Zdecydowanie najbardziej rozrywkowe miejsce w całym Lynwood! Możesz się tu wyszaleć w rytm ulubionej muzyki. W zależności od dnia tygodnia mamy inny rodzaj: jazz, rock, indie, blues, klubowa. Od Ciebie zależy, jak nastawisz szafę grającą! Możesz napić się tu sto pięćdziesiąt rodzajów piwa, a gdy udowodnisz barmanowi, że masz dziś urodziny dostaniesz darmową kolejkę shoutów.
Również Ty możesz tu wystąpić i poczuć się jak gwiazda! Za sam udział dostaniesz 1 pkt do umiejętności artystycznych, które będziesz mógł dodać do kuferka. Rzuć jedną kostką, aby dowiedzieć się, jak Ci poszło: 1 - totalna klapa, fałszowałeś i zdecydowanie musisz się podszkolić 2 - pijana osoba zaczęła śpiewać razem z Tobą, tworząc "niesamowity" duet, przez co sala wybuchnęła śmiechem 3 - nie zainteresowałeś publiczności swoim występem, ale nie jest źle, w końcu nie obrzucili Cię pomidorami! 4 - pierwsze osoby poderwały się do tańca, plus dla Ciebie! 5 - widzisz, że publiczność zaczyna podrygiwać w rytm muzyki i tworzy się coraz większa grupa gotowa na szalony taniec. 6 - publika się wspaniale bawi. Osoby tańczą na stole i śpiewają razem z Tobą, bujając się w rytm muzyki. Chodzi plotka, że masz funclub, który po koncercie oczekuje na autografy!
Ja pierdolę. Nic nie ogarniała, kompletnie. Nagle sobie stwierdziła, kiedy była na prochach, że wyjebane, rzuca szkołę i wypierdala w podróż życia. Potem ni stąd ni zowąd znalazła się w Londynie, żebrząc gdzieś pod Big Benem o fajkę, aby później stwierdzić, że Londyńczycy są chujowi. Wsiadła więc nie wiadomo jak, w jakiś pociąg, kitrając się w stercie słomy gdzieś w tylnych wagonach i pojechała. Wyrzucili ją na jakiejś stacji, zwinęła komuś parę funtów, zjadła coś (a raczej się obżarła - głód ponarkotyczny robi swoje!) i się rozpłakała, że wcale nie ma ochoty nigdzie wyjeżdżać. Ale potem przez długi czas nie mogła wyżebrać pieniędzy na drogę powrotną, teleportacja ostatnio jej nie wychodziła, więc miała się już załamać, kiedy spotkała jakiegoś jegomościa. Stwierdził, że ją podwiezie. No spoko. Zabrała swoją małą torebkę i wsiadła do jego zajebistego tira, by jakiś czas później znów znaleźć się w stolicy Wielkiej Brytanii. Nie wspominała tej podróży zbyt miło, ponieważ fagas ciągle rzucał niewybrednymi komentarzami. Ale kiedy sytuacja zaczęła przybierać zły obrót, nastraszyła go używaną igłą po dragach i w ten sposób się zamknął. Na krechę rzuciła się w Błędnego Rycerza i wróciła do Hogwartu, gdzie usłyszała, że w sumie to wszyscy wylecieli na ferie do Kanady. O rany, trochę daleko. Na szczęście było paru spóźnialskich, więc postanowili ich tam przetransportować. Ale Charlie, jak to ona, szybko odłączyła się od grupki magicznej młodzieży i postanowiła zaklęciem zmniejszyć swoje toboły, by ukryć je w kieszeni swej dziurawej kurtki i ruszyła na zwiedzanie Lynwood. Nie spieszyło jej się do oglądania swojej rodziny. Nie dlatego, że ich nie kochała, ale po prostu dlatego, że zjebała i bała się im spojrzeć w oczy. Tak, Watson się cykała, właśnie tak. Dlatego aby zapomnieć o smutkach znalazła jakiś super klub, gdzie postanowiła się zakotwiczyć. Biedni, nieświadomi pracownicy nie wiedzieli, że nasza bohaterka nie ma przy sobie ani knuta, ale to nic. Nie przeszkodziło jej to w zajęciu jednego z wolnych stoliczków i zamówienia piwa. Odpaliła także swojego na wpół wypalonego peta i w skupieniu słuchała tych okropnych ludzi, którzy kaleczyli jej uszy fałszując na scenie. Nieważne. Trzeba wymyślić jakiś plan, młoda damo. Może rzuci im się w ramiona, łkając błagalnie? Nie, to chyba wymaga gruntownego remontu.
Z Oliverem było inaczej. Przeszedł inną trasę życiową. Z Charlie nie miał kontaktu od X czasu. Niby takie oczko w głowie, niby taka gwiazda, a sam nie zaadresował do niej listu od dawien dawna. Chyba zorientował się, że w jakiś pokrętny sposób dziewczę odeszło na zawsze, a on nie mógł ciągle biegać za nią w ramach czego? Brakowało mu już tchu, pokręcony w swoich nałogach wcale nie czuł się tak kolorowy jak reszta ćpuńskiego społeczeństwa. Nie czuł potrzeby rzucenia się w słomę i zrobienia wielkiego yolo. Stracił Juno, stracił chęć do dalszego wirowania pomiędzy układami, w które wszedł. Studia? Nie szło mu zbyt dobrze. Życie? Szło mu dość beznadziejnie. Nie zdałby z życia. Nie ogarniał rachunków, nie ogarniał tego co się dzieje, czemu ludzie mają go za takiego frajera i czemu zgadza się z nimi w ogóle nie unosząc się jak kiedyś. Brakowało mu fizycznie sił. Był szczuplejszy niż zwykle, jadał mało. W jego główce zagościły teraz słowa, że powinien zająć się CoCo i nie zostawiać jej w mieszkaniu z Jurą i Felicie... Ale on wolał uciec na ferie. Znowu to zrobił. Znów uciekł od obowiązków, od odpowiedzialności. Znów okazał się być całkowitym dzieckiem. Och Oliver, może Ty jeszcze nie dorosłeś? Szedł przez Lynwood nieco zirtyowany. Wszędzie zimno, wszędzie uśmiechnięte twarze. Tylko z czego oni się cieszą? Żałosne. Żałosne jest to, że ktoś opowiedział rano piętnaście dowcipów, a Oliver żadnego nie wziął jako powodu dla śmiechu. Czyżby stracił poczucie humoru? Nawet nie złapał momentu, w którym zaczął biec. Zgrzał się już po krótkim dystansie, a metą okazały się drzwi od klubu Rogacza. Cokolwiek to znaczyło pchnął drzwi i wsunął się do środka jak złodziej, bo każdy ruch wydawał się jakby ukryty pomiędzy tysiącem myśli. Ale jeszcze się nie poddawał. Ściągnął powoli kurtkę i powiesił na wieszak jakby doszukując się jeszcze kwestii, którymi chciałby się zająć. Aż wreszcie wszedł do środka i rozejrzał się po wnętrzu. Było tu przytulnie, były światełka, była muzyka. Mógłby tu spędzić resztę swojego dnia, ale... Ale coś się nie zgadzało. Ktoś wyglądał zbyt znajomo. K t o ś. W tych czterech literach zamknęła się tożsamość jego siostry, której tak długo nie widział. Siostry, o której usłyszał tyle okropnych rzeczy. A teraz siedziała tu tak po prostu paląc... Jakby nic się nie stało, jakby cofnęli się o rok, a Oliver szedł na ich umówione spotkanie. Zwątpił. Chciał wyjść. Często miewał omamy, ale to już było za dużo. Złapał dłonią czuprynę włosów i westchnął ciężko zamykając oczy w nadziei, że gdy je otworzy wszystko będzie już w porządku i nie będzie tej schizy... Ale kiedy otworzył oczy dziewczyna zaciągnęła się po raz kolejny, kontynuowała to... Czy zauważyła Watsona? Oliverowe oczy przebiły się nieznaną dotąd nikomu pustką. Podszedł do stolika owej osoby i odważył się by rzucić. - Przepraszam, ale wyglądasz zupełnie jak moja siostra. Znasz ją może? Nazywa się Charlie. - I mówił zupełnie poważnie. Choć bliźniaczo podobna, to nie wierzył, że to ona. To nie mogła być ona. Nie teraz, nie tu. Prawdziwa Charlie byłaby... No właśnie, jaka? Wszak nad jej imieniem już dawno wisiał znak zapytania.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Puchon chciał się ogrzać gdzieś w ciepłym miejscu,więc wstąpił do jakiegoś pobliskiego klubu. Ponoć najbardziej rozrywkowe miejsce w całym Lynwood był rogacz, może znajdzie swoje rytmy muzyki np:jazz, rock, indie, blues, klubowa. Podszedł do szafy grającej nastawiając ja na coś z Indii,Nadish też chciał poczuć się jak gwiazda i to nie byle jaka.No coż chyba dziś nie miał szczęscia totalna klapa, fałszował nie zmierźnie chyba jednak jeszcze daleko mi do gwiazdy trzeba się podszkolić -rzekł cicho i udał się do jednego ze stoliczków i zamówił piwo. 1
Życie Charlie już dawno się posypało, ale wciąż dzielnie udawała, że nic się nie stało. Wszystko jest po staremu. Dalej żyje w swoim bajkowym świecie, gdzie nigdy nie dorośnie, a wszyscy wokół są gotowi na niesamowite przygody i zabierają ją ze sobą. Niestety, prawda była brutalniejsza, rzeczywistość bardziej szara, a ona próbowała to tylko wypchnąć ze swojej świadomości. Oddawała się wszelakim używkom z większą pieczołowitością, jak gdyby miały być jej jedynym lekarstwem na tą całą sytuację. Bo nie była już niewinnym dzieckiem. Przestała nim być wtedy, gdy tamten wstrętny człowiek chciał wziąć to, czego ona nie chciała mu dać. Musiała się więc przed nim bronić. Nie mogła dać się skrzywdzić. Ale coś za coś. Nietykalność za niewinność. Nie mogła być już Piotrusiem Panem. Miała zakaz wstępu do Nibylandii. Dopuściła się czynu karygodnego. Ale nikomu o tym nie mówiła. Oprócz Coco, która zaraz rozgadała wszystko Oliverowi. Kto wie, kto jeszcze jest w posiadaniu tej tajemnicy? Może przyjaciele ją już wyklnęli? I tak naprawdę nie ma dokąd wracać? Nie może wrócić nawet do Ogrodów Kensingtońskich. Była niczyja. Bezdomna. Ponownie. Musiała to wyprzeć. Jak najszybciej. Dlatego wyjechała, chcąc przeżyć przygodę życia. Jak kiedyś. Jak wtedy, kiedy nie była dorosła. Ale nawet to nie wypaliło. Wróciła z płaczem do punktu wyjścia. Sądziła, że jeżeli wyjedzie ze szkołą do Kanady, to jej los się jakoś cudownie odmieni. Zła wróżka odczaruje ją, a reszta pozwoli jej wrócić do jej ukochanej Utopii. Tęskniła za jej kolorami, za jej zapachem, dotykiem obietnicy przygody. Ale była tu parę godzin, a nic się nie zmieniało. W akcie autodestrukcji skierowała się do klubu, aby pić i palić, gapiąc się na nieudaczników na scenie. Zmrużyła gniewnie oczy, zaciągając się po raz kolejny. Nie widziała, jak znajoma postać podchodzi do jej stolika. A kiedy już spojrzała przed siebie, jakiś niegomość powiedział najbardziej absurdalną rzecz na świecie. Zamrugała gwałtownie, a serce jakby przyspieszyło swoją pracę. Dlaczego zna jej imię? Dlaczego sądzi, że wygląda jak jego siostra? Patrzyła się na niego chwilę otępiale, po czym na szczęście wreszcie jej ospały mózg zaskoczył, w czym był problem. To był Oliver. Jej ukochany Oliver. Którego zostawiła bez słowa i wyjechała ratować swoje stracone życie. Nabrała głośno powietrza w usta, próbując szybko przeanalizować, jak powinna się zachować. Nie była na to gotowa. Nigdy by nie była. - Jestem tu... - powiedziała dosyć cicho, czego mógł nie usłyszeć przez grającą muzykę. - Oliver, po prostu stało się coś strasznego... - zaczęła już głośniej, ale urwała. Chyba nie miała siły na tę rozmowę. Czuła, że się nią rozczarował. To było najgorsze uczucie z dotychczasowych.
