Osoby: Caleb Loudshoot, Isolde Bloodworth Miejsce rozgrywki: York, posiadłość Loudshootów Rok rozgrywki: wakacje 2007 Okoliczności: Na co dzień Caleb nie ma zbyt wiele do roboty w swoim rodzinnym domu, więc trzeba nadrobić ten czas, gdy odwiedzi go Isolde i wpakować siebie i przyjaciółkę w jakąś niezręczną sytuację.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde zawsze była dobrze ułożoną dziewczynką, czy też mistrzynią w stwarzaniu pozorów, czego zresztą nauczyli ją rodzice. Być może dlatego państwo Loudshootowie zawsze liczyli, że panna Bloodworth jakoś wpłynie na ich krnąbrną latorośl, która robiła wszystko, oprócz tego, czego od niej oczekiwano. Nie wzięli tylko pod uwagę, że cała rodzina Bloodworth'ów miała tendencję do robienia wszystkiego po swojemu, jednak z takim uzasadnieniem i takim wdziękiem, że nikt nie mógł im mieć tego za złe. Większość magicznych rodów czuła się rozdarta między podziwem, sympatią i irytacją, gdy patrzyli na piękną, spokojną, choć dowcipną Aillę, która potrafiła jedną ciętą ripostą usadzić każdego przeciwnika i wiecznie ożywionego Cedrica, który rozsiewał wokół siebie czar, zjednywał sobie ludzi, szczególnie zaś kobiety, opowiadał zabawne anegdotki, a jednocześnie każdego dnia ryzykował życiem, pracując jako auror. W ogóle fakt, że oboje, pochodząc ze znaczących, czystokrwistych rodów, pracowali zawodowo był czymś dziwnym i budzącym kontrowersje. Ale oni po prostu lubili budzić kontrowersje, a raczej zupełnie nie przejmowali się opinią środowiska. Mała Isolde również kryła w sobie siłę i niezależność, choć na pierwszy rzut oka wydawała się po prostu rozsądną i ułożoną dziewczynką, potrafiącą ładnie się wysławiać i zachować w towarzystwie. Cieszyła się na te wakacje u Caleba, bo potrafiła zapewnić jego rodziców, że będzie go pilnować i że nie zrobią nic głupiego, a oni jej wierzyli z radością i dawali im wolną rękę. To były wspaniałe dni, pełne wygłupów i szaleństw, włóczenia się po łąkach, drzemania w trawie i konnych wycieczek, z których wracali umorusani, ale szczęśliwi. Teraz Isolde siedziała na jego łóżku, skubiąc koniec swojego blond warkocza i węsząc kłopoty. Mina Caleba zdradzała, że jest z siebie szalenie zadowolony i coś knuje, coś naprawdę spektakularnego i z pewnością nielegalnego. A Issie nigdy nie była pewna, do którego momentu jego rodzice będą wierzyć, że naprawdę ma jakikolwiek wpływ na ich syna. Westchnęła i splotła ramiona na piersi, unosząc lekko brwi. - Co wymyśliłeś, Cal? Widzę po twojej minie, że coś kombinujesz i czuję, że wcale mi się to nie spodoba... - była już trochę senna po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu i prawdę mówiąc najchętniej zakopałaby się w pościeli, zamiast brać udział w jakichś szalonych przedsięwzięciach przyjaciela, ale nie chciała sprawiać mu przykrości. W końcu czekali na te wakacje cały rok!
Caleb uwielbiał wakacyjne wizyty Isolde. Po pierwsze, ze swoim rodzeństwem - wzorowym zdaniem rodziców, jego zaś nudnym - nigdy nie dogadywał się zbyt dobrze, a jedyni ludzie, którzy doceniali jego poczucie humoru, należeli do służby, nie mogli więc sobie pozwalać na swawole z nieokrzesanym trzynastolatkiem, czuł się więc samotny w wielkim domu, w którym można było robić wprawdzie wiele ciekawych rzeczy - ale gdy był sam, nie sprawiało mu to tyle frajdy, ile by mogło. Po drugie, był ograniczony wszystkowidzącą matką i ojcem o ciężkiej ręce, którzy zapobiegali jego kreatywnym przedsięwzięciom, nakazując mu uczęszczać na dodatkowe zajęcia. Wprawdzie od roku sabotował niektóre z nich na rozliczne sposoby, wciąż jednak były