka na czole wyskoczyła! Dyszał ciężko, przenosząc wzrok ze swojego obiektu westchnień na Drake'a i z powrotem. Po niezbyt dogłębnej analizie sytuacji doszedł do wniosku, że jeżeli wykurzy stąd tego chłopaka, będzie mógł się zająć Janett i dokończyć to co mu w tak wysoce niekulturalny sposób przerwano. - Drętwota! - szybciutko wyciągnął różdżkę z szaty i posłał zaklęcie w kierunku Bennetta... niestety chybił, ups!
Cóż, to wszystko, co się działo, utwierdziło go jednak w przekonaniu, że miał rację. I że dobrze, że wszedł do sali, aby ratować nieznaną mu w sumie dziewczynę. Jak to się w ogóle stało, że tacy ludzie jak ten tutaj rudy świr chodzą do Hogwartu? Dyrektor już dawno powinien takiego kolesia wywalić! A może był synem jakiejś ważnej szychy? Who knows. W każdym razie stanął przed Janett, co by ją w razie czego móc ochronić, ach! Naprawdę, superbohater pierwsza klasa. Niedługo utonie w swej zajebistości i ociekającym testosteronie. Tymczasem jednak musiał skupić się na tym, co się działo, a trochę się działo! Ten paskudny człowiek wymierzył w niego różdżką i rzucił weń zaklęciem! Na szczęście jednak chybił, zezowaty tłumok, heheheh. Powiedział Drake, który też nie trafi, ale jeszcze o tym nie wiedział. W każdym razie spiął się bojowo i również postanowił włączyć się do pojedynku! - Petrifikus totalus! - mruknął, by potem czar pomknął w stronę prześladowcy niewinnych dziewcząt. Niestety, tamten uchylił się przed urokiem. Dlatego Bennett musiał działać szybko. - Protego - dodał, co by wytworzyć barierę ochronną przed nim i Brook, w razie gdyby ten idiota chciał w nich rzucać zaklęciami! Och, bo jeszcze trafi w swoją rzekomą ukochaną! - Wyjdź stąd po dobroci, bo inaczej będziesz mieć kłopoty - powiedział do niego, próbując może zakończyć konflikt w inny sposób. Ale wątpił, aby taki głupek go posłuchał.
Teraz, kiedy rozpoczął się pojedynek między superbohaterem - jej wybawcą - a rudym świrem, Janett kibicowała duchem temu pierwszemu. Sama przywaliłaby najchętniej natrętowi, ale obserwowała rozwój akcji jakby była na jakimś meczu quiddicha (finałowym oczywiście, bo na takie zwykłe to rzadko chodzi) i choć temparament miała zazwyczaj przeogromny, tym razem ręce odmówiły jej posłuszeństwa i nie chciały sięgnąć po różdżkę, która znajdowała się w kieszeni. A niech to! Oboje chybili. - Somnium - włączyła się wreszcie do pojedynku, przekonana, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta i na pewno jej się uda. Cholercia! Przeliczyła się trochę, bo i ona nie trafiła. Schowała różdżkę z powrotem. Co złego to nie ona! Heheh, tak jakoś jej się chybiło, nie jej wina. W każdym bądź razie teraz Drake zaproponował pokojowe rozwiązanie, na które rudy na pewno się zgodzi, bo przecież jest rudy! A tak naprawdę, Brooks ciągle po cichu liczyła na łut szczęścia, że da sobie spokój i pójdzie po rozum do głowy, a ona będzie mogła jakoś się odwdzięczyć swojemu rycerzowi na białym koniu, bo trochę głupio było jej tak patrzeć na to wszystko. - Właśnie! - zakrzyknęła jeszcze bojowo, coby poprzeć Bennetta, bo przecież świr na pewno poczuje się niepewnie kiedy dotrze do niego, że to oni mają przewagę liczebną! Ona tak tego nie zostawi!
