Nie do wiary, że na ulicy Śmiertelnego Nokturnu można było spotkać sklep, który podejrzanie nie pachnie jakimiś szemranymi interesami. A jednak, jest tu bowiem sklepik z najróżniejszymi nakryciami głowy, które goszczą w sobie magiczne właściwości. O czym mowa? Laik tu się nie dostanie. Wchodząc do tego sklepu musisz być świadomym czego potrzebujesz, albo czego szukasz. Za zbytnie zastanawianie się grozi Ci wyrzucenie nie tylko z niewielkiego sklepiku, ale też ulicy. I to z wielkim hukiem.
Cennik:
► Lewitujący kapelusz – 100 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej) ► Beret uroków – 200 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej) ► Czapka niewidka – 150 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej) ► Cylinder zniknięć – 190 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej) ► Welon Morgany – 200 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej) ► Tiara Albusa – 340 g (trudne do zdobycia; zobacz kostki poniżej)
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde pogrążała się coraz bardziej w czymś, czego nie miała odwagi nazwać, a co najprawdopodobniej było depresją. Nie chodziło nawet o samego Berysa, choć wspomnienie o nim nadal było bolesne. Po prostu przestała wierzyć, że ma szansę na ułożenie sobie życia, poznanie mężczyzny, który byłby tym właściwym. Zdawała sobie sprawę, że jest jeszcze bardzo młoda, ale jej serce było złamane już tyle razy, że trudno jej było uwierzyć, że pewnego dnia coś zmieni się na lepsze. Praca była dla niej prawdziwym wybawieniem. Przesiadywała w biurze tyle, ile się dało, zapoznawała się z aktami starych spraw, analizowała i ćwiczyła zaklęcia. Kiedy pojawiała się taka możliwość, towarzyszyła bardziej doświadczonym aurorom. Dawała z siebie wszystko i starała się nie zwracać uwagi na zaniepokojoną minę ojca, kiedy mijała go na korytarzu. Szczęśliwie był daleki od prawienia jej kazań, a jednocześnie zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili może do niego przyjść i zwierzyć mu się ze swoich smutków. Było to kojące. Praca z matką byłaby znacznie bardziej kłopotliwa, dlatego po raz kolejny Is cieszyła się w duchu, że została aurorem. List od Magyara sprawił, że poczuła przypływ adrenaliny. Jasne, nie spodziewała się Merlin wie czego, ale fakt, że mogła sprawdzić się w terenie, bardzo ją podbudował. Za oknem padał śnieg, było cholernie zimno, ale wcale nie osłabiało to entuzjazmu Isolde, która płonęła chęcią wykazania się w akcji. Ubrała się ciepło i aportowała na Śmiertelnym Nokturnie, który zawsze przyprawiał ją o dreszcze. Krążyła w pobliżu sklepu McHavelocka, starając się wyciszyć i skupić, a jednocześnie wyglądać względnie normalnie, o ile na tej ulicy ktokolwiek wyglądał normalnie. Wpatrywała się w obłoczki pary formujące się z jej oddechu i czuła, że krew szybciej krąży jej w żyłach. Miłe, dawno zapomniane uczucie. Nie chciała się zbłaźnić przed swoim przełożonym, bardzo jej zależało na jego uznaniu - wiedziała, że jest dobry w tym co robi, nawet jeśli ekscentryczny w swoich przekonaniach i nieszczególnie przyjemny w kontaktach towarzyskich.
Trzydziestopięcioletni szef biura aurorów nie użył deportacji, żeby przybyć na miejsce zdarzenia. Swoje mieszkanie w Londynie miał umiejscowione tak, aby w pięć minut piechotą można było dostać się do Dziurawego Kotła, więc wybrał opcję spaceru, aniżeli aportację, która była tak bardzo kłopotliwa. W tym czasie mógł przejść się do sklepu spożywczego i za mugolskie pieniądze kupić sobie najzwyklejsze jabłko. Kiedy wszedł na Nokturn zachował zupełny spokój. Wpatrzony był w swój owoc, który był zjedzony dopiero w połowie. Pomimo tego, że wszyscy dookoła się mu przyglądali, Laszlo nie zwracał uwagi na nikogo innego. Dopiero, gdy doszedł na miejsce umówionego spotkania podniósł wzrok na Isolde, która kręciła się w pobliżu sklepu z kapeluszami. Węgier pokręcił tylko głową. Jakby nie mogła w spokoju stanąć i oprzeć się o elewację innego sklepu. No nic, możliwe, że właściciel sklepu był w tym czasie czymś zajęty i nie zauważył jej osoby. W pośpiechu mężczyzna zjadł jabłko, a ogryzek rzucił za siebie. Na tej ulicy mógł sobie na to pozwolić, ponieważ cała była w śmieciach. - Witaj. - Powiedział głośno i z szacunkiem, kłaniając się przy tym na tyle, by inni uznali go za sługę Isolde, jednak nie na tyle, żeby Isolde poprzewracało się w głowie. - Właśnie Cię szukałem Pani. Jak wcześniej wspominałem, Tiara Albusa znajduje się w tym sklepie. Pewność siebie i zero słowa o naszej prawdziwej tożsamości. - Ostatnie zdanie wypowiedział już szeptem. Wyraz twarzy miał miły, aczkolwiek przechodnie mogli dostrzec w nim odrobinę strachu - teatralnego oczywiście. On był tu tylko sługą. Magyar podszedł do drzwi i otworzył je, żeby przepuścić kobietę przodem. - Targuj się, jak coś, mam pieniądze, żeby kupić przedmiot. Jak wszystko pójdzie dobrze, to nam go sprzeda. - Kiedy weszli do środka zaskrzeczał nad ich głowami kruk, a za ladą pojawił się podejrzliwy sklepikarz. Laszlo trzymał się z tyłu, właściwie to nie podchodził od drzwi.
