Tą magiczną ścieżką zazwyczaj podróżują strudzeni uczniowie kanadyjskiej szkoły, która prowadzi ich do Lynwood, gdzie przez chwilę mogą się zrelaksować. Oczywiście ze ścieżki można zbaczać! I tak oto odkryto, że można tędy szybko się dostać nad jezioro czy też okrężną drogą wrócić do motelu. A Ty już wiesz dokąd idziesz? Czy dopiero odkrywasz gdzie prowadzi ta przeurocza dróżka?
Kostki:
1,5 - Idąc schodkową ścieżką potykasz się o jeden ze stopni, przez co upadasz na kolana, ale (!) nie jest tak źle, bowiem znajdujesz pięć galeonów! Chuchnij na szczęście i wydaj na jakiś ciepły napój, bo chyba Twój powrót do motelu przedłuży się przez ból kolan. Tu wspomnij o należnych Ci pieniążkach! 3-6 - W śnieżnym puchu wydaje Ci się, że dostrzegasz coś złocistego, zatem jak na dobrego czarodzieja pochylasz, aby unieść znalezisko i okazuje się, że to bransoletka! Koniecznie powinieneś to zostawić w recepcji motelu... Chociaż już chyba wiesz do kogo to należy! (Napisz pw do Mistrza Gry, by wskazał Ci komu masz oddać bransoletkę. Oczywiście możesz ją zachować dla siebie, ale wierzymy w Twoje dobre serce.) 2,4 - Spieszy Ci się straszliwie? Złe duszki Lynwood z tego powodu podstawiły Ci nogę, lecz zanim się przewróciłeś i poczułeś smak lodu na swoim ustach, to ktoś podał Ci dłoń i uśmiechnął się ciepło zwracając Ci uwagę na to, że powinieneś bardziej na siebie uważać. To chyba jeden z pracowników motelu, bo darowuje Ci on unikalny breloczek z logo wioski.
Szła w pośpiechu dopóki nie wyryła na schodach. Ostatnie dni od grudnia począwszy nie były dla niej szczęśliwe. Już nawet nie liczyła sprzeczek, takich jak ta przy okazji gry w butelkę, jaka miała miejscę kilka dni temu. Potem – dodatkowy trening, na którym zaplątała się we flagę. D’Angelo wyraźnie ostatnio chodziła rozkojarzona. Z niekorzyścią nie tylko dla siebie, ale też dla wszystkich innych. Shenae, którą kierują inne emocje niż tylko te, które powinni towarzyszyć przeciętnemu człowiekowi to Shenae wściekła. Nie nadawała się do żadnych kontaktów z ludźmi. Nic dziwnego, że postanowiła wybrać się na samotną wędrówkę. Odosobnić się od ludzi. Potrzebowała wyciszenia. Zamiast tego walnęła kolanami o twardą, dodatkowo oblodzoną kostkę. Nawet fakt, że znalazła przy tym pięć galeonów w żaden sposób jej nie pocieszył. Gibnęła się powoli do tyłu, opierając rękoma za sobą, a już chwilę potem siedziała na schodkach. Zarzuciła na siebie kaptur, oparła ręce jednak na kolanach i schowała się w ramionach. Wyglądała jak ofiara losu. Być może człowiek, który potrzebował się nad sobą chwilę porozczulać. Ale to nie było w stylu Krukonki. Ona potrzebowała się ogrzać, a w tej pozycji schowała twarz przed ostrym wiatrem kłującym w policzki. Inaczej to mogło wyglądać dla pobocznych obserwatorów.
Zapiął kurtkę, idąc w nieznanym sobie kierunku. Miał ochotę kopać drzewa, nawet śnieg, byle tylko wyładować emocje. Jeszcze nigdy wcześniej nie był tak zdenerwowany, jak dzisiaj. Cała sytuacja z Jimem i Sarą doprowadziła go niemal do szaleństwa. Nie miał zielonego pojęcia, co z tym zrobić i właściwie to jedyne co, chciało mu się rzucić z wodospadu do jeziora. Wiedział, że by tego nie przeżył i byłby święty spokój. Pieprzona amortencja! Że też mu się zachciało wyzwań i napił się nie wiadomo jakiego świństwa w jakiejś ruderze na odludziu. Na dodatek miał przewalone u Farida, co tym bardziej go dobijało. Nauczyciel go przerażał, a teraz najwidoczniej chciał zniszczyć mu jeszcze życie. W oddali dostrzegł kształt na schodach, który z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz wyraźniejszy. - Shenae? – zdziwił się, gdy był już na tyle blisko, aby rozpoznać swoją przyjaciółkę. Zaczął biec w jej stronę, przez co poślizgnął się i uderzył kolanem w schodek. Już miał je wyklinać, kiedy dostrzegł w śniegu coś złotego. Pięć galeonów! Te schody były czystą skarbnicą pieniędzy. Pewnie każdy się tutaj wywracał, niektórzy gubili drobniaki, a inni je znajdywali. On miał to szczęście, że znalazł. - Wszystko w porządku? – zapytał z troską, wdrapując się na stopień obok niej. Nie wiedział, czy nadal była na niego zła o całą tą imprezę, ale i tak zaryzykował i objął ją ramieniem. Najwyżej grzmotnie go w nos. Należało mu się za wszystko, co wydarzyło się od początku tego wyjazdu.
Choć poczuła przyjemne ciepło, kiedy objął ją ramieniem, wzruszył tylko jej ciało, nie duszę. Nie to, że była zła konkretnie na niego o tą całą imprezę. Najbardziej była wściekła na siebie, że nie mogła ostatnio koegzystować z żadnymi ludźmi. Allistairowi mogła mieć tylko za złe, że nie poszedł wtedy za nią, nie uspokoił jej zszarganych nerwów. Tak zazwyczaj działała ich przyjaźń. Nie wiedziała co on czerpał z tej znajomości, ale ona miała w nim wsparcie. Był katalizatorem dla jej złych emocji, a teraz… teraz wcale się nie wykazał. Nie podniosła nawet na niego spojrzenia, tkwiąc w tej samej, prawie embrionalnej pozycji. - Spieprzaj. Choć słowa rzucone były zimnym tonem, na który niejeden reagował alergicznie chętnie okrzykując ją niestabilną emocjonalnie osobą, Alistair powinien był już się przyzwyczaić do szpil, jakie umyślnie wciskała w wypowiedzi, robiąc sobie w szkole coraz więcej wrogów. Jej podstawowym problemem było chyba to, że przestała ich liczyć. Nie obchodzili jej ludzie, którzy wydawali osądy tak samo łatwo jak ona. Była hipokrytką? Nie, tylko realistką. Z takimi, prędzej czy później okazałoby się, że nie potrafi znaleźć wspólnego języka. - Czego chcesz? Głos był stłumiony, dochodził zza jej rąk, więc nic dziwnego. W końcu jednak poczuła, że twarz jej się grzeje od ciepłego powietrza, które kumulowało się gdzieś przy jej rękach. Ta pozycja na dłuższą metę zaczynała ją dusić. Uniosła się więc lekko na rękach, przyszpilając Silvertone’a, swoim spojrzeniem. - Nie masz jakichś dziecinnych imprez, w których mógłbyś wziąć udział? Odpychała go umyślnie. Przebywanie teraz w jej towarzystwie było jak postawienia krzyżyka na swoim życiu. Każdemu bez wyjątku obrywało się bardziej niż powinno.
