Mało kto wie o istnieniu tego baru. I nie chodzi tu tylko o mugolów, ale także o czarodziejów. Szare, ponure ściany z pewnością nie przypominają baru, a i na wejściu nie ma żadnego oznaczenia, informującego, iż tu właśnie znajduje się bar. Wchodząc do środka, odnosi się wrażenie, jakby rzeczywiście było się pod okiem bazyliszka. Całe pomieszczenie przypomina ciemną jaskinię, a przy barze i stolikach razi w oczy jaskrawe światło. Można tu spotkać mnóstwo podejrzanych typków. Jednak lepiej nie wdawać się z nimi w rozmowy. Tuż przy wejściu, znajduje się ogromny posąg bazyliszka ziejący ogniem w najmniej spodziewanym momencie. Tutejsze menu trunków jest bardzo oryginalne. Wielu ludzi, zamawiając Krwistą Whisky, nie zdają sobie sprawy, że nazwa jest dosłowna.
Piwo kremowe Jagodowy jabol Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Stokrotkowy Haust Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Sherry Krwiste Sherry Ognista Whisky Krwista Whisky Papa Vodka Zezowaty Iwan
Cóż, nie ten czerwony. Tiara musiała coś pomieszać, przydzielając go do tego domu. Swoją drogą, nie ważne, gdzie by był, zgodzę się z tym, iż to skandal, że się tak wyraża, hy hy! - No właśnie, uspokój się, bo przynosisz wstyd i hańbę Godrykowi. - powiedziała spokojnie, zmierzając do wyjścia wraz z panią prefekt i Gringott'em. Dobra, Clary musiała przyznać, że miejsce zbytnio ciekawe nie było, ale to nie ona wybierała. Gdyby to od niej zależało, wybrałaby się to jakiejś spokojniejszej dzielnicy. Jednak Sadysta Luke chciał się spotkać tutaj, a jego łaski nie można olać. Nie, że zwalam to wszystko na niego, bo Clary teoretycznie mogła zaproponować inne miejsce.. Ale nie zrobiła z tego dwóch powodów. Pierwszy został wymieniony wyżej, drugi był taki, iż fajnie było się wyrwać z przepełnionego Hogsmeade. - Cóż, chyba nie mamy innego wyjścia, prawda? - spytała retorycznie, a chwilę później znaleźli się pod Hogwartem.
Dominic przeciągnął się w fotelu ojca i na chwilę pozwolił sobie przymknąć oczy. Szybciej niż się spodziewał przyszło mu tego pożałować. W takich chwilach jak te jego wizje czy raczej omamy pozwalały mu rozwikłać zagadkę. Jego podświadomość zawsze podpowiadała mu, co należy robić i, gdzie szukać odpowiedzi. Teraz jednak było, inaczej. Omamy były niepołączone ze sobą, a co gorsza z jego obecną sprawą. Zaczynał się obawiać, że stracił swój jedyny i unikatowy dar. Krukon westchnął i otworzył oczy. Dwie osoby z trzy osobowej ekipy przeprowadzały badania w kierunku chorób genetycznych zaś trzecia pilnowała pacjenta, który zaczął miewać przypadkowy szał. A jego ojciec, który powinien zarządzać odziałem diagnostycznym? Wyjechał sobie na wakacje z pewną pielęgniarce. Dominic schował akta do plecaka dopił zawartość szklanki, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się Ognista Whisky i wyszedł, a raczej wykukał się ze szpitala.. Cel jego podróży był oczywisty. Miejsce, gdzie dostanie jego zdaniem najlepszy trunek, jaki tylko mógłby sobie zażyć i tam, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzał. Tak, więc chyba oczywistym było, że trafi do baru „Pod okiem bazyliszka” Chłopak zamówił krwawą Sherry i usiadł w najjaśniejszym punkcie. Usiadł i wyjął akta wpatrując się w, nim bez większego sensu. Przeniósł swoje spojrzenie na trunek, który przed chwilą otrzymał. Gdybym miał go opisać to bym powiedział, iż to szklanka czyjeś krwi z odrobiną alkoholu. Dominic zmierzył krwisto – czerwony trunek i wypił mały łyk. Przez chwilę delektował się jego smakiem, by powrócić do akt. Z początku, gdy przyjmował ten przypadek nie wyglądał na ciekawy. Dwunastoletni chłopak, przyszłość mało znanej drużyny w Quidditcha nagle mdleje i spada z miotły na treningu. A, więc, skoro dzieciak był mało ciekawym przypadkiem, czemu Dominic kochający się w zagadkach medycznych właśnie jego wziął? To była raczej kwestie jego Anormalności. Mianowicie chłopak urodził się, jako obojnak i przeszedł skomplikowaną operację, która miała na celu ukształtowanie jego hormonów na płeć męską. Dominic zastanawiał się czy jego móż, czy też osobowość jest bardziej męska, czy też damska. Rodzice zażądali zbędnej tomografii, a jakże miły i uczynny Dominik… Zgodził się. Po co i dlaczego? Wiedział, że to strata czasu i, że tomografia nic nie wykaże. Jednak wolał stracić czas swojej załogi niż swój na kłótnie z rodzicami. I tak stan chłopaka nie oczekiwanie zaczął się pogarszać. Gorączka, zatrzymanie akcje serca, nie wytłumaczalny szał. To tylko nie liczne z jego nowych objawów. Pytanie brzmiało, z jaką chorobą je powiązać. Inaczej mówiąc, gdzie znajduje się klucz do zagadki? Dominic odetchnął i potarł czoło wewnętrzną stroną dłoni. Mijał trzeci dzień a on ciągle się cofał i nie potrafił odnaleźć jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Objawy zdawały się być całkiem przypadkowe. Jak, gdyby każdy objaw oznaczał inną chorobę. A takie stwierdzenie było szaleństwem nawet jak dla niego.
Co się działo z Astką od ostatniego spotkania z Dominiciem?? A no nic, dziewczyna unikała go jak tylko mogła... No cóż.. Po tamtym nie wiedziała jak mu spojrzeć w oczy. Zakochała sie... teraz idąc gdzieś przed siebie trafiła do baru" Pod Okiem Bazyliszka", w którym była po raz pierwszy. Weszła do środka i kto rzucił się w jej oczy?? Dominic Esteban Lind... o tak ten z którym ostatnio siedziała w lesie.. No cóż… Widocznie omijanie go za bardzo jej nie wychodziło. Teraz po prostu weszła i nogi same poniosły ją do Dominica. Uśmiechnęła się i usiadła przed nim. Spojrzała mu w oczy. - Cześć Dominic- Powiedziała to tak cicho że można było się jej przestraszyć. Jej uśmiech jednak ukazywał uczucia do niego. Ale dostrzec to mógł tylko ktoś bardzo dobrze znający się w uśmiechach kobiet. Unikali się oboje… no cóż w lesie doszło do tego do czego oboje dążyli. Astka miała małe wyrzuty sumienia... Kochała go ale bała się tego co czula... to było u niej normalne... Ona nie dawała się jednak dotykać byle komu. A jego prawie nie znała i dała zrobić ze sobą co tylko chciał.