Rudy chyba wreszcie zrozumiał, że walka będzie nierówna. Nie był wybitny, jeśli chodziło o różnorakie zaklęcia, Drake i Janett stanowili dla niego zagrożenie, więc powoli zaczęło do niego dochodzić, że dzisiaj już będzie musiał dać spokój. Tylko DZISIAJ, za parę dni znów wpadnie na Brooks i tym razem postara się, aby nikt im nie przeszkodził! - Wyjdę, dobrze - odparł, nawet spokojnie. Mrużył jednak gniewnie oczy, spoglądając na Drake'a wilkiem. Niee, świr nie zamierzał darować tego ani puchonowi, ani Janett, która zdradziła go w tak spektakularny sposób! Jeszcze popamięta, ha! Inaczej go będzie traktować, kiedy jej bohatera tutaj nie będzie, Rudy był tego pewien! - To nie koniec Janett, nie powiedziałem ostatniego słowa, jeszcze spotkamy się sam na sam - wyminął tę dwójkę szerokim łukiem, mierząc w nich jeszcze na wszelki wypadek różdżką. Posłał Brooks znaczące spojrzenie i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
z/t
______________________
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wszystko zdawało się być w najlepszym porządku. Posprzątał przecież odrobinę ten bajzel w swoim życiu i teraz miało być już dobrze, minimalnie lepiej chociaż. Pogodził się z Ioannisem i nawet nie sugerował, że tak naprawdę wciąż nie podoba mu się, że ten jest z Mią, milczał pod tym względem jak zaklęty! Wszakże taki był wybór jego przyjaciela, cóż mógł poradzić? A jednak, kiedy tylko zobaczył ostatni wpis w obserwatorze, znów miał ochotę pomordować wszystkich wokół! Wciąż tracił na wadze, a jednak, trwało to okropnie długo i efekty nie były aż takie wyśmienite. Dodatkowo dbał, by jego oceny nie były żałosne, a przecież dopiero co dostał Okropny za zadanie z Eliksirów! Wszystko to napawało go czystą frustracją. Cokolwiek by nie robił, jakby się nie starał, ostatecznie wciąż tracił kontrolę. Ten dzień akurat spędzał w salonie Kurkonów, nie bardziej szczęśliwy niż dnia poprzedniego, czy jeszcze wcześniejszego. Miał pilnie się uczyć, kiedy zauważył, że jego współlokator usnął na kanapie. Everett postanowił wykorzystać ten moment i uraczyć go swoją zdolnością legilimencji. Musiał przecież na kimś to ćwiczyć, a ludzie bardzo niechętnie zgadzali się na takie eksperymenty! Nie przeglądał głowy jego znajomego z ciekawością, właściwie robił to tylko po to, by udoskonalić ów zdolność, a wspomnienia, na które trafiał, nawet odrobinę go nie interesowały. I wszystko zdawało się być pięknie, kiedy nagle ktoś go szturchnął, gadając coś i wyrywając go ze swojego zajęcia. Oczywiście nie mógł czegoś takiego odpuścić. Wyniknęła nawet bardzo elegancka kłótnia i udowadnianie, kto tu ma rację. Cóż mógł uczynić? Poszedł sobie w końcu, zabierając podręcznik do Eliksirów i opuścił pokój wspólny w jeszcze lepszym humorze. Uznał, że pójdzie gdzieś, gdzie będzie mieć święty spokój. Pierw pomyślał o magicznym pokoju czasu, który zaraz odrzucił ze względu na to, że byłby po prostu jeszcze dłużej głodny. Ostatecznie stwierdził, że uda się do pobliskiego, tęczowego pokoju. Ku jego uciesze ów pomieszczenie okazało się puste. I chociaż planował się uczyć, to książkę rzucił na ziemię, na jedną z poduszek, a sam podszedł do magicznej tęczy, wsadzając w nią dłoń, i patrząc jak odbijają się od niej kolorowe strumienie. Takim był mądrym krukonem! Co tam nauka, kiedy może łapać tęczę?!