Niespecjalnie go obchodziło to, że go odpychała, że warczała na niego i nie chciała go widzieć. Lepsze to, niż przebywanie w jednym pomieszczeniu z Jimem po tym wszystkim. Niby chciał być teraz sam, ale przebywając z Shenae mógł jakoś zapomnieć o własnych problemach. A tego mu było trzeba. - Jeśli cię to pocieszy, to dobrze, że wyszłaś z czwórki – mruknął, nie zważając na to, co mu przed chwilą powiedziała. – Sherazi przylazł chwilę po tym, jak uciekłaś. I przez to mieli kłopoty. A poza tym chciał za nią iść, tylko nie wiedział, gdzie jej szukać. Zniknęła mu z zasięgu wzroku, a to nie był Hogwart, gdzie znał prawie wszystkie zakamarki i mógł się spodziewać, dokąd uciekła. Tutaj jedynie by się zgubił i w niczym by jej to nie pomogło. - I tak, wiem, jestem kretynem. W skali od jeden do dziesięciu otrzymuję trzynastkę. Pechową trzynastkę. Nieszczęścia chodzą parami, czyż nie? Jemu także się od dawna nie układało. Najpierw ta nieszczęsna impreza, podczas której stracił w oczach Shenae i Echo, potem amortencja z Jimem. I jeszcze Sarah, która nie omieszkała się mu przywalić w twarz. Wolał nawet nie wiedzieć, jak teraz wyglądał. Unikał luster, bojąc się efektu pięści tej durnej Puchonki. - She, są ferie. Chciałem się zabawić, a wyszło jak zwykle jedno wielkie gówno – stwierdził po chwili, starając się ignorować jej wściekłe spojrzenie, ale nie był w stanie. Przeszywała go na wskroś.
Patrzyła na niego jeszcze mniej przychylnie niż moment temu. A wszystko za sprawą feralnego dobru słów, który ją jeszcze bardziej rozdrażnił. Jej przyjaciel powinien chyba lepiej załagadzać sytuację, a nie ją jeszcze bardziej zaogniać. - Uciekłam, Silverstone? – patrzyła na niego nie wierząc, że to powiedział głośno. Przewróciła oczami z zażenowaniem zaczesując włosy do tyłu, jak zawsze, kiedy coś jej się nie podobało. - Rozumiem te dzieciaki, które tam siedziały, że mogły to uznać za ucieczkę, ale ty powinieneś wiedzieć, ze od początku umierałam tam z nudów, a ta Gryfonka… jak jej tam? Ta co miała pecha dać mi to infantylne zadanie, jakby jej tam nie było, tylko przechyliła szalę na ostateczny wybór. Powinnam jej za to podziękować. Fakt, że patrzyła na niego teraz ta wnikliwie, ułatwił jej zauważyć lekkie zaczerwienienie, już trochę sine, na jego policzku. Podniosła dłoń szarpiąc go lekko, bez pardonu za podbródek, żeby móc lepiej się temu przyjrzeć. - Dzieciaki urządziły bitwę na poduszki? – prychnęła nie spodziewając się po nich niczego lepszego, ale w sumie chłopak wspomniał o Sherazim, więc impreza pewnie szybko się skończyła. D’Angelo cofnęła dłoń i nie przerywając monologu sięgnęła po swoją różdżkę. - Chciałbyś otrzymać trzynastkę. W skali od jeden do dziesięć daję Ci co najmniej sto. Ferula Przyłożyła różdżkę do jego kości policzkowej, opatrując drobną ranę, którą chłopak zdecydowanie dobrze się nie zajął. - Swoją drogą. Nie potrzebuję pocieszenia. Potrzebuję ciszy i spokoju. Ten wyjazd to był zryty pomysł.
No tak, znowu powiedział o jedno słowo za dużo. Nie sądził, że D’Angelo odbierze to tak źle, mimo że mógł się domyślić. Nadal była wściekła, a jemu jak zwykle nie udało się jej pocieszyć. Jedynie pogorszył, za co mógł sobie pluć w brodę. - Nie to miałem na myśli – burknął, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Były teraz o wiele ciekawsze od jej morderczego wzroku, ale i tak nie mógł się powstrzymać i po chwili ponownie na nią spojrzał. – Mogłem iść wtedy z Tobą. W jakimś sensie przyznał jej rację w tym, że postąpiła słusznie. To było chyba najlepsze wyjście z całej tej sytuacji, zwłaszcza że D’Angelo wiedziała, co robi. No może poza posłaniem w Gryfonkę farby. To nie było zbyt miłe, zwłaszcza że Lyons zachowywała się najlepiej z nich wszystkich i miała dość oryginalny pomysł. - Echo jest w porządku. Lubię ją – powiedział po chwili. Musiał ją później znaleźć i przeprosić za Shenae i pozostałych. Nie chciał niszczyć i tej znajomości. I tak wszystkie wokół sypały się niczym śnieg z nieba. Kanada miała być powtórką z Japonii? A może jeszcze gorsza? Chyba przestanie lubić te hogwarckie wyjazdy i kolejny sobie odpuści, zostając w domu. Towarzystwo rodziny było po stokroć lepsze od tego tutaj. Sądząc po zachowaniu Shenae, ślady po uderzeniu Sarah musiały być bardzo widoczne. Niech to szlag. Miał nadzieję, że to jedyne, co mu zostało po tym ferelnym dniu. Aż bał się patrzeć w lustro. - Nie, Pauths mi przywaliła – odparł zgodnie z prawdą. I tak prędzej czy później by się dowiedziała. Plotki rozchodziły się wśród uczniów Hogwartu szybciej niż znikały ciastka na stołach w Wielkiej Sali podczas uczty powitalnej. – Dzięki – dodał, gdy opatrzyła mu ranę. Że też na to nie wpadł. Ale był tak zdenerwowany i potrzebował uciec z motelu… - A może sto to za mało? – zastanowił się. –Debil ze mnie, sam to wiem. Powiedzieć jej czy nie powiedzieć? Może lepiej nie. Po co ma się na niego denerwować o całą tą akcję z Liddlem? - To może stąd zwiejemy? – zażartował, choć pomysł coraz bardziej mu się podobał.
Mógł czy nie mógł, nie poszedł. Zresztą, nie wiadomo czy to mogłoby cokolwiek zmienić. Prawdopodobnie przeprowadzaliby tą samą rozmowę tylko wcześniej. Tak, oszczędził sobie kilka dni napięcia. Albo oszczędziłby, gdyby Sarah nie zapewniła mu innego rodzaju niepokoju. Na przykład narodzin pytania: „Jak piekielnie mocno jej dłoń odbiła mi się na policzku?”. - Jaki jest sens teraz to roztrząsać? Nie żebyśmy mogli tam wrócić i coś zmienić. Zresztą… drugi raz nie dałabym się tam zaciągnąć. Potem chwilę milczeli, dopóki Allistair nie postanowił pobronić trochę tej… wlaśnie, Echo, tak jej chyba było. Po czyjej on był stronie? Znaczy, no, jako jego przyjaciółka nie powinna go prosić o wybieranie stron, ale mogła poprosić, żeby miał w nią trochę więcej wiary… - Allistair! – rzuciła ostrzegawczo, widocznie niezadowolona z tej krótkiej uwagi. Jakby fakt, że on ją lubił miał coś zmienić – Nic do niej nie mam. Domyślam się, ze ona może mieć jakieś wąty do mnie, ale chyba jakoś muszę z tym żyć, nie? Wstała z miejsca otrzepując się z lodu i śniegu. Miała wrażenie, ze tyłek zaraz przymarznie jej do schodków. Przy okazji, dopiero teraz poczuła piekące ją kolana, skrzywiła się nieznacząco, próbując powstrzymać się przed okazywaniem jakiegokolwiek bólu przed przyjacielem. - Po prostu zleciła mi durne zadanie, którego nie miałam ochoty wykonywać, ale wykonałam. Jasne, mogłam odpuścić sobie tą farbę, ale nie odpuściłabym, nawet gdybym była w lepszym humorze. Jeśli ktoś ze mnie próbuje zrobić błazna to przypuszczam, że sam nie powinien się gorzej czuć w tej roli. Proste. Zresztą, po cholerę ja Ci się tłumaczę? Trochę ją wzięło na gadanie, ale pewnie dlatego, ze ostatnio dużo rzeczy przemilczała. Jedno nieszczęście ciągnęło się za nią jedno za drugim jak jakieś cholerne fatum, a chociaż byłuy to coraz mniejsze niedogodności, coraz bardziej zaczynały jej przeszkadzać. - Chyba żartujesz. Ja nigdy nie zwiewam… - zabrzmiała jakby miała mu dać reprymendę, ale zamiast tego dodała: - Ale stosuję taktyczne zwroty, więc…? W czasie kiedy on głowił się nad odpowiedzią, dziewczynie coś się przypomniało. - Szlag! Odpada. Miałam się spotkać ze Schlosserem. I siadła z powrotem, tym razem na jego kolanach, widocznie zabezpieczając się przed chłodem ciągnącym od ziemi. - Miałam wczoraj trening. Katastrofa. Wracam do Hogwartu i podwajam swoje indywidualne ćwiczenia.