przeszkodą. Wszystko zmieniało się z momentem, w którym stopa jego złotowłosej przyjaciółki przekraczała próg posiadłości. Jego rodzice zdawali się nie zauważać, że prawdopodobnie Caleb miał na nią większy wpływ, niż ona na niego i nie dość, że Loudshoot zyskiwał towarzyszkę psot i rozbojów, to na czas jej przyjazdu wszelkie dodatkowe lekcje były zawieszane, a inwigilacja matki w jego poczynania ograniczona. Żyć nie umierać! Caleb nigdy więc nie omieszkał wykorzystywać tego czasu najlepiej, jak tylko się dało. Tego lata również. Miał wspaniały plan, co zgodnie z jego przewidywaniami Issie, z czujnością psa myśliwskiego, zwęszyła już na samym początku. W odpowiedzi na jej pytanie na początku tylko się uśmiechnął, na poły tajemniczym, na poły podekscytowanym uśmiechem, ale cherlawy trzynastolatek nigdy nie potrafił długo zwlekać z ujawnianiem sekretów; schylił się więc, by sięgnąć pod łóżko i wyjąć dwie pękate butle Ognistej Whiskey, którą podkradł z barku, gdy Isolde brała kąpiel. Zadowolony z siebie pokazał je przyjaciółce, chociaż przeczuwał, że akurat do tego pomysłu długo będzie musiał ją przekonywać. - I co sądzisz? - spytał i gdyby nie trzymał swojego łupu, prawdopodobnie zacierałby już ręce.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Issie zawsze szczerze współczuła Calebowi takiego życia i takiej rodziny. W ogóle uważała za rażącą wręcz niesprawiedliwość, że nie urodzili się w jednej rodzinie, to znaczy w jej rodzinie, gdzie taki niespokojny duch jak młody Loudshoot czułby się z pewnością szczęśliwy. Pewnie, rodzice Isolde wymagali od niej pewnych zachowań, ale rozwijali w niej poczucie niezależności, a wszystkie swoje decyzje dotyczącej jej życia jakoś argumentowali - prawdę mówiąc relacje domowe Is polegały bardziej na negocjacjach i rozmowach niż narzucaniu pewnych rzeczy przez jej rodziców. Zresztą państwo Bloodworthowie darzyli Cala szczerą sympatią, przez pewien czas Isolde była nawet zazdrosna o uwagę, jaką poświęcał mu jej ojciec, bo ubzdurała sobie, że Cedric czuje się pokrzywdzony przez los brakiem męskiego potomka i że wolałby mieć Cala za syna niż ją za córkę. Szczęśliwie szybko jej to przeszło i nie odbiło się na relacjach z Loudshootem - dalej uważała go za swojego najlepszego przyjaciela, chociaż czasami miała ochotę go udusić. Niemniej jednak lubiła przyjeżdżać do posiadłości Loudshootów, bo chociaż brakowało jej szumu morza, do którego przywykła we własnym domu, to mogli tu szaleć konno i wnieść trochę życia do smutnego wielkiego budynku, który niezmiennie ją przytłaczał. Otworzyła szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Nie, Caleb nie zdobył się na takie szaleństwo, nie mógł...! Pokręciła mimowolnie głową, nie mogąc się zdobyć na werbalny protest. Dopiero po chwili odzyskała głos i poderwała się na równe nogi. - Chyba żartujesz? Na Merlina! Cal! A jak twój tata się połapie? Dlaczego wziąłeś dwie? I nie myśl, że będę to piła! - zastrzegła, patrząc na niego ze zgrozą i marszcząc nos. Nie wiedziała, co zrobić, jak wybić mu z głowy ten szaleńczy pomysł, bo widziała, że Loudshoot jest zachwycony swoim planem. - To nawet pachnie okropnie... a jak ktoś tu wejdzie? Nie, nie, nie... to zły pomysł, nie licz na mnie! - powiedziała, skubiąc nerwowo koniec swojego warkocza i przygryzając dolną wargę. Przecież coś takiego od razu by się wydało, rodzice wyczuliby od nich alkohol, nawet gdyby nie zorientowali się, że w barku brakuje dwóch butelek Ognistej!
