Na trzecim piętrze, w odosobnieniu, zostało wytyczone pomieszczenie, w którym zebrała się komisja dokonująca weryfikacji sprawności różdżek. 5 czarodziei ma za zadanie sprawdzić, czy po panujących przez tak długi czas zakłóceniach magicznych, różdżka każdego czarodzieja dalej jest całkowicie sprawna oraz czy nadaje się do dalszego użytkowania przez właściciela.
Sprawdzanie różdżek Czyli nieobowiązkowy mini event
Dumni ze swoich osiągnięć, pracownicy Ministerstwa Magii ogłaszają, że świat czarodziejski nie jest dłużej nękany przez ciągłe zmiany spowodowane nieprawidłowościami w stosowaniu zaklęć. Oczywiście, największe zasługi przypisują wyłącznie sobie i swoim znakomitym umiejętnościom magicznym. W związku z niedawnymi doniesieniami, jakoby wszelkie magiczne anomalie i zakłócenia miały już należeć do przeszłości, Ministerstwo Magii zarządziło masowe sprawdzanie sprawności różdżek. Każdy czarodziej, który odkrył już swoje magiczne zdolności i zakupił pierwszą różdżkę, winien się stawić w gmachu Ministerstwa Magii. Tam też różdżka zostanie poddana serii rygorystycznych testów, które mają wyjaśnić, czy wciąż nadaje się do bezpiecznego użytku (zdarzały się sytuacje, kiedy to różdżka zupełnie nie słuchała swojego właściciela i odpalała do tyłu, pomimo pozornie dobrej kondycji). Ministerstwo przewiduje dofinansowania na zakup nowych różdżek i pomoc w utylizacji nieprawidłowo działających egzemplarzy.
Zostałeś odesłany do pokoju 302 na 3 piętrze, gdzie została zgromadzona odpowiednia komisja, składająca się z 5 bardzo wykwalifikowanych czarodziejów, każdy zajmujący się inną dziedziną magii. Twoim zadaniem jest pozwolenie (bądź nie) na sprawdzenie różdżki.
Regulamin:
1. Event jest otwarty dla wszystkich członków magicznego świata, posiadających różdżki. Może wziąć w nim udział każdy gracz powyżej 11 roku życia (na czas pobytu w gmachu Ministerstwa Magii, młodsi uczniowie otrzymują specjalne przepustki pozwalające opuścić im teren szkoły).
2. W evencie nie ma ograniczeń dotyczących ilości multikont, które mogą wziąć w nim udział.
3. Event ma być podsumowaniem fabuły dotyczącej zakłóceń magii. Można wziąć w nim udział poprzez jednopostówkę (minimum 2000 znaków) bądź wątek.
4. Za zagranie wątku (minimum 2 postacie, minimum 5 postów fabularnych na postać) przysługuje 1 dodatkowy punkt do kuferka.
5. Za udział w evencie przysługuje 1 punkt do kuferka.
6. W evencie postać może zarówno zyskać jak i stracić. Bez względu na wylosowaną kostkę, musi ona zostać odegrana. W przeciwnym wypadku gracz, który nie odegra wylosowanego zdarzenia, zostaje ukarany utratą połowy wartości galeonów konta postaci.
7. W evencie nie ma możliwości przerzucania kostek (wylosowany scenariusz musi zostać odegrany).
8. Celem ułatwienia naszej pracy, bardzo prosimy, aby na końcu bądź na początku posta, pojawił się link do rzutu kośćmi.
9. Wszelkie uwagi, sugestie, pytania, najlepiej kierować do moderatora @Beatrice L. O. O. Dear
Scenariusze
Scenariusze są wybierane poprzez rzut kością w odpowiednim temacie. Każdy scenariusz może być inaczej odgrywany przez inną postać, jednak są w nich elementy, które bezsprzecznie muszą zostać rozegrane, aby można było uznać post (wątek) za zgodny z założeniami eventu.
1, 4 Wylosowałeś rzucenie czterech podstawowych zaklęć z kategorii zaklęć ofensywnych. Wybierz je ze spisu i rzuć dodatkowymi kostkami na każde zaklęcie. Parzyste - zaklęcie udane, nieparzyste - zaklęcie nieudane.
1 zaklęcie udane - Twoja postać jest zobligowana do kupienia nowej różdżki (zakupu dokonujesz u Ollivandera bądź u Fairwynów. )
2 zaklęcia udane - komisja nie jest do końca przekonana o poprawnym działaniu Twojej różdżki. Nie mniej, uznają ją za użyteczną. Dodatkowo otrzymujesz od nich magiczny wzmacniacz, który ma stabilizować jej pracę (+2 punktów do Transmutacji /Zaklęć i OPCM/ Czarnej Magii/ Uzdrawiania wybierz jedno). Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
3 zaklęcia udane - Komisji nie do końca podoba się działanie jednego czaru, jednak po ponownym jego rzuceniu, okazuje się, że wszystko jest w porządku.
4 zaklęcia udane - Komisja nie ma nic do zarzucenia działaniu Twojej różdżki. Ponadto, uznają ją za wyjątkową i postanawiają wzmocnić jej działanie Otrzymujesz specjalną nakładkę, która ma za zadanie dodatkowo wspomagać pracę Twojej różdżki, dzięki czemu nie będziesz musiał aż tak skupiać się na rzucanym zaklęciu (+3pkt do Transmutacji /Zaklęć i OPCM/ Czarnej Magii/ Uzdrawiania wybierz jedno). Nakładka staje się integralną częścią Twojej różdżki.
2, 5 Wylosowałeś czyszczenie i sprawdzanie rdzenia Twojej różdżki. W tym celu komisja miałaby zabrać Ci różdżkę na mniej więcej godzinę i poddać serii rygorystycznych testów, które mają na celu wykryć wszystkie wady związane z jej ewentualną niesprawnością. Istnieje możliwość rozebrania Twojej różdżki na części pierwsze, celem wymiany rdzenia. Twoja postać ma dwie opcje do wyboru:
Możesz zezwolić komisji na jej działanie i wtedy masz stu procentową pewność, że różdżka wróci do Ciebie w pełni sprawna. Dodatkowo zyskujesz 30g jako rekompensatę za konieczność wzięcia jednego dnia wolnego w pracy, celem stawienia się w Ministerstwie Magii na sprawdzenie różdżki. Zgłoś się po nie w tym temacie.
Możesz nie zezwolić komisji na podjęcie działań, przez co zostaniesz zobligowany do całkowitego wymienienia różdżki (wiąże się to z koniecznością jej ponownego zakupu) bądź wymianą rdzenia na własną rękę (musisz dokonać zapłaty w wysokości 40g w tym temacie)
3, 6 Wylosowałeś rzucenie trzech podstawowych zaklęć z kategorii zaklęć transmutacyjnych. Twoim zadaniem jest przetransmutowanie trzech, dosyć ważnych przedmiotów. Rzuć dodatkowymi kostkami na każde zaklęcie Parzyste - zaklęcie udane, nieparzyste - zaklęcie nieudane.
Zamek Theomerasa Pirifaniasa (pierwsze 5 postów)
Magiczne okulary
Lutnia stowarzyszenia zaginionych bardów (pierwsze 5 postów)
Jeśli uda Ci się poprawnie transmutować choć jeden z tych przedmiotów, możesz go ze sobą zabrać, jako nagrodę za poprawne działanie różdżki. Jeśli będzie to więcej niż jeden dobrze transmutowany przedmiot, możesz wybrać który z nich wolisz i ten zabrać ze sobą.
Data zakończenia eventu: 16.04.2019 godzina 23:59
______________________
Sinisiew Marlow
Rok Nauki : V
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm w ka
C. szczególne : Nagminne czerwienienie się z byle powodu.
Informacja, która obiegła świat sprawiła, że chyba wszyscy czarodzieje odetchnęli z ulgą. Sini rzuciła pięć rodzajów zaklęć, ot tak, dla zabawy, aby sprawdzić czy faktycznie wszystko działa tak, jak powinno. Cieszyła się ogromnie, bowiem frustrowała się z każdym dniem coraz bardziej, gdy większość magii działała zupełnie jakby bez udziału woli czarodziejów. Wizyta w Ministerstwie Magii była lekko stresująca dla niespełna szesnastolatki, która w tym budynku była raptem drugi raz w życiu. Poprosiła brata, aby ją tutaj odprowadził, wtedy czuła się jakoś tak pewniej. Gdy stanęła przed pięcioma czarodziejami nie potrafiła się poprawnie wysłowić. Dukała pod nosem, musiała powtórzyć swoje imię, przeliterować je, podpisać tu, tam, a potem pokazać różdżkę. Gdy ją oglądała w dormitorium, nie zauważyła w niej niczego nienormalnego, choć wiedziała, że urzędnicy z Ministerstwa mają swoje sposoby na sprawdzenie jej. Niechętnie rozstawała się ze swoją bronią i przedłużeniem ręki lecz nie musiała oddawać jej na długo. Otrzymała bowiem zadanie przetransmutowania trzech przedmiotów. To, trzeba przyznać, ją trochę zdenerwowało. Chciała się zbuntować, miała na końcu języka uwagę, iż powinni poinformować uczniów o takim zadaniu, aby mogli się oni przygotować - wszak nie każdy jest dobry z transmutacji. Zacisnęła usta, zachowała wszystko dla siebie i podeszła do stolika. Przyjrzała się przedmiotom, uniosła dumnie podbródek. Akurat Sini lubiła transmutację, więc mogła bez słowa podejść do sprawdzania. Przysunęła różdżkę do zamku Theomerasa i podjęła się próby transmutacji. Niestety coś poszło nie tak, zupełnie jakby winni byli ci urzędnicy patrzący na jej ręce niczym wygłodzone sępy. Potrząsnęła głową, by odpędzić śmieszne myśli. Z bijącym głośno sercem, czerwoniutka jak piwonia przesunęła się do magicznych okularów. Przymrużyła oczy, skoncentrowała się i... udało się. Tak samo jak z lutnią, przy której Sini nabrała pewności siebie. Popatrzyła dumna na miny urzędników, którzy pokiwali głową, potwierdzili poprawne działanie jej różdżki i pozwolili nawet zabrać jeden z przedmiotów. Choć wybór miała całkiem ciekawy, padło na magiczne okulary, a powody czemu akurat to, zachowała dla siebie. Z lutnią niewiele miała wspólnego, a i nie potrzebowała takiego zamka. Gdy żegnała się z urzędnikami to nie mówiła pod nosem. Ba, nawet się do nich delikatnie uśmiechnęła. Wyszła z sali i czym prędzej pobiegła odnaleźć brata, by mu żywiołowo opowiedzieć o tym, co się stało.
