Ten niewielki schowek przed laty został zagospodarowany przez poprzednią nauczycielkę zielarstwa, która miała nieopodal swój gabinet. Jako, że znajduje się on na jednym z końcowych pięter, został niemal przez wszystkich zupełnie zapominany. Tymczasem do dnia dzisiejszego, można znaleźć tam wiele składników przydatnych do uwarzenia najważniejszych mikstur.
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
W odróżnieniu od Wittenberg, Ettie nawet na moment nie puściła w niepamięć tego, że jej nie lubi. Była zbyt uparta, żeby tak po prostu zapomnieć o wcześniejszych zatargach, tylko dlatego, że akurat umierała. Mimo wszystko nie była aż tak chorym zwyrolem, żeby pozwolić Krukonce dokonać żywota. W jej działaniach nie było ani krzty sympatii, a zwyczajna rutyna - działo się coś złego i nieplanowanego, ona miała pomysł jak to odkręcić, a więc zrobienie tego było dość logiczne. Nawet jeżeli gdzieś tak w środeczku empatyzowała z duszącą się Ruth, nie umniejszało to wcale skierowanej do niej niechęci. Chwilowo odstawiła ją na bok, ale po całym incydencie zamierzała jej to nadal okazywać. Łypnęła na Wittenberg spode łba spojrzenie pod tytułem: "Będę sobie mdlała, kiedy zachcę", nie była już jednak w stanie tej uwagi zwerbalizować. Nikt, a już na pewno nie ona, nie będzie jej mówił jak ma żyć. Coraz trudniej było jej łapać powietrze i chociaż nadal była przytomna nie zauważyła nawet, kiedy w progu schowka stanął Fairwyn. Ten Fairwyn. Ze wszystkich ludzi na świecie musiał je znaleźć właśnie on. Ettie cały czas po cichu liczyła na to, że w przyszłości nawiąże ze słynnym badaczem jakąś współprace, że tak jakby przejmie to co musiał porzucić ze względu na chorobę. A teraz? Zapamięta ją jako wpół nieprzytomną gówniarę, która swoim wypadkiem zepsuła mu przerwę. Nie wspominając już o tym, że pewnie będzie chciał wiedzieć jak do tego w ogóle doszło... Wszystko przez tę cholerną Wittenberg! Leżąc na boku, przyglądała się Edgarowi pochylającemu się nad Krukonką i skręcała się od środka z zazdrości. Też chciała tyle jego atencji! Czuła się coraz lepiej: oddychania znów nie sprawiało problemów i zawroty głowy ustały, ale wyjątkowo ją tą smuciło. Kiedy usłyszała pytanie profesora zawahała się na moment. Z jednej strony nie chciała, żeby kojarzył ją z tym incydentem albo myślał, że tak słaba, żeby paść od jakichś durnych oparów, ale z drugiej chciała, żeby kojarzył ją w ogóle. Po chwili jednak podniosła się na łokciu i odpowiedziała cicho: - W porządku. Nie potrafiła jednak udawać cieniasa, zwłaszcza przed Fairwynem, o którego szacunku marzyła ponad wszystkim innym. Oparła się o ścianę, nadal nie czując się w najwyższej formie i w milczeniu obserwowała nauczyciela. Próbowała wymyślić jakieś dobre wytłumaczenie całej sytuacji i modliła się, żeby nie uprzedziła ją Wittenberg. Ostatnie czego sobie życzyła, to zdradzać się przed Fairwynem, że uwielbiała go do tego stopnia, że oskarżyła inną uczennicę o panowanie zamachu na jego życie. Była jego ogromną fanką i wiedziała o nim praktycznie wszystko, także to, że nie znosił swoich fanów.
Już nic jej się nie chciało. Leżała tak, zalana włosami, ledwo żyjąca od astmatycznego kaszlu, z jakąś atencyjną gówniarą obok. Tak, bliska śmierci przez brak dopływu powietrza Ruth przestała patrzeć tak pobłażliwie na prowodyrkę swojej niedoli i Harriette stała się dlań w tym momencie smarkulą bez wyobraźni, która za wszelką cenę próbuje w swojej ograniczonej głowie zrealizować sytuację, w której sama dla siebie stanie się dla Fairwyna kimś więcej, niż tylko nic nieznaczącym pyłkiem. Bardzo to wszystko dojrzałe. I nagle, wprost z czeluści piekieł wstąpił na ten łez padół on - pierwszy rogaty diabeł Hogwartu w przedziale od zera do piędziesięciu lat (bo dalej był Craine) - Edgar Tobias Fairwyn. Ruth, gdyby była trochę bardziej przytomna, pewnie coś by do niego powiedziała, ale w tym momencie chciała tylko, żeby to wszystko się skończyło i gdyby nie sylwetka nauczyciela, którą rozpoznała przez mgłę swoich łez, wyciśniętych przez kaszel, pewnie w ogóle by go nie poznała. Nie bardzo też myślała o tym, że była prawdopodobnie pierwszą uczennicą, której był łaskaw uścisnąć dłoń, przez co wiele uczennic tej szkoły zapewne przestałoby ją w ogóle myć, ale Ruth zapamiętała z tego uścisku jedynie to, że dłoń nauczyciela była nienaturalnie ciepła. I szorstka. Dała sobie podać eliksir i kiedy przestała raczyć cały korytarz swoim furiackim kaszlem, uspokajając trochę stan, oparła się o ścianę plecami i spojrzała na profesora, jakby nie poznawała, kim jest. -Liczy... - zaczęła, ale z jej ust wydobyło się tylko niezidentyfikowane charknięcie - L-liczy pan na wyjaśnienia? - wydusiła w końcu z siebie, ale zdawała sobie sprawę, że po pierwsze wiele więcej nie powie, a po drugie totalnie go to nie interesowało. Mimo wszystko pofatygował się i udzielił im pomocy. Może się wstydził tego faktu, ale musiał mieć serce. -Wypadek - wzruszyła w końcu ramionami, słabo artykułując lakoniczne, przy czym też kłamliwe, wyjaśnienie. I tak musiała jechać do Munga. Jej ciało pokrywały piekące, czerwone plamki, promieniujące od ramion aż do szyi, oczy miała czerwone jak królik a Harriette też nie wyglądała lepiej, mimo swoich zapewnień. Miała szczęście, że Ruth nie była mściwa - wystarczyło jedno zdanie, żeby pogrążyć gryfonkę w jej własnych oczach (bo Fairwyn i tak by się nie przejął), ale obecnie Ruth myślała tylko o ciepłym, szpitalnym łóżku i dyniowym paszteciku. No i może jakiejś maści na alergię, a nie o tym, że właściwie to powinna podziękować profesorowi za uratowanie im życia.