Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kość: 1, przerzucone na 1 i przerzucone ponownie na 1. Linku do dowodów oszczędzę sobie i Wam. Łączny wynik pary: 2 Gab + ja 1+1 = 4 Efekty: abominacja a nie trening Pozostałe przerzuty: a weź
Miała zamiar wejść w swoją kapitańską rolę z przytupem i dawać dobry przykład pozostałym zawodnikom. Skończyło się na tym, że najpierw pozwoliła na obecność krukona podglądacza szpiega z obitą mordą, a teraz była z nim w parze, nie chcąc skazywać nikogo z obecnych na dodatkowe nieprzyjemości i... wspólnie szło im fatalnie. Czuła się na miotle źle, jak nigdy, tyczki co chwilę zaskakiwały ją przez brak odpowiedniego skupienia i raz przekonała się o tym dobitnie, bo do tego stopnia, że kafel wypadł jej z ręki, a ona sama, nurkując po niego, prawie zleciała z Nimbusa, bo straciła równowagę. Już nie mówiąc o tym, że podczas kilku podań nie była zdolna do rzucenia piłki w odpowiednim tempie i Gabriel musiał wyhamować, a potem się po nią wracać. Koszmar. Jemu też niby szło przeciętnie, ale ze względu na okoliczności miał solidne wytłumaczenie. Pewnie niełatwo się wracało do siebie w tak krótkim czasie, w dodatku na 'terenie' wroga. - Na stepujące dumbadery. - podsumowała wspólny przelot ugrzecznionym przekleństwem, prawie na poważnie namyślając się na temat powołania innego szukającego. W końcu Jerry... przynajmniej potrafił przegrywać z uśmiechem na twarzy. A Pro już raz udowodnił jej swój potencjał. Cóż. Może w przyszłym roku?
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Zaśmiał się, próbując sobie to wyobrazić – Jerry'ego rzucającego się na jego ramieniu w swoim niespokojnym śnie. Trzeba było przyznać, że wcale nie „nie chciał tego”, wręcz przeciwnie, poczuł się zaintrygowany, choć postanowił ugryźć się w język zanim rzuci jakimś dwuznacznym tekstem, na który chłopak mógł nie mieć ochoty. Z „opresji” uratowała go Sol, która po przelocie zatrzymała się przy jego boku. Uśmiechnął się do dziewczyny; ostatnio wszędzie jej było pełno i musiał przyznać, że nie miał nic przeciwko temu – była sympatyczna i wnosiła do otoczenia bardzo pozytywną energię. — Mm, bo nie gram, miałem ochotę się poruszać. W Souhvězdí czasem stałem na obronie, a wcześniej trochę ścigałem — stanął za plecami Gryfonki — rozgrzewka to podstawa – powiedział bez cienia drwiny. Traktował to rzeczywiście dość poważnie, miał nieco doświadczenia i wiedział jak ważne jest dbanie o własne bezpieczeństwo i zdrowie kiedy miało się ochotę na fizyczny wysiłek. — Gdzie boli? — to mówiąc, zacisnął delikatnie palce na jej ramieniu, bo zdawało mu się, że w czasie jej przelotu to właśnie z nim miała problem i zaczął dość wprawnie je rozmasowywać – naprędce i niezbyt dokładnie, bo przecież nie mieli czasu żeby sterczeć tu jak kołki. Kiedy przyszedł czas na kolejne ćwiczenie, nakazał jej jeszcze przez moment własnoręcznie rozmasowywać obolałe miejsce i dołączył do Jerry'ego, dosiadając swojej miotły. — Sól taka straszna? — zaśmiał się szczerze; relacje Dunbara z kobietami były zaiste fascynującym zjawiskiem. Dobranie ich w parę nie było chyba najlepszym pomysłem, bo Lazar nie potrafił przestać się śmiać z jeremiaszkowych wyczynów. Sam nie mówił za wiele, bo i nie miał na to siły, walcząc o każdy haust powietrza pomiędzy kolejnymi parsknięciami donośnego śmiechu. Poszło im tragicznie – naprawdę tragicznie. Piłka spadała co i rusz na ziemię, a raz prawie zleciał z miotły, co uświadomiło mu, że może powinien częściej na nią wsiadać. Na sam koniec nawet nie trafił do tej przeklętej pętli. Kiedy w końcu wylądowali, bolał go już brzuch, a w oczach miał łzy rozbawienia.
Kość:1 - 1 = 0 XD Łączny wynik pary: 3 + 0 = 3 c: Efekty: mam bekę z Dżemiego bo co mi więcej pozostało Pozostałe przerzuty: 0
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie miała wejścia smoka. Bardziej przypominało to wpadnięcie spóźnionego strusia. Bardzo spóźnionego strusia, który zaleciał na miejsce zbiórki w chmurze poderwanego miotłą śniegu. Kiedy się zatrzymała, akurat gracze lądowali i miała zaczynać się druga część treningu. Szlag. Nie zdążyła. - Bloody hell, sorry - rzuciła do @Morgan A. Davies, patrząc przepraszająco na dziewczynę. Peril była zziajana, włosy miała w kompletnym nieładzie, policzki czerwone od smagającego je wiatru, a na szczęce po jednej stronie kwitł dorodny krwiak, rozlewający się aż po kość policzkową. Przyleciała na miotle, ubrana w pełen rynsztunek, w tym koszulkę reprezentacji ze swoim numerem i nazwiskiem na plecach. Wszystko jasne. Przetrzymano dziewczynę w Londynie, gdzie na treningu musiała oberwać w szczękę (żeby tylko). I po tym, jak na szybko posklejano jej kości, nie zdążyła do Hogwartu na początek gry Gryfonów. Odetchnęła chwilę, zanim przydzielono jej parę i poinstruowano o przebiegu następnego etapu. Podeszła do @Boyd Callahan, unosząc dłoń na powitanie. - 'Ey, shitface - dodała, acz widać było, że jest zmęczona. Merlin chyba tylko wie, co jej odbiło katować się jeszcze rozgrywkami szkolnymi, zamiast odpocząć. Ale zaparła się i skoro już tu jest, to weźmie udział w treningu. Który poszedł dużo lepiej, niż sądziła. Zgrywała się z Gryfonem niemalże idealnie, podając sobie kafla oraz na końcu strzelając prosto do bramki. Acz gdy wylądowała, trochę się nogi pod nią ugięły. Padła na śnieg i odchyliła głowę, wspierając się na rękach, coby nie polecieć na murawę całkiem. - Call it a fuckin' day - rzuciła w eter. Jest południe, a ona już ma dość życia. - Dobrze ci idzie - skomentowała w stronę Boyda, gdy sam już opadł na ziemię.
Kość: 6 Łączny wynik pary: 6+4 = 10 Efekty: Jest dobrze, tak sądzę.