Oliver wiele by dał, żeby się jego siostrom po prostu ułożyło. On był złym przykładem. Przyszły zanim do Hogwartu, a teraz co? Teraz już nic. Dokładnie nic. Bowiem wzięły sobie do serca jego lekki styl życia i teraz każde z nich biegło w inną stronę licząc na wsparcie, które znikąd nie nadchodziło. Oliver chciał je przeprosić. CoCo i Charlie. Może nie przyczynił się bezpośrednio do ich zniszczenia, ale nie przyszedł też po to, żeby je uratować. Nie okazał się być dobrym mentorem. Nie okazał się w ogóle być kimś wyjątkowym... Bo był nikim. To też ważna rola, trzeba robić tło dla gwiazd... Miał dość. Zaprawdę miał dość. Był teraz czysty, jedna z niewielu dób jeśli nie liczyć jednej feralnej tabletki, którą zwymiotował. Ile to jeszcze takich prób? Nie był nieskazitelny. Popełni błąd. Już niedługo spadnie w przepaść... Takie przeczucie bywało czasem wizją od jasnowidza. Watson przez ten jeden moment był pewien, że po prostu to duch. Ona nie jest prawdziwa. Ona nie może być prawdziwa. A gdy okazało się, że jednak jest... To uniósł spokojnie spojrzenie zadając proste pytanie. Wszak to na pewno nie Charlie... Ale kiedy się odezwała, kiedy powiedziała te parę słów... Oliver nie był pewien czy dobrze słyszy. Położył dłoń na ramię dziewczyny i zacisnął rękę nie łapiąc się na tym, że może robi jej krzywdę, może sprawia jej ból. Dopiero po kilkunastu sekundach odpuścił denerwując się nieco. Usiadł na przeciwko niej i spojrzał na nią nieco zirytowany, nieco przepełniony złością i mieszanką emocji, która chciała z niego wybiec. Nie myślał o tym, by zaatakować ją gorącą wiadomością od CoCo. Było na to jeszcze za wcześnie. Oliver nie wiedział na jak długo Charlie tu jest, ale chciał te sekundy wykorzystać na coś produktywniejszego niż na pytanie: "gdzie zostawiłaś zwłoki". Nienie. Szkoda czasu. Ale problem w tym, że jak zaczął eliminować w głowie zdania do wypowiedzenia to bał się cokolwiek powiedzieć, bo pewnie w momencie wypowiadania słów zdałby sobie sprawę, że ma do przekazania coś ważniejszego i w końcu nic by z tego nie wyszło, więc milczał. Dopiero po kilku chwilach westchnął i rzucił chłodno. - Gdzie byłaś? - To dość zimne. To dość zimne, bo powinien ją otoczyć ramieniem, poprosić by nie uciekała, ale w pewnym stopniu Oliver stracił do niej zaufanie, więc na prośby nie było czasu. On prosi, ona obiecuje, ona nie spełnia, on ślepo ufa. Jak miał z tym wszystkim walczyć? O co pytać? Jak w ogóle rozmawiać? Powtórzyłby zadane pytanie milion razy w nadziei, że uzyska jaką odpowiedź. Gdzie byłaś gdy byłem w szpitalu, gdzie byłaś gdy CoCo zachodziła w ciążę, gdzie byłaś gdy CoCo miała kłopoty, gdzie byłaś gdy ćpałem dzień i noc, gdzie byłaś gdy Juno mnie zostawiła, gdzie byłaś gdy Juno sprzedawała się Vanbergowi, gdzie byłaś... No pytam... Gdzie byłaś... Gdzie byłaś kiedy wszyscy próbowali Cię znaleźć. - ale nie było go stać na wypowiedzenie tych słów. To za dużo odpowiedzialności. Może uciekłaby? Nawet teraz się bał, że wstanie i wyjdzie. - I co w tym strasznego? - Zapytał nieco łagodniejszym tonem. To nadal Charlie.
To nie Oliver był tym złym. To sytuacja ich rodziny była zła. Ich rodzice byli źli. Ich zniszczony dom był zły. Brak pieniędzy był zły. Ludzie dookoła byli źli. Ale nie on. To dziwne, jak Charlie często wybielała swojego brata, w szczególności przed samą sobą. Nie dałaby złego słowa na niego powiedzieć. Sama czasem mogła na niego narzekać, ale inni nie mieli prawa. Był jedynym człowiekiem, który nigdy się od niej nie odwrócił. I na którego mogła liczyć, pomimo tego, co przeżyli. Coco usilnie chciała od nich odstawać. Nie chciała tworzyć drużyny, nie chciała należeć do tej grupy wsparcia. Marigold trzymała się więc uporczywie rękawa Olivera, czując, że jest jej jedyną ostoją w życiu. Że kiedy opuści na chwilkę Nibylandię, a potem wróci, to on wciąż będzie czekać. I będzie się martwić. A potem razem odlecą, oglądając gwiazdy. I wszystko będzie piękne. Oni. Znów. Razem. Nie widziała tego, że tylko bierze, a nie daje nic w zamian. Tak, nie było jej. Nie było jej w szpitalu, nie wspierała go podczas rozstania z Juno, nie uchroniła go przed złamanym sercem. Tak samo jak nie uchroniła Coco przed ciążą, przed porzuceniem. Zignorowała pakt rodzinnych więzów, próbując naprawić wszystko sama. I co? Skończyło się to katastrofą, jak widać na załączonym obrazku. Nienawidziła siebie za to, przeklinała w duchu ten dzień, kiedy wpadła na pomysł rzucenia wszystkiego w pizdu. Inaczej by to teraz wszystko wyglądało. Zdecydowanie inaczej... Tymczasem zaś siedziała tutaj ze swoimi frustracjami, w klubie, w Kanadzie, spotykając w nim swojego brata, którego nie powinna była jeszcze widzieć. To był najgorszy z możliwych momentów. Choć nie oszukujmy się, lepszy nigdy by się nie trafił. Poza tym, powinna chyba wreszcie się z nim zobaczyć. Tak dużo czasu minęło, tak dużo... ale w końcu w Nibylandii odmierza się czas za pomocą słońc i księżyców, więc tak trudno być punktualnym... Zmroziło ją to pytanie, rzeczywiście wpadła w drobny popłoch. Któremu towarzyszyła ciężka ręka Watsona, spoczywająca na jej wątłym ramieniu. Chciała krzyczeć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Chciała płakać, ale łzy zamarzły jej w kanalikach. Zdołała jedynie głośno przełknąć ślinę i przyjrzeć się Oliverowi z bliska, kiedy usiadł na przeciwko niej. Nie zmienił się bardzo. Choć nie da się ukryć, że zmizerniał. Czuła się winna. Pewnie działo się mnóstwo rzeczy, o których nawet nie miała pojęcia. I o których jej nie mówi. Bo przecież jest jego młodszą siostrzyczką. A on starszym braciszkiem. Który powinien wszystkich chronić. Ale niestety Charlie nie potrafiła być odpowiedzialna. Prawiła Coco jakieś morały w listach, pieprzyła o byciu odpowiedzialnym i rozsądnym, ale to było gówno warte. Nie potrafiła zmierzyć się z problemami dorosłych. Choć już była jednym z nich. Mentalnie wciąż była dzieckiem. - Nie wiem - powiedziała w końcu, po dłuższej chwili milczenia. - Dragi rozjebały mi mózg - dodała, zatapiając papierosa w popielniczce. Nie mogła patrzeć bratu w oczy. Miała poczucie winy. Ogromne. I nawet jego cieplejszy odrobinę ton głosu nic nie zmienił. - Wszystko, Oliver. Rozpierdoliłam nam życie. Tobie, Coco, sobie. Nie było mnie tu, nie mogłam niczemu zapobiec. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Dlaczego kurwa nie może być normalnie? - wyrzuciła z siebie, niemalże na jednym wydechu, a potem odchyliła się do tyłu i skupiła wzrok na blacie stolika. To było bezsensowne. Nikt nie cofnie czasu i nie odwróci biegu wydarzeń. Nikt.
