Osoby: Sarah El. Pauths, Katherine Russeau Miejsce rozgrywki: Kawiarnia w Londynie Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: Początek Stycznia. Dziewczyny dotychczas się przyjaźniły, lecz kiedy matka Katherine zaczęła dziwnie zachowywać się na wieść o Sarze, dziewczyna wypytała ją o co chodzi. Okazało się, że jej matka jest Siostrą matki Sary. Dziewczyny spotkały się, żeby wszystko obmyślić.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine miała na sobie czarną skórzaną kurtkę ramoneskę i do tego ciemne spodnie rurki, elegancko przylegające do jej ciała. Cała ta sytuacja w ogóle była dla niej dziwna. Zwykle rzadko utrzymywała ze swoją matką kontakt, jednak ostatnio zdarzyło się, że wspomniała nazwisko El Pauths podczas wspólnego posiłku przy stole, jednego z nielicznych. Pani Russeau bowiem rzadko bywała w domu, a normalnym było to, że zazwyczaj spotkasz ją w pracy albo jakiejś kawiarni bądź restauracji. Dlatego Kat się troszkę wycwaniła i zaczęła jadać tam gdzie matka, czyli w restauracjach. W ten sposób mogły ze sobą częściej rozmawiać na różne tematy. Matka dziwnie się zachowywała od tamtego czasu, wiec każde wspomnienie Sary było przez nią po prostu puszczane w przestrzeń niczym puste słowa. Katherine trochę to zirytowało więc zapytała się matki wprost, czy ma może coś do jej znajomych. Matka bez słowa opuściła restaurację, płacąc wcześniej za obiad, a dopiero po dwóch dniach zgodziła się z córką porozmawiać. Powiedziała jej to wszystko o czym ona chciała teraz porozmawiać ze Ślizgonką. Wysłała więc do niej sowę by zaprosić ją do jednej z Londyńskich restauracji. Przyszła tam celowo odrobinę szybciej. Teraz siedziała przy stoliku i nerwowo ruszała stopą w rytm jakiejś melodii, która właśnie w tym momencie tkwiła w jej głowie. Czekała na dziewczynę zniecierpliwiona. Miała jeszcze dziesięć minut do jej przyjścia.
Ośnieżone ulice wyglądały bosko! Ludzie też byli boscy! Nawet ten cholerny Londyn był boski! Czemuż to nasza Sarah miała taki dobry humorek? Okazało się że jej najlepszy przyjaciel czuje to co ona i ze sobą chodzą! To była dla niej najwspanialsza wiadomość. Oczywiście tylko nieliczni o tym wiedzieli, ale to i tak ok! Sarze to nie przeszkadzało! Miała Jima na wyłączność, a to było wspaniałe. W kocu wyznali sobie uczucia, a sprawa Sylwestrowa została daleko za nimi. Jakby jej nie było! Cieszyła się w dormitorium jak głupia, kiedy dostała list od Katherine. Przeczytała go i szybciutko się ubrała. Styczeń, pora kiedy słońce wychodzi, ale śnieg nadal leży na ulicach i trzeba się jakoś ubrać. Kiedy tylko znalazła się przed restauracją, zobaczyła dziewczynę która siedziała przy jednym ze stolików, stukając w podłogę nogą. Sarah rozebrała się i podeszła do niej. -Hej, chciałaś się spotkać. -Cała w skowronkach powiedziała.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nie obserwowała wskazówek zegara bo wiedziała, że im dłużej będzie się w nie wpatrywała tym wolniej czas będzie płynął. Jej wzrok powędrował w kierunku dużego okna przez które widać było całą zaśnieżoną ulicę londyńską i ludzi. Ciągle przechodził ktoś nowy, a co czwarta osoba wchodziła do tej oto kawiarenki. Lokal był dosyć popularny, to widać było gołym okiem. Dostrzegła Sarah dopiero gdy ta przekroczyła próg. Uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. Przecież wypadało być miłym. Dopiero gdy ta do niej podeszła to Kat podniosła swoje cztery literki i uściskała ją lekko, dając buziaka w policzek. - cześć. Pewnie zastanawia cię czemu zaprosiłam cię tak nagle i to akurat do tej kawiarni- powiedziała pewnym siebie tonem, starając się starannie dobierać wszystkie słowa. -oczywiście to ulubiona moja kawiarenka. Dają tutaj rewelacyjne expresso, masz ochotę?- zapytała po czym usiadła z tą tak zwaną ukrytą tajemnicą w oczach i przyjrzała się jej uważnie. Były podobne w niektórych aspektach. Ciemne włosy, jak każdy u niej w rodzinie i ostry, uparty charakterek. Sarah zdawała się promienieć szczęściem. - wygrałaś los na loteri?- zapytała z zainteresowaniem w głosie, uśmiechając się przy tym delikatnie.