Kolejny etap treningu zapowiadał się jeszcze ciekawiej niż pierwszy, bo przewidywał pracę w parach, a przecież współpraca była podstawą udanej gry zespołowej, tak samo jak rozgrzewka była podstawą treningu, a porządne śniadanie – podstawą w ogóle wszystkiego. Okazało się, że trafiła mu się @Hemah E. L. Peril , która zjawiła się na boisku koszmarnie spóźniona, a w dodatku wyglądała, jakby właśnie wyszła prosto z oka cyklonu. Czyżby była po morderczej rozgrywce reprezentacji? Skinął głową w odpowiedzi na jej powitanie, a towarzyszący temu pozdrowieniu shitface w jej wykonaniu nie zrobił na nim większego wrażenia, w końcu miała w zwyczaju serwować mu dużo gorsze epitety. - Do twarzy ci z tym siniakiem, Peril, tylko trochę niesymetrycznie – rzucił zaczepnie, po czym wzbili się równo w górę i rozpoczęli lot w stronę pętli, po drodze podając sobie kafla. Początkowo nie był pewien, jak im to wyjdzie w duecie, ale szybko utwierdził się w przekonaniu, że Hemah nawet tak sponiewierana radziła sobie świetnie, lepiej od niego. Zdecydowanie korzystniej szło im dogadywanie się w powietrzu, niż na lądzie, i bez słów, niż podczas sprzeczek, czego skutkiem były płynne podania, sprawne uniki i celne rzuty do obręczy. Wszystko doskonale. - No, stara, rozkurwiliśmy to – skomentował dobitnie, wylądowawszy obok niej i zadowolony, że tak świetnie im poszło, zwłaszcza na tle innych par, które nie radziły sobie tak spektakularnie; uśmiechnął się kącikiem ust w mało wylewnym geście podziękowania, gdy otrzymał znienacka komplement – Starałem się za tobą nadążyć – odparł, odwdzięczając się jej aprobatą, bo choć często miał z Peril takie momenty, w których chciałby ją gołymi rękami zdekapitować i użyć jej głowy jako tłuczka na meczu, bo tak go wkurwiała, to nigdy nie odmawiał jej tego, że naprawdę dobrze grała. No i tego dnia jeszcze nie zdążyli się na siebie zdenerwować, więc w sumie było całkiem miło.
Kiedy ujrzała na boisku Hemah, rozpromieniła się. Każda osoba obecna na treningu cieszyła ją, ale Hem, zarówno ze względu na umiejętności, legendarny wręcz status i, przede wszystkim, drużynowego serducha, była kimś wyjątkowym. Bezbłędnie wywiązywała się frekwencją oraz skutecznością na meczach, zaliczała, pozornie nie potrzebne jej już przecież szkolne treningi i zawsze była filarem, wokół którego planowało się całą resztę. Gracz, którego nie dałoby się zastąpić. - W końcu komuś poszło, jak trzeba. Wpadłaś po drodze pod Błędnego Rycerza, Hem? - skwitowała ich wspólny 'występ', po czym zwróciła uwagę na ogólny stan Gryfonki, starając się jednak nie zdradzać większej troski. Jeszcze uznałaby to za zniewagę. Cholerni honorowi czerwoni. - Jak Cię tak będą poniewierać w reprezentacji to się do nich przejdę. - rawr, groźna pani kapitan. Oczywiście, że była w tej kwestii bezsilna. W klubach, czy już dalej w drużynie narodowej nie patyczkowali się. Nie cofali nóg ani mioteł. Na takim szczeblu nikt się nie oszczędzał i nie miał ku temu prawa. Jakieś szkolne rozgrywki to z ich perspektywy marna piaskownica. A jednak Peril równie zaciekle broniła barw Gryffindoru, co Anglii. I chyba to Moe ceniła w niej najbardziej. Zbliżyła się do niej, przykucnęła, rzucając jej kilka badawczych spojrzeń, po czym podniosła się i wyciągnęła dłoń w jej kierunku, chcąc pomóc białowłosej wrócić na nogi. Sama nie była pewna, czy nie powinna zostawić jej w spokoju, ale chłodny śnieg chyba nie był najlepszym przyjacielem zmarnowanych i wyczerpanych.
Oficjalne zakończenie treningu przekładam na 30.01, godz. 22:00. Macie dobę.
Ostatnia para zmieniona na Pro & Moe. Moja kość w drugim przelocie: 5, post ode mnie będzie już w ramach zakończenia treningu
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Czw 30 Sty - 13:40, w całości zmieniany 2 razy
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Cmoknęła, słysząc komentarz jej tymczasowego partnera. - Pierdol się, Callahan - uniosła rękę, pokazując mu faka. Acz unosiła kącik ust w rozbawieniu. Jak reszta uczniów potrafiła szybko stać się jej dzieciaczkami, tak z niektórymi relacja była boleśnie braterska. Bros od kielicha po tłuczenie się po mordzie i przyjacielskie docinki. Ale wiedzą, że jeśli zajdzie taka konieczność, wskoczą za sobą w ogień. I potem jedno drugiego opierdoli, że w ten ogień wlazło. - Może za kilka lat mnie dogonisz - dorzuciła złośliwie, zmarzniętą od śniegu dłonią trąc policzek. Wciąż bolał, zaleczony na szybko i nie do końca. Zimno pomogło.
