Posąg jest wejściem do tunelu, prowadzącego do Miodowego Królestwa. Można go otworzyć zaklęciem Dissendium, stukając w garb czarownicy, jednak niedużo osób zna to zaklęcie. Postacie z wiszących tu obrazów na pewno wiedzą coś o samym przejściu. Szkoda tylko, że rzadko kto zatrzymuje się tu, żeby z nimi porozmawiać! Znajduje się tu również tajny korytarz prowadzący do klapy do Miodowego Królestwa.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Początkowo nie do końca wiedział, o co tyle zamieszania. Przelał już tyle chochliczej krwi, że specjalnie, czy przypadkiem, ale kolejna niebieska ofiara nie robiła na nim jakoś wrażenia. Widział jednak, jak przejęty był gryfon, więc skierował różdżkę na istotę i machnął w jej stronę kilka zaklęć uzdrawiających. Zasklepił ranę, a następnie ją obandażował. Nie spodziewał się, że będzie dzisiaj robił za chochliczy szpital. -Więcej nie jestem w stanie zrobić. - Powiedział zgodnie z prawdą. Nie znał się zbytnio ani na uzdrawianiu, ani tym bardziej na anatomii tych skurwieli. -Będę bardziej uważał. - Powiedział jeszcze, nie chcąc wchodzić z chłopakiem w konflikt, a tym bardziej z tak błahego powodu. Ledwo zdążył skończyć zabawę w pielęgniarkę, a już kolejny intruz próbował mu utruć życie. Kolejne zaklęcia petryfikujące wyleciały z jego magicznego patyczka. -Czy oficjalnie należy mi się jakaś odznaka łowcy chochlików? Potężnego władcy kornwalii i przyjaciela niuchaczy? - Zażartował. Tyle już się z tymi istotami pierdolił, że nie wyobrażał sobie dnia bez walki z nimi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Obserwował jak chłopak ciska zaklęciami przed siebie jakby strzelał z karabinu maszynowego. Nie wiedział na ile było w tym doświadczenia a na ile po prostu odwalanie roboty, aby nie wchodzić w konflikt. Tak czy siak Jeremy zatrzymał się i schował ręce do kieszeni, bo siłą rzeczy wszystko się już rozwiązało i niepotrzebnie się przejmował. Ta jego empatia go kiedyś w końcu zabije. Nie był aż takim miłośnikiem zwierząt jednak nie potrafił przejść obojętnie obok niepotrzebnej ich krzywdy. - Zapytaj Swanna czy za taką ilość niuchaczy i chochlików na koncie przysługuje jakiś tytuł. - uśmiechnął się słabo i schował różdżkę, a potem powyciągał swoje spetryfikowane niuchacze, aby sprawdzić jak się czują. - Dobra, ja lecę znaleźć dla nich jakieś klatki zanim czar nie przeminie. - w korytarzu był niezły bajzel i o ile empatia Dunbara obejmowała żywe stworzenia tak jeśli chodzi o bałagan to nie kwapił się do pomocy. Miał problem z utrzymaniem nienagannego porządku w swoim loku więc sprzątanie po chochlikach jawiła mu się jako największa kara. Skoro Ślizgon się za to wziął to nie będzie mu wciskać swojej pomocy. Zapewne bardziej przeszkadzałby aniżeli miał się przyczynić do porządku. - To powodzenia dalej, łowco. - wyciągnął rękę do uścisku i gdy tylko do niego doszło odwrócił się na pięcie w stronę parteru i wyjścia z zamku. Po drodze jeszcze głośno tupał, aby pozbyć się z podeszw butów zaschniętego błota. Nie zdziwiłby się jakby szaty nie dało się już uratować.
| zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naprawdę miał już obrany schemat walki z tymi szkodnikami. Miało być szybko i skutecznie. Co do ilości przelanej krwi... No cóż to już zależało od tego, kto akurat mu towarzyszył. -Myślę, że wiem co usłyszę. Poza tym nagrody, jakie ponoć obiecał też są niczego sobie. - Odwzajemnił uśmiech zastanawiając się, czy naprawdę niedługo będzie bogatszy o niezłą sumkę galeonów. -Pewnie, leć! Widziałem chyba jedną w następnym korytarzu. Może jeszcze tam stoi. - Uścisnął dłoń żegnając się z gryfonem. Bagienka były sprzątnięte i już zaczął się martwić, że wyjdzie stąd bez żadnej zdobyczy, gdy kątem oka zobaczył jakiś błysk. Podszedł tam i znalazł niuchacza, który w mordce trzymał jakąś błyskotkę. Okazało się, że była to kolejna syrenia spinka. Miał wrażenie, że ostatnio gubienie ich jest ulubionym hobby pierwszoklasistek. Schował błyskotkę do kieszeni, z zamiarem oddania jej właścicielce. Równocześnie wziął także niuchacza na ręce i w ten sposób, bez klatki, odniósł go do Swanna. Błyszczące guziki jego koszuli wystarczająco zajęły zwierzątko, by nie próbowało uciec od niosącego go ślizgona.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ferie, ferie i po feriach, a jak widać uczniowie i studenci nadal mają co najmniej szalone pomysły. Energia ich rozpiera, a semestr, który właśnie się zaczął, nie zdołał jeszcze w nich mocno uderzyć. To zaś oznacza, że na pewno czekają cię kłopoty, bo ktoś musi przypilnować to rozbrykane towarzystwo.
Robi się już późno, za oknami się ściemniło, a ty właśnie przyłapałeś dwójkę piątoklasistów próbujących wymknąć się sekretnym przejściem poza mury szkoły. Jest zdecydowanie za późno na spacery, za chwilę wszyscy powinni wrócić do dormitoriów, żeby przyjemnie spędzić wieczór, tymczasem te gagatki ani o tym myślą. Stoją, patrząc na ciebie jak dwa cielaki, ale odnosisz wrażenie, że kiedy tylko się ruszysz, coś się wydarzy. Co robisz?
Wiara, jaką pokłada w słowa Aoife, jest nie do ruszenia. Zawsze wierzył kuzynce, podobnie jak Blaithin, z którą tajemnic nie miał; no prawie. Fire jest starsza, ma swoje życie, prace, obowiązki i dziecko, o którym Gale nie miał pojęcia, może to dlatego teraz lepiej dogaduje się z norweską kuzynką. Kiedy tylko od września rozpoczęła edukacje w Hogwarcie, nie może narzekać na nudę, na siedzenie wieczorami w dormitorium, rozsiewając introwertyczny klimat swojej Dearwości, bo właśnie białowłosa, gdy tylko miał usiąść w salonie przy lekturze, którą chyba czytał już drugi raz tym razem do góry nogami, bo jak tylko chwyta za książkę, to ta wparowuje z wielką sensacją. Nie ma co czekać, dopytywać te ferie tak Gale'a orzeźwiły, że miał to w dupie czy to kolejny kawał, czy właśnie ktoś na hogwarckim trawniku rzeczywiście ciągnął zwłoki Pattona Craine'a. - Jesteś pewna, że to nie gajowy właśnie nie przenosił jakiegoś worka z nawozem pod rośliny do szklarni na następną lekcję u Walsha? - Przechodzi przez przejście, schylając głowę, chociaż wcale nie musi tego robić. Ma nadzieje, że Aoife walnie się w czoło za to ostatnie wypominanie mu wzrostu. Kiedy tylko kuzynka zatrzymuje się, aby powiedzieć mu, że nie jest ślepa i ma wzrok bystroducha nawet w półmroku czy też wcale jej się nie ubzdurało, że ktoś coś ciągnął przez błonia, a teraz oni we dwoje mogli właśnie na własne oczy przyłapać jakiegoś nauczyciela na zbrodni, albo ucznia, w którym coś pękło i postanowił dokonać szkolnej masakry na kimś z grona pedagogicznego. W duchu zawsze pochwalał ambicje kuzynki, dlatego długo nie musiała go przekonywać do tego, aby z nią poszedł i przyłapał kogoś na niecnych uczynkach, aby potem można było szantażować, czy też zbierać korzyści z procedur podchodzących pod wyrok Wizengamotu, ale jeśli jego ojciec wyszedł niedawno z więzienia za gorsze rzeczy, to tak naprawdę nic złego dwóch piętnastoletnich ślizgonów nie zamierzało zrobić. Najpierw jednak muszą stąd wyjść, ale kiedy tak Aoife cięła swoim językiem, jak biczem, on wypatruje za nią jakiegoś cieniu, który przypomina ludzką postać. - Dobra, dobra. - Potakuje jej szybko, żeby tylko ją udobruchać, ale to może przynieść odwrotny skutek. - Patrz. - Chwyta ją za ramiona, po czym lekko przekręca, tak aby już nie patrzyła na niego tylko tam, gdzie on przed chwilą wpatrywał się w postać w mroku. Pewnie, gdyby nie byli spokrewnieni, właśnie dostałby, tak żeby się nie pozbierał. - Powiedz mi czy też to widzisz? Czy znowu mam zwidy... - Szepcze na ucho dziewczynie, wpatrując się w Carlton, która nagle wychodzi z cienia niczym prawdziwy prefekt zawodowiec po szkoleniach z ręki samego Craine'a. - Ożeż kur... - Powstrzymuje się od wulgaryzmów, które z taką łatwością wychodzą z jego ust, bo przez te ferie w towarzystwie Solberga i Swansea zdążył się wyćwiczyć w języku zdegenerowanych ślizgońskich studentów.
