Owa biblioteka została wybudowana w 1841roku, dwieście pięćdziesiąt lat później Angielska Królowa postanowiła ją zmodernizować. Możemy w niej zobaczyć zapiski sięgające pamięcią aż szesnastego wieku. Ponadto na jej zakurzonych półkach znajdują się starożytne mapy.
Czy w takim razie Tosię też czekało otrzeźwienie? Chociaż w jej przypadku nie miało z czego, wszak jej życie zostało zaplanowane wraz z dniem jej narodzin - miała wyjść za wysoko urodzonego panicza, wieść życie usłane luksusami, nigdy nie dowiedzieć się o pewnym, o wiele okrutniejszych aspektach życia, które towarzyszyły innym na każdym wręcz kroku. Tosia wcale nie chciała wyłamywać się z tego planu, bez przesady, nie była żadną zbuntowaną księżniczką, która ucieka przed zobowiązaniami - jej to wszystko odpowiadało. Po prostu jako istota, która na pierwszym miejscu stawiała element poznawczy, chciała zobaczyć jak to jest. Jakimi ludźmi (bo wciąż obstawiała, iż to ona zostanie królową, przecież Louis się nie nadawał, halo) przyjdzie jej w przyszłości rządzić - skąd mogła wiedzieć, że ten świat może wciągnąć ją na tyle, iż sama zatraci się między swoim pochodzeniem, a tym, kim się staje? To się nie działo, najprawdopodobniej nie stanie. Tosia wiedziała kim jest, skąd pochodzi. I wiedziała czego chce - nawet jeżeli nieśmiało i delikatnie, dążyła do tego celu niemalże po trupach. A słodkie wizje o rodzince, która przy kominku w Monaku wychowuje następce tronu? To były po prostu nieodłączne elementy, słodkie wizje, które świadczyły o wartości jej zmagań. Zatem wszystko, co napotykała na swej drodze, widziała przez pryzmat objęcia władzy, przyszłego życia i szczęścia - chyba trudno jej się dziwić? Od najmłodszych lat uczono ją, iż powinna myśleć przyszłościowo. Wszakże jako księżniczka (przyszła królowa ok) Monaco nie powinna myśleć tylko o sobie, prawda? - Kobiety są cudownie praktyczne. O wiele praktyczniejsze od was. W pewnego rodzaju sytuacjach często zapominacie wspomnieć o małżeństwie, a one zawsze wam o tym przypomną. - uśmiechnęła się promiennie, wszak i tego Prince nie mógł wiedzieć, ale dla Tosi ten cytat miał szczególne znaczenie. Oh, ich oczekiwania wobec siebie tak bardzo się różniły! Oboje nie brali na poprawkę tego, że znają się jakieś... dziesięć minut? Tosia z uśmiechem, wywołanym komplementami (często słyszała, że wygląda pięknie od swoich służek, od swojej matki, czasem brata i ojca, ale to była niewątpliwa nowość!) wzięła wizytówkę od Prince'a. Przeczytawszy adres chłopaka, zmarszczyła nosek. Kojarzyła nazwę tę ulicy, ale jak to możliwe, skoro o angielskim, mugolskim świecie nie miała pojęcia? Tojadowa. Tojad. Czy mugole znali tojad? Chyba tak, stwierdziła Tosia. Ale kiedy Armstron zapytał, czy wierzy w magię, wątpliwości znowu ogarnęły księżniczkę. Chociaż chyba byłaby jeszcze bardziej zadowolona z ich znajomości, gdyby Prince okazał się czarodziejem. Dżentelmen, książę (co prawda z imienia), wykształcony, inteligentny i jeszcze czarodziej? Oh, Antoinette była już niemalże pewna, że razem zawładną całym Monako! - Oczywiście, że wierzę. - odparła, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Czyżby Armstrong chciał sprawdzić czy jest czarodziejką czy był to następny element tego ekscytującego dla Tosi flirtu? - Znam nawet parę magicznych... sztuczek.
Ten Internet zaczynał mu się śnić po nocach, nie mówiąc już o sowie-mailu, która dziwnym trafem kojarzyła mu się z malagą. A skoro już o tym mowa, napiłby się wina: takiego hiszpańskiego, dosyć starego, w którym dałoby się wyczuć tę nutę aromatu, tak bardzo przez wszystkich wychwalaną. Może Alkyone dałaby się zaprosić na kieliszek czegoś mocniejszego, kiedy już uporają się z nieznośną psychologią? Aż cud, że tyle wytrzymał wśród mugoli i nic się nie wydało. Może jednak spędzenie kilkunastu lat życia z rodziną byłej żony na coś się zdało? Albo po prostu towarzystwo innej czarownicy sprawiało, że trzymał język za zębami, gdy musiał przetrwać starcie z ludźmi niemagicznymi. I tak mało kiedy ktoś go zagadywał – studenci zazwyczaj obawiali się starszych od siebie, uczestniczących w wykładach ludzi. Patrzyli podejrzliwie na każdego, kto w jakimś stopniu się od nich różnił i biegał po uczelniach, zamiast zająć normalnym życiem po ukończeniu studiów. Ale w przypadku Sheparda nigdy nie było można mówić o normalności. Spojrzał na zegarek, uświadamiając sobie, że miał jeszcze mnóstwo czasu do przybycia Alkyone. Kręcił się po dziedzińcu, co rusz sprawdzając, czy przypadkiem nie mignie mu przed oczami znajoma twarz. Nie należał do ludzi cierpliwych, ale akurat na nią mógł czekać. To trochę żałosne, ale cóż poradzić.
Pixie zaczynała wątpić. Zmiany na pokaz nigdy nie wychodziły jej zbyt dobrze i choć czuła, że Alkyone jest jej integralną częścią, nie tak łatwo będzie prowokować ją do okazania swojej natury. Czasami trafiała w moment i bez problemu przejmowała jej cechy, innym razem było trudniej - nie zdążyła się wyszaleć, nie zaliczyła kilku wyczerpujących imprez i nie podroczyła się ze swoim uzdrowicielem, przed którym miała teraz stanąć w innej postaci. Odetchnęła głęboko, wpatrując się w lustro. O wiele łatwiej było zmienić się w Alkyone powierzchownie. Stanęła na palcach, opierając się o zimny zlew, jakby miało jej to w czymś pomóc. Przyłożyła czoło do lustra. Nie czuła chłodu. Brązowa grzywka była dobrym izolatorem. - W łeb się pierdolnij - powiedziała do siebie, mrużąc oczy. Podziałało, przynajmniej częściowo. Te słowa w ustach Alkyone brzmiały zaskakująco absurdalnie. Jej głos, zmieniony eliksirem na bardziej dojrzały i głęboki, ale nie przesadnie głęboki, brzmiał bardzo obłudnie. Zerknęła na pudełeczko z soczewkami, które konsekwentnie zmieniały kolor jej oczu na niebieski. Jeszcze tego brakowało, aby Shepard rozpoznał ją po oczach... Spryskała się szybko subtelnymi perfumami, podkreśliła oczy i założyła bardziej poważne ciuszki, choć starała się z tą powagą nie przesadzić. - Pojebało cię - dodała jeszcze na odchodnym, zwracając się do lustra. Lustra w mugolskiej galerii handlowej, warto wspomnieć. Zdecydowanie takie epitety nie kleiły się z panną Elwyn i właśnie z tą myślą panna Elwyn opuściła galerię, aby dotrzeć na czas do biblioteki. Prawie na czas, niecałe pięć minut spóźnienia. Pozostałości po Pixie. Najwyżej dzisiaj będzie dosyć wygadaną Alkyone. - Hej - przywitała się z zaskakującą lekkością. Szczupłe palce oparła na ramieniu Jamesa, aby ułatwić sobie muśnięcie jego policzka ustami. - Wybacz spóźnienie, coś mnie zatrzymało - dorzuciła, poprawiając kapelusz. - Co, jeśli mugolskie biblioteki działają zupełnie inaczej niż magiczne? - zapytała, w myślach dopowiadając sobie "wtedy będziecie kombinować, idiotko", ganiąc się moment później myślą "wypierdalaj, Cheshire". Nie dała nic po sobie poznać. Prawie, bo wydawała się lekko nieobecna, kiedy zaryła palcami stopy w krawężnik, potykając się niezgrabnie. Wyrżnęła głową w ramię Jamesa. Pomijając wiązankę przekleństw, jaka przeleciała jej w głowie...- Przepraszam - jęknęła. - Zdarza mi się to tak rzadko, że musiało akurat teraz - dopowiedziała. Zgodnie z prawdą, zazwyczaj nie miała problemów z równowagą ani ogólnym poruszaniem się po różnych powierzchniach. - Chociaż lepiej tu niż między regałami.
