Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Skończyły się wakacje, jaka szkoda, a przynajmniej dla Kayle, bo ona jeszcze zostałaby dłużej w Japonii lub w Kanadzie, no ale. Wakacje w Japonii spędziła niesamowicie w towarzystwie Elliotta, którego poznała z listów. Co tam, że było kila spięć pomiędzy nimi, wszystko się wyjaśniło i wspaniale spędzili ze sobą ten czas odkrywając wiele rzeczy, hihi. Nawet razem byli w pokoju, więc mieli okazję organizować jakieś nocne piżama party i gadać do rana. Te wakacje na pewno będzie dobrze wspominać, oczywiście razem z Elliottem, bo przecież gdyby nie on to by nie zwiedziła tylu pięknych miejsc. A poza tym to kupiła masę pamiątek, spróbowała tradycyjnego sushi, będzie miała co opowiadać swoim koleżankom. To znaczy już opowiedziała, bo prosto z Japonii ruszyła do swojej rodzinki do Kanady. Tak bardzo się za nimi stęskniła. Oczywiście kochana mamusia musiała coś szalonego odstawić i upiekła na przywitanie mega wielkie ciasto, które oczywiście Kayle sama zeżarła. No dobra, zostawiła trochę Georgowi. Te dwa tygodnie także miło spędziła, zupełnie inaczej. Jak zwykle ojciec bladym świtem ją budził i razem szli na miejską pływalnię, potem razem majstrowali przy tych mugolskich samochodach, a na sam koniec cała rodzina oglądała jakieś filmy sensacyjnie, no uroczo! Niestety ten czas tak szybko minął i musiała pożegnać się z rodziną. W dodatku leci na drugi koniec świata, oczywiście by wygrać mistrzostwa w quidditchu, a jak! Szkoda, że George został, przecież powinien być z nią w drużynie, peszek. Będzie im wysyłać sowy i słodycze z Miodowego Królestwa, o! W końcu znalazła się w pociągu. Szkoda tylko, że nie będzie z Elliottem w przedziale, w końcu to prefekt (hihi Kayle dumna!). No cóż, będzie z kimś innym gawędzić o ropuchach i jaszczurkach. Ciekawe kto będzie tym szczęściarzem? Zajęła wagon piąty, jeszcze nikogo nie było, ale pewnie ktoś się do niej dosiądzie, będzie fajnie! Usiadła gdzieś przy oknie, wyjęła z torby jakąś mugolską krzyżówkę i zaczęła ją rozwiązywać, SZALEŃSTWO!
Nie ma to jak szalone wakacje w Conwentry. Nielegalne mecze Q w pojedynkę, włóczenie się po miasteczku, mugolskie rozrywki w tym kino, kręgielnia, jazda na deskorolce; kompletowanie szkolnej wyprawki, pomaganie matce w aptece. Szaleństwo. Rodzice Haydena w związku z 'tą całą groźną sprawą ze zbzikowanymi wilkołakami' nie pozwolili ruszyć się ani na krok Haydenowi z rodzinnego miasta, zakazując wszelkiej korespondencji i wycieczek do Londynu, czy gdziekolwiek. Biedny Gryfon został uziemiony. Nie przeszkadzało mu to czasami wymknąć się do stolicy, czy Hogsmeade. Były to raczej krótkie, nerwowe wypady, nic fajnego. Nic więc dziwnego, że chłopak cieszył się na myśl powrotu do szkoły. Koledzy, nauczyciele, wypady do Hogs, imprezy, wykłady, dom. Przez dwa tygodnie negocjował z rodzicami samotny przejazd na stację. W końcu przekonał ich, a natrudził się bardzo. Przed wyjazdem, na werandzie został wyściskany, wycałowany, dostał masę