Na jednym z krańców korytarza na pierwszym piętrze znajdują się skrzypiące drzwi. Za nimi jest bardzo wąskie przejście (trzeba iść gęsiego) rozwidlające się w dwa kierunki - jeden prowadzi okrężną drogą na dziedziniec, drugi do schowka na miotły. Rzadko kto się tu zapuszcza... chyba, że uczniowie którzy chcą sobie ukradkiem podpalać papierosy.
Thomas akurat przechadzał się po zamku, bowiem miał do załatwienia kilka rzeczy. Jakie? Błahe dla większości, ważne dla niego samego. Lubił powiększać swoją wiedzę co do tutejszej lokalizacji a pomagało to również dostrzec kolejne grono dziewczyn, które jakimś cudem wcześniej nie kojarzył. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że niedaleko znajduje się lokalizacja gryfonów ale nie czuł się z tym specjalnie źle. Oczywiście miał jedną jednostkę, którą niespecjalnie lubił ale znał parę lwów, które zrobiły na nim dobre wrażenie. Ecclestone więc nie był typem, którego specjalnie obchodziła rywalizacja domów. Fakt, wygrywać zawsze jest fajnie i nie będzie odmawiał sobie takich przyjemności. Nauczył się jednak szybko, że może poznać wielu wartościowych czarodziejów i czarownic, niezależnie gdzie ich tiara posłała. Miało to jednak podłoże głębsze, bowiem nawiązywanie już teraz znajomości może zaowocować lepszymi układami w życiu dorosłym.
Mniejsza jednak o niego, ktoś nagle na niego wpadł! Zamknął na dwie sekundy oczy by zaraz je otworzyć. Już chciał przeprosić, bowiem nie o taki pierwszy kontakt fizyczny mu chodziło przy zapoznaniu się z jakąś niewiastą. Zarówno on jak i "nieznajoma" szybko jednak się skojarzyli. Skąd się znali? A no poprzez jedną jednostkę, jej brata a jego dobrego kumpla. Nie mieli zbytnio rozwiniętych relacji ale nie leżała tutaj jakaś gorycz. Obojętność? Też źle dopasowane słowo. Niezbadane wody.. brzmi lepiej. Tu czasem któreś zaczepi, tu możliwe pójdzie jakieś pochlebstwo.. wszystko zależne od humoru. -Mógłbym zadać to samo pytanie... rzadko widuję węże, które zapuszczają się tak daleko od lochu. - odparł uśmiechając się, pomijając oczywiście własną odpowiedź -Potrzebujesz czegoś? Albo szukasz kogoś? Bo wątpię byś normalnie wpadała tak na ludzi... czyli musisz być zamyślona. - podjął się analizy. Trafna? Błędna? Czy dziewczyna będzie chciała ten temat rozwinąć? Zobaczymy.
Wpadnięcie na Thomasa nie było niczym złym. W duchu wierzyła, że nie ma u niego jakiejś negatywnej opinii spowodowanej jej bratem. Prawdopodobnie, w takim wypadku i z nim by się pogryzła, oczywiście nie dosłownie. Również dodanie go do listy swoich ,,nieprzyjaciół" byłoby na miejscu, choć najpierw musiałaby coś takiego stworzyć. Jak wiadomo, młoda Armstrong gustuje w pozytywach, inaczej nie miałaby takich dojść jakie obecnie posiada. - Widzisz, ja również nie spodziewałam się akurat tutaj zobaczyć Ślizgona. Robisz wycieczkę krajoznawczą, czy poszukujesz mojego bliźniaka. A może, co innego? - uniosła jedną brew, przyglądając się jego buzi. Z tego profilu był całkiem przystojny, ale w tej chwili tylko tyle mogła mu zarzucić. Bycie pięknym w tej szkole było chyba przestępstwem, ale musiała przyznać, iż dużo ciekawych buziek już widziała. Thom nie był nowością, przynajmniej na razie. - Raczej nieostrożność. Zamyślona byłam epizod temu. Trochę się spóźniłeś - dodała z pogodnym uśmiechem, patrząc niewzruszona na resztę korytarza. Tak jak myślała, inni uczniowie pobiegli za swoimi sprawami, a oni zostali tutaj sami. Och, jak romantycznie. Chociaż wątpiła, że do czegoś dojdzie między nimi, nie tutaj, nie o tej porze, nie w tym akcie. - Generalnie szukam mojego brata, a ty jesteś z nim bliżej. Może to szczęście mi przypisuje albo ktoś chciał bym tutaj Cię zaczepiła. W każdym razie, pomożesz mi? - zapytała, stając lekko w rozkroku z dłońmi położnymi na biodrach. Miała cichą nadzieję, że oszczędzi jej rzucania zaklęć i po prostu przystanie na jej prośbę. Jeśli, zaś chodziło o jej ubiór, to dziś zakochała się w marynarce, białej koszuli ze szmaragdową wstążką przy kołnierzyku oraz spódniczce z tartanem jej klanu. Za buty robiły jej ciemne trampki, które w swej wygodzie nie miały równych. Jednakże to tyle w kwestii jej stroju. Nic więcej na sobie nie miała poza bielizną. A jak jest ubrany Thomas? To juz pozostało w kwestii prowadzącego...
Od zawsze ciekawiły mnie te rzędy równo poukładanych książek w korytarzu. To było niezwykle dziwne, że aż tyle pozycji stało sobie na półkach regałów wysokich aż po sufit i dosłownie nikt tego nie pilnował - przy czym jeszcze bardziej niezwykły był fakt, że ilekroć tamtędy przechodziłem, półki wciąż były wypchane i nigdy, ale to nigdy nie widziałem, by ktokolwiek brał jakąkolwiek książkę ze sobą. Kwestia tego, czy były zaczarowane i wyciągnięcie ich było niemożliwe, czy też może należało znać jakieś kody ostukiwania i głaskami książkowych brzegów, by otworzyć tajemne przejście dokądś, niezwykle mnie intrygowało. Po skończonych zajęciach obrony przed czarną magią przechodziłem akurat tym korytarzem i naszła mnie myśl, by chociaż ten jeden raz zerknąć, co kryje się w owych regałach. Pochyliłem się, by zawiązać but i przeczekałem, aż reszta studentów przejdzie obok mnie, niespecjalnie spiesząc się z czymkolwiek. Ziewnęło mi się, bo ostatniej nocy spałem jakoś tak niespecjalnie dobrze. Ostatkiem sił zasłoniłem usta ręką, po czym zwróciłem się twarzą do pierwszych, znajdujących się na wysokości mojej twarzy książek. Co my tu mamy...
W obu dłoniach trzymam książkę, dotyczącą proroczych snów (jak ci się śni przystojny brunet to wcale nie dlatego, że poznasz przystojnego bruneta – n i e w i a r y g o d n e! Moje umiejętności swatania dzięki tej książce z pewnością wejdą na wyższy poziom). Nie zwracając uwagi na ludzi wokół mnie, idę przed siebie, od czasu do czasu, szturchając kogoś ramieniem – ktoś tam za mną krzyczy, inni tylko głośno prychają lub dalej zmierzają do celu. Nie obchodzą mnie zbytnio nawet niewybredne epitety pod moim adresem, części nawet nie słyszę, zbyt zafascynowała mnie książka. Może dlatego z impetem wpadłam na ciebie (jakbym miała i tak za mało siniaków). Nie było to już zwykłe szturchnięcie kogoś ramieniem, jak to miało miejsce już kilka razy dzisiaj, ale zwykłe zderzenie się z tobą, a jako że jesteś strasznie wysoki to moja mądra główka uderzyła w twój biceps (czy tam brak bicepsa, jak kto woli). Miałam już krzyknąć jak łazisz trolli łbie, ale patrzę sto metrów w górę i widzę twoją twarz. I mam takie ups wymalowane na twarzy, no bo przecież jesteś moim księciem. - Eeee… – zamykam swoją książkę. - Sorki – wypalam po milionach lat świetlnych (przynajmniej dla mnie). Mój mózg zdecydowanie nie działa dziś na wysokich obrotach. Chciałam dodać coś elokwentnego typu ładne masz buty, ale na szczęście ugryzłam się w język. Zdecydowanie bajki dla dzieci nijak mają się do rzeczywistości. Gdyby to była jedna z moich opowieści to teraz na pewno bym zemdlała (ale nie z wrażenia, z wrażenia to jestem bliska stracenia przytomności nawet teraz), a ty byś mnie ocucił pocałunkiem, czy coś w tym stylu, wiadomo!, i żylibyśmy długo i szczęśliwie. W mojej głowie powtarzałam ten i podobny scenariusz milion razy, więc wiem co mówię.
Z przykrością stwierdzam, że tych tysiące woluminów prawie się od siebie nie różni. Część traktuje o niesamowitych roślinach, inna część o niezwykłych magicznych zwierzętach, a obie te dziedziny interesują mnie w podobnym stopniu - zerowym. Z coraz większym zawodem wymalowanym na twarzy i z pogłębiającą się rezygnacją wodziłem palcami po wierzchach książek, szukając czegoś, co przykuje moją uwagę. Nie mogłem uwierzyć, że w takim ogromie ksiąg do tej pory nie wyszukałem niczego interesującego. Czyżbym zmarnował dwadzieścia minut mojego życia? Gdy zaczynałem rezygnować z moich planów odnalezienia lektury idealnej na dzisiejszy wieczór, poczułem czyś nos rozpłaszczający się z impetem o moje ramię. O ile ja zachwiałem się lekko, współczułem mniejszej dziewczynie, bowiem nadzianie się twarzą na moje wystające kości musiało należeć do przykrzejszych wydarzeń jej życia. Niemniej jednak nieco się zirytowałem faktem, że taka sytuacja miała w ogóle miejsce. Obdarzyłem ją spojrzeniem zgoła nieprzychylnym i lekko pytającym. - Nie wydaje mi się, żebym zajmował cały korytarz - rzuciłem do niej, unosząc lekko brew do góry. Jej twarz wydawała mi się całkiem znajoma, mundurek wskazywał na przynależność do Ravenclawu - wtedy zaczaiłem. To jakaś koleżanka Ulli. - Nic Ci nie jest? - zapytałem, bo w sumie po takim uderzeniu bardzo prawdopodobne było, że z nosa poleci jej krew.
Myślę, że w tym momencie spokojnie mogłaby lecieć mi krew z nosa, a ja bym nawet tego nie zauważyła, będąc zbyt podekscytowana faktem, że mój nos właśnie dotknął twojego ramienia. Coś na zasadzie „nigdy nie umyję tej ręki” z tym, że ja umyje swój nos na pewno. Higiena osobista to podstawa oczywista, jak to mawiała moja mama, kiedy bałam się, że odpływ w wannie kiedyś wciągnie i mnie. - Chyba w porządku – przynajmniej dla odmiany nikt nie rzucił we mnie książką, jak to było ostatnio. – Nie powinnam czytać idąc – podnoszę lekko do góry lekturę, cobyś tam wysoko w chmurach też miał na nią widoki. - Moja wina – moja bardzo wielka wina. – A tobie nic się nie stało? – pytam skoro już tak wymieniamy uprzejmości. Ja na bank będę mieć siniaka na czole czy coś w tym rodzaju. Ale czego nie robi się w imię miłości? Nasze spotkanie na pewno musiało być PRZEZNACZENIEM, bo wczoraj gdy popijałam herbatkę z Ullą, w fusach zauważyłam złamane serduszko – zapowiedź ciebie. Nie mam wcale z tego powodu uśmiechu zdjętego z twarzy. Przyzwyczaiłam się już do moich licznych posiedzeń w bibliotece i tego, że ludzie przychodzą do mnie jedynie po wróżby, swatanie lub złożyć reklamacje na moje przepowiadanie przyszłości (amatorzy).