Sama wzmianka o tym zadaszeniu dobiegła do jej uszu przypadkiem. Z początku nawet niezbyt ją to ucieszyło. Czy poczuła przez to ulgę? Raczej nie. Wręcz przeciwnie, poczuła, że szykuje się coś poważniejszego. Potwierdzenie jednak tej plotki dało jej do zrozumienia, że nie musi już obawiać się rzucania zaklęć i drżeć z niepewności czy nie spowoduje ono przypadkiem skutków ubocznych , których nie miała zamiaru doświadczyć. Dla samego potwierdzenia słów Ministerstwa zaczęła bawić się zaklęciami leżąc w łóżku. Z początku rzucała niewinne jak Accio. Brakowało jej tego. Skrzaty może i były pomocnymi stworzeniami jednak możliwość przywołania czegoś za pomocą zaklęcia była bardziej przydatna. Książki jak i dzbany z wodą przylatywały do niej gdy tylko sobie tego zażyczyła. Istniał jednak pewien haczyk - Ministerstwo chciało sprawdzić każdą różdżkę bez wyjątku. Czyżby w ten sposób chcieli pomóc Olivanderowi w sprzedaży nowych różdżek? Nie spodziewała się bowiem aby każdy czarodziej, którego różdżka zostanie sprawdzona został z nią odesłany do domu. Większość z pewnością skończy jako produkt w dalszym ciągu zagrażający życiu. Przez chwilę spoglądała na swoją zastanawiając się jakby to było, gdyby musiała ją oddać i zakupić nową. Jednym ruchem różdżki napisała list do Nessy mając nadzieję, że nie będzie musiała iść tam sama. Naskrobanie kilku słów nie zajęło jej sporo czasu dzięki czemu mogła oddać się przygotowaniom do wyjścia.
Scenariusz: 6 zaklęcia transmutacyjne : 6, 6, 2 wybrany przedmiot: Zamek Theomerasa Pirifaniasa
Scenariusz:2 Wybór: zgoda na poddanie różdżki testom
Nie zwlekał z przyjściem do Ministerstwa Magii. Gdy tylko wieść rozeszła się po świecie, gdy tylko do niego dotarła zaczął przygotowywać się do teleportacji kominkowej za pomocą sieci Fiuu. Był świadkiem zamieszania wśród uczących się w Hogwarcie, jakby w kwietniu ponownie zawitała do nich Gwiazdka. Wyminął tłumy i po paru momentach wylądował w holu głównym w Ministerstwie. Manewrował korytarzem między ludźmi, ustawił się w kolejce w korytarzu do pokoju 302. Nie tylko on wpadł na pomysł jak najszybszego przybycia tutaj. Obracał różdżkę w dłoniach, obserwował w milczeniu widoczny zarys pióra memortka w rdzeniu. Różdżka nie zawiodła go nigdy w potrzebie (pomijając te anomalie), a więc ryzyko jej utraty mocno go prześladowało. Wszedł do pokoju, powitał uprzejmie urzędników. Wysłuchał sposobu na sprawdzenie różdżki i trzeba przyznać, że niezbyt przypadło mu to do gustu. Surowe i trudne testy niosły za sobą ryzyko destrukcji rdzenia, jeśli nie zostaną odpowiednio dobrane. Finn nie miał pojęcia czego oni w sumie szukają, czego oczekują. Próbował dowiedzieć się jakie testy będą przeprowadzane lecz równie dobrze mógł prosić górę by się łaskawie przesunęła. Nie powiedzieli mu nic, gdy zgodził się oddać ją do badań. Zrobił to z ogromną niechęcią świadom, że być może widzi ją ostatni raz. Bez niej czuł się słaby i mizerny, choć z pewnością nie bezbronny. To była najdłuższa godzina w życiu, gdy musiał czekać aż komisja zakończy testy i wyda werdykt. Miał ochotę chodzić w te i we wte po korytarzu, a jednak zmusił się do oparcia o ścianę i nasłuchiwania czegokolwiek, co dałoby mu wskazówkę jak sprawuje się jego różdżka bez obecności właściciela. Od razu wszedł do pokoju, jak tylko wyjrzała zza drzwi głowa urzędniczki. Wieści, że różdżka działa bez zarzutu i nie będzie sprawiać problemu przyjął ze spokojem, choć w duszy się ucieszył przeogromnie. Planował rozwinąć swoje umiejętności w najbliższym czasie, a więc rad był otrzymując zaświadczenie o zdaniu testów sprawdzania. Przez bite kilkanaście minut Finn oglądał różdżkę ze wszystkich stron w poszukiwaniu nowych niedoskonałości. Gdyby tylko takowe odnalazł od razu by żądał naprawy i zadośćuczynienia. Wyszło na to, że komisja nie musiała jej rozbierać na części pierwsze. Na Merlina, co za ulga z tego powodu. Z taką samą miną jak tu przyszedł, z takową też opuścił Ministerstwo. Spokój, akceptacja. Mimo wszystko po drodze do Hogwartu non stop obracał różdżkę z rdzeniem z pióra memortka w palcach.
Emily po ostatnim pojedynku nie miała wątpliwości, że sprawdzenie różdżek jej nie zaszkodzi. Wolała, żeby pozostałości zakłóceń nie przeszkadzały jej w codziennym rzucaniu czarów - przecież utrudniać życie potrafiła sobie doskonale całkiem sama. Nie potrzebowała dodatkowych emocji. Cieszyła się, że chociaż ten problem ma już z głowy, bo jej te całe zakłócenia nigdy nie dawały spokoju i zawsze znalazły okazję, żeby się wkraść. Poza tym, Emily lubiła opuszczać Hogwart. Co prawda kochała szkołę, ale czasami czuła się tam jak w więzieniu z którego prawie nigdzie nie może się ruszyć. Nie mogła się doczekać swobody, która czekała ją na studiach. Na razie jednak musiała zadowolić się krótką wizytą poza murami i to tylko w misterstwie. Usiadła na jednym z krzeseł w poczekalni, bawiąc się bezmyślnie różdżką w dłoniach. W pewnym momencie dołączył do niej jakiś mężczyzna, który przez krótką chwilę wydawał jej się znajomy. Po dłuższym zastanowieniu jednak nie potrafiła połączyć go z żadną znaną sobie twarzą. Widocznie był po prostu do kogoś podobny. Tak założyła. - Dzień dobry - uśmiechnęła się tylko życzliwie bo wydawał się starszy i raczej nie znała go z Hogwartu. Cóż, na pewno nie byłaby taka milutka, gdyby wiedziała, kto przed nią stoi. Kiedy zdejmowała maskę po pojedynku była pewna, że mimo wszystko jej przeciwnik zachowa tyle przyzwoitości, żeby odwdzięczyć się jej tyn samym. A on bezczelnie odwrócił się i uciekł szybciej niż zdążyła cokolwiek dostrzec. I to uprzednio poznając jej tożsamość! Oczywiście długo potem zastanawiała się, czy to był ktoś znajomy, kto się chciał z niej pośmiać? Czy po prostu nieznajomy, który postanowił pozostać anonimowym? Niezależnie od wszystkiego zdecydowanie ją do zdenerwowało.
Scenariusz:5 Wybór: oddanie różdżki do czyszczenia i testów
Do Ministerstwa Magii postanowiła się teleportować. Darowała sobie brudzenie proszkiem Fiuu czy inne sposoby transportu magicznego. Szybko, sprawnie i bez brudzenia odzieży, aby wylądować zgrabnie przed ogromnym budynkiem Ministerstwa. Elaine nie potrafiła opisać ulgi jaką odczuła po usłyszeniu o zakończeniu badań nad anomaliami, jak i również nad naprawieniem ich. Wydawało jej się, że magia upatrzyła sobie właśnie jej własną różdżkę na urządzanie psot i całkowicie niepoprawne działanie. Na palcach jednej ręki była w stanie policzyć te momenty, kiedy zaklęcie udawało się jej bezbłędnie i to jeszcze za pierwszym razem. Panna Swansea była już zmęczona całymi tymi dziwactwami magicznymi. Wjeżdżając windą do pokoju 302 była przekonana, iż jej różdżka nie przejdzie nawet pierwszego testu magicznego. Powoli się z nią żegnała, choć nie potrafiła przestać jej desperacko ściskać. Tak wiele z nią przeszła, a dzisiaj prawdopodobnie się z nią rozstanie i to na zawsze. Elaine nie chciała mieć innej różdżki, nawet jeśli uchodziłaby za lepszą od aktualnej. Nawet ona sama twierdziła, że coś musiało być z nią nie tak, skoro żadne zaklęcie jej nie wychodziło. Zdołała się przygotować (teoretycznie) do najgorszych scenariuszy przewidzianych przez komisję. Usłyszawszy, że ma ją oddać do profesjonalnego czyszczenia i na serię skomplikowanych testów zdołała jedynie przytaknąć. Niemalże z załzawionymi oczami ułożyła swą różdżkę na specjalnie do tego przygotowanej tacy. Posłała jej tęskne spojrzenie przekonana, że nigdy więcej nie weźmie jej do ręki. Nie wspominała nic komisji o pechu, jaki wokół Elaine się roztaczał, jeśli chodzi o ostatnie miesiące życia. Usiadła na krzesełku w korytarzu i obgryzała paznokcie ze zdenerwowania. Wbrew oczekiwaniom tliła się w niej nadzieja "a może jednak", choć wiedziała, że jeśli faktycznie utraci swoją broń to rozczarowanie zostanie spotęgowane. Blada, przymulona i otumaniona przeczekała godzinę w poczekalni. Wpatrywała się w tykający zegar na białej ścianie, aż ten po czterdziestu minutach zapytał czy aby panienka oddycha czy może lepiej podnieść alarm. Nie musiała mu odpowiadać, bowiem drzwi pokoju 302 otwarły się i zaprosiły Elaine do środka. Dłonie jej drżały, lodowate, ściśnięte, gdy spojrzała w oczy urzędników. O dziwo różdżka przeszła testy. Aż nie chciało się jej w to uwierzyć. Wróciła do niej - błyszcząca, czysta, nieskalana niczym prócz doświadczenia Elaine. Zrozumiała, że zachowanie jej różdżki nie musiało brać się z anomalii magicznych, a z anomalii emocjonalnych dziewczyny. Podziękowała, pożegnała się zdawkowo i zjechała windą na parter. Niemal wybiegła z Ministerstwa czując, że nie chciałaby zostać w tym mrowisku nawet sekundy dłużej. Teleportowała się czym prędzej do domu.
