Przekraczając próg sklepu, od wielu pokoleń należącego do rodziny Ollivanderów, oczom ukazuje się duży pokój z regałami wypchanymi po same brzegi wszelakimi różdżkami, jest w nim dość chłodno i panuje cisza. Każdy nowy uczeń Hogwartu, przed wyjazdem do szkoły przychodzi tu po wyjątkową i niepowtarzalną różdżkę dla siebie.
Dowolna różdżka – 40g
UWAGA! Nie ma możliwości nabywania różdżek drogą listowną, należy dokonać zakupu osobiście!.
Po sierpniowo-wrześniowej fali zakupowej w sklepie Ollivandera wreszcie można było trochę odetchnąć. Klientów przychodziło coraz mniej i zwykle przynosili różdżki wymagające naprawy, rzadko nabywając nowe, co nie oznaczało wcale, że biznes się nie kręcił, a z młodym Gardem nie mieli co robić. Rozpoczęcie roku szkolnego wywołało w końcu niemałe zamieszanie, a teraz przyszedł czas na jesienny porządki. Już w drodze domyślał się więc, że razem z Finnem zostaną oddelegowani do sortowania pudeł z przeróżnymi zdobionymi różdżkami lub składnikami wykorzystywanymi do tworzenia rdzeni albo do uprzątnięcia sklepu spod tony naleciałego kurzu. Zdawał sobie sprawę z tego, że to robota nieco nudniejsza niż wspomaganie klientów w doborze odpowiedniej różdżki (a może raczej różdżki w doborze odpowiedniego klienta), ale nie narzekał, bo w duecie zawsze było milej pracować. - Siema! Co, ogarniamy pudła? – Przywitał się ze swoim przyjacielem, spoglądając na to jak wpina się po drabinie, by sięgnąć coś z najwyższego regału. Wyglądało na to, że doskonale przewidział ich dzisiejszy zakres obowiązków. A Finn… chyba nie do końca sobie z tym wszystkim radził sam. Chciał mu jakoś pomóc, uderzyć go w plecy, żeby odkaszlnął cały ten kurz, ale chłopak znajdował się zbyt wysoko, żeby udało mu się go dosięgnąć. - Złaź stamtąd. Trzeba ogarnąć jakiś dobry plan zanim się za to zabierzemy. – Dodał po chwili, ogarniając wzrokiem ogrom pracy, jaka ich czekała. Pudełek było chyba ze dwieście, a niemal wszystkie były przyszarzałe od brudu. Musieli tutaj urządzić małą manufakturę, żeby wyrobić się ze wszystkim do wieczora. - Jeden walczy z drabiną i zrzuca pudła, a drugi wyciera? Potem zamiana? – Nie przychodził mu do głowy lepszy pomysł i najpewniej niepotrzebnie ściągał w takim razie Garda z drabiny… Z drugiej strony chłopak i tak musiał się z tego pyłu otrzepać, żeby nie nabawić się jakiejś astmy lub innej gorszej choroby.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie usłyszał Jonasa, bo najzwyczajniej w świecie poprzez kaszel pozbywał się z płuc kurzu. Dopiero, gdy usłyszał zawołanie otarł powieki, machnął dłonią przed twarzą jakby to miało rozrzedzić pył i popatrzył z wysokości na chłopaka. Skinął mu głową, popierając pomysł zejścia do parteru, by doprowadzić się do porządku. - Mam nauczkę. Nie ściągać zaklęciem pudełek, bo leci za nami kurz, a szef mówił, by ostrożnie obchodzić się z zaklęciami czyszczącymi. - odezwał się, pokasłując jeszcze raz na jakiś czas i zasłaniając usta palcami zwiniętymi w pięść. Oparł łokieć o szczebelek drabiny i popatrzył z rezygnacją na regał. To zajmie im wieczność i jeden dzień dłużej. - Zrzucanie pudeł nas zasypie kurzem. - wskazał na swoje ramiona i kołnierzyk koszuli pokryte teraz cienką szarą warstwą. Przez kilka chwil zastanawiał się jak to wszystko ugryźć. - Wiesz co, wejdę na górę, będę ręcznie zdejmować pudełka, a ty wtedy zaklęciem je przejmiesz i jakoś ułożysz na podłodze? Tu rdzenie zaczynające się od "A", tu od "B" i tak dalej i tak dalej. W tym czasie usunę warstwę kurzu zaklęciem czyszczącym bez obaw, że zostawimy tu nie tylko swój pot, ale i płuca. - dopiero gdy wypowiedział pomysł na głos zauważył, że brzmi całkiem sensownie. Tak zorganizowani mogliby zamieniać się raz na jakiś czas, dzięki czemu chociażby minimalnie posuną się w ogarnianiu regału. Wątpił, żeby zdążyli zająć się dwoma, skoro mają uważać z zaklęciami. Zdawał sobie sprawę, że jako zwyczajny przyziemny sprzedawca będzie zajmować się nawet i takimi rzeczami, ale dzięki temu nabywał jakiekolwiek pracownicze doświadczenie. Starał się nie narzekać mimo, iż nie przywykł do sprzątania kurzu. W domu zajmował się tym skrzat, a w mieszkaniu wystarczyło kilka zaklęć i z głowy. Ręczna robota? To będzie mordęga, ale nie zdradzał się jak bardzo frustrująca. Zaczął wspinać się z powrotem po drabinie. - Tylko nie strzel mi zaklęciem po dłoniach, bo ci zrzucę pudełka na głowę. - uczulił, ale i uśmiechnął się jednym policzkiem na znak, że sobie żartował.
Przyglądał się uważnie swojemu przyjacielowi, który na szczęście zdecydował się zejść z drabiny i doprowadzić do porządku w bezpieczniejszych warunkach. Wyglądało jednak na to, że ich praca nie będzie taka łatwa jak mogłoby się wydawać. Cholera, za ogarnianie tego syfu powinni dostać jakąś premię. No nic, miał nie narzekać. Jak w każdej robocie, nieraz było ciekawie, a innym razem trzeba było się przemęczyć i wypełnić wszystkie inne obowiązki, na które sam właściciel nie miał czasu. - Zastanawiam się od jak dawna nikt tutaj nie sprzątał. Mam wrażenie, że od poprzedniej jesieni nikt nie używał tutaj żadnych zaklęć czyszczących. – Westchnął ciężko, przesuwając palcami po grubej warstwie kurzu znajdującej się na jednym ze zrzuconych przez drugiego z Puchonów pudeł. Wcale się nie dziwił, że Finn o mało co się nie udusił. Na najwyższych regałach musiało być tego brudu z pięć razy więcej. Niestety tego nie wziął pod uwagę, kiedy próbował obmyślić jakiś plan działania, dlatego też niechętnie skinął głową, kiedy Gard uświadomił go, że wcielenie go w życie nie będzie możliwe. Cóż, mieli ten plus, że chłopak zrobił już pierwsze podejście do tematu i mogli dzięki temu wyciągnąć jakieś wnioski z jego błędów. - Wingardium Leviosa wystarczy? – Jakby chciał się upewnić, że Finn nie będzie wymagał od niego znajomości trudniejszych zaklęć. Był od o wiele lepszy w czarowaniu, chociaż Jonas nie składał broni, wiele ćwiczył i miał nadzieję, że kiedyś uda mu się z nim zrównać. Wingardium Leviosa chyba powinno zdać egzamin, chociaż i tak czekało ich wiele roboty. Póki co obojętne było mu, która z ról mu przypadnie skoro i tak mieli się zamieniać, żeby przypadkiem nie umrzeć tutaj z nudów. Zgodził się więc ze swym towarzyszem i pozostał na dole, czekając na jego ruch. Starał się przy tym nie dekoncentrować i nie odwracać wzroku nawet na chwilę, żeby przypadkiem któryś z nich nie oberwał przez jego nieuwagę. Nieważne czy kurzem czy spadającym z regału pudłem. - Spokojnie. Też wolałbym uniknąć ofiar. – Odpowiedział zaraz na komentarz Garda, również siląc się na żartobliwy ton. Siląc się, bo chyba jednak perspektywa siedzenia w tym brudzie przez cały dzień zaczęła do niego właśnie docierać ze zdwojoną mocą. – Idziemy potem na jakieś piwo kremowe? – Zapytał więc, stwierdzając że jeśli pomyśli o czymś milszym, to lepiej będzie mu się pracowało. Zaraz po tym wyciągnął jednak swoją różdżkę i pilnował się, by za pomocą zaklęcia ustawić je w odpowiednim miejscu na podłodze.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Poprzedniej jesieni? Optymista. Moje płuca twierdzą, że od dekady nikt tu nie sprzątał, ale co ja tam wiem. - wywrócił oczami, otrzepał ramiona z kurzu i kontynuował wspinaczkę na najwyższy szczebelek. Powinien czuć niepokój z powodu takiej wysokości? Nie był pewien czy wypada odczuwać jakąkolwiek tremę, ale jakoś nie przerażała go wizja, że może w każdej chwili spaść i się dotkliwie połamać. - Jasne. Nie polecam "Accio", bo przylecą wszystkie i żywi stąd wtedy nie wyjdziemy. - zaśmiał się pod nosem sięgając po kolei po kilka pudełek. Ułożywszy w swoich ramionach stosik składający się z siedmiu opakowań dał znać Jonasowi, by rzucał zaklęcie. W innych okolicznościach z pewnością nie pozwoliłby na celowanie w siebie różdżką nie upewniwszy się czy Jonas potrafi dobrze celować lecz dzisiaj musiał dać mu ten kredyt zaufania. Starając się, aby żadne pudełko nie wypadło wysunął nieznacznie ramiona przed siebie, by dać Puchonowi większe pole do manewru. Cudownie odebrał je zaklęciem, omijając na szczęście jego kończyny, dzięki czemu Finn mógł kontynuować pracę. - Na półce jest dwadzieścia, tyle naliczyłem. Co dwadzieścia solidne Chłoszczyść i z powrotem można je ustawiać, jeśli są uporządkowane alfabetycznie. Totalnie nie wiem jak szef ogarnia gdzie co leży. - zawołał, zdejmując kolejne siedem pudełek i zamiast dawać mu wszystkie naraz, wyciągał przed siebie je pojedynczo, niejako skłaniając Jonasa do siedmiokrotnego rzucania zaklęć. Dopiero po opróżneniu najwyższej półki zastosował kilka zaklęć czyszczących, które wciągnęły cały kurz. Powinien przetrzeć je wilgotną szmatką, ale jakoś nie wpadł na ten pomysł. - Jeśli się odkopiemy z kurzu to można skoczyć. O ile nie będzie lało, bo widziałem zbierające się chmury. - skinął głową w kierunku okiennic. Zaczął podwijać rękawy do łokci i odchrząknął jeszcze parę razy.
