Budynek teatru wzniesiono w latach 1823-1834. Jego budowa jest utrzymana w stylu eklektycznym z przewagą renesansowych wstawek. Nie na tym jednak młodzi artyści powinni się skupić, wszak w tym miejscu gromadzą się najwybitniejsze gwiazdy sceny teatralnej w świecie magicznym. Możecie tu spotkać divę teatralną Madamme Cece oraz Monsieur Zozo. Jest to para genialnych aktorów, którzy z rozkoszą pod swe skrzydła przyjmują nowe, świeże talenty. Klimat głównej sceny oraz widowni jest utrzymany w karmazynowych odcieniach, a co za tym idzie możemy tu poczuć atmosferę niczym z najlepszych kabaretowych desek. Nie mylcie jednak tego miejsca z byle podrzędnym teatrem, wszak na deskach Magic Royal Theatre nie każdy ma możliwość zagrać, a ci którzy znaleźli się pod skrzydłami obecnych właścicieli tego miejsca, muszą wiedzieć, że dostali niesamowitą szansę od losu. I lepiej żeby pamiętali iż wspomagacze magiczne wcale nie są mile widziane, natomiast wszelkiej maści metamorfomadzy oraz wile – jak najbardziej, chociaż należy pamiętać, że nikt nikogo nie dyskryminuje, bo prawdziwy magiczny talent aktorski rodzi się w głębi nas. Przy wielu przedstawieniach widzowie może doświadczyć magicznych rzeczy, takich jak chociażby zmiana pogody, w zależności od odgrywającej się sceny. Ewentualnie może odbyć spotkanie z małymi ptaszkami, które z rozkoszą będą latać pomiędzy widzami, co jakiś czas smagając ich swoimi skrzydełkami, próbując skutecznie przeszkadzać w sztuce.
Kurs - artysta muzyczny
Kiedykolwiek zastanawiałeś się jakie to uczucie wystąpić przed przepełnioną widownią? Masz smykałkę do instrumentów, pięknie śpiewasz albo tańczysz? Może po prostu kochasz sztuki teatralne i chcesz spróbować sił na prawdziwej scenie? Ten kurs z pewnością jest właśnie dla ciebie! Oferuje profesjonalne przygotowania dla wszystkich zainteresowanych bardziej muzycznymi aspektami działalności artystycznej. Wykształcisz się zarówno pod względem teoretycznym jak i praktycznym, może nawet poznasz kilka sław! Zobaczysz jak wygląda praca w teatrze, poznasz sekrety znanych wykonawców i ostatecznie przekonasz się, czy obrałeś odpowiednią ścieżkę.
Wymagania: • Kurs płatny: 80G (zapłać) • Każda poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 10pkt z Działalności Artystycznej • Ukończenie szkoły magicznej Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt do działalności artystycznej
Część teoretyczna
Czas na sprawdzenie twojej wiedzy z zakresu podstaw historii teatru, muzyki i tańca. Dostajesz potrzebne materiały i tylko kilka dni na przygotowanie, bowiem podchodząc do kursu powinieneś coś już wiedzieć. Na egzaminie otrzymujesz pytania otwarte, nie zdajesz się na los, a w dodatku jesteś solidnie pilnowany.
Kości:
1 i 2 - coś ci wypadło, czy zwyczajnie się nie przyłożyłeś do nauki? Nie idzie ci najlepiej, egzaminator spogląda groźnie i czujesz, że wynik będzie negatywny - taki też otrzymujesz. Możesz poprawić test za kilka dni, a wyjątkowo trafiasz na okazję i nie musisz za poprawę dopłacać! 3 i 4 - przychodzisz z optymistycznym podejściem i jesteś pewien, że wszystko się uda. Odpowiadasz na wszystkie pytania i kończysz nawet przed czasem! Szczęście, wiedza - nieistotne. Przechodzisz tę część kursu. 5 - masz potwornego pecha. Dostajesz dziwne, podchwytliwe pytania, na które nie udaje ci się poprawnie odpowiedzieć. Egzaminator spogląda z pobłażliwym uśmiechem i informuje, że niestety musisz poprawić test - możesz to zrobić za kilka dni (każda poprawa to 5g). 6 - otrzymujesz niesamowicie wysoki wynik! Trafiają ci się przyjemne i proste pytania, nie masz problemu z pisaniem odpowiedzi. Wiedzę teoretyczną masz w małym palcu!
Część praktyczna
Praktyka nie jest taka prosta. Po kilkunastu ćwiczeniach zakrawających o różne zdolności... Zostajesz wrzucony na głęboką wodę, bo wypychają cię na scenę! Czujesz reflektor mocno rażący w oczy i duszący zapach kurzu. Gdzieś z cienia wygląda na ciebie kilka znanych postaci - reżyser często wystawiający sztuki w tym teatrze, młoda tancerka i starszy mężczyzna, którego głos możesz kojarzyć z radia. Dostajesz proste polecenie: zaprezentuj się. Zatańcz, zaśpiewaj, opowiedz dowcip - co tylko chcesz! A jeśli brak ci instrumentów, to wystarczy poprosić.
Kości:
1 - zamierasz w bezruchu, nie jesteś w stanie drgnąć ani się odezwać. Światło drażni za bardzo, brak świeżego powietrza tylko osłabia. Twoja komisja nie ma cierpliwości i prosi o powrót za dwa dni (każda poprawa to 5g). 2 - niby wszystko idzie w porządku, ale zostajesz odesłany z kwitkiem. Może nie wykazałeś się wystarczającą pomysłowością? Nie zainteresowałeś komisji. Następnym razem daj z siebie wszystko! (Każda poprawa to 5g) 3 - w twoim występie pojawia się drobna wpadka, a komisja nie waha się tego wypomnieć. Postanawiają dać ci szansę, ale wymuszają obietnicę, że nad tymi szczegółami popracujesz. Zdajesz kurs! 4 i 5 - fenomenalny występ, po którym otrzymujesz gromkie brawa. Wszelkie niedociągnięcia giną przy tym, jak ładnie udaje ci się zaprezentować. Ten kurs był chyba dobrym pomysłem! Gratulacje, zdajesz! 6 - coś idzie nie tak... Peszysz się, a może coś cię rozprasza? Nikogo nie interesują wymówki, liczy się tylko twoje kolosalne potknięcie. Wpadasz na kurtynę, a materiał rozrywa się znacząco. Musisz zapłacić 5g za zniszczenia, ale kurs poprawić możesz dopiero za kilka dni. Przynajmniej dowiadujesz się o wyjątkowej promocji, dzięki której za drugi termin płacić nie musisz! (Zapłać tylko za zniszczenia)
Autor
Wiadomość
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Historia zna liczne przypadki, w których kalectwo nie stawało na drodze sztuce. Artyści znani byli z niesamowitego wręcz talentu do przekuwania wad w zalety. Kreatywnego przedstawiania czegoś negatywnego w dobrym świetle. Nie bez powodu w tej dziedzinie życia odnajdują się tako bezręcy, jak i głusi czy ślepi. Niektórzy mogą mówić, że to jedyna nadzieja na bycie jakkolwiek produktywnym dla społeczeństwa ze strony kalek. Inni, że to ucieczka od świata, który niekoniecznie jest sprawiedliwy wobec jednostek wybrakowanych. Fabien nie przejmował się stronami, nie zamierzał zajmować żadnego stanowiska. Po prostu kochał muzykę i z nią łączył swoją przyszłość. Dlatego zjawił się tego dnia w teatrze, aby podjąć się kursu. Część teoretyczną zdał wręcz śpiewająco. Dosłownie i w przenośni, bowiem egzaminatorzy nie kazali mu pisać. Odpowiadał ustnie, a żadne pytanie nie sprawiło chłopakowi trudności. Przewidział pytania? Oczywiście, że nie. Szczerze podszedł do egzaminu, rzetelnie przyłożył się do nauki. I to było widać po efektach. Wynik, jaki osiągnął, plasował się w czołówce najlepszych, jednak chłopak nie osiadał na laurach. Wiedza teoretyczna to nie wszystko. Teraz musi się zaprezentować. Nie zdawał sobie sprawy, kto na niego patrzy, kiedy wychodzi na scenę. Ale jednak stresował się odrobinę. Gorąc świateł i ciężkie, przesycone kurzem powietrze wprowadzały nieprzyjemną atmosferę. Odległy kaszel któregoś z jurorów zakłócił ciszę. Podprowadzono go do fortepianu. Podziękował z uśmiechem, zanim usiadł. Dłońmi spokojnie sprawdził ułożenie klawiszy. Nie spieszył się. Czemu fortepian? Z prostej przyczyny: z tym instrumentem czuł się najlepiej. Nie chciał grać czegoś znanego, chociaż któryś z mugolskich kompozytorów kusił. Wybierając instrument, w obyciu którego był najlepszy, najswobodniejszy, mógł pozwolić sobie na improwizację. Przelać emocje na klawisze, pozwolić im ulecieć. Początkowe skrępowanie zniknęło, a błędy pod wpływem stresu zakryła wspaniała muzyka. Gdy skończył, na parę sekund zapadła cisza. Zdążył pomyśleć, że coś zrobił nie tak. Ale nie. Oto nadeszły gromkie brawa. Uśmiechnął się i wstał, aby się pokłonić. Odebrał swój dyplom w atmosferze pochwał. Nie chciał myśleć, że być może wynikają z podziwu dla jakości występu wbrew kalectwa. Myślał tylko o tym, że doceniają jego talent.
@Ezra T. Clarke wcale nie był już nowicjuszem w branży aktorskiej. Nie omijała go żadna plotka o szykującym się przedstawieniu - a niekiedy nawet samo szefostwo takich przedsięwzięć postanawiało się do niego odezwać. Tak było też tym razem, kiedy to młoda reżyserka Joanne Leall casting rozpoczęła od sprawdzenia twarzy już znanych ze scen teatralnych. Świeżo upieczona artystka nie wzbudzała wielkiego zaufania, ale tylko ci bardziej obeznani z historią Magic Royal Theatre mogli zorientować się, że sławę Joanne zawdzięczała swojej matce - fenomenalnej reżyserce, skrzętnie kupującej wszystko dla swojej pociechy. Podjęcie się wystawienia nowej, jeszcze bardziej (!) kontrowersyjnej wersji Frank-n-stein Horror Show brzmiało na tyle intrygująco, aby panny Leall prędko nie skreślać. Zresztą, praca to praca, a wynagrodzenia można było spodziewać się niesamowitego. Wystarczyło tylko trochę pośpiewać i zatańczyć, nie pozwalając aby natarczywe spojrzenie reżyserki w jakikolwiek sposób onieśmieliło. Dopiero kiedy Ezra poproszony został o ponowne zaprezentowanie kilku konkretnych ruchów tanecznych, Joanne doskoczyła na scenę i zaczęła go poprawiać - i nie chodziło wcale o sprostowania odnośnie choreografii, a jedynie nawiązanie kontaktu fizycznego. - Nie jestem co do ciebie pewna - przyznała w końcu, kiedy asystentka zaczęła dyskretnie dopraszać się o bardziej sensowne uwagi, niżeli jedynie filuterne uśmiechy w stronę potencjalnej gwiazdy musicalu. - Ale może po prostu muszę zobaczyć cię w jakiejś specyficznej sytuacji... Może zrobisz coś, co szczególnie przypadnie mi do gustu. Naomi da ci mój adres i jeśli jesteś zainteresowany rolą, przyjdź dzisiaj po osiemnastej. - Ostatni uśmiech, niesubtelne mrugnięcie wsparte przygryzieniem wargi; Joanne już odchodziła, kołysząc biodrami i nucąc pod nosem, bo przecież niezależnie od decyzji Ezry, ona i tak miała wyjść zwycięsko. Asystentka posłusznie przekazała karteczkę z adresem.