Bóg mu świadkiem, że kiedy zacisnął pięści siedząc przy tym stoliku, próbował ją znienawidzić. Ale wciąż coś podpowiadało mu, że to Charlie. Charlie potrzebuje pomocy, skupienia, opieki... Tylko, że miała dziwną właściwość do nie brania tego, co potrzebuje tylko do ciągłego uciekania. Nie wiedział co o tym myśleć. Nie chciał jej blokować. Byli drużyną, ale szeroko rozstawioną po boisku, że zabrakło im kontaktu. Cała ich rodzina przesycona złymi doświadczeniami wydawała się być zbyt krucha. Z chwilą wspomnienia czwórki dzieciaków w magiczny świat, chyba nikt się nie spodziewał, że z szansą od losu poradzą sobie jeszcze gorzej niż by jej w ogóle nie dostali. Oliver nie był pewien czy to co widzi jest dokładnie tym co chciał uzyskać wyjeżdżając na ferie. Nie żeby poszedłby w inną stronę gdyby wiedział, że w środku jest Charlie. Raczej po prostu stałby długo przed wejściem ustalając jakąś listę rzeczy, które chciałby jej powiedzieć od razu, zanim wyjdzie. Zanim stanie się coś, czego oboje będą żałować. Może dobrze, że byli w neutralnym miejscu. Westchnął, kompletnie nie wiedział od czego ma zacząć poza tym, że powiedziała mu coś, co jeszcze niedawno było nieodłączną częścią jego życia. "Sorry Charlie, ale ja już jestem na odwyku, więc sorry. nie. Nie wiedział od czego zacząć przygodną rozmowę. Może o pogodzie? Ta była tak samo beznadziejna jak ich sytuacje, więc... W sumie temat mało pozytywny. Zadała dość trudne pytanie, dlaczego nie może być normalnie. Oliver był ojcem całego rozpierdzielnika u siebie, wszystko stało się dokładnie na jego życzenie. Nie potrafił jeszcze dojść do tego, jak wyjść z tego obronną ręką, więc pogrążał się w syfie. Przyłożył dłoń do czoła i spojrzał na nią z ukosa. Nie wiedziała gdzie była, ale wiedziała, że jest zagubiona. Aczkolwiek teraz... Lynwood. Jaka jest pewność na wyjeździe szkolnym będzie do końca? - Masz rację. - Wyrzucił z siebie. Nie był gotowy na to, aby zaprzeczać, mówić, że wcale nie zniszczyła im życia, że jest cudowna, że fajnie że wróciła, że dobrze, że jest... Takie oczywiste rzeczy były w jego sercu, ale gdzieś pod stertą żalu. - Szukałem Cię. Nie chodzi już o szpital. Dobrze, że w nim nie byłaś. Ale szukałem Cię. Nie dałaś się znaleźć. Na własne życzenie wpierdalasz się w ten syf. Dla kogo to robisz? Dla mnie, dla CoCo, dla Felicie? Dla Joan? Zanim znowu uciekniesz... Nie wyobrażam sobie nas bez Ciebie, ale dotkliwie mnie do tego zmuszasz Charlie. To jest Twoja wina, ale niekoniecznie chodzi o zniszczenie nam życia. To jest Twoja wina, bo wolisz jeździć nie wiadomo gdzie, niż poskładać się do całości. Martwię się, szukam po wszystkich melinach w Londynie. W żadnej Cię nie ma. A gdy widzę już jakąś dziewczynę łudząco do Ciebie podobną to zdaję sobie sprawę, że nie chcę, żebyś nimi była... Bo wszystkie wyglądają jak wycieńczone, chore, sparaliżowane... - Tu przerwały, w tym momencie padłoby za wiele obelg. Przewrócił oczami i splótł dłonie kładąc je na stole. - Na długo wróciłaś? Jest w ogóle coś, co można dla Ciebie zrobić przed kolejną ucieczką? - Był bezpośredni. Zegar w jego głowie tykał co raz szybciej mówiąc, że zostało im niewiele czasu. Choć w istocie marzył by usłyszeć, że ona nigdzie nie pójdzie. Ale tak naprawdę, nie dlatego, że wypadałoby to powiedzieć.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Nadish jakoś nie miał ochoty rozglądać się po lokalu i sprawdzać co się dzieje. Jest tu bardzo ładnie i przytulnie oraz panuję fajna atmosfera. - Spojrzał przelotnie na Gryfonów chyba rodzeństwo dopił piwo. Puchon wstał z krzesła,złapał swój płaszcz i założył na siebie Westchnął i wyszedł na mróz zdecydował przejść w jakieś inne miejsce. z/t
Biła się w myślach. Czy bardziej chce, aby Oliver ją znienawidził, a ona wtedy dałaby im spokój i wszyscy byliby szczęśliwi (cóż, chyba poza nią), czy jednak chciałaby, aby jej wybaczył i aby zaczęli wszystko od nowa. Zebrali się w kupę jak muszkieterowie i dźwignęli to, co każdy z nich zmalował w ciągu ostatnich miesięcy. A było tego sporo. I w pojedynkę te ciężary niewątpliwie ciążyły okrutnie. Charlie miała czasem wrażenie, że już nie podoła, że uginają się jej wątłe ramionka pod naporem mocnego nacisku, jak teraz, kiedy jej brat zrobił dokładnie to samo. A mimo to brnęła wciąż, wierząc, że jej trud zostanie nagrodzony. Optymizm wzbierał w niej falami, by potem dokonać odpływu i zostawić ją na suchej pustyni betonowej rzeczywistości. Tęskniła za światem idealnym, zatapiała się więc w nim, nie ogarniając prawdziwego życia. Tego, że stała się dorosła. Że powinna brać odpowiedzialność za swe czyny lub swą bierność. Zamiast tego uciekła jak tchórz, gdy tylko zobaczyła więcej problemów na horyzoncie. Tak się nie robi, tak nie przystoi, młoda damo. Powtarzała sobie do znudzenia, że będzie dobrze i wszystko się jakoś ułoży. Ale nie przekonała się, spadając coraz niżej, w otchłań beznadziei i bezradności. Sądziła, że wszyscy jej wszystko wybaczą i będą mogli znakomicie odgrywać swe role idealnego rodzeństwa. Będą piec ciasteczka, zapijać się mlekiem i czekać na spadającą gwiazdę. A potem wgramolą się wszyscy do jednego łóżka, śmiejąc się i kopiąc nawzajem. A wtedy ona opowie im bajkę. I będą żyć długo i szczęśliwie. Czemu to nie mogło tak działać? Z marzeń i innych rozmyślań wyrwał ją głos Olivera, który dobitnie dał jej znać, że to jej wina. Nie lubiła być winna. Nie lubiła tych wszystkich spraw dorosłych, od których bolała głowa i serce. Nikt nie lubił. Nie lubił być też oskarżany, słusznie czy nie. Ale przyjęła falę krytyki, milcząc z pochyloną głową. Nie było sensu, aby się bronić. Nie było jej, to fakt, nie żadna hipoteza czy plotka. Czuła, jakby kręciło jej się w głowie. Dlatego jednym ruchem sięgnęła po piwo, o którym zapomniała i przechyliła zawartość. Piła do końca, czując, jakby to miało jej pomóc w przetrawieniu tego, co się działo, co się dzieje i co się może zadziać. Odstawiła kufel z głuchym brzękiem, podnosząc w końcu wzrok na Ollie'go. Miał dużo racji. Ale czy ona potrafiła inaczej, tak naprawdę? Była jednym, wielkim, chodzącym problemem. Nawet kiedy nic nie robiła, to kłopoty znajdywały ją. Nie mogła się z tego uwolnić. Przecież nie ma zasad, nie ma ograniczeń, czemu więc...? Och. No tak. Nie była przecież sama. - Nie mów tak - wysyczała, jakby chcąc się bronić przed kolejnymi atakami, zupełnie wbrew temu, co przed chwilą postanowiła i co uznała za bezsensowne. Cała Charlie. - A może... może ja nie chcę się poskładać do całości? Może chcę uciec od tego gówna, w którym tkwimy? Może nadszedł czas, aby się przeciwstawić temu wszystkiemu, że życie rucha nas jak chce, Ollie? - wyrzuciła z siebie pod wpływem emocji, żywo gestykulując. - Nie zostawię was. Nie mogę. To nie ma sensu. Czuję się jak ryba na suchym lądzie. Chciałam na chwilę wejść do wody. Ale prawie zjadł mnie rekin. Zostanę na lądzie - dodała spokojniej, znów pochylając głowę i bawiąc się dłońmi. Cała jej wypowiedź nie miała sensu, była sprzeczna jak ona sama. Sama nie wiedziała, czego chciała. Przecież była dzieckiem. Które dorosło. Boże, jakie to popierdolone.
Ile razy można wybaczać? Oliver z Charlie mieli otwarty rachunek, ona u niego szczególnie. Ona czyniła co raz gorsze rzeczy on je tuszował w myślach. Wszak jakże wspaniała, ładniutka, niewinna Charlie mogłaby coś takiego zrobić? No jak? Czy byłaby gotowa skrzywdzić chociażby muchę? Pamiętał jej śmiech w rodzinnym domu. Jeszcze żadne z nich nie wiedziało o magicznej mocy drzemiącej w ich dłoniach, umysłach, czy gdziekolwiek to było umiejscowione... Ona w tej swojej niedbałej sukieneczce, której nienawidziła i skarżyła mu się na nią od rana. Wszak matka nakazała jej to włożyć, bo niedziela, bo kościół, bo milion rzeczy, które nakazują być schludnym... Pamiętał jak się śmiała z CoCo, która pobrudziła przy śniadaniu całą kreację. Ten śmiech wypełniał szare ściany domu i stulał je ze sobą tak, że Oliver czuł, że chce tam być. To był jeden z niewielu momentów, kiedy przyznałby się, że to jego rodzina, jego dom, jego wszystko. Nie miał odwagi na więcej... To wspomnienie podkreślało tylko niewinność siostry, która dziś znikała, ćpała więcej niż on, piła więcej niż on... I może ktoś by powiedział, że łączy ich tylko nazwisko... Ale Oliver nie mógł zapomnieć o tym jak stała wtedy na schodach jak się śmiała i jak zbiegła po nich szybko gdy go zobaczyła. I kłamstwem będzie jeśli powiem, że podbiegła do niego by się w niego wtulić. Raczej przybiegła po to, by pchnąć go na ścianę i zrzucić "przypadkiem" wazon z szafki... A po chwili wystawić język wiedząc, że zaraz ktoś na niego nakrzyczy. Ot przedstawienie dla nerwów, dla zemsty, że wczoraj wolał wyjść z kolegami i nie zabrał jej ze sobą. Jakże mógł... Jakże mógł tak zgrzeszyć. Może gdyby nigdy jej nie zostawiał dziś byłoby inaczej? Aczkolwiek gdyby mu wiecznie towarzyszyła ile by wygrała? Poszła w umarłą samodzielność. Nie rozumiał tego kiedy to się stało aczkolwiek bolało go serce gdy widział jak niewiele radości zostało w jej oczach. Doświadczenie wszystko zjadło. Wszystko. - Uciekasz? Uciekaj Charlie... Znowu. - W jego słowach było sporo smutku. Ten smutek można by rozdzielić na wszystkich obecnych w klubie Rogaczu i każdy dostałby sporą porcję. - Nie zostawiaj mnie, nas, Boże Charlie. - Ukrył na moment twarz w dłoniach, żeby zetrzeć w niej całe rozczarowanie. Może dlatego, że wbrew temu co czuł nie chciał, żeby ona była świadoma, że on czuje się rozczarowany... Nienie. Nie mogła tego widzieć. Tylko radość, tylko beztroska. Im mniej obciążenia tym więcej czasu na rozmowę. - Nie rozumiem czemu do mnie z tym nie przyszłaś. Ze wszystkim. Razem byśmy sobie poradzili. Czemu mi nie zaufałaś? Dlaczego? Co takiego zrobiłem, że wolałaś nas wszystkich ukarać uciekając? Bo nie wmówisz mi, że to było dla mnie, dla CoCo czy Joan... Nie wmówisz mi tego. - Mówił, mówił. Patrzył. Zastanawiał się czy nie atakuje jej zbytnio, ale nie wiedział już co ma zrobić z emocjami.
