Jedno z dwóch sekretnych przejść do Miodowego Królestwa w Hogwarcie. Niewielu o nim wie, Aby je znaleźć należy sięgnąć po wyjątkowo nudną lekturę, o długim, nużącym tytule: Cała prawda o gumochłonach i nie tylko. Poradnik, jak je wychować i jak się z nimi zaprzyjaźnić, w pigułce, który i tak nie dorównuje ani długością, ani nudnością treści.
UWAGA, KOSTKI: Aby znaleźć skrót obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. nieparzysta – udaje Ci się go odkryć, parzysta – niestety nie. Jeśli już raz odkryjesz przejście, możesz korzystać z niego bez ponownego rzucania kością, ale możesz zdradzić skrót wyłącznie jednej osobie.
To w jakiś sposób było dobre, może oczyszczające. Czuł się jakby realnie grzebał te sekrety na zawsze w tym miejscu. Nie zabierał ich ze sobą, tylko je tutaj zostawiał, wypowiadał, by na dobre ugrzęzły w tej pułapce, niczym oni sami. Fakt, że ich dom zawsze był pełen ludzi, wówczas zbawiennie się przydał. Może Vanberg siedziałby dziś w Azkabanie, a całe społeczeństwo spoglądałoby na niego z pogardą, twierdząc, że zabił ojca z zazdrości, oszalałby w wieku dwudziestu lat i tak skończyłaby się cała jego przygoda. - Wcale się nie powstrzymałem. Rozdzielili nas. Wiesz, u mnie w domu zawsze jest trochę ludzi, taka wieczna impreza. Ktoś się przebudził usłyszał co się dzieje, a potem już trafiliśmy do szpitala na jakiś czas. - Rzekł wyrzucając resztkę papierosa. Powinien tu chyba podziękować, że nie miał tego złamanego nosa, z drugiej strony, palenie z połamanymi żebrami też nie należało do istnego szczytu przyjemności. W szpitalu spędził jakiś czas i wtedy właśnie mógł o tym wszystkim najwięcej myśleć. Ostatecznie zorientował się, że bardziej czuje żal do siebie, niż do starego. Dał się złapać i miał swoją wielką przegraną. - W pewnym momencie to wszystko po prostu zawisło. Nie chodzi o to, że pokornie przyjąłem to co się stało, tylko wiesz, wyłączyłem się jakoś. Jasne, mam go za głupiego chuja i on to doskonale wie, nie gadamy już normalnie, ale z drugiej strony, ja tam wciąż wracam. Wracałem. - Poprawił się orientując iż, czas teraźniejszy na takiej wyjazdy już nie pasuje. Luksemburg był jego domem. Nienawidził ojca, a jednocześnie w jakiś sposób czuł, że nie ma nic poza nim. Jednak jego świat był bardzo mały. - Pewnie mógłbym być bardziej na niego wkurwiony. Znaczy jestem, ale pewnie nie powinienem chcieć go nawet widzieć. Wiesz, przestałem mieć pewność, że nie zrobiłbym tego samego będąc na jego miejscu. Wszystko było jakoś nie po kolei. Dawno już nie ufał swojemu poczuciu moralności, a robiąc różne dziwne rzeczy nie był zupełnie pewnym jak daleko by się nie posunął. Wszystko stanęło do góry nogami. Nie był jednak męczennikiem, na pewno dobrze się w tym wszystkim odnajdował.
Pokiwała słabo głową, dopiero po chwili orientując się, że zapewne tego nie widzi. - Taak, jeden z plusów wiecznych libacji - zauważyła. Znane jej były te miejsca. Czasem domy, czasem meliny, zawsze pełne ludzi, zawsze wiecznie naćpane i pijane. Chociaż LSD pamiętała też inne historie, które wcale nie kończyły się dobrze. Jak wtedy, w San Francisco, kiedy obudził ją dym, a było już za późno. Spała wówczas w ogrodzie, a ten mały domek się spalił. Z kilkorgiem osób w środku. Lecz najgorsze nastało dopiero w chwili, gdy jakiś facet na "solach kąpielowych" rzucił się do zwęglonych ciał i zaczął je jeść, rozszarpując palcami trupy i szukając dobrego mięsa. - To brzmi jak niedokończona sprawa - chrypnęła. Suchość w ustach była nie do zniesienia. Próbowała je oblizać, zwilżyć, ale nawet język miała jak papier ścierny. - Nie miałeś zamknięcia do tej historii. Nie brzmi, jak byście kiedykolwiek o tym porozmawiali. Wygląda to tak, że chociaż bardzo nie miałeś tego gdzieś, przekonywałeś siebie długo, że jest odwrotnie i teraz nie ma już innych mechanizmów jakimi się posługujesz. Mówiła powoli, bo wydobywanie z siebie dźwięków, składnych słów - było coraz cięższe. Miała skurcze mięśni i powróciło drżenie ciała. - Chociaż nie wiem - dodała sennie. - Nie rozszyfrowałam cię jeszcze, Vanberg. Dwie próby morderstw, przerwane z innych powodów niż opanowanie się, dość dobitnie sugerowały, że lepiej się trzymać od niego z daleka. Okoliczności nie pozwalały jednak na odsunięcie się, zresztą Lunarie wcale nie miała zamiaru tego robić. Przeciwnie, znalazła na nowo dłoń Dexa, który przestał już palić i ścisnęła ją lekko. A potem rozluźniła, ponownie tracąc przytomność.
Musieli być tu uwięzieni już przynajmniej trzy dni. Lunarie wiedziała, że jest w ostatnich momentach przed śmiercią z odwodnienia. Gdy otworzyła znów oczy, próbowała wypluć coś, co miała w ustach. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej własny język, który zdrętwiał i napuchł. Nie potrafiła już się odezwać i wpadła w stan głębokiego delirium. Przyjęła to poniekąd z ulgą, ciężko przecież znosiła ten przymusowy detoks. Halucynacje były, trochę paradoksalnie, jej domem, czymś znajomym i ciepłym. Puściła rękę Dextera, żeby drżącymi palcami dotknąć jego ust i wyczuć na nich płytki, ale jeszcze istniejący oddech; a potem oczu, które były jeszcze - albo już - zamknięte. Potem znów splotła ich dłonie, odetchnęła z wyraźnym trudem i przymknęła powieki. Z niejakim rozbawieniem stwierdziła, że jej absolutnie ostatnie słowo brzmiało "Vanberg". Osuwała się w ciemność i przyjęła jej miękkość z otwartymi ramionami.
Tak było. Po prostu starannie się przekonał, iż to wszystko nie ma znaczenia. Zapewnił się też, że nie chce nigdy więcej wracać do tej sprawy, poruszać tego tematu, wyjaśniać. Łatwo wolał to urwać i, jak sam to nazwał, magicznie się wyłączyć. Słuchając jej słów i cicho w myślach przyznając jej rację, czuł jak bardzo jego organizm jest zmęczony. Przebywanie w tym miejscu cały czas dawało się we znaki. Teraz jednak odwodnienie nieodparcie działało na niego usypiająco. Osunął się nieco, by nie podpierać się plecami o ścianę, a by, w miarę wygodnie, na kurtce, położyć się na posadzce. Chwilę jeszcze kaszlał, znów czując duszący pył, rzucił spojrzeniem na słabo widoczny zarys Lunarie, a potem powoli przymknął oczy. - To dobrze, to dobrze, niech tak zostanie - mruknął średnio przytomnie, nie zastanawiając się specjalnie nad sensem tych słów. Nie miał siły już kontynuować pogawędki, przynajmniej nie teraz. Chociaż na chwilę musiał odpocząć. Wyrzucanie z siebie wspomnień było bardzo męczące. Czuł się jakby odlatywał, kręciło mu się w głowie, przed oczami migotał mu widok dawnych lat. Westchnął w myślach zadając sobie pytanie, dlaczego nie porozmawiali o czymś przyjemniejszym. Złapał w miarę możliwości silnie rękę Deceiver, jakby utrzymać miała go przy ziemi. Skulił się, odczuwając absurdalny ziąb, w tej gorącej pułapce. Nic się już nie zgadzało. Ignorując lekkie drgawki zatopił się w słodkim śnie. Lub po prostu stracił przytomność. Nie pomyślał o ostatnim słowie, o tym, jak wyglądały jego ostatnie chwile. Nadzwyczaj łatwo dał się uśpić zmęczeniu. Nie widział więcej tunelu, nie miał także okazji sprawdzić, czy ona wciąż jest tu przy nim.
