Jeden z departamentów Ministerstwa Magii, zajmujący się sprawami dotyczącymi magicznych stworzeń. Składa się z różnych jednostek, tj. Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń, Wydziału Istot i Duchów, Biura Przemieszczania Skrzatów Domowych i Biura Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników. Tutejszy kominek jest bezpośrednio połączony z terenową siedzibą Departamentu, która znajduje się pod Londynem.
To tutaj możesz zdobyć licencję I oraz II stopnia na posiadanie różnych zwierząt.
UWAGA! Licencja została podzielona na stopnie w grudniu 2023 roku. Posiadanie w kuferku licencji bez określonego stopnia jest równoznaczne z posiadaniem licencji I stopnia. Jeśli postać posiada zwierzęta wymagające licencji II stopnia, ma 3 miesiące na nadrobienie - po tym czasie wyciągnięte zostaną konsekwencje fabularne.
Wymagania - licencja I stopnia: • Uprawnia do posiadania zwierząt neutralnych i niegroźnych • Pierwsze podejście: 40G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 5pkt z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami • Po certyfikat ze zdobyciem licencji I stopnia zgłoś się w tym temacie.
Egzamin składa się z dwóch części - teoretycznej i praktycznej. W razie niepowodzenia, do poprawy możesz podejść od razu (tylko fabularnie uznaj, że minęło kilka dni). Jeśli nie zaliczysz części praktycznej, nie musisz poprawiać teoretycznej. Po zdobyciu licencji I stopnia możesz od razu przystąpić do zdobywania tej II stopnia w tym samym poście.
1 - Zestaw pytań wydawał się jakby z myślą o tobie. Zwyczaje godowe niuchaczy, sposoby urozmaicania diety świergotników... to dla ciebie pestka! Zdałeś śpiewająco, możesz przejść do części praktycznej!
2 - Od rana zżerały cię nerwy, a wszystko, co wiedziałeś nagle zaczęło się mieszać. Na widok zestawu pytań pobladłeś i dość szybko opuściłeś pole bitwy. Nie zdałeś.
3 - Najbardziej martwiła cię presja czasu. Zerkałeś nerwowo na zegar, bojąc się, że nie zdążysz odpowiedzieć na wszystkie pytania. Przez pośpiech zrobiłeś kilka błędów, ale niezbyt poważnych, dzięki czemu zostałeś dopuszczony do egzaminu praktycznego.
4 - Na początku byłeś pełen optymizmu i zapału - wykułeś się na blachę i odpowiedziałbyś na wszystkie pytania nawet przez sen - jednak szybko zrozumiałeś, że chyba jednak nie pójdzie tak gładko. Pytania były tak szczegółowe i podchwytliwe, że nie miałeś szans na zdanie egzaminu.
5 - Bardzo się denerwowałeś i gdyby nie eliksir uspokajający pewnie nie wszedłbyś nawet do sali. Mimo wszystko poszło ci całkiem nieźle i komisja dopuściła cię do egzaminu praktycznego.
6 - Ucząc się do egzaminu, zarwałeś całą noc, dlatego rano byłeś nieprzytomny i zamiast opisać etapy rozwoju szczuroszczeta, rozpisałeś się na temat rozmnażania żmijoptaków. Co tu dużo mówić - oblałeś.
Etap II (część praktyczna) Rzuć dwiema kostkami - pierwsza kostka odpowiada za zwierzę, z jakim będziesz miał do czynienia, druga za wynik egzaminu.
1 - Zwierzę wyraźnie się boi, nie chce podejść i unika nawet twojego spojrzenia. Być może to nie twoja wina, tylko zwykła niestrawność, ale egzaminator, który od początku był do ciebie uprzedzony, twierdzi, że nie masz pojęcia, jak się zachować i zdobyć zaufanie zwierzęcia, dlatego bezlitośnie cię oblewa.
2 - Wszystko szło gładko, dopóki nie zostałeś poproszony o wybranie właściwej karmy dla zwierzaka. Coś ci się pomieszało i wskazałeś karmę zupełnie nieodpowiednią dla tego gatunku. Niby drobiazg, ale egzaminator się wściekł i oznajmił, że tak niedouczona osoba nie powinna mieć nawet zwykłego szczura. Cóż, nie zdałeś.
3 - Stworzenie nie tylko cię zaakceptowało, ale wręcz nie chciało odstąpić na krok! Egzaminator jest pod dużym wrażeniem i bez wahania wpisuje najwyższą ocenę, życząc sukcesów w hodowli.
4 - Potrzebowałeś trochę czasu, by zdobyć zaufanie zwierzęcia, ale wykazałeś się cierpliwością i wyczuciem, dzięki czemu pierwsze lody zostały przełamane, a po zakończeniu egzaminu przykro było się rozstawać. Zdałeś!
5 - Wydawało się, że wszystko jest okej, ale zwierzak wyraźnie wyczuł twoje napięcie i w najmniej odpowiednim momencie zaatakował twój palec. Straciłeś zimną krew i popełniłeś kilka kardynalnych błędów, a egzaminator nie miał innego wyjścia, jak tylko cię oblać.
6 - Miałeś wyjątkowo wyrozumiałego egzaminatora, który przymknął oko na drobne potknięcia, składając je na karb pierwszego spotkania z danym osobnikiem. Widzi, że masz rękę do zwierząt i nie ma wątpliwości, że powinieneś zdać. Gratulacje!
Wymagania - licencja II stopnia: • Uprawnia do posiadania zwierząt groźnych i niebezpiecznych • Pierwsze podejście: 40G • Poprawa: 5g • Wymagane jest min. 20 pkt z Opieki nad magicznymi Stworzeniami oraz posiadanie licencji I stopnia bądź licencji zrobionej przed grudniem 2023 r. • Po certyfikat zdobycia licencji II stopnia zgłoś się w tym temacie
Egzamin, podobnie jak przy podejściu do licencji I stopnia, składa się z dwóch części - teoretycznej i praktycznej. W razie niepowodzenia, do poprawy możesz podejść od razu (fabularnie po kilku dniach). W przypadku niezaliczenia części praktycznej, nie musisz ponownie zdawać części teoretycznej.
1 – Najwyraźniej poczułeś się zbyt pewnie po zdanej licencji I stopnia, a może od starania się o licencję minęło wiele miesięcy, cokolwiek jest powodem twojej przesadnej pewności siebie, jest również powodem błędnych odpowiedzi, oblałeś.
2 – Dobrze wiesz, że osiadanie na laurach jest przereklamowane, więc porządnie przyłożyłeś się do nauki, dzięki czemu pytania wydają się równie łatwe, co rzucanie chłoszczyść - zdajesz część teoretyczną bez najmniejszych problemów.
3 – Nie jest najgorzej, ale zdecydowanie mogło być lepiej. Ze stresu, czy też niewyspania, mylisz podstawowe pojęcia, a feniks nagle pokrywa ci się z ognistym krabem i nie potrafisz odpowiedzieć na pytanie o jego dietę - egzaminator wzdycha nad tobą i mówi wprost, żebyś spróbował jeszcze raz.
4 – Żadne pytanie nie jest w stanie cię zaskoczyć, choć czasem potrzebujesz się nieco zastanowić, to jednak nie wpływa na wynik i zdajesz część teoretyczną bez problemu, gratulacje!
5 – Lepiej odpuść, ponieważ pytania zupełnie ci się mieszają, a odpowiedzi nie przychodzą z taką łatwością, jak zakładałeś, że będą. Dwoisz się i troisz, aby w końcu dostrzec znudzone spojrzenie egzaminatora, który każe ci wrócić, gdy nauczysz się teorii.
6 – Wyśmienicie, nie tylko udzielasz odpowiedzi, ale jeszcze wyczerpujesz w pełni temat, dodając wiele dodatkowych informacji od siebie. Tak zdolnej osoby już dawno nie było na egzaminie.
Etap II (część praktyczna) Rzuć dwiema kościami w odpowiednim temacie. Pierwsza kość odpowiada za zwierzę, z którym będziesz współpracować w trakcie egzaminu, a druga za jego wynik.
1 – Nic nie idzie tak, jak powinno - zwierzę tobie zupełnie nie ufa i nie waha się przed zaatakowaniem ciebie, egzaminator musi interweniować, a ty oblewasz część praktyczną.
2 – Spokojnie podchodzisz do stworzenia, które, choć początkowo spogląda na ciebie nieufnie, pozwala się dotknąć i nawet sięga po podawane mu jedzenie. Zdajesz egzamin bez problemu.
3 – Czegokolwiek nie próbujesz, zwierzę nie chce z tobą współpracować, odwraca się do ciebie tyłem, zupełnie ignoruje twoje próby nawiązania więzi, aż egzaminator informuje cię, że będziesz musiał podejść raz jeszcze.
4 – Łagodnym głosem przemawiasz do zwierzęcia, a te zdaje się oczarowane twoją osobą, cokolwiek od niego oczekujesz, spełnia twoje prośby i patrzy tęsknie za tobą, kiedy odbierasz gratulacje od egzaminatora, za zdanie egzaminu w tak krótkim czasie.
5 – Po tym dniu jesteś przekonany, że zwierzęta mogą być tak samo znudzone, co ludzie, ponieważ stworzenie z którym masz współpracować, zdaje się robić wszystko niechętnie, ale choć wykonuje polecenia, nie pozwala ci się do siebie zbliżyć, przez co egzaminator nie zalicza części praktycznej, życząc powodzenie w kolejnym podejściu.