- Niewykluczone… – Westchnął ciężko, bo faktycznie tyle brudu nie mogło się zebrać przez okres ostatnich miesięcy. Niezależnie więc od tego czy porządki robione były rok temu czy jeszcze dawniej, i tak przypadło im cholernie niewdzięczne zadanie. Mogli sobie jednak ponarzekać, a przecież i tak obaj chcieli tutaj pracować, czyż nie? A skoro tak, musieli złapać za szmaty albo za swoje różdżki i dokonać dzieła, na które nikt inny przed nimi się nie porwał. Jonas miał wrażenie, że póki co ta rola przypadła Finnowi, ale nie zdawał sobie chyba jeszcze do końca sprawy z tego, co zastanie na dole. - Spoko, o tym pomyślałem. Postaram się nas nie pozabijać. – Dodał z uśmiechem na ustach, bo jakoś trzeba było sobie tę brudną robotę umilić. Zaraz po tym skupił się jednak na swoim zadaniu, a kiedy drugi z Puchonów złapał za siedem pudeł, wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem i za pomocą Wingardium Leviosa przeniósł je na ziemię. Starał się odstawiać je w miarę ostrożnie, ale i tak, kiedy tylko opakowania zetknęły się z podłożem, sponad niego wzbił się niewielki tuman kurzu. Wyglądało na to, że sprzątania będą mieli znacznie więcej i że nie tylko regały należało będzie potraktować zaklęciem czyszczącym. - Mówiłeś coś o tym, że pewnie są uporządkowane alfabetycznie? Cóż… dawaj, bierzemy te dwadzieścia z góry i będziemy jednak mieli trochę więcej roboty na dole. – Nie powiedział dokładnie o co chodzi, ale łatwo było się domyślić, że pudła również będzie trzeba właściwie ułożyć, wcześniej oczywiście uprzątając dokładnie je same oraz ich zawartość. W końcu kto wie, w jakim stanie się znajdowała, skoro wszystko wokoło nich sprawiało wrażenie zarośniętego. Na razie wolał o tym nie myśleć, a zamiast tego odbierał od Garda kolejne paczki, ustawiając je obok poprzednich. - Nawet pogoda nam nie sprzyja… Dobra, jak skończysz, to możesz złazić. Potem się wymienimy. – Odpowiedział mu naprędce, a kiedy Finn zajął się „wycieraniem” regału, on sam rzucił kilka chłoszczyść na pudełka i zaczął je powoli układać w kolejności alfabetycznej, sprawdzając również czy również i ich zawartość nie została czasem pomieszana. - Odnóża aktomantul chyba nie powinny leżeć w pudle opisany jako jad bazyliszka, co? – Mruknął niechętnie, jakby szukając w swoim przyjacielu wsparcia i odpowiedzi na pytanie: czy powinni w ogóle te rzeczy przekładać?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zatrzymał się w połowie zdejmowania pudełek z kolejnego rzędu, gdy Jonas go po prostu zawołał na dół. Myślał, że będą sortować je po dwie półki aniżeli mieliby cały czas włazić na górę. Wystarczy zająć się pięcioma najwyższymi półkami, a te poniżej sięgnie już zaklęcie rzucane z parteru. Drabinę wówczas będzie można odstawić i obędzie się bez balansowania na wysokości. Zszedł więc grzecznie, a szczebelki trzeszczały pod ciężarem jego ciała ilekroć stawiał na nich stopę. Położył resztę pudełek na podłodze nieświadomy, że całą koszulę miał brudną od kurzu. Stanął obok Jonasa i zerknął do trzymanego przezeń pudełka. To dopiero zagwozdka. - Różdżkarzom podobno odbija szajba, jak się im coś przestawia... - skomentował półgębkiem. - Moja propozycja to zostawić to tak, jak jest, ale zamiast chować z powrotem na półki to odstawić na bok i zapisać gdzieś na kartce sprawozdanie do szefa. Będzie mógł resztę sam ogarnąć... - musnął palcami rdzeń nieużywanej jeszcze przez nikogo różdżki. - Odnóża akromantuli? Na Merlina, ciekawe jakie osoby są w stanie władać takim rdzeniem. Pewnie takie, co lubią szlajać się po ciemnych zaułkach. - ośmielił się wysunąć swoją własną hipotezę. Naliczył dwadzieścia sześć pudełek do posortowania, a więc niechętnie, bo niechętnie przykucnął nad nimi i sięgnął po pierwsze. - Rdzeń z kła buchorożca, a obok z łuski żmijoptaka. No naprawdę, kto to układał, że "B" leży obok "Ż". - z pomocą Jonasa udało się jako tako to porozdzielać, choć w ten sposób zajęli większość podłogi i poruszanie się po niej będzie stanowić małe wyzwanie. Przywołał do siebie notatnik i orle pióro, by zapisać, że w opakowaniu oznaczonym takim składem cyferkowo-literkowym jest taki a taki rdzeń i że należy to sprawdzić. Odkładał je na bok i zajmował się kolejnymi tak długo aż zostały wszystkie przejrzane. - Okay, wskoczysz po kolejne dwadzieścia? Będę przechwytywać. - a gdy tylko Jonas był gotowy do przekazania pudełek, mruknął pod nosem porządne zaklęcie trafiając nim bezproblemowo między jego palcami. Wakacyjne ćwiczenie precyzji przydawało się niemal codziennie i dzięki temu nabrał większej pewności siebie w stosowaniu czarów. Nie obawiał się, że trafi nie tam, gdzie chce, a nawet gdyby tak się stało to nie był pewien czy poczułby skruchę. - O, do dna przykleiła się przeterminowana paczuszka czekoladowej żaby. Ktoś tam coś chochlikował chyba... zerknij czy nic się nie zalęgło przy tylnej ścianie, co? - zawołał do współpracownika i odkleił zmiażdżoną, przykurzoną paczuszkę czekoladowej żaby. Poruszała nawet łapą, co było dziwne zważywszy, że mogła leżeć w ciemnym i suchym miejscu dobrą dekadę. Nie był na bieżąco ze słodyczami (Wszak nie przepadał za nimi), jednak wydawało mu się, że to opakowanie smakołyków pochodziło sprzed dobrych trzech lat, bo teraz wprowadzili nową serię graficzną opakowań.