[zt]
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Od samego rana nad Hogwartem krążyły chciwe stada chmur, szukając ofiar wśród niczego nie podejrzewających uczniów, pozbawionych protekcji parasoli. Wreszcie nie wszyscy potrafili ochronić się przed nim za pomocą magii, o ile w ogóle była taka możliwość. A raczej była, ale nie zagłębiajmy się w ten temat. Nic dziwnego, że po kilku godzinach z niebieskiego sklepienia spłynęła deszczowa symfonia, ignorując ciche przekleństwa tych bardziej porywczych i westchnienia nieśmiałych. Lilian zdecydowanie należała do tych pierwszych. No, przynajmniej tego dnia. Starsza pani, której obrazową kryjówkę akurat wymijała na korytarzu brunetka, rzuciła jej zdegustowane spojrzenie, które Emerald – jak można było się spodziewać, zignorowała. W wyniku nagłego ataku deszczu, weszła do szkoły z lekko wilgotnymi włosami, które opadały delikatnymi falami na jej ramiona. Niezbyt dobra koordynacja ruchowa nie szła w parze z możliwością szybkiej reakcji, jaką w tym momencie byłby szybki bieg, więc Puchonka zdążyła nieco przemoknąć. Prędko zeszła do podziemi, w okolice kuchni. Stanęła przed obrazem martwej natury i z rosnącą ochotą na słodycze udała się do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. - Konnichiwa! – Krzyknęła, wchodząc do środka. Osoby siedzące przy stolikach obrzuciły ją zaintrygowanymi spojrzeniami. Lilian już w dzieciństwie uczyła się japońskiego, ze względu na pochodzenie ojca. Kiedy dostatecznie opanowała język, ograniczyła się do uzupełniania swojej wiedzy w wolnych chwilach. Z chęcią posługiwała się nim w otoczeniu innych czarodziejów, którzy po pewnym czasie zaczęli utożsamiać nietypowe powitania z jej osobą. Ruszyła jednym z podziemnych tuneli do dormitorium. W środku siedziało kilka Puchonek, pogrążonych w rozmowie. Przywitały ją krótko i powróciły do dyskusji, żywo gestykulując. Lilka podeszła do swojego łóżka i przykucnęła przy szafce nocnej, w której zwykła trzymać najważniejsze przedmioty oraz… słodycze! Rozpoczęła poszukiwania sporej kolekcji Czekoladowych Żab, które chowała tam kilka miesięcy temu. Zamarła w bezruchu, kiedy jej dłoń natrafiła na… pustą, gładką, drewnianą półkę. Ani śladu słodyczy. – Wszystko zjadłam? – Wyszeptała przerażona, zwracając na siebie uwagę koleżanek. W szale wściekłości zaczęła wyrzucać wszystko z szafki, aż zgromadziła się wokół niej spora kolumna książek, dziwnych amuletów i setek zapisanych kartek. – Wszystko zjadłam! – Ów okrzyk rozpaczy zakończył gorączkowe poszukiwania. Puchonki popatrzyły po sobie zdezorientowane, a Lilian wybiegła z dormitorium, kilka razy potykając się o własne stopy. W połowie tunelu zorientowała się, że wciąż ma na sobie przemoczone ubrania i wróciła po kupkę nowych, suchych, pachnących jeszcze płynem do płukania. Aby nie tracić czasu, założyła ciemne, obcisłe dżinsy, obszerną koszulę w kwieciste wzory i żółto-czarne trampki. Wsadziła dłoń do kieszeni, w której znalazła dostateczną ilość pieniędzy na planowane zakupy. Popędziła przez Pokój Wspólny, aby w błyskawicznym tempie naskrobać kilka listów do Jazza. Uśmiechnęła się, kiedy wreszcie wyjaśnili sobie wszystkie szczegóły dotyczące spotkania i zbiegła z powrotem do podziemi. Tym razem ukryła się w niewielkiej szczelinie między drzwiami a jednym z gobelinów, mając nadzieję, że Jasper nie wgniecie ją w grubą, kamienną ścianę.
Fantastyczna pogoda na spacer. Doprawdy, kto chciał w takie dni wychodzić na zewnątrz. Nie ma to jak suche, chociaż chłodne, mury Hogwartu. Między nimi przynajmniej mógł spokojnie przemieszczać się bez wdepnięcia w kałużę, za to lądując w osławionym, fałszywym schodku. Całe szczęście, nie stanowiło to dla Jaspera większego problemu. Wydostał się ze swojego dormitorium w swoich glanach, wpuszczonych w nie obcisłych jeansach i różdżką wetkniętą między oba materiały. Spod rozciągniętej bluzki z długim rękawem wystawały kości obojczyków orz fragment wisiorka wetkniętego pod spód. Na całość narzucił płaszcz, torbę z nieodzownym asortymentem przewiesił przez lewe ramię, w pośpiechu dorzucił do niej garść galeonów, po czym zbiegł schodami do dużo bezpieczniejszej części zamku. Cała droga do podziemi napawała go dziwnym uczuciem. Początkowo miał za złe Lilian, że wybrała właśnie tamto przejście, jednak nie mógł być na nią zły, gdyż zapewne ona także nie znała odpowiedniego zaklęcia do otwarcia drugiego wyjścia. Powinien tego żałować, ale krótki spacer z pewnością dobrze mu zrobi. Nie będzie myślał o tym wszystkim, co go dręczyło i zajmie się życiem doczesnym. Wzdychając cicho, skręcił w korytarz na drugim piętrze i o mało nie przewrócił się. Ktoś celowo rozlał wodę w tym miejscu, przebiegło mu przez myśl. Zdążył wyciągnąć różdżkę, wycelować ją w bałagan, jednak w ostatniej chwili rozmyślił się. Zostawi to dla jakiegoś naiwnego mugolaka. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż sprzątanie zamkowych przejść i dobrze, że nikt tego nie widział, inaczej musiałby to zrobić. Mimo to humor na myśl o spotkaniu z Lil wyraźnie mu się poprawił i najwyraźniej nic nie było w stanie mu go zepsuć. Jeszcze, pomyślał, ganiąc się za tak niepoprawny optymizm. Dotarłszy do lochu, zwolnił kroku. Lepiej nie natknąć się na jakiegoś profesora albo co gorsza - niewydarzonego Ślizgona. Wprawdzie znał kilku porządnych ludzi z tego Domu, ale o reszcie nie miał pojęcia. Tak czy inaczej, bezpieczeństwa nigdy dość. Idąc, uważnie obserwował cienie majaczące na ścianach. Gra świateł w podziemnych korytarzach była niesamowita. Mógłby na nie patrzeć przez cały dzień i nie miałby dość. Posiadanie dormitorium w takim miejscu miało jednak swoje zalety, ale za nic nie zamieniłby się na wieżę. Obserwowanie błoni o każdej porze dnia zapewniało zapierające dech w piersiach widoki, ale szybko wyrzucił z siebie tę nostalgiczną myśl, kiedy dotarł pod przejście. - Lil? - wymamrotał, rozglądając się. Obiecała na niego czekać, nigdy go nie wystawiła, więc zapewne szykowała się na swój kolejny żarcik. Gdyby tylko umiał powstrzymać w sobie te przeklęte reakcje na jej gwałtowne okazywanie czułości.