Sam sobie współczuł. Czuł się często jak podrzutek, tak bardzo niepodobny był do kogokolwiek z rodziny. Nawet wyglądał inaczej i w pierwszej klasie sporo osób było wręcz pewnych, że jest adoptowany, póki któreś z dzieci znajomych rodziców go nie wyśmiało za tę fantazję. Dałby wszystko, żeby być bratem Issie naprawdę i póki nie osiągnął tego wieku, w którym zaczynał myśleć już trochę logicznie, kilka razy spytał Cedrica Bloodwortha, czy mógłby go adoptować. Ciężki był los rozbrykanego chłopca pod dachem tego domu, do którego zdawał się w ogóle nie należeć. Caleb zaśmiał się głośno, widząc reakcję Isolde, której się wszakże spodziewał, nie od dziś przecież znał dziewczynę. - Jak się połapie, w co raczej wątpię, to zwalę na Gabriela albo coś - stwierdził beztrosko, wzruszając ramionami. Argument był przynajmniej średni, bo oboje zdawali sobie sprawę, że nikt pod tym dachem nigdy nawet nie pomyślałby, że jego wzorowy braciszek mógł zrobić coś takiego. Pomijając już fakt, że Gabriel miał jedenaście lat. - Możemy przynieść ci jakiś soczek do popicia, bo ja to na pewno nie potrzebuję - stwierdził, obdarzając butelki oceniającym spojrzeniem. Był stuprocentowo pewien, że smak alkoholu nie zrobi na nim żadnego wrażenie, pijał przecież wino rozcieńczone wodą do obiadu i nawet się nie krzywił. A poza tym, na Merlina, miał już trzynaście lat, był mężczyzną! - Mateczka już śpi od godziny, ojciec wychodzi z gabinetu tylko wtedy, kiedy mama zawoła go, żeby mu powiedzieć, jaki to ja okropny nie jestem, a Gabriel i Nancy są za głupi, żeby się połapać, o co chodzi, gdyby nas nakryli - stwierdził z lekceważeniem, znów wzruszając ramionami. Wszystko przecież dokładnie zaplanował! To nie była jakaś spontaniczna akcja, jak zwykle - no, może troszeczkę - więc nie było mowy o tym, że ktokolwiek oprócz nich kiedykolwiek będzie wiedział o tym, co zaszło. No i wierzył, że skoro jest z nim Isolde, to sprawy na pewno nie wymkną się spod kontroli i wszystko pozostanie ich słodką tajemnicą. - No już przestań, wiem że i tak się zgodzisz - żachnął się Caleb i zachęcająco dźgnął przyjaciółkę w ramię dnem jednej z butelek.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To była straszliwa niesprawiedliwość losu - Cal urodził się w rodzinie, do której zupełnie nie pasował, a Isolde była jedynaczką, co miało swoje plusy, ale zdecydowanie więcej minusów. Dlaczego nie mogli po prostu być prawdziwym, biologicznym rodzeństwem? Przecież nawet fizycznie Cal wydawał się bardziej podobny do Bloodworth'ów niż do Loudshoot'ów, choć nie należał do szczególnie wysokich, w przeciwieństwie do rodziców Isolde. Tak, był taki czas, kiedy Caleb pytał ojca Is, czy nie mógłby go adoptować, a ona dopiero po latach w pełni zrozumiała, jak bardzo bolał Cedrica fakt, że musiał odmówić i wytłumaczyć chłopcu, dlaczego to niemożliwe. Pan Bloodworth widział w Calu samego siebie, kiedy był w jego wieku - tę samą żywiołowość, wesołość i żądzę przygód, której nikt nie był w stanie ujarzmić, przy czym rodzice Cedrica nigdy nie próbowali tego zrobić, ewentualnie znaleźć dla nich jakieś rozsądne ujście... ale Caleb nie miał tyle szczęścia. Jedyne co mogli dla niego zrobić, to zapraszać do Fowey, zabierać na wspólne wycieczki i wysyłać Is na wakacje do rezydencji państwa Loudshoot'ów. Pierwszy argument przyjaciela skwitowała tylko cichym prychnięciem - jego rodzice mieli wiele wad, ale z pewnością nie byli tak głupi, żeby nie domyśleć się, kto podkradł dwie butelki Ognistej z barku. To "albo coś" najbardziej ją zaniepokoiło, bo znaczyło, że Caleb jak zwykle nie opracował planu zbyt dokładnie, nie przemyślał wszystkich konsekwencji, nie miał żadnego wyjścia awaryjnego... po prostu był w stu procentach sobą i nie