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Skinął głową na zapewnienia Gryfonki, ale nic jeszcze nie powiedział, czekając aż druga z dziewczyn dojdzie do jako takiego stanu używalności. Oczywiście, kiedy tylko to się stało zaczęła mleć jęzorem po próżnicy. Co było z tym gatunkiem nie tak? Co by się nie działo musieli coś mówić, tak jakby ich życie miało się skończyć, jeśli przymkną japę na więcej niż dziesięć minut. Spojrzał na dziewczynę, jak na kompletnego debila. "Wypadek"... Kto by pomyślał? A on był pewien, że tłukły sobie te fiolki dla zabawy... Wiedział, że rozsądek posiadały w szczątkowej formie, ale nawet on nie podejrzewał, że były aż tak głupie. - Nie, nie interesują mnie pani wyjaśnienia - uciął, podkreślając ironicznie ostatni wyraz. Nie potrzebował tłumaczeń, żeby domyślić się, że doszło do wypadku, a najprawdopodobniej dziewczyny i tak nie zamierzały mówić całej prawdy. Nawet gdyby zamierzały uwarzyć jakiś zakazany eliksir z kradzionych składników, to patrząc po tym jak doskonale szło im ich zbieranie, nikt prócz nich nie musiał niczego się obawiać. Z resztą może po tym wszystkim będą miały dość rozsądku, żeby zaprzestać głupot, którymi się zajmowały. - Panno Wykeham, dam pani radę iść? - podniósł się, patrząc na zegarek. Zaraz zacznie mu się schodzić kolejna grupa, a on nawet jednego papierosa w spokoju nie zapalił... - Świetnie. Więc się wspólnymi siłami dotransportujcie do skrzydła szpitalnego. Kiedy już obie będziecie w formie, zgłosicie się do woźnego. Pewnie będzie chciał z wami porozmawiać w sprawie dodatkowej pracy, którą na niego nałożyłyście - z obojętnym wyrazem twarzy skinął w stronę syfu w schowku. Dziewczyny powoli się pozbierały i Edgar odprowadził je chwilę wzrokiem. Wyglądało na to, że sobie same poradzą. Zaklęciem wstawił z powrotem drzwi do schowka w zawiasy przekazał najbliższemu portretowi wiadomość do woźnego i wrócił do klasy, z nadzieją, że zdąży jeszcze zapalić.
//zt
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wstrzymała oddech, kiedy Wittenberg zaoferowała wyjaśnienia. Miała wrażenie, że gdyby chciał, Fairwyn wyciągnąłby z nich całą prawdę. Nawet gdyby Krukonka była w mijaniu się z prawdą lepsza od niej (każdy był), profesor run, nie wyglądał na kogoś, kto nie wykryłby fałszu. Na szczęście go to nie obchodziło. Szwedka też najwidoczniej nie zamierzała na siłę wpychać mu całej historii. Podniosła się powoli, kiedy zadał jej kolejne pytanie. - Mhm - pokiwała głową. W sumie to nic jej nie było, tylko nadal była w szoku, ale w imię dobrego zaprezentowania się w oczach Edgara Fairwyna, była gotowa z tego szoku natychmiast wyjść. Zawstydzona, spuściła wzrok, kiedy wspomniał o tym co narobiły w schowku, chociaż sam mężczyzna zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Może zapomni... Pomogła Wittneberg się podnieść i ograniczając jakikolwiek kontakt z nią do minimum, ruszyła w stronę skrzydła szpitalnego. Tylko kiedy znikły już z pola widzenia Fairwyna, burknęła pod nosem. - Jaki debil nie nosi przy sobie eliksiru, jak wie, że ma alergię...
Przez chwilę świat tak wirował jej przed oczami, że w ogóle nie skupiała się na słowach nauczyciela. Właściwie to nawet jakby nie wirował, to i tak by się na nich nie skupiła, bo w większości brzmiały tak samo i nawet teraz przeczuwała, że po prostu profesor je odeśle pod opiekę kogokolwiek innego, żeby oddalić od siebie ten uciążliwy zapychacz czasu. Sama Ruth od czasów ich spotkania u Nieudacznika była nauczona, że najlepsza taktyka na Fairwyna to udawanie powietrza, ale zdawała sobie sprawę, że przez klątwę, którą zaczynało się interesować coraz więcej osób (choćby, nieświadomie, Harriette), nie mogła być dla niego aż tak anonimowa. W każdym razie – wciąż robiła co mogła, żeby tak pozostało, najważniejszy był święty spokój. Nie odpowiedziała ani jemu, ani nie zapytała o nic gryfonki, ale kiedy ta odezwała się w momencie, w którym nauczyciel stracił je z oczu, Ruth spojrzała na nią z obojętnym wyrazem twarzy. Czy ona wyglądała, jakby ją obchodziło zdanie szesnastolatki? Ruth nie była mściwa, ale miała już serdecznie dość tej smarkuli, która na własne życzenie pogrążała się coraz bardziej z każdą upływającą chwilą. Postanowiła więc przypomnieć Harriette, co właśnie zrobiła i to by było na tyle z ich lakonicznego dialogu, pewnie zresztą ostatniego w historii ich znajomości. -Wiesz, że on ci tego nie zapomni? – Teraz niech dziewczyna sama radzi sobie z myślą, że przez bezmyślność stała się dla swojego ulubionego nauczyciela dokładnie tą samą osobą, jakimi byli dlań pozostali uczniowie. Prawdopodobnie była nią już wcześniej (ach, ten szanowny Edgar!), jednak teraz przynajmniej dotarła do dziewczyny ta świadomość, bo Ruth z kolei, nawet gdyby Fairwyn zaczął ją uważać za buchorożca, właściwie to nie miałaby kiedy się tym przejmować. Już nie wspominając o tym, że totalnie by nie czuła potrzeby przejmowania się jakąkolwiek nauczycielską opinią. No, może za wyjątkiem pewnej osobliwej klątwy… Tutaj akurat z chęcią poznałaby zdanie Fairwyna. zt
Usłyszała kiedyś o tym schowku kompletnie przypadkowo i tym razem nie żałowała. Różnie to bywa z takimi informacjami, które usłyszy się gdzieś całkowicie przypadkiem - czasem mogą być prawdziwe, innym razem okażą się zupełną bujdą, a jeszcze kiedy indziej nasz słuch wyłowi coś, czego nie powinien i rób człowieku, co chcesz, ale nie zapomnisz o tym. No chyba że jakieś zaklęcie czy eliksir... A właśnie, eliksiry. Przecież nie szła z praktycznie pustą torbą na ramieniu na szóste piętro akurat w to miejsce, bez celu, bo jej się tak zachciało. O nie. Będąc już tylko piętro niżej zwolniła kroku wiedząc, że nie musi się tak bardzo spieszyć - miała jeszcze kilka minut, w ciągu których na spokojnie mogła dotrzeć do schowka. Nie potrzebowała i wręcz niewskazane było, żeby stała przy nim dłużej, niż powinna. To mogło wzbudzić zainteresowanie innych uczniów, a tego nie chciały. Chociaż... Co by się znowu takiego stało, gdyby ktoś je zobaczył i zaczął wypytywać? Ta perspektywa już nie była wcale taka straszna, jak wydawała się być na początku. I w końcu doszła w wyznaczone miejsce. Oparła się o ścianę obok drzwi schowka i czekała. Czekała na @Urane E. Leighton, która miała się zjawić lada moment.