bardzo ważnych rad i zapas kanapek. Gdy w końcu uwolnił się z tego wszystkiego, Błędnym Rycerzem dostał się na dworzec. Samotnie wędrował przez perony, aż znalazł to miejsce. Uśmiechnął się i jakby nigdy nic, podszedł do barierki i oparł się o nią nonszalancko. Zwiększył nacisk na ścianę i po chwili znalazł się na peronie pełnym uczniów i rodziców, krzyku, hałasu, radości witanych kolegów i płaczu matek. Hayden Uśmiechnął się szeroko. Wraca do domu. Czym prędzej wcisnął się do pociągu, taszcząc kufer, trzymając klatkę z sową. O brzuch znajomo obijał mu się aparat, miotła wraz z mini zestawem do Q tkwiła przywiązana do kufra. Po krótkiej wędrówce korytarzem, przeciskając się obok niezdecydowanych pasażerów w końcu wybrał przedział, gdzie siedziała sama Kayleigh, którą poznał dzięki Eliottowi. Otworzył drzwi z serdecznym uśmiechem na twarzy, dziewczyna jednak tego nie dostrzegła, zatopiona w.. czymś. Upchnął kufer na półce i zajął miejsce na przeciwko dziewczyny. Ostrożnie wziął aparat, zdjął pokrowiec, włączył go i.. zrobił zdjęcie Kay skupionej na rozwiązywaniu krzyżówek. Gdy zaalarmowana dźwiękiem migawki podniosła na niego wzrok, zrobił jej następne. Odłożył sprzęt i uśmiechnął się łobuzersko. - Cześć. Co porabiasz? - wypalił z szelmowskim uśmiechem.
Ach, zakupy na Pokątnej! Jedna z ulubionych czynności panny Walsh. Jak każda dziewczyna lubi chodzić na zakupy, jednak te szkolne mają w sobie to coś. Wiemy doskonale z własnego doświadczenia, hehe. A Kayle jeszcze nigdy nie robiła zakupów na tej ulicy. Zwykle w Ottawie, na jakiejś tajemnej ulicy do której dostęp mają tylko czarodzieje (no nie wiem jak to wymyślić, mam nadzieję, że dobrze, nie bijcie!). Te wszystkie szaty, podręczniki, pióra, tony pergaminów, kociołki i inne cuda wianki, no coś pięknego. W tym roku Kayle zaszalała i kupiła sobie nową miotę, coby szpanować na treningach no i oczywiście na zawody, bo ma zamiar wygrać ze swoją super drużyną z Riverside. Te krzyżówki to bardzo fajna sprawa, chociaż łatwiej by było, gdyby był teraz przy niej ojciec, który zazwyczaj pomaga jej w uzupełnianiu. No cóż, będzie musiała sama wytężyć mózg. Może da komuś jedną karteczkę i sam spróbuje rozwiązać? Może i zły pomysł, bo przecież większość rzeczy jest tak bardzo obca czarodziejom, a przynajmniej tak dziewczynie się wydaje. Przydałaby się jakaś czarodziejska krzyżówka, były takie w Japonii, szkoda, że nie nabyła chociaż jednego egzemplarzu, a były w atrakcyjnych cenach, smutek. Jednak coś, a raczej ktoś jej przeszkodził jej w uzupełnianiu. -Na Merlina! Oślepłam! - krzyknęła, aż krzyżówki gdzieś na bok rzuciła. Jednak szybko się zorientowała, że naprzeciwko niej siedzi Hayden. - Na gacie ciotki Harriet, Hayden! O mało co nie oślepłam. Ty wiesz co by się stało? Całe moje życie ległoby w gruzach. Już nigdy bym nie zagrała w quidditcha, nie rozwiązywała krzyżówek, normalnie się rozwijała, no popatrz! - no, skończyła swój monolog - Ach, no i miło Ciebie widzieć! - i posłała mu super uśmiech, hehe!
