W tym odcinku woda nigdy nie zamarza, a jeśli nawet powstanie zamarznięta kopuła do pod nią nadal będzie tętniło wodne życie. Nie radzi się, aby ktokolwiek próbował tu badać swoje możliwości i tym samym wpadał do wody, bo to grozi wypadkiem, jeśli zdążą Cię uratować...
Uwaga! Jeśli Twoja postać wpadnie do wody wezwij Mistrza Gry, licz się jednak z tym, że z pewnością Twoja postać skończy ze złamaną ręką lub innym urazem. Pamiętaj jednak, że wypadek powstanie z Twojej inicjatywy.
Noc była przepiękna. Nawet mimo śniegu i minusowej temperatury. Elijah nienawidził zimy. Nienawidził tego mrozu, tego śniegu... wolał gorące, upalne lato. No, ale cóż... nic nie mógł na to poradzić. Jednak coś go podkusiło do tego, by wybrać się na spacer. Chłopak szedł powoli, co jakiś czas naciągając na głowę wciąż zsuwający się kaptur czarnej kurtki. Ścieżka była oblodzona, więc uważał, by nie zaliczyć gleby. W końcu udało mu się dotrzeć nad wodospad. Nigdy wcześniej tu nie był. Prawdę mówiąc, nie znał tego miejsca. Ale na szczęście miał całe ferie do tego, by je poznać. To miejsce potrafiło zauroczyć nawet w nocy. Elijah zbliżył się ostrożnie do wodospadu, tak, by tam nie wpaść. Woda mimo minusowej temperatury nie zamarzła. Chłopak otulił się szczelnie szalikiem i kurtką i stał wpatrzony przed siebie.
Zimno i ciemno. Taka pogoda odpowiadała Nancy, chociaż mogłoby być odrobinę ciepłej. Szła sobie powoli outlona czerwonym płaszczem w czarnych szpilkach... szpilki na taką pogodę, kto by pomyślał. No przecież jest ślisko i w każdej chwili Nancy może się wywrócić i zrobić sobie krzywdę, ale co kogo to obchodzi. Tak więc wracając do tego gdzie nasza droga nauczycielka szła to niewiadomo. Podniosła trochę głowę, żeby móc coś lub kogoś zobaczyć, ale nikogo nie zauważyła a miała cichą nadzieję, że ktoś tu będzie i z nią porozmawia. No cóż, bywa. Stanęła sobie pod jakąś wierzbą i patrzyła sobie w wodospad, który nigdy nie zamarza.
W pewnym momencie, po kilkunastu minutach stania na mrozie,Elijah usłyszał kroki, jednak nie chciało mu się odwracać i sprawdzać kto to. Musiałby odsłaniać kaptur i szalik i w ogóle musiałby się ruszać, a z tym było ciut za dużo roboty. Chociaż w głębi serca miał nadzieję, że przyszedł ktoś fajny. Ktoś z kim mógłby porozmawiać, ktoś, kto być może mógłby stać się jego bratnią duszą. Tak prawdę mówiąc, to on nie miał tu zbyt wielu przyjaciół, jedynie kilku znajomych, których rzadko spotykał, przez przypadek. Chłopak chciał to zmienić. Na moment odwrócił się i rozejrzał. Gdzieś, pod wierzbą dostrzegł jakąś postać, lecz stała zbyt daleko, by mógł ją rozpoznać. I jeszcze na dodatek sypał śnieg, to już w ogóle. Elijah stał tak przez moment, zwrócony przodem ku nieznajomej postaci, a później spowrotem powrócił do swojego jakże fascynującego zajęcia.
Wierciła się i kręciła przez chwilę, aż w końcu stanęła i rozejrzała się wokół siebie czy aby przypadkiem nie na tu nikogo kto by się na nią patrzył. O, jest jedna osoba. Jakiś chłopak albo dziewczyna. Dokładnie nie mogła stwierdzić, bo ten ktoś stał za daleko. Jakby ten ktoś nie mógł tutaj podejść i do niej zagadać. Debil jeden. No nic jak on czy ona nie zrobi tego to Nancy podejdzie. Zaczęła powoli iść w tego kogoś stronę. Niestety na nieszczęście Nancy, potknęła się o jakiś durny wystający kamień i się przewróciła. Nie dość, że zdarła sobie skórę na rękach to jeszcze zniszczyła swoje najlepsze szpilki. Zaczęła się powoli podnosić, ale szło jej to jakoś mozolnie. W końcu się poddała i usiadła na tym zimnym i mokrym śniegu i czekała na zbawienie.