[zt]
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zakłócenia magii dały w kość wszystkim, bez wyjątku. Jako czarodzieje, przywykli do tego, że moc towarzyszy im w każdym aspekcie życia, w każdym pojedynczym dniu. Nathaniel nie był pod tym względem inny, wręcz przeciwnie, jako czarodziej o krystalicznie czystej, niezmąconej parszywym mugolstwem krwi, był przyzwyczajony do obecności magii od najmłodszych lat życia. Nic więc dziwnego, że kiedy postawiony na głowie świat został przywrócony do stanu normalności, poczuł częściową ulgę. Częściową, bo przecież magiczne zakłócenia nie były jedynym problemem jaki dręczył go w życiu. Gdyby miał nieco lepsze stosunki w pracy, pewnie przed komisję wszedłby bez kolejki... niestety, nie darzono go tu zbytnią sympatią i szybkie pięcie się w górę po szczebelkach kariery zdawało się jedynie pogarszać sprawę. Nie zależało mu na tym, więc sam również nie starał się zjednać sobie sprzymierzeńców – jeśli nie byli na tyle inteligentni by dostrzec co tracą, nie byli warci jego uwagi. Z papierowym kubkiem kawy w jednej ręce i teczką wypełnioną dokumentami w drugiej, wszedł na korytarz wypełniony ludźmi. Cóż, plus był taki, że wykonując swój obywatelski obowiązek, mógł porzucić zamkniętą przestrzeń gabinetu, w której niekiedy czuł się jak w klatce. Opadł na siedzenie obok blondynki i westchnął z ulgą, biorąc łyka kawy. Była okropna, rzecz jasna, ale przynajmniej działała. Byłby pewnie popadł w zamyślenie, gdyby nie damski głos dobiegający z prawej strony. Zadziwiająco znajomy, kiedy by się nad tym zastanowić. Przeniósł na nią wzrok i ze zdziwieniem ujrzał charakterystyczną, nieco pyzatą buzię i te oczy, które nadawały jej twarzy dziecięcego wręcz wyrazu. Omal nie zakrztusił się kawą, zdołał ją jakoś przełknąć, marszcząc przy tym brwi. — A dzień dobry, dzień dobry. — prawdopodobnie mógłby na tym zaprzestać, był niemalże pewny, że nie widziała jego twarzy, nie powyżej linii ust. Był anonimowy i wcale nie musiał wchodzić z nią w dyskusję, ale pokusa była zbyt silna, zwłaszcza że tuż po pojedynku oddalił się, nie wdając się w konwersację. — To bardzo dobrze, że przyszłaś sprawdzić swoją różdżkę. — przywołał na twarz uśmiech, który wyglądał całkiem sympatycznie. — Bo ewidentnie coś było z nią nie tak. O ile była to, rzecz jasna, wina samej różdżki. Ciesząc się tą chwilą, rozsiadł się wygodniej, wyciągając nogi i krzyżując je na wysokości kostek. Czyżby pobyt w kolejce miał być nieco zabawniejszy niż zakładał?
Emily była nerwową osobą. Nie przyznawała się do tego sama przed sobą - starała się być zawsze opanowana. Wmawiała sobie, że potrafi trzymać nerwy i emocje na wodzy i patrzeć na wszystko chłodno i z dystansem. Oczywiście to było oddalone od prawdy o jakieś lata świetlne. W rzeczywistości kiedy ktoś, nawet lekko nadepnął jej na odcisk niemal wariowała w środku ze złości i nie omieszkała tego okazać. Nie umiała się powstrzymać. Zazdrościła takim osobom jak Fire, które potrafiły wszystko trzymać w sobie. Ślizgonka jak głęboko nie chowałaby jakichkolwiek emocji - one wychodziły na wierzch w zupełnie niekontrolowany sposób, jak nie ogromnym wybuchem, to chociaż w drobnych gestach, które świadczyły o zdenerwowaniu, speszeniu, niepewności. Ze złością raczej zawsze leciała na całość. Kochała zapach kawy. Smak zresztą też, ale same opary wzbudzały w niej pozytywne odczucia. Teraz pożałowała, że nie wzięła sobie tego napoju po drodze do ministerstwa i zastanawiała się, czy może to jeszcze jakoś nadrobić. Nieznajomy mężczyzna z boskim naparem w ręku spojrzał na nią jakoś uważniej, niż powinien. Czyżby też wzbudzała w nim jakieś skojarzenia? Może jednak się znali, a nawet tego nie pamiętała? Okazało się, że z jego strony nie skończyło się na przywitaniu. Dalsze słowa chłopaka wprawiły ją w osłupienie. Zaraz, zaraz, co? Dlaczego jakiś obcy koleś w poczekalni śmiał się z jej umiejętności rzucania czarów? Często dawała pokaz swojego pecha (bo wbrew pozorom z zaklęć czuła się całkiem mocna, to był jej ulubiony przedmiot, po prostu i na tym tle nieszczęście jej nie opuszczało), ale bez przesady, żeby cała Anglia o tym wiedziała. Wtedy do niej dotarło. Przyjrzała się mężczyźnie uważniej i zmarszczyła brwi w pewnym momencie. To był ten bezczelny typ z pojedynku! Aż się w niej zagotowało. Starała się nad sobą zapanować, w końcu byli w ministerstwie, wokół było cicho jak makiem zasiał a za drzwiami najpewniej ktoś załatwiał swoje sprawy. Nie mogła być zbyt głośno. - I kto to mówi - fuknęła na niego zła. - Gość, który stchórzył i nawet nie chciał pokazać twarzy po przegranej. Jeżeli z moją różdżka było coś nie tak to ty musiałeś chyba walczyć patykiem. - dodała oburzona. Niesamowicie ją wtedy zdenerwował, szczególnie tymi tekstami dotyczącymi wieku, co działało na dziewczynę jak płachta na byka. Naprawdę, trudno było uderzyć w czulszy punkt, bo ona cały czas miała wrażenie, że nikt jej nie traktuje poważnie przez ten jej dziecięcy wygląd.
@Isabelle L. Cortez To było spokojne przedpołudnie. Siedziała z nosem w książkach, nadrabiając zaległości, a jednocześnie starając się zająć czymś niespokojne myśli. Miała dziś wyjątkowo głupie pomysły i byłoby źle, gdyby któreś weszły w życie. Przewróciła stronę podręcznika od zielarstwa, skrobiąc piórem po pergaminie, gdzie tworzyła notatkę z ostatnich zajęć, które były na Islandii. Nic nie zapowiadało aktywniejszego spędzania czasu lub spotkania z kimś znajomym. Stukanie dzioba w szybę wyrwało Lanceleyównę skutecznie z zamyślenia, a także poderwało na równe nogi. Wpuściła sowę do środka, dając jej kawałek owsianego ciastka, które leżało na talerzyku. List od Isabelli ją zaskoczył — nie sądziła, że akurat ona będzie wybierała się grzecznie do Ministerstwa, aby magiczny patyk sprawdzić. Uśmiechnęła się pod nosem, odkładając pergamin na biurko i łapiąc za czystą kartkę, aby odpisać krótką, pozytywną odpowiedź. Nie mogła odmówić Cortezównie, z którą naprawdę miło spędzało się jej czas. Przywiązała pergamin za pomocą zielonej wstążki do sowiej nóżki, głaszcząc zwierzę, a następnie wypuszczając je przez to samo okno, przez które wleciało. Zerknęła na tkwiący na nadgarstku zegarek, przysiadając na krześle i łapiąc za kubek z kawą, którego zawartość szybko dopiła. Uszykowanie się nie zajęło jej wiele czasu. Począwszy od prysznica, aż przez makijaż, czesanie włosów czy wybór odzienia — godzinka, a już stała przed lustrem, przeciągając charakterystyczną dla siebie, czerwoną pomadką po wargach. Nie mogła reprezentować sobą takiego tragizmu i żenady, które pokazywała od dłuższego czasu, jej ojciec znał zbyt wielu czarodziejów tam pracujących. Poprawiła perłowe guziki białej koszuli, wciągając ją w dopasowane, czarne jeansy z wyższym stanem, ostatecznie narzucając na ramiona płaszcz. Zgarnęła torebkę, upewniła się, że zabrała różdżkę i zbiegła po schodach, zamykając drzwi od swojego pokoju. Wyszła przed dom i zamknęła oczy, korzystając z teleportacji. W Londynie jak zwykle było żywo. Panował harmider, jej uszy zostały zaatakowane przez tysiące głosów oraz dźwięków ulicy, strzępki rozmów. Uniosła leniwie powieki, a karmelowe ślepia rozejrzały się dookoła, poszukując sylwetki znajomej brunetki. Podeszła pod wejście do ministerstwa, chowając w kieszeniach dłonie. Dawno nie była w stolicy, stąd też z ciekawością lustrowała przechodniów czy widoczne witryny sklepowe. To był doskonały sposób, aby zostawić wszystko na chwilę za sobą — pozbyć się szepczących wewnątrz głowy głosów. Odchyliła rękaw płaszcza, zerkając na godzinę, uśmiechając się znów pod nosem, jakby do samej siebie bo jak zwykle była zbyt wcześnie. Odetchnęła głębiej, odchylając głowę i patrząc na niebo, a chłodny podmuch wiatru, który przepełniony był tchnieniem wiosny, zakołysał luźnymi kosmykami włosów, które uciekły jej z koka.