Isolde, rzuć kostką::
1,6 - Wchodząc do sklepu emanujesz dużym spokojem i od razu wczuwasz się w rolę, jaką masz do odegrania. Mimo, iż sprzedawca nadal ma nieuprzejmy wyraz twarzy to widać, że jest skory Cię wysłuchać. Teraz tylko dobrać odpowiednie słowa.
3,5 - Kiedy przełożony Cię przepuszcza, wciąż jesteś lekko zmieszana tym, co się własnie wydarzyło. Od jego przyjścia akcja rozwinęła się niemalże natychmiastowo, a sklepikarz czytał z Ciebie jak z otwartej księgi. Teraz uratuje Cię tylko wspaniała dykcja i pokazanie pewności siebie. Rzuć jeszcze jedną kostką. Wynik parzysty - udaje Ci się wyjść z opałów i zmniejszasz podejrzenia sprzedawcy. Nieparzysty - Czeka Cię długa rozmowa i starania o przedmiot, po który tu przybyłaś.
2,4 - Opanowana jak zawsze wchodzisz do sklepu, jednak sprzedawca widział Cię przez okno. Zastanawia się, po co tu węszysz i na pewno będzie chciał Cię sprawdzić. Uważaj na słowa.
Kruk przestał się już wydzierać, a w sklepie słychać było skrzypienie podłogi pod twoimi stopami. Starzec o łysinie sięgającej połowy głowy i cienkich białych niteczkach imitujących włosy czekał tylko, aż się odezwiesz. Na razie tylko oceniał i nie było mowy, żeby uprzejmie zaczął rozmowę. W sumie, to uprzejmości by ów jegomość nie poznał, jakby podeszła doń i w pysk zdzieliła. Więc rozmowa zapowiadała się przednia.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Na widok Laszlo Isolde poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i uświadomiła sobie, że się najzwyczajniej w świecie się stresuje. Jej szef zawsze budził w niej mieszane uczucia, był uprzedzająco grzeczny, co niezmiennie zbijało ją z pantałyku, mimo że sama była dobrze wychowana i pochodziła z czystokrwistego rodu, a jednocześnie chłodny i nieszczególnie towarzyski. Nie była pewna, co o nim sądzi, ale na to będzie jeszcze miała czas. - Dzień dobry - odpowiedziała uprzejmie, ale chłodno, próbując pokryć zdenerwowanie. Od razu zrozumiała intencje Magyara i uśmiechnęła się w duchu. Kto by pomyślał, że będzie grał jej służącego? Prędzej spodziewałaby się, że na potrzeby zadania zostanie jej mężem, ale z drugiej strony w ten sposób mógł obserwować jej poczynania, nie angażując się i nie wzbudzając podejrzeń. Czuła się przy nim jak smarkula, która nie ma bladego pojęcia o niczym. Zdawała sobie sprawę, że Laszlo będzie oceniał każde jej posunięcie i czuła się z tym fatalnie. Mimo wszystko postanowiła robić dobrą minę do złej gry. W tym przecież była najlepsza. Słuchała Laszlo bez specjalnego przejęcia, z miną, którą podejrzała u swoich nadętych ciotek i kuzynek, gdy rozmawiały z ludźmi gorzej od nich urodzonymi. Rzuciła okiem na swoje odbicie w oknie wystawowym, lekkim ruchem poprawiła niesforny kosmyk włosów, po czym skinęła głową, przyjmując do wiadomości wszystkie informacje i uwagi swojego przełożonego. - Doskonale, w takim razie chodźmy - weszła do środka, rozglądając się spokojnie po pomieszczeniu i mając wrażenie, że serce podjeżdża jej do gardła. Mimo wszystko zachowywała idealny spokój i pokerową twarz kobiety z wyższych sfer, która doskonale zna swoją wartość. Spojrzała z niechęcią na kruka, który wydarł się jej nad uchem. - Dzień dobry. - Była tak opanowana i pewna siebie, że nawet nieufny, podejrzliwy starzec, najprawdopodobniej sam McHavelock, spojrzał na nią nieco przychylniej, mimo że nadal nie wyglądał na uprzejmego sprzedawcę, który zabiega o swojego klienta. Isolde poczuła się tak pewnie w swojej roli, że sama była tym zaskoczona. Świadomość, że za jej plecami stoi Magyar nie przeszkadzała jej już tak bardzo. Cóż, miała zadanie do wykonania i to właśnie było najważniejsze. - Mówiono mi, że można u pana znaleźć dość wyjątkowe i unikatowe nakrycia głowy... a takie właśnie mnie interesują - zawiesiła efektownie głos, swobodnym ruchem zdejmując skórzane rękawiczki i odsłaniając swoje piękne, arystokratyczne dłonie. - Jestem żywo zainteresowana nabyciem Tiary Albusa - dodała, patrząc na starca z niewzruszonym spokojem kogoś, kogo stać na spełnianie swoich zachcianek i komu się nie odmawia.