Nigdy nie uznałaby troski za coś obraźliwego. Mogła być najlepszym graczem, mogła być prefektem, ale przede wszystkim była sobą. Mamą-gąską uczniów z Gryffindoru, gotową tak okazać wsparcie, jak i zadziobać kogoś na śmierć za dręczenie jej pisklaczków. I choć nie zaprzeczy, iż niektórzy byli dziewczynie bliżsi, to jednak z upływem dni pędzących w stronę końca roku tylko mocniej za każdym chciała się wstawić. Może to efekt presji w drużynie, gdzie odreagowuje stres starając się zadbać o każdego wokół... Tylko nie siebie? Ale w ten altruistyczny sposób czuje się lepiej, gdy pomaga. Skomplikowany problem, z jakim się jeszcze nie spotkała, z którym nie umie sobie dać rady. Gdy pracowała w restauracji, pracownicy notorycznie na siebie bluzgali, drąc mordy od początku do końca zmiany. Ale jedyny błąd jaki mogła popełnić, to wydać złe danie. Tutaj... Tutaj jeden błąd może kosztować ich lata pracy lub trwałe kalectwo. To zawsze wygląda dobrze z boku. "Chcę być w drużynie!", zastąpione następnie przez dziecinną pychę "udało mi się, jestem kimś!". A później miażdżyć zaczyna presja i oczekiwania. Względem gry, zachowania, wizerunku. W jej przypadku nawet głupich ocen w szkole, kiedy niektórzy ostrzą sobie kły, by zdobyć materiał do szmatławca; obsmarować ją, jeśli tylko nie zda do następnej klasy. A bądźmy szczerzy - nie jest orłem. Ostatnio nie ma w ogóle czasu na naukę, bojąc się egzaminów końcowych coraz mocniej i mocniej. Stara się nie żalić. Nie pokazywać innym, że przestaje sobie radzić. A kiedy nie ma, w kim szukać oparcia, zaczyna pilnować, coby inni je mieli i nie musieli czuć tego samego. Zimnego i paskudnego poczucia, że jest się zdanemu tylko na siebie. Kogo ma prosić o wsparcie i przed kim płakać? Jąkającego się dzieciaka z fobią społeczną czy może alkoholika-malarza, z którym każde spotkanie kończy się narkotykami? Zawsze zostawał Leo. Ale jego nie chciała zawalać swoimi problemami. Wyszczerzyła się więc do Moe. Spychając daleko zmęczenie i starając wykrzesać z siebie więcej energii. - Dzięki. Powinnaś zobaczyć Błędnego, ten to dopiero wyszedł z tego zderzenia w opłakanym stanie - przyjęła wyciągniętą rękę i wstała, otrzepując tyłek ze śniegu. - Przekażę im twoje groźby - zaśmiała się, czując faktycznie lepiej. Jakby naprawdę mogła sądzić, że Gryfonka uda się do trenera i powie mu, co myśli. Hell, jakby to faktycznie zrobiła, chyba by jej Hem pół sklepu miotlarskiego wykupiła z tego rozbawienia. W tym stanie każdy przejaw troski miał na jasnowłosą zbawienny wpływ. Spojrzała na innych graczy, którzy dopiero zbierali się do lądowania lub jeszcze kończyli ćwiczenie i postanowiła wykorzystać moment. - Nie miałam wcześniej okazji... Ale gratulacje kapitana! - I zgarnęła Moe w ramiona. Quidditchowy rynsztunek uciskał, była nieświeża, obie w zasadzie po treningu wymagały prysznica. Ale przytuliła ją niezwykle ciepło, uśmiechając się i promieniejąc dumą. - Idzie ci świetnie, ptyśku - odsunęła się w końcu od Davies, wciąż unosząc kąciki ust. Szczerze się cieszyła awansem dziewczyny. - Gdyby trzeba ci coś było, to nie bój się prosić. Oferuję szeroki asortyment opierdolu dla drużyny lub ciekawych zagrań na treningi - puściła jej oczko.
Brak rozgrzewki to była zła decyzja, która miała odbić się na całym jej treningu. Takie było konsekwencje spóźnienia. Kiedy jednak Lazar zainteresował jej plecami, przestała nawet żałować tego bolesnego naciągnięcia. - Mam nadzieje, że dołączysz do drużyny - uśmiechnęła się, bo chętnie spotykałaby go na wszystkich treningach i meczach. Przyznała mu rację co do rozgrzewki kiwnięciem głowy i z zaskoczeniem przyjęła jego gest. Wskazała dokładne miejscu, które jej doskwierało. - Tutaj, rwie - przyznała i z ulgą przyjęła delikatny masaż, zerkając na chłopaka. Zastanawiała się, czy wysyła jej jakieś sygnały, czy to ona tylko to sobie wymawia i chciałaby coś dostrzec w jego zachowaniu. Może powinna wybadać teren trochę dokładniej? Z całą pewnością zamierzała spróbować, tylko nie wiedziała jeszcze jak dokładnie się za to zabrać. Raczej nie była w tej kwestii wstydliwa i dość jasno dawała do zrozumienia, kiedy ktoś jej się podobał, ale w przypadku Leo nie przynosiło to zbyt dobrych skutków, więc może warto było spróbować czegoś mniej bezpośredniego. Niechętnie przeszła do kolejnego etapu treningu, zdecydowanie bardziej wolałaby pogadać z chłopakiem jeszcze trochę i oczywiście dać się porządnie wymasować. Miała rację, bo kolejny etap okazał się tylko większą porażką. W dodatku - z jej winy. Trudno było podawać z takim bólem, starała się jakoś przełamać, ale nie szło im to tak dobrze, jak powinno. Jedyne co im się udało to trafienie na koniec w obręcz, ale trudno było w pełni cieszyć się sukcesem, skoro całościowo ich współpraca naprawdę leżała. Na koniec podleciała do dziewczyny. - Sorka, to głupie ramie. Moja wina - przyznała i spojrzała jak wszyscy powoli wracają na ziemie. Przewróciła oczami na widok Jerry'ego wyprawiającego jakieś głupoty na miotle,ale mimo wszystko nie skomentowała tego na głos i trochę była to kwestia jego pary, której nie chciała zniechęcać.
Kość:4 Łączny wynik pary: 5 Efekty: jest źle, ale trafiam Pozostałe przerzuty: 0
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Z kolejną dawką satysfakcji Pro oglądał poczynania Moe na miotle. Był raczej skromny i rzadko kiedy chwalił samego siebie, ale gdzieś w środku uważał, że jest w tym całkiem niezły, co zresztą napawało go pewną dozą dumy. Gdy jednak patrzył na swą przyjaciółkę zdecydowanie widział dzielącą ich różnicę. Może nie jakąś wielką, ale jednak. Tak, zdecydowanie cieszył się z takiego kapitana i tego, że była ich szukającym. Co prawda sam kiedyś aspirował na to stanowisko, ale mimo wszystko czuł się chyba lepiej na obronie. Co prawda robota ta nie należała do najłatwiejszych, ale szukający był zbyt istotny, żeby znicza szukał rudzielec, gdy ktoś inny mógł to zrobić znacznie lepiej. Gdy zakończyli już slalom posłusznie podleciał do reszty drużyny, wsłuchując się w dalsze polecenia. Zapowiadało się ciekawie, ale zastanowiło go, kiedy ona to wszystko przygotowała. I jak. Z tego co pamiętał to ostatnimi czasy jej różdżka była dość zawodna, a tutaj jak nic potrzebowała jej w pełnej sprawności. No chyba, że użyła jej kapryśności, aby jeszcze bardziej utrudnić im zadanie. Liczył jednak, że nie posunęła się aż tak daleko, w końcu kto wie, co jeszcze mógł odwalić ten szalony kawałek drewna. Chłopak raz jeszcze odczekał na sam koniec kolejki i gdy przyszła kolej na niego podleciał do Moe. Gdy upewnił się, że jest gotowa wystartował, już chwilę po tym będąc zmuszonym wykonać pierwsze podanie z racji tyczki, która zjawiła się mu tuż przed nosem. Lekko go to zdumiało, ale czuł, że jest dzisiaj w formie, co chyba rzeczywiście było prawdą, bo zrobienie uniku nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Tak samo było z przyjmowaniem kolejnych podań do Moe, po których następowało to samo z jego strony. Finalnie wymienili ich dość sporo, ale chyba zarówno on jak i ona doskonale się przy tym bawili. Wcześniejsze próby były dość mieszane, ale oni zdecydowanie znaleźli się wśród tych, którzy wykonali to lepiej. Ba, zdarzyło mu się nawet kilka razy zaśmiać, gdy niespodziewanie musiał wykonać piruet lub beczkę, żeby nie przyfasolić o zaczarowane tyczki. Również rzut, który czekał go na końcu był precyzyjny i dokładny. Kafel przeleciał przez bramkę bez zetknięcia z obręczą, co chłopak skomentował lekkim okrzykiem. Cóż, może była to nieco zbyt żywa reakcja, ale ewidentnie dobrze zrobił mu ten trening, pozwalając zapomnieć o troskach związanych z zostaniem prefektem.
