Niektórzy uważali, że Raphael nie potrzebował nikogo, prócz swoich wymyślonych postaci. Błąd. On rozpaczliwie potrzebował Sereny, która niestety kiedyś uwierzyła, że pewnego dnia może stać się niepotrzebna, wyparta przez wytwory wyobraźni de Neversa. Bez niej szamotał się rozpaczliwie, zagubiony i bezradny, coraz bardziej oddalając się od rzeczywistości, która nie miała mu nic do zaoferowania, skoro nie było w niej Sereny, jego Sereny. Dopiero teraz, patrząc w jej oczy, czuł się kompletny i spełniony. A pierścionek na jej palcu był obietnicą wspólnej przyszłości, fundamentem pod ich wspólny dom, wspólne życie. - Wcale nie musimy być dojrzali. Możemy być rozkosznie dziecinni, skakać po kanapach i robić forty z krzeseł i poduszek - powiedział miękko, całując ją niespiesznie i uśmiechając się z bezbrzeżną czułością. On też nigdy nie przypuszczał, że znajdzie osobę, z którą będzie chciał założyć rodzinę, z którą będzie liczył pierwsze zmarszczki i siwe włosy. Jednak nie wystarczało mu samotne życie, nie odkąd poznał Serenę i uświadomił sobie, że bez niej nic nie ma sensu, żadna gra nie jest warta świeczki, a każda wymyślona postać ma jej cechy. - Będziemy mieli piękny ogródek i huśtawkę. Koniecznie musimy mieć huśtawkę. I róże pnące się po ścianach domu... - szeptał cichutko, urzeczony własnymi wizjami ich przyszłego szczęścia. Dzięki niej stawał się lepszy, uczył się myśleć o innych i od czasu do czasu schodził na ziemię. Ucałował jej zaróżowione uszko i uśmiechnął się nieprzytomnie, nie wierząc, że zdobył się na odwagę... i że Serena przyjęła jego oświadczyny. Nie wierzył, że kiedykolwiek odzyska jej miłość i nigdy, przenigdy nie śmiałby marzyć, że będą planowali wspólną przyszłość. Odetchnął zapachem jej skóry, oszołomiony nadmiarem myśli i uczuć. - Każda noc z tobą jest najpiękniejsza - wymruczał jeszcze, muskając wargami jej aksamitną skórę, drażniąc oddechem każdy kręg kręgosłupa i czując kolejną falę ciepła, zalewającą jego ciało. Z bijącym sercem obserwował jak delikatny materiał zsuwał się z jej ramion, odsłaniając bladą skórę, obsypaną złocistymi piegami, które zawsze go rozczulały i które tak bardzo kochał. Z tego wszystkiego zapomniał o marynarce i siedział z niezbyt mądrą, ale bardzo przejętą miną, do połowy rozebrany z góry od garnituru, z jednym ramieniem w rękawie marynarki, lekko zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Nie mógł oderwać od niej spojrzenia, nerwowo przygryzał dolną wargę, podziwiając jej delikatne ciało, cudowne rude włosy i piegi, które kojarzyły mu się z gwiazdozbiorami zapisanymi na jej skórze właśnie po to, aby on, zapalony astronom, mógł z nich czytać przepowiednie dotyczące ich wspólnej przyszłości. Widział rumieniec, oblewający jej policzki i nie mógł powstrzymać uśmiech, który cisnął mu się na usta. - Och tak. Myślę, że ktoś zaczarował moją marynarkę. Nie jestem jej w stanie zdjąć samodzielnie. Niebywałe, prawda? To samo dotyczy koszuli i, prawdopodobnie, całej reszty. To jakieś wyjątkowo sprytne zaklęcie, nie mam pojęcia, kto je wymyślił... - powiedział, kręcąc głową jakby w zdumieniu i patrząc na Serenę roześmianymi, aksamitnymi oczami. Po chwili nachylił się i skradł jej pocałunek, leniwy i bardzo zmysłowy, jednocześnie delikatnie sunąc palcami po jej nagim ramieniu i karku. - Jesteś najpiękniejszą kobietą we wszechświecie i kocham cię tak bardzo, że brakuje mi słów - wyszeptał wprost do jej ucha, które ucałował delikatnie, zsuwając dłoń niżej, na jej plecy, i napawając się ciepłem skóry swojej... narzeczonej.
|