Perspektywa zrobienia czegoś nie do końca zgodnego z regulaminem, może nawet trochę ryzykownego wydała się jej niezwykle kusząca. Dlatego nie zastanawiała się długo, gdy Isilia złożyła jej cichą propozycję, podchodząc do niej w Pokoju Wspólnym i szepcąc parę zdań na ucho. Urane odpowiedziała jej jedynie szerokim uśmiechem, wiedząc, że przyjaciółka doskonale zdaje sobie sprawę co ów uśmiech oznacza i już po chwili ruszyła do dormitorium, aby zabrać parę niezbędnych rzeczy. Umówiły się przed schowkiem na składniki, także zmuszona była wziąć ze sobą dość dużą torbę, co by wszystko się do niej zmieściło. Wolała teraz nie używać jakichkolwiek zaklęć, nie chcąc nikomu zrobić krzywdy, dlatego nie mogła użyć tego zmniejszająco-zwiększającego. Jednak nie powstrzymało jej to przed wykonaniem ich dzisiejszej misji i parę minut później szybkim krokiem przemierzała korytarze Hogwartu, chcąc jak najszybciej dostać się do wyznaczonego miejsca. -Gotowa na bardzo prawdopodobny szlaban? -Podeszła do Isilii z uśmiechem i pomachała pustą jeszcze torbą. -Ooo, ty też wzięłaś. Tym lepiej. -Dodała po chwili i ruszyła w stronę drzwi od schowka. Rozejrzała się po korytarzu, nie chcąc, aby ktokolwiek je zobaczył- może uda im się uniknąć jakiejkolwiek kary, po czym otworzyła drzwi i szybko wślizgnęła się do pomieszczenia. -Wiemy co chcemy robić? -Potarła czoło ręką i rozejrzała się naokoło. Aż wstyd, że za często tu nie zaglądała- na półkach leżało mnóstwo niezbędnych do uwarzenia eliksirów składników, niektóre grubo pokryte kurzem, co świadczyło o tym, że mało kto korzysta z tego składziku. I dobrze.
Na korytarzu było zadziwiająco pusto, wręcz nienaturalnie. Na szóstym piętrze powinno roić się od zmierzających do swoich wież Gryfonów i Krukonów, a teraz jak makiem zasiał. Przewijały się jakieś pojedyncze osoby, które nie zwracały na nią większej uwagi, i bardzo dobrze. Na szczęście tak jak się spodziewała Urane zjawiła się niedługo po niej i również była wyposażona w torbę. - My? Szlaban? Weź nawet nie żartuj, przecież jesteśmy takimi wzorowymi Gryfonkami. - to, że rzadko kiedy zdarzyło jej się coś przeskrobać wcale nie znaczyło, że zawsze była aniołkiem w ludzkim wcieleniu. W końcu nie można być chodzącą świętością, ideałem, który wszystko robi perfekcyjnie i zbiera same pochwały oraz punkty dla domu. Każda grzeczna dziewczynka czasem pokazuje pazurki. - Tak, też. Wiesz, zawsze można wziąć kilka rzeczy tak... na zapas. - mrugnęła porozumiewawczo i weszła za Urane do schowka. Jego asortyment był naprawdę bardzo imponujący mimo tego, że widać było pewne luki na półkach ze słoiczkami zawierającymi przeróżne składniki potrzebne do uwarzenia eliksirów. Potrzebne im. - Wydaje mi się, że wiemy. - przytaknęła i zdjęła z półki jeden szklany słoik, a ponieważ był wyjątkowo zakurzony, dmuchnęła na niego. Mogła wykazać się przy tym większą bystrością, bowiem drobinki kurzu wzleciały w górę, prosto w jej twarz. Gwałtownie odwróciła głowę w bok i kichnęła, wbudzając przy tym jeszcze większe tumany kurzu. Unosząca się wokół nich chmura mówiła sama przez się, że wyjdą ze schowka prawdopodobnie jako szare upiory mogące bez problemu straszyć dzieciaki. O ile wcześniej ktoś ich nie przyłapie. - Nie popełniaj mojego - tu kichnęła, dwa razy pod rząd. - błędu. Trzeba jakoś delikatnie znaleźć to, co nam potrzebne, nie dławiąc się przy tym kurzem. To będzie trudniejsze niż się spodziewałam. - przyznała i przetarła wierzchem dłoni nos, chcąc pozbyć się pyłku. Odstawiła trzymany w dłoni słoik na jego poprzednie miejsce i przyjrzała się innym.
Za wszystkie powtórzenia przepraszam, ale składałam post w notatkach na telefonie xD
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie mogła przejść obojętnie wobec bibliotecznej tragedii. Zdawała sobie sprawę jak wiele pracy trzeba włożyć w odnalezienie wszystkich latających indeksów przed zakończeniem roku szkolnego. Widziała, że inni uczniowie zajmują się wyłapywaniem latające pergaminy w głównej części biblioteki a więc skierowała się do czytelni. Po drodze napotkała Elijaha, a wystarczyło tylko porozumieć się spojrzeniem, aby wiedzieć, że od teraz działają razem. - Wzięłam spis zaginionych książek, a myślałam, że to same indeksy są naszym zadaniem. - pokazała bratu pergamin otrzymany od bibliotekarki. - O, widzę już pierwsze z nich. Zobacz jak wysoko wzleciały. - wskazała mu ostatnie półki w schowku, do którego właśnie weszli. Przeszła w tamtą stronę i bez cienia uśmiechu i swojej wszędobylskości wydobyła różdżkę. - To może ja będę je ściągać na dół, a ty łapać, co? Jesteś świetny w obronie pętli to taka książka nie powinna być dla ciebie problemem. - zasugerowała wstępny plan i bez względu na odpowiedź rzuciła zaklęcie przywołujące na latającą książkę. Ściągnęła ją niżej, ale ta dzielnie walczyła z objęciami czaru i wyrywała się, a więc musiała cofnąć łokieć i zrobić nawet krok w tył, aby przysunąć ją znacznie niżej i umożliwić Elijahowi złapanie jej i w jakiś sposób unieruchomienie.