Sam nie spodziewał się jak wiele komplikacji będzie ich jeszcze czekało podczas tego sprzątania. Gdyby był to wyłącznie sam kurz, jeszcze dałoby się to wszystko ogarnąć, ale ktoś ewidentnie nie znał tutaj alfabetu, a i wszystkie rdzenie najwyraźniej wrzucał do pudeł jak popadnie. Najgorsze było to, że szef nie dał im żadnych dokładnych instrukcji, więc w istocie nie mieli pojęcia czy powinni to tykać. Pocieszająca była jedynie myśl, że jeśli faktycznie uporają się szybko z najwyższymi półkami w regałach, te niższe nie będą stanowiły już większego problemu, zważywszy na fakt, że zaklęcie sięgnie do nich z partery, a drabina stanie się kompletnie bezużyteczna. Swoją drogą jej szczeble tak trzeszczały, że Jonas szczerze mówiąc obawiał się czy ta wytrzyma do końca dnia pod ich ciężarem. - Masz ufajdaną całą koszulkę. Tak tylko mówię, bo chyba najlepiej będzie ją wyczyścić już po robocie. I tak się tutaj ubabrzemy jeszcze przynajmniej kilka razy. – Postanowił podzielić się z Finnem swoim spostrzeżeniem, żeby chłopak nie pomyślał, że celowo ukrywa przed nim tę informację i się z niego nabija. - No dobra, ma to sens, bo sam nie wiem czy to celowo jest tak porozdzielane, chociaż jeśli tak, to nie wiem jak szef się w tym odnajduje. – Mruknął niechętnie, bo ten bałagan zupełnie mu się nie podobał. Skoro pudła były opisane, to czemu zawartość w ogóle nie zgadzała się z etykietą? – Jad bazyliszka też nie brzmi raczej zachęcająco. Nie sądzisz, że byłoby bezpieczniej, gdyby tych różdżek idealnych do czarnej magii po prostu w ogóle nie sprzedawali? – Zaczął się głęboko zastanawiać nad sensem takich transakcji, ale z drugiej strony to nie on decydował. Mieli razem z Gardem jedynie uporządkować sklep, a nie gdybać nad tym, co byłoby lepsze dla czarodziejskiego świata. Zapomniał więc szybko o swoich pomysłach, a zamiast tego pomógł drugiemu z Puchonów porozdzielać wszystkie pudła. Powoli zastawiali nimi całą podłogę, a przez to o wiele trudniej było im się w tym rozgardiaszu poruszać. Zrezygnował za to z zapisków, stwierdzając że nie ma sensu niepotrzebnie powielać tych samych czynności. - Pewnie. Uważaj na głowę i na mnie, gdyby ta drabina jednak odmówiła współpracy. – Zgodził się na zamianę ról, choć pierwsze kroki na drewnianych szczeblach stawiał niepewnie i wyjątkowo ostrożnie. Poza tym jednak, że wydawały trzeszczący odgłos, wydawały się raczej stabilne, więc w końcu wspiął się na samą górę, ściągając kolejne pudła i oczekując przy tym na reakcję Finna. Kiedy tylko przyjaciel odbierał od niego pakunki, sięgał różdżką do najwyższych półek, rzucając kolejne zaklęcia czyszczące, by pozbyć się grubej warstwy kurzu i Merlin wie czego jeszcze. Niektóre fragmenty drewna kleiły się od substancji, których pochodzenia chyba nawet nie chciał poznać. - Się robi! – Dodał zaraz, kiedy Gard wspomniał mu o przyklejonej do dna pudła przeterminowanej paczce z czekoladową żabą. Teraz baczniej obserwował regał i musiał przyznać, że takich znalezisk było znacznie więcej. – Może masz ochotę na stuletnie fasolki wszystkich smaków? Chociaż patrząc na warunki, pewnie i tak wszystkie smakują już tylko kurzem. – Rzucił rozbawiony, pozbywając się pudełek po słodyczach, kleistej mazi, a także kilku piór, które ewidentnie należały do sów i nie nadawały się na rdzenie do różdżek.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Idąc za poradą zerknął na swoją koszulkę i skomentował jej czystość westchnięciem. Bez chwili wahania przytknął kraniec różdżki (innej niż dotychczas i z pewnością nie olivanderowej) do swojego serca (przypadek?), czyszcząc tym samym materiał z kurzu. To nic, że znów się ubrudzi. Nie znosił brudnych ubrań i był gotów maltretować własne zaklęciami ilekroć będzie to konieczne. Skinął głową Jonasowi w niemym podziękowaniu. - A dlaczego nie? - zapytał całkowicie odruchowo i gdy zdał sobie sprawę, że niejako stanął w obronie jadu bazyliszka, przeklął w myślach. - Mam na myśli, że dany rdzeń ma wiele właściwości, a te główne biorą się z najczęściej spotykanych. Niby do czarnej magii, ale też może do obrony dobre? Kto tam to wszystko wie... - dodał na wszelki wypadek, aby nie zwracać szczególnej uwagi na ten temat. Nie będzie przecież mówił, że ma dwa ulubione zaklęcia z dziedziny zakazanej magii, którymi potrafił cieszyć się jak dziecko. Niech Jonas widzi w nim dobrego kumpla i nikogo innego. - Nie martw się, zeskrobię cię z podłogi. - zapewnił, unosząc jeden policzek w pół uśmiechu. Wyprostował kolana i wycelował ochoczo różdżkę w kierunku ruchomego celu opakowań różdżek. Zbierał ich na podłogę naprawdę sporo i prosił o "wydanie" kolejnej serii paczuszek, by potem nie skakać góra i dół. Stał wśród morza pudełek i nie brudził sobie rąk. Po prostu traktował je serią niewymówionych zaklęć czyszczących, unosił każdą przed swoją twarz, zapoznawał się z etykietą i układał w odpowiednich rządkach, zapisywał te, które trzeba wymienić i posortować, a czego nie zamierzał własnoręcznie modyfikować. Podobno różdżkarze to szaleńcy. O zgrozo, dobrze, że nie interesował się tym zawodem, bo z jego predyspozycjami mentalnymi były nie do zniesienia. - Nie no, może szef to sobie przechowuje na zimę. Mam ochotę zostawić mu to na ladzie i zobaczyć jego minę, ale pewnie nie zrozumie przytyku. - otrzepał dłonie z kurzu i odbierał kolejne paczki. Szło to całkiem sprawnie, jak już wpadł w rytm. Nie spieszyło mu się włazić z powrotem na drabinę więc jeśli Jonas się nie upomni, nie będzie oferował współkurzenia się.
Wiedział, że ciągle czyszczenie ubrań w tym syfie to trochę syzyfowa praca, ale jednocześnie nie dziwił się wcale Finnowi. Sam nie doprowadził jeszcze swoich ciuchów do takiego stanu, ale też raczej wolał od brudu trzymać się z daleka. Gard pewnie czuł się nie świeżo, a skoro proste zaklęcie mogło ten stan zmienić, warto było z niego skorzystać, nawet jeżeli za chwilę trzeba będzie je jeszcze kilka razy powtórzyć. Nie potrzebował podziękowań, ale uśmiechnął się na to skinięcie głową. Zaraz po tym jednak zaczął się zastanawiać, co jego kumpel miał na myśli, mówiąc o rodzeniach. Dopiero szersze wyjaśnienie tematu wybrzmiało dla niego o wiele bardziej sensownie. - No tak, pewnie masz rację. To nie różdżka czy jej rdzeń są złe, może nawet nie czarna magia, a tylko czarodziej, który używa jej po to, by krzywdzić innych. – Mruknął zamyślony, jakby próbował bardziej zagłębić się w ich dyskusję. – W końcu to tak jakby powiedzieć, że nóż zabija, no nie? A to nie nóż, tylko człowiek. – Próbował zaraz niezgrabnie przyrównać różdżki i czarną magię do czegoś innego, co może i nie wyszło zbyt zgrabnie, ale chyba oddawało sedno jego przemyśleń. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że myśli Finna może zaprzątać coś o wiele bardziej mrocznego. - Wolałbym dzisiejszą dniówkę skończyć w jednym kawałku, ale doceniam Twoją troskę. – Westchnął zaraz ciężko, kiedy przyszła jego kolej na przejęcie drabiny. Udawał przy tym obrażonego, ale gra aktorska nie należała do jego najmocniejszych stron, więc szybko poddał się uśmiechom swojego przyjaciela, a i jego twarz przypominała teraz dorodnego banana. Miał wrażenie, że nie nadążał za Finnem, toteż starał się podkręcić tempo i szybciej uwinąć się z czyszczeniem półek i przekazywaniem mu kolejnych pakunków. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że przy miłej rozmowie naprawdę nieźle uwijali się z tą pracą i istniała szansa na to, że jednak skończą o rozsądnej porze. - Raczej nie. Prędzej wylecielibyśmy stąd z hukiem. – Potwierdził jego słowa, bo miał wrażenie, że różdżkarze choć mieli lotne umysły, tak i momentami zdawali się jak dzieci. Nie rozumieli żartów, poruszali się we własnym świecie… byli trochę takimi dziwnymi ekscentrykami, z którymi niekiedy trudno było znaleźć nić porozumienia. - Myślisz, że da się umrzeć z brudu? – Zapytał nagle, zaraz po tym jak opanował atak kaszlu wywołany przez falę opadającego na niego z najwyższego regału kurzu. Miał już tego po dziurki w nosie, dosłownie i w przenośni, ale nadal dzielnie wymachiwał różdżką, tym razem uprzątając nie tylko półki, ale i własną koszulkę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Odnosił wrażenie, że lada moment utoną w tych różdżkach, zatem poprosił Jonasa, by układał pudełka na najwyższej półce. On będzie podsyłać ułożone alfabetycznie te, które już są i przy okazji odgracą się trochę, bo w tym tempie to nie uda im się dobrnąć do rdzeni z łusek żmijoptaka. W międzyczasie przywołał też dwie butelki wody, drugą posyłając bezpośrednio na górę, do Jonasa. Na zewnątrz rozpoczęła się ulewa, a on był zgrzany od wymachiwania różdżką i regularnego sprawdzania opakowań. - Ciekawe podejście do tak kontrowersyjnego tematu. - zauważył miękkim głosem, spoglądając z dołu na Puchona. Nie spodziewał się z jego strony takiego zdania, co skłoniło go do bacznego przyglądania się jego osobie. Tylko przez moment, bo po chwili odbierał kolejną serię i automatycznie sprawdzał nazwy rdzeni. Nie czytał do końca składu różdżek, tylko odkładał po kolei w odpowiednie rzędy. Miał już serdecznie dosyć tej roboty. Była żmudna i zmuszała do ziewania z prędkością dwóch na pięć minut. Żałował, że nie mógł wypić solidnej kawy, by się rozbudzić. - Z brudu chyba nie, ale z nudów tak. Jeszcze trochę a będzie mi się śnić po nocach jak je układamy, układamy i układamy, a końca nie widać. - westchnął i odłożył własną na jedną chwilę, aby rozmasować swój nadgarstek i usiąść. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, ale chyba szło im całkiem dobrze, jeśli zachowywali między sobą pełną synchronizację. Musiał przyznać, że z Jonasem dobrze się współpracowało. Był pogodny, beztroski, miły, życzliwy i nie cechował się natarczywością, co Finn cenił sobie nad życie. Dzięki temu wszystko szło sprawnie. Zgiął palce u dłoni, rozprostował je i ponowił ten gest kilka razy, aby poprawić w nich krążenie krwi. Kontynuował sortowanie i na bieżąco odysłanie alfabetycznie ułożonych pudełek, ale już z pozycji siedzącej. Drabina nie była potrzebna, co z pewnością obaj przyjęli z ulgą. - Hmmmh, jeśli zrobimy te dwie półki naraz, to może zdążymy wszystko ogarnąć przed końcem naszej zmiany. - zagaił, przywołując do siebie kilka pudełek, by nie musieć czekać aż Jonas je ściągnie. Przyspieszył, nałożył na nie zaklęcie czyszczące i nawet ich nie dotykając, sortował i odsyłał z powrotem. Znacząco obciążał tym swój nadgarstek lecz próżno doszukiwać się w nim słowa skargi. Praca to parca. Raz podjęta powinna zostać dokończona w przyzwoity sposób.