Kayleigh była tak uroczą osóbką, z której jest tak przyjemnie drwić. Oczywiście Hayden nie robił tego po chamsku, niedawno ktoś go dobitnie uświadomił, że jego żarty są czasami nieprzyjemne, więc postanowił trochę przyhamować. Jednak gdy widzi Kay po prostu nie może się powstrzymać. Dziewczyna ma w sobie coś tak niewinnego, jednocześnie tak śmiesznie walecznego, że nie sposób się nie uśmiechnąć na jej widok. Poznał ją przez kumpla, Eliotta, z którym ona najwyraźniej chyba kręci. Hayden nie wiedział, wolał nie wnikać. Teraz próbując nie zdradzić swojego rozbawienia i sympatii do dziewczyny, przysłuchiwał się jej wywodom, a właściwie okrzykom i obserwował osobliwy taniec. W końcu nie wytrzymał i wybuchnął serdecznym śmiechem. Cyknął jeszcze jedno zdjęcie Kay na oślep postanawiając później sprawdzić jego rezultat. No, okaże się jak będzie gotowe. W tym momencie zatęsknił za mugolskim aparatem, który pokazał mu sąsiad w wakacje. Smutek, w Hogwarcie by nie działał, w dodatku robi nieruchome zdjęcia. Cóż za niesprawiedliwość. Swoją drogą już od pewnego czasu Hayden przymierza się do ulepszenia swojego aparatu, aby ten miał funkcję podglądu. Jeszcze nie wie jak to zrobi, ale na pewno mu się uda! - Och! Cóż za okropna wiadomość, przerażające. Jak to możliwe, żeby te ślepia przestały widzieć? Tak tak, mi też miło. Jak Ci minęły wakacje? - zapytał przyjaźnie. Miał nadzieję, że dziewczyna rozwinie temat, żeby nie musiał opowiadać, jak to on świetnie spędził ten czas.
Hayden także był spoko ziomkiem. Zawsze można było z nim na wszystkie tematy porozmawiać. Nawet o rozpruwaniu żab, chociaż mogło go to trochę obrzydzić, bo jacy normalni ludzie gadają o flakach i innych narządach, hehe. Szkoda, że nie było go na czarodziejskich wakacjach, powinien żałować. Zaraz, na pewno żałuje i to bardzo. Oczywiście Kayle nie jest taka wredna, żeby mu o tym wypominać, niech sam sobie żałuje. Bardzo beznadziejnie idzie mi pisanie, nie przejmuj się! - Dużo, Hayden, dużo! Nie mogłabym patrzeć na te wasze uśmiechnięte mordki, podziwiać wnętrzności jaszczurki, no masakra jakaś! Wiesz, że jeden gość z Kanady w cudowny sposób zaczął widzieć? Na pewno jakieś czary, ale nie wiem. Ja nic nie wiem, bo przez Ciebie mój mózg oślepł, ale nie wiem czy może. Z resztą nie ważne - skończyła paplać jak dobrze. Ja nie wiem, jak Ci ludzie wytrzymują w jej towarzystwie. To znaczy Elliott na pewno, bo to jej super przyjaciel. - A wakacje minęły mi super, no w miarę. Dużo zwiedzałam, wydałam wszystkie galeony na pamiątki, wiesz, pomyślałam o Tobie i kupiłam Ci coś. Widzisz jaka ja dobra jestem? - i zaczęła grzebać w torbie, z której można niemal wywróżyć, tyle pierdół miała. W końcu wyjęła małą figurkę w kształcie gejszy, która po pstryknięciu palcem (ehehehh co ten Doctor Who) zaczyna śpiewać jakąś japońską pioseneczkę.
Biegł ile sił w nogach kiedy tylko zauważył, jak pociąg przygotował się do odjazdu. Zawsze znajdzie się jakiś spóźnialski, który ledwo zdąży na czas! Co z tą dzisiejszą młodzieżą się stało, że nie jest punktualna jak kiedyś! No... To ten tego... Noah się spóźnił, ale zdążył! Tylko ten młodzieniec potrafił zrobić coś takiego - to rzadki talent. Wparował niczym Bruce Lee do pociągu, zapewne wyważając drzwi, gdyby tylko były zamknięte. Ostatni raz był tak zestresowany na egzaminie końcowym. Dobrze, że zdążył - w ostatniej chwili, ale zdążył. Przeciskał się ostro ze swoimi tobołkami, byle tylko znaleźć jakieś wolne miejsce. Na szczęście dzieciak nie będzie kleił się do okna by pomachać rodzince, przecież właśnie z tego powodu się spóźnił. Siądzie sobie w przedziale od strony wejścia i nie będzie się męczył z tłumem ślęczącym przy oknie. W końcu dotarł do przedziału... ach, nawet nie liczył, po prostu zauważył, że nie jest oblężony. Rozsunął drzwiczki i wcisnął się do środka, po czym szybko je za sobą zamknął. - Nawet nie wiecie co tam się dzieje. Noc żywych trupów, tyle że... w dzień! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - uśmiechnął się, choć w zasadzie ani mu się widziało wracać na korytarz. Wsadził walizkę tam, gdzie było jej miejsce i usiadł przy wyjściu z przedziału. Po chwili pociąg ruszył, co ponownie przypomniało chłopcu że... miał farta.