W swojej ingerencji jasno zaznacz decyzję postaci. Jeśli Ezra ulegnie Joanne, może liczyć na główną rolę. Jeśli nie, musisz rzucić kostką: parzysta oznacza otrzymanie niewielkiej roli trzecioplanowej i zysk dodatkowych 15 galeonów do wypłaty; nieparzysta oznacza brak odzewu od Joanne i utratę 15 galeonów z wypłaty.
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie był już nowinką na teatralnych scenach, co automatycznie sprawiało, że tracił na atrakcyjności dla sporej liczby reżyserów; dla tych, którzy zajmowali się wyciąganiem młodych talentów z głębokiej masy przeciętności i niedocenienia. Zamknięcie jednych drzwi było jednak kluczem do otworzenia kolejnych. Znajdował się jakby w przedsionku, już rozpoznawalny, choć nie utytułowany na tyle, by móc się nazwać aktorem doświadczonym. Było więc oczywistym, że każdy najdrobniejszy ukłon w jego stronę, każdy gest wskazujący na docenienie jego dotychczasowej pracy włożonej w odniesienie sukcesu, wiele dla niego znaczył. Tym właśnie było zaproszenie na casting do spektaklu reżyserowanego przez Joanne Leall. Nazwisko obiło mu się wcześniej o uszy, ale, jak się później okazało, w odniesieniu do nieco innej kobiety. Sam Clarke był zatem zaskoczony, jak młoda była reżyserka, która go przesłuchiwała - i bynajmniej nie stanowiło to problemu, a być może nawet jej atut. Cóż, Ezra na pewno bardziej speszony byłby gdyby tak natarczywe spojrzenia darowane były mu przez kogoś dojrzalszego. Krukon nie miał jednak już szesnastu lat i pojmował wydźwięk tego wzroku, brał go również za dobry znak; nie ulegało wątpliwości, że w jakiś sposób przypadł do gustu młodej kobiecie. Być może przeszkadzały mu jedynie jej metody, nie opuszczała go bowiem świadomość, że to wciąż był casting, podczas którego potrzebował być profesjonalistą. I tego samego oczekiwał od reżyserki. Chciał być pokierowany werbalnie, konkretnymi uwagami i moment wtargnięcia na scenę mimo wszystko skomentował niezadowolonym skrzywieniem warg, tym bardziej za dotykiem nie szło nic konkretniejszego. Zaraz jednak jego mimika się wygładziła, w końcu zależało mu na tej roli nawet bardziej niż skłonny byłby przyznać. Lubił wyzwania, a właśnie tak opisałby postać "szalonego wampira transwestyty", choć nawet muzykalny inferius wpasowywał się w jego oczekiwania. - Przykro mi to słyszeć, bo wiem, że w rękach dobrego reżysera mogę dużo więcej niż dziś pokazałem - odparł z uprzejmym uśmiechem, ale i mocniej bijącym sercem, czekając na jakieś drobne "ale", które być może wibrowało w powietrzu. I doczekał się go, wzmocnionego nawet bardziej wymownymi środkami perswazji niż same słowa. Prychnął z niedowierzaniem, wiodąc wzrokiem za zmysłowym kołysaniem pełnych kobiecych bioder i trochę mimowolnie przyjmując karteczkę z adresem. Joanne Leall nie była kobietą, o której Ezra śniłby po nocach i której widok rozpalał w nim najskrytsze żądze. Miała jednak niesamowity osobisty urok i pewność siebie osoby posiadającej świadomość własnych atutów oraz pozycji, a to z kolei Clarke'owi bardzo imponowało. I w najzwyczajniejszy sposób intrygowało - wiele pań zapominało, że uwodzenie nie było wyłącznie domeną mężczyzn. Tyle że za tym kokietowaniem kryło się coś więcej i wiedział, że takie załatwianie spraw nie należało do właściwych, ba, w głębi duszy wręcz potępiał samo rozważanie tej kwestii. Ezra wierzył w swój talent i jak dotąd nie zdarzyło mu się polegać na jakimkolwiek innym atucie. Z drugiej strony, czy gdyby Joanne Leall zaprosiła go do siebie bez możliwości prowadzenia negocjacji w sprawie roli, to czy wtedy by jej odmówił? Obraz pełnych warg rozciągających się w filuterne uśmiechy nie pomagał w odnalezieniu właściwej odpowiedzi. Wiedział, że całą resztę dnia będą nawiedzać go różne myśli, wykładające czarno na białym wszelkie za i przeciw kuszącej propozycji. Ostatecznie jednak Ezra postanowił pojawić się pod drzwiami domu Leall z pojedynczą różą, której wpadające w odcień fioletu płatki dopiero zaczynały się rozwijać - jak określił przy powitaniu był to "mały podarek przepełniony nadzieją na owocny wieczór". I w istocie w prywatności dogadywali się o wiele lepiej, nawet nie potrzebując do tego zbyt wielu słów. Ezra rozumiał, że młoda reżyserka potrzebowała się upewnić, że posiadał wystarczająco wiele przymiotów, by udźwignąć główną rolę, toteż niczego przed nią nie ukrywał, gotowy udowodnić swoje zaangażowanie. Najwyraźniej skutecznie, skoro ostatecznie z domu kobiety wyszedł ciesząc się tytułem głównej gwiazdki kontrowersyjnego przedstawienia. I trudno było określić, co tego wieczoru sprawiło mu większą przyjemność...
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Segovia Ivanowa napisał:W pierwszej kolejności czekała na kogoś, kto podarował jej ów bilet. Prezent był niespodziewany i niebezpiecznie podejrzany. Rozejrzała się po tłumie w poszukiwaniu osoby, której szyja również zdobiła specjalny identyfikator. Nikogo jednak takiego nie odnalazła. Nikt nawet na nią nie spoglądał, zbyt pochłonięty wykrzykiwaniem wyznań miłosnych w kierunku swoich idoli. Tłum nie był jej przyjacielem, a filar, przy którym się znalazła, był miejscem, w którym mogła spokojnie zaczerpnąć powietrza i mieć widok na scenę, na to, co dokładnie się tam rozgrywało. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem pozwoliła mięśniom się rozluźnić. Kiedy dźwięki dobijały się niebezpiecznie do jej wyczulonych teraz bębenków. Powinna uciekać z tego miejsca, gdyż nie służyło to jej wilczym zmysłom. Było jednak coś przyjemnego w drżeniu, które rozchodziło się po jej ciele. Dawno nie czuła takiej swobody i takiej świadomości własnego ciała jak dzisiaj. Wiele rzeczy się zmieniło, a gust muzyczny chyba zdecydowanie polepszył. Poczuła na sobie wzrok, a spojrzenie to dobiegało z samej sceny. Odwróciła się w tamtym kierunku i nie mogła powstrzymać wyzywającego uśmiechu, który rozciągnął jej blade wargi. Alexis ją rozpoznał? Tłum i przytłumione światło mogło zmienić odrobinę jej rysy, jednak nie na tyle mocno, aby mógł pomylić ją z kimś innym. Nie była psychofanką, która miała omdleć na widok tego uśmieszku rzuconego w jej stronę. Nie była również pierwszą lepszą kobietą, którą mógł ot, tak oczarować. Musiał się postarać, aby zwalić ją z nóg. Nikomu się to jeszcze nie zdarzyło... A kiedy uświadomi sobie, kim naprawdę była, czy jego twarz wciąż będzie tak olśniewająco uwodzicielska? Uniosła wysoko brwi, jakby musiał zrobić na niej naprawdę dobre wrażenie, aby cokolwiek z tego wyszło. Wysoko uniesiony podbródek, bliżej nieokreślony uśmiech i błyszczące oczy, z których aż wylewało się wyzwanie rzucone w jego kierunku. Już jakiś czas temu odpuściła sobie Segovię, którą była. Stała się kimś nowym, kimś pierwotnym i szalonym w swojej nieprzewidywalności. Tą, która wkradała się do ojcowskich zbiorów. Tą, która podpalała inne osoby i tą, która tak niebezpiecznie przypominała wojowniczkę, którą się urodziła. Fatalnie byłoby ponownie połączyć te dwie osobistości ze sobą. Alex i Seg byli mieszanką. Ten duet nigdy nie był odpowiednim połączeniem. Tylko z tym wyjątkiem, że wtedy posiadała granice i wiedziała, czego zdecydowanie nie wolno było jej ujawnić.
Alexis zapewne osobiście wręczyłby Segovii bilet na swój pierwszy koncert od dawna, ale odkąd urwał im się kontakt, nie wiedziałby w zasadzie, gdzie jej w ogóle szukać. Nawet mając więcej tak zwanych zasięgów dzięki sławie. Skąd w takim razie owo zaproszenie mogło się u niej znaleźć? Widocznie tak było im pisane, a ich drogi miały się ze sobą ponownie zejść. A wydawać się mogło, że raczej nigdy się już nie zobaczą. Czyżby przeznaczenie? Niewykluczone. W każdym razie będąc w trakcie przygotowań do koncertu i niedługo po wyjściu na scenę nie zdawał sobie sprawy z obecności kobiety. Ponadto nie poznał jej także od razu; początkowo uznał ją za jedną z fanek, które po prostu są w posiadaniu biletu VIP. Jednak w pewnym momencie jego wzrok coraz częściej zatrzymywał się na jej sylwetce, aby móc dopatrzeć się większej ilości szczegółów, zwłaszcza że stała wystarczająco blisko podestu, co mu wiele pomagało. Usiłował sobie przypomnieć, skąd dokładnie ją kojarzy, a będąc niezwykle skupionym na ukochanym zajęciu miał to poniekąd utrudnione. Może oświetlenie również miało na to jakiś nieznaczny wpływ. Ponadto naprawdę dawno nie widział Ivanowej, stąd ten chwilowy kłopot w skapnięciu się, że ma do czynienia z kimś, kogo całkiem nieźle w istocie znał. W celu ułatwienia sobie zadania, zatrzymywał się tuż przy tym samym filarze, przy którym to właśnie ona się znajdywała. Nie spuszczał z niej wzroku, ale jednocześnie nie był też zbyt nachalny, żeby nikt tego przypadkiem jakoś dwuznacznie nie odebrał, ani nic z tych rzeczy. Dostatecznie szybko zorientował się, że muszą się znać, w to już przestał wątpić, szczególnie w chwili, gdy ta posłała w jego kierunku wyzywający uśmiech. W końcu go olśniło. Tak, udało mu się ją rozpoznać po parominutowej walce, którą toczył dotychczas w swojej głowie. Przywołał sobie jej twarz z głębokiej otchłani umysłowej, w której wciąż gdzieś tam tkwiła. Zdawał sobie świetnie sprawę, że po tylu latach z pewnością sporo się zmieniło, lecz... mimo wszystko coś z osoby, którą znał jeszcze z Hogwartu bezsprzecznie musiało pozostać. Zresztą on sam nie był tym samym człowiekiem co kiedyś, choć powoli miał ciągoty do swoich starych nawyków i odruchów. Trzymane to wszystko było w ryzach głównie przez wpływ Iridiona... Wbrew pozorom ucieszył się niesamowicie na widok Segovii i było to po nim bardzo wyraźne. Ku jej zaskoczeniu facjata Alexisa pozostawała uwodzicielska. Fakt, może razem byli połączeniem wybuchowym, niemniej... czemu by nie? Przynajmniej nudno nie będzie, a w ich życiu coś się zadzieje! Wyłapał rzucone mu wyzwanie z jej oczu, tego charakterystycznego uniesienia brwi i ogólną postawę. To wszystko odbyło się podczas śpiewania Wake Up, które powoli dobiegało końca. Kiedy wszystko ucichło, przystanął w pobliżu ciemnowłosej, tak nieco dalej od środka sceny, wskazując palcem prosto na nią. Ewidentnie coś knuł... - Ty. Tak ty! Pamiętam cię... kopę lat Seg. Koniecznie chcę tu ciebie widzieć. Zapraszam na scenę! - odezwał się wreszcie nader entuzjastycznym głosem, ukazując rządek białych zębów. Gestem ręki zachęcił ją do podejścia, ba nawet wyciągnął do przodu dłoń, jakby chciał tym samym pokazać, że chętnie sam ją wciągnie na górę. Nie zdarzało mu się to nigdy, więc... mogła poczuć się wyjątkowo - bądź co bądź została wyróżniona z tłumu. Zgromadzone tu laski pewnie jej będą zazdrościć, gdyż same chciałyby być teraz na jej miejscu. Czy urzeknie to na tyle pannę Ivanową, że się skusi...?