Scenariusz:1 Skuteczność Zaklęć:6,1,6,5 Nagroda: +2 punktów do Transmutacji /Zaklęć i OPCM/ Czarnej Magii/ Uzdrawiania - wybierz jedno.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Stojąc przed otwartą szafą nie mogła się zdecydować w co powinna się ubrać. Strasznie korciło ją aby założyć sukienkę, jednak pogoda nie pozwalała jej na to. Nie chciała spędzić kilku dni w łóżku patrząc się jedynie na cztery ściany. Spodnie wydawały się zdecydowanie lepszym pomysłem lecz... nie je wyciągnęła z szafy, a jedną ze swoich sukienek. Strach przed chorobą nie był aż tak wielki jak przyklejona łatka "beztalencia" pod względem stylu. Dodatkowo szalę przeważył fakt, że szła, z własnej, nieprzymuszonej woli do Ministerstwa. śmiejąc się pod nosem założyła sukienkę po czym przeszła do ogarnięcia włosów. Osoba postronna mogła by uznać ją, przez pryzmat wyglądu, za grzeczną panienkę słuchającą się rodziców i robiącą wszystko co jej kazali. Cóż za błędne byłoby to spostrzeżenie. Możliwe, że zdanie zmienili by dopiero po usłyszeniu jej nazwiska. Zawsze tak było. Uwielbiała wtedy patrzeć jak ich mimika twarzy zmienia się w ułamku sekundy, jakby stanął przed nimi duch. Nie, nie duch, największy koszmar - bogin. Nałożywszy swój zielony płaszcz na ramiona jak i zabrawszy torebkę z potrzebnymi rzeczami wyszła z pokoju. Dotarcie do Londynu nie zajęło jej dużo czasu zważywszy na możliwość teleportacji. Otrzepując swoją sukienkę z niewidzialnych zmarszczek jak i pyłu rozejrzała się dookoła. Orientacja w dalszym ciągu leżała u niej na podłodze i nie chciała się podnieść. Marszcząc nos próbowała znaleźć punkt zaczepienia dzięki któremu mogłaby spokojnie odnaleźć drogę, jednak nie było to takie łatwe. Przed dobrych kilka minut kręciła się w kółko aby na sam koniec stanąć w miejscu z którego rozpoczęła swoją wędrówkę. Z irytacją wymalowaną na twarzy weszła w jedną z bocznych uliczek aby użyć zaklęcia czterech stron świata, a następnie kartkę którą dał jej Alek z wypisanymi punktami odniesienia jak i odpowiednim kierunkiem. Oddychając z ulgą ruszyła w odpowiednim kierunku mając szczerą nadzieję, że tym razem się nie zgubi. Widok rudych włosów i dość niskiej postaci ucieszył ją i to bardzo. W duchu odetchnęła z ulgą wiedząc, że dotarła w odpowiednie miejsce. Poprawiając płaszcz na ramionach podeszła do dziewczyny. - Mam nadzieję, że nie czekałaś długo. - z miną niewiniątka spojrzała w jej oczy mając nadzieję, że nie będzie się na nią złościć o te kilka minut spóźnienia. Zazwyczaj się jej to nie zdarzało i, jeśli tylko mogła, wychodziła wcześniej z domu aby nikt nie musiał na nią czekać.
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Tak bardzo nie chciało jej się iść na sprawdzenie różdżek, z drugiej strony cieszyła się, że zakłócenia magiczne zniknęły i można będzie bez przeszkód rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Właściwie i tak to robiła — rzucała czarami na prawo i lewo. Nie zwracała zbytnio uwagi na zakłócenia magiczne, chyba że dostała rykoszetem, albo coś przez przypadek się wysadziło. Przecież Bekah nie mogła siedzieć w dormitorium i przegapić wybranie się do Ministerstwa Magii, a tu miała legalny powód na podróż w to miejsce. Właściwie musiała. Nienawidziła tego, że ktoś jej coś kazał, a ona musiała. Przybyła do MM udając, że wcale się z tego nie cieszy, jednak rozglądała się co chwila, jak zaczarowana. Nie często mogła tu być, zwłaszcza jak cały rok siedzi się w Hogwarcie. Normalnie szkolne więzienie. Dostała przepustkę, więc śmiało mogła sobie zwiedzać, właściwie nie za bardzo. Wszędzie stali jacyś goryle i Lanceley naprawdę czuła się po dłuższej chwili obserwowana. Nie można było nic zbroić ani odwalić jakiegoś numeru — porażka. Dobrze, że nie było tu żadnego przewodnika, który by ją dyrygował. Przeliczyła się, zaraz to została skierowana do jakiegoś pokoju 303 na trzecim piętrze. Chociaż przejedzie się tą magiczną windą. Czuła się jakoś dziwnie, kiedy weszła przez drzwi wskazanego pokoju i spotkała tam komisje, aż się nieco zestresowała. Pojebało ich? Co to ma być jakieś OWuTeMy? Pomyślała, mając nadzieje, że nie było po niej widać tego zaskoczenia i lekkiego przerażenia. Na szczęście powstrzymała się od bluzgi, która sama cisnęła się na jej usta. Wybrała cztery zaklęcia i rzucała po kolei. Niestety tylko trzecie wyszło Immobilus. Chyba nie był to zadowalający efekt, ponieważ została zmuszona, ponownie zmuszona do zakupu nowej różdżki. Wyszła i niemal trzasnęła tymi przeklętymi drzwiami. Miała dobrą różdżkę i co nagle nie działała. Co jest grane? Tym razem przeklęła, wcale przy tym się nie powstrzymując. Na różdżkę u Fairwynów nie było ją stać, a wiedziała, że tamci mieli zajebiste rdzenie pełne mocy. Chyba będzie musiała się zadowolić zwykłym patykiem u Olivandera. Po prawie czterech latach pióro pegaza, buk, 12 cali poszedł się jebać.
/zt
Scenariusz:4 Skuteczność zaklęć:1,5,4,1 Wynik: 1 zaklęcie udane - Twoja postać jest zobligowana do kupienia nowej różdżki (zakupu dokonujesz u Ollivandera bądź u Fairwynów. )
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Zdecydowanie czuła ulgę, jakby coś z niej zeszło. Zakłócenia magiczne odkąd się pojawiły, przerażały ją bardzo. Wpadała w paranoje i tak miała problemy w rzucaniu czarów, ale kiedy ogłoszono zakłócenia, naprawdę miała ochotę wyrzucić różdżkę. Teraz wszystko wracało do normy. Wiedziała, że czary będą teraz zależeć tylko i wyłącznie od jej umiejętności, którymi nie za bardzo mogła się pochwalić na obecną chwilę, ale to nie było ważne. Nie musiała się obawiać, że zaklęcie wróci do niej, albo zmieni swoje właściwości na przeciwne czy po prostu nie zadziała — oczywiście, tego ostatniego obawiała się najmniej. Kiedy przybyła na miejsce, a wiatr rozwiał jej włosy na wszystkie strony, czuła się nie na miejscu. Całkowicie zagubiona. Przerażało ją to miejsce i za nic w świecie nie chciała tu pracować. Szybko jednak dostała wskazówkę, gdzie powinna się kierować, co przyjęła z ulgą. Chciała mieć to już za sobą. Nie wiedziała czego niby ma się tam spodziewać. Mieli sprawdzić jej różdżkę. Bardzo ją lubiła. W końcu nie każdy może się pochwalić szpon hipogryfa, 11 i 3/4 cali, śliwa. Nie chciała jej stracić, ale wiedziała, że to nie ona będzie o tym decydować. Obawiała się, że z jej zdolnościami to w ogóle zabiorą jej różdżkę. Pewnie na dokładkę okaże się, że nie jest czarownicą. Zdecydowanie dostawała paranoi. Skierowała się do pokoju 302 i przeraziła ją ta komisja. Chciała uciec. Czuła się jak na ważnym teście, właściwie tak było. Oni mieli zadecydować, czy Luna będzie musiała wypieprzyć swoją wieloletnią różdżkę i zakupić nową, czy po prostu zostanie z nią. Miała nadzieje, że to drugie. Wybrała cztery zaklęcia ofensywne i rzuciła je. Dwa udane, dwa nie, czyli różdżka nie była na straty, potrzebowała tylko wzmocnienia i komisja, postanowiła to wzmocnienie Shercliffe zapewnić. Całe szczęście. Opuszczając MM, niemal chciała krzyczeć. Potrzebowała ucieczki od tego miejsca i od tych ludzi. Skoro oszczędzili jej różdżkę, zdecydowała, że postara się mniej bać a więcej działać. Może i czasami chciała być zwykłym mugolem. Nie musieć czarować, ale w głębi duszy no cóż... odkąd tylko dostała swoją pierwszą różdżkę u Olivandera, przywiązała się do niej bardzo, mimo że nie było tego po niej widać. Zawsze trzymała ten dystans.
z/t
Scenariusz:4 2,4,5,3 Wynik: Otrzymujesz od nich magiczny wzmacniacz, który ma stabilizować jej pracę (+2 punktów do Transmutacji /Zaklęć i OPCM/ Czarnej Magii/ Uzdrawiania wybierz jedno).