Dzień mógł obyć się bez większych atrakcji, gdyby nie fakt, że zostały jej dostarczone bardzo ciekawe informacje, obok których nie mogła przejść obojętnie. Okazało się, że szkolne obrazy stanowiły bardzo dobre źródło plotek, a część sportretowanych pań lubowało się w donoszeniu na uczniów mających złe zamiary. Pewna upudrowana, krępa śpiewaczka z obrazu, na którym widniała wraz z trzema członkiniami swojej śpiewaczej trupy, zawołała ją, gdy zmierzała w kierunku wieży astronomicznej, by oddać się swoim pasjom, że widziała bardzo podejrzanie wyglądającą dwójkę Ślizgonów z piątej klasy, którzy weszli na trzecie piętro z minami, jakby knuli coś niedobrego. Z racji błyszczącej na jej piersi odznaki, nie mogła zbyć kobiety w żaden sposób, musiała natomiast wejść w swoje buty przykładnej prefektki, która powinna pójść i zobaczyć, co takiego knują wychowankowie Slytherinu. Trochę tęskniła za czasami, kiedy mogłaby tę informację puścić mimo uszu i zająć się swoimi sprawami, nie przejmując się tym, że ktoś ją później rozliczy z takich zachowań. Miała teraz jednak funkcję, którą należało spełnić. Czuła się w niej coraz pewniej, mimo że ani posturą, ani charakterem nie zdobywała u reszty uczniów większego szacunku i poważania. Musiała polegać na swoich umiejętnościach interpersonalnych, które umówmy się - wcale nie należały do najlepszych. Ćwiczyła, cóż miała zrobić innego? Owszem, znalazła dwójkę uczniów, przy posągu jednookiej wiedźmy. Obserwowała ich z daleka, by zorientować się w ich zamiarach, kiedy to garb otworzył się i ukazał oczom ich trójki przejście. DeeDee zamrugała gwałtownie, zastanawiając się nad tym, co ta dwójka zdążyła tam nawywijać, że zniszczyli pomnik. Dopiero gdy dwie sylwetki zniknęły w ciemnym, ciasnym korytarzu, podjęła decyzję, by zawrócić ich z drogi. Było już zdecydowanie zbyt późno na tego typu wyprawy - a z racji niewiedzy, gdzie przejście prowadziło, musiała dopilnować, by Ślizgoni znaleźli się w lochach przed całkowitym zapadnięciem zmroku. - Gdzie się wybieracie? - rzuciła tym pytaniem lekko, głosem dość cichym, jak to miała w zwyczaju.