Dominic siedział i myślał. Im dłużej myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że owy przypadek jest ciekawszy niż kiedykolwiek sądził. Dobrze wiedział, że prędzej czy później dowie się, na co choruje chłopak. Jeśli sam nie rozwikła sprawy to dowie się z sekcji zwłok. Ale drugi wariant nie wchodził w rachubę. Dominic ze swoim zespołem Rubika musiał rozwiązać tą zagadkę. Tylko zagadki go interesowały tylko one dawały mu szczęście w jego życiu. Lecz czy na pewno? Owszem, była pewna osoba, o której nie mógł zapomnieć. Miała być to jednorazowa przygoda, która zakończyła się nie tak jak, by tego chciał. Wróć! Wcale się nie zakończyła! Gdyby się zakończyła Dominic wyrzuciłby ją ze swej pamięci jak inne osoby i dalej spokojnie, by egzystował. A jednak wciąż pamiętał… Chłopak sięgnął po swe pigułki szczęścia jak je nazywał i wziął dwie popijając swym krwawym trunkiem. Odchylił głowę do tyłu i potarł czoło rękę. Przez jego głowę przechodziły różne rozwiązania sprawy a przed oczami najrozmaitsze choroby a jednak nic nie pasowało. Wciąż brakowało mu jakiegoś elementu układanki. Jakiegoś objawu, który okazałby się kluczem do rozwikłania sprawy. O czymś nie wiem, czegoś nie dostrzega coś ominął. Ta nie wiedza doprowadzała go do stanu, w którym nie może nic innego robić, póki nie załatwi tej sprawy. A jak znam Dominica to nawet, gdyby miał stracić wszystko , co posiada nawet z własnym życiem to i tak rozwiąże tą sprawę. W tym momencie ktoś się dosiadł. Dominic spojrzał się na dziewczynę i przez chwilę był pewny, że to kolejny z jego omamów w roli głównej właśnie z tą dziewczyną. Jednak malutki, cichutki i piskliwy, przez co jeszcze bardziej wkurzający głosik podpowiadał mu, że tym razem to nie omam. - Panna śmierć.. – Szepnął niemal bezgłośnie patrząc jej się w oczy. Nie mógł się od niech oderwać zupełnie jak w, tedy. - Przychodzisz w najmniej oczekiwanym i najmniej potrzebnym momencie. – Powiedział zamykając akta i chowając je do plecaka. Teraz wszystkie myśli o sprawie gdzieś uciekły a zastąpiły je myśli o swej rozmówczyni. O zabawo losu, gdy zwodzić chce zwiedziony…
Astoria uśmiechnęła się lekko i spojrzała mu znów w oczy. - Najmniej oczekiwane i najmniej potrzebne momenty są najciekawsze drogi Dominicu- Mruknęła znów z tym samym uśmiechem jak w tym lesie. Jednakże teraz bardziej ukrywała swoje uczucia. Jej oczy lekko pociemniały.- Nadal mnie pamiętasz?? Panna Śmierć... A skąd wiadomo że Śmierć nie miała kiedyś męża?? Skąd wiadomo że śmierć jest kobietą?? No cóż... Nie udało się chyba uniknąć tego naszego spotkania. Zamówiła Zwykłą Whisky I jakieś ciastko. O boże od dłuższego czasu nie jadła Zaś unikanie Dominicia było jej jedynym hobby... Jak na razie... Do tego momentu nawet nieźle jej to wychodziło. Jej czarne prawie oczy przewiercały go na wylot.
Dominic westchnął teatralnie i przewrócił oczami. Znów zaczyna się drążenie tego samego tematu. Jak w, tedy, gdy pomylił ją ze śmiercią. No, co? Pijany był… - Śmierć to wiele rzeczy na raz. Śmierć to pustka, nicość, chaos i zniszczenie. To piękny demon w czarnej sukni i nagroda dla umierającego. A ty, kim dla mnie jesteś? – Zapytał, nim zdążył rozważyć znaczenie swego pytania. Chciał się zapytać, kim dla niego jest, jako panna śmierć nie, jako osoba. Na to drugie sam nie znał odpowiedzi i bał się ją poznać. - Mi szło świetnie, póki się nie dosiadłaś. – Stwierdził uszczypliwie, po czym znów umoczył usta ze swego trunku. Przyglądał jej się i malował w umyśle jej obraz jak Witkacy. Chciał zapamiętać każdy detal jej twarzy. Każdy gest zaś każdy jej oddech chciał zatrzymać tak jak chce się zatrzymać czas. Chciał na zawsze rozkoszować się jej perfumami i zapach ciała, by móc do niego wracać tak jak wraca do vicodinu za każdym razem, kiedy uzna, że boli go noga. Dominic nigdy nie zaprzeczał, że jest lekomanem czy brutalniej mówiąc narkomanem jednak zawsze zaprzeczałby miał z tym jakiś problem. Patrząc na to, ile lat już bierze vicodinu lub inne używki, którymi od czasu do czasu się wspomaga to faktycznie można, by pomyśleć, że nie ma z tym problemu. Problem nastąpiłby dopiero, gdyby porzucił swe pigułki szczęścia. - Mógłby zapytać, co tu robisz, ale i tak dobrze wiemy, że to nie istotne. Istotne jest to, czemu się dosiadłaś? – Zapytał nie spuszczając z niej wzroku i udając, że ta rozmowa go nic nie interesuje, a nawet bawi.
Astka spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem. - A jak nazwiesz uzależnienie od zapachu... dajmy na to że dosiadłam się z jednej prostej przyczyny, jeśli kogoś znam miło mi znów z nim pogadać a Ciebie znam więc prostym rozwiązaniem jest to iż dosiadłam sie do Ciebie by pozakłócać trochę bieg Twoich fali mózgowych i myślowych...- Zaśmiała sie. Sama nie chciała by cokolwiek wyszło na jaw, jego zapach... Tak doskonale przez nią zapamiętany zrobił jej mętlik w główce z czarnymi loczkami na głowie. Wolno przebiegające myśli zagłuszyło szybkie bicie jej ledwo zapomnianego przez nią serca.- A zresztą miałam zamiar i tak w końcu z Tobą porozmawiać... coś w tym złego??
O tak. Lepszego, a raczej gorszego momentu na zakłócanie jego fal myślowych po prostu nie mogła wybrać. Akurat teraz, kiedy przed, nim otworzyła się zagadkę, która zdaje się z każdej strony zamykać. Która przy każdej próbie jej rozwikłania staje się jeszcze bardziej skomplikowana, a gdy już się jest o krok od rozwiązania okazuje się, że zamiast przeć do przodu Dominic cofa się, by w końcu znaleźć się w punkcie wyjściowym. W punkcie, w którym nic nie wie. Chłopak delikatnie z politowaniem się uśmiechnął. - się Chęć ponownego zobaczenia mnie jest mocno masochistycznym posunięciem wiesz? – Stwierdził zapytaniem, po czym zaczął obracać szklankę w dłoni. - Porozmawiać? O czym? – Zapytał udając zainteresowanie. W gruncie rzeczy bał się tego, o co może jej chodzi. Nie chciał tego tylko dla tego, że się bał. Wiedział, że strach trzeba przezwyciężać i takie tam, ale nie chciał. Nie umiał i nie chciał się nauczyć. Nie chciał zmieniać swojego życia, bo bał się konsekwencji zmian. A mimo wszystko także jak inni pragnął szczęścia, drugiej osoby i innych takich rzeczy. Nawet na chwilę na dzień, dwa, tydzień czy miesiąc. Chciał, chociaż na chwilę żyć jak zwykła osoba ze zwyczajnymi problemami, gdzie najmniejszym kłopotem nie jest śmierć i ból. - Wiesz…. W naszych relacjach rozmowa jest chyba zbędna nie sądzisz? – Zapytał spoglądając na przechodnia, który trącił jego laskę, która zaś spadła robiąc przy tym nieco hałasu. Dominic podniósł ją i założył ją sobie na kark przy tym odchylając się od dziewczyny na nieznaczną odległość od tak dla bezpieczeństwa.
Astka spojrzała na niego z lekkim politowaniem. - Nasza ostatnia rozmowa skończyła się tym czym się skończyła ale wpierw naprawdę było...miło- mruknęła nie chcąc mu pokazać że było jej naprawdę dobrze bo by się dziewczyna wydała. A co wtedy?? Wstyd zażenowanie i strach... O tak wtedy bałaby się o wiele bardziej niż teraz. Byłaby kłębkiem nerwów i tylko on mógłby ją jakoś tam ruszyć by w końcu znów się otworzyła- Zresztą uwierz mi... można rozmawiać o wielu rzeczach... Na przykład... Czemu mnie unikasz?? Po tym pytaniu spojrzała wprost w jego oczęta które oczarowały ją wtedy w Zakazanym Lesie.
Dominic siedział bawiąc się swą laską a na jego twarzy pojawiał się uśmiech oznaczający coś złego. Astoria wpadła w pułapkę słowną, z której może nie wyjść cało. Ostatnim, co się robi to gra się w Dominiciem w słowa. Wpada się w jego pułapkę i nie wiedzieć, kiedy nagle druga osoba zdaje sobie sprawę, że Dominic w t6ej rozmowie uczynił z niej idiotkę. Lubił to robić z niemalże każdym. Obserwował z lubością ich gniewną reakcję lub najzwyczajniejszą ucieczką tłumacząc się, że zostawili żelazko na gazie. Czyż istnieje coś piękniejszego? Pewnie ze tak, ale przecież nie można mieć wszystkiego prawda? - Chcesz mi wmówić, że nasza pseudo rozmowa była milsza od tego, co wydarzyło się później? – Zapytał dla pewności z chytrym uśmiechem. – Sama w to nie wierzysz a chce mi to wmówić? – Zapytał odkładając laskę i sięgając po szklankę z krwawym trunkiem. Upił z niej dosyć dużego łyka i przyjrzał się badawczo Astorii. Szukał słabego punktu w tej rozmowie, w, który mógłby zaatakować. Zdobyć przewagę. Zranić lub obrazić. Przestawić ją tak, by go znienawidziła i nie chciała go więcej widzieć. - To reakcja typowa ludzka. Każdy człowiek unika śmierci. To logiczne i racjonalne postepowanie. – Odpowiedział na jej zadane pytanie. W jednym momencie wszystko stało stało się dla Dominica jasne. Jak za sprawą czarodziejskiej ródżki. - Zbędne.... Wszystko było zbędne.. - Mówił sam do siebie po czym nagle wstał, zabrał akta i bez słowa wyszedł. Tomografia była nie tylko zbędna. To ona była głównym powodem choroby dzieciaka. Jemu nic nie było po prostu zemdlał bo pił za dużo energetyków lub kawy a jedyne co trzeba było zrobić to wyrównać mu płyny. Niestety Dominic w swej szlachetności poszedł an rękę rodzicom by nie tracić czasu na sprzeczki i wykonał tomografie. Ta zaś wywołała nagły atak biały krwinek które w swym szaleńczym ataku rozpoczęły atak na chorobę której tak naprawce nie było. Chłopak przyszedł do szpitala zdrowy a oni uczynili go chorym..