Posąg na dziedzińcu uśmiechał się do Jamesa szyderczo, jak gdyby na moment przybrał twarz Archibalda. Nie powinien w takim momencie widzieć wszędzie wokół Blythe’a, ale ten stary Puchon go prześladował. Miał ochotę na niego wrzasnąć, żeby sobie poszedł, ale o ile w Mungu czy na Nokturnie było to całkiem normalne, tak na środku mugolskiej ulicy niekoniecznie. Skrzywił się, mając ochotę roztrzaskać rzeźbę jednym zaklęciem, ale gdy ją obszedł, by nie widzieć dalej tej przeklętej twarzy, okazało się, że to „dzieło sztuki nowoczesnej” wypina do niego swoje cztery litery. Typowy Blythe, naprawdę. Zamiast wspierać przyjaciela w potrzebie, nawet mentalnie, ukazuje mu, gdzie tak naprawdę ma całą sprawę. Gdyby był tu naprawdę, pewnie naśmiewałby się z rozterek psychicznych przyszłego i pewnie niedoszłego psychologa. Mugolski profesor chyba miał rację, że na jego zajęcia trafiają wyłącznie ludzie z problemami i wyłącznie po to, by znaleźć dla siebie ratunek. Ciekawe zatem, co doskwierało Alkyone. To zaskakujące, że chciał to wiedzieć, jednocześnie pragnąc pozostać w błogiej niewiedzy. Jeszcze ich spotkania zmieniłyby się w kolejną terapię, a jedną natrętną muchę i jej trumnę miał już na sumieniu. – Hej – odparł automatycznie, zaskoczony pojawieniem się Elwyn, a tym bardziej całusem w policzek. Tak bardzo skupił się na tym paskudnym posągu, że nawet nie dostrzegł jej przybycia. I teraz tylko wściekał się na siebie, a jednocześnie na Archibalda, mimo że przecież nie było w tym żadnej winy hogwarckiego nauczyciela. – Nic się nie stało – dodał jeszcze, gdy wyrwał się z tego amoku. Znów w jego głowie pojawił się Arch, naśmiewający się z niego. Najwyraźniej miał być natrętnym demonem, siadającym na sumienie i nękającym go dzisiejszego popołudnia. A niech go Merlinowe pantalony trafią prosto w twarz! – Ładny kapelusz – dodał jeszcze, dostrzegając ten iście blythe’owski atrybut. No nie! Ten człowiek naprawdę doprowadzi go do szewskiej pasji. Chyba spędzali ze sobą zbyt wiele czasu, tak jak i w szkole na początku ich edukacji. – Poradzimy sobie – stwierdził pewnie, mimo że nie do końca miał pojęcie, jak takowe biblioteki mogły działać. Magyar Blythe niezbyt mu w tym pomogła, mimo że nie wyściubiała nosa znad książek. I po co jej ta wiedza, skoro najprostszych rzeczy nie potrafiła wyjaśnić? Chociaż z drugiej strony, skoro to takie łatwe, Shepard sam powinien umieć obsługiwać mugolski świat, zwłaszcza że przez jakiś czas się po nim pałętał, a teraz do niego powrócił. Przytrzymał ją instynktownie, gdy się potknęła, ale nie obyło się od oberwania jej głową w ramię. Miał tylko nadzieję, że nie zrobiła sobie krzywdy. Niezbyt by się cieszył, gdyby straciła kilka zębów, a te utkwiłyby w jego ręku. – W porządku? – zapytał. – Zdecydowanie lepiej. Zły dzień? Sam był w nienajlepszym nastroju przez ciągle prześladujących go Blythe’ów, ale to jego wina, skoro dopuszczał ich do swojej głowy. W jakimś stopniu stali się jego rodziną po utracie własnej. Ruszył w kierunku wejścia, starając się dorównać kroku Alkyone i jednocześnie uważać na to, by przy kolejnym potknięciu nie wyrżnęła głową w chodnik lub posadzkę holu, w którym znaleźli się po minięciu drzwi. – Od czego zaczynamy? – zapytał, mając nadzieję, że Elwyn będzie znała odpowiedź. Niezbyt palił się do przeglądania tych wszystkich książek, nawet jeśli miał przy tym spędzić czas w jej towarzystwie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, poszukując jakiś wskazówek. Tak jakby mugole mieli wywiesić wielki, migoczący plakat z napisem „Internet tutaj” i strzałką w konkretne miejsce. Niewiele jednak czasu zdołał skupić na ścianach, kierując spojrzenie na Alkyone. Gdyby była obrazem, pewnie wpatrywałby się w nią godzinami. Teraz jednak nie wypadało. Udał więc, że oczekuje na jej odpowiedź, ewentualnie jakąś myśl na temat początku poszukiwań mistycznego Internetu.
Pixie jako Pixie, ani Pixie jako Alkyone nie miała styczności z profesorem Blythem. Zapewne gdyby mogła zasiąść sobie na chwilę w głowie Jamesa, cieszyłaby się, że nie musiała go poznawać - albo wręcz przeciwnie, ekstrawagancja nakazywałaby jej dociekanie, kim ów człowiek był. Nie wiedziała jednak nic i zapewne lepiej dla niej. Alkyone mocno by się zmartwiła, gdyby wiedziała, że Shepard tak wiele rozmyśla o swoim przyjacielu. Musieli być naprawdę nierozłączni. Kapelusz dobrała przypadkowo, nie nosiła ich znowu tak często...a że dziś się złożyło? Dobry przypadek. Niestety ze strony Pixie, a raczej panny Elwyn, ciekawość okazywała się nieco płytsza i bardziej zaaranżowana niż James mógł się tego spodziewać. Lubiła uzdrowiciela, ale coś ciągle jej nie grało. Jakby czegoś brakowało i miała wrażenie, że to "coś" znajdzie właśnie w jego prywatnym życiu. Nie była wścibska, chciała go tylko poznać, a on sam nie powinien narzekać, otoczony głównie towarzystwem z Munga, w którym spędzał większość czasu. Pix była tego świadoma. Tylko raz, ostatnio, zdarzyło mu się zwlekać z wynikami. Choćby się waliło czy paliło - kiedy przychodziła z nagłą sprawą, zawsze znajdował dla niej czas. Znał mniej więcej jej sytuację rodzinną. Może właśnie przez to chciała wiedzieć więcej. - Dzięki! - odpowiedziała krótko z uśmiechem, nie dopatrując się w komplemencie niczego więcej. Męczyła go takim szczegółem! Niewiele więcej zdążyła powiedzieć, czy zrobić, bo właśnie wtedy feralnie zahaczyła o krawężnik. Na szczęście wszystkie zęby pozostały na swoim miejscu, a ucierpiały jedynie usta, z których krew sączyła się leciutko. Pech chciał, że akurat przygryzła wargę. Przyłożyła palce, ocierając krew i obserwując ją ułamek sekundy. - W porządku - tylko czasem lubię poudawać wampira, dopowiedziała sobie w myślach. - Coś w ten deseń - dodała w temacie złego dnia. - Na szczęście może być tylko lepiej - oceniła, uznając, że skoro ma na kogo padać, nie będzie źle. Miała jednakże nadzieję, że to koniec potknięć na dziś. Gdyby nie Pixie, przebijająca się przez otoczkę Alkyone, pewnie zestresowałaby się bidula tym incydentem. Cheshire jednak nie pozwalała jej na to. Pytanie Jamesa przemknęło gdzieś obok niej, ledwo muskając świadomość. Rozglądała się oniemiała, obserwując całe otoczenie, które przytłaczało ją bardzo konkretnie. Nie do końca świadomie cofnęła się o pół kroku, chwytając Jamesa za ramię i połowicznie chowając się za nim. Przebiegała wzrokiem od wejścia do wejścia, po wszelkich stanowiskach, blatach, półkach... wzrok nie mógł tego objąć. Było inaczej niż w magicznych bibliotekach. Wszędzie stały dziwne sprzęty. - Cholerka - mruknęła, czując jak Alkyone w końcu bierze górę. Pixie nie miała tu czego szukać - nie dość, że masa książek, to jeszcze do tego mugolskich. - Nie mam pojęcia. Co to jest Wi-Fi? - zapytała cicho, nie do końca pewnie, wskazując na tabliczkę z napisem "Wi-Fi zone". - Patrz, jakieś takie dziwne mają te zdjęcia - dodała, obserwując monitor komputera, na którym ktoś wyświetlał film. - Wygląda na to, że tam dalej jest więcej takich pudełek. Może jak je otworzymy, znajdziemy Internet? - zapytała, tym razem obserwując komputer z migającą czerwoną lampką. - Albo przejrzyjmy katalogi - zaproponowała, szukając spojrzeniem jakiejś strzałki z kierunkami. Czytelnia, sala komputerowa, różne działy, kawiarenka, toalety... Internet nie miał oddzielnej sali.
Przypadek, czy może jednak przeznaczenie, pragnące wywinąć Jamesowi żart i podsadzać mu pod nos nawiązania do człowieka, którego wolałby w tej chwili nie widzieć? Blythe uczepił się go, nie dając ani chwili spokoju, a fakt, że widział go nawet w kapeluszu Alkyone, nie wróżył zbyt dobrze. Nie powinien jednak roztrząsać tej kwestii, a już zwłaszcza teraz. Miał ochotę trochę pokrzyczeć, choćby dla rozluźnienia i żeby pozbyć się swojego przyjaciela z głowy, ale nie wypadało. Ani przy kobiecie, ani tym bardziej w środku biblioteki. O ile w pracy był raczej poukładany, tak w życiu codziennym niezwykle o to trudno. Z samymi wynikami zapewne by się nie spóźnił, gdyby nie to, że Archibald spalił je w piecu podczas ich zakrapianego alkoholem spotkania. No tak, znowu ten stary Puchon. Wszystko jego wina. Waliło się, paliło – wina Archibalda. No bo chyba nie Jamesa? Reakcja Alkyone zdziwiła go niezmiernie. Nie spodziewał się, że mugolska biblioteka aż tak ją przerazi. Sam trafił do niej po raz pierwszy, ale bardziej go fascynowała, niż przypominała podróbkę rogogona węgierskiego. Obrócił się w jej stronę z pytaniem wymalowanym na twarzy. Gdyby wiedział, że będzie się czuła aż tak nieswojo, zaczęliby od Pokątnej. Z drugiej jednak strony spodziewał się, że pewnie odesłaliby ich dokładnie tu, gdzie się teraz znajdowali. - W porządku? Spojrzał w stronę tabliczki, którą mu wskazała. Przypominała mu nieco chmurę, a napis sam w sobie wyglądał śmiesznie i bezsensownie. Zmarszczył czoło, zastanawiając się, co też autor miał na myśli. - Może chodzi o strefę lewitacji? No wiesz, Wingardium Leviosa i jeszcze ta chmura. Chociaż to mugole – oni chyba nie potrafią lewitować. Zastanawiał się jeszcze przez chwilę, dochodząc do wniosku, że to na pewno nie to, czego szukają. Miał ogromną ochotę wyciągnąć różdżkę i zawołać: Accio Internet, ale wylądowałby za to przed Wizengamotem, a potem zapewne i w Azkabanie. A wszystko przez chęć postudiowania psychologii. - Wyglądają jak obrazy, tylko czemu nie przechodzą do tych pudełek obok? Może coś im nie pozwala? Możemy to sprawdzić i zapytać, czy wiedzą, gdzie znajdziemy Internet. Podszedł do jednego z tych pudeł, przy którym akurat nikt nie siedział. Mugole wpatrywali się w nie jak w jakaś świętość, co jeszcze bardziej zbiło z tropu Sheparda. Co oni widzieli w tych pojemnikach? Przyjrzał się jednemu z nich, postukał palcami, słysząc odgłos uderzania o coś metalowego. Ciekawe, co właściwie znajdowało się w tych puszkach. - Jak to otworzyć? – zapytał Alkyone, odwracając w jej kierunku wzrok, jakby mógł odnaleźć odpowiedź na jej twarzy. – Naprawdę myślisz, że w tym czymś będzie Internet? Może jednak miałaś rację, że powinniśmy sprawdzić katalogi. Znów spojrzał na dziwne pudełko, przed którym leżało coś, co wyglądało nieco jak tabliczka czekolady, ale czekoladą z pewnością nie było. Na dodatek ktoś wypisał na tym mnóstwo dziwnych znaczków i literki, tylko że nijak nie zgadzały się z alfabetem. To jakiś szyfr, pozwalający odnaleźć Internet? Czarodzieje z całą pewnością nie nadawali się do tego, by zajmować się mugolską techniką, skoro sami niemagiczni nie zawsze wiedzieli, do czego to służy. Nacisnął literę I, licząc na to, że od tego zaczyna się szyfr. Wpisać odpowiednie słowo – to byłoby zbyt proste, ale mugole raczej nie wymyśliliby niczego trudniejszego. I wtedy pudełko pojaśniało, pokazując dziwny obraz – pagórki na tle niebieskiego nieba. - Ludzie z tego obrazu chyba są w drugim pudełku – stwierdził. – Pewnie nie mogli tutaj przyjść, bo ktoś zasłonił ich tło. James Shepard zdecydowanie był idiotą roku.