Nie zmieniła się od czasów szkolnych, przynajmniej nie w aspekcie wizualnym. Może jedynie dorobiła się kilku centymetrów więcej i pozbyła się kilku kilogramów, chociaż to drugie zdecydowanie powinno pozostać na swoim miejscu, jakby potrzebowała w tym momencie ubytki wagi. A może zmiana naprawdę było oczywista, chociaż sam Alexis nie mógłby jej rozpoznać... Nie mógł wiedzieć, ani nawet podejrzewać, że co miesiąc zamienia się w jedną z niebezpieczniejszych istot, jakie chodziły po świecie. Sama Segovia jeszcze przetrawiała ten proces, co najwidoczniej szło jej coraz lepiej. W tym momencie chciała cieszyć się chwilą wolną od wszelkiego stresu, z którym związany był powrót do pracy. I chociaż zapierała się nogami i rękoma, że nie chciała tego robić... Brakowało jej pracy. Nie murów Ministerstwa ani swojego biurka w Departamencie. Zadań, których rozwiązanie przynosiło jej niemałą satysfakcję. Prawdopodobnie bilety na koncert były prezentem, który miał ją zachęcić do powrotu... W końcu przyznali przed sobą, że bez niej wiele rzeczy zwyczajnie zamieniało się w ruinę? Z rozbawieniem przyglądała się zmianom, jakie zachodziły na twarzy wokalisty, wiedziała, że był to utrudniony proces myślowy... Związany z połączeniem rozszyfrowania jej tożsamości oraz koncertem, który musi wypaść jak najlepiej. W końcu był w pracy, nieważne, że czerpał z niej o wiele więcej przyjemności, niż większość ludzi. Uśmiechnęła się szeroko, niemal klaszcząc w dłonie w geście aprobaty, kiedy dostrzegła zmianę w jego spojrzeniu. Był tak blisko niej, żadna zmiana nie mogła umknąć jej uwadze. Mogła czytać z niego jak z otwartych kart i lata, które spędzili osobno, wcale tego nie zmieniły. To pocieszające... W jakiś dziwny i niepokojący sposób. Kiedyś odgrodziła się od wszystkiego i od wszystkich, teraz, nie miała na to szczególnej ochoty. I nie czuła na sobie czujnego spojrzenia rodziny ani ciężaru spoczywających na niej obowiązkach. Nawet nie udawała, że wołał do kogoś innego. Czego mogłaby się powstydzić? Uśmiechnęła się jedynie jednym kącikiem warg, ciekawa, co dokładnie wymyślił. Miałaby obawiać się wejścia na scenę? Czy może zemsty napalonych nastolatek, które znajdowały się w pierwszym rzędzie jego przyszłych prześladowców? Sara Ivanowa zapewne nie pojawiłaby się nawet w tym miejscu, które tak bardzo nie przystoi komuś o jej statusie. Ta nowa, a może ta, która zawsze w niej siedziała, bezceremonialnie podeszła do wyznaczonego miejsca i chwyciła wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Kiedy jej nogi mocno stanęły na scenie, obejrzała się za siebie, wodząc wzrokiem po wypełnionej sali... Dosłownie, była tak mocno zapełniona ludźmi, że drzwi musiały zostać otworzone, aby reszta mogła, choć odrobinę zasmakować w przedstawieniu. Miała być wdzięczna? Czy czuła na sobie palące i zazdrosne spojrzenia? Uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku, jakby to było nic, w porównaniu do tego, z czym zmaga się każdego dnia. Czy miał coś jeszcze w zanadrzu, czy to już wszystko, na co go stać?-Jestem ostatnią osobą, której się spodziewałeś, co?- Ponownie obejrzała się za siebie, jakby wpatrywanie się w idola tych wszystkich ludzi, a może sama wymiana ich spojrzeń w swoim kierunku, była na tyle intymna, że nie powinni oglądać tego wszyscy -zgromadzeni.-To chyba nie wszystko, na co Cię stać, prawda? Żebym nie żałowała przyjścia tutaj.Między uśmiechem a aroganckim spojrzeniem, wysunęła koniuszek języka i zagryzła go, jak to kiedyś robiła... Kiedy emocje ją rozpierały, tak, że musiała poczuć lekkie ukłucie bólu, sprowadzające ją na ziemię. To wilk.
Po długiej nieobecności na deskach magicznego teatru trzeba było na nowo wdrożyć się w aktorskie życie. Nie było to łatwe, ten świat nie był wcale łaskawy i stosunkowo szybko zapominał o wschodzących gwiazdach, jeśli te odpowiednio mocno nie zabiegały o pamięć. Szukałeś odpowiedniej roli, jednak wieść o Twoim udziale w nielegalnym pojedynku najwyraźniej rozeszła się wokół, znacznie utrudniając Ci to zadanie. Bez względu na to, czy przemawiała za tym irytacja długą bezczynnością, czy może chęć łatwego zarobku, znalazłeś pracę przy niezobowiązującej komedii. Nikt nie ma szczególnie dużych wymagań, płacą też raczej średnio, co właściwie Cię dziwi, bo po przeczytaniu scenariusza, odnosisz wrażenie, że dałoby się zrobić to lepiej. Właściwie jedyną osobą, dzięki której wszystko jako-tako się trzyma jest główny aktor, który gra o wiele lepiej niż można by się spodziewać po tej sztuce. Podczas jednej z prób wyjątkowo cięty na alkohol reżyser znajduje ukrytą w Twojej garderobie butelkę ognistej whisky i oskarża Cię o popijanie na planie, Ty zaś poczułeś tę charakterystyczną woń od pierwszoplanowego aktora kiedy mijaliście się w garderobie. Możesz wydać mężczyznę ryzykując, że całe przedstawienie zupełnie się bez niego posypie lub skłamać i wziąć winę na siebie.
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nigdy dotąd nie miewał problemu ze znalezieniem odpowiedniej dla siebie roli, a już na pewno nie miał problemu ze znalezieniem jakiekolwiek roli. Choć jego nazwisko nie mogło wciąż konkurować z najjaśniejszymi gwiazdami przewijającymi się na deskach światowej klasy teatrów, wszyscy bardziej obeznani reżyserzy byli już świadomi, że Ezra Clarke był kimś, kogo poczynania warto było z uwagą obserwować i wokół którego się zakręcić... Na wszelki wypadek, bowiem Clarke z niemal dziecinną łatwością zyskał sobie przychylność krytyków i młodej części publiczności. Jednocześnie jednak wciąż pozostawał niepewny - trudno było wciąż powiedzieć, czy Ezra nie zostanie ochrzczony mianem sezonowej gwiazdki, rozbłysku talentu, który dwukrotnie szybciej spadł z piedestału. Choć więc chłopak zagrał raz czy dwa w rozpoznawalnych, niemal prestiżowych sztukach, nikt nie chciał się w pełni związać z jego nazwiskiem. Szczególnie nie teraz. Ktoś mógłby pomyśleć, że awanturnictwo i krnąbrność od czasu do czasu dobrze oddziaływały na wizerunek aktora - udział w pojedynkach wcale nie musiał się dla Ezry kończyć negatywnie, wszak wszystkie media uwielbiały kontrowersyjne postacie i mogły zapewnić chłopakowi uwagę, której potrzebował. Stało się jednak przeciwnie - nawet jeśli zatrudnienie Ezry mogłoby przynieść sztukom zysk, reżyserzy nie byli zbyt chętni do przyjmowania ledwo co wypuszczonego z aresztu aktorzyny. Czuł się tym wszystkim niesamowicie sfrustrowany. Czy nie dostał już wymiernej kary do swojego uczynku? Nawet tak krótki czas spędzony w zamknięciu mocno dał Krukonowi do myślenia - z tak dumnie podniesioną głową szedł drogą, którą wytyczył mu niegdyś ojciec, drogą, której chciał uniknąć za wszelką cenę. Bo przecież był ponad to, był lepszy, na własne oczy widział postępującą degradację człowieka... A teraz sam staczał się ku zeru, nie mając pojęcia w jaki sposób powstrzymać to błędne koło. Zamiast się złościć powinien się zatem cieszyć, że ktokolwiek zechciał dać mu szansę, nawet jeśli była to trzeciorzędna komedyjka. Ezra należał do wymierającego gatunku perfekcjonistów - nie znosił, kiedy coś było robione na pół gwizdka, kiedy w zasadzie nawet producentom tylko trochę zależało na sukcesie przedsięwzięcia. W tym otoczeniu czuł się zatem dziwnie. Nie dlatego, że miał się za lepszego, ale dlatego że uważał, iż brak umiejętności zawsze da się zastąpić ciężką pracą. Drażniło go to, że w tej sztuce nie było ani jednego, ani drugiego. Poza osobą pierwszoplanowego aktora, który ewidentnie wiedział, po co znajduje się na scenie, a to dawało chociaż iskrę nadziei, że kiedy przyjdzie do premiery, to nie litość wzbudzi brawa u widzów. Cóż, do pewnego momentu. - Przepraszam? - Brew Clarke'a wygięła się łagodnie ku górze w niemym żądaniu wyjaśnienia oskarżenia, którym rzucał w niego reżyser. Butelka alkoholu nie miała stać się kamieniem ciągnącym go na dno, Clarke'a miał na to zbyt wiele dumy, zbyt wielkie poczucie sprawiedliwości. Nie zamierzał brać na siebie niczyjej winy, szczególnie nie tak krzywdzącej dla jego reputacji i nie za kogoś, kto w żaden sposób się dla niego nie liczył. - Z całym szacunkiem, panie reżyserze, można powiedzieć o mnie wiele złego, ale nie dam się wkręcić w picie alkoholu. Ani w garderobie, ani na planie, ani nigdzie, bo jestem abstynentem. Może mnie pan sprawdzić, nie mam we krwi ani odrobiny alkoholu i jestem w stanie to udowodnić. - Zaplótł ręce na klatce piersiowej, wpatrując się w mężczyznę nieustępliwie, z pewnością siebie, której uczył się tak wiele lat. - Zrobię wszystko, żeby przedstawienie wyszło... Ale nie kosztem mojego nazwiska. Nie piłem alkoholu. Za to... - zawahał się na moment, jakby nie był przekonany, czy powinien na kogokolwiek przekierowywać oskarżenia. Czym jednak było same wyparcie się, kiedy wydawało mu się, że potrafił zidentyfikować winowajcę? - Za to proponuję skontrolować pierwszoplanowego aktora, bo on może wiedzieć o tym coś więcej. - Co mogło się stać, prawda?