Chyba każdy ma jakieś granice, próg, ponad który nie da rady się wyżej wzbić, choćby był najbardziej miłosiernym człowiekiem świata. Wciąż był jednak tylko człowiekiem, a to było synonimem niedoskonałości, skończoności. Jednak Charlie, jak to ona, była nieposkładaną optymistką z nadzieją na lepsze jutro. W głębi duszy więc wierzyła, że ma niezliczoną ilość kredytów do wzięcia u swego brata, ba! Nawet sądziła, że jej się należą. Ale to samo on miał u niej. Wybaczyłaby mu wszystko, bez wahania. Przynajmniej tak sądziła. Łączyło ją z nim coś, co nie łączyło ją z innymi z rodzeństwa, choć wszystkich kochała całym swoim sercem. Nie potrafiła tego wyjaśnić, zresztą nigdy nie chciała. Przyjęła to ze spokojem i oczywistością. Wciąż była tamtą dziewczynką, która miała za złe Oliverowi, że poszedł gdzieś bez niej. Wciąż była tamtą dziewczynką, która wodziła za nim wzrokiem pełnym podziwu, obojętnie, co by nie zrobił. To była jedna z niewielu rzeczy, z których nie wyrosła. Czemu więc w pewnym momencie wszystko trafił szlag, a ona zamiast przyjść jak kiedyś do niego i wypłakać mu się w ramię, uciekła jak najdalej? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, którą usilnie chłopak chciał z niej wydusić. Po prostu nie wiedziała. Wzięła wtedy dużo środków odurzających i po prostu wydało jej się to przednim pomysłem. Aby wyruszyć w swoją stronę, jak często zwykła robić. Tylko ta trwała o wiele dłużej i droga była o wiele za długa. Tak długa, aż straciła gromadkę Watsonów ze swego horyzontu. Odwróciła się w inną stronę, tam, gdzie było bardziej kolorowo, powietrze było bardziej rześkie, a zapach o wiele słodszy. Czemu nikt tego nie dostrzegał? I nie poszedł za nią? Charlie nie rozumiała. Nie dlatego, że była tępa. Gdyby tylko chciała się nad tym logicznie zastanowić - spokojnie zrozumiałaby, o co chodzi Olliemu. Ale ona gdzieś w głębi duszy nie chciała tego wiedzieć. Nie chciała się przyznawać, nie chciała błagać o litość, nie chciała pokazać, że jest słaba, że sobie nie radzi, choć to było najoczywistsze na świecie. Czasem mimo wszystko nie chciała być tą słodziutką dziewczynką, która z każdym problemem leci do starszego braciszka. Sprzeczność? Cała nasza urocza gryfonka była jedną, wielką sprzecznością, nie powinno to nikogo dziwić, naprawdę. Przypatrywała mu się z nieukrywanym żalem. I niezrozumieniem. Jak to możliwe, że jej nie wybaczył? Zawsze tak robił. Zawsze się godzili. Każde wybaczenie u Olivera przychodziło jej zbyt łatwo i może w tym tkwił problem? W przekonaniu, że cokolwiek nie zrobi, przyjmie ją z otwartymi ramionkami i powie, że nic się nie stało i że będzie dobrze? A teraz kurwa nie było dobrze. Siedział tak przed nią, z jednej strony się załamując, z drugiej atakując ją kolejnymi, pełnymi pretensji słowami. Splotła ze sobą dłonie i ściągnęła usteczka w wąską linię, jak to robią dzieci, które dostają reprymendę od rodzica. - Ollie. - zaczęła z wolna. - Nie miałeś nigdy tak, że chciałeś zobaczyć inny kawałek świata, niż ten, w którym tkwisz i przeżyć coś, czego do tej pory nie było dane ci przeżyć? Nie chciałeś nigdy dogonić chmur, oparzyć rękę głaszczącą słońce czy schować wiatr w kieszenie kurtki? Nie wierzę, że nie. Każdy chce się czasem wyrwać. Wiem, że wybrałam sobie chujowy moment. Ale wiesz, że wróżbiarstwo idzie mi kiepsko i nie mogłam przewidzieć tego, co się stanie - gadała, próbując się usprawiedliwić. Bo prawda jest taka, że nie miała nic na swoje usprawiedliwienie. - Ale powiem ci, że płakanie na twoim ramieniu jest bezpieczniejsze - dodała ciszej, przenosząc wzrok na otoczenie dookoła. Dalej jacyś frajerzy fałszowali. Ech.
No dobrze, doszliśmy do momentu, w którym Charlie przyznaje, że życie tak bardzo ciężkie, że musiała uciec, bo sama tego chciała, bo spróbowanie czegoś nowego było tak uzależniające, że nie mogła się powstrzymać, więc rzuciwszy się na to natychmiast poczuła gorzki smak bólu, bo upadła na kolana, zdarła je i musiała iść dalej. Szła przez dość krętą ścieżkę, bo zahaczyła o zabójstwo... Nie miała siły tego dalej sama rozwikływać, straciła werwę, która towarzyszyła jej na początku wycieczki i wróciła. Starczyło jej siły, żeby wrócić. Aczkolwiek fakt jest taki, że nie każdy ma taki luksus uciekania, bo niektórych do ziemi przywiązuje nie tyle co grawitacja, ale też kamień w postaci obowiązków, odpowiedzialności za innych, więc i podskoczyć samemu nie można, bo może to wywołać nieprzyjemne niezadowolenie. A Charlie podskoczyła, zrzuciła kamień i sobie poszła. Ot wariatka. Nikt jej nie zatrzymywał, a Oliver za późno zaczął szukać. Czuł tą więź pomiędzy nią, a nim... Nawet teraz podczas tej rozmowy jakieś dziwne coś krążyło z pary oczu do oczu i właściwie to nie mógł tego powstrzymać. Trudno było mówić o planowanej nienawiści, bo Oli nie chciał i nie potrafił tak brutalnie jej potraktować. Gdyby tylko mu nie zależało, gdyby tylko rzeczywiście chciał, żeby zniknęła rzuciłby kilkanaście obelg, smutnych faktów i sam by wyszedł mówiąc, że ma nadzieję, że nigdy się już nie spotkają. Ale to nie byłby Watson gdyby to zrobił, za duża zbrodnia. Charlie może i miała dziewiętnaście lat, ale w żaden sposób nie była dorosła. Pomimo tego, ze skończyła siedemnastkę, nie miała na sobie namiaru to były tylko formalności. W rzeczywistości namiar jest jej potrzebny, podobnie jak granica wiekowa, aby nie spożywać alkoholu, nie tańczyć ze starszymi mężczyznami i nie być byle gdzie i z byle kim. Oliver pojmował ją jako małą Charlie, która nadal uwielbia Piotrusia Pana. I to nie dlatego, że chciał, żeby nie dorastała. Ona w rzeczywistości była jeszcze gorsza od niego. Unosiła się gdzieś w chmurach beztroskich nieświadoma tego, że wywołując deszcz nie puszcza na swoich bliskich delikatnej mżawki, ale grad z wiatrem tak silnym, że rozwiewa on całe ciepło z serc. I nie robiła też tego specjalnie, a Oliver był jakby obok tych wniosków, ale gdy ktoś próbował mu powiedzieć coś złego na Charlie to zamykał oczy, zatykał uszy, wyłączał zmysły. Bo Charlie jest kochana, uwielbia Piotrusia Pana, potrafi się ładnie śmiać, opowiadać zabawne historie, jest ciepła, bliska... Jest przede wszystkim jego siostrą. Gdyby tylko wiedział, że każdy z tych epitetów był już nieważny... Ale nie. Nie będzie tak brzydko mówił o kochanej siostrze. Czuł do niej ogromny żal, nie mógł tego powstrzymać, to buzowało z nim wychodząc stopniowo. Choć teraz przesiadł się, aby usiąść obok niej. Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie zamykając ją w wątłych ramionach. Oparł głowę o burzę jej luźno porozkładanych włosów... Mógłby za nią oddać życie. Mógłby za nią stanąć na krawędzi. Uwolnić ją od win, ale ona wolała uciec. Chcąc uciszyć te wnioski przycisnął ją do siebie mocniej. Westchnął. - Ja po prostu nigdy nie chciałem was zostawić. Ciebie szczególnie. Po tym jak Juno poroniła... Po tym co się stało, po tym jak dostałem ataku na środku korytarza i trafiłem do Munga... W szpitalu zostałem tylko dla was. Moim jedynym marzeniem było się po prostu z wami pożegnać. Może żyję dlatego, że tam nie przyszłaś? Sam nie wiem czy chciałem, żebyś tam była Charlie. Może dobrze, że mnie tam nie widział. Do tej pory trzęsą mi się ręce i jestem o wiele słabszy. Już nigdy nie będę tak silny. Ale naprawdę Cię szukałem. Byłem w każdej melinie w Londynie. W każdej mówili, że Cię widzieli, ale nie wiedzieli gdzie jesteś. Gdziekolwiek bywałaś, ja tam byłem po Tobie, ale nigdy z Tobą. Nie mogę Ci już ufać, choć Cię kocham, choć chciałbym Cię ochronić. Chciałbym, ale wiem, ze to może być nasze ostatnie spotkanie, bo znów możesz chcieć coś zobaczyć... W porządku Charlie... Ale napisanie na zwitku papieru: "mam was gdzieś, spieprzam". Nie jest czymś, na co Cię nie stać. - I mówił trzymając ją blisko siebie, nie tylko dla stworzenia jeszcze większej bliskości, ale też po to by zatrzymać ją gdyby chciała wyjść. Może nie wiedziała o tym wszystkim, co jej urywkami przekazał. Ale naprawdę się starał być szczerym...
To wszystko to prawda. Charlie miała lekkie podejście do życia. Unikała odpowiedzialności na wszelkie sposoby, dosyć nieświadomie zrzucając ją na barki innych, głównie swojego starszego brata. Chyba była w tym wszystkim za bardzo egoistyczna, choć naprawdę nie chciała, aby to tak wyglądało. Nie miała jednak na to większego wpływu, bo żyła chwilą, będąc taką, jaką jest, przyjmując wszystko ze spokojem, dziwnie pogodzona z losem, od którego chciała uciec. To było zbyt pokręcone, nawet jak na nią, a co dopiero dla ludzi, którzy obserwowali to z zewnątrz? Nie dziwmy się zagubionemu Oliverowi czy Coco, którzy zapewne próbowali dojść, o co chodzi ich siostrze. Tego nie wie nikt, włącznie z nią samą na czele. Po prostu raz było tak, raz siak. Raz na wozie, raz pod wozem. Nie analizowała niczego w swoim życiu, twierdząc, że szkoda na to po prostu czasu. Nie chciała taplać się w gównie przeszłości, wspominać matki, która była największą suką ever. Jebany ciemnogród. Cóż, nie miała o niej najlepszego zdania, ale trudno się dziwić. Wraz z ojcem doprowadzili do rozpadu ich rodziny. Rodziny, do kurwy! Tak się nie robi. Nie widziała, że ona robi dokładnie to samo. Oddalając się od tej zbitej masy zwanej Watsonami po prostu rozrywała wiązania, co było tragiczne w skutkach. Mądra była po szkodzie, ale czasu też nie mogła cofnąć. Więc chciała zrobić jak zawsze - zrzucić z siebie ten worek odpowiedzialności i iść dalej. Czemu Ollie ciągle to rozgrzebywał? Czemu chciał wiedzieć? Czemu naciskał? Czemu nie mógł jak zawsze wybaczyć i przejść nad tym do porządku dziennego? Widocznie po prostu czara goryczy się przelała, ale nasza dziewczynka spychała te wyraźne sygnały ze swojej podświadomości. Bo tak było wygodniej, bo tak było prościej. Spokojnie obserwowała, jak Watson się do niej przybliża, jak ją obejmuje, a ona czuje ciepło jego ciała. Nagle uspokoiła się, dręczone wyrzutami sumienia serduszko zwolniło nieco biegu, a ona miała ochotę zmrużyć oczy i przenieść się wraz z Olliem do krainy szczęścia. Gdzie wszystko było przyjemnie zatłoczone, a nie takie nudne i rozlazłe. Próbowała go słuchać, choć nie było to proste, bo chciała oddać się w objęcia ciszy i braterskiej miłości. Czekała na to tak długo. Bała się, że już to nie nastąpi. Mimo przykrych słów, jakie wypływały z jego ust, Charlie wreszcie postanowiła się poddać i przyjąć to, co zgotował jej los na swoją klatę. Nie chciała się z nim kłócić. - Najchętniej uciekłabym z wami, Ollie. Ale nie mogliście, mieliście swoje życiowe dramaty. Strasznie mi przykro, wiesz? Nie tylko z powodu Juno, ale z każdego nieszczęścia, jakie cię dotknęło. Chciałabym to od ciebie zabrać, abyś ty też mógł być przez chwilę szczęśliwy. Tak jak ja wtedy. Włóczyłam się, nie dbałam o nic, cieszyłam się tym, że słońce wstaje, a potem układa się do snu. Cieszyłam się świergotaniem ptaków i gwałtownością sztormów. To wspaniałe życie, Ollie. Chciałabym ci kiedyś je pokazać - mówiła, chcąc również być z nim szczera. Zresztą, zawsze była. Nie znosiła kłamstwa. To powinien wiedzieć. - Ja też cię kocham. Może jeszcze kiedyś zasłużę na twoje zaufanie. Dajmy sobie więcej czasu. Muszę w końcu na coś zapracować - dodała naprędce, uśmiechając się lekko. Byli tu razem. W końcu odważyła się to z siebie wyrzucić. W końcu nie walczyła sama ze sobą. Postanowiła coś zmienić. Czuła, jak znów fala optymizmu zalewa jej serce. Ciekawe na jak długo?
