Na trzecim piętrze, w odosobnieniu, zostało wytyczone pomieszczenie, w którym zebrała się komisja dokonująca weryfikacji sprawności różdżek. 5 czarodziei ma za zadanie sprawdzić, czy po panujących przez tak długi czas zakłóceniach magicznych, różdżka każdego czarodzieja dalej jest całkowicie sprawna oraz czy nadaje się do dalszego użytkowania przez właściciela.
Emily patrzyła na świat z pozycji nastolatki, bądź co bądź uprzywilejowanej - z bogatej, czystokrwistej rodziny, bez większych błędów na koncie, dopiero na początku swojej drogi. Nie była wyjątkowo naiwna, ale nie dało się ukryć, że wszystkie możliwości były dla niej otwarte i naprawdę miała wrażenie, że jeżeli się postara może robić w życiu wiele, jak nie wszystko. Cóż, może pomijając karierę sportowca, bo w takie cuda nie wierzyła. Jednocześnie wiedziała, że jest wiele rzeczy, których nie da się zmienić. Są sytuacje bez wyjścia, problemy bez rozwiązań, plany nie do zrealizowania. Można było mieć ideały dopóki się pamiętało, że istnieje ogromna szansa, że wszystko pozostanie w naszej głowie. Nadal jednak uważała, że warto walczyć o siebie, a robienie całe życie czegoś, czego się nie lubi nie mogło być jedynym rozwiązaniem. Dlatego spojrzała bez przekonania na chłopaka po jego krótkiej odpowiedzi, a po kolejnych słowach wręcz pokręciła głową. - Czyli się poddałeś? - podsumowała bez litości i zrozumienia w głosie. W końcu przyznał, że sam z tego rezygnował. A przecież nawet z różdżką przystawioną do gardła nadal masz milion możliwości. Nie znała jednak sytuacji chłopaka, więc na tym poprzestała. - Uważasz, że gość podstawiony z ministerstwa złamałby mi rękę? - uniosła brew, wcale nie uważając się za osobę, która przesadnie ufa ludziom. Chyba minimalne zaufanie można było okazać, prawda? Szczególnie, jeżeli jechało się z kimś na tym samym wózku. Zresztą w jego przypadku było to szczególnie dziwne, bo Emily zdjęła maskę i było widać, że to jeszcze nastolatka. - Niecałe osiemnaście - poprawiła natychmiast, bo przecież do ukończenia tego wieku został jej tylko miesiąc, śmiało mogła nazywać się już osiemnastolatką. Jeszcze nie dotarła do momentu w którym wolała sobie odejmować lat, niż dodawać. Pewnie i tak długo jeszcze ludzie będą mieli ją za młodszą niż jest w rzeczywistości. - Zły dzień? Brzmi jak dobra wymówka. Też w nią wierzysz, czy to tak tylko dla innych? - zapytała zaczepnie. Emily jak widać też średnio szło ukrywanie złośliwości. Nie ucieszyło jej, że weszli do środka razem, bo trochę obawiała się, że znając jej szczęście tym razem uda jej się skompromitować przed chłopakiem. Jedna wygrana już była podejrzana, na więcej szczęścia nie liczyła. Na szczęście postawił poprzeczkę dość nisko, kiedy tylko jedno z zaklęć rzucił poprawnie. Uśmiechnęła się pod nosem. - Sporo miewasz złych dni, co? Sama jak się okazało musiała tylko oddać swoją różdżkę na jakiś czas do sprawdzenia. Nie było ryzyka, że rzuci jakieś zaklęcie źle, czy uda jej się doprowadzić do innej niezręcznej sytuacji. Całe szczęście.
Nessa nawet z niewielkim obcasem była zwykle niższa od ludzi, więc przywykła do spoglądania na nich z dołu. Nie sprawiało to jednak, że czuła się w jakiś sposób gorsza. Przyglądała się twarzy brunetki z łagodnym uśmiechem błąkającym się po twarzy, ciesząc się, że nawet w takich okolicznościach mogły spędzić razem trochę czasu. Miała nadzieję, że Isabelle nie miała pretensji — albo może nawet nie wiedziała, ile ostatnio rozmawiała i widywała się z Alkiem. Oczywiście, często spały razem w dormitorium, jednak przy śpiących dookoła studentkach ciężko było o szczere, pełne szeptów i tajemnic, rozmowy. Wewnętrznie czuła, że powinna jej to wynagrodzić. Przytaknęła jej z równie poważną miną. - Ja swojej też nie, jestem do niej przyzwyczajona!- zaczęła pewnym głosem, myślami wędrując do swojego magicznego kija, który bezpiecznie spoczywał w torbie. Musiała mieć rację, bo Lanceleyównie naprawdę dużo zaklęć wychodziło. Przekręciła głowę na bok, odwzajemniając intensywne spojrzenie przyjaciółki. Przez jej twarz przemknął wyraz zaskoczenia, bo miała wrażenie, że dziewczyna chce zajrzeć w głąb jej duszy. Szkoda tylko, że niewiele ciekawych rzeczy by tam znalazła. Los jednak chciał, że wszystko z wolna zaczynało wracać do normy, a sama ślizgonka zaczęła odbijać się od dna. - Tak, na pewno jest wszystko w, jak najlepszym porządku. Ruszyła za nią do budynku, koncentrując się na hałasie wydobywających się spod ich stóp. Miała wrażenie, że skutecznie przebija się przez miejski gwar i rozmowy czarodziejów. Czuła jakiś niepokój