zmienił się ani o jotę. Z drugiej strony... pewnie miał trochę racji, rodzice na pewno nie przyjdą powiedzieć mu "dobranoc", zbyt zajęci własnymi sprawami, a rodzeństwo pewnie już smacznie śpi - idealne i perfekcyjnie nudne. Wola Isolde zaczęła się nieznacznie chwiać. Szczerze żałowała, że nie może powiedzieć czegoś w rodzaju "ej, nie przesadzaj, twoja rodzina jest w porządku", bo nie była w porządku i oboje doskonale o tym wiedzieli. Świadomie czy też nie, Cal uraził jej dumę - jeśli on nie potrzebuje niczego, żeby popić alkohol, to z pewnością ona również sobie poradzi! Niby dlaczego miałaby być gorsza od niego? Dlatego że jest dziewczyną? Nigdy w życiu! Tylko odrobinę... tylko spróbujemy, co może się stać? Przecież dorośli to piją i nic im nie jest, no CHYBA że wypiją naprawdę dużo! Przypomniała sobie tego okropnego kuzyna ze strony mamy, który pewnego razu zaczął opowiadać dziwnym głosem jakieś nieprzyjemne historie, śmiejąc się przy tym chrapliwie i niezdarnie próbując podnieść się z krzesła. Mama z właściwym sobie wdziękiem, ale i stanowczością wyprowadziła go do innego pokoju i sobie tylko znanymi sposobami doprowadziła do porządku, a tata skwitował całą historię stwierdzeniem, że picie alkoholu to też sztuka i trzeba mieć pewną kulturę picia, bo inaczej kończy się to właśnie tak. Niesmakiem. - Nie chcę żadnego soczku, jak ty będziesz pił ot tak, to ja też. Ale tylko spróbuję... - zastrzegła się, obrzucając go ciężkim spojrzeniem, świadczącym o jej głębokim niezadowoleniu z samej siebie, no bo przecież zawsze była asertywna - Caleb był jedyną osobą, która potrafiła wmanewrować ją w coś głupiego.
Wszyscy wiedzą, że spontaniczne przedsięwzięcia najbardziej cieszą, po co więc jakikolwiek plan? Nie, Caleb zdecydowanie nie był zwolennikiem poświęcania zbyt wielu cennych myśli na wymówki i wyjścia awaryjne, a tym bardziej konsekwencje. Zdecydowanie wolał puszczać wodze fantazji w celu wyszukiwania okazji do przygód. A że przy okazji mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Bo, nie ma co czarować, to nie było tak, że młody Loudshoot zupełnie przypadkowo zapuszczał się tam, gdzie rodzice najmniej chcieli go widzieć. Bunt trzynastoletnich dusz jest przecież tym najbardziej rozognionym, a dusza Caleba w dodatku nosiła w sobie sporo pamiętliwości i urazy do rodzinnej znieczulicy przekazywanej w genach, od której on jeden zdołał się uchronić. Później przeszła mu ta bezsilna złość, którą odczuwał względem rodziny, ale w wieku lat trzynastu przeżywała ona swoje apogeum. Było mimo wszystko w tej jego małej zemście więcej beztroski, niż bezlitosnej skrupulatności - to jedno chroniło go przed zgorzknieniem. Z uśmiechem triumfu obserwował wahającą się Isolde, pewien, że się złamie prawie tak samo jak tego, że ta noc na długo odciśnie im się w pamięci. Czuł, że będzie wielka i jedyna w swoim rodzaju! To był ten moment, kiedy Loudshoot czuł się, jakby cały świat był w zasięgu ich rąk i jedyną rzeczą, którą trzeba im było zrobić, to z nonszalancją napić się alkoholu, sięgnąć po niego, podzielić się nim po równo i uścisnąć sobie z uznaniem dłonie, pieczętując układ. Jak na dorosłych ludzi przystało. - Oczywiście! - zawołał dumnie i triumfalnie, wyszczerzył zęby i odłożył jedną z butelek na bok, żeby uwolnić rękę potrzebną do odpieczętowania drugiej. - Panie przodem - dodał kurtuazyjnie, podając Issie odkręcony trunek. Prawdziwy dżentelmen, szkoda tylko, że o szkło nie zadbał! Ale w końcu robili to w konspiracji, a konspiracja rządzi się innymi zasadami. Nie czekając, aż Bloodworth przekaże mu kolejkę, sięgnął po drugą