Charlie miała przywilej. Bez względu na ilość kochanek w życiu i łóżku Olivera była zawsze pierwszą kobietą w jego życiu. Chciał zapewnić jej wszystko, co nie skrzywdzi jej, co pozwoli jej na miejscu dotykać innych terenów życia... Może to błahe, może to powód jego braku przywiązania do innych. Gdy Charlie zniknęła próbował to wszystko przenieść na CoCo... Prawie mu się udało, ale ją zawiódł. Charlie nie zrobił tego nigdy. Czy miał do siebie żal? Wiedział, że uczucia musi dzielić na dwoje. Dlatego przytulając teraz Charlie mentalnie nie zrywał kontaktu z siostra, która gdzieś w Londynie po raz kolejny upadała. Jeśli miał być prawdziwym facetem to tylko dla tych dwóch kobiet. Reszta zbyt krzywdząca, zbyt odchodząca... Za szybko. Oliver nie zdążył pokochać, a już znikały... Za drzwiami, za kamienicą, za górami i lasami. Wolno się przywiązywał, ale szybko musiał się żegnać. Nigdy nie dawano mu zbyt wiele czasu na to wszystko. To po prostu się działo. Pękało, szturchało, znikało. Nie rozumiał? Nie potrafił? Westchnąwszy gładził ją teraz po ramieniu. Słuchał jej słów, chciał, żeby mówiła dalej. Żeby wyrzuciła z siebie wszystko, co teraz zagracało jej delikatny umysł. Nie mogła tego nieść sama. Oliver chciał wziąć jej bagaże. Nieść dalej samemu. Już i tak w pewnym stopniu był obciążony, a chciał więcej... By ktoś mógł być powolny. Porzucanie bagaży byle gdzie, by na chwile odetchnąć nie było dobrym rozwiązaniem. Niech ucieka, ale niech odda mu to wszystko, by wiedział, gdzie jej szukać, gdzie nieść jej rzeczy. Czy potrafiła mu to dać? Oliver delikatnie musnął ją w czoło. Ktoś mógłby wziąć ich za parę. Ale jeśli by się im przyjrzeć, to wcale nie było w tym tej intymności jak pomiędzy innymi parkami tego typu. On ją przytulał po bratersku, jak maleństwo wracające do domu potrzebujące ciepła, ale nie jak kolejną dziewczynę, z którą chciałby się pokazać. Charlie przytulał tak, by zapewnić ją, że zabierze ją do bezpiecznego miejsca, razem poskładają się w całość i będą mogli biec dalej... Jak długo i dokąd... Tak długo, jak pozwoli im zdrowie, dokąd? Do tej Nibylandii, którą Charlie tak kochała. - Nie powinno być Ci przykro Charlie, bo to wszystko to moja wina. Skrzywdziłem Juno. Nie naprawię tego. Jeśli ma Ci być przykro, to tylko dlatego, że masz brata debila. O Ciebie też mogłem lepiej zadbać. Zjebałem Charlie, ale nie odchodź. - Ostatnie zabrzmiało prawie desperacko, jakby przebijało się przez szkliste oczy Olivera. Nie mógł płakać, ale tak bardzo tęsknił, potrzebował tej więzi Watsonów, bo tylko to otulało go do dalszego życia. Powinien znaleźć inne źródło energii, ale tylko te było właściwie. - Zawrzyjmy umowę. Jak będziesz chciała uciec powiesz mi o tym, napiszesz, zaśpiewasz, powiesz wierszyk... Co jakiś czas dasz znać, że żyjesz... A ja... - Tu przerwał, bo słowa te ugrzęzły mu w gardle. Nie wiedział czy jest w stanie stawić czoła takiemu poświęceniu... - Nie będę Cię szukał. - Wyrzucił to z siebie wiedząc, że może w tej chwili postawił za dużo... Postawił wszystko. - Głowa do góry Charlie. Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mi. Zaufamy sobie znowu. - Dodał nieco weselej siląc się na krótki śmiech.
Dlatego Charlie nie zakochiwała się. Wiedziała, że z tego nic dobrego nie wyniknie. Ludzie się oszukują, zdradzają, robią przykrości, odchodzą bez słowa. Nie chciała w czymś takim uczestniczyć. Paradoksalnie tęskniąc za prawdziwą miłością. Która była jedynie pustym sloganem, gdzieś powiewającym na wietrze, rozmywanym przez czas. Nigdy go nie dotknie i nie doświadczy. Była tego pewna. Dlatego już nawet go nie szukała, oddając się tylko niezobowiązującym przyjemnościom, które jako jedyne nie mogły zranić. W końcu obie strony się na to piszą, czyż nie? Jedyną zasadą jest brak zasad. Idealnie wpasowywała się w to jedno wymaganie, będąc mistrzynią obchodzenia schematów na kilometr. Między innymi to było powodem, dla którego wybierała rodzinę. To było coś, co się nie zmieni. Nawet, kiedy ją wyklną, wciąż będą ich łączyć więzy krwi. Wciąż będzie myśleć, że są na świecie tacy tam Watsonowie, którzy potrafią dodać sił. Dlatego szczególnie zabiegała o względy Olivera, jedynego mężczyzny, który był w stanie bezsprzecznie zdobyć zaufanie gryfonki. Któremu dałaby się poprowadzić w ciemno, wierząc, że nie zepchnie jej z jakiejś przepaści. To było cenne, o takie relacje należało dbać. Czemu o tym wcześniej nie pomyślała? Czemu dopiero teraz odkryła ten skarb, który był z nią cały czas, niezmiennie i niezaprzeczalnie? Nie wiadomo. Ale mówią, że podobno lepiej późno niż później. Albo wcale. Oddawała się bez reszty temu spokojowi, który między nimi zagościł. Dotykowi, ciepłu ciał. Być może wyglądali jak para, ale gówno ją to obchodziło. Nie przyszła tu dla nich. Nie przytulała się dla nich. Szczerze to chyba nawet w ogóle nie ogarnęła, że tak naprawdę wokół jest mnóstwo ludzi. Czas jakby stanął w miejscu, a ona udała się do krainy szczęśliwości. Mlekiem i miodem płynącej. Cieszyła się, że jako-tako dochodzą do porozumienia. To już coś. - Nie jesteś debilem - odparła stanowczo, prostując się i marszcząc gniewnie brwi. Nie mogła pozwolić, aby ktoś obrażał jej brata, nawet, jeśli był to on sam. Tak się nie godzi. - Każdemu coś czasem nie wychodzi i popełnia błędy, prawda? - spytała już łagodniej, głaskając go po czuprynie. - Nie odejdę - dodała uspokajająco. Tak sądziła. W tej chwili w to wierzyła. Ale czy będzie o tym pamiętać w następnej? - Spoko - rzuciła odnośnie umowy, a potem się jeszcze wyściskali ZAWIERAJĄC PAKT (skąd ja to znam?), ale taki braterski heheh. - Pijemy? - spytała z nadzieją, patrząc wymownie na pusty kufel. Ruszmy do przodu, Ollie.
/MASZ PIĘCIOLINIJKOWCA CIULOWEGO JAK BARSZCZ, KOCHAM MOCNO :")/
Fakt. Oliver swoje zakochania zmarnował sam. Nie żałował miłości nikomu, głęboko wierzył, że Juno będzie lepiej daleko od niego, jednak nie potrafił jeszcze zastopować tej machiny, by całkowicie się poddać. Choć wypadałoby. Wszak i tak wszyscy mieli go za najgorsze ścierwo, ćpuna i inne marginesowe przymiotniki też pewnie lądowały w czyiś ustach, gdy mówili o Oliverze. A mówili na pewno. Rzadko można kogoś tak spluć, jak jego, szczególnie gdy ma się świadomość, że Oli nie przyjdzie wyrównywać rachunków. Nie był taki szalony, brakowało mu sił, nie pozbierał się jeszcze po wyjściu ze szpitala, miał problem ze sobą... Bo wciąż czuł się tak jakby za szybko biło mu serce, jakby każdy oddech był niewłaściwy, kradziony. I mówił o tym przy każdej wizycie w szpitalu... A miewał je teraz co najmniej dwa razy w tygodniu. Nawet zmierzenie głupiego ciśnienia było dla niego niezbędne. Dlatego i tak powinien tu poszukać pielęgniarki. Nie wierzyli mu w nic, musiał być czyiś podpis, czyjeś wypiski, zapiski, cokolwiek... Co by tylko nie on sam. On sam, jak nieoficjalnie stwierdzono, mógł być sam dla siebie powodem do autodestrukcji. Bezsensu, nie? Ale on po prostu taką miał wadę. Dostrzegał w sobie idiotyzm po szkodzie i dlatego się wyniszczał, jednak uśmiechnął się gdy Charlie rzuciła się jak lwica, jakoby on nie był debilem. Wtedy pocałował ją jeszcze raz w czoło pokazując ręką, że zamawiają dwa drinki. Tak... Ten gest był znany wszędzie, bo zawsze w czarodziejowym społeczeństwie chodziło o ten sam alkohol. I po chwili miły pan przyniósł im dwie szklaneczki wypełnione na nowo. Oliver był już spokojniejszy, nie chciał po raz setny sugerować, że Charlie odejdzie, żeby mu mówiła, że zostanie, żeby go zapewniała... Zapewnić można raz i albo ktoś uwierzy, albo nie. Możesz to za jakiś czas powtórzyć, aby zaktualizować sprawę, jednak jeśli ktoś zbyt długo od Ciebie wymaga ciągle tej samej obietnicy to zaczynasz być poirytowany tym faktem i w końcu rezygnujesz ze wszystkiego, nie masz siły niczego udowadniać. Zatem powiedziała wszystko, co chciał usłyszeć. Wyjaśnili sobie wiele spraw... Teraz zamówił alkohol i mogli po prostu wypić, zrelaksować się... Wypocząć. - Nie chcę już rozmawiać o smutnych rzeczach Charlie, ale wiedz, że możesz ze wszystkim do mnie przyjść. Nawet teraz jeśli chciałabyś coś mi opowiedzieć. - Zabrzmiał jak rasowy psycholog z Munga, ale nauczono go tam, ze powinien takie rzeczy mówić, bo czasem coś, co dla niego jest oczywiste, dla kogoś innego może być czarną magią... Zatem mówił, mówił i czuł się po raz pierwszy od jakiegoś czasu... Wysłuchany. - Wiesz byłem w Rosji i jeździłem mugolskimi traktorami i w ogóle pomagałem na farmie. Było śmiesznie. Chyba bym tam został gdyby nie wszystkie rzeczy w Londynie. - Wywrócił oczami. Wcale nie spieszyło mu się, żeby rozmawiać o tym całym syfie. Oj nie.