Ostatnio zmieniony przez Elaine J. Swansea dnia Pią Cze 19 2020, 20:32, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Czy istniały odpowiedniejsze do tego zadania niż dwójka Krukonów, która bez wględu na wszystko umiała współpracować ze sobą jak jeden organizm? Kiedy Elaine powiedziała mu o bibliotecznej katastrofie, od razu podzielił jej zmartwienie. Taki bałagan, i to tuż przed egzaminami, kiedy zgromadzone w Hogwarcie białe kruki (ale i pomniejsze wróbelki) były wszystkim najbardziej potrzebne? Dobrze, że zarząd koła postanowił się tym zająć, wywieszając ogłoszenie na szkolnej tablicy. — Tak będzie najlepiej, zawsze dobrze wychodziły ci zaklęcia — uśmiechnął się, zdjął z ramienia torbę i położył ją w kącie pomieszczenia. Odpiął też mankiety koszuli i podwinął je do łokci, by wygodniej było mu pracować. Oczywiście proste zaklęcia nie powinny sprawiać mu problemu... z drugiej jednak strony tak samo myślał o aquamenti, dopóki nie przyszło mu go rzucać przed Pandorą Voralbergiem. Magia bywała nieprzewidywalna, a w jego rękach również kapryśna. — Wiesz, tęsknię za pałkarstwem — napomknął, skoro już poruszyła temat Quidditcha. Wyciągnął rękę aż w końcu dosięgnął palcami jej grzbietu i zacisnął je na nim dość mocno. Pociągnął – raz, drugi... „no chodź do mnie”, wymamrotał pod nosem. Za trzecim pociągnięciem w końcu ustąpiła, lecz zrobiła to tak nagle, że zachwiał się i wpadł plecami na usytuowany za nim regał, wprawiając fiolki i buteleczki w niebezpieczne drgania. — Uparte są — zauważył, prostując się i otrzepując. Był gotów działać dalej i wiedział, że nie musi o tym nawet mówić. — Wiesz, byliśmy nieźli. Przypomniałaś mi o tym w czasie finału — uśmiechnął się do niej ciepło. Wyglądała wtedy straszna i miał okropne wyrzuty sumienia, że grała w deszczu mimo swojej choroby. Dobrze było ją widzieć w lepszej formie – nawet jeśli w nieco odmienionej. — Ale nie będę nic już zmieniać, mamy silny skład — dodał gwoli wyjaśnienia; nie chciał żeby myślała, że znów będzie mieszał w drużynie.
- Oj nie zawsze. Przy niektórych zaklęciach mam problem. Sam zobacz jak książka walczy z moim zaklęciem. - bo gdyby bardziej przykładała się do ćwiczeń to żaden, nawet najbardziej krnąbrny podręcznik nie miałby najmniejszych szans z siłą jej czaru. Tymczasem musiała się trochę z nimi szarpać jednak udało się i dzięki temu pałeczkę mógł przejąć Eli. Spoglądała nań, gdy się z nią siłował i nie miała wątpliwości, że sobie z nią poradzi. Zanim jeszcze ją "pokonał" znalazła kolejną między dwoma wielkimi słoikami o grubym szkle. Obróciła się przez ramię, gdy usłyszała ten charakterystyczny dźwięk stęknięcia regału. - Takie małe pomieszczenie a pochowały się w dziwnych miejscach. - zauważyła i objęła palcami okładkę. Pociągnęła ją w swoją stronę, ale równie dobrze mogłaby próbować odkleić ją od Trwałego Przylepca - skutek były ten sam. - Potrzebuję tutaj twojej siły. - nawet i bez tego wiedziała, że już by się pochylił i jej pomógł. - Byliśmy najlepsi, kochanie. "Nieźli" to słowo zeszłego sezonu. - sprostowała określenie ich umiejętności. - Dobrze się sprawdzasz w roli obrońcy, jesteś najbardziej wytrzymały spośród drużyny. No i co tu ukrywać, nabrałeś ostatnio mięśni. - nawet jak czułą się źle, było jej ciężko i powstrzymywała załamanie nerwowe to i tak potrafiła wygospodarować dla Elijaha uśmiech, co też właśnie uczyniła. - Dlatego potrzebuję ich, żeby wyciągnąć tego uparciucha. Zaklinował się przy jakiejś skrzynce. Poczekaj, odsunę słoiki to będzie łatwiej. - przytrzymała różdżkę między zębami i ostrożnie ustawiła szklane naczynia na podłodze. - Hm, lepej uzazać na tymte. - odłożyła różdżkę i poprawiła wypowiedź. - Uważajmy na tamten regał. O, kolejna jest na suficie. - zauważyła przy okazji i gdy Elijah zajmował się uparciuchem na dolnej półce, ona przywoływała do siebie przylepę z sufitu.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Nie chciałem się przechwalać — powiedział z rozbawieniem, dodając do tego delikatne wzruszenie ramion. To prawda, bliźnięta z pałkami w rękach były swego czasu postrachem boiska. Ale wszystko się zmienia, trzeba było iść naprzód i nie dało się zaprzeczyć, że zmiany pod wieloma względami wyszły im na dobre. Był może mniej usatysfakcjonowany, ale jednocześnie przy pętlach odnalazł spokój i stabilność. Zaśmiał się pod nosem, gdy skomplementowała jego muskulaturę. Mógł oszukiwać metamorfomagią, ale tego nie robił – i wiedział, że jest tego świadoma. — Zaleta częstych treningów. Jedna z licznych, żałuję, że tak późno to odkryłem — przewrócił wymownie oczyma i odłożył książkę na podłogę obok torby. Przez chwilę obserwował ją, żeby sprawdzić czy na pewno będzie grzecznie leżeć tam gdzie ją zostawił, ale wyglądało na to, że magia odpuściła sobie tę lekturę. Nie powinien się chyba dziwić, kogo interesowało wróżbiarstwo? — Gdybym wcześniej wyszedł zza książek... i z ciemni, przede wszystkim, może nie byłbym tak długo sam — powiedział to z dużym rozbawieniem jak na tak poważny i do niedawna bolesny temat. Oczywiście nie było to najodpowiedniejsze słowo, bo przez jego życie przewinęło się kilka kobiet; wszystkie jednak zostawały w nim na krótko. Stając znów koło niej, a widząc, że trzyma w zębach różdżkę, odgarnął jej za ucho kosmyki, które poleciały do oczu gdy schyliła się po słój. — W końcu się przyzwyczaję — powiedział łagodniejszym, cieplejszym tonem. Była dzielna, nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak, ale on przecież wiedział; doskonale rozumiał czym wywołana jest ta zmiana. — Dobrze, że bez względu na wszystko oczy zostają takie same. Nie zniósłbym gdyby się zmieniły — kucnął i złapał za książkę, by wyciągnąć ją z regału. Pociągnął delikatnie i ani drgnęła, włożył w to więc więcej siły i absolutnie nic się nie zmieniło. Kiedy ciągnął ją z całych sił, delikatnie zadrżała, ale ani myślała się przesunąć. Z westchnieniem irytacji usiadł na podłodze i zaparł się stopami o mebel. — Mam nadzieję, że niczego tutaj nie rozbijemy — mocno zacisnął palce obu rąk na okładce opasłego tomu i z całej siły pociągnął — w tych słoikach pewnie kryje się fortuna — dodał z wysiłkiem, napinając się tak mocno, że na skroni uwydatniły się żyłki, a twarz cała mu poczerwieniała. I choć przesunął książkę trochę bliżej brzegu, wciąż dużo mu brakowało. — O Merlinie, to jakaś tragedia.