związany z tym całym sprawdzaniem, nie wiedząc, jak właściwie będzie wyglądało i czego się spodziewać. Ona sama zawsze miała różdżki z czarnego orzecha — jedną z włosem wili, drugą z językiem żmijoptaka, który swoją drogą był jej patronusem i ulubionym zwierzęciem. Rozejrzała się po obszernym holu ministerstwa, uśmiechając się pod nosem. Zawsze wprawiał w jakiś zachwyt, wzbudzał swoją architekturą i wszechobecną magią sympatię. Korzystając z uprzejmości głośno rozmawiającej blondynki, która również szła sprawdzić kij, ruszyły za nią i szybko znalazły się przed odpowiednim pokojem. Było naprawdę tłoczno. Ruda wyjęła patyk, zaciskając dłoń na rękojeści i spojrzała na Is, wolną dłoń opierając na biodrze. - Niespecjalnie, ale jeśli bardzo nalegasz.. Może będziemy mogły wejść razem? Może są dwa stanowiska? - ostatnie słowa wypowiedziała głośniej, zerkając na boki, czy aby jakiś uprzejmy człowiek nie śpieszy się z odpowiedzią. Pomimo własnych słów, jej dłoń powędrowała w stronę klamki, a spomiędzy warg uciekło westchnięcie. - Co robimy? Raz jeszcze karmelowe ślepia przesunęły po twarzy Cortezówny, zatrzymując wzrok na jej oczach. Słyszała dobiegające uszu szepty, jednak żadna z odpowiedzi nie była konkretna, nie dawała jej żadnej wskazówki. Pani Prefekt niewiele myśląc, otworzyła ciężkie, drewniane drzwi i weszła do środka, w ostatniej chwili wciągając przyjaciółkę za sobą. Niezależnie co się stanie, to przecież ich nie wyproszą. Może urzędnik będzie miły i nie będzie widział problemu w tym, że chcą sobie towarzyszyć. - Dzień dobry! Chciałyśmy upewnić się, nasze różdżki są bezpieczne po zakłóceniach związanych z artefaktami!- oznajmiła z najładniejszym uśmiechem, który miała, skierowanym prosto w stronę biurka.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Westchnął cicho, powoli irytując się jej dociekaniami. Choć nie, to nie jej pytania go irytowały. To fakt, że tak bardzo chciał na nie odpowiedzieć. Denerwowała go ta nagła wylewność, której nigdy nie miał w sobie za wiele. Brakowało mu chyba kontaktu z drugim człowiekiem – takiego zwykłego, ludzkiego, nie tylko nad szklaneczką mocniejszego trunku. Ciążyło mu to, że nie ma z kim porozmawiać o prawdziwych pobudkach wyboru takiej a nie innej ścieżki życiowej, a najbardziej uporczywa była w tym wszystkim świadomość, że to się nigdy nie zmieni. Nie mógł o tym mówić i nie był to zaledwie kaprys, nic nie warta chęć utrzymania czegoś wstydliwego w sekrecie; gdyby jego tajemnica wpadła w niepowołane ręce, zawaliłoby się całe jego życie, które przecież i tak było jak naznaczona pajęczyną pęknięć tafla lustra, która w całości trzymała się chyba jedynie siłą woli. — Może trochę. Nie wiem. Chyba tak. — przyznał, stukając opuszkami w papierowy kubek, który wtedy miał jeszcze w dłoniach. Nie rozumiała go, a on nie wiedział jak ma jej to wytłumaczyć, nie odsłaniając się przesadnie. Chyba nie dało się tego wyjaśnić, chyba był skazany na wieczne niezrozumienie osób postronnych. Wcale im się nie dziwił – nie dziwił się jej, bo będąc w jej wieku, sam nie potrafił pojąć jak można porzucić marzenia na rzecz czegoś, czego nawet się nie lubi. Zagryzł wargę, zirytowany. — Niecałe osiemnaście — powtórzył po niej z przekąsem, rozbawiony jak silnie podkreślała to, że niewiele jej już brakuje. — to raczej powinnaś uczyć się do owutemów zamiast szlajać się po pojedynkach. No chyba że Twoim planem na przyszłość, z którego na pewno nie zrezygnujesz jest spanie pod mostem. Może i nie udało mu się przed nią popisać – ani podczas pojedynku, ani teraz, po tym jak już weszli do pokoju 302, ale miał wciąż tę niewielką przewagę, a było nią doświadczenie. Mogła mówić co chce, lecz to on miał za sobą całą długą edukację i to on zajmował całkiem wygodną, choć cholernie nudną posadkę zastępcy szefa, zaciekle walcząc by na tym nie poprzestawać. Przy nim pozostawała uczennicą, której losy miały rozstrzygnąć się dopiero za kilka miesięcy. Słysząc jej uwagę, roześmiał się szczerze. Nie zdarzało mu się to często, miał naprawdę cholernie dobry humor. — Może powinienem uznać, że przynosisz mi pecha? W każdym razie proponuję nie prowokować mnie bardziej, bo będę musiał wyzwać cię na kolejny pojedynek. I jeśli trafisz na dobry dzień, będzie on bardzo, bardzo bolesny. — uśmiechnął się do niej mimo nieprzyjemnych słów. Prawdopodobnie były rzucane na wiatr, bo o ile chętnie by się z nią jeszcze sparingował, tak nie chciał krzywdzić ją bardziej niż do tej pory. Nie zasługiwała na to.