Hej, wcale nie wszyscy! Charlie i Scarlett z pewnością by się obraziły, gdyby Oliver coś takiego powiedział na głos. Na szczęście nic o tym nie wiedziały, więc mógł oddychać z ulgą. Bez obaw o to, że straci głowę, albo coś równie niepożądanego... Aczkolwiek trzeba przyznać, że siostrzyczka nie zrobiłaby braciszkowi krzywdy, a przynajmniej nie umyślnie. W każdym razie chyba gryfonka powinna zrobić coś z jego samooceną, bo to jest aż niepoważne... okej, może sprawa z Juno go podłamała. Ale to nie jest przecież żadnym wyznacznikiem czegokolwiek. Tak samo jak to, czy pobije kogoś, bo ten go nieładnie nazwie. Tak robią przedszkolaki, względnie dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Choć nie da się ukryć, iż teraz nastały czasy, gdzie bycie bed bojem jest w modzie... i jak nie spierzesz kogoś po pysku to jesteś mięczakiem. No cóż, bywa. JAKIE ŻYCIE TAKI RAP. Dobrze, że chociaż Charlie nie przeżywała takich rzeczy. Czy podoba się facetom, czy może jednak nie. Czy postępuje słusznie, czy jednak nie. To były nic nieznaczące jednostki, które sobie gdzieś tam egzystowały w Hogwarcie i mogły mówić, albo myśleć co im się żywnie podoba. Jej nic do tego. Szła swoją drogą, którą uważała za słuszną. A że ktoś lubił przemierzać bagna? A proszę bardzo! Tymczasem zaś była zupełnie nieświadoma myśli Ollie'go. A gdyby tak była legilimentą? Świat mógłby być odrobinę prostszy. Teoretycznie powinna rozumieć go bez słów, bo w końcu łączyła ich silna więź, ale jednak nie potrafiła. Nie miała aż takiej wielkiej mocy. Ale gdyby wiedziała, gdyby tylko wiedziała... kto wie, może zapisałaby go na jakieś kursy naprawcze? Typu "BE YES-MAN!" i inne takie? Może to by miało przyszłość... swoją drogą, to zabawne. Charlie-superman, ratujący swego brata z opresji? Hohoho, zagalopowałam się z tą wizją. To raczej ona zawsze wymagała opieki, bo ładowała się w tarapaty. Szalona dziewucha. Tylko jednorożce i psychodeliczne sowy jej w głowie, ECH. Dobra, ale ja tu śmichy-chichy, a tu jeszcze trochę poważnej rozmowy się toczyło. W każdym razie jeszcze przez chwilę wciąż byli w siebie rozkosznie wtuleni, a potem postanowili pić. Dobrze. Trzeba się zabawić, są ferie. Problemy będą, nigdzie niestety nie uciekną. Zdążą się jeszcze nadramatyzować. I nawet jak wiele spraw się rozwiąże, to przyjdą następne kłopoty. I tak do usranej śmierci. Trzeba więc korzystać, póki można było. I ona skorzystała, upijając trochę zawartości swojego alkoholu, który wkrótce do nich przybył. Uśmiechnęła się dzielnie do Watsona, stukając swoim kuflem o jego. Na znak toastu. - A więc za szczerość, pożyczanie ramienia do wypłakania i rodzinne powroty - rzuciła z lekkim rozbawieniem i ponownie się napiła. Zaschło jej w gardle, choć wiele nie mówiła. Ale to nic. - W każdym razie przyjdę. Ty też możesz - dodała, aby wyklarować sytuację. Na następne jego słowa się zaśmiała. Wyobraziła sobie Olivera na traktorze, kiedy próbował przejechać przez wertepy na polu i cały czas skakał do góry, obijając nieco swój tyłek o siedzenie. Albo jak doił krowę lub przerzucał końskie łajno na gnojownik. Wspaniały widok! - Ty będziesz moja, ja będę twój, razem będziemy wywalać gnój! - zanuciła mu więc, wcale nie będąc przy tym wredna, SKĄDŻE ZNOWU.
Ostatnio zmieniony przez Charlie Watson dnia 2/2/2014, 15:19, w całości zmieniany 1 raz
Oliver przystawił alkohol do ust kradnąc stamtąd kilka łyków, żeby wznieść toast. Oby wszystko się udało, aby to był symbol tego, że rzeczywiście może być i będzie dobrze. Oliver nie był fanem użalania się nad sobą. Zazwyczaj późno dostrzegał zgubne skutki swoich wyborów, szalonych czynów... Zatem co mógł biedny zrobić. Po prostu brnął w to szaleństwo nie zmieniając zdania, niczego nie prostując. W ten sposób stracił Juno, jak już wielokrotnie było wspominane, po prostu nie wiedział, jak mógłby do niej teraz podejść. Zepsuł to... Watson nie był tym twardzielem, o którym Charlie by wspomniała. On nie czuł potrzeby przestawiania nikomu nosów, ani szczęki. Wszak jak ktoś będzie miał problemy z zębami, to pójdzie do dentysty, a nie do niego. Nie chciał się na nikim mścić. Każdy miał prawo do wyboru i tego się trzymajmy. Na to pozwólmy innym. Oliver miał teraz ochotę skorzystać ze starego zwyczaju jego i Charlie... Czyli pójść do kina. Zawsze lubili przecież kupować ogromną pakę popcornu, po czym siadać na końcu, żeby rzucać w innych oglądających i śmiać się z tego, co im pokazują. Wszak nigdy nie chodzili oglądać komedii romantycznych po to, żeby się wzruszać. Bardziej chodziło o śmieszne zagrania mugoli, kiedy mogliby po prostu użyć magii! Tak, to była wyśmienita zabawa i Oli chętnie z tego korzystał. Aczkolwiek byli w Lynwood, zatem ten plan zmarł... A przecież przeżycie czegoś takiego ponownie mogłyby być całkiem sympatyczne. - W porządku! - Uniósł jeszcze raz szklaneczkę, co by teraz podnieść drugi toast i uśmiechnął się szeroko. Fakt... On naprawdę przez moment pobytu w Rosji zastanawiał się czy nie chce podjąć kariery rolnika. Spodobało mu się to, że nie musiał za dużo się zastanawiać, a i praca wcale nie była taka trudna. A jeżdżenie traktorem to była ekstra sprawa i nie wiedział czemu Charlie nie doceniała takich atrakcji. Właściwie zamierzał sobie kupić jakiś traktor, żeby jeździć nim po Londynie. Po powrocie zastanawiał się dlaczego mugole wolą te małe osobówki zamiast walnąć sobie taką karetę w postaci jurowego traktorka. Oliver proponował już swojemu przyjacielowi, żeby założył w centrum Londynu komis i sprzedawał tam traktory pewien tego, że reszta mugoli w Anglii nie znała jeszcze tak wspaniałego środka lokomocji jakim był traktor. - OOoooo... Dobry sposób na powrót. Podpowiem Jurze. Mówił, że ma problemy z wyrwaniem laski. Może jak tak jej zaśpiewa, to jakaś odda mu serce. - I najgorsze, a i najlepsze było w tym wszystkim to, że Oliver mówił całkiem poważnie i rzeczywiście zapisał sobie na serwetce fragment tekstu. - Znasz resztę?! - Spytał wesoło zachęcając Charlie do dalszego wykonu. - Może chcesz tam zaśpiewać? - Wskazał na scenę śmiejąc się dość donośnie.
Och, to chyba charakterystyczne dla rodziny Watsonów, chciałabym zauważyć. Wszyscy tacy YOLO, ładujący się w tarapaty, podejmujący złe, życiowe decyzje, a potem ciotodrama milion. Charlie nie odstawała od tego schematu. Hej, przecież zabiła człowieka! To nic, że w obronie własnej. To na pewno miało duży wpływ na jej psychikę. To, że ćpała i piła to chyba nic dziwnego. Zważywszy na to, że czyn ten jest raczej niewybaczalny. Ale czasu nie da się cofnąć. Żałowała bardzo tego, że wyjechała, tego, co zrobiła. Ale musi żyć. Jak nie dla siebie, to dla rodziny i przyjaciół. Właśnie dla takich chwil. Kiedy razem się bawili i nie przejmowali niczym. Pili dobry alkohol, gadali i wygłupiali się. Nikt do nikogo nie miał pretensji, a świat Nibylandii ponownie został uratowany przed złymi Piratami. Nastał nowy dzień i nowy porządek. I jakże przyjemny! Właśnie, tęskniła za kinem, popcornem i colą czy tam pepsi czy jeszcze czymś innym. I głupimi filmami. Komedie romantyczne? Bitch, please! To był najlepszy sposób, aby wykpić ich wszystkich. To nic, że w głębi siebie Charlie marzyła o prawdziwej miłości i romantyzmie rodem właśnie z tych filmów. Nikt o tym nie wiedział i nie miała zamiaru ogłaszać temu światu. Mimo wszystko dobrze bawiła się na takich seansach, choć potem, kiedy była już sama, rozmyślała nad tym wszystkim. W gruncie rzeczy dochodziła do wniosku, że nie zasługuje na miłość, że nikt nie pokocha takiej tam biednej, zagubionej w świecie Marigold. Ale to nic. To wszystko nic, kiedy ma swoją Nibylandię i Ogrody Kensingtońskie. Pili, drinki leciały jeden za drugim, co najmniej jakby byli obrzydliwie bogaci. SZLACHTA SIĘ BAWI, pomyślałby ktoś, kto nie zna rodziny Watsonów. Cóż, o konsekwencjach zawsze myśli się później, o ile w ogóle. - Na to na pewno każda poleci! - zaśmiała się, czkając trochę, ale co tam. W końcu trochę już wypiła. Miała zamiar raczej powiedzieć, że rozłoży nogi, ale tylko jak będzie najebana w trzy dupy, na szczęście jednak się powstrzymała. Ostatecznie Jura nie był podobno taki zły! I całkiem nieźle zajmował się Coco. Choć gryfonka miała nadzieję, że nie w takim sensie, o którym tu teraz rozmawiali, ekhm. Piosenka była fajna, więc blondyneczka ochoczo wstała, ciągnąć Ollie'go za sobą na scenę. - Chodź, będziemy super duetem! - przekonywała, śmiejąc się do rozpuku. I kiedy stali już sobie na tym podeście, Charlie zarzuciła bratu rękę na szyję i zaczęli śpiewać. - Jesteś najpiękniejsza w całej w wsi, Więc rozrzutnik kupię Ci!
Ty będziesz moja, Ja będę Twój Razem będziemy wywalać gnój. Kupię koszyk i kopaczkę, Różową taczkę. (x2)
Raz dziewczyna powiedziała mi, Że mam największego dusiciela boa w całej wsi.
Ty będziesz moja, Ja będę Twój Razem będziemy wywalać gnój. Kupię koszyk i kopaczkę, Różową taczkę. (x2)
Oj dziewczyno nogi masz jak u konia, Ale teraz będziesz tylko moja!
Ty będziesz moja, Ja będę Twój Razem będziemy wywalać gnój. Kupię koszyk i kopaczkę, Różową taczkę. (x6) Pomimo stanu, w jakim się znajdowała, śpiew wyszedł jej niemal perfekcyjnie, o ile można mówić o czymś takim przy tak... ekstrawaganckim utworze. Szczególnie, że spora grupka ludzi wstała od swoich stolików i dołączyli się do zabawy. Jak miło!