Elijah niby patrzył na wodospad, ale od czasu do czasu, kątem oka zerkał w stronę nieznajomej postaci. W końcu zorientował się, że ta idzie w jego stronę, lecz po chwili upada. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, chłopak ostrożnie podszedł do ów postaci i wyciągnął do niej rękę. Uśmiechnął się delikatnie, ale kobieta pewnie tego nie zauważyła. W głowie plątało mu się tysiąc myśli na sekundę. Kim ona jest? Co tu robi? Czy nic jej się nie stało? Chłopak nie mógł nad tym zapanować. Wolał na razie nic się nie odzywać. W pewnym momencie mignęło mu blond pasmo włosów. A może mu się tylko wydawało? Przecież on miał obsesję na punkcie blondynek. A to wszystko przez taką jedną, która spodobała mu się w dzieciństwie . Od tamtej pory Elijah zwraca uwagę jedynie na panie o blond włosach.
A więc tą postacią okazał się jakiś chłopak, który bądź co bądź był przystojny. Zanim przyjęła wyciągniętą do siebie rękę zaczęła złorzeczyć na śnieg, na lód i na wszystko inne. Z pomocą chłopaka wstała na równe nogi. Odgarnęła grzywkę, która spadła jej na oczy i spojrzała się w oczy dżentelmena, który właśnie uratował jej tyłek przed zamarznięciem. - Dziękuję Ci za uratowanie mojego tyłka przed zamarznięciem. - powiedziała to i uśmiechnęła się lekko. A co do koloru jej włosów to się nie mylił. Są to blond włosy.
- Ależ nie ma za co. Zawsze służę pomocą pięknym damom . - powiedział i ukłonił się lekko. Jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego dziewczyna ubrała się tak lekko na taki mróz. Ah te baby... Teraz miał możliwość, by się jej lepiej przyjrzeć. Blond włosy to podstawa. Mimo że było ciemno, auch jedynym źródłem światła był księżyc, nie licząc różdżki, której nie chciało mu się szukać po kieszeniach, Elijah mógł ze spokojem stwierdzić, że ów nieznajoma jest bardzo ładną kobietą. Jednak słusznie go coś podkusiło, by tu przyjść. - Elijah, miło mi. - przedstawił się i jak na prawdziwego dżentelmena przystało, ujął delikatnie jej dłoń i lekko musnął wargami jej zewnętrzną stronę.
Jak to dobrze, że jest ciemno i on nie widzi tych wielkich czerwonych placków, które właśnie pojawiły się na jej policzkach. - Nancy, mnie też jest miło. - nie była przyzwyczajona do takiego zachowania facetów wobec niej dlatego miała ochotę zabrać rękę, ale tego nie zrobiła, żeby nie urazić Elijah. - Drogi Elijah'u co Cię tu sprowadza? - spytała się z lekkim uśmiechem na ustach. Nie mogła oderwać od niego wyroku. Bardzo przystojny jest ten chłopak. Oj tak, bardzo.
Poprawił kaptur, który cały czas zsuwał mu się z głowy i z szerokim uśmiechem wpatrywał się w Nancy. - W sumie to sam nie wiem... chciałem lepiej poznać okolicę, zwiedzić miejsca, w których jeszcze nie byłem... a nad wodospad jakoś nogi same mnie przyprowadziły. A Ciebie co tu sprowadza? - starał się bardzo ostrożnie dobierać słowa. W sumie sam nie wiedział dlaczego. Dziwnie się teraz czuł. Tak naprawdę takie uczucie towarzyszyło mu jedynie raz w życiu... wtedy, kiedy był dzieckiem i poznał tamtą blondynkę. Tak, miała na imię Amanda. To imię bardzo do niej pasowało. Przynajmniej tak sądził Elijah. Było równie delikatne jak ona. A teraz? Czy to mogło być to samo ? Chłopak nie wiedział co ma o tym myśleć. Nie wiedział również o czym myśli Nancy. Elijah widział przecież jak cały czas się w niego wpatruje. On sam przecież nie mógł oderwać od niej wzroku.