Gdyby James zaczął krzyczeć bez powodu... Cóż, nawet ciężko przewidzieć, co zrobiłaby Alkyone. Pixie zapewne zwijałaby się ze śmiechu, kładąc się na ziemi i ocierając łzy, niczym rasowe postaci z kreskówek, ale panna Elwyn? Możliwe, że uśmiechnęłaby się uprzejmie, wycofując się stopniowo, aby ostatecznie z dystansu kilku bezpiecznych metrów pomachać wesoło i rzucić "ZOBACZYMY SIĘ PÓŹNIEJ". Finalnie i tak skończyłaby jako Pixie, śmiejącej się do utraty tchu. Trumnę miała gotową, także mogła się śmiać do woli. Aż tak znowu się nie przeraziła, bardziej schowała w sobie, pod naporem nieznanych nazw, technologii i przedmiotów, a także mugoli, obserwujących ich z zaciekawieniem. Tak przynajmniej tłumaczyła ich niezbyt przychylne miny. - Mhm - mruknęła krótko w odpowiedzi, kiwając głową. - Tak - dodała jeszcze, trochę pewniej. Mimo wszystko nie była płochliwym stworzonkiem, które bało się zwyczajnej przestrzeni, zagospodarowanej pod mugolskie potrzeby. Zaśmiała się na teorię o chmurze. - A szkoda - skomentowała, myśląc sobie, że sama chętnie by polewitowała. Może nie w tym konkretnym momencie, ale mimo wszystko. Przebiegła spojrzeniem po komputerach, widząc istotny problem w tym, że tylko część obrazów była aktywna. Inne miały puste ramy, czarne i matowe, jakby ktoś wymazał z nich postaci i tła. Podreptała posłusznie za Jamesem, opierając się o blat biurka i pochylając, aby móc przyjrzeć się dokładniej dziwnym przedmiotom. Kontrolowała każdy ruch uzdrowiciela, wsłuchując się w odgłos, jaki wydało z siebie pudełko. Pokręciła głową, na znak, że nie ma pojęcia, jak się to otwiera. Sama najchętniej użyłaby różdżki (zrównoważonej Alkyone zaklęcia wychodziły nieco lepiej niż Pixie), ale wiedziała, że nie ma takiej opcji. Zresztą pewnie skończyłoby się na standardowej Bombardzie, co też nie zapowiadało się najlepiej. - Gdzieś musi być - powiedziała, uparcie obstając przy tym, że muszą go znaleźć w tej bibliotece. - Skoro już przy tym jesteśmy, możemy to rozpracować - zasugerowała, rozglądając się dyskretnie. Mugole wydawali się zajęci swoimi sprawami, ale nie wyglądało na to, że gdyby zaczęli otwierać puszkę w celu przeszukania jej, nikt miał się nie zorientować. Inni obecni nie otwierali tych pudeł, więc drogą prostej dedukcji... raczej nie byłoby to uznane za normalne. Ale skoro uczyli się psychologii, mogli wykorzystać jakieś super chwyty i podejścia, które pomogłyby im przekonać mugoli... Alkyone szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Było to zbyt dziecinne i zajeżdżało panienką Cheshire. Odwróciła się akurat w momencie, w którym James postanowił eksperymentować z płaskim plastikowym prostokątem pełnym kwadracików z literami. Odsunęła się o kilka centymetrów, nie puszczając drewnianej podpory, kiedy w ramie pojawiło się tło, sprowokowane cichym klaśnięciem klawisza. - O - mruknęła krótko, przypatrując się obrazowi. Nie był zbyt ładny. - Wiesz, ja też bym nie poszła na takie tło. Musieliby mnie zmusić - stwierdziła. Było tyle ładniejszych krajobrazów, dlaczego wymalowali akurat taki? On wręcz ś w i e c i łp oo c z a c h. Zamrugała, przypatrując się dokładniej. - Mogli ich tam jakoś zamknąć. Ale patrz - wskazała palcem, dostrzegając miniaturowy obrazek z napisem "Internet Explorer". Odruchowo chciała usiąść na kolanach Jamesa, który w międzyczasie zajął miejsce na krześle - zmuszony sytuacją. Powstrzymała się jednak w porę przysuwając sobie drugie siedzenie. Dotknęła ikonki na obrazie, ale nic się nie stało. - Uhm - zaczęła niepewnie - czy mógłbyś się włączyć, Internecie? - zapytała, nie otrzymując żadnej odpowiedzi. - Jej. Pamiętasz, co ma nasz wykładowca? Mówił kiedyś, że to nazywa się mikrofon. Mówił, kiedy się zepsuło i bez tego musiał mówić bardzo głośno. Może Internet nie słyszy? - zapytała, rozglądając się. - Czy to jest mikrofon? - uniosła myszkę, świecąc Jamesowi laserem po oczach, nieświadoma, że to robi.
Gdyby James zaczął krzyczeć bez powodu… Wolałby wyparować, niżby miała to widzieć Alkyone lub – całe szczęście o tym nie wiedział – Pixie. A potem pewnie jeszcze Archibald przypieczętowałby tę mozolną śmierć ze wstydu, uznając, że jego najlepszy przyjaciel nie miał w sobie ani krztyny męskości i klasy. Skinął głową, z ulgą przyjmując wieść o tym, że kobieta czuła się już nieco pewniej. Już na pierwszy rzut oka można było wywnioskować, że i ona nie miała wcześniej styczności z komputerami. Gdyby James wiedział, że kiedyś zapragnie studiować na niemagicznym uniwersytecie, pewnie poprosiłby o pomoc w obsłudze tych paskudztw rodzinę byłej żony. Teraz już jednak było za późno. I tak był z siebie dumny, że w końcu zrozumiał ideę telewizji i tych obrazów, z którymi nie dało się porozumieć. Do tej pory pamiętał miny teściów, gdy zaczął odpowiadać pogodynce, a ta nie zwracała na niego uwagi, dalej idąc w zaparte, że pada, podczas gdy świeciło słońce, a na niebie nie znajdował się ani jeden obłoczek. – Kiedyś, jeszcze w szkole, rozpuściliśmy z kolegami musy-świstusy w soku dyniowym nauczycielki transmutacji. Potem lewitowała przez całą lekcję – powiedział Shepard, przypominając sobie tę sytuację, skoro już rozmawiali o chmurach. Potem już poszło jak z górki, przynajmniej do momentu, kiedy okazało się, że nie wiedzą, jak porozmawiać z internetem, a Alkyone zaczęła mu świecić tym czymś z kabelkiem po oczach. Skrzywił się, zabierając jej z ręki przedmiot i odstawiając go z powrotem na miejsce. - Nie, mikrofon był bardziej podłużny. Poza tym żaden z mugoli nie mówi do swojego Internetu. Hej, spójrz – zawołał nieco za głośno, ale spostrzegł coś nowego. Gdy poruszali ową rzeczą z laserem (choć nie mogli wiedzieć, jak to światło się nazywa), na krajobrazie coś zaczęło chodzić. Albo i lewitować, bo w tym momencie znajdowało się na kawałku tła z niebem. Shepard szturchnął ręką przedmiot, a biały symbol przypominający strzałkę podążył ku górze. - Może trzeba to coś nakierować na Internet – uznał, uśmiechając się szeroko do Alkyone, zadowolony ze swojego odkrycia. Jakim cudem ten człowiek trafił do Ravenclawu? Chyba w ten sam przypadkowy sposób, co Blythe do Hufflepuffu. Popchnął jeszcze kilkukrotnie to coś, kierując wskaźnik na Internet Explorer. Ale to nie poskutkowało. Spojrzał na ludzi po prawej stronie. Wszyscy trzymali te dziwne przedmioty z kabelkami w prawej dłoni, poruszając nimi bardzo delikatnie. James spróbował tego samego, ale ruszył zbyt gwałtownie ręką, przez co biała strzałka znalazła się w zupełnie innym miejscu, niż tego oczekiwał. - Niech to szlag – przeklął, nim zdołał się pohamować. – Może ty spróbuj – dodał po sekundzie, odsuwając krzesło, by Alkyone usiadła sobie wygodnie. Może w ten sposób było łatwiej niż na stojąco? Skąd miał wiedzieć?