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Jej niepewność odnośnie wejścia do środka rozbawiła Isabelle. Patrząc z boku na kogoś kto czuł dokładnie to samo co ona wydawało się zabawne. Nie zaśmiała się jednak ani nie pokazała tego w żaden sposób. Nie chciała by Nessa źle odebrała jej zachowanie. Zamiast tego wyjęła swój magiczny patyk wodząc po nim palcami prawej ręki. Drewno było gładkie, zimne, wręcz kojące. Na chwilę pozwoliło jej to zapomnieć w jakiej sprawie faktycznie tutaj przyszła i co czekało ją za drzwiami pokoju trzysta dwa. Chwilę zastanawiała się nad słowami rudej szukając odpowiedniego rozwiązania. A przecież Cortez zawsze miała odpowiedź na zadane jej pytanie. Co się niby zmieniło, że tym razem nie była w stanie odpowiedzieć dziewczynie? Zastanawiając się nad tym zjawiskiem nie zarejestrowała momentu w którym to Nessa wciągnęła ją wraz z sobą do pokoju. Z zapytaniem wymalowanym na spokojnej twarzy patrzyła w jej stronę, aby w następnej chwili zwrócić swoje oczy na komisję siedzącą przed nimi. - Dzień dobry. - powitanie było jedynie formalnością. Sytuację w której znalazły się tutaj obie wyjaśniła ślizgonka za co Isabelle była jej wdzięczna. Wolała nie rozmawiać z "radą". - W takim razie może zaczniemy od mojej. - podeszła do czarodziei pewnie i z gracją ściągając po drodze płaszcz. Wolała aby jej nie przeszkadzał podczas... Sama do końca nie wiedziała czego. Czemu zdecydowała się pójść na pierwszy ogień? Chciała by Nessa wiedziała na co się przygotować. Isabelle miała być czymś w rodzaju królika doświadczalnego. Liczyła na to, że ruda bezbłędnie odgadnie jej zamiary nie będzie o to zła. Zadanie? Przetransmutowanie przedmiotów znajdujących się przed nią. To zadanie zdecydowanie powinno należeć do Nessy. Była świetna w tej dziedzinie magii. Co do Isabelle... No cóż, ona ledwo dawała sobie radę z najprostszymi zaklęciami. Nie dając jednak nic po sobie poznać kiwnęła głową na znak, że rozumie zadanie po czym położyła swój płaszcz na jednym z wolnych foteli. Wracając na miejsce zacisnęła mocniej lewą rękę na różdżce i po zaczerpnięci oddechu przystąpiła do rzucania zaklęć. Z pierwszym zaklęciem poszło jej nad wyraz dobrze co samo zaskoczyło Cortez. Mimo to jej mimika twarzy pozostała bez zmian prezentując jedynie spokój i opanowanie. Drugi przedmiot również udało jej się przetransmutować. Tak samo było z trzeci. W duchu skakała z radości jednak przed komisją skłonna była jedynie skłonić głowę jak i delikatnie wykrzywić usta w uśmiechu. To czego dokonała przed nimi musiało ich ucieszyć, gdyż pozwolili jej wybrać jeden z tych trzech przedmiotów. Nie musiała zastanawiać się długo nad wyborem. Zamek Theomerasa Pirifaniasa - to właśnie on został jej nagrodą. Chowając go do torebki wróciła na miejsce obok Nessy. - Mówiłam, że będzie dobrze. - szepnęła do niej wiedząc doskonale, że i ona poradzi sobie równie dobrze.
Widziała, że weszła na drażliwy temat. Prawdopodobnie zbyt osobisty dla chłopaka, żeby mówić o tym przy kimś, kogo dopiero co poznał. Albo i wcale nie chciał o tym rozmawiać, z nikim. Widocznie to była delikatna kwestia. Nie przyciskała go bardziej, kiedy usłyszała niezbyt jednoznaczną odpowiedź. Miała nadzieje, że nic i nikt nie zmusi jej do tego, żeby wybrała swoją ścieżkę życiową inaczej niż sama sobie planowała. Nawet jeżeli jej cele były jeszcze bardzo luźno nakreślone, to były jej i sama zamierzała ostatecznie dokonać jakichś konkretnych wyborów. - Hm, myślę, że można to uznać jako naukę zaklęć. Praktyka czyni mistrza - powiedziała obronnie, nie chcąc nawet myśleć o zbliżających się egzaminach. Rowle była raczej dobrą uczennicą, nie wybitną, ale na ogół starała się wystarczająco. Teraz siadała do nauki tylko w ostateczności, ewidentnie chciała odrzucać od siebie myśli o zbliżających się, niebywale stresujących testach. - W moim otoczeniu ludzie raczej robią sobie przerwę od pecha, bo cały przyciągam ja, więc mało prawdopodobne. Nie ma problemu, ja jestem zawsze gotowa się pojedynkować, tylko lepiej wybierz ten dzień mądrze, bo pewnie przykro by było przegrać drugi raz z rzędu - pokręciła głową i spojrzała na jedną z kobiet w komisji. Okazało się, że będzie musiała sporo tutaj posiedzieć, a Nate był już wolny. Godzinne sprawdzanie różdżki nie było jej idealnym sposobem na spędzanie czasu, ale kiedy chłopak wyszedł, zajęła jedno z miejsc i spokojnie czekała. Okazało się, że potrzebuje wymiany, lub naprawy. Szczerze mówiąc nie była przekonana do zmiany różdżki, więc zdecydowała się na zaproponowaną pomoc i odczekała jeszcze trochę, by odebrać ją gotową do działania. Oby wolną od wszelkich zakłóceń.