Nie wie, czy ma się cieszyć, że postać z cienia, która niemal szła ich śladem niczym potwór z bagien, niespodziewanie ukazuje się im oczom i jest to zdecydowanie dziewczyna, pani prefekt. Co prawda to prawdziwa ulga, że to nie zwidy, z drugiej strony nie jest dobrze, dali się nakryć i to... niepozornej krukonce. Za nim jego kuzyneczka postanawia się odezwać i dmuchnąć palącym żarem, który tu zaraz pogrąży i ją i jego, a nie mógł do tego dopuścić, ta sprawa wymagała dyplomacji. Trybiki w głowie Deara przewracają się szybko, tworząc schematy, jak tu wyjść z tego cało, nie narażając Slytherinu na minusowe punkty przy okazji, nie mieć zatargu z DeeDee; chociaż podejrzewa, że z pewnością nie ma tak na imię, ale często słyszał, jak tak na nią wołali. Tak naprawdę nie za bardzo zna Carlton, ale władzę trzeba było kojarzyć, chociażby z imienia, a także nazwiska. Bycie introwertykiem, obserwatorem dawało wiele informacji, nie wszystkie są przydatne, ale to już Gale zarządzał co wyrzucić, co posortować, co wykorzystać... - Na spacer. - Odpowiada pewny swego, zastanawiając się, kto ich sprzedał, albo czy pani prefekt od początku miała ich na oku. Taka niepozorna, spokojna, nieśmiała i cicha; Dear nawet pomyślałby, że stuknięta. Nie rozumiał, czemu krukonki są takie dziwne, chociaż może istnieją wyjątki, ta jedna Veronika; nie, nie ona z pewnością też skrywała w sobie jakieś szaleństwo. - Chcieliśmy poobserwować gwiazdy na zewnątrz, myśleliśmy, że dzisiaj jest ten... - Beznadziejnie, wiedział, że akurat, kiedy nie powinien się zawahać to, to zrobił. - noc spadających gwiazd, Perseidów!- Przypomina mu się to ważne słowo z astronomii i jest z siebie taki dumny, że jednak coś zapamiętał. Szturcha Aoife, żeby się przypadkiem nie odezwała i nie zepsuła tego genialnego planu, jaki właśnie mógł mu się wymknąć spod kontroli, ale skoro Dee brylowała na Astronomii, mógł to wykorzystać, cóż nie wiedział o niej nic więcej, była zupełnie tajemnicza, jak on.
DeeDee miała to do siebie, że przez lata "trenowała" przemykanie korytarzami niemal niezauważona. Nic więc dziwnego, że nie zwrócili na nią uwagi i nie zorientowali się, że byli obserwowani. Praktyka czyniła mistrza najwyraźniej, a ona już ten tytuł mistrzowski uzyskała dawno temu, stając się w oczach braci uczniowskiej równie transparentna co krążące po zamku duchy. Dopiero odznaka sprawiła, że jej imię zaczęło być kojarzone z jej bladą twarzą okoloną jasnymi włosami, z tymi ciemnymi jak węgielki oczami i cichym głosem, tak rzadko rozbrzmiewającym poza salą lekcyjną. Ona kojarzyła Ślizgonów z widzenia, szczerze mówiąc bardziej dziewczynę, bowiem jej uroda zdecydowanie zwracała uwagę potencjalnego gapia. Kuzynostwo Dear może nieszczególnie znane było z łamania regulaminu, przynajmniej Gale, do tej pory cichy, grzeczny i ułożony, spętany nakładanymi na niego oczekiwaniami rodu eliksirowarów - nic jednak nie stało na przeszkodzie, by nowa w zamku kuzynka nie rozpoczęła na nim jakichś planów demoralizacji. Wymykanie się ze szkoły może nie należało do najgorszych wykroczeń, lecz jednak było nim i w związku z tym należała się interwencja. - Spacer o tej godzinie nieszczególnie zgadza się z regulaminem - stwierdziła spokojnie, nie podnosząc głosu ani nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Była tym dobrym gliną, może nawet zbyt dobrym. Uśmiechnęła się pod nosem na jego próbę wybrnięcia z sytuacji. - Ach tak, a skąd chcieliście te Perseidy oglądać? Czy obserwatorium nie byłoby lepszym wyborem? - odparła, lekko rozbawiona. Jeśli chciał jej wciskać kit astronomiczny, to niestety trafił na złą osobę.