Kość:5 Łączny wynik pary: Moe 5 + Pro 5 = 10 Efekty: Jesteśmy pro Pozostałe przerzuty: 0
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wyściskanie się z Hem było chyba w tej chwili tym, czego potrzebowała, niezależnie od tego, w jakim stanie były obie dziewczyny. Jasne, zimowa aura nigdy nie sprzyjała wzajemnej bliskości, tak samo zresztą miotlarskie wysiłki. Ale nie o to w tym przecież chodziło. Ta nić wzajemnego wsparcia, która się między nimi w tej chwili zawiązała warta była każdego poświęcenia. Na które zresztą dla siebie nawzajem byłyby w tej chwili gotowe się zdecydować. Davies wyszeptała miękkie 'dziękuję', ale nie jeszcze długo nie odstępowała od Peril. Ta przypomniała jej przy okazji pewną ważną kwestię. Nie, żeby zdążyła się nią zająć, bo już po odsunięciu się od mamy-gąski złapała za miotłę i obleciała trasę jeszcze raz, tym razem z Pro i tym razem już należycie. Pofrunęli trochę jak wcześniej Hem z Boydem, a Moe sama sobie udowodniła, że na dziś nie wszystko było stracone i poprzedni lot był wypadkiem przy pracy. Wróciła na ziemię, wcześniej dziękując McGregorowi skinieniem za współpracę. - Sol, trzymasz się? - zapytała po chwili namysłu, bo dziewczyna ewidentnie ucierpiała już we wcześniejszej części ćwiczeń. Kontuzja tuż przed feriami to raczej nie była najprzyjemniejsza wizja spędzania wolnego czasu. Niezależnie od tego, czy jakieś wspólne rozgrywki niedługo je czekały, czy nie. Kiedy upewniła się co do konieczności odesłania Irving do Skrzydła Szpitalnego (bądź w czułe ramiona Jeremy'ego), postanowiła zwrócić się do wszystkich zebranych. - Wiedzcie, że jako kapitan nie mam zamiaru Wam się narzucać. Nie wtrącam się w to, co robicie po treningach, jak Wam idzie w szkole ani z kim się kumplujecie. Z drugiej strony - jeżeli będziecie mieli jakąś sprawę boiskową, miotlarską, albo nawet, pal licho, prefekcką, czy zechcecie tak po prostu pogadać, jestem dla Was. - miała zamiar się streszczać ze swoją przemową kapitańską, bo i też nie miała zbyt wiele do przekazania na koniec. Byli najlepsi w szkole i powinni aż za dobrze zdawać sobie z tego sprawę. Każdy wynik, który nie byłby zwycięstwem oznaczałby, że coś w ich szeregach poszło solidnie nie tak. I nie, nie chodziło o podtrzymanie oczekiwań, do jakich już przecież przywykli. Bardziej chodziło o dbanie o siebie nawzajem. Z przyjaciółmi za plecami zawsze raźniej kopało się tyłki pozostałych szkolnych drużyn. - Nie będzie sów z zaproszeniami na treningi, bo na boisku zostawiamy płuca, nie napiwki. Pilnujcie tablicy i wiedzcie, że czekam. Nie chcę Wam zabierać popołudnia, widzimy się po feriach. - nie zabrzmiała zbyt srogo, bo bardziej chciała zaznaczyć, że wspólne ćwiczenia leżały w interesie całej ich grupy, a nie tylko zmartwionego frekwencją kapitana. Pożegnała się, po czym zaczęła układać przyniesione tyczki na stos, kafel odłożyła do kufra i zamknęła go. Po czym usiadła na nim, bo najwidoczniej chwilowo nie miała zamiaru się stąd ruszać.
@Gabriel R. Swansea fabularnie wziąłeś udział w drugim etapie, więc jak do końca stycznia wrzucisz post z drugim etapem to jeszcze Cię rozliczę z pełną pulą punktów.
Wszyscy z/t, chyba, że ktoś jeszcze chce poplotkować.
Uśmiechnął się tylko do siostry, która zaczęła coś mówić o szpiegowaniu. Nie miał nastroju na jakieś głupie żarty, więc wzruszył ramionami. Nikt nie musiał wiedzieć jak wielki kryzys ma w swojej relacji z Elio, a to, że trening był dzień po tym jak połamał się przeokrutnie było szczęśliwym splotem wydarzeń. Nie to, żeby jego kontuzja była szczególnie szczęśliwa, jednak wymówka, która nie łamała Elio serca była czymś co łatało dziurę w jego. Do drugiego etapu podszedł zdawkowo. Moe chyba wzięła go do pary tylko po to, żeby jej lwy go nie zjadły. Wstąpił na miotłę, a jego trauma nagle wróciła. Nogi mu się zatrzęsły, a on przełknął wielką gulę, która zalęgła się mu w gardle i odbił się od ziemi, mimo, że całe jego ciało wręcz krzyczało, żeby tego nie robił. Razem z panią kapitan szło mu fatalnie. Pewnie przez to w jakim stanie był. Praktycznie cały czas miał spięte mięśnie i tylko jakiś szept z tyłu głowy podpowiadał mu, że żaden tłuczek w niego tym razem nie wleci. Niestety strasznie burzyło to jego koncentrację, przez co podania mu szły fatalnie, prawie nigdy nie trafił chociaż w okolice dziewczyny. Przyjmowanie jej rzutów też było okropnie trudne, a rzucając się za kaflem prawie spadł z miotły, przez co jego zapał kompletnie stopniał. Po wszystkim stanął na ziemi i opuścił miotłę, po czym spojrzał z winą w oczach na Moe. - Wybacz, to moja wina. Czułem się jakby chochliki miały mnie złapać za uszy i zrzucić z kija. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. - Chyba się będę zbierał, nie mam ochoty na dalsze ewolucje. I nikt nie powie, że szpieguję waszą taktykę. Do potem, lwico. - Odmruknął i szybko zwinął się pod prysznic, zanim obkupi go gryfońska drużyna.