/ztx2
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Pią Kwi 12 2019, 23:45, w całości zmieniany 1 raz
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Szczerze powiedziawszy nieszczególnie rozumiałam sens działania komisji sprawdzającej działanie różdżek, niestety jako osobie zatrudnionej przez Ministerstwo nie wypadało mi dyskutować z odgórnymi nakazami instytucji, pozostawało więc zmarnować kilkadziesiąt cennych minut nie tylko na badanie różdżki, ale też na wystawanie w wyjątkowo upierdliwych kolejkach. Choć nie chciałam narzekać na głos to tak słabe rozłożenie czasowe komisji, która miała w bardzo krótkim czasie zbadać tysiące różdżek było dla mnie niepojęte. Po odstaniu swojego w końcu zostałam zaproszona do małego pokoju, gdzie czekało na mnie pięciu czarodziejów. Jednego z nich kojarzyłam z widzenia, bo pracował w sąsiednim biurze, wiec posłałam mu delikatny uśmiech. Bardzo dziwiła mnie postawa komisji, która wyglądała tak poważnie jakbym co najmniej zajmowali się badaniem szajki groźnych przestępców. Zgodnie z poleceniem sięgnęłam po zaklęcia ofensywne – ku mojemu zdziwieniu pierwsze czyli Anteoculatia, nie zadziałało. Było to dla mnie wyjątkowo zaskakujące, bo odkąd zaburzenia magii osłabły nie miałam z różdżką większych problemów. Ponowne rzucenie zaklęcia rozwiązało sprawę – młodemu mężczyźnie z komisji wyrosło naprawdę bujne poroże. Trzecią formułą jaką wypowiedziałam było Expulso i tym razem ponownie udało mi się rzucić czar absolutnie bez żadnych problemów, co wprawiło mnie w niezmierne zadowolenie, a także dość dużą pewność siebie. Właśnie ona mogła okazać się czynnikiem pogrążającym, bo ku mojemu rozczarowaniu Immobilus nie przyniósł żadnego skutku. Komisja uważnie przyjrzała się mojej różdżce, po czym przekazała mi informacje, że choć różdżka jest zdatna do użytku to została mocno osłabiona. Otrzymałam specjalny wzmacniacz, który miał załatwić sprawę, a także zalecenia dotyczące pielęgnacji. Choć nie byłam zadowolona, że zmarnowałam tyle czasu to liczyłam, że to co powiedziała mi komisja uchroni mnie przed awarią różdżki – mimo wszystko byłam do niej już bardzo przyzwyczajona i szkoda byłoby ją wymieniać. Scenariusz:4 Zaklęcia: 1,4,4,3
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie da się ukryć – obawiałam się komisji sprawdzającej różdżki, bo miałam swoje na sumieniu, a zaklęcia, które rzucałam mogły mnie niewątpliwie pogrążyć – choć powątpiewałam, aby grzebali w naprawdę dalekiej przeszłości to wiedziałam, ze moja różdżka jest największym dowodem mojej amoralności. Do zdenerwowania doszła jeszcze irytacja – liczyłam, że załatwię sprawę w przerwie obiadowej, tymczasem kolejka była tak ogromna, że musiałam wziąć cały dzień urlopu, tracąc tym samym premię za ten dzień, a przy okazji przerzucając całą masę roboty na następny dzień, co nieszczególnie mi odpowiadało – lubiłam wszystko załatwiać jak najszybciej, bo odkładanie pracy na ostatnią chwilę doprowadzało do jej niepotrzebnej kumulacji i problemów z wykończeniem wszystkiego w odpowiednim terminie. Po wielu godzinach oczekiwania końcu z sercem w gardle, które z trudem ukrywałam za pomocą oklumencji, weszłam do pomieszczenia, za wszelką cenę starając się nie pokazać ciążącego na mnie napięcia. Na całe szczęście mój strach dość szybko wyparował – okazało się, że wśród pięciu członków komisji jeden był moim wujem, drugi dobrym znajomym matki, a trzeci podwładnym ojca. Żadne z nich nie miało przesłanek, żeby zbyt dokładnie grzebać w mojej przeszłości i rzucanych przeze mnie zaklęciach. Ba, byłam niemal pewna, że wuj zrobiłby wszystko aby komisja nie wykryła płynących z mojej strony nieprawidłowości. Widząc taki skład komisji nie bałam się wyników, dlatego bez cienia wahania oddałam różdżkę na dokładne badania, co zapewne pozwoliło mi uniknąć poniesienia naprawdę wysokich kosztów u różdżkarza. Ministerstwo nie badało rzucanych w przeszłości zaklęć, a raczej stan i kondycję rdzenia, dzięki czemu różdżka po kilku godzinach wróciła do mnie w lepszej formie, z czego rzecz jasna, byłam bardzo zadowolona. Ku mojemu zaskoczeniu Ministerstwo wypłaciło mi rekompensatę za zmarnowany dzień urlopu, co nie da się ukryć, było mi bardzo na rękę. Mimo straconych wielu godzin i nadszarpniętych nerwów nie mogłam narzekać na tę sytuację.