Niepokój, strach, z pewnością zaskoczenie tak gama przeróżnych uczuć przeszła przez niego w tamtej chwili i szybko wpadła do spokojnego oceanu emocji, które spływały intensywnie, aby zaraz to się ukryć pod maską perfekcyjnego opanowania, których uczył się od najlepszych — swoich rodziców. Podziwia ją, tą, na którą szkoła nie zwracała uwagi, cicho przemykającą przez korytarze, małomówną, szarą myszkę o bardzo jasnych włosach, czasami zauważał krukonke, śledząc ją czujnym spojrzeniem swoich zielonych oczu; a jednak była nieistotna, chociaż nigdy jej nie bagatelizował, widząc w niej coś, co sam w sobie widział — tajemnice. Dlatego nie spodziewał się, że dostanie odznakę i zacznie odgrywać rolę prefektki, a może właśnie to stanowisko było dla takich właśnie osób, spokojnych, niewyróżniających się, przestrzegających regulaminu, sam Dear nigdy nie został przyłapany na łamaniu prawa, a jeśli tak nikt tego nie odnotował. Bo o to w tym właśnie chodzi, aby nie dać się złapać. - Myśleliśmy, że zdążymy, skoczyć tam i z powrotem. - Delikatny uśmiech pojawia się na jego twarzy, chociaż zawsze taki ponury Dear, dzisiaj postanawia uchylić nieco zasłony swojej skrajnej introwertyczności i okazać ludzkie emocje, tak poza tym woli grać idiotę, mając nadzieje, że jeszcze nie jest za późno i wybrną z tego. - Oj tam w obserwatorium, lepiej na zewnątrz pod gołym niebem, zaczerpnąć świeżego powietrza... - Czuje, że się pogrąża, ale właściwie nie ma pojęcia, jak mógłby to odkręcić, chociaż w jego głowie pojawia się pewien kolejny chytry plan. Aoife milczy jak zaklęta i Gale tylko swoim Dearowskim spojrzeniem powstrzymuje ją od tego, aby nie rzuciła się na Carlton i nie wyciągała ją za włosy. Sam nadal kontynuuje podjęty temat, zastanawiając się, jak długo to pociągnie i czy spotkają ich za to konsekwencje, nie wiedział, jaką moralność ma w sobie Dee, czy potrafiła przymknąć oko lub odwrócić czasem wzrok?
Nie było za co ją podziwiać. A zdziwienie, że otrzymała odznakę, było jak najbardziej zasadne. DeeDee zawsze w prefektach upatrywała wzorów do naśladowania. Wszak tym mieli być - pokazywać innym, jak należało się zachować, jakie wyniki należało osiągać i jednocześnie przestrzegać regulaminu i trzymać innych w ryzach, by nie dali się ponieść głupim pomysłom i emocjom. Jej samej brakowało wiele, jeśli chodziło o zdolności interpersonalne. Nie zabierała głosu w towarzystwie - ba, rzadko kiedy w jakimś towarzystwie w ogóle bywała. Okrywała się płaszczem tajemnicy nie z premedytacją, by uchodzić za chodzącą enigmę - po prostu nikt nie chciał nigdy tego płaszcza z niej zedrzeć. A nie miała w zwyczaju uprawiać emocjonalnego ekshibicjonizmu. Na dobrą sprawę nie mogła im wyrządzić żadnej krzywdy. Całe to "przypadkowe" spotkanie odbywało się na zasadach luźnej pogawędki, delikatnego upomnienia. Zupełnie jakby chciała im wymierzyć karę na dłoniach lekkim jak powietrze piórkiem. Patrzyła na Gale'a i jego kuzynkę z mieszaniną powagi i rozbawienia w oczach, dwiema tak skrajnymi emocjami, że jej twarz nie wiedziała, jak miała się do końca zachować. - Według zegara raczej niemożliwe - skwitowała spokojnie, nie dając się zachwiać tym jego próbom wybrnięcia z sytuacji. - Szczególnie, że na Perseidy musielibyście czekać pod gołym niebem jeszcze z trzy miesiące - dodała, tym jednym zdaniem niwelując całą linię obrony Ślizgona. Nie mógł jej wmówić, że zamierzają wymknąć się oglądać gwiazdy, skoro wspomniany rój meteorów cyklicznie pokazywał się zainteresowanym gapiom w okresie wakacyjnym.