/zt
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Słuchała przemowy pani kapitan w milczeniu, wspierając się lekko na miotle. Zaczęła w pewnym momencie rozdziewać się z ochraniaczy, zawieszając miotłę w powietrzu obok siebie. Nie umknęło jej jednak żadne słowo. Co jak co, ale podzielną uwagą mogła się pochwalić. W przeciwieństwie do niektórych umiejętności akademickich, to się przydawało tako przy grze, jak i gotowaniu. Odczekała, aż ludzie się rozejdą, zanim obróciła miotłę i lekko witkami pacnęła Morgan w głowę. Zaczepnie, acz bynajmniej nie tak, coby sprawić jakikolwiek ból. Najwyżej mogła jej zruszyć fryzurę. - Hej hej... Sprawy prefektów zostaw mnie - rzuciła żartobliwie. Nie była bardzo zła za ten tekst. Rozumiała ideę, jaka stała za wypowiedzią Davies. Bardziej chciała porobić sobie jaja z własnej pozycji, której... No, nie miała zbytnio okazji wykorzystać od początku roku. Czas - czy raczej jego brak - skutecznie podcinały skrzydła w kwestiach typowo szkolnych. - Czy może uważasz, że nie nadaję się na prefekta? - Pociągnęła z uśmiechem. Łatwo było wyczuć, że nie mówi poważnie. Ochraniacze jeden po drugim opadały na śnieg, dzwoniąc metalowymi zapięciami. Zostawszy w samej czerwono-białej tunice, przeciągnęła się z wyrazem ulgi. Następnie rozmasowała bark, kręcąc nim kółka. Musiała też i w łopatkę oberwać lub w inny sposób nadwyrężyć go z rana. Egzystencja boli. Spojrzała z góry na siedzącą na skrzynce Gryfonkę. Wydawało się, że nie chce za szybko opuszczać boiska. - Zabiłabym za gorący prysznic - zagadnęła, wskazując kciukiem na szatnie. To było oczywiste zaproszenie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Trochę instynktownie odsunęła głowę w razie, gdyby czekały ją kolejne mściwe zaczepki. Może rzeczywiście nie powinna wciskać się Hem w obowiązki. Akurat w roli mamy-gąski powinno iść jej znacznie lepiej, niż przez pół roku wychodziło to Davies. Młoda nawet nie zdążyła poczuć na sobie poczucia obowiązku innego niż rozładowywanie raz na jakiś czas atmosfery wśród członków domu. Ale może właśnie taki był jej sposób zajmowania się bliskimi? - Przyzwyczajenie. Idzie zwariować od tych zmian z dnia na dzień. - ten rok szkolny był dla niej wyjątkowo intensywny i pełen zwrotów. Najpierw zaskoczyli ją odznaką, a po pół roku była już kapitanem, oddając przypinkę McGregorowi. Nie oznaczało to wcale, że przestała się poczuwać do pełnienia dawnej funkcji przynajmniej częściowo. - Zasługujesz na tę przeklętą plakietkę od pierwszego dnia. - zadeklarowała bez namysłu, bo nikt wśród Gryfonów nie nadawał się do tej roli bardziej niż ona. Nawet, jeżeli na co dzień nie miała zbyt wiele czasu na szkołę. Była dobrym duchem lwiego domu. Niekiedy wkurwionym duchem, ale również przez to nigdy nie traciła gryfońskiej tożsamości. W odpowiedzi na propozycję prysznica jedynie mruknęła z aprobatą, po czym zebrała treningowe fanty z zamiarem odniesienia ich po drodze i wraz z Hemah niespiesznym krokiem opuściły boisko.
[z/t x2]
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Ferie powoli dobiegały końca i wiedział, że w końcu musi przestać ignorować list, jaki otrzymał od Walsha. Doskonale wiedział, że powinien zająć się boiskiem, tak jak obiecał, ale odsunął to w czasie, by najpierw zająć się innymi, nieco bardziej naglącymi potrzebami, jakie pojawiły się w szkole i jej okolicy, w końcu Zakazany Las nie spał, a można nawet było powiedzieć, że powoli budził się do życia, czego nie dało się w żaden sposób przegapić i o czym nie dało się zapomnieć. Wiosna, mimo wszystko, była bliżej, niż się wydawało, brakowało miesiąca do jej kalendarzowego rozpoczęcia, a gajowy już teraz musiał planować, kiedy jakimi roślinami będzie trzeba się zająć, by wyglądały jak najbardziej reprezentatywne. Nie brał tutaj pod uwagę tych ziół, które rosły już w cieplarniach, tam bowiem sprawa miała się inaczej i musiał brać się do niej w nieco odmienny sposób, niemniej jednak postanowił, że dzisiejszego wieczoru wszystko sobie zweryfikuje i jeszcze raz przemyśli, by wiedzieć, jak dokładnie działać. Tym bardziej że podjął już decyzję, iż nie może dłużej dusić w sobie czegoś, co od dawna mu szeptało, żeby sprawdził, czy zdoła stać się animagiem. Nie wiedział, czy to podszepty chwili, czy jednak pełna dojrzałość w stosunku do decyzji, jaka w nim kiełkowała od lat, ale na razie się na tym nie skupiał. Ubrał się bez pośpiechu, wybierając ubrania, które spokojnie można było nazwać roboczymi, zebrał swoje rzeczy, w tym rzecz jasna, różdżkę i skierował się na boisko, by tam dokonać inspekcji, sprawdzić inwentarz i upewnić się, że w czasie kolejnego meczu żadna z trybun nie pójdzie w drobny mak z uwagi na celne uderzenie tłuczka. W końcu coś podobnego można było sobie spokojnie wyobrazić, a on nie bardzo chciał brać w tym udział, jeśli się tak dobrze nad tym zastanowić. Musiał jednak postępować systematycznie i uważnie, nic zatem dziwnego, iż rozpoczął od dołu. Nawierzchni za bardzo obecnie nie mógł sprawdzać z uwagi na śnieg, ale zajął się wspornikami trybun, by przekonać się, że w kilku miejscach wymagały podreperowania i wsparcia ich w nieco odmienny sposób, czym zajął się właściwie z miejsca, przywołując do siebie po kolei odpowiednie przedmioty, kawałki drewna i Merlin wie czego jeszcze. Ważne, że Chris doskonale wiedział, co robi i jak powinien postępować. Miał już dostatecznie wiele doświadczenia, by przypadkiem nie zrzucić na siebie jakiś rozchwianych elementów, nie chciał zresztą skończyć z miejsca w Skrzydle Szpitalnym albo jeszcze gorzej — musieć wybrać się do Munga. Postępował zatem ostrożnie, przyglądając się trybunom, a później biorąc się za ich naprawdę. Wkrótce doszedł również do wniosku, że barwy domów i oznaczenia poszczególnych miejsc także wymagały odświeżenia, czym zajął się bez najmniejszego nawet gadania, mając nadzieję, że dzięki tym