6 – Trochę przypomina to taniec - gdy ty podchodzisz stworzenie się odsuwa, a kiedy ono zbliża się, ty nie jesteś pewien, czy nie chce zaatakować, więc też się odsuwasz. W końcu jednak udaje ci się dotknąć stworzenia, a to wydaje z siebie zadowolone dźwięki, dzięki którym egzaminator nie ma wątpliwości wręczając ci licencję.
Zawsze sądziła, że wszystko będzie przychodziło jej z łatwością. W końcu urodziła się w jedym z lepszych domów i miała zapewniony dobry start. Nie podejrzewała, że droga na sam szczyt będzie aż tak trudna. Tym bardziej, że już same kursy są zniechęciły do dalszej pracy, a tutaj jeszcze staż. Czeu ojciec nie mógł załatwić jej tego od ręki? Nie musiałaby się użerać z tymi wszystkimi ludźmi z departamentu. Ale nie! On chciał aby wzięła życie w swoje ręce. Co za ignorant. Ubrawszy prosty kostium składający się z białej bluzki, czarnej, ołówkowej spódnicy i szaty wyjściowej udała się do Ministerstwa chcąc odbębnić pierwszy dzień. Miała nadzieję, że szybko się on skończy i będzie mogła spotkać się ze swoim ukochanym którego tak dawno nie widziała. Nawet ostatnio zaczynała coraz częściej myśleć o Dorianie zastanawiając się czemu do niej nie pisze. Może coś mu się stało? Nie na pewno nie. Z pewnością by ją o tym poinformował. A może nie chce mieć już z nią nic do czynienia. W sumie nie zdziwiłaby się. Była od niego o kilka lat starsza i z pewnością zaczęły go interesować kobiety w jego wieku. Co ją w ogóle podkusiło aby wplątać się w romans z takim małolatem? Było to naprawdę niedopuszczalne i z pewnością rodzice by ją skarcili za to . Dobrze, że mieszkali w Rumunii. Z takimi oto rozmyślaniami znalazła się za biurkiem w jednym z pokoi. Nawet nie zauważyła kiedy jej szef stanął koło niej. Wtedy z pewnością nie wyglądałaby jak zakochana małolata bujająca w obłokach. Dopiero jego ostry głos karcący jej zachowanie wybudził ją z rozmyślań. Krzywiąc się na jego słowa spoglądała gdzieś ponad jego ramieniem. Że niby ona jest obibokiem i nie przykłada się do swojej pracy? Chyba jakieś żarty! Niech lepiej spojrzy na siebie, a nie będzie ją oceniał. To, że w tej chwili była nieobecna nie znaczy, że może krytykować całą jej pracę. Jeszcze pensję chce jej potrącić? Co za cham! Jak tak można. Naburmuszona jak mała księżniczka przetrwała pierwszy dzień mając nadzieję, że następny będzie lepszy. jednak się pomyliła. Docinki ze strony szefa prześladowały ją przez cały tydzień.
Nie sądziła aby i ten dzień miał być lepszy od poprzedniego. I miała całkowitą rację. Ledwie wpadła do swojego gabinetu, a została oddelegowana do dostarczenia tajemniczego jak i ważnego przedmiotu szefowi. Wściekła na osobę proszącą ją o to złapała torbę i wyszła na zewnątrz. Niby kim ona była? Posłańcem?! Na pewno nie! Przecież aspirowała wyżej. Chciała być zastępcą szefa aby móc później objąć jego stanowisko. Czy było to tak trudno pojąć... Nie nadawała się do roli posłańca. Niby co oni sobie myśleli! I tutaj pojawiła się jej pierwsza myśl. Kawa. Od rana nie miała tego napoju w ustach. Kilka chwil z pewnością nie zrobi różnicy szefowi, a ona dostarczy do swojego organizmu dawkę kofeiny niezbędnej do życia. Dotarłszy do bufetu poprosiła o czarną jak smoła, bez cukru kofeinę. Sam jej zapach pobudzał ją do granic możliwości. Nawet przez chwilę wydawało się jej, że w jednym z pomieszczeni zniknął Nolan. A może to tylko było złudzenie... Nie zastanawiając się nad tym długo dopiła swój napój wychodząc z kafeterii. Dopiero przy jednym z korytarzy przypomniało się jej o pakunku który miała dostarczyć szefowi, jednak nie miała go ze sobą. Spanikowana rozejrzała się wokół siebie. Nic. Nie było jej. Przepadła. Wróciła natychmiast do kafeterii jednak i tam jej nie było. No pięknie. Dobrze, że pamiętała co to było. Najszybciej jak tylko mogła wybiegła z Ministerstwa. Znalazła pierwszy lepszy sklep z podobnyi przedmiotami do tego zgubionego i kupiła go. Krzywiąc się wydała dwadzieścia galeonów. No nic. trudno. Najszybciej wróciła do ministerstwa i skierowała do biura szefa. Nie był on zadowolony.
Jedna myśl nie dawała jej spokoju. Nie wyróżniła się niczym specjalnym przed szefem czy pracownikami. Niby jak w tej sytuacji miała wygrać z innymi aspirującymi na to samo stanowisko co ona? Ostatnie dwa tygodnie dawała z siebie wszystko i nawet wszystko ślicznie szło, jednak ta myśl cały czas kołatała się jej cicho z tyłu głowy. Nawet dziś, w ostatnim dniu nie sądziła aby coś ciekawego się wydarzyło. I bum! Wiadomość o zaginięciu kotka szefa obiegła całe ministerstwo. Nawet Tosia o tym usłyszała. Z zaciekawieniem przysłuchiwała się opisowi Maniusia. I pewna myśl zawitała w jej głowie. A może tak odnajdzie tego kociaka! w końcu i tak papierkową robotę miała już zrobioną i mogła poświęci trochę czasu na poszukiwania kotka. Zbierając swoje rzeczy odeszła od biurka. Szukała kota wszędzie i najwidoczniej nie tylko ona. Cały Departament pozostawił swoje obowiązki szukając go. Jednak to Antoinette udało się. Stał on na jednym z korytarzy. Nie zastanawiając się długo złapała Maniusia i zaniosła do swojego szefa. Nie spodziewała się jednak, że szef nagrodzi ją aż tak! Nie dość, że dostała premię to do końca stażu była traktowana ulgowo. Poszukiwania kotka się opłaciły.
Miała szczęście do podobnych relacji z szefostwem każdego stażu, któregosię podjęła. W Depertamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami jej sytuacja wcale się nie różniła. Czuła się jak cztery czy pięć lat temu, kiedy przechadzając siękorytazami Ministerstwa musiała się pogodzić z niekorzystnymi dla siebie relacjami ze współpracownikami. Teraz wiedziała już, że waśnie tacy byli urzędnicy. Zakłamani, niewarci jej uwagi, bezlitośni i bezduszni. Jej opinię wyrobiły jej doświadczenie. Sromotna porażka w opuszczeniu klubu sportowego, którą pzypieczętowali organizatorzy meczu i urzędnicy i prawnicy, którzy zapewnili jej szybki wyjazd z klubu, mimo wcześniej zapewnianych wieloletnich warunków współpracy. Nawet koszty dalszej rehhabilitacji musiała pokryć z własnej kieszenii. Była sfrustrowana, dalej jeszcze obolała po kontuzji, zrezygnowana. Próbowała dostać się do jakiejkolwiek ligii narodowej. Przyjąć ją chciały tylko kluby krajowe, małe zresztą, nie większe od miastowych.To było poniżej jej godności. Nic dziwnego, że wróciła do rodzinnego domu, decydując się wesprzeć rodowy interes. Mimo, że świeżo po skończonych rehabilitacjach, ręka dalej jej dokuczała, Toni bez zająknięcia przenosiłapapiery w Ministerstwie Magii z miejsca na miejsce, tłumacząc sobie, jeszcze wtedy, że to tylko przejściowe. Niedługo wróci do prawidłowego trybu życia. Jeszcze nie wiedziała, że jej ramię dręczyć ma ją długie lata aż do śmierci.
Dobra passa cały czas się jej trzymała. W kolejnym tygodniu stażu, szef zauważył znaczne postępy w efektywności jej pracy. Wynagrodził jej to możliwością wcześniejszego udania się do domu. Tak było niemalże każdego dnia, więc w końcu stało się to regułą. Wracała przynajmniej dwie godziny przed czasem, gdzie miała więcej wolnego na przestudiowanie materiałów, które podrzucali jej w domu rodzice. Czytała o różnych gatunkach zwierząt, aby później, podczas stażu, znów móc wrócić wcześniej. Znów do czytania. Nie znała w zasadzie dnia, w którym nie zaznałaby kontaktu ze zwierzętami, albo tymi trzymanymi w klatkach u Fairwynów na hodowlę, albo tymi, do których skradała się w rezerwacie Shercliffe'ów, albo te, których egzekucje obserwowała robiąc zeznania z procesów katów dla inkwizytora magicznych stworzeń. Wielu stwierdziłoby, że nie jest to przyjemna praca, ani widok. Toni była do niego przyzwyczajona. Dorastałą w obojętności dla czyjegoś życia, ucząc się chłodnej analizy i wymiernych korzyści ze śmierci zwierząt. Ten chłód i opanowanie, oszczędzał jej wielu godzin stresów, przez które inni byli mniej wydajni podczas stażu. Tym razem przynajmniej było wiadomo, co jest przyczyną dla której jej przełożony ją faworyzuje.