Londyn miejsce, gdzie można znaleźć wszystko i wrócić z niczym. Miejsce, gdzie uczniowie bardzo rzadko przebywali, gdy, im było wolno, lecz bardzo często, gdy, im było to zabronione. Więc dlaczego jest tutaj Sebastian? Musiał odetchnąć, odpocząć, chociaż na chwilę od znajomych twarzy, nie spełnionych obietnic czy, chociażby od wrogich spojrzeń. Dosłownie musiał odpocząć od wszystkiego, chociaż nie koniecznie od wszystkich niestety nie przyszła mu jakaś konkretna osoba, by ją tu ze sobą zabrać. Z Morgan się nie widział od czasu, gdy ją zostawił, z Alexis, gdy zapragnęła go umoralniać nawet z Chiarą w ostatnim czasie się nie widział. Reszta osób wyparowała z jego świadomości zresztą wcześniej wspomniane jedynie w myślach od czasu do czasu prześlizgiwały się okrytą mgłą, słabymi wspomnieniami. Pomimo że Sebastian bardzo często pozostawał w centrum uwagi tam, gdzie się znajdował i otaczał się ludźmi nawet oto nie prosząc to czuł jak oddala się od ludzi, od wspomnień. Czuł się, jak na statku, który właśnie odpływa a na brzegu stoi ta garstka, która była mu bliska. Czy to ponownie jego wina? Młody Ślizgon zmierzał pewnym siebie krokiem ku miejscu, gdzie nie powinno być nikogo kogo zna na tyle dobrze, by spamiętał, chociaż jego imię. Oczywiście prócz nauczyciela, bo pedagog, bowiem przyjdzie po niego prędzej czy później, nawrzeszczy da szlaban i zabierze z powrotem do Hogwartu. Jak, gdyby studentowi nie należała się chwila odetchnienia od tłumu i jedna błoga chwila, gdy się pije nie po, to by się upić. Sebastian wszedł do baru zamówił szkocką i usiadł przy barze. Przysunął sobie bliżej popielniczkę, gdzie odłożył, zaledwie przed chwilą odpalonego papierosa i wyjął z kieszeni kilka centówek, które nie dbale rzucił na stół i beznamiętnie obserwował jak układają się okrąg tańcząc na stolę. Po chwili powtórzył to jeszcze raz i znowu. Nie zauważył, kiedy podano mu drinka ani, kiedy jego papieros praktycznie sam się wypalił. Nie słyszał gwarów rozmowy i nie czuł na sobie obcych spojrzeń po prostu się wyłączył na wszystko i powtarzał te same ruchy do znudzenia jak maszyna. Wpatrywał się w te kilka monet jak zahipnotyzowany rozmyślając o ostatnich wydarzeniach o słowach Alexis i o tym co jej powiedział. Jednak to jej słowa go tak mocno trafiły, jak strzała z kuszy a jemu to się nie podoba. Nie chciał, by ktoś zmieniał mu życie. A nawet, jeśli chciał to wolałby, żeby to się działo stopniowa, a nie tak gwałtownie, bo w, tedy zachowuję się, jak teraz. Biegnie w kąt i obraża się na cały świat, bo mu pączka ukradli. No może nie koniecznie aż tak, ale coś w tym rodzaju.
Janett wcale nie miała kolorowiej ostatnimi czasy. Ją też prześladowało pewne wspomnienie związane z Alexis - rudy świr wszedł im w drogę, przerywając miłą chwilę. Zdezorientowanie widniejące na twarzy na twarzy znajomej zbiło ją z tropu; nie wiedziała, po czyjej stronie stoi Ślizgonka. Miała serdecznie dość swojego psychopatycznego fana i bała się, że panna Sky zwyczajnie jej nie uwierzy, nie zrozumie dziwnego zachowania Brooks. Dla samej Krukonki szlajanie się po knajpach czy pubach wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Nie obchodzili jej co prawda ludzie, którzy do takich miejsc uczęszczali, aczkolwiek ona zdecydowanie wolała siedzieć w Trzech Miotłach. Z doświadczenia wiedziała, że w barze Pod Okiem Bazyliszka kręciło się mnóstwo podejrzanych typów. Dzisiejszego dnia jednak naszła ją nieodparta ochota wykroczenia poza granice zamku, toteż tak zrobiła. To nie tak, że nie miała ochoty na towarzystwo znanych jej ludzi - po prostu martwiła się, że zza rogu wyskoczy zaraz rudy prześladowca i zacznie ją maltretować czułymi słówkami, a ona ponownie będzie odczuwała zażenowanie i rozpacz. Instynkt podpowiadał jej, że tutaj nikt znajomy kręcił się nie będzie - a już na pewno nie ten chory umysłowo Gryfon! W gruncie rzeczy miała iść na przedługi spacer, ale ostatnimi czasy zdrowie niespecjalnie jej dopisywało, zatem weszła do wyżej wymienionego baru i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Z ulgą stwierdziła, że nikogo takiego nie dostrzegła, dlatego skierowała się ku ladzie, bo co też innego uczynić mogła? Zdecydowanie nie miała w tej chwili ochoty na samotne siedzenie przy stoliku. Kilka metrów przed celem dostrzegła znajomą sylwetkę. Co Michaelis robił w takim barze? Zresztą, to na pewno nie jest dziwne miejsce jak na niego. Ślizgoni często bywają w takich miejscówach, o których biedna Brooks nawet nie ma pojęcia, bo zwyczajnie nie wie, iż takie istnieją... W każdym bądź razie skoro już tutaj jest, to wypadałoby się przywitać. W gruncie rzeczy może być to całkiem przyjemne oderwanie od rzeczywistości, odreagowanie tego wszystkiego, co ostatnio ją gnębiło - a naprawdę, jedna osoba niezrównoważona psychicznie (oczywiście tylko według Janett) może zaprowadzić niemały chaos w głowie! - Trochę się zawiesiłeś. - stwierdziła zamiast przywitania, przysiadając się obok. - Dlaczego siedzisz tak sam? Uśmiechnęła się w typowy dla siebie sposób, unosząc lekko kąciki ust. Właściwie cieszyła się, że spotkała Sebastiana. To takie miłe, że może gadać z nim normalnie, nie narażając się na potok niechcianych komplementów... Z wrażenia poprosiła aż o kieliszek ognistej whisky - na pewno będzie raźniej sączyć drinka we dwójkę, hihi.
Nasz kochana Alexis, która potrafi wprowadzić nieco chaosu do życia każdego jak widać. Dobrze wiedzieć, że nie tylko Sebastian się zmagał z tym wewnętrznym utrapieniem. Oczywiście, że Lexi była dla niego ważna i ochroni ją w razie potrzeby. Po prostu ostatnia ich rozmowa namieszała mu w głowię. Potok pytań, na które nie umiał odpowiedzieć, chociaż wiedział ze musi. Musi jej jakoś wynagrodzić to, że on wie o niej wszystko a ona o, nim tylko tyle na, ile jej pozwolił. Jednak, jak już wspominał nie jednokrotnie on nie umiał opowiadać o swych sekretach od tak ma w sobie jakąś wewnętrzną blokadę, która nakazuję mu stosować metodę ograniczonego zaufania. Której nikt nie umiał złamać a ci co mogli najzwyczajniej w świecie nie chcieli. Najgorsze jest to, że, gdyby Sebastian się przełamał nie opanował, by się. Opowiedział, by wszystko. Wszystko to, co dźwiga i co każe mu się brzydzić sobą, gdy staję przed lustrem a w, tedy został, by zupełnie sam. A tak przynajmniej ma poczucie, że nie jest jeszcze na straconej pozycji. Chociaż może jest tylko jeszcze o tym nie wie? Wracając jeszcze na chwilę do Lexi… Skoro już Sebastian był w Londynie to może się skusi na dalsza podróż i „porozmawia” sobie z jej ojczymem? Sebastian wyrwany z transu spojrzał na dziewczynę lekko mglistym spojrzeniem. Na jego twarzy pojawił się dobrze znany uśmiech. Jannet. Dziewczyna, która potrafiła go namówić na portret. Dziewczyna, która bezkarnie może mu grozić drętwotą a przede wszystkim dziewczyna, która tak samo, jak on pilnuje, by nie przekroczyć granicy po, której przekroczeniu pozostałby tylko chaos i głuche pytanie „Co teraz?” Następnie ciężki dylemat czy pozostać czy odejść i w kółko jak betoniarka pytanie „Co dalej?” Na szczęście nie zaszli tak daleko i obaj pilnują, by tak się nie stało. Jednak jak dobrze wiemy w życiu nie zawsze jest tak jak, by się tego chciało a Sebastian, który do perfekcji nauczył się wtapiać w sytuacja niczym w obraz wie najlepiej jak życie może się odwrócić. - Czekałem na ciebie. – Odpowiedział lekko przenosząc swój wzrok na barmana. – Ja zapłacę. – Powiedział podając mu monety, którymi przed chwilą się bawił. Odwrócił niewinne spojrzenie w kierunku Krukonki sygnalizujące, że coś jest nie tak. Jednak to przecież nic wielkiego! Czy coś w tym złego, że monety, którymi zapłacił wróciły do jego kieszeni, gdy tylko barman je schował? Od taki zwykłe, magiczne, fajne pieniądze, którymi można bezkarnie płacić. - A, więc zdrowie. – Powiedział i lekko upił swojego drinka. – Muszę przyznać, że wyglądasz dziś piękniej niż cię zapamiętałem. Chyba będziesz musiała mi namalować swój portret bym już nigdy nie zapomniał twej urody. – Powiedział lekko z tym samym uśmiechem. Oj, tam od razu podrywał! Tylko sypał komplementami jak prawdziwy gentleman!