Wydawało się jej, że potrafiła ocenić co u Elijaha zostało poprawione metamorfomagią a co nie. Oczywiście obowiązywało to ze wzajemnością, a i miała nadzieję, że nigdy się to nie zmieni. Nawet kilka dni temu, kiedy zmieniła wizerunek to on wiedział kim jest. Zgranie się i porozumiewanie bez słów mieli już w genach, czasami słowa były zbędne tak jak teraz - nawet w kwestii podjęcia decyzji czy pomogą opanować biblioteczny chaos. Tak też wylądowali tutaj postawieni przed krnąbrnymi książkami, które nie były zbyt skore do współpracy. Zatrzymała na nim wzrok i na chwilę przestała siłować się z egzemplarzem przyczepionym do sufitu. - Cieszę się, że masz Moe. - ścisnęła palcami jego bark na znak, że życzy im jak najlepiej i nie będzie robić scen zazdrości, mimo że historia robi sobie z nich jaja - kiedy ona przeżywała najpiękniejsza miłość, on był samotny. A teraz na odwrót. - Wszyscy się przyzwyczaimy. - popatrzyła poważnie w lustrzane odbicie swoich oczu ze świadomością, że kto jak kto ale Elijah nigdy jej nie opuści. Inni przemijają, ale on nie. - No i znamię. - dodała, łaskocząc jego kark w dokładnie tym niezmiennym dla magii miejscu. Wróciła spojrzeniem do książki na górze i gdy Elijah siłował się "ze swoją", ona próbowała ściągnąć uciekiniera na dół. Sięgała zaklęciem jednak walka była bardzo wyrównana, a książka uparta. - Uhm, czy one są na klej? W ogóle nie są zainteresowane powrotem do biblioteki. - westchnęła i przerwała na moment zaklęcie, aby dać swoim palcom odetchnąć. Bardzo mocno zaciskała je na różdżce. - One nie przyleciały tu bez powodu. Zobacz, drzwi otwarte a one nie uciekają… to znaczy, że coś je tutaj zwabiło. - rozmasowała dolną wargę i rozglądała się po wszystkich półkach składziku. - Sprawdźmy czy są tu jeszcze inne podręczniki, a potem może nas olśni czemu się tu poprzyklejały. - zaproponowała potencjalne rozwiązanie bowiem bez tego spędzą tu godziny zanim je wszystkie wyswobodzą.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Masz mi za złe? — Podniósł nad nią pytający wzrok, na moment przerywając siłowanie się z książką. — Że nie powiedziałem Ci o Moe przed meczem? Tylko powiedz mi szczerze. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem zacisnął zęby i szarpnął z całej siły, tak mocno zapierając się nogami, że w końcu udało mu się oderwać książkę od dziwacznego pola magicznego. Pogładził jej okładkę, jakby dotykiem chciał wyczuć co tak ją tam przytrzymało. Sprawa z Moe dręczyła go już od dłuższego czasu, ale miał powody, by nie mówić o tym Elaine tak od razu. Ostatnio udało im się wyjść na prostą w ich relacji, a wyjazd Rileya tylko ją umocnił – Elijah znów czuł się jej potrzebny, więc bez żadnych oporów starał się wypełniać jej dni swoim towarzystwem. Chciał, by znowu mogli sobie o wszystkim mówić. — Pewnie ten asystent od profesor Sanford coś tu namieszał. Jak on ma? Nie byłem na żadnych jego zajęciach. — Kojarzył gościa z widzenia, bo wystawał ponad tłumem prawie jak Voralberg i kręcił się wiecznie przy Sanford, nosząc za nią teczki albo pełne składników fiolki i słoiki. Nie interesował się nim za bardzo, bo sam nie chodził regularnie na eliksiry – ta dziedzina prawie wcale go nie interesowała i nie miał jej nawet na świadectwie. — Może w innych miejscach się aż tak nie trzymają? Eliksiry to dziwna dziedzina, kto wie co sie narozlewało w tym schowku.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Znalazła jeszcze kilka książek pochowanych w różnych szczelinach w schowku. Uporała się z tą latającą przy suficie i jakoś udało się ją położyć na poprzedniej. Odczekała oczywiście aż przestanie wierzgać i się podda, a dopiero po tym wzięła się za następny krnąbrny egzemplarz. Zerknęła prosto w błękitne oczy brata i widziała, że zależy mu na szczerości jakakolwiek by ona nie była. Zacisnęła na moment usta, co było już niejako zapowiedzią jej odczuć. - Tak. - pokiwała ostrożnie głową dając mu to, o co prosił. Miała też świadomość, że nie wyjdzie z tego ani żadna kłótnia ani sprzeczka. - Ktoś mnie zapytał od jaka dawna ze sobą kręcicie i nie wiedziałam co odpowiedzieć. - dodała spokojnym tonem i narzuciła zaklęcie przywołujące na następną książkę, przyklejoną między ścianką schowka a regałem. Pomagała sobie ręką, aby wyciągnąć ją bliżej siebie. - Nathaniel Bloodworth. Poznałam go jeszcze zanim zaczął uczyć w zamku. - podsunęła odpowiednie nazwisko i wsunęła dłoń wgłąb szczeliny, aby naprzeć na podręcznik z drugiej strony. Przysuwała go do siebie o ledwie pół cala na minutę, ale czuła jak ta powoli ustępuje. - Nie mam pojęcia, Eli. Magia się w nich tak uparła, że już mnie palce bolą od szarpania się z nimi. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnej Potworzastej Księgi Potworów. - wyciągnęła podręcznikowego urwisa i ledwie go oparła o wnętrze swojej dłoni, a magia działająca na okładce całkowicie wyparowała.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
To było trudne – przełknąć brutalną prawdę, o którą sam poprosił i przyjąć ją z godnością. Stanęła mu w gardle jak ogromna gula i choć policzki zaszły mu czerwienią wstydu, ucieszył się, bo poczuł jakby był to kamień milowy do odbudowania ich nieco zagubionej ostatnimi czasy relacji. — E-elaine — zająknął się, a głos zadrżał mu, choć przed wypowiedzeniem jej imienia obiecywał sobie, że na to nie pozwoli. — Przepraszam. Nie chciałem tego przed Tobą ukrywać i było mi z tym źle, ale... — powoli wstał z podłogi i otrzepał się z nagromadzonego na niej brudu. Rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu kolejnej książki i zauważył ją, w samym rogu, na jednej z górnych półek, ale wystarczająco nisko, żeby po nią sięgnąć, jeśli stanie na palcach. Zanim to zrobił, zatrzymał się na moment, by w spokoju dokończyć zdanie. Oparł się ramieniem o regał. — To było niespodziewane dla nas obojga, przyjaźniliśmy się od wakacji. Chciałem mieć pewność, że mi się nie wydaje. Może bałem się, że zapeszę... chciałem oszczędzić ci zmartwień — wiedział, że by się zamartwiała i wcale się temu nie dziwił – jego wybory były ciągiem porażek i miłosnych zawodów. Trudno było zaufać, że w końcu zrobi coś mądrego – sam sobie pod tym względem nie ufał i chyba właśnie stąd decyzja o milczeniu. Nie powiedział tego na głos, ale liczył, że zrozumie. Wiedział, że potrafi. — Znowu zapomniałem, że plotki są szybsze niż mój proces podejmowania decyzji — przewrócił oczyma, uśmiechnął się w końcu, pierwszy raz odkąd przyznała się, że ją to uraziło i odwrócił się w stronę książki, by stanąć możliwie jak najwyżej na czubkach swoich butów. Wyciągnął rękę i może i sięgnął na tyle, by jej dotknąć, ale nie mógł porządnie złapać. — Był chyba na poprzednich wakacjach? Jako opiekun? — powiedział z wysiłkiem, a potem westchnął i dał za wygraną. — Nie wiem, pamiętam z nich tylko pułapki, studnie i wnętrze namiotu. Może cię podsadzę? Albo spróbuj magią...