2011 rok Felix dalej jeszcze w pełni nie doszedł do siebie. Nie oczekiwał wcale cudów, w końcu spędził długi okres czasu w śpiączce... A po jej wybudzeniu nie mógł wyrwać się z nieustających rehabilitacji i ćwiczeń. Ciało miał osłabione nie bardziej, niż umysł. A jednak pomysł starszej siostry o kupieniu psidwaka - przewodnika bardzo przypadła mu do gustu. Oznaczało to, że nie musi ciągle mieć jakiejś niańki, a może przy tym będzie wzbudzał mniej litości w ludziach znajdujących się w jego otoczeniu? Nie podbiegałby do niego ciągle ktoś zatroskany, że nie da rady wejść po schodach... Nie był pełnoletni, tak więc o licencję ubiegała się również jego starsza siostra. Chociaż Fuck bardzo nie chciał tego przyznać, bardzo się stresował. Nigdy wcześniej nie miał jakiegoś bliskiego kontaktu ze zwierzętami, co dopiero tak niebezpiecznymi... Uważał, że opieka nad kugucharem znajomego ze szkoły nie jest zbyt przydatna. Gdyby siostra nie podsunęła mu rano soku z eliksirem uspokajającym, z całą pewnością by sobie nie poradził. A jednak, teoria jakoś przemknęła! Na etapie praktycznym niesamowicie się zdziwił, gdy otrzymał jackalope. Jak szybko się okazało, rogaty zajączek bardzo go polubił, a wręcz nie chciał go opuścić na krok! To mogło zaskutkować jedynie najwyższym wynikiem z zadania praktycznego. Młody Keane opuścił Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami z licencjatem na psidwaka w ręku.
Czy naprawdę potrzebował tej licencji? W tamtej chwili nie, a że miał wolną chwilę, a wiedział, że się przyda, wybrał się do Ministerstwa Magii na egzamin. Nie przygotowywał się do niego, tym bardziej się nie stresował nim - od dziecka był zaznajamiany ze zwierzętami, a on nie był tzw. czarną owcą, która odwróciła się od zwyczajów rodzinnych i tak jak reszta, lubił zajmować się zwierzętami i wiedział jak to zrobić. W ministerstwie, zjawił się w odpowiednim departamencie i czekając chwilę, zaproszono go na egzamin. Teoria. Tego się tym bardziej nie bał, na wszystkie pytania odpowiedział, znając odpowiedź z życia codziennego. Cieszył się jednak, że to nie było gorsze. Praktyka była troszkę gorsza. A nawet obciachowa, jeśli chodzi o Shercliffa. Na spokojnie do niej podszedł, dostał koguchara. Trochę bardziej nerwowe kocisko. No spoko. Schody zaczęły się, gdy musiał dać mu coś do jedzenia. Przez chwilę miał mętlik i poczuł się, jakby w jednej sekundzie wszystko wyleciało mu z głowy. Autentycznie. Zaczęło być mu gorąco, poczuł zimny pot na czole. Egzaminator, gdy zauważył, że Artur nie wie co mu dać do jedzenia, wyśmiał go, a głównie jego nazwisko, informując na końcu, że oblał. Scrymgeour zdenerwował się, głównie na faceta, który się z niego śmiał i teraz nie tylko dla siebie, lecz również dla upokorzenia starca, podjął się do egzaminu po raz drugi. Zapłacił i od razu od nowa zaczął ćwiczenia praktyczne. Od nowa losowanie zwierzęcia - i teraz niby ciężej, ale dla Artura cudownie: hipogryf. Od razu przypomniało mu się zdarzenie z dzieciństwa, które niektórzy postrzegaliby jak jakiś koszmar, a Shercliffe natomiast brał je jako nauczkę i od tamtego czasu pokochał te stworzenia. Z tym nie miał żadnego problemu. Zwierzę nie tylko mu się ukłoniło, lecz zechciało się z nim bawić, aż nieprawdopodobne było to, w jak krótkim czasie zaakceptowało Artura. Nie spodziewał się tego po hipogryfie. Ani egzaminator, którego mina była dla mężczyzny bezcenna. Po wyjściu z licencją, uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie tego zagorzałego starca, który wyśmiewał jego rodzinę.
Teoria:1 Praktyka:2>3 Zwierzę:2>4
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Był dopiero pierwszy tydzień stażu, a ja już byłam wyśmiewana przez większość zespołu. Nie ukrywam - byłam trochę niezdarna i zdarzało mi się raz na jakiś czas coś przewrócić, ale nie uważam, żeby był to powód do aż takich kpin z jakimi się spotykałam ze strony współpracowników. Raz nawet usłyszałam, że jeden ze starszych stażystów nazwał mnie "Panią Niezdarą". Zabolało. Na co dzień nie byłam przecież tak ślamazarna i nieogarnięta - podejrzewałam, że moje zachowanie było spowodowane stresem. Docinki ze strony współpracowników nasiliły się, gdy okazało się, że szef mimo lekkich zastrzeżeń do mojej niezdarności bardzo docenia moją pracę i zaangażowanie w staż. Wszyscy odczuli to, że starszy czarodziej traktuje mnie odrobinkę lepiej, więc nagonka na mnie wzrosła, a gdy pojawiła się plotka, że zamierza zatrudnić kogoś na stałe to większość współpracowników zastosowała wobec mnie metodę ostracyzmu i przestała się do mnie odzywać. Trudno, muszę wytrzymać tam tylko miesiąc. Z uśmiechem i uczciwością wykonywałam kolejne zadania podczas pierwszego tygodnia pracy, za co szef nagrodził mnie piętnastoma galeonami premii.
Kostki: 6,4
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Na początku drugiego tygodnia mojego stażu maszyna drukarska (czarodziejski odpowiednik drukarki) uległa awarii. Potrzebowaliśmy jej na cito, a żaden z pracowników technicznych nie miał czasu - w tym dniu było wyjątkowo wiele awarii w całym Ministerstwie. Kolejni pracownicy siadali do maszyny by spróbować ją naprawić - bezskutecznie, większość z nich kończyła opluta atramentem, a maszyna była w coraz gorszym stanie. W końcu gdy wszyscy zaczęli panikować ja zabrałam się za naprawę maszyny. Wszyscy zaczęli się wściekać, w końcu "Pani Niezdara" mogła popsuć maszynę jeszcze bardziej. O dziwo poszło mi zaskakująco dobrze - za pomocą zaklęć w kilka minut pozbyłam się awarii. Skończyłam i okazało się, że maszyna działa. Wszyscy patrzyli na mnie zszokowani - nikt nie spodziewał się po mnie, że skoro oni nie podołali to mi się uda. Wśród tłumu oniemiałych ludzi stał mój szef, który patrzył na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech, a mężczyzna podszedł do mnie, pochwalił mnie i wręczył 25 galeonów premii! Bardzo się ucieszyłam, mimo że po tym zdarzeniu ta część współpracowników, która wcześniej mi dokuczała teraz zaczęła mnie zupełnie ignorować, za moimi plecami mówiąc, że jestem pupilkiem szefa. To nie była prawda - ja w przeciwieństwie do nich naprawiłam to urządzenie.
Kosteczki: 3, 2(parzysta)
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Dobra passa na stażu już się mnie trzymała... do czasu. Pod koniec stażu miałam totalnie ciężki dzień. Miałam mnóstwo papierów, ledwo za tym wszystkim nadążałam, a jedyne co powstrzymywało mnie od zaśnięcia to hektolitry kawy. Nagle zachciało mi się strasznie do toalety, więc pośpiesznie wstałam i niemal od razu wylądowałam plackiem na ziemi. Jakiś żartowniś przywiązał mi sznurówki do krzesła. Z pomocą koleżanki podniosłam się z ziemi, jednakże nic nie było w porządku. Z mojego nosa leciała krew, a krwotoku nie dało się w żaden sposób zatamować. Dopiero dzięki pomocy jednego z kolegów z sąsiedniego departamentu poradziłam sobie z krwawieniem, ale wciąż bardzo kręciło mi się w głowie i nie miałam siły na nic.
Pod koniec dnia szef zaprosił mnie na rozmowę. Podziękował za zaangażowanie w staż i przeprosił za wszystkie nieprzyjemności, po czym wręczył mi ogromną premię - sto galeonów! Niezmiernie się ucieszyłam- to był bardzo miły gest kończący ten miesiąc w Ministerstwie.
Kosteczki: 3, 4 (parzysta) Upominek: 4
Casper Angel Tease
Wiek : 30
Wzrost : 185cm
C. szczególne : "Puste" spojrzenie; lewa ręka w geometrycznych tatuażach ze słowem "PAST" na kłykciach; zapach
Pomysł Caspra z zakupem zwierzęcia, na które potrzebna jest licencja, przyszedł do niego zupełnie niespodziewanie. Spędził ostatnio sporo czasu nad książkami i doszedł do wniosku, że naprawdę nie zaszkodzi spróbować. W Hogwarcie wcale nie radził sobie źle na ONMS i ogólnie, to nawet lubił zwierzęta. Inna sprawa, że nie widział w sobie zbyt dobrego opiekuna (biorąc pod uwagę fakt, że ledwo umiał zadbać sam o siebie). Ale i tak zjawił się w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, aby przysiąść najpierw do egzaminu teoretycznego. Oblał. Zawalił egzamin tak drastycznie, że sam nie mógł w to uwierzyć. Najwyraźniej zbyt długo ślęczał nad książkami, zbyt mało czasu przeznaczył na tak wymuszany u siebie sen... No i koniec końców pomylił hipogryfy z pegazami, wypisując koszmarne głupoty. Nie sądził, że to w ogóle jest możliwe, ale przy następnym podejściu ponowił swój głupi błąd. Dopiero potem dał radę z teorią, chociaż głowa bolała go od tych wszystkich informacji. Nie chciał kupować hipogryfa, po co mu taka dokładna wiedza o nim?... Praktyka z kolei poszła jak z płatka. Do Caspra przydzielony został kuguchar, a stworzenie było to tak kochane i tak wdzięczne, że Tease zaczął podważać swoją decyzję o kupnie innego zwierzaka. Zdał bez problemu, a co więcej - miał problem z opuszczeniem budynku, tak pokochało go czarodziejskie kocię.