W przypadku Janett to nie Alexis namieszała, ona była jedynie świadkiem. Co nie zmienia faktu, że dziewczyna wolałaby wszystko sobie z nią wyjaśnić, porozmawiać i dowiedzieć się, co sądzi o ostatnim wydarzeniu. Nie chciała, żeby rudy świr robił tak widowiskowe przedstawienia, jakiego widzem była właśnie panna Sky. Tak, było zbyt kolorowo. Panowała względna sielanka, nawet z eliksirów zaczęły się polepszać... Brooks to urodzona optymistka, dla niej szklanka zawsze jest do połowy pełna, a mimo to obecna sytuacja zaczynała ją przerażać. Konkretniej dlatego, że prześladujący ją dziwak był taki... nieokiełznany. Póki co nic się nie zepsuło, zepsuć dopiero się mogło. Ale! Przecież jeśli się czegoś bardzo chce, w życiu wszystko się udaje. W takim razie po co się martwić? Nie lepiej oderwać się od problemów i o nich zapomnieć? A one z czasem same się rozwiążą... Tak pomyślała dziewczyna i do czego doprowadziło ją to wszystko? Ano do tego, że szlaja się po Nokturnie, przy okazji wstępując do jakiegoś podejrzanego baru. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden przypadkowy ruch Ślizgona i wszystko to poszło gdzieś w las. W jednej chwili wyraz twarzy panny Brooks uległ zmianie. Spojrzała na Sebastiana zdezorientowana, jakby z pewną obawą, którą nieudolnie próbowała ukryć. Jeśli chłopak dostrzegł jej zmieszanie, pewnie nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Krukonka tak dziwnie zareagowała. Poprosiła kelnera o kieliszek Ognistej, bo tylko to teraz przyszło jej do głowy. Pochwyciła go, zanim ten zdążył wylądować na ladzie, po czym duszkiem wypiła jego zawartość. Poczuła ostre pieczenie w gardle, którego tak nie znosiła, którego tak unikała, na które nie godziła się bez okazji. Miała nadzieję, że to w jakiś sposób jej pomoże. I pomogło. Momentalnie otrzeźwiała: Sebastian w niczym nie przypominał namolnego rudzielca z Gryffindoru, a te komplementy? Czysty przypadek. Ochłonąwszy, zaczęła myśleć logicznie. Wyszła na kompletną idiotkę, sięgając po alkohol z takim wyrazem twarzy. Michaelis pewnie myśli sobie, że upadła na głowę. W dodatku przełamała się i sięgnęła po procenty poza imprezą. Ojejej, schodzi na psy, ewidentnie! Tak bardzo dbała, aby nigdy nie nadużywać trunków, a tu proszę. Sięga po niej z własnej woli, w jakiejś melinie, do której nigdy by nie przyszła, gdyby nie obecna sytuacja. - Przepraszam, ale ostatnio... jakoś dziwnie mi, kiedy ludzie mówią o mnie coś miłego. Wydarzenia ostatnich dni dają o sobie znać... - machnęła ręką, mówiąc to wszystko jakby od niechcenia, było to jednak swoiste usprawiedliwienie. Miała prawo do takiego zachowania tym bardziej, że niedobrze robiło jej się na myśl o psychopatycznym fanie, rudym w dodatku. Puściła mimo uszu uwagę towarzysza, w końcu nigdy nie była specjalnie dobra w malowaniu autoportretów. Spojrzała na dno, pustego już kieliszka. Może to faktycznie dobry sposób na odreagowanie.
Sebastian przyglądał jej się z niemym zachwytem, podziwem oraz i co najważniejsze z zainteresowaniem. Jak już kiedyś, gdzieś wspominał Sebastian lubił obserwować ludzi, ich zachowania zawsze go ciekawiło co podsuwało na myśl, że był jakimś UFO-zwierzakiem nie z tej planety i teraz obserwował jak gatunek ludzki zachowuje się w najdziwniejszych sytuacjach. No cóż czasami mam takie dziwne skojarzenie co do chłopaka, ale wróćmy lepiej do tematu, a raczej do dziewczyny. Sebastian sączył swego drinka bardzo powoli jak, gdyby bawił się, a nie pił i przyglądał się Jannet. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak desperatka którą coś lub ktoś wyprowadził z równowagi i w ucieczce od problemów przyszła się napić, by zakończyć dzień w jakimś tanim motelu z ognistą w ręku i towarzyszem u boku. Teoretycznie są to tylko pozory, które lubią mylić, lecz teoria nijak ma się do praktyki jaką tu widzimy. Prawdę mówiąc, nie wiem, kto wyglądał dziwniej czy dziewczyna, która zmieniała się z każdą sekundą i pochłaniająca drinki jak szalona czy chłopak, który obserwował ją w milczeniu z zainteresowaniem. Wyglądał trochę jak wilk, który upolował właśnie owcę. Od takie niewinne skojarzenie nic więcej! Och, baru z cała pewnością nie nazwałbym meliną! Meliną można było nazwać knajpę „Pod świńskim łbem” Ale nie ten bar! Z cała pewnością jednak zbierały się tutaj typki z pod ciemnej gwiazdy zaś Jannet była jak wyjęta z innej bajki dziewczyna, która dzisiaj rano otworzyła nie te drzwi i trafiła tutaj czystym przypadkiem, dziewczyna, która na samym wejściu popełniła błąd przychodząc tutaj a teraz nie wiedziała jak wybrnąć z sytuacji, więc brnęła w to błoto dalej myśląc, że sytuacja sama się rozwiąże. No cóż na całe szczęście trafiła na Sebastiana, który gotów był jej bronić, gdyby zaszła taka potrzeba, chociaż Jannet była osobą, która nie wyglądała na taką, która potrzebowała, by pomocy w razie niebezpieczeństwa, chociaż, jak już nie jednokrotnie mówiłem pozory lubią mylić! Chyba to będzie moim mottem życiowym.. - To nie był komplement a szczera prawda. – Powiedział uchwycając jej spojrzenie i biorąc łyk ognistej. Sebastian nie kłamał w danym momencie ani nie czarował. Naprawdę jego zdaniem wyglądała cudowniej niż ostatnim razem, chociaż było widać na jej twarzy swoiste zmęczenie i strapienie jakimś problemem. A może to tylko mu się wydawało? - Chcesz o tym porozmawiać? Wiesz, że możesz mi zaufać. – Powiedział nie zdejmując z niej swojego spojrzenia. Wiedział jak ich relacje były niebezpieczne i wiedział, że każdy krok ku niej może okazać się tym krokiem za dużo, ale nie mógł patrzeć jak tą piękną twarz pokrywa jakiś problem a przecież był osobą, której można było zaufać. Nie zdradzał czyjś sekretów nawet, gdy było to dla niego wygodne, bo coś w jego duszy było zakodowane na trzymanie sekretów w sekrecie. W końcu tylko wiedział o innych osobach, że obserwator byłby pod wielkim wrażeniem, gdyby Sebastian zechciał mówić. Lecz nic nie było w stanie zmusić tego chłopaka do zdrady czyiś sekretów. Taki już był i to chyba była nieliczna z jego zalet.