Znajomość tej twarzy nieco zmieniła moje podejście do dziewczyny i jej wyczynu. Gdy tylko uświadomiłem sobie, że była koleżanką Ulli, moja potrzeba odegrania się na niej zdecydowanie zmalała. W sumie nie wiem, dlaczego tak się stało. Może po prostu odczuwałem jakąś sympatię do młodszych Krukonek? Schyliłem się nieco, znosząc swoją twarz z wysokości i zbliżając ją do blondynki, próbując dostrzec, czy jej nos faktycznie ma się tak dobrze, jak sama mówiła. Nie dostrzegłem jednak ani kropli krwi zbierającej się nad jej wargami, więc dziewczę mnie nie okłamywało byle tylko zachować twarz. - To faktycznie niebezpieczne - przytaknąłem. I pomyśleć, że na jej drodze stanąłem wyłącznie ja, a nie jakiś wredny Ślizgon gotów wymierzyć jej brutalną sprawiedliwość, czy też Irytek, który z pewnością nie dałby jej o sobie zapomnieć. A schody? Sam padłem ich ofiarą wielokrotnie, a nigdy w tym samym momencie nie trzymałem nosa w książce. - Miałaś szczęście - skwitowałem jeszcze, zupełnie nieświadomy faktu, że w jej głowie prawdopodobnie przewijała się ta sama myśl. - Mam nadzieję, że skończy się na siniaku - skwitowałem. Chwyciłem się nawet za ramię - nadal trochę pobolewało, więc moja opcja była bardzo prawdopodobna. Spojrzałem na książkę w jej ręku. - A co to? - zapytałem ciekaw jej wyboru lektury. - Może masz dla odmiany coś ciekawego? Tutaj same rośliny i zwierzęta, a to jednak nie moja bajka - dodałem, skinąwszy w stronę rozległych, wypchanych pod sufit regałów.
Nie wiem, co łączy ciebie z Ullą i może nawet nigdy się nie dowiem – nie rozmawiamy na takie tematy. Ona nic nigdy nie słyszała o moich uczuciach do ciebie. Nie zwierzam się nikomu z takich intymnych rzeczy. Myślę, że jedynie Hurry domyśla się czegoś więcej, ale on z kolei czyta moje bajki, więc trudno by było, aby jego wiedza w tym temacie w ogóle nie istniała. Sympatia do młodszych Krukonek – brzmi troszkę przerażająco, ale nie mi oceniać twoje upodobania. W mojej głowie zawsze będzie istniał wyidealizowany obraz ciebie chyba że nagle poznam przystojniaka z milionami galeonów na koncie, to wtedy na pewno cię rzucę (w mojej głowie już od dawna jesteśmy razem). - No, totalnie żyję na krawędzi – przytakuję jak jakiś osobnik z ilorazem inteligencji żaby. – Ja też – wzdycham, bo przecież życie jest takie ciężkie. – Niespecjalnie mam czas na skrzydło szpitalne. – Tyle książek do przeczytania, tyle par do swatania i tyle wróżb do wypowiedzenia, a tak mało czasu! – Och – mówię, kiedy zwracasz uwagę na moją książkę – czytam o proroczych snach i ogólnym znaczeniu poszczególnych rzeczy, sytuacji czy ludzi w snach. – Bardzo interesująca pozycja. Mogłabym tak z tobą tutaj rozmawiać dniami i nocami, ale zaczęło mi się kręcić w głowie i właśnie macam cię po ramieniu, żeby nie upaść. Mama mówiła, że jestem dobrą aktoreczką to może się nie połapiesz, że wcale właśnie nie umieram, kiedy teraz się tak łapię za czoło. Czytałam kiedyś powieść (w porządku, przyznam się, to był harlekin) i tak młoda babeczka wyrwała sobie przystojnego milionera. Zawsze chciałam tego spróbować w prawdziwym życiu.
Co mnie łączyło z Ullą? Szczerze mówiąc - wszystko i nic. I sam nie wiedziałem, ale jakoś tak miło myślałem o młodszych Krukonkach. Ulla była... Niezwykła, ale nie dała mi poznać, co jeszcze skrywała głęboko w sobie, a i mi brakuje cierpliwości, by do takich jednostek docierać. Misty natomiast, choć jeszcze nie znałem tego imienia, zawsze wydawała mi się kimś z boku Tiverton, podczas gdy patrząc na nią nieco dłużej stwierdzałem, że z taką urodą zasługiwała na znacznie więcej uwagi. Nie żeby to były jakieś moje upodobania czy coś... Słysząc jej słowa parsknąłem śmiechem. - No, totalnie - odparłem, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. - Nikt nie ma czasu na szpitalne łóżka - stwierdziłem jeszcze kiwając głową. Ja sam nie znosiłem chodzić do skrzydła, czy do lekarzy w ogóle. Same niemiłe wspomnienia. Wieczne choroby z młodości sprawiały, że niektórzy zaufani lekarze wręcz pomieszkiwali w moim domu przez kilka dni z rzędu, z kolei od wakacji w Grecji miałem styczność z tyloma magomedykami i specjalistami od uzębienia, że miałem serdecznie dość widoku białego kitla. - Prorocze sny? Interesujesz się takimi sprawami? - zapytałem zaciekawiony, unosząc pytająco brwi i lustrując ją bacznym spojrzeniem. - Jak Ci na imię? - wypaliłem sekundę po tym. Najwyraźniej jednak moje pytanie ugodziło ją dosłownie, bowiem chwilę później dziewczyna oparła się o moje ramię i złapała się za głowę. Chwyciłem instynktownie jej ramiona, bojąc się, że może zaraz upaść i faktycznie zrobić sobie krzywdę. - Może jednak masz jakieś wstrząśnienie mózgu? - zapytałem, starając się zakamuflować żartem faktyczną obawę o stan zdrowia Krukonki. No co, potem będzie, że to ja jej zasadziłem nokaut na korytarzu...
Calum musiał mieć coś z tego jasnowidza. Misty nie miała do czynienia z Irytkiem tylko dlatego, że akurat majstrował po drugiej stronie korytarza, w ukryciu próbując udoskonalić swoją pułapkę, która miała niemile zaskoczyć następnego czarodzieja deszczem spadającym książek z regałów. Obserwował uważnie uroczą parkę, robiąc do samego siebie głupie miny i tylko czekając aż panna Sinclair zacznie udawać omdlenie. Wzbił się wtedy ze świstem w górę i szybko odebrał "półprzytomnej" dziewczynie książkę. Trzymał ją za jeden róg okładki tak, że strony traktujące o czytaniu snów łopotały wesoło. - ONA TYLKO UDAJE! - zawył ze złośliwym śmiechem, unosząc się nad głowami dwójki. Wyciągnął nagle gałązkę jemioły i zaczął wymachiwać nią z prawdziwym upodobaniem, żeby zwrócili na nią uwagę. - Daj jej buzi to od razu odżyje, słodka Misty-Beasty! Wyraźnie bawił się cudownie, zataczając kółka i robiąc jeszcze więcej hałasu. Psucie innym zwykłych spotkań czy rozmów było ulubionym zajęciem Irytka. Oprócz rzucania w ludzi pasztetem. - Hmmmm... - wyrzucił gdzieś jemiołę i zaczął się głośno zastanawiać podczas niedbałego przeglądania książki Misty. - Myślałem, że to ten pamiętnik w którym opisujesz, jak bardzo kochasz Calumika. A to jakieś nuuudy. Zamachnął się, żeby rzucić podręcznikiem prosto w dziewczynę (możesz rzucić kostką, jeśli chcesz, parzysta - unikasz) i uciec, jak najszybciej. Przy okazji zahaczył o jeden regał, zrzucając z niego kilkanaście pozycji.
Pytasz mnie, czy interesuję się takimi sprawami, a ja w tym samym momencie uśmiecham się do ciebie. Lepiej nie mogłeś trafić z pytaniem. - Tak, uwielbiam wszystko, co jest związane z wróżeniem – a zwłaszcza swatać wszystkich naokoło. – Nie słyszałeś jeszcze, że jestem cygańską swatką? – Moja aparycja to tylko taka zmyłka, żeby mnie inni cyganie nie porwali i nie kazali hajtnąć się z jakimś Romuldem po czterdziestce. Niestety nie odpowiadam ci na pytanie, bo przecież zakręciło mi się w głowie (na szczęście. Uważam, że moje imię jest strasznie dziwne i wolałabym nazywać się na przykład Mia – księżniczka Amelia brzmi super). Później jednak żałuję, że nie otworzyłam buzi, by wesoło trajkotać o etymologii imienia Misty. Może zagłuszyłabym wówczas poltergeista (łudzić się zawsze można). Moje policzki przybrały kolor buraka (na pewno tak jest, nie będę siebie nawet oszukiwać) na wzmiankę, że mamy się całować. - NIE PISZĘ ŻADNEGO PAMIĘTNIKA – obruszam się strasznie na Irytka (tak notabene, jak byłam w pierwszej klasie to próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Piekłam mu ciasteczka, a on mnie nimi rzucał. Mi to jednak nie przeszkadzało, bo wtedy sądziłam, że przyjaźń wymaga poświęceń). Nawet nie kłamię, wypowiadając te słowa, no bo w końcu faktycznie, dziennika nie prowadzę, a jedynie robię z ciebie księcia z bajki. Jak nietrudno zgadnąć, gdy Irytek celuje we mnie książką, to trafia idealnie. Na szczęście nie dostaję nią w łeb, a gdzieś w ramię. Nie powiem, żeby nie bolało, ale tak już jest, gdy umiejętność wykonywania rzutów lub uników jest na minusie. Jak byłam mała to non stop spadałam z dziecięcej miotełki. Hurry mówi, że nawet o kilka razy za dużo i dlatego jestem taka dziwna. Ja wolę jednak określenie SPECYFICZNA.
Moje brwi nie zeszły w dół po usłyszeniu jej odpowiedzi, za to kąciki ust powędrowały w górę, próbując je dogonić. Niesamowite, jak często ostatnio wpadałem na osoby zainteresowane wróżeniem czy wróżbiarstwem ogólnie. Zaczynałem myśleć, że zapanowała moda na wróżby i przewidywanie przyszłości, bo kiedy ja zacząłem się tym interesować, nie znalazłem nikogo, z kim mógłbym moje pasje podzielać, a tu proszę. Dwie młodsze Krukonki w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy to całkiem ładny wynik. Kiedy jednak dotarło do mnie, że dziewczyna zajmuje się swataniem, nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się w głos. - Trafiłaś na trudny przypadek - stwierdziłem, prawie ocierając łzy z kącików oczu. To doprawdy zabawne, że wpadła akurat na mnie i mnie postanowiła powierzyć te informacje. - Niestety nie słyszałem, ale również nie szukałem swatek. Tak się składa, że jedną mam nawet w rodzinie - dodałem, rzucając mało subtelnym żartem o własnym ojcu, który końcem czerwca stwierdził, że dobrym pomysłem będzie sprawienie mi narzeczonej. Na szczęście (dla mnie, Arielle nie wyszła na tym najlepiej) pewne fakty wyszły na jaw i Tender nie tylko zniknęła z Hogwartu, ale również z mojego życia, wraz ze zobowiązaniem w postaci zaręczynowego pierścionka. Nie zdążyłem natomiast dowiedzieć się ani tego, jak brzmi jej imię, ani tego, ile liczy sobie za usługi swatki, bowiem na horyzoncie pojawił się Irytek. Gdy nad moją głową pojawiła się jemioła, wywróciłem jedynie oczami. Zawsze wątpiłem w intelekt poltergeista (w jego istnienie, nie jego poziom), ale jeśli myślał, że jakąś lichą gałązką wrzuci mi w ramiona nieznajomą dziewczynę to się grubo mylił. Zaczął coś krzyczeć o pamiętnikach, przez co spojrzałem ukradkiem na zaczerwienioną twarz Krukonki. Książka zbyt szybko poleciała w stronę jej ramienia i moja reakcja była opóźniona. Ręka zastygła mi kilka centymetrów przed jej ramieniem, lecz ów podręcznik już odbił się od posadzki. Schyliłem się szybko, by go podnieść. - Nie przejmuj się - powiedziałem jeszcze nieco pokrzepiającym tonem. Róż jeszcze nie zniknął z jej policzków i z pewnością chciała zapaść się pod ziemię - jak każdy po bliższym spotkaniu z Irytkiem. Zważyłem książkę w rękach, po czym otworzyłem i zacząłem szybko wertować jej zawartość - Jak skończysz ją czytać to mi pożyczysz? - zapytałem jeszcze, uśmiechając się lekko.
