Zadanie domowe z mugoloznawstwa absorbowało znacznie więcej czasu, niż z góry można było założyć. Jako pełnokrwisty czarodziej nie miałem styczności z terminami, które profesor wypisał na tablicy. Nie zamierzałem długo zwlekać, wolałem jak najszybciej poznać temat, zważywszy również na fakt, że był on ściśle powiązany z moimi zainteresowaniami. Idąc schodami na czwarte piętro, udając się do biblioteki, nie miałem jeszcze pojęcia jak bardzo ten temat mnie wchłonie i podburzy fundamenty mojej wizji na przyszłość, dodając nową cegiełkę i perspektywę zawodu.
Na regałach w bibliotece nie znalazłem wielu książek, które z góry opisałyby mi naturę tematu, który Harrington chciał byśmy poznali. Dopiero na samym końcu rzędu była cienka książka, napisana przez czarodzieja, opisująca mugolskie kino lat 90’. Usiadłem przy biurku, otwierając prawie nieużywaną książkę, która o dziwo dalej pachniała świeżością, mimo upływu czasu.
To, co tam przeczytałem, dalej pozostawało dla mnie niezrozumiałe, gdyż sam autor nie opisywał kina jako miejsca, nie miał na celu przekazać w swoim tekście wartości dydaktycznych, a skupił się na zjawiskach, które występowały w tamtej dekadzie. Nie mogłem też znaleźć niczego bardziej wartościowego, dlatego też podjąłem się bardziej zdecydowanego kroku.
Parę godzin później pojawiłem się w jedynej znanej mi mugolskiej bibliotece, w której poprosiłem jakąkolwiek książkę opisującą kino i animację. Dostałem cały stos książek, pełnych ilustracji i dziwnych ekranów, których nie rozumiałem. Wyglądały jak wszystkie te ekrany, którymi oblepiony był mugolski świat, choć w dużo większej skali.
Jak się okazało, niewiele się pomyliłem, gdyż kino dosłownie było miejscem z różnymi salami, gdzie były pokazywane projekcje na wielkich ekranach. Zdania te, przeczytawszy za pierwszym razem brzmiały jak inkantacje nieznanej mi dziedziny magicznej, bez ilustracji nigdy nie mógłbym sobie wyobrazić zbliżonego rzeczywistości obrazu. Sam temat jednak niezwykle mnie zainteresował i przesiedziałem w czytelni aż do samego jej zamknięcia, ostatecznie wypożyczając te książki, nie mogąc zaprzestać poznawania czegoś tak nowego i niezwykłego. Nie mogłem sobie wyobrazić jak coś tak ogromnego, mającego tak wielki wpływ na mugolskie społeczeństwo, w całości mnie ominęło, nie pozostawiając żadnego śladu, punktu zaczepienia. W moim życiu kino nie istniało, co było niesamowicie dziwne – miałem styczność z mugolską technologią, choć głównie opierała się ona na informacjach, tych z działu używek, które w wersji mugolskiej często satysfakcjonowały mnie mocniej, aniżeli narkotyki mugolskie. Jednak nie o tym.
Zacząłem pisać piórem po pergaminie, który chciałem wysłać jako zadanie domowe dla Harringtona. Nie mogłem ustać w czytaniu, kino zawierało bowiem te elementy, o których nawet nie miałem pojęcia, że mogłem ich tak pragnąć w swoim życiu, że były one dosłownie tym, czego mi brakowało w magicznej pracy teatralnej. Z rozmarzeniem czytałem o reżyserach, przelewając nowo zdobytą wiedzę na papier, jednocześnie będąc niezwykle podjaranym na sam temat animacji. Książki o nich były pełne nieruchomych obrazków, które ukazywały postacie z bajek. Czegoś podobnego nie było w świecie czarodziejów i było to wręcz upodlenie, zatrzymanie się w rozwoju. Wracałem tak codziennie do tej mugolskiej biblioteki i poznawałem kolejne wybitne postacie kina, marząc o pierwszym seansie. Wpadłem na pewien pomysł zaproszenia tam kogoś, co też odłożyłem na inną chwilę, gdyż musiałem dokończyć zadanie domowe. Ostatecznie, wypisując tam to, czym kino jest, pozostawiłem pergamin takim, jakim był, uważając, by nie przesadzić z nowo poznaną wiedzą i nie rozpisać się na niepotrzebne tematy, które zbliżone z poleceniem były tylko poprzez kino i nic więcej. Zapewne gdybym tak dłużej pisał wypracowanie dla Harringtona, zacząłbym pisać o życiu i twórczości Chaplina, którego jako pierwszego wziąłem na swój celownik sławnych osób kina.
zt