Gdyby był prefektem... nigdy za bardzo się nad tym nie zastanawiał, chociaż niosłoby to ze sobą wiele korzyści. Sądził, że to praca, która wymaga jeszcze większej pracy, pilnowania szczyli. Niemniej widział to jako władzę samą w sobie, chociażby chodzenie tam, gdzie innym nie można — w celach niby sprawowania bezpieczeństwa nad krnąbrnymi chochlikami, zaglądanie po godzinach w tajemne przejścia, spacery w godzinach nocnych i kąpiele w prywatnej łazience prefektów — uprzywilejowani. Władza, która pozwalała na więcej, niż zwykłemu śmiertelnikowi to znaczy uczniowi. Prawie nietykalni. Sam mógłby w przyszłości dostać taką odznakę, w końcu nie trzeba być idealnym, moralnie moralnym czy znającym regulamin szkoły i ucznia na pamięć, z tym ostatnim nie był do końca taki pewien. - Drobna przeszkoda. - Skomentował, kiedy nie dawała za wygraną, rozwalając bez problemu jego linię obrony, och kiepski z niego byłby prawnik. - A mówiłem Ci Aoife, że coś jest nie tak, że to chyba nie dzisiaj... W jakim to kalendarzu sprawdzałaś?- Postanowił użyć zagrania poniżej pasa, przenosząc wzrok na kuzynkę i zwalając wszystko na nią, chociaż wiedział, że i za to mu się oberwie w przyszłości, był jednak gotów na to ryzyko. Postanowił się jeszcze nie poddawać, nie chcąc zdradzać tego, że być może ktoś teraz zakopuje zwłoki w zakazanym lesie, albo trwa tam dzika impreza, cokolwiek to było, chcieli się, z kuzynką przekonać, ale Dee im przeszkodziła. Powoli uważał, że zmierza do granicy ściemniania, dlatego, może gdyby przyznał się do prawdziwych celów tej ślizgońskiej ekspedycji, mógłby liczyć na spełnienie uczniowskiego obowiązku, chociażby na kablowanie na kogoś, kto czynił bardzo, bardzo złe rzeczy, albo po prostu Aoife potrzebowała okularów.
Moralna nieskazitelność - czy mogła się tym poszczycić? Nie łamała regulaminu (nie licząc tych kilku razy, gdy zagapiła się w niebo w Obserwatorium i biegła do pokoju wspólnego parę minut po godzinie ciszy nocnej, ani tego jednego incydentu, gdy zasnęła na wieży astronomicznej nad mapami nieba, który kładł się hańbą na wykazie jej szkolnych przewinień), nie przeszkadzała nikomu, nie zakłócała przebiegu lekcji, na które zresztą uczęszczała regularnie i punktualnie. W dodatku zbierała całkiem niezłe oceny, jak na przedstawicielkę Ravenclawu przystało, przewyższając nawet swoje własne oczekiwania w stosunku do niektórych przedmiotów (jak chociażby eliksiry, które były jej tegorocznym odkryciem). Prywatnie ciężko było powiedzieć, czy komuś wadziła, ponieważ nie zawierała zbyt wielu znajomości, a jeszcze mniej kontynuowała. Może w oczach kadry nauczycielskiej spełniała wszelkie wymagania do tej roli - ona jednak nigdy o nią nie prosiła. Z drugiej strony niezwykle niezręcznie byłoby jej odmówić pełnienia tej zaszczytnej funkcji, o którą wielu dałoby się pokroić. Bo co miałaby powiedzieć dyrektorce - przepraszam, nie umiem rozmawiać z ludźmi? Z przywilejów jako tako nie korzystała, bo jeśli miała być szczera, unikała przeważnie poważniejszych konfrontacji. W tym miesiącu i tak łagodnie potraktowała dziewczyny zajęte warzeniem amortencji w kiblu, bo niezwykle durnie czuła się w roli osądzającej cudze działania. Jak miała wymierzyć karę grupce uczennic za ambicję i znalezienie sobie dodatkowego zajęcia pozalekcyjnego? Z tą dwójką Ślizgonów było nieco prościej, bo wymykanie się z zamku tajnymi przejściami (które swoją drogą nie miała pojęcia, gdzie faktycznie prowadziło) ciężko było usprawiedliwić jakąkolwiek ochotą podjęcia dodatkowego hobby czy podniesienia swoich magicznych kwalifikacji. Hultajstwo, ot co! W dodatku próbowali ją wykiwać w bardzo nieudolny sposób. - Może w chińskim? - podsunęła, przez moment zastanawiając się, co wypadało dalej zrobić. - W każdym razie, obawiam się, że idąc dalej tym korytarzem złamiecie przynajmniej dwa punkty regulaminu szkolnego - dodała, wciąż stojąc w przejściu, jak blada zjawa strasząca biedne dzieci.