Rzeczywiście jesteś trudnym przypadkiem, chociaż przez zupełnie coś innego niż ci się wydaje. Nie potrafiłabym zeswatać cię z kimkolwiek bez bolącego serduszka. Co nie oznacza, żebym tego nie zrobiła. Szczęście innych jest dla mnie priorytetem (tak wiem, zebrało mi się na altruizm). Nie mniej jednak wolałam cię uprzedzić, że jak pijesz przy mnie sok z dyni to najpierw podaj go mi. Jak Merlina kocham raz czy dwa zdarzyło mi się handlować eliksirem miłosnym, ale bardzo tego żałuję. Całe dwa galeony za robociznę (tak wiem, nie cenię się zbyt wysoko) przeznaczyłam na walkę na rzecz wolności czekoladowych żab. Jak coś to uprzedzałam. Nie żebym chciała ci podać eliksir miłosny czy coś w tym stylu – wolę, żebyś się zakochał we mnie prawdziwe. Dobrze, że nie potrafisz czytać w myślach. Pewnie jakbyś poznał moje to po „cześć” byłoby „do zobaczenia nigdy”. Nie mam pojęcia o twojej byłej narzeczonej, bo mało plotek dociera między regały książek, więc nawet nie ciągnę tematu swatki w twojej rodzinie. W mojej głowie to masz po prostu cygańskie korzenie. - Yyy. – Znasz ten moment, w którym chcesz powiedzieć coś inteligentnego, ale w głowie masz pustkę? Pewnie nie, bo jesteś zbyt super na takie rzeczy. Mam jednak nadzieję, że masz dobrą wyobraźnię i potrafisz zwizualizować sobie mój stan skoro nastąpił u mnie awkward mode on. – Jasne – prawie się jąkam, mówiąc to po dłuższej przerwie. – Ojakpóźno! – mówię, patrząc na nadgarstek na którym nie mam nawet zegarka. Mam nadzieję, że nie zarejestrowałeś tej głupoty. – Miałam spotkać się z bratem – wywracam oczami, że niby wcale nie mam na to ochotę i że w ogóle jakieś spotkanie istnieje. – Do zobaczenia – żegnam się z tobą tym żenującym akcentem. Może pójdę do biblioteki i zacznę warzyć eliksir wielosokowy?
Trudno powiedzieć czy Jude był pasjonatem w swoim zawodzie. Oczywiście uchodził za jednego z artystów, którzy są nieograniczeni pod względem sztuki. Potrafił grac na instrumentach, śpiewać, malować, pisać... trudno było powiedzieć czy w którejś z dziedzin był tak naprawdę słaby. Właśnie dlatego został nauczycielem Działalności Artystycznej w szkole i przy okazji załapał się na posadę Opiekuna Gryffindoru. Jego uczniowie musieli przyznać, że lepszego opiekuna nie mogli zdobyć, bo co jak co ale profesor Carroll pozwalał im na wiele rzeczy, chociaż wymagał tylko jednego, żaden nauczyciel nie miał przyłapać Gryfona na robieniu czegoś czego nie powinno się robić. W sensie, rozumiał nastolatków, wiedział że krew buzuje w nich naprawdę mocno i zwyczajnie potrzebują aby się wyszaleć a relacja z uczniami polegała głownie na wzajemnym zaufaniu no i szacunku. Jude doskonale pamiętał czasy swojej nauki i studiów w Red Rock. Pamiętał randki z pewnym chłopakiem nad morzem albo w korytarzu otoczonym przez morskie stworzenia, między innymi fluorescencyjne meduzy. Tutaj, trzeba było się bardziej ukrywać przed spojrzeniami nauczycieli. Hogwart był szkołą, która stawiała raczej na wartości staromodne. Jude szedł korytarzem w stronę wieży, gdzie znajdował się Pokój Wspólny Gryffindoru, aby sprawdzić czy jego podopieczni jeszcze tam jakoś funkcjonują i mają względny porządek. Poza tym miał może tez nadzieję znowu zobaczyć ukochanego Hero, z którym kiedyś łączyło go coś więcej niż zwykła znajomość. To było dziwne uczucie, być zakochanym w kimś kogo nie mogło się tak naprawdę mieć. To znaczy mógł go mieć, gdyby zrezygnował z pracy, wtedy nic nie stałoby na przeszkodzie związkowi Gryfona i nauczyciela. Jednakże teraz musieli się kryć, niczym nastolatki przed wzrokiem rodziców. Wiedział, że łamał prawo ale nie umiał inaczej tak naprawdę... Zamyślił się nieco kiedy nagle spostrzegł w oddali znajomą twarz. @Tom Falk, kojarzył każdego Gryfona, musiał w końcu ich znać wszystkich. - Hej Tom - powiedział i podszedł do niego. - Mam nadzieję, że jeszcze Pokój Wspólny nie wylądował w jakimś innym magicznym wymiarze, którego nie odkryto? - Zażartował posyłając uczniowi też uśmiech. Chciał zwyczajnie zacząć jakoś rozmowę.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
W Tomie nie było ani grama duszy artysty. Malować nie potrafi, ale gdy się nudzi to gryzmoli po swojej kartce, ale nie można nazwać tego rysunkami, śpiewać każdy może, ale nie każdy powinien. Przekonał się o tym już parę lat temu dlatego darował sobie śpiewanie nawet hymnu szkoły, który śpiewali wszyscy uczniowie na rozpoczęciu szkoły. A pisać? Ledwie co potrafi sklecić zdanie na wypracowaniu a co mówić o czymś głębszym. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. dla niego liczyło się coś ważniejszego. Gdyby jego rodzice żyli to by na pewno jego poparli. Tak sądził. Ale co on może wiedzieć o ludziach, których nigdy nie widział na oczy? Mógł się tylko domyślać. wiedział, że ich by zawiódł gdyby dowiedzieli się do jakiego domu trafił. Nie byliby szczęśliwi z tego powodu. Ale w gruncie rzeczy by go kochali bo byłby ich synem, prawda? Szedł w zamyśleniu obserwując regały różnych książek. Pewnie do końca jego edukacji za bardzo mu się to nie przyda i nigdy już po nie nie sięgnie, ale poobserwować można. Na półkach nie było nic interesującego. Zerkał na zegarek z pięcioma wskazówkami niepewny czy może już wrócić do dormitorium. Ostatnio co tam się działo przechodziło ludzkie pojęcie. Wolał unikać takich miejsc i się nie narażać. Może to był również jego pokój i to byli jego koledzy i koleżanki, ale zawsze jakoś mniej się z nimi dogadywał. W drodze usłyszał swoje imię i znajomy głos więc mimowolnie przystanął. Opiekun Gryffindoru był naprawdę w porządku gość. Pozwalał im na wiele i nie oczekiwał żadnej wdzięczności ani nic w tym stylu. A on? Tom uważa, że mało brakuje by ci weszli mu na głowę. Gdyby to on był nauczycielem (co nigdy się nie stanie) i opiekunem jakiegokolwiek domu to nie dałby tym gnojkom tyle wolności. nie dałby im tak sobą pomiatać i czekać jak to wszystko dalej się potoczy, ale to on. Różnił się od tego nauczyciela, ale nadal go szanował. Posłał mu uśmiech kiedy podszedł do niego. - Również mam taką nadzieję, Profesorze- powiedział. Chociaż uczniowie do wszystkiego byli zdolni. - A jeśli wylądował to tym razem nie z mojej winy.- zaśmiał się patrząc na niego. Życie nauczyciela musiało być czasem przesrane. Tak, zrozumiał to patrząc na niego.
Tik Tak. Zerknęła na zegarek. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg, a powieki opadły leniwie wzrok. Znów zeszło jej zbyt dużo czasu na jednej czynności, zostawiając go zbyt mało na następną. Podniosła się z miejsca, zbierając książki i pergaminy, wrzucając je niedbale do torby, a część z nich przytuliła do piersi. Podziękowała młodszej uczennicy z domu węża i ustaliła następne spotkanie, które miało podciągnąć ją w nauce z zaklęć. Jak się okazuje, wielu uczniów miało braki w wiedzy teoretycznej, która przecież była nieodłącznym elementem praktyki! Nessa jako prefekt czuła się w obowiązku pomagać każdemu, nawet przy wolnej od zajęć sobocie. Weekend rudej jednak był równie intensywny, jak reszta tygodnia! Wstała rano, była w pracy, zrobiła część notatek powtarzających z zaklęć na dzisiejsze korepetycje, zdążyła godzinę pograć na skrzypcach i przyszła tutaj, do jednej z pustych sal lekcyjnych nieopodal wieży gryfonów. Posłała jeszcze dziewczynie krótki uśmiech, kiwając głową na pożegnanie i opuszczając stare, zakurzone pomieszczenie. Cholera! Znów nie zdąży zjeść! Westchnęła cicho, a kroki przeobraziły się w trucht, a następnie wolny bieg. Ludzie byli przyzwyczajeni do ślizgonki poruszającej się po szkolnych korytarzach z prędkością światła, kursującej pomiędzy lochami, biblioteką, a salami lekcyjnymi. Patrolowała też korytarze, co planowała zrobić dziś wieczorem, zaraz jak obrobi się z transmutacją i poświęci jeszcze godzinkę na nuty lub obróbkę biżuterii. We wakacje zbyt sobie folgowała, wypadła ze swojego zorganizowanego rytmu i marnowała więcej czasu niż wcześniej, co wcale się jej nie podobało i wpływało negatywnie na jej wyniki w nauce. Skręciła w lewo, zbiegając po schodach, chcąc dostać się na niższe kondygnacje zamku. Zanim wróci do pokoju wspólnego, przyda się przecież jeszcze jedna kawa! Uśmiechnęła się pod nosem, czując, jak warkocz obija się o jej ramię. Nie miała na sobie mundurka, chociaż nadal starała się ubierać przyzwoicie i regulaminowo. Czarna sukienka na długi rękaw z tkwiącym pod szyją golfem wykonana była z miękkiego, cienkiego materiału i zatrzymywała się kawałek przed kolanem, była dopasowana. Nogi zakryte były równie czarnymi zakolanówkami, a na stopach miała wyjątkowo niskie trzewiki, na grubszym, pięciocentymetrowym obcasie, bo najwygodniej było jej w nich biegać po kamiennych posadzkach. Czarna torba podskakiwała na szczupłym ramieniu, obijając się o biodro przy każdym ruchu, a stosy materiałów tkwiły przyklejone do klatki piersiowej, zaciśnięte przez palce, które teraz przypominały klamerki. Chociaż ciałem była tam, gdzie była — to