Wszystko zdawało się stanąć w miejscu. Charakterystyczna krzątanina towarzysząca próbom ucichła stopniowo, kolejni aktorzy i pracownicy teatru porzucali dotychczasowe zajęcie, by móc usłyszeć i zobaczyć co takiego się wydarzyło. Po chwili wszyscy wyczekiwali Twojej odpowiedzi, a kiedy ta w końcu padła, wokół poniósł się szmer skumulowanych szeptów. Sam reżyser znacznie poczerwieniał na twarzy, potem wziął głęboki wdech i przeniósł rozwścieczone spojrzenie z Twojej osoby na pierwszoplanowego aktora. – DENNINGS, MASZ MI COŚ DO POWIEDZENIA?! – ryknął, a jego donośny głos poniósł się po teatrze, wywołując gęsią skórkę u wszystkich świadków zdarzenia. Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, że wybuchła afera, teraz bez wątpienia zwrócił na to uwagę. – Do gabinetu. A reszta ma wracać do pracy. Wszyscy niespiesznie wrócili do przerwanych zajęć, choć napięcie wyraźnie wisiało w powietrzu. Współpracownicy patrzyli na Ciebie raczej niechętnie, wszyscy byli bowiem świadomi jak istotny dla przedstawienia był Dennings. Uważali, że powinieneś był wziąć winę na siebie? Być może. Dennings wyleciał – tak po prostu. Zdawać by się mogło, że popijanie w pracy nie jest tak dużym przewinieniem, by ryzykować dobro sztuki, ale reżyser był pod tym względem nieugięty. Z czasem okazało się, że aktor popadł mu także w kilku innych kwestiach, a Twoje oskarżenie tylko przepełniło czarę goryczy. Opuścił plan tuż po rozmowie w gabinecie, pakując naprędce wszystkie swoje rzeczy; spieszył się tak bardzo, że zapomniał sakiewki, w której znajdowało się 20 galeonów, a którą znalazłeś wychodząc z teatru (możesz ją zabrać lub zostawić/zwrócić). Przedstawienie ostatecznie się odbyło, choć okazało się zupełną klapą. Krytycy szaleli, nie szczędząc kąśliwych uwag i zrobiło się o Was naprawdę głośno, choć zapewne nie w taki sposób, jak byście sobie tego życzyli. Z jednej strony dzięki niewątpliwemu talentowi udało Ci się wyróżnić na tle miernych aktorów, z drugiej – możliwe, że będziesz teraz kojarzony z nieudaną sztuką.
| z/t
______________________
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Właśnie dlatego, że z wyglądu niewiele się zmieniła, pomimo początkowego nieskojarzenia jej jakże charakterystycznej twarzy, trybiki w jego głowie ostatecznie styknęły. Segovia musiała mu wybaczyć to krótkie roztrzepanie, bo gdy był w ferworze na ukochanej scenie, myślał z dużym opóźnieniem. Ponadto tak jak praktycznie każdy facet, Alexis nie ma podzielności uwagi. Podczas występów, najbardziej musi się całkowicie skupić na śpiewaniu i uszczęśliwianiu swych fanów, dając z siebie jak najwięcej, wkładając w to co robi całe serce, coby nikogo nie zawieść. Dodać do tego dzikie tłumy, które go odrobinę wciąż przytłaczały... nic dziwnego, że miał z niektórymi aspektami problemy. W efekcie czego zawieszając na tej konkretnej kobiecie dłużej swój wzrok, przez chwilę czuł totalną pustkę. Ta paroletnia rozłąka również mogła mieć na to poniekąd częściowy wpływ. Na szczęście fakt, iż ją doskonale zna w końcu do niego dotarł. Wprawdzie nie od razu, ale lepiej późno niż wcale, czyż nie? Zaś jego waga była raczej stała, choć niezaprzeczalnie od zakończenia szkoły nabrał trochę masy mięśniowej, co jest najwyraźniej widoczne na jego klacie i ramionach. Nie miało to jednak zbytnio wpływu na jego gazelowate nogi, które w dalszym ciągu pozostawały w podobnym stopniu chude. Och, bynajmniej nie wpadłby na to, że stała się wilkołakiem! Niby jak? Dopóki mu tego nie wyjawi, sam tego nie wywnioskuje. No chyba że będzie przejawiała jakieś dziwne odruchy budzące podejrzenia... tudzież wykazujące zachowania wilka. Może wówczas się o tym zorientuje, a tak było to wręcz wątpliwe. Pod względem tęsknoty za pracą doskonale ją rozumiał. Jego samego niesamowicie nosiło; pragnął wyżyć się muzycznie. Dawno nie dane było mu zagrać z resztą chłopaków gdziekolwiek. Między innymi z tego powodu zdecydował zorganizować ten pierwszy koncert promujący nową płytę, nim wyruszą z zespołem w większą trasę. Okres odgradzania się od wszystkich miał już za sobą i generalnie w jego życiu zaszło mnóstwo zmian, co zapewne szybko ciemnowłosa wyłapie. Przestał także być aż tak antyspołeczny, jaki niegdyś był. Prawdopodobnie coś tam z mroku nadal się tliło w jego wnętrzu, cierpliwie czekając na odpowiedni moment, aby znowu zaatakować... i wyrwać się z tych uciążliwych łańcuchów. Móc powrócić niczym bumerang i go na nowo pochłonąć. Było to całkiem możliwe, zważywszy na to, co się zaraz wydarzy między nim a Iridionem, ale... wszystko po kolei. Widząc odwzajemniony uśmiech, jego własny tylko się poszerzał; stawał coraz urodziwszy. Nie dbał o to jak mocno reszta fanek będzie oburzona jego czynem. Kiedy sobie coś postanowi, nie odpuszcza. Bywa niezwykle uparty i ta cecha pozostała w nim identyczna. Z wielką pewnością siebie wypowiadał te konkretne słowa i wyciągnął bez najmniejszego zawahania ku Ivanowej dłoń. Ucieszyło go, że ta ją chwyciła i pozwoliła mu się wciągnąć na podest. Kątem oka widział mordercze, a jednocześnie rozdzierające spojrzenia niektórych dziewcząt. Totalnie je zignorował, co może było odrobinę chamskie z jego strony, niemniej nic sobie z tego nie zrobił. Miałby się przejmować jakimiś smarkulami? Chyba w ich snach! Czasami obojętność i chłód dawały o sobie znać i choć nad sobą stale pracował, nie potrafił w niektórych sytuacjach nad nimi zapanować. One samoistnie z niego wyłaziły, co było już silniejsze od niego. - Cóż... nie sądziłem, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę, zwłaszcza w takich okolicznościach. - stwierdził zgodnie z prawdą, utrzymując wesoły ton. Z niejasnych przyczyn, Coma stojący parę metrów od nich łypał na nią spod byka, jakby wzbudziła w nim niemałą zazdrość. Zaczął marudzić coś pod nosem i rzucać jakieś bliżej nieokreślone treści, których Blackwood nie był w stanie usłyszeć przez ogólny harmider i mimo wszystko odległość ich dzielącą. Olał go, machając na jego bezsensowne fochy ręką. O ile nie zacznie pajacować, szło coś takiego znieść. Oby nie przegiął pały, w innym wypadku... inaczej sobie porozmawiają. Poza tym nie chciał sobie psuć wspaniałego humoru jakimiś głupimi kaprysami basisty. - Och, jak ty mnie dobrze znasz... jasne, że nie. I nie pożałujesz. - przy pierwszym zdaniu aż się cicho zaśmiał, a jednocześnie zapewnił ją, że zdecydowanie nie dozna rozczarowania. Czuł na sobie wściekły wzrok Iridiona, który usiłował w dalszym ciągu lekceważyć, co zaczynało być z minuty na minutę coraz trudniejsze. Nie pojmował o co mu w ogóle chodzi... ale nie chciał teraz się nad tym zastanawiać. Miał ważniejsze sprawy do zrealizowania. - Tę piosenkę dedykuję tobie. Napisałem ją z myślą o przeszłości, powinna ci się spodobać. Brzmi ona ”Know One”. - po wypowiedzeniu tych słów, chwycił z powrotem mikrofon w dłoń, a następnie z jego gardła począł dźwięcznie wydobywać się ten oto tekst:
Now it's clear they live without me I’m not sure the stars align They just fear that it's not easy The stage is empty all the time The world feels different when you're crazy "Make it work and sing the lines" And their ego fascinates me We all pray to stay alive
I don’t wanna fix it I don't wanna fix it I will never turn back time, no
I can't change the way they look at me, look at me I won't show you what you'll never see, never see In my eyes, in my eyes They just let your heroes die In my eyes, in my eyes They just let your heroes die
Waste the life I dedicated On the five I turn the page I'm not so confident to argue I won't miss you every day
I don't wanna fix it I don’t wanna fix it I will never turn back time, no
I can’t change the way they look at me, look at me I won't show you what you’ll never see, never see In my eyes, in my eyes It takes one to know one, right? In my eyes, in my eyes They just let your heroes die
I will never lie awake again Dreaming I'm alone I won't let the voices in my head Drown the pain I've grown
I can’t change the way they look at me, look at me I won't show you what you'll never see, never see In my eyes, in my eyes They just let your heroes die In my eyes, in my eyes They just let your heroes die I can't change the way they look at me, look at me I won't show you what you'll never see, never see In my eyes, in my eyes They just let your heroes die In my eyes, in my eyes They just let your heroes die...
Gdy utwór dobiegł końca, spojrzał wymownie na Segovię. - Jak wrażenia? - spytał ją z wyraźnym zainteresowaniem, bacznie się jej przyglądając, unikając skrupulatnie Comy. Po raz kolejny obdarzył ją jednym ze swoich urodziwszych uśmiechów, gdzie pod jego policzkami pojawiły się takie urocze dołeczki. Był niezwykle ciekaw jej reakcji i ogólnej opinii.