Kostki: Teoria: 6<6<5 Praktyka: 2,3
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Każdy kto mnie znał wiedział, że mam fioła na punkcie wszelkich magicznych stworzeń, a moje doświadczenie ze smokami było dość oczywistym znakiem, że znam się na zwierzętach, jednakże tak czy siak wymagano ode mnie zdobycia licencji. No cóż, podjęłam się tego zadania, mimo iż uważałam to za kompletną głupotę. Mimo świetnego przygotowania byłam piekielnie zdenerwowana - a co jeśli egzaminator zada tak podchwytliwe pytania, że nie będę w stanie udzielić odpowiedzi i się skompromituje? Tak bardzo się nakręciłam, że najpewniej nie weszłabym na salę, gdyby mama nie podała mi wcześniej eliksiru uspokajającego. Finalnie poszło mi całkiem nieźle, pytania były względnie łatwe, a komisja bez problemu dopuściła mnie do egzaminu praktycznego, który miał mieć miejsce tego samego dnia. Na sali okazało się, że wylosowałam koguchara - bardzo się ucieszyłam, gdyż uwielbiałam te stworzenia całym sercem i miałam z nimi dość sporo doświadczenia jeszcze z pracy na Nokturnie. O dziwo koguchar nie podzielał mojego entuzjazmu, jednakże po dłuższym czasie udało mi się przełamać pierwsze lody. Pod koniec egzaminu zwierzak spał już wtulony w moje kolana. Zdałam śpiewająco!
Etap teoretyczny: 5 Etap praktyczny: 2, 4
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To, jakim cudem Blaithin trafiła do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, żeby ubiegać się o licencję na posiadanie pewnych zwierząt było historią długą i dziwaczną. Jako, że jeszcze przed wakacjami Fire szukała jakiegoś zajęcia, dość szybko natknęła się na informację, że pilnie poszukują kogoś do pomocy w sklepie z magicznymi zwierzętami w Dolinie Godryka. Gdyby nie to, że płacili sowicie Szkotka pewnie by się nie zainteresowała. Jednak okazało się, że poprzednia stażystka ciężko zachorowała, a mieli akurat ogromną dostawę z hodowli gnomów, elfów i innych stworzonek. Ostatecznie rudowłosa skusiła się i stawiła w pracy. Nie czekało ją jakoś kosmicznie dużo pracy, bo mimo wszystko wcale się na stałe nie zatrudniła, chciała tylko dorobić, dopóki miała czas. I właśnie wtedy zetknęła się po raz pierwszy z jednym paskudnym elfem, który miał się okazać jej prawdziwą zmorą... Zaczęło się od tego, że poprzenosiła stworzonka do specjalnych klatek, ale akurat jemu coś nie pasowało. Nie potrafił mówić, więc brzęczał tylko bez przerwy tak irytująco, że momentalnie Fire go znienawidziła. Gestami wyjaśniał, że narzeka na jedzenie, które dostał. Samo to, że latał jak potłuczony, to jeszcze machał tymi cholernymi skrzydełkami tuż przed nosem rudowłosej, a kiedy postanowiła go po prostu olać, bo nie rozmawiała po "elfiemu" postanowił bezczelnie rzucić w nią kawałkiem tej papki, którą niby powinien zjeść. W tym momencie prawie udusiła gnidę, ale wpadła druga asystentka i uratowała sytuację. Fire cisnęła błyskawicami z oczu w Connarda - tak go od razu nazwała w myślach i na głos, ale asystentka nie znała francuskiego i nie wiedziała, że Gryfonka nazwała elfa idiotą. On jednak zrozumiał intencje. Następnego dnia wykorzystywał każdą okazję, kiedy dziewczyna akurat przechodziła po zapleczu i wymyślał coraz to nowsze sposoby jej wkurwiania. Albo pociągnął ją za kosmyk włosów, albo uszczypnął, albo uciekł z klatki tylko po to, żeby musiała go gonić. Za dobrej ręki do zwierząt Fire nie miała, ale to przechodziło wszelkie granice. Poważnie Connard skłaniał ją do myślenia o tym, że może jednak warto poszukać innej pracy. Mimo wszystko kilka dni minęło, a elf nadal pozostawał złośliwym bubkiem, który wprost pokochał dręczenie Fire. Ona odpłacała się tym samym, a to niby przypadkiem zrzucając jego klatkę na podłogę, a to nie dając mu elfich przysmaków. Toczyli swoistą wojnę w której coraz bardziej się zapominali, a co najgorsze - zaczynali swoje przytyki uznawać wręcz za jakiś zwyczaj i je polubili. Wiedziała, że kiedy tylko przejdzie przez drzwi zaplecza, Connard znów zacznie brzęczeć najgłośniej jak potrafi, denerwując tym wszystkich obecnych w sklepie. Nie mogła już nawet odejść - to byłoby tak, jakby dała za wygraną podłemu elfowi. Trwało to zaledwie półtora tygodnia, podczas którego zarówno asystentka, jak i właściciel zdążyli przyzwyczaić się do tego, że Connard należy do Blaithin. Trzeba nadmienić, że z czasem stał się jeszcze paskudniejszy dla innych osób i bił po dłoniach każdego, kto próbował go nakarmić albo wyczyścić mu klatkę. Fire łaskawie na to pozwalał. Czasami, gdy mieli okazję obserwować, jak asystentka nie radzi sobie z lelkiem wróżebnikiem, który wskoczył jej za bluzkę, Fire rzucała złośliwe komentarze, a Connard równie złośliwie brzęczał. Wtedy właśnie pojawiło się między nimi coś na kształt więzi. A zaledwie następnego dnia zdarzyła się tragedia. Okazało się, że kolejna dostawa miała się zwalić w każdej chwili, większość elfów, gnomów i bobo została już wykupiona, ale naturalnie nikt nie chciał tego parszywego gnojka wziąć ze sobą. W związku z tym właściciel musiał zadecydować o tym, że odda się te zwierzęta do rezerwatu w Ameryce Południowej. Tym samym Fire miała też zakończyć pomoc w sklepie, bo dziewczyna, którą zastępowała, wyzdrowiała. Stwierdziła, że mowy nie ma, żeby pozwoliła temu małemu łajdakowi męczyć kogoś innego. Jednak nie miała pieniędzy na zrobienie sobie licencji, poza tym utrzymywanie elfa też kosztowało, a miała wyjechać... Wszystko złożyło się tak źle, że Fire myślała już, że nie ma szansy na to, żeby zobaczyła jeszcze kiedyś Connarda. Wtedy z pomocą przyszedł właściciel sklepu, który stwierdził, że zatrzyma elfa u siebie dopóki dziewczyna nie zarobi i nie zdobędzie licencji. Takim oto sposobem się tutaj znalazła. W ogóle ledwo wierzyła w to, że rzeczywiście przygarnie tego parszywca, ale widziała, jak bardzo się ucieszył, chociaż oczywiście nie chciał tego po sobie pokazywać. Teoria okazała się całkiem łatwa, tylko Fire złapał nagły stres na egzaminie i z tego wszystkiego porobiła błędy... Miała ogromną nadzieję, że jednak pozwolą jej przejść do praktyki i Merlin wysłuchał modłów dziewczyny. Wtedy zaczęły się problemy. Musiała nauczyć się obchodzenia z jackalope, ale nigdy ręki dobrej do królików nie miała, a w sklepie to ją nawet jeden lekko ugryzł. Z tym było podobnie, bo wyczuł niechęć Blaithin i posmakował jej palca. Nie zaliczyła i musiała spróbować za tydzień. Tylko, że wtedy było identycznie i wściekła się na siebie. Musiała to przejść... Następny jackalope był o wiele łagodniejszy i grzecznie słuchał rudowłosej. Wycałowała swój papierek świadczący o tym, że licencję już ma i teleportowała się prosto po swojego Connarda. Merlinie, żeby tylko polubił się z Ignis.