głowa rudzielca znajdowała się w innej części Hogwartu. Starała się zapanować nad dniem, wyliczyć czas, znaleźć ewentualne luki i poprawić coś, co mogła lepiej spożytkować. Wiedziała, że zaczyna robić tak jak w szkole, odcinać się na rzecz książek i obowiązków, które dawała jej odznaka. Nie było w tym jednak nic złego, jeśli sprawiało jej to poniekąd przyjemność. Może była masochistką? Prychnęła pod nosem, rozbawiona, zamykając na chwilę oczy. Wtedy właśnie poczuła blokadę. Uderzyła o coś, o kogoś, cofnęła się pół kroku, łapiąc się poręczy i wypuszczając z dłoni pergaminy i ćwiczenia. Była tak zaskoczona, że przez jej twarz przemknął grymas przypominający minę małego dziecko, które zrobiło coś złego. Znów się zagapiła! Westchnęła głośniej, a na usta wstąpił jej przepraszający uśmiech. - Cholera, przepraszam. Moja wina. Nic Ci się nie stało? Powinnam patrzeć, gdzie idę. -rzuciła pogodnie, przesuwając warkocz na plecy i prostując głowę, aby brązowymi ślepiami przejechać, bo ofierze swojego nieporadności i braku rozwagi. Im wyżej patrzyła, tym sylwetka, a później twarz była bardziej znajoma. I tylko brak różowych włosów sprawił, że przez ułamki sekund nie poznała tak znanej sobie twarzy. Milczała chwilę, wpatrując się w niego z jeszcze większym zaskoczeniem, niż wcześniej. Zupełnie, jakby był nierealny. Zamrugała kilkukrotnie, kręcąc szybko głową i cofając się stopień wyżej, aby kucnąć i zacząć zbierać rozrzucone rzeczy. Cholera. Fire wspominała, że wrócił, jednak nie spodziewała się spotkania w innym miejscu, niż na lekcjach. Ruda jednak uśmiechnęła się pogodnie, zerkając na niego z dołu. - Holden. Dobrze Cię widzieć! Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i poradzisz sobie z zaległościami w szkole. - zaczęła pogodnie, charakterystycznym dla siebie tonem. Jej dłonie szybko wysuwały się i cofały, palce chwytały papier. Zaraz więc wszystko miała, przytulając jak wcześniej. Wstała zgrabnie, wyprostowała się i obdarzyła jego twarz jeszcze krótkim spojrzeniem. No tak, przecież to on miał jej dość.- Materiału jeszcze aż tyle nie przerabialiśmy, więc powinno być dobrze. Zawsze Blaith może Ci pomóc. Uśmiechnęła się więc, kiwając głową z przyzwyczajenia i zrobiła krok w bok, chcąc kontynuować schodzenie po schodach. Wciąż było tak dziwnie, niezręcznie. Ulżyło jej jednak, że przynajmniej jest zdrowy.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dlaczego zwykle mówi się, że świat jest czarny albo biały, podczas gdy powinien być szary. Nigdy tego nie rozumiem, bo wszystkie te barwy są raczej smutne i oklepane. Tak jak i patrzenie przez różowe okulary, by poprawić sobie humor. Żółty jest o wiele radośniejszym kolorem, tak jak i jasna zieleń czy błękit słonecznego nieba. Nawet czekoladowy, choć nieco brudny, kojarzy się miło. Szwendam się po zamku, bo dormitorium wydaje mi się zbyt tłoczne, podczas gdy szkolne błonia mało przyciągające, mimo że to moje ulubione miejsce z całej okolicy. Myślę jednak, że może znajdę jakieś nowe tajne przejście, udowadniając tym samym amatorską teorię, że Hogwart żyje, tworząc coraz to nowsze korytarze i klasy. Jak labirynt bez końca, zmieniający co jakiś czas swój układ, ale na tyle rozważnie, że prawie nikt nie zwróci na to uwagi. Ostatecznie jednak kończę z książką o chrobotkach w ręku, bo liczę na to, że chociaż w ten sposób nadrobię zaległości z opieki nad magicznymi stworzeniami, którą ominąłem, szukając kogoś, kto podałby mi hasło do pokoju wspólnego. Takie marnotrawstwo czasu, chociaż zważywszy na to, że Hal Cromwell został opiekunem naszego domu, pewnie zaciukałby mnie za wybryki już na samym wejściu. Książka mnie wciąga, co wydaje się dość dziwnym spostrzeżeniem, zważywszy na to, że niewiele osób wyobraża sobie mnie czytającego. A mimo to idę korytarzem z nosem w kartkach, przyglądając się obrazkom i opisom magicznych stworzeń. Uderzenie jest niczym budzik wyrywający z pięknego snu. Popłynąłem w krainę chrobotków i innych dziwactw, zupełnie zapominając o otaczającym mnie świecie, a najwyraźniej osoba, która weszła prosto we mnie (albo ja w nią) również utknęła w swoim własnym umyśle. Podręcznik wypada mi z ręki, lądując na podłodze między tymi należącymi do ofiary naszego wspólnego zderzenia. - To ja przepr… – przerywam jednak w pół zdania, gdy do moich uszu dociera znajomy głos, a sekundę później spoglądam na doskonale znaną mi twarz. Przygląda mi się, jakbym był jakimś widmem, albo inną istotą, która ma znajome rysy, ale jednak wydaje się zupełnie obca. Niezbyt mnie to cieszy, ale czego mógłbym się spodziewać? Unoszę brwi ze zdziwienia, słuchając jej paplaniny o tym, jak dobrze mnie widzieć, bo jednak znam Nessę na tyle dobrze, by wiedzieć, że próbuje zamaskować tym swoje zdenerwowanie. Mówi, nie zwracając na mnie uwagi; nie podnosząc wzroku znad książek, choć zazwyczaj zależy jej na kontakcie wzrokowym. Schylam się, by pomóc jej zebrać wszystkie papiery i jednocześnie odzyskać swoją własność. - Fire i korepetycje to raczej słabe połączenie – stwierdzam, a mój głos brzmi trochę niemrawo, choć wcale tego nie zamierzałem. Dostrzegam, że próbuje uciec w bok, więc również się przesuwam, zastawiając jej przejście. – Możemy porozmawiać? Właściwie to nawet nie musisz nic mówić, ale po prostu mnie wysłuchaj. Staram się brzmieć trochę pewniej, chociaż pod koniec znów nieco łamie mi się głos. Mam wrażenie, że za chwilę znów przeżyję to samo, co przed wejściem do naszego dormitorium na oczach Blaithin i plotkarskiej Grubej Damy. Tyle że tym razem Nessa nie będzie nienamacalnym widmem, a sobą. Wizja ta, choć zupełnie do niej nie pasuje, nadal jest żywa w mojej głowie, a ja nie mogę pozbyć się tego obrazu, który ani trochę mi tego nie ułatwia. - Słuchaj, Nessa… To, że zniknąłem, nie oznacza, że nie chcę się z tobą zadawać – zaczynam, wciąż uważając, żeby nie odwróciła się i nie odeszła, chociaż odsuwam się nieco, oddając jej przestrzeń. – To znaczy chciałem zniknąć z twojego życia, tylko powód był trochę inny – plączę się w tym, co mówię, co strasznie mnie irytuje, bo w mojej głowie wszystko to brzmiało o niebo lepiej. I było zdecydowanie prostsze, gdy jej brązowe oczy były jedynie wytworem mojej wyobraźni, a nie istniejącymi, wpatrującymi się we mnie ognikami. – Lubię cię, Ness, okej? Podobasz mi się, tyle tylko, że nie umiałbym być dla ciebie chłopakiem, bo jak mam cię obronić, kiedy nie umiem samego siebie? I myślałem, że będzie ci beze mnie lepiej, ale wcale nie jest lepiej. Nie dla mnie, bo nie umiem bez ciebie funkcjonować. Ostatnie słowa wylatują już ze mnie jak torpeda, zabierając mi ostatki sił. Nie jestem w stanie nawet na nią patrzeć, bo boję się jej reakcji. Obnażam się przed nią, robiąc z siebie ofiarę losu, chociaż naprawdę nie tak to miało wyglądać. Ale jest już za późno, bo wszystko, co powiedziałem, dotarło do jej uszu.
- Myślę, że nie doceniasz Fire. Jest naprawdę inteligentna i jeśli chce, to nadaje się do wytłumaczenia materiału. - odparła jeszcze na jego słowa, wzruszając delikatnie ramionami i wpatrując się w swoje dłonie. Blade, smukłe, o czerwonych paznokciach, pozbawione zbędnej biżuterii, chociaż tak naprawdę bardzo lubiła ją nosić. Papiery jeden za drugim wracały dla właścicielki, która nie mogła zrozumieć, dlaczego wciąż miała uraz, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak nie zrobił nic złego. Każdy był wolny i niezależny, każdy miał swój mózg i podejmował swoje decyzje. Nic sobie nie obiecywali, a jednak w pewien sposób czuła się zdradzona. Tak jak przez Fairwyna. Może po prostu miała pecha do ludzi? Ślizgonka znała jednak siebie, nie potrafiła się gniewać, zawsze dawała drugą szansę. Skoro tak walczyła o Aleksandra Corteza i jego opinię w oczach ludzi, nie mogła odmówić też czystej kartki Holdenowi. Nie byłaby wtedy sprawiedliwa. Wstała, poprawiła się, kiwnęła głową i już miała sobie iść, ciesząc się, że ta niezręczna atmosfera się ulotni. Miała jeszcze tyle nauki na dziś! Możemy porozmawiać? Nie była pewna, czy istnieją słowa lepiej zwiastujące nadchodzące dramaty, czy dziwne wydarzenia, które niezbyt lubiła mieć w swoim poukładanym jak dotąd życiu. Historia z Holdenem sama w sobie zrobiła jej bałagan, a on jeszcze używał najgorszego i najbardziej zwiastującego kłopoty zwrotu w dziejach całej ludzkości! Ruda zatrzymała się jednak, przymykając powieki i wzdychając cicho. Była za miękka jak zwykle. A może była to kwestia pewnej słabości do czarnowłosego chłopaka, do którego wciąż miała sentyment, chociaż wcale nie powinna? Obiecała sobie przecież, że posłucha rad Fire, skupi się na rozwoju i instrumentach, które przeplatały się z księgami. Kiwnęła jednak głową, przekręcając ją w jego stronę i lustrując wzrokiem jego niezbyt pozytywnie wyglądającą buźkę. Uśmiechnęła się, cofając pół kroku i stając w miejscu, w którym była wcześniej. Plus taki, że było jej wygodniej na niego patrzeć, bo stała dwa schodki wyżej, co nieco dodawało jej wzrostu. - Tak, oczywiście, że możemy. Coś się stało, różowiutki? Mogę Ci jakoś pomóc? Zapytała z ciekawością w głosie, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nadejdzie ten moment, w którym będzie się tłumaczył. Zawsze tak się działo. Zacisnęła palce na trzymanych przez siebie przedmiotach, zawieszając na nim spojrzenie brązowych oczu. Nie przerywała mu, kiwając jedynie głową na kolejne wypowiadane słowa tak, aby wiedział, że go słuchała. - Oh? Więc jednak chciałeś czy nie chciałeś, bo widzę, masz wewnętrzny konflikt interesów?