Jaki z niego czarujący młodzieniec. Nancy uwielbiała takich. Uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała mu: - Ja tutaj już kiedyś byłam, bardzo dawno temu, więc postanowiłam to miejsce odwiedzić jeszcze raz. No dobra, koniec tego uśmiechania się jak idiotka i wpatrywania się w niego. Otuliła się ciaśniej płaszczem i szalikiem. Przybliżyła się do Elijah'y i spytała się go bardzo cicho. - Może pójdziem gdzieś w jakieś cieplejsze miejsce? - uśmiechnęła się do niego zalotnie. Boże święty co się z nią działo. Jeszcze nigdy nie robiła czegoś takiego. Zawsze to był jaki krótki romans, ale żeby ona zachowywała się w taki sposób do tak młodego mężczyzny. I to jeszcze ona Nancy Wright nauczycielka OPCM-u. Jeżeli dyrektor dowie się o tym to pracę straci w mgnieniu oka a tego chyba nie chcemy, prawda?
- W ciepłe miejsce? Hmm... może być drobny problem, bo nie znam tu takiego - odparł po krótkiej chwili namysłu. Owszem, znał takie jedno, a mianowicie swój pokój, no ale... jeśli nagle któremuś z jego współlokatorów zachciałoby się przyjść? Elijah widział, że Nancy jest nieco starsza od niego. Podejrzewał też, że jest to pani profesor, tylko jakoś nie mógł ustalić, czego mogłaby uczyć taka piękna kobieta. Przymrużył oczy i jeszcze przez krótką chwilę się w nią wpatrywał, a później szybko odwrócił wzrok. - To prowadź do ciepłego miejsca - stwierdził, że ona je szybciej znajdzie. Ale jeśli Nancy naprawdę jest nauczycielką... a on tak po prostu się w niej zauroczył. W sumie to ciekawiło go , co będzie dalej. Jednak coś go podkusiło, by przyjść tu właśnie dziś, właśnie o tej porze. I spotkał Nancy... Ocknął się z zamyślenia i znów spojrzał na Nancy.
Ona z wielką chęcią poszłaby do jego pokoju, ale woli nie ryzykować. Bo co by sobie taki ktoś pomyślał jakby wszedł do jego pokoju i tą dwójką zobaczył? Pewnie coś głupiego i pewnie poszedłby powiedzieć o tym dyrektorkowi, a Nancy nie chciałaby, żeby dyrektor o tym wiedział, że Nancy ma jakieś bliższe kontakty z uczniami. Tak więc wracając do tego gdzie mieliby pójść to Nancy już wie. - Co byś powiedziała na Herbaciarnie Rozmarzony Hipogryf? - spytała się z dziwnym błyskiem w oku. Ona tez nie wiedziała dlaczego ją tu przywiało, strasznie lubiła to miejsce a szczególnie zimą. W tym miejscu jej ojciec oświadczył się jej matce. Może to przez to bardzo lubiła to miejsce? Kto to wie? Może kiedyś się tego dowie.
Chłopak kiwnął głową. Tak, herbaciarnia to był dobry wybór. Przynajmniej na razie. Chociaż z drugiej strony, tam zapewne będzie dużo ludzi... ale co tam. Przecież nie można mieć pretensji o to, że student rozmawia z nauczycielką, popijając przy tym herbatkę, nie ? Matka chłopaka na pewno złapałaby się teraz za głowę, gdyby ich teraz zobaczyła. Kobieta zawsze powtarzała synowi, że do nauczycieli należy podchodzić z szacunkiem. Luźne rozmowy i to jeszcze poza murami szkoły? U pani mamy by to nie przeszło nigdy w życiu. I tak całe szczęście, że nie zna myśli swojego syna. Wtedy byłaby już katastrofa. - Panie przodem - posłał jej czarujący uśmiech. Miał jednak nadzieję, że Nancy zna drogę do tej herbaciarni. Nie chciałby się teraz gdzieś zgubić w taką pogodę i w dodatku po ciemku. Chociaż z drugiej strony... ? Nie, nie... Musiał się ogarnąć. Nie może na razie za bardzo okazywać tego, że blondynka totalnie zawróciła mu w głowie. Wolnym krokiem udali się do Herbaciarni.