Oj tam, oj tam. Wcale nie pochłaniała drinków jak szalona, ona tylko chciała otrzeźwieć. Otrzeźwieć pijąc alkohol? Gratuluję pomysłowości, jednakże pamiętajmy, ludzie są różni. Nie ma dwóch takich osób, zatem niekoniecznie wszyscy mają takie same sposoby na odreagowanie czy powrót do rzeczywistości, a nie jedynie zagłębianie się coraz bardziej w rozważaniach na temat jakiejś sprawy. Poza tym to Janett Brooks i co jak co, ale ona potrafi sobie radzić z problemami! Jednakże i tym razem nagina zwykłe sposoby pożegniania się z prześladującymi ją kłopotami, bo niejednokrotnie zamast coś rozwiązać zwyczajnie to olewa, a obiekt utrapień po pewnym czasie sam znika! Czy tak nie jest łatwiej? Zaoszczędzasz sobie trudu, bez przerwy się uśmiechasz i co najważniejsze - nie tracisz chęci do życia, bo doskonale wiesz, że nastąpi lepsze jutro. Cóż, dla Brooks każdy budynek jaki znajdował się na Śmiertelnym Nokturnie był meliną. Nieważne, czy to jakiś renomowany i elegancki sklep sprzedający czarnomagiczne przedmioty (choć i tak wiadomo, największą sławą cieszył się Borgin & Burkes, chociaż wcale nie cieszy się dobrym stylem wystroju i właściwą klientelą). Nieważne, czy to zagniła i śmierdząca chatka, a może sklep z perfumami, którego swoją drogą na Nokturnie wcale nie było. Nieważne, dla niej cała ta ulica to melina i faktycznie aż dziw, że w tej chwili, w tym momencie tutaj przebywa i to gdzie! W jakimś pierwszym lepszym czymś tudzież barze. Ewidentnie takie miejsca nie były jej przeznaczone, jednak ignorowała złośliwe spojrzenia przypadkowych przechodniów, niektórzy groźnie wyglądali zreztą, w każdym bądź razie oni jakby tylko czekali, aż noga jej się powinie, aż potknie się o kamień i wtedy przemówią jej do rozumu - nie jesteś tutaj mile widziana, to nie twój świat. Wracaj skąd przyszłaś! Natrętne spojrzenia nie zabijają, zatem dzielnie szła przed siebie, przecież co jej mogą zrobić! Najwyżej ciśnie w kogoś zaklęciami, przecież to nic wielkiego! - No dobra, w takim razie... dziękuję. - odpowiedziała wciąż nieco niepewnie, bo przecież nie można na wszystko się zgadza. Ostatnio zignorowała takie komplementy i do czego to doprowadziło? Obudziła się po kilku godzinach na błoniach, wpędzona w potworne przeziębienie, z niemiłymi wspomnieniami i po jeszcze bardziej niemiłym pojedynku. Nie mogła sobie tego wybaczyć, że nie przywołała z pamięci odpowiednich zaklęć, ale po prostu czuła wtedy pustkę, nie mogąc za nic w świecie sobie przypomnieć jakiejś sensownej i pomocnej formułki. Ach, ale nie zagłębiajmy się w to bardziej, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. - Nie! To znaczy... nie chcę o tym mówić, takie tam... Hogwardzkie sprawy. - uśmiechnęła się, ukazując rząd perłowo białych zębów. Przecież poradzi sobie! Lepiej tylko, żeby nie brała się więcej za alkohol, bo to zupełnie do niej nie pasuje. Odstawiła zatem kieliszek na bezpieczną odległość. Co się z nią dzieje? Nie powinna sięgać wcale po żadne trunki, tym bardziej że było jej teraz niezmiernie gorąco i w dodatku kręciło jej się leciutko w głowie, bo do picia nie była ona przeznaczona i raczej słaba w tych sprawach. - Ej, ale... Ale co byś zrobił, jak ktoś by ci się narzucał? Tylko nie tak zwyczajnie! Tak bardzo, że aż pojedynkowaliście się, a ty jesteś taki bezsilny i nie wiesz, co masz zrobić. W dodatku Alexis myśli pewnie, że jesteśmy parą, a to kompletna bzdura! - miała zamiar wspomnieć tylko o całej sytuacji, bo przecież kto pyta nie błądzi. Jednak procenty zrobiły swoje, Brooks nie wytrzymała i nie powiedziała wprawdzie wszystkiego od początku do końca, ale Sebastian pewnie ma już jako tako mniemanie, o co tutaj może chodzić. Jejku, po alkoholu miewa za długi język, zdecydowanie! Ale co tam! To nic strasznego przecież.
No tak przecież każdy trzeźwieje na swój indywidualny sposób! Niektórzy przesypiają cały dzień, inni idą się wykąpać a jeszcze inni piją alkohol! Czy coś w tym dziwnego? No pewnie, że nie! Chyba jednak nadużywam tego wykrzyknika.. Sebastian w ciszy i skupieniu obserwował dziewczynę, obracając swym drinkiem. Faktycznie dobrze, że sama zdecydowała już nie pić, bo, inaczej Sebastian musiałby ją o to poprosić a w razie jej odmowy byłby skazany na zaopiekowanie się nią. Nie, żeby był to jakiś kłopot, ale miał jeszcze kilka spraw do załatwienia i nie chciał przedłużać swej wizyty w Londynie o żadną zbędną minutę a, gdyby Jannet tutaj mu się opiła to byłby skazany na załatwienia jej lokum i przypilnowania jej snu. Nie ufał pijanym ludziom na tyle, by pozostawiać ich nawet w łóżku samym, sobie. Zresztą on właściwie do wszystkich – Nie zależnie od stanu – Miał zasadę ograniczonego zaufania. No tak nie ma to, jak wszystko nazywać meliną tylko dla tego, że dana ulica cieszy się zła reputacją. To tak samo, jak, by stwierdzić, że wszystkie dzieci z biednych domów muszą być tymi gorszymi i ogólnie złymi! No, ale może jestem nazbyt przewrażliwiony wiec zostawię ten temat, od co! - Nie ma za co. – Powiedział z lekkim uśmiechem. No przecież nic, by jej nie zrobił, gdyby zignorowała jego słowa! Sebastian w końcu nie należał do osób, które muszą coś uzyskiwać za pomocą siły, bo wszystko, co chciał i tak dostawał lepszymi sposobami. Zresztą nie zawsze komuś muszą się podobać jego komplementy i nie ma nic w tym złego, ale, żeby od razu rzucać się z różdżką na kogoś za taki błahy powód? Istne szaleństwo.. - Nie chcesz to nie mów, ale widzę, że potrzebujesz tej rozmowy. – Powiedział spokojnie dopijając swój drink i rozpoczynając zabawę pustką już szklanką. Przecież widział, że coś trapiło Krukonkę a on chciał w miarę możliwości tylko pomóc. Chociaż może ona nie chce jego pomocy? W takim wypadku trzeba zostawić owy temat i porozmawiać o czymś mniej ważnym na przykład o pogodzie. Sebastian zmarszczył swoje brwi i starał się wyobrazić sytuację którą nakreśliła mu Jannet co wcale łatwo nie było! Zdawało mu się, że przeskoczyła z tematu na temat i ciężko było się zorientować, o co właściwie chodzi. - W takim wypadku zapomniałbym o gnojku i przyjął porażkę jako lekcję. Ktoś, kto nie umie pogodzić się z odmową i wyciąga różdżkę jest zwyczajnym idiotą i nie warto sobie, nim zaprzątać głowy. – Powiedział z uśmiechem i ruchem ręki zamówił drugiego drinka. – Jeśli chcesz mogę załatwić tą sprawę, a także porozmawiać sobie z Alexis. Mam na nią pewny wpływ. – Powiedział opierając się o ladę i przysuwając sobie kolejną szklankę z Whisky. Jego propozycja była jak najbardziej szczera i naturalna, chociaż nie zamierzał się na siłę mieszać w jej sprawy. W końcu nie znaczył tyle dla niej, by móc aż tak ingerować w jej „Hogwarcie życie” Zresztą czasem wątpił, że cokolwiek dla niej znaczył, lecz to już zupełnie inny temat!