No jakby na to nie patrzeć, to rodzeństwo Watson było bardzo zgrane. Wszyscy potrafili pić, spożywać inne niewskazane substancje, każdy z nich zaliczył upadek na dno i do tego potrafią stamtąd zawsze wstać, choć w ich psychice wtedy jest niemałe przemeblowanie, to jednak idą dalej... Dla siebie. Bo motywują siebie do tego, by żyć. Jeśli już nie masz siły ogarniać się dla tych chwil, które masz przed sobą, to robisz to dla rodziny. To był dobry, zdrowy kopniak energii i Oli naprawdę doceniał to, że jego siostrami były najcudowniejsze dziewczyny na świecie... Bardzo żałował, że Charlie nie chce z nim otwarcie porozmawiać o zabiciu tego człowieka i dowiedział się od CoCo, ale nie chciał naciskać. Przyjdzie pewien czas, gdy wszystkie tajemnice opadną... I szczerość będzie fundamentem ich relacji. Teraz jednak cieszył się z tego, że ona tu jest. Rodzeństwo Watson potrafiło się bawić, lubiło śpiewać i tańczyć. Nie przeszkadzała im nieodpowiednia muzyka, bo zawsze można było ją przekrzyczeć i śpiewać swoje kawałki. Można? Można. Zawsze można było wyjść i pójść na imprezę obok. Można było wszystko, zatem należałoby się kierować tymi zasadami do końca świata. Choć może to właśnie tam zmierzali? Gdy tylko wyciągnęła go ze sobą na parkiet nie odmówił. Wszak również alkohol pobudził jego zmysły i musiał jakoś odreagować. Korzystając z tego, że refren się powtarzał szybko zapamiętał tekst i przy ostatniej zwrotce wtórował już wesoło Charlie nie powstrzymując się nawet przed tym, żeby zrobić mały bis i zatrzymał siostrę, co by jeszcze raz odśpiewali refren dla fanów, a gdy już to się im udało to teraz publiczność zaczęła śpiewać. Oliver uśmiechnął się i pomachał do wszystkich. - Och błagam, zaśpiewajmy to jeszcze raz, albo coś innego. No weź. - i zatrzymał siostrzyczkę na scenie, co by nie umknęła mu, gdy on teraz zamierza zostać gwiazdą. Właściwie może nie miał wybitnego głosu, lecz dlaczego miałby odmawiać sobie tej wyśmienitej zabawy? Ty będziesz moja, ja będę Twój. Będziemy razem wywalać gnój. - Jak myślisz, jeśli powiem Juno, że ma nogi jak koń to wróci do mnie? - Spytał całkiem serio uśmiechając się szeroko do siostry przed rozpoczęciem kolejnego numeru. Oliver po prostu naprawdę nie wiedział już czego chce, więc teraz po alkoholu, zaczął trochę wymyślać!
Charlie nie mogła mu tego opowiedzieć. To za bardzo bolało. W końcu stało się niedawno. Poza tym wystarczy jej wrażeń jak na jeden dzień. Musi zrobić sobie przerwę. Odpocząć, zresetować się. Nabrać siły, aby zmierzyć się z kolejnym dniem, kolejnymi problemami i standardową rzeczywistością. Była buntowniczką, choć nie robiła wszystkim na złość. Przeciwstawiała się po prostu temu, co mogło ją przytłoczyć. Unikała poważnych rozmów, albo traktowała je niepoważnie. Z jednej strony uciekała jak się tylko dało, z drugiej brnęła zaparte, nadstawiając odważnie karku niczym mężna gryfonka. Sama nie dochodziła z sobą do ładu, więc czemu ktoś inny miałby ją ogarnąć? Bezsens. Nie wierzyła w to. Ale chciała mu wszystko powiedzieć. Po prostu to nie był dobry moment. Oboje zresztą chyba potrzebowali wziąć oddech od tego wszystkiego. Niedługo Coco będzie rodzić. Trzeba będzie się nimi zająć. Charlie? Charlie będzie egzystować sobie dalej. Poradzi sobie. Oczywiście w jej mniemaniu. Pewnie zaraz znów wpieprzy jedną nogę w jakieś bagno... Tymczasem zaś było fajnie. Kolorowo. Głośno. Radośnie. Wszyscy się bawili wraz z nimi. Byli gwiazdami estrady, śpiewakami najwyższej klasy, choć nie mieli muzycznego wykształcenia czy nie założyli zespołu. Naprawdę mogli się nazwać super duetem. I to nie zależało tylko od tego, że się upili. Po prostu tacy już byli. Zgrani. Dobrze się bawiący w swoim towarzystwie. Muzyka grała, świat sunął dookoła, Marigold zaczęła nawet podskakiwać i klaskać, śmiejąc się do Olivera. Było pięknie. - Dobra! - zawołała żywo, pokazując komuś, kto to obsługiwał, jaką nutę ma teraz puścić. Chwilę potem rozbrzmiała melodia... hogwarckiego hymnu. Tak bardzo przez wszystkich lubiana! -Zaczaruję Twój świat /x2 Zaczaruję Twój świat jestem czarodziejem Zaczaruję Twój świat heeej
Tak się dzieje na tym świecie od stuleci W czarodzieja wierzą tylko małe dzieci Lecz nie bądźcie zaskoczeni bo od dzisiaj to się zmieni Hokus pokus czary mary wszyscy mówią nie do wiary Więc już nie martw się kochana Będziesz też zaczarowana Każde jedno twe życzenie wnet zakończy się spełnieniem Przecież jestem czarodziejem Hokus pokus czary mary wypowiadam słowa te I wtedy dzieją się takie rzeczy że ojej Wyczaruje to co chcę
Zaczaruję Twój świat jestem czarodziejem /x2 heeej/x2 Czary mary tu czary mary tam /x3 Jestem czarodziejem heeej /x2
Tak się dzieje na tym świecie od stuleci Odkąd tylko słonko albo księżyc świeci Tak się od stuleci dzieje że istnieją czarodzieje Więc nie, już nie martw się kochana Będziesz też zaczarowana Chodź nie jesteś najładniejsza teraz będziesz podrywana Od wieczora aż do rana Hokus pokus czary mary wypowiadam słowa te I wtedy dzieją się takie rzeczy że ojej Wyczaruję to co chcę
Zaczaruję Twój świat jestem czarodziejem /x2 heeej/x2 Czary mary tu czary mary tam /x3 Jestem czarodziejem heeej /x2
Hokus pokus abra kadabra Bim sala bim kobra makabra Hej czary mary coś nie do pary Srutu tutu pęczek drutu /x2
Zaczaruję Twój świat jestem czarodziejem /x2 heeej /x2 Czary mary tu czary mary tam /x3 Jestem czarodziejem heeej /x2 - tak oto śpiewali Watsonowie, TAK BARDZO MAGICZNI, ale to nic. Grunt, że piosenka była po prostu wyborna i wspaniała do śpiewania. Ich publiczność również zdawała się dobrze bawić. Lecz kiedy Ollie zadał pytanie, Charlie z wrażenia przystanęła na chwilę, bo ją zamurowało. Zamrugała gwałtownie, zastanawiając się, co mu powiedzieć. - Myślę, że Juno może nie docenić tego komplementu - odparła, chwytając go mocno za rękę. Przecież wiedziała.
Wszyscy tak bardzo podziwiali kochane rodzeństwo, że chcieli więcej. Po jakimś jednak czasie zebrała się sporo kolejka przed sceną, gdzie ludzie również pragnęli sprawdzić swoje umiejętności rozochoceni tym, że publika chce słuchać. Chyba jeszcze nigdy nie było tu takich emocji związanych ze śpiewaniem jakiegokolwiek utworu. Tak uważając Oliver uśmiechnął się wesoło do wszystkich zeskakując ze sceny i podając dłoń dla Charlie, co by łatwiej było jej zejść. Jakieś maniery obowiązywały i tego należało się trzymać. Koniec z końców skoro ich relacje powoli wracały do normy to nie chciał już jej znów tracić, ani traktować jej jako chłopczycy. W jej oczach czaiła się przeurocza dziewczyna i Oliver miał nadzieję, że nie wpadnie w szpony takiego złego faceta jak np. Dexter Vanberg, albo co gorsza Casper Villiers. Już wystarczy, żeby to CoCo miała problemy ze Ślizgonem, może lepiej się w to nie mieszać? Tak uważał, bo tak rzeczywiście byłoby bezpieczniej dla jego sióstr. Gdyby umawiały się z tak porządnymi chłopcami jak np. Huan Bedau, albo Allistair Silverstone, Jim Liddle, Nadish. Z pewnością nie byłyby skazane na dramowanie i smutek w świecie. Taak... Oni by je uratowali. Oliver uregulował rachunek za alkohol, który z Charlie już spożyli, a zamierzali jeszcze zamówić na wynos, bo oto postanowili się stąd wynieść, przecież trzeba iść dalej i pokazać światu, że Watsonowie wracają. Prawda? Oliver uśmiechnął się szeroko otwierając drzwi, co by przepuścić siostrę i dowiedzieć się w jakim pokoju mieszka, czy współlokatorzy są normalni, a może trzeba interwencji służb studenckich, co by zrozumieli, że nie są tacy fajni i od dziś śpią za oknem. Oliver był w stanie zapewnić jej każdy wymiar Nibylandii, co by już tylko nie szukała lepszej, ale czy w rzeczywistości jego siostra doceniłaby takie lawirowania? Oby tak, bo inaczej to Oliver będzie musiał poszukać nowej Charlie, która będzie bardziej oddaną siostrą niż ta obecna, która chyba w ogóle Watsona nie doceniała. Poza tym oni oboje musieli się pozbierać między sobą, żeby przekazać trochę siły dla CoCo, która na świat miała sprowadzić kolejnego Watsona. Bo przecież Charlie i Oliver doszli do wniosku, że nazwisko Watson musi być tam obecne. To chyba logiczne, nie? A zatem szli dyskutując o tym, jak fajnie, że będą mieli bobasa w domu i jakie życie jest urocze gdy... Jest się czarodziejem.
Kobieta nie przejmowała się zbytnio jego przestrzenią osobistą czy tam jakąś personalną własnością, tylko bez zbytnich precedensów włożyła książkę do czarnej, mało rzucającej się w oczy torby, którą miał przewieszoną na ramieniu. Gdy więc zbliżyła się do niego, mógł zaciągnąć się jej słodkim zapachem niczym najprzedniejszym cygarem. - Proszę bardzo, oczywiście możesz ją tam schować... - Skwitował jej czyn z przekąsem, spoglądając na nią z łobuzerskim uśmieszkiem w kąciku ust. - Ufam Ci. - Rzekł niskim, głębokim głosem, w odwecie na jej komentarz. Zabrzmiał tak autentycznie, że sam nie mógł w to uwierzyć. Po chwili uśmiechnął się dziarsko i przygryzł dolną wargę, przyglądając się jej, gdy wolnym, machinalnym ruchem, z niezwykłą gracją zaczesywała swoją blond grzywę. - Do usług! - Odpowiedział lakonicznie na temat jego heroizmu. Co prawda Wilk bez większego zarzutu władał różdżką. Zawsze był jednym z najlepszych studentów, co podkreślał fakt, że uczniowie wytypowali jego oraz wilę Effie, jako kandydatów do turnieju trójmagicznego. Może więc z całkiem uzasadnionymi podstawami uważać się za osobę, która radzi sobie z zaklęciami, oraz jest za takiego uważany. Gazetka i tak obsmarowuje go średnio co miesiąc świeżym gównem, co stanowczo niszczy jego reputację. Najgorzej było jednak, gdy w trakcie wyborów do turnieju, perfidnie skłamała, że jego skrytą pasją jest pieczenie, gotowanie oraz w wolnym czasie interesuje się mugolskimi szkołami, bo nie widzi tutaj swojej przyszłości. Gdy to przeczytał, nie wpadł w furię, nic nie wytrąciło go z równowagi, tak jak to obserwator podziałał na innych. Po prostu przysiągł sobie, że gdy tylko dowie się kto go smaruje, odda tej personie szczodrze. Gdy Irina zaproponowała mu grzańca, wytrąciła go z rozmyślań, więc drgnął mimowolnie. Sens jej słów dotarł do niego dopiero po kilku sekundach, ponieważ zwyczajnie nie mógł w nie uwierzyć. - Propozycja nie do odrzucenia! - Rzekł jego ulubioną kwestię z Ojca Chrzestnego, unosząc szarmancko jedną brew i mimiką twarzy wiernie odzwierciedlając Don Corleone'a. Miał ochotę złapać dziewczynę pod rękę żeby dodać odegranej scenie jeszcze większej autentyczności, jednakże wiedział, że zbytnie spoufalanie się w miejscu gdzie roją się uczniowie Hogwartu nie przyniesie niczego dobrego. Co innego w ciemnym barze, gdzie w cieniu każdy jest anonimowy. Wilkie zdecydował, że zaprowadzi Irinę do Klubu Rogacza, ponieważ uczniowie mają w zwyczaju bawić się w Ognistym Krabie. Ominie ich więc wielu niepożądanych, pijanych studentów. Wolnym krokiem ruszyli do kasy, chłopak (jakże szarmancko) zakupił dla niej wybraną książkę, którą i tak kobieta włożyła mu do torby. Nie zrobił tego jednak z dobrego serca, tylko dlatego, że będzie miał kolejny łup, którym będzie mógł ją szantażować. Przeszli wolnym krokiem, względnie pustymi, zimnymi ulicami Lynwood. Wilk opatulony jedynie ciemnym, cienkim płaszczem, drżał ledwo zauważalnie z zimna. - Miałaś może przyjemność wbić tutaj, mademoiselle? - Zapytał, otwierając przed nią drzwi do środka, a jego słowa pozostawiały za sobą na zimne ślady delikatnego podmuchu powietrza.