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Cóż, pogoda nie byłaby w tym przypadku żadną przeszkodą dla Lilian, gdyby tylko była w lepszym nastroju. Niedocukrzenie sprawiało, że miała ochotę zakopać się w kilku warstwach swojej pościeli, skulić w kłębek i spać, aż zapomni o wspomnieniu cudownego smaku niewinnych Żabek. Z tej sytuacji mogła uratować ją tylko kolejna dawka słodyczy lub towarzystwo kogoś ciekawego, na przykład Jazza. Ukrywając się w swojej zimnej, skalnej szczelinie, objęła kolana ramionami, próbując się ogrzać. Złapała w dwa palce kosmyk ciemnych włosów i zaczęła przyglądać mu się z ciekawością. Może powinnam je obciąć? Albo przefarbować? A może zostanę aurorem, będę mogła zmieniać ich kolor, kiedy tylko będę chciała…? Miała ochotę parsknąć śmiechem, kiedy zorientowała się, o czym właśnie rozmyśla. O włosach. Całkowicie nie w jej stylu. Zachowała powagę, ponieważ nagły atak wesołości mógłby zakończyć się zdemaskowaniem, dekonspiracją ich misji przez jednego z profesorów, który z pewnością znajdował się w pobliżu. Podsunęła ciemnobrązowy pukiel pod nos, wdychając intensywny, kakaowy zapach swojej odżywki do włosów. Mugole wymyślali tyle wspaniałych rzeczy! Nie mogła zrozumieć, dlaczego czystokrwiści czarodzieje dobrowolnie odrzucali wszystkie te udogodnienia, unosząc się dumą. Co prawda, spędzała w domu rodziców w Londynie niewiele czasu, ponieważ przebywała w nim sama. Głucha cisza i brak możliwości rozmowy z kimkolwiek nie wpływały na nią zbyt dobrze, gdyż pojawiały się u niej wówczas pierwsze objawy depresji. Tak, tak, miała co prawda kota, ale Miau był głuchy i nie słyszał tego, co do niego mówiła. Rzecz jasna, w żadnym razie nie dyskryminowała go z tego powodu, w końcu sama go sobie wybrała. Wszyscy, którzy znali Lilian wiedzieli, że cechuje się ona dziwnym upodobaniem do tego, co uszkodzone, zniszczone lub nie do końca sprawne. Taki był właśnie Miau. Odrzucony, trzymający się z dala od reszty swojej kociej rodzinki i patrzący różnobarwną parą oczu na Lily. Chociaż nigdy wcześniej jej nie widział, nie wiedział, kim jest, patrzył tylko na nią i tylko jej dał się wziąć na ręce. Mała brunetka była zachwycona, kiedy rodzice przywieźli go do domu. Od tamtego czasu był jej jedyną, wartościową pamiątką po mamie i tacie. Nie rozstawała się z nim praktycznie nigdy, był z nią nawet na pogrzebie, muskając swoim uroczym, delikatnym futerkiem jej policzek. Kochała go. Miłość była dla niej czymś niepojętym, nie do końca zrozumiałym, ale wiedziała, że jeśli kiedykolwiek zakochałaby się tak naprawdę, naprawdę, ów ktoś byłby dla niej równie ważny, jak Miau. Póki co nie potrafiła sobie tego wyobrazić, płonąc rumieńcem na widok każdego przystojniejszego chłopaka, który zdecydował się zamienić z nią kilka zdań. Jazz był jedynym przedstawicielem płci przeciwnej, w towarzystwie którego Lilka czuła się całkowicie swobodnie. Wiedziała, że nigdy nie patrzy na to, czy zachowuje się stosownie do sytuacji, jak jest ubrana, jak się wyraża… No, wiadomo, było kilka wyjątków, które irytowały chyba całą hogwarcką społeczność, ale ogółem był wobec niej najbardziej tolerancyjną osobą. Nic dziwnego, że kiedy usłyszała czyjeś ciche kroki, podniosła się powoli, wychylając głowę zza ściany. Okazało się, że Jazz przeszedł obok jej kryjówki, a Lils, pogrążona w rozmyślaniach tego nie zauważyła. Poderwała się na nogi, zataczając się lekko, jednak kiedy odzyskała równowagę, podbiegła do stojącego do niej tyłem Jaspera i skoczyła mu na plecy. Była od niego o wiele niższa i ważyła ponad dziesięć kilogramów mniej, więc chudzielec nie powinien się załamać. No, taką miała nadzieję. – Jaaaazz! – Wykrzyknęła na tyle głośno, na ile pozwalały jej podziemne warunki i objęła chłopaka za szyję, zapewne pozbawiając go na moment tchu. Po kilku sekundach ześlizgnęła się z grzbietu swego prowizorycznego rumaka i podeszła do niego, tym razem od przodu. Zaczęła ściskać go mocno, przekraczając tygodniowe limity przytulasków. Ale co tam, była stęskniona, no! Wiadomo, za chwilę zapewne zostanie skarcona, ale… Hm. Puściła chłopaka szybko i pociągnęła go do wejścia, prowadzącego do podziemnego tunelu. Oczywiście, na wstępie potknęła się o coś wystającego z ziemi, ale prędko odzyskała równowagę i ruszyła przed siebie u boku przyjaciela, czekając na jego słowa. Albo coś w tym stylu.
Nagły okrzyk okazał się bardziej zaskakujący, niż przypuszczał. Przez chwilę miał wrażenie, że jego uszy ledwie zniosą taki hałas, ale nie zdążył się nad tym zastanowić, kiedy poczuł ciężar na plecach. Gwałtownie spiął się, zacisnął dłonie w pięści, czując coraz szybsze bicie serca. Mógł z całą pewnością zrównać Lil z błotem i pewnie nie miałaby mu tego za złe, jednak odzyskanie rezonu zajęłoby Jasperowi zdecydowanie zbyt długo. Kolejną dawkę uścisków od dziewczyny potraktował z lekkim przymrużeniem oka. Traktował to jak jej tradycyjny rytuał powitalny stosowany specjalnie dla niego. Dziwił się trochę takiemu jawnemu okazywaniu uczuć, ale nie mieli przed są większych tajemnic. Znała z jego życia większość faktów, nawet tych intymnych, więc nie powinien reagować na nią w taki sposób. Najwyraźniej przyzwyczajenia dalej pozostawały. Kiedy go puściła, wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze, jawnie dając znak opuszczającemu jego ciało zdenerwowanie. Przeszłość ciążyła na nim zbyt mocno i nie potrafił się od niej uwolnić. Najwyraźniej niespecjalnie chciał, choć udawał, że nie robiło to na nim wrażenia. Rzucając długie spojrzenie Lilian, wygiął usta w ledwie widocznym uśmiechu. Zdecydowanie nie umiał się uśmiechać. - Hej - odparł cicho. - Ciebie też miło znów widzieć, Lil. - Zdecydował się położyć obie dłonie na jej ramionach, a po dłużej chwili przysunął się do niej, przytulając. Inaczej nie potrafił okazać swojego szczęścia i dłużej się nad tym nie zastanawiał, kiedy pociągnęła go do przejścia. - Zatem Miodowe Królestwo, czy chcesz wstąpić gdzieś jeszcze? - Zapytał, dopinając guziki płaszcza. Odruchowo wzdrygnął się, jakby chciał zrzucić z siebie otaczający go chłód.
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Odetchnęła z ulgą, kiedy Jasper – z trudem, ale zawsze coś, powstrzymał się przed rzuceniem jednego z tych mniej miłych komentarzy. Poczuła, jak robi jej się ciepło na serduszku, kiedy ją przytula. Zupełnie, jakby miała takiego uroczeeego, starczego brata. Aw. Poza tym, jeśli chodzi o względy kolorystyczne, Lilson całkiem pasował do takiego błotka, z którym chciał zrównać ją Jazz. Lila sama doznała głębokiego szoku, kiedy pewnego wieczora doszła do wniosku, że przy chłopaku jest tą osobą, którą pamiętała jeszcze sprzed śmierci rodziców. Pełna swoboda, to było to, na co jej pozwalał. A ona cieszyła się z tego jak małe dziecko, nieustannie umacniając łączącą ich przyjaźń. Jeśli już mowa o dawnych przyzwyczajeniach, dziewczyna nie potrafiła się bez tego obejść. Zwyczajne „cześć” nie odzwierciedlało w pełni radości, która zakiełkowała w niej na widok przyjaciela. Roześmiała się mimowolnie, kiedy dostrzegła, że przez cały czas Jazz wstrzymywał oddech. Odwzajemniła jego charakterystyczny uśmiech, który od zawsze uznawała za niezmiernie miły. Niezależnie od tego, co sam o sobie sądził, Lilian wciąż wyolbrzymiała jego zalety, które rzucały cień na nieliczne wady i czyniły z niego, jak dla niej, niemalże idealną personę. – To zależy, czy chcesz jeszcze o coś zahaczyć. W pobliżu są w sumie Trzy Miotły, więc jeśli chcesz, możemy tam wpaść. Albo gdziekolwiek. Całe Hogsmeade jest takie cudowne! – Westchnęła rozmarzona, a przed oczami stanęły jej wspomnienia z pierwszego dnia spędzonego w magicznej wiosce. No, z okresu, w którym była w stanie zapamiętać coś znaczącego. Może wpływ miał na to fakt, że się tam urodziła, a może po prostu była podatna na uroki takich wspaniałych miejsc. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o spotkaniu z przyszywaną ciotką, pracującą w Miodowym Królestwie. Rzuciła Jasperowi przelotne spojrzenie, lekko zadzierając głowę do góry. – Ładnie wyglądasz, Jazz – stwierdziła wreszcie, zatrzymując wzrok na jego butach. Zawsze chciała mieć glany, ale wyglądała wtedy jak krasnal w kosmicznych, ogromnych gumiakach. Westchnęła cicho, zasępiając się nagle. Był taki szczupły. Może to ze względu na niemiłe wspomnienia, które wciąż go dręczyły? Gdyby tylko była w tym samym domu! Zapewne jego życie można byłoby określić mianem „stracone”, jeśli Lili byłaby Krukonką. Widziała już, jak przepycha się przez tłum, aby usiąść obok niego przy stole i dopilnować, aby wpakował w siebie całe góry jedzenia, którego w Wielkiej Sali nigdy nie brakowało. Poczuła burczenie w brzuchu, które wyrwało ją z zamyślenia. – Na brodę Merlina, jak mogłam wyczerpać swoje zapasy i nawet tego nie zauważyć? To do mnie niepodobne – zmarszczyła brwi, pocierając brodę wierzchem dłoni, jak zwykle, kiedy intensywnie się nad czymś zastanawiała. Westchnęła tylko po raz kolejny, przerażona własnym przejawem ignorancji wobec tak ważnej rzeczy, jaką są słodycze. Spuściła głowę w celu dokładnej kontroli powierzchni, która w każdej chwili mogła zaskoczyć ją niespodziewanym uskokiem.
