Tamiza ma 346 kilometrów długości i jest jedną z najdłuższych rzek Wysp Brytyjskich. Uchodzi do Morza Północnego tworząc estuarium, które rozpoczyna się już w Londynie, kilkadziesiąt kilometrów od morza. Nad jej brzegiem znajduje się pełno malutkich kawiarenek, restauracji i sklepów z pamiątkami i nawet deszczowa pogoda nie jest w stanie zniechęcić turystów do spacerowania nadbrzeżem.
Jakkolwiek jej stan objawiający się w postaci młodości i odcienia skóry zbliżonego do startych kartek pergaminu, nie świadczyłby o tym, iż teleportacja była pomysłem co najmniej miernym, tak jednocześnie Fyodorova była absolutnie wdzięczna, iż przyszło mu do głowy, by tak właśnie wyparować w niewygodnej sytuacji rozgrywającej się na Hogsmeadzkich alejkach. No. Bardziej wdzięczna to będzie już w ogóle, jak jej przejdzie chęć zwrócenia zawartości żołądka na te bajeczne ścieżki przy Tamizie. - Nie pierdol, nic mi nie jest - burknęła pod nosem, twardo udając, że ma się wyśmienicie, jakby dopiero co przeżyła najlepszą podróż życia. Oczywiście to jak bardzo byłoby słabo, gdyby teraz się porzygała, to chyba sama zdawała sobie sprawę najlepiej. Pewnie z zażenowania rzuciłaby się z tego Tamizowego mostu. No, a przynajmniej planowałaby to przez parę pierwszych sekund. Dwie, albo trzy. Powoli i stopniowo zaciągała się swym papierosem. Może to był jakiś czwarty, szósty, może dziewiąty w jej życiu? Przechyliła głowę, obserwując chłopaka, co swoją drogą, jestem pewna, przywracało jej trochę kolorów na buźce. Odrobinę się uśmiechnęła, słysząc o facecie spieprzającym przed jej czarami. Och to byłby rozkoszny widok. - Jeszcze ode mnie dostanie. I gówno mnie obchodzi ile jest większy. Łapię dzikie zwierzęta na zaklęcia, więc złapie tego chuja. A one w przeciwieństwie do niego zajebiście szybko biegają. - Uznała bardzo wojowniczo planując, że w wolnej chwili wróci na uliczkę i przywali temu facetowi. Przecież mowy nawet nie było, by wiecznie się gdzieś przed nim chowała. Akurat dziś była bardzo niedogodna sytuacja i nijak była w stanie się przed nim obronić. Następnym razem jednak zaplanuje wszystko tak sprytnie i wcześnie, że pokaże mu, iż z nią zadzierać nie można! Czasem tkwiła w niej głupiutka, gryfońska odwaga. - No zwierzęta. Znaczy martwe, skóry, futra, mięso, albo jakieś części do eliksirów, różdżek, kto co chce. W sumie żywe też mogę zdobyć, ale kurwa, nie będę się tym opiekować, wiec trzeba je szybko odebrać - Wyjaśniła mu, tłumacząc, co może mu takiego załatwić. Jeśli chodziło o istoty żyjące w lesie, jeśli się uparła, potrafiła wszystko dorwać. Oczywiście najgorzej było to niepozornie stamtąd przetransportować, więc ograniczała się do małych istot, które mogła wsadzić do plecaka. Ale gdyby komuś zależało na czymś większym, pewnie spróbowałaby coś wymyślić. Zazwyczaj się tak nie chwaliła, czym się zajmuje, ale skoro miała tu dług wdzięczności, to sytuacja inaczej się malowała. - Tak, tak, z tego projektu, ale wcale mi nie powiedziałeś gdzie jesteśmy - zauważyła, rozglądając się dookoła. Rzeka, jak rzeka, skoro nigdy nie była w Londynie, jak mogła skojarzyć, że jest nad Tamizą? To też przeniosła ostatecznie pytające spojrzenie na Willisa, raz jeszcze zaciągając się swym papierosem. Miała dzisiaj naprawdę sporo szczęścia.
Kiedy tak upierała się przy tym, że nic jej nie jest zaczął się Willis tylko głośno śmiać. Pokiwał również głową, aby dać jej do zrozumienia, że rozumie co mówi. Tylko, że się z tym nie zgadzał to już inna bajka. Nie pamiętał już jak to z nim było kiedy się teleportował po raz pierwszy. Tak mówił wszystkim. Oczywiście, że pamiętał. Później przez jakiś zapierał się, że on tylko na miotle podróżować będzie. Myślał, że nie zniesie więcej tego uczucia, które się odczuwało podczas teleportacji, ale teraz do niego przywykł. Mógł zaryzykować stwierdzenie, że mu się to podobało. - Dobrze, że masz różdżkę, tych piąstek nie poczułby w ogóle - spojrzał wymownie na jej dłonie, które może nie były wypielęgnowane, bo skoro tak ciągle w lesie przebywała, to wagi do tego nie przykładała zbyt wielkiej. Tak mi się wydaje. Ale za wielkie to one nie były. Tamten by co najwyżej zastanawiał się dlaczego ktoś chce go łaskotać - Mistrzem sprintu to on nie był może, ale znał te kurewskie zaklęcia i coś mi się widzi, że gdyby nie musiał tak zapierdalać za tobą to dostałabyś jednym z nich w plecy. Kopnął jakiś kamyk, który mu się pod nogami zaplątał. Teraz męczył go idąc wzdłuż rzeki. Co i raz kopał go mocniej i póki co mocno nie spaczył ze ścieżki, którą Willis obrał. Słuchał o tych dzikich zwierzętach i teraz to już w ogóle pogubił się w tym wszystkim. Słyszał co prawda o jednej takiej przed którą trzeba chować koty w Hogwarcie, ale nie spodziewał się, że to prawa. Wszyscy zazwyczaj wyolbrzymiali wiele rzeczy i tak sądził, że tym razem również będzie. Z tego co usłyszał to jednak prawdę na szkolnych korytarzach słyszał. - No kurwa, to przed tobą wszyscy koty chowają i ropuchy. Chociaż nie wiem czy z takiej można cokolwiek pożytecznego zrobić? Chyba, że sobie zupę z nich gotujesz? Nie pierdol, że to ty. Chociaż poczekaj nie przyjrzałem ci się za dobrze - stanął tuż przed nią, zmuszając tym samym, aby się zatrzymała i oceniająco zmierzył ją wzrokiem. Wmówić mógł sobie, że nutkę szaleństwa dojrzał w jej oczach, ale tak to nie wyglądała na taką co z pupilka czyjegoś może zrobić czapkę albo zupę, deser czy cokolwiek innego. Widać miał szczęście Willis do pomagania odpowiednim osobom. Tak po prawdzie to nic mu brunetka nie zrobiła. Nie miał żadnego zwierzaka, więc pewnie dlatego nie przejął się na poważnie plotką błądzącą po szkole. - No i znów kurwa rozczarowanie. Nie masz zaschniętej krwi na rękach, ani jebanego obłędu w oczach. Wtopisz się w tłum i nikt nie będzie kurwa wiedzieć, że to ty zajebałaś mu zwierzątko - wyczuć można było, że Willis żartuje z tego wszystkiego. Z tej plotki co po szkole chodziła i głosiła te wszystkie, jak się okazało, prawdziwe rzeczy. Po części. Bo jakoś nie sądził, aby na korytarzach Zilka polowała, bo nie dość, że to nudne to i oczu za dużo w około. Przestał już się jej tak uważnie przyglądać i taksować wzrokiem. Jeszcze poczułaby się nieswojo i poćwiczyła jedno z zaklęć, którym pomagała sobie na polowaniach na nim. A nie chciał się Willis poczuć jak zwierzyna. - Wszyscy się teraz tym podniecają jakby było czym w ogóle. O górę cholernych galeonów walczycie czy o inne gówno? - nie wiedział Willis o co w ogóle tyle zamieszania z tym projektem. Może gdyby był wybitny z jakiegoś przedmiotu sam by startował, ale brakowało mu nie tylko chęci, ale również ambicji - Nad Tamizą. No nie gadaj, że nigdy tutaj kurwa nie byłaś - zdradził w końcu, gdzie się znajdowali. Dla niego to było oczywiste, można powiedzieć, że wychował się tutaj.
Posłała mu jedno ze swoich srogich spojrzeń (a raczej chciałaby spojrzeć tu na niego z góry, jednak naprawdę było mało ludzi, na których Fyodorova realnie ze swym wzrostem, mogła tu groźnie spojrzeć z góry!), gdy tak się śmiał tu z niej, nie wierząc, że ta się ma wyśmienicie. A już w ogóle swe spojrzenie niemalże spotęgowała, gdy tu wątpliwościom poddał siłę jej piąstek. I nie żeby w tym wszystkim co mówił, miał rację. Zacisnęła swe palce, patrząc na dłoń i jakby oceniając jej siłę (ignorując przy okazji, że jej sam wygląd, jak to pasuje na dzikuskę latającą po lasach, rzeczywiście nie był na miarę większości zadbanych panien z Hogwartu). Ni to stąd ni zowąd, zaciśniętą piąstką uderzyła idącego obok niej chłopaka w ramię. - Wcale nie jestem aż taka słaba! - Zaprotestowała, zaraz po swym uderzeniu. Co prawda nie włożyła w nie wiele siły, bo przecież jej nowy kolega był dla niej całkiem dobry, więc serca nie miała, mocniej go walnąć. Ale wystarczająco co by zaprzeczyć jego potwornym słowom! - I kurwa, dam sobie radę zaklęciami. Nie będę spieprzać przed jakimś chujem za każdym razem. Walnę go zaklęciem, gdy się nie będzie spodziewać. - Oczywiście Fyodorova nie próbowała by pokonać swymi rękoma tego wielkiego faceta, który ją gonił. Na to rzeczywiście nie była wystarczająco silna. To znaczy, jasne była gotowa się z kimś pobić, ale zwykle z kimś w swoim wieku i w swoich rozmiarach. Tamtemu fagasowi zamierzała w przyszłości urządzić prawdziwy pokaz zaklęć. No, jak się z nich podciągnie. Pogrążona w swych myślach o tym, jakie uroki rzuci na gościa, który zaszedł jej za skórę, nie ogarnęła, gdy nagle Willis się zatrzymał tuż przed nią. Dzięki czemu z gracją godną baletnicy, omal na niego nie wpadła. Zatrzymała się gwałtownie tuż przed nim, cofnęła nawet o krok, patrząc na niego pytająco i wyczekująco. - Zupę? Jasne, kurwa. Lepiej uważaj jak masz jakąś ropuchę, bo w Hogwarcie podają chujowe żarcie, będę musiała po powrocie zapolować na obiad - rzekła obojętnie, nawet fatygując się o machnięcie dłonią. Chociaż prawdę powiedziawszy była odrobinę zaniepokojona tym, że w zamku najwyraźniej o niej mówią. Może nawet ostrzegają się wzajemnie. Może powinna przystopować z tymi polowaniami? Czuła czasem, że się zachłysnęła tutejszą fauną, chcąc upolować jak najwięcej, by zarobić dużo forsy. Jeszcze trochę i przystopuje. Zaciągnęła się parę razy swym papierosem, który bezlitośnie się skończył, w międzyczasie, gdy chłopak wyrażał swoje zdanie na temat jej wyglądu. Jasne, może nieco nieswojo czuła się z tym, że była poddawana teraz jakiejś analizie, ale w gruncie rzeczy podobało się jej, że patrzył na nią, w jakimkolwiek celu teraz tego nie czynił. I to prawda, w szkole nie polowała. Koty były mało cenne. To znaczy, właściwie Alvie ukradła kameleona... ale to co innego! Poza tym, nawet go oddała, taka dobra bywała. - No to chyba też, i jakieś jebane tytuły. Nie wiem, nie przyjechałam tu z własnej woli - wyjaśniła, szybko, gdy ruszyli dalej. Jak niejednokrotnie powtarzała, wolałaby nadal być w Rosji. Nie chodziło o walory estetyczne obu krajów, język, czy przyzwyczajenia. Chodziło tylko o to, że jak uważała, na Syberii była po prostu znacznie potrzebniejsza. - Nie, zwykle jestem zajęta zmywaniem krwi z rąk i kurwa, panowaniem nad obłędem w oczach, nie podróżuję za wiele - rzekłszy te mało poważne słowa nawet lekko uśmiechnęła się pod nosem, chyba pierwszy raz tego dnia. Chociaż z tym brakiem podróży to była akurat zupełna prawda.