Oh, byli na koncercie, w miejscu publicznym... Tutaj było pełno ludzi, a zapewne ze sceny, wszyscy zlewali się w jedną całość. Dźwięki, światła, czy wszystkie emocje związane z podobnymi wydarzeniami mogły być uderzające. Już dawno mu to wybaczyła... Chyba nawet nie było czego, prawda? Lata mijały, ludzie zapominali o istnieniu tych, których kiedyś spotkali na swojej drodze. Kiedyś kroczyli bardzo podobnymi ścieżkami, a kiedy się zetknęły... Był to chyba najbardziej barwny, najbardziej skomplikowany i ekscytujący zarazem okres w jej życiu. Czerpała z tej znajomości tyle, ile tylko zdołała udźwignąć. Do momentu, w którym musiała wrócić do swoich obowiązków, do bycia przykładnym członkiem rodziny. Kimś, kto miał stanowić pieczę nad dobrym imieniem rodu Ivanowych. Powrót do rodzinnego kraju, praca na odpowiednim stanowisku... Od tamtego momentu wiele rzeczy się wydarzyło... W końcu życie, według pewnego schematu, odgórnie przyjętego, bardzo rzadko spełnia się w stu procentach. Tak było i w tym przypadku. Nie wróciła do Rosji. Samodzielnie wybrała ścieżkę kariery... Nie było z nią jej brata. Zaskakujące byłoby to, gdyby się zorientował. W końcu to nie tak, że każdy z nich wyróżnia się spośród reszty społeczeństwa. W tym momencie blizny bardzo łatwo jest ukryć, eliksiry zachowujące świadomość podczas przemiany również sprawiają, że funkcjonowanie w tej postaci było o wiele łatwiejsze. Nie mogła pozwolić na to, aby wiedza o jej stanie rozeszła się wśród ludzi. Wystarczyło, że Diana jej pomagała. Specjalnie traktowanie? Czyżby po koncercie miała spotkać się z tłumem oburzonych dziewczyn? To byłoby dosyć zabawne, choć zapewne również męczące z czasem. Wiedział, że to z pewnością nie będzie ją interesowało. Mogła więc rzucić go im na pożarcie, aby miał za swoje. Jednak w tym momencie, bawiły ją spojrzenia, które czuła na swoich plecach. Doskonale wiedziała, że to z powodu mężczyzny, który w oczach tych osób mógł nawet uchodzić za Boga... Sam Merlin nie mógł pochwalić się taką sławą... -Uwierz mi, również jestem w szoku.-Powiedziała, przysuwając się do niego, aby usłyszał jej słowa. W końcu tłum, który ich otaczał, utrudniał komunikowanie się w normalny sposób. Zerknęła na mężczyznę, który coś burczał pod nosem, starając się odwrócić uwagę Alexis'a. Czyżby nie podobało mu się to, że się znali? Jego starania były nieudolne, co w jakiś dziwny sposób spodobało się Segovii... Czyżby aż tak mu przeszkadzała? Posłała mu uśmiech, który raczej w niczym nie przypominał tego, którym obdarzyła wokalisty zespołu. Zaczesała włosy za ucho i obejrzała się na resztę zespołu. -Zaczynaj w końcu, bo jeszcze Cię wybuczą... I co zrobisz bez swoich wiernych fanów?-Uniosła nieznacznie brwi, uśmiechając się lewym kącikiem ust. Kiedy zadedykował jej piosenkę, teatralnie wywróciła oczyma i ukłoniła się lekko, który mówił, jak bardzo jest mu za to wdzięczna. Każda dziewczyna znajdująca się w tej stali zapewne w tym momencie miałaby miękkie kolana. A Ivanowa robiła z tego wyzwanie. To było... Niecodzienne doświadczenie. Kompletnie inne od tego, co czuła stojąc przy jednym z większych filarów. Dźwięki przechodziły przez całe jej ciało, czuła je w kościach, w żołądku... Poruszała się w rytm, nawet podskakiwała wraz z tłumem, jak w dziwnym transie, który porwał nawet kogoś takie jak ona. Oddychała ciężko, jej policzki przybrały różowej barwy, oczy świeciły... Nie przypominała tej osoby, którą wywołał z tłumu. Kiedy utwór się skończył, odwróciła się w kierunku wokalisty. Klaskała w dłonie, kiedy skończył, składając najszczersze gratulacje. Próbowała złapać oddech.-To było... Naprawdę niesamowite.-Powiedziała, podchodząc do niego. Energia panująca na scenie podczas grania również odbiegała od tego, co widać było ze sceny.
Kiedy koncert dobiegł końca, a Segovia nie czuła połowy swojego ciała, spędziła jeszcze trochę czasu z Alexis'em za kulisami. Najwidoczniej nie spieszyło im się w spakowaniu swojego sprzętu, chociaż jeden członek zespołu z pewnością chciał jak najszybciej usunąć widok kobiety sprzed swoich oczu. Rozmowa była ożywiona, jednak i ona z czasem musiała się zakończyć. Kiedy już miała odchodzić, zaproponowała aby mężczyzna towarzyszył jej na balu charytatywnym, który miał być jej powrotem do pracy. Z jakiegoś powodu uznała, że jego towarzystwo będzie o wiele ciekawszym elementem spędzenia tego wieczoru. Kiedy się zgodził, obiecała do niego napisać. Niedługo później opuściła mury Magic RT.
....Największą życiową pasją Éléonore Swansea był teatr. Podporządkowała całe swoje życie, by móc spełnić swoje największe marzenie o zostaniu profesjonalną aktorką. Wyjechała do Kanady, by studiować na Wydziale Artystycznym w Riverside, a tuż po ukończeniu studiów przez dwa lata podróżowała z trupą teatralną. Zdobywała doświadczenie zarówno jako aktorka, ale także rozwijała swoje umiejętności taneczne. Taniec kochała równie namiętnie. Po powrocie do kraju była nieco zagubiona i zdezorientowana. Ogromnie zależało jej na tym, by dalej się kształcić w swojej dziedzinie i by kiedyś móc żyć ze swojego hobby. Ogłoszenie o Kursie na Artystę Muzycznego spadło jej jak z nieba. Nie mogła przegapić takiej okazji. Zapisała się bez chwili wahania. Jak na typową Krukonkę przystało, nie posiadała się z radości, że może uczyć się nowych rzeczy. Kolejne godziny spędzone w teatrze mijały na produktywnej, kreatywnej pracy, a Éléonore z dnia na dzień radziła sobie lepiej. Poznała wiele wspaniałych osób i nawet kilka ważnych osobistości z Magic Royal Theatre. Podszkoliła się z wiedzy teoretycznej, jak chociażby historii Magicznej Sztuki Teatralnej, ale także wzbogaciła się o nowe umiejętności praktyczne z zakresu gry aktorskiej i tańca. Wielkimi krokami zbliżał się koniec kursu i dzień egzaminu.
---------
....Czuła się dość pewnie przed egzaminem z wiedzy teoretycznej. Uczyła się całą poprzednią noc, co może pójść nie tak? Okazało się, że jednak wiele... Jeszcze zanim dotarła do teatru - szczęście ją opuściło, ustępując miejsca ogromnemu pechu. Swansea spóźniła się na świstoklik, była zatem zmuszona skorzystać z teleportacji, a potem... Potem było tylko gorzej. Dotarła na egzamin skołowana, tłumiąc młodości spowodowane uprzednią podróżą. Kiedy wparowała do sali, zorientowała się, że zgubiła po drodze swoje pióro. Zażenowana komisja użyczyła jej swojego, a dziewczyna na dobre się już zestresowała. Otwarte pytania okazały się podchwytliwe i bardzo szczegółowe. Czuła, że się przeliczyła, że mogła poświęcić na naukę więcej czasu. Za bardzo wierzyła w swoją dotychczasową wiedzę i zbagatelizowała wagę tego egzaminu. Była okropnie zła na siebie, wiedziała, że po oddaniu pergaminu usłyszy, że oblała... I nie pomyliła się, niestety. Szczęściem w nieszczęściu okazało się to, że jakimś cudem mogła przyjść na poprawkę jeszcze w tym samym tygodniu i na dodatek - była to darmowa poprawka. ....Był to chyba jej pierwszy w życiu drugi termin. Przyszła na egzamin w towarzystwie stresu, najlepszego kompana na świecie. Tym razem jednak obyło się bez spóźnień, bez zgubionych piór, a na naukę poświęciła znacznie więcej czasu. Wczytywała się nawet w nieobowiązkowe lektury i zagłębiała się w przeróżnych nadprogramowych ciekawostkach. Miała optymistyczne nastawienie co do przebiegu poprawki. Stres wpłynął na jej organizm w pozytywny sposób - rozjaśnił umysł i zmobilizował szare komórki do działania. Tym razem pytania bardzo przypadły jej do gustu. Z uśmiechem na ustach i ogromnym zawzięciem zapisywała swoje wyczerpujące odpowiedzi. Skończyła nawet przed czasem. Oddała arkusz w ręce komisji i czekała na wynik, już nieco spokojniejsza. Udało się! Zdała! Od razu poszła umówić się na część praktyczną, wybierając najbliższy możliwy termin. Wszakże przygotowywała się do tego całe swoje życie...