Naturalność i bezpośredniość Lilian go przerażały w ten wyjątkowy sposób, iż nie mógł powstrzymać się od wyginania warg w dziwnym zadowoleniu. Właściwie nie miał powodu, by nie cieszyć się jej szczęściem. Jakkolwiek by ono wyglądało. Ona zachowywała swobodę i to coś, co wydawało się być zarezerwowanym tylko dla niego, tak jak jego lekkie uśmiechy i ganienie za zbyt rozwiązłe przywitania. Chyba na tym polegała cała ich przyjaźń. Rozumieli się lepiej, niż ktokolwiek mógł podejrzewać, więc niektóre sprawy potrafili zbagatelizować w publicznym miejscu, by omówić je prywatnie. Coś, co on sam cenił bardzo wysoko. W każdym razie, wycieczka do Hogsmeade stała się dość interesującą okazją. Liczył tylko, że nie zacznie się od niej odsuwać, kiedy natkną się na jakieś większe zgrupowanie. - Możemy zrobić zakupy dla ciebie, a później Trzy Miotły albo jakiś spacer. Co ty na to? - Przyjrzał się uważnie Lilian, której twarz i to sugestywne westchnienie jasno dały mu do zrozumienia, że przypomniała sobie coś miłego. Nie chciał przerywać jej chwili zadumy, dlatego też czekał w ciszy tak długo, jak tego potrzebowała, a chwilę później posłał Lil dość speszony spojrzenie. - Przestań - warknął niemal ostrzegawczo i dopiero po przemyśleniu swojej reakcji, wydusił jeszcze kilka słów: - Przepraszam, Lil. Dziękuję, chyba spodobały ci się moje glany. W myślach zaczął ganić sam siebie i tylko ktoś, kto go znał mógł ujrzeć dziwny ból wypisany na jego twarzy. Znowu coś schrzanił i miał wielką ochotę zawrócić do własnego dormitorium albo schować się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Szlag, podchodził do tego zbyt emocjonalnie. Naprawdę powinien przystopować i w tej samej sekundzie zaczął grzebać w torbie. Pod książką i zwitkami pergaminów odnalazł w połowie pustą paczkę z Błękitnymi Gryfami, aby tylko ułożyć ją na górze stosu i z powrotem zamknąć swój podręczny bagaż. - Może twoje współlokatorki zaczęły cierpieć na niedobór czekoladowych żab? - rzucił lekkim tonem, gdyż Puchonka wydawała się nie zrażać jego zachowaniem. Może nie wszystko stracone? - A może twoje żaby zapragnęły wolności i skaczą gdzieś nad jeziorem. - Dodał z wyraźnym rozbawieniem. W takiej sytuacji pozwolił sobie na odrobinę humoru. Nie wiedział, ile potrzebowała Lilian, nie sposób ocenić ilość potrzebnych emocji, ale dla niego było to, zdaje się, na wagę złota. Tylko będzie musiał się porządnie rozprostować, bo przejście nie należało do najprzyjemniejszych. Czy każdy korytarz tego typu musiał być wykuty przez jakiegoś krasnala? [z/t do Miodowego Królestwa]
Ostatnio zmieniony przez Jasper H. Beckett dnia 29/6/2014, 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Lilian Emerald
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : predyspozycje do zgubienia własnej głowy, złotobrązowe oczy o kształcie sugerującym azjatyckie pochodzenie, ekscentryczne stroje
Ich przyjaźń można było nazwać czymś nietypowym, niespotykanym na co dzień i możliwym do pojęcia tylko dla tej dwójki. Lilian od zawsze marzyła o tego typu relacji, więc obecnie uznawała się za jedną z najszczęśliwszych osób na świecie. Jasper był osobą, która tolerowała ją pomimo wielu niedoskonałości i nie wydawała się specjalnie poruszona jej pewną odmiennością od reszty społeczeństwa. Brunetka nie zawsze była zdolna do zrozumienia Jazza, dlatego czasem po prostu trwała przy nim w milczeniu, aby wiedział, że będzie go wspierać niezależnie od sytuacji. Bywały momenty, kiedy sama wpadała w melancholijny, depresyjny wręcz nastrój i to on musiał wyciągać ją z dołka. Tak czy inaczej, śmierć rodziców pozostawiła w jej psychice głęboką bliznę, dającą o sobie znać za każdym razem, kiedy zostawała sama. Nienawidziła tych dni. Leżała bezradnie na łóżku, wpatrując się tępo w jego złoty baldachim i wspominała roześmianą Esmeraldę, wtuloną w Takeshiego. Choć upłynęło tyle lat, ona wciąż była tą bezradną, małą dziewczynką, która wlepiała zdezorientowane spojrzenie w nagrobek, tuląc do piersi puszystego kota. W jej oczach zalśniły łzy, które powstrzymała, mocno zaciskając powieki. Zaowocowało to tym, że Lily potknęła się po raz kolejny. Hm, przynajmniej udało jej się zapobiec nagłemu atakowi bezdennej rozpaczy. – Jestem za – odpowiedziała mu nieco później, niż powinna, jednak wynagrodziła mu to promiennym uśmiechem. – I… - Zaczęła niepewnie, przygryzając dolną wargę. – Chociaż nie. Nieważne. – Wyciągnięcie Jaspera na cmentarz nie było dobrym pomysłem, dlatego zdecydowała, że odwiedzi rodziców innym razem. Przełknęła ślinę, czując nieprzyjemne uczucie ściskania w okolicy klatki piersiowej. Rzuciła Jasperowi nieco przerażone spojrzenie, kiedy usłyszała jego nagłą reakcję na nieprzemyślany komplement. – Przepraszam – powtórzyła za nim, kiedy usprawiedliwił tym słowem swój wybuch. Skinęła głową na wzmiankę o glanach, ponieważ – jak zwykle – miał absolutną rację. Widząc niepokojący wyraz twarzy Jaspera, musnęła dłonią jego ramię (tak wysoko, jak dosięgała bez stawania na palcach), unikając długotrwałego kontaktu cielesnego, ale pokazując mu swoje wsparcie. Roześmiała się cicho, słysząc wzmiankę o współlokatorkach. – Prawdziwy wielbiciel słodyczy unosi się pychą w sytuacji niedostatku, liczy na samego siebie, ponieważ odbierając źródło cukru innym, hańbi siebie i całe pokolenia słodyczożerców! – Wybuchła szaleńczym śmiechem, zabawnie mrużąc oczy i odchylając głowę do tyłu. Włosy opadły jej na plecy, rozprostowując się wraz z tym, jak pozbywały się deszczowej wilgoci. – Biedne, zrezygnowały z zaszczytu pobytu w moim żołądku! To jak odrzucenie najbardziej ekskluzywnego hotelu! – Wykrzyknęła z teatralnym oburzeniem, po czym po raz kolejny zaczęła się śmiać. Wysokość korytarzy idealnie jej odpowiadała, ponieważ po raz pierwszy nie czuła się gdzieś jak karzeł. Niedługo po tej rozmowie znaleźli się w piwnicy Miodowego Królestwa. Zza drzwi, prowadzących do sklepu, wyłoniła się niespodziewanie niezbyt wysoka, pulchna kobieta, która pomogła Esme, matce Lily, kiedy zaczęła rodzić w owym miejscu. – Ciociu! – Krzyknęła radośnie, rzucając się zaskoczonej kobiecie na szyję. Po krótkim powitaniu, pociągnęła za sobą Jazza na górę. Zaczęła krzątać się między wszystkimi możliwymi półkami, przypominając odrobinę narkomana, który wreszcie dostał możliwość wykupienia zestawu narkotyków. – Jak sądzisz? Tyle wystarczy? – Zerkała czas od czasu na Jaspera, pakując do wiklinowego koszyka po kilka opakowań ulubionych słodyczy, błądząc wygłodniałym wzrokiem po regałach. /zt tak jakby, do Miodowego Królestwa!