Etap 1: 3 Etap 2 Zwierze - 6 Praktyka - 5, 5, 3
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie dało się ukryć, że zwierzęta - magiczne czy też nie - stanowiły niezwykle istotną część życia Ezry. Chłopak uwielbiał się nimi otaczać, uwielbiał się nimi opiekować i je pielęgnować. Jednym z jego największych, nieujawnionych przed światem marzeń było posiadanie domu przyjaznego magicznym stworzeniom, w którym dobrze będzie czuł się zarówno psidwak, jak i pegaz czy nieśmiałek. Dokonanie tego nie było jednak takie proste. Ezra miał ostatnio dużo wolnego czasu i po jego głowie coraz częściej chodziła myśl, by to marzenie nieco przybliżyć. Z tego powodu Krukon znalazł się w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, gotowy do zdawania egzaminu niezbędnego do zdobycia licencji. Nie dało się ukryć, że Krukon bardzo dużo czasu spędzał na czytaniu rozszerzonych podręczników - większość ludzi zapewne uznawała, że robił to tylko dla pasji. W końcu nikomu nie zwierzał się ze swoich planów. To byłaby tylko większa presja i większy zawód w razie gdyby oblał. Podczas części teoretycznej, Ezra najbardziej martwił się czasem. Cały czas zerkał na zegarek, obawiając się, że nie wyrobi się z każdym pytaniem. Tym samym nie był dostatecznie mocno skupiony, przez co w jego egzaminie znalazło się kilka mało poważnych błędów, które nie przeszkodziły mu w spróbowaniu swych sił w części praktycznej. Przydzielony mu został psidwak - cudowne stworzenie. Ten jednak miał małe problemy z zaufaniem. Ezra nie miał zbytniego doświadczenia z takimi osobnikami, miał jednak wysoką wrażliwość, wykształconą przy autystycznej siostrze. Nie było dla niego ważne to, ile czasu zajmie mu oswajanie i przekonywanie do siebie psidwaka. Cierpliwość i łagodność mogły jednak zdziałać cuda - Clarke dużo czasu gawędził spokojnym głosem, a przy tym oczekiwał aż pierwszy kontakt zainicjuje zwierzak. Tak też się stało. Po egzaminie maluch nie był nawet przekonany do odstąpienia go na krok. Ezra musiał go porządnie wygłaskać i ciepło się pożegnać, co dla żadnej ze stron nie było łatwe, by w ogóle został wypuszczony. Kiedy wyszedł, pomyślał sobie, że najchętniej by go zabrał ze sobą - co to były za głupie zasady, które odbierały mu dobrego przyjaciela?
Teoria: 3 Zwierzątko: 1 Praktyka: 4
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Całkiem niedawno dowiedział się, że na posiadanie feniksa potrzebuje licencji. Zdziwiło go to bardzo bo przy zakupie sprzedawca niczego nie wymagał. Nie chcąc łamać prawa ani żeby mu nie odebrali Auriel udał się do departamentu zdać egzamin. Przez miesiąc opiekowania się zwierzakiem zdobył dość dużą wiedzę na temat zachowań niebezpiecznych zwierząt możliwych do tresury, głównie przy pomocy jego kolegów z pracy. Za czasów szkolnych nie przykładał dużej wagi do ONMS, uczył się wymaganego materiału i tyle mu wystarczało, Auriel kompletnie zmieniła jego podejście do zwierząt i teraz bardzo żałował wcześniejszego braku zainteresowania. Nieco się bał, że wiedza którą posiada nie wystarczy do zdania egzaminu. Wychodząc z egzaminu teoretycznego strach zamienił się w ogromne zdziwienie. Pytania były jakby ułożone pod niego, odpowiedział na wszystkie i bez problemowo zdał. Ciągle w szoku poszedł losować zwierzę do egzaminu praktycznego. Trafił na hipogryfa, przetarł oczy nie wierząc w swoje szczęście i z niecierpliwością czekał aż przyprowadzą mu zwierzę. Kiedy już stali na przeciw siebie ukłonił się i czekał na reakcję hipogryfa. Ten całe szczęście odpowiedział tym samym gestem i Aiden mógł zająć się pielęgnacją. Po wykonaniu wszystkich zleceń mężczyzna zamierzał odejść, ale zwierzę potrąciło jego rękę dziobem i się o niego otarło z zamkniętymi oczami. Egzaminatorzy równie zszokowani co Mograine wpisali mu najwyższą ocenę i pogratulowali ręki do zwierząt. Po odebraniu licencji przeszczęśliwy Aiden postanowił kupić kolejnego zwierzaka. Taki sukces trzeba w końcu uczcić, prawda?
Staż nie był czymś, co mnie szczególnie pasjonowało – wolałem już wziąć się do roboty, niż harować bezsensownie przez kilka tygodni. I to na dodatek będąc zapewne znieważanym i bagatelizowanym do roli kretyna. Zapowiadało się koszmarnie i w tej kwestii żaden optymizm nie mógł mi wcale pomóc. Moje przypuszczenia niespecjalnie mijają się zresztą z prawdą. Mój szef, wysoki, barczysty mężczyzna po pięćdziesiątce, który łysieje i cierpi na nadwagę, nie wydaje się specjalnie życzliwy. Uważa się za najlepszego z najlepszych, stażystów zaś – a przynajmniej mnie – za niekompetentnych młodzików. Złośliwe docinki? Głupie komentarze? Nie wydaję mi się, żeby było to nowością także dla innych. Ale nie mam wyboru, muszę przetrwać. Na początku myślę nawet o tym, by rzucić to wszystko, ale wyobrażam sobie satysfakcję mojego ojca, gdybym tak właśnie zrobił. Nie, nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w takiej sytuacji powinienem starać się jak najmocniej, ale ciemnowłosa osoba przełożonego wcale mi tego nie ułatwia. Tragedii nie ma, ale wiem, że stać mnie na więcej. A przynajmniej będzie mnie stać, gdy wreszcie ukończę ten przeklęty staż. Póki co nie spóźniam się i wykonuję swoją robotę, ale nic poza tym. Nie staram się wcale na siłę wykazać, nie robię nic ponadto co mi każą, ale jeśli już mam jakieś zadanie, to zajmuję się nim tak jak powinienem. Sytuacja wydaje mi się dość stabilna, a chociaż mężczyzna potrąca mi z wynagrodzenia dziesięć galeonów, ponieważ taką akurat ma ochotę, nie muszę bać się o swoją przyszłość. Wszyscy dookoła mnie zachowują się dość normalnie, ale nie widzę wśród nich nikogo specjalnego czy wartego mojej uwagi. Wymieniamy kilka zdań, miłe słowa powitań i pożegnań, ale nie czuję się do nikogo specjalnie przywiązany. Większość z nich wydaje mi się przede wszystkim nudna i nie zamierzam spędzać z nimi więcej czasu, niż to wymagane. Nie zapowiada się na to, żebym szczególnie polubił to otoczenie, nawet jeśli w przyszłości planuję nieco inną specjalizację. Nocami nawiedzają mnie nawet myśli, czy z pewnością zrobiłem dobrze? Czy może pakowanie się w paszczę potwora jakim był Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami było właściwą drogą? Jestem jednak pewien, że nie będę w stanie znieść upokorzenia przed ojcem, nie zamierzam też podkulać ogona i dawać za wygraną. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że kolejne dni będą choć trochę lepsze, nawet jeśli miniony tydzień nie należał do najgorszych w moim życiu.
Wygląda na to, że coraz prędzej przyjdzie mi kwestionowanie własnych wyborów. Nie mogę się jednak poddać, nie mogę oddać ojcu tej satysfakcji. Wyobrażam sobie minę Heliosa i te jego płowe kłaki sterczące ku górze, kiedy obdarza mnie szyderczym uśmiechem. Zaciskam więc pięści i przez kolejne dwa tygodnie staram się robić wszystko, by zostać pracownikiem miesiąca. Nawet jeżeli szef twierdził, że jestem nieudacznikiem. Nie jest warty mojej uwagi, ale staram się obrócić innych w moim kierunku. Nie myślę po prawdzie o tym, by pozyskać nowych znajomych, nie są mi szczególnie potrzebni. Kolejny tydzień wygląda dobrze, pracuję ciężko, ale wreszcie czuję, że to wszystko ma sens. Dopóki nie dotykam niewłaściwego przedmiotu – jedno krótkie muśnięcie palców i czuję jak moja skóra niemal płonie. Gdy spoglądam w lustro dostrzegam coś, co nie jest łatwe do przeoczenia. Czerwone krosty. Wszędzie. Niech to szlak trafi. Nie przepadam szczególnie za uzdrowicielami i nie chcę marnować czasu, ale objawy bezustannie się pogarszają, więc nie mam wyboru. W końcu magomedyk wciska mi jakiś eliksir, który jest paskudny i gorzki, ale nie ma rady, wpycham go sobie do gardła. Niemal dosłownie. Prawie rozgryzam szklaną górę flakonu, a wszystko to z frustracji. Wszyscy mówią, że frustracja do niczego nie prowadzi. Ja uważam, że prowadzi do pokaleczonego języka. Na całe szczęście to cholerstwo działa jak trzeba i od razu czuję się lepiej – wyłączając oczywiście obrzydliwy smak specyfiku – ale przynajmniej krosty znikają. A choć nie jestem może tym faktem szczególnie zadowolony zwlekam się z łóżka, idąc do pracy. Bo cóż, nie mam szczególnego wyboru. Przynajmniej frekwencja nie spadnie.