Walentynki były najbardziej irytującym świętem w kalendarzu, z którym przyszło zmierzyć się Nadii. Czternastego lutego nie pokusiła się nawet o to, żeby wyjrzeć z pokoju i udać się na śniadanie. Brunetka wyobraziła sobie, że pewnie nawet kanapki będą w kształcie serca, co jeszcze bardziej pogłębiło jej nietypową chorobę dotyczącą Dnia Świętego Walentego. Współlokatorki nie pytały nawet dziewczyny co jej dolega bo odpowiedź była nazbyt jasna. Kolejny dzień to jednak zupełnie co innego. Poranna pobudka była dla Ślizgonki niczym powiew świeżości. Szeroki uśmiech sam malował się na jej delikatnej twarzy. Druga z bliźniaczek Russeau była chyba pierwsza na nogach z całej hogwarckiej ekipy. Siedemnastolatka zeszła więc szybko na śniadanie, żeby wybrać coś w miarę smacznego i pożywnego. Kiedy tylko zaspokoiła głód udała się z powrotem do sypialni, aby z kufra wyjąć jakieś ubrania. To, że wczoraj większą część dnia spędziła w piżamie wcale nie oznaczało, że musi tak być także dzisiaj. Nadia zaszyła się w jednej z łazienek. Po pierwsze opłukała twarz zimną wodę, po drugie umyła zęby i uczesała swoje długie ciemnobrązowe włosy, a po trzecie założyła na siebie wcześniej przygotowane ciuchy. Po starannym zadbaniu o higienę osobistą brunetka wyszła z łazienki. Dopiero teraz uczniowie Hogwartu zechcieli się obudzić. Przynajmniej w większości. Czarownica zobaczyła jacy z nich leniwi ludzie. Jednak nie przejmowała się tym zbyt długo, gdyż miała ochotę na długi spacer po Lynwood, a nie dojdzie on do skutku kiedy tak będzie stała na samym środku przejścia i będzie tępo wgapiała się w nastolatków i kilku nauczycieli. Dość szybko otrząsnęła się z tego wszystkiego i wybyła z motelu. Nie znała konkretnego celu swojej wyprawy. Szła prosto, omijając co większe śnieżne zaspy aż w końcu znalazła się nad Yellow Lake. Widok zamarzniętej srebrzystej tafli był po prostu nieziemski. Jakiś wewnętrzny głosik kusił pannę Russeau, aby porzuciła wszelkie problemy i ot tak zaczęła się ślizgać. Jednak myśl, że lód mógłby pęknąć nie działał na Ślizgonkę zbyt zachęcająco. Zamiast tego Nadia ruszyła dalej udeptaną ścieżką aż znalazła się nad prześlicznym wodospadem. Jak urzeczona wpatrywała się w rozbryzgującą się przezroczystą ciecz. O tak wczesnej porze była tu tylko cisza i szum przepływającej wody. Coś wspaniałego. Brunetka nie wyobrażała sobie, że ktoś mógłby to przerwać.