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dlaczego natrafił na tak beznadziejną książkę jaką była "Cała prawda o gumochłonach i nie tylko. Poradnik, jak je wychować i jak się z nimi zaprzyjaźnić, w pigułce"? Została polecona znów przez dziadka. Wpierw pomyślał, że to jakiś durny żart. I choć po kilkunastu stronach miał ochotę wyskoczyć z okna jakiejś wieży, tak niestety miał tę świadomość, że Evan go z tego przepyta. Więc czytał, cierpiał, ale czytał dalej. Znalazł tam coś jednak o wiele cenniejszego niż wiedza na temat gumochłonach. Po tym wyrzucił tą książkę, bo wiedział, że już wszystko co miał wyczytać wyczytał. Nie mniej jednak przebrnięcie do tej części zajęło mu trzy dni. Tak długo zajęło mu czytanie tego beznadziejnego wytworu ludzkich rąk.
Podszedł do ściany z książkami i przyglądając się mu przez chwilę, zbadał go dokładniej i uruchomił mechanizm. Coś zaskrzypiało i ściana się przesunęła ukazując kolejne tajne przejście. Wszedł do środka wyciągając różdżkę i zamykając za sobą przejście ruszył dalej oświetlając sobie przejście. Możliwość opuszczenia zamku w każdej chwili była niezwykle cenna, zwłaszcza dla kogoś z jego fachem. z/t
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Żeby życie miało smaczek... Trzeba było wyjść czasem z mieszkania lub z hogwarckich sal lekcyjnych, by poszukać przygody, odkryć nieznane i takie tam. W życiu Bridget ponownie zrobiło się dość dziwnie. Po pierwsze jej starsza siostra urodziła dziecko, chyba całkiem sporo przed czasem i atmosfera była dość napięta. Puchonka niemal straciła kontakt z siostrą, która zamknęła się na cztery spusty w domu w Dolinie Godryka i wpuszczała doń chyba wyłącznie matkę. Widziała swojego siostrzeńca tylko raz, nie licząc wpisu na wizbooku, w którym Krukonka chwaliła się bobasem. Sama Bridget zdawać by się mogło pogrzebała ostatecznie wojenny topór z Ezrą. Po ich ostatniej rozmowie na korytarzu miała bardzo dobre przeczucia co do kierunku, w którym zmierzała ich relacja. A Margo też ostatnio coś więcej z nim rozmawiała. Bridget wprost roznosiło z ciekawości, czy może pośród zapisanych na papierze zdań znajdowało się gdzieś jej imię? Miała zamiar ją o to zapytać, lecz ledwo weszła do pokoju wspólnego, zaczepiła ją młodsza siostra, która wydała jej "bardzo poufną informację", gdzie znajduje się jedno z tajemniczych przejść do miodowego królestwa. Bridget od dawna podejrzewała, że siostra nie mówi jej wszystkiego, bo skąd miałaby tak wiele zapasów różnych magicznych słodyczy? Nie zdziwiła się również, że Clara odnalazła w zamku owo przejście - niepokoiło ją tylko to, że była za młoda na wycieczki i szybko mogła wpaść w tarapaty. Teoretycznie ona sama powinna jej wlepić szlaban za ucieczki ze szkoły - ale tak własnej siostrzyczce? Niemniej jednak poczuła się mocno zaintrygowana tą wiadomością i szybko wyciągnęła Margo za rękę z pokoju wspólnego. - Czasem sobie myślę, że zbyt łagodnie ją traktuję. Powinna dostać w tyłek za takie zachowanie! Nie mam pojęcia, skąd u niej tyle cwaniactwa - mówiła w drodze, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Zdziwiło ją, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo tęskniła za Bridget. Samo widywanie jej na lekcjach nie wystarczało, bo wtedy nie miały nawet okazji normalnie „pogadać”. Zdecydowanie więcej czasu spędzała ostatnio z Ezrą czy Ewanem, a i na zajęciach siadała głównie z tym pierwszym lub z Pakietem Puchonów. Potrzebowała towarzystwa swojej najlepszej przyjaciółki, zwłaszcza teraz, kiedy życie obydwu wywracało się do góry nogami. Ucieszyła się więc okropnie, kiedy Bri wyciągnęła ją z pokoju wspólnego, prowadząc w jakieś dziwne miejsce, którego wcześniej sama nie znalazła. Hogwart miał zbyt wiele tajemnic, by zdołała je odkryć nawet po ośmiu latach nauki w tym zamczysku. Zaśmiała się, słysząc słowa przyjaciółki. Dla postronnych obserwatorów pewnie wyglądałoby to dosyć dziwnie, gdyby zauważyli dziewczynę, która bezgłośnie chichotała. Czy to w ogóle było możliwe? W przypadku Margaret Hayder z pewnością i panna Hudson na pewno już do tego przywykła. Pozostałymi w towarzystwie Bridget blondynka się nie przejmowała. Nie liczyły się mijane portrety ani spacerujący korytarzami uczniowie. No, ciekawe, zamigała jej Margo. Miała ochotę znów się zaśmiać, wyobrażając sobie Bridget, która zwraca uwagę młodszej siostrze, by ta się zachowywała. Mając jednak za wzór ją i Lottę, nic dziwnego, że rozrabiała. Najwyraźniej miały to w genach. Wiemy, czego mamy szukać? Właściwie Margo wystarczyłby do szczęścia sam spacer, ale podobało jej się, że nikogo w pobliżu nie było. Mogły swobodnie się ze sobą porozumiewać, bo z racji tego, że coraz więcej osób chciało się nauczyć od niej języka migowego, zaczynała tracić swobodę, jaką miała w komunikacji tylko z Bri.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Uwadze Bridget nie uszedł fakt, iż Margo coraz więcej czasu spędzała w towarzystwie chłopców z Ravenclawu, w tym z Ezrą, co niezwykle ją ciekawiło. Wiele godzin poświęciła rozmyślaniom, o czym jej przyjaciółka mogła z nim rozmawiać tak często? Na kilku ostatnich lekcjach pracowali w parach, przesuwając między sobą karteczki, stale zapełniane rzędami liter, a Bridget zerkała na nich, dziwiąc się nagłym, delikatnym ukłuciom zazdrości. Po ostatniej rozmowie z Clarke zdecydowanie liczyła, że będą mieli więcej okazji na pielęgnowanie odnowionej znajomości, podczas gdy jej były chłopak, paradoksalnie, znalazł wspólny język z jej niemą przyjaciółką. Sekretne przejście swoją drogą - Bridget miała w planach wyciągnięcie od Margo czegokolwiek w temacie Ezry! Wywróciła oczami, myśląc ponownie o Clarze. Czasem wydawało jej się, że lekkomyślne zachowanie jej siostry oraz cała ta brawura, którą prezentowała, brały się z faktu, że jej dwie starsze siostry posiadały odznaki prefektów. Młoda po prostu czuła się zbyt pewnie, licząc, że któraś z nich w razie czego wyciągnie ją z tarapatów lub nie odejmie jej punktów za złamanie regulaminu. Niestety Bridget można było łatwo zmanipulować i najczęściej nie dawała kar siostrze, co Clara skutecznie wykorzystywała. Niemniej jednak Puchonka postanowiła, że porozmawia sobie z nią poważnie - oczywiście zaraz po tym, jak uda jej się odkryć przejście do Miodowego Królestwa! - Podobno to przejście jest za regałem - powiedziała szeptem, żeby przypadkiem nikt ich nie podsłuchał. Powiodła wzrokiem po korytarzu, który na szczęście nie był zbytnio zaludniony. - Trzeba wyciągnąć książkę i się otworzy - zamigała jej instrukcje, które dostała od siostry. Doszły do owego pomieszczenia, Bridget pchnęła drzwi, po czym weszły do środka. - Czemu ja tu nigdy nie byłam? - zapytała, rozglądając się dookoła.