A Ioannis? Cóż Ioannis? Ostatnio także nie wiodło mu się najlepiej. Pomijając rozliczne bójki, w których uczestniczył, bądź których był świadkiem, to... źle mu było. Źle mu było z Mią. Do takich wniosków ostatnio doszedł i szczerze mówiąc przeraził się. Nie dlatego, że to ona była jakaś zła, czy coś! Ale kompletnie nie mieli dla siebie czasu. I oddalali się od siebie. On nie czuł już takiej namiętności i pasji jak kiedyś, zastanawiał się nawet, czy jedynym, co go z nią teraz łączy, nie jest przypadkiem przyzwyczajenie i poczucie lojalności? A może jednak jej zdrada z Fabiano wciąż gdzieś go tam nie uwierała, choć teoretycznie w ogóle o niej nie myślał? Za to nie mógł przestać myśleć o Keithie i... Merlinie, tak. W końcu to z nim ostatnio spędzał masę czasu, choć tak naprawdę każde ich spotkanie zakończyło się tragicznie. Ale to on go odwiedził w skrzydle szpitalnym, pamiętał o nim, kiedy wszyscy inni zapomnieli! Niby przyszła jeszcze wtedy Ursulis, ale... to było wyjątkowo smutne i nijakie spotkanie, poczuł się nawet, jakby była tylko jego kumpelą. To wszystko go trochę przerażało i przerastało, bo znów czuł, że ma burdel w życiu uczuciowym i nie potrafi tego uporządkować jakoś sensownie. Do tego wszystkiego uświadomił sobie, że traktował chyba ostatnio Faleroya trochę nie w porządku, ponadto nie chciał się z nikim spotykać, taki zażenowany był tą durną sytuacją z Villiersem! To nie tak miało wyglądać, zupełnie nie tak... Dziś ruszył się z dormitorium, jednak okropnie mu się nie chciało. Wcale nie zrobił się bardziej towarzyski niż ostatnio. W zasadzie to nawet chciał się zaszyć jeszcze bardziej w jakiejś norze, aby jego sprytny umysł wszystko ogarnął i znalazł gotowe rozwiązania każdej z jego dennych sytuacji. Bo póki co milczał jak zaklęty, a Gavrilidis nie potrafił tego znieść. Łapał się za głowę i chodził po pokoju, myśląc, że to mu w czymś pomoże, jednak na darmo, smuteczek. Ale, no właśnie, czemu ostatecznie opuścił swą wieżę, w której był wcześniej niczym uwięziona księżniczka pilnowana przez ogromnego smoka? Cóż, prawdopodobieństwo, że spotka Keitha i Mię w PW krukonów jakby nie patrzeć, było ogromne! Został jeszcze do wyeliminowania prefekt Slytherinu, jednakże Jankowi pozostało jedynie łudzić się, że na niego nie wpadnie. To zabawne, bo chyba pisał do niego listy i chciał się spotkać. Czy ktokolwiek ogarniał tego dzikiego Greka? No więc właśnie. Snuł się po korytarzach, szukając odpowiedniego na myślenie pokoju. Czemu jego uwagę przykuł ten tęczowy? Sam nie wiedział, szczególnie, iż był dosyć tłumnie uczęszczanym pomieszczeniem. Może to zadziałał instynkt, albo raczej zrządzenie losu? Nieważne, bo pchnął drzwi, by znaleźć się w środku i... dostrzec Everetta, który według wspaniałych planów studenta miał być w wieży, a nie tutaj. Mhm, peszeczek. - Cześć - przywitał się jednak niemrawo, chowając ręce w kieszeniach spodni. Super, ekstra, co dalej? Może powinien wyjść? W sumie teoretycznie byli przyjaciółmi, ale... och. - Gdzie Petros? - spytał, trochę kąśliwie, bo założył chyba, że Keith spędza z nim tyle czasu, że powinien wiedzieć! ALBO CO WIĘCEJ, PUCHON SIĘ KRĘCI TUTAJ GDZIEŚ Z NIM! Ojej, to chyba z grubej rury zaczął ten Ioannis, słowo daję.