-No może trochę. Jakieś niespodziewane to było. -Usiadła pod drugiej stronie stolika. Zły dobór słów, dziewczyna nie sądziła że Kat napisze do niej list, tym bardziej będzie się chciała spotkać. -Pewnie. -Dziewczyna uśmiechnęła się na wieść o kawie. Cały czas się uśmiechała lub śmiała, przez to traciła energię. Dobrze by było napić się kawy, a zwłaszcza że za nią przepadała. Kawa, jej wspaniały przyjaciel. Chodź na nią nie działa, to lubi jej smak, czy zapach. Otworzyła oczy kiedy dziewczyna wspomniała o wygranej. -Nie do końca. Powiedzmy że kogoś poznałam, a raczej poznałam go z innej perspektywy. -Powiedziała radośnie. Tak właśnie było. Poznała Jima z tej jeszcze bardziej uroczej, romantycznej i wrażliwej strony. Nie będę rozpisywać się jaki to on jest wspaniały, chyba nie muszę? To chyba widać po zachowaniu Sary, która promieniowała szczęściem. Kiedy byś się do niej przybliżył, poczułbyś ciepło! Takie wieczne słoneczko. Jakże wspaniale! -Tak więc? Czemu chciałaś się ze mną spotkać? -Powiedziała pewnie, wyprostowując plecy. Nie lubiła się garbić, ale czasami o tym zapominała. Uśmiech nadal widniał na jej twarzy, lecz trochę mniejszy. Nie będzie się przecież cały czas szczerzyć! Czekała na odpowiedz z niecierpliwieniem i ciekawością w oczach.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zastanawiała się, czy jeśli powie dziewczynie całą prawdę to nie zepsuje jej nastroju. Na początek jednak zamówiła dwie kawy expresso, dla siebie i Sarah. -jednym słowem miłość- skomentowała krótko jednak nie podzielała radości dziewczyny. Jeśli będzie szczęśliwa to zobaczą ją tańczącą wokół własnej osi z butelką szampana. Dopiero gdy dostała swoją kawę i upiła jej łyk, upajając się tą cudowną nikotynę, uznała że już czas. -wspominałam o tobie parę razy przy matce. Dziwnie unikała rozmów na twój temat. Udało mi się z niej wyciągnąć o co chodzi. No więc moja droga Sarah- powiedziała robiąc tu tak zwaną pauzę, która pozostawiała człowieka w niepokoju. - jesteśmy rodziną, a dokładniej, twoja i moja mama to siostry- oznajmiła z lekkim uśmiechem. Mówiła to takim spokojnym tonem jakby opowiadała o pogodzie za oknem. Ponownie upiła łyk kawy.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zastanawiała się, czy jeśli powie dziewczynie całą prawdę to nie zepsuje jej nastroju. Na początek jednak zamówiła dwie kawy expresso, dla siebie i Sarah. -jednym słowem miłość- skomentowała krótko jednak nie podzielała radości dziewczyny. Jeśli będzie szczęśliwa to zobaczą ją tańczącą wokół własnej osi z butelką szampana. Dopiero gdy dostała swoją kawę i upiła jej łyk, upajając się tą cudowną nikotynę, uznała że już czas. -wspominałam o tobie parę razy przy matce. Dziwnie unikała rozmów na twój temat. Udało mi się z niej wyciągnąć o co chodzi. No więc moja droga Sarah- powiedziała robiąc tu tak zwaną pauzę, która pozostawiała człowieka w niepokoju. - jesteśmy rodziną, a dokładniej, twoja i moja mama to siostry- oznajmiła z lekkim uśmiechem. Mówiła to takim spokojnym tonem jakby opowiadała o pogodzie za oknem. Ponownie upiła łyk kawy.