---------
....Wzięła głęboki wdech i po raz kolejny rozciągnęła mięśnie ramion. Czuła narastające napięcie i jednocześnie przypływ adrenaliny. Zaraz jej kolej, za chwilę zostanie wywołane jej nazwisko. Na pewno da sobie radę, musi. Stała za ogromną, rubinową kurtyną. Serce waliło jej jak szalone, jakby za chwilę miało rozerwać jej klatkę piersiową i wyskoczyć na parkiet. Spięła włosy w ciasny kok, żeby luźne kosmyki jej nie rozpraszały. Czuła, że czeka całą wieczność, tak potwornie jej się dłużyło... Swansea, Éléonore Elisabeth! Kiedy w końcu usłyszała swoje nazwisko, aż podskoczyła z wrażenia i emocji. Wyszła zza kurtyny na ogromną scenę. Widok zapierający dech w piersiach. Czuła, że ma nogi jak z waty... Oślepiło ją światło płynące z reflektorów i nie widziała nawet, kto jest w komisji i czy ma jakąś dodatkową widownię. Gdzieś na uboczu dostrzegła kilka znajomych twarzy, w tym młodą tancerkę, z którą nawiązała ciepłą relację podczas kursu. Dziewczyna uśmiechała do niej ciepło i pokazała kciuk w górę. Dodało jej to nieco odwagi. Przygotowała dość skomplikowany układ taneczny, składający się z elementów tańca klasycznego oraz modern jazzu. Kiedy usłyszała pierwsze dźwięki znajomej muzyki, poczuła nagły przypływ energii, pewności siebie i... przeniosła się inny wymiar. Wręcz płynęła po parkiecie. Deski teatru były dla niej jak woda dla ryby. Zatańczyła cały układ z błogim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Obyło się nawet bez większych potknięć i błędów. Czuła się jak wolny ptak, który szybuje po przestworzach. Mogłaby tak bez końca! Gdy wybrzmiała ostatnia nuta - Éléonore ukłoniła się nisko i z gracją, przymykając oczy. I wtedy to usłyszała. Gromkie brawa. Nie docierało to do niej, była w ogromnym szoku. Nagromadziło się w niej tyle emocji, że... w oczach stanęły jej łzy szczęścia. Podziękowała łamiącym się głosem komisji, z ogromną ulgą i radością przyjmując do wiadomości, że zdała egzamin praktyczny. Cudowne uczucie! Wiwaty i reakcja egzaminatorów uświadczyły ją w tym, że jest to coś, co chce robić w życiu. Jej największa miłość... ___________ Część teoretyczna: 2, 3 Część praktyczna: 5 kosteczki
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Niby nie potrzebowała kursów do tego, by jakoś sobie radzić w życiu i potwierdzić to, że posiadała kompetencje muzyczne, bo długie lata spędzone przy fortepianie i ze skrzypcami wyraźnie mówiły, że posiadała potrafiła grać, ale i tak zdecydowała się podejść do kursu. Miała wystarczającą ilość galeonów i nie żal było jej ich wydać na dalsze kształcenie się. Tym bardziej, że związane było ono z czymś, co naprawdę uwielbiała. Nie sądziła tylko, że egzamin z części teoretycznej będzie musiała zdawać tak prędko. Całe szczęście dostała potrzebne materiały, z których mogłaby czerpać wiedzę i mogła się solidnie przygotować w ciągu tych kilku dni, które ją dzieliły od wielkiego testu. Wieczorami śmiało przewracała kartki kolejnych tomiszczy, chłonąc wiedzę na temat teatru, muzyki i szeroko pojętej sztuki. Część z zawartych tam informacji już znała, ale mimo wszystko dowiedziała się dzięki temu masy nowych rzeczy. Egzamin jak się okazało nie sprawił jej większych trudności. Nawet pytania, które miały być podchwytliwe lub brzmiały skomplikowanie nie stanowiły większego wyzwania dla Japonki, która stwierdziła, że całość pisało jej się miło, łatwo i przyjemnie, co miało też odzwierciedlenie w niesamowicie wysokim wyniku jaki uzyskała z części teoretycznej, której zdanie otworzyło jej możliwości dalszego rozwoju na kursie. Tym razem w praktyce. Czas spędzony w teatrze zdecydowanie obfitował w nowe wrażenia. Panna Kanoe mogła poznać życie artystów od nieznanej jej wcześniej strony i przyglądać się ich pracy. Ci bardziej doświadczeni pracownicy Magic Royal Theatre udzielili jej nawet kilkukrotnie kilku naprawdę cennych rad, które mogłaby wykorzystać w przyszłości. Naprawdę przyjemnie jej się z nimi współpracowało w czasie kursu, którego zdecydowanie nie żałowała. Nie spodziewała się tylko tego, że jednego dnia właściwie znienacka zostanie wepchnięta na głęboką wodę, a raczej wepchnięta na scenę, na której miała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Mimo wszystko postanowiła robić dobrą minę do złej gry i poprosić o dostęp do fortepianiu, przy który miałaby zasiąść. Była pewna, że ręce jej się trzęsły, ale szczęśliwie udało jej się to opanować. Dotknęła klawiszy, na które nacisnęła spokojnie, wydając z instrumentu pierwsze dźwięki piosenki, która akurat przyszła jej na myśl. W tym momencie wdzięczna była za to, że nie była osobą zdolną do tego, by grać jedynie z nutami przed nosem. Melodia zaczęła płynąć spod jej palców, które zabrały się za wygrywanie dobrze znanego utworu, do którego po chwili dołączyła również swój głos, który w aksamitnych tonach zaczął wyśpiewywać kolejne wersy emocjonalnej piosenki. Miała się zaprezentować z jak najlepiej dlatego stwierdziła, że im więcej tym lepiej. Mogłaby przysiąc, że w pewnych momentach palec omsknął się jej z klawisza, na którym miał wylądować, ale nie przejmowała się tym zupełnie. Grała dalej, nie chcąc, by coś zakłócało przebieg jej występu. Nie chciała też zwracać uwagi na swoje niedoskonałości. Zresztą w niektórych momentach przysłaniała pewne mniejsze wpadki w linii melodycznej własnym głosem, starając się wyciągnąć ze swojego gardła jak najbardziej okazałe dźwięki leżące w skali jej głosu. Finalnie chyba wszystko się udało, a jej stres okazał się bezpodstawny. Dotarło to do niej w momencie, gdy jej krótki występ został skwitowany głośnymi brawami członków komisji, którzy następnie pogratulowali jej świetnego wystąpienia i przekazali jej pozytywny wynik uzyskany w części teoretycznej kursu. Teraz wystarczyło jedynie odebrać dyplom potwierdzający jej kompetencje. Chyba jednak przyjście tutaj było niezwykle trafną decyzją.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Usłyszawszy o kursie artysty muzycznego, pomyślałem, że to jest coś, czego chętnie bym spróbował, by przemóc się również do tych ról typowo musicalowych, w których do tej pory szło mi najgorzej. Nie było dostępnych kursów związanych z reżyserią, scenografią, ani samym aktorstwem, tak więc nie mogłem wybrać się na bardziej związany z moją specjalnością kurs, acz nie było w tym tragedii, szczerze mówiąc nawet dobrze, że to na ten kurs się zdecydowałem. Zapłaciłem i termin otrzymałem już w następnym tygodniu, zaczynając od części teoretycznej, której się nie obawiałem, bowiem wiedzę miałem niemałą w tym zakresie i byłem świadomy swoich umiejętności. Które zresztą potwierdziły się w dniu testu, bowiem miałem niemal pełen pakiet punktów, myląc się tylko w jednym zadaniu. Pytania nie były może najprostsze, niektóre wręcz dociekliwe i wredne, acz i z nich wyszedłem obronną ręką, zyskując jak już wspomniałem, bardzo wysoki wynik. To dopiero część praktyczna miała okazać się moją zgrozą, udowadniającą jak bardzo nie po drodze mi było z musicalem. Pierwszy egzamin praktyczny przeszedł beznadziejnie. Nie mogłem wpleść w swoje dialogi i ruchy jakiegokolwiek artyzmu, wyglądało to prędzej jak kalka jakiegoś dennego przedstawienia przedszkolnego. Poproszono mnie, bym wrócił po przygotowaniu się za dwa dni, lecz nic one nie dały, na kolejnym terminie nie pokazałem wiele więcej i jak się okazało – na następnym również. Dopiero za czwartym podejściem postanowiłem nieco zmienić swój repertuar, ingerując w scenariusz i dodając coś od siebie, własnego stylu, mieszając go z wyznaczonym przez ścisłe wytyczne egzaminu. Z byciem na scenie nie miałem nigdy problemu, to nie w tym tkwił wcześniejszy problem, więc i ten fakt niczego nie zmienił. To przedstawienie było wybitne, co jurorzy często podkreślali po moim zejściu ze sceny. Zdałem i mogłem odejść, z świstkiem papieru w ręce, będącym dowodem na ukończenie tegoż kursu.
Część teoretyczna:6 Część praktyczna: 1, 1, 1, 5 XD
Rzadkobywalców teatralnych można rozpoznać bardzo łatwo po owacjach na stojąco. Tacy, co chodzą do teatru raz na rok z mężem na rocznicę ślubu to zawsze na końcu spektaklu wstają i klaszczą, choćby nie wiadomo jak sztuka i aktorzy na to nie zasłużyli. Nie, że ogólnie, ale akurat tego wieczoru Markety nic na spektaklu nie zachwyciło. Lubiła za to bardzo obserwować tych przypadkowych gości, którzy stali rozpromienieni i klaskali. Lubiła myśleć, że chociaż sztuka słaba była, to taki wypad stanowiący odskocznię pewnie od rzeczywistości sprawił im tyle radości i będą teraz przez tydzień opowiadać, że piękna sztuka, piękna! Marketa miała bardzo dużo tolerancji dla sztuki, ale wiedziała, kiedy można skrytykować krytyka za jego zdanie, a kiedy przeciętnego zjadacza chleba nie wypada wyśmiewać za to, że lubi kicz. Bo ma do tego prawo. Uśmiechnęła się ze swojej loży, widząc, jak się ta brytyjska Grażyna nachyla do Janusza, dziękując mu za wspaniałą rocznicę. I tak gdy aktorzy zniknęli za kurtyną po tradycyjnych ukłonach, sama się zwinęła, zabierając swoją małą, czarną, błyszczącą torebeczkę na srebrnym łańcuszku. Był to najbardziej elegancki element jej stroju, a wynikało to po prostu z przyzwyczajeń. Gdy się spędza w takim miejscu jak teatr średnio dwa dni w tygodniu od wielu lat to zatraca się to poczucie konieczności odstawienia się jak szczur na otwarcie kanału. Zamiast do szatni ruszyła za to w umówione miejsce, gdzie wyczekiwała klientki, splatając dłonie przed sobą, stojąc tak z lekkim uśmiechem.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wystrojony w elegancki strój wieczorowy, z czupryną muśniętą wymyślnymi specyfikami fryzjerskimi (należącymi do Tomasza) czekał w okolicach wejścia do Magic Royal Theatre. Od momentu wizyty Irwety w szpitalu do umówionego wtedy wspólnego wyjścia do teatru minęło sporo czasu, bynajmniej nie dlatego że Ryan o nim zapomniał; fakt, po tym jak już doszedł do siebie, to miał sporo do nadrobienia w pracy, ale później okazało się że dorwanie biletów na prestiżowy irlandzki spektakl wcale nie jest tak proste jak zakładał i w próbach wyłuskania miejscówki na jakiś bliski termin nie pomogło mu nawet machanie legitymacją Ministerstwa. Skandal, żeby kluczowych urzędników państwowych traktować jak zwykłych obywateli, ale cóż, skoro nie udało mu się wmówić bileterowi że podczas wieczoru w teatrze ma odbyć się ważna wizyta dyplomatyczna, to musiał po prostu grzecznie poczekać; tak jak teraz czekał na zjawienie się towarzyszki, bo przezornie teleportował się na miejsce z zapasem czasu, w końcu nie wypada, by zapraszana przez niego osoba przybyła na spotkanie pierwsza. Nie trwało to jednak długo, bo de Guise najwyraźniej również należała do osób punktualnych, tak jak się spodziewał. - Dobry wieczór, miło cię widzieć - przywitał ją z uśmiechem, kwestię ewentualnych powitalnych gestów oddając w jej ręce, a potem oczywiście uprzejmym gestem otworzył przed Irwetką drzwi, bo chłodny wiatr zdecydowanie nie zachęcał do prowadzenia pogawędek na zewnątrz. Gdy przyjrzał się kobiecie lepiej, nie sposób było nie dostrzec że wygląda - oprócz tego że bardzo elegancko, jak to ona - dosyć blado i słabo. Chorowała? Nie wyspała się? A może to była tylko kwestia zaklęć oświetlających foyer? - Mamy jeszcze sporo czasu, możemy usiąść w kawiarni, jeśli masz ochotę - zaproponował, powoli prowadząc ją najpierw w stronę szatni. - Byle nie na kawę, bo czytałem że sam spektakl srogo podnosi ciśnienie... Podobno niesamowicie kontrowersyjny i wzbudzający emocje. Kolega z pracy mówił że dosłownie raz spadł z fotela, nie powiem, jestem całkiem zaintrygowany tymi recenzjami - zagaił swobodnie, powstrzymując się od komentarzy czy z Irwetką wszystko w porządku i czy czuje się dobrze, bo nie chciałby jej przecież nietaktownie sugerować że coś z jej prezencją jest nie tak.