Wszelkie czarodziejskie spędy, na których musiałem spotkać się z grupą osób większą niż dziesięć osób wprawiały mnie w niepojęty dyskomfort – pomijając już niewątpliwą rozpoznawalność mojej twarzy, która wciąż nie tylko powodowała spojrzenia, ale również generowała niepotrzebne uwagi, to po prostu nie lubiłem wychodzić do ludzi. Męczyły mnie ich uśmiechy, energia, a przede wszystkim całe moje ciało rozpierała nieskończona zazdrość, że oni w przeciwieństwie do mnie są w stanie funkcjonować normalnie. Cała ta niechęć, nosząca znamiona fobii społecznej sprawiała, że obowiązkowe sprawdzanie różdżek, które nawet dla zwykłego czarodzieja było katorgą, dla mnie okazywało się absolutnym piekłem. Kilkugodzinna kolejka i spojrzenia, zagadywanie, czy nawet prośby o autograf doprowadzały mnie do absolutnego szału – było to rzecz jasna i tak dużo rzadsze niż w momencie mojej największej sławy, niemniej jednak w obecnym stadium życia jedyne o czym marzyłem (poza zapomnieniem o bezustannym bólu) to powolne zniknięcie w tłumie. W końcu – po wielu godzinach czekania wszedłem do pokoju. Nie obchodziło mnie kim byli Ci ludzie, chciałem po prostu jak najszybciej stąd wyjść, dlatego liczyłem, że moja różdżka zadziała odpowiednio i uniknę niepotrzebnych kombinacji, czy wizyt w sklepie z różdżkami. Na moje nieszczęście dostałem do wykonania zestaw skomplikowanych transmutacji, a nie da się ukryć, że w czasach szkolnych nie byłem zbyt pilnym uczniem, bo jednak cały swój potencjał skupiałem na Quidditchu. Nawet teraz, gdy bardziej przykładałem się do nauki, w celu zgłębiania uzdrawiających metod, nie skupiałem się aż tak szczegółowo na transmutacji, bo owszem mogła być ona przydatna w kwestii odzyskania nogi, ale na ten moment niewiele dawała mi w zakresie kojenia bólu, co było priorytetowe. Mimo pewnych braków udało mi się transmutować jeden z trzech przedmiotów – trudno powiedzieć, czy tak mierny wynik był winą moich nikłych umiejętności, czy raczej problemów z różdżką, dla komisji najwyraźniej nie miało to znaczenia. Puścili mnie wolno podpisując jakiś kwitek, a jeden z mężczyzn powiedział, że mogę wziąć okulary, które udało mi się przetransmutować.
Chciałam przyjść na badanie różdżki z Cassianem, żeby dzięki jego odznace aurora uniknąć stania w długich kolejkach, niestety okazało się, że mój narzeczony załatwił sprawę dzień wcześniej, musiałam więc zrezygnować z zajęć i poświęcić kilka godzin na wystawanie w kolejkach i czujne badanie różdżki. Miałam szczerą nadzieję, że wymiana nie będzie konieczna – nie dało się ukryć, że przywykłam do solidnej różdżki stworzonej przez pobratymców mojej matki, dlatego perspektywa wymiany arcydzieła Fairwynów na jakikolwiek inny model przyprawiała mnie o mdłości. Na szczęście, jak się później okazało, moja różdżka nie tylko nie wymagała wymiany, ale nawet najdrobniejszej naprawy czy wzmocnienia. W końcu nadszedł moment, kiedy z pełnego ludzi i przeraźliwie hałaśliwego korytarza weszłam do spokojnej Sali, która ze względu na swoje wyciszenie była dla mnie (i zapewne dla każdego profesjonalnego muzyka) niczym raj. Wiedziałam, że raczej nie mogę spodziewać się tutaj dziedzin w których jestem mocna – ani eliksiry, ani latanie na miotle, ani tym bardziej sztuka nie miały zbyt wiele wspólnego z rzucaniem zaklęć, a co za tym idzie nieszczególnie nadawały się do testowania różdżki. Mimo to nie byłam zbyt zadowolona, gdy komisja wskazała, że będziemy testować zaklęcia transmutacyjne – choć nieźle radziłam sobie z tą dziedziną magii, wiedziałam, że działania, które mam wykonać są naprawdę na wysokim poziomie magicznym, co odrobinę mnie stresowało. Ku mojemu zaskoczeniu każda kolejna transmutacja wyszła mi równie dobrze i udało mi się poradzić z każdą częścią zadania, co zostało nie tylko nagrodzone gorącymi pochwałami ze strony komisji, ale również nagrodą w postaci wybranego przeze mnie (spośród transmutowanych) przedmiotu. Oczywiście bez cienia wahania wybrałam lutnię stowarzyszenia zaginionych bardów i zadowolona opuściłam pokój. Przebiwszy się przez tłum podążyłam do biura aurorów, aby przywitać się z Cassianem, potem wpadłam na krótką kawę do Doriena, a następnie piekielnie zmęczona wróciłam do domu.