Zmęczona nieco Alice wsiadła do pociągu i zajęła pierwszy lepszy przedział, czyli ten. Naprawdę nie zależało jej teraz, gdzie miałaby usiąść. Była już naprawdę znudzona tym wszystkim i chciała powrócić do Hogwartu. Czym prędzej! Było tam tak... rodzinnie, a w Londynie można się zgubić. Alice w Londynie czuła się naprawdę zagubiona i wciśnięta do kąta, w tym codziennym świecie jest naprawdę mugolsko. Krukonka tego po prostu nie lubi i basta. No wiec wsiadła do tego przedziału, skinęła tylko lekko głową do siedzących już tutaj, wtaszczyła swój bagaż i usiadła tuż przy drzwiach.
Dzisiejszy dzień, dzień powrotu do Hogwartu, może stać się lepszy tylko z jednego powodu - wreszcie udało Ci się zająć wymarzone miejsce przy oknie! Bądź panem własnego losu - zajmij miejsce w przedziale jako pierwszy, daj sobie możliwość wyboru!
Przedział zajmują: ● Sheila Violence Villadsen ● Sylvester Jamie Bjorkson ● Jaroslava P. Příborský ● Ivy Haden ● Sarah Rosemarie Sullivian ● Gabriel I. Chaismore ● Anthony Roberts ● Kayleigh Walsh
Sheila nigdy by nie pomyślała, że powrót do szkoły będzie dla niej takim stresującym przeżyciem. Dopiero co wróciła z Bostonu, z wizyty kontrolnej u matki, która miała się coraz lepiej i osobiście czuła się okrutnie źle z tym, że pakowała swój tyłek do pociągu, który miał zabrać ją do Hogwartu. Wolałaby spędzić w Ameryce jeszcze kilka tygodni, aby upewnić się, że na pewno wszystko dobrze, ale ten Złoty Sfinks… wiedziała, że gdyby się sprzeciwiła to najpewniej mamusia by ją udusiła. Zresztą nie chciała jej robić przykrości i dlatego właśnie wciągała swój kufer po stopniach lokomotywy, aby odnaleźć swój przedział nie bez trudu. Trochę pobłądziła, bo miała nadzieję, że będzie jechała razem z Shane. Odkąd Violence wróciła do Londynu to nie miała okazji, aby się zobaczyć ze swoją starszą siostrą, dlatego była więcej niż zawiedziona. Nie pokazywała tego po sobie, chcąc, aby mimo wszystko „wycieczka” była udana dla wszystkich, a z pewnością nie byłaby taka, gdyby zaczęła jęczeć i narzekać. Kiedy już znalazła się w środku przedziału numer pięć, wylewitowała swój kufer na półkę, a sama zajęła miejsce przodem do kierunku jazdy, tuż przy oknie. Lubiła obserwować drzewa podczas jazdy.