Na wstępie chciałabym przeprosić za tempo odpisu, ale miałam straszny zapierdol w życiu, że tak pozwolę to sobie ująć. Teraz jednak jest wszystko ok, więc odpisuję, no i to chyba koniec lania wody, bo to bezsensowne, więc bierzemy się za właściwy post, hihih! Janett miała to do siebie, że była mądrą dziewczynką i potrafiła sama o siebie zadbać. Nie dlatego, że jest indywidualistką, bo przecież nią nie jest, a dlatego, że dziewczyna mająca siedemnaście lat powinna być już samodzielna, a nie wciąż polegać na innych, prawda? Poza tym mądre dziewczynki podejmują mądre decyzje, a taką na pewno było odstawienie alkoholu. To nie jest dobry sposób na odreagowanie stresu ani dla niej, ani dla innych. Właściwie nie rozumiała ludzi nadużywających takich trunków. Sama tolerowała je tylko na imprezach, a i do tego w niewielkiej ilości, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę, jakie skutki uboczne mogą występować, a jak pewnie się domyślacie, zupełnie nie miała ochoty na walkę z nimi. Oj tam, panna Brooks wcale nie myślała, że Sebastian rzuci się na nią z różdżką, kiedy nie podziękuje za komplement. Po prostu ostatnio dziwnie było jej, gdy ktoś mówił o jej osobie coś miłego - ach tak, psychopatyczni fani pozostawiają uraz na następne kilka dni. Przed użyciem skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, bądź zapoznać się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, że tak pozwolę sobie zażartować. Hehe, ale suchar. "Potrzebujesz tej rozmowy" - słowa Michaelisa odbijały się echem po jej głowie, w której tak na marginesie lekko wirowało, ale to nic! Zaraz jej przejdzie. W każdym bądź razie ogarnęła wzrokiem miejsce, w którym się znajdowała. Podejrzane typki, ponury wystrój i sam fakt, że znajduje się w najbardziej czarnomagicznej części Londynu - to wszystko jakby ją oświeciło. Dodatkowo słowa Ślizgona nieco podniosły ją na duchu. Co się przejmuje jakimś dupkiem?! Przez niego zwątpiła w swoje umiejętności związane z zaklęciami, bo przecież idiota miał szczęście, więc musiał ją pokonać w jakże spontanicznym pojedynku... Ale ona tak łatwo dała się przeciągnąć, tak łatwo dała się wpakować w dół! Powinna była wyśmiać go i wszystkie jego próby dręczenia, co by to nie było! Jakby ją oświeciło, prawda? Po co się załamywać, życie jest piękne, trzeba podziwiać świat dookoła! Ach, ten optymizm... - Wiesz co? - zapytała radosnym tonem, a było to oczywiście pytanie retoryczne, hehe. - Masz rację! Nie będę się tym martwić, bo... po co? Zapytała tak, jakby to było oczywiste. Dla niej było, ale nie każdy chodził uśmiechnięty od ucha do ucha, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu... W każdym bądź razie to chyba dobrze, że się pozbierała, bo poniekąd ludzie nie lubią marudów, a ona - co jak co! - ale marudą nie była. Teraz to ona może spokojnie zacząć wyciągać od Sebastiana, co trapi jego, o! A z Alexis porozmawia sobie sama, dlatego też uśmiechnęła się, a jej wzrok mówił wyraźnie: "Nie trzeba, poradzę sobie sama." Mając nadzieję, że zakończyli ten temat, uśmiechnęła się pod nosem z własnej głupoty. Ależ ona jest zmienna! Kilka minut temu rozpaczała i wyglądała, jakby wyzionęła ducha, a teraz jak gdyby nigdy nic kreśli sobie niewidzialne znaki na ladzie, z uśmiechem w dodatku. Może to i dobrze? - Za pomoc podziękuję, rozjaśniłeś mi wszystko! - rzekła do Sebastiana łagodnie, jednak zaraz potem jej ton głosu stał się ostry. - Ale widzę, że ty nie masz się wcale najlepiej.
Może i mądrzy ludzie odstawiają alkohol w odpowiednim momencie i zachowują się adekwatnie do swojego wieku. Chociaż właściwie takie zachowanie jest nie adekwatne do swojego wieku, bo czyż w wieku siedemnastu lat nie szalejemy i nie czerpiemy z życia, ile tylko można, by w końcu się zatrzymać i zacząć walczyć z życiem. Idziemy do pracy, zakładamy rodzinę i cała reszta. Oczywiście nie wszyscy, bo jak zawsze od każdej reguły i od tej są ustępstwa, czyli ludzie, którzy są dojrzalsi ponad wiek przypłacają tym samym swoje młode lata a szaleńczy wiek i nie rozważne zachowanie to dla nich zupełnie obcy termin. Patrząc na to pod tym kątem to Sebastian w danej chwili nie był mądry. I niestety muszę się zgodzić i pogodzić z taką myślą, bo stanowczo chłopak nadużywał alkoholu a przecież w najbliższym czasie będzie tylko gorzej i szybciej niżby tego chciał zacznie się zamieniać w swój własny cień i tracić powoli tą iskrę, która powoduje, że mimo wszystko, co nas spotyka, otwieramy co rano powieki, wstajemy z łóżka i powracając do monotonni codziennego życia wypełniamy swe obowiązki, które stawiamy sobie sami lub ktoś je przed nami postawił. Tak , tak nawet kogoś takiego jak ten Ślizgon dopada to coś, co nazywamy Melancholią, utratą siły, czy też nadziei. I jak sam wkrótce powie do pewnej osoby ; „Nie wiem, co się dzieje, coś lub ktoś odbiera mi nadzieję” Jednak nie wyprzedzajmy wydarzeń, bo przecież wszystko się dobrze skończy! A bynajmniej tak to właśnie wygląda, bo przecież koniec jest niczym innym jak początkiem czegoś nowego, nieznanego w pewien sposób fascynującego, aczkolwiek z całą pewnością niebezpiecznego. Patrząc na Jannet którą obserwował bacznie jak zresztą każdego, z kim rozmawiał lub, chociażby znalazł się w jego otaczaniu był w pewien sposób zadowolony i zaskoczony jej zmianą nastroju. Prawdę mówiąc, nie zawsze tak łatwo można komuś pokazać, że nie warto się przejmować innymi osobami, bo przecież, gdyby to robić, to nie powinniśmy się podnosić z łózka z obawy przed tym co inni o nas powiedzą a jak mawiał mój świętej pamięci dziadek; ‘Lubię, gdy o mnie gadają, bo w, tedy wiem, że żyję’ No tak z niektórymi dziewczynami jest, że po prostu muszą się wypłakać, by za chwilę się śmiać. Chociaż Jannet nie płakał to jeszcze chwilę temu właśnie na coś takiego się zanosiło. Sebastian zrozumiał, by jej narzekanie, czy też marudzenie, a nawet łzy, bo depresja nie jest oznaką słabości, lecz tego, że ktoś był zbyt długo silny. Każdy ma moment w życiu, kiedy musi zrobić coś, co nie pasowało do jego zachowania potrzebuje dnia słabości i odskoczni. Czyż właśnie nie to pragnienie przypadkiem skierowało ją właśnie tutaj? Do miejsca, gdzie normalnie, by nie przyszła, bo przecież nie pasuję do otoczenia, do tego mrocznego świata. Była jak biała lilia pośród czarnych róż. I może to dobrze, że spotkała właśnie Sebastiana, bo nie wiadomo do czego mogło, by dojść, gdyby nie on. Nie chodziło tutaj o to, że jest nie wiem kim, ale przynajmniej większość z siedzących osób w tym barze znała jego, a raczej jego nazwisko i pozycję a na konflikt z, nim lub jego rodziną nikt się nie odważy, chociaż zawsze znajdzie się jakiś szaleniec, głupiec lub pijany dureń, który pod wpływem alkoholu myśli jaki to mocny nie jest. Nigdy nie wiadomo do czego może dojść zwłaszcza w takim miejscu no, ale jest cisza i spokój, więc nad czym się tu rozwodzić? Na jej słowa podziękowania i szczery uśmiech wzniósł do góry swoją szklankę w geście gratulacji i toastu wypijając swój trunek do dna i zamawiając następny,. Alkohol palił go w gardło i mile rozlewał się po krwiobiegu zaś w głowię szumiało i powoli uciszały się myśli od, których uciekał. Lecz następne jej stwierdzenie zbiło go lekko z tropu przypominając czemu tu jest i czemu piję w samotności, a raczej pił w samotności, bo przecież teraz ma towarzystwo! - Nie mam pojęcia, po czym wnioskujesz. – Stwierdził uśmiechając się uroczo. Nie zamierzał ingerować w jej sprawy, jeśli tego nie chcę a tak to właśnie wyglądało. Pytać i dociekać także nie zamierzał, bo należał do tych osób, które cierpliwie czekają aż dana osoba sama zechce o tym rozmawiać. Oczywiście wiedział, że czasem trzeba nalegać, pytać i dociekać, by w końcu osoba się zwierzyła i, by było jej lżej na sercu, ale on najzwyczajniej w świecie tak nie umiał. Zdecydowanie lepiej wychodziło mu spijanie z ust kobiet wszystko to, co pragnęły przed, nim ukryć. Jednego z całą pewnością w niedalekiej przyszłości będzie mu brakować. Mianowicie rozmowy z Krukonką, bo pomimo nieznacznej różnicy wieku była z, nim na równi pod poziomem inteligencji, a może nawet była na wyższym poziomie! A tego co mu zacznie brakować to właśnie rozmowy na poziomie, chociaż w danej chwili zrobił się dziwnie milczący nie sądzicie? - Mimo wszystko zastanawiam się co taki anioł tutaj robi? – Dodał po chwili, gdy otrzymał trzecią szklankę Whisky. Chyba powinien przystopować, lecz po co? Przecież on nie robił czegoś czego nie chciał a chciał się upić, chociaż właściwie w tej chwili nie mógł, o ile chciał odwiedzić jeszcze jedną osobę. Tak , tak mowa tu o ojczymie Alexis, z którym sobie „porozmawia” Spokojnie on przeżyję, bo przecież Sebastian ma wobec niego niezliczone plany i pomysły na tortury, których nie w sposób zrealizować podczas pierwszego podejścia!