Chyba naprawdę nie warto było roztrząsać całą tę imprezę z czwórki, bo i po co? Co się stało to się nie odstanie. Pobiegł tam, żeby pogadać z Jimem, Taka wyciągnął alkohol, więc został na dłużej. Może gdyby tyle nie wypił, zachowywałby się inaczej, a tak… Żałował swojego głupiego zachowania, ale tyle jego znajomych zebrało się w jednym pokoju, że nie mógł się nie zabawić. - Ja bym cię drugi raz nie ciągnął. Sam bym się tam nawet nie zaciągnął – stwierdził. Przydałby się zmieniacz czasu. Tylko skąd go wziąć? Zamknąłby sobie wtedy drzwi na klucz i nie wychodziłby na wieść o tym, że Jim ma dziewczynę. Ile tej radości było? Pięć minut? Póki się Sarah nie napiła, bo potem zachowywała się jak zło wcielone. - No jakoś musisz – odpowiedział jej, spodziewając się, że pewnie oberwie w łeb. Ale już nie mógł się powstrzymać. Taki był i nic na to się nie dało poradzić. Shenae wściekała się na wszystko, a on tylko dowalał, jakby był jakimś masochistą, który za każdym razem chciał obrywać. Póki co chyba właśnie Echo jako jedyna mu nie groziła pięściami i słowami. Ale czuł się źle z tym, że ją zawiódł swoim zachowaniem. Tylko że teraz najważniejsza była Shenae. No i jego problemy z Jimem, o których bał się jej powiedzieć. Jeszcze by go źle zrozumiała, a tego najbardziej się obawiał. - Tłumaczysz mi się, bo mnie kochasz? – powiedział, szczerząc się do niej. Byli przyjaciółmi i mogli sobie mówić o wszystkim, a i tak po tej imprezie było niezręcznie. I na dodatek czemu ona aż tak się na niego złościła? To nie tylko jego wina, że to się tak skończyło, choć to właśnie on jej zaproponował cały ten pobyt w pokoiku numer 4. - Chrzanić Schlossera, przecież cię nie zje – mruknął. A przynajmniej mam taką nadzieję, dodał do siebie w myślach. – Ja bym z chęcią wykonał taki taktyczny zwrot. Za dużo się pochrzaniło ostatnio. Uśmiechnął się pod nosem, gdy siadła mu na kolanach. Czyżby już jej się poprawił nastrój? A może wcale nie była zła, tylko udawała? - Aż tak źle? Nie martw się, ciągle sypie śnieg, to pewnie przez to – uznał. Chciał ją jakoś pocieszyć. W końcu quidditch był dla niej całym życiem, a skoro nie dawała rady na treningu, to coś było na rzeczy. Mimo tego, że Shenae wydawała się czuć ociupinkę lepiej, jemu wcale tak nie było. Czekały go poważne rozmowy i zapewne nieprzespana noc, ale cóż mógł poradzić? Oparł głowę na ramieniu She i wymruczał jej w ramię: - Jak skoczę z wodospadu, to będziesz za mną płakać?
Allistair Silverstone żalował, ze poszedł na imprezę? Aż tak bardzo jej nie podpadł, żeby musiał tego żałować. Czy tylko jej wydało się to podejrzane? Na razie swoje wątpliwości odsunęła na bok, nie przejmując się tylko jakimiś spekulacjami na temat jakichś ewentualnych przyczyn dla takiego przebiegu spraw. Jedni nazwaliby to egoizmem z jej strony, inni po prostu twardym stąpaniem po ziemi. Przemilczała więc temat, póki nie miała mocnych dowodów na to, że powinna się niepokoić. Dotrwała do dalszej wymiany zdań uśmiechając się słabo, nie dość zresztą przekonująco. - Allistair. Czasami mnie tak wkurzasz, ze nie wiem nawet, co ja tu z Tobą robię.”Impreza w czwórce, choć, będzie fajnie”. Więcej razy nie oszukujmy się, że to ma rację bytu. Zresztą, kiedy tak na niego spojrzała, chyba sam nie był przekonany do całego tego widowiska. Co mu się nie podobało? Gra w butelkę? Przecież było tak zajebiśie! Ludzie robili z siebie idiotów. Dla takich chwil się żyje i dorasta, czeka na nie jeszcze zanim wyskoczy się z brzucha! No dobra… nikt na coś takiego nie czekał. Na pewno nie D’Angelo. Ale Allistair był mugolem. A mugole często lubili, robili, bądź chcieli robić rzeczy, których Shenae albo nie rozumiała, albo nawet nie próbowała zrozumieć. Jak na przykład stroili sobie głupie żarty o miłości. A nie, to nie była chyba przywara tylko mugoli. - Silverstone, lubię Cię, szanuję, toleruję, nie bluźnię na Ciebie kiedy mnie wkurzasz, i z tego powinieneś być dumny, ale musiałabym być na krawędzi, żeby się z Tobą zgodzić, a i wtedy pewnie bym się poważnie zastanowiła nad odpowiedzią. Znał ją. Przyjaźnili się od pierwszej klasy i chyba to jedno uchroniło ich od rozdzielenia swoich dróg na różne strony. Nie byli do siebie podobni. Wcale. Ale może zasada przeciwieństw czasami ułatwiała im dochodzenie do kompromisów. Bądź co bądź, te lata znajomości dawały mu tą przewagę nad innymi, że wiedział, kiedy powinien się martwić jej wybuchami, a kiedy po prostu je ignorować, bądź chociaż próbować załagadzać sytuację (chociaż i tak nigdy mu to nie wychodziło). Wiedział więc też, że D’Angelo, choćby nawet rozróżniała różne rodzaje miłości, do żadnej z nich by się nie przyznała – nawet gdyby znała taką, jak: bratersko-siostrzana, wyznanie jej głośno byłoby słabością, której nie chciałaby nikomu wyjawić głośno. Nawet w żarcie. - Schlosser, kotku, to sprawa, której nie mogę sobie odpuścić. Taki prywatny układ. Jakkolwiek to nie brzmiało, D’Angelo nie planowała zdradzać się z tym, że poprosiła ucznia starszej klasy o korki z eliksirów. Co to to nie. Miała reputację, o którą musiała dbać. Nie tą reputację zepsutej, zimnej sztywnej skorupy i zadufanej w sobie księżniczki. Tą opinię miała gdzieś, ale oceny starała się trzymać zawsze na dobrym poziomie. No, ale koniec o niej. Wypowiedź Ala zaświeciła jej w głowie alarmową lampkę, coś u niego też było nie tak, ale jeszcze do końca nie była pewna co, jednak nabrała pewności, że na pewno trzeba było się o to martwić, kiedy oparł głowę na jej ramieniu, mrucząc bardzo dziwne, samobójczo brzmiące pytanie pod nosem. - No dobra, wal – rzuciła wprost, patrząc na niego na tyle wnikliwie, na ile mogła sobie pozwolić w tej pozycji – Bo właśnie zasugerowałeś, że skoczysz z wodospadu, co nie brzmi nawet sensownie, bo jeśli już masz skądś skakać, to lepiej z tamy, skuteczniejszy efekt, ale postanowiłeś zignorować, że się Ciebie o to uczepię. Co się dzieje?