Jak można lubić pociągi. Jak można lubić ten cholerny tłok w nich. Sara ich nienawidziła! Tak, Sara mnóstwo rzeczy nienawidziła. Była marudą od dziecka, no cóż poradzić. Potrafi narzekać na głupie słońce i na osobę przed sobą, jeżeli takowa się nawinie. I to był chyba taki jej, jeden z marudnych dni. Wymamrotała kilka przekleństw pod nosem gdy walizka nie chciała z nią współpracować i koniec końców.. jednym zręcznym kopniakiem, wepchnęła podniszczoną walizę do wnętrza pociągu. Wzdychając do siebie ciężko, palcami odgarnęła jasne kosmyki włosów, włażące jej uporczywie do czekoladowych ocząt i ruszyła w dłuugą. Super. Miała przez bite osiem godzin siedzieć w przedziale, bodajże piątym. A znając jej życiowego pecha, pewnie trafi na samych nieznajomych. Lub przygłupów. Szczerze wątpiła, że trafi na Mevkę, Adriennę i inne laski ze swojego roku bądź tych drażniących ślizgonów z którymi sobie nieźle pogrywała przez całe wakacje. Pewnie nawet na Falka nie trafi co by go podrażnić! Zajebiście. A nie pomyślała o tym, by jakąś książkę ciekawą zabrać. Zamiast książki wzięła za to fajki. Tak ją zdemoralizował pewien Ślizgon. Taa.. dzięki, Colton na serio! Będziesz teraz bulił za jej odwyk od fajek albo zaczniesz jej fundować coraz to nowe. Ostatecznie przebiegła Sullivian go zamknie w łazience a sama pogrzebie po jego pokoju. W końcu po ich jakże ostrej i pełnej słodkich epitetów kłótni, jako tako się pogodzili. To nawet mało powiedziane. Ustalili, że ze sobą.. zamieszkają. W jednym mieszkaniu a nie w pokoju! W innym wypadku by chyba rozpierdzielili każdą rzecz jaka się w nim znajduje, jeżeli nie daj Merlinie, za bardzo by ich poniosło. Tak czy siak, fajki ma zagwarantowane od Smoka. - chociaż on o tym jeszcze nie wie. Uśmiechnęła się zawadiacko do siebie na ten chytry plan i ta-dam, rozsunęła drzwi do swojego przedziału. Zlustrowała jego wnętrze i dostrzegając w nim jakąś dziewczynę westchnęła cicho, jednak szybko przyodziała na swoją twarz lekki uśmieszek. - Hejoo. Sara jestem. - mruknęła jak taki ziom z blokowiska i by to bardziej zobrazować, to powinna jeszcze tak gwałtownie zamachać rękami w powietrzu jak jakiś gangsta i kiwać czubem. Znaczy się butem. Ale po co? By na wejściu uznała ją za psychicznie chorą? Zamiast tego ograniczyła się właśnie do tego uśmieszku i .. tyle. Chyba normalnie, wyszło nie? Obyy.
Gregers, orientując się, że nie zna nikogo z rozpiski, postanowił zrobić sobie spacer po korytarzu. Otworzył więc drzwi przedziału i pewnym krokiem ruszył w poszukiwaniu kogoś, kogo zna. Kiwnął paru osobom, które gdzieś tam skądś tam kojarzył, zbył kilka dziewczyn kiwnięciem głową, ale... Nie trafił na nikogo, z kim miałby ochotę porozmawiać. Może po prostu był wybredny? Ćśś! Zostawmy tą kwestię w spokoju. Doprawdy, czy wszyscy jego znajomi postanowili ruszyć do Hogwartu innym środkiem transportu? Westchnął ciężko, wzruszył ramionami i skierował swoje kroki do przedziału numer osiem, czyli tego, do którego Coltona przydzielono. Zatrzymał się tuż przed nim, gdy wpadł na genialny pomysł, by obczaić też wcześniejsze perony. Jeden, drugi, trzeci... I trafił! Numer pięć, a w środku Sheila, którą poznał ostatnio i nie mógł powstrzymać się przed tym flirciarskim uśmiechem, no i... Sara, na której widok uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Siema. - Rzucił, rozsiadając się na jednym z foteli. - Przysiądę się. - I nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie. Kątem oka zauważył fajki, które wystawały gdzieś z bocznej kieszeni jej walizki, a na ustach Gregersa pojawił się szeroki uśmiech. Ach, więc udało mu się zdemoralizować Puchonkę! Alleluja! Żyć, nie umierać! - Teraz palimy twoje. Przez następne parę miesięcy. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów i spojrzał na nią w ten swój zawadiacki sposób. - Cieszysz się? - Masz coś jeszcze ciekawego w tej swojej magicznej walizce? - Rozejrzał się po pomieszczeniu dokładnie tak, jakby chciał sprawdzić, czy aby na pewno komuś jeszcze z plecaka, torby, tudzież walizki, nie wystaje coś fajnego, co mogłoby mu przypadkiem wpaść w ręce. Oczywiście, że przypadkiem!