Alkyone nie miała żadnych doświadczeń z telewizorami, ale Pixie, która wciąż wyrywała się ze swojej skorupki, z wielkim zapałem podszeptywała Alkyone do ucha różne pomysły. Na przykład "zaproś go do mugolskiej galerii handlowej, skoro z szukaniem Internetu idzie wam tak wyśmienicie". Zawsze to jakiś plan. Zachichotała mimowolnie, trafiając akurat na wtrącenie o lewitującej nauczycielce transmutacji. Aby opanować śmiech, musiała wypierać ze świadomości obraz młodego Sheparda, który z cwaniackim uśmieszkiem robił żarty nauczycielkom i wyrywał co ładniejsze uczennice. Znając go ze strony studenta psychologii (Pixie już na tym etapie nie mogła powstrzymać pozytywnego uśmieszku) i zapracowanego uzdrowiciela, wyobrażanie sobie innej wersji Jamesa było dosyć abstrakcyjnym doświadczeniem. I zdecydowanie pokazywało, dlaczego ludzi nie ocenia się po pierwszym wrażeniu. Dodatkowo, nawet znając kogoś bardzo długo, łatwo było pominąć aspekty, które gdzieś tam istniały, nieosiągalne bez przeniknięcia pewnych etapów. Czasem trzeba było niewiele, ale nie każdy mógł owo niewiele osiągnąć w ten sam sposób. Spadaj, Piks, witaj Alkyone! - Dawno zapomniałam o tych cukierkach - zorientowała się. - Wyobrażasz sobie miny wszystkich mugoli, gdybyśmy wrobili tak któregoś z wykładowców? - zapytała szeptem. O ile w ich świecie było to całkiem normalne, taka opcja dawała im więcej zabawy. Mugole nie mogli się niczego spodziewać! Przyjrzała się mugolowi, który wpatrywał się w obraz z wielkim zacięciem i poruszał dziwnym przedmiotem, który po odwróceniu świecił po oczach, jakby był w jakimś transie. Wyglądał jakby był chory. Zmarszczyła brwi i zagryzła wargę, walcząc z chęcią stanięcia za plecami mugola, trącenia go palcem w bark i zapytania, czy na pewno wszystko w porządku i czy nie potrzebuje... zresztą, przedstawiła swój pomysł Jamesowi. Zanim usiadła na krześle, położyła dłoń na jego ramieniu, z niepokojem wpatrując się w młodego mężczyznę. - James. On wygląda jakby coś z nim było nie tak. Może jest chory? - zapytała, zerkając na Sheparda, ale ostatecznie zajmując oferowane miejsce. - Mugole są dziwni. Zobacz, on się prawie nie... O - przerwała, widząc jak odrywa rękę od myszki i przenosi je na kolejny, znany im już element. - Prawie się nie rusza i wygląda jakby go to hipnotyzowało. Może zapytajmy go, czy nie potrzebuje fachowej pomocy psychologicznej? - zapytała ostrożnie. Przejęła jednak stery nad myszką, oswajając się chwilę ze strzałką z obrazu. - W ogóle nie ingeruje w tło - powiedziała, dziwiąc się, że chmury wciąż stoją w miejscu, a trawa nie porusza się nawet o ćwierć milimetra, choć uparcie trącała wszystko strzałką. - Wygląda trochę jak samolot z papieru. Tylko jakby nic... Ugh - mruknęła poirytowana, zatrzymując samolocik na ikonce i tykając nerwowo palcem urządzonko. Dwukrotnie. - Co za upar... Oho! Co to? - zapytała zaskoczona. - Coś nam zjadło tło - powiedziała, szukając jeszcze innych zmian. Przy wykrzywionym, kolorowym okienku w rogu ekranu pojawiła się belka, na której wyraźnie było napisane "Internet Explorer". - I co, to jest ten ich super Internet? - zapytała. Były tam dziwne rzeczy, których nie rozumiała. Strzałki, domek, gwiazdka... - Znaleźliśmy, ale nie czuję się mądrzejsza.
Nic nie może przecież wiecznie trwać... Mimo to @Ruth Wittenberg musiała czekać całe wieki na swój prezent urodzinowy. Sprawy urzędowe nie pozwoliły na szybką realizację zadania, ale Ruth nareszcie doczekała się wezwania do pracy. Pod Biblioteką Narodową od godziny drugiej pięćdziesiąt osiem czekał na nią facet, który pochwalić się mógł nieprzeciętnym wzrostem. Nieprzeciętnie niskim wzrostem, bo mierzył raptem metr pięćdziesiąt pięć i z wielkimi mięśniami wyglądał jak dziecko hodowane na sterydach. Ubrany był zupełnie po mugolsku - w czarną jak ta noc, skórzaną kurtkę i nieco poprzecierane, odrobinę zbyt ciasne w łydkach spodnie. Z założonymi na piersi ramionami nie wyglądał zbyt poważnie, a lśniąca w świetle latarni, łysa czaszka raczej nie poprawiała sytuacji. Gdy tylko Ruth zjawiła się na miejscu, wymownie popatrzył na nadgarstek, niby sprawdzając godzinę, ale nie miał zegarka i tylko westchnął. Towarzyszył jej @Ezra T. Clarke, który raczej nie pracował w ich Departamencie. - Serio, Ruth? Jeden ciołek odpadł, to teraz drugi? - spytał śmiesznie niskim głosem, wywracając oczami. - Nie wiem, czy obracanie nowego gacha w tej chwili to dobry pomysł, ale najwyżej ty nawalisz - dodał, wpatrując się w chłopaka intensywnie. - Dobra, słuchaj uważnie, bo nie masz zbyt wiele czasu. Wchodzicie bezszelestnie i szukacie gabloty z taką czerwoną księgą, hmm... Wilson mówił, jak się nazywa, ale nie pamiętam, nie wziąłem tych papierów. Ale jest czerwona i ma złote litery. To coś o rozwoju świata mugolskiego. Mnóstwo osiągnięć mugoli. Innowacyjne technologie, wielkie wynalazki. Rzecz w tym, że teraz jest pusta, rozumiesz, to tak a propos tej ostatniej sprawy... - urwał, najwidoczniej ze względu na Ezrę, na którego zerknął czujnie. - Trzeba ją znaleźć i cofnąć zaklęcie. Znasz się na tym. Gorzej będzie z wejściem. Zabezpieczenia. Ale na tym też się znasz, co nie? Mam nadzieję, że tak, bo już siedem po, miałem pracować najwyżej do trzeciej dziesięć... za późno na szkolenie - dodał, przesuwając dłonią po łysej czaszce, jakby przeczesywał niewidzialne włosy. - Jak masz o coś pytać, to pytaj szybko, ale proponowałbym się zabrać do roboty przed otwarciem.
Kto to w ogóle był? Ruth aż ścięło, kiedy zobaczyła kompletnie nieznaną sobie postać, która z całą pewnością nie pracowała w Ministerstwie Magii. Pracownicy Departamentu Katastrof byli jednak taktykami jakich mało i kiedy coś było niebezpieczne, łatwe albo zwyczajnie im się to nie opłacało wysyłali jako kuriera jakiegoś pośredniej klasy czarodzieja, który zwykle był drobnym przestępcą ze spowodowaniem małej katastrofy magicznej na koncie. Aurorzy nawet nie wstawali do takich spraw, a analitycy wykorzystywali niewiedzę z zakresu prawa takich osób i składali im propozycje nie do odrzucenia – albo nam pomożesz, albo trafiasz za kraty. Ruth roboczo założyła, że ten łysy mężczyzna jest właśnie kimś takim i absolutnie nie miała ochoty z nim rozmawiać. Do czasu, kiedy zdradził Ezrze coś, czego Szwedka jeszcze nie zdążyła mu powiedzieć. Otworzyła szeroko oczy i choć była trochę zła na przyjaciela zrobiło jej się strasznie, ale to strasznie głupio. -Racz zostawić swoje komentarze dla siebie – syknęła, kontrolnie przytykając mu na chwilę swoją różdżkę do nosa. Opuściła ją niemal po sekundzie, bo czuła, że musi wytłumaczyć się jakoś prawdopodobnie wściekłemu na nią Ezrze, ale ten kretyn nie wyjaśnił jej zupełnie nic, więc nie mogli tak po prostu wbić w środku nocy do okamerowanej biblioteki. I gdzie niby ta księga stoi? Co ona jest wróżką? -Gdzie konkretnie jest ta księga? Nie będziemy krążyć jak idioci po okamerowanej bibliotece w poszukiwaniu jednego przedmiotu, bo ty zapomniałeś papierów – trochę się uspokoiła, ale wciąż miała lodowaty ton. Była narwana, kiedy się denerwowało i nie było to dla nikogo tajemnicą, choć kiedyś nawet próbowała to w sobie zwalczyć. Jak widać, bezskutecznie. -I jak ty to sobie wyobrażasz? Wejdziemy tam i co? Mam zniszczyć cały monitoring, zabić stróża i włączyć alarm na pół Londynu? Świetny plan. Mów, co powiedzieli chłopaki, bo tak się składa, że my też nie mamy czasu na marnowanie tu z tobą powietrza – skończyła chłodno zakładając, że to niemożliwe, że koledzy z pracy zostawiliby ją z takim brakiem danych, a ten tutaj zwyczajnie nie mówi wszystkiego, poczekała na odpowiedź i rozczarowana skierowała się w stronę wejścia, łapiąc Ezrę za ramię. -Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Naprawdę strasznie się z tym czuję, ale nie chciałam cię męczyć swoimi problemami… - zaczęła, obracając różdżkę nerwowo w dłoniach. -Kiedy zobaczysz stróża, rzucaj senitre defectum – dodała, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć i zastanawiając się, jak szybko od wejścia pozabijają ich tutaj ochroniarze.