- słowa wyrwały się jej spomiędzy warg szybciej, niż by chciała. Może aż nazbyt złośliwie? Nawet jednak Lancelotowi włączał się system obronny, a ona doskonale wiedziała, jak go wykorzystywać. Nie mówiła jednak nic więcej, dziwiąc się coraz bardziej na chaotyczną wypowiedź, która rozbrzmiewała echem po korytarzu i w jej głowie. Nie była dobra w takich sytuacjach, nigdy nie wiedziała, co powinna zrobić czy powiedzieć. Zaśmiała się cicho jakby z niedowierzaniem, kręcąc przy tym głową, odwracając głowę na bok. Puściła trzymaną wcześniej torbę, odgarniając kosmyk rudych włosów za ucho, poprawiając tkwiącego na ramieniu warkocza. Wpatrywała się chwilę w kamienne stopnie, w czubki swoich butów, jakby zastanawiając się, tkwiąc w milczeniu. W końcu jednak podniosła na niego wzrok, zatrzymując go na twarzy chłopaka, która skierowała była w inną stronę. Wyciągnęła dłoń, którą wcześniej odganiała włosy i złapała za jego podbródek, zmuszając go, aby na nią spojrzał. Nie wyglądała na złą, na zadowoloną, na rozczarowaną. Wyglądała tak jak zwykle. - Holden. Ja też Cię lubię, jesteśmy kumplami. Przecież to normalne, że przyzwyczajasz się do spędzanego z przyjaciółmi czasu, jednak zapewniam Cię, że potrafisz beze mnie funkcjonować. Jesteś przecież towarzyski, masz dużo bliskich Ci osób. -zaczęła w końcu nieco ciszej, jakby roznoszący się wcześniej pogłos ją wystraszył. Cofnęła nieco dłoń, unosząc ją do góry i mierzwiąc go po włosach, jak robiła wcześniej. Oparła ją następnie na swoim biodrze, przenosząc spojrzenie na towarzyszącą schodom poręcz. - Ja nie potrzebuję obrony, jestem Lancelotem. Radzę sobie sama skarbie, to ja bronię innych. I gdybym kiedykolwiek kogoś potrzebowała, to z pewnością byłby to mężczyzna, a nie chłopak. Tylko nie rozumiem, czemu się nad tym zastanawiasz? Nie ma czym się przejmować, to głupoty. Nie musisz być dla mnie nikim takim, jestem Twoim kumplem, bezpłciowym. I wiesz co? Ładnie Ci w czarnych włosach, podkreślają Ci oczy. Nie przejmuj się już tak, nie gniewam się. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? Ah, nie decyduj więcej za mnie, czy jest mi lepiej czy gorzej z kimś lub bez kogoś. Sama umiem to zrobić. Dokończyła po chwili milczenia, przy ostatnich słowach znów podnosząc na niego wzrok. Przecież nigdy nie odmówiłaby mu pomocy, nawet jeśli miałyby to być korepetycje — znajdzie czas i mu pomoże. Nie wiedziała, czy takiej odpowiedzi od niej oczekiwał, ale starała się być jak najdokładniejsza i jak najbardziej szczera, żeby nie musiał się aż tak nią przejmować. Nawet nie zauważyła, kiedy paznokcie zaczęły jej stukać w trzymany podręcznik, przebijając się nieco przez panujące między nimi milczenie. Miała jednak łagodny wyraz twarzy, a na wargach rysował się subtelny, ciepły uśmiech. Nie lubiła mieć niedokończonych spraw.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Wzruszam ramionami, mając w głowie obraz Fire, która wścieka się, że w ogóle musiałaby zajmować sobie czas po lekcjach, żeby mi w czymkolwiek pomóc. Nie byłaby zbyt chętna, zważywszy na to, że moje osiągnięcia w nauce (oprócz eliksirów i magicznych stworzeń) są raczej liche i nie skończyłoby się na jednej sesji korepetytorskiej. - Nie przeczę, że Blaithin jest inteligentna, tylko stwierdzam, że nie chciałoby się jej ze mną siedzieć, skoro moje zaklęcia są zagrożeniem dla życia – prostuję tę informację, akcentując chęci Dearówny do pomocy komukolwiek w nauce. Jeszcze żeby miała ze mnie jakikolwiek pożytek, ale jedyne, co ostatnio sprowadzam na wszystkich wokół, to kłopoty. Nie powinienem tak bardzo użalać się nad sobą, ale jednak pech nie opuszcza mnie już od długich tygodni. Możemy porozmawiać? W mojej głowie ten zwrot w ogóle nie padał. Układając sobie rozmowę z Nessą, od razu wypowiadałem słowa, które miałyby wówczas paść. Bez zająknięcia, zastanowienia czy krzty stresu. A jednak, nerwy zjadają mnie na tyle, że to, co wylatuje z moich ust, jest zupełną improwizacją. Nie zamierzałem wylatywać od razu z wyznaniami, chcąc się najpierw postarać o to, by w ogóle przestała traktować mnie z pobłażaniem. Wszystko wymyka mi się spod kontroli, a ja nie potrafię chwycić liny, nim całkiem opadnę na dno, uderzając w nie z hukiem i tracąc z oczu wszystko, na czym mi zależało. Kręcę głową w odpowiedzi na pytanie, czy może mi jakoś pomóc. Nie wiem. Jedyne, co mogłaby w tej sytuacji zrobić, to mi wybaczyć, ale do tego zapewne długa droga. O ile w ogóle możliwa, bo nie wiem, czy pozostały mi jeszcze w jej oczach jakiekolwiek szanse. Zachowuję się tak okropnie przewidywalnie, że jeszcze bardziej mnie to upokarza. Wydaje mi się, że Nessa sama jest w stanie przewidzieć każde moje słowo. I zaczynam żałować, że w ogóle zajmuję jej czas, ale jednak bez tego nic więcej nie zdziałam. Nie wiem, dlaczego tak bardzo mi na niej zależy, ani w jaki sposób to wszystko działa. Po prostu nie wyobrażam już sobie swojego życia bez rozmów z nią, patrzenia na to, jak się uśmiecha… - To trudne, sam tego nie rozumiem. Po prostu stało się i już, nie zmienię przeszłości. Nie mam zmieniacza czasu – mówię, podnosząc nieco głos, bo wspomnienie o konflikcie interesów trochę wytrąca mnie z równowagi. Brzmi to naprawdę beznadziejnie, ale sam już nie wiem, czego do końca chciałem. Nie zostawiałbym Nessy, gdybym nie widział w tym żadnego sensu, ale moja obecność w stanie w jakim znajdowałem się wtedy bez eliksiru euforii była dla niej po prostu niebezpieczna. Tyle że ona tego nie zrozumie, bo pragnie pomagać każdemu niezależnie od konsekwencji. Patrzę gdzieś na boki, albo w przestrzeń, ignorując jej spojrzenie, ale Lanceley sięga w końcu ręką i chwyta mnie za brodę, zmuszając do tego, bym skrzyżował z nią wzrok. Niespecjalnie pasuje mi ta sytuacja, bo patrząc na jej twarz, czuję, jak żołądek skręca mi się w wielki supeł. Po tak długiej nieobecności Nessa podoba mi się jeszcze bardziej, a ja nie mogę sobie pozwolić na to, żeby zbliżyć się do niej bardziej. Dostrzegam jednak, że się zmieniła: ma delikatniejszy makijaż, mniej biżuterii i bardziej stonowany strój. Tak, jakby w jej życiu zaszło coś nowego, a ja nie mam o niczym pojęcia, bo opuściłem ją, kiedy – być może – mnie potrzebowała. Ucieczka coraz bardziej wydaje mi się tylko egoistyczną pobudką, dzięki której pragnąłem uniknąć ośmieszenia. - Tak, kumplami – burczę pod nosem, zastanawiając się, czy nie mówi tego aby złośliwie. Co z tego, że jestem towarzyski, kiedy wszyscy wokół to zwykli znajomi? Nessa naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze złożoności całej tej sytuacji? – Skąd możesz wiedzieć, czy jestem w stanie? – pytam jeszcze i czuję się, jakbym oberwał obuchem prosto w łeb, bo sam sobie powinienem zadać to samo, nim w ogóle postanowiłem nie wracać do szkoły. Skąd mogę wiedzieć, że Nessie będzie lepiej beze mnie? - Gdybym chciał mieć bezpłciowego kumpla, zaprzyjaźniłbym się z dżdżownicą – warczę po tym, jak obrywam kolejnym obuchem, urażony jej słowami. Jeśli mamy się tak sprzeczać, może w ogóle nie powinniśmy rozmawiać? Z drugiej strony lepsze to, niż gdyby w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Boli mnie jednak to, że traktuje mnie jak zbuntowanego dzieciaka, którym zresztą chyba jestem, ale nie musi mnie w tym jednak uświadamiać. Nie teraz. Ignoruję jej uwagę o moich włosach. Nawet nie chciałem zmieniać ich koloru. Rodzice zmusili mnie, twierdząc, że nie wypada iść na pogrzeb jak pajac z cyrku, a ja dla świętego spokoju na to przystałem i tak już zostawiłem. Z czystego lenistwa. A może dla jakiejś większej idei na znak, że się zmieniam? Tyle tylko, że nie można tego nazwać rewolucją. Raczej powolnymi krokami, które będą miały miejsce na przestrzeni milionów lat. Jednak miałem rację, gdy dotarły do mnie myśli, że nie powinienem za nią decydować. Teraz jednak nie wiem już, co powinienem więcej zrobić. Albo powiedzieć. Wpatruję się więc w nią, nadal czując jej dłoń w swoich włosach, choć już dawno ją zabrała. Nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiła, ale uczucie jest tak samo przyjemne jak zawsze. A mi coraz bardziej żal, że tak łatwo mogłem to zepsuć. - Przepraszam – mówię w końcu, sam niezbyt pewny, czy dotyczy to całości, czy też moich kolejnych słów. – Nie będę ci już przeszkadzał. Cofam się jednak tylko o krok, dając jej wybór, czy chce coś więcej przekazać, czy też po prostu wyminąć mnie i odejść.