Ona też nigdy nie obchodziła walentynek. Ot święto, podobne do reszty świąt, którego raczej nie miała zamiaru obchodzić - bo nie miała z kim, bo to komercyjne i te sprawy... Ten dzień obchodziła tak jak zwykle. Śniadanie, szwendanie się tu i tam... Masa klejących się do siebie par w żaden sposób nie zdołała popsuć jej nastroju. Kolejny dzień również nie różnił się od innych. Przebudziła się wcześnie, bo nie potrafiła długo spać. Niezależnie od tego o której się położyła - zawsze wstawała mniej więcej o tej samej porze, bez uczucia zmęczenia czy niewyspania. Rutyna. Dawało jej to poczucie spokoju, zmiany wcale nie przychodziły jej tak łatwo, jakby tego chciała. Ogarnęła się tak, by wyglądać względnie dobrze, po czym jak zwykle zjadła lekkie śniadanie i zdecydowała się na spacer. Na ferie zdecydowała się głównie dlatego, iż jej rodziców również nie było w Danii. Zachciało im się romantycznego wyjazdu, więc Diana, jako przykładna córka, postanowiła nie przeszkadzać im i znaleźć sobie inne zajęcie. Kanada okazała się naprawdę pięknym miejscem. Przekonywała się o tym każdego dnia wyjazdu, gdy wychodziła na spacery, często samotne. Tym razem również udała się sama, w stronę nikomu nieznaną, nawet jej. Nie bała się, że się zgubi - tu nie było szans, żeby się zagubić. Idąc wydeptaną przez kogoś ścieżką, dostrzegła piękny wodospad, a przy nim znajomą osobę, która z początku nawet nie zdawała się dostrzec Diany. Blondynka chcąc to wykorzystać, podeszła bliżej najciszej jak umiała i przykryła oczy dziewczyny dłońmi, by ta zgadywała, kto ją nachodzi. Nadia była jedną z nielicznych Ślizgonów, z którymi utrzymywała bardzo dobry kontakt.
Nad brzegiem wodospadu Nadia stała od dobrych kilkunastu minut i mimo wyraźnie minusowej temperatury nie przejmowała się chłodem. Jej blade policzki trochę się zaróżowiły tak samo jak dłonie, na których nie miała rękawiczek. Po prostu zapomniała zabrać z kufra akurat tej części garderoby. Widoki rozciągające się przed jej brązowymi oczami były tak czarujące, że Ślizgonka nawet przez chwilę nie pomyślała, aby udać się z powrotem do motelu, w którym mieszkali wszyscy urlopowicze. Samotność również jej nie przeszkadzała. Była do niej przyzwyczajona na pewno bardziej od swojej siostry bliźniaczki, która wokół siebie musiała mieć całą gromadę ludzi, żeby poczuć się pewniej i bardziej docenioną. Nadia nie przejmowała się ani przez moment starszą siostrą. Tamta miała swoje sprawy, w które brunetka wolała się nie wtrącać bo nie obchodziło jej za bardzo jakie plany na spędzenie tych ferii ma Kat. Stojąc tak nad jednym z brzegów Yellow Lake Nadia nie usłyszała jak ktoś zbliża się w jej kierunku. Szumiąca woda maskowała każdy nawet najgłośniejszy szmer. Wtem czyjeś drobne dłonie zasłoniły czarownicy widoczność. Nastolatka nie wiedziała kompletnie co się dzieje więc złapała "napastnika" za nadgarstki i ściągnęła ręce tajemniczej osoby ze swojej twarzy. Natychmiast odwróciła się w stronę tejże persony i wyszczerzyła się szeroko kiedy tylko zobaczyła kto przed nią stoi. - Diana! Na przywitanie przytuliła blondwłosą Krukonkę do siebie, nie przestając się w dalszym ciągu uśmiechać.
Forsberg mogła tylko współczuć osobom, które nie były przyzwyczajone do mrozu i gdy pojawiały się minusowe temperatury, zaraz traciły motywację by ruszyć tyłek i wyjść na zewnątrz. A jeżeli już wychodzili, to zaczynali jęczeć, że omatko jak zimno, zaraz pozamarzają, jezusmaria idziemy do ciepłego. Dziewczyna była przyzwyczajona do takiej atmosfery. Zimy w Wielkiej Brytanii wcale nie bywały tak ostre jak w Danii, więc często można było spotkać ją w rozpiętym płaszczu i niedbale zarzuconym na szyję szaliku. Tak też było i teraz - szary płaszczyk nie był zapięty nawet na jeden guzik, a ciemnoniebieski szalik zwisał z jej szyi, jakby założony jedynie dla ozdoby. Jej samotność również nie przeszkadzała. Ktoś całkiem mądry powiedział kiedyś, że samotnym można być nawet w tłumie ludzi. Diana przyzwyczaiła się już do bycia niezauważalną, stojącą z boku, bierną obserwatorką. To była rola, w której sprawdzała się najlepiej. - Ranny ptaszek z Ciebie, co? Opatul się, bo jeszcze mi tu zmarzniesz.- mrugnęła do Niej, po czym uścisnąwszy dziewczynę, stanęła tuż obok.