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czuł się trochę zagubiony. Wszystko tak się przeciągało, że już nawet zdążył zapomnieć o tajemniczej wyprawie, będącej urodzinową niespodzianką dla Ruth. Tym bardziej był zdziwiony, kiedy wreszcie otrzymał od dziewczyny konkretną informację na ten temat, będącą powodem, dla którego o godzinie drugiej pięćdziesiąt osiem stał przed Biblioteką Narodową przed śmiesznie niskim facecikiem. I który już w drugim wypowiedzianym zdaniu go obraził... Ezra, choć próbował być nastawiony bardzo pozytywnie na tę przygodę życia, zdecydowanie przestawał lubić współpracowników swojej przyjaciółki. Spiął się na określenie "gach", zaciskając palce na różdżce schowanej w kieszeni. Mało zabawny tekścik. Sądził, że były to po prostu jakieś głupie, wyssane z palca bzdury... dopóki Ruth nie zareagowała tak gwałtownie. Oszołomiony, zerknął na nią, nie wiedząc jeszcze, czy czuje się bardziej oszukany czy po prosty zlekceważony. Mimo to, zdusił to w sobie, wiedząc, że ważniejsze jest teraz uspokojenie przyjaciółki. - Ruth... - zaczął, kiedy dziewczyna przytknęła mężczyźnie różdżkę do nosa - jakkolwiek było to satysfakcjonujące - ale nie musiał dodawać nic więcej, bo sama się zreflektowała. Panna Wittenberg, choć twarzyczkę miała złudnie uroczą, potrafiła być mocno nieprzewidywalna. A znając jej umiejętności, Ezra wiedział, że nie warto wchodzić jej w drogę. Nawet jeśli było się doświadczonym czarodziejem z Departamentu. Ale też wcale nie dziwił się jej zirytowaniu - w końcu to oni mieli dokonać włamania - włamania! - do Biblioteki i to nie jakiejś podrzędnej, bo Narodowej, która prawdopodobnie naszpikowana była kamerami. Już widział się za kratkami... Może więc jednak miał więcej wspólnego ze swoim ojcem niż podejrzewał. Mężczyzna, mimo nacisku Ruth, nie podzielił się już żadną pomocną informacją, więc pozostało im tylko przekonać się o tym na własnej skórze. - Nie szkodzi - powiedział neutralnym tonem głosu, jakby zupełnie go to nie obeszło. Uparcie jednak patrzył przed siebie, byle Ruth nie zauważyła w jego oczach negatywnych emocji... Przez chwilę milczał, ale potem niespodziewanie pokręcił głową. Ruth była dla niego zbyt ważna, żeby potrafił zbyć tę sprawę i chować urazę w sobie. - Jesteśmy w końcu tylko przyjaciółmi. Twoje problemy, są moimi i tak dalej... Ale dlaczego się tym przejmować? - wyrzucił z siebie, kiedy zbliżali się do drzwi. Ruth mogła mówić, że "nie chciała męczyć go swoimi problemami", ale równie dobrze mogło chodzić o to, że mu nie ufała na tyle, by podzielić się tak zmianą w jej życiu. Że nie uważała go za osobę, która mogłaby zaoferować jej jakiekolwiek pocieszenie, czy po prostu podzielić jej smutek. - Dobra, więc zróbmy to. To nie był dobry czas na kłótnie. Ezra wiedział, że po wejściu do biblioteki musieli zachowywać się możliwie jak najciszej. Przygotował różdżkę, czując jak serce w jego piersi zaczyna nieregularnie tłuc. - Sądzę, że zasada "panie przodem" nie będzie teraz oznaką dżentelmeństwa - mruknął, ale tekst pozbawiony był zwyczajowej nutki błyskotliwego żartu, którą Ezra lubił przybierać. - Ale szefem jesteś ty. - Nie należało zapominać, że Ruth była w przybliżeniu sto razy lepsza z zaklęć i byłby głupcem, gdyby nie wysłuchał jej propozycji do pokonania tego zadania.
Mężczyzna zmarszczył brwi, gdy Ruth przystawiła mu do twarzy różdżkę, ale na szczęście szybko ją zabrała. W przeciwnym wypadku oboje mogliby wyjść z tego trochę poharatani, bo mężczyzna też różdżkę miał i nawet znał kilka zaklęć. Tych przydatnych przy gotowaniu i robieniu krzywdy - wszakże miał szeroki wachlarz zainteresowań. - To nie jest taka wielka biblioteka. Chyba umiesz znaleźć gablotę z czerwoną książką, co nie? Czego oni was uczą na tych szkoleniach? Biegania na czas? - prychnął, wywracając oczami. - Monitoringu macie nie niszczyć, stróż ma wyjść z tego żywy. No i nie możecie włączyć alarmu, to najważniejsza sprawa. To znaczy... chłopaki oferowali czapkę-niewidkę, ale sobie poradzisz bez niej, co nie? Zdolna jesteś - zauważył, choć widać było, że wcale tak nie myśli. Po prostu potrzebował kasy, więc sprzedał. Potem wyjaśni, że została zniszczona w akcji, czy coś. Gdy tylko Ruth odeszła, mężczyzna zwiał z miejsca zdarzenia jak najprędzej. Ta mała wyglądała groźnie, no i nie chciał, żeby przypadkiem ktoś go wzywał jako świadka włamania. Już nad wejściem znajdowała się kamera. Wyglądało jednak na to, że jest wyłączona, bo dioda się nie paliła. Nagle jednak drzwi się otworzyły i wypadł przez nie wysoki facet w kuloodpornej kamizelce. Tak po prostu. Jedno oko miał mocno opuchnięte i trzymał się za nos, który chyba był złamany. Popatrzył zdrowym okiem na Ruth i Ezrę, a potem na ich różdżki. - Tu się nie pali papierosów. Spadajcie, zanim Arnold tu przylezie - mruknął ochrypłym głosem, a chwilę później ich minął i sam wyjął papierosa. Drzwi zostawił otwarte. Wina głupoty, czy monotonii? Może Arnold oceni, jak już zobaczy dwoje młodych ludzi w środku.
Kostki - część pierwsza:
W tej chwili jedno z was (to, które napisze post jako pierwsze) dokonuje pierwszego wyboru. Możecie: A. wejść do środka drzwiami, których nie zamknął wychodzący ochroniarz B. pomóc ochroniarzowi - jego obrażenia nie wyglądają zbyt ciekawie i chyba są zupełnie świeże Po podjęciu decyzji należy rzucić kostką (w poście z rzutem należy zaznaczyć, czy wybiera się opcję A, czy B).
Jeżeli wybrana została opcja A: 1, 2 - Gdy tylko pociągacie za klamkę, kamera nad wejściem włącza się, o czym informuje ciche piknięcie i zapalająca się czerwona dioda. Co i kiedy z tym zrobicie? Decyzja należy do was. 3, 4 - Ledwo przekroczyliście próg biblioteki, a już dostrzegliście stojącego nieopodal ochroniarza. Na szczęście stoi tyłem do was i chyba rozmawia przez telefon. Chyba wiecie, że nie zostaniecie zbyt długo niezauważeni, prawda? Zwłaszcza że jedno z was nadepnęło na leżący na podłodze papierek po cukierku. 5, 6 - Wchodzicie do środka i... nic? Marzenie. Nagle ktoś łapie was od tyłu za ramiona. To facet z podbitym okiem. Szarpie was i tłumaczy, że już zamknięte, równocześnie próbując was wyciągnąć z powrotem na zewnątrz.
Jeśli wybrana została opcja B: 1, 2 - Podeszliście do mężczyzny, a on... zemdlał. Czy to wina urody Ruth, czy obrażeń - nie mnie oceniać. Ważne jest to, że facet padł na ziemię. Z kieszeni spodni wypadła jednak różdżka. Na wasze szczęście, czy nieszczęście? 3, 4 - Lubicie dreszczyk emocji? Mam nadzieję, bo gdy tylko zbliżacie się do ochroniarza, w jego dłoni znikąd pojawia się uroczy glock 19, wymierzony prosto w Ezrę. Nie wiecie, czy większą groźbą jest pistolet, czy słowa "zaraz przyjdzie Albert". Jedno i drugie raczej was nie pociesza. 5, 6 - Twarz mężczyzny nie wygląda zbyt ciekawie. Ze złamanego nosa płynie krew, a podbite oko stało się już tylko maleńką szparką. Pyta was, czy macie telefon, bo musi zadzwonić na policję. Na was, czy na swojego kata? Co za różnica - i tak macie tylko różdżki.