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Znacznie bardziej podobały mi się te posty, gdzie Janek myślał tylko o Keithcie, a nie o Merlinie jeszcze! Uh, co za życie. Właściwie, gdy Everett przeczytał, że Janek był w skrzydle szpitalny, zrobiło mu się okropnie głupio. Keith nie chodził na imprezy, więc tak naprawdę nie orientował się, co takiego podczas nich się ostatnio działo. O ciężkim losie Ioannisa dowiedział się z Obserwatora. I okropnie głupio mu się zrobiło, że nie zorientował się wcześniej, że nie poszedł do niego, szczególnie, że jakiś półwil dotrzymywał mu tam towarzystwa! Teraz było już za późno i pewnie by przeprosił, że nie przyszedł chociaż był jego przyjacielem, i pewnie by obiecał, że będzie trochę uważniej słuchać co dzieje się w zamku, by czegoś takiego nie przegapić ponownie, a jednak, tak był zły, bo jak to obserwator określił "Merlin wskoczył Ioannisowi do łóżka", że ani nie szukał towarzystwa swojego krukońskiego przyjaciela. Przecież nie mógł ponownie wyjść na tego małego zazdrośnika! Wolał więc już milczeć i unikać Greka. Swoją drogą sama historia o pobiciu się z Villersem też była dla niego niespodzianką. Janka znał od początku nauki i zawsze miał go za dość spokojnego chłopaka, a jednak, ostatnio wyjątkowo często słyszał o jego bójkach! Ba, raz przecież on sam się z nim pobił. Ale to przecież było co innego, emocje wzięły górę i takie tam! Przez pewną chwilę Everett stał przy strumieniu tęczy, obserwując swoją dłoń na którą padała obecnie fioletowa barwa. Myślami krążył przy bardzo przyziemnym temacie, zastanawiał się po prostu na jaką muzykę ma ochotę, bo skoro nieopodal stał gramofon, to wypadałoby z niego skorzystać. A jednak, najwyraźniej miało mu to nie być dane. "Cześć", w którym momentalnie rozpoznał głos Gavrilidisa był dla niego na tyle zaskoczeniem, że gwałtownie się ruszył, wsadzając fragment swojego granatowego, luźnego swetra pod strumień tęczy. W efekcie tego wszystkiego, jego rękaw częściowo zmienił się na wściekle żółty! - Choleeera – jęknął marudnie, jednocześnie odwracając się i spoglądając na Ioannisa, i już otwierał usta, by powiedzieć cześć, kiedy chłopak od razu wyskoczył mu tu z jakimś Petrosem. Everettowa mina, ze złej zamieniła się w najzwyklej i najszczerzej zaskoczoną. Przecież on nawet nie spędzał z nim tyle czasu. A nawet jeśli, to w ogóle z jakiej racji tak na przywitanie Gavrilidis mu tu z nim wyskakuje? W końcu, kiedy zaskoczenie przeszło, wciągnął bardzo gwałtownie powietrze, postanawiając być równie kąśliwym! A co, nie będzie mu tu jakiś Grek jeden sugerować, że niby się ciągle szlaja z jego bratem, pfff. - O, już nie siedzisz z tym wilem w łóżku? – Zapytał krzyżując swoje ręce na piersi i używając podobnego, zaledwie lekko złośliwego tonu, bardzo łatwo przy tym zapominając o swoim żółtym rękawie. Jeśli chodziło o puszczenie w niepamięć, że wygląda jak pajac z tym wściekłym kolorkiem, to idealnie się udało. Niemniej jednak pojawiły się kolejne zmartwienia. I tyle było z trzymania się od Ioannisa z daleka, co by nie wywoływać nowych kłótni, i tyle wyszło z trzymania języka za zębami. Pierwsza lepsza okazja i co robi Everett? Oczywiście odwołuje się do plotek z obserwatora!