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Szanowała jego uczucia, a skoro uznał, że nie powinien ją wtajemniczać w pewien aspekt swojego życia... to choć było to przykre i smutne to nie mogła robić scen zazdrości. Nie byli już rozmarzonymi nastolatkami a stawali się dorosłymi ludźmi, którzy mieli u boku kogoś, kogo kochali. Przynajmniej jedno z nich. W tym wszystkim nie było właśnie żadnej złości, a żal, któremu nieznacznie dała ujście. Podeszła razem z nim, aby zerknąć w to samo miejsce, ale odkąd powróciła do swojej prawdziwej wysokości tak nie miała teraz najmniejszych szans sięgnąć. - Wiedziałam, że masz jakieś ważne powody, by mi nie mówić. - zapewniła, choć nie uśmiechnęła się bo to byłoby naciągane. Przesunęła kilka słoików na boki, bowiem dostrzegła umęczony egzemplarz książki niemalże przy tylnej ściance - jak się tam dostał to nie miała pojęcia. Wyciągnęła go z zadziwiającą lekkością i dostrzegła na okładce drobne uszkodzenie. Nie miała pewności czy może to naprawić, a więc odłożyła podręcznik do pozostałych. - Okej, Eli. Morgan wydaje się w porządku. - nie miała sił rozciągać emocji w nieskończoność skoro była tak wewnętrznie wyczerpana z jakiejkolwiek chęci emocjonalnego zaangażowania. - Ufam ci i jeśli czujesz, że to ona to mi pozostaje cieszyć się i nie być zazdrosną. - posłała mu krótki uśmiech i stanęła na palcach, aby próbować dojrzeć książkę. - Przydałby się tu taki Voralberg, co nie? - przy bracie udawało się zażartować nawet gdy serce wyło z rozpaczy. Przypomniała sobie twarz Nathaniela. - Tak, razem z Emily siedzieli ledwie ubrani w jakiejś klatce za karę. Tubylec ich tam wepchnął, ale nie pamiętam za co. - rzuciła plotką, którą usłyszała i przyjrzała się książce. - Hm, okej, to weź mnie podsadź, a ja postaram się ją złapać i przy tym nic nie zbić, bo wtedy to Bloodworth nas wsadzi do jakiejś klatki.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Czy moment szczerości miał być tylko chwilowym prześwitem? Dostał to, czego chciał, by zaraz znów poczuć niedosyt. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że jest w niej coś więcej, co usilnie ukrywa przed nim, przed całym światem – może nawet przed samą sobą? Był daleki od obarczania jej winą, raczej martwił się, że to, co robi, jest dla niej szkodliwe – że tłumiąc w sobie wszelkie uczucia, działa na własną niekorzyść. Ile mogła udźwignąć nim w końcu wybuchnie? — W porządku... — powtórzył po niej nieco ciszej, mrukliwiej, delikatnie się przy tym wykrzywiając, ale tak, by tego nie zauważyła. Dla niego Morgan była o wiele lepsza niż „w porządku”, ale nie chciał się teraz przy tym upierać, bo świat – niebywałe – nie zawsze obracał się wokół niego i jego związków. — No to jesteś lepszą siostrą niż ja bratem — dodał już głośniej, tym razem posyłając ku niej uśmiech. Skoro potrafiła powstrzymać swoją zazdrość i tak po prostu zaakceptować nową osobę w jego życiu, to znacznie przewyższała go w byciu emocjonalnym wsparciem. On po tak długim czasie nie potrafił patrzeć na Rileya z większą sympatią – nawet zanim wyjechał jak ostatni tchórz, łamiąc jego bliźniaczce serce. — Myślisz? Voralberg budzi we mnie sprzeczne uczucia — odgarnął z czoła kilka kosmyków, drapiąc się przy tym z rozmysłem po głowie — czasem by się przydał, a czasem im go mniej, tym lepiej. On i Élé to już chyba... na poważnie? — nie dał po sobie nic poznać, ale wzbudzało to w nim niepokój. Pamiętał jaka była zdenerwowana kiedy zostawił ją po pocałunku i do tej pory nie potrafił mu tego wybaczyć. ON! A to przecież ona powinna mu mieć za złe. Elijah był pamiętliwy kiedy chodziło o rodzinę. — W klatce? Och, rzeczywiście, była jakaś klatka. Merlinie, naprawdę dużo mnie ominęło na tamtych wakacjach. Hampson pewnie był zachwycony. Ciekawe ile mu zapłacił, że mimo wszystko przyjął go potem do pracy... — schylił się, robiąc z dłoni koszyczek, na którym mogła bez problemu stanąć. Jeśli go wzrok nie mylił, to tamta była już ostatnią – jak ją sięgną, będą mogli iść napić się mrożonej herbaty albo dalej uczyć się do egzaminów. Pierwsza opcja była bardziej kusząca.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Była zmęczona odczuwaniem natłoku emocji. Widziała, że za nimi krył się ogromny ból złamanego serca i… nie miała na to sił. Uciekała, tłumiła to w sobie wiedząc, że to niezdrowe. Przerzuciła się na pracę, pomaganie przy kółkach i braniu na siebie więcej zmian prefekta. Oddawała odznakę już w przyszłym roku, ale jeśli już to robi to woli pozostawić po sobie miły akcent i porządek. Czy Eli wiedział, że jest już zbyt zmęczona na odczuwanie zazdrości? Popatrzyła na ten uśmiech który jej wysłał. - Kocham cię. - szepnęła do brata i to była odpowiedź na jego słowa. Więcej nie musiała mówić, wiedziała, że odebrał całe przesłanie i znał jej zdanie. Pozostała książka doczepiona do sufitu i jeśli się z nią uporają to będą mogli odnieść wszystkie znaleziska do biblioteki. Żywiła nadzieję, że inni uczestnicy kółka odwalili kawał dobrej roboty i indeksowy kryzys zostanie szybko zażegnany. - Voralberg zyskuje chyba przy bliższym poznaniu. Ale on wcale nie chce być ot tak poznanym. - wyraziła swoje zdanie o nauczycielu, który interesował się ich starszą siostrą. - Myślę, że to na poważnie. Profesor nie wygląda na skorego do przelotnych związków, a i Élé szuka chyba już kogoś na dłużej, co? - powoli oswajała się z myślą, że opiekun ich domu umawia się z ich siostrą. Nie musiała podchodzić do Eliego, schowek był mały i stali obok siebie. Oparła dłonie o jego barki, wsunęła stopę w jego złożone dłonie i współpracując udało się podnieść ją o kilka stopni. Wyciągnęła rękę, aby chwycić wyczarowane skrzydełka podręcznika. - Hmm, jeszcze wyżej. Już prawie ją mam… - poprosiła i wyciągała rękę aż wpadła na pomysł, aby wydłużyć ją z pomocą metamorfomagii. Skóra jej nadgarstka zafalowała, palce wyszczuplały i wydłużyły się na tyle, że mogła objąć nawet grzbiet podręcznika. - Mam uciekiniera! - oznajmiła uroczyście i dała znak bratu, aby powoli ją opuszczał na podłogę. Gdy stanęła o własnych nogach pokazała mu zdobycz i mogli wpakować ją do pozostałych zbiegów. - Och, znowu minie godzina zanim poprawię długość ręki. - potrząsnęła palcami jakby chciała zrzucić z niej krople wody. - Trochę oszukiwałam i pomogłam sobie metą. - zwinęła bursztynowy kosmyk za ucho i dalej nie mogła przyzwyczaić się do zmiany koloru włosów. Robota została wykonana przez sprawdzony i perfekcyjnie zgrany duet Swansea.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wierzył, że siostra ma rację w kwestii Voralberga i chyba nawet sam to dostrzegał, choć nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Facet zdawał się być w porządku, zresztą nie tylko „zdawał” – udowodnił mu to już kilka razy i to nie w nędznych słowach, a czynach. Czy mógł być na to lepszy dowód? Z drugiej strony Riley też wydawał się być „w porządku” i poza bliźniaczą zazdrością nie miał z nim większego problemu... i wyszło jak wyszło. Nie powinien był mu ufać, jaką miał więc pewność, że z Zaklęciarzem może być inaczej? — Chyba tak... — odpowiedział bez przekonania i westchnął cicho — czasem myślę, że wolałbym się zatrzymać w czasie mniej-więcej rok temu. Kiedy rodzina była w komplecie i nie musiałem bać się, że cokolwiek się zmieni. Bo za zmianami to akurat nie przepadał, burzyły budowany przez niego skrzętnie porządek. Kiedy już sięgnęła po książkę i przznała się do użycia metamorfomagii, uśmiechnął się tylko pod nosem. Nie powiedział nic na głos bo wiedział, że ani „dobrze wiedzieć, że nie masz z nią problemów”, ani gorzkie „oszukujesz metą cały czas” nie było na miejscu. Wolał ją w tradycyjnym wydaniu, ale nie komentował tego, wiedząc, że to tylko powłoka, skorupa – płótno. Któż inny mógł to zrozumieć lepiej niż drugi metamorfomag? — Chodź, zaniesiemy je do biblioteki — objął ją ramieniem i wyprowadził z ciasnawego schowka.
Schowek był pierwszą myślą, która nasuwała się na widok Waszej listy składników. Otrzymaliście od profesor Stanford zgodę na wybranie potrzebnych suplementów i oto drzwi do schowka otwierają się przed Wami… ciasny, ciemny, zakurzony, a w powietrzu unosi się zapach jakby coś tu zdechło. Tak też było, Julia po wejściu do środka nadepnęła na coś miękkiego, co okazało się brudnym szczurem. Martwym szczurem. Według katalogu czułki szczuroszczeta powinny znajdować się na trzeciej półce od góry (ręką się tam nie sięgnie) po prawej stronie w zimnym słoiku o bardzo mocno zakręconym wieku. Włos z ogona jednorożca jest składnikiem nader rzadkim, a przechowywany jest zazwyczaj w fiolce wielkości kciuka, a szerokości główki od szpilki. Teoretycznie powinien być w szufladce na wysokości Waszych oczu tylko sęk w tym, że uchwyt szufladki postanawia gryźć każde zbliżające się palce. Jaja popiełka powinny leżeć na samym spodzie, najniższa półka, najgłębiej na regale, w zaciemnionym miejscu. Języcznik znowuż powinien migotać blaskiem jednak nigdzie na Waszej wysokości nie dostrzegacie pobłysku. Ba, strona w katalogu została poplamiona jakąś mazią akurat w miejscu lokalizacji Języcznika więc ten składnik należy znaleźć już samodzielnie. W tym miejscu dwie osoby tworzą już tłok, a więc trzeba naprawdę uważać na każdy ruch ramieniem (nie wspominając o różdżce). Najlepiej będzie zaświecić sobie aby przypadkiem nie wdepnąć w nic innego. Musicie stać blisko siebie iż jedno z pewnością czuje na sobie oddech drugiego.
Julia weszła do środka jako pierwsza. I był to błąd. Poczuła coś miękkiego pod stopami, na czym się pośliznęła. Walcząc z nieuchronną grawitacją, wsparła się o ramię Solberga. Zaczęła średnio, a do tego ten zapach...
Kiedy już złapała pion, zamachnęła się różdżką i wyczarowała świetlistą kulę, która rozjaśniła cały składzik. Dopiero teraz dostrzegła, w co wdepnęła i niemal natychmiast ją cofnęło. Była przyzwyczajona do połamanych kończyn czy nosów i zapachu krwi. Ale nie do gnijących szczurów, których pośmiertna zawartość znalazła się na jej trampkach. Z najwyższym wysiłkiem przecisnęła się obok ślizgona i wyskoczyła z pomieszczenia jak rażona piorunem. Czuła, jak rzadka ślina zbiera jej się w ustach.