To miał być ten wielki wspaniały dzień. Dzień w którym wreszcie przegnam niechęć do szefa, dzień w którym dostrzeże mój potencjał. Oczywistym było więc, że zawalę. Naprawdę starałem się nie zgubić tego listu. Można by wręcz rzec, że starałem się aż za bardzo. I dlatego właśnie zostawiłem go gdzieś, sam nie wiem gdzie. Niektóre tajemnice na zawsze pozostaną tajemnicami, tak sądzę. Właściwie to nie byłem nawet zdenerwowany. Miałem cień nadziei, że ktoś go znajdzie i przeczyta i okaże się, że to dostawa nowej bielizny w jednorożce, albo coś równie wstydliwego. Wszystko, byleby wyzbyć się paskudnego humoru. W końcu odwiedzam szefa i ze stoickim spokojem wyjaśniam mu, co się stało. Nie wygląda na szczególnie przejętego. Mówi mi co prawda, że wolałby pracować sam, niż ze mną, ale to akurat mnie nie przejmuje. Tą opinię dzielimy i bardzo chętnie podzieliłbym się z nim tą wiedzą, ale nie robię tego. Jeszcze tylko parę dni. Parę dni i będę wolny, postawię na swoim. Pokażę rodzicom, na co mnie stać. Pokażę samemu sobie. Do końca stażu po tym feralnym incydencie staram się nie wychylać i jakoś zmierzam do końca. W ostatni dzień jestem tak pełny ulgi, że sam nie mogę w to uwierzyć. Na dodatek, choć nigdy nie użyłbym słowa "sympatyczny" w odniesieniu do pracodawcy, okazuje się nad wyraz hojny. Tak przynajmniej słyszę od innych, którzy mi towarzyszą i otrzymują tą samą nagrodę. Rzecz jasna przyjmuję sto galeonów z fałszywym uśmiechem na twarzy, uważam jednak, że w żaden sposób nie są zadośćuczynieniem za felernego przełożonego, na jakiego trafiłem. Miejmy nadzieję, że szybko się to zmieni.
Kostki: 6,6
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Zielonego pojęcia nie mam, co mi wpadło do głowy, żeby robić licencję na posiadanie magicznych stworzeń. Opieka nad magicznymi stworzeniami jest jednak jednym z moich ulubionych przedmiotów, więc fajnie byłoby się pochwalić przed Swannem, że potrafię cokolwiek poza gadaniem. Zazwyczaj znają mnie właśnie z tego, że paplam bez sensu, popisując się wiedzą z dziedziny zielarstwa czy onms, a w praktyce często coś spieprzę. Docieram do ministerstwa magii sporo przed czasem, więc kiedy odnajduję już Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, opieram się o ścianę na korytarzu i czekam na innych współtowarzyszy niedoli oraz egzaminatora. Staram się powtarzać w myślach wiadomości, których nauczyłem się podczas przygotowań do tego egzaminu, ale mam mętlik w głowie. Stresuję się i nie rozumiem, jakim cudem, bo przecież podczas teleportacji podszedłem do wszystkiego na luzie. Sięgam do plecaka, by odnaleźć butelkę z elikisrem euforii. Wydaje mi się, że to pomoże na zszargane nerwy, pobudzając nieco mój umysł. Wyciągam jednak fiolkę, której z pewnością sam tam nie wrzucałem. Kiedy patrzę na etykietę informującą mnie, że to eliksir uspokajający, rozpoznaję pismo swojej mamy. To miłe, że podrzuciła mi tę niewielką pomoc, kiedy przed wycieczką do ministerstwa wpadłem na chwilę do Munga, żeby się z nią przywitać. Wypijam zawartość jednym haustem i czekam dalej, czując, jak nerwy odchodzą. Gdyby nie ta fiolka, pewnie nie napisałbym zupełnie niczego. Jednak kiedy dostaję kartkę z pytaniami od egzaminatora, znam odpowiedzi na większość pytań. Piszę je najwyraźniej, jak tylko potrafię, pamiętając uwagi nauczycieli, że nie powinienem tak bazgrać. I z ulgą przyjmuję swój sukces, dzięki któremu zostaję dopuszczony do dalszego etapu. W części praktycznej trafiam na niuchacza. To pierwszy osobnik, jakiego widzę na żywo, dlatego stres powraca. Czytałem jednak o nich sporo informacji, bo uważam, że to ciekawe stworzenia i na pewno dość przydatne, kiedy chce się zdobyć nieco złota. Zwierzak wydaje się mnie jednak lubić, bo kiedy jestem w stosunku do niego stanowczy, nie ignoruje mnie. Nie wygląda to tak, jakbym tego oczekiwał, ale nie ma tragedii. Egzaminator chyba widzi, że mam do czynienia z niuchaczem po raz pierwszy i przymyka oko na niedociągnięcia. Każdy przez to kiedyś przechodził, więc dlaczego miałby mnie dyskwalifikować za mały błąd? Na koniec twierdzi nawet, że mam rękę do zwierząt, co bardzo mnie cieszy. Lubię, kiedy ktoś mnie docenia.
Etap I: 5 Zwierzę: niuchacz Etap II: 6
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Chciał załatwić te sprawy możliwie szybko. Z resztą to tylko kilka podstawowych zwierząt. O co mogą go spytać, czego by nie wiedział? Podszedł zatem do egzaminu niemalże z miejsca. Tyle tylko, że przyjechali pociągiem do Londynu z Hogwartu, a potem z Jackiem przeszli spacerkiem pod ministerstwo. Może to go właśnie zgubiło? Pośpiech? Egzaminator na części teoretycznej wysłuchał go spokojnie, jednak zerkając co jakiś czas na zegarek. Chciał już wyjść? Był znaczny wieczór, Neirin nie byłby zdziwiony, jakby mężczyźnie gdzieś się spieszyło. Sam zatem pospieszał, chcąc odpowiedzieć wyczerpująco na każde pytanie. W paru miejscach tempo było za duże i zaplątał się, wracał zatem i korygował, chociaż powinien mówić płynnie. Pomimo tych potknięć, uzyskał pozytywną ocenę i zgodę na podejście do egzaminu praktycznego. Na tym trafił mu się hipogryf. Pamiętając wszelkie nauki dotyczące tych zwierząt, ukłonił się mu na początku, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Potem zaczęły się zwyczajowe zabiegi pielęgnacyjne. Wyczyścić kopyta, podciąć pazury, zadbać o dziób i pióra. Ze zwierzakiem obchodził się łagodnie, ale pewnie, nie dając mu miejsca na psoty, chociaż parę razy hipogryf próbował złapać go dziobem za ucho. Egzaminator zadał kilka pytań i na jednym z nich Neirin poległ z kretesem. Nie było trudne. Opowiedzieć, czym by koniowatego karmił. Może przez zmęczenie podróżą, może późną porę, ale powiedział, że by wziął ryby. Myśli zdążyły chłopakowi odlecieć, koncentracja zniknąć, palnął coś pod hipokampusy, a nie hipogryfy. Merytorycznie dobrze, jedynie nie o tym gatunku. Niby mała rzecz, a sprawiła, że oblał. Egzaminator zrobił to specjalnie? Zemścił się za to, że Nei zawraca mu dupę pod koniec dnia? Nikomu nie chciałoby się siedzieć, bo się interesant obudził za pięć dwunasta. Nic dziwnego, że wylał na niego złość, wyzywając go jeszcze od najgorszych, a potem zamaszystym ruchem wpisując negatywną ocenę. Walijczyk nie miał ochoty wracać za parę dni i jeszcze tracić czas na transport. Udało się przekonać rodziców Liama, aby rudzielec mógł u niego przenocować. Niestety, zamiast porządnie wypocząć, korespondował z Mefisto do godzin wczesnoporannych. Zmęczenie po niemalże nieprzespanej nocy odbiło się na jego ruchach, niizbyt pewnych i miejscami nadmiernie szarpanych. Wyczuł to jackalope, zaciskając ostre zęby na dłoni rudzielca. Ból nie był silny. W zasadzie prawie nie bolało. Rana była jednak większa, niż zakładał, krwawiąc obficie. Egzaminator - młodszy facet, inny niż dnia poprzedniego - uznał to za koniec tej części ze względu na poranione dłonie. Nie ma sensu, pomimo uporu Vaughna, kontynuować, kiedy zapach krwi drażni zwierzę. I chociaż mężczyzna wahał się, nie wpisał zaliczenia, dając tylko radę, aby na następny raz się wyspać. To też Nei uczynił, stawiając się na poprawie na kolejny dzień. Pełen energii (jak na niego) także entuzjazmu (jak na niego ponownie). Oraz... Trafiając na nieszczęsnego egzaminatora od ryb dla hipogryfa. Zaczęło się z pozoru normalnie. Niuchacz chętnie dawał się zająć, tylko amulet na szyi Neirina go nęcił. Po tym jednak, jak rudzielec schował go pod ubranie, wszystko szło dobrze. Ale egzaminator swą zemstę miał w momencie pytania o karmę. Zaczął tak szczegółowo, dokładnie i podchwytliwie pytać, naciskając na odpowiedź i nie dając czasu na namysł, że rudzielec zaplątał się i pomylił w pewnym momencie. Mężczyzna z szerokim uśmiechem wpisał mu niezaliczone i z fałszywym, perfidnie udawanym smutkiem powiedział, że musi przyjść raz jeszcze. Walijczyk wyszedł przed budynek, siadając zaraz na jednej z ławek i myśląc. Chciał ustalić sobie plan działania, bo wygląda, że spędzi jeszcze na bujaniu się z tą licencją chyba do momentu aż naprawdę Liam sam sobie zrobi kurs na egzaminatora. Przeczesał ręką włosy i już miał wstać, gdy zobaczył, jak złośliwy mężczyzna opuszcza budynek. Przerwa? Wcześniej wyszedł z pracy? Cokolwiek to było, Nei nie wahał się ani chwili. Wrócił do gmachu ministerstwa i podszedł raz jeszcze. Tym razem egzaminator był starszy oraz poczciwy. Opowiadał o swoim wnuczku, gdy prowadził Neirina do sali z psidwakiem. Potem jednak grzecznie zamilkł, dając się chłopakowi skupić. Zwierzak od razu pokochał rudzielca. Był nieco rozbrykany, młody i chętny prędzej do zabawy niż grzecznego czekania, aż Walijczyk z nim skończy. Co chwila łapał zębami za szczotkę, próbując zainicjować siłowanie się. Dał jednak przekonać się do spokojnego stania zabawką. Zajęty piłką, pozwolił bez problemu się wyczesać. Po tym Neirin umył mu uszy, obejrzał zęby i obciął pazury. Nie omieszkując pogładzić po brzuchu oraz podrapać za uchem. Nie trzeba było być specjalistą, aby widzieć, że psidwak był szczęśliwy z poświęcanej mu uwagi. Pytania nie sprawiły chłopakowi problemu. Może dlatego, że nie były złośliwie trudne? Zwykła formalność po tym, jak świetne sobie Neirin poradził ze zwierzakiem. Wypisując oceny i opinie, egzaminator pozwolił sobie na komentarz, że to aż dziwne, iż tak uzdolniony chłopak nie zdał za pierwszym razem. Ale widać miał zły dzień. Zdarza się i tak, najlepsi też potrafią się potknąć. Z uśmiechem podał rudzielcowi papier z najwyższą oceną, życząc powodzenia w hodowli i w żartach rzucając, że powinien rozważyć pracę u nich z trudnymi okazami.