Margo nawet nie przyszło do głowy, że Bridget miałaby ją pytać podczas tego wyjścia o Ezrę. Może też dlatego, że właściwie nie rozmawiała z nim o niczym konkretnym. Po prostu obgadywali nauczycieli lub uczniów, którym odbijało, jak gdyby profesorów nie było w pobliżu. Lub po prostu rozprawiali o zleconym im w parach zadaniu. Nie miała najmniejszego zamiaru ranić przyjaciółki swoją znajomością z Clarkiem. Po prostu komunikowała się z tą gadułą, bo musieli razem pracować. Co nie zmieniało faktu, że polubiła Ezrę i wydawał jej się sympatycznym chłopakiem, nawet jeśli zranił kiedyś Bridget. Ona jednak wydawała się mu wybaczyć, co spostrzegła podczas zajęć z dzierganiem amuletów. Też tu nigdy nie byłam, zamigała, by pocieszyć Puchonkę. Nie spodziewała się, że znajdzie jakiekolwiek książki w podziemiach. Może któraś z nich dałaby jej jakieś wskazówki w dalszych poszukiwaniach nierozwiązanej klątwy. Ale znając swoje szczęście, będzie się z tym bawiła aż do usranej śmierci. Nic więcej nie powiedziała?, spytała w migowym, mając oczywiście na myśli małą Clarę. Znając tego urwisa, na pewno nie dałaby wskazówki, ale w Margo i tak istniał zalążek nadziei, że nie będą zmuszone przewalać wszystkiego. Podeszła do biblioteczki i przyjrzała się tomiszczom, jak gdyby odpowiedź miała być na wyciągnięcie ręki. Ze smutkiem musiała przyznać, że nieco tytułów powtarzało się z tymi, które znajdowały się w głównej bibliotece. Podziemie pewnie miało służyć za miniaturowy magazyn dla powtarzających się egzemplarzy. Mimo to sięgnęła po Pisma fenickie - magia rytualna, a skoro nic się nie stało, zaczęła wertować dzieło w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Okazało się jednak, że pomimo angielskiego tytułu, zapewne dorobionego już współcześnie, całość była napisana w jakimś nieznanym jej alfabecie, który przypominał nieco runy. Odłożyła więc zawiedziona książkę. Jak twój trytoński?, zapytała przyjaciółkę, doceniając, że czarodzieje uzupełnili język migowy o nazwy własne i określenia z ich świata, bo z samym mugolskim wiele by nie zdziałała.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, niestety, ilekroć tylko widziała Margo w towarzystwie Ezry, rozmyślała intensywnie nad tym, co mogli sobie pisać i o czym rozmawiali. Nie podejrzewała przyjaciółki o jakieś schadzki, flirty czy inne takie, broń Merlinie - po prostu była ciekawa. Jakkolwiek by chciała, nie potrafiła zaprzeczyć stwierdzeniu, że nawet w najgorszych chwilach między nią i Krukonem, chłopak wciąż leżał w centrum jej zainteresowań i Bridget niemal maniakalnie pragnęła wiedzieć, co u niego słychać, co aktualnie lubi robić, czym się zajmuje bądź chce zająć... Odkąd ich relacja odrobinę się ociepliła, miała wielką nadzieję na rozbudowanie owej przyjaźni, o której wspominali przez ostatnie półtorej roku. Lochy, odkąd uległy zalaniu w niektórych częściach, nie były miejscem, które Puchonka często odwiedzała. Nawet przed wypadkiem w pokoju wspólnym Ślizgonów nie przepadała za przechadzkami tutejszymi korytarzami. Wydawały jej się strasznie mroczne, nieprzyjemne, zatęchłe i skrywające tajemnice, których po prostu się bała. Nic więc dziwnego, że nie znalazła wcześniej tego pokoju - tylko czego tu szukała jej siostra?! - Tak... - zaczęła, po czym zagłębiła się we własnych myślach, próbując przypomnieć sobie, co jeszcze powiedziała jej Clara. Była niemal pewna, że podała jej konkretny tytuł, lecz stając przed biblioteczką wypełnioną książkami, niemal dostała oczopląsu od wszystkich tych kolorowych grzbietów. - No nie, wyleciało mi z głowy - jęknęła zrezygnowana. A miało być tak pięknie! Teraz, jeśli tylko wystarczy im cierpliwości, "wystarczyło" przypadkowo wyciągać książki. - Zacznę od lewej - poinformowała Margo zrezygnowanym głosem, po czym zaczęła po kolei wyciągać książki. Niestety nic się nie działo. Próbuję coś robić sama, ale nie zawsze mam czas. Zresztą chyba będę musiała przerwać, ten koleś, od którego mam książki, chce je z powrotem zamigała, opierając się o regał. Ostatnio wymieniła kilka listów sprawie podręczników i przyzwyczajała się do myśli, że będzie musiała się z nimi rozstać, nawet jeśli na krótko. Margo, mogę Cię o coś zapytać? pokazała krótko później.
Zabrała się zatem za sprawdzanie książek od prawej strony. Wyciągała jakieś bajki dla dzieci, podstawy transmutacji czy leksykony smoków świata, ale żadne z tych dzieł nie wyglądało na klamkę otwierającą magiczne przejście. Widać chodziło o to, by zniechęcić potencjalnych użytkowników biblioteczki przed odkryciem łatwej ucieczki do Hogsmeade. Podejrzewała nawet, że nie będzie wcale tak łatwo, skoro zamek był znany ze swoich złośliwości i pewnie okaże się, że książka otwierająca przejście ma dwa milimetry szerokości, albo jest cegłówką ukrytą w skórzanej okładce bez tytułu na grzbiecie. Mimo to wysuwała każde tomiszcze po kolei, odkrywając coraz to nowsze absurdy, jak baśnie o muchomorach. Elliot chce odzyskać podręczniki? Co go naszło?, zapytała, przypominając sobie, że przecież Hudsonówna pożyczyła książki od ich wspólnego znajomego. Sądziła jednak, że Turner dał je Puchonce na wieczne nieoddanie, skoro trzymała je tak długo. Najwyraźniej jednak się pomyliła, choć mężczyzna miał prawo upomnieć się przecież o swoją własność. Może tutaj coś znajdziemy?, dodała jeszcze, wskazując na biblioteczkę. Nie do końca w to wierzyła, ale mogą się zdarzyć różne niespodzianki. Chwilę później zdziwiła się, że Bridget nie zadała od razu pytania, trochę się czając. Sprawa najwyraźniej musiała być poważna, co trochę zmartwiło Margo. Zwłaszcza że jej przyjaciółka wyglądała ostatnio na nieco przytłoczoną, co zdołała zauważyć na obronie przed czarną magią, która okazała się tak naprawdę lekcją ze Swannem. Pokiwała głową w odpowiedzi na jej pytanie, ze zniecierpliwieniem oczekując, czego Hudson chciała się dowiedzieć. Przerwała przy tym już na dobre poszukiwanie odpowiedniego tytułu, który otwierał tajemne przejście i przypatrywała się przyjaciółce z uwagą.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget naprawdę nie brakowało zapału, lecz gdy tylko obrzuciła wzrokiem ogromną biblioteczkę, mając dodatkowo świadomość tego, że zdążyła w drodze zapomnieć tytuł książki, która otwierała tajemnicze przejście, miała mieszane uczucia co do całego przedsięwzięcia. Bardzo chciała myśleć, że Clara jej nie oszukała i że powiedziała jej prawdę co do tego, gdzie owo przejście się znajduje i że w ogóle istnieje - w przeciwnym wypadku będą wyciągać książki na marne. Chociaż tyle dobrego, że poznała dzięki temu nowe miejsce, w którym mogłaby się uczyć lub gdzie mogłaby znaleźć interesujące ją pozycje. Jak na razie niestety nie trafiła na żadną. Z wielkim niesmakiem odłożyła na miejsce jakiś podręcznik do haruspicji. Nie wiem, ale napisał mi list, że chciałby je z powrotem. Może wróciły mu chęci do nauki? Albo zdenerwował się, że tak długo je mam odpowiedziała, po czym wzruszyła ramionami. Ciężko było stwierdzić, czy chodziło o jedno, czy o drugie, a może nawet o trzecie? Może to tylko pretekst, żeby wyciągnąć mnie na Nokturn? Zaproponował spotkanie - zamigała jeszcze, przypomniawszy sobie o dalszej treści jego wiadomości. Niespecjalnie uśmiechało jej się odwiedzać jedną z najbardziej podejrzanych ulic Londynu. Wiele złego słyszała o tamtejszej okolicy, podobno kręciły się po niej podejrzane typy, a przynajmniej tak wpajano jej od dziecka. Mieszkając od małego przy ulicy Pokątnej musiała wiedzieć, że wchodzenie na Nokturn, położony stosunkowo blisko, nie było najlepszym pomysłem dla młodej dziewczynki. Dopiero gdy Margo przytaknęła, gotowa na pytanie, które Bridget chciała jej zadać, dziewczyna zawahała się. Czy to aby na pewno nie była zwykła paranoja? - Chodzi o Ezrę - zaczęła werbalnie. Nie mogła zebrać słów normalnie, co dopiero migać. - Nie chcę, żebyś pomyślała, że ja was o coś... podejrzewam, oskarżam, nic z tych rzeczy! Po prostu widzę, że ostatnio często spędzacie czas i rozmawiacie, i zastanawiam się... Dlaczego? - wyrzuciła z siebie ostatecznie. Spojrzała na przyjaciółkę z pewną dozą niepewności, mając tylko nadzieję, że Margo nie zdenerwuje się na nią za zadawanie takich pytań.