-Tak, miłość. -Uśmiechnęła się szeroko. Kiedy kelner przyniósł ich kawy podziękowała i upiła łyka. Sarah powinna sobie sprawić koszulkę z napisem "I ♥ Coffe". Nosiłaby ją z dumą, oczywiście jeśliby znalazła jakieś dodatki. Chyba miała nawet kolczyki z ziarnami kawy, no to tylko załatwić koszulkę! Spojrzała się na dziewczynę która zaczęła swoją wypowiedz. Kiedy skończyła, Sarah prawię nie udławiła się Kawą. Zaczęła kaszleć, a parę osób się na nią popatrzyło. Otworzyła szeroko oczy. Nie mogła uwierzyć w słowa Katherine. Były rodziną? I ona tak sobie o tym spokojnie mówiła?! Serce panny Pauths biło jak szalone. -C-co?! -Powiedziała zakrywając usta dłonią. Nie mogła uwierzyć, że to prawda! Nie mogła uwierzyć, że jednak ma jakąś rodzinę.. -To prawda? Jesteśmy rodziną, a twoja matka jest siostrą mojej? Czy ona coś o niej słyszała? Żyje? Gdzie mieszka? Ma może z nią jakiś kontakt? Powiedziała ci cokolwiek?- Dziewczyna zasypywała ją milionem pytań. Co prawda każde było bardzo ważne! Teraz wszystko diametralnie się zmieniło! Sarah ma rodzinę, i był cień szansy że jej matka istnieje. Jej ojciec również. Wszystko było możliwe! Błagała żeby okazało się to prawdą. Miała by tyle pytań. Zaczęła stukać w stół paznokciem, jak zawsze kiedy się denerwowała. Miała niespokojny wzrok, a jej dłonie drżały.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Gdy Sarah zaczęła się krztusić to Katherine nagle poderwała się z krzesła by podbiec do niej i uderzyć ją solidnie w plecy. -Ej, mała, bo odlecisz. Nie radzę sobie z pierwszą pomocą- powiedziała odrobinę przestraszonym tonem, by zaraz potem wrócić do swojego stolika, gdy tylko Sarah na powrót odzyskała kolory. Potem dziewczę zaczęło ją obsypywać pytaniami. Katherine chciała odpowiedzieć na pierwsze, to słyszała zaraz kolejne pytanie. W końcu ogarnęło ją poirytowanie. -Sarah zamilcz bo nic ci nie powiem jak nie dasz mi dojść do słowa noo- powiedziała w miarę łagodnie. -Twoja matka jest młodsza od mojej o parę lat. Jak się urodziłaś to była jeszcze sama dzieckiem. Jesteśmy surową rodziną od pokoleń. Musiała cię oddać. Nie miała wyboru, po porodzie mój, znaczy się nasz dziadek kazał skłamać, że dziecko zmarło, a ciebie oddano do mugolskiego sierocińca. Tylko nielicznie wiedzieli, że tam jesteś. Tylko dziadek. Mama dowiedziała się o tym niedawno. To on dał ci to nazwisko i imię. To tyle. Twoja matka mieszka w Londynie. Też jest aurorem. Ma syna- opowiadała mając nadzieję, że wytrwa do końca i Sarah w napływie radości i emocji nie urwie jej głowy.