ognistą. W końcu i tak pewnie wypiją wszystko - co to jest, taka whiskey! - więc równie dobrze każdy mógł mieć swoją butelkę, co było wygodniejsze. Pewny siebie przyłożył szyjkę do ust. Po pierwszym łyku parsknął, o mały włos nie wypluwając na siebie całego napoju, ale w końcu przełknął trunek razem ze łzami, które stanęły mu w oczach. Zamrugał szybko, w końcu Issie nie mogła tego zobaczyć, o nie! Skoro już stwierdzili, że żadne z nich nie potrzebuje niczego na zapijanie alkoholu, to powinni się tego trzymać i Loudshoot nie chciał wyjść na ciamajdę. A żeby udowodnić swoją niepodważalną męskość i dojrzałość, wypił, krzywiąc się niemożliwie, jeszcze jeden łyk i kolejny, a z rozpędu i czwarty, który stanął mu na chwilę niebezpiecznie w gardle, ale chłopczyna dzielnie zmusił się do przełknięcia.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie znosiła tych momentów, kiedy mu ulegała, kiedy jej zdrowy rozsądek przegrywał z jego ułańską fantazją. Wizje Caleba były z jednej strony zupełnie szalone, a z drugiej kuszące w stopniu, który przekraczał nawet jej wytrzymałość. Isolde czuła się nieszczęśliwa i pokonana, ale smak przygody i zakazanego owocu był wystarczającą rekompensatą, przez co dosyć szybko zapominała, że chyba jednak nie powinna ulegać namowom przyjaciela, bo następnym razem mogą mieć mniej szczęścia. Ale tym razem to przecież nic takiego, prawda? Nie ukradną łódki, nie spłatają głupiego psikusa nielubianemu sąsiadowi, pisząc na jego drzwiach "stary troll w peruce" (tak, to było wyjątkowo durne, ale mieli wtedy tylko dziewięć lat, a Isolde głównie obserwowała manewry Caleba ukryta w krzakach, obgryzając nerwowo paznokcie i modląc się, żeby nikt ich nie przyłapał)... po prostu spróbują trochę alkoholu, który niewątpliwie był dla ludzi, tyle że trochę starszych niż oni. Ale czy cztery lata, jakich brakowało im do pełnoletności, to taka straszliwa różnica? Chyba nie! Przez głowę Isolde przemknęła tylko myśl, że Caleb przyznał jej pierwszeństwo tylko po to, żeby zobaczyć, że pierwszy łyk ją zabije, czy też nie. Obwąchała bardzo podejrzliwie zawartość butelki. Merlinie, sam zapach mógł powalić dorosłego trolla górskiego, to cholerstwo musiało być potwornie mocne. Spojrzała kątem oka na Caleba, zastanawiając się, czy naprawdę nie da rady odwieść go od tego durnego pomysłu, ale dobrze wiedziała, że po raz kolejny przegrała. Co za paskudne uczucie. Westchnęła z rezygnacją, po czym przytknęła butelkę do ust. Na początku sądziła, że nie będzie tak źle. Chciała nawet podzielić się tą obserwacją z Calebem, ale w tej chwili poczuła, że jej gardło i przełyk stają w płomieniach, które pełzną w dół, aż do żołądka. Z jej oczu pociekły łzy, zakrztusiła się i przycisnęła dłoń do mostka z miną, która świadczyła, że ten płynny pożar wypali jej wnętrzności. Nie zauważyła momentu, kiedy Loudshootowi w oczach stanęły łzy, a szkoda, bo sprawiłoby jej to pewną satysfakcję. Spojrzała na niego dopiero w chwili, kiedy przyssał się do szyjki butelki i upił kolejne kilka łyków. Isolde nie mogła być gorsza! Przeklęła w duchu i zaciskając mocno powieki upiła jeszcze trochę, czując, że po policzkach ciekną jej łzy, a gardło przypomina papier ścierny. Jej blada twarz zarumieniła się gwałtownie, miała wrażenie, że krew dosłownie kipi w jej żyłach... Wcale nie było to przyjemne, wcale nie sprawiało takiej frajdy, jak twierdzili starsi, ale bycie dorosłym polega w dużej mierze na udawaniu, prawda...? Poczuła dziwny zawrót głowy, ale widząc, że Caleb nie zwalnia tempa, westchnęła w duchu i upiła jeszcze trochę. I jeszcze trochę. I jeszcze...