I akurat z całego Londynu musiał wybrać Nokturn?, zdziwiła się, trochę zawiedziona brakiem pomyślunku ze strony Turnera. Jako sąsiadka Bridget nie raz i nie dwa widziała typy, które znikały za zakrętem niedaleko Banku Gringotta. I nigdy nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Zanim jej przyjaciółka doszłaby w odpowiednie miejsce, pewnie zaczepiłoby ją ze stu czarnoksiężników. Martwiła się o nią i nie podobała jej się wizja Puchonki spacerującej samotnie po obskurnym zaułku. Może zaproponuj mu jednak Pokątną. Nie sądziła, by ten na to przystał, ale zawsze warto było spróbować. Lepsze to niż chodzenie w tę i z powrotem po dormitorium i zamartwianie się, czy Bridget wróci cała i zdrowa. Odetchnęła z ulgą, gdy Bridget zadała pytanie. Już się bała, że chodziło o coś naprawdę poważnego. Pewnie dla Hudson była to sprawa życia i śmierci, ale Margo dopiero niedawno poznała Ezrę i wydał jej się po prostu sympatycznym chłopakiem. Usiadłam z nim na runach, zaczęła swoją opowieść w języku migowym, ciesząc się, że Bridget rozumiała ten język i nie musiała szukać notatnika. Bałam się, że będziemy musieli czarować, ale okazało się, że nie, więc obgadywaliśmy trochę Edgara. Potem na opiece wydawał się smutny, więc chciałam go jakoś pocieszyć. Przerwała na moment, by Bridget zdołała przetrawić informacje, które jej podała mnóstwem gestów. przy okazji przypadkiem uderzyła ręką w regał, więc się skrzywiła. Musiała rozmasować palce, zanim kontynuowała swoją "opowieść". Jest miły i pomaga mi z zaklęciami, to tyle. Nie masz się czym martwić, ale jeśli nie chcesz, żebym się z nim zadawała, to uszanuję twoją decyzję. Byłoby jej trochę przykro, bo zdołała polubić tego rozgadanego Krukona. Mimo wszystko Bridget była jej przyjaciółką, a Clarke byłym chłopakiem, więc to Puchonka miała pierwszeństwo i mogła zadecydować.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ponownie wzruszyła ramionami na pytanie przyjaciółki. On chyba pracuje na Nokturnie, co nie? Wspomniał o jakimś pubie - dodała, po czym wywróciła oczami. Nie dość, że oczekiwał od niej pojawienia się na Nokturnie, to jeszcze miał na myśli pub? Szatańską pożogę? Sama nazwa nie wydawała się być zachęcająca, a postać Bridget z pewnością nie pasowała do tego miejsca. Aż strach pomyśleć, co mogłoby ją tam spotkać, szczególnie jeśli faktycznie mieliby ćwiczyć język trytoński, który ponad taflą wody potrafił nieźle ogłuszyć. - Spróbuję zaproponować coś innego, a ostatecznie wyślę mu książkę pocztą - zamigała dodatkowo, po czym wyciągnęła z regału opasły tom, który okazał się być wielkim atlasem magicznych grzybów i porostów. Przejścia jak nie było, tak nie ma. Zaraz jednak odłożyła książkę, bowiem Margo rozpoczęła swoją opowieść i Puchonka potrzebowała skupić się na gestach, które przyjaciółka przed nią prezentowała. Dobrze, że od lat pobierała u niej nauki języka migowego, dzięki czemu bez problemu zrozumiała całą historię. Historię tak prostą i banalną, że aż jej się głupio zrobiło, że w ogóle zadała poprzednie pytanie. Ezra, mimo że na bardzo długi czas zniknął z jej życia lub był w nim nieproszonym i niechcianym gościem, obecnie był osobą, której losy bardzo interesowały Bridget. Dodatkowo wcześniej nie widziała, aby Margo jakkolwiek spędzała z nim czas, prawdopodobnie z czystej lojalności do Hudson jako przyjaciółki. Kiedy okazało się, że przyczyną ich wzmożonych rozmów było obgadywanie profesora Fairwyna, parsknęła śmiechem. - A więc to tylko o to chodziło - skomentowała, kręcąc głową z niedowierzaniem w związku z własną głupotą. - A wiesz, czemu był smutny? - zapytała po chwili. Ona też dostrzegła zmianę w jego zachowaniu podczas lekcji z profesorem Swannem, lecz nie miała wtedy ani czasu, ani odwagi, by zapytać go osobiście, co go tak trapiło. Widok markotnego Ezry nie należał do codzienności... - Nie, coś Ty, jestem spokojna, o nic się nie martw. Nie mam nic przeciwko. Po prostu... Byłam ciekawa i tyle - odpowiedziała, machnąwszy ręką. Może przez moment była nieco zazdrosna, że Margo miała tyle szans obcowania z Clarke, lecz gdy Puchonka wyjawiła jej, w czym rzecz, od razu wyluzowała.
Pokręciła z politowaniem głową. Mimo wszystko wysyłanie pocztą było o wiele lepszą opcją niż wędrówki po Nokturnie. Poza tym jeśli ktokolwiek z rodziców, czy to Bri, czy Margo zauważyłby dziewczynę przemieszczającą się na zakazaną uliczkę, miałaby przechlapane. Hayderowie traktowali bowiem Hudson jak swoją własną córkę, zwłaszcza że poza Margaret nie mieli innych dzieci. Puchonka podejrzewała, że to z lęku po odkryciu, że ich pierworodna nie mówiła, ale nigdy ich o to nie pytała. Sięgnęła po kilka książek po kolei, wyciągając między innymi coś na temat polnych ziół i Historię Hogwartu, kolejną z setek znajdujących się w tym zamku. Przeczytała ją już chyba ze dwa razy, ale nigdy nie odkryła, co takiego w niej widziano, że była chwalona. Ot, kilka sekretów zamku i sposób, w jaki był stworzony. Z drugiej strony dla kogoś, kto po raz pierwszy miał styczność z magią, lektura mogła być naprawdę pociągająca. Nie mam pojęcia, nie chciał powiedzieć prawdy. Nawet mu się nie dziwiła, bo ledwie się znali. Może Bridget prędzej wyjawiłby swoją tajemnicę, ale Margo wciąż pozostawała dla niego jedynie koleżanką z klasy, z którą czasem siedział w ławce lub pracował w grupie. Naprawdę myślałaś, że my coś...? Zaśmiała się bezgłośnie i sięgnęła po kolejną książkę, tym razem Moje życie wśród mugoli, którego szukała kiedyś, ale bibliotekarka nie mogła odnaleźć zaginionej książki. Najwyraźniej ktoś zostawił ją w tym miejscu, ale już dawno odechciało jej się tego czytać.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget podejrzewała, że gdyby tylko jej własna matka przyłapała ją na przechadzkach po Nokturnie, jakkolwiek wyrzekała się przemocy fizycznej, spuściłaby jej lanie za podobne wybryki. Nie byłaby zdziwiona, w końcu kobietą od wielu miesięcy targają silne emocje, głównie w związku z faktem, że jej najstarsza córka uległa wypadkowi podczas pracy w rezerwacie smoków, a później okazała się być w ciąży. Teraz, gdy na świecie znajdował się już jej pierwszy wnuk, chęć kontroli nad córkami i de facto wszystkimi członkami jej rodziny wzrosła do niebotycznego poziomu. Ostatecznie chyba odeśle tą książkę, nie chciałaby dodawać jej zmartwień, a gdyby na dodatek dowiedzieli się rodzice Margo, miałaby już zupełnie przechlapane. Zamyśliła się chwilę po odpowiedzi dziewczyny. Skoro nie chciał jej powiedzieć, prawdopodobnie chodziło o coś związanego z jego rodziną. Bridget wiedziała, że Ezra praktycznie nie dzielił się informacjami związanymi z jego bliskimi i nawet ona, mimo że była z nim w całkiem długim związku, nie miała o wszystkim pojęcia. Niespecjalnie ją to pocieszało, czuła teraz, że sama powinna się do niego odezwać. Może będzie w stanie jakoś mu pomóc? Że wy coś? Nie, w życiu. Po prostu byłam ciekawa, o czym rozmawialiście - zapewniła ją ponownie. Nie chciała, żeby Margo myślała, że Bridget chciała ją o cokolwiek oskarżać w związku ze swoim byłym chłopakiem. - Wiem, że nie zrobiłabyś nic takiego. Ufam Ci - dodała, uśmiechając się ciepło. Kto jak kto, ale Margo nigdy by jej nie wystawiła. Zaraz po tym wyciągnęła z regału cienką książkę będącą poradnikiem hodowli ghula domowego.