Scenariusz:3 Transmutacja:2,2,2 Zabieram: Lutnia stowarzyszenia zaginionych bardów
Uważałem to całe sprawdzanie różdżek za wierutną bzdurę, która miała być dla Ministerstwa swego rodzaju przykrywką, sposobem na odwrócenie uwagi od poważnych problemów i faktu, że zaburzenia magii zakończyły się mimo ich bezradności. Tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego mam marnować swój cenny czas na tego typu procedury, skoro przez osiem miesięcy pracowałem na stanowisku aurora właśnie w tej pieprzonej instytucji, a przez ten czas moja różdżka nie zawiodła ani razu. Cała ta sytuacja wkurwiała mnie do kwadratu i zapewne byłoby jeszcze gorzej, gdybym tak jak zwykli śmiertelnicy musiał czekać w wielogodzinnej kolejce do sławetnego pokoju trzysta dwa. Na całe szczęście legitymacja aurora oraz urok osobisty związany z byciem wilą (wbrew temu co mówiła Ette – nie uważałem tego za nadużycie) pozwoliły mi uniknąć czekania w kolejce, więc cała sprawa miała mi zająć zaledwie kilkadziesiąt minut. Całkiem miło się złożyło, że komisja zadała mi polecenie akurat z zakresu ofensywy – jako auror czułem się w tej materii bardzo pewnie, nie miałem więc wątpliwości, że pójdzie mi doskonale. Jakież było moje zdziwienie, gdy jedno z trzech zaklęć nie wyszło mi tak jak powinno. Między członkami komisji rozgorzała dyskusja, która finalnie doprowadziła do osiągnięcia konsensu – uznali oni, że pojedyncza wpadka nie musi być winą różdżki, ani nawet moją, ale po prostu pozostałości po zaburzeniach magii. Słuchałem wypowiadanych przez nich formuł (z których spora część była wierutną bzdurą) z lekkim politowaniem, niemniej jednak bardzo cieszyłem się, gdy w końcu zwrócili mi moją różdżkę, bez konieczności wymiany rdzenia. Trochę zirytowałem się, gdy jeden z członków komisji (najwyraźniej kojarzący skądś mojego ojca i wiedzący o pochodzeniu o wili) złośliwie skomentował to, że rdzeń mojej różdżki ma w sobie krew wili. Nie zamierzałem jednak wdawać się w niepotrzebną dyskusję, szczególnie biorąc pod uwagę jak łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi i jak źle skończył się mój ostatni wybuch w departamencie. Zamiast tego grzecznie podziękowałem komisji i pożegnawszy się wróciłem do moich codziennych, zawodowych obowiązków.
Rudowłosa nie obraziłaby się na przyjaciółkę za taką pierdołę, gorsze rzeczy miały miejsce w jej życiu, a nie jakoś też specjalnych reakcji nie miała. Sama była rozbawiona swoim zachowaniem, ale widocznie brak kontroli i zorganizowania, brak wiedzy o tym, co miało się dziać, wzbudzało w niej dziwny niepokój. Może one wzmagały dziwne zachowania? Lustrowała dłoń brunetki wzrokiem, przyglądając się jej różdżce i stwierdziła, że drewno i jego wyżłobienia były równie eleganckie, co Isabella. Jej własna była również ciemna, zdobiona błękitnymi skorupkami jaj żmijoptaków — od strony wewnętrznej, pozbawionej srebra. Czułaby się źle, gdyby okazało się, że jej magiczny kij jest do wymiany i nie da się z nim nic więcej zrobić. Porwanie Cortezówny było pełnym sukcesem, zapewne jak wbicie się w kolejkę czarodziejom, którzy byli zbyt zajęci plotkami, zapominając o celu dzisiejszej wizyty w budynku ministerstwa. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Lance omiotła spojrzeniem wnętrze eleganckiej izby, zatrzymując ostatecznie wzrok na twarzach pracowników, posyłając im uśmiech. No przecież nie odmówią dwóm pannom z dobrego domu, tak grzecznie ubranym i uroczym. Miała nadzieję, że Isabella pójdzie na pierwszy ogień, więc gdy tylko ta się zgłosiła, zajęła grzecznie miejsce na jednym z foteli, zakładając nogę na nogę, obracając różdżkę w dłoni. Fascynujące, jak potrafiły porozumiewać się bez słów. Nessa poszła jej śladem, zsuwając z ramion płaszcz i zostawiając go na fotelu, wygładzając materiał bluzki. Obserwowała z ciekawością test, który przypadł towarzyszce. Szczerze zazdrościła jej zaklęcia transmutacyjnego, które było jej najmocniejszą stroną. A może dopisze jej szczęście i większość pytań, jest taka sama? Uśmiechnęła się pod nosem, mocniej zaciskając palce na patyku. Była dumna z Isabelli i nie sądziła, że ślizgonka ma tak duży potencjał do jej ukochanej dziedziny magii. Przez myśl jej przeszło, że chętnie udzieliłaby jej korepetycji i wzmocniła jej wiedzę o nowe zaklęcia oraz teorię. Z trudem powstrzymała się od klaśnięcia w dłonie, gdy dziewczyna wróciła i zajęła fotel obok. Posłała jej promienny uśmiech, przyglądając się przez chwilę trzymanemu przez nią przedmiotowi. - Gratuluję! Poszło Ci świetnie, jestem z Ciebie dumna. Jeszcze mnie przebijesz ze zdolnościami z transmutacji, jak Cię