Mądrego, to i miło posłuchać, no nie? Pomysł Finna wydawał się rozsądnym posunięciem, zważywszy na fakt, że powoli zaczynali już toną w tych wszystkich pudłach. W międzyczasie udało mu się oczywiście najwyższe półki z kurzu, więc mógł faktycznie układać je z powrotem, żeby jakoś się odnaleźli w tym bałaganie. Odbierał więc ułożone przez Garda alfabetycznie pakunki i ustawiał je równiutko obok siebie. - Wiesz, nie jestem do końca pewien czy to dobre podejście… Tak tylko głośno myślę. – Dodał jeszcze a propos ich wspólnej dyskusji, nie chcąc kategorycznie wyrażać się na ten temat. Nie był obeznany z czarną magią i nawet nie planował nigdy takich zaległości nadrabiać, nie widząc w tym żadnego sensu. I tak by nie mógł nikogo skrzywdzić, miał gołębie serce. Wolał więc zapomnieć o tych niechlubnych rdzeniach, a zamiast tego zająć się robotą, żeby jak najszybciej ją skończyć. Niestety przy okazji zaraził się od swojego kumpla ziewaniem i sam rozdziawił paszczę, próbując odsunąć od siebie myśli o ciepłej kołderce. - A tam, przesadzasz. Wyjdziemy stąd i zajmiemy się swoimi sprawami, to zapomnimy o tym, że się tak narobiliśmy. – Mruknął radośnie w odpowiedzi na słowa Finna, bo nie spodziewał się, żeby faktycznie śnili o pudełkach. Oby miał rację, bo nie chciałby przeżywać tej udręki na nowo. Mieli tyle szczęścia w nieszczęściu, że tworzyli naprawdę zgrany duet. Wszak dokładnie podzielili się swoimi obowiązkami i nikt nie wprowadzał zamieszania. Rozmawiali, ale jednocześnie obaj przykładali się do swych ról, dzięki czemu swoje zadanie wykonywali wyjątkowo sprawnie. Króciutkie chwile przerwy były konieczne, ale nie przedłużali ich w nieskończoność, a wykorzystywali raczej do rozprostowania kości i rozmasowania zmęczonych mięśni. No i wreszcie dotarli do niższych półek, więc mógł zeskoczyć z tej marnej jakości drabiny! - Niewiele już zostało. Myślę, że na spokojnie damy radę. – Wtórował mu, bo sam nie chciał zostawać w pracy po godzinach. Nie był jednak tak biegły w zaklęciach jak jego puchoński kolega, toteż jemu szło nieco wolniej. Nikt nikomu jednak niczego nie wypominał, co naprawdę go cieszyło. Dzięki temu nie tracili czasu i energii na roztrząsanie jakichś nieznaczących problemów, a raczej skupili się na osiągnięciu celu. Wreszcie czyściutkie niczym łza pudła powróciły na swoje miejsce, a oni mogli sobie przybić piątkę. - Pogoda pod psem. – Westchnął ciężko do Finna, spoglądając przez okno na intensywną ulewę. – Chyba faktycznie dzisiaj lepiej sobie darować wycieczki do pubów. Ale mam nadzieję, że nadrobimy to piwo w weekend. – Rzucił jeszcze krótko na pożegnanie, zakładając na siebie bluzę. W końcu mogli powrócić do domu i raczyć się mięciutkim kocykiem i kubkiem gorącej herbaty.
zt. x2
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Gdy szef choruje to pracownicy mają dwa razy więcej pracy. Na całe szczęście udało się to pogodzić ze studiami na tyle, by mógł przez półtora tygodnia zostać dłużej w pracy i zamiennie z Jonasem zajmować się głównie papierologią. W listopadzie mało kto przychodził zakupić różdżkę, co nie znaczy, że przez ten czas pracownicy obijali się za kontuarem i nie robili absolutnie nic. Wczoraj przyszła nowa dostawa różdżek - każda innego składu i jego dzisiejszym wielogodzinnym zadaniem było spisanie ich składu do przygotowanych formularzy, a następnie ułożyć je alfabetycznie i umieścić w odpowiednich miejscach na regale. Nie byłoby to nic trudnego, gdyby nie przyszły dwa pudła różdżek. Samo przeniesienie ich w wygodniejsze miejsce zajęło Finnowi dobre dwadzieścia minut bowiem ich ciężar znacząco utrudniał przelewitowanie ich choćby o dwa metry. Nie dało się przeoczyć przyklejonych na pudle ogromnych czerwonych napisów "Nie zmniejszać wagi przesyłki!" Na całe szczęście wiedział czemu - niektóre rdzenie nie lubią ingerencji z zewnątrz zwłaszcza, jeśli są tuż obok innych... nie znał się na tym na tyle, by móc powiedzieć na ten temat więcej. Skoro widniało ostrzeżenie to będzie je respektował aniżeli miał później na własnej skórze przekonywać się co to znaczy lekceważenie ich. Z ulgą usiadł na obrotowym krześle i pożałował, że nie mógł ściągnąć tu swojego skrzata domowego, który by znacząco przyspieszył robociznę. To byłoby niesprawiedliwe... a więc pozostało pomęczyć się parę godzin. Sięgnął po grubą teczkę z osiemdziesięcioma kartkami, które dzisiaj będzie musiał wypełnić. Zaczarował samopiszące pióro jak i pierwsze formularze, aby lewitowały na wysokości jego głowy podczas gdy on sam z pomocą zgrabnego "Diffindo" rozciął taśmę i otworzył pudło. W środku leżało czterdzieści podłużnych i białych opakowań z różdżkami w środku. Sięgnął po pierwsze, obrócił dnem do góry, przeczytał wyraźnie skład i poczekał aż samopiszące pióro zapisze wszystko dokładnie. Pudełko wylądowało na biurku, gdzie docelowo będzie składować różdżki zaczynające się na literę "c", bowiem postanowił je układać według rodzaju drewna. Cis był pierwszy. Szelest kartki uświadomił go, że czas na następne... z zainteresowaniem obejrzał różdżkę z włóknem ze smoczego serca, wszak nieczęsto zdarza się takowe trzymać między palcami. Mimo żmudności zadania raz na jakiś czas prostował plecy i poświęcał dwie minuty na oglądanie eleganckiej różdżki z włosa jednorożca i lipy. Nic sobie nie robił z faktu, iż "zdradził" robociznę Olivandera zakupując różdżkę Fairwynów. To tylko praca, choć musiał przyznać, że różdżkarze "Olivandera" tworzyli je znacznie piękniejsze niż Fairwynowie. Coś za coś. Na biurku wylądowało jeszcze kilka innych ciekawych odmian różdżek: z włosa wili, testrala (o ironio, jego serce miał w swojej różdżce), a nawet "trafiła się" zielonkawa różdżka z drzewa winorośli. Niezbyt atrakcyjny głóg wylądował, jasnozielony ostrokrzew... Gdyby nie samopiszące pióro to z pewnością by zajęło mu to dwa razy więcej czasu. Po upływie jakiejś godziny czterdzieści różdżek zostało udokumentowanych i ułożonych alfabetycznie na biurku. Zrobił sobie nielegalne pięć minut przerwy na zrobienie sobie kawy, zerknięcie w kierunku głównej części sklepu i utwierdzeniu się w przekonaniu, że klientów dzisiaj wielu nie będzie. W samonagrzewającym się kubku mógł rozpocząć sortowanie następnych nowych czterdziestu różdżek z drugiego pudła. Nie zastał tam niczego intrygującego, nawet nie zaglądał do pudełeczek a tylko mamrotał do samopiszącego pióra składy. Poszło mu to znacznie szybciej, dzięki czemu po pięćdziesięciu dwóch minutach mógł rozpocząć lewitowanie różdżek do regałów. Krążył między nimi dobre półgodziny i rozsyłał je na odpowiednie półki. Gdy zbliżał się już koniec jego zmiany mógł bezproblemowo przejrzeć jeszcze formularze, upewnić się, że samopiszące pióro nie popełniło żadnego błędu ortograficznego (a już się kiedyś z czymś takim spotkał i szef go za to opieprzył), złożył wszędzie swój podpis, iż odebrał, sprawdził i umieścił w odpowiednim dziale i półce, a gdy tylko to uczynił mógł zbierać się już do domu. Przeciągnął się, ziewnął i gdy zakładał kurtkę to akurat do sklepu wchodził Jonas. Zamienił z nim raptem parę słów i wyszedł wprost w ścianę deszczu lecz nim porządnie zmókł to teleportował się pod drzwiami sklepu wprost do ciepłego mieszkania.
| zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Podobno w zimę różdżkarze mają niewiele zamówień. Spoglądał na stos podłużnych pudełek, które czekały na zaadresowanie i nadanie. Widząc pogodę za oknem - śnieg z deszczem, mróz, minusowa temperatura - niechętnie myślał o wychodzeniu na sowią pocztę. Wczorajszego dnia przez całą zmianę obsłużył jedynie dwie osoby, a więc dzisiaj również zapowiadał się spokój. Włączył sobie trzeszczące radyjko, chyba podświadomie kierując się znów ku muzyce i zasiadł za kontuarem. Niestety samopiszące pióro zginęło w męczarniach (zwanych sowim dziobem), a więc musiał ręcznie wszystek notować. Najpierw z wielkiej księgi klientów przepisywał dane adresatów, a zajęło mu to dobrą godzinę, bowiem zamówień okazało się około dwudziestu. Nie dał rady rozczytać pisma Jonasa, a więc rozszyfrowanie kilku linijek pochłonęło nie tylko wiele minut, ale i cierpliwości. Słyszał na zapleczu pracującego szefa, ale nie czuł absolutnie żadnego stresu związanego z jego obecnością. Pracował tu czwarty miesiąc i się łatwo zaaklimatyzował. Po wypisaniu wszystkich arkuszy po kolei przyklejał je na odpowiednie paczki. Ta reklamacja została odrzucona, tutaj został doczepiony paragon i faktura, przy tej różdżce musiał zapamiętać o nadaniu jej priorytetowo. Podobno właściciel czekał na nią drugi tydzień i zaczynał się już niecierpliwić. Z tego co szef napomknął, składnik tej różdżki miał problem z dotarciem do sklepu, a sam proces zespolenia go z rdzeniem też nie trwał krótko. Odłożył to pudełko na sam szczyt, aby mieć go przed oczami i nie zapomnieć. Sięgnął po pieczątkę i nałożył ją na każdym formularzu, bowiem zwyczajnie o niej zapomniał. Szybko się z tum uporał. Jeszcze raz popatrzył przez okno i uznał, że paczki, nawet jeśli zostaną schowane w torbie to mogą przesiąknąć deszczem. Stwierdziwszy, że rzucanie zaklęć na pudełka nie powinno mieć żadnego negatywnego wydźwięku związanego z obecnością innych różdżek podjął pewną decyzję. Wstał zza kontuaru, podciągnął rękawy i ostrożnie wziął między palce pierwsze pudełko. Zawiązał je grubą wstęgą, aby przypadkiem wieko się nie zgubiło oraz nałożył na przedmiot zaklęcie Impervius. Przechylił nieznacznie głowę obserwując jak pudełko otoczone jest ledwie widoczną mgiełką ochronną przed deszczem. To samo stało się z pozostałymi, dzięki czemu zostały całkiem skutecznie zabezpieczone. W tym samym momencie do głównej części sklepu wszedł jego szef zwabiony cichym dźwiękiem rzucanych zaklęć. Z początku miał surową minę, jednak usłyszawszy (i sprawdziwszy) pomysł swojego pracownika przytaknął jego słuszności i podziękował za to kreatywne działanie. Najwidoczniej Finn go mile zaskoczył, co jedynie mu poprawiło humor. Starannie zapakował przesyłki do wielkiego plecaka, który również został zabezpieczony zaklęciem Impervius. Ubrany w czarny płaszcz, ukrył się pod kapturem, poinformował szefa, że wychodzi nadać zamówienia na sowią pocztę i opuścił miejsce pracy za zgodą właściciela. Udało się wszystko nadać bez najmniejszego problemu, choć musiał podpisać się dwadzieścia razy na kwitkach. Wrócił do sklepu przemoknięty do suchej nitki, zdał wszystkie potwierdzenia, doczepił je do księgi klientów - każde na odpowiednią stronę i mógł w końcu zbierać się o czwartej do domu. Gdy się zbierał, zagadał go jeszcze szef. Rozmawiali jakieś trzydzieści minut podczas których szef dał mu... podwyżkę. To było tak niespodziewane, iż podziękował z opóźnieniem. Okazało się, że bezkonfliktowa praca Finna jest doceniana zwłaszcza, że nie obawia się wychodzić z niewielką inicjatywą. Uścisnął rękę pracodawcy i z odrobinę lepszym humorem deportował się do swojego pustego mieszkania.
| zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Intensywna praca sprzyja oderwaniu myśli od problemów życia codziennego. Wziął dodatkową zmianę nie z powodu ambicji, które wykraczały daleko poza ten sklepik, ale po to, by nie musieć wracać tak wcześnie do domu. Od rana przyszło dwoje klientów i domagało się zwrotu pieniędzy za uszkodzone rdzenie. Musiał wziąć od nich różdżki, zważyć je, obejrzeć, zrobić kilka zdjęć, a potem zapewnić, że zrobi wszystko co w jego mocy a oni niech przyjdą nazajutrz aby dowiedzieć się czy reklamacja zostanie przyjęta. Ledwie opuścili sklepik a usiadł za kontuarem z kilkoma księgami i szukał w nich informacji. Tylko tutaj mógł dostać opasłe tomiszcze z opisanymi możliwymi szkodami na różdżkach. Musiał bardzo dokładnie rozeznać się czy dane rozcięcie na rączce pojawiło się w wyniku czynników zewnętrznych czy wewnętrznych przy składaniu różdżki w całość. W obu przypadkach wszystko wskazywało na uszkodzenie zewnętrzne. Przy jednej dostrzegał ślad czyichś zębów i naprawdę nie miał ochoty wiedzieć jakiego zwierzęcia. Wypełnił wszystkie potrzebne formularze z jego oceną i poprzez sowią pocztę (używając do tego rzecz jasna sowy służbowej będącej tu, na miejscu) wysłał do szefa, który akurat był gdzieś w delegacji. Bez jego podpisu niczego nie zdziała. To samo czekało drugą różdżkę, która według starannych i długich oględzin została oblana jakimś eliksirowarskim płynem, bo wątpił, aby włos jednorożca wypalał sobie przejście do świata. Przez ten cały czas miał w sklepie święty spokój jeśli chodzi o klientów - to w wakacje zacznie się praca na całego. To nie znaczy, że teraz miał się po prostu nudzić wszak znowu przybyła dostawa różdżek i trzeba było każdą z osobna zarejestrować. Coraz mniej lubił papierkową robotę, ale skoro miał zostać tu dłużej to czas szybciej upłynie jeśli się tym zajmie. Każde nowe pudełko sprawdzał ze składem na opakowaniu, przenosił to do formularza, zapisywał numer identyfikacyjny i datę wytworzenia, stawiał swój podpis i pieczątkę, że została przyjęta i zidentyfikowana, a również zapisana w wielkiej księdze różdżek. Na szczęście różdżek było raptem piętnaście, a więc nie spędził nad tym ośmiu godzin a raptem trzy. Gdy po tym czasie wstał od biurka to już z bólem karku od ciągłego nachylania się nad papierami. Odniósł wszystkie piętnaście opakowań na półki, ułożył różdżki alfabetycznie, począwszy od rodzaju drewna. Do jednej z półek musiał wejść na drabinie bowiem panował tutaj zakaz rzucania zaklęć. Wrócił na ziemię i zaparzył sobie herbatę w jęczącym i stękającym ze starości imbryku. Przez ten czas wróciła sowa od szefa ze wstępną odmową przyjęcia gwarancji, a więc musiał wrócić za biurko i napisać bardzo formalnym tonem listy do dwójki zbulwersowanych klientów. Wbrew pozorom nie było to lekkie zajęcie, bo wystarczy jedno złe słowo, a od razu mogą robić awanturę na temat niekompetencji sprzedawcy. Ludzie są paskudni, zwłaszcza jeśli próbują zarobić galeony w nieuczciwy sposób. Dmuchał zatem na zimne i upewniwszy się, że listom nie da się nic zarzucić zapieczętował je woskiem i wyrył w nim pieczątkę sklepu Olivandera. Nałożył na kopertę zaklęcie odbijające deszcz (to powinno zostać mu wybaczone, poza tym robił tak od zawsze i nawet nie wiedział co szef o tym sądził) i wysłał pierwszy list o godzinie piętnastej. Wiedział, że następny wyśle dopiero rano, bowiem szef musiał zerknąć czy tutaj też będzie odmowa przyjęcia reklamacji. Po wszystkim wypił zimną herbatę, pochował wszystkie papiery do biurka, zgasił w sklepie światła i wracając do domu wysłał jeszcze szefowi jedną krótką wiadomość, że sklep zamknięty i gdy wróci szef nad ranem to wszystkie zadania na dzisiejszy dzień zostały wykonane.
| zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nadchodził koniec roku szkolnego, a więc w sklepie Olivandera były same pustki. Od paru miesięcy jego praca polegała głównie na wypisywaniu formularzy dotyczących różdżek, których było tutaj milion. Przyjmował nowe pudełka, musiał je rejestrować w tej ogromnej księdze, gdzie rubryczki miały wielkość pół cala, a więc zapisanie tego zajmowało dwukrotnie więcej czasu. Nie pozwolono mu więcej używać samopiszącego pióra, pomimo że wyjaśnił jak bardzo jest to przydatne i jak wiele efektywniej wychodzi praca. Dzisiejszy dzień nie różnił się od poprzednich. Otaczała go cisza i spokój, on z nosem w księdze rejestrował składy różdżek. Po paru godzinach wypisywania tego wszystkie nazwy skakały przed oczami, a więc musiał zaparzyć sobie kawę i jednak wyrwać się z tej mechanicznej pracy. Sprawdzał zawartość każdego podłużnego pudełka, aby nie wyszła przypadkiem sytuacja, że zapisał istnienie różdżki, a tej nie ma na półce... miałby sporo problemów z wyplątaniem się z takiego problemu. Niektóre pudełka zostały uszkodzone w trakcie transportu i to tylko rozwlekło rejestrację o niepotrzebną godzinę. Najpierw naprawił te wszystkie uszkodzenia drobnymi zaklęciami, a następnie wypełnił formularz związany ze skargą wysłaną do Sowiej Poczty istniejącej w Hogsmeade. Powinni bardziej tresować sowy skoro któryś raz z kolei odbierał uszkodzony towar. Wspomniał też o tym szefowi, który dzisiejszego dnia pracował na zapleczu i szczerze powiedziawszy Finn nie miał pojęcia co ten tam robi. Gdy upewnił się, że wszystkie dwadzieścia trzy nowiutkie różdżki są w rejestrze mógł w końcu wstać od biurka, wyprostować kolana i wszystkie ułożyć w skrzyni zaś ta została umieszczona w powietrzu zaklęciem lewitującym podczas gdy Finn rozpoczął alfabetyczne układanie najnowszych nabytków. Regały były cholernie wysokie, a więc nierzadko musiał przysuwać sobie trzeszczącą drabinę, której dźwięki przyprawiały o ból głowy. Przywykł do panującej tu ciszy, zwłaszcza w czerwcu. Wspiął się po niestabilnych stopniach i wsunął opakowanie różdżki z rdzeniem z łuski żmijoptaka prosto w ostatnią szczelinę tej półki. Dobrze, że nie miał lęku wysokości bowiem inaczej mógłby dostać zawrotów głowy z takiej wysokości. Po zejściu na parter pozostało mu przeliczenie zysków ostatniego miesiąca, odnotowaniem wszystkich reklamacji (które akurat w czerwcu się nie wydarzyły), odbiorów i przesyłek. Pokwitowania z sowiej poczty spiął spinaczem i wsunął w odpowiednią część szuflady przy biurku. Pod koniec jego niesamowicie spokojnej pracy z zaplecza przyszedł szef i poprosił go jeszcze o pomoc w zlokalizowaniu różdżki, którą stworzył jakieś dwa tygodnie temu. Zamiast iść szukać jej po regałach (a było ich naprawdę sporo) udał się do księgi rejestrów różdżek i sprawdził czy takowa w ogóle została zapisana. Okazało się, że nie i tutaj obaj mieli problem, bo nie było wiadomo gdzie wsiąkła. Szukali jej przez bitą godzinę i tyle dobrego, że szef nie oskarżał go o niewypełnienie obowiązków a brał pod uwagę błąd własny. Okazało się, że poszukiwana różdżka została na zapleczu, za biurkiem gdzie musiała spaść. Odkryli to zupełnie przypadkiem, ale najważniejsze, że szef był zadowolony a Finn miał święty spokój i mógł wrócić za biurko. Nudził się w tej pracy, nie spełniał się zawodowo lecz zdawał sobie sprawę, że potrzebował doświadczenia zanim całkowicie nie przeniesie się do Ministerstwa. Pozostało tylko dwa lata studiów.
| zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wrócił z urlopu i to, co zastał w sklepie wolało o pomstę do nieba. Nie chodziło wcale o bajzel, ale o tłok. Mimo, że nowy rok szkolny już się zaczął to dzieciaki wciąż napływały strumieniami do sklepu, bo to, bo tamto… a Finn uświadomił sobie, że dzieci nie lubi. Denerwowały go te piskliwe głosiki i płochliwe spojrzenia, ale zaciskał zęby i działał tak jak należało. Potrafił być konsekwentny w pracy i choć w sklepie Olivandera jedynie dorabiał to też szanował ten zawód. Nie miał cały dzień ani chwili spokoju. Trafił mu się klient jedenastoletni, któremu ciężko było dobrać odpowiednią różdżkę. Po jakiejś godzinie - półtorej męczarni obaj byli rozdrażnieni (a głównie rodzice młodzika) aż w końcu udało się wyciągnąć taką różdżkę, która zaakceptowała chłopaka. Żegnał ich z ulgą i popatrzył na pobojowisko. Kubek z zimną kawą został wyrzucony w powietrze, gdy dzieciak machał różdżką. Kawa rozlała się na papierach, lampa pękła z trzaskiem, dolna część regału z różdżkami była rozsypana na podlodze… Finn cholernie żałował, że nie miał teraz skrzata któremu mógłby kazać to posprzątać. Nienawidził upierdliwego sprzątania, a musiał się za to zabrać nim przyjdą następni klienci. Ogarnięcie sklepu zajęło mu czterdzieści minut bowiem musiał pod koniec posortować rozsypane różdżki. W pewnym momencie usłyszał dzwonek do drzwi i w duchu jęknął, że znowu czeka go użeranie się z dzieciakami. Nie widział jeszcze błędu w sobie - nie był różdżkarzem, a więc podsuwał różdżki o złych rdzeniach, a to wydłużało cały proces dobierania broni do czarodzieja. Przeszedł za kontuar, poprawił mankiet koszuli i z opartymi na blacie dłońmi przyjrzał się wchodzącej do środka sylwetce. Nie spodziewał się tu spotkać nauczyciela, nic dziwnego, że uniósł brwi w zaskoczeniu. Co tu dużo mówić, była to pozytywna odmiana!
Nadeszła pora, aby kupić nową różdżkę. Właściwie pora była na następny dzień po felernym wyjściu do opuszczonego portu, ale jakoś się nie złożyło. To sprawdzenie co z babcią, to początek roku, to problem z przyjacielem. Szczęśliwie do teleportacji nie była konieczna. Jednakże na dłuższą metę nie mógł pozwolić sobie być bez różdżki. Zdecydował się udać na Pokątną, aby jak przed laty kupić ją u Olivandera. Podejrzewał, że mężczyzna nie będzie mógł mu osobiście pomóc wybrać, ale nie miało to większego znaczenia. Wierzył, że pracują u niego odpowiednie osoby, znające się na swojej pracy, albo chociaż sprawiające takie wrażenie. Przekroczył próg sklepu, od razu czując się jak przed laty, jak zaskoczony, nieco zdenerwowany dzieciak. Aż w myślach usłyszał głos babci, która przyszła wtedy z nim. A tutaj mamy najlepszego wytwórcę różdżek - pana Olivandera. Pomoże ci wybrać idealną różdżkę, która będzie twoją towarzyszką przez lata nauki w Hogwarcie, a może i dłużej? Słuchaj się go oraz bądź cierpliwy. Różdżka jest najważniejsza, bez niej nie nauczysz się tego, co potrafię ja i twoja mama… Tak… Och, ale już jest. Witam, panie Olivander! Uśmiechnął się z lekką nostalgią i odruchowo powiódł spojrzeniem za swoim wspomnieniem, ale w miejscu, z którego wtedy wyszedł sympatyczny staruszek, nie było nikogo. Wbił głębiej w kieszenie dłonie, po czym uśmiechając się znów szeroko, ciepło, odwrócił głowę w stronę pracownika. - Dzień dobry! Złamałem różdżkę i przydałaby się nowa - oznajmił z cieniem skruchy w głosie, aby zaraz urwać, unosząc wysoko brwi. Cichy śmiech wyrwał się z jego piersi, a sam zupełnie się rozluźnił. - Pan Gard! Nie wiedziałem, że pan tu pracuje - przywitał się, podchodząc bliżej, wyjmując dłonie z kieszeni skórzanej kurtki, które lekko potarł o siebie. - Dobrze… Na pewno chciałbym jakąś dłuższą, bo poprzednie nieco ponad dziewięć cali było dość… Niewygodne. Może tak czternaście teraz? Co do rdzenia i drewna zdaję się na ciebie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zdziwienie było podzielone. Przypomniał sobie, że to dosyć oficjalne spotkanie i przystroił usta w formalny uśmiech, który nie do końca sięgał oczu. - Świat taki mały. - wcale nie wierzył w to określenie ale coś powiedzieć musiał. Dziwnie było mu obsługiwać nauczyciela wszak nieczęsto zdarza