Starzec spojrzał tylko na podchodzącą w jego stronę kobietę i prychnął lekko. Sam nie był uprzejmy i irytował go wszelki przejaw uprzejmości, na jaki tylko było stać innych. Isolde jednak nie wzbudziła w nim jakichkolwiek podejrzeń a tym bardziej jej szary sługa, który grzecznie czekał przy drzwiach. Kiedy młodsza aurorka się przywitała sklepikarz tylko odchrząknął i swoim chrapliwym głosem raczył zaszczycić jego klientkę. - Gadaj paniusiu lepiej czego chcesz, albo daruj sobie te uprzejmości i wynocha! - Nie krzyczał, bo nie musiał. Był tak niemiły i tak energiczny, że bez podnoszenia głosu brzmiał potężnie. To on był szefem w tym sklepie i nie da sobie w kasze dmuchać. Okazał się jednak na tyle miły, że nie przerywał Isolde w opisywaniu przedmiotu, po który tu przyszła. Popatrzył się podejrzliwie. - A któż to pani wielkiej hrabinie powiedział, że mam tu jakąś czapkę? Nie bawię się w czarną magię... - Stwierdził dobitnie i miał już iśc na zapleczę zostawiając natrętów samych ze sobą. Jednak w połowie kroku namyślił się i został. - No chyba, że mówimy o poważnej sumie. Wtedy mógłbym nieco inaczej spojrzeć na sprawę. Ile proponujesz lala? - Zapytał się z wciąż nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Możliwe, że chciał się tylko zabawić i narobić nadziei, a możliwe, że jednak posiadał ten przedmiot. Teraz tylko trzeba odpowiednio rozegrać targowanie się.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ten facet był odrażający i Isolde z trudem zachowała spokój. Zmierzyła go tylko lodowatym spojrzeniem, nie zadając sobie trudu, żeby z nim dyskutować na temat jej źródeł informacji. Gotowało się w niej ze złości, kiedy patrzyła na tego ohydnego, bezczelnego starca, który traktował ją w taki sposób. Spokojnie, Isolde, jesteś tu zawodowo, nie daj się wyprowadzić z równowagi. Uniosła lekko brwi w wystudiowanym wyrazie zdziwienia i niesmaku, ale nie skomentowała. Nawet gdy ruszył w kierunku zaplecza, nie zrobiła nic, by go zatrzymać, zdając sobie sprawę, że dziad po prostu się zgrywa. Nie przypuszczała, by cierpiał na nadmiar klientów, szczególnie takich jak ona - wyraźnie zamożnych i gotowych zapłacić nawet stosunkowo wysoką cenę za unikat. - Lala nic panu nie proponuje - powiedziała zimno. - Ale ja mogę zaproponować... powiedzmy dwieście osiemdziesiąt galeonów - rzuciła z duszą na ramieniu, mając nadzieję, że nie pokpiła sprawy. W oczach starucha widać było chytrość, a Is wyczuwała również coś innego - zamiłowanie do targowania. Sama była w tym okropna, jak większość kobiet z jej sfery nie miała pojęcia, jak mówić o pieniądzach. Zresztą nikt z jej rodziny nie był w tym najlepszy. Jak mawiał jej dziadek, dżentelmen nie rozmawia o pieniądzach. Dżentelmen je ma. Starała się wyglądać tak nonszalancko jak większość kobiet z jej sfery, nawet jeśli wcale się tak nie czuła. Była zła na Laszlo, że przyjął rolę, w której nie mógł w żaden sposób wpływać na jej zachowanie ani nawet dać jej znać, czy dobrze się spisuje. Miała ogromną ochotę odwrócić się do starszego aurora, poszukać w jego wzroku aprobaty albo nagany, ale zdawała sobie sprawę, że nie może tego zrobić. Zaczęła leniwie przekładać rękawiczki z dłoni do dłoni, patrząc na sprzedawcę pozornie beznamiętnym wzrokiem, a jednocześnie dając mu odczuć, że ma szansę się potargować.
Mówienie w kierunku młodszej aurorki bez szacunku było uzasadnionym rytuałem, który starzec wykonywał wobec każdego potencjalnego klienta. Widząc, że nie da sobie w kaszę dmuchać pochylił głowę w geście uznania, lecz bynajmniej nie stał się przez to milszy w stosunku do klientki. Swoim ochrypłym głosem wycharczał tylko coś na wzór przeprosin. - Przepraszam za moje zachowanie w takim razie. Zamieniam się w słuch. - Oczywiście sam fakt, że wtrącił się w pół słowa i nie dał dokończyć Isolde pokazywał, że do pełni uznania jeszcze daleka droga. Jednak trzeba brać co się ma i korzystać z wszelkich plusów. Możliwe nawet, że kupiec będzie bardziej przychylny na cenę, którą Isolde rzuciła zaraz po tym, jak jej przerwano. Władczy ton na pewno pomógł i choć trochę sprawił, że McHavelock się nie zaśmiał prosto twarz rozmówczyni. - Bardzo przepraszam, pani - tytuł dodał z pewną ironią w głosie, jednak nie przejmował się reakcją i kontynuował. - jednak to bardzo potężny przedmiot i, nawet jakbym go miał, to nie sprzedałbym tiary Albusa za tak nędzną cenę. 450 galeonów i ani Knuta mniej. - Wyglądało na to, że nie było szansy na zniżkę dla stałych pracowników. W tym czasie, Laszlo stał niewzruszenie przy drzwiach rozglądając się dookoła i "podziwiając" asortyment sklepu. Nie wyglądało na to, żeby ruszył Isolde z pomocą.
Rzuć kostką. :
1 i 5 Targowanie nie jest twoją mocną stroną, a z każdą chwilą, kiedy myślałaś nad podaną ceną, kupiec nabierał pewności, że przystaniesz na aktualną cenę, plując sobie jednocześnie w twarz, że nie podał wyższej. 2 i 4 Schodzicie po kolei o kilka galeonów, aż dochodzicie do normalnej "rynkowej" ceny Tiary Albusa. W tym momencie widać, że trafiła kosa na kamień i negocjacje stanęły w martwym punkcie. Nikt nie ustąpi, więc tiara Albusa zostanie kupiona za 340 galeonów. 3 i 6 Nie dałaś się tak łatwo. Wcieliłaś się w rolę Hrabiny do tego stopnia, że bez problemu przekonałaś starucha do swojej ceny. To był dobry interes! Tiara zostanie sprzedana za podaną przez Ciebie cenę.