pouczę! - rzuciła pełnym entuzjazmu szeptem, puszczając jej oczko. Następnie wstała i podeszła do czarodziejów, czekając na wyznaczenie zadania. Karmelowe ślepia aż błyszczały z ekscytacji, a gdy okazało się, że ma rzucić cztery zaklęcia z dowolnej dziedziny, uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej nie zbłaźni się brakiem wiedzy, niezależnie od efektu. Pierwszym zaklęciem było to, które zamieniało przedmiot w lód z dziedziny transmutacji, które wyszło jej bezbłędnie. Przy dwóch zwykłych różdżka nieco szwankowała, nie spełniając polecenia właścicielki. Nieco ją to zirytowało, więc na ostatnie zaklęcie- tak, aby ubezpieczyć się przed ewentualną zamianą kijka — wybrała patronusa. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie coś dobrego, a następnie z końca broni wyleciał niebieski strumień światła, przybierając kształt żmijoptaka. Opuściła dłonie wzdłuż ciała, przyglądając się reakcji czarodziejów. Po krótkiej, przyciszonej rozmowie, wręczyli jej stabilizator mający wspomóc i wytępić zakłócenia wywołane artefaktami, a także zwiększyć moc różdżki. Musiała go tylko ustawić. Wróciła do przyjaciółki, patrząc na nią z delikatnym uśmiechem, chociaż w oczach wciąż malowało się zawstydzenie. - Wypiszą nam tylko certyfikat i będziemy mogły iść! Zadowolona? -zapytała cicho, podnosząc z fotela, na którym wcześniej siedziała płaszcz i wciągając go na ramiona, a następnie delikatnie się przeciągnęła, zerkając przez ramię, czy aby na pewno pracownicy ministerstwa nie patrzą.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Czuła jak na policzki występują jej rumieńce. Ruda potrafiła za każdym razem ją zawstydzić swoimi słowami pochwały i dumy. Często Isabelle nie wiedziała jak ma się zachować przez to, a reakcja taka występowała tylko przy Nessie. Ktoś inny, kto powiedziałby dokładnie takie same słowa jak Nessa zostałby obdarzony przez Isabelle jedynie chłodnym spojrzeniem i uśmiechem wyrażającym wyższość nad tą osobą. Kilkukrotnie próbowała zrozumieć swoje zachowanie przy Lanceley jednak każda próba kończyła się... niczym. Szybko zgarnęła swoje długie, ciemne włosy do przodu aby tylko zakryć oznaki delikatnego zawstydzenia. Nie chciała aby ktoś to zauważył, szczególnie dziewczyna znajdująca się z nią w tym pokoju. Siadając wygodnie na fotelu obserwowała próbę ślizgonki z zaciśniętymi ustami. Co prawda wiedziała doskonale, że da sobie radę bez najmniejszych problemów jednak powaga czarodziei siedzących przed nimi była nie do zniesienia. Jakby na chwilę nie mogli odejść od swojego służbistego zachowania i chodź trochę rozluźnić atmosferę aby osoby przychodzące tutaj czuły się komfortowo. Zamiast tego woleli stresować, przygniatać swoją aurą osoby wewnątrz pokoju. Trochę przypominali jej ojca. On również był poważny, pewny swego, niezadowolony z całego świata wyrażający krytykę na każdym kroku. Może właśnie dlatego nie chciała nigdy pracować w Ministerstwie i zamiast tego wybrała drogę którą nie popierali, a gdyby tylko się dowiedzieli o jej "zainteresowaniach" z pewnością odebraliby jej różdżkę tu i teraz. Cicho zaśmiała się od nosem spoglądając na Nessę i skupiając się na jej zadaniu. Nie poszło jej najlepiej jednak nie została jej również zabrana różdżka. Zamiast tego otrzymała wzmacniacz co ucieszyło brunetkę. Obie nie chciały oddawać swoich magicznych patyków więc takie rozwiązanie było lepsze niż utrata przedmiotu. Już chciała jej pogratulować lecz jej słowa zbiły ja delikatnie z tropu. Czyżby byłą zła na nią, że wyciągnęła ją na sprawdzenie? Przecież i tak prędzej czy później musiała by się zgłosić. Nie, raczej nie byłą zła na nią, a jeśli już to na samą siebie. Znała to uczucie aż za dobrze. - Nie do końca. - delikatnie pokręciła głową uśmiechając się na sam koniec. Nie widząc jednak potrzeby przebywania w tym pokoju dłużej złapała ją za rękę prowadząc do wyjścia, jednak w ostatniej chwili przypomniała sobie o certyfikacie. Puściła rudą i najszybciej jak mogła wróciła po dwa papierki zabierając je od jednego ze służbistów dziękując kulturalnie aby w następnej sekundzie odwrócić się do nich plecami i wymaszerować z pokoju łapiąc ślizgonkę za rękę. - Proszę, certyfikat. - podała odpowiedni papierek Nessie samej chowając swój do torebki. Nawet nie sprawdziła czy aby nie pomnie się w jej czeluściach. Nie była w końcu mugolem aby uważać na takie rzeczy, od czego niby miała zaklęcia? - Co powiesz na kawę lub ... coś mocniejszego? - odwróciła się przodem do dziewczyny lustrując jej twarz. Co prawda było wcześnie jednak nie miały na dziś żadnych zajęć, a do jutra było jeszcze daleko.