zabiegom boisko będzie prezentowało się naprawdę dobrze. W swoich działaniach nie zaniedbał jednak ani małego boiska, ani szatni, ani nawet składzika mioteł. Wszędzie, gdy było to tylko konieczne, naprawiał zawiasy, wsporniki, upewniał się, że bariery wytrzymają, a później wzmacniał je, jak bardzo tylko było to możliwe. Ponieważ lubił porządek, zajął się również szatnią, gdzie odmalował wszystkie ławki, by były w jak najlepszym stanie, upewnił się również, że szafki wyglądają i trzymają się dobrze, chciał, żeby zawodnikom było tutaj jak najwygodniej. Wprowadził kilka poprawek w składziku na miotły, by łatwiej było je przechowywać, upewnił się, że wszystkie mają swoje miejsce i nic nie powinno się im stać, a na sam koniec naoliwił po prostu drzwi do pomieszczenia, bo potwornie skrzypiały. Wejście do jednej z szatni sprawiło mu nieco więcej problemów, ale wcale się tym nie przejął, po prostu poświęcając się własnym działaniom i całemu obchodowi. Nie starał się jakoś ponad miarę, by zabłysnąć w oczach Walsha, ale mimo wszystko lubił wypełniać swoje obowiązki skrupulatnie, nic zatem dziwnego, że na sam koniec upewnił się również, czy z obręczami wszystko dobrze. Gdyby nagle miały opaść w czasie meczu, mogłaby czekać ich niemała tragedia. Okazało się jednak, że są w naprawdę dobrym stanie, czego nie można było powiedzieć o Chrisie, po całym tym dniu pracy. Był jednak zadowolony, bo zrobił dokładnie wszystko, o co został poproszony i miał pewność, iż boisko i jego przynależności są w jak najlepszym porządku. To, że był głodny, zmęczony i brudny, zaś słońce właśnie zachodziło, wcale mu nie przeszkadzało. Lubił takie aktywne dni, kiedy wiedział, że naprawdę robił coś pożytecznego. Bez najmniejszego żalu i poczucia zmarnowanego dnia, wrócił zatem do domu, by tam umyć się i móc odpoczywać. Musiał jeszcze napisać list do Walsha, co podobało mu się już zdecydowanie mniej, tak samo, jak ten niemądry arbuz, który leżał teraz na kuchennym blacie. Niemniej jednak najbardziej liczyło się to, że mógł potwierdzić profesorowi, iż wykonał swoje zobowiązanie, a boisko aż lśni.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Miała wolny wieczór i nie chciało jej się uczyć, postanowiła więc wykorzystać to, żeby sobie trochę polatać. Przez pracę przepadało jej mnóstwo treningów i zaczynało jej brakować miotły. Nie chciało jej się wyrywać do wspólnej gry nikogo z Gryffindoru, a już szczególnie z drużyny, bo była na nich obrażona. Myślała też o Gabie, ale ostatecznie nie była pewna, czy on to miotlarstwo w końcu lubi, czy była to kolejna rzecz, do robienia której zmuszała go rodzina. Ostatecznie stwierdziła, że nie będzie się na nikogo oglądać i przyszła sama. Opuściła na murawę skrzynię z wypożyczonym sprzętem, którą sobie przylewitowała. Teraz musiała tylko wymyślić jakąś grę z piłkami dla jednej osoby. Zamiast sterczeć nad skrzynią jak debil, wsiadła na miotłę, żeby olśniło ją w locie. Od razu przyszło jej do głowy, żeby spróbować zwrotu Wrońskiego. Nigdy wcześniej specjalnie się na nim nie skupiała, bo nie był zbyt przydatny pałkarzom, ale po tym jak zanurkowała na wyścigu po różdżkę, musiała przyznać, że była to całkiem fajna zabawa.
Byłam przemęczona. Sytuacja z Cassem absolutnie mnie dobijała, a złe samopoczucie związane z wywołaniem poronienia dawało mi się we znaki. Wiedziałam jednak, że muszę się skupić - choć zrobiłam sobie mały odpoczynek od pracy, to wciąż czekało mnie przygotowanie mojej pracy dyplomowej, a także walka o wymarzony Puchar Quidditcha. Wiedziałam, że pewna wizbookowa akcja dość mocno poruszyła szkołą i może doprowadzić do tego, że do gry wróci Davies, co oznaczało, ze musze skupić się na treningach ze zdwojoną siłą. Gryfoni mieli ją, Hemah, która grała w Quidditcha profesjonalnie, a także Wykeham, która wcale od nich nie odstawała. Ślizgoni byli w dobrej formie, ale wiedziałam, że musimy dać z siebie więcej. Mimo średniej pogody wypolerowałam miotłę i udałam się na małeboisko trochę poćwiczyć. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam na boisku wspomnianą wcześniej Wykeham, która wyraźnie próbowała z jakimiś zwodami. Nie byłam zadowolona z faktu jej spotkania. - Hej Wykeham, jak to jest należeć do domu, który dla wygranej wykurzył swojego opiekuna? - krzyknęłam dość donośnym głosem. Spodziewałam się konfliktu, miałam jednak nadzieję, że potencjalna kłótnia pozwoli mi później ćwiczyć w spokoju. Nie byłam fanką ONMS, ale sytuacja z Cromwellem wydawała mi się strasznie paskudna.
Ostatnio zmieniony przez Vivien O. I. Dear dnia Nie 1 Mar - 18:02, w całości zmieniany 1 raz
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Pikowała w stronę ziemi, gdy usłyszała czyjś okrzyk. Spojrzała w kierunku ślizgonki, która właśnie pojawiła się na boisku, podczas gdy jej mózg przerabiał słowa dziewczyny. Krew nabiegła jej do twarzy, nim jednak zareagowała, wyrżnęła w ziemię. – Kurwa mać, w dupę nargla! – zapominając na chwilę o Dearównie, podniosła się z ziemi i zaczęła oglądać miotłę. Bolała ją ręka i twarz, ale w tym momencie bardziej martwiła się Nimbusem i zapomniała o własnym dyskomforcie. Na szczęście wyglądało na to, że miotła wyszła ze zderzenia z ziemią bez szwanku. Mimo to Ettie była jeszcze wścieklejsza. Zielona zołza nie dość, że kpiła z cudzego nieszczęścia, to jeszcze prawie doprowadziła do kolejnego. – Weź się odmerliń! – krzyknęła, zrywając się na nogi i konfrontacyjnie obracając się w stronę Dear – To typiara od was to wszystko zaczęła! To był taki chytry plan, czy ślizgoni już całkiem stracili godność i rozum Salazara? "Uuuu, chcemy grać uczciwie". W końcu do was dotarło, że jesteście zjebani, więc zaczynacie udawać inne domy? – wyciągnęła różdżkę z kieszenie i wycelowała ją w skrzynię, której wieko otworzyło się zamaszyście i z trzaskiem uderzyło o ziemię – Pierwsza tu byłam. Spieprzaj, bo wypuszczę tłuczki.