Kiedy dziewczyna usłyszała ostry ton dziewczyny, zamilkła. -Czyli na prawdę nazywam się Sarah Russeau? Skąd więc wzięło się drugie imię Elizabeth? Moja matka tak się nazywa? -Starała się myśleć, co było nad wyraz trudne. Jej rodzina istnieje, to już był największy szok. Cóż, i to całkiem sporą rodzinę. Nie wiem czy jest się z czego cieszyć. Jej największa obawa właśnie się sprawdziła. Jej matka żyje, ma się dobrze i ma szczęśliwą rodzinę. A ją wychowywała jakaś obca kobieta. Jej.. brat, miał zapewne takie życie jakie ona by chciała. Cudownie. Posmutniała wręcz. -Mój ojciec? Wiesz coś na jego temat? -Spojrzała jej w oczy. Była ciekawa, kim on jest. Wiedziała że znajdzie matkę i wypyta ją o wszystko. Do tego mieszkała w Londynie, miejscu gdzie Sarah mieszkała całe życie. Czemu nigdy jej nie odwiedziła? I co do cholery oznacza ta karteczka, podpisana literą "-M". Jeśli dziadek ją tam dał, to czemu Anabel widziała kobietę? Coś tu było nie tak. Ona była pewna że była to kobieta. Ciemne włosy, jak widać rodzinne, piękne oczy. Ewidentnie coś się nie zgadzało. Miała powiedzieć to Katherinie? Może matka ją okłamała? Wszystko zdawało się być bez sensu. -Do sierocińca oddała mnie Kobieta. Jestem tego pewna, na sto procent! Moja, Anabel widziała kobietę o ciemnych włosach i drobnej posturze. To nie mógł być mężczyzna... -Powiedziała pół głosem. Coś tu śmierdziało i trzeba było dowiedzieć się co.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine pokręciła przecząco głową, po czym upiła łyk swojej kawy. Nie lubiła nigdy pić zimnej, a dodatkowo zaschło jej w gardle od tej całej gadaniny. Gdy Sarah zapytała, czy jej nazwisko brzmi Russeau zaprzeczyła. -Nie, Russeau to nazwisko otrzymane przez ojca poprzez małżeństwo jego z naszą matką. Panieńskie nazwisko mojej matki Cordelii to Masefield. Nasz dziadek nazywał się Maxim Masefield- powiedziała, to wiedziała doskonale, jednakże co do dalszych informacji musiała chwilę pomyśleć. -Poczekaj, wypytywałam mamę o wiele rzeczy. To było wiele. Twój ojciec chyba miał na nazwisko Pauths. Twoja matka miała chyba wtedy 16 lat jak cię urodziła, to była typowa wpadka. Przykro mi Sarah- powiedziała po czym schwyciła ją za dłoń, ścisnąwszy lekko. Twoja mama ma teraz trzydzieści trzy lata. Nazywa się Elizabeth Masefield. Jednak to na pewno nie ona cię zaniosła pod drzwi sierocińca. To nie mogła być ona. Matka mi mówiła, że po porodzie leżała długo w szpitalu, a potem spędziła rok prawie pod obserwacją psychologa. Nasza rodzina to wyjątkowo surowi ludzie. Mój ojciec jest sędzią i ministrem Wizengamotu. Strasznie przykłada wagę do reguł i zasad. Jego ojciec a nasz dziadek był tak samo surowy. Nie pozwolił zostawić dziecka, to by wyglądało okropnie, 16 samotnie wychowująca dziecko, bez ojca. Tom zmył się zaraz po wpadce. Dziadek Maxim celowo dał ci to nazwisko. Mówisz też, że przyniosła cię do sierocińca kobieta. Zauważysz pewnie, że kobiety u nas mają ciemne włosy i są drobne, to mogła być Miriam, nasza babka. Dziadek jako szanowany minister nie chciał by go widziano na mugolskiej ulicy. Jesteśmy czystokrwistym rodem. Twój ojciec z tego co mi wiadomo też pochodził z dużego, starego rodu. Dlatego uciekł. Rodzice by go wydzidziczyli. To wszystko podobno było ostro popieprzone- powiedziała po czym znowu upiła łyk kawy. -Nie miej za złe cioci, że cię nie szukała, powiedziano jej że dziecko zmarło przy porodzie. Było duże prawdopodobieństwo, że to prawda, bo wystąpiły komplikacje, a twoja matka miała wtedy ledwo szesnaście lat skończone. Przykro mi, że dowiadujesz się w taki sposób, ale jednak masz jakąś rodzinę prawda?- zapytała mierząc ją wzrokiem.