Jak poskromić jęk ghula. Myślała, że padnie ze śmiechu, gdy tylko wyciągnęła książkę o tym jakże przejmującym tytule. Oczywiście musiała ją pokazać Bridget, skoro ta wyciągnęła inne dzieło o podobnym tytule. Mimo wszystko nie przejrzała jej, nie interesując się tak dogłębnie tematem ghuli i wcisnęła ją z powrotem na półkę, by wyciągnąć stary podręcznik do transmutacji dla początkujących, a zaraz za nim tom drugi z tej samej serii. Kiedy się pogodziliście? Była ciekawa już na zajęciach ze Swannem, ale nie miała okazji zapytać, bo Bridget pochłonęła praca z Zakrzewskim, podczas gdy Ezra nie był zbyt rozmowny. Martwiła się o niego, tak samo jak i o kilka innych osób, choćby Mefisto. Co było z tymi chłopakami nie tak, że nagle potrzebowali szczególnej opieki, choć praktycznie kończyli już szkołę? Kryzys absolwenta? A Margo starała się być po prostu miła, zaś jej natura nakazywała pomagać każdemu, kto potrzebował wsparcia. W sumie chciała opowiedzieć przyjaciółce o wielu rzeczach: wspomnieć o Ewanie, o nauce tańca z Mefem (mimo że obiecała, że nie wygada się przed nikim i głównie to ją powstrzymywało). Ale jakoś nie mogła się na to zdobyć, więc ciągle przeciągała swoje własne wyznania na rzecz dopytywania Hudson o jej własne życie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Z ust Bridget wydobył się głośny chichot, gdy Margo pokazała jej książkę również dotyczącą ghulli i w dodatku o tak zabawnym tytule. Swój podręcznik też odłożyła, bo choć interesowały ją magiczne stworzenia i była całkiem dobra z opieki nad nimi, ghulle niespecjalnie ją fascynowały. Zaraz po nim w ręce wpadł jej kolejny atlas grzybów, tylko znacznie cieńszy, jakby ktoś powyrywał z niego kartki, a kolejną pozycją stała się książka traktująca o wojnach goblinów. Niedawno. W sumie to ja go zaczepiłam, na korytarzu po którejś lekcji. Po prostu zaczęliśmy rozmawiać i żartować, to było naprawdę fajne - zamigała, mimowolnie uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie tamtych chwil. Potrzebowali tego, odrobina luzu i dobrego humoru sprawiła, że na nowo zaczęli na siebie spoglądać i myśleć o sobie nieco pozytywniej. Już pamiętam! To było po numerologii, odczytywaliśmy swoje liczby życia, a później liczby dopasowania w parach. Byłam z Anseisem, on też był trójką jak Ezra i okazało się, że nasza liczba zgodności odpowiadała najtrudniejszemu rodzajowi związku. Pewnie dlatego nam nie wyszło - dodała jeszcze. Chyba Margo jako pierwszej wyjawiła swoje podejrzenia. Miała zwyczaj przyjmować do wiadomości niemal wszystko, co choć trochę pasowało do rzeczywistości, by tłumaczyć sobie tym pewne wydarzenia, a lekcja numerologii oraz nieszczęsne liczby dopasowań były wręcz idealnym wyjaśnieniem, z jakiego powodu jej związek z Ezrą mógł się rozpaść i szczerze w to wierzyła. Wszystko dlatego, że on był trójką! I może nawet lepiej, że dziewczyna powstrzymała się od wspominania Bridget o swoich tańcach z Mefosto, bowiem ten chłopak wzbudzał w Hudson tak mieszane uczucia (głównie strachu i niepewności), że prawdopodobnie z miejsca by ją zrugała za sam fakt, że się z nim zadaje.
Nadal go lubisz?, zamigała, uśmiechając się przy tym z mieszaniną troski i czułości. Nie była pewna, czy to dobrze, choć jeśli łączyła ich już tylko przyjacielska relacja, to może i lepiej dla nich. Po co się całe życie unikać, albo wręcz nienawidzić? Bridget naprawdę wierzyła w tę całą numerologię? Chociaż jeśli to miało poprawić jej nastrój, Margo była w stanie ustawić cały swój świat według cyfr i diagramów. Albo jakiegoś feng shui czy innego dziwactwa, na które wpadłaby Hudsonówna. Wszystko, byle Puchonka poczuła się lepiej, skoro ona dawno temu naprawiła świat Hayder, usuwając z niego tę okropną samotność, która doskwierała jej podczas początków nauki w Hogwarcie. Teraz chciała się odwdzięczyć i jakoś wesprzeć przyjaciółkę. Nie było to jednak wcale takie proste, zważywszy na to, że jednak Bridget była o wiele bardziej towarzyska i radziła sobie sto razy lepiej od niej w relacjach międzyludzkich. Sięgnęła po kolejną książkę, tym razem o tajnikach wróżenia z kryształowej kuli. Zaraz za nią znajdowała się biografia jakiejś podstarzałej aktorki, która być może dawno już wąchała kwiatki od spodu. I spis drewna, z jakiego wytwarzano różdżki. Czasami miała wrażenie, że mugole tworzyli o wiele ciekawsze lektury od czarodziejów. Co za ironia, zamigała do Bridget, gdy dostrzegła romansidło o czarownicy i trytonie. Wyciągnęła je, przyglądając się okładce z bliska. Wyglądała, jakby ktoś namalował ją na szybko i to za cenę dwóch galeonów. Już Margo - całkowicie pozbawiona talentów malarskich - wykonałaby tę pracę o wiele lepiej. Odłożyła szybko "dzieło" na miejsce. Kto pisze takie absurdy? Zdołała się już przekonać, że związki z trytonami i syrenami to jedynie bujdy. Mimo wszystko była bardzo wyczulona na ten temat przez plotki, które krążyły głównie na Pokątnej, gdy głośno jeszcze było o utracie głosu przez jej matkę. Bo któż to widział, żeby czarodziej sprowadzał do świata magii mugolkę, nawet jeśli utraciła coś ważnego przez klątwę? Właściwie to chciałam ci coś powiedzieć, dodała, zebrawszy się w końcu na odwagę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Po pytaniu Margo, buzia Bridget spowiła się rumieńcem, którego nie była w stanie opanować. Pochyliła gwałtownie głowę, udając, że przygląda się z bardzo bliska jakiemuś grzbietowi księgi, podczas gdy naprawdę chodziło jej o zakrycie się włosami, by chociaż w tej pierwszej chwili ukryć pąs przed przyjaciółką. Nie chciała, by pomyślała, że nagle poczuła się mocno onieśmielona tym pytaniem, nawet jeśli tak właśnie było. Prawdopodobnie Margo nie pytała o nic poza tym, czy żywiła do niego jakąś sympatię, co było uzasadnionym pytaniem, jako że jeszcze kilka miesięcy temu oznajmiła jej, że żywi do niego wyłącznie nienawiść. - Lubię - odpowiedziała zza kurtyny brązowych fal. - Zawsze lubiłam, tylko po prostu... Kiedyś było mi przykro. A teraz już nie jest, tak sądzę - dodała, chociaż pewności w jej głosie należało szukać chyba z użyciem stetoskopu. Spojrzała na Puchonkę i dostrzegła w jej oczach prawdziwą troskę - od razu jej się cieplej zrobiło na serduszku, że tak bardzo się nią przejmuje. Była bardzo rada ze zmiany tematu. Spojrzała na książkę, którą pokazała jej Margo i parsknęła cicho. Od razu skojarzyła, o co jej chodziło, bowiem również nie były jej obce pogłoski krążące na temat mamy Hayder. Jakkolwiek mijały się z prawdą, z pewnością musiały być krzywdzące dla dziewczyny i jej rodziny. Ciekawe, jakie w środku można znaleźć bajeczki zamigała, patrząc z politowaniem na marną okładkę. Obrzuciła Margo uważnym spojrzeniem, po czym skinęła głową, gotowa do "wysłuchania" tego, co miała jej do przekazania.