Żałował sam z siebie tego, że się zachowywał jak baran, że zranił tylu ludzi i jeszcze podpadł Sheraziemu, który uczepił się go już jakiś czas temu, a teraz prześladowanie miało się pogorszyć. A myślał, że jedyną przerażającą rzeczą w życiu będzie bogin na obronie przed czarną magią. Chyba się przeliczył z tą swoją dziecięcą naiwnością. - Spójrzmy prawdzie w oczy – Ty potrzebujesz mnie, a ja Ciebie – powiedział całkiem poważnie. To była prawda. Chyba tylko Shenae potrafiła myśleć na tyle racjonalnie, aby postawić go do pionu i nie wyobrażał sobie, żeby miało jej przy nim zabraknąć. – I nie musisz nic mówić. Czuję, że tak jest – dodał, nim zdołała mu zaprzeczyć. Znał ją przecież nie od dziś i pomimo tego, że była młodsza, wydawało mu się, że jest bardziej dojrzalsza od niego. Trochę wstyd, ale przecież nic z tym nie pocznie. Nie przestanie być sobą na siłę, bo to jedynie sprawi, że odechce mu się żyć. Chociaż chwilowo już mu się nie chciało. - I serio, żadnych więcej imprez – odparł. I tak pewnie znowu gdzieś trafi, nawet przypadkiem, ale będzie się powstrzymywał przed robieniem z siebie kretyna. Wystąpienie w bieliźnie w czwórce było dość dziecinne. I na dodatek chyba nieco pogarszało i tak już trudną sytuację z dzisiejszego dnia. Czemu on się wiecznie musiał w coś wplątywać? Pech trzymał się go od dość dawna i najwidoczniej nie chciał odpuścić. Co następne? Wyścigi na miotłach, gdzie umrze ze strachu? Przecież miał lęk wysokości i przenigdy nie wsiądzie na to narzędzie zła. Ale po alkoholu pewnie da się namówić. Kretynizm, czysty kretynizm. Jakim cudem on spał na górze piętrowego łóżka? A, no tak – przyszedł do pokoju jako ostatni. - Twoje słowa sprawiają mi przykrość – stwierdził, robiąc smutną minę. A czego on się spodziewał? Przecież miał do czynienia z D’Angelo, a nie Villadsen. Ona mu nie powie prosto z mostu, że go kocha. W sumie sam szacunek i niebluźnienie powinien uznać za wyraz czystej miłości, z której wcale nie robił sobie żartów. Kochał Shenae jak siostrę i nikt mu tego nie zakaże. Poza tym wierzył w taką prawdziwą miłość, nie jarały go tygodniowe związki, choć sam spieprzył jedyny, na którym mu zależało. - Układ, powiadasz – odpowiedział dziewczynie, przyglądając się jej podejrzliwie. – Chyba nie chcę wnikać. W co ona się bawiła ze Schlosserem? Na pewno nie w dragi, bo z tego był znany. Poza tym wyszłaby wtedy na totalną hipokrytkę, wydzierając się na niego o picie, podczas gdy sama… Nie, to na pewno nie to. Zaraz, zaraz… Przecież miał w to nie wnikać. Nie jego biznes. Jakby chciała, to by powiedziała. - Tutaj przecież nie ma tamy – bąknął. Ale fakt, byłby lepszy efekt. Albo z Wieży Astronomicznej. Tyle że byli na drugim końcu świata i do Hogwartu dość daleko. Naprawdę lepiej było się utopić w tym przeklętym lynwoodzkim jeziorze. – Chyba nie chcesz wiedzieć, bo w tej skali do dziesięciu dostanę tysiąc i poprawkę po Sarah. No ale musiał jej powiedzieć. Przecież nie miał z kim o tym pogadać. Nikt inny nie powiedziałby mu szczerze, co o tym wszystkim myśli. Co najwyżej by go wyśmiali i zaczęli plotkować a z Shenae miał pewność, że zachowa to dla siebie. - Napiłem się… czegoś. I przez to coś prawie przespałem się z najlepszym kumplem – powiedział po długiej chwili wahania. Było mu na serio głupio, ale przy okazji ogarnęła go ulga, że wypowiedział to na głos. W głowie kotłowało mu się tyle myśli i musiał się ich pozbyć, ale najpierw chciał po prostu oberwać w łeb od przyjaciółki, żeby poczuć się lepiej.
Łeb jej tak łupał od ostatniego treningu, że nawet nie miała ochoty się z nim sprzeczać. Uniosła lekko ręce do góry, jakby chciała tym samym bez słów dać mu do zrozumienia, że jak on sobie tam chce. Ostatecznie mogła się zgodzić z tym co mówił. Jedyne czego była w stanie się uczepić to tych jego imprez. Ściągnęła bardzo nieznacznie brwi, zaczesując włosy do tyłu i pokręciła lekko głową, niedowierzając jego słowom. - I dlaczego w to wątpię? Nie byłbyś sobą, gdybyś nie mógł z siebie zrobić kretyna przy każdej danej Ci okazji – rzuciła wyjątkowo szczerze, dobrze wiedząc, że nie powinien być zarażony na jej bezpośredniość tak samo mocno, jak większość szkoły, nie potrafiąca przyjąć jej krytyki z tą samą obojętnością, z jaką przyjmowali ją jej przyjaciele. - I tak mnie kochasz – wzruszyła ramionami, w myśl tego, że sprawiała mu przykrość. Cóż rzec. Nie miała nic w tym temacie na swoją obronę. Wzruszyła więc ramionami niekoniecznie poruszona tą wypowiedzią. Chociaż nigdy tego nie mówiła głośno, bywała tak samo dobrą przyjaciółką, jak i perfidną hipokrytką. Wszystko w naturze było dobrze zbalansowane. Nie mogła być zawsze tylko jednym i tylko drugim. No, ale teraz przez chwilę powinna jednak pograć tą dobrą przyjaciółkę. Patrzyła na niego w skupieniu, słuchając co miał jej do powiedzenia Silverstone. Prawie przespał się z najlepszym kumplem. No ok… zdarza się. Ale – kurde! KUMPLEM! I w dodatku NAJLEPSZYM. Aż nią wstrząsnęło. Pacnęła go w ramię, zanim zdążyła jeszcze nawet porządnie to przeanalizować. - Po pierwsze, nie sypia się z najlepszymi kumplami! Po drugie, jak już chciałeś z kimś to trzeba było z kobietą! Merlinie… Wypuściła ze świstem powietrze z płuc i obróciła się na jego kolanach, siadając na nich bokiem, żeby móc na niego spojrzeć. - Co ty sobie myślałeś? Spojrzała na jego policzek, a dokładnie na zranienie, które jeszcze przed chwilą opatrzyła. - Zasłużyłeś na to, wiesz? Trzeba mi było to zostawić jak było, albo Ci jeszcze doprawić.