Kochała takie miejsca, jak pub, do którego dopiero co weszła. Nie lubiła zimnych lokali, pozbawionych jakiejkolwiek przyjemnej atmosfery. Tutaj było niezwykle nastrojowo, a cały wystrój sugerował, że pomieszczenie ma swoją specyficzną duszę. No i ta muzyka, niebo dla uszu! Klub Rogacza faktycznie był idealny na spotkanie z Maggie. Swobodna rozmowa i zabawa z przyjaciółką to coś, czego Drayton nieoczekiwanie bardzo potrzebowała. Pokręciła się trochę, zagadała do obsługi i usiadła przy stoliku w samym centrum lokalu, zdejmując kurtkę i kładąc ją niestarannie na oparciu pobliskiego krzesła. Zdążyła zmarznąć, kiedy tak uparcie brnęła w kierunku Klubu, bo mroźny wiatr z całych sił starał się zwiać ją z trasy, albo sprowadzić do parteru. W takich chwilach, jak ta, tęskniła za ciepłym łóżkiem w Hogwarcie, gdzie nie otaczał jej wszechobecny zapach drewna i nie musiała gnieździć się z pięcioma kompletnie wymieszanymi osobami w ciasnym, malutkim pokoiku. Na początku uznawała przestrzeń kanadyjskiego motelu za całkiem przyjemną i uroczą, ale teraz miała po prostu dość. Nie bawiła się za dobrze na tych feriach. Jedynie długie spacery i możliwość pobycia sam na sam z własną osobą jakoś wynagradzały jej te cierpienia. I proszę, zamieniła się w marudę.. i samotnika, choć może zawsze nim była? - Piwo dla pani. – usłyszała nieco podwyższony ton. Zamrugała z drobnym zaskoczeniem i odebrała kufel z rąk rosłego mężczyzny. Widocznie musiał stać obok od jakiegoś czasu, skoro potraktował ją z takim zniecierpliwieniem. Cóż, każdemu zdarza się utonąć w myślach, prawda? Drayton z miejsca zapamiętała, by więcej nie uśmiechać się do tego nerwowego gnoja. Podejrzliwe przypatrzyła się konsystencji i zbliżyła nos do kufla, by poczuć zapach piwa. Jakaś nieznana, intensywna nuta zdominowała jej zmysł i musiała się odsunąć, by nie kichnąć. Aczkolwiek zgodnie z myślą „do odważnych świat należy”, przybliżyła naczynie do ust i pociągnęła łyka. Smakowało wybornie, choć trzeba przyznać, że było naprawdę mocne. No, nie tak jak stara, dobra Ognista, ale właściwości rozgrzewające były całkiem podobne. Obsługa trafiła zatem w dziesiątkę z wyborem napoju dla niej, kiedy z uśmieszkiem poprosiła, by coś polecili. Gdzie ta Mags?, przeszło jej przez myśl, kiedy rozsiadła się wygodniej. Cholera, naprawdę się za nią stęskniła. Ich przyjaźń była z lekka dziwaczna. Znały się masę czasu, jeszcze nim przybyły do Hogwartu, bo ich pierwsze zetknięcie przypadło na okres zakupów szkolnych przed pierwszą klasą. Dwie ciekawe świata, podekscytowane dziewczynki stanęły na swoich drogach. I chyba już wtedy los zadecydował, że to będzie wieloletnia relacja. Rozdzielenie do różnych, skrajnie innych i, no nie oszukujmy się, nienawidzących się domów sprawiło, że pojawił się między nimi dystans. Zaskakująco szybko jednak go zniszczyły i mimo, że przez te lata oddalały się od siebie kilka razy, to i tak zawsze wracały. A nawet podczas rozłąki Drayton miała świadomość, że w każdej chwili może zwrócić się do Reeve, bo to było więcej niż oczywiste. I działało obustronnie. Piękna rzecz, ta przyjaźń. Wielka sympatia Nevy względem Maggie nie powstrzymała jednak myśli, że jeśli zaraz jej nie będzie to skopie jej ten wychudzony tyłek.
A więc, jak ona sobie radziła na feriach? Dobrze, zacznijmy więc od faktu, że jej się tu cholernie nie podobało. Nie widziała nic ciekawego w zimnym, zaśnieżonym Lynwood, gdzie masz do wyboru dwie opcje: albo siedzisz sobie przy cieplutkim kominku i się stamtąd nie ruszasz, albo postanawiasz odwiedzić jakieś okoliczne puby i inne miejsca służące rozrywce. W tym drugim przypadku musisz być przygotowanym na to, że możesz być zmuszony do drążenia korytarzy w śniegu. Albo iść pod zimny wiatr niosący ze sobą miliony płatków śniegu. Brr. Jak więc łatwo się domyślić, Gryffonka wybrała pierwszą opcję i nie ruszała się na krok z Mandragory, dopóki nie postanowiła się spotkać z Loganem, co nie było zbyt fortunnym pomysłem. To było... dziwne. Miłe miejsce, miły nastrój i atmosfera pełna napięcia między nimi. Choć jakby nie spojrzeć, jest to typowe dla spotkań z byłymi, nieprawdaż? No w każdym razie kolejne kilka (lub kilkanaście) dni przesiedziała w motelu i próbowała ogarnąć różne imprezki i tego typu sprawy. No i się leniła, ale kto by nie korzystał z takiej okazji, by siedzieć w pokoju i nie robić dosłownie nic? Nie miała ADHD. Nie miała potrzeby wychodzić i biegać, ćwiczyć czy też uprawiać jakiś sport. Quiddich quiddichem, ale jest zima! Heloł! No więc kolejny raz gdy wyściubiła nos za drewniane drzwi z napisem Motel Mandragora był wtedy, gdy dowiedziała się o adopcji zwierzaków. I powiedzmy sobie szczerze, od tamtej pory nie zaznała ani chwili spokoju. Rudawy kot zwany Faraonem postawił sobie za cel jak najbardziej uprzykrzyć jej życie. Budził ją o piątej przeraźliwym miauczeniem pod drzwiami, na których zostawił ślad swojej obecności w postaci podłużnych wyrytych kresek, które z pewnością w kocim języku znaczą "zabierzcie mnie stąd". Chciał jeść to co ona. A jak próbowała w nim wyrobić dobre nawyki to lekceważąco ignorował jakiekolwiek kocie żarcie. Eh, kocia natura. Pomimo wszystko, przywiązała się do niego. Zabawne, prawda? Gdyby to zwierzę było potulne i grzeczne, z pewnością bardzo szybko by o nim zapomniała. Albo przestała się nim interesować. Wszelkie interakcje byłyby mechaniczne, pozbawione tego czegoś. Iskierki. Zanim wyszła, była oczywiście zadbać o wszelkie kocie potrzeby, bo przecież nie chciała, by jej współlokatorzy narzekali czy też się żalili na tego rudego szatana. A jak już dotarła na ulice Lynwood przypomniała sobie, że przecież nie ma pojęcia, gdzie takie miejsce jak Klub Rogacza się znajduje. Zapytała jakąś staruszkę, która od razu na nią nawrzeszczała, że młodzież jest teraz zbyt rozbestwiona i co to ma być, że takie młode a po lokalach rozrywkowych się szlaja i w międzyczasie znalazło się tam też trochę wulgaryzmów pod adresem Margo. Eh. Nie chcąc się tak po raz drugi komuś narazić, postanowiła ambitnie sama znaleźć miejsce spotkania z Nevą, co oczywiście zajęło jej dość dużo czasu, biorąc pod uwagę totalny brak orientacji w terenie, który ją cechował. Gdy więc znalazła ten pub, uśmiechnęła się szeroko, przybijając sobie samej high five w myślach i wkroczyła do środka. Tak, "Klub Rogacza" z pewnością był miejscem z charakterem i dziwię się, że Margo wcześniej nie odwiedziła tego miejsca! Dużo osób. Super lampeczki, rozwieszone w całym pomieszczeniu. I ta muzyka. Los chciał, że spotkanie z Nevką przypadało właśnie w dzień rocka, to też zapewne nie zaskoczy cię fakt, że gdy tylko przekroczyła próg, uśmiechnęła się rozpoznając jedną ze swoich ulubionych piosenek. Chcesz znać jej tytuł? Zapytaj ją. Może ci powie, a może tylko uśmiechnie się tajemniczo i się tego nie dowiesz. Spróbować zawsze warto. Ogarnęła szybciutko wzrokiem pomieszczenie i szybko dostrzegła Drayton, która siedziała samiutka przy stoliku. No i nie skłamię jeśli napiszę, że wtedy poczuła się winna i w ogóle jej się wstyd zrobiło, więc jak najszybciej do niej podbiegła, dała całusa w policzek na powitanie i usiadła naprzeciwko Ślizgonki. Dawno się nie widziały. Ich przyjaźń była dziwna? Nie. Było to coś normalnego, naturalnego między osobami o takich charakterach jak one. Dla mnie zawsze Maggie miała ślizgoński charakter ale Tiara najwyraźniej musiała znaleźć gdzieś w niej tą małą cząstkę dobra a za to zero większej ambicji i przydzieliła ja do Gryffindoru. Z tym gadającym kapeluszem się nie dyskutuje, no nie? Nie złożysz reklamacji. Nie powiesz "Hej, chyba przydzieliłeś mnie nie tam gdzie trzeba". A szkoda. Plotki i stereotypy krążące o tych dwóch domach dotarły również do uszu dwóch małych dziewczynek z pierwszej klasy. Co się stało? Zaczęły się postrzegać przez pryzmat cech preferowanych przez dany dom. Dla Margaretki Neva była bardziej sprytna, ambitna, dla Nevki Margo stała się pełną brawury i wierną swoim idiotycznym ideom dziewczyną. To je oddaliło, owszem, ale nie trzeba było wiele czasu, by z powrotem zaczęły się przyjaźnić. Wszystko co prawdziwe ma swoje wzloty i upadki. Kwiat sztuczny zawsze wygląda tak samo. Kwiat prawdziwy najpierw rośnie, a potem opada, więdnie. Ich przyjaźń była prawdziwa, i taka właśnie pozostanie. -Nevka! Co u ciebie, hmm?- zapytała, dopełniając tego rytuału pierwszego pytania. - Alkohol o tej godzinie? Nie za wcześnie? - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. -Poproszę Ognistą Whiskey. - powiedziała do kelnera (powiedzmy że takowy tu kursował). No to teraz możesz Neva skopać jej tyłek za spóźnienie, nazwać hipokrytką i co tam jeszcze chcesz! Pozwalam ci, korzystaj.