Faktycznie, ciężko byłoby skłonić Fire do spędzania czasu po zajęciach na korepetycjach, miała w końcu tyle swoich spraw. Biada byłaby też dziecku, które nie przypadło jej do gustu lub było zwyczajnie głupie, bo by je chyba doprowadziła do płaczu swoimi metodami motywacji. Nessa uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem. Ah Blaith i ten jej sposób bycia, którego ruda nie zmieniłaby za nic na świecie, bo chociaż sama gryfonka się do tego nie przyznawała, to dla najbliższych była naprawdę opiekuńczą i wyrozumiałą osobą. Spojrzenie brązowych oczu powędrowało w stronę twarzy Holdena, który jak zwykle przedstawiał siebie w złym świetle, aby tylko uznać go za idiotę. A on po prostu był leniwy i miał zaległości, każdy potrzebował ćwiczeń i wprawy. Był czarodziejem, magia w pewien sposób została przez jego personę okiełznana, tylko że tego nie szlifował. Nie skomentowała więc tego, wzruszając delikatnie ramionami tak jak on wcześniej. Gdy słyszała od ojca, że "muszą" albo "czy mogą porozmawiać" to znaczy, że coś nie wyszło jej tak, jak powinno. Źle wypadła na koncercie, miała za słabe stopnie albo nie była na coś przygotowana. Drugą z opcji było to, że mieli do przekazania jej informacje, z którymi niezbyt się zgadzała, a jednak musiała je zaakceptować. Którą ścieżką podążają słowa wypowiedziane przez czarnowłosego chłopaka? Ruda była prostym człowiekiem, nie potrzeba było wiele filozofii, aby się z nią dogadać. Może to ona coś zepsuła i zwyczajnie nie zauważyła, dlatego nie chciał się już z nią zadawać? Nawet jeśli twierdził, że chciał i cała ta jego ucieczka była bezmyślnym kaprysem, który tylko narobił mu problemów z materiałem w szkole. Przekręciła głowę w bok, posyłając mu pytające spojrzenie. Przestała też stukać paznokciami w książki, chociaż naprawdę ciężko było jej pozostać bez ruchu, ponieważ główną część jej diety stanowiła kofeina, będąca swoistym paliwem ślizgonki. Zgryzła dolną wargę, nie chcąc uśmiechnąć się w sposób, który mógłby odebrać za złośliwy lub paskudny. Podniesiony głos rozniósł się echem po korytarzu, próbując sięgnąć wysokich, kamiennych sufitów. Nie odwracała jednak wzroku speszona, nie pozwalała sobie na żadne zawahanie w swoich gestach czy słowach. - Trudne? Nic nie jest trudne, ludzie po prostu sami sobie komplikują. Tak, nie zmienisz. Jesteś dorosły, musisz ponieść konsekwencje swoich działań, niezależnie czy chodzi o naszą znajomość, czy Twoje zaległości. -znów powiedziała szybciej i więcej, niż w rzeczywistości chciała. W jakiś sposób jej głos jednak nie zmienił się, pozostając łagodnym brzmieniem, przyciszonym. Nie chciała, nie miała ochoty się kłócić. A może po prostu nie miała siły? Pokręciła szybko głową, głośniej łapiąc oddech, przenosząc wzrok gdzieś na bok.- Może faktycznie to jednak trudne. Dodała ciszej, nie chcąc wywoływać wilka z lasu. Nie miała pojęcia, jak wyglądało jego życie emocjonalne i czy nadal pił euforię, chociaż obecnie nic na to nie wskazywało. Wtedy jednak też nie widziała niczego podejrzanego. Nie był zachwycony, jak przerwała ucieczkę jego spojrzenia, zmuszając go do konfrontacji. Miała w zwyczaju utrzymywanie kontaktu wzrokowego, a gdy podczas rozmowy, którą sam zainicjował- tego unikał, to miała jakieś dziwne wrażenie, że nie mówi jej wszystkiego. Dlaczego burknął na wzmiankę o kumplach? Na chwilę zmarszczyła czoło i nos, zastanawiając się, czego on właściwie od niej oczekiwał. Że rzuci mu się na szyję i wszystko będzie w porządku? Że pozwoli mu bezkarnie naruszać swoją przestrzeń osobistą, chociaż to ona miała takie rzeczy w zwyczaju? Westchnęła cicho, gdy cofnęła dłoń. Byli tylko ludźmi, popełniali błędy i wybierali drogi, których wcale nie brali pod uwagę, bo przeznaczenie albo czerwone nitki pchały ich tak, a nie inaczej. Przetarła dłonią oczy, ciesząc się w duchu, że ma trudne do rozmazania, magiczne kosmetyki. Nie chciała jak panda wyglądać. - Bo jakby nie patrzeć, zaczęliśmy się przyjaźnić dość późno i jakoś sobie beze mnie radziłeś, Holden. Ty wiedziałeś, że mi będzie lepiej, jak urwiesz ze mną kontakt, to ja też wiem. Więc może nie zauważyłeś, że z tą dżdżownicą się utożsamiam? - mówiła szybko, wciąż cicho i względnie spokojnie, chociaż widać było, że cały przebieg tej rozmowy i używane w niej słowa niezbyt dziewczynie odpowiadały. Przeczesała dłonią włosy, chociaż zapleciony warkocz trzymał się świetnie i wcale nie wymagał poprawiania. Karmelowe spojrzenie odszukało jasnych oczu gryfona. Wpatrywała się w nie w milczeniu, myśląc, że może tak naprawdę już nie umieją ze sobą rozmawiać? Przepraszam. Za co znów? Już to zrobił. Przymknęła oczy, kręcąc przecząco głową. Nie musiał, nic jej nie obiecywał i nic go nie zobowiązywało do absolutnie niczego. Poprawiła torbę na ramieniu, wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą. Co więcej, miała zrobić? Co miała mu powiedzieć? Tak naprawdę już dawno mu wybaczyła, dała nową kartkę i traktowała jak bliskiego kumpla, bo jednak pozostawiona na jej pancerzu rysa przyjaźń uniemożliwiała. Zrobiła krok do przodu, a potem drugi. Niby chciała go minąć, jednak zatrzymała się na tym samym stopniu, stając obok Holdena. Nie odchyliła jednak głowy, nie spojrzała na niego, tępo wpatrując się w schody. - Gdybyś jednak miał ochotę mi przeszkadzać, to wiesz gdzie mnie szukać. Zawsze Ci pomogę. - mruknęła cicho, następnie delikatnie trącając go łokciem, zaczepnie. Przycisnęła mocniej do piersi materiały z korepetycji oraz podręczniki, czując znów lekkie zawroty głowy, które minęły jednak tak szybko, jak się pojawiły, a ona wolno zaczęła schodzić. Przecież nie będzie mu się narzucała. Nie będzie przeszkadzała, nawet jeśli pół szkoły uważa ją za nachalną.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Mówiąc o konsekwencjach, Nessa zaczyna brzmieć jak moja mama. Isobel powitała mnie kazaniem w podobnym stylu, gdy tylko dotarły do niej informacje o moich wybrykach z Zonkiem i eliksirem euforii na czele. I chociaż nic nie stoi na przeszkodzie, żebym wrócił do domu, jest mi po prostu wstyd i dlatego się tam nie pokazuję. Tak samo źle czułem się z myślą o tym, że Lanceley widziała mnie w najgorszym stanie. Właściwie to… Nadal mi z tym dziwnie, ale coraz mniej mnie to dobija. Rudowłosa swoje już w życiu zapewne widziała, więc jeden dupek więcej nie obróci jej świata o sto osiemdziesiąt stopni, co nie? Kiedyś śniło mi się, że jestem w ogromnej bibliotece, takiej z regałami aż do sufitu, który ciągnął się w nieskończoność. Zastawione były mnóstwem książek, z których żadna nie miała tytułu, a jedynie – jak mi się wydawało ze względu na nazwiska – autorów. Jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał mi, że to nie są zwykłe podręczniki, czy jakieś bajki, a życie każdego człowieka, jaki się kiedykolwiek urodził. Niektóre miały jedną linijkę tekstu, inne tysiące stron. Głos okazał się być czymś w rodzaju dementora, chociaż wcale nie przerażającego, a budzącego niejaki respekt. Teraz już wiem, że mogło to być moje wyobrażenie Śmierci z Baśni o trzech braciach Barda Beedle’a. I proponował mi spojrzenie w moją własną księgę w zamian za duszę. Zielonego pojęcia nie mam, czego się wtedy naćpałem, ani co czytałem przed snem, ale cholernie żałuję, że odmówiłem, bo przynajmniej może bym wiedział, co zrobić, żeby Nessa nie traktowała mnie z góry. Wina leży wyłącznie po mojej stronie, ale naprawdę nie widzę innego rozwiązania, niż próbować do skutku, żeby na powrót ją do siebie przekonać. Okej, może przesadzam. Nie chciałbym, żeby zadawała się ze mną siłą – to byłby cios poniżej pasa nie tylko dla niej, ale i dla mnie. Chcę, żeby naprawdę mnie lubiła. I chcę w końcu na to zasłużyć. - Jak miałem sobie nie radzić, skoro wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe? – mówię, ale zdanie to brzmi strasznie pogmatwanie. Sam do końca nie wiem, co mam na myśli, ale i tak paplam. Bo jakżebym mógł inaczej? – Nie wiedziałem, co tracę – dodaję jeszcze ciszej. Utrzymanie kontaktu wzrokowego z Nessą jest trudne nie dlatego, że kłamię, a dlatego, że wszystko, co jej mówię, jest dość zawstydzającą prawdą. Nie jestem najlepszy w wyznawaniu uczuć, ale muszę się przemóc, bo przecież Lanceley sama się niczego nie domyśli. Chociaż mam wrażenie, że nie do końca do niej dociera nawet to, co walę prosto z mostu i czuję się przez to bezsilny. - Nie sądziłem, że wybierzesz na duchowego przewodnika robaka. Wspomniałbym o czymś innym, na przykład rudym – stwierdzam, ledwie powstrzymując się od facepalma. Nessa naprawdę coraz bardziej mnie zadziwia. Coś się w niej zmieniło, tak jak i we mnie i zastanawiam się, czy poszło to w takie strony, żebyśmy nadal mogli współgrać. Bo przecież życie to nie baśń, gdzie jedna osoba tak po prostu dostosuje się do drugiej, żeby „żyli długo i szczęśliwie”. Liczy się wyłącznie umiejętność pójścia na kompromis. I może o to tu chodzi? Powinienem dać Nessie na tyle przestrzeni, żeby sama chciała ją zawężać? Nie, to się nigdy nie uda, bo jeśli sam będę na nią czekał, nie dojdziemy do niczego. Dziewczyna chyba przystaje na opcję pójścia sobie stąd, co przyjmuję trochę zasmucony, bo nawet jeśli rozmowa nie do końca się klei, to jednak w jakiś sposób funkcjonuje. Dziwię się więc, kiedy zatrzymuje się obok mnie i szturcha mnie łokciem, wspominając o tym, że i tak mogę jej przeszkadzać. Mówi to szczerze, czy tylko czuje się w obowiązku, by mi to przekazać? Nie chcę się jej bez sensu narzucać, jeśli naprawdę nie mam już żadnych szans. I mimo wszelkich chęci na to, by ją zatrzymać, pozwalam jej schodzić dalej. Przynajmniej do momentu, kiedy w mojej głowie rodzi się pytanie, na które muszę znać odpowiedź. - Dlaczego? Dlaczego pozwalałaś mi na to wszystko, skoro jesteśmy tylko kumplami?