Wszystko starała sobie analizować, ale łatwe to nie było! Zważywszy na tak szybki obrót sprawy. Cóż, teraz wszystko by się zgadzało. Czemu na karteczce napisane było -M, było to nazwisko jej matki. Czemu ją oddano, mama była za młoda, zresztą słuchając jak Katherine mówi jaką to mają surową rodzinę, Sarah starała się jej przebaczyć. Ale gniew i ból, powracał jakby z tych wszystkich lat. Jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nikt jej o niczym nie wspomniał?! Chyba chcieli o niej zapomnieć, jakby umarła. Przecież oni nawet to uznali! Nienawidzili tego malutkiego dziecka, aż tak?! Zresztą, co przynosi większą hańbę Dziecko, czy spędzenie ROKU pod opieką Psychologa?! To wszystko było niedorzeczne. Była wpadką.. nie raz o tym myślała, ale teraz o tym wiedziała, a to co innego! Jej ojciec zwiał, jak ostatni tchórz! Nie miała zamiaru o nim słuchać, uciekł! Uciekł od niej i tak na prawdę obchodziła go własna dupa! Miał gdzieś Sarę, miał gdzieś Elizabeth, znaczy jej matkę.. A to już jest przesada. Co z tego że pochodził z dobrego domu?! Haloo, nie wiem czy ktoś jest tego świadomy, ale istnieje coś takiego jak Antykoncepcja! I uwaga wiadomość dnia, w tedy nie ma się dzieci! -Bo to jest popieprzone. Kat, nie mam zamiaru gniewać się na twoją matkę, to nie ona powinna mnie szukać. Moja matka powinna, przynajmniej spróbować. Nie zrobiła tego..-Cały czas mówiła słabym głosem. Nie było w niej życia. -Wychodzi na to, że mam większą rodzinę niż się spodziewałam. Dziadkowie żyją?Chciałabym z nimi kiedyś porozmawiać, jeśli dziadek nie uzna że zepsuję jego reputacje. -Uśmiechnęła się na chwile i napiła łyka kawy. -Masz może do niej numer telefonu, albo adres? Spokojnie, nie chce się do niej włamać, chce po prostu wiedzieć.. Kogo ja oszukuje, nawet by nie odebrała. -Wpatrywała się w kawę. Nawet ona straciła smak, na jakiś czas.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wypiła swoją kawę i odstawiła filiżankę na róg stolika, by kelnerka mogła przyjść i ją po prostu zabrać. Wysłuchała uważnie dziewczyny. Teraz niestety cała radość z niej uszła. Zupełnie tak jakby ktoś spuścił powietrze w dmuchanej zabawce. -Także.... -zaczęła bawiąc się teraz pod stolikiem swoim zamkiem od kurtki. -Ja i Nadia jesteśmy obecnie twoją najbliższą rodziną. Wybacz jak czasem jestem typowo szorstka i nie wykazuję żadnych oznak emocji. Mam po prostu wiele z ojca. Nadia odziedziczyła więcej charakteru po matce, ona jest łagodniejszą osobą. Nie ukrywam, że w wielu okresach naszego życia ich nie było. Ojciec praktycznie 24h na dobę siedzi w Ministerstwie. Jest surowy a reguły i zasady są dla niego święte i niepodważalne w żaden sposób. Taki sam był dziadek. Maxim żyje i jest na emeryturze. Też był kiedyś sędzią. Zsyłał więźniów do Azkabanu. Czasem sama boję się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Nie widziałam w jego stalowych oczach ani krzty ciepła nawet jako dziecko. Nie warto w ogóle o sobie mówić Sarah. Szkoda kolejnych łez i następnego odrzucenia. Nie utrzymuje teraz kontaktu z rodziną i mieszka w Szkocji w swoim dworku- powiedziała uśmiechając się lekko do dziewczyny. Ona sama z rodzeństwem nie miała lekko. Była to tak zwana idealna rodzina na pokaz dla innych, ale w środku trzymana w łańcuchach zasad i reguł. -Twoja matka cię nie szukała bo uwierzyła ojcu, a naszemu dziadkowi że nie żyjesz. Pokazano ciało dziecka, lekarze potwierdzili, uznano zgon dziewczynki o imieniu Megan Masefield. Wiesz, dzięki galeonom, Maxim potrafił sprawić, że nawet dziennikarze chodzili tak jak on zagrał. Aż dziw że nie został minister magii- zaśmiała się nerwowo. Założyła teraz nogę na nogę i poprawiła materiał spodni na udach przesuwając dłońmi po materiale. -Moja matka dowiedziała się o tej sytuacji przypadkiem, całkiem niedawno. To dziwne, ale ojciec miał zapiski. Była tam kopia dokumentu twoich narodzin i zdjęcie dziecka, które przeżyło. Wszystko się jej zgadzało. Dziewczynka na dokumencie nazywa się Sarah Masefield i urodziła się 30 lipca 1996 roku. Nie mówiła jeszcze o tym twojej matce. Ma teraz problemy. Jej syn, Evan ma problemy. Potrzebny będzie szpik kostny, teraz nie opuszcza szpitala. Jego stan się pogarsza z dnia na dzień- oznajmiła smutnym tonem. Tych informacji i tak pewnie było zbyt wiele dla dziewczyny.