No nie, no po prostu nie. Merlinie, czy ty to widzisz? żeby biedna, mała, różowo włosa istotka targała ten niemożliwie ciężki bagaż. Uch, Jaroslava, wcale nie narzekając, wpierając sobie, że przecież jej braciszek robi coś ważnego, a ona jest kobietą samodzielną, ciągnęła swój kufer, klnąc na mugolską część peronu za to, że nie może jak człowiek zlewitować tego okropieństwa. Dopiero tuż przed barierką odgadła te dziwne spojrzenia przechodniów. Otóż przez cały ten czas miała do dyspozycji wózek, którego nie zauważyła. Na szczęście, jakaś miła Puchonka ulitowała się nad nią i przyprowadziła jakiś wolny. Wgramoliwszy pakunek na ten cud techniki, Jaroslava jakoś przychylniej patrzyła na świat dookoła. Odgarnąwszy włosy z twarzy i odetchnąwszy głęboko, była gotowa z rozpędu wbiec na peron 9 i 3/4. Próbując nie myśleć o mamie, hipotetycznym ojcu, bracie, który obiecywał ją pilnować, starała się żyć, uśmiechać i działać. Wciągnęła bagaż do pociągu z pomocą jakiegoś starszego Ślizgona. Serio, o co mu mogło chodzić, dzień dobroci dla zwierząt? Jareczka odpłaciła się mu swoim najszczerszym uśmiechem, co chyba mu się nie spodobało, bo uciekł, wypłoszony, no trudno. Nie robiąc nic sobie z tego (jakby to była nowość) wyruszyła na poszukiwanie swojego przedziału. Gdy po dość krótkiej wędrówce go znalazła, obczaiła ludzi, zadowolona, że nie jedzie z żadnym burakiem usiadła sobie na przypadkowym miejscu, przedtem wciągając ten przeklęty kufer na półkę. Obejrzała się jeszcze na Kota, Który Nie Miał Imienia (wślizgnął się posłusznie do przedziału za nią i usiadł przy jej nogach. - Z tym kotem wiąże się śmieszna historia, wiecie? Znalazłam go na farmie smoków, idiota zaplątał się, zgubił mamę i mało brakowało - byłby przekąską dla walijskiego. Wzięłam pierdołę do domu, i tak sobie żył. Lepsze jest to, że go nie da się nazwać! Serio, ktoś rzucił na niego jakaś klątwę, że jak go nazwiesz, nie wiem, Korek, odwrócisz od niego wzrok i automatycznie o tym imieniu zapominasz. Niezłe, nie? Nawet jak napiszesz, imię znika. No, wiec się za mną ciągnie jak smród za pielgrzymką, ale w sumie jest fajny. - skończywszy wesoły wywód poczuła, że coś jest nie tak. - Ja się pewnie nie przywitałam i przedstawiłam? - zapytała odkrywczo. Co prawda, Sheilę kojarzyła ze Sfinksa, Sarah chyba widziała w dormitorium. - No hej, Jaroslava jestem. Pharell, jak kto woli. - uśmiechnęła się przy tym uroczo.