Upadek nie wyglądał zbyt ciekawie, ale zanim zdążyłam zareagować dziewczyna podniosła się z ziemi. - Chyba powinnam w ciebie jebnąć jakiś upiorogackiem - odparłam będąc na granicy zmieszania i rozbawienia - Ale w sumie masz rację. Zaczęłam zakładać ochraniacze niespecjalnie zwracając uwagę na jej groźby. Widziała mnie na boisku wiele razy, więc raczej miała świadomość, że tłuczki nie wywołują we mnie obaw. Mogłam wyglądać na delikatną, ale Quidditch uwalniał we mnie bestię. Dotąd nieznana agresja znajdowała ujście w powietrzu dając dobre wyniki. - Pieprzeni ślizgoni. Dwadzieścia lat temu spruliby się w sprawie Pottera przed Czarnym Panem dla własnych korzyści, a teraz pierdolą o uczciwości. Obawiam się, że w konkursie na śmiecie roku Ślizgoni mają podobne szanse co Gryfoni. Sama byłam zaskoczona, że doszłam do takiego wniosku, ale być może była to kwestia narastającej frustracji. Rzuciłam w stronę Ette spojrzenie dające jej do zrozumienia, że nigdzie się nie wybieram.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Była zbyt zła, by zorientować się, że miały chyba dość podobne w tej kwestii poglądy. Gdy ślizgonka zaczęła jak gdyby nigdy nic wkładać ochraniacze, Ette energicznie podeszła do swojej pałki i podniosła ją z ziemi. Mogła przywołać ją sobie zaklęciem, ale miała potrzebę energicznie się przejść. Zakręciła pałką i spojrzała na Vivien wyzywająco. Tłuczków się nie bała, ale może by zaczęła, gdyby dostała wyprowadzonym przez Ette prosto w swoją piękną buźkę. Ślizgonka jednak mówiła dalej. Ettie nie zdążyła się powstrzymać i parsknęła śmiechem na oburzenie Dear "pierdoleniem o uczciwości". Gryfonka była raczej poirytowana nieuczciwym podejściem do tematu uczciwości jej znajomych z domu, a uwaga Dear była tak wypisz-wymaluj ślizgońska, że aż zabawna. – Masz – rzuciła jej drugą pałkę, wyciągniętą ze skrzyni, po czym wypuściła tłuczek, który poleciał gdzieś w niebo. – Ale może nie grajmy w blugdera – odbiła tłuczek, który zdążył zawrócić, posyłając go z powrotem do góry. Nie wiedziała jeszcze co chciała robić ślizgonka, ale co jej szkodziło poodbijać piłkę, póki gadały, a ona się ubierała. – Jeszcze nas ktoś złapie i Puchoni zaczną mordować mugoli w ramach protestu, a profesor Fran straci pracę. – brzmiało to może bez sensu, ale czy cała sytuacja z bojkotowaniem szlabanów na wizbuku i późniejszymi tego konsekwencjami nie była równie idiotyczna.
Mimo zapinania ochraniaczy zareagowałam dość sprawnie i jakimś cudem udało mi się przechwycić pałkę - być może była to kwestia doświadczenia w roli ścigającej, być może szczęścia. Niemniej zaskoczyła mnie ta nagła akceptacja ze strony Wykeham. Wszystko wskazywało, że szanse na jej przepłoszenie znacząco spadły, ale skoro była gotowa ćwiczyć w moim towarzystwie to nie była to najgorsza opcja - należała wprawdzie do frakcji przeciwników, ale ta cała sytuacja z wizbookiem mogła być pretekstem do chwilowego rozejmu. Poza tym nie oszukujmy się - zdecydowanie łatwiej jest ćwiczyć z godnym i motywującym przeciwnikiem. Przypomniało mi to trochę czasy kiedy ćwiczyłam śpiew z Hero Ontario - nic tak nie pomagało się skupić jak przekonanie, że nie chcę być od niego gorsza. - Chciałam dorzucić coś o Krukonach robiących z siebie głupków, ale oni w sumie oni potrzebują do tego żadnego protestu... - odparłam szczerząc zęby. Taki roast sprawiał mi zaskakująco dużo frajdy w moim podłym stanie. Zmierzyłam jeszcze raz Gryfonkę zastanawiając się czy ma jakiś pomysł na wspólny trening. Mimo wszystko pałka nie była moją dziedziną.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie było jeszcze mowy o żadnej akceptacji. Skoro ślizgona i tak już się przypałętała, to szkoda było tracić czas na kłótnie o to, kto powinien był zostać na boisku (nawet jeśli Ettie miała w tym bezsprzeczną rację, bo przyszła pierwsza i miała piłki). Lepiej było już ją wykorzystać do jakiejś wspólnej gry. I tak żadna z nich nie zamierzała raczej zajmować się taktyką, więc nie mogło być mowy o "szpiegostwie", a co do bratania się z wrogiem, to przecież wszyscy ostatnio się tym podniecali. Zarechotała, gdy Dear pocisnęła krukonów. Ettie szczególnie nie przepadała za tym domem, bo jego mieszkańcy często uważali się za najmądrzejszych w szkole, ona zaś była przekonana, że tytuł ten należał do niej. Ponownie odbiła tłuczek, który znów próbował je przyatakować. – To co robimy? – zapytała, przyglądając się, jak daleko poleci piłka. Totalnie nie wiedziała w jaki sposób trenowali ścigający, szczególnie w pojedynkę, a ona bardzo nie chciała ćwiczyć podań, pewna, że wynudziłaby się na śmierć. Znów uderzyła tłuczek – Mogłabym wypuścić drugi i bym cię przed nimi osłaniała, ale nie wiem co chcesz robić w tym czasie.
Nawet chwilowe zakopanie topora wojennego było w tym momencie dla mnie całkiem korzystne. Fakt, że Gryfonka pozytywnie zareagowała na mój żart i była skłonna znosić moją obecność był mi w tym momencie niesamowicie na rękę. Nie oznaczało to pogodzenia się, a jedynie chwilowe nawiązanie współpracy - dla korzyści obu stron. Zaczęłam zastanawiać się jakie ćwiczenie powinnam wykonać. Kafle były moją mocną stroną, obawiałam się jednak, ze tym razem ze względu na braki kadrowe będę musiała zająć się zniczem. Ćwiczyłam z nim kilkukrotnie na treningach, ale wciąż nie było to moja najmocniejsza strona. Choć miałam warunki na świetną szukającą to brakowało mi doświadczenia, które mogło okazać się wyjątkowo przydatne. - Puść mi znicza - odparłam po dłuższej chwili zastanowienia - Być może przyda mi się bardziej niż kafel. Skoro chcesz mnie osłaniać to tak będzie nawet lepiej.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
– Co? Nikt nie chce u was szukać w akcje solidarności? – wyszczerzyła zęby i może by je straciła, bo na moment przestała obserwować tłuczka. Było za późno, żeby się zamachnąć, więc tylko uchyliła się szybko, podpierając ręką o ziemię.. Wyprostowała się szybko i ze złością uderzyła piłkę, która chwilę wcześniej odbiła się od ziemi. – Dobra – rzuciła szybko, oglądając się czy tłuczek nie leciał już z powrotem. Machnęła różdżką, uwalniając znicza i drugi tłuczek. Już nie było czasu na gadanie skoro obie agresywne piłki szalały im nad głowami. Ettie schowała różdżkę i wskoczyła na miotłę, oglądając się na Dear. Miała nadzieję, że ślizgonka nie była całkiem, hehe, zielona w szukanie, bo chociaż lubiła pracować pałą, to nie widziało jej się osłanianie jej do nocy. Z dwoma na siebie jedną nie było dużo możliwości, by choć na chwilę dać odpocząć rękom.