Biednym dzieckiem to on nie był, a z pewnością, jeśli chodziło o galeony, ale to nie w tym rzecz. Piętnaście lat to niewiele, aby zrozumieć życie, piętnaście lat to presja, trudy szkoły, oczekiwania rodziców, dla takich młodych głów to czasem, jak wyrok śmierci, bo jeśli dorośli nawet im mówili, że ukończenie Hogwartu to nie koniec świata, nikt im w to nie wierzył. Ślizgon wiedział, że przestrzeganie zasad jest dobre, zwłaszcza kiedy chciało się unikać kłopotów. Na pewno nie robił to z nudów, czy dreszczyku emocji, chociaż kto wie może czasem. W końcu regulamin ktoś wymyślił, a przestrzeganie zasad moralności, zależało tylko od tego, jak ktoś postrzegał moralność samą w sobie; on często widział, że ojcu uchodziło wiele rzeczy na sucho i nawet kara, nie mogła go na długo zatrzymać w Azkabanie — z drugiej strony Dear spodziewał się, że będzie gorzej, kiedy Julius wróci do domu, teraz jednak było tak... z pewnością inaczej. Dlatego jego podejście do zasad było z pewnością całkowicie odmienne niż Carlton (pewnie tak myślał jego stary, kiedy chodził do piątej klasy). Gdyby był bardziej ekspresyjny, zaśmiałby się na słowa Dee, ale nie znał jej na tyle, aby wyrazić swoją radość w tak odważny sposób. Stłumił rozbawienie, wiedząc, że Aoife przy pierwszej lepszej okazji sprzeda mu łokieć w żebra, nie był dobry w obronie przed takimi zagrywkami. - Rozumiem. - Odpowiedział to takim spokojnym głosem, jakby zastanawiał się nad możliwościami, jakie pozostały mu i kuzynce. - Czyli jeśli zawrócimy i pójdziemy grzecznie do dormitorium, zapomnimy o całej sprawie, jakby nigdy nas tu nie było? - Rzucił niemalże propozycje, wykorzystując, to co właśnie powiedziała. Miał nadzieje, że krukonka nie była jedną z tych stojących na szczycie moralności i wszelkich cnót, tych, dla których sprawiedliwość była ślepa, karząc ciężkim mieczem rzetelności, gdy tylko zmierzało się na złą stronę mocy.
Można było całe życie trenować spełnianie cudzych oczekiwań i jednocześnie nigdy ich faktycznie nie spełnić. DeeDee czuła, jakby właśnie teraz próbowała to zrobić - wszystkie lata nienaganności miały przygotować ją do wejścia w buty "pani prefekt" i czynienia tej zaszczytnej "powinności", ale ostatecznie narzucona jej rola pasowała do niej jak pięść do nosa. Nosiła tę odznakę jak źle dopasowany garnitur. Odstawał w dziwnych miejscach i uwierał jednocześnie, sprawiając, że ona sama czuła się nieswojo we własnej skórze. Omiatające ją spojrzenia, spodziewające się pewnie dostrzeżenia kogoś wyjątkowego, błysku charyzmy w oku, uśmiechu tryumfalnego zadowolenia z jakiegoś abstrakcyjnego awansu społecznego, onieśmielały ją. Tak bardzo odstawała od tego wyobrażenia wizji samej siebie w cudzych oczach, że aż głupio było jej zagradzać piątoklasistom drogę. Podjęła jednak pewne decyzje i wycofanie się z nich byłoby teraz przejawem dogłębnego tchórzostwa, którego jednocześnie nie wypierałaby się, ale też nie zamierzała karmić. Pewnie na rękę by im było, gdyby odpuściła temat, odwróciła się na pięcie, z podkulonym ogonem odeszła udając, że tak naprawdę nikogo nie widziała i nic się nie działo. Posiadała niestety pewne pokłady wewnętrznej integralności, które kazały jej wyłącznie o krok odstąpić od wejścia do tunelu, by umożliwić uczniom opuszczenie go bez konieczności fizycznego kontaktu z jej ciałem. - Ten scenariusz będzie łamał wyłącznie jeden przepis regulaminu, więc tak, bardziej wam się opłaca - powiedziała rzeczowo, nie wyłapując, że w jakiejś innej rzeczywistości może byliby w stanie znaleźć z młodym Dearem wspólny język i nawet rozbawić się nawzajem. - Skończy się dziesięcioma ujemnymi punktami na głowę. Poza tym zapomnimy o sprawie - dodała.