Poczucie wstydu było potrzebne, jednak czy faktycznie słusznie i dobrze było aż tak mu ulegać? Skoro sam podejmował takie, a nie inne decyzje, to powinien ponosić ich konsekwencje z pokorą i zrozumieniem, nie wstydem. Nie wiedziała jednak wszystkiego, nie siedziała mu w głowie i nie znała sytuacji, a nawet jeśli — nie wtrąciłaby się, bo sam nawarzył sobie piwa, które musiał upić. Czy widziała go w najgorszym stanie? Być może. Widziała też jednak szczęśliwego, pełnego optymizmu chłopaka, którego szczęście zależało od głupiego eliksiru i udało mu się omamić nawet ją, chociaż uważała się za bystrą. I zawsze starała się go zrozumieć, wybaczyć, nawet jeśli zapomnienie nie będzie takie proste. Wbrew wszystkiemu, co sobą reprezentowała, nie była osobą aż tak silną i niezależną, nawet ona miała swoje gorsze momenty i rysy, które odzywały się dość często. Dlatego właśnie nigdy nie lubiła się angażować emocjonalnie i cały czas krążyło jej w głowie odczucie, że wyjście ze swojej skorupki kujona było błędem, chociaż bardzo wiele ją nauczyło. Musiała jednak za to zapłacić, jak za wszystko, bo naprawdę wierzyła w zasadę równej wymiany. Coś za coś. Nie traktowała go z góry, po prostu była ostrożna. Znał ją jednak na tyle, aby zauważyć dystans w łagodnym spojrzeniu i wyrozumiałym uśmiechu, którym go obdarzała. Nigdy nie odwróciłaby się od niego plecami, podałaby mu rękę, gdyby upadł. Dlaczego jednak oczekuje czegoś więcej? Wydała z siebie ciche "hmm" na jego stwierdzenie, przekręcając głowę w bok i lustrując jego twarz brązowymi ślepiami, okalanymi wachlarzem czarnych rzęs. - Przecież nic nie straciłeś takiego. - odparła w końcu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Czy nie powiedziała mu przed chwilą, że go nie zostawi? Ktoś musiał pilnować jego edukacji. Im dalej ta konwersacja szła, tym mniej się jej podobała. Miała wrażenie, że wrócili do momentu z siódmej czy szóstej klasy, gdzie cała ich relacja polegała na wzajemnych złośliwościach i dogryzaniu, braku umiejętności komunikacji. Rozumiała, że był zły — sama popełniła błędy, zapewne przełamała się o raz za dużo i przez to zaczął ją widzieć w sposób taki, jakim widział. Wcale nie była tak dobrym i idealnym człowiekiem, aby nie można było bez niego funkcjonować. Przez myśl jej nawet przeszło, że przez uzależnienie miał w sercu wyobrażenie Nessy, która nigdy nie istniała. Równie dobrze mogła się jednak mylić, nie miała żadnego doświadczenia w tego typu sytuacjach czy jakiejkolwiek pewności. W głowie też mu nie siedziała, aby znać najmniejszą nawet myśl. Prychnęła cicho na jego słowa, odwracając wzrok. - No widzisz? Czasem trzeba uważać na słowa, niektórzy mogą je zbyt dosłownie odbierać. Wybacz, że nie jestem zbyt bystrym i lotnym kompanem do rozmowy.. - rzuciła może odrobinę złośliwiej, niż chciała. Nie mogła jednak nic poradzić na wewnętrzny system obronny, który załączał się jej w takich sytuacjach, gdzie czuła się zagubiona. Przymknęła na chwilę oczy, karcąc się w myślach. Naprawdę nie chciała się z nim kłócić, to dlaczego tak wychodziło, jakby miała? - Holden.. Lepiej będzie, jak już pójdę. Poradzisz sobie ze wszystkim, zobaczysz. Mając za kumpla dżdżownicę czy nie mając. Dodała jeszcze cicho, posyłając mu krótkie, może odrobinę przepraszające spojrzenie i ruszając w dół, czując jakąś wewnętrzną złość na swoją bezmyślność. Dlaczego zachowywała się tak głupio, skoro nic się nie stało? Faktycznie, nie miała na początku nowego roku tyle czasu co wcześniej, chciała wypaść z jak najlepszej strony, a do tego doszły obowiązki prefekta. Dłonie rozluźniły uścisk na trzymanych książkach, utrzymując je teraz z trudem i powstrzymując od rozlecenia się na kamienną posadzkę jedynie oparciem o brzuch. I nawet w jakiś sposób irytowało ją ocieranie się skóry z torby, którą miała na ramieniu o materiał czarne, dopasowanej sukienki. Schodek za schodkiem, a ona bezmyślnie wpatrywała się w czubek własnych butów. Tak będzie lepiej. Powinien dobrze zacząć rok, skupić się na zaległościach i znajomych, a nie na niej. Dlaczego. Zadał pytanie, którego najbardziej bała się usłyszeć. I nie dlatego, że było nie na miejscu — po prostu nie potrafiła na nie odpowiedź. Zatrzymała się, stając w miejscu i rozchylając delikatnie wargi w akcie zaskoczenia. Dlaczego akurat teraz? Skąd to wyczucie chwili? Ślizgonka była niczym adwokat diabła, miała odpowiedź absolutnie na wszystko, a teraz jednak w jej głowie nie rozbrzmiewało nic poza echem jego słów. Niczym dzwony. Bo była egoistką? Bo była gorszym człowiekiem, niż wszyscy myśleli? A może przez ciekawość? A może przez samego gryfona, który w jakiś sposób próbował uszkodzić mur, którym się odgrodziła? Gdyby wiedziała, że może skrzywdzić przez swoją uległość. Przymknęła oczy, pozwalając, by zatańczyły przed nimi wspomnienia, obrazy sprzed kilku miesięcy. Kurwa, Nessa. Opanuj się. Nie miała pojęcia, czy milczała minutę, czy może dwie, kiedy w końcu odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na niego z dołu, przez ramię. I znów w ten sam łagodny, odrobinę przepraszający sposób. Zupełnie tak, jakby częściowo czuła się winna za to, co sobie zrobił. - Nie jestem pewna, czy istnieje na to dobra odpowiedź Holden, ani też nie wiem, czy istnieje zła. -zaczęła w końcu dość cicho, jednak przez miejsce, w którym się znajdowali, mógł usłyszeć. Nie powie mu przecież, że tak po prostu się stało. Tak wyszło. Nie mogła zrzucić też tego na zawiłość losu, bo na boga, obydwoje byli dorosłymi i samoświadomymi ludźmi, a przynajmniej ona się starała taka być. - Wolałbyś, żebym Ci nie pozwoliła, prawda?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Wyprowadzam Nessę z równowagi, co bardzo łatwo dostrzegam w jej podniesionym głosie i ironicznym tonie. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem mówiła do mnie w taki sposób. Ja sam dawno też nie traktowałem jej z sarkastycznym podejściem. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą normalnie tylko po to, by w końcu powrócić do pierwotnej wersji. A może to właśnie ona jest nam przeznaczona, a związek z nią, którego tak bardzo pragnę, nie miałby racji bytu? Ścieralibyśmy się na każdym kroku, ostatecznie kończąc jeszcze bardziej zranieni. Może dobrze się dzieje, że jednak schrzaniłem to teraz, a nie na przykład za rok? Tylko skąd mogę o tym wiedzieć? Poza tym rozum to jedno, a uczucia co innego i nie potrafię nad nimi zapanować. Cholera jasna, czemu to jest aż tak skomplikowane? Aż czuję silną potrzebę rozwalenia czegoś w pobliżu, choć przyniosłoby to ulgę zaledwie na krótką chwilę. Równie dobrze mogłoby być inaczej, gdybym chociaż do niej napisał. List, albo dwa. Może dziesięć. Wiedziałaby, że nawet jeśli zniknąłem, to nadal gdzieś tam egzystuję. A w tym wypadku? Mogłem wpaść pod pociąg albo utopić się w jeziorze i nikt by się o tym nie dowiedział, bo zwiałem. Powinni rozdawać nagrody za egzystencję godną największego pożałowania. - Serio, Ness? Teraz uważasz, że nie da się z tobą rozmawiać? – prycham, co nie jest dobrym krokiem, bo sprawia, że znów cofam się o dwa kroki w poprawie naszych stosunków. – Mogłaś mi to powiedzieć pół roku temu, ale wtedy też bym w to raczej nie uwierzył. Sam mam ochotę stąd uciec, zanim chlapnę o jedno słowo za dużo. Chociaż nie, na to już za późno. Bo z moich ust zdążyło już wypłynąć mnóstwo stwierdzeń, które albo powinienem zostawić na później, albo w ogóle się nimi nie dzielić ze światem. A już na pewno nie z Nessą. Dziewczyna milczy, więc milczę i ja. Znów mam mętlik w głowie, który z każdą upływającą sekundą coraz bardziej się powiększa. Sam już nie wiem, czy cały ten czas spędzony ze Ślizgonką nie był tylko urojeniem spowodowanym głodem od Euforii, a ja walczę o coś, co nigdy nie istniało. Lanceley działa na mnie o wiele lepiej niż eliksir, tylko że skoro ten cytrynowy trunek wywoływał złudne poczucie szczęścia, to czy i w tym wypadku nie mogło tak być? Może tylko mi się zdawało, że ona może mnie lubić tak, jak ja ją. Nie takiej odpowiedzi od niej oczekuję, ale innej nie dostanę, więc musi mi ona wystarczyć, mimo że ani trochę nie zaspokaja mojej cierpliwości. Kolejne jej słowa bodą mnie jednak na tyle, że nie mogę już stać w miejscu. Nogi same mnie niosą po schodach, sprawiając, że wymijam dziewczynę. Zatrzymuję się tuż przed nią, kilka stopni niżej, bym mógł spojrzeć prosto w jej oczy. Kolejny impulsywny krok z mojej strony, bo ciężko mi na nią patrzeć, kiedy widzę tam tylko zawód moją osobą i próbę ukrycia tego, jak naprawdę się czuje. - Chciałbym, żebyś mi pozwoliła, nawet znając skutki tego wszystkiego. Ale nie jesteśmy feniksem, żeby wracać do popiołów i znów kłócić się o każdą pierdołę – mówię, opierając się ręką o barierkę, po części dlatego, że nie chcę, żeby mi teraz uciekła, skoro już kontynuujemy tę rozmowę, a z drugiej strony po to, żebym się nie wywrócił z samego wrażenia, że jednak jej to wszystko mówię. Ale zawsze zależało jej na szczerości, więc czemu mielibyśmy od niej teraz uciekać? Okłamywałem ją tyle razy, ale często nie byłem tego nawet świadomy, bo starałem się zataić prawdę również przed samym sobą. – Nessa, ja nie pozwolę na to, żebyśmy znowu robili sobie na złość. Nie jesteśmy już dziećmi. To przestań, kurwa, zachowywać się jak dziecko. Takiej dawki poniżenia nie przeżyłem już dawno, a dochodzi do tego jeszcze nuta plotek dla portretów, które zaczęły nam się przysłuchiwać. I jestem tego pewien, bo głośne rozmowy ucichły, gdy zaczęliśmy się sprzeczać z Nessą, a nie wydaje mi się, żeby te ciekawskie malowidła pouciekały ze swoich ram. Nie cierpię tych wszystkich bohomazów, ale w tej chwili liczy się tylko Lanceley. Sufit mógłby legnąć w gruzach na mój pusty łeb, a nie dostrzegłbym niczego innego. - Chciałaś iść – dodaję w końcu, nie wiedząc, co więcej mógłbym jej jeszcze przekazać i odsuwam się, by zrobić jej przejście.