W każdym przypadku przywołaj Laszlo, on zapłaci ze swoich :D
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Trochę jej ulżyło, gdy starzec spuścił z tonu, choć wcale nie przypuszczała, by teraz miało być w jakikolwiek sposób łatwiej. Cóż, przynajmniej tyle, że nie odprawił jej z kwitkiem, a zaczął traktować trochę bardziej serio jako potencjalną klientkę. Potwornie dręczył ją fakt, że nie mogła liczyć na wsparcie Magyara, a została wrzucona na naprawdę głęboką wodę jako osoba, która nie miała pojęcia, jak rozmawiać o pieniądzach i interesach. Sprzedawca doprowadzał ją do szału, nie mogła znieść jego zachowania, mimo że nastąpiła wyraźna poprawa. Próbowała się nieporadnie targować, ale szło jej fatalnie, a mężczyzna dobrze wiedział, że nie ma do czynienia z osobą mającą jakiekolwiek pojęcie o handlu. Obstawał tak twardo przy swojej cenie, że Isolde zaczęła się bać, że jeśli jeszcze chwilę będzie się opierać, McHavelock po prostu odmówi sprzedaży i tyle wyjdzie z jej misji. A przecież wiedziała, że priorytetem jest zdobycie kapelusza, dlatego w końcu skapitulowała, wściekła w duchu, ale opanowana i arystokratyczna w każdym calu. - W porządku - powiedziała chłodno, mierząc mężczyznę zimnym spojrzeniem i przywołując gestem Magyara. Obawiała się reprymendy, kiedy już zakończą tę szopkę, choć ta wcale nie była konieczna - Isolde ze swoimi wybujałymi ambicjami i samokrytycyzmem będzie się zadręczać tym niepowodzeniem do końca świata. - Magnusie, proszę, zapłać panu - rzuciła w stronę swojego szefa, obrzucając go tylko przelotnym spojrzeniem. Po pierwsze - żeby nie wzbudzić podejrzeń, po drugie... cóż, nie chcąc dojrzeć w oczach aurora krytyki, zanim jeszcze zostanie ona ubrana w słowa.
"Magnus" oczywiście z uśmiechem na twarzy ruszył się w końcu z miejsca i kroczył po skrzypiącym parkiecie w stronę swojej pani, będącej tak na prawdę jego podopieczną. Transakcja, choć nie tak jak to sobie Magyar wymarzył, przebiegła pomyślnie i lada chwila zostaną nowymi posiadaczami czarno magicznego przedmiotu. W końcu lepiej, żeby byli nimi aurorzy, niż jakieś bogate bachory, które zafascynowały się czarną magią. Wczuwając się w rolę szef biura podszedł w końcu i zaczął niezgrabnie szukać po kieszeniach. Oczywiście udawał, że ma je magicznie powiększone, żeby wypaść wiarygodniej. Starzec przewrócił oczyma i pokręcił głową. - Zanim ta łazęga się zbierze, wrócę tu z Tiarą. - I wyszedł na zaplecze by przynieść upragniony przez damę z wyższych sfer przedmiot. W tym czasie Laszlo wciąż grzebał po kieszeniach, a kiedy zobaczył to co chciał zobaczyć, położone przez sklepikarza na ladę, nagle znalazł pieniądze. Wyciągnął 450 galeonów i podał Isolde. - Twoje pieniądze, Pani - Powiedział po czym natychmiast się odsunął na dwa kroki. Kiedy transakcja została sfinalizowana Laszlo wziął kapelusz i razem opuścili sklep. - Ruszamy do mojego biura. Preferuje pieszo, ale to już jak wolisz. - Stwierdził po czym ruszyli.
//Następny post napisz gdzieś w ministerstwie. Ja nie mam swojego biura, więc może być po prostu biuro aurorów :) //
Zjawiłem się tu dosłownie na moment, na krótką chwilę, wiedząc dokładnie, po co przychodzę. Z racji zbliżającego się festiwalu, na który miałem zamiar się wybrać, postanowiłem wyposażyć się w coś, co pozwoli mi pozostać chociaż odrobinę mniej dostrzegalnym wśród tłumu czarodziejów. Słyszałem, że sklep z kapeluszami McHavelock'a na Nokturnie da mi to, czego potrzebowałem. Teleportowałem się w pobliże Nokturnu i nieco chwiejnym krokiem udałem się pod adres zapisany na świstku papieru. Szedłem szybko, starając się nie zwracać na siebie uwagi, lecz moje nowe, wyprasowane szaty działały z odwrotnym skutkiem. Dotarłszy na miejsce, wszedłem raźno do środka i od razu podszedłem do lady, wyrzucając z siebie: - Czapkę niewidkę poproszę - chyba zabrzmiałem dość pewnie, ponieważ mężczyzna nie robił żadnych problemów i od razu podał mi upragniony przedmiot. Dałem za niego dość sporo, lecz miałem wobec samej czapki wysokie wymagania. Pożegnałem się uprzejmie i opuściłem sklep, kierując się w stronę Pokątnej i licząc, że nikt mnie nie zaczepi po drodze.