- Wezmę sobie Kretyna na drugie imię. Przejdzie? Miał coraz gorsze myśli na temat tego dnia. Za nic mu się nie podobał. Tak samo cały ten wyjazd. Na co mu to było? Zachciało mu się wycieczek, to teraz miał! Czemu on musiał być taki głupi i nie uczyć się na własnych błędach? Przecież gdyby chociaż raz pomyślał, zanim coś zrobił, życie byłoby o wiele prostsze i mniej dramatyczne. Ach, Allistair, Allistair. Może serio powinien skoczyć z tego wodospadu? Przynajmniej wszystko by się jakoś ułożyło, bo główny problem – czyli on sam – by zniknął. Tylko że przecież każdy go uczył, że nie powinno się uciekać od przeciwności losu, a śmiało stawiać im czoła. - Co sobie myślałem? Głupie pytanie – prychnął. – Przecież już znasz odpowiedź, że zupełnie nic. Chciał być fajny – napił się jakiegoś gówna. Tyle że wcale nie skończyło się tak super, jak się spodziewał. Liczył na jakiś eliksir postarzający albo nawet rogu, ale miłosny? Nigdy więcej! Nie spróbuje już żadnej mikstury, nawet wpychanej mu siłą. No chyba że w szpitalu, ale i tu nie mógł mieć pewności, czy aby go nie oszukiwano. - A co, może moja wina, że napiłem się amortencji? Normalnie bym go nie ciągnął przecież do łóżka. Za kogo ona go miała? Chociaż właściwie zasłużył sobie na takie myślenie. W końcu nie zachowywał się ani trochę przyzwoicie i nie powinien się dziwić myślom Shenae. Był idiotą, kompletnym kretynem, ciągle wpadającym w centrum najgłupszych sytuacji, jakie mogłyby narodzić się w głowie tej poczwary zwanej Losem. - Ale śmiało, wal – dodał, nadstawiając policzek. Mogła mu poprawić i nie przejąłby się tym za specjalnie.
Nawet nie skomentowała jego durnego pytania. Chyba i tak nie chciał znać na nie odpowiedzi. Patrzyła na niego jak na niedorozwoja, czyli w sumie jak na połowę szkoły, więc chyba nie powinien być tym faktem szczególnie zdruzgotany, ale co wszystko inne widocznie zaprzątało mu głowę. Jeśli jeszcze nie wybuchła, wyzywając go od najgorszych bezmózgów to tylko z tego powodu. Milczała, wpatrując się w niego z uwagą, choć nie potrafiła ukryć swojego politowania i sceptycyzmu, a nawet lekkiej nutki złości, kiedy przyszpilała go tym zimnym, błękitnym spojrzeniem, rzadko zarezerwowanym dla jej przyjaciół. - Jesteś idiotą – skwitowała tylko krótko – I o ile bycie facetem wyjaśnia brak myślenia, nie wiem jakie znajdujesz wytłumaczenie dla swojej naiwności. Amortencja? Aż odetchnęła ciężko ze sfrustrowaniem, powstrzymując się przed zaduszeniem go jakimś wyjątkowo skutecznym zaklęciem. Chociaż głównym powodem, dla którego tego nie zrobiła było chyba to, że to zaklęcia już z wyższej półki, a nie chciała się ośmieszyć, gdyby takowe miało jej nie wyjść. Jednak, nieważne od motywów, powinien być jej za to wdzięczny. - Więc jesteś jeszcze większym idiotą. Zawsze wypijasz wszystko co Ci się podstawia pod nos? Silverstone… Wstała z jego kolan widocznie oburzona całą tą sytuacją. Wpatrywała się na niego z góry, ze złością. Co on myślał, kiedy nie myślał wcale?! To było durne pytanie, ale właśnie to jedno zadawała sobie w głowie, lustrując go spojrzeniem. - Ty siebie słyszysz? A czyja to ma być wina, że to wypiłeś, jak nie Twoja? Ktoś Ci przystawił różdżkę do krtani i zagroził Avadą? Bo wiesz co… nawet to nie byłaby dość dobra obrona. Jesteś po prostu tak kompletnie infantylny i głupi, jak małe dziecko, że nie można Cię odstępować nawet na krok i już odwalasz coś tak niedorzecznego. Nie wiem, Allistair! Nie wiem za kogo Cię mam. Nie wiem czy w ogóle Cię znam. Jednego dnia mówisz mi, że masz tą swoją śmieszną, odmienną orientację, innego, że prawie przespałeś się z facetem. Swoim dobrym kumplem, w dodatku. TO nie jest normalne. Wejdź w jakiś zdrowy związek, co? Mniej z tym problemu i przynajmniej ja będę miała zdrowsze gardło, które teraz na Ciebie szczerbię. Potem zamilkła, wpatrując się w niego już ze wściekłością, kiedy nastawił swój policzek. Złapała go za szczękę, pochylając się nad nim wbijając w niego szpile, kiedy wpatrywała się mu w oczy z odległości kilku centymetrów. - Nie rób tak! Nie nastawiaj mi policzka. Jesteś facetem czy ciotą? Puściła go i z prychnięciem zaczesała włosy do tyłu, chwilę potem splatając ręce na piersi. Kiedy minęła jej pierwsza złość (z powodu zawodu) na przyjaciela, weszła w etap dużo groźniejszy niż to. Obojętność i chłodne wyrafinowanie. - Nie uderzę Cię, kiedy mi się nastawiasz. To równie mało satysfakcjonujące, co żałosne, że w ogóle to zaproponowałeś.
A nagrodę w kategorii idiota roku otrzymuje… Allistair Silverstone! Już widział w głowie te reflektory, błyski fleszy, czerwony dywan i siebie w szacie wyjściowej, idącego w stronę sceny, gdzie stała seksowna czarownica ze złotą statuetką w dłoni. Niczym mugolskie rozdanie Oscarów, gdzie zazwyczaj było do przewidzenia, kto zgarnie nagrodę. Aż go roznosiło od środka. Zaczynał żałować, że w ogóle zaczął tę rozmowę. Chyba następnym razem po prostu zostawi sprawę samemu sobie. Chociaż z drugiej strony poczuł niewysłowioną ulgę, że wygadał się Shenae, a ona się na nim wyżywała. Należało mu się, wiedział o tym i chyba nie powinien spodziewać się przytulenia i pogłaskania po główce. Można w ogóle odczuwać jednocześnie takie skrajne uczucia? Radość i wściekłość za jednym zamachem? - A po co mam tłumaczyć swoją naiwność? – burknął. Do szczęścia mu to potrzebne nie było. Może i zachowywał się jak naiwne dziecko, ale był facetem! Dość głupim facetem na dodatek, więc takie zachowanie to po prostu norma w jego przypadku. A czemu by nie? Mogła go udusić nawet gołymi rękami, ale jako duch byłby równie skretyniały i irytujący. Cały Silverstone – chodzące nieszczęście, będące najwybitniejszą imitacją faceta w historii. Wzór nie nadający się ani trochę do naśladowania, a mimo to zwracający na siebie uwagę. - A czemu by nie? – Wzruszył ramionami. – Raz się żyje, potem tylko straszy. Stara jak świat dewiza, będąca nienajlepszym mottem życiowym. Ale czym byłoby egzystowanie w Hogwarcie bez kłopotów? Wrabiał się w nie na każdym kroku i chyba mógł dziękować losowi, że jeszcze nie wąchał kwiatków od spodu. Tyle że w tym momencie jakoś miał ochotę to robić. Jeszcze wpadnie w depresję i naprawdę skoczy z tego wodospadu! O jednego idiotę mniej, a co. - Ale zobacz, wyżyjesz się i od razu ci lepiej – stwierdził. Miał ochotę się do niej uśmiechnąć, ale jej przerażające spojrzenie go powstrzymało. – Poza tym naprawdę wierzysz, że ja „wejdę w jakiś zdrowy związek”? On sam jakoś tego nie widział. Nie był normalny, więc z całą pewnością dobrze nie skończy. Zresztą trochę go dobijała, ale chyba o to chodziło. Chyba tylko kompletna wariatka chciałaby być z kimś takim, jak All. Albo wielbicielka dram i ekstremalnych doświadczeń. Nie odpowiedział jej na to pytanie. Poza tym w pewnym sensie wiedział, co robi. Przeczuwał, że nie będzie chciała go uderzyć, jeśli sam ją o to poprosi i wcale się nie pomylił. No bo jaka satysfakcja z kopania leżącego? Zwłaszcza jeśli ofiara miała kiełki zamiast mózgu.