Czekała cierpliwie, nawet zastanawiając się, czy Maguire przypadkiem nie postanowił się rozmyślić na temat ich wyjścia do teatru. W końcu jednak otrzymała zaproszenie, na którego widok uśmiechnęła się sama do siebie. Niekoniecznie chodziło tylko o czarodzieja, a raczej o teatr i fakt, że mogła znów wrzucić się w wir kulturalnych wydarzeń na poziomie. Kochała to tak samo jak fakt, że w końcu mogła założyć na siebie coś bardziej wystawnego, a konkretnie suknię z nowej kolekcji swojego ukochanego projektanta. Czuła się niesamowicie wystrojona w zieleń i złoto. Włosy zostawiła pół spięte, pół rozpuszczone, a na dodatki wybrała jedne z bardziej błyszczących klejnotów, które otrzymała na swoje siedemnaste urodziny. Uwielbiała tę kolię, a wieczór w teatrze był idealną okazją, by ją wyeksponować. Ze względu na złe samopoczucie, które wciąż wynikało z wrześniowej wyprawy do Avalonu, musiała nałożyć nieco więcej podkładu, zakrywającego jej naturalne piegi, choć i tak zdawała się dziwnie blada. Usta pociągnęła czerwoną szminką, a na powieki nałożyła nieco złota. Wszystko doprawiła wieczorowym perfumem i futrem, które narzuciła, by nie zmarznąć w drodze do teatru, gdzie zawiózł ją brat. Była zbyt słaba na teleportację, a świstoklik tylko by potargał jej włosy, a na to nie mogła sobie dziś pozwolić. -Ciebie również. - Przywitała Ryana z uśmiechem, wyciągając do niego dłoń w satynowej rękawiczce do łokcia, sugerując jak powinna zostać powitana w obecnych okolicznościach. -Miejmy nadzieję, że nie podzielimy jego losu. W razie co nie martw się, podniosę Cię z posadzki. - Pozwoliła sobie na żarcik, choć do śmiechu było jej niezbyt, gdyż czuła, jak coraz bardziej kręci jej się w głowie i robi jej się gorąco. -W takim razie, może kieliszek wina? - Zaproponowała, zdejmując z ramion futro, bo było tu całkiem ciepło.
Nietrudno było odczytać intencje Irwety, która wyciągała w jego stronę wierzch dłoni; ucałował ją staromodnym gestem jak jakiś dżentelmen starej daty, którym co prawda nie był, ale dzięki całkiem nieźle wychodziło mu wchodzenie w taką rolę. Chyba. Po wymianie przyjacielskich całusków i innych uprzejmości mogli już wejść do środka i, cóż, jeśli cały wieczór miał być tak miły jak powitanie to zapowiadał się naprawdę nieźle. - Doceniam, chociaż nie wiem czy udźwignęłabyś tę górę mięśni - odparł równie żartobliwym tonem, wedle zasady że z własnych wad dużo lepiej się śmiać niż nimi przejmować, a potem ostrożnie odebrał od Irwety imponujące futro, prawdopodobnie warte więcej niż cały dobytek Maguire'ów i przez chwilę aż się zastanowił czy rzeczywiście powinni wchodzić na salę, bo Irweta odstrzelona w zieleń i złoto błyszczała tak, że prawdopodobnie nikt obecny na widowni nie mógłby się skupić na sztuce, bo wszystkie oczy byłyby skierowane ku Francuzce. N i e m o ż l i w e, by taka piękna dama była jednocześnie podstępną nożowniczką, pomyślał, i cudem tylko zamiast stracić głowę udało mu się jakoś zachować luz i spokój i zaproponować jej napój. - Świetnie, bardzo chętnie - przytaknął na pomysł uraczenia się winkiem i kiedy już oboje pozbyli się swoich płaszczy, ruszyli w stronę bufetu. - Na co masz ochotę?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
No i Ruda już wiedziała, że wieczór będzie należał do udanych. Bez względu na to, czy Ryan miał to w zwyczaju, czy nie, ucałował jej dłoń, naginając się pod jej wymagania. Niczego więcej nie potrzebowała, choć akurat nie miała zamiaru wykorzystywać, objawiającej się w ten sposób kultury chłopaka, do swoich niecnych celów. Przynajmniej na ten moment, gdy ich relacja była zaskakująco pozytywna. -Sugerujesz, że mam Cię zostawić na podłodze? - Zapytała zaczepnie, mile zaskoczona, gdy odebrał jej futro. Faktycznie nieco ważyło, a ona i tak ledwo już trzymała się na nogach, choć robiła co mogła, by nie dać po sobie tego poznać. W końcu była de Guise, a nie byle słabą czarownicą, która to nie potrafiła opanować złego samopoczucia na czas trwania jednego spektaklu. -Czerwone i wytrawne. Najlepiej Côte-Rôtie, Mon Village. - Jak zwykle bardzo dobrze wiedziała, czego chce. Nie znała co prawda tutejszej karty win i była gotowa zmienić zdanie, jeśli nie serwowano by tego akurat wina, ale zawsze warto było też zapytać. Niestety sama nie mogła tego zrobić, bo będąc o krok od lady poczuła, jak świat wymyka jej się kompletnie. Wszelkie dźwięki zaczęły cichnąć, a na oczy nachodziła ciemność, coraz bardziej oddalając czarownicę od rzeczywistości. -Ryan... - Zdążyła jedynie wyszeptać nim poczuła, jak mięśnie jej wiotczeją, a ona sama omdlewa, odpływając w nicość. Gdyby tylko mogła, byłaby w tej chwili na siebie niesamowicie wściekła.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Lepiej dołączyć, w końcu razem raźniej - skwitował, świetnie się bawiąc tymi niemądrymi żarcikami. Kiedy po chwili przeszli do jakże istotnej kwestii napojów na wieczór, nie zdziwiło go ani trochę że Irvette nie tylko nie musiała się zastanawiać bo doskonale wiedziała czego chce, ale i zdecydowała się na wykwintny trunek. Jeśli o Ryana chodziło, najchętniej pijał... cokolwiek co akurat było pod ręką, bo z natury nie był wybredny, zresztą wychowanie wśród ferajny małych trolli chyba nie pozwoliłoby mu na wybrzydzanie w jakiejkolwiek kwestii; potrafił jednak odróżnić porządne wino od podrzędnego i smaczne od kiepskiego. Musiał wiedzieć co nieco na ten temat, jeśli chciał błyszczeć w dyplomatycznym towarzystwie uwagami na temat serwowanego na spotkaniu bukietu i tak samo zamierzał teraz skorzystać z tego podczas konwersacji z Irwetką. - Doskonały wybór! - oznajmił z aprobatą i już ruszał w stronę kontuaru, w międzyczasie planując ją spytać czy miała okazję próbować wina z Venetii i wspomnieć o jego dziwacznych właściwościach, ale zanim się odezwał, rozmówczyni zaczęła nagle osuwać się na podłogę. Wykazując się refleksem szukającego, złapał Irwetę zanim całkiem upadła i przetransportował ostrożnie na wciśniętą w kąt kawiarenki kanapę; no przecież nie będzie takiej damy układał na posadzce. Nie miał pojęcia co się stało i skarcił się w myślach za to, że wcześniej przymknął oko na blady i mizerny wygląd kobiety i nie zainteresował się jej stanem w porę; na wszelki wypadek rzucił Rennervate, z nadzieją że proste zaklęcie wystarczy by ją ocucić. Musiało, bo niewiele więcej mógłby zrobić, gdyby się okazało że to coś poważniejszego niż chwilowa utrata sił. - Irvette? - nachylił się nad nią, by się upewnić że oddycha, i podczas gdy zaaferowana sytuacją kelnerka pobiegła po szklankę wody, on sam zaczął wachlować Irwetkę biletami, które okazały się zaskakująco dobrze spełniać funkcję wachlarza.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zaśmiała się dźwięcznie, wyobrażając sobie tę scenę. No już biegła kłaść się na podłodze w jednej ze swoich najlepszych sukni, obok praktycznie obcego człowieka i to jeszcze w miejscu publicznym. Zabawny był ten Maguire, musiała mu to oddać razem z faktem, że potrafił się zachować, choć domyślała się, że pewnie preferował nieco luźniejszą atmosferę. Irv z kolei czuła się tutaj jak ryba w wodzie. Eleganckie, wieczorne wydarzenie, drogie ubranie i biżuteria oraz wizja kieliszka dobrego wina, które nie tylko ucieszyłoby jej podniebienie, ale liczyła też na to, że zaradzi co nieco na te zawroty głowy. Przecież brała dzisiaj przepisane eliksiry, nie powinna czuć się tak słabo. A jednak, w momencie, gdy Ryan pochwalił jej gust w kwestii trunków, czarownica już ledwo kontaktowała, a chwilę później całkowicie straciła przytomność, lądując miękko w jego ramionach, choć akurat o tym nie mogła wiedzieć tak samo, jak o fakcie, że zdołał przetransportować ją na kanapę. Przez chwilę znajdowała się w ciszy i ciemności, nim w końcu, powoli zmysły zaczęły do niej powracać. Najpierw owiał ją zapach perfumu Ryana, później usłyszała jego głos, by na końcu powoli otworzyć powieki. Wzrok miała wciąż zamglony i nie potrafiła jeszcze do końca określić gdzie jest i co się stało. Czuła tylko uderzenia powietrza na swojej twarzy, wynikające z wachlującego ją czarodzieja. -Maguire... - Nie wiedziała czy pyta, czy stwierdza, ale więcej nie była w stanie wywnioskować ani powiedzieć. Czuła ogromną suchość w ustach i choć prawdopodobnie nie był to dobry pomysł, powoli zaczęła się podnosić, próbując wstać, albo chociaż usiąść, bo była na tyle przytomna, żeby stwierdzić, że nie chce robić publicznie sceny. W końcu nadal żyła i była gotowa wejść pewnym krokiem na widownię teatru, by obejrzeć długo wyczekiwaną sztukę. No dobrze, może z lekkim wsparciem na ramieniu swojego dzisiejszego towarzysza.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Właściwie to posiadał ten komfort, że odpowiadała mu praktycznie każda atmosfera i do większości potrafił się całkiem zgrabnie dostosować; wystarczyło mu, że coś się działo, i już był zadowolony - a gdy trafiało się jeszcze interesujące towarzystwo, jak to dzisiejsze, to już w ogóle był zachwycony. No, może chwilowo mina mu zrzedła na widok mdlejącej Irv, w końcu szczerze się zmartwił jej stanem. Ku jego uldze, świadomość szybko zaczęła jej wracać i nie trzeba było wzywać czaropogotowia, co zdążył już naprędce zacząć rozważać. - We własnej osobie - odparł, gdy usłyszał z jej ust swoje nazwisko i uśmiechnął się pokrzepiająco. Nie wyglądała co prawda jeszcze zbyt przytomnie, ale z pewnością była żywa; choć zdecydowanie nie na tyle żywa, by od razu podnosić się do pionu. - Chwila, spokojnie - delikatnie dotknął jej ramienia, próbując ją powstrzymać od zbyt rychłej próby siadania, bo wiedział że to mogłoby się skończyć kiepsko. Domyślał się, że Irvette należała do osób które w tego typu okolicznościach wyjątkowo boleśnie odczuwały brak kontroli nad sytuacją i pewnie najchętniej zaraz uznałaby, że nic się nie stało, ale on - mimo całej swojej beztroski - nie zamierzał bagatelizować omdlenia. Bardzo chciałby wierzyć, że to jego urok osobisty dosłownie zwalił de Guise z nóg, ale jakoś nie mógł. - Państwu już dziękujemy, to nie spektakl - rzucił uprzejmie choć stanowczo w stronę grupki gapiów, łypiących ciekawsko na kanapę; ostatnie czego tu potrzebowali to widownia. - Widzę, że wzięłaś sobie do serca tę podłogę - zauważył luźno, ale zaraz spoważniał i zaczął dopytywać: - Poleż jeszcze chwilę, albo przynajmniej się oprzyj... Kręci ci się w głowie? Coś boli? Zaraz przyniosą ci wody - zapewnił, dodając w myślach że czarownica którą o to poprosił chyba poszła jej nabrać ze studni, tyle to trwało.