Te puchońskie dziewczę już zdążyło się wygodnie rozsiąść przy drugim oknie, odłożyć graty gdzieś pod swoje siedzenie i westchnąć z zadowoleniem. Nareszcie! Nikt jej nie przeszkadza, cisza, spokój i w sobie można sobie zapalić. Oczywiście wcześniej zapyta się tej dziewczyny, czy może bo tak na chama to nie będzie sobie fajek wyciągała i paliła, no bez przesady. I wtem spokój się skończył bo czyjś tleniony łeb, zajrzał do ich przedziału. Sullivian jedynie przewróciła oczami na ten jego uśmieszek, skierowany do obcej jej dziewczyny a gdy wreszcie Smok raczył spojrzeć w jej stronę - ta jedynie się złośliwie uśmiechnęła - by chwilę później się oburzyć, że podrąbał jej miejsce. - Ej chciałam tam nogi położyć! - jęknęła cicho i wygięła wargi w podkówkę, gdy była zmuszona podciągnąć swoje kolana aż pod brodę. Na wzmiankę o paleniu jej fajek, Sareczka roześmiała się głośno jakby co najmniej jakiś świetnym dowcipem zarzucił i pokazała mu język. - Bujaj w obłokach dalej, Smoczysko. Poza tym to ja miałam Twoje fajki mieć a nie Ty moje! -powiedziała, mrużąc przy tym oczy gdy wycelowała w niego palcem .. i dotarło do niej, że wygadała się przed nim ze swoim genialnym na skalę światową planem. Zmyła sobie głowę w myślach i zrobiła jeszcze bardziej naburmuszoną minę, gdy zaczęła coś mamrotać pod nosem. A brzmiało to tak, jakby wyrzucała sobie, że Ślizgon jest łotrem i typem z spod ciemnej gwiazdy, o! I nie, nie miała niczego ciekawego w walizce. A inni? Co ją obchodzili inni, pf. Już miała się go spytać, czy przypadkiem nie jest kleptomanem gdy jakaś osóbka wlazła do ich przedziału. I jak tu się nie uśmiechnąć na jej dość oryginalny widok? I taka gadatliwa była! Wysłuchała historii o kocie i.. uśmiechnęła się szerzej, po czym skinęła głową. -Ale masz czaderskie imię! - odparła z rozpędu i wyciągnęła rękę by móc pogłaskać jej pupila za uchem. -Ja jestem Sara, oczywiście! I miło mi Cię poznać, także jesteś z pucholandii? - spytała z zaciekawieniem bo miała dziwne wrażenie, że już ją widziała w ich wspólnym pokoju.
- Kto pierwszy, ten lepszy, nie znasz takiej zasady? - Uśmiechnął się nieco złośliwie, by po chwili wywrócić oczami, zdjąć nogi z kanapy i tym samym ustąpić miejsca kobiecie, jak na prawdziwego gentlemana przystało. - No, masz, ciesz się. - Pokazał jej język, a na kolejne słowa Sary, otworzył szerzej oczy. To oni się tak umawiali? Nie pamiętał, ale może był wtedy pijany? A któż go tam wie! Zmarszczył po chwili brwi, patrząc podejrzliwie na Puchonkę. - Ty czasem mnie z kimś nie pomyliłaś? - Wzruszył ramionami, jakby zupełnie go to nie obchodziło i odwrócił wzrok. Po chwili jednak zerknął ponownie na swoją rozmówczynię i przechylił głowę w bok. - A tak serio, to co ty z tymi fajkami? Coś sobie uknułaś? Nie wiem, czy powinienem z tobą mieszkać... - No naprawdę, w końcu tej, to różne pomysły do głowy wpadają! Jeszcze mu postanowi fajki podpierdolić, a wtedy byłoby źle. Oj, źle! A jak wszyscy wiemy, już i takie próby bywały. Co więcej, udane nawet! Do dziś pamięta, jak grubo ponad tydzień nie mógł odzyskać swojej paczki z życiodajnym niemalże, dostawcą nikotyny, czyli po prostu paczki papierosów. Skierował swój wzrok na dziewczynę, która właśnie weszła do przedziału i zaczęła opowiadać coś o jakimś kocie. Uniósł jedną brew i słuchał jej, kiwając głową dokładnie tak, jakby zafascynowany był całą tą historią. W ogóle, sprawiała dość dziwne wrażenie ta nowo przybyła, ale postanowił nie komentować tego w żaden sposób i wzruszył tylko ramionami. Obrzucił natomiast Sarę niedowierzającym spojrzeniem, kiedy ta z zachwytem obserwowała pupila, jak się później okazało, Jaroslavy. Ona chyba nie była z Anglii, nie? Imię brzmiało na jakieś ruskie, polskie, czy inne czeskie. Jeden chuj. W każdym razie skinął nieznacznie głową na przywitanie nowej, po czym zwrócił się do Sary. - Mam fajny przedział, idziemy? - Jakby nie czekając na odpowiedź, wstał i pospieszył ją ruchem ręki, oglądając się co jakiś czas za siebie. Na korytarzu było już mnóstwo ludzi. Czy oni nie mieli swoich przedziałów, do cholery?! Szedł tak, rozpychając się łokciami, a druga sprawiała wrażenie takiej długiej...