Już przestawał się śmiać kiedy zobaczył spojrzenie brunetki. Przez chwilę jeszcze nie mógł się uspokoić i dopiero po czasie mógł spokojnie zaciągnąć się ostatni raz papierosem, aby później posłać go w kierunku rzeki. Jak zawsze za szybko się skończył, ale powoli Willis zaczynał przywykać do tego, że to co dobrze kończy się zbyt wcześnie. Nie powinien tak reagować, ale zawsze tak się działo kiedy ludzie posyłali w jego kierunku złowrogie spojrzenia! Zawsze na myśl przychodził mu wtedy bazyliszek albo inne jakieś stworzenie, które miał moc w oczach. Dobrze, że ludzie nie posiadali takich umiejętności, bo przedwcześnie Willis zszedłby z tego świata. - W walce na pięści? Myślisz, że jednym ciosem byś go kurwa położyła - nawet sobie nie chciał tego wyobrażać, bo znów śmiechem by wybuchnął i tym razem szybko by się nie opanował - Walnę go zaklęciem, walnę zaklęciem - trochę ją zaczął przedrzeźniać i dodać coś miał błyskotliwego, ale już skończył ten temat. Nie znał dziewczyny, a może tylko teraz przez drobną chwilę nieuwagi musiała uciekać zamiast posłać ku niemu zaklęcie. Nie spodziewał się, że może zaraz mu zademonstrować swoją siłę i odruchowo złapał się Willis za ramię! - Kurwa - mruknął jedynie i oddał jej lekkiego kuksańca w bok. Możliwe, że coś źle pomyślał i mocniej ją pacnął niż początkowo zamierzał. Nie odskoczył jednak na bok tylko tym razem uważniej patrzył na jej ręce, aby w razie czego nie dać się znów walnąć. Nie zrobił tego żeby w jakikolwiek sposób ją zaatakować tylko odruch to był nad którym panować za bardzo nie umiał. Akcja - reakcja. I tyle. - Słyszałem, że są lekcje gotowania. Może zapytam o kurs gotowania zupy z ropuchy. W ogóle na chuj to komu to nie rozumiem, ale nie ważne. Specjalnie dla przyjezdnych, aby mogli sobie podjeść jak w domu. Może nawet na takie zajęcia bym wpadł? Ja pierdole co ja w ogóle za głupoty gadam. Pierdolnij mnie jeszcze raz żebym przestał - zaczął się na głos zastanawiać, bo co jak co, ale coś takiego by mu się przydało. Gotowanie. Niekoniecznie zupy z ropuch, bo jakoś amatorem takich potraw to Willis nie był, ale czegoś bardziej odpowiadającego jego żołądkowi to i owszem. Nie całe życie ktoś mu będzie podsuwał jedzenie pod nos. Niestety. Kiedy tak patrzył oceniając nie przejmował się tym, że mogła się poczuć niekomfortowo. Dziwnie. Czy jeszcze jakoś. Zawsze mogła mu sprzedać znów z piąchy, ale tym razem w nos. Skoro stał tam przed nią i uparcie wpatrywał w jej ciało. Zatrzymał się pewnie wzrokiem zbyt długi w okolicach bioder i na piersiach, ale facetem był Willis, więc nie ma co mu się dziwić. To było silniejsze od niego i nawet jakby chciał nad tym zapanować to nie mógł. Tak zawsze było i nie ma co się łudzić, że kiedykolwiek przestanie tak robić. - Wooo, czego to kurwa nie wymyślą. Co roku coś innego. Już się w tym kurwa gubię. Jakaś ty biedna. Siłą przysłali cię do Anglii i teraz tylko pewnie chod… czekaj, czekaj. Kurwa… - znów się zatrzymał w pół kroku, ale tym razem nie stanął przed nią, bo nie zdążył. Choć w planach miał właśnie na powrót coś takiego zrobić. Nie powiedziała co prawda o sobie za wiele, ale wystarczająco, aby Willis zaczął kojarzyć ze sobą niektóre rzeczy. Normalnie nie dawał się wciągać w takie rzeczy, ale dłuższy czas temu zaczął pisać z jedną taką co to miała do Hogwartu przyjechać - To ty do mnie pisałaś. Później to już ze mną listy. Nie wiem skąd wzięłaś tamtą pojebaną sowę, ale nie chciała mi dać spokoju. Kurwa już myślałem, że się ode mnie nie odjebie - nie było to żadne pytanie tyko stwierdzenie, ale i tak Willis oczekiwał jakiejś reakcji, która by go utwierdziła w tym, że teraz nie zrobił z siebie głupka. Kretyna czy może kogoś jeszcze gorszego. Pamięta jak któregoś nudnego dnia jakaś sowa go zaatakowała. Dosłownie, bo nie mógł się odpędzić od tego ptaka dopóki nie odwiązał listu od jej nóżki, a później nie napisał paru słów w odpowiedzi. Początkowo wydał mu się to dziwne, ale z czasem przywykł do tych listów, których kilka a może i kilka więcej ze sobą wymienili. Wciąż odkładał na później znalezienie tej osoby. Teraz to mrugał z niedowierzaniem trochę.
W chwili, gdy tak podle się tutaj z niej śmiał, na pewno bardzo żałowała, że nie ma spojrzenia na miarę bazyliszka! Chociażby o nieco osłabionej mocy. Tak by za sprawą wzroku padł tu spertyfikowany. Co prawda, dość szybko by uznała, że jednak to nuda i lepiej jak jest bardziej żywy, no ale przynajmniej by się tu tak nie śmiał. I nie przedrzeźniał, co już było jakimś szczytem. Całe szczęście, że miała okazję mu się za to odpłacić tym uderzeniem. - A zamknij się już. Jeszcze się zdziwisz, jak Ci powiem, że dałam tamtemu chujowi zajebistą nauczkę - machnęła na niego ręką, co by tu sobie podle tak z nią nie pogrywał, jednak mniej więcej w tym czasie, chłopak postanowił jej oddać, za tamto uderzenie. Nie, żeby się tym specjalnie przejęła. Tak naprawdę wcale nie lubiła ulgowego traktowania. Inaczej mówiąc, jako, że sama go zaczepiła uderzeniem, nie mogła mu odmówić prawa do rewanżu. Niemniej jednak, cicho jak ciele siedzieć, też jej nie pasowało. - Spieprzaj z tymi łapami - chociaż w myślach coś jej przeszło o tym, by ewentualnie wykorzystał je w innym celu, choć to już zatrzymała dla siebie. Przez chwilę słuchała go, jednocześnie wcale tego nie robiąc. Pierdolił coś o jakimś gotowaniu, ona zaś wykorzystała ten moment by rozejrzeć się po okolicy, którą pierwszy raz miała okazję zwiedzać. Nie było tu jakoś wyjątkowo urokliwie, acz na pewno inaczej. To też swe oczy wolała napełnić tym widokiem, gdyby przypadkiem więcej nie miała się tu znaleźć. - Pierdolnę, nie kuś mnie - ostrzegła go, spoglądając całkiem poważnie w jego oczy, co by sobie nie myślał, że będzie musiał dwa razy powtarzać. Była do wszystkiego zdolna. Szczególnie jeśli w ten sposób miała powstrzymać go przed paplaniną o jakichś kulinarnych zapędach. - A żebyś kurwa wiedział, prawie siłą - zniecierpliwiona rzuciła odpowiedzieć. No dobra, nikt za włosy ją do Hogwartu nie zaciągnął. Ale groźby to siła psychiczna, więc też się zalicza. Już chciała przyśpieszyć, ot chyba w ramach jakiegoś zirytowania. Nie, nie na pytającego, czy na kpienie z tego, że jest tu na siłę, tylko z tego, że realnie czuła, że jest tu wbrew sobie. To zawsze ją wkurwiało. Wcale tu nie chciała siedzieć. W tym wszystkim nie zorientowała się, że chłopak zatrzymał się, coś tam mrucząc pod nosem. Zaskoczona jego brakiem, obróciła się, usiłując zrozumieć o co mu chodzi. - O czym ty znów pierdo... aaa - urwała w pół słowa z wymalowanym zaskoczeniem na buźce układając co do niej mówił. Rzeczywiście, gdy siedziała w Rosji, załamana faktem, że musi jechać do obcej szkoły, postanowiła napisać list do kogokolwiek z Hogwartu. Kazała sowie dostarczyć przesyłkę byle komu. Początkowo głównie chodziło o sprawdzenie swojej znajomości języka w starciu z prawdziwym Anglikiem (to już wiemy od kogo się nauczyła tylu przekleństw po angielsku!). Stopniowo jednak polubiła tą dziwną wymianę notatek. Pisała różne rzeczy, o tym, że tu ma trafić, o tym, że Syberia jest jej domem, że to tam powinna być, że musi być przy rodzinie. Chociaż nie wspominała, jak to wszystko dokładnie wygląda, w końcu nawet nie napisała słowa o polowaniach. Początkowo mocno zależało jej na odnalezieniu osoby, z którą wymieniała listy. Jednak im dłużej tu była, tym bardziej miała wrażenie, że to nieważne, że Anglicy i tak są chujowi, a ona przecież nie szuka tu znajomych. Mocno zaczerpnęła powietrza, czując, że pod wpływem tych niespodziewanych wiadomości, znacznie cieplej jej się zrobiło. - O kurwa. - elokwentnie powiedziała, czując, że to jakiś bardzo nietypowy zbieg okoliczności. Chociaż, skoro spotkała go dopiero po dwóch miesiącach, to może wcale nie aż tak wielki? - A tak liczyłam, że okażesz się jednym z tych olśniewających wilów, wiedziałam, żeby nie powierzać wybierania adresata tej zjebanej sowie. - rzekła wesoło się uśmiechając, tym razem to ona bardzo bacznie mu się przyglądając i analizując. Owszem, bała się co do adresata, ale że, co najwyżej jest flegmatycznym Anglikiem, który tylko w listach kreuje się jakkolwiek ciekawiej. Bogowie. Gdyby wcześniej wiedziała jaki jest jej tajemniczy adresat, na pewno przynajmniej spróbowałaby go odnaleźć. Głupia Fyodorova.