Prawdę mówiąc, Mefistofeles bał się próby zdobycia licencji upoważniającej do posiadania niektórych stworzeń magicznych. Nie radził sobie za dobrze na testach i nie wierzył w swoje szczęście (w dodatku nie bezpodstawnie, bo można było śmiało nazwać go pechowcem). Niestety, po nieprzyjemnych wakacyjnych problemach dotyczących oskarżenia o nieodpowiednie zachowanie podczas pełni, wszyscy zaczęli traktować go bardziej nieufnie. Nox szczerze nie rozumiał dlaczego, skoro został z zarzutów oczyszczony i w Ministerstwie Magii nikt nie miał co do jego niewinności wątpliwości. Być może on sam nie postarał się wystarczająco, aby niesmak domniemanego ugryzienia odszedł w zapomnienie. Właściciel menażerii postawił przed chłopakiem wymaganie zdobycia licencji, z którą Mefisto bujał się od dłuższego czasu; kiedy przypałętała się do niego ghulica Fate wiedział, że w końcu będzie musiał wziąć się w garść i pójść do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Pech chciał, że termin testu teoretycznego kompletnie mu nie pasował... Wszystko wskazywało na to, że po całym dniu ślęczenia nad rysunkami i tatuowania najbardziej nieznośnych klientów, wyląduje nad książkami. Gubił się w notatkach, mając możliwość zajrzeć do nich dopiero wieczorem; nieprzytomny i zmęczony po całym tygodniu podwójnej pracy i pomaganiu ojcu, nie spodziewał się niczego dobrego. Nockę zarwał, a na teście był tak rozkojarzony, że zamiast o hipogryfach - pisał bzdury o pegazach. Na całe szczęście, zaraz odbywał się kolejny egzamin i Mefisto za dodatkową opłatą mógł się na niego załapać, a tam (z drobnymi błędami, a jakże!) udało mu się go zaliczyć. Myślał, że z praktyką pójdzie mu lepiej. O wiele łatwiej pracowało mu się wtedy, kiedy nie bazował na papierkach, a miał obok żywą istotę. Jak się okazało - wszystko potrafił zawalić. Na widok hipogryfa kompletnie zgłupiał, bo oficjalnie miał tych stworzeń dość; najwyraźniej miał do nich strasznego pecha. Sięgnął po karmę bezmyślnie i nim zorientował się, że nie wziął tego, co powinien, egzaminator już na niego krzyczał. Cudownie. Nox wziął pod uwagę rezygnację, ale szkoda było mu pracy w menażerii. Nie wiedział, czy chce się w niej zaczepić na dłużej, ale czuł, że będzie mu zwierzaków brakowało. Nie chciał zostać wyrzucony... Przyszedł zatem raz jeszcze, do innego egzaminatora i innego zwierzaka. Pech chciał, że szczuroszczet nie był w stanie mu zaufać i - o Merlinie - bał się go. Bał się... Ciężko było się dziwić. Egzaminator chciał wiedzieć o co chodzi i dopiero po chwili zorientował się, że nazwisko Nox brzmi znajomo. Mefistofeles, jako wilkołak, zwykle lepiej dogadywał się ze zwierzętami. Niekiedy jednak trafiały się takie okazy, które odbierały jego wilczą naturę nieco odmiennie... I współpraca ze szczuroszczetem nie miała praw zadziałać. Co gorsza, kolejne podejście, z kugucharem, zakończyło się podobnie. Ręce opadały, sakiewka z galeonami stawała się coraz lżejsza, a Mefisto trafił nadzieję i wiedział już, że takie wyniki wcale nie zapewnią mu bezpiecznej posady w menażerii. Dla zamknięcia tego żałosnego etapu w swoim życiu podjął się jeszcze jednej próby, tym razem trafiając na niuchacza. Ten zaś okazał się być stworzeniem najbardziej uroczym na świecie, pragnącym kontaktu i chętnym do spędzania czasu z Noxem. Egzaminator nawet się nie wahał, żartując o tym, że niuchacz najchętniej wróciłby z Mefisto do domu. Nie było czym się chwalić, ale przynajmniej nie musiał się już martwić o ghula...
Postanowił przejść na legalną stronę. Wiedząc, że jego przynależność do świata mugolskiego nie oznacza całkowitej ignorancji w stronę czarodziejskiego, pewne wartości nie mogły zostać ominięte. Nie tylko zwierzęta, które zostały pozbawione cząstki magii w swoich żyłach, potrzebowały jego pomocy - również potrzeba ofiarowania dłoni wyciągającej z całej masy kłopotów wymagana była w stosunku do istot czarodziejskich. Od dawien dawna interesował się stworzeniami, że aż wstyd mu było zajmować się obrażeniami, nie posiadając stosownej licencji świadczącej o jego znajomości w pewnym stopniu stworzeń niebezpiecznych. Starsza dusza, być może nie do końca pełna wigoru, po wakacjach w Meksyku czuła się o wiele lepiej - nie oznacza to, że pewne problemy zostały zażegnane do końca, umiejscowione w jednym z pokoju w umyśle, jak gdyby klucza do drzwi nie posiadał. Nie bez powodu zatem wypuścił różecznika w fale przeszywające na wskroś brzegi piaszczystych, słonecznych plaż - po pierwsze, nie sprostałby zadaniu, po drugie - nie chciał odbierać należytej wolności, nawet jeżeli ten się do niego przyzwyczaił. Pozostały tylko wspomnienia - cierpkie, aczkolwiek niezwykle trudne do odrzucenia. Z każdym z nich łączyło się w pewnym stopniu doświadczenie; doświadczenie, którego nie powinien zbywać na bok. Jak się okazało, zmęczenie oraz częściowe przesiadywanie po nocach z nosem w podręczniku wcale nie było kluczem do sukcesu w zdaniu części teoretycznej. Co się stało w związku z roztrzepaniem umysłowym uzdrowiciela? Zamiast napisać o budowie hipogryfa, jakimś cudem zaczął pisać o rozmnażaniu się pegazów. Wpadka jak nie ma co - egzaminator nie był wściekły, a bardziej rozbawiony, aczkolwiek Alexandrowi wcale aż tak do śmiechu nie było - musiał poprawiać. Na szczęście, mimo presji czasu w następnych dniach nauki, a następnie na egzaminie, udało mu się zdać. Co prawda myślał, że zegar znajdujący się na ścianie działa na złość, aczkolwiek po prostu przeszedł dalej - jak gdyby nigdy nic, zatapiając się w słodkim zwycięstwie nad częścią teoretyczną. Potem przeszło wszystko do części praktycznej - i tak radośnie już nie było. Na początku się stresował - myślał, że tego nie widać, aczkolwiek zmysły w związku ze zwierzętami były znacznie wyostrzone, w wyniku czego otrzymał swoiste ugryzienie w palec. To wystarczyło, by egzaminator przez ten błąd kazał mu się poduczyć i podejść do testu raz jeszcze. Postanowił przestudiować jeszcze raz swoje notatki, aczkolwiek nie sądził, żeby w jakiś sposób zawalił pod tym względem. Potem otrzymał kolejnego zwierzaka, którym był hipogryf. Ciekawe stworzenie, a przede wszystkim eleganckie - mimo paru błędów inny egzaminator zdołał zobaczyć, że Matthew ma rękę do zwierząt, w wyniku czego postanowił wydać odpowiednie papierki.Odpowiednie podejście do stworzenia było najwidoczniej podstawą - a kto wie, może zauważył, że uzdrowiciel kocha zwierzęta? Nie wiadomo.