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Ciężko powiedzieć, czy jego problemy z magią wynikają z własnych braków, czy też zakłóceń. Niemniej zjawił się w tym pokoju, celem upewnienia się co do tego, czy aby jego patyczek nie jest uszkodzony. Przezorny zawsze ubezpieczony prawda? Wątpliwe, by pomogło to na jego marne zdolności czarodziejskie, ale zaszkodzić tym mocniej nie zaszkodzi. Stawił się ubrany dość schludnie. Grzecznie przedłożył swoją różdżkę celem sprawdzenia jej, a potem słuchał się w głos młodego mężczyzny, zasiadającego na miejscu komisyjnym. Mina mu znacząco zrzedła, kiedy usłyszał, że ma rzucać zaklęcia transmutacyjne. Ktoś sobie z niego zrobił kolokwialne jaja? Nabrał wolno powietrza w usta, świszcząc lekko. Komisja zdawała się nieugięta - takie wrażenie odniósł. Nie podejmował zatem prób pertraktacji. Po prostu w milczeniu zgodził się na to, chwilę poświęcając przygotowaniom. Rzucił trzy zaklęcia, nie będąc nawet zbytnio w stanie określić ich skuteczności. Nie wiedział, czy może wyciągnąć ręce i sprawdzić na dotyk, w jakim stanie przedmioty były, a w jakim są teraz. Może to wynik stresu, a może po prostu strachu, że przez jego niekompetencję straci patyczek do którego - bądź co bądź - przywiązał przez te wszystkie lata, ale ciężko mu było skupić się na ewentualnych przeczuciach odnośnie przyszłości. Jak ten zwykły śmiertelnik musiał zdać się na los. Pióra skrobnęły o pergamin. Wstrzymywał oddech, zanim ku jego uldze uznano, że wszystko z jego patyczkiem w porządku, a w ramach rekompensaty za problem może zachować sobie jeden z przedmiotów. Czy może bardziej to była łaska w związku z zabawieniem się jego kosztem? Korposzczurek umilił sobie czas, każąc mu męczyć się z transmutacją i teraz sumienie go tknęło? Nie wdrażał się. Czasem lepiej nie wiedzieć. Nie unosić się dumą i z samej ciekawości rozważyć potencjalny zysk. Blondyn ostrożnie wyciągnął dłoń, aby wymacać, co przed nim leży. Wpierw dotknął sześciennego, metalowego przedmiotu. Dziurka... Obok trzy klucze. To musi być forma zamka. Niewiele to mu mówiło albo interesowało. Wymacał więc drugą z "nagród". Delikatnie uderzył palcami o drewno. Przesunął je, dotykając strun. Nie wnikał zbytnio, co to dokładnie za instrument. Jego opuszki przeszedł prąd, a wzdłuż dłoni zeszło się przyjemne ciepło. Magia, jaką nasączona została lutnia, zachęcała go do wzięła jej. Zaakceptowała go? Można tak rzec. Uśmiechnął się i pewniej ujął gryf, zanim pożegnał się cicho, wychodząc z gmachu Ministerstwa bogatszy o nowy instrument. Najbliższe dni będą pełne nauki.
zt
Scenariusz:6 Zaklęcia trans:4, 3, 4 Przedmiot: Lutnia stowarzyszenia zaginionych bardów
Zakłócenia były wkurzające całe szczęście, że zostały już naprawione. Jak to zwał tak zwał, ważne było, iż nie powinny występować dalej i wszystko powinno być okej. Słysząc, że można dostać przepustkę, by iść do Ministerstwa Magii, by sprawdzić swoją różdżkę. Nie czekała zbyt długo po prostu załatwiła wszystko to co miała załatwić, byle tylko dostać przepustkę. Później wyszła ubrana dość ciepło, bo wiadomo, że wiośnie bywa różnie. Nie chciała po drodze złapać jakiegoś kataru czy innej choroby. Na miejscu od razu skierowali ją do pokoju 303 dobrze, że nie jakiego tysięcznego. Poza tym nie miała pojęcia gdzie ten pokój jest. Kilka razy musiała zapytać się czarodziejów o drogę do upragnionego pokoju. Jak udało się w końcu jej dojść do pokoju 303 zapukała, by poczekać na magiczne ,,proszę" lub jakiś inny znak, który świadczyłby o tym, że może wejść. Po utrzymaniu jakiegokolwiek sygnału weszła. Od razu bez żadnych wstępów kazano rzuć jej cztery podstawowe zaklęcia. Cóż nie miała zbyt wielkiego wyboru, rzuciła pierwsze lepsze zaklęcia, jakie przyszły jej do głowy. Tylko jedno zaklęcie jej nie wyszło, bo porzuceniu OPPEDO to nie widziała, by którykolwiek zmarszczył nos. Beatrica nie była zadowolona z rezultatu, bo naprawdę liczyła, że wszystkie wyjdą. Jednak ponowne jego rzucenie poskutkowało i udało jej wyczarować zamierzony efekt. Co pewnie nie zbyt spodobało się Komisji, ale z różdżką było wszystko dobrze. Zadowolona, że jej różdżką wszystko jest okej wyszła i wróciła do szkoły.
Zakłócenia odcisnęły zaskakujące piętno na czarodziejach znajdujących się w Wielkiej Brytanii. Wtedy właśnie, gdy artefakty zostały ujarzmione, a ludzie skupili się na pomocy, te zniknęły. Wyparowały w enigmatycznej otoczce, pozostawiając po sobie dość spore spustoszenie. Nikt jednak nie był w stanie zważyć kamienia, który spadł nam z serc, gdy pierwszy raz od dłuższego czasu różdżki nie odmawiały posłuszeństwa, przywołując zaklęcia z należytym skutkiem. Zdziwiłam się - być może nie byłam zbyt dobrze poinformowana - gdy mogłam rzucić jakiekolwiek zaklęcie, obserwując pozytywne skutki. Moje życie stało się prostsze, choć miałam okazję patrzeć na to, jakie wcześniej straty przyniósł ten niespokojny przepływ magii. Może nie widziałam śmierci studentki z wymiany, co nie zmienia faktu, iż jakimś cudem cień tego wydarzenia prześladował mój umysł, w związku z czym dość długi okres czasu zajęło mi pozbycie się cienia sytuacji, która chodziła za mną krok w krok. Nie pozostawało mi nic innego jak poprawić kosmyk jasnych włosów, które zakrywały mi twarz. O ile nie przeszkadzały w żaden sposób w odbiorze otoczenia, o tyle jednak swoim muskaniem policzków zwyczajnie nadciągały niepotrzebnie strunę. Nie spodziewałam się jednak, iż Ministerstwo Magii postanowi przeprowadzić sprawdzanie różdżek w celu przetestowania wpływu wcześniejszych, niesprzyjających warunków na całokształt zespawanej części magii. Podobno długość przedmiotu do rzucania czarów świadczy o ambicjach czarodzieja, natomiast rdzeń przywiązuje się do duszy właściciela. Dlatego panowały zasady, iż nie należy pożyczać specjalnie przygotowanej "broni" (choć, nie oszukujmy się, może stanowić "narzędzie" pomagające przebrnąć przez rzeczywistość) innym osobom. Różnie tę zasadę kwestionowano, w szczególności podczas przebywania w pokoju wspólnym Puchonów. Czułam się tam dobrze - i nie mogłam w żaden sposób na to narzekać. Narzekanie w moim przypadku nie przynosi niczego pozytywnego, gdyż uważam, że w życiu są rzeczy ważniejsze od plucia jadem na coś, co działa po prostu należycie. Choć osobiście wolałabym, by tego podziału zwyczajnie nie było. Z uprzejmością kolegi, któremu byłam wdzięczna, udaliśmy się razem do miejsca, gdzie mieli przetestować nasze różdżki. Pamiętam jego wygląd, włosy, spojrzenie, choć zdaję sobie sprawę, że z czasem zwyczajnie mnie moja głowa zawiedzie, w związku z czym już nie będę w stanie przypomnieć sobie doskonale wszystkich szczegółów. Ubrana byłam w dość prosty strój - kolorystyką wyróżniały się tylko buty, które tym razem, jeżeli wierzyć temu, iż trafiłam dobrze, były barwy delikatnego fioletu. - Jak myślisz - wszystko wypadnie dobrze czy może jednak pojawią się drobne kłopoty? - rzuciłam zapytaniem, poruszając się powoli, ale z pewną dozą pewności. Nie potrzebowałam laski, skoro Anseis stanowił po części mojego przewodnika, choć nie chciałam o nim myśleć w stu procentach w ten sposób. Owszem, stanowił ważne źródło informacji o otoczeniu, aczkolwiek był również człowiekiem. Wolałam na niego patrzeć w ten drugi sposób. - Nigdy też nie zapytałam się o to, ale... jeżeli oczywiście chcesz odpowiedzieć. Jaki jest rdzeń, długość oraz gatunek drewna Twojej różdżki? - niepewne pytanie zakończyłam przegryzaniem wargi od środka. Możliwe, iż nie chciał mówić, a ja nie powinnam się narzucać.
Scenariusz: później.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Zakłócenia przez bardzo długi okres czasu zmniejszały pewność siebie puchona. Rzucając zaklęcie lecznicze nigdy nie wiedział, czy pomoże czy zrobi jeszcze większą krzywdę kiedy zaklęcie postanowi odwrócić swoje działanie. Współczuł magomedyków, którzy mieli o wiele większy problem niż on. Sam rzucał zaklęcie raz na jakiś czas, oni operowali setkami dziennie, co kolosalnie zwiększało ryzyko wystąpienia problemu. Ulga która nadeszła po informacji o ustabilizowaniu przepływu magii była nie do opisania. Niczym zastrzyk energii po przesileniu wiosennym, kiedy człowiek wreszcie może nacieszyć się ciepłem i słońcem. Gdzieś z tyłu głowy wciąż pozostawała blokada i strach przed czarowaniem, ale każde kolejne pozytywne zaklęcie zwiększało pewność siebie. Informację o potrzebie sprawdzenia różdżki przyjął ze spokojem, chociaż w jego głowie zaświeciła się lampka niepewności. Skoro wszystko wróciło do normy to na co mają sprawdzać swoje patyki? Był bardzo przywiązany do swojej i nie wyobrażał sobie by ktoś kazał mu ją zmienić. Zresztą to kosztowało, a on był do cholery mugolakiem, galeony nie spadały mu z nieba na zawołanie. Mrucząc pod nosem chodził po pokoju wspólnym i w taki oto sposób wpadł na Cissi. Dziewczyna chciała iść do Ministerstwa, jako osoba niewidoma mogłaby mieć z tym problem...więc postanowił zabrać się z nią. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu, wykona zarządzenie i pomoże koleżance. Kiedy znaleźli się w gmachu Ministerstwa zaczęli szukać wskazanego miejsca. Wyglądali jak para, ale zbytnio to Ansowi nie przeszkadzało. Nie przywykł do przejmowania się cudzą opinią czy poglądami, o ile nie wnosiły czegoś istotnego. Ubrał się w miarę elegancko, zachowując dozę swobody by nie wyglądać jak lizodupiec. Spoglądnął na koleżankę kiedy zapytała się go o możliwe problemy. Uznał, że było całkiem uzasadnione, sam chwilę się zastanawiał czy aby na pewno różdżki nie mają jakiegoś powiązania ze stabilnością magii. Skoro tak fiksowała,to może jakoś na nie wpłynęła? -Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, wolałbym by wszystko poszło szybko i gładko, nie uśmiecha mi się konieczność wymiany różdżki. Emm...rdzeń to włos sfinksa, gatunek drewna to jabłoń a długa jest na...12 cali? Coś takiego, kiedy ją kupowałem to nie przywiązywałem uwagi do tego z czego jest zrobiona, tylko na fakt, że ją w ogóle mam. Czar bycia mugolakiem. Wzruszył ramionami nieco zawstydzony, że nie jest pewny budowy własnej różdżki. Nigdy nie było to dla niego ważne, traktował ją jako przedłużenie własnej ręki i dawno przestał postrzegać jako przedmiot. Była częścią niego samego, podobnie jak miecz dla rycerza. -A Ty co o tej całej sytuacji myślisz? Osobiście uważam, że fatygowanie nas tutaj to strata czasu, raczej każdy z nas jest w stanie stwierdzić czy różdżka działa bez zarzutu. Śmierdzi mi to jakimś skokiem na kasę społeczeństwa.