/zt
Teoretycznie jest to przedmiot trudno dostępny, mimo że nie ma tu opisanych kostek... Ale i tak rzuciłam z powodzeniem.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Miała poważny problem z prezentem dla Lysa. Nie da się ukryć, że on przeszedł samego siebie zarówno w Boże Narodzenie jak i w jej urodziny. Trudno było to przebić, a chciała wykazać się jakimś pomysłem i nie powtarzać tego samego. Wypadało jednak dać coś równie niemożliwego do zdobycia. Jak się okazało "niemożliwe do zdobycia" w jej przypadku było prawie wszystko. Najpierw musiała przemknąć do Hogsmaede, z Hogsmaede złapać świstoklik do Londynu, prześlizgnąć się na Nokturn, prześlizgnąć się przez Nokturn i nie podpaść sprzedawcy. Wszystko poszło nad wyraz gładko. Aż za gładko... Kiedy w końcu to wszystko już jej się udało... sprzedawca stwierdził, że nawet o cylindrze zniknięć nie słyszał. Czuła, że ściemnia. Wiedziała, że ściemnia. Z tą jej niepozorną buźką zakupy na Nokturnie były abstrakcją - powinna była wiedzieć to wcześniej. Musiała poprosić o pomoc kogoś bardziej przekonującego.
Kostka: 4 Nie ma tu kostek wstawionych, ale ze to trudno dostępny przedmiot, to sobie wzięłam z innego sklepu
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire znała tę okolicę i znała sklep, do którego zmierzała. Ostatnio spędzała na Nokturnie więcej czasu niżby tego chciała, ale pilnowała, żeby nikt znajomy się nie zorientował. Nauczyła się poruszania pomiędzy ciemnymi alejkami, unikania podejrzanych czarodziejów i tego, że kaptura z głowy zdejmować nie powinna. Wciąż pamiętała, kiedy próbowała zaszaleć i wpadła w kłopoty, które mogły skończyć się naprawdę tragicznie. Wtedy ktoś Blaithin uratował... ale tym razem nie mogła na to liczyć. Cylinder zniknięć nie widniał w ofercie pierwszego lepszego sklepu, a Dear wiedziała, że będzie musiała się trochę wysilić, żeby przedmiot zdobyć. Do sklepu weszła spokojnie, ale bez zbytniej pewności siebie. Załatwić interes, zapłacić i wynieść się stąd, żeby dostarczyć paczkę Ettie. Nie stresowała się tym, że sprzedawca może po prostu odmówić. Powiedziała czego szuka, a ten po dłuższym wpatrywaniu się w błękitne, chłodne oczy, wyciągnął spod lady cylinder. Upewniła się, że jest w pełni sprawny i przekazała galeony od swojej gryfońskiej koleżanki. Musiała przyznać, że już od dawna nie poszło jej aż tak łatwo...
Nokturn. Okolica, w którą nie zapuszczała się nie mając ku temu porządnych powodów, czyli prawdę mówiąc nigdy. Tym razem jednak przyszła aby zdobyć coś, na czym w tej chwili bardzo jej zależało - prezent dla Lysa. Samo wymyślenie czegoś, co mogłaby mu dać było trudne, a kiedy okazało się, że znajduje się to w tej cieszącej się złą sławą okolicy... Mogła posłać kogoś innego, żeby to za nią załatwił, ale nie, wolała to zrobić osobiście. Starała się nie rozglądać za bardzo dokoła i wyglądać na pewną siebie, co, jak się można domyślać, było trudne. Naprawdę nie wiedziała, jak Lennox mógł tu przychodzić. Weszła do sklepu z kapeluszami McHavelock'a z jasno postawionym celem - kupić to, co chce i wyjść. Zdecydowanie nie chciała tu spędzać więcej czasu, niż to było potrzebne. Podeszła do lady i od razu powiedziała, czego szuka. Sprzedawca jednak odparł, że nie mają i nie mieli czegoś takiego jak Beret Uroków. Zdziwiła się, ale za wszelką cenę nie chciała dać tego po sobie poznać. Czy to możliwe, żeby pomyliła sklepy? Możliwe było wszystko, nawet to, że facet za ladą kłamał. Jedno było pewne - musiała poprosić kogoś innego, żeby kupił jej przedmiot. Z taką myślą wyszła ze sklepu.
Kostka: 5
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
I pomyśleć, że znowu tu zaglądała. Zmieniła ubranie, pelerynę zmieniając na prostą z futrem, które ogrzewało ramiona i szyję dziewczyny. Zastanawiała się po co to właściwie robi? W okolicach Nokturnu zawsze należało uważać, a im częściej się tu plątała, tym większa szansa, że Fire w końcu ktoś się zainteresuje. Stała się nagle pieprzoną Matką Teresą? Galeony niemalże parzyły dziewczynę w dłoń, ale szła spokojnie pomiędzy zaułkami. Znowu ten sklep. Przekroczyła próg i upewniła się, że ostatni klient wyjdzie. Wyłożyła pieniądze i rzuciła, że chce kupić Beret Uroków. Najwyraźniej przypadła sprzedawcy do gustu, bo i tym razem nic nie mówił. Interesy na Nokturnie to przyjemność...