- Jak widać, akty solidarności bywają wybiórcze - skwitowałam tylko wzruszając ramionami. Wiedziałam, że musimy zachować ostrożność - choć Harriette była biegła w walce z tłuczkami, to nawet ona mogła się zagapić, co właśnie zobaczyłam. Skinęłam w jej stronę głową, i gdy tylko wypuściła znicza wskoczyłam na miotłę i odbiłam się od ziemi. W locie od razu poczułam się o niebo lepiej niż na ziemi. Obejrzałam się przez ramię upewniając się, że druga dziewczyna leci za mną i zaczęłam wypatrywać złotej piłeczki. Było zdecydowanie trudniej niż w przypadku kafla, który przy zniczu wydawał się niemal statyczny. Wytężyłam wzrok, w międzyczasie wykonując beczkę i kilka drobnych akrobacji na rozgrzanie się. Zadanie okazało się trudniejsze niż mogłabym przypuszczać, ale po kilkunastu minutach udało mi się wypatrzyć znicza. Ile zajmie mi złapanie go? Miałam nadzieję, że niedługo, bo w gruncie rzeczy nie chciałam nadwyrężać mojej partnerki, więc od razu popędziłam w jego stronę modląc się, żebym go nie zgubiła.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Dla niej znicz zniknął niemal w tej samej sekundzie, w której wyfrunął ze skrzyni. Inna sprawa, że była zaabsorbowana tłuczkami i wyglądanie znicza, byłoby z jej strony wręcz nieodpowiedzialne. Miały swój podział ról i tego trzeba było się trzymać. Leciała w miarę blisko Vivien, pilnując się jednak, by nie wlecieć jej w drogę. Musiała przyznać, że walka z dwoma tłuczkami była jeszcze cięższa, niż jej się wydawało. Nie było to też tylko tępe odbijanie piłek, gdy podlatywały. Od czasu do czasu musiała podejmować szybkie decyzje, który z nich odeprzeć jako pierwszy, gdy atakowały jednocześnie. Wyleciała właśnie trochę naprzeciw jednemu z nich, gdy uświadomiła sobie, że nie ma najmniejszych na dolecenie do drugiego, szczególnie, że Dear zdawała się jeszcze lecieć w jego stronę. Wyglądało na to, że dostrzegła znicza i teraz to ona skupiła się wyłącznie na swojej piłce. Ettie przyszło do głowy tylko jedno rozwiązanie, którego nigdy nie próbowała, ani nawet nie wiedziała, czy jest możliwe – wycelowała jednym tłuczkiem w drugi. Nie sądziła, że się to uda, a jednak piłki zderzyły się ze sobą i ta, która leciała chwilę wcześniej w stronę ślizgonki, zmieniła trajektorię. Niestety ta druga również i rykoszetem uderzyła Vivien w tył głowy. Ettie zawisła w powietrzu z miną jakby przypadkiem się zesrała. Czy Dear widziała, że trochę pomogła tłuczkowi, który ją trafił?
Pędziłam za zniczem jak oszalała, w stu procentach zawierzając Ette, że ona zajmie się tłuczkami. Znicz leciał coraz bliżej ziemi, a ja wraz z nim - myślę, że od boiska dzieliło mnie troszkę więcej niż metr. Wyciągnęłam rękę w stronę piłeczki i pochwyciłam ją. Chciałam krzyknąć do Gryfonki, że dobra robota, ale w tym momencie tłuczek, przed którym najwyraźniej nie zdążyła mnie obronić uderzył w tył mojej głowy. Momentalnie spadłam z miotły tracąc panowanie nad miotłą. - Na pizdę Morgany - jęknęłam tylko czując jak bardzo kręci mi się w głowie. Leciałam naprawdę blisko ziemi, więc nic takiego mi się nie stało, ale tłuczek, który poleciał mi w tył głowy uderzył naprawdę mocno, przez co czułam się jakbym miała zaraz zwymiotować. Wiedziałam, że gdy tylko się podniosę będę musiała pójść do Skrzydła Szpitalnego, ale przynajmniej miotła była w całości, a po za tym złapałam znicza.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
– Ups... – skomentowała pod nosem, gdy Vivien przyrżnęła w ziemię. Nie było wysoko, więc bez przesady. Do tego złapała znicza, więc chyba nie powinna mieć o nic pretensji. Gorzej, że gdy Ettie przypatrywała się tej scenie, tłuczki bawiły się dalej. Ocknęła się na szczęście w samą porę i zdążyła podlecieć do Dear nim jedne z nich ponownie ją uderzył. Odbiwszy piłkę, zsiadła z miotły. Kolejny tłuczek leciał w ich stronę. Ettie chciała wyciągnąć różdżkę, ale ta utknęła jej w kieszeni. W akcie desperacji wyciągnęła przed siebie drugą ręką i chociaż nie wiedziała, czy tak w ogóle powinna wyglądać magia bezróżdżkowa, spróbowała zatrzymać piłkę zaklęciem. Oczywiście bezskutecznie. Tłuczek trafił ją w brzuch, ale zdążyła się na to mentalnie przygotować na tyle, że mimo jednoczesnej utraty powietrza i chęci zwymiotowania, udało jej się złapać piłkę i trzymając ją, opaść na ziemię. Przyciskając ją do trawy całym ciałem, wyciągnęła w końcu różdżkę i unieruchomiła drugi tłuczek. Wpakowała piłki z powrotem do skrzyni i spojrzała na ślizgonkę. – Żyjesz? – spytała z lekko zmieszanym wyrazem twarzy. Nie było jej bynajmniej głupio, że zwaliła ją z miotły. Zastanawiała się już nad czymś innym. Przez pracę, fochy swoje i cudze nie miała za bardzo z kim grać, a z Dear, mimo że była... sobą, ćwiczyło jej się teraz całkiem nieźle. – Mam taki głupi pomysł – przyznała w końcu. – Chcesz się ścigać? Ale nie w Hogwarcie! – dodała szybko. – Znam spoko miejsce w Hogsmeade. A z resztą ścigałam się tam za gówniaka, więc jest totalnie bezpiecznie. – nie wiedziała jaki jest stosunek ślizgonki do ryzyka, ale ona sama nigdy nie zrobiła sobie zbyt dużej krzywdy bawiąc się na miotle w sadzie, a zdarzało jej się czołowo zderzać z drzewami i zaliczać glebę.