- Na wrzody Dumbledora. Zrób coś z tym, błagam - rzuciła w kierunku przyjaciela, a sama doczyściła buty odpowiednim zaklęciem.
Kiedy szczur zniknął, weszła za nim do środka. Wewnątrz było tak ciasno, że byli do siebie niemal przyklejeni. Chcąc nie chcąc, chłopak musiał czuć jej ciepły oddech na swoim ramieniu.
- Wiesz co? To nie ma sensu. Ten składzik jest za mały dla naszej dwójki, zwłaszcza, dryblasie, że masz sto metrów. Wykorzystaj to i zacznij przeszukiwać wyższe półki, a ja potem się zajmę tymi niżej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Potrzebował składników. Plan w głowie był już uformowany, ale nie chciał ponownie ryzykować poważnymi obrażeniami. Musiał się przygotować. Usłyszał, że Julka także potrzebowała uzupełnić swoje zapasy, więc razem wybrali się w najlepsze do tego miejsce - do schowka na składniki. Max bardzo dobrze pamiętał, jak ciasne i nieprzyjemne jest to miejsce, ale liczył, że wspólnymi siłami coś ugrają. Patrzył, jak Julia wchodzi do pomieszczenia, by następnie cofnąć się i zwalić na niego całą robotę. Spojrzał w dół, by zobaczyć rozwalonego szczura, z flakami na wierzchu. -Co Ty, Brooks. Trupa się boisz? - Zaśmiał się podchodząc do denata. Wziął truchło za ogon i przechodząc obok krukonki z wrednym uśmieszkiem na twarzy po prostu wyrzucił go za okno. Nie miał problemu z martwymi zwierzętami. W końcu tak często używał je jako testerów swoich mikstur, że naprawdę widział je już w przeróżnym stanie. -Dobra logistyka to podstawa. - Przystał na jej propozycję, gdy już obydwoje wcisnęli się do składzika. -Z tego co pamiętam powinien tu gdzieś być szczuroszczet. Weź mi poświeć. - Powiedział, wtykając różdżkę w zęby i próbując wspiąć się na regał, by dosięgnąć wyższych półek. -Weź się przypatrz, czy gdzieś w zasięgu wzroku nie widzisz malutkiej fiolki. Mniej więcej jak palec. - Wycedził jeszcze przez patyczek w zębach. W końcu bez możliwości ruchu, krukonka nadal mogła poruszać oczami, prawda?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Trupa? Nie. Gnijącego trupa, na którym się mało co nie zabiłam? Tak. I nie boję się, tylko brzydzę! Ja rozumiem, że "węże" lubią szczury, ale nie mierz wszystkich swoją miarą, Solberg - odcięła się chłopakowi, puszczając mu zawadiackie spojrzenie.
Kiedy ślizgon zaczął poszukiwania w świetle kuli, którą nie tak dawno rzuciła, ona stanęła w progu, rozglądając się w poszukiwaniu.
- Mała fiolka w składziku na składniki? Panie kolego, tu są same takie. Może mi powiedz dokładnie, co w tej fiolce się znajduje - odpowiedziała, biorąc w dłonie kolejne pojemniczki z najniższego, najbardziej zaciemnionego regału tuż przy samych drzwiach.
Stopniowo musiała sięgać dłonią coraz głębiej i głębiej. Straciła już jakąkolwiek nadzieję na to, że znajdzie cokolwiek, gdy w bladej łunie zaklęcia dostrzegła lekko zamazany już napis: "JAJA POPIELKA" - Great Success! - powiedziała z udawanym kazachskim akcentem, podnosząc w górę zaciśnięte pięści. W jednej z nich znajdował się znaleziony składnik. - Znalazłam jaja popielka. A tobie jak idzie?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przewrócił oczami na te słowa. Trochę zgnilizny jeszcze nigdy mu nie zaszkodziło, chociaż pewnie kiedyś się zdziwi jak się zatruje trupim jadem. -Jakbyśmy nie lubili, to bym się z Tobą nie zadawał. - Rzucił jeszcze nim szczur poleciał za okno. Ciężko było jakoś taktycznie zabrać się za te poszukiwania. Brak miejsca ograniczał ich ruchy, dlatego też Max postanowił trochę rozluźnić przestrzeń i wspiąć się po półkach. -Aż tak małych jest niewiele. Powinien tam być włos z ogona jednorożca. - Sprecyzował, jakby oczywiste było to, czego tam szukali. Właśnie miał się ucieszyć z sukcesu Julki w poszukiwaniach, gdy poczuł, jak półki chwieją się, a sam Max traci równowagę. -Kuurw.. - Wycedził, podpierając się ręką o głowę krukonki, by złapać równowagę. -Dzięki Brooks. W końcu się na coś przydałaś. - Zażartował, gdy ponownie złapał już równowagę i ręką próbował wymacać odpowiedni słoiczek. -Gdzieś tutaj powinny być, daj mi jeszcze sekundę. - Powiedział, próbując wymacać po kształtach odpowiedni pojemnik. Ale go irytowało to ciągłe przestawianie składników przez pałętających się tutaj nieproszonych uczniaków. Jakby nie potrafili odkładać rzeczy na swoje miejsce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Zawsze możemy to zmienić - uśmiechnęła się wyzywająco, kiedy chłopak bądź, co bądź nazwał ją szczurem.
Po wsadzeniu znalezionego składnika do torby zaczęła się rozglądać za tą malutką feralną fiolką z włosem jednorożca. Jednak nie miała zamiaru szukać igły w stogu siana. Postawiła na kruczy spryt i po prostu przywołała do siebie fiolkę zaklęciem accio. Coś zabrzęczało, coś zastukało i po chwili w jej dłoni wylądowała zguba. Jednak nie tylko fiolka postanowiła zmienić miejsce swojego położenia. Również Solberg nagle stwierdził, że ziemia jest lepsza niż regał. Chłopak zachwiał się i gdyby nie fakt, że oparł się o jej głowę, z pewnością by upadł i sobie głupi ryj rozwalił zrobił sobie krzywdę. - Do usług - odpowiedziała, kłaniając się teatralnie, po czym poprawiła zmierzwione przez ślizgona włosy. - A jak już skończyłeś szukać sposobów, żeby mnie dotknąć, to możesz zacząć szukać składników. Ja już znalazłam dwa. Myślałeś może o accio? Wiesz, takie zaklęcie, które przywołuje to, co sobie wyobraziłeś? Czego nam jeszcze brakuje? - dodała, chowając włos jednorożca do odpowiedniej kieszonki w plecaku.