się człowiek dorosły klientem. Złamana różdżka? Kusiło go, aby zapytać co się stało jednak nie mógł z wieku powodów. Nagle dotarła do niego myśl, że ma dobrać Joshowi różdżkę! Z jakiejś przyczyny się z tego powodu zestresował. Co innego dzieciarnia, a co innego nauczyciel. Wyciągnął z jednej z głębokich szuflad ogromne tomiszcze, które z trudem udźwignął. Ledwie zdołał położyć ją na biurku, bo inaczej runęłaby mu na stopy. Wyciągnął pióro, zamoczył końcówkę w atramencie i coś zapisał na jednej ze stron. - A jaki skład miała pana poprzednia różdżka? Ma pan ją przy sobie? - wiedział, że szef zbierał poszkodowane różdżki i próbował je odratowywać choć była na to szansa nikła. Zapisał skład podany przez Josha i podrapał się po policzku zastanawiając się jaki rdzeń mógłby do niego pasować. Po chwili wpadł na pewien trop - wiedział, że różdżkarzem nigdy nie będzie. Przestawił metalową drabinę do jednego z regałów, wspiął się na samą górę i wyciągnął dwa tekturowe opakowania. Nie minęła minuta, a leżały na blacie przed Joshuą. - Ta jest z czerwonego dębu. Najpiękniejsze drewno, lubi wyzwania. A ta druga ma w sobie łuskę trytona, dlatego jest nieco błyszcząca. Niech pan sprawdzi czy się pan z nimi zgra i niech się pan nie przejmuje, jeśli coś rozwali. Muszę naprawiać wszystko co wizyta. - machnął ręką na syf, który się robi po każdym kliencie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Skinął lekko głową, gdy padły znane wszystkim, może nieco oklepane słowa, mające jednak w sobie wiele prawdy. W końcu, aby dotrzeć do jakiejś osoby, wystarcza podobno łańcuch pięciu ludzi, bo każdy zna kogoś, kto ma znajomości w innym miejscu. Szczęśliwie, w sklepie Josh trafił na znajomą i raczej przyjazną mu twarz, co zdecydowanie umilało zakupy. Przesunął palcami po bliznach na twarzy, gdy padło pytanie o starą różdżkę, przypominając sobie w jakich okolicznościach ją połamał. - Nie mam przy sobie… - odparł nieco zamyślony, po czym odchrząknął, wracając myślami do rzeczywistości. Skład. Jaki miała skład? - To był miłorząb, a rdzeń… Krew salamandry. Nie była najgorsza, ale też nie była najlepsza - odpowiedział na pytanie. Mimowolnie poczuł żal z powodu złamanej różdżki, przypominając sobie, jak przypadkiem speszyl Chrisa przy rozmowie o drzewach dla nieśmiałków. Tak, będzie mu tego brakować. Obserwował Puchona, gdy ten skierował się na poszukiwanie różdżki dla niego. Nie zazdrościł pracy. Nigdy nie pojmował, w jaki sposób różdżki są dobierane. Znaczy dobrze, rozumiał, że to ona wybiera sobie właściciela, ale przecież sprzedawca musiał podsunąć mu jakieś. Ostatecznie wybór różdżki nie przypominał skoku do basenu wypełnionego patykami i która się go przyczepi, ta będzie jego. To było bardziej skomplikowane, więc naprawdę podziwiał pracujących w sklepach różdżkarskich. W końcu zostały dane mu dwie różdżki. - Mimo wszystko przepraszam za bałagan, jaki będzie… - rzucił cicho, z nieznacznym uśmiechem, po czym wziął w dłonie tę z łuską trytona. Od razu poczuł się nieswojo z nią, a po machnięciu nie stało się zupełnie nic. Próbował rzucić lumos, na co zareagowała, ale z oporem. Pokręcił przecząco głową i wziął w dłonie drugą. Dębowa była przyjemniejsza w dotyku, ale po machnięciu nią, kilka iskier strzeliło w kierunku witryny, odbiło się od niej i uderzyło z głuchy trzaskiem w sufit. - Chyba żadna z tych… Zamierzasz zostać różdżkarzem? - spytał, odkładając ostrożnie różdżkę do jej pudełka.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Podniósł rękę do włosów, wsunął w nie palce i podrapał się po głowie. Szukał czegoś w pamięci, a duma sprzedawcy w sklepie Olivandera nie pozwalała zajrzeć do ściągi w postaci tomiszcza schowanego pod ladą. - Z tego co kojarzę to krew salamandry używana jest w różdżkach typowo dla uzdrowicieli. Chyba jakiś odsetek pasuje do innych czarodziejów. Może właśnie pan się do nich zaliczał. - mówił ostrożnie, jakby nie miał całkowitej pewności czy dobrze dedukuje. Był o tym przekonany w tak około osiemdziesięciu procentach. Gorzej miało się z doborem nowej różdżki. Wzruszył ramionami wobec pewnego bałaganu, który zaraz się tutaj pojawi. Kilka uszkodzeń więcej czy mniej nie robi mu różnicy. Oparł dłonie o blat kontuaru i ze skupieniem obserwował nauczyciela, kiedy ten sprawdzał dwa rodzaje drewna i rdzeni. Uchylił głowę kiedy z tej drugiej wydostała się narwana iskra. Odprowadził ją wzrokiem do sufitu, gdzie została czarna wypalona plamka. Dyskretnie westchnął i odsunął oba opakowania na bok. - Skądże znowu. To tylko praca na studiach. Właśnie niedawno minął rok jak tu pracuję. - wyjaśnił rozbrajająco szczerze i ruszył ponownie wzdłuż regałów, aby poszukać innego rodzaju różdżek. Gdyby nie był to nauczyciel może byłoby łatwiej…? Nie stresowałby się tym co sobie pomyśli. Wszedł na trzeszczącą drabinę gdzieś tak do połowy wysokości regału i stukając palcami o najbliższe pudełko rozglądał się po zapisach rejestracyjnych w poszukiwaniu jakiegoś tropu. Wyciągnął różdżkę z drewna gruszy, rdzenia z włosia reema, całkiem elastyczna i długa na dziesięć cali. Druga znowuż była z osiki, bardzo jasna, a rdzeń… Finn uśmiechnął się pod nosem i wrócił z taką miną do Walsha. Położył przed nim dwa podłużne opakowania. - Nowe tropy. Ta tutaj jest z gruszy i włosia reema. Długa i giętka. A ta druga jest taka jasna bo osika po obróbce bywa nawet i koloru kości słoniowej. Rdzeń to znowuż pióro lelka wróżebnika. - podsunął w jego stronę oba opakowania do przetestowania. Wydaje mu się, że ten drugi rdzeń będzie świetnym tropem. - Z tego co czytałem… ona lubi kreatywnych czarodziejów. Nie jest może najbardziej wytrzymała ale za to od razu potrafi się dostroić do czarodzieja. Może zadziała. - bo inaczej zostanie mi trzecie podejście a to będzie maksimum jak na średnią sukcesów Finna… rzecz jasna w tym sklepie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Słuchał jego słów, gdy omawiał jego dawny rdzeń, uśmiechając się nieznacznie. Nigdy aż tak się tym nie interesował i nie miał pojęcia, że był w jakimś stopniu wyjątkiem, mogąc z niej korzystać. - No, nawet wychodziły mi zaklęcia lecznicze, więc może rzeczywiście... Choć z pozostałymi zaklęciami było ciężko, ale teraz przynajmniej wiem dlaczego – zaśmiał się, przeciągając swobodnie dłonią po włosach. Nie czuł się już skrępowany tym, że musiał kupić nową różdżkę, bo poprzednią połamał. Skupił się bardziej na rozmowie z chłopakiem, jednocześnie rozglądając się po sklepie, czytając opisy pudełek. Zawsze podziwiał pracowników tego typu miejsc, że wiedzieli co, gdzie połozyli, że potrafili dobrać odpowiedni rdzeń do kupującego. Problemy z pierwszymi zaproponowanymi różdżkami nie wpływały na ocenę Josha, ani na jego humor. Szczególnie, gdy usłyszał, że jest to praca dorywcza, jedynie na wakacje. Takiej sytuacji nie spodziewał się, że Gard odnajdzie idealną dla niego różdżkę za pierwszym razem. - A kim planujesz zostać? – spytał z zaciekawieniem, kiedy chłopak zbliżał się z nowymi pudełkami. Uniósł lekko brew, gdy usłyszął, że jedna zawiera pióro lelka wróżebnika. Chciał wierzyć, że będzie dla niego dobra, przez wzgląd na powiązanie z Fruzją. Zaczął jednak od różdżki z włosiem reema. Machnął nią, ale z jej końca wydostało się ciche syknięcie i dymek. Zupełnie nie chciała z nim współpracować, co Josh skomentował śmiechem, odkładając ją na blat. Druga była lepsza. Poczuł ciepło od niej płynące i byłby w stanie powiedzieć, że jest ona odpowiednia, gdyby nie fakt, że próbował użyć zaklęcia przywołującego, a zamiast tego koniec różdżki wytworzył światło. - Jeszcze nie to, ale już blisko – stwierdził, odkładając ją na blat i uśmiechając się lekko. Do trzech razy sztuka!