Bianca nie co dzień przychodziła na Śmiertelny Nokturn. Prawdę mówiąc bywała tam niebywale rzadko, ale kiedy już się na to skusiła zawsze załatwiała to czego potrzebowała i uciekała. Nie była tchórzem, żeby wcale się tam nie zapuszczać, właściwie kiedy był młodsza często uciekała od taty i brata z Pokątnej i sprawdzała co tam się kryje. Odwaga czy głupota? W każdym razie nie można było jej odmówić ciekawości, na pewno nie wtedy. Wtedy nie do końca zdawała sobie sprawę dlaczego ta ulica nie należała do najbezpieczniejszych. Teraz było inaczej, dlatego nie zapuszczała się tam w ramach jakiejś durnej rozrywki, a już na pewno nie przy zakłóceniach magii. A jednak było to jedyne miejsce, w które mogła się udać, by dostać to czego chciała – tj. cylinder zniknięć. Szybko przemknęła przez ulicę i weszła do sklepu, który ją interesował. Wybrała to co chciała i zapłaciła sprzedawcy. Wychodząc zderzyła się z jakimś jegomościem, ale udała, że nic wielkiego się nie stało i już jej nie było zanim facet zacząłby awanturę. Była to ostatnia rzecz jakiej potrzebowała.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire całkiem niedawno zapuszczała się w te rejony Nokturnu, toteż nie miała problemu z odnalezieniem odpowiednich ścieżek. Umiała wymijać ludzi, z którym do czynienia mieć nie chciała, umiała także nie wzbudzać zbyt wielkiego zainteresowania. Kiedy dotarła do sklepu zamierzała jak najszybciej załatwić swoją sprawę i wrócić do Doliny Godryka. Chciała kupić jednak jeden z niebezpieczniejszych przedmiotów, dlatego trochę się wewnętrznie stresowała. Powitała sprzedawcę, który musiał już kojarzyć Blaithin ze względu na poprzednie wizyty. Powiedziała, czego chce, ale on nagle zdawał się zupełnie nie mieć pojęcia, o jakim czarnomagicznym przedmiocie dziewczyna mówi. Fire westchnęła i próbowała przekonać sprzedawcę, że wie, że można u niego kupić Tiarę Albusa, ale nic to nie dało. Zaciskając zęby wyszła ze sklepu i zdecydowała, że zwróci się o przysługę do swojej uroczej kuzynki.
Tuż po sesji muzycznej w tajemniczej operze udałem się do sklepu z kapeluszami by zrobić zakup o który poprosiła mnie @Blaithin ''Fire'' A. Dear - nie sądziłam, żeby sprzedawca wydał mi tak bardzo czarnomagiczny przedmiot bez problemy, lecz ze względu na kuzynkę zdecydowałam się podjąć próbę. Trudno powiedzieć czy mężczyznę za ladą przekonała moja gadka o czarnomagicznych przedmiotach, ładna buzia, czy może głos, który na sto procent słyszał już w radiu - najważniejsze było to, że udało mi się spełnić prośbę Fire i zdobyć Tiarę Albusa. Jeśli mam być szczera to trochę obawiałam się po co jej takie coś, ale jak przystało na mnie - nie zadawałam pytań.
Kostka: 6
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire znów zakręciła się w okolicy Nokturnu. Potrzebowała paru niezbyt legalnych składników do eliksirów i spędziła sporo czasu na szukaniu odpowiednich handlarzy. Nie chciała dać się oszukać albo w coś wrobić, więc musiała wszystko sprawdzać cztery razy. Później przypomniała sobie, że miała też kupić coś ciekawego swojemu bratu. Nie do końca wiedziała, co mogłoby mu przypaść do gustu... Szybko jednak wymyśliła, że wybierze coś ze sklepu McHavelock'a. Weszła do sklepu i dobre dziesięć minut przeglądała różne towary. Ostatecznie Blaithin uznała, że czapka niewidka to nawet znośny prezent. Oprócz tego dokupi jakieś drobostki. Nie żałowała pieniędzy, ale okazało się, że sprzedawca nagle stwierdził, że nie chce jej niczego sprzedawać. Miała ochotę głośno westchnąć. Była tu już czwarty raz, serio, nie zorientował się już, że jest w miarę godna zaufania i go nie wsypie? Poza tym, wyjątkowo nie chciała niczego czarnomagicznego. Wyszła w końcu niezadowolona z zamiarem zapytania Leo, czy załatwi to za nią. Może Gryfonowi udałoby się zdobyć tę czapkę.
2
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Jakim cudem wylądował na ulicy Śmiertelnego Nokturna, to nie miał pojęcia. Poszedł tylko załatwić parę spraw, po tym jak znalazł w końcu odrobinę wolnego czasu. Dawno nie był na takich poważniejszych zakupach, a mimo wszystko podkradanie ludziom atramentu bywało uciążliwe. I to chyba naprawdę coś magicznego się zadziało, skoro nagle ze sklepu papierniczego zawędrował na okolicę tych szemranych interesów, byle tylko załatwić jakiś drobiazg dla przyjaciółki. Do sklepu z kapeluszami wszedł dość niepewnie, chociaż takich rzeczy się raczej u ponad dwumetrowego faceta nie widziało. Pseudośmiały uśmiech najwyraźniej spełnił swoje zadanie, bo dogadanie się ze sprzedawcą okazało się banalnie proste. Vin-Eurico wdał się w krótką pogawędkę, a potem dopytał o wszystko odnośnie czapki niewidki, byle tylko zaraz podać odliczoną sumę galeonów. Z torbą pod pachą opuścił lokal, a zaraz potem teleportował się w jakieś lepiej znane rejony. Do Dearówny i tak planował wysłać list, bo - niestety - tę noc musiał spędzić za barem, w klubie. I tyle by było z czasu wolnego.
/zt
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo był naprawdę dobrym człowiekiem, skoro na Śmiertelnym Nokturnie pojawiał się tylko wtedy, kiedy ktoś go o to poprosił. Wystarczyło trochę Gryfona pomęczyć, wyjaśnić co i jak - no i jakoś tak wychodziło, że już drugi raz przemierzał uliczki, kierując się do sklepu z kapeluszami McHavelock'a. Tym razem wydawało mu się to jeszcze dziwniejsze... nie załatwiał sprawy dla przyjaciółki, a dla swojego byłego chłopaka. Poważnie nie chciał wiedzieć, dlaczego Ezra był zainteresowany kupnem jakiegoś welonu - to już nie była jego sprawa. Sęk w tym, że temat wydawał się istotny, a Krukon dopiero co wygrzebał się z Munga i raczej nie miał ochoty czy możliwości na łażenie po tego typu miejscówkach. Dobrze, że Leo nie należał do drobnych osóbek i nie musiał przejmować się tym, że wchodzi na tereny powiązane z nieszczególnie legalnymi biznesami. Ponownie udało mu się załatwić wszystko bez żadnych problemów - wziął pudełko, zapłacił, a następnie wyszedł i od razu gdy tylko mógł, to teleportował się do Clarke'a.