Zdanie „głupim społeczeństwem łatwiej się rządzi” nie jest odkryciem Ameryki i każda wyedukowana choć w minimalnym stopniu osoba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważna jest nauka. Na dobrą sprawę znajomość nawet najbardziej absurdalnych lub na pierwszy rzut oka kompletnie niepotrzebnych do życia faktów kiedyś się w końcu przyda, może niekoniecznie w sposób bezpośredni, ale jak chociażby poprzez umiejętne wyciągnięcie z nich wniosków. Ruth wiedziała o tym aż za dobrze. Miała to szczęście, że ciekawski charakter odziedziczyła po ojcu, którego z kolei wychował człowiek trzymający swoją mocną pięścią większość przemysłu zbrojeniowego przedwojennej Skandynawii. O co nie zapytałaby ojca, w większości znał choć częściową odpowiedź, a –jak to małe dziecko – pytała swojego czasu dużo i często. I tak też, choć był szereg spraw, o których nie miała bladego pojęcia (helikopter, mikser? Co to takiego?) to lata wsłuchiwania się w jego „magiczne” opowieści zrobiły swoje. A przynajmniej tyle, żeby jakiś typ spod ciemnej gwiazdy nie mógł jej otumanić swoim bezczelnym gadaniem. Miał niesamowite szczęście, że spotkał akurat Ruth. Inna osoba prawdopodobnie już rozwaliłaby mu nos o swoją pięść, za komentarze w stylu „to nie jest taka wielka biblioteka”. A Luwr to wcale nie jest takie wielkie muzeum, tak? Drugą sprawą, którą dziewczyna zdołała wydedukować wyłącznie dzięki swoim zainteresowaniom światem mugolskim był koszmarny blef czarodzieja o tym, jakoby starodruk miał znajdować się w jakiejś gablocie. Stare ryciny to nie czasopisma dla nastolatek, nie można ich tak po prostu wypożyczyć, czy nawet oglądać, bo wilgoć, bakterie a przede wszystkim kwasowe środowisko wyżerają w nich uszkodzenia nie do cofnięcia, więc w większości były przechowywane w specjalnie do tego przygotowanych, klimatyzowanych pomieszczeniach z dala od ciekawskich nosków, a możliwość ich obejrzenia była kontrolowana podczas wystaw odbywających się o wiele za rzadko, niżby chcieli pasjonaci wielkiej sztuki. Gdyby teraz taka wystawa się odbywała, Ruth i Ezra nie musieliby włamywać się do biblioteki w środku nocy, tylko bez stresu weszli do budynku za dnia i odczarowali księgę. Skoro departament wysłał ich tam w nocy oznaczać to mogło jedynie, że ów przedmiot musiał ponownie wylądować w zamknięciu, prawdopodobnie za drzwiami opatrzonymi ostrzegawczą blaszką z informacją o wstępie wzbronionym. Kto wie, jakie bakterie mogłaby przynieść na swoim ubraniu sprzątaczka czy inny ochroniarz, przekraczając próg przechowalni starodruków? Tyle w temacie, gdzie według Ruth znajdowała się księga i czego należy szukać. Olała już podejrzanego czarodzieja totalnie, zapamiętując tylko, żeby wyśmiać chłopaków a pomysł przekazywania magicznych artefaktów takim mętom i skupiła się na słowach Ezry. „Jesteśmy tylko przyjaciółmi” zabolało tak, jakby chłopak w końcu znalazł sposób na ugodzenie stalowego serca Wittenberg. Nie zdążyła jednak nawet zareagować, bo przypomniała sobie, że może powinni choć zmienić styl swoich fryzur… W końcu przezorny zawsze ubezpieczony. Tak też dosłownie sekundę przed wybiegnięciem zza drzwi ochroniarza Ruth zdołała rzucić jeszcze na siebie i na przyjaciela „Crinus muto”, co poskutkowało tym, że sama miała jasne loki do ramion opadające jej irytująco na twarz, a Ezra dorobił się czarnych, misternie ułożonych fal, przez co wyglądał jakby zrobienie samej fryzury zajmowało mu pół dnia – ale za to jak wyprzystojniał! Dziewczynę trochę zmartwił stan ochroniarza, bo przecież oznaczało to, że w środku jest ktoś jeszcze. Mało tego – ten ktoś, pewnie Arnold, bo któżby inny, musiał być powodem podbitego oka słaniającego się na nogach strażnika, a to nie wróżyło dla dwójki krukonów wyjścia stąd bez szwanku. Wepchnęła się przez uchylone drzwi do środka jak najciszej umiała, mimowolnie łapiąc Ezrę za nadgarstek. Ze strachu? Raczej jej zakochana w przyjacielu bez pamięci cześć umysłu czasem dawała o sobie znać i zwyczajnie Ruth chciała czuć, że Clarke jest wciąż tuż obok. Kamerę przy wejściu zostawiła w spokoju, z braku lepszego pomysłu wyczarowując iluzję zaklęciem Speculusum, która pozwoliła na podmianę ich żywej dwójki w obrazie kamery na dwie iluzje przemienione z jej dwóch pierścionków, które zdjęła sobie z palców. „Avifors” wystarczyło na bransoletkę (ach, ta biżuteria!), która zamieniona w ptaka zakryła obraz z kamery na czas podmiany. Kreatywność, przede wszystkim. Ruth weszła do pomieszczenia i z miejsca zaczęła rozglądać się za kamerami monitoringu, skinieniem różdżki pokazując Ezrze, żeby spacyfikował ochroniarza. To, że kamera na zewnątrz nie sygnalizowała swojego zasilania, wcale nie oznaczało, że była wyłączona, choć ktoś może zarzucić tutaj Ruth przewrażliwienie i słusznie. Wolała jednak nie ryzykować, logicznie myśląc, że to przecież głupie, żeby kamery do monitoringu miały diodę pokazującą, czy pracują czy nie. Z drugiej strony właśnie takich świecących punktów szukała teraz pod ścianami, bo cóż innego jej pozostało? Jeśli słuchałaby ojca uważniej, wiedziałaby w końcu, że i owszem – tego typu kamery może i nie alarmują wszem i wobec, że działają, ale za to promienniki podczerwieni montowane w tych ustrojstwach już dało się zauważyć, choć było to bardzo blade, ciemnoczerwone światło. Cóż, następnym razem Ruth pięć razy pomyśli, zanim zechce zapomnieć o naukach ojca, teraz jednak była zdana tylko na swoje przeczucia i na Ezrę. Kiedy chrupnął papierek, odwróciła się gwałtownie w stronę dwóch mężczyzn, jednak kątem oka zauważyła drzwi sygnowane tabliczką „Nie wchodzić, pomieszczenie klimatyzowane”. Z jej szczęściem wypatrzyły ich już ze cztery kamery i właśnie biegnie po nich wojsko. Niemniej jednak pozostawała jeszcze jedna opcja. Puścić się pędem do drzwi, modlić w duchu, że to te (i że to jednak Ezra spacyfikował ochroniarza, a nie odwrotnie), liczyć, że nikt nie właduje im obojgu serii kulek z jakiegoś glocka a w owym pomieszczeniu faktycznie będzie rzeczona księga. Odwrócić zaklęcie i przeteleportować się do mieszkania. To było oczywiście strasznie głupie rozwiązanie i wiązało się z wieloma komplikacjami, dlatego Ruth zaniechała go już po sekundzie. Czy ktoś oglądał filmy akcji z gwiazdami kina Hollywood? Co się robi, kiedy przeszkadza nam monitoring, alarmy i pięćset innych elektrycznych pułapek? Odłącza zasilanie. I w filmie i w życiu. Co robi czarodziej, który rzuca zaklęcia najlepiej w szkole i wie, że elektryczność bierze się ze ściany? -Baubillious – powiedziała prawie bezgłośnie, kierując różdżkę w gniazdko za sobą, więc o ile właśnie pozbyli się z Ezrą problemu kamer oraz alarmów (i mieli dwa razy mniej czasu na działanie, bo ktoś właśnie zauważył awarię instalacji), to mężczyzna pozostał sam sobie z problemem rozwścieczonego ochroniarza. Dasz radę, dzielny krukonie, tylko go nie zabij!
opcja: A kostka: 4
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Posiadanie tak wybitnie rozeznanej w niemal każdej sprawie przyjaciółki miało swoje wady i zalety. Przede wszystkim Ruth sprawiała wrażenie, jakby mimo całej tej sytuacji znajdowała się o krok przed wszystkimi. Ezra z samej jej miny mógł czytać, jak dziewczyna w umyśle konfrontuje własne informacje i przeczucia względem sytuacji ze słowami podejrzanego wysłannika departamentu. Zasadniczym plusem było więc to, że z Ruth ciężko byłoby zginąć, gdziekolwiek by się nie trafiło. Ona myślała o wszystkim i za wszystkich, co udowodniła chociażby rzuceniem zaklęcia, które przyozdobiło Ezrę w piękne, czarne fale włosów, bynajmniej nie rozwichrzone i pozostawione własnemu życiu, jak to miał w zwyczaju. Gdyby tylko mieli chwilę czasu, Ezra chętnie obejrzałby to małe dzieło sztuki w wykonaniu krukonki. Chyba całkiem mu było do twarzy... Czego nie mógł powiedzieć ochroniarz, który wyłonił się z biblioteki sekundę później. Podbite oko, pokiereszowana twarz - to nie wyglądało dobrze. Ezra miał w sobie ten ludzki odruch nakazywał upewnić się, że z mężczyzną wszystko w porządku. Był on jednak zbyt słaby. Zbyt słaby w poczuciu obowiązku do Ruth i strachem, że mogliby zostać wykryci jeszcze zanim zaczęli jakąkolwiek akcję. Ezra poczuł się mocno zaskoczony, kiedy Ruth złapała go za nadgarstek. Clarke śmiało założyłby, że odwagi Krukonce mógł pozazdrościć niejeden student z czerwonym herbem na piersi, więc ten gest wydał mu się tym bardziej niespodziewany. Ale również miły. Udowadniał, że w całej tej sytuacji wciąż oboje na siebie liczyli, nawet jeśli pojawił się miedzy nimi pewien dystans. Ruth nie mogła tego widzieć, będąc bardziej skupiona na drodze przed nimi, ale Ezra uśmiechnął się na to lekko, zanim uwolnił rękę z jej uchwytu, żeby chwilę później samemu podarować jej krótki wspierający uścisk. Bo to była najważniejsze - cokolwiek miało się stać, byli tam razem. I cokolwiek teraz się pomiędzy nimi działo, Ezra za nic w świecie nie pozwoliłby skrzywdzić Ruth, nawet jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Należało jednak pamiętać, że każde z nich miało do wykonania część pracy. Ruth o wiele lepiej znała się na mugolskim sprzęcie i elektryczności - co było trochę ironiczne, biorąc pod uwagę, że Ezra był mugolakiem i powinien specjalizować się w niemagicznym świecie - więc Clarke był wdzięczny, że to ona przyjęła na siebie obowiązek wyłączenia monitoringu. Znając jego szczęście, tak poplątałby zaklęcia, że uruchomiłby wszystkie alarmy w budynku. On za to musiał spacyfikować ochroniarza. Zadanie niby całkiem proste, biorąc pod uwagę, jaką przewagę miał Ezra - nie dość, że mężczyzna był odwrócony tyłem i rozmawiał przez telefon, to jeszcze chłopak mógł go zwyczajnie rozbroić zaklęciem. Problem polegał na tym, że nawet gdyby bezbłędnie użył takiej drętwoty, osoba, z którą rozmawiał ochroniarz, mogłaby się zorientować, że coś jest nie tak. A Ezra nie mógł wiedzieć, czy mężczyzna wykorzystywał czas na prywatne pogawędki, czy raczej był typem służbisty, dla którego słowa przełożonych były święte. Chłopak wolał brać pod uwagę takie ewentualności, nie chcąc być tym, przez którego Ruth nie zdoła wykonać zadania. Żeby jednak cokolwiek zrobić, musiał podejść trochę bliżej. Bardzo ostrożnie stawiał kroki, jeden po drugim, a czas leciał dla niego niczym w zwolnionym tempie. Nakierował różdżkę na telefon, wiedząc, że najlepiej byłoby prawie przytknąć ją do przedmiotu, po czym wyszeptał wyraźnie Confundus, wierząc, że telefon zacznie wariować. To mogłoby się udać, bo ochroniarz praktycznie natychmiast oderwał komórkę od ucha... a wtedy Ezra popełnił zasadniczy błąd, jakim było zrobienie kolejnego kroku. Jego oczy się rozszerzyły, kiedy chrupnięcie papierka po cukierku wydawało się boleśnie rozedrzeć idealną ciszę, jakby chciało wykrzyczeć "tylko spójrz kogo tu mamy". Z tego wszystkiego nie zareagował tak szybko, jak powinien i ochroniarz nie tylko zdążył go zobaczyć, ale i wyciągnąć broń. I błyskotliwie Krukon wcale nie użył zaklęcia typu Carpe Retractum, by pozbawić mężczyzny glocka. W momencie, kiedy ochroniarz pociągnął za spust, Ezra wybrał zaklęcie Silencio, które miało całkowicie wyciszyć hałas wystrzału. Ezra nie miał pojęcia, czy czar go nie zawiedzie, tego w Hogwarcie go nie uczyli, użył go po prostu pod wpływem impulsu. - Petrificus Totalus. - Jak to mówią, najlepszą obroną jest atak. Ezra miał zatem więcej szczęścia niż rozumu, że pocisk go ominął, skoro nie użył żadnego zaklęcia tarczy. Tym go jednak widocznie wyczerpał, bo również jego zaklęcie nie dosięgnęło celu. - Incarcerous - wyrzucił z siebie natychmiast, a wtedy pojawiły się liny, które zgodnie z wolą Ezry dokładnie skrępowały przeciwnika. Nawet oplotły mu usta, pozbawiając możliwości wydawania dźwięków, co chłopakowi wydało się mało humanitarne. Nie miał jednak czasu, by dbać o komfort ochroniarza, wolał się również nie dotykać do jego umysłu, by wymazać wspomnienia. Musiał liczyć, że szybki kamuflaż Ruth i ogromna szybkość tych wydarzeń uchronią go od wpisania się w pamięć delikwenta. Zatem kolejny problem mieli z głowy. Rzucił spojrzenie w stronę Ruth, która w tym czasie poradziła sobie z monitoringiem (trzeba zaznaczyć, że o niebo lepiej niż on. Nic dziwnego, że to Ruth dostawały się takie zadania), i pokazał jej uniesiony do góry kciuk. Czasu mieli coraz mniej, a to nie była ostatnia przeszkoda na ich drodze. Więc, co teraz?