Akurat Nadia była rodowitą Brytyjką i chłód panujący w Kanadzie powinien jej przeszkadzać, ale wcale tego nie robił. Być może zdążyła się przyzwyczaić przez okres pobytu tutaj. W końcu nie byli tutaj dzień czy dwa tylko znacznie dłużej. Panienka Russeau na pewno długo nie wytrzyma bez rękawiczek, ale na razie nie dawała po sobie poznać, że jest jej zimno. O wiele bardziej wolała porozmawiać sobie z Dianą, która zjawiła się nad wodospadem zaledwie kilka minut. - Nie mogłam dzisiaj spać więc postanowiłam wybrać się na poranny spacer. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi. A ty co tutaj robisz tak wcześnie? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem i za radą przyjaciółkę zapięła kilka dodatkowych guzików, w kurtce i nawet pokusiła się o to, aby na głowę założyć kaptur. Teraz na pewno wyglądała jak eskimos pierwszej klasy. - Jak ci się podoba w Kanadzie? Bo ja mogłabym tutaj zostać do końca życia. Jak tak sobie tutaj stałam to pomyślałam, że po Hogwarcie mogłabym przeprowadzić się do Lynwood. - Nadia zaczęła paplać jak to bardzo jest oczarowana tym miejscem i atmosferą tutaj panującą. Nawet przez moment nie można było pomyśleć, że kłamie aż taką fascynację słychać było w jej głosie.
Czas leciał bardzo szybko - jeszcze niedawno wszyscy rozmawiali o wyjeździe, zastanawiając się jak to będzie, co zabrać ze sobą. Diana przez długi czas nie mogła się zdecydować czy powinna jechać. Miała wrzuty sumienia, bo nie wiedziała, kiedy będzie miała możliwość spotkania się z rodzicami. Nie dosyć że była do nich bardzo przywiązana, ponadto jej ojciec nie był już pierwszej młodości, więc Diana chciała pomóc mu jak tylko potrafiła. Praca w bibliotece, dorabianie dodatkowych pieniędzy przez opiekę nad dziećmi, prace w ogrodzie... Miała to w małym paluszku. Nie była przyzwyczajona do odpoczynku i zbyt dużego czasu wolnego. To było meczące. - Fakt, wyśpimy się po śmierci. Szkoda życia na lenistwo.- roześmiała się. Okolica była zdecydowanie zbyt piękna, by nie spacerować wszędzie w każdej wolnej chwili. Przecież nie wiadomo czy kiedykolwiek przyjedzie się tu znów. - Nie umiem spać zbyt długo.- odparła, wzruszając lekko ramionami. Z niemal nie zauważalnym uśmiechem przyjrzała się dziewczynie, gdy opatuliła się szczelnie. - Masz, eskimosku. Jeszcze mi tu zachorujesz i mnie twoja siostra przeklnie.- odezwała się, po czym wygrzebała z kieszeni wełniane rękawiczki i podała szatynce. - Tak, to takie piękne miejsce. Bardzo kojarzy mi się z domem. Musisz do mnie kiedyś wpaść, jeżeli lubisz takie klimaty.- uśmiechnęła się pogodnie. Mimo, że jej rodzice byli mugolami, chętnie słuchali opowieści Diany i wiele razy mowili dziewczynie, by zaprosiła kiedyś swoich znajomych.