Miałam szczęście, iż zakłócenia postanowiły zadziałać na moją niekorzyść podczas jeszcze prawidłowo funkcjonującego narządu wzroku, nawet jeśli pojawiały się drobne problemy, które udało się opóźnić przy pomocy wiedzy uzdrowicieli. Byłam im za to niezwykle wdzięczna - życie z możliwością widzenia przez kolejne parę lat zdawało się być błogosławieństwem, choć nie mogłam w żaden sposób narzekać na to, co ma mi do zaoferowania życie. Kiedy jeszcze moglam patrzeć, życie wydawało się być przepełnione ruchem, tudzież dynamiką. Wszędzie gdzieś ktoś szedł, wszędzie gdzieś ktoś tupał podeszwą butów i twardą płytę chodnika, a czas uciekał nieubłaganie. Najlepiej jednak patrzyło mi się na las, gdzie wszystko było dyktowane rytmem natury. Spokój, cisza, obecność stworzeń, które jednak do mnie nie podchodziły. To było coś naturalnego - mało które z dzikich istot na zamiar znajdować sobie towarzystwo w postaci jednego z najbardziej destrukcyjnych gatunków na świecie - człowieka. Zazwyczaj sami dla siebie stanowimy największe zagrożenie, a najbardziej mnie bolało to, iż to znajdowało się w ludzkiej naturze. Homo sapiens, człowiek rozumny - kierujący się wykształconym umysłem, który jest znacznie bardziej rozbudowany od innych. Do jakiego jednak momentu to się rozrosło, iż własną wygodę stawiamy ponad dobro innych? Nie wiedziałam. Musiałam skupić się na otaczającej mnie rzeczywistości. To było miłe z jego strony - Anseis postanowił potowarzyszyć mi podczas pobytu w Ministerstwie Magii. Nie bez powodu trzymałam się blisko niego, odruchowo chcąc chwycić za dłoń, aczkolwiek ostatecznie się przed tym powstrzymałam. Nie chciałam wywoływać u niego żadnego dyskomfortu, a wiedziałam, że taki gest mógłby zostać różnie odebrany. Sama zazwyczaj ustalałam granice tego, kto w jaki sposób jest w stanie się do mnie zbliżyć - i nie miałam zamiaru przekraczać tych ustalonych przez Puchona. Zastanawiało mnie to jednak, dlaczego pracownicy chcą sprawdzać nasze różdżki. Niby działały dobrze, a może jednak doszło w nich do delikatnych, niewidocznych uszkodzeń? Swoją posiadałam w kieszeni. Zazwyczaj była posłuszna, odpowiednio wyważona. Różnie mogło jednak z tym być. — Do innej różdżki podobno trudno jest się przyzwyczaić. — stwierdziłam, powołując się na wiedzę rodziców. Nie bez powodu czarodzieje uważali na ten aspekt. — Niektórzy porównują je do dusz. Należy zdobyć ich zaufanie, co nie jest zbyt łatwym zadaniem. A na pewno jest zadaniem rozłożonym w czasie. — oczywista rzecz, łatwa do stwierdzenia. To tak, jakby zmienić obuwie na jakieś inne - zawsze wymagają przyzwyczajenia się na nowo. A te muszą się wyrobić, by były odpowiednio dopasowane do kształtu stopy. Zrobiłam parę kroków do przodu, mając tym samym nadzieję, że nie natrafię w jakimś nagłym rozruchu na towarzystwo bardzo wielu ludzi. — Rzadkie połączenie. Podobno większa długość jest odzwierciedleniem równie większych ambicji właściciela. — uśmiechnęłam się szerzej. — Może nie przykładałeś do tego zbytniej wagi, co nie zmienia faktu, że ja tak samo miałabym, gdybym chciała coś zakupić ze świata mugolskiego. — odpowiedziałam. Elektronika stanowiła dla mnie coś kompletnie niezrozumiałego. Bywało nawet i tak, że nie wiedziałam, czym dokładnie się różnią poszczególne rzeczy. Jeżeli Anseis nie znał się na konfiguracjach różdżek, a być może nie przykładał do tego wagi, ja tak samo miałabym w kwestii zakupu czegokolwiek napędzanego na prąd. Nie wiedziałam, że Puchon czuje się zawstydzony tym faktem - nie miałam prawa tego widzieć. Poruszałam się powoli, stawiałam kroki ostrożnie. — Są plusy dodatnie i są plusy ujemne, jak to się mówi. — rzuciłam delikatnym uśmiechem. — Na pewno za darmo nikt by tego nie zrobił. Ktoś musi tutaj pracować, a pieniądze nie biorą się znikąd. — była to dość smętna prawda. Mój wyraz twarzy jednak się nie zmienił. Podatki, współpraca z innymi osobami? Kto wie. — Jeżeli sprawdzają w jakiś szczególny sposób, to myślę, że pozwolą na uniknięcie jakiegoś nieszczęścia w najmniej oczekiwanym momencie. Jeżeli w najprostszy - to rzeczywiście nie jest wiarygodne. — oznajmiłam. Nie zamierzałam się konfrontować, więc gdyby się nie zgodził z moimi słowami, przyjęłabym postać uległą. — Wiele zależy od umiejętności podczas rzucania zaklęć - ruchu nadgarstka, skupienia, wypowiedzi... Pozostaje nam liczyć na to, że wyniki będą zgodne z rzeczywistym stanem różdżek. — zakończyłam wypowiedź. Jakie było jego zdanie?
Zadziwiał ją tłum czarodziejów, którzy przewijali się przez schody prowadzące do ministerstwa, gdzie mieli sprawdzić różdżki. Wiedziała, że istnieją zakłócenia i magia płata figle, jednak nie zdawała sobie sprawy ze skali tego problemu. Może miała szczęście, a tym samym jej magiczny patyk przez rdzeń czy drewno, z którego był wykonany, znosił to wszystko lepiej. Westchnęła cicho, odwzajemniając kiwnięcie głowy jakieś czarownicy, która musiała ją z kimś widocznie pomylić, bo Lanceleyówna nie mogła skojarzyć jej twarzy. Przystąpiła z nogi na nogę, poprawiając materiał miękkiego, eleganckiego płaszcza, a następnie odgarnęła kosmyk włosów za ucho, tracąc poczucie czasu. Jej uszy z każdej strony atakowane były przez rozmaite szepty i dźwięki, pojedyncze słowa wypowiadane przez obcych ludzi wzbudzały w dziewczynie cały wachlarz skojarzeń. Skutecznie odwracały uwagę od natrętnych przemyśleń. Głos kobiety wyróżnił się w tłumie, wywołując na jej wargach delikatny uśmiech. Obróciła głowę w stronę przyjaciółki, lustrując ją spojrzeniem karmelowych oczu. Jak zwykle nienaganna i reprezentująca sobą perfekcję bogatych oraz czystokriwstych rodów. Pokręciła przecząco głową, poprawiając torbę. - Cześć Isabella! Nie, to po prostu ja przyszłam wcześniej. Całe szczęście dotarcie pod ministerstwo nie jest problemem nawet dla osób tak beznadziejnych w orientacji w terenie, jak my. Wszystko w porządku? - odwzajemniła spojrzenie brunetki, przyglądając się uważnie jej twarzy. Dawno nie rozmawiały,a Nessa musiała wybadać, jak dziewczyna radzi sobie w życiu. Zważywszy na okoliczności spotkania, takie niewinne pytanie bez szczegółów wydało się rudzielcowi najlepszą z opcji. Miała nadzieję, że Aleksander za wiele o jej ostatnich ekscesach jej nie wspomniał, bo niepotrzebnie by się martwiła. Mogli sobie gadać o Cortezach co chcieli, ale za siebie i najbliższych oddaliby wszystko, broniąc ich dobrego imienia. Zawsze to podziwiała. Ślizgonka bez skrępowania chwyciła wyższą dziewczynę pod rękę, zerkając na nią z powagą wymalowaną na drobnej buzi. - Gotowa na sprawdzanie? Mam nadzieję, że nasze różdżki nie będą do wymiany, Panno Cortez. Jestem do niej przywiązana. Dodała już nieco ciszej, myśląc o patyku z czarnego orzecha, którego sercem był język żmijoptaka. Była z niej naprawdę zadowolona. Leniwym krokiem ruszyły po schodach ku górze, kierując się prosto do wejścia do budynku ministerstwa. Karmelowe ślepia z ciekawością lustrowały szczegóły architektoniczne budynku, a także śmieszne kapelusze mijających je ludzi. Dlaczego takie nosili? Zawsze ją to nurtowało.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Mad spędzała ostatnio cały wolny czas na nauce. I chociaż lubiła to robić, to każdy ma własne limity. Dziewczyna właśnie dotarła do swojego. Nie mogła już patrzeć na książki, pergaminy i pióra. Postanowiła, że czas wreszcie na przerwę. Miała niewiele opcji do wyboru. Było już zdecydowanie za zimno na wyjście na spacer po terenach zielonych wokół zamku, Londyn chyba był odpowiednim miejscem. Dziewczyna mieszkała od jedenastego roku życia, ale wciąż nie widziała wszystkiego. Prawdę mówiąc, to szczerze wątpiła, żeby kiedykolwiek jej się to udało. Szła przed siebie, uśmiechając się a podstawowym błędem jej znalazła się w nieznanej czśći Londynu w błyskawicznym tempie. Wcale tam nie chodziła bo i po co prznajmniej dla Gryfonki To nie jest tak, że się zgubiła. Po prostu to miejsce nie wyglądało jej na znajome. Przystanęła na chwilę, próbując się dokładniej zorientować gdzie się znajduje. I wtedy zobaczyła drzwi. Wahała się przez chwilę, jednak ostatecznie weszła do środka. Tajemniczy, pokój, a na końcu tajemnicze drzwi. To dopiero będzie zabawne.Z lekkim wahaniem zaczęła iść w ich stronę. Wyciągnęła różdżkę zza spódnicy i trzymała ją w gotowości w ręce. Wmawiała sobie, że to na wypadek jakby drzwi były zamknięte, ale oczywistym było, że dziewczyna zwyczajnie się cyka, a z różdżką zawsze jest bezpieczniej. Chociaż to w sumie zależy od punktu widzenia komisji raczej nie miała nic do stracenia i do zarzucenia jej działaniu a w dodatku Gryfonki rózdżka była wyjątkowa bo Orzechowa z Łuską Chimery i wszystkie zakęcia były udane.Tak więc ślicznie podziękowała i wyszła dalej oglądać wystawy sklepowe.