kostki: 1 - Petrificus Totalus - nieudane 4 - Incarcerous - udane (nie wiem, czy mogę drugi rzut, więc niech MG poprawi w razie czego xD) pozwoliłem sobie użyć zaklęcia Silencio, bo w spisie nie było chyba nic bliższego moim potrzebom. Mam nadzieję, że jest do zaakceptowania.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Niedzielne popołudnie było dość ciepłe jak na tą porę roku i Londyn. Jednak Anastazja nie zamierzała skorzystać z pogody. No może tyle co przejść do mugolskiej biblioteki. Odwiedzała ją dość często, ponieważ ostatnio jednym z jej nietypowego hobby były książki o dziejach mugoli. Szczególnie upodobała sobie te o II wojnie światowej. Dlatego też gdy tylko przekroczyła próg obiektu, przywitała się z bibliotekarkami, które prawdopodobnie już ją kojarzyły ruszyła na odpowiedni dział szukając kolejnej perełki do czytania. Regały były ogromne, uginające się pod stertą książek więc wyboru miała mnóstwo. Spacerowała więc alejkami, czytając tytuły książek, a te które bardziej ją zaintrygowały sięgała by zapoznać się z opisem. Lubiła ten spokój i ciszę, która panowała w tym miejscu. Można było się wyciszyć. A czego chcieć więcej w niedzielne popołudnie jak nie odpoczynku. Oparła ręce na biodrach, śledząc wzrokiem tytuły na jednej z wyższych półek. - Czegoś konkretnego szukasz? - Drgnęła na dźwięk głosu, lekko podskakując w miejscu. Spojrzała na brata i uśmiechnęła się lekko. - Merlinie przestraszyłeś mnie.
Był molem książkowym? Niewątpliwie. Niemożliwe było policzenie ile razy zaniedbywał kontakty międzyludzkie na rzecz książek. I choć pochodził z rodziny magicznej, nie gardził literaturą mugolską. Zapoznał się z nią u dziadków od strony ojca i musiał przyznać, że miał słabość do niektórych gatunków. Tego dnia przyszedł tu jednak nie w poszukiwaniu konkretnej pozycji, a po prostu miał ochotę poczytać coś w języku polskim. Hogwardzka biblioteka była doprawdy imponująca, jednak gromadzone tam księgi dotyczyły głównie wiedzy magicznej i były przede wszystkim w języku angielskim, a nie w językach zagranicznych. Spędził chyba ze dwie godziny w dziale z literaturą obcą, gdzie znalazł kilka dzieł polskich. Może nie zaciekawiły go jakoś szczególnie, ale były po polsku, o co właśnie mu chodziło. Szedł właśnie z wybranymi tytułami w stronę bibliotekarki, gdy kątem oka zauważył pomiędzy regałami znajomą postać. Jewgienij nie bardzo zwracał uwagę na przypadkowych ludzi, ale swoje siostry dziwnym trafem rozpoznawał z daleka. - Różnie mnie już nazywano, ale jeszcze nigdy nie byłem Merlinem - powiedział po chwili, unosząc lekko jedną brew. Nie podejrzewał, że An jest aż tak strachliwa. - Od kiedy interesujesz się historią mugoli? - zapytał, gdy przeczytał kilka pierwszych tytułów znajdujących się na oglądanych przez siostrę książkach. To wydało mu się trochę dziwne, ale tylko trochę. Dziwniejsze rzeczy się na świecie działy.
Przekręciła oczami na słowa brata ale na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. A potem instynktownie przeniosła wzrok na swoje książki. Ludzki odruch. Od kiedy interesowała się historią mugoli? Od niedawna. Ale Anastazja lubiła poszerzać wiedzę nawet na tematy, które względnie jej nie dotyczą jak historia mugoli. Ale prawda była taka, że książki były na prawdę ciekawe. - Ostatnio przeczytałam gdzieś artykuł o człowieku, który wymordował kilka tysięcy ludzi tylko dlatego, że miał taka widzi mi się. To dość ciekawe, biorąc pod uwagę historię czarodziei i tego, że Voldemort mordował mugoli tylko dlatego, że nie potrafili czarować. Z Hitlerem było podobnie, chociaż nadal nie mogę zrozumieć co nim kierowało. - Odparła spokojnie i spojrzała na okładkę na której znajdował się czołg. - Tak jak nie rozumiem dlaczego mugole sami sobie to robili. - Wzruszyła ramionami i uniosła już wzrok na chłopaka, unosząc lekko kąciki ust. - Poza tym to dość ciekawe lektury. Nie mogła poradzić nic na to, że czasami ciekawiły ją dość dziwne rzeczy. Ale przecież w połowie była rosjanką, a Ci zwykle byli dziwni prawda? - Zatęskniłeś za ojczystym językiem? - Spytała, wskazując na jego książki które biły w oczy polskimi tytułami.
Krawczykowie wychowali się w magicznym domu, w którym niewiele było książek mugolskich. Ze względu na rodziców ojca, którzy żyli w środowisku mugolskim, znali jednak sporo z kultury niemagicznej. Nie dziwiło więc Jewgienija, że Anastazja sięga po takie książki. On sam często czytywał mugolskich autorów, a także książki historyczne dotyczące ich historii. Krukon potrafił przeczytać prawie wszystko. Poza jakimiś tandetnymi romansami oczywiście. Ogółem to lepiej czytało mu się książki dokumentalne i naukowe niż fabularne. Od biedy czytał jednak nawet je. Słysząc słowa siostry jedynie skinął głową, bo kojarzył wydarzenia, o których mówiła. Gdy bywał na wakacjach u dziadków często słuchał opowiadanych przez nich historii. Niektóre dotyczyły tych właśnie mrocznych wydarzeń. A że Jewgienij interesował się historią, to słuchał ich uważnie i starał się wszystko zapamiętać. Psychologią jednak nie zajmował się aż tak bardzo, dlatego nie próbował rozumieć pobudek Hitlera i mu podobnych. - Kierowało nim zapewne to samo, co kierowało Voldemortem – stwierdził, obojętnym wzrokiem przesuwając po kolejnych tytułach książek stojących na półce. - A ja nie rozumiem za to, czemu tak krytycznie mówisz o mugolach, skoro czarodzieje zrobili sobie to samo. Za Voldemortem podążali Śmierciożercy, zapomniałaś? Oni również wybijali swoich. I czarodzieje i mugole są ludźmi, a chęć dominacji i udowodnienia swojej wyższości nad innymi jest typowa dla całego gatunku ludzkiego, nie tylko dla tych niemagicznych – kontynuował, przesuwając palcem po grzbiecie jednej z książek. Naprawdę nie wiedział, jak An może tak krytycznie podchodzić do przeszłości mugoli, znając przecież historię czarodziejów. Zgadzał się jednak z tym, że były to naprawdę ciekawe lektury. Głównie dlatego, ze dotyczyły faktów. I nie uważał tego w żaden sposób za coś dziwnego. - Tak. Nie wydaje mi się, żeby było w tym cokolwiek złego – powiedział, zerkając w dół na książki, które trzymał. Trochę poezji, jakiś dramat. Część z nich już czytał, ale lubił słowo pisane. Nie przeszkadzało mu to, że będzie miał z nimi styczność ponownie.
Regał przed którym stoicie z niejasnych powodów wydaje się jakiś dziwny. Coś tu jest nie tak jak powinno, początkowo nie zdajecie sobie jednak sprawy, co takiego. W końcu jedno z was dostrzega o co chodzi. Grzbiet książki na najniższej półce wygląda podejrzanie znajomo i zdecydowanie niemugolsko. Niemagowie raczej nie oprawiają już książek w skórę, a tych starych nie trzymają tak po prostu w wolnym dostępie. Zresztą nazwisko autora też jest wam znane. Edwardus Lima... Na pewno widzieliście je w szkolnej bibliotece, a może w księgarni na Pokątnej? Musicie zbadać tę sprawę. Jedno z zdejmuje książkę z półki.