4. Uczniowie nie mogą w czasie roku szkolnego opuszczać terenu Hogwartu oraz Hogsmeade. Możliwe jest to jedynie podczas świąt, wakacji, bądź po otrzymaniu pozwolenia od któregoś z nauczycieli. Studentów ten zakaz nie obowiązuje. Wyjścia do Hogsmeade są dla wszystkich dozwolone bez konieczności nadzoru. 5. Obowiązuje zasada interwencji w ciągu 24 h - po upłynięciu doby od opuszczenia tematu, akcja się przedawnia i nauczyciel (bądź inna osoba do tego upoważniona), nie może zainterweniować, np. wyznaczyć szlabanu.
Ogólnie zasady panujące w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart były znane każdemu czarodziejowi, nawet jeśli ową edukację dawno już zakończył! Każdy w Londynie, w świecie magicznym, został uprzedzony, że jego obowiązkiem jest zgłaszanie zaistniałej sytuacji szkole. Nie było to problemem, wszak bardzo łatwo było sprawdzić, kto nie śpi w swoim łóżku i nie znajduje się na terenie Hogwartu. Dzisiaj posypało się dużo szlabanów przez jedną Krukonkę, która najwidoczniej zapomniała o regulaminie szkoły. Gdy nauczyciel wybudzony ze snu, przeczytał sowę, przeklął siarczyście w czarodziejskim języku: na merlina kalesony! Widocznie bardzo nie lubił, kiedy uczniowie ulegali presji studentów. Prędko wciągnął na siebie byle jakie ubranie, modląc się w duchu, aby zastać szanowną Krukonkę w barze, od którego utrzymał zgłoszenie. Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie padał taki straszny śnieg! Podczas teleportacji aż wszystko go bolało, nie mówiąc o tym, jak bardzo połamał się, przez przypadek poślizgnąwszy się przy lądowaniu. Wszedł do baru kulturalnie bez żadnego huku, pretensji czy słynnego "te barman whisky dla mnie!". Rozejrzał się wpierw po całej sali, zainteresowany, czy przypadkiem nie znajdzie jeszcze jakiś ofiar. Z racji tego, że uczył pannę Brooks, wiedział dokładnie jak wygląda. Podszedł do ich stolika, zauważył alkohol. Westchnął tylko ciężko jakby zawiódł się najbardziej na świecie na poczciwej osobie. - Panno Brooks, jestem zmuszony zabrać panią do Hogwartu. Minust piętnaście punktów dla Ravenclaw za samowolne wycieczki do Londynu oraz spożywanie alkoholu. - rzekł tonem jakby mówił wyuczoną formułkę. Przecież był bardzo śpiący! - A drogi szanowny panie Michealis... - urwał w pół zdania, przenosząc na niego wzrok. Już nawet nie chciał komentować nic o tym, że to iż ukończenie szkoły nie daje mu prawa porywania uczennic. - Za pozwolenie na przebywanie uczennicy poza Hogwartem i miasteczkiem czarodziejów i nie zgłoszeniem tego do Dyrekcji minus 5 punktów dla Slytherinu. - naprawdę było mu przykro, że musi odejmować punkty dwójce uczniów! Ziewnął ostentacyjnie, przeciągle. Zaklaskał w dłonie, mając nadzieję, że obydwoje potraktują to jako sygnał do wstania i pójścia za nim. W końcu musieli wrócić do Hogwartu! - Panno Brooks, proszę się nie obawiać w sobotę o godzinie 18 odbędzie Pani szlaban. Ma Pani za zadanie wyczyścić wszystkie trofea w Izbie Pamięci bez użycia różdżki. - rzekł, łapiąc dwójkę za łokcie i teleportując się przed bramę Hogwartu. [zt x3]
Matthew pamiętał do dziś pewną książkę, którą otrzymał od matki przed samym jej opuszczeniem . Audaces fortuna iuvat. Głosić napis na stronie tytułowej, wypisany zgrabną ręką matki. Wiedział, że zawsze kibicowała mu na tej drodze. On sam doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie dzięki temu co ma w sobie, tą niezrównaną pewnością siebie i wyuczoną, niby bezpośredniością zwojuje świat. Po dzisiejszy dzień te słowa chodziły po głowie Jacksona stając się jego życiowym mottem. Właśnie w myśl tej maksymy, żył, śnił i marzył. Nic nowego się nie liczy, niż to czego on chce. Jego marzenia. Ludzie nie dadzą Ci tego co sam sobie możesz zapewnić. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak obłudny był w wielu swoich stwierdzeniach, jednak często sam ze sobą toczył grę. Chyba liczył, na to, że udając twardego i zimnego niczym płyta nagrobna, oszuka swojej instynkty i uczucia, zwłaszcza tym drugim każąc się odciąć od niego na dobre. Tak mijały mu dni. Liczone w brawach i napływie tremy . Teraz wodził wzrokiem po bujnych kształtach kelnerki w pobliskim pubie. Nie krył się z tym specjalnie ta widać nie miała mu tego za złe. Brunetka, koło 30, albo trochę młodsza. Chłopak potrafił ocenić je fachowym okiem, niczym koneser. Nie, nie traktował ich jak zabawki. Jednak niektóre zdaje się, same tego chciały. Ta szczególnie, wydawał się zniewolona i śledząca każde jego spojrzenie, próbując je wyłapać jak rybka przynętę. Nawet go to kręciło, nie powiem. Upił pierwszego łyka swojego drinka, delikatnie potrząsając szklanką. Lód przyjemnie zagrzechotał, przyłączając się do reszty barowych odgłosów.
Obudziła się we własnym łóżku. I chociaż zasypiała raczej nietrzeźwa, to bardzo dobrze pamiętała, co się wczoraj działo. Czy dziś było jej już lepiej? Nie wiedziała. Nadal miała wrażenie, że ślizgoni kierują w jej stronę jakieś krzywe spojrzenia. Nie miała zamiaru wstawać z łóżka, chciała w nim spędzić resztę życia, zgnić pod ciepłą kołdrą, ukryta przed światem. Jednak dziś już nie płakała. To wielkie lenistwo przerwane zostało bardzo brutalnie. Obok Jude pojawiła się koperta, z koślawo nakreślonymi literkami, które wydawały się być całkiem obce. Ostatnio dużo listów dostawała, dużo ich też pisała, ale ten był czyś nowym, a jednocześnie bardzo starym. Po kilku minutach bezsensownego i wielokrotnego odczytywania swojego imienia i nazwiska, uderzyła w nią świadomość, że trzyma w rękach list od swojej matki. Jeszcze nigdy nie odezwała się do niej bezpośrednio. Nie mogła, bała się. I choć JJ nigdy nie chciała przekazywać jej informacji zwrotnych, to zawsze chłonęła urywki zdań, udając, że nic jej to nie obchodzi. Była naprawdę złym dzieckiem. I teraz jakieś dziwne, negatywne emocje pojawiły się w głowie. Niby wynikały z jakiegoś logicznego toku myślenia, ale nie chciała się tak czuć. Musiała jak najszybciej odnaleźć Matta. On będzie wiedział, co powinna z tym zrobić. Może to wcale nie miało wpaść w jej ręce? Może Platon zwyczajnie się pomylił? Może ona się pomyliła? Ale starszego Jacksona jak na złość nie było w pobliżu. Ktoś powiedział jej, że znajdzie go na Pokątnej. Więc już nie myślała. Może właśnie dlatego tak dziwiło ją wnętrze tego...jak powinna to nazwać? Tej meliny? Kiedy tylko postawiła swoją stopę w progu, przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Mogła się jeszcze wycofać, uciec i porozmawiać z bratem w szkole, przecież ten list to nic ważnego. Ale już odszukała chłopaka wzrokiem i nim się zorientowała, stała przy nim. Delikatnie wyciągnęła kopertę z kieszeni i podsunęła pod jego dłoń. Milczała. Nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć.