/zt
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Słyszała nie raz i nie dwa o tym welonie. Nigdy nawet nie widziała jak wyglądał na żywo, a jedynie na nielicznych obrazkach pokazywanym jej przez brata. Czemu w ogóle jej go pokazywał? Nie mógł sam jej go kupić? Czy naprawdę musiała wyjść ze swojej strefy komfortu zwanej pokojem... Zabierając lekki płaszcz i narzucając go na ramiona udała się w miejsce, gdzie powinna dostać owy przedmiot. Weszła pewnym krokiem do sklepiku kierując się od razu do lady. Doskonale wiedziała czego chciała i nie miała zamiaru wyjść z niego bez welonu. NIestety, sprzedawca obsługujący ją wyprowadził ją z błędu. NIe mieli na chwilę obecną welonu na stanie jednak zapewnił ją, że w następnym tygodniu z pewnością będzie. Kiwając na potwierdzenie głową wyszła ze sklepu wracając do posiadłości.
Wiedziała, że musi dokupić kilka rzeczy przed zadaniem, które mieli do wykonania w ministerstwie. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia jak wpasuje się w tłum a przede wszystkim - w razie konieczności jak uniknie ojca. Co prawda liczyła, że uda jej się postarzyć makijażem i strojem, ale nigdy nie wiadomo było, kiedy nadejdzie czarna godzina, a to będzie za mało. Przyszła do sklepu z kapeluszami w konkretnym celu, podeszła do kasy i grzecznie, miło poprosiła o czapkę niewidkę. Nie było żadnego problemu, sprzedawca natychmiast dał jej wskazany przez nią przedmiot, a ona wręczyła mu równe 120 galeonów. Wiedziała, że to nie jest przedmiot idealny i że istnieje spora szansa, że ktoś zauważy ją przez tę wątpliwą powłokę niewidzialności, ale kto wie, może mimo wszystko zda egzamin na tyle, na ile musi? Wyszła ze sklepu, zamykając za sobą drzwi.
/zt
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jakby mi ktoś powiedział jakiś czas temu, że będę szukał przedmiotów do zabrania gdzieś do Puszczy Amazońskiej, to chyba bym go wyśmiał. Ale tak totalnie, śmiałbym się chyba tak głośno, że w końcu umarłbym z wycieńczenia. No bo kto by pomyślał, że zostanę tam wysłany? Ja, totalny nieuk, który nie wie nawet, czy sobie tam poradzi, ale stara się jak może. Polazłem nawet do jakiejś mugolskiej księgarni i przejrzałem kilka książek o tym, co się właściwie do takiej dżungli bierze. Sprzedawczyni patrzyła się na mnie krzywym okiem, bo oczywiście nie zamierzałem tego kupować, ale zrobiłem sobie w pamięci całkiem sporą listę, licząc na to, że jednak niczego nie zapomnę. Nie obędzie się tez jednak bez przedmiotów z naszej działki, to jest czarodziejskiej. Jeśli chcę przeżyć, muszę wyrzucić trochę grosza, chociaż – mam nadzieję – nie będą to pieniądze wylane w błoto. O, teraz jest chyba pora deszczowa, więc nawet bagno. Zresztą, nieważne. Wchodzę do sklepu z kapeluszami, licząc na to, że dostanę to, czego szukam. Czapka-niewidka. Na pelerynę mnie nie stać. Ba, nawet nie wiem, gdzie się takie kupuje, ale za to kapelusz to zawsze dobra opcja. Nie działa tak wybitnie dobrze, ale jest łatwiejszy w użyciu i zajmuje dużo mniej miejsca. I tak ostatnio trochę kułem z transmutacji i zaklęć, żeby udało mi się zabezpieczyć bagaż. No i różdżka od Nessy jest pierwszą, która w ogóle chce ze mną współgrać. Jakim cudem udało jej się ją dobrać w taki sposób? Kiedy te magiczne patyki lądowały w moich rękach, nawet jeśli wydawało mi się, że będą mnie słuchać, w końcu zaczynały się buntować. A ten świerkowy badyl nie jest taki złośliwy. Po prostu magia. Sprzedawca po mojej prośbie znika na chwilę w magazynie i wraca z czapką, której potrzebuję, z czego naprawdę się cieszę. Płacę mu odliczoną kwotę, która boli tym bardziej, że są to pieniądze pożyczone od Nessy i żegnam się miło, wychodząc ze swoim zakupem.
Jak @Robin Doppler znalazła się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu? Dlaczego - w swych poszukiwaniach - jej kroki zawiodły ją przed wystawę sklepu z nakryciami głowy? Być może w końcu tutaj tkwił jej problem. W końcu dbanie o najwyższą część ciała, najważniejszą podczas używania pewnych umiejętności, musiało odgrywać jakieś znaczenie - ktoś mógłby pokusić się nawet o stwierdzenie, że niezerowe. Tym ktoś mógłby być nawet sam Los, który sprawił że drzwi do sklepu otworzyły się, a buty Ślizgonki wprowadziły ją do środka.