- Dla zasady – rzuciła już widocznie rozstrojona, splatając ręce na piersi. Patrzyła w bok, sprawiając wrażenie jakby nie słuchała go wcale, choć dochodziły do niej każde jego słowa. Rozmowy nie ułatwiał nagły ból głowy, spowodowany albo wspomnieniem wczorajszego treningu, albo po prostu jego monotonnym monologiem. Nic dziwnego, ze kiedy w końcu odwróciła na niego spojrzenie, przez chwilę patrząc na niego wzrokiem tak zupełnie wyssanym z emocji, jakby przed chwilą na niego nie warczała, z jej ust spłynęło tylko kilka słów. - Po prostu już milcz, Silverstone. Potrafiła akcentować jego nazwisko na kilka sposobów: Silverstone – jak piekielnie mnie wkurzasz, Silverstone – cześć, mam zły humor, zrób coś żeby się poprawił, Silverstone – czy ty jesteś naprawdę kretynem?, Silverstone – stój, tak, do Ciebie mówię!, Silverstone – możesz mi coś wyjaśnić, SIlverstone - huh?, Silverstone… i tak nieskończenie duża liczba tonacji. Tym razem było to proste: „daj już temu spokój”. - Rozsadza mi łeb. W zasadzie nawet nie mam ochoty tego słuchać. I tak nie mówisz niczego sensownego. Ruszyła po schodach w dół, schodząc zaledwie kilka stopni, cały czas nie spuszczając z niego spojrzenia, ryzykując tym samym, że poślizgnie się znów na gołoledzi. W sumie było jej już wszystko jedno. Po wczoraj, nie sądziła by było jeszcze coś, co byłoby w stanie bardziej ją wewnętrznie upokorzyć i jej zdanie o swojej sprawności fizycznej, które jak dotąd miała niezszargane. - Nie, nie rozumiesz, ALLISTAIR – Jego imię zabrzmiało znacznie twardziej w jej ustach niż zwykle – Nie wyżyłam się. Gnojenie Ciebie nie poprawia mi w żaden sposób nastroju. Gnojenie innych, czasem, ale tylko wtedy kiedy potrafią się obronić. Ty nie potrafisz. Przyjmujesz to z pokorą. Przestań się nad sobą użalać. Zrób coś z tym. Mówisz, że nie potrafisz wejść w zdrowy związek. A próbowałeś? Spróbuj. I wtedy, jeśli będziesz miał z tym problem, przyjdź do mnie. Wcześniej nie zawracaj mi tymi absurdami głowy. Odwróciła się, kierując się ścieżką w dół i jeszcze odwróciła się przez ramię w jego stronę. - Chodź. Albo siedź. Cokolwiek. Tylko zdecyduj się co chcesz.
- Dobra, spróbuję się poprawić – odparł z rezygnacją. Bo co miał innego powiedzieć? Zresztą Shenae i tak nie da mu spokoju, póki nie będzie tak, jak ona sobie wymyśli. Zauważył to już spory kawałek czasu temu. Ona chyba po prostu lubiła, by świat był uporządkowany po jej myśli. Zaś on lubił niespodzianki i całe to zamieszanie, które im towarzyszyło. Niespodziewane sytuacje budowały charakter człowieka, bo próby doprowadzenia do spełnienia jakiejś zachcianki mogły się skończyć jedynie nerwicą. - I dlaczego mam się bronić, skoro wiem, że masz rację? – Zapytał. – Jak masz ochotę się kłócić, to znajdźmy inny temat. Chyba powinien z tym wszystkim pójść do kogoś innego. Znowu tylko jeszcze bardziej rozwścieczył Shenae, co nie poprawiało nastroju i jemu. Nie chciał, by była zła, a jednocześnie uparcie do tego dążył. Najwyraźniej naprawdę chciał oberwać w pysk. Może powinien z tym pójść do Pauths? Ona z chęcią mu poprawi. - Możemy iść do motelu. Tyłek mi przymarza – stwierdził i podniósł się ze schodków, starając się unikać jej przyszpilającego spojrzenia. Kiedyś da radę się jej postawić, ale teraz mógł się tylko ośmieszyć. Wyminął ją, zmierzając ścieżką z powrotem w stronę miasteczka. - Idziesz? – zapytał, odwracając się do niej.
Było chłodno. Słońce kryło się gdzieś za chmurami, a wiatr smagał twarz w niezbyt przyjemny sposób, choć dało się żyć. Elsa nie zamierzała narzekać. Pobyt w Kanadzie, choć jednoznacznie kojarzący się z pewną personą utrudniającą zupełnie normalny odbiór tego miejsca, był całkiem przyjemny i odświeżający. Nie tak dawno wyjeżdżała z Riverside, a już zdążyła się stęsknić. Wybrała się więc na spacer, wybierając ścieżkę, która łączyła Lynwood z tutejszą szkołą magii. Opatulona szalikiem przemierzała wolno kolejne metry, zbliżając się do celu. W zasadzie liczyła na to, że uda jej się spotkać kogokolwiek z Riverside, kto nie zdecydował się na wyjazd do Hogwartu. Takie szczęście nie miało być jej dane tego dnia, o czym szybko zdążyła się przekonać. Obserwowała chwilę szkołę, wciąż z dosyć dużej odległości. Wprawiło ją to w dobry nastrój, ale szczypiący mróz nie był na tyle przyjemy, aby miała ochotę na sterczenie w miejscu jeszcze dłużej, dlatego zawróciła, mając zamiar wrócić do Lynwood, zgarnąć kogoś znajomego i rozgrzać się w jakiejś przyjemnej knajpce. Zmrużyła oczy, widząc postać, majaczącą gdzieś w oddali. Bingo, może akurat był to ktoś znajomy?
Wszechobecny mróz przypominał mu północną Norwegię, w której zdołali wytrzymać ledwie tydzień, tak było zimno. Ale przecież jeśli chciał zwiedzić świat, to musiałby znosić jeszcze gorsze warunki. Skandynawia to całkiem przyjemne miejsce w porównaniu z Syberią czy Biegunem Północnym. A Kanada przy tym wszystkim to pikuś. Ale swoją drogą… Był na kontynencie amerykańskim! Gdyby Malcolm się dowiedział, pewnie zzieleniałby z zazdrości. Sam wolał zostać w Londynie i dalej pomagać matce w pracy. Nauka zawodu aurora pochłonęła go całkowicie. Zapominał chyba nawet o tym, że też nadal pozostawał uczniem Hogwartu i przed nim jeszcze długa droga. Przed Nickodemem zresztą też. Minister magii to nie przelewki. Tyle że on w przeciwieństwie do kuzyna miał plan awaryjny, gdyby nie wyszło mu z polityką. Zawsze mógł zostać nauczycielem Magii Sztuki. I tak chciał się bawić w czarodziejski teatr, więc to byłoby zajęcie w sam raz dla niego. Nawet nie wiedział, co go skłoniło do spaceru. Przecież w motelu i kawiarniach było o wiele cieplej. Ale najwyraźniej poczuł potrzebę rozprostowania nóg i zwiedzenia okolicy po raz ostatni przed powrotem do szkoły. Wcisnął ręce do kieszeni czarnego płaszcza i ruszył ścieżką w stronę Riverside, by lepiej przyjrzeć się szkole. W tym momencie mało kto kręcił się po wiosce, więc nie zwróciłby na siebie uwagi. A jednak ktoś pojawił się na jego drodze! Uśmiechnął się sam do siebie i zbliżył się do srebrzystowłosej istoty, również spacerującą w tej okolicy. - Elsa de Rousvelt – odezwał się. – Lilia w blasku księżyca. Lubił określać swoje muzy kwiatami, z którymi mu się kojarzyły. Ten akurat idealnie pasował mu do blondynki i nic ni mógł na to poradzić.