Sylvek miał wszystkiego dość. Ludzi. Pierdolców, którzy go otaczali. Fałszu i hipokryzji. Rzygał tym codziennie, dlatego z taką niechęcią wracał do Hogwartu. Nawet myślał o tym, czy nie wyjechać z powrotem do Kazachstanu. To była w tym momencie najlepsza z superlatyw, o której oczywiście nie mówił jeszcze bratu. Może kiedyś się przyzna jakie myśli błądzą po jego rozczochranej głowie, ale chyba jeszcze nie teraz. Było zdecydowanie za wcześnie. I tak też na tych rozmyślaniach minęła mu początkowa faza podróży, bo po kilku chwilach udało mu się w końcu zasnąć. Nie zwracał więc uwagi na ludzi w przedziale, miał gdzieś ich rozmowy, a jedyne co się liczyło to zajebisty sen, który w tym momencie miał. I nie był w tym momencie na pewno to sen o podróżach czy też jakiś mokry. Wręcz przeciwnie. Hasał sobie po zielonych łąkach w Szwecji. Taki z niego zdolny czarodziej, że potrafi wyczarować tak pięknie wspomnienia, a raczej… Senne majaki. Dopiero gdy pociąg zahamował dość gwałtownie, on poleciał do przodu, co automatycznie go rozbudziło. Całe szczęście nic mu się nie stało, bo szczerzy powiedziawszy to nie mam siły wymyślać przypadków jakie mogły się przydarzyć tej łajzie, więc ustalmy, że z nim wszystko jest w porządku. Po chwili jednak podniósł głowę do góry. Zaraz potem ujrzał Jarkę i uśmiechnął się szerzej. Ona była jak takie słoneczko. Promyczek, który nie występuje w jego życiu nadzwyczajnie często, a mimo to sprawia, że chce się do niego lgnąć. Może to też przez wzgląd, że jeszcze się na niej nie zawiódł? Z pewnością. -Widzę, że jesteśmy na siebie skazani. Jak Ci mija podróż? Zostaliśmy tutaj sami? Zabawne. Wszystkich gdzieś wsiąkło. – Jego głos był lekko gardłowy, bo przecież dopiero co wstał Nie miał czasu się nawet przeciągnąć, a odzywaniu nie wspominam. I tak o to wrócił do wcześniejszej pozycji, by rozsiąść się wygodniej na krzesłach, a zaraz potem spojrzał na dziewczynę. -Jak tam wakacje? Zwiedziłaś co chciałaś zwiedzić? Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz mnie niczym napychać!
Podróż do Hogwartu przebiega w nadzwyczaj spokojnej atmosferze, wszyscy wydają się tacy zrelaksowani, zadowoleni i pełni pozytywnej energii na nadchodzący rok. Wakacyjne nastroje zdecydowanie nie zdążyły opuścić jeszcze pasażerów Hogwart-Expressu. Wygląda na to, że nie tylko nastrój pozostał ten sam.. przez całą podróż w Waszym przedziale coś śmierdzi, strasznie śmierdzi czymś martwym i zdecydowanie nieświeżym. Wreszcie okazuje się, że zapach, chociaż tak właściwie nie można tego nazwać w ten sposób, dochodzi z jednego z kufrów, ułożonych na samej górze. Decydujecie się ściągnąć go na dół i poszukać przyczyny smrