Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Nie lubił na siłę uprzykrzać ludziom życia. Był ugodowy, nie obstawiał przy swoim. No, chyba że miał wybitnie zły dzień. Wtedy ciężko było przebić się w barierę jaką wkoło siebie ustawiał, a potem czekało jeszcze pole minowe. Marshall był zmienny jak pogoda, a w okolicach pełni nieco bardziej agresywny i mrukliwy, ale dzisiaj nic z tych rzeczy już nie groziło, nie miał siły. Piwo nie szło mu najlepiej, smętnie bełtał resztką na dnie kufla, nim pytanie blondynki nie wyciągnęło go za uszy z tej piwnej otchłani przemyśleń o głupotach. -Huh? Zerknął na Stellę pytająco, potem jednak skonstatował, co powiedziała. A, tak. Latanie. Uśmiechnął się nieco zażenowany; taa, idiotycznie to brzmiało, ale niestety, on i miotła to związek nieudany, a jeśli już, to wyłącznie na odległość. -Nienawidzę. Miotła nie chce mnie słuchać... i dostaję zawrotów głowy powyżej dwudziestu stóp. Zaśmiał się krótko, podpierając głowę na dłoni. Nie czmychnęła gdy tylko dostała kopertę, nie udała, że go tu nie ma, ani nie przesiadła się dalej. Nie zapytała o blizny, o jego elastyczny kręgosłup moralny, czy status krwi. Rzadko się zdarzało, bardzo miła odmiana. -A ty? Ah nie, czekaj. Taak, widziałem chyba jak śmigasz. Machnął krótko ręką, przypomniał sobie. Podrapał się po szczęce i objął na powrót dłońmi swój kufel. Rozbudził się, rozejrzał żywiej po pubie. Potem znów rzucił okiem na puchonkę, bez najmniejszego skrępowania.
Dziewczyna była zaskoczona prezbiegiem tego spotkania. Myślała, że chłopak będzie inny, że spróbuje postawić na swoim, a potem, obojętnie od wyniku negocjacji, po prostu sobie pójdzie. Nie przeszkadzało jej to, że wciąż tam siedział. I tak by tu została mimo późnej pory. Przynajmniej miała towarzystwo,a chłopak wydawał się jej nawet sympatyczny. - Jeśli chodzisz na mecze to na pewno mnie kiedyś widziałeś. Jestem rezerwową pałkarką puchonów. - Powiedziała to z lekką nutką dumy w głosie. Poza tym była w tym całkiem niezła. Zawsze bardzo się cieszyła jak któryś z pałkarzy nie mógł grać, bo miała okazję znów wlecieć na boisko, usłyszeć wiwaty publiczności, zagrać prawdziwy mecz... Nie chodziło jej o zbieranie laurów tylko o przyjemność z gry. - Skoro nie latanie, to czym się interesujesz.? - Zapytała z czystej ciekawości. Lubiła poznawać dobrze ludzi. Uważała, że zainteresowania dużo mówią o człowieku. Na razie wiedziała tylko, że chłopak jest dość roztrzepany, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
-Częściej na meczach ze ślizgonami. Dają wam niezły wycisk. Zarechotał z deka podle, choć w gruncie rzeczy nie miał nic złego na myśli; chodziło raczej o to, że Slytherin naprawdę lubi eliminować puchońskich zawodników. To nie nowość, że te dwa domy nie sympatyzowały ze sobą. Rozmasował sobie ramię, w które dzisiaj przydzwonił, gdy chował się za jakąś starą zbroją w nawie na czwartym piętrze. God, on się kiedyś w tej szkole nieźle pokierszuje, jak tak dalej pójdzie. -Smokami. Są wspaniałe, chciałbym zostać opiekunem. No i... Zerknął na nią z ukosa; jeśli była czystej krwi, pewno średnio będzie wiedziała, co ma na myśli. Ale skoro pyta, no cóż. -...i samolotami. Głównie myśliwcami tak poza tym, najlepiej tymi z okresu drugiej wojny światowej, amerykańskimi. Choć to francuskie są najlepiej zachowane, jak już mówimy o tych po osiemnastym roku. Roześmiał się krótko z własnego, może nieco zbyt zawoalowanego i ukrytego dowcipu. No, chyba każdy kto musnął choć kawałka historii wie, że Francuzi do bitki raczej się nie palą. Na licytacjach nie raz nie dwa widział broń sprzedawaną we Francji z dopiskiem "nie używana, zabytek". -I elektroniką. Nowinkami technologicznymi, ale tutaj wariują. Przez rok nie mogłem się do tego przyzwyczaić, chodziłem wściekły na wszystko i na wszystkich. Jakoś się to tak... mmm, nazywa. Hikikomori? Japończycy tak to nazwali. Uzależnienie od takich bajerów. Gier. I dunno, weird country... Od razu słychać było, że nie jest Anglikiem. Miał zbyt silny, typowo amerykański akcent by nim być, choć parę lat już tutaj spędził i proces "maskowania", jak sam to nazywał, przebiegał bardzo opornie. Marshall był made in USA i chyba tak już zostanie.
Gdy wspomniał o meczach ze Slytherinem, dziewczynie skręciło się coś wewnątrz. Nie lubiła, gdy ktoś mówił o tych porażkach. Skrzywiła się lekko ale nic nie mówiła. Ślizgoni wyjątkowo nie lubili drużyny puchonów i okazywali to na każdym kroku. Zainteresowało go to, co powiedział o smokach i samolotach. Rzadko który czarodziej interesował się takimi mugolskimi rzeczami jak te latające maszyny. Na początku wszyscy byli ciekawi, jak mugole budują samoloty bez magii a potem po prostu o tym zapominali. - Nigdy nie miałam do czynienia ze smokami. - Przyznała biorąc kolejny łyk piwa. -Szczerze mówiąc trochę mnie przerażają. - Wzdrygnęła się lekko. Cały świat magii szalał za tymi niezwykłymi stworzeniami, a ona po prostu się ich bała. Nigdy nie lubiła słuchać opowieści o smokach, nawet tych oswojonych, a Rumunię omijała szerokim łukiem. - Samoloty są ciekawym tematem. Jako mała dziewczynka chciałam zostać pilotem, ale potem zdecydowanie przerzuciłam się na miotły. - Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk i zaśmiała się lekko. Sama nie wiedziała dlaczego. Miała po prostu dobry humor. Nie spodziewała się, że tak dobrze będzie jej się z nim rozmawiać. Zapomniała nawet jaki był początkowy cel tego spotkania.
Uniósł lekko brwi w uprzejmym zdumieniu, przez co jego oczy zrobiły się jeszcze większe (o ile przy ich obecnej wielkości to w ogóle możliwe), a na wąskich, bladych wargach pojawił się niewymuszony, pogodny uśmiech. -Ja też chciałem. No ale, mam chyba lęk wysokości. Żałośnie. Zaklął krótko i syknął. Gratulacje, pierwszy plotkarz Hogwartu zdradza swoje najbardziej wstydliwe sekrety przy pierwszym piwie. C'mon guys, why not? Oparł czoło na dłoni by choć trochę zasłonić się po tym słowny foux pas i uśmiechnął się szerzej. -Ale kiedyś i tak zostanę opiekunem. Smoki faktycznie są groźne, ale gdy już wiesz jak do nich podejść... Co przypominamy, jest szalenie trudne ze względu na mnogość ich ras, różność upodobań i oczywiście indywidualny charakter bestii... -...to niesamowite uczucie. Raz w życiu dotknąłem smoka. Co prawda był bardzo stary, na dodatek to był Wenecki Wulkaniczny, niemal uśpiony jak Wezuwiusz, no ale. Nigdy nie zapomnę. Nawet przez łuski masz to wrażenie, że w środku jest jak w wielkim hutniczym piecu. Znów zakołysał się na krześle. Osuszył swoje piwo i poprosił o drugie, zerkając znacząco na puchonkę, ale ona swoje jeszcze miała. Puchoni... puchonka. Puchon. Zabawne słowo, śmiesznie brzmiące. Głupawy detal, ale zawsze podobała mu się ta dziwna "miękkość" tego określenia. Gryfoni brzmieli... dziwnie. Ślizgoni w jego pułapie naciąganego zmysłu estetyki leksykalnej zajmowali ostatnie miejsce, chłodne i nieprzyjemne. Krukoni uplasowali się nieźle. Poza tym, lubił kruki. O Boże, tak, zdecydowanie jedno piwo dzisiaj chyba poczyniło szkody w jego organizmie jakimś magicznym sposobem, bo zaczynał myśleć o kompletnych głupotach. -Twoi rodzice są czarodziejami? Zagadnął ciekawie; on sam był mugolakiem, choć w obecnych czasach nie słyszało się tego określenia tak często, jak jeszcze parę lat temu. Teraz, w gwoli poprwaności politycznej mówiono "niemagiczny", aczkolwiek z góry wiadomo było o co chodzi. Marshall nigdy nie wstydził się swojego pochodzenia, a przeciwnie wręcz, był z niego dumny. Miał całkowicie normalne, nie mające nic wspólnego z czarami dzieciństwo i chwała mu za to, bo był zdania, że ci urodzeni i wychowani w całym tym magicznym kloszu byli leniwi i nazbyt wygodni, niezaradni w jakiś sposób. On zawsze musiał zjeść wszystkie swoje warzywa, bo te nie znikały same z talerza. Złożyć ubrania, bo nie było na to zaklęcia, podobnie jak ze sprzątaniem w szufladach, wynoszeniem śmieci i zmywaniem naczyń. Ręcznie.
Och, ale go dzisiaj denerwował cały świat. Po pierwsze wczoraj był piątek, a on jak ten cep siedział sam w pokoju i nie wiedział, co też może ze sobą zrobić. Po drugie był na „odwyku”. To znaczyło, że skończyły mu się składniki na eliksiry, a nauczyciel nagle uświadomił sobie, iż Bruno regularnie go okradał z drogich substancji. Nie dość, że był głodny, nie dość, że skończyły mu się fajki, to jeszcze skrzaty na kolację zrobiły wszystko, na co był uczulony. Szlag go jasny trafiał. Wyszedł z zamku z hukiem. Dlaczego skrzaty nagle zerwały z nim umowę? Zawsze dawały mu chociaż kromkę chleba na zakwasie z dżemem. A dziś, dziś po prostu zapomniały o Ślizgonie. Był cholernie głodny, w dodatku jego kochany „diler” od mugolskich papierosów wyjechał na jakąś szaloną grecką wyspę i nie pomyślał, że kiszki będą mu marsza grały. Chodził wkurzony, gryzł wszystkich, więc jedynie na co mógł mieć ochotę to dobre używki, seks i coś do jedzenia. Dlatego uznał, iż pójdzie do swojego kochanego pubu, w którym barman doskonale rozumiał jego pragnienia. Kiedy tylko przekroczył próg, mężczyzna kiwnął do Bruna i już lał dla niego porcję alkoholu. Genialne. Och, jak w domu. Podszedł do baru, pukając lekko w ciemne drewno. Wdał się w krótką pogawędkę z barmanem, marudząc mu na Hogwart i jak bardzo musi się dzisiaj odprężyć. Rozejrzał się po pubie, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze z uczniów odwiedził Hogseamde. Klasnął w dłonie, a następnie chwycił szklankę z alkoholem. Poprosił barmana, aby do pewnego stolika podszedł za chwilę, odbierając zamówienie. Bruno zaś uśmiechnął się, ruszając w stronę Stelli. Och, czy nie było nigdzie wcześniej, że właśnie jej mu brakowało? - Atzerald, Atzerald – zacmokał z francuskim akcentem, znajdując się już przy stoliku. Dawno jej nie widział. Nie można było powiedzieć, że nie miał do dziewczyny jakieś słabości. Miał i to dużą. Chcąc nie chcąc, ale akurat na ten temat nie narzekał! – Nie przypuszczałbym, że Cię, a w zasadzie Was tu spotkam – tu przeniósł już spojrzenie na chłopaka. Nie wiedział dlaczego, ale miał duży problem z zapamiętywaniem imion męskich. Zwykle mało spędzał z nimi czas. Jeśli już to trzymał się tylko z bratem. Zwłaszcza nie miał zamiaru zaprzątać sobie pamięci takim śmieciem, jakim był Marshall. Bruno często spotykał się z nim, a raczej miał styczność w bardzo nieprzyjemnych sytuacjach. - Krukoniku, nie powinieneś się teraz uczyć eliksirów? Od biednej ognistej whisky możesz dostać jakiegoś ataku! – rzekł z troską, rzucając aluzję do jego brudnej, amerykańskiej na merlina krwi. Zawsze wierzył, że tacy jak on źle mogą trawić magiczny alkohol. A co jak co, Bruno doskonale wiedział, o co chodzi ze wszystkim uczuleniami. Był cholernie zazdrosny, że Stella siedziała tu z takim debilem. Naprawdę, musiał ją stąd zabrać. Albo pobawić się kosztem Marshalla.
W zasadzie zwrócił uwagę na niego, gdy tylko drzwi pubu otworzyły się zamaszyście. Zmrużył oczy, niestety słabo widział, a dzisiaj soczewki piłowały go niemiłosiernie. Ten, no... ah. No tak, ten dupek. Przez chwilę trzymał się kontuaru i nie zawadzał, ale nie trwało to długo - Ślizgon, bądź co bądź. Zachowawczo odsunął się z deka, bo kojarzył pana Bedau lepiej niż co poniektórych - głównie z zajść mających niewiele wspólnego z zacieśnianiem braterskich więzów. -Spokojna twoja rozczochrana. Piłem takie rzeczy, że przy tym nawet te twoje... yh. Ktoś ma chyba nikotynowego głoda. Skwitował kwaśno, bo sam wiedział o czym mowa. Ostatnio palił o wiele rzadziej z konieczności niż faktycznych chęci. Złośliwie pomachał mu jednak paczką fajek przed nosem i okręcił je na stole, a potem zerknął na Stellę. -Akurat o relacjach puchońsko-ślizgońskich mieliśmy przyjemność, prawda? Posadź kanciasty tyłek, a nie stoisz jak ten dementor nad wysychającą duszą! Ofuknął go, choć oczywiście wiedział, że kresową rezerwę powinien zachować. Jakby na to nie patrzeć, Bruno był starszy, słusznej postury, no i wiadomo, że człowiek bez fajki to człowiek agresywny i nerwowy ponadprzeciętnie. Zatem ta oto tutaj, ponapdrzeciętna jednostka, jak już wspomniano, burzyła mu całkiem spokojny wieczór, związany interesem, a uwieńczony piwem w niegłupim towarzystwie. Cudownie, to było zbyt piękne, by mogło trwać dłużej niż kwadrans. Morał z tego taki, że wilka z lasu wywoływać nie trzeba, a gdy już jest, nie działać mu na uzębienie. Krukon miał dość oleju w głowie; nie był w końcu Gryfonem-desperatem, więc na chwilę utrzymał jadowity język za zębami i przygarbił się nieco. Lepiej, żeby nie wyszło na jaw (a przynajmniej nie przed trzecią szklanką czegoś mocniejszego niż gin), że Marshall miał całkiem dobrze wyostrzone, ruchome zdjęcie na wpół nagiej Stelli. Był przyzwyczajony do stałego układu elementów twarzy i wolałby go dzisiaj nie zmieniać, jeśli łaska.
Póściła mimo uszu przekleństwo Marshalla. Podobało jej się z jaką pasją opowiadał o smokach. Lubiła ludzi z zainteresowaniami, nawet tymi, które nieco ją przerażały, tak jak smoki. Mimo tego, że widziała jak go fascynowały, nadal nie miała zamiaru mieć z tymi stworzeniami do czynienia. Były szalenie pasjonujące i lubiła o nich czytać ale w życiu nie chciała by stanąć z jakimś twarzą w twarz. Chyba umarłaby ze strachu. Większość dziewczyn ucieka przed wężami czy pająkami, a słabością Stelli są akurat smoki i jakoś się tego nie wstydzi. W końcu każdy czegoś się boi. - Moi rodzice.? Matka jest... - Ale nie dane jej było skończyć bo usłyszała swoje nazwisko. Obróciła się i ujrzała ciemnowłosego ślizgona. Bruno był starszy od dziewczyny, a sama Stella nie wiedziała do końca jak z nim rozmawiać. Osiemnastolatek często rzucał jakieś uwagi do ludzi, którzy nie są tzw. "czystej krwi", co trochę dziewczynę denerwowało. - A jednak jakoś nas tu dorwałeś, Bedau. - Odsunęła się lekko by zrobić ślizgonowi miejsce tak, żeby mógł swobodnie usiąść. Machinalnie poprawiła sukienkę i znów spojrzała na Marshalla. - O czym to my...? Ach tak. - Przypomniała sobie o przerwanej rozmowie. - No więc moja matka to mugolka, a ojciec jest czarodziejem. - Wyczuła między chłopakami jakąś niechęć ale wolała się w to nie wtrącać.
Szkoda, że Stella postanowiła stać z boku w ich konflikcie. Może tak naprawdę dowiedziałaby się, dlaczego Bruno jest tak negatywnie nastawiony do czarnowłosego. Po pierwsze od najmłodszych lat mieli ze sobą zatargi. Po drugie nauczyciel kazał mu udzielać korepetycji z eliksirów (pewnie sam nie miał do Lee siły) i przez tyle lat Bruno musiał się z nim męczyć. Cały czas prosił go o eliksir tojadowy. Chłopak poważnie zaczął się zastanawiać, czy nie mają do czynienia z wilkołakiem. Czy byłoby możliwe, że taki chuderlak miałby większe ataki agresji niż Bedau? - Tak, bo przez swoje eliksiry trafiłeś do szpitala z problemami z oddychaniem – znów go skrytykował, siadając koło Stelli. Ucałował ją na powitanie w policzek, naprawdę ciesząc się, że ją widzi. W końcu byli ze sobą blisko i dziewczyna na pewno zauważyła, iż Bruno jest na „odwyku”. Znała zarówno jego problemy z jedzeniem jak i sposoby na uciszenie głodu. - Jeśli jesteśmy przy eliksirach to ten bydlak założył zaklęcie zabezpieczające na spiżarnie – skrzywił się, a kelner przyniósł ich trójce (och, jaki Bruno miły dla chłopaczka, postawił mu alkohol) szklanki z napojami. Blondyn wyjął różdżkę, kierując jej koniec na wirującą paczkę papierosów. Szepnął: geminio, i w ten magiczny sposób miał dla siebie drugą paczkę, którą schował do kieszeni. Nie chciał, aby ktokolwiek mu współczuł ani uzależnienia ani uczulenia. Położył swoją dłoń na kolanie Stelli. - Już nie będę jeździł po Krukoniku w Twojej obecności. – szepnął te swoje specyficzne przeprosiny, uśmiechając się delikatnie. Nawet jak była Puchonką, nieczystej krwi (wszak Bruno wcale nie był „prawdziwym” ślizgonem) uwielbiał tę dziewczynę. Zachęcił ich gestem dłoni do spróbowania alkoholu. Niezbyt uśmiechało się mu słuchać o rodzicach Stelli, których pewnie nigdy nie pozna, a tym bardziej Marshalla. Może rzeczywiście był mało miły, jednak dziewczyna doskonala wiedziała, z kim się zadaje. - Może lepiej pogramy w prawdę czy wyzwanie? – zaproponował, patrząc wpierw na Stellę, a potem na chłopaka. W końcu oczekiwał ich zgody. Nie wierzył, że w pubie na wieczór mieliby rozmawiać o rodzinie, pasjach, smokach, a może jeszcze obgadalibyśmy wszystkich nauczycieli w Hogwarcie?
Zaperzył się teraz i uniósł obie dłonie jakoby w geście kapitulacji. -No przepraszam cię bardzo! Nie moja wina, że zebrało ci się na serię "zrób to sam - eksperymentuj na bogu ducha winnych ludziach". A to, że nie mogłem znaleźć bezoaru, to już inna sprawa, a jej rozwiązanie, nie twoja zasługa. Zatem ściśnij i nie przypominaj mi o tym. Rzygałem dalej niż widziałem przez dwa dni, prawie wyplułem żołądek. Warknął, niezbyt zadowolony, że ta sytuacja została wywleczona na wierzch i sprezentowana przy kobiecie. Dejm, oczywiście. Jak już zdołał się gdzieś wyrwać, wszystko musiało się spieprzyć. Kolejka dla wszystkich, bo na trzeźwo raczej tego nie przyjmie. -Yeees, indeed. A ja później skończę na czołówce portalu plotkarskiego? Z początku widać nie podszedł mu ten pomysł, ale parę minut później, gdy już się napił i z deka spuścił z tonu, machnął ręką i ostatecznie przystał na propozycję. To mogło podbudować jego materiał na wizbooku, trochę świeżych wieści ze świata. Miał tylko jedno ale - ten skurwysyn Bedau był jak na Francuzika niezgorszym manipulantem, więc stanowił dla Marshalla nie lada wyzwanie. Właściwie to nigdy nie miał okazji wejść z nim w polemikę poza zwykłymi, szczeniackimi grami słownymi. A Stelli nie znał na tyle, by oszacować jak bardzo może się pogrążyć, podejmując to ryzyko. No nie ważne, później będzie żałował; teraz jest teraz. Nadal bolała go uwaga odnośnie warzonych samodzielnie eliksirów, choć musiał przyznać, że - notabene - nie szło mu to najlepiej. Jedyną rzeczą jaką cenił i nie do końca rozumiał w tym gościu to to, że praktycznie jasnym mogło mu się zdać co raz w miesiącu dzieje się z krukonem, a mimo to nikomu nie powiedział. I stąd nie bardzo się orientował, jakie właściwie mają do siebie podejście. Zerknął na blondynkę i uśmiechnął się szeroko, choć z lekkim zażenowaniem, bo załapał, że raczej cienko mu idzie, skoro ten cholerny ślizgon ledwo przylazł, a już uplasował łapsko na jej kolanie. Niech go szlag. Jego w sumie interesowało, na ogół nie był tak nietaktowny jak Bruno. Pod tym względem Marshall chyba nigdy mu nie dorówna. Wyciągnął papierową, tandetną parasolkę ze swojej szklanki, ale w ramach rekompensaty za straty moralne spowodowane tym niefortunnym zdjęciem (taaak, rzeczywiście nieprzeciętne zadośćuczynienie, no brawo) wsunął mu ją do jej szklanki i dmuchnął. Papierowa ozdóbka zatańczyła na krawędzi, obracając się coraz wolniej.
Dopiła swoje piwo i chwyciła szklankę z drinkiem, który zamówił dla niej Bruno. Trochę była zła, że tu przylazł. Teraz już sobie z Marshallem nie porozmawia, ale z drugiej strony jak zwykle ucieszyła się widząc ślizgona. Czasem ją denerwował ale na dłuższą metę bardzo go lubiła. Posłała krukonowi szeroki uśmiech i z chęcią przyjęła koniec ich dyskusji. Na początku zastanawiała się, czy warto grać z nimi w prawdę i wyzwanie. W końcu jeden z chłopaków to niezły plotkarz ale ostatecznie się zgodziła. Ślizgonowi w miarę ufała zresztą obiecała sobie uważać na to co mówi. Obserwowała parasolkę wesoło kręcocą się w jej szklance, którą prezd chwilą wsadził tam Marshall. W rękach obracała kopertę. Po chwili wyrwała się z lekkiego zamyślenia. - To kto zaczyna.? - Spojrzała z nadzieją na towarzyszy. Nie lubiła zaczynać takich zabaw. Zresztą potrzebowała jeszcze trochę alkoholu żeby zupełnie na luzie podejść do gry. - Rzuć inhalatorka. -Zwróciła się do ślizgona. Często nazywała tak papierosy. Jej znajomi w Irlandii tak mówili, więc i Stella przejęła to wyrażenie. Nie była nałogową palaczką ale do alkoholu zawsze lubiła coś zapalić.
Nie zrozumiał nic, co powiedział Marshall. Zaczął się zastanawiać, czy chłopak przypadkiem nie ma w sobie jakiegoś pierwiastka kobiety, bo nie dość że gadał dużo to jeszcze strasznie skomplikowane rzeczy. Jak Krukon chciał się inaczej nauczyć eliksirów jak nie przygotowując je? Nie musiał przecież go pić, na Merlina. To tylko wskazywało na jego głupotę. Wszak powinien to sprawdzić, jak nie na roślince to na kimś. Zawsze jest wielu chętnych, którzy nie chcą iść na lekcje. - Po prostu przyznaj, że jesteś ciotą z eliksirów i już się tak nie oburzaj – fuknął stanowczo. Naprawdę Bruna nie interesowało, jakie miał kto skutki po płynach. W końcu nie byli ze sobą tak blisko, aby słuchał o wymiotach czy nie daj boże biegunce. Dlatego uciszył go gestem dłoni, wskazując potem na kobietę. Tak. Kobieta zdecydowanie nie chciałaby też być tego świadkiem. - Tchórzysz, Lee? – spytał kpiąco. Co jak co, ale z ich trójki to tylko on najbardziej korzystał z plotek. W zasadzie było to niespotykane jak na mężczyznę, bo zdecydowanie powinien zająć się swoim życiem, poznać kogoś, napić się ze Ślizgonami i skończyć marnie na jednej z imprez. Ale Bruno już mu to zafunduję. Oczywiście w tym samym czasie opiekując się Stellą. Nie chciał, aby wymiotowała z przepicia. Barman został poinformowany, że na jego znak, ma podmieniać alkohol na coś lżejszego. Nie miał zamiaru spać z nią po pijaku. Ale zemsta na Marshallu, byłaby słodka prawda? W każdym razie bawmy się! Och, pamiętajmy, że nie dla plebsu tyłek szlachty. Nie możemy oczekiwać od plotkarza Hogwartu, że większość dziewczyn wskoczy mu do łóżka z pełnym zaufaniem. Musiał się trochę postarać, jednakże nie przesadzajmy, że Bruno Bedau, jego korepetytor z eliksirów, udzieli mu też ich z podrywu. - Co to za koperta? – spytał z lekko uniesioną brwią. Objął Stellę ręką, drugą zaś wyjął paczkę papierosów, częstując dziewczynę. W końcu nie swoje i magiczne można zawsze rozdawać! Wyjmując różdżkę, podpalił jej jak i sobie używkę, a następnie spojrzał na Marshalla. Nie był pewny, czy ten też będzie palić, zwłaszcza że patrzył na niego wilkiem. Chrząknął, siadając nieco wygodniej. Zawsze śmieszyła go nazwa „inhalatorek”. Nie wiedział nigdy co to znaczy i jakoś nie chciało mu się sprawdzać. Bał się jednak, że Marshall może coś odwalić, więc cały czas obserwował go kątem oka. - Pali nie pali? – spytał w końcu, patrząc na zamyślonego chłopaka. – Damy mają pierwszeństwo, więc Krukonik wymyśla naszej ślicznotce. – odpowiedział, uśmiechając się lekko. [jeśli chcecie możemy wziąć do udziału kości, tzn że Marshall rzuca kostkami parzyste – wyzwanie, nieparzyste – prawda. Wtedy wie, co ma zadać drugiej osobie. Może być to jakieś urozmaicenie, zwłaszcza że możemy tylko ciągle wybierać prawdę. Zrobicie jak tam uważacie, ważne aby było ciekawie ;) ]
-Jestem ciotą z eliksirów i się nie oburzam. To ty masz syf w składzie, było opisywać, a nie. Nigdy nie uważał się za dobrego w tej dziedzinie. Owszem, chujowo szło mu z tym szajsem, ale i tak miał swoją teorię na temat tamtej sytuacji. Burknął jakieś sympatyczne "pierdol się żabojadzie" i wypił. Posturę miał faktycznie dość mizerną, ale głowę mocniejszą niźli można by wnioskować po samej jego aparycji. Słysząc wzmiankę o tchórzostwie i słysząc w tym samym zdaniu swoje nazwisko, uniósł brwi wysoko. Aha! Więc w ten sposób. Kurczę, niedoczekanie jego. -Nah. Już prędzej przyznałbym ci, że masz w czymś rację, a to jak wiemy rzecz niespotykana. Zerknął na papierosy, potem na Stellę. Nie sądził, że ona też pali. Inaczej zaproponowałby jej już wcześniej, a tu tak wyszło, że właśnie nie wyszło. Wziął fajkę ze swojej paczki i chwycił filtr w zęby, odpalił również końcem różdżki. Ożywczo zaciągnął się i wydmuchał w stronę ślizgona, przenosząc obecnie całą swoją uwagę na puchonkę. Pytanie czy zadanie, ta. Nie grał w to od piątej klasy. Zabawne, że to akurat przyszło starszemu na myśl, w końcu było o wiele więcej lepszych gier. Ciekawszych. Wsparł się na przedramieniu i wychylił nieco, ciemne oczy krukona na moment zabłądziły gdzieś w okolicach podkładek pod piwo. Rozbiegane spojrzenie zdradzało, że zastanawia się, w jego przypadku większość rzeczy odbywała się w niemożebnym chaosie, należało się przyzwyczaić. Uśmiechnął się w końcu w dość złośliwy sposób, choć jak na niego mieszczący się jeszcze w ryzach tych uprzejmych. -Pytanie, czy zadanie, Stello? Miał już pomysł na zarówno pierwszą jak i drugą opcję, więc nie stanowiło dlań różnicy, którą wybierze blondynka.
(Jako że kostki wypadły parzyście, Stella dostaje wyzwanie)
Uśmiechnął się szeroko, po czym odgarnął sobie dłonią kilka ciemnych pasm z twarzy. Potem roztarł palcami kąciki oczu i strzepnął popiół do podkładki doniczkowej, jaką obrali sobie z braku laku za popielniczkę. -Moje wyzwanie brzmi... ah, wiem już. Widzisz Toma? Tego przy kontuarze, właśnie... Na początek nie należy być nazbyt wymagającym, taktyka ostrożności sprawdzała się najlepiej; w końcu przyjdzie i jego kolej, lepiej nie robić sobie wroga na samym wstępie. Inna rzecz, że -...zapytaj go, czy się z tobą umówi. Nie, nie! Żartuję, nie. Wychylił się na krześle dla wygody i zmrużył oczy, zdradzając swoją opieszałość co do wyboru. -Jesteś kobietą, dam ci taryfę ulgową. Wypij mój gin. Ale jednym duszkiem, do końca. Należało nadmienić, że mimo iż w szklanka była pełna zaledwie do połowy, był to jeden z mocniejszych alkoholi.
[Żeby nie powtarzała się wciąż kolejność, po pierwszym obiegu (Ja>Stella>Bruno>Ja), można zmienić kolejność zadawania pytań, czy tam wyzwań.]
Ostatnio zmieniony przez Marshall Lee dnia Sob Cze 22 2013, 18:56, w całości zmieniany 1 raz
Słuchała z lekkim znudzeniem jak ze sobą rozmawiają. Ci to dopiero mieli problemy... Wzięła od Bruna papierosa i zaciągnęła się. Po chwili z jej ust wydobyła się smużka dymu. Spojrzała na kopertę w swoich rękach i szybko ukryła ją pod stołem. - To nic takiego. - Lekko speszona odwróciła szybko wzrok. Rzadko jej się zdarzało peszyć, czy rumienić ale w tym przypadku było inaczej. Nie chciała żeby ślizgon ujrzał zawartość koperty. Bała się co by na to powiedział. Zresztą nie chciała się dowiadywać. - Wyzwanie.? Ciekawe, co mi wymyśli. - Pomyślała sobie. Trochę się bała, że Marshall będzie chciał ją udupić ale z drugiej strony była dziwnie spokojna. Lubiła tą zabawę m.in. dlatego że można było się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy o kimś. Gdy krukon oznajmił jej, co miał zrobić, Stella uśmiechnęła się z ulgą. Alkohol to był można powiedzieć jej żywioł. Nie lubiła się upijać do nieprzytomności, ale czasem zaszaleć można. Spojrzała na w połowie pełną szklankę Marshalla. Znała ten gin i wiedziała, że jest jednym z najmocniejszych trunków znanych czarodziejom. Bez zastanowienia chwyciła szklankę w rękę i spojrzała na chłopaków. - To do dna panowie. - Bez problemu wypiła alkohol za jednym razem. Poczuła jak robi jej się na chwilę ciepło i z zadowoleniem odłożyła szklankę na stół, w miejsce, z którego ją wzięła. - To teraz coś dla Ciebie Bruno. - Rzuciła kośćmi i z napięciem oczekiwała na wynik.
[Wypadła nie parzysta liczba oczek, więc ślizgon dostaje pytanie.]
- No, to nareszcie się dowiem. - Z tryumfem na twarzy spojrzała w oczy chłopaka. Już od dawna chciała mu zadać to pytanie ale on zawsze unikał odpowiedzi. - Bruno, przyznaj się w końcu. Ile dziewczyn obecnie trafiło, ekhem, "pod Twoją opiekę" -Pytanie to chodziło Stelli po głowie od jakiegoś czasu. Nie chciała mu robić wyrzutów. Po prostu z natury była ciekawa. Zastanawiała się przez chwilę, jaką odpoiedź chciałaby usłyszeć, ale natychmiast pozbyła się tych myśli. Co ją obchodzi ile ten ślizgonek ma dziewczyn.? Po szkole krążyło wiele plotek na ten temat i Stella powiedziała sobie, że chce tylko się dowiedzieć prawdy. W głębi serca wiedziała jednak, że chyba jakakolwiek liczba powyżej zera nie będzie miłą odpowiedzią.
Bruno pierwszy raz w życiu w obecności Marshalla poczuł satysfakcje. Szkoda, że nie nagrał wcześniej jego zdania. W końcu co jak co, ale Krukon zrozumiał, że z jego wiedzą z eliksirów nie jest nawet miernie. Nie żeby Bruno był super nauczycielem, ale zakładał, że jak sam nie zapamięta, co się dzieje gdy przegrzeje eliksir, to za nic się nie nauczy. Wypuścił wolno dym papierosowy, obserwując zachowanie Krukona. Czy on naprawdę powiedział, że nigdy nie przyznałby mu racji? A to przed chwilą „jestem ciotą z eliksirów” to co było? Uśmiechnął się tylko na ten tekst, nie chcąc się wdawać w naszą dyskusję na ten temat. W końcu Krukon jak wróci do swojego łóżka sam zrozumie, co właśnie powiedział i że za przeproszeniem Bedau ma go na widelcu. Delektował się dymem, ciekawy, co wybierze Stella. Czy była na tyle odważna? Och, zaskoczyła go! I to poważnie. Aż poderwał się nieznacznie z miejsca, ciekawy co wymyśli Marshall. Krukon chyba nie grał nigdy ze Ślizgonami, myśląc, że ta gra będzie doprawdy nudna. - Och, nie lituj się nad kobietą. Ona ma ogień w sobie. – odpowiedział, słysząc tak banalne zadanie. Przecież nawet on mógłby podejść do tego Toma i przekonać go, iż to właśnie on musi się umówić z Francuzem. - Nie chcesz jakiegoś soku, Stello? – spytał z troską, co jak co, ale nie chciał, aby rzygała dalej niż widzi, a znając Krukona to częściej będzie dawał takie beznadziejne zadania. To znaczy, są one super, gdy jest się sam na sam z dziewczyną. W końcu będzie łatwiejsza. Zaraz jednak wypadło na niego i nie miał wyboru, dostał pytanie. Zwrócił się w stronę Stelli, uśmiechając się niewinnie. Co też wymyśli ta blondyna? Spojrzał w oczy dziewczyny, cierpliwie czekając. Parsknął śmiechem, słysząc pytanie. - Pod moją opiekę? – czepił się tego sformułowania. – Na korepetycjach mam łącznie osiem osób, włączając w to Marshalla – chrząknął, chociaż doskonale wiedział, o co chodzi dziewczynie. Czego oczekiwała? Odpowiedzi: jesteś jedyna? Przecież był Francuzem na Merlina. Nigdy nie był z nikim związany uczuciowo. Nie był pewien, czy pyta o to ile miał dziewczyn (dobrze że nie pytała o płeć męską!) w łóżku, czy też z iloma na raz sypia. Jednak nie speszył się. - A jeśli Ci chodzi o seks, to nie odhaczam nikogo w dzienniczku czy czymś takim. Nie uważam, że powinienem kogoś takiego traktować jak zdobycz. Ale może dla Ciebie mam zacząć? – spytał bezpośrednio chwytając serwetkę i wyjmując pióro z torebki Stelli. Wszak znali się na tyle, że wiedział iż w bocznej kieszeni ma zawsze coś do pisania! Już chciał zacząć coś pisać, ale roześmiał się, a następnie chwycił szklankę. Czy naprawdę sądziła, że przy największym plotkarzu w Hogwarcie, w dodatku jego wrogowi, powie prawdę, z iloma osobami już się pieprzył? Albo liczbę dziewczyn. Na Boga, przecież nie będzie mógł burknąć: ogólnie to jestem ze swoją siostrą i jedną z nauczycielek, są dobre w łóżku, nie narzekam, jest zajebiście, wiesz ta nuta ryzyka, adrenalinka. - Zdrówko – odpowiedział zaraz, jeszcze raz unosząc do ust szklankę z alkoholem. Genialnie, Bruno Ty mistrzu intrygi! [nieparzysta liczba kostek – jak na złość!] Bruno oparł się o stół, patrząc na Marshalla. Paskudny widok, ale musiał coś wymyśleć. Nie był przygotowany na pytanie. Drgnął lekko, spoglądając na barmana. Tak, potrzebowali kolejnego drinka. - Och, Krukoniku – westchnął, zastanawiając się, jak zmienią się ich relacje po tym piciu. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Marshall był biseksualny. Nie wiedział, czy jak na razie może zacząć zadawać mu bardzo krępujące pytania (zwłaszcza że dość mało wypili). Jednak to było jedyne, co przychodziło mu na myśl. W końcu przygotował się raczej na wyzwanie! – W kontaktach intymnych z mężczyznami jesteś bierną czy aktywną stroną? – spytał wprost, bez jakiejkolwiek krępacji. W końcu Bruno za nic nie był ani taktowny ani kulturalny.
Stella ładnie poradziła sobie z zadaniem. Wypiła wszystko jednym duszkiem, czym zaskoczyła trochę Marshalla; nie spodziewał się, że dziewczyna może mieć taką zaprawę. Kąciki ust drgnęły mu lekko w uśmiechu, nawet skłonił lekko głowę, gratulując. A potem padło dość interesujące pytanie, jeśli szło o Bruno. Zapomniał chyba jednak o czymś wspomnieć, więc wtrącił się teraz. -Skoro ja też gram, byłoby nie w porządku, gdybym opublikował później wpis o tym, co tu dzisiaj robiliśmy, czy mówili. Mogę dać słowo, że to co przy tym stoliku zostało powiedziane, nie pójdzie w eter. Z pewnością o wiele lżej i przyjemniej będzie im się grało, gdy nad towarzystwem nie będzie wisiała niepisana groźba znalezienia się na poczytnym portalu plotkarskim. Rozczarował się jednak trochę, kiedy po tym pytaniu nie padły żadne konkretne nazwiska czy liczby, bo przecież... ah, stopklatka Marshall! Żadnego plotkowania, obiecałeś! Musiał się bardzo pilnować, bo bądź co bądź, ale ponoć przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, huh? Puścił mimo uszu ich słowne przepychanki, teraz skupił się na oranżadzie; nikt nie może przecież pić non stop, a on nie miał zamiaru paść za dwie kolejki, więc spasował na chwilę. Akurat przyszło mu umoczyć język, kiedy padło jego pytanie. Brunet zakrztusił się i potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Owszem, jego orientacja nigdy nie była czymś, co jakoś specjalnie by ukrywał, więc powszechnie wiadomym było, iż krukon jest biseksualny. Mimo to pytanie wprawiło go w lekką konsternację. Dammit, cholerny, wścibski Francuz! -No więc... w sumie to nie rozgraniczam tego w takich kategoriach, ale jeśli już musisz wiedzieć, to wolę być na dole. To trochę drażniące, bo nie lubię być całkiem uległy, to nie w moim stylu. A że jestem uparty i lubię spróbować wszystkiego, raczej mało kto podołałby wzięciu mnie do łóżka. Podparł dłoń na policzku, mieszając resztkami oranżady w szklance. Uśmiechnął się jednak szeroko, tak od początku do końca po swojemu. Uwaga, posiadacz najbardziej pogodnego uśmiechu w Hogwarcie miał już jakiś diabli plan. Pora na odwrócenie kolejności! -Pytanie, czy zadanie, ma cherie? Zażartował, podłapując zabawny, zaciągany akcent ślizgona.
(Ponieważ post wystukany jest na telefonie, który opcji kostek mi nie wyświetla, dam ci pytanie.)
Skrzywił się nieco, miał nadzieję na wyzwanie. Palcami zgarnął swoje ciemne loki do tyłu, zerknął na Stellę. A! Już miał. -Powiedz nam... ile miałeś lat, jak przestałeś być prawiczkiem. To była mała zemsta za równie intymne pytanie, jakie zadał mu wcześniej starszy Francuz.
Ucieszyła się, że nie czepiał się tej koperty. - W sumie, napiłabym się soku z dyni. - Czekała na odpowiedź ślizgona i już po jego uśmieszku wiedziała, że nie ma zamiaru powiedzieć całej prawdy. Słuchała uważnie jak mówił. Odpowiedź jej za bardzo nie zdziwiła. Od zawsze wiedziała, że nie jest jedyna. Nadal jednak chciała znać konkretną odpowiedź. Mogła się przeciez spodziewać, że przy Marshallu nie powie całej prawdy. Dotarło też do niej kilka innych faktów ale nie chciała nic mówić. Kelner przyniósł jej sok i Stella opróżniła szklankę prawie w takim samym tempie, w którym chwilę temu piła gin. Nagle okropnie zaschło jej w ustach. Zamówiła jeszcze jedną szklankę i ponownie zaciągnęła się papierosem. Uwagę Bruna póściła mimo uszu i skupiła się na Marshallu. Ucieszyła się słysząc, że nie póści w obieg tego, co się będzie działo w tej grze ale nadal pozostała trochę czujna. W sumie nie tylko przed krukonem. Nie miała zamiaru wyjawiać niektórych rzeczy komukolwiek, a czasem Bruno potrafił okazać się gorszy niż siedzący z nimi przy stole plotkarz. Schowaną pod stołem kopertę włożyła do torebki. Gdy Marshall odpowiadał, w głowie Stelli pojawiło się kilka interesujących myśli. Z zainteresowaniem czekała, co tym razem dostanie Bruno. Odpowiedź na to pytanie akurat już kiedyś usłyszała. Bawiła się więc teraz papierową parasolką, którą Bruno włożył do jej szklanki i rozglądała się po barze.
Trochę się bał o Stellę, wszak gin podobnie do ich whisky należał do jednych z najmocniejszych alkoholi i nie chciał, aby się potem źle czuła. Pokiwał głową tylko na obietnicę, którą złożył Marshall. Och, na Merlina, dlaczego w nią nie wierzył? W sumie i tak nigdy nie powie drugiej osobie prawdziwe informacje, które będzie mogła wykorzystać! Wszak to Bruno był manipulatorem. I tak pewnie po tych kilku głębszych, kłamstwa będą lecieć z jego ust jak nuty. Nie rozumiał, dlaczego też oczekiwali od niego konkretnych liczb. Naprawdę sądzili, iż zapisuje wszystko w notatniku albo zbiera stringi do walizki pod łóżkiem? Bez przesady. Nie traktował seksu jako wielką przygodę swojego życia, raczej jako przyjemny czas. Miał może jakoś bardziej romantyczniej do tego podchodzić? Chyba nie miał w sobie takiej duszy Wertera. Nigdy nie uważał, że związki powinny mieć jakąś głębie – wielkie uniesienia, trzymanie się za rączki i te mdłe sprawy. Nie kupował kwiatów, nie nosił na rękach. Był po prostu fatalnym, oficjalnym chłopakiem. On się starał o dziewczyny, gdy tylko czuł, że są nie jego. Wszak zakazany owoc smakuje najlepiej. - Szczera odpowiedź, zdobywasz plus. – skomentował, gasząc papierosa w popielniczce. Tak naprawdę go to nie interesowało. W końcu nie miał zamiaru podbijać do Marshalla. Szukał jakiś przykrych pytań, które mogą zarówno go urazić jak i zakosić Stellę dla siebie. Tak naprawdę chciał z nią wyjść, całując się namiętnie, a następnie spędzić z nią bardzo miły wieczór. Jeszcze raz napił się alkoholu, rozkoszując się jego aromatem. - Mon cherie. Nie słyszałem, abym zmienił płeć. – rzekł szorstko. Przez chwilę naprawdę lubił Marshalla. Jednak złamał zasadę: nie mów po francusku, gdy nie potrafisz. Był do cholery Amerykaninem, który nie dość że kaleczył język, to jeszcze próbował się z niego śmiać. Zamyślił się na chwilę. Kiedy tak naprawdę przespał się z swoją siostrą? Nie pamiętał! Był pewny, że było to w lato, kiedy rodzice wyjechali na wakacje. Zostali z dziadkami, jedli czekoladę i truskawki. Takie rzeczy pamiętał, a nie wiek. – Chyba trzynaście lat. – odpowiedział po krótkim namyśle, nie będąc pewnym, czy jest to prawda. Odwrócił się zaś ponownie do Stelli, chcąc wymyślić jej wyzwanie. Nie chciał być dla niej chamski. W końcu byli naprawdę ze sobą blisko. - Stella, pocałuj mnie. – rzekł stanowczo, obserwując jej reakcje. Chyba nie musiał mówić jej, że w usta i żeby się postarała? Była mądrą dziewczynką.
Quinn popchnęła lekko drzwi, które zaskrzypiały. Dziewczyna weszła do środka i podeszła do stolika, który stał w kącie i był wolny. Każdy się jakoś dziwnie na nią patrzył. No czy to aż takie dziwne że Q przychodzi tutaj. No dobra. Chyba większość tutejszych gości to jacyś starzy, zasyfieni czarodzieje, którzy nie mają co zrobić ze swoim życiem. Quinn poprzychodzi tu tylko dla tego że mają tu świetne piwo kremowe poza tym uwielbia mroczne miejsca. No a Gospoda pod Świńskim łbem poza tym że jest obskurna jest też mroczna. Q była tutaj omówiona z Tiffany. no, a ile można czekać? Wprawdzie brunetka też nie jest tak bardzo punktualna no ale jakieś granice są.
Tiffany jest już spóźniona o 30 minut. Q się wścieknie mimo tego ,że sama nie jest zbyt punktualna. Co za hipokrytka! Zaśmiała się w duchu. W końcu dotarła przed drzwi Gospody pod Świńskim łbem i popchnęła je wchodząc do środka. Rzeczywiście Quinn już tam jest z miną a.k.a jak zaraz nie przyjdziesz do wrzucę cię do jeziora i z Pokoju Wspólnego będę patrzeć jak toniesz! Szatynka podchodzi do niej z miną niewiniątka. - Cześć Q! - Mówi wesoło i siada koło niej.
Q zaczęła lekko stukać palcami o stół. Po chwili spojrzała w górę i zobaczyła uśmiechniętą twarz Tiff. - Gdzieś ty byłaś? - prawie krzyknęła. Parę osób odwróciło się w jej stronę. Właściciel posłał w jej stronę spojrzenie pełne nagany. No pewnie. Cała sala rozwrzeszczanych ludzi to nic. Ale jak Quinn po prostu głośno coś powie to od razu jest źle. Przecież i tak nie przekrzyczy tych wszystkich ludzie. Jak oni ją w w ogóle usłyszeli skoro tam jest taki jazgot? - Czekam i czekam- powiedziała i dopiero wtedy sobie przypomniała że gdy tu weszła to zamówiła piwo kremowe i nikt jej jeszcze tego nie podał. Podeszła do baru. -Gdzie jest moje piwo się pytam?- spojrzała z wyrzutem na barmana. - Czy ja wyglądam na idiotkę, że nie zwrócę uwagi na to że nikt mi nie przyniósł mojego piwa kremowego?- braman szybko podał jej piwo. -Chyba za coś płace, to oczekuje tego.- powiedziała i wróciła do stolika. Chyba Quinn stała się niemile widzianym gościem w tym miejscu.
- Miałam mnóstwo rzeczy na głowie i przez cały dzień myślałam ,że w ogóle nie uda mi się przyjść. Na szczęście to tylko 30 minut. - Wytłumaczyła się. Wiedziała ,że dla Quinn 30 minut to AŻ a nie TYLKO. Nagle Quinn odeszła do stolika i odeszła do baru. Zobaczyła ,że barman podaje Q kremowe piwo. Podeszła do niej i barmana. - Ja też poproszę. - Zwróciła się do niego, zapłaciła i też dostała kufel kremowego piwa. Tiff rozejrzała się i zobaczyła ,że wszyscy dziwnie się na nich gapią a co dopiero barman który patrzył na nie znienawidzonym wzrokiem. Dziewczyna domyśliła się ,że w końcu jest już koniec wakacji i pewnie chce spędzić to jak najlepiej a tu przychodzą jakieś studentki i wydzierają się na niego( ahhem ... Quinn). No cóż, Q łatwo wyprowadzić z równowagi a Tiff bije rekordy w doprowadzaniu jej do szału. Wróciły do stolika. - Jakieś nowości u ciebie? - Zapytała. W czasie wakacji rzadko się widywały. Dlatego właściwie Tiffany wolała rok szkolny od wakacji. Mogła się wtedy widywać z Quinn przez cały czas.
Spojrzała na nią unosząc prawą brew- A co to za sprawy, które są ważniejsze do przyjaciółki?-zapytała. Widziała w spojrzeniu Tiff naganę i wiedziała że zapewne zaraz zacznie wygłaszać przemowę to tym jak to się powinno traktować ludzi. - Należało mu się- powiedział- Już szybciej sama bym sobie nalała to piwo -powiedziała patrząc ze złością na barmana, który zacząć wycierać blat. - W końcu to należy do jego obowiązków, a nie opierdalanie się -powiedziała zaciskają lekko usta. Pokręciła lekko głową i westchnęła. - Żadne- powiedziała- W Japoniii żadnych romansów. Każdy chłopak oglądał się tylko na dupy tych Japonek, które nawet nie były ładne- powiedziała. No to prawda. Quinn widziała tyle tych Japonek, które kręciły się po ulicach i żadna z nich nie była choćby w jakimś stopniu ładna. - W ogóle Japonia nie jest niczym specjalnym- powiedziała przekrzywiając lekko głowę.- Pomyśl jakby to było gdybyśmy pojechali na przykład do Meksyku. To by było dopiero coś -na jej twarz wpłyną uśmiech.
- No wiesz. - Westchnęła. - Gdy przychodziłam do mojego ulubionego londyńskiego parku żeby rysować to przypałętał się do mnie jakiś mugol i usiłował się ze mną umówić. Wyglądał jakby po prostu na mnie czatował. - Parsknęła śmiechem i dobrze ,że połknęła piwo bo oplułaby przyjaciółkę. - Serio! Zawsze gdy tam przychodziłam to on już tam był i wyczekiwał mnie jak jakiś opętaniec. Już myślałam ,że nie uda mi się go spławić i dlatego myślałam ,że nie uda mi się przyjść. Gdyby chociaż był przystojny ale wyglądał jakby urwał się z jakieś wsi. Tiffany powstrzymała się od wygłoszenia Quinn litanii jak źle potraktowała tego barmana. Tiff ty hipokrytko! Chcesz upominać ludzi o ich zachowaniu w stosunku do innych a sama jesteś pewnie jedną z najbezczelniejszych osób jaką mogą spotkać! - Pomyślała. - Japonia nie jest wcale taka zła. Meksyk hmm... racja to mogło by byś coś. - Wyobraziła sobie siebie i Q przechodzące sie ulicami Meksyku w otoczeniu mnóstwa restauracji z pysznym jedzenie. Q strzeliłaby pewnie jej teraz w łeb gdyby się dowiedziała ,że marzy o jedzeniu a nie meksykańskich chłopakach. - Jednak ja najbardziej chciałabym do Rumunii. Piękne góry i jeziora! No i ten ... smoki. Quinn wiedziała ,że Tiff ma bzika na punkcie smoków odkąd po raz pierwszy zobaczyła jednego gdy była mała podczas jej pierwszej i jedynej jak dotąd wizyty w Rumunii z ojcem więc dziewczyna nie oczekiwała od przyjaciółki niczego więcej jak przewrócenia oczami.
Quinn wzruszyła lekko ramionami- Miłość nie wybiera. Może akurat, gdybyś tylko dała mu szanse to za parę lat byłby twoim mężem.- powiedziała unosząc lekko kącik ust. Japonia jest zła i to bardzo, bardzo. Q już nigdy w życiu tam nie pojedzie. Za żadne skarby. Meksyk to co innego. - Może tak wyjedźmy do Mekyku?- zapytała z uśmiechem -Rzućmy tą cholerna szkołę. Jesteśmy już prawie dorosłe- powiedziała kładąc ręce na stoliku.No, niech Tiff się spokojnie zastanowi nad tą decyzja. -Ja to bym chciała pójść na jakąś imprezę z pianą. Tak wiesz, że wszyscy są w strojach kąpielowych a z sufitu leci piana - powiedziała wskazując na sufit, tak jakby zaraz z niego miała spaść na nie piana - I ogólnie fun fun fun z pianą.