Zdrów-na-umyśle Kapelusznik
Pan McHavelock - właściciel emporium, nazwanego zresztą jego imieniem - siedział w bujanym, skrzypiącym fotelu za ladą, trzymając przed sobą rozłożony, najnowszy numer Proroka Codziennego oraz popijając z filiżanki jakiś czarny wywar, z którego raz po raz unosiły się w górę bąbelki i rozbijały o sufit, zostawiając tam ciemne plamki. Musiał być to ulubiony napitek owego mężczyzny, gdyż na - na pewno kiedyś - białej ścianie widniało sporej wielkości plamiszcze, które zapewne zupełnie przypadkowo miało kształt Australii. - Zaraz zamykam, pośpiesz się - rzucił tylko McHavelock, nie opuszczając nawet gazety by zaszczycić Ślizgonkę spojrzeniem. Robin w tym momencie jednak na afekcjach starego sklepikarza zupełnie nie zależało, gdyż w jej oczy wpadł podarty czepiec ułożony na jednej z drewnianych, manekinowych główek. W samej czapce nie było nic specjalnego, jednak fiszka doń przyczepiona przyciągnąć musiała uwagę każdego, kto miał z prawdziwą hipnozą choć niewielką styczność - nakrycie głowy było mianowicie podpisane jako Czapa z Hamelin, a więc, jeśli wierzyć metce, pochodziła z miasteczka w którym miał miejsce jeden z najbardziej znanych przypadków zbiorowej hipnozy.
Dodatkowe informacje
• Nie musisz rzucać kostkami na wejście na Nokturn - tylko tym razem, oczywiście. • Oznacz mnie proszę w swoim odpisie.
Wszelkie pytania, zażalenia i prośby należy kierować do @Darren Shaw
______________________
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
W ostatnim czasie robiła naprawdę wiele, aby pogłębić swoją wiedzę na temat hipnozy. Poświęcała się temu w znacznym stopniu, przez co niejednokrotnie narażała się na paskudne komentarze ze strony swojego chłopaka, niemniej miała to w nosie. Wiele rzeczy miała w nosie, które powinny być podstawowymi. Olewała naukę, nawet swoją pracę dziennikarską, byle tylko dowiedzieć się więcej. Może właśnie ta chęć posiadania jeszcze większej wiedzy, zaprowadziła ją na ulicę śmiertelnego Nokturna? Była tutaj już wcześniej, więc to miejsce nie przerażało jej w żadnym stopniu, jednak wiedziała, że tutaj należy uważać. Na wszystko. O sklepie z kapeluszami McHavelocka słyszała już wcześniej, ale nie sądziła, aby miała potrzebę tutaj zaglądać. Tymczasem dziś postanowiła, że musi zwiedzić to miejsce. Weszła do środka, co oczywiście zostało od razu zanotowane przez sprzedawcę, zapewne właściciela. Słysząc jego niezbyt miłe przywitanie, tylko skineła głową i ruszyła by przeglądać dostępny asortyment. W tym sklepie nie było nic nadzwyczajnego, była gotowa od razu to przyznać jednak… Nie, to nie możliwe. Ale przecież widziała wyraźnie przyczepioną metkę do jednego z nakryć głowy. Podeszła bliżej, by przekonać się, czy aby wzrok nie płatał jej figli. Czapka z Hamelin. Serce zabiło jej mocniej. Słyszała o tym przedmiocie, jednak sądziła, że to mit. - Ekhem… - odchrząknęła cicho, aby zwrócić na siebie uwagę sprzedawcy. - Przepraszam bardzo, czy to autentyk? - zapytała. Wskazała palcem, o co dokładnie jej chodziło. - Słyszałam, że ten przedmiot zaginął przed laty i nie został nigdy odnaleziony - dodała jeszcze po chwili, nie wiedząc, czemu w ogóle ujawniała się ze swoją wiedzą. Coś ją jednak bardzo korciło.
Kiedy Robin odwróciła się by zagadnąć sprzedawcę o tajemniczy czepiec, ten stał już obok niej - choć mogłaby przysiąc, że nie słyszała nawet kroku podczas zbliżania się do eksponatu. Ba, stał bardzo obok - tak blisko, że dziewczyna mogłaby policzyć włoski w jego krzaczastych brwiach, iskry w zwężonych źrenicach albo oczka szalika owiniętego bardzo ciasno wokół jego szyi. Przez chwilę dziewczyna mogłaby nawet przysiąc, że białko w oku mężczyzny kręci się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara - jednakże cała sytuacja trwała zaledwie ułamek sekundy, a McHavelock odsunął się i pstryknął głośno rozsuwaną miarką, którą podsunął do skroni dziewczyny.
Frajwędrówki i inne zjawiska hipnotyczne
Ślizgonka nawet się nie obejrzała, a mężczyzna pobierał wymiary z jej głowy, zdziwione pomruki ("Fascynujący przedziałek!" albo "Od skroni do ucha... dwa calołapy!") przeplatając z odpowiedziami na jej pytania. - Och, oczywiście że to autentyk, słońce - powiedział, jedną ręką operując miarką nad jednym z bardziej zbuntowanych kosmyków Robin, drugą łapiąc za czapkę z Hamelin i kręcąc nią sobie chwilę na palcu. Z bliska beret wydał ci się jeszcze bardziej niesamowity - małe dzwoneczki doczepione do boków rytmicznie dźwięczały uspokajając twoje myśli, a miarowe obroty całego przedmiotu sprawiały, że ciężko było odwrócić od niego uwagę - W co zapakować? Nawet nie wiesz kiedy, ale twoja ręka zaczęła wędrować do portfela. Problem w tym, że mogłabyś przysiąc, że jeszcze chwilę temu cena na metce miała co najmniej jedno zero mniej. Do tego w uszach z jakiegoś powodu cały czas szeleściły ci przewracane strony Proroka Codziennego...
Dodatkowe informacje
• Oznacz mnie proszę w swoim odpisie.
Wszelkie pytania, zażalenia i prośby należy kierować do @Darren Shaw