-Nie ma sprawy. Nie liczę na to że wszyscy przyjmą mnie z otwartymi ramionami. -Wtrąciła się w zdaniu dziewczyny. Co ona (Sarah) sobie wyobrażała? Że jak już znajdzie się jej rodzina, to będzie super zajebista? Hm, nawet nie chodziło o to. Kiedy słuchała o tym wszystkim, co chwile rodziła się jakaś nadzieja. Nadzieja na jakiś kontakt z rodziną, kontakt z kimkolwiek. Czuła się opuszczona, przygnębiona i załamana. Miała smutną minę i zero życia w sobie. Nawet już nie myślała o rodzinie.. Tego było za dużo, za dużo. Odcięła się od świata na chwilę. Na dłuższą chwilę. Nie myślała o niczym i patrzyła się głęboko w oczy Katherine. Domyśliła się że u nich to rodzinne, cóż czyli Sarah miała oczy po ojcu? Znów tajemnica której się nigdy nie dowie. Dopiero teraz zauważyła że dziewczyna ominęła jej pytanie. -Znasz jej adres? -Spytała szorstko, a zarazem słabo. Nie wiedziała jak się odezwać, nie wiedziała nic. Była tym wszystkim zmęczona, najlepiej jeśli wcale by się nie odzywała. Może lepiej jeśli Kat będzie mówić, a ona słuchać. W końcu będzie mogła sobie to wszystko analizować w swojej główce. Nie sądziła że matka powie jej coś więcej, chciała poznać jej pisownię lub głos. Nocami śnił jej się ten głos, lecz wiedziała że to tylko wyobrażenie. Nawet w tej Sali Snów, czy coś, słyszała jej głos. Była zbyt zmęczona żeby bawić się w jakieś chore zabawy. Dopiła resztę kawy i odłożyła filiżankę na bok. Oparła się o oparcie poprawiając włosy. Miała rozbiegany wzrok. -Proszę, powiedz że masz do niej jakikolwiek kontakt. Cokolwiek, proszę.. -Powiedziała słabym i łagodnym głosem. Cała energia którą posiadała jakieś dwadzieścia minut temu zniknęła. Wyleciała przez najbliższe okno. Wyglądała jakby się miała zaraz porzygać. Patrzyła na dziewczynę błagalnym wzrokiem .
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Po prostu ciocia Elizabeth, znaczy się twoja biologiczna mama będzie musiała uwierzyć w to wszystko. Przez tyle lat była święcie przekonana, że ty nie żyjesz. Założyła nową rodzinę- wytłumaczyła na spokojnie dziewczynie po czym przysunęła do niej swoje krzesło i pozwoliła by ta oparła o jej ramię swą głowę. -Podpowiedziałam mamie, że mogłabyś być dawcą dla Evana- powiedziała cicho, mając nadzieję, że to nie urazi dziewczyny. Niestety nie była postawiona nigdy w takiej sytuacji, a tutaj nagle tyle tajemnic się rozwiązało i na pewno dziewczyna miała w głowie okropny mętlik. Wyciągnęła z torby kartkę i długopis. Zapisała na niej numer telefonu plus Elizabeth Masefield. -Proszę- powiedziała podając jej karteczkę. Potem schowała materiały na powrót do torebki. -Zadzwoń do niej i umówcie się na spotkanie- oznajmiła spokojnym tonem.
-Dawcą? A do tego nie trzeba mieć osiemnastu lat? Przecież Evan nie będzie czekał siedem miesięcy. -Właśnie dotarło do niej że mówiła o swojej rodzinie. Cóż, nawet go nie znała, a już było jej żal. -Wyślij do mnie sowę, jak by co. -Powiedziała spoglądając za okno. Nie wiedziała na co patrzy. Na ulicach przechadzali się starsi ludzie, trzymając się za ręce. Uśmiechnęła się mimowolnie. Jakieś dzieciaki które obrzucały się śniegiem, śmiejąc się przy tym. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, albo byli dobrymi aktorami. Mniejsza o to. Kiedy dziewczyna napisała jej na karteczce numer jej matki ożywiła się. Jej oczy zabłyszczały. Uśmiechnęła się do Kat i przytuliła ją bardzo mocno. Popatrzyła na zegarek i zobaczyła która godzina! Przecież miała się spotkać z Jimem! -Muszę lecieć, napisz na prawdę. Napisz tylko kiedy będziesz miała czas. -Pocałowała ją w policzek i wybiegła z kawiarenki.