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona z kolei się nie przejmowała, bo nie była chwilowo w tym samym wymiarze. Przez chwilę mogła cieszyć się błogim spokojem, nim nie zaczęła powracać do rzeczywistości, a tym samym, znów czuć i myśleć. Zamrugała tylko, gdy potwierdził, że on to on. Nie miała jeszcze sił na większą reakcję, choć czuła się naprawdę pokrzepiona. Nie przywykła do podobnej formy przywitania po odzyskaniu przytomności. Była to zdecydowanie miła odmiana. Poddała się jego delikatnemu dotykowi, ponownie kładąc się na kanapie, choć wzrokiem mimowolnie go zgromiła. Przecież była w stanie wstać. Musiała wstać i iść dalej. Takie poddanie się nie było ani trochę w jej stylu. Tak samo jak robienie widowiska, co w tej chwili zaważyło chyba na jej decyzji. Szybko jednak zmieniła wyraz twarzy na zdecydowanie łagodniejszy, gdy Ryan odgonił niepotrzebnych gapiów, może nie zapewniając jej całkowitej prywatności, ale chociaż nieco więcej spokoju. -Dziękuję. - Wychrypiała słabym głosem, posyłając mu delikatny uśmiech, na jaki miała siłę. Zaraz jednak kąciki jej ust uniosły się wyżej, a jej oczy rozbłysły z rozbawienia na ten niewygórowany żarcik. -Musiałam sprawdzić. - Chwilowo oszczędzała słowa, raczej skupiając się na dojściu do pełni sił i słuchaniu jego słów. Skoro uzyskała pozwolenie, podniosła się lekko, opierając o brzeg kanapy i tak pół leżąc, pół siedząc, wskazała trzęsącą się dłonią na swoją torebkę. -Mam eliksir wzmacniający. Mógłbyś? - Poprosiła, bo choć raczej nie mdlała za dużo publicznie, to jednak zawsze nosiła przy sobie przepisane mikstury, by w razie czego postawić się dość szybko na nogi.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Odnosił wrażenie, że Irvette z każdą chwilą wygląda coraz lepiej, chociaż oczywiście wciąż jeszcze daleko jej było do pełni sił; nie przejął się nawet tym groźnym spojrzeniem, jakie mu posłała, uznając je za pozytywną oznakę powolnego dochodzenia do siebie, która w dodatku chwilę później zaczęła przeobrażać się w coraz przyjaźniejszym kierunku. Nie spodziewał się, że jakże bystry żarcik, przed którym nie mógł się powstrzymać, jakkolwiek teraz do niej dotrze, ale zdawało się że zdołał nieco poprawić jej humor, co sam skwitował lekkim uśmiechem, zanim zarzucił ją miliardem pytań na które co prawda nie uzyskał odpowiedzi, ale za to usłyszał dosyć pomocną wskazówkę o zawartości torebki. Przywołał zaklęciem znajdujący się w jej czeluściach eliksir wzmacniający i od razu odkorkował oraz podsunął jej buteleczkę. - Na zdrowie - oświadczył, jakby wznosił sympatyczny irlandzki toast, a nie podawał półprzytomnej Irwecie lek, a potem siedział w pogotowiu, gotów do interwencji gdyby zaczęła się krztusić albo znów straciła przytomność (tym razem starał się przewidzieć każdy możliwy scenariusz) i zastanawiał się, czy fakt noszenia ze sobą takiej mikstury to zwyczajna przezorność czy może zalecenie uzdrowiciela, bo faktycznie coś jej dolegało. Kim jednak był, by wnikać w szczegóły o jej stanie zdrowia? - W porządku? - upewnił się więc tylko gdy już wypiła i wtedy wreszcie opieszała pracownica bufetu przybiegła do nich ze szklanką; podziękował jej mimochodem i podał Irwecie również wodę, a potem jeszcze trochę ją powachlował, w końcu tlenu nigdy za wiele, a bilety niech przydadzą się choćby jako wachlarz, skoro nie jako przepustka na przedstawienie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Choć zazwyczaj zachowywała się logicznie, tak w podobnych sytuacjach kierowała się wizerunkiem. Normalnie myśląca osoba na pewno uważała to za niepoważne, ale dla niej podobna reakcja była po prostu naturalna. Tak ją wychowali i tak musiała działać. Przecież nie można było pokazać, że coś jest nie tak. -Dziękuję. - Powtórzyła, wypijając cały eliksir. Od razu poczuła ciepło i miała wrażenie, że nieco trzeźwiej patrzy na otaczający ją świat. Usiadła już porządnie, by odebrać szklankę wody i również jej się napić. -Od walki ze Starszym Smokiem jestem czasem nieco słabsza. Nic takiego. - Poczuła w obowiązku wyjaśnić Ryanowi sytuację. Nie chciała, żeby pomyślał, że czarownica ogólnie nie jest w stanie trzymać się na nogach, czy co gorsza, rozsiewa jakieś choróbsko. Nie, to po prostu osłabienie wynikające z niesamowitego wysiłku, jaki wraz z całą wyprawą musiała podjąć. Opłacało jej się to ostatecznie, ale i tak wolałaby żeby cały Avalon zdarzył się nieco inaczej. Była już pewna, że raczej do Rhode po leczenie kolejny raz się nie zgłosi. -Wybacz to zamieszanie. Raczej nie mam w zwyczaju tak padać. - Czuła się na tyle dobrze, by poprowadzić już normalną rozmowę i przede wszystkim zacząć poprawiać swój wygląd, bo choć lusterka nie miała w ręku, zdawała sobie sprawę, że musiała się nieco wygnieść i poczochrać. -Wiem, że nie było łatwo zdobyć te bilety. Może zdążymy jeszcze na drugi akt? - Zaproponowała, gotowa znów podbić świat w swoich wysokich obcasach choć wciąż lekko kręciło jej się w głowie. Zdecydowanie uważała, że kieliszek wina przydałby się na ciśnienie i poprawienie kolorytu skóry w tej chwili.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Gdy usłyszał o Starszym Smoku, na jego twarz wkradł się nieukrywany podziw, bo tylko i wyłącznie to odczuwał wobec wszystkich śmiałków, którzy mieli więcej odwagi - albo mniej do stracenia, jak lubił sam sobie wmawiać - niż on sam. Dopiero teraz przypomniał sobie, że nazwisko Irvette przewijało się w prasie wśród peanów na cześć grupki bohaterów. - Rzeczywiście, w porównaniu do starcia ze smokiem takie małe omdlenie można uznać za nic takiego - zauważył, trochę uspokojony tą informacją, bo chociaż myśl o Irwecie walczącej z potworem nie była ani trochę krzepiąca, to przynajmniej poznał przyczynę tego nagłego omdlenia i nie musiał się zastanawiać czy przypadkiem nie jest poważnie chora. Może jeszcze nie była w najlepszym stanie, ale ostatecznie ta wyprawa mogła się dla niej skończyć dużo gorzej niż tylko osłabieniem organizmu, prawda? W końcu nie wszyscy z niej wrócili. - Teraz to ja powinienem ci podziękować za uratowanie świata - dodał, posyłając jej blady uśmiech i ponieważ podejrzewał, że to, co tam przeżyła to nie są rzeczy, które chciałaby wspominać, nie zagłębiał się w ten temat zbyt intensywnie. W końcu to miał być miły wieczór; pokręcił głową na znak, że nic nie szkodzi i nie ma czego wybaczać. Poprawiać w wyglądzie, według niego, też nie było czego, bo nawet jeśli misternie splecione loki nieco zmieniły ułożenie, to i tak prezentowały się świetnie. - Żaden problem. Najważniejsze jest to jak się czujesz - stwierdził; nie chciał przecież ani jej teraz na siłę wyciągać, żeby bilety się nie zmarnowały, ani też niańczyć i powstrzymywać. Tak naprawdę tylko ona była w stanie ocenić, na ile jej się poprawiło. - Powinniśmy zdążyć, jeśli tylko masz ochotę i siłę - a jak nie, to możemy chwilę tu zostać. Czerwone wino to samo zdrowie, prawda? A w ramach kulturalnej rozrywki jestem gotów opowiedzieć ci szczegółową i pełną skandali historię powstań goblinów, uwaga, z dialogami po goblidegucku - zaoferował jej szczodrze niesamowitą alternatywę dla przedstawienia w razie gdyby uznała, że jednak nie chce ryzykować pchaniem się na duszną, tłumną widownię.
+
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Od razu poczuła się w pełni sił, gdy zobaczyła ten podziw na jego twarzy. Jak miała być szczera wcale nie szła do Avalonu żeby ratować ludzkość, tylko dlatego, że miała już dość tej sytuacji i pożarów, które niszczyły szklarnie. Nie przyznawała tego jednak na głos, zbierając pochwały za sam czyn, a nie motywację, która go do niego pchnęła. -Nie powiem, było to ciekawe starcie. - Uśmiechnęła się szerzej w skromnej szczerości, choć jej postawa emanowała dumą i pewnością siebie, pomimo tego, że przed chwilą kompletnie straciła kontakt ze światem. -To naprawdę nic wielkiego. Nie byłam tam sama. - Machnęła ręką, a światło odbiło się od jej złotej biżuterii. Oczywiście, że sama by smoka nie pokonała, choć uważała, że jej wkład był tam nieodzowny i jedyne czego żałowała to fakt, że wynieśli zwłoki Fairwyna, a nie Fire. Następnym razem zdecydowanie skorzystałaby z okazji, by przypadkowo wyrwać z jej piersi ostatni oddech. -Kieliszek na pokrzepienie i proponuję jednak udać się do audytorium. Nie chciałabym zmarnować Twojego wysiłku. - Zaproponowała kompromis, powoli wstając z miejsca, lecz od razu się zachwiała, więc chwyciła czarodzieja pod ramię, by się wesprzeć. -A o tych goblinach możemy porozmawiać po sztuce. Chętnie wysłucham Twojego goblideguckiego. - Wyprostowała się jak struna, a gdy już uraczyli się czerwonym winem, rozsiedli się w fotelach na sali i dali się ponieść przedstawieniu przygotowanemu przez Irlandzki Teatr Narodowy.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.