//o książce dowiedzie się więcej, gdy już zdejmiecie ją z półki. Możecie mnie wtedy kopnąć na Harriette, żeby mieć pewność, że widziałam, że odpisaliście c:
______________________
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Przez chwilę po prostu stała, przyglądając mu się i mrugając. Co prawda przyzwyczaiła się do powagi swojego brata. W końcu żyła z nim od 18 lat, ale czasami nadal ją zaskakiwał. W końcu się ocknęła się i machnęła ręką. Bez zbędnego wdawania się w dyskusję. - Masz rację. - Kiwnęła głową. Spojrzała na niego unosząc lekko kącik ust. Miał prawo, odebrać to w ten sposób chociaż kompletnie jej nie o to chodziło. Ona też lubiła literaturę Polską i często do niej wracała. Szczególnie do kryminałów. Uwielbiała je. Rozwiązywanie zagadkowych morderstw razem z bohaterami książki było jej jednym z ulubionych zajęć. Tym bardziej, cieszyła się widząc Polskie tytuły. - Nie powiedziałam, że to coś złego. - Stwierdziła i wróciła wzrokiem do regałów, szukając jeszcze czegoś innego. W końcu jedna czy dwie książki nie wystarczą. Było osobą dość spostrzegawczą. Takie miała wrażenie. Ale patrząc na regał nie mogła stwierdzić co w nim nie grało. Odsunęła się dwa kroki w tył by spojrzeć na niego jeszcze raz, z nadzieją że może z tej odległości uda się jej ocenić gdzie leży to coś co jej przeszkadza. Błądziła wzrokiem po tytułach lekko marszcząc nos. - Coś tu jest nie tak... - Zastanowiła się na głos, podpierając boki rękoma. I zerknęła na Jewa, który przyglądał jej się dziwnie. - No nie patrz tak na mnie, tylko sam zobacz! - Machnęła ręką w stronę regału.
Anastazja przez jakiś czas patrzyła na niego dziwnie, ale to zignorował. Ludzie często tak na niego patrzyli, gdy powiedział coś, co dla nich brzmiało dziwnie lub niezrozumiale. Albo gdy w ramach żartu rzucał tekstem z polskiego kabaretu. Gdy siostra przyznała mu rację, jedynie kiwnął lekko głową i zapatrzył się na regał. Tylko mu się wydawało, czy naprawę czuć było w tym miejscu jakąś dziwną energię? Zmarszczył brwi. Jego myśli oderwały się na chwilę od tego dziwnego wrażenia, gdy temat wkroczył na literaturę polską. Nie to, żeby insynuował, że siostra potępia czytanie książek w języku polskim. Wiedział, ze tak nie jest, ale pytanie wyrwało mu się samo. Pamiętał, że An też lubiła czytać mugolskie książki, i do tego nawet w ojczystym języku, ale pozycje, które czytała ona, zazwyczaj różniły się od tych, które on sam lubił czytać. Również przeniósł wzrok na regał z książkami. Co prawda ten okres Z historii mugolskiej znał całkiem nieźle, bo już trochę o nim czytał, ale może znajdzie się tutaj jakaś księga z nowymi, nietypowymi teoriami i faktami, które wcześniej nie były do końca znane? I choć pozornie 2odził wzrokiem w poszukiwaniu takiej literatury, to tak naprawdę szukał tego czegoś, co w dziwny sposób drażniło jego podświadomość. Bywał już w wielu magicznych miejscach, więc umiał wyczuwać magiczną aurę. I to było chyba właśnie to... - Patrzę na ciebie, bo powiedziałaś to, co mi również chodziło po głowie - odpowiedział spokojnie, ponownie przenosząc swoje spojrzenie na regał. Coś go tchnęło, by przykucnąć i sprawdzić niższe półki. I to było to. Na najniższej z nich w uczy rzuciła mu się oprawiona w skórę księga. Na pewno nie była mugolska. Wziął księgę w dłoń i otworzył na pierwszej stornie. Edwardus Lima. Znał to nazwisko. To nie była literatura niemagiczna. - O to nam chodziło - mruknął, wstając i pokazując książkę siostrze.
Niestety czasem samo kojarzenie autora to za mało. Być może gdyby rodzeństwo Krawczyków przykładało się w szkole bardziej do opieki nad magicznymi stworzeniami, to dzieło Limy byłoby im bliższe i uniknęliby dużej wpadki. Gdy Jewgienij wziął oprawioną w skórę księgę, mógł odnieść wrażenie, że ta jakby oddycha. A może powarkuje? W każdym razie nie była ona tak stateczna, jak człowiek oczekiwałby od książki. Być może się tym nie przejął, a może nie zwrócił na to uwagi, w każdym razie nierozważnie otworzył Potworną księgę potworów, która natychmiast się zeźliła. Zatrzasnęła się na dłoni krukona, po czym z hukiem uderzyła w ziemię i hałaśliwie kłapiąc okładkami ruszyła w drogę wzdłuż regału, wypluwając za sobą kawałki porwanych kartek. Kwestia czasu było aż ktoś z ochrony biblioteki zainteresuje się tym, co działo się między półkami.
------------------------------------------------------- Musicie w jakiś sposób powstrzymać książkę, zanim nakryją Was mugole. Skutki wszystkiego co zrobicie poznacie w kolejnym poście.
______________________
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Opasła skórzana księga. Zdecydowanie nie pasująca do tych mugolskich. No i nazwisko, które widniało na pierwszej stronie było dość znajome i na pewno nie z tych niemagicznych literatur. W takim razie co robiła ta książka tu? W mugolskiej bibliotece. Przyjrzała się jej marszcząc brwi. Głupi psikus jakiegoś czarodzieja? Dość bezmyślny. Uniosła wzrok na Jewgienija, który uważnie przyglądał się książce trzymanej w dłoni. - Co robi czarodziejska książka w mu... - Urwała jednak, widząc jak przedmiot zaczyna trząść się w rękach krukona. A potem z głośnym hukiem spadła na podłogę. Anastazja wytrzeszczyła oczy widząc jak książka zaczyna im uciekać klepiąc stronami okładki o ziemię i robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Dla nich żywe księgi nie były nadzwyczajne. Ale znajdowali się w niemagicznej części Londynu i ciężko będzie to wytłumaczyć chociażby bibliotekarce, która na pewno zaraz się tu zjawi kiedy zaniepokoją ją te hasały. Książka natomiast spieprzała jak oparzona wypluwając z siebie resztki kartek. W przypływie emocji z ust rudej wyrwało się niecenzuralne słowo w języku polskim. Spojrzała z lekkim przerażeniem na brata i wyciągnęła różdżkę, rozglądając się czy przypadkiem żaden mugol się tu nie kręci. Nigdy nie polowała na książkę... Nawet nie do końca wiedziała co zrobić... -Myślisz, że drętwota tu zadziała?- Spytała, patrząc raz na chłopaka raz na żywą książkę.
Już miał odpowiedzieć coś siostrze, kiedy ta przeklęta księga ożyła. Do Jewgienija niepodobne było niepochlebne myślenie o żadnej książce, ale w chwili, gdy ta ożyła, przypomniał sobie, skąd kojarzył nazwisko autora. Przecież ta księga należała do ukochanych lektur ich ojca! Za dzieciaka też raz popełnił ten błąd i otworzył ją z ciekawości. Może to właśnie to wydarzenie stało się przyczyną jego niechęci do zwierząt? Niedane było mu jednak zastanowić się nad tym, co dalej, bo sytuacja wymagała szybkiego działania. Nim Anastazja zdążyła rzucić jakiś czar, Krawczyk ruszył za książką, by w końcu dogonić ją i przydusić ją nogą do podłogi. Mimo niechęci i obrzydzenia, zaczął ją głaskać po grzbiecie, tak jak zawsze robił to ojciec, gdy chciał coś w niej przeczytać. Miał nadzieję, że to pomoże. - Weź idź wypatruj, czy nikt nie idzie. Jeśli tak, to udawaj, że miałaś jakiś atak albo wymyśl coś innego - mruknął do siostry, nadal siłując się z książką i głaszcząc ją po grzbiecie. A przyszedł tylko po kilka książek... Za jakie grzechy musiał się teraz użerać z tym ustrojstwem?
Kiwnęła głową i ruszyła na początek alejki, obserwując czy nikt nie idzie zaaferowany dziwnymi odłogami jakie zaczęła wydawać ta cholerna księga. I na prawdę nie zdziwiło ją gdy zobaczyła idącą w ich stronę bibliotekarkę. Przełknęła ślinę, mrugając szybko oczami by te się zaszkliły a potem podbiegła do starszej kobiety w okrągłych okularach. Czy była dobrą aktorką? Tego nie wiedziała. Ale na pewno miało się to zaraz okazać. Podeszła do kobiety i zanim ta zaczęła zadawać pytania. An już wystrzeliła potokiem słów. - Jak dobrze, że pani jest! Tu się dzieją niemożliwe rzeczy! - Zaczęła mówić z przejęciem, kładąc dłonie na ramionach kobiety. Chciała udawać przejętą ale czuła że jej oczy nie chcą współgrać. Mimo to nawijała dalej. - Ja wzięłam książkę do ręki, a ona.. ona zaczęła na mnie warczeć! No wyobraża sobie pani?! Książka.. warczeć! - Mówiła coraz głośniej z jeszcze większym przejęciem. - Przecież to nie jest normalne! Skąd się takie rzeczy biorą?! Czy to gdzieś zgłosić?! Do egzorcysty?! - Kontynuowała widząc jak bibliotekarka przygląda się jej jak psychicznej, która uciekła z oddziału zamkniętego. - To jest przerażające! Ja się będę bała książki czytać! Rozumie to pani..? - Prawie tam płakała. Chociaż w środku była z siebie dumna. Zwykle chłodno podchodziła do takich sytuacji, a tym bardziej nigdy nie grała jakieś psychicznej... Chociaż z drugiej strony to w zasadzie powiedziała prawdę...