Scenariusz:4 Skuteczność Zaklęć:Liczby parzyste: 4,6,4 6 Nagroda: Otrzymujesz specjalną nakładkę, która ma za zadanie dodatkowo wspomagać pracę Twojej różdżki, dzięki czemu nie będziesz musiał aż tak skupiać się na rzucanym zaklęciu (+3pkt do Transmutacji /Zaklęć i OPCM/ Czarnej Magii/ Uzdrawiania wybierz jedno). Nakładka staje się integralną częścią Twojej różdżki.
z/t
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prawdopodobnie fakt, iż tyle satysfakcji dawało mu wprowadzanie dziewczynki w osłupienie i, jak miał nadzieję, złość, nie był powodem do dumy. Ba, nie brzmiało to nawet zdrowo, choć tak można było powiedzieć o większości jego myśli. Wewnątrz czuł się jak mały chłopiec, który zrobił idealnego psikusa i teraz czeka na jego efekt, świadom, że nic mu nie grozi. Byli w ministerstwie, otaczał ich cały tłum ludzi i choćby miała się na niego zdenerwować, nie sądził by miała pozwolić sobie na wybuch. Z zainteresowaniem obserwował jak zaskoczenie przechodzi w zrozumienie i niemal natychmiast w złość, a było to dla niego jak najwyższych lotów przedstawienie. Złośliwy chochlik w jego głowie, zazwyczaj przytępiony nudną, urzędniczą pracą, ożywił się znacznie. — Nie wiadomo kto jeszcze mógł tam przebywać. Nie mam ochoty być powiązanym z tego typu... rozrywką i Tobie też radzę bardziej uważać, szkoła nie byłaby zachwycona. — położył nacisk na słowo „szkoła”, a kącik jego ust drgnął, zdradzając rozbawienie jakie wywoływał w nim wiek jego „przeciwnika”; uśmiech poszerzył się na jej ripostę. No proszę, a więc za pomalowanymi ustami kryje się cięty języczek. Pozwolił sobie nawet na cichy śmiech, po czym uniósł ręce w geście poddania się. — Niech Ci będzie, przyznaję, że też nie poszło mi najlepiej. Ale przynajmniej złamałem Ci rękę. — powiedział nie bez dumy. Z jakiegoś powodu sprawienie takiej ilości bólu delikatniej dziewczynie nie sprawiało mu dyskomfortu, jaki zwykli odczuwać inni czarodzieje. Zwykł tłumaczyć to nauką w Riverside, które utwardzało charakter i starał się nie zastanawiać nad tym głębiej. — Co z nią? — pociągnął łyka kawy, wbijając wzrok przed siebie. On z pojedynku wyszedł praktycznie bez szwanku – płytkie nacięcia wyleczył od razu po powrocie do domu i tylko duma nie chciała tak łatwo się zregenerować.
Trzeba było przyznać, że w tej kwestii ślizgonka była łatwym celem. Jak chciało się jej dokuczyć, wyprowadzić z równowagi, sprawić, żeby się rozzłościła - nie trzeba się było starać za długo. Już ten uśmiech wypływający na usta chłopaka sprawiał, że wzbudzała się w niej czujność i naprawdę niewiele było potrzeba, żeby przerodziła się w oburzenie. Niezależnie od tego jak tego nie chciała jej złość była sto razy bardziej zabawna i urocza niż faktycznie groźna, co frustrowało ją jeszcze bardziej. Szczególnie, jak ktoś jej to wytykał. - Jeżeli nie masz ochoty być powiązany z tego typu rozrywką, to po co się w to bawisz? Brakuje ci wrażeń? Lubisz łamać ludziom ręce w wolnym czasie? Może łechtać swoje ego co w tym wypadku chyba aż tak nie wyszło, bo widocznie mnie szkoła do tej pory nauczyła więcej, niż niektórych przez całą edukacje - Emily nie szczyciłaby się wygraną, nie taką, gdyby chłopak jej sam nie prowokował takimi tekstami. Musiała wytoczyć jakąś linię obrony, prawda? Szczególnie, kiedy jawnie naśmiewał się z jej wieku, a to było coś na co była wyjątkowo drażliwa. Spojrzała na niego trochę rozbawiona, kiedy z taką dumą oświadczył, że udało mu się coś jednak zrobić dziewczynie. - Sporo satysfakcji czerpiesz z tej złamanej ręki jak na to, że nie uważałeś mnie za porządną konkurencję. Chyba miałam rację z tym ego, byle co wystarczy... No, ale już jest z nią w porządku, to była drobnostka - przewróciła oczami, chociaż to oczywiście było kłamstwo, Emily przez całe życie nie miała niczego złamanego i ból był dla niej dużym zaskoczeniem. Na szczęście nie było to nic, czego nie dało się skutecznie wyleczyć. Mimo wszystko do wieczora trochę pocierpiała. Zerknęła na drzwi zniecierpliwiona, mając nadzieje, że niedługo się otworzą i oddali się od swojego wątpliwie przyjemnego towarzystwa.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Było to na swój sposób urocze. Ba, bardzo urocze – umiejętność odczuwania tak silnych emocji i niemożność ich kontrolowania; spontaniczne życie nimi i z nimi. Emily była w swoim zachowaniu szczera, co w momencie rozmowy z Nathanielem wyróżniało się dużym kontrastem. Jak biel na plamie czerni. Przyglądał jej się nienachalnie i wypełniała go zazdrość bo wszystko co najlepsze było jeszcze przed nią – wyraźnie odbijało się to na gładkiej, niewinnej buzi. Kiedy ostatnio patrzył na świat w taki sposób? Tuż po ukończeniu Hogwartu, nim swoją lekkomyślnością na dobre zepsuł życie swoje i przede wszystkim Alicii? Tak, chyba wtedy. Wieki temu, jak mu się teraz zdawało. — Bo nie zawsze to czego się od nas oczekuje równa się temu, czego właściwie chcemy. Owszem, brakuje mi wrażeń. — skinął głową jakby na potwierdzenie swoich słów i dołożył do nich cierpki uśmiech, wcale już nie taki rozbawiony. — Dawniej pojedynkowałem się non stop, a teraz siedzę za biurkiem i przez większość wypełniam druczki. Chyba nie powiesz mi, że to niewystarczający powód, żeby wziąć udział w czymś takim? — Praca była dlań drażliwym tematem, a wszystko przez mieszane uczucia jakie wobec niej żywił. Nie lubił jej, lecz nie darzył jej też pełnią nienawiści, a ten stan zawieszenia dzielący go od klarowności emocji działał mu już na nerwy. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, zwłaszcza samego siebie. — Zresztą nie chce mi się wierzyć, że byłabyś zadowolona gdyby ktoś doniósł o pojedynku Bennett. Właściwie był całkiem ciekaw jak zareagowałaby dyrektor Hogwartu na wieść o tym, że jej uczniowie biorą udział w nielegalnych, szemranych pojedynkach. Gwoli ścisłości – nie zamierzał uświadamiać jej w tej kwestii, jednakże chętnie zobaczyłby jej minę. — Trzeba celebrować małe zwycięstwa, skoro nie da się osiągnąć dużych. A może rzeczywiście miałaś rację w kwestii mojego ego. Ech, mogłem pójść z Tobą na to mleko, teraz trochę żałuję. — roześmiał się, znowu. Miał stosunkowo dobry humor... a może to ona paradoksalnie go w niego wprawiła? Na samym początku kierowała nim zwykła złośliwość, lecz powoli przekonywał się, że dziewczyna ma co nieco w głowie i nie ma potrzeby by jeszcze bardziej ją do siebie zrażać. W gruncie rzeczy nie zrobiła mu nic złego. — Strasznie śmiesznie się denerwujesz, a jest to tym zabawniejsze, że sam do tego doprowadziłem. — kolejny łyk kawy otulający gardło przyjemnym choć ulotnym ciepłem, kolejne spojrzenie w jej stronę, tym razem dłuższe, jakby nie chciał przeoczyć choćby cienia reakcji odbijającej się na jej twarzy. — Byłaś dzielna albo cholernie zawzięta, skoro się nie rozpłakałaś. Nawet nie krzyknęłaś, chociaż musiało boleć. — choć nie przyznałby tego głośno, zaimponowała mu wtedy – nie dlatego, że sam postąpiłby inaczej... a może właśnie dlatego, że postąpiła dokładnie tak, jak sam by to zrobił? Nie było łatwo udawać, wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Z rozbawieniem wymalowanym na twarzy przyglądała się Nessie z góry. O ile można było to tak nazwać. Między nimi nie było aż tak wielkiej różnicy wzrostu. Zaledwie kilka centymetrów, a mimo wszystko dla osób postronnych musiało wyglądać to zabawnie. - Ja swojej nie oddam. - z powagą wypowiedziała swoje słowa patrząc przed siebie - I jestem pewna, że z naszymi jest wszystko w jak najlepszym porządku. - delikatny uśmiech wygiął jej kąciki ust ku górze, a spojrzenie spoczęło na jej orzechowych oczach. Zawsze uważała, że oczy są odzwierciedleniem pragnień które nami targają jak i duszy. A skoro tak było to dziewczyna idąca koło niej musiała mieć piękną duszę. I nic co by powiedzieli inni lub ona sama nie zmieni jej zdania na ten temat. A przypominając sobie słowa Alka podczas zbierania roślin na feriach mogła temu zaprzeczyć. Może właśnie dlatego nie powiedziała jej tego. Może właśnie dlatego wpatrywała się w jej oczy w ciszy przez kilka sekund aby następnie ruszyć z nią do środka gmachu zostawiając gwar ulicy za sobą. Różdżka. Niby zwykły patyk z drewna posiadający swój rdzeń i jedynie mający za zadanie ukierunkować moc magiczną czarodzieja w odpowiedni sposób. A mimo wszystko przyzwyczajasz się do niego. Uważasz za część ciała bez której nie jesteś w stanie funkcjonować. Jest ona dla ciebie wszystkim, a przynajmniej dla czarodzieja. Odruchowo powiodła palcami po swojej torebce w której, na chwilę obecną, trzymała swoją różdżkę. Pamiętała doskonale dzień w którym ją kupiła. Dzień w którym to właśnie ona wybrała ją. Z początku nie wiedziała z jakiego drzewa została zrobiona ani z jakim rdzeniem była. Liczył się jedynie fakt jej posiadania. Dopiero ojciec jej wszystko wytłumaczył. Dziki bez. Rzadko spotykana w świecie czarodziejskim różdżka z tego drewna. Ojciec wierzył... Nie, on był przekonany, że będzie chronić jego córkę przed każdym rodzajem zaklęć. Do tego łuska trytona jako rdzeń. Tutaj sprawa miała się gorzej. Ojciec uważał, że ten rdzeń jest jednym z gorszych i nie powinien znaleźć się w tak wspaniałym drewnie. Pomoc w dopasowaniu się osobie do społeczeństwa? Co to niby za bzdury były? Wiele razy namawiał dziewczynę na zmianę różdżki i kupienie nowej jednak ona nie była na to chętna. Przyzwyczaiła się do niej i nie miała zamiaru jej oddawać. I z pewnością dziś też jej nie odda. - Chciałabyś wejść pierwsza? - stojąc pod odpowiednim pokojem zwróciła się do Nessy z nikłą nadzieją w głosie. Prawdą było, że nie chciała iść tam pierwsza.