Elsa nie podróżowała zbyt często, choć lubiła odwiedzać przeróżne zakątki świata. Nie wybierała się co prawda na biegun czy do plemion afrykańskich, ale chętnie poznawała inne kultury. Traktowała to raczej jako odpoczynek od dobrze znanych ludzi, swego rodzaju powiew świeżości. Czyli ogólnie mówiąc - wakacje. Potrzebował ich w zasadzie każdy, choć można pokusić się o stwierdzenie, że ostatnimi czasy Elsa wręcz powinna odciąć się od wszelakich swoich kontaktów. Przecież wieczna drama, podążająca tuż za nią, nie miała ochoty odpuścić. Ślizgonka nie wyjechała jednak nigdzie indziej, nie chcąc poddać się swoim problemom. Zima i mróz kojarzyły się jej wyłącznie z Kanadą, w której spędziła dwa lata. Mimo wszystko wspominała ten czas pozytywnie, tutaj także mogła odpocząć. Obserwowała zbliżającą się postać, w której dopiero po dłuższej chwili rozpoznała Krukona. Nie mogła powstrzymać wygięcia warg w subtelnym uśmiechu. Przecież żywiła do niego całkiem przyjazne uczucia, pozwalając sobie na wysłuchiwanie uroczych komplementów, sypiących się z jego ust. Był świetną ewentualnością na zły dzień - wręcz idealną opcją na poprawę humoru i na zyskanie złudnego poczucia kontroli nad światem. Marionetka z przeuroczą czupryną. Tego dnia nastrój Elsy nie był podeptany i wymęczony, w gruncie rzeczy miał się całkiem przyzwoicie. Dlatego stwierdziła, że jeden z wygodniejszych podnóżków może zostawić na inną okazję. - Nickodem Hamillton - odpowiedziała z lekkim skinieniem głowy. - Mistrz pióra, stąpający po deskach teatru. - Cóż kieruje cię w kierunku Riverside? - zapytała, dziwiąc się niezmiernie, że stać ją na tak przyziemne pytanka.
Zaśmiał się, usłyszawszy jej słowa. Nie był to złośliwy śmiech, bardziej mieszanina podziwu i zdziwienia, jeśli można to określić w ten sposób. Dziewczyna zaskakiwała go z każdym dniem, od kiedy ją poznał i nadal kryła w sobie mnóstwo niespodzianek, których najwyraźniej nie był świadom. - Nie sądziłem, że kryjesz pod swym obliczem duszę poetki – powiedział i wyciągnął ręce z kieszeni. Przecież nie wypadało ich tam trzymać w towarzystwie, a już zwłaszcza, gdy była nim dama. W końcu nie tak go wychowywano i musiał uszanować nauki rodziców i niań, które miały go dość już po jednym dniu. Czy ktokolwiek, patrząc na niego, uwierzyłby, że w dzieciństwie był urwisem godnym Denisa Rozrabiaki z mugolskich filmów i bajek, które tak namiętnie oglądał, gdy nikt nie patrzył? W końcu telewizja była rozrywką dla masy, do której Hamilltonowie się przecież nie zaliczali. Gdyby ojciec usłyszał o jego rozmyślaniach na temat mediów, zapewne złapałby się za głowę. Dlatego lepiej, że go tutaj nie było, a tym bardziej, że nie umiał czytać w myślach. - Czysta, niezmącona żadnymi zamierzeniami ciekawość – odpowiedział jej. – I to samo pytanie mógłbym zadać tobie, jeśli oczywiście pozwolisz. Opatulił się mocniej szalikiem i zmrużył oczy, by lepiej dostrzegać ją między sypiącymi z nieba białymi płatkami. Gdyby lepiej im się przyjrzeć, okazałoby się, że każdy miał inny kształt. I to dla Nickodema była większa magia niż wszelkie zaklęcia, jakich nauczył się w Hogwarcie. Bo je można było szybko przestudiować, a natura zaskakiwała równie mocno, co stojąca przed nim niewiasta.
Bardzo dobrze, bowiem kobiety powinny zaskakiwać. Rutyna i przyzwyczajenie do schematów mogły być dobre na początku, lecz po jakimś czasie zaczynały spadać do miary przeżytku i przeogromnej nudy. Istnieli ludzie, potrafiący zaakceptować taki stan rzeczy, jednak Elsa nie należała do nich. Co więcej, starała się odciąć od tej grupy i zatracić wszelkie powiązania. Lubiła zaskakiwać i być zaskakiwana w tym samym stopniu, w którym ciągnęło ją do wszelkich tajemnic, mniej lub bardziej wartych poznania. - Poetką? - zaśmiała się, w pewnym sensie serdecznie. Nigdy nie patrzyła na siebie pod tym kątem, choć pamiętnik był bardzo ważną częścią jej życia. Możliwe, że to właśnie przez notowanie myśli, pojawiających się w najbardziej niespodziewanych momentach, potrafiła sklecić cokolwiek skierowanego w stronę poezji. W zasadzie był blisko, Rousvelt była wrażliwa, potrafiła zrozumieć tekst i sama nieraz poddawała się wenie, podsuwającej porównania i przenośnie. Nie czuła się jednak poetką; był to po prostu zabieg zastępczy dla tańca. Natłok emocji lądował na kartkach notesu. - Nie sądzę. Co najwyżej ulegam aurze - odpowiedziała rozbawiona. Na myśli miała oczywiście jego osobę. Był specyficzny. Gdyby nie traktowała go nieco z góry, zapewne odnaleźliby wspólny język. Ślizgonka była jednak na tyle dumna, że uparcie nie chciała dostrzec tego oczywistego faktu. Albo inaczej - bała się, że wywlecze jej wrażliwość na światło dzienne. Schowana w ciemnościach umysłu miała się świetnie. - Wspomnienia - odrzekła krótko, odwracając się na moment, aby spojrzeć w kierunku szkoły. - Uczyłam się tu dwa lata. Bardzo owocne dwa lata, w ciągu których taniec okazał się cudownym lekiem na całe zło świata, choć trzeba przyznać, że nie stanowił wyłącznie wewnętrznej terapii. Miała tu więcej spokoju, przynajmniej do czasu, który przełożył się na częstsze ćwiczenia.
Gdyby Elsa nie zaskakiwała, Hamillton z pewnością by się nią nie zainteresował. Miała w sobie coś, co go przyciągało. I nie chodziło wyłącznie o gen wili, który sprawiał, że nie potrafił oderwać od niej wzroku, rozkoszując się niewiarygodną urodą dziewczyny. Dostrzegał w niej coś więcej – inteligencję, pewność siebie i zdecydowanie, które również budowały człowieka. W końcu kiedy przeminie to, co tworzy piękne opakowanie, pozostaną jedynie wartości trzymane w środku. - W takim razie ta aura musi mieć niesamowitą moc, skoro tak na ciebie wpływa – zauważył. Nickodem, choć nie do końca świadomie, działał tak na większość osób, z którymi miał styczność. Nie zawsze wyrażał się tak poetycko, czasem sytuacja wymagała powagi, ale w tym momencie nie było żadnych przeszkód, aby mógł improwizować. Uwielbiał ten rodzaj zabawy, bo poprawiał myślenie, a to było jego największą bronią. O ile nic nie zaburzało bycia racjonalnym, a magia wili należała do grupy tych wyjątków, które wpływały na niego dużo mocniej niż na pozostałych. Może to dlatego, że był niezwykle podatny na piękno? Przez jego ogromną wrażliwość na otaczający go świat? Gdyby Elsa nie kryła się za maską i jednocześnie nie posiadała daru, o jakim mu się nawet nie śniło, pewnie zostaliby dobrymi kompanami do rozmów. W tej sytuacji mogli jedynie czerpać ze swojego towarzystwa – Ślizgonka w tajemnicy, Krukon dzieląc się tym z otoczeniem. - Zatem zdołałaś poznać najdalsze zakątki świata – powiedział i podszedł do niej bliżej. Śnieg przysłaniał mu jej oblicze i wiele by dał, by znów znaleźli się na hogwarckich korytarzach, gdzie natura – choć tak cudowna – nie mogła przeszkodzić mu w rozkoszowaniu się widokiem potomkini wili. Może to płytkie, że patrzył na urodę, ale przecież po to istniała, aby napawać nią oczy. - Wiele bym dał, by przejść się korytarzami Riverside i poznać jego zakamarki – przyznał się jej. Zawsze interesowało go, jak wyglądają inne szkoły magii, a teraz, kiedy miał jedną z nich niemal przed swoim nosem, nie miał szansy jej poznać. To tak, jakby widzieć przed sobą spełnione marzenie, a gdy próbuje się je złapać, okazuje się, że jest zwyczajną mgłą, która pozostaje jedynie złudzeniem.