To było dziwne. Lanceley była przekonana, że rozdział zachowywania się jak na wczesnych latach szkoły mają już za sobą i faktycznie, wiek zmusił, a raczej nauczych, chociaż kulturalnego i normalnego obcowania ze sobą. Może się myliła? Może tak naprawdę wszystkie te wydarzenia sprzed kilku miesięcy cofnęły ich relacje, zamiast ją rozwinąć? A pomyśleć, że przyjaźń wychodziła im naprawdę ciekawie i potrafili się dogadać.. Dziewczyna pokręciła głową, odganiając stos niedorzecznych i właściwie niepotrzebnych myśli, przez które sama się nakręcała, sprawiając, że wewnętrzna złość narastała. Kłamstwem byłoby jednak przyznanie, że nigdy nie brała pod uwagę eliksiru jako spoiwa, które popchnęło Holdena do spędzenia z nią dobrowolnie czasu, czego nigdy wcześniej by nie zrobił. Była zła, ze zniknął i to w momencie, że był chory. Człowiekowi wtedy przychodziły do głowy różne scenariusze, fałszywe podszepty, że mogło spotkać go coś złego. Z czasem jednak zaczęła wierzyć bardziej słowom matki, które odnosiła również do młodego Fairwyna i doszła do wniosku, że jej negatywne emocje są bezcelowe i tylko zaburzają sposób jej funkcjonowania. To była jego decyzja, nic jej nie obiecywał i ona niczego od niego nie wymagała. Tak działał świat. Nie było sensu się narzucać, skoro sobie tego nie życzył. To, że mogło coś im się stać, było myślą, która towarzyszyła jej tylko na samym początku, a której jak najszybciej chciała się pozbyć, skupiając na życiu i obowiązkach. Na nauce. Była w tym najlepsza. - Ja zawsze tak uważałam, nie tylko teraz. - odburknęła automatycznie, przenosząc spojrzenie z przestrzeni przed sobą na twarz gryfona. Jego ślepia wcale nie przypominały teraz łagodnego, bezkresnego nieba, do którego się tak przyzwyczaiła. Zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem, znów. Nie uciekała jednak wzrokiem, nie bała się takich potyczek, tylko akurat z Holdenem nie sprawiały jej żadnej przyjemności. Nie to, co kiedyś. - Mówiłam, pewnie nie słuchałeś. To nie szło w dobrą stronę i była święcie przekonana, że im szybciej zakończą swoją konwersację i spotkanie, tym lepiej. Mniej szkód, mniej słów, których żadne z nich nie chciało na głos wypowiadać. Ta cisza jest sama w sobie męcząca. Odetchnęła głośniej, stojąc na dole, spoglądając na niego jeszcze chwilę. Przytrzymała rzeczy jedną dłonią, drugą przeczesując włosy na bok i zaczepnie owijając je sobie wokół palca, pozwalając sobie wyprostować głowę i przestać patrzeć na chłopaka. Nie spodziewała się niczego więcej dzisiejszego popołudnia, więc uznała, że lepiej byłoby po prostu odejść i dać sobie czas na uspokojenie, przemyślenie sobie pewnych rzeczy. I wtedy jej uszu dobiegły kroki. Odgłos zbiegania przypominał znów dudnienie i nie wiedziała, czy faktycznie tak ciężko stąpał, czy to ona była przemęczona i umysł płatał jej figle. Poczuła w nozdrzach znajomy zapach, powędrowała ślepiami za znajomą sylwetką, brnąc ku górze i zatrzymując się na twarzy stojącego nieopodal chłopaka. Miał na twarzy determinację, nie było cienia tchórzostwa czy buntu, chęci ucieczki. Powędrował wzrokiem za jego ręką, która chwyciła barierkę i uniemożliwiła jej ucieczkę, zagryzając na chwilę dolną wargę. To było nowe. Albo może stare w nowym wydaniu? Przytaknęła mu na wzmiankę o Feniksie, unikając jednak komentowania tego, że chciałby, aby pozwalała mu na wszystko, bo sama tego chciała. Odważnie. Nie domyślała się jednak, że robił to również asekuracyjnie. - Mhm... Masz rację, nie jesteśmy dziećmi. Jak widzisz jednak ta rozmowa wcale nam nie wychodzi.. - zauważyła cicho, nie spuszczają wzroku z jego dłoni podczas mówienia. Właściwie długo nie miała okazji być w takiej sytuacji, gdzie nie potrafiła znaleźć dobrego i logicznego sposobu na zażegnanie konfliktu. Nessa nie zwracała uwagi na portrety oraz to, że zrobiło się ciszej. Miała naprawdę w głębokim poważaniu ich słowa, spojrzenia czy opinie. Ani Holden, ani ona nie robili nic złego, po prostu próbowali się dogadać. Jego kolejne słowa wyrwały ją z zamyślenia, brutalnie sprowadzając do rzeczywistości. Niczym prysznic zimnej wody. Nie drgnęła jednak, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit, zupełnie jakby chciała, aby kryła się na nim wskazówka. Nic jednak takiego się nie stało. Zsunęła z ramienia torbę, kładąc ją na schodach i rzuciła na nie rzeczy, co rozniosło się głuchym hukiem w zamkowym korytarzu. Podwinęła sukienkę i usiadła na stopniu, prostując nogi i kładąc na nich dłonie, uderzając palcami prawej ręki o kolano. Drugą się podparła, opierając głowę o dłoń i zadzierając głowę do góry, wpatrując się w czarnowłosego chłopaka. - Odechciało mi się. Chcesz, to idź. - rzuciła z delikatnym wzruszeniem ramion, bo i tak nie było już sensu w gnaniu do biblioteki. Nie będzie mogła się skupić. Przeniosła spojrzenie gdzieś na czubek swoich butów, zsuwając je ze stóp i kładąc ukryte w materiale zakolanówek stopy na chłodnym kamieniu. Nie miała kawy, a zabiłaby za kawę, więc postawiła na pobudzenie się zimnem i dreszczem, który przebiegł przez jej skórę. Nie była senna, nie była zmęczona — po prostu odrobinę się zgubiła. - Co teraz będzie? Będziemy rozmawiać tylko w taki sposób?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Gdyby brać eliksir za powód wszelkich moich znajomości, mógłbym unieważnić wszystkie przyjaźnie zawarte przez ostatnie półtora roku, nie tylko tę z Nessą. Może i Euforia czasem popychała mnie do tego, by porozmawiać z kimś, bo miałem dobry humor, ale jednak do Lanceley starałem się przychodzić na trzeźwo. Tego dnia, gdy zmienialiśmy pory roku w nienaturalnie szybki sposób, zdołałem się przekonać, że wcale nie potrzebuję mikstur, by poczuć się szczęśliwym. I być może gorszy dzień, albo zły humor, czy nawet depresja są potrzebne do tego, żeby jeszcze bardziej docenić to, co się zyska. - No tak, bo przecież ja nigdy nikogo nie słucham – odburkuję jej, chociaż w tych słowach jest mnóstwo prawdy, bo zawsze podążam swoimi własnymi ścieżkami. I naprawdę ciężko jest na mnie wpłynąć samymi kazaniami. Muszę naprawdę czegoś chcieć, żeby pozwolić innej osobie na wtrącanie się. Ale z Nessą jest inaczej i zawsze starałem się ją wysłuchać, zapamiętując jak najwięcej z wypowiedzi dziewczyny. Jej postrzeganie swojej własnej osoby wydaje mi się naprawdę smutne, bo dla mnie jest wspaniała. Powinna to w końcu dostrzec, ale przecież na nią nie wpłynę. Kiedyś sama do tego dojdzie. Przyglądam się jej, jak poprawia włosy i bawi się nimi. Przez chwilę dostrzegam w tym dawną Nessę; tę, która nie miała nic przeciwko spędzaniu ze mną czasu. Teraz jednak jest trochę niezręcznie, ale ja nie zmienię swojego stanowiska względem niej. Wszystko, co jej mówię, jest prawdą, nawet jeśli brzmi naiwnie albo wręcz przeciwnie – nazbyt pokrętnie. -Wciąż rozmawiamy, więc chyba jednak wychodzi – stwierdzam, chociaż bardziej jej na złość, bo nie nazwałbym rozmową warczenia na siebie. Jest to jakaś konwersacja, ale nie tego oczekiwałem. Nie mogę się spodziewać, że naprawdę rzuci mi się w ramiona z radości, że mnie widzi. Nie po tym, jak pokazałem się jej z najgorszej strony. - Baby – mruczę cicho pod nosem, gdy Nessa siada, stwierdzając, że tu zostanie. Czepia się mnie o bycie dziecinnym, podczas gdy sama zachowuje się, jakby miała sześć lat. Albo nawet pięć i pół, bo dzieci zawsze są dumne, kiedy dodadzą to pół, nawet jeśli został im miesiąc do urodzin. Tyle że ja wcale nie zachowuję się lepiej. Po raz kolejny powstrzymuję się od przywalenia sobie dłonią w twarz i decyduję się usiąść na tym samym stopniu, co Nessa, ale niezbyt blisko niej. Kładę między nami mój podręcznik od opieki nad magicznymi stworzeniami, ale przestrzeń jest jeszcze większa. - Sama stąd idź, byłem tu pierwszy – mówię, opierając ręce na kolanach, co jeszcze bardziej uświadamia mnie w przekonaniu, że naprawdę jesteśmy jak małe dzieci. Patrzę przed siebie, szukając nie wiadomo czego na końcu korytarza, na którym się znajdujemy, podczas gdy rudowłosa obserwuje swoje buty. Schody są chłodne, a podmuch wiatru z pobliskiego okna, które otwiera się samo z siebie, sprawia, że czuję się chory. Albo to tylko nerwy z powodu przebiegu tej rozmowy, która miała wyglądać zupełnie inaczej. - Nie wiem, Ness, naprawdę nie wiem – odpowiadam w przestrzeń i zamykam na chwilę oczy, by poukładać sobie myśli. Rozwiązanie, choć znów naiwne i wyjątkowo niedojrzałe, nasuwa mi się dosyć szybko, więc odwracam się w stronę dziewczyny i wyciągam do niej rękę. – Możemy zacząć od nowa. Cześć, jestem Holden. Mam dziewiętnaście lat, ale zachowuję się, jakbym miał dziesięć mniej. A Ty?
Oceniała go zbyt surowo, wiedziała o tym. A jednak wciąż nie potrafiła ugryźć się w język, przemilczeć kilku rzeczy. Czasem bezpośredniość, którą uważała za swoją zaletę, okazywała się wadą. Westchnęła cicho, siedząc w milczeniu i spoglądając kolejno na swoje nogi, a potem na jego twarz. Przynajmniej był świadomy tego, że nie słuchał, chociaż tu też wiedziała, że zazwyczaj się starał. Holden był jednak wolnym duchem, równie niezależnym co ona i postępującym wedle własnego widzimisię. Szedł własną drogą i w swoim tempie, chociaż w tym wszystkim wydawał się dobrym przyjacielem i pociesznym stworzeniem, który pomimo wszystko, swojego koloru nie zgubił. To sprawiało, że nie potrafiła się aż tak złościć czy wściekać, znienawidzić go. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, gdy usiadł, wzruszyła delikatnie ramionami na wcześniejsze słowa dotyczące rozmowy oraz jego skwitowane jej płci, chociaż ona sama była tylko małą, bezpłciową dżdżownicą. I co ona miała z nim zrobić? Zachowywali się niedorzecznie, a przecież sam wspomniał, że nie pozwoli, żeby wrócili do punktu wyjścia. Sama mu powiedziała, że są kumplami i tego chciała się trzymać, tylko widocznie, znów musieli zacząć umieć ze sobą rozmawiać jak dorośli. Ruchem głowy odrzuciła warkocz na plecy, milcząc jak zaklęta. Nawet nie patrzyła w stronę leżących na schodach podręczników, pergaminów ani swojej torby, chociaż jeszcze godzinę temu miała tak zaplanowany czas na popołudnie i wieczór, że już od dawna powinna tonąć w próbie okiełznania magicznych run. Nie wyszło. Czarnowłosy chłopak stanął jej na drodze i zamącił spokój umysłu. Znowu. Śledziła wzrokiem jego ruchy i podręcznik, który znalazł się między nimi, unosząc na chwilę brwi ku górze. Prychnęła, krzyżując ręce pod biustem. - Skoro chcesz, to zaraz sobie pójdę. Będziesz miał swoje schody dla siebie. -burknęła podobnie do niego, odwracając głowę i świdrując jego twarz spojrzeniem karmelowych, upartych oczu. Wzruszyła ramionami, wracając atencją do swoich butów. Przynajmniej milczenie szło im, a raczej może jej, naprawdę nieźle, chociaż z natury była raczej gadatliwa. Buty zjechały po schodach w dół, a małe stopy oparły się o chłodny kamień. Dreszcz i powiew wiatru, który uderzał ją w bok, był pobudzający, pomagał jej zachowywać trzeźwość umysłu. Skrzypnięcie otwierającego się okna wydało się jej wyjątkowo głośno. Złapała za kraniec swoich zakolanówek, zastanawiając się, czy może powinna je podciągnąć, bo się zsunęły, czy może całkiem uwolnić trupio blade nogi. Postawiła na to drugie, łapiąc za lewą skarpetę i nachylając się do przodu, aby ją zsunąć. - To jest nas dwoje, chociaż ja bardzo nie lubię stwierdzenia, że czegoś nie wiem. - odparła cicho, nawet nie odwracając się w jego stronę. Położyła materiał na swoich kolanach, układając stopę na kamieniu, poruszając palcami u nogi. Lakier pasował do tego, który znajdował się na dłoniach. Zaczęła majstrować przy prawej zakolanówce, gdy odwrócił się gwałtownie w jej stronę i wyciągnął rękę, wypowiadając kolejne słowa. Obróciła głowę w jego stronę, zostając jednak we wcześniejszej pozycji i wędrowała spojrzeniem od jego dłoni, aż do błękitnych oczu. Zamrugała kilkakrotnie, a zaskoczenie rozniosło się po drobnej buzi Szkotki, niczym niesione kolejnym podmuchem wiatru. Wariat. Holden był osobą niedorzeczną. Czy naprawdę chciał postąpić w ten sposób? To było odcięcie się, zapomnienie, puszczenie w odmęty umysłu wspomnień związanych z ich znajomością, a przynajmniej ruda by to tak traktowała. Nie mogła się jednak nieroześmiań, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wyprostowała się, zapominając o ściągniętej do połowy zaklonówce i odwróciła głowę w jego stronę. Wysunęła dłoń, jednak zanim złapała, wlepiła w niego ślepia, poszukując jego spojrzenia. - Jesteś pewien? Na takie dosłowne, dosłowne od nowa? - rzuciła, aczkolwiek tonem sugerującym mu, co miała na myśli. Chciała stawiać sprawy jasno, skoro mieli być ze sobą szczerzy. W końcu jednak złapała jego dłoń, zaciskając na niej palce i uśmiechnęła się łagodnie, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg.-Jestem Nessa. Bezpłciowa dżdżownica zachowująca się raz na dziesięć, raz na osiemdziesiąt lat. Zależy, jak trafisz.