W sumie brunetka spakowała do swojego kufra wszystko co tylko napatoczyło się jej w ręce. Nie wiedziała dokąd tym razem trafią więc wolała być przygotowana na wszelkie ewentualności. Całkiem możliwe, że nastolatka wzięła ze sobą jakieś szorty albo t-shirty odsłaniające brzuch. No ale w swoim bagażu miałe także ciepłe sweterki, wygodne jeansy i inne tym podobne. Nawet, gdyby dyrektor Hogwartu zdecydował się posłać swoich uczniów na Marsa albo na jakąkolwiek inną planetę to Nadia pewnie również na tą okazję miałaby odpowiednie ciuchy. Była kobietą więc nawet z niczego potrafiła zrobić coś. Faceci niestety nie posiadali tak wybitnego talentu. - Te słowa będą moim mottem od dzisiaj. - mrugnęła do koleżanki porozumiewawczo i zachichotała pod nosem. Na pierwszy rzut oka było widać, że Ślizgonka jest w wyśmienitym nastroju i nic nie mogło w tej chwili popsuć tej kolei rzeczy. Chociażby to, że na zewnątrz panowała tak wczesna pora, a do tego zimny mróz szczypał w nos. Szesnastolatka, uśmiechając się lekko przyjęła wełniane rękawiczki od blondynki i nałożyła je na swoje zmarznięte knykcie. - W sumie Katherine za moje przeziębienie by ci prędzej dziękowała. - odrzekła, wywracając swoimi brązowymi tęczówkami. Siostra bliźniaczka potrafiła czasami naprawdę bardzo działać na nerwy. Nadia bardzo często nie mogła z nią wytrzymać. Było to dla niej ciężkie i w jej głowie od czasu do czasu pojawiła się chęć zaduszenia brunetki choć młodsza o kilka minut dziewczyna i tak by pewnie tego nie zrobiła bo w głębi swojego serca naprawdę kochała wredną siostrzyczkę. - I tak w ogóle to dziękuję. - przytuliła się do Diany i odrywając się od niej szeroko się uśmiechnęła, pokazując światu biel swoich zębów. Cofnęła się o kilka kroków na wcześniej zajmowane miejsce jednak spoglądając do tyłu tak, żeby się jej przypadkowo noga nie omsknęła i nie wpadła do lodowatej wody. - Z wielką chęcią cię odwiedzę. Mam nadzieję, że mój tata się zgodzi. Jest strasznie surowy. Charakterologicznie dość często przypominał Nadii Kat więc obojga miała niezmiernie dość zwłaszcza wtedy kiedy znajdowali się w jednym pomieszczeniu.
Na Marsa? Hm... to byłaby całkiem ciekawa podróż. Wtedy zapewne Diana kupiłaby sobie czapkę marsjanina, aby nie wyróżniać się z tłumu. Chociaż kto wie, to był Hogwart. Tu mogło zdarzyć się absolutnie wszystko. Przekonała się o tym już wiele razy - szkoła z każdym dniem zaskakiwała ją jeszcze bardziej. W końcu pochodziła z rodziny mugolskiej, dlatego nie miała kontaktu z rzeczami, które czarodzieje znali od lat. - Serio tak sądzisz?- zagadnęła ją, zerkając z zaciekawieniem. Raczej wątpiła, by Kate tak bardzo nienawidziła Nadii, że cieszyłaby się z jej nieszczęścia. Chyba często tak było, że rodzeństwo, choć pozornie nie przepadało za sobą, w gorszych chwilach mogło na siebie liczyć. Zawsze żałowała, że jest jedynaczką. Zdecydowanie lepiej czułaby się z bratem lub siostrą, różnica wieku była nieistotna. Jej dom był szczęśliwy, ale cichy. Zbyt cichy. Czasami brakowało jej hałasu i tej radości - bo jak to mówią, co dwie głowy to nie jedna. - Nie ma sprawy. - odparła radośnie, po czym również przytulia dziewczynę. Rzadko spotykało się takie osoby jak Nadia, dlatego Forsberg uważała się za szczęściarę, że mogła się z nią przyjaźnić. Większość Ślizgonów patrzyło na Krukonkę z nieukrywaną odrazą, właściwie tylko i wyłącznie ze względu na czystość krwi - a raczej jej brak. - Naprawdę czystość krwi jest tak ważna dla niektórych czarodziejów?- rzuciła, wzruszając lekko ramionami. Nie rozumiała tego. Przecież to czarodziej zawitał do jej domu i oznajmił, że ma magiczne moce. Różdżka sama ją wybrała. Gdyby nie była czarownicą, nie słuchałaby się jej.