O istnieniu tego mojesca dowiedziała się przypadkiem parę lat temu. Gdy była mała zgubiła się gdzieś w tłumie i przez przypadek zostaąl tutaj wciągnięta. Barman szybko zorientował się, ze dziewczynka się zgubiła i wyprowadził ją na ulicę. Od tamtej pory tu nie zaglądała, jednak teraz tego potrzebowała. Kilka sostatnich dni ją przerastało i musiała pomyśleć. Jednak jak na złość nie mogła na to znaleźć żadnego spokojnego miejsca. Gdy włuczyła się po Pokątnej jej wzrok padł na ciemne drzwi bez żadnego szyldu, czy chociaż tabliczki co tu się znajduje. Wtedy przypomniała sobie dziwny bar i pomyślałą, ze warto by było sprawdzić, czy dalej istnieje. Tak więc powoli uchyliła drzwi i weszła do środka. Ostrożnie podeszła do barmana. -Czego Panienka sobie rzyczy?- spytała mało zachęcajacym tonem. -Piwo kremowe.- powiedziałą rzucajac na ladę kilka galeonów. Mężczyzna nalał trunek do o dziwo w miarę czystego kufla. Diana wzięła piwo i rozejżała w poszukiwaniu miejsca. W końcu namierzyła pusty stolik przy ścianie. Gdy tam szła nie zauważyła pary uczniów nastolatków, prawdopodobnie uczniów Hogwartu i niechcący zachaczyła o dziewczynę obelwajac ja jedna trzecią zawartości kufla. -Ja... Ja... Ja bardzo prapraszam...- wydukała zakłopotana, odstawiła naczynie, wyciągnęła z torby chysteczki i próbowała jakoś osuszyć mokrą plamę.
Lustrował towarzystwo wzrokiem, by w końcu katem oka dostrzec Jude. Nie, będę bredzić, jaki on był zdziwiony czy nie na jej widok, nic z tego. Nie analizował zbytnio postawy dziewczyny, czy reakcji na otoczenie. Fakt, był dobrym obserwatorem, ale po co tak rozmyślać? Po prostu przyjął do zrozumienia, fakt, że ona tu jest i wypadałoby coś z tym zrobić. Jak zawsze z resztą. Ostatnio nieodzownym elementem myślenie o niej było rozmyślanie o ich pierwszymspotkaniu. O tym jakie mogłoby być. Ciągle niefortunnie ale niemiłosiernie, wręcz zabawne. Przynajmniej dla niego. Lubił sprawdzić na ile może sobie z nią pozwolić. Przynajmniej w myślach. No nie raz już wyobrażałeobie ja wraca do domu błagając o wybaczenie. Wdział, że jasno wyznaczyła granice, stawiając go i matkę na dystans, jednak on powoli i zręcznie starał się je zacierać. -Moje zdrowie.- powiedział unosząc szklankę i uśmiechając się do kelnerki. Na jego ustach wykwitł łobuzerski uśmiech. Dała mu kopertę? Urocze. Tym samym dała mu kolejne wyzwanie. Kelnerka uśmiechnęła się gdy dostrzegła w jego dłoni pustą już, czarkę. Tym samym, równie ochoczo napełniła ją ponownie. Oczywiście tym samym. Ostatnio pił tylko wódkę. Czystą, rzecz jasna. Uśmiechnął się do niej lekko w akcie podziękowania. Chociaż tylko on wiedziała, że była to maska. Kolejna z resztą. Nie lubił tracić czasu na grzeczności, daremne uśmiechy rzucane po kątach jak stare graty czy przywiązanie do ludzi postronnych. Po co mu to? -Stęskniłem się.-dodał prowokująco.- Po tym jak nas zostawiłaś Jude. Co to? Jude była inna. Nawet jeśli pragnąłby z całego serca, a uwierzcie mi chciała tego jak niczego innego od jakiegoś czasu, zaszufladkować jej jak wszystkich-nie potrafił. Za żadne skarby, po prostu nie. Byłą taka niesztampowa, albo po prostu dziwna…Cokolwiek. Byli tacy sami, ulepieni z jednej gliny. Już dawno powinna się znaleźć w szufladzie ‘Zdrajcy' albo w jakiejś mrocznej przeznaczonej w niebyt części jego mózgu, ale coś w nim broniło się rękami i nogami by tego nie zrobił. Nie chciał czegoś innego. On się nie przywiązywał, nie rozmyślała, nie obawiał. Nie taki chciał być, nie tak go uczono.Był aktorem. Jednak to co usilnie odgrywał często było mu obce, obawiał się tego a jednocześnie był ciekaw. Jak to jest być zawstydzonym? Lękać się? Liczyć każde słowo, czy rozpamiętywać choć jedno? Bał się choć właśnie to robił. Lustrował siostrę wzrokiem, w końcu podnosząc kopertę. Nagle ktoś wylał na dziewczynę zawartość kufla. Chłopak jednak nie wykazywał żadnych emocji. Uśmiechnął się do puchonki polubownie i podał kolejną serwetkę, by po chwili powrócić do drinka.
Czyżby Matt chciał powtórzyć los ich ojca? W końcu ktoś napisał kiedyś w jakiejś mądrej książce, że alkoholizm może być dziedziczny. Przechodzi na potomka i zostawia go z wielkim bałaganem i problemem. Jude zdecydowanie nie chciałaby, żeby jej brat zaczął się niedługo tarzać w jakichś rowach. Jego upadek na dno byłby dla niej czymś szczególnie bolesnym, chociaż w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Nigdy nie byli w dobrych stosunkach, nie mieli przecież kiedy. Bo jak mogła się do niego przywiązać, kiedy matka tak po prostu ją oddała? Znała Matthew jedynie z niewinnych, dziecięcych zabaw. Nie wiedziała, jakim człowiekiem jest teraz, ale wydawało się jej, że nie darzy jej pozytywnymi emocjami. Ona natomiast otoczyła się kołnierzem obojętności, przez którą przebijał się ogromny żal. Przecież żaden przyjaciel nie przytuli Cię tak, jak brat lub siostra. To smutne, że miała tak dużą rodzinę, a jedyną osobą, która w ogóle miała ochotę jej słuchać, była ciocia Ania. Cudowna kobieta, która robiła wszystko, żeby dać jej namiastkę domu, która próbowała sprawić, że Jude nie poczuje się odtrącona przez swoją matkę. Wiele razy widziała, jak Anna pisze listy, które miały trafić w ręce pani Jackson. I choć wysyłała je prawie codziennie, to nigdy nie otrzymywała odpowiedzi. I teraz nagle puchonka miała spokojnie otworzyć kopertę i przeczytać, co jej matka chce jej przekazać? Doświadczenie, jeśli można to tak nazwać, nauczyło ją, że nie powinna cieszyć się chęciami, lub pozornymi chęciami matki. Do dziś pamiętała, kiedy jej matka przytuliła ją na pożegnanie i z zaciśniętymi zębami, sączącym się jadem, wyszeptała Jesteś wielką pomyłką, błędem mojego życia, znikaj z niego i nigdy więcej nie wracaj. Te słowa jeszcze przez długi czas odbijały się w jej głowie. Nie mówiła o tym nikomu, ciotce wydawało się, że są w jej siostrze jeszcze resztki matczynego instynktu, że przytula JJ z miłością, ale to była tylko gra. Tego nauczyła swoje dzieci. Grać. Przygryzła wargę i wpatrywała się w swoje buty. Nadal nie mogła zebrać się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, żeby się obronić, choć ponoć tłumaczą się jedynie winni, kiedy poczuła na sobie zapach kremowego piwa, ściekającego po jej koszulce. Było to dla niej równie kłopotliwe, co dla tej małej puchonki. Kojarzyła ją, była zdecydowanie młodsza. - Nic się nie stało. - Powiedziała cicho, biorąc chusteczkę, którą zaoferował jej brat...brat...jak to dziwnie brzmiało. Nie powinna tu przychodzić.
Była cała czerwona, nie wiedziała co robić. W końcu wyciągnęła różdżkę. -Cekaj, wyczyszczę to...- powiedziała celując w nią magiczny kijek. - Chłoszczyć.- mruknęła, a bluzka dziewczyny wróciła do poprzedniego stanu. - Jeszcze raz przepraszam.- wymamrotała nie patrząc parce w oczy i szybko czmychnęła w kąt lokalu. Piotr, gdzie jesteś, jak cię potrzebuję? Pomyślała zrozpaczona. Fakt, miała oczywiście kochanych rodziców i rodzeństwo, ktore kochała najbardziej na świecie, ale jednak brakowało jej kuzyna. Nie wiedzieć czemu potrzebowała jej odmiany, kogoś z kim mogłaby porozmawiać i powspominać ich wyprawy i małe przygody. Niestety Piotr wyjechał, a ona, mimo iż otoczona tłumem ludzi, została całkiem sama..