Czyli plan działał bez zarzutu. Życie doświadczało Elsę, podstawiało jej stopy w sposób iście wyrafinowany i niezwykle skuteczny, choć dziewczyna nieczęsto dawała wybić się z rytmu. Miała za sobą ździebko trudniejszych chwil, których konsekwencje nieco ją zahartowały. Była silna, była inteligentna, nie dawała się zwodzić. Układała misterne plany, od których nie chciała odchodzić. Sposób ułatwiający życie i budujący wizerunek. - Nie schlebiaj sobie zbytnio - ostrzegła, unosząc lekko brew. W pewnym sensie miał rację, trudno było minąć obojętnie kogoś, kto potrafił operować słowem w piękny sposób. Mimo wszystko wypowiadane sentencje miały ogromne znaczenie i mogły zdziałać naprawdę wiele. Na słowach budowało się nastrój, lecz nieodpowiednie burzyły go w zatrważająco szybkim tempie. Kłótnie i sprzeczki, biorąc prosty przykład. Emocje wyrażały się w słowach, w przekleństwach. Tak też zwykła rozmowa mogła urosnąć do rangi wyjątkowej dzięki doborowi wyrazów. Idealnym przykładem było spotkanie Elsy i Isaaca, które wprowadziło wilę w przedziwny stan, senny i nierealistyczny. W każdym razie Rousvelt była na tyle zainteresowana jego poezją, że postanowiła podjąć grę słowną. Nie była wystarczająco przyzwyczajona, aby wplatać w każde zdanie pierwiastek sztuki, dlatego darowała sobie nadmierny wysiłek i przyjęła, że będzie miała okazję na użycie iście poetyckich stwierdzeń. W towarzystwie Nickodema było to prawie oczywiste. - Przyjmijmy, że tak - odpowiedziała, czując przedziwną satysfakcję, gdy podszedł bliżej. Była w tak dobrym humorze, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zawsze bawił ją pewien fakt. Nawet bez zbędnych starań, spojrzeń i wysiłku, potrafiła przyciągać mężczyzn. Był tak podatny, wydawało jej się też, że nie do końca świadomy. Mały ognik triumfu zalśnił lekko, wychwytując zwycięstwo. Kochała świadomość, że może opleść Nickodema wokół swojego zgrabnego palca. Być może słabe źródło satysfakcji, jednak zaspokajające potrzeby Ślizgonki. - To cudowne miejsce, zupełnie inne niż Hogwart. Samo umiejscowienie Riverside jest zdumiewające - podjęła. Cóż, niestety nie miała możliwości pomóc w złapaniu marzenia, ale mogła nieco podręczyć chłopaka opowieściami. - Nie spodziewałam się, że wnętrza będą wyjątkowe, jednak zadbano o wszystko. Mają spore tereny, są bardzo zżyci z wszechobecną Matką Naturą, a jezioro... - podjęła, przypominając sobie zimną wodę. Bezpieczne nie było, to fakt.
I to ich od siebie różniło. Elsa nacierpiała się w życiu, podczas gdy Nickodem miał wspaniałe dzieciństwo, by ostatecznie skończyć w miejscu, o którym nigdy mu się nie śniło. A nawet zwiedzić całą Europę, co stało się początkiem marzenia o poznaniu każdego państwa na świecie, nawet tak maleńkiego, że nie umieszcza się go na mapie. Bo to właśnie pragnienia sprawiały, iż był taki, jakim go widziano. Poświęcał się teatrowi, aby osiągnąć więcej, niż udało się jego rodzicom i przez to tak bardzo zatracił się w sztuce, że potrafił dostrzec piękno w najprostszych nawet rzeczach. Ciągnęło go do polityki, mimo że to wyniszczające, więc trenował, aby zostać dobrym mówcą, w czym pomagały mu listy wymieniane z Echo. Wielbił wszelkie podróże i dlatego pojawiał się na szkolnych wycieczkach, które dawały mu szansę wyjazdu poza kontynent europejski. - Prawdziwy artysta potrafi docenić samego siebie, choć wiem, że to nierozsądne z mojej strony, bym się tak wyrażał – przyznał. Wbrew wszelkim pozorom wcale nie był taki skromny, na jakiego wyglądał. Bywało, że przechwalał się swoimi umiejętności, wychodząc wręcz na zarozumialca. Zdarzało mu się to zwłaszcza podczas zajęć teatralnych, gdy miał przeprowadzić jakieś ćwiczenia i krytykował błędy innych osób. Jednak dążenie za wszelką cenę do perfekcjonizmu nie pozwalało mu na przymykanie na to oka. Wszystko musiało być po prostu idealne. - Pobudzasz moją ciekawość do granic wytrzymałości – stwierdził, wsłuchując się w jej opowieści o Riverside. Coraz bardziej chciał zobaczyć to miejsce z bliska, przejść się korytarzami, obejrzeć rzeźby i obrazy, o ile w ogóle się tam znajdowały. – Jak udało im się umieścić szkołę we wnętrzu góry? To, choć wstyd przyznać, ponad moją wyobraźnię. Wpatrywał się w nią z zainteresowaniem. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i sprawdzić, czy jej włosy naprawdę były srebrem, którym się wydawały. Nie chciał jej jednak zniechęcić do siebie, zwłaszcza że nie odpowiedziała jeszcze na jego pytania. Posiadała wiedzę, której on nie zdołał jeszcze zdobyć.
Pragnienia... Właściwie czego pragnęła Elsa? Wśród wszystkiego, co otaczało ją od dzieciństwa, cała prawda o rodzicach, którą skrywała tak skrzętnie, a którą można było wyczytać w starszym wydaniu Proroka Codziennego, oczywiście ubarwioną na potrzeby czytelników, były też pragnienia. Przede wszystkim marzyła o zwykłych kontaktach z ludźmi. Nigdy nie traktowała swoich genów jako przekleństwa, wręcz przeciwnie, jednak miały swoją wadę, zbyt istotną do przeoczenia. Musiała się więc do niej dostosować, przybierając maski, udając, starając się być silną i niezależną. Tego od niej wymagano, tego też wymagała sama od siebie. Pragnęła więc wolności, której szukała całe życie. - Nie przeczę, jednak narcyzm nie bywa mile widziany wśród krytyków, prawda? - zapytała, unosząc brwi i przechylając lekko głowę. Elsa w krytykowaniu również bywała mistrzynią, choć zazwyczaj decydowała się na to ze zwykłej złośliwości. - Magia pokroju założycieli Hogwartu - skomentowała. - W Riverside można zobaczyć całą historię, wypisaną na ścianach. Bardzo ciekawe podejście, muszę przyznać. Riverside nie ustępuje Hogwartowi pod względem zagadek i niesamowitych klas, miejsc - kontynuowała, przedłużając swoją dziecinną radość z faktu, że może go podręczyć.
/za długo tu chyba nie popiszemy, skoro koniec Lynwood :<