Nie mają szczęścia, nie dzisiaj, nawet gwiazdy im nie sprzyjały, ale nic nie szkodzi, czasami po prostu tak jest. Prefektów należało znać, trzeba było ich wyczuć, zobaczyć, na co sobie można pozwolić, na co nie... Na szczęście stojąca przed nimi Carlton nie jest jedną z tych, co pysznią się władzą. W końcu mając tę odznakę i będąc zadufanym w sobie hogwartczykiem, można byłoby pozwolić sobie na... różne diaboliczne czynności, a jeśli byłoby się sprytnym i uważnym, nikt nigdy by się o nich nie dowiedział. Dear podejrzewał, że wielu prefektów mogło wykorzystywać swoje stanowiska, a to nawet nie musiało dolatywać do uszów nauczycieli, chociaż na te stanowiska przecież głównie wybierano uczniów prawych, chociaż kto wie, co komu po głowie chodzi. Zastanawia się, jakby rozważał, jakie ma możliwości. Czy dałby radę jeszcze coś ugrać, ale lepiej nie przeciągać struny. - Mhmm... No cóż, myślę, że jesteśmy w stanie zawrócić z obranej drogi. - Jego wzrok przechodzi powoli na kuzynkę, która nie jest dzisiaj wygadana, może to dlatego, że rozważa na sto sposobów jak zabić DeeDee Carlton. Grzecznie kieruje się w stronę, którą ustalili, powstrzymując się, aby deal przypieczętować uściśnięciem dłoni.
Daleko jej było do pysznienia się pełnioną funkcją - ba, przecież nawet nieszczególnie chciała ją wykonywać, jakby się nad tym głębiej zastanowić. Była jednak człowiekiem przyzwyczajeń i przestrzegania zasad, a skoro przyjmując odznakę podpadała pod nowy kodeks wyznaczający jej obowiązki, musiała się do nich stosować. Musiała zacisnąć zęby i przemóc się w wielu kwestiach, ale przecież z praktyką powinna złapać odpowiedni rytm, czyż nie? Ślizgoni, choć nie zrobili jeszcze nic specjalnie niebezpiecznego, przysłużyli się jej ćwiczeniom. - Bardzo dobrze - powiedziała. - Zgodnie z umową, minus dziesięć punktów dla Slytherinu za wałęsanie się po zamku o takiej godzinie - stwierdziła jak prawdziwa służbistka, i tak traktując dwójkę piętnastolatków łagodnie. Skoro zawarli jednak umowę, wiedzieli, na jakie warunki się godzą. Przepuściła ich w przejściu sekretnego korytarza, po czym obserwowała, jak znikają za rogiem korytarza, mając nadzieję, że po tym incydencie skierują swoje kroki prosto do dormitoriów. Sama nie zamierzała dużo dłużej tkwić w korytarzu trzeciego piętra. Do swojej wieży miała jeszcze daleką drogę. Pchnęła garb posągu wiedźmy, by zatrzasnął się i schował tajemnicze przejście. Jeszcze kilka dni będzie zastanawiała się, dokąd ono prowadziło?
/ztx2
+
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Nie była to może opuszczona sala – po prawdzie posąg jednookiej wiedźmy był dość charakterystycznym punktem na mapie Hogwartu. Jednak jak doskonale wiedział, u wejścia do tunelu prowadzącego wprost do Miodowego Królestwa często można było znaleźć przeróżne śmieci – najczęściej papierki po zjedzonych już w drodze słodyczach. Pełen nadziei, że uda mu się znaleźć tu dziś coś ciekawe wdrapał się więc na trzecie piętro i skierował kroki wprost na posąg garbatej czarownicy. Nie mylił się – dookoła aż walało się od śmieci, które jednak nie były mu w żaden sposób przydatne. Posprzątał, nie mogąc patrzeć po piętrzące się pod ścianą opakowania po czekoladowych żabach i już miał zawracać, kiedy dostrzegł schowane za cokołem wiadro. Stare, zardzewiałe i bezdenne wiadro. Eureka! Z zadowoloną miną zgarnął znalezisko, walcząc z potrzebą założenia go sobie na głowę – no przecież bezdenne wiadro aż się prosiło, by zrobić z niego koronę! Zachowując resztki przyzwoitości wrócił do poszukiwań, choć wizja paradowania po szkole z wiadrem na łbie korciła go bardziej, niż wypada przyznać.