Nigdy nie miała na celu zawstydzania przyjaciółki, zawsze starała się uczciwie wyrażać swoje zdanie wobec osiągnięć drugiego człowieka, zwłaszcza gdy były tak dobre. Transmutacja nie była łatwą ani też cieszącym się popularnością dziedziną, którą ona natomiast całą sobą uwielbiała. Chętnie pomagała innym zapałać do niej sympatią, odnaleźć wewnętrzne powołanie. Odetchnęła głębiej, posyłając Isabelli jeszcze krótkie spojrzenie i ruszyła w stronę magów, którzy mieli sprawdzić jej różdżkę. Nie poszło jej tak dobrze, jak chciała. Właściwie zaczęła się zastanawiać czy to kwestia jej patyka, który rzeczywiście mógł być uszkodzony przez anomalie magiczne, czy może jednak kwestia psychiki. Zaklęcia transmutacyjnego nie zepsuła, jedno zwykłe i jedno ofensywne nie wyszło tak, jak powinno. Nessa była jednak pewna swojego patronusa, nie mogła dopuścić, aby zabrali jej różdżkę. Jej ulubione zwierzę zawsze nad nią czuwało. Efektowne i trudne zaklęcie złagodziło wyrazy twarzy komisji, która zaczęła za sobą ostatecznie szeptać, oferując dziewczynie stabilizator do różdżki, który miał na celu uregulowanie jej działania. Mogła wrócić do Isabelli i czekać na certyfikat, mając jednak dość niezadowoloną minę. Nie była na nią zła i pewnie parsknęłaby śmiechem, gdyby obawy Cortezówny dobiegły jej uszu. Była bardziej rozczarowana sobą, swoim brakiem skupienia i efektami zaklęć, które zdaniem rudzielca, powinny być znacznie lepsze. Była ambitna, a do tego miała opinię chyba największego kujona w szkole, nie mogło pozostać to bezpodstawne, Musiała odzyskać swoje stanowisko w oczach ludzi, zwłaszcza Cromwella. Dodając do tego odznakę prefekta naczelnego, nie mogła sobie odpuścić poprawienia frekwencji. Im dłużej karmelowe ślepia przyglądały się Hiszpance, tym bardziej była przekonana, że ta ma w głowie jakieś niedorzeczne myśli. Znały się już kilka lat, wiedziała. - Nie rób takiej miny, wężyku. Pytałam w dobrej wierze, czy jesteś zadowolona ze swojego wyniku, bo poszło Ci naprawdę dobrze.- wytłumaczyła, przyglądając się jej minię oraz zaskoczeniu wymalowanemu na twarzy. Tym razem Nessa dała się jej grzecznie porwać, czując ulgę, że i ona miała ochotę ten pokój już opuścić. Gdy ślizgonka pobiegła po certyfikaty, studentka poprawiła płaszcz i torbę, śledząc wzrokiem znajomą sylwetkę. Po odebraniu zaświadczenia wsunęła je do wspomnianej wcześniej torebki, kiwając wcześniej głową w podziękowaniu. Wydała z siebie ciche mruknięcie zadowolenia, a na wargach pojawił się zadziorny uśmiech.- Jedno nie wyklucza drugiego, zacznijmy od kawy i ciastka, a potem zobaczymy. Rozumiem, że masz wolny wieczór? Zresztą, teraz już nie masz. Chodźmy. Dziękujemy, do widzenia! Posłała komisji jeszcze krótkie spojrzenie, po czym wyciągnęła dziewczynę z pokoju i leniwym krokiem opuściły budynek ministerstwa, podążając następnie w stronę jednej z magicznych kawiarni, niknąc gdzieś w tłumie. W końcu mogła Isabelli, chociaż troszkę wynagrodzić swój ostatni brak czasu. Cieszyła się również, że różdżki miały sprawne, a ich testowanie, miały za sobą.
z/t
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie wierzyła, żeby coś z jej różdżką było nie tak. Prawie nigdy nie zawodziła jej nawet, gdy zakłócenia szalały z pełną mocą. Jako pracownica Ministerstwa Magii wolała jednak się przejść. Jeszcze zabroniliby jej używać w pracy różdżki bez atestu. Póki co nikt ich do niczego nie zmuszał, ale miała wrażenie, że kilkoro starszych pracowników Biura dziwnie na nią spojrzało, kiedy powiedziała, że jeszcze nie badała swojej różdżki. Zresztą nie było co kręcić nosem na darmowy przegląd. Zwłaszcza, że po Departamencie krążyły plotki o jakichś rabatach do Fairwynów. Gdyby miała pewność, że nie są to tylko plotki - przy całym swoim przywiązaniu do obecnej różdżki - sama by ją trochę zepsuła. Sprawdzanie różdżek odbywało się na jej piętrze, więc nawet nie musiała sobie rezerwować popołudnia. Zakładała, że cały proces nie trwa Merlin wie ile, więc po prostu skoczyła do pokoju 302 w przerwie na lunch. W środku czekała na nią komisja z prawdziwego zdarzenia. Ettie była przygotowana na to, że jacyś obcy czarodzieje będą macać jej różdżkę, okazało się jednak, że nawet nie zamierzali jej się specjalnie przyglądać. Zamiast tego kazali dziewczynie rzucić trzy transmutacyjne zaklęcia. Przypominało to trochę egzamin. Na szczęście Ettie nigdy nie stresowała się zbytnio sprawdzianami, choć jedno z zaklęć i tak jej nie wyszło. Komisja z resztą w ogóle się tym nie przejęła. Mało tego – pozwolili jej zabrać sobie jeden z przedmiotów, które pozwolili jej zaczarować. Ette nie była pewna czy miała to być pamiątka, czy nagroda za to, że przez rok szwankowania nie zajechała swojej różdżki na śmierć, ale nie zmierzała zadawać zbędnych pytań. Skoro dawali, to wzięła. Nie miała czasu zastanowić się nad tym, do czego mógłby jej się przydać którykolwiek z przedmiotów, więc trochę na chybił trafił chwyciła Zamek Theomerasa Pirifaniasa. Kiedy już wyszła z sali doszła do wniosku, że właściwie to był to dobry wybór. Nie wiedziała co prawda jak do końca działała tamta lutnia, ale nie przepadała za muzyką poważną, zaś lutnia brzmiała dość poważnie. Zamek za to zawsze mógł się przydać.
//zt
Scenariusz: 3 Transmutacja: 6,1,4 Biorę: Zamek Theomerasa Pirifaniasa