To było dość zabawne, bo Emily z kolei zazdrościła własnie osobom, które nie cierpiały na tę irytującą przypadłość. Właściwie jej celem, tym nad czym pracowała było to, żeby zawsze zachowywać pełen spokój, nie pokazywać emocji, panować nad słowami i zachowaniem. To nie tak, że niesamowicie utożsamiała się ze swoim domem (gardziła wszystkimi podziałami), ale akurat ta cecha była czymś czego naprawdę pragnęła. Zresztą nie przypadkowo aż tak szybko irytowała się w obecności takich osób jak Nate. Wyprowadzały ją z równowagi właśnie swoim spokojem i dystansem, który za wszelką cenę sama chciała osiągnąć. Nie dało się jednak ukryć, że dziewczyna patrzyła na świat oczami nastolatki, wielu rzeczy jeszcze nie przerobiła i wciąż dawała się złapać w proste pułapki, nawet jeżeli widziała z jaką premedytacją są ułożone. - Nie twierdzę, że niewystarczający. Za to trochę nie rozumiem czemu jesteś w pracy, która cię tak nudzi? Jest masa zawodów w których nie trudno o emocje. Na co dzień wolisz wygodną posadę, a ryzyko kręci cię tylko od czasu do czasu, czy po prostu mijasz się z powołaniem? - trzeba było powiedzieć, że dziewczyna nie owijała w bawełnę i zadała dość osobiste pytanie, ale nie miała teraz ochoty bawić się w żadne podchody. Była ciekawa, a urażeniem chłopaka przez wejście na śliski grunt nie przejmowała się na tyle, żeby ugryźć się w język. - No wolałabym, żeby się nie dowiedziała, ale w zasadzie szkołę samą w sobie i tak niedługo kończę... zresztą raczej nie wsypałby mnie ktoś, kto sam się w to angażował, bo też bym mogła narobić problemów, nie? - zauważyła, może trochę naiwnie, ale jednak w przypadku chłopaka ta opcja się raczej sprawdzała. Jego szef pewnie też nie byłby zadowolony słysząc taką rewelacje. Spiorunowała go wzrokiem na wzmiankę o mleku, której widocznie nie mógł sobie odpuścić, ale częściowo go rozumiała. Prawdę mówiąc sama czerpała satysfakcję ze złośliwości, nawet drobnej i nawet wobec lubianych przez siebie osób. - Słusznie, może bym cię czegoś poduczyła - uśmiechnęła się uroczo i po chwili miała ochotę trzepnąć go w głowę za nazwanie jej złości śmieszną. No hej, na pewno była trochę groźna! Jego kolejne słowa mimo wszystko trochę pogłaskały jej dumę, nawet uśmiechnęła się lekko. Cieszyła się, że udało jej się tak spokojnie przyjąć bolesne zaklęcie i nie spanikować w środku pojedynku. - Raczej nie zdarza mi się płakać z bólu - przyznała, bo faktycznie rzadko kiedy gwałtownie reagowała akurat na to. Kiedy coś ją bolało raczej milczała i starała się to jakoś przetrawić, dojść do siebie i wylizać rany w ciszy. Drzwi od pokoju w końcu się otworzyły, a kobieta w środku spojrzała na nich trochę niezadowolona. Widocznie liczyła, że jej dzień powoli dobiegnie końca, a tutaj kolejna dwójka była już w poczekalni. Bez większego zastanowienia poprosiła (brzmiało raczej jak żądanie), żeby weszli do środka razem, bo ona zasługuje w końcu na przerwę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czemu był w pracy, która tak go nudzi? Został zupełnie zaskoczony, a niewidoczna maska trwale spowijająca jego twarz napięła się, przysparzając mu problemów z jej utrzymaniem. Zmarszczył ciemne brwi, aż pojawiła się między nimi pionowa zmarszczka. Ujęła swoje pytanie w najbardziej trafne słowa, przypadkiem (a może celowo?) wzbudzając w nim uśpione na co dzień poczucie zagubienia, braku spełnienia i zawodu wyglądem rzeczywistości. — Bo takie jest życie. — odpowiedział, używając wyświechtanego frazesu, chcąc jakoś wymigać się od odpowiedzi; ona jednak nie odpuszczała. Mógł jej nie odpowiadać albo wymyślić naprędce jakąś ładną bajeczkę, która zamknęłaby jej buzię, prawdopodobnie nawet by się nie zorientowała. Coś go powstrzymało i Merlin jeden wie co to było. Może to ta szczerość, której tak jej zazdrościł? Może chciał przypomnieć sobie jakie to uczucie mówić to, co rzeczywiście ma się na myśli? Bez zbytnich szaleństw, tych nigdy nie było w nim zbyt wiele – lubił chłodną kalkulację i cokolwiek robił w życiu, musiało mu się to w jakikolwiek sposób opłacać. Zawahał się chwilę nim odpowiedział — Nie minąłem się ze swoim powołaniem... zrezygnowałem z niego dobrowolnie. Poza tym dobrze płacą. — no, prawie dobrowolnie, silna awersja do warzenia eliksirów nie była wszak jego decyzją. Ale stało się, cholera i nie da się już tego cofnąć. Za każdym razem kiedy wydawało mu się, że ostatecznie pogodził się z utratą dawnych marzeń i planów, boleśnie przekonywał się jak bardzo za nimi tęskni. — Wygląda na to, że bardzo ufasz ludziom — stwierdził z rozbawieniem — mógłby to być ktoś, kto nie bierze udziału w pojedynku, nigdy nie wiadomo. Ostrożności nigdy za wiele. Na jej mordercze spojrzenie zareagował uroczym uśmiechem, jednym z tych, które poza urodą samą w sobie, biją głębokim przekonaniem, że bardzo mu z nimi do twarzy; jednym z tych, którymi tak rzadko obdarzał kogokolwiek. — Mówiłaś, że kończysz szkołę, więc masz... siedemnaście lat? — powiedział z charakterystycznym dla człowieka, który zakończył etap edukacji – zawahaniem. Hogwart zdawał się być dlań tak odległą przeszłością, że ledwie pamiętał ile lat miało się w ostatniej klasie. Pokręcił z niedowierzaniem głową. — Pokonany przez siedemnastolatkę. Merlinie, naprawdę musiałem mieć zły dzień. Dopił swoją kawę, wyrzucił kubeczek i z dokumentami pod pachą wszedł do pokoju 302, o dziwo przepuszczając dziewczynę przed sobą. Popatrzył na pięcioro smutnych ludzi, zastanawiając się czy i on wygląda w taki właśnie sposób, kiedy siedzi za swoim biurkiem. Westchnął bezgłośnie i nałożył maskę chłodnej uprzejmości. — Dzień dobry. — przywitał się uprzejmie, wyciągając swoją różdżkę. — No dobrze, sprawdźmy ten, jak to powiedziałaś, patyk — mruknął do dziewczyny, po czym podszedł we wskazane miejsce – do trzech przedmiotów. Kazano mu użyć magii transmutacyjnej, z czego nie był szczególnie zadowolony, gdyż ta nigdy nie leżała w zakresie jego zainteresowań. Czyżby miał znów się przed nią skompromitować? Odchrząknął i bez dalszego ociągania użył zaklęć, udało mu się jednak tylko jedno. Widząc, że przedmiotem przez niego transmutowanym jest jakiś zamek, wziął go ze sobą – a nuż się przyda? Odwrócił się ku dziewczynie i nieznacznie uniósł brew, ciekaw czy pójdzie jej lepiej, czy też gorzej niż jemu. A może czeka ją inne zadanie?
Scenariusz:3 Zaklęcie transmutacyjne:4, 5, 5 Przedmiot: Zamek Theomerasa Pirifaniasa