Nie przejmował się tym, że nie powinien tak się z niej śmiać. Zresztą nie widział powodu dla którego miałby sobie tego odmówić. I jednak dobrze, że nie miała wzroku bazyliszka, bo nie chciał skończyć w Tamizie. Padłby tutaj, a później Zilka by go po prostu tak przeturlała do rzeki. W najlepszym razie, bo prędzej kilka razy kopnęłaby jego zwłoki, aby ostatecznie z głośnym pluskiem skończył w wodzie. Nie żeby kiedykolwiek wyobrażał sobie swoją śmierć, ale na pewno tak skończyć nie chciał. W Tamizie. Czegoś już bardziej spektakularnego by się spodziewał niż powalenie wzrokiem przez dziewczynę z wymiany. Nie był zwierzyną. Nie widział się zupełnie w takiej roli. - I jak widoki? Kurewsko nudne - ziewnął, aby tak bardziej obrazowo wyszło, że marnie się z tym miejscem teleportacji postarał. Nie miał czasu na wymyślenie czegoś lepszego. Nie chciał Willis, przez swoje myślenie oberwać zaklęciem w plecy. Wolał już znaleźć się z dala od Hogsmeade niż dalej uciekać przez facetem, którego pierwszy raz w życiu na oczy widział. Tylko oby kolejnym razem na niego nie trafił w wiosce. Sam na pewno by go nie rozpoznał, ale kto wie czy tamtej nie miał dobrej pamięci i nie chciałby się zrewanżować za to, że tak go podciął bez większego powodu. Bo tak po prawdzie to nie miał Willis takiego. Spodobało mu się, że taka bezpośrednia była i sądził, że bez zawahania ponownie by go pierdolnęła w ramię albo może i lepsze miejsca znalazła, aby tylko mocniej poczuł. Nie lubił flegmatyków. Ani innych takich co snuli się po świecie dla samego snucia. Bez niczego. Tak tylko, aby wkurwiać innych swoim niezdecydowaniem i ruchami więcej niż powolnymi, który tylko coś sobie myśleli zamiast mówić niż działać. Z takimi to za długo nie wytrzymywał. Roznosiło go od środka na samą myśl o tym. Gdyby i ona taka się okazała to nie wykluczone, że zostawiłby ją tutaj samą. Nie było problemu, aby znów się gdzieś teleportował. Jak już w Londynie był to może do magicznej części. W sumie to w pracy chyba powinien się w końcu pokazać. Nie żeby dawno go tam nie było, ale przecież nie było lepszego pracownika od niego. Wcisnąć komuś miotłę o wiele droższą niż zamierzał początkowo kupić i do tego wszystkie inne gadżety to potrafił bez mrugnięcia okiem. Zbajerować niezdecydowaną dziewczynę również. I jeszcze mu za to płacili. Nic tylko się bić o takiego pracownika! - To odpierdol coś głupiego, żeby Cię do domu odesłali. Tylko coś takiego, żebyś w jednym kawałku wróciła. Chyba tam na ciebie ktoś kurwa czeka - nie wiedział jak na jej miejscu by postąpił gdyby go siłą wysłali tam gdzie być nie chciał. Jednak za wszelką cenę starałby się pokazać, że jego miejsce jest gdzie indziej. Różnie mogłoby się to skończyć, ale cel swój z pewnością by osiągnął. Dostał potwierdzenie na które czekał. Nie wyszedł tym gadaniem na natręta jakiegoś albo bajkopisarza. Gdyby wystartował z czymś takim do kogoś innego już pewnie wzięty by został za nienormalnego. Za takiego, dla którego łóżko potrzebne w św. Mungu. Tam mu się Willisowi nie śpieszyło. Zbieg okoliczności to był duży, ale jak się okazało nie niemożliwy. Próbował nawet kiedyś sobie wyobrazić dziewczynę z którą pisał. Po tym co pisała. Charakterze pisma i tej wrednej sowie. Minął się z rzeczywistością i to bardzo, ale nie czuł się rozczarowany. Przez chwilę to się obawiał, że jakieś zahukane dziewczę do niego napisało. W listach to można było wiele napisać. Papier był cierpliwy, więc dużo przyjmował. - Spierdalaj. Olśniewających? Oni to kurwa zniewieściali są, ale jak takich lubisz - nie spodziewał się, że w takich okolicznościach spotka dziewczynę z którą pisał. Nie wiedział przez chwilę co o tym myśleć. Zawsze to ciekawsze niż specjalnie przez listy się umówić i spotkać gdzieś w zamku. Takie zbyt oficjalne mu się to wszystko wydawało. Teraz to mętlik miał w głowie, bo znał ją już trochę, a z drugiej strony te wszystkie plotki…
Nie określiłaby znów tych widoków mianem kurewsko nudnych. Zapewne, gdyby widywała je codziennie inaczej by na to patrzyła. Tak czy siak, była tego wszystkiego na ową chwilę dość ciekawa. Ciekawa co jest po drugiej stronie rzeki, albo jak wygląda miasto, którego odgłosy dochodziły tutaj z pewnej oddali. Jak wyglądają Ci ludzie tutaj, a czy w tych drzewach chowają się jakieś ciekawe zwierzęta. Chociaż co do tego ostatniego miała spore wątpliwości. Wszakże interesujące okazy wybierały okolice z dala od wielkich miast. To tak jak ona, też nie nadawała się do miejskiego życia. - Pokaż mi więcej - zażądała, zamiast mówić cokolwiek na temat tego, co już widzi. - Mieszkasz gdzieś tu? Chce zobaczyć twoje miasto - odparła dość konkretnie wyrażając czego chce. Zawsze wolała mówić wprost o co jej chodzi i czego chce. Czasem tymi słowami mogła brzmieć, jakby rzucała jakieś rozkazy, ale wcale nie miała tego na myśli. Nikomu nie próbowała rozkazywać. Po prostu lubiła jasno określać jak chce by było i jasne, liczyła się z możliwością odmowy. Nigdy nie zakładała, że wszystko miałoby iść po jej myśli. Daleko było jej od rozpieszczonej panny, a przeciwności losu całkiem mocno poznała. Tu byli bardzo zgodni. Bo i Fyodorova nie lubiła ludzi przesadnie spokojnych. Chociaż od tych, jeszcze bardziej drażniła ją obecność osób, które nie mówią tego co myślą. Jeśli ktoś realnie był flegmatyczny, ale szczery w tym co robił, to jej nie przeszkadzał. Nie potrafiła jednak znieść ludzi przybierających fałszywe pozy, zgrywających lepszy, czy też gorszych, niż byli realnie. Pewna prawdziwość, chociażby bynajmniej nie bajkowa, w ludziach pociągała ją najmocniej. Tak czy siak, szczęście miała Zilya, że nie okazała się rozczarowująca wedle Willisowej miary, bo gdyby ten ją tu zostawił, nagle się teleportując do Hogwartu, to biedaczka pewnie nie miałaby zielonego pojęcia jak wrócić do szkoły. Oczywiście prędzej czy później by sobie poradziła (wszakże radzić potrafiła sobie w znacznie gorszych sytuacjach), ale na pewno nie byłoby spełnieniem jej snów, snucie się po Londynie i szukanie czarodziejów, którzy jej powiedzą jak wrócić do szkoły. Co za żałosne położenie. - Ja pierdolę, to nie takie proste. Kurwa, nikt tam nie chce, żebym już wróciła. - Pokrótce wytłumaczyła nie zagłębiając się w szczegóły tej sytuacji. Ojciec wpadłby w furię, gdyby dziewczyna stawiła się w domu, oświadczając, że wysadziła pół zamku, by ją odesłali z powrotem. W całej tej sytuacji i przeświadczeniu, że musi być na Syberii, tkwiła tylko ona sama. Bo tatko nie da sobie rady. - A może kurwa wprost odwrotnie? - początkowo już chciała się odezwać, by zacząć bronić męskich wil, zarzucając, że faceci też się ślinią do ich żeńskich odpowiedników, mimo, że te mają zjebany wygląd i tak naprawdę banalną urodę. Otworzyła jednak tylko usta i cudem chyba powiedziała coś zupełnie odwrotnego, zaplątując tym samym ów wymianę zdań. Może było odwrotnie. Może zniewieściali wile wcale na dłuższą metę ją nie kręcili i może właśnie dlatego wolałaby aby takowy okazał się tajny korespondent. Może nie chciała poznawać kogoś, kto na dłuższą metę, właśnie wpasowywałby się w jej upodobania? - Chodźmy dalej, może się kiedyś zrewanżuję i oprowadzę po cholernej Syberii. O ile Ci nie przeszkadza jebane minus czterdzieści stopni i interesuje Cię główna atrakcja w postaci tony kurewskiego śniegu. - rzekła wskazując głową w stronę jakichś ścieżek, co by gdzieś skręcili. W gruncie rzeczy sprytnie tak porzucając poprzedni temat. Eheh, nie dziwne, że była w zielonym domu.
Dla Willisa to były nudne widoki. Tak dobrze je znał, że z zawiązanymi oczami świetnie by się tutaj odnalazł. Nie raz czy nie dwa wymykał się spod czujnego oka ojca, aby wtopić się w tłum mugoli, aby lepiej poznać niemagiczną część Londynu. Czasem znikał tutaj na całe dnie, więc nie trudno o to, żeby znał dobrze okolicę. - Kurwa, najbardziej atrakcyjny kawałek Tamizy oglądasz i jeszcze mało - pokręcił głową z udawanym rozczarowaniem, że walorów tak wspaniałego miejsca nie umiała docenić. Chociaż jak sam przyznał przed chwilą nudziło go to miejsce. Londyn go nudził. Hogwart. I Hogsmeade też. Najchętniej już wybyłby na wakacje, żeby móc odreagować. Niedużo już czasu zostało. Nawet odliczać zaczął do końca roku szkolnego. Do upragnionych dni, kiedy będzie całymi dniami mógł się zajmować tym co lubił. I tak większość czasu spędzi w warsztacie ojca, ale to i tak zaliczał do tych rzeczy przyjemnych. Swoją drogą będzie musiał w końcu pokazać staruszkowi, że to on będzie najodpowiedniejszą osobą do tego, aby przekazać mu warsztat. W końcu o tym marzył odkąd tylko zajrzał pierwszy raz pod maskę samochodu. Gdyby się o tym dowiedział to już i w tej chwili rzuciłby szkołę. Nie musiałby jej kończyć. Niepotrzebne by mu to było do niczego. Nic jednak nie wskazywało na to, że to ma nastąpić w tej chwili, więc nadal pilnie się uczył. - Spoko. Postawisz mi przy okazji kilka drinków - nie zapomniał Willis o butelce, która nadal leżała potłuczona w Hogsmeade. Więc przy okazji jak już przejdą przez Dziurawy Kocioł to zaciągnie ją do jakiegoś pubu. Nie ważne, że Zilka to młoda była. Bo skoro sama teleportować się nie mogła to w takich miejscach też bywać nie powinna. Jakoś sobie z tym poradzą albo pójdą w miejsce gdzie nikt nie będzie zwracał na nich uwagi. Zawsze można trochę pokombinować, aby przypadkiem ponownie nie władować się w kanał. - Nic kurwa nigdy nie jest proste - nie wypytywał o nic więcej. Nie tylko go to nie obchodziło, ale również nie widział sensu w wypytywaniu o takie rzeczy. Gdyby chciała sama opowiedziałaby zapewne smutną historyjkę. Bo skoro być tutaj nie chciała, a nikt nie chciał, aby wróciła to nie zapowiadała się ona na wesoło. - Zajebiście, że na mnie trafiłaś. Już nie pierdol, że jakiegoś wila byś wolała. Zajęty byłby ciągle śliniącymi się tępymi laskami. Którym kurwa z mózgu robią jebaną papkę - może i wyglądem nie mógł z takimi się równać, ale mogli oni oczarować każdą, więc nie uważał się w jakikolwiek sposób gorszy od tych olśniewających ciał. Starał się wybrać jak najkrótszą drogę i udawało mu się to bezbłędnie. Mogło się czasem wydawać, że jak w jakiś miejscach długo się nie bywa to i zapomina się niektórych ścieżek, ale tak w przypadku Willisa nie było. - Kurwa, nic tylko chcę tam jechać. Zachęciłaś mnie tak bardzo - nie żeby zaraz tak otwarcie z niej kpił! Po prostu przedstawiła w taki sposób Syberię, że Willis nie mógł pojąć jak ludzie mogą tam mieszkać. Skoro wszędzie jest tylko śnieg i temperatura tak bardzo na minusie - Ale, ale pewnie w chuj wódki pijecie, żeby się ogrzać - zauważył wspaniałomyślnie i jakoś pozytywniej nastawiony był do Syberii. Chociaż przed oczami miał tylko zaspy i wiecznie padający śnieg. Wódka zawsze była kuszącym elementem. Nawet teraz, wygrała z mrozem i śniegiem. Nie szli zbyt długo, przecież Willis obrał najszybszą drogę. Pić mu się chciało, a to zawsze motywowało go bardzo.
Wakacje powolnie mijały, właściwie to pozostało parę dni do rozpoczęcia roku szkolnego. Przez całe jebane wakacje zobaczyła Jaspera może z dwa razy i to ukradkiem. Nie wiem, czy byli na tyle zajęci, a może nie tęsknili? Nie mieli ochoty na swoje towarzystwo? Nie no! Co ja opowiadam! Ona tęskniła za nim całym swoim serduszkiem, dlatego raz nawet pomyliła się gdy pisała do Daniela! Przecież to jej mały słodki Jasperek którego kochała i najchętniej spędziłaby z nim całe wakacje. A tak to dupa! Ona była trochę tu, trochę tam. A co on robił, nie miała zielonego pojęcia. Przecież, nawet nie pisali. Może właśnie o to chodziło? Żeby zatęsknili za sobą? Chwila rozłąki dobrze im zrobiła? No nie wiem. Ruby szła do trzeciej klasy i nie miała pojęcia co zrobi. Przecież to ostatni rok, w którym musi zdecydować co będzie robić... A ona tak bardzo nie wiedziała. Nie chciała decydować.. nie chciała stać się dorosłym. Nawet nie miała mieszkania! Jak ona ma decydować o tym gdzie będzie pracować, co będzie robić, jeśli nie była na tyle odpowiedzialna żeby mieć mieszkanie! Powiedzmy, że o tym też chciała z nim porozmawiać. Chciała dowiedzieć się o wszystkim - co robił, czego nie robił, jak spędził wakacje, jak podobały mu się Indię... tak wiele pytań. Tak wiele tematów, ale jednak nie napisali do siebie. Wręcz olali. Owszem już w pierwszym liście napisał, że jego wakacje stały się intensywne. I coś w stylu "Całkowicie pochłania mnie pewna rzecz" i to właśnie zdanie krążyło po głowie Ruby przez cały czas. W każdy dzień i w każdą noc. Przed zaśnięciem, patrzyła w sufit i zastanawiała się czym jest ta "pewna rzecz". Wiedziała, że kiedy go spotka, od razu zapyta się go o co chodziło. Może kogoś poznał? Jakiegoś chłopaka czy coś. Może wręcz przeciwnie? Ach.. Prawdę mówiąc mogło to być cokolwiek. Ruby przyszła wcześniej. Pospacerowała trochę, aż doszła do miejsca w którym mieli się spotkać. Jeszcze go nie było.. oparła się o jedno z drzew i zaczęła czekać. Czekać na cokolwiek.
Koniec wakacji i powrót do kraju Jasper powitał z nieskrywaną ulgą. Brakowało mu miejscowego klimatu, choć tęsknił za niektórymi chwilami w Indiach. Było minęło, jednak uczucie pozostało i miał nadzieję, że relacja między nimi nie ulegnie zmianie, a będzie się rozwijać. Co do Rubi, z którą umówił się w mugolskiej części Londynu, mógł powiedzieć, że brakowało mu ich wspólnego siedzenia, palenia papierosów i tego specyficznego tonu rozmowy. Tak lekkiego, jakby wyśmiewanie się z innych, zwłaszcza mugoli, było czymś naturalnym. Na samą myśl o jednym z takich wspomnień, uśmiechał się. No, ale nie widzieli się przez całe wakacje, więc dziewczyna z pewnością będzie chciała wiedzieć, co mu się przytrafiło. Tego nie uniknie, tak samo jak pytań na zajęciach. Swoje przygotowania do spotkania rozpoczął już w południe. Chciał wyglądać naprawdę reprezentacyjnie, choć tak naprawdę ponad godzinę spędził na ułożeniu włosów, a kilka niesfornych kosmyków wciąż opadało mu na czoło, tym samym zakrywając lewe oko, sięgając do kącika warg. W przypływie chwili potraktował je zaklęciem Colovaria, zmieniając barwę na zieloną. Oczywiście przebywanie w mugolskim świecie wiązało się z dodatkowym utrwaleniem zaklęcia. Nad resztą niewiele myślał. Ciemne, obcisłe jeansy z mnóstwem łańcuszków, które jego kot Harley uwielbiał łapać i szara koszulka, na którą narzucił bezrękawnik w kolorze spodni. I niezastąpione glany, nieśmiertelnik, kilkanaście bransoletek na obu nadgarstkach. Był gotów do drogi razem ze swoją poręczną torbą i różdżką, kiedy usłyszał miauczenie zwierzaka. Wziął Harleya pod pachę, przypiął skórzaną smycz do czarnej obroży i przewiązawszy ją na przedramieniu, teleportował się w jakieś bezpieczne miejsce, bliskie ich miejsca spotkania. Wolnym krokiem szedł nad brzegiem Tamizy. Dokładnie tam, gdzie jeszcze rosły jakieś drzewa. W ustach trzymał Błękitnego Gryfa, spokojnie wydmuchując dym bez użycia rąk. Obok niego dostojnym krokiem kroczył Harley, całkowicie nie zwracając uwagi na otoczenie. Przyda mu się drobna wycieczka do świata mugoli. Musiał go przyzwyczajać, jeśli chciał zabrać kota do Hogwartu. W końcu obiecał przedstawić zwierzaka Blake'owi. Wygiął usta w uśmiechu, dostrzegając Ślizgonkę pod drzewem. Z początku dziwnie było mu rozmawiać z kimkolwiek z Domu Slytherina, ale i do tego nawykł. Tak jak do dotyku jednej, szczególnej osoby. Wiedział, że dostrzeże go z daleka. Pośród całej masy ludzi łatwo było wychwycić czarodzieja, nawet jeśli miał na sobie najbardziej mugolskie ubrania na świecie. Pomachał jej i dotarłszy do Ruby, musnął wargami policzek, czego wcześniej nie robił. Po prostu miał naprawdę dobry humor i nie zamierzał tego tracić. - Hej. Jak wakacje? - zdał tak oczywiste pytanie, iż skarcił się za nie we własnych myślach. - To znaczy, co robiłaś w Indiach i... w ogóle?
Phi, to ona całe popołudnie spędziła nad książkami. Wolała mieć wszystko ogarnięte na nowy rok, żeby jakiś nauczyciel nie wyskoczył jej z pytaniem na które nie będzie znała odpowiedzi. Tak właśnie przebiegała nauka u równie dokładnej jak idealnej uczennicy Panienki Stone. A tak całkiem serio, ona przeczyta pierwsze tematy, porobi notatki w brudnopisach i studiuje. Literka w literkę. Takim sposobem na pierwszych lekcjach jest przygotowana i zarabia dobre oceny, które krok po kroku zniżają się do Nędznych. Tak, ona dobrze wie że mogłaby tak robić cały rok, uczuć się itd, ale to nie za bardzo idzie jej na rękę. I tak dobrze wyrabia się na trójach! W tym roku miała świetne oceny! Same tróje jedną czwórkę i może z dwie dwóje. Jak na nią i na to, że prawie cały rok się nie uczy i ledwie ledwie słucha na lekcjach - Idealnie! A co do tego, w co się ubrała jak wyglądała jej fryzura to chyba mało ważne. Chociaż ubrała się jak zawsze, glany, ciemna koszulka z zespołem Zapytaj Merlina, jasne jeansowe spodenki - podarte i postrzępione, żeby być bardziej cool. A tak całkiem serio, to nie stara się być "cool" bo jakoś ją to nie interesuje. I jakieś dodatki typu pończochy pieszczochy itd. Tak żeby to jakoś wyglądało. A jak! Trzeba być dobrze ubranym, a nie jak Kindermetal za przeproszeniem. Owszem, każdy miał swoje początki każdy powoli zaczynał odkrywać swój strój. Ruby też nie zawsze była idealnie ubrana, często zmienia swój styl. Często bywa tak, że raz ma na sobie sukienkę, a później ubrana jest tak jak dzisiaj. Już miała odejść kiedy zobaczyła Jaspera. Boże zobaczyła go! Wreszcie, od tak dawna! Kiedy podszedł do niej i pocałował ją w policzek to za mało. -Jasper... - Dziewczyna przytuliła go tak, że po chwili już owinęła nogi wokół jego bioder. Cieszyła się tak bardzo, że najchętniej nie puszczałaby go wcale. Nigdy. Przenigdy. -Stary... tak za tobą tęskniłam. Tak wiem że wolałbyś żeby był to facet, ale kocham Cię i nie puszczę za cholerę. -Wyszeptała mu do ucha. Uśmiechnęła się i nawet jakaś łezka poleciała jej z oczu. Postali tak chwile, aż Ruby z niego dobrowolnie zeszła, co nie oznacza że przestała go przytulać. -Cicho. Było tak chujowo że nie chce o tym mówić. -Powiedziała prawie płacząc. Jej głos się załamał, a serce biło tak szybko i mocno, że aż sama się nie poznawała. -Nic nie robiłam, martwiłam się o ciebie. Zastanawiałam się co robisz i czemu nie piszesz. Kotku czemu nie pisałeś? -Wzięła głęboki wdech i wydech.
Dość śmiałe zachowanie Ruby odrobinę go zaskoczyło. Przez wakacje nauczył się trochę o dotykaniu innych, tylko tego nie mógł użyć na niej, gdyż było zarezerwowane dla kogoś innego. Niemniej jednak spiął odrobinę, czując inny rodzaj uścisku, niż ten, do którego się przyzwyczaił, ale był w stanie objąć ją i jeszcze spojrzeć na Harleya. Kto wie, jak kocur mógł zareagować, gdy zawsze miał swojego pana na wyłączność. Ku zaskoczeniu Jaspera, usiadł w ten swój dystyngowany sposób i patrzył. Po prostu patrzył. - Ciebie też miło widzieć... Ruby, dusisz mnie - wysapał, próbując się zaśmiać. Z oczywistych względów mu to nie wyszło i na dodatek papieros wyleciał mu z ust. Stojąc w objęciach dziewczyny, zdusił go nogą, całkowicie ignorując mugolski świat. - Dobra, rozumiem - odparł, gdy już mógł oddychać i dowiedział się co nieco o wakacjach Stone. - Masz uścisk. Jak prawdziwy wąż - sięgnął do torby, wyciągając pogniecioną paczkę z Błękitnymi Gryfami. - Chcesz? Tylko jeśli masz ogień, bo odpalanie ich różdżką...[/b] - Sam wcisnął sobie między wargi jedną fajkę i, gdy Ruby była tak miła, by mu ją odpalić tym mugolskim wynalazkiem, jaki posiadała, mógł mówić dalej. - Moje wakacje były... intensywne. Poznałem kogoś - urwał, zerkając na Ślizgonkę - i nie, nie spaliśmy ze sobą. On jest nieco staroświecki w tych sprawach. Harley, uspokój się - rzucił lodowatym tonem w stronę miauczącego kota. Palenie papierosa i trzymanie zwierzaka na rękach jednocześnie nie było czymś, co robił codziennie. Mimo to, musiał wziąć go w swoje ramiona. - Przywitaj się, Harley - kot miauknął i wystawił lewą łapkę, po czym potarł nią pyszczek. - W tym roku chcę zabrać go do szkoły. Przejdziemy się? - Wskazał Ruby kierunek i trzymając ją pod ramię, pozwolił Harley'owi zejść na ziemię, by mógł podążać obok nich, poprowadził ją jakimś mniej znanym mu deptakiem nad rzeką.
To dobrze że nauczył się dotyku. Ruby bardzo denerwowało jak nie mogła go dotknąć, bo ten albo się wzdrygał albo mówił / krzyczał żeby go zostawiła. Ona wtedy rzucała fochem i było niemiło. Coś takiego jak foch było bardzo rzadkim zjawiskiem u Stone, dlatego ktoś musiał na serio ją wkurwić żeby tak się stało. A że ona kocha się przytulać, bardzo denerwuje ją kiedy ktoś mówi jej "Stop - nie lubię!". To jest w r e d n e ! Kiedy była małą dziewczynką kochała się przytulać, uwielbiała jak ktoś miział ją po ręce i nadal to lubi, więc jak taki Jasper wyskakiwał z tym swoim "nie" - dział się chaos. No dobra! Puściła go. Co jej tam. Przed sobą mieli cały dzień, więc jeszcze nie raz go przytuli. Przykro mi, nie wymiga się. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się promiennie. -Wybacz. -Zachichotała. Tak to było takie mądre! Od razu pomyślała, że zachowuje się jak debilka i przestała. -Proszę cię! To ty jesteś taki miękki! -Zaśmiała się z niego. Walnęła go lekko w ramie, potrząsając nią i dmuchając, jakby się z niej dymiło. Bo ona jest taka mocna! Kiedy zobaczyła paczkę Błękitnych Gryfów wzięła z niej jednego papierosa i wyciągnęła z kieszeni swoją mugolską zapalniczkę firmy Zippo, na której był wzorek Jack'a Daniels'a. Zawsze nosiła ją przy sobie, bo może przydarzyć się sytuacja jak ta i bez zapaliczki za dużo by nie zdziałali. -POZNAŁEŚ KOGOŚ?! -Wykrzyczała, a bardziej wypiszczała. Boże jak ona się cieszyła! Od dawna chciała poznać kogoś z Jasperkiem, bo cholera ją brała jak widziała kiedy chłopak taki niewrażliwy i bezpłciowy chodził. Miała nadzieje że druga połówka go trochę zmiękczy i na boga! STAŁO SIĘ! Spojrzała również na kota. Uniosła jedną brew do góry. Nie patrząc na Jaspera dodała: -Urokliwy. -Tylko to słowo przychodziło jej na myśl, kiedy patrzyła na kocurka. -To fajnie że masz kota, ale opowiadaj wszystko! W s z y s t k o! Jasne? Ile ma lat, imię i nazwisko, jaki dom w Hogwarcie i inne DLA MNIE ważne rzeczy! No hop hop! Szybciutko! -Kiedy ruszyli Ruby szła tyłem, bo chciała cały czas widzieć minę chłopka. Wiedziała że takie dopytywanie może go wkurzy, ale nie obchodziło ją to! Musiała widzieć! To była największa nowina, jaka przydarzyła jej się od paru miesięcy!
Podążając w towarzystwie Ruby i Harleya wdzięcznie trzymającego się blisko swojego pana, Jasper mógł powiedzieć, że był zrelaksowany. Co do tego nie miał wątpliwości. Towarzystwo Ślizgonki mu służyło zwłaszcza, że nie widział jej przez cały wyjazd do Indii. - Nie musisz obwieszczać całemu światu, że biedny Jasper kogoś poznał - odparł z przekąsem, zaciągnąwszy się papierosem. Wydmuchnął dym do góry i z uśmiechem kontynuował wiedząc, że Stone nie odpuści mu nawet rozmiaru buta albo, o zgrozo, czegoś innego. - Blake Mayfair, Ravenclaw - posłał dziewczynie szerszy uśmiech. - Tylko rok młodszy od ciebie i jak mówiłem, odrobinę staroświecki. I, miejmy nadzieję, całkowicie mój - nastrój Krukona odrobinę przygasł, kiedy przypomniał sobie coś o wyłączności. Nie chciał tego ciągle rozpamiętywać, ale tak to już z nim było. Westchnął cicho, wyginając wargi w nieco przymuszonym zadowoleniu. - W sumie to raz mi przyłożył i przez tydzień miałem siniaka na policzku, bo byłem straszną niezdarą. Poszło nam o moje niekoniecznie miłe podejście do... niektórych spraw. Wiesz, jak to jest. - Pospieszył z wyjaśnieniami, delektując się smakiem dymu Błękitnego Gryfa. - No i mam zakaz palenia, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Mrugnął do Ruby z wyraźnie szelmowskim uśmiechem. Trochę dziwił się jej sposobie poruszania i w każdej chwili był gotów zareagować, gdyby miała się na kogoś lub coś nadziać. Bezpieczeństwo przede wszystkim, zwłaszcza w świecie mugoli. - To chyba wszystko z tych ważnych spraw. Pytaj póki masz okazję. - Mógł pozwolić sobie na trochę szczerości względem dziewczyny. W końcu to nie koniec świata, podzielić się z własnymi problemami, kiedy już Blake stał się dla niego ważny.
-Muszę! -Wręcz wysyczała. Już śmiało mogła się spodziewać porównania do węża. To czasami nie było miłe! Ale taki był Jasperek. Jak na razie słuchała go uważnie, co jakiś czas wzdychając, albo potakując. Rok młodszy od niej. Czyli był dwa lata starszy od Jasperka. Tego się nie spodziewała. Sądziła że będzie w jego wieku, ale miłość to miłość. Ona też miała nadzieje że jest całkowicie jego, więc uśmiechnęła się promiennie na tą wzmiankę i zrobiła mały obrót. I "czegoś innego" również nie odpuści. Jeśli dowie się, że ze sobą spali - hu hu hu! Strach się bać! Będzie dręczyć go cały czas, zasypywać pytaniami itd. Jeśli jej powie, że odbyli jakikolwiek stosunek, jakąkolwiek intymność... i wtedy zatrzymała go i spojrzała mu prosto w oczy. -Kluczowe pytanie, całowaliście się już? -Zapytała, jakby znikąd. Wiedziała, że może być to nie uprzejme i chamskie, w końcu to nie jej sprawa i nie oczekiwała od przyjaciela odpowiedzi, ale pragnęła ją usłyszeć. I to potwierdzającą. A kiedy usłyszała że mu przyłożył, cofnęła się o krok. Zrobiła wielkie oczy, a na ustach pojawiło się jej "o". Kiedy się otrząsnęła, wiedziała dwie rzeczy. Kiedy go spotka również mu przywali, a drugą było to co właśnie powiedziała: -Czyś ty człowieku oszalał? Gdzie miałeś tego siniaka? Specjalnie ci przywalił? Zabije sukinsyna! -Przytuliła go delikatnie, jakby był zrobiony z porcelany. Jako że był trochę niższy, przyłożyła sobie jego główkę do ramienia. Zaczęła go poklepywać jak małe dziecko podczas czkawki. Nie ona nie wiedziała jak to jest. Zostać tak mocno uderzonym za to, że coś się powiedziało! Laski się biją, czasami o sprawy błahe i bezsensowne, ale nie aż tak mocno! Prawda, wyrwała kiedyś jednej suce połowę włosów za to, że pizda powiedziała coś na temat jej ubioru i zachowania na lekcjach... ta to było błahe.. ale Ruby to Ruby! Może poszło o Mugoli? Stone wiedziała jaki miał do nich stosunek. -O co poszło? Mów natychmiast! -Teraz to się o niego bała, a nie cieszyła! Chłopak jest od niego starszy, więc nie wiadomo czy czegoś mu nie zrobi następnym razem! Oh, ona już się postara żeby na samym początku roku szkolnego miał przejebane. Oj tak! PS. Jakby za nią szedł jakiś przystojny mugol to niech ją przestawi tak żeby na niego wpadła, no cóż! Jej też przyda się trochę uczuć w marnym życiu miłosnym!
- Raz Ślizgon, na zawsze Ślizgon - zaśmiał się, słysząc jej syczenie. Doprawdy, mogła to sobie darować. Na sam dźwięk tego wężowego głosu przeszedł go lekki dreszcz i to nie ze strachu przed wężami, ale przed Ruby. Ta dziewczyna była zdecydowanie nieobliczalna. Naprawdę! Jeśli zacznie wypytywać go o najbardziej intymne szczegóły, nie będzie się wahał i pośle na nią swojego kota. Fakt faktem, Harley co najwyżej obszedłby ją, zasyczał, może zadrapał. Jego kocur był dobrze wychowany. - Tak - odpowiedział nieco zawstydzony. Może i się całkiem nieźle dogadywali. Ba, byli przyjaciółmi! Ale ciężko przychodziło mu zwierzanie się. Poluzował smycz kota, kiedy objęła go jak porcelanową lalkę. Czy on tak wyglądał? To prawda, że nosił się tak a nie inaczej, ale to nie oznaczało, że był delikatny. Zawsze starał się pokazywać swoją siłę, by nie zostać zdeptanym. Nie potrzebował litości i choć Ruby jej nie okazywała, to przez chwilę czuł gulę w gardle. Nie wiedział, co miał jej odpowiedzieć. Zbyt dobrze ją znał, a nie chciał narażać Blake'a na starcie z nią. Wygarnęłaby mu tak, że przez cały następny semestr omijałby ją i Jaspera szerokim łukiem. W każdym razie, coś musiał powiedzieć. Przecież nie pozwoli jej na jakiś skandal. W tym duecie to on miał na imię Moralność. - Spokojnie - mruknął, odsuwając ją od siebie. Przez kilka sekund patrzył przez jej ramię, widząc kilku mugoli idących w ich stronę. Ostrożnie ją pociągnął na bok, by żaden nie usłyszał tego, co miał jej do powiedzenia. Bądź co bądź, była to sprawa osobista. - Całowaliśmy się i w pewnym momencie ogarnął mnie taki strach - objął się ramionami, jakby było mu zimno mimo ciepłego dnia. - Myślałem, że chciał mnie wykorzystać, ale on przestał. - Westchnął, przesuwając prawą stopę nieco do tyłu. W to samo udo klepnął dwa razy, przywołując kota. - Powiedziałem parę przykrych rzeczy, ale żaden z nas nie wiedział, że nie potrafię spiąć mięśni i tak jakoś głowa mi poleciała prosto na te marmury. - Mocniej zaciągnął się papierosem, dotykając kości policzkowej, po czym wydmuchnął dym w stronę Ruby. - To naprawdę nic takiego. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Nie musisz go bić, chociaż to naprawdę miłe z twojej strony, że wypatroszyłabyś go w imię naszej przyjaźni. I naprawdę to doceniam, ale powinnaś znaleźć sobie jakiegoś chłopaka... albo dziewczynę. - Uśmiechnął się, dopalając Gryfa. Całe szczęście mugole ustawiali mnóstwo tych pojemników, więc pozbył się niedopałka bez zbędnych problemów.
Szaleńcza cisza, przerywana jedynie nieistotnymi szmerami mimowolnie doprowadzała Corey'a do wewnętrznych katuszy, bo im dłużej ona panowała, tym trudniej było ją przerwać. Wciąż nie wiedział co ma ze sobą zrobić, miał pustkę w głowie, a przed jego oczyma tkwiło szklane odbicie pewnego ostatniego zdarzenia. Obudzenie się z transu trwało kilka sekund. Szafirowe wpół przymknięte oczy zidentyfikowały tańczące drobinki kurzu, które z przeklętą premedytacją drażniły go. W końcu podniósł się ze swojej zdezelowanej kanapy, machinalnie odwracając spojrzenie w stronę zakurzonego okna, do połowy przysłoniętego starawą zasłoną. Nie mógł bez końca siedzieć bezczynnie, tak więc postanowił nałożyć szybko swoją ulubioną kurtkę z kapturem i jak petarda wylecieć z domu. Kiedy już to nastało, szedł przed siebie, zostawiając resztę roboty swoim nogom. Szczerze mówiąc nie był dzisiaj w najlepszym humorze - możliwe, że po jego minie nie było tego widać, ale poczuł chęć wyżycia się na kimś... Ale zaraz, zaraz, co chłopak robił w świecie mugoli?! O ironio, albo właśnie przechodził przez jakiś stan depresyjny albo po prostu dalej trzymał go nieziemski kac, który był jedną z konsekwencji wczorajszej nocy. Rzecz jasna nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie oczarował jakiejś kobiety, ale to pomińmy. Był tylko zwyczajnym przedstawicielem płci brzydkiej, świadomie zdolnym do łamania kruchych serc niewieścich i powodowania powstających potoków rzewnie wylewanych łez. Ale wracając. Młody Stevens i tak miał szczęście, że jakimś cudem nie trafił na zbyt wiele mugoli - tak czy inaczej, patrzył ciągle na swoje stopy, więc było to bez znaczenia. Zaprowadziły go prosto nad Tamizę, gdzie usiadł na trawie i zaczął uparcie grzebać po kieszeniach, niewątpliwie szukając czegoś ważnego. Jeszcze chwila... Jeszcze chwila... I w końcu ni stąd ni zowąd po prostu odpalił papierosa ( czego nikt nie miał prawa nawet zauważyć, gdyż zrobił to umiejętnie szybko za pomocą różdżki ), zaraz delektując się jego smakiem i patrząc w dal.
Siedziała okryta cieniem drzewa, wypatrując odblasków na wodzie. Ciemne włosy okalały jej twarz, idealnie wpisując się w tło bezgwiezdnej nocy nad głowami Londyjczyków. Ziąb panujący na dworze nie mógł ochłodzić jej temperamentu, za to idealnie odzwierciedlał jej stan ducha, względem mijających ją w oddali ludzi. Nie spodziewałaby się żadnego towarzystwa akurat tutaj. Szczególnie tutaj. Bo spędziła kilka godzin na znalezieniu odpowiednio odosobnionego, klimatycznego zakątka z widokiem na wodę. Ba, przedzierała się przez niezliczoną ilość krzaków, żeby móc siąść na brzegu na niskiej trawie, wspierając się o konar, układający się idealnie w łuk jej pleców. Poprawiła właśnie to ułożenie, przecierając lekko ramiona, czując jak pierwsze krople londyńskiego deszczu skapują jej na odsłoniętą część skóry. Uśmiechnęła się kwaśno, unosząc głowę do góry, patrząc na prześwity w koronie drzewa. — Zajebiście — mruknęła do siebie niezadowolona, już w chwilę potem czując coraz większą wilgoć na ubraniach i we włosach, spowodowaną kroplami deszczu, którym udało przedrzeć się przez gęste liście. Jednak nie to doszczętnie zrujnowało jej nastrój. Usłyszała nagły szelest, a potem dostrzegła czyjąś sylwetkę, która śmignęła jej przed nosem. Widocznie chłopak jej nie zauważył. Bardzo nie zauważył. Bo mogła być mugolem, na jego szczęście nie była, więc widok papierosa podpalanego końcem kijka wcale jej nie zdziwił. Zmarszczyła brwi, walcząc z pierwszym w odruchu cisnącym jej się na usta, prymitywnym; „Spierdalaj”. — Zgaś to — mimo wszystko nie obyło się bez zarządzenia. Wyprostowała się lekko, pochylając się nad kolanem, opierając się na nim dłonią. Jej chłodne, niebieskie tęczówki świdrowały go spojrzeniem bez cienia zrozumienia dla gościa, który śmiał podbierać jej miejscówkę. — Chyba, ze chcesz żebym Ci to wsadziła w… — urwała, uważnie lustrując jego twarz, rozpoznając w nim Ślizgona z trzeciego roku w Hogwarcie. Mimowolnie zacisnęła usta w zażenowaniu. — … Ślizgoński ryj — zakończyła bez zrozumienia dla ostatnio szerzonej powszechnie ŚLIZGOŃSKIEJ WRAŻLIWOŚCI. Bo miała wrażenie, że przedstawiciele Domu Salazara robią się ostatnio bardzo delikatni.
Długotrwała harmonia w jego życiu została mimowolnie zaburzona wraz z tamtym dniem. Z transu obudziła go krukonka, która powitała go w niezbyt miły sposób. W zasadzie... On zrobiłby to samo, szczególnie, że dzisiejszy dzień nie napawał go nieograniczonymi pokładami szczęścia. Trudno było przewidzieć zachowanie Corey'a, pomimo częściowej, choć wciąż niewątpliwie nikłej znajomości jego skomplikowanego usposobienia. Spojrzawszy na nią nieco niemrawym wzrokiem kobaltowych tęczówek, wygiął herbaciane usta w żałośliwie nikły półuśmiech i, aby się uspokoić, począł lekko poprawiać biały kaptur od wygniecionej bluzy. W pewnym momencie nawet jego policzki nieco jakby się nadmuchały, bo próbował tamować w sobie całe to rozbawienie sytuacją i nic nie mógł poradzić na to, że robienie na złość dziewczynie dawało mu niesamowitą satysfakcję. - She, skarbie, nie tak ostro - mruknął pod nosem, po raz kolejny zaciągając się papierosem i wydmuchując dym w jej stronę. Tym gestem albo chciał wywołać poważną sprzeczkę albo... Mhm, dmuchanie dymem w twarz drugiej osoby mogło znaczyć coś zupełnie przeciwnego. Kto wie co tak naprawdę miał wtedy w głowie. Cóż, Panna Shenae była zjawiskowo piękna, ale co mógł poradzić na to, że irytowała go jak mało kto. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie dodał pieszczotliwego określenia "skarbie", całkiem świadomie, zdając sobie sprawę, że być może zaraz dostanie za to tak zwanego lepca w twarz. On sam zwykł wybierać bardziej skomplikowane rozwiązania, mógł najzwyczajniej w świecie pójść na tak zwaną łatwiznę i potraktować to tylko jako malutki szkopuł, drobne wykroczenie spowodowane dość nieoczekiwanym atakiem buzujących hormonów, chwilowego zamroczenia i niezliczoną ilością innych, składających się na to czynników. - Widzę, że buźkę masz dalej niewyparzoną - odwrócił wzrok w zupełnie przeciwnym kierunku, z bezczelnym uśmieszkiem - jeszcze Ciebie tu brakowało, do cholery. Lepiej zniknij mi z oczu zanim dojdzie do rękoczynów, ślicznotko - dodał na koniec, kładąc się plecami na trawie i czując jak krople deszczu delikatnie muskają jego skórę. W tym samym momencie przygasł również jego papieros z charakterystycznym syknięciem, a mimo to dalej "siedział" między jego środkowym i wskazującym palcem. Wyglądało to co najmniej tak jakby ślizgon nie miał najmniejszego zamiaru się z nim rozstawać. Zadziwiające zjawisko, ot co.
Uśmiechnęła się bardzo niewyraźnie w nieco wymuszony, słodki sposób, który tak perfidnie nabierał w jej przypadku ironicznego charakteru. Jeśli jeszcze moment temu mogła mrozić wzrokiem atmosferę w powietrzu, tak teraz rzucała ogniem z oczu. Znaczy, to było potencjalnie magicznie możliwe, ale z uwagi na bieg ostatnich wydarzeń, musiała pozostawić to tylko w sferze wyobraźni. Przewróciła oczami na jego pieszczotliwe zwroty, jeden jeszcze bardziej wkurzający od drugiego i wstała z miejsca. Fakt, że w ogóle udało mu się ją do tego zmusić, był wyjątkowo upierdliwy. — D’Angelo — poprawiła go jak zawsze instynktownie — Czy wy faceci, macie jakiś problem z pamięcią? — nie cofnęła się nawet o krok, kiedy dmuchnął jej dymem w twarz. Splotła ręce na piersi, wpatrując się w jego twarz z tą samą zaciętością. Przymrużyła tylko mimowolnie oczy, bo dym gryzł ją w spojówki. W końcu odwróciła wzrok od jego oczu, przenosząc go na jego dłoń, w której dzierżył papierosa. Dłoń automatycznie zacisnęła jej się na różdżce, nie wiadomo kiedy, instynktownie, wyciągniętej z rękawa cienkiej bawełnianej koszulki. Nawet jeśli było jej teraz zimno, nie wyglądała jakby mogło być. Jej zawsze bladej, porcelanowa twarzy nie zakłócał żaden rumieniec, wywołany chłodem, czy innymi buzującymi w niej emocjami. Co tylko dopełniało jej chłodną, niewzruszoną pozę. Rozgrzewała ją tylko myśl o tym, co mogłaby zrobić z tą glizdą (bo cierpiała na syndrom wyzywania ślizgonów od najgorszych, kiedy miała podły humor) gdyby nie to, że znajdowali się poza zamkiem, a one zesłała już na siebie dość problemów. Właśnie to powstrzymało ją od dalszych czynności. Zacisnęła mocniej palce na drewienku i zaraz potem rozluźniła dłoń. — Nie wyraziłam się chyba dość jasno — mruknęła podchodząc bliżej, kiedy ułożył się na trawie. Pochyliła się nad nim, opierając ręce na udach. Włosy opadły jej z ramion, a jej sylwetka dała nad nim cień, okalając nim całą jego twarz i część torsu, bo kaskada z włosów stanowiła niezłą zasłonę przed i tak schowanym za gęstymi, wieczornymi chmurami światłem. — Spieprzaj, Stevens — sprecyzowała swoją wcześniejszą sugestię, nie bawiąc się w zbędne ozdobniki w wypowiedzi, co znaczyło tylko tyle, że dzisiejszego dnia była naprawdę wściekła. Jak zresztą zawsze przez ostatnie miesiące. Nie miała wyrzutów z powodu swojej ordynarności tym bardziej, im bardziej jego słowa działały jej na nerwy. — Och, proszę Cię, Stevens… — niewyparzona buźka? Może być — … to był szczyt Twoich możliwości? Ale żeś mi pojechał. Czuję już spływającą po mnie falę wstydu… czy coś. Za to Twoja morda jest tak samo paskudna jak zawsze — zagrała tą samą, prymitywną kartą, co zresztą było okrutnym kłamstwem, bo przecież twarz miał całkiem niczego sobie, ale to było jasne, że nie w gestii D’Angelo było się tym dzielić. — I język lata tak samo niepowściągnięty, jak zwykle. Zastanawiałeś się czasem czy go tak po ludzku… nie odciąć? Robiąc tym przysługę światu? — przeniosła wzrok na papierosa w jego ręku, już po zgaśnięciu i zmarszczyła brwi, wcale nie zamierzając tak łatwo odstąpić od swojego stanowiska. Jeśli Corey zamierzał jej się naprzykrzać swoją osobą, postanowiła długo nie pozostawać mu dłużna. — Co go tak pieścisz? — wskazała podbródkiem na niedopałek — Zgaduję, że tylko on chce się poddać takim zabiegom? Och. Ty, zdobywco! – rzuciła ostentacyjnie z wyraźną, aż nazbyt akcentowaną kpiną.
Nie patrzył prosto w jej oczy - zdecydowanie wolał skupić się na czymkolwiek innym. Nie to, że bał się wręcz mrożącego spojrzenia kobiety, ale tego dnia wyjątkowo nie miał ochoty na nikogo patrzeć. Do cholery, co on takiego zrobił, że D'Angelo chętnie wskoczyłaby mu do gardła? Nie mniej jednak Stevens tracąc z wolna, ku swej konsternacji, kontrolę nad tą niewygodną sytuacją, uśmiechnął się impertynencko. Wziął parę głębszych wdechów i wydechów, z powrotem usiadł na trawie i zaczął lekko mierzwić swoje starannie ułożone włosy. - Z jakiego to powodu miałbym dokładnie pamiętać imię i nazwisko osoby, która wygląda i zachowuje się tak jak Ty? - zapytał drwiąco z widniejącym niezadowoleniem na twarzy. Był doskonale świadom swoich z czasem ujawniających się i męczących wad - zdawał sobie sprawę z nieistnienia person idealnych, bo ta z kolei była tylko absurdalnym wymysłem dotkniętych chorobą ludzi, cierpiących na wiecznie doskwierające znużenie oraz brak konkretnego zajmującego cenny czas zajęcia. Jednakowoż wyganianie Stevensa w tak niemiły sposób było przesadnie infantylnym zachowaniem. W końcu siedział w miejscu publicznym, a nie na prywatnej plaży należącej do krukonki. - A niby czemu miałbym to zrobić, księżniczko? - po raz pierwszy popatrzył prosto w jej oczy i to tylko po to, aby zobaczyć w nich chociaż nutkę zakłopotania. Nienawidził jakichkolwiek rozkazów, szczególnie takich, które wychodziły z ust kobiety. Prawdę mówiąc Corey domyślał się, że brunetka w środku była potulna jak baranek. Wymuszała na sobie złość tylko dlatego, że był ślizgonem. Słysząc wzmiankę na temat niewyparzonego języka i propozycji pozbycia się go, parsknął homerycznym, niesamowicie bezczelnym śmiechem, dalej przyglądając się jej i obserwując każdą następną reakcje. Lubił nawet okazjonalnie zgrywać skończonego idiotę, jak przystało na przedstawiciela płci męskiej, bo w gruncie rzeczy to całkiem przyjemna zabawa, która pozwalała mu odciąć się od nieco uciążliwego wizerunku intelektualisty, patrzącego na świat z odpowiednią dawką dystansu i racjonalizmu. - Och, nie. Odcinając go, coś czuję, że wiele kobiet załamałoby się z tego powodu - odparł bez zawahania, podciągając delikatnie lewy kącik swoich ust ku górze. Można przyznać, że zdecydowanie grzeszył pewnością siebie, co na swój sposób było niesamowitym plusem. Nie czuł się potwornie niekomfortowo w takich oto sytuacjach - zawsze w zanadrzu miał parę asów w swoim rękawie. - Mhm, już ja dobrze wiem, że zazdrościsz temu niedopałkowi - mruknął, wywalając resztkę papierosa przed siebie. Jeszcze tego brakowało, żeby krukonka kazala mu go podnieść i wyrzucić do śmietnika. Gdyby tak powiedziała, zapewne wrzuciłby ją do Tamizy, nie licząc się z późniejszymi konsekwencjami swoich poczynań. Nagle chłopak ściągnął z siebie ulubioną bluzę, zostając w samej koszulce, która była na tyle mokra, że przyklejała się do jego skóry. Deszcz zaczął padać coraz mocniej, ale Stevensowi jakoś nie bardzo przeszkadzał ten fakt.
Osoba wyżej jest nieaktywna, więc uznałem, że mogę tutaj wejść. ------------------------------------ Postanowił się nieco przewietrzyć, od rana pobolewała go głowa. Zimny wiatr mierzwił jego włosy i wył w czerwone już uszy. Nie zapowiadało się, żeby wyszedł z tego cały i zdrowy, raczej przeleży w łóżku kilka dni ferii. No cóż… Czasami to było potrzebne. A mawiają, że „świeże powietrze dobrze ci zrobi”. Taa… czuł się jeszcze gorzej! Pokręcił z niedowierzaniem głową, przyśpieszył kroku i ruszył do najbliższego pomieszczeni. Chciał napić się ciepłej herbaty lub kawy… A poza tym musiał coś zjeść! Sam nie potrafił gotować, a Aureolki nie należało wykorzystywać. Poza tym miał dość ciepłych parówek, które robił codziennie na śniadanie. Przejadły mu się… Jak człowiek je codziennie to samo to nie ma co się dziwić. Mógł zapisać się na jakiś kurs gotowania, ale nie, bo jest zbyt wielkim leniem, żeby ruszyć dupsko i w ogóle gdzieś pójść. To cud, że w ogóle dziś wyszedł! Już miał wejść do pomieszczenia, gdy zderzył się z kimś głową. Czoło zaczęło pulsować, zaczerwieniło się i prawie upadł. W ostatniej chwili przytrzymał sprawcę, a raczej sprawczynię wydarzenia. Kiedy ujrzał jej twarz, parsknął śmiechem. Te włosy, ta twarz… Wszystko było takie znajome i podobne… do niej. Tak. To ta sama dziewczyna, z którą przed chwilą korespondował. - Grace Blakley – rzucił z uśmiechem wykrzywiającym jego twarz. – Może trochę ostrożniej? Chyba nie chcesz pokiereszować mej słodkiej buźki, hm? – zapytał z nutą rozbawienia w głosie. Przez głowę przeszła mu myśl, czy zapomniała o tej czapce. Nie wiedział o jakiej mowa, chyba jej u siebie nie widział. Zresztą, należy się z nią troszkę podroczyć!
Grace jest osobą, która woli łazić bez celu, niż siedzieć i marudzić na nudę. Nie obchodziło ją to, że na dworze było zimno jak cholera, a ona zgubiła swoją ulubioną (SZCZĘŚLIWĄ) czapkę. Była bardzo zdenerwowana z tego powodu, ale to w jej stylu. Ciągle coś gubiła, ale zazwyczaj po paru dniach to odnajdywała. Mogła się założyć, że to Claudé ją ma! Kartka z ostatniego listu od chłopaka ciążyła w jej kieszeni. Nałożyła kaptur na głowę, żeby jeszcze bardziej nie zmarznąć. Miała ochotę na kawę i jakieś ciastko, bo po całym dniu łażenia bez celu po mieście musiała w końcu zgłodnieć. Gdyby miała wystarczająco dużo mugolskich pieniędzy na pewno poszłaby na jakiegoś hamburgera. No, ale nie miała tyle kasy, więc starczy jej tylko na kawę i rogalika. Schyliła głowę, ignorując całą przeszkadzającą jej ludzkość i chciała wejść do najbliższego pomieszczenia. Zimny wiatr uderzał w jej twarz. Po chwili walnęła w jakąś potężniejszą postać. Warknęła pod nosem siarczyste przekleństwo i podniosła głowę o mało nie wywracając się na tyłek. W końcu "bohater sytuacji" przytrzymał ją, dzięki czemu nie wywróciła się jak jakaś sierota na ziemię. Widząc kto ją...uratował, dziewczyna zacisnęła zęby by nie palnąć czegoś nieodpowiedniego. - Claudé Lacroix - po wymówieniu tych słów, niemal od razu przewróciła oczami. - I tak Ci ją kiedyś pokiereszuję. Zdajesz sobie z tego sprawę, no nie słonko? - poklepała go po policzku, jakby mówiła do dziecka. - Poza tym to Ty nie umiesz chodzić! Nie widziałeś biednej dziewczyny, której głowa marzn...Ej! Czy Ty przypadkiem czegoś mi nie wisisz? - wytknęła w jego stronę oskarżycielsko palec.
Grace Blakley była niezdarną osóbką, owszem. Czasem lubił ją irytować zachowując się jak starszy brat, który wtrąca nos nawet w nieswoje sprawy. Cóż… O wszystko trzeba dbać, więc nie było żadnych wyjątków. Dla Blakley nie można było robić ich w ogóle. Takie tam ciekawe zasady… W końcu traktował ją jak siostrę, więc należało się jakieś piękne traktowanie. - Nie odważysz się – uśmiechnął się uroczo. – Za bardzo mnie lubisz – powiedział, po czym parsknął śmiechem. Nadal rozpamiętywała stratę swojej czapki? Taa, przed chwilą rozmawiali i miałaby zapomnieć? Łudzisz się, Lacroix. – Może tak a może nie. – powiedział tajemniczym głosem. – W każdym razie nie chciało mi się ruszyć dupy i zacząć szukać. Nic nie poradzę, że jestem trochę zbyt leniwy! - Nadal musiał się z nią droczyć, chciał ją trochę podenerwować. Nie mógł przecież jej tak zostawić, czasem kłócili się jak brat z siostrą. Właściwie to zawsze zachowywali się jak rodzeństwo, które nigdy nie odpuszczało siebie na krok. Nigdy nie nudził się w towarzystwie panny Blakley. Mieli podobne charaktery i dobrze się dogadywali. – Może wiatr porwał twoją czapkę? Może tak naprawdę nadal masz ją na głowie? – rzekł, mrużąc oczy. Wiatr nadal wył mu w twarz. – A poza tym… Ty zawsze czegoś zapominasz. Nie zdziwiłbym się, gdybyś miała ją w swoim pokoju i po prostu jej nie zauważyła. Nie oszukujmy się, u ciebie wszystko jest możliwe – parsknął, patrząc w jej oczy. Wiedziała, że po prostu z niej żartował, nie powinna się tymi wszystkimi słowami lecącymi z ust Claude, denerwować.
Tak, wszyscy wiemy, że Grace bywa sierotą, ale przynajmniej stara się tą wadę zmienić w coś uroczego. Och, no taka urocza niezdara! Blakely lubiła relację, która łączyła ją z Claudé. Była taka jaką powinno się mieć z bratem. Dziewczyna mogłaby nawet porównać to do jej relacji z Mark'iem - jej prawdziwym, rodzonym bratem. Piękne traktowanie? No więc powinna mu za to dziękować. Zawsze zachowywała się jak siostra, która wtyka nos w nieswoje sprawy albo odstrasza od niego dziewczyny! O, idealnie! Oczywiście robi mu to tylko dla żartów, ale jego koleżanki szybko uciekają. - Nie odważę? Jesteś tego pewien? - Grace zaczęła się śmiać chwilę po nim. Zarażał ją śmiechem. - Jesteś zbyt pewny siebie. - stwierdziła i dała mu kuksańca w żebra. Gdy wypowiedział "może nie może tak" w głowie Grace pojawił się wykrzyknik i spojrzała na niego niepewnie. Miała dwie opcje. - Jeśli znajdę ją kiedyś u Ciebie to nie żyjesz, Lacroix. - powiedziała grobowym tonem, powstrzymując wybuch śmiechu. - Poza tym Ty jesteś bardzo leniwy! - uniosła brew. Odpuściła temat swojej nieszczęsnej czapki. Bardziej interesowało ją co tutaj robił. Przypadek chciał, że się spotkali, więc czemu miałaby odejść? Poza tym hallo, to jest jej przyjaciel. Gdy wspomniał, że może mieć ją na głowie, przewróciła oczami. - Wiesz, jestem na tyle inteligentna, żeby zorientować się, że nie mam na głowie czapki. - parsknęła. - Też jestem leniwa, żeby sprawdzić. Wolę, żebyś to Ty robił za mnie brudną robotę, ale na Ciebie nie ma co liczyć w tej sprawie. - zrobiła usta w "podkówkę".
Trak wiele słyszał te cztery słowa z jej ust. Tak, może i był zbyt pewny siebie i nie rozumiał, że kiedyś to może go zgubić, ale nie musiała mu o tym przypominać. Ach, złośliwa Grace i tak nie sprawiała wrażenia groźnej. No cóż… Takim trzeba się urodzić, a nie stać. Chociaż niektóre wybryki mogą nas do tego ściągnąć. Ale Grace bardziej go wtedy śmieszyła nic straszyła, była po prostu zbyt słodka, żeby być niesłodka. Z tymi dziewczynami to też prawda. Zawsze gdy próbował jakąś wyrwać to Blakley wkraczała do gry i je po prostu odstraszała. Może to z tego powodu nie miał zbyt wielu przyjaciółek? - Prawie mnie zabiłaś! – zareagował na kuksańca, po czym parsknął tylko śmiechem. – Mogłem trafić do szpitala przez twoje niestosowne zachowanie, Blakley. Powinnaś mnie teraz przeprosić albo nie oddam ci czapki – w jego oczach pojawiły się tajemnicze iskierki. Musiała żyć w niepewności, nie mogła wiedzieć, czy ją miał czy nie miał. Po prostu lubił sobie z niej żartować. Ale pewnie znajdzie ją, gdy tylko wróci do swojego domu. - Och, mówi to dziewczyna, której nie chciało ruszyć się tyłka do mojego domu i sprawdzenia czy naprawdę tam się znajduje – powiedział z uśmiechem wykrzywiającym jego twarz. W jej towarzystwie sam pojawiał się i zmuszał do śmiechu. Może naprawdę była dla niego tak jakby prawdziwą siostrą? Zastępowała mu ją? Aureolka coś mu tam kiedyś mówiła, że mieli siostrzyczkę, jednak ta zmarła przy porodzie. No cóż… - Śmiem w to wątpić - uśmiechnął się łobuzerski. - Trudno, taki się urodziłem i nic nie zmienisz - wzruszył ramionami, nieco rozbawiony. - A poza tym... Muszę wiedzieć co wydarzyło się w twoim życiu. W końcu jesteś moją siostrą, hm? - zmarszczył czoło w pytającym geście. Nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Jak mija ci dzień, masz koleżanki, chłopaka? - liczył, że to ostatnie będzie drażliwym tematem Grace!