Całe szczęście, że życzący jej połamania nóg Nanuk nie towarzyszył Puchonce przy jej spektakularnych, teoretycznych porażkach. Pragnąć w końcu zdobyć upragnioną licencję na posiadanie zwierząt powszechnie uznawanych za trudniejsze w obejściu i opiece, dziewczyna postanowiła wybrać się do Ministerstwa Magii i przystąpić do jednego z - jak uważała - ważniejszych egzaminów w jej życiu... Zakończonego dwukrotnie fatalnym niepowodzeniem. Na brodę Merlina, czy jej wiedza rzeczywiście oscylowała na tak drastycznie złym poziomie? Pierwszego dnia rozproszyło ją dosłownie byle co. Dźwięk szeleszczącego papieru, echo kroków dobiegających z korytarza, nietrzeźwość zmęczonego stresem umysłu, który zamiast pozwolić jej wypocząć w słodkim śnie przed tak prominentnym dniem, postanowił zamiast tego zapewnić Plum ogrom stresu. Oblała. Kolejne kilka dni minęło niemalże błyskawicznie, a drugie podejście... Cóż, wcale nie zakończyło się lepiej, niż to pierwsze. Tym razem to mięśnie odmówiły posłuszeństwa, bez zapowiedzi żadnej tragedii wykrzywiając się znienacka, tak długo i tak intensywnie, dopóki nie opuściła sali i nie zażyła odpowiedniego eliksiru. Wspaniale, następna próba jedynie przysporzyła jej wstydu. Z ponurą miną opowiadała o naukowych eskapadach swojemu pracodawcy, wyznając, że pewnie już nigdy nie uda jej się zdać egzaminu teoretycznego - dopóki ten nie zapewnił jej, że jedyną prawdziwą przeszkodą na drodze Plum jest ona sama. Trzecia próba zakończyła się wtedy upragnionym powodzeniem. Tak!
Przy egzaminie praktycznym miała za zadanie zająć się szczuroszczetem. Być może nie nalezał on do stworzeń najpiękniejszych, ale w oczach Puchonki był uroczy; trochę zbyt nadpobudliwy, zbyt energiczny, ale wyrozumiały i zdecydowanie współpracujący. Działając pod bacznym okiem starszego egzaminatora o przyjaznym usposobieniu, Plum wykonywała powierzone jej zadania jak najlepiej tylko mogła. Dobierała karmę, prezentowała, w jaki sposób należy dbać o sierść zwierzęcia, aplikować leki w przypadku doraźnego ubytku na zdrowiu. Czyściła klatkę, wybierała dlań akcesoria, a wszystko to w ciele spiętym niesamowitym wręcz stresem. Aż cudem było to, że tym razem zbyt długo trwająca, chroniczna tężyczka postanowiła zachować ciszę i pozwolić jej dokończyć tę część egzaminu bez szwanku. W efekcie, mimo drobnych potknięć wykonanych w trakcie rozmowy z egzaminatorem będących wynikiem zżerających ją emocji, mężczyzna podpisał się swoim imieniem i nazwiskiem na dokumencie uprawniającym ją do wyrobienia odpowiedniej licencji. Tak wyczekanej, tak gloryfikowanej; niedowierzanie wypełniło żyły, stopniowo przemieniając się w zachwyt, i tego dnia Plum popędziła do pracy w najwyżej ekstazie, by znów - lecz tym razem triumfalnie - opowiedzieć wszystko swojemu pracodawcy z najdrobniejszymi szczegółami. W końcu!
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Część teoretyczna: Nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu ubiegać się o licencję na posiadanie tych magicznych zwierząt, które uchodziły za niebezpieczne lub trudne do utrzymania. Lubił zwierzęta, zarówno te magiczne, jak i bardziej zwyczajne, nie lubił za to komplikować sobie życia – a czymże, jeśli nie tym, było posiadanie pupila, który wymagał licencji? Zresztą przy jego trybie życia nawet posiadanie kota było dość absurdalne. I oto stał tu, przed drzwiami sali egzaminacyjnej, czekając na egzamin teoretyczny. Gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mu, że wejdzie w posiadanie kuguchara (w dodatku kapryśnego i agresywnego), uznałby to za całkiem dobry żart... tym bardziej więc nie dowierzał, że tak właśnie się stało. Nie wiedział co podkusiło go wtedy w Dolinie, kiedy postanowił zabrać ze sobą zwierzę, wiedział za to, że potrzebował ogarnąć to teraz od strony prawa. Jako osoba, która ukończyła studia prawnicze i w dodatku od ponad roku pracowała w Ministerstwie Magii, nie mógł pozwolić sobie na wpadkę z nielegalnie posiadanym zwierzęciem – no i gryzło się to z jego sumieniem. Wolał zdobyć licencję, licząc, że nie jest to takie trudne i nie przejmować się, że ktoś kiedyś zabierze mu tego przeklętego futrzaka. Lubił go, wbrew pozorom. Nie stresował się, bo wiedział, że jest dobrze przygotowany. W szkole nie był może orłem z ONMS, ale na potrzeby egzaminu przysiadł nad książkami; lubił mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z jego planem. Kiedy tylko wszedł w końcu do środka i spojrzał na arkusz pytań, wiedział, że jego przewidywania się sprawdziły. Odpowiedział na wszystko bez problemu i zdał, uzyskując pozwolenie na przejście do części praktycznej. Kostka:1
Część praktyczna: Do części praktycznej podszedł od razu, chcąc załatwić wszystko za jednym zamachem. Nie miał przecież nieskończenie wiele czasu, prawda? Zresztą musiał wziąć urlop żeby móc podejść do egzaminu. Kiedy wszedł do sali, wewnątrz czekał na niego zając z niewielkim porożem – jackalope. Ucieszył się, bo przypuszczał, że w tej kwestii nic go nie zaskoczy. No i rzeczywiście tak było, ale, jak się okazało, tylko do pewnego momentu. Nie do końca skupił się na tych zwierzętach przy nauce i w momencie kiedy zapytano go o karmę, zająknął się, a potem rzucił pierwszą lepszą nazwą, chcąc nadrobić dobrą miną do złej gry. Nie spodziewał się, że może oblać przez taką głupotę, a jednak... egzaminator wściekł się okropnie, a sam Nathaniel musiał mocno się postarać, żeby nie odpowiedzieć niczym nieprzyjemnym. Tydzień później Kolejny dzień urlopu, który tracił na tę przeklętą licencję. Upewnił się, że tym razem da sobie radę i poświęcił każdy wolny wieczór na siedzenie przy książkach. A o karmie to w ogóle wiedział już chyba wszystko. Przeklęta karma i przeklęte jackalope. I przeklęty kuguchar, rzecz jasna, bo to z jego powodu musiał teraz tracić czas i pieniądze. Tym razem w sali czekał na niego psidwak i bez wątpienia był z tego powodu zadowolony. Co prawda psidwaki były bardziej skomplikowane niż te przebrzydłe zające, na których ostatnio poległ, ale były mu też znacznie bliższe, bo znał je tak po prostu, z codziennego życia. No i szczęściem było też to, że egzaminator był inny, bo tamten buc najprawdopodobniej by go nie przepuścił, zwłaszcza że w czasie egzaminu potknął się na kilku tematach. Nie był może do końca z siebie zadowolony, ale ostatecznie zdał i to było najważniejsze. Teraz mógł legalnie posiadać puchatego potwora w swoim domu. Cudownie. Kostki I:6, 2 Kostki II:1, 6
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Z uwagi na to, że podczas wakacyjnego wyjazdu zakupił na Saharze małego onyo, zdecydował się wreszcie zrobić licencję uprawniającą do opieki nad nieco groźniejszymi magicznymi stworzeniami. Od dawna wybierał się na kurs, ale dopiero przygarnięcie pustynnego szczeniaka pozwoliło mu zwyciężyć nad wrodzonym lenistwem. Po ciężkiej, ale i owocnej nauce zjawił się w budynku departamentu, by podejść do składającego się z dwóch części egzaminu. Nie był szczególnie zestresowany, bo wiedział, że posiada odpowiednią wiedzę i ma dobrą rękę do zwierząt. Wreszcie zajął miejsce w jednej z ławek i otworzył swój test. Zestaw pytań wyjątkowo mu podpasował. Zwyczaje godowe hipogryfów, sposoby urozmaicania diety memortków… wiedział wszystko i prawdę powiedziawszy nie spodziewał się, że to będzie takie łatwe. Część teoretyczną zdał najlepiej ze wszystkich, a egzaminator z uśmiechem zaprosił go do drugiej sali, gdzie miała odbyć się część praktyczna. Matthew wylosował jedną z kartek i okazało się, że będzie musiał zająć się niuchaczem. Musiał przyznać, że po raz pierwszy tego dnia poczuł lekką tremę. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, jak te małe zwierzaki potrafią człowiekowi dopiec. Szczęście w nieszczęściu, że nie nosił żadnych błyskotek, które mogłyby doprowadzić niuchacza do furii. Popełnił kilka drobnych błędów, przez które jego stworzenie ugryzło go boleśnie w dłoń. Obawiał się, że przez to obleje, ale jak się okazało egzaminator miał chyba dobry dzień, bo zdecydował się przymknąć na to oko. Poza tym małym przewinieniem młody Gallagher radził sobie coraz lepiej i ostatecznie mężczyzna przerwał jego egzamin. Stwierdził, że błąd nie był rażący i że da się go wytłumaczyć pierwszym zetknięciem z danym osobnikiem. Powiedział także, że już na pierwszy rzut oka widzi, że Matt ma rękę do zwierząt i że nie widzi żadnych przeszkód w tym, by przyznać mu licencję. Ślizgon podziękował i po chwili opuścił Ministerstwo Magii, trzymając w dłoni upragniony papierek.