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Znajome osoby w rolach klientów były znacznie przyjemniejsze w obsłudze. Mógł się rozluźnić i postarać bardziej niż zazwyczaj, aby jednak dobrać odpowiednio różdżkę. Dało się dostrzec w nim pewną dozę zniecierpliwienia kiedy odkładał dwa kolejne pudełka. Nie mógłby być różdżkarzem. Nie potrafił podejść do tego z pełnym spokojem. Uśmiechnął się krótko do odpowiedzi nauczyciela i jednocześnie kartkował ogromną księgę w poszukiwaniu innych różdżek już z jednym i tym samym drewnem. - Niewymownym. - odparł zwięźle, nie czując że się przechwala. Ot, ambitny zawód w którym potrafiłby się odnaleźć. Oczywiście nie brał pod uwagę swoich skrzywień psychicznych i emocjonalnych. Był zbyt młody by zauważać takie rzeczy. Przesuwał palcem z górnej strony kartki aż na sam dół, czytał, szukał, aż znalazł kilka pozycji. - Okay, to spróbujmy tę… - niechętnie wszedł znów na drabinę i przesunął się na niej daleko, daleko na zaplecze. Miał wyciągnąć z drzewem osiki jednak coś na przeciwległej półce drgało. Przemieścił się i sprawdził co się dzieje… jedna z różdżek świeciła jasnym blaskiem co się nie zdarzyło nigdy odkąd tu jest. - O cholera, nie uwierzy pan co znalazłem! - zawołał głośniej zapominając, że powinien brzmieć nieco bardziej profesjonalnie. Chrzanić to. Pospieszył z powrotem do kontuaru i położył przed Walshem jaśniejącą blaskiem różdżkę. - Sprawdzałem dzisiaj regał z tymi różdżkami i nie świeciły. Ale ta… ta wydaje się jaśnieć i drżeć ze zniecierpliwienia. Niech pan ją sprawdzi. Wydaje mi się, że ona pana woła. - ponaglił nauczyciela (!) niezwykle zaciekawiony tym zjawiskiem. Oczywiście nie zmierzał wspominać, że docelowo szukał mu różdżki całkowicie w złym miejscu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się, gdy tylko padła nazwa zawodu, w jaki celował Gard. Należało mieć ambicje, a jeśli w parze z nią szły umiejętności, to tym bardziej. Co prawda nie wiedział za bardzo jak dobrze uczy się Puchon, czy uczy się dobrze, nie wiedział także o jego problemach psychicznych, więc nie mógł w żaden inny sposób zareagować, jak właśnie uśmiechnąć się. Cieszył się, że dzieciaki wiedziały, kim chcą zostać. Z nim było podobnie i choć życie podsunęło mu zupełnie inny scenariusz, na początku spełnił swoje marzenie. Tego życzył wszystkim. Czekał spokojnie na nową różdżkę, nie poganiając Finna ani jednym gestem. Ostatecznie chłopak próbował dobrać idealne dla niego drewno, rdzeń, długość... Właściwie wybierał mu kawałek drewna, który miał mu być o wiele bliższy, niż przyjaciel, coś, co miało stanowić przedłużenie jego ręki w wielu sytuacjach. Nie należało go pospieszać, dając tym samym czas na namysł i ostrożne dobranie. Teraz też wiedział, że jego zawodowy cel był tak odmienny od różdżkarza, jak tylko było to możliwe, więc tym bardziej chłopak potrzebował czasu na namysł. Drgnął, gdy chłopak z entuzjazmem przyniósł różdżkę, która rzeczywiście cała aż się wyrywała, aby ją złapać. Czyżby miała dość tego, że nie jest wybrana dla nikogo i chciała wyrwać się ze sklepu? - Tylko, żebym to przeżył – zaśmiał się chwilę, po czym złapał różdżkę. Była dłuższa od jego starej, miała więc pewnie ze czternaście cali, jak chciał. W chwili, w której jego palce zetknęły się z drewnem, poczuł przyjemne mrowienie rozchodzące się od dłoni przez całe ciało, a w ślad po nim ciepło. - Dobra... Jest inaczej, niż było wcześniej – mruknął cicho, czując, jak serce przyspiesza mu z podekscytowania. Machnął różdżką, a z jej końca wydobyło się kilka złotych iskier. -Accio – rzucił, wskazując na jedno z licznych pudełek, które po chwili wysunęło się i poszybowało wprost do jego ręki. Oddał pudełko Gardowi, nie wypuszczając różdżki z dłoni. - Wydaje mi się, że to by była rzeczywiście ta. Co to jest?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał ochotę potrząsnąć Walshem, aby pospieszył się ze sprawdzaniem różdżki. Nie chodziło tu o brak czasu, a o te nieprzyjemne oczekiwanie na efekt. Szukał zupełnie innego rodzaju drewna, a skoro ta konkretna różdżka była w stanie drżeć w swoim pudełku i wydzielać poblask to obaj muszą sprawdzić czy istotnie są właśnie świadkami, którzy będą mogli potwierdzać wszem i wobec, że ta dokładnie ta różdżka wyczuła swojego czarodzieja z zaplecza, z siedemnastej półki licząc od góry... Nieświadomie wstrzymywał oddech kiedy nauczyciel w końcu ją wziął do ręki. Śledził uważnie jego mimikę i dzięki temu dostrzegł błysk w jego oku. Mimowolnie na ustach Finna pojawił się szczery uśmiech - pierwszy tego dnia, a warto zaznaczyć, że jest już popołudnie. - Dzięki ci Merlinie. - odetchnął z ulgą. Nie będzie musiał szperać w regałach bo oto się udało. - Widzi pan, nic nie wybuchło. - odebrał przywołane pudełko i czym prędzej przyniósł odpowiednie opakowanie do tej wybranej. - To jest... drzewo winorośli i rdzeń z popiołu popiełka. To dlatego różdżka wydaje się taka szarawa. - miarką zmierzył jej długość. - Czternaście cali. Hm, nie ma co już szukać dalej skoro pana wybrała. Standardowo kosztuje czterdzieści galeonów. - podał cenę, zapisał dwa pokwitowania zapłaty, odbioru i stanu w dniu wydania. Podsunął mężczyźnie do podpisu i sam nakazał pieczątce ruszyć swoje metalowe troki i odbić się na kartce, co też się stało. - Nieczęsto spotykam aby rózdżka aż tak wyraziście okazywała, że znalazła sobie czarodzieja. Gdy ja wybierałem swoją, tą drugą, to był jak haust świeżego powietrza po długim wstrzymywaniu oddechu pod wodą. - podzielił się doświadczeniem ciekaw czy i u Joshuy było coś podobnego. Każdy czarodziej odczuwał to inaczej.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Był zadowolony, że udało się znaleźć odpowiednią różdżkę, a raczej, że ona odnalazła jego. Nie przepadał za zakupami jako takimi, a dobieranie różdżki mogło być gorsze od dobierania koszuli do garnitury, czy szaty wyjściowej na bal. Uśmiechnął się do Finna, gdy chłopak wyraził swoją radość, że to już koniec poszukiwań. - To chyba nie jest zbyt popularne drewno? - spytał zerkając na różdżkę i próbując znaleźć na niej coś charakterystycznego, ale prawdę mówiąc, nawet nie wiedział, czego powinien szukać. No dobrze, kolor rzeczywiście miała jakby szarawy, ale może… Ach, tak, chodziło o popiół popiełka. Miał nadzieję, że różdżką sprawdzi mu się w czasie latania i nie będzie miał z nią problemów. Dość się nasłuchał o takich, które rozgrzewały się do nieprzyjemnej temperatury w czasie lotu, albo drżały. - To było… Mrowienie rozchodzące się po całym ciele… Nie jestem dobry w opisywaniu takich uczuć, ale zwyczajnie czuje, że to ta - odpowiedział na pytanie chłopaka, wyjmując galeony i płacąc za różdżkę, której nawet nie chował do pudełka. Nie potrafił jej tam zwyczajnie odłożyć, mając wrażenie, jakby znów był dzieciakiem, czekającymi na pierwszą lekcje zaklęć. Pożegnał się uprzejmie i wyszedł, uśmiechając się od ucha do ucha.
/zt x2
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Zakupy (niedługo po powrocie z Arabii) winorośl/pióro pegaza/10″/giętka
. Oto raz jeszcze , w odstępie zaledwie paru tygodniu, zmuszona była zakupić nową różdżkę - i w żadnym stopniu nie było to przyjemne uczucie. Nie dość, że okoliczności utraty jej ostatniego magicznego patyczka były dość drastyczne, to jeszcze całe zajście starała się zachować w jak największej tajemnicy przed swoimi opiekunami. Pierwszym więc miejscem, do którego udała się, kiedy tylko jej noga stanęła na brytyjskim lądzie, było sklep Ollivandera. Miała pewność, że gdyby swoje zakupy odłożyła na czas wizyty w Hogsmeade, Jordan Sanderson własnoręcznie doprowadziłby do końca jej żywota. Facet... cóż, Doireann była zazwyczaj bardzo daleka od oceniania ludzi i ich dziwactw, ale tego konkretnego człowieka z jakiegoś niewyjaśnionego powodu troszeczkę się obawiała. Postanowiła więc oszczędzić sobie stresu i udać się do miejsca, w którym jeszcze nie była. Nie będzie musiała się tłumaczyć, co stało się z tą absolutnie dziką, okropną i bardzo niedobraną różdżką i dlaczego wygląda na odrobinę zadowoloną z faktu, że już jej nie ma. Cały proces wyglądał zawsze tak samo. Większość z różdżek reagowała bardzo gwałtownie i niemalże wrogo na jej dotyk. W końcu która chciałaby mieć za właściciela kogoś, kogo szczytem umiejętności magicznych było użycie Lumos? Była jednak sama, a obsługujący ją mężczyzna zdawał się tym aż tak mocno nie przejmować. Z jego ust padło nawet dość beztrosko powiedziane; - Nie lubi cię? No to trudno, nie wszyscy muszą za tobą przepadać, słoneczko. - To zaś działało na Puchonkę trochę… pokrzepiająco? No nie lubi jej kolejny badyl z jakimś włosem w środku, ona sama też za nimi nie przepada i żadne z nich nie musi z tego powodu płakać. Martwił ją jedynie czas. Ten konkretny zakup zawsze pochłaniał zdecydowanie zbyt wiele godzin, a Sheenani liczyła na rozejrzenie się za czymś jeszcze. W końcu jednak stała się rzecz nieunikniona; jakaś różdżka, odkopana spod stosu pozostałych zaczęła dawać o sobie znać. Pozwoliła nawet się dotknąć, potem wziąć do ręki, pomacać z nieco większą pasją - bogowie, uginała się znacznie łatwiej, niż dwie poprzednie - by w końcu zachęcić Doireann do próby ostatecznej. Światełko na jej końcu rozjaśniło przyciemniony róg pokoju, przy okazji łagodząc nieco oblicze samej zainteresowanej. - Nahałasowała się, bidulka. - Mężczyzna westchnął, odbierając od uczennicy zapłatę. - Te zrobione z winorośli już na odległość czują dobrego dla nich czarodzieja. - Zazwyczaj już teraz Doireann podziękowałaby mechanicznie, obróciła się na pięcie i wyszła ze sklepu najszybciej, jak mogła. Jednak teraz chętniej niż zwykle wysłuchała opowieści o patyczku, kiedy to sprzedawca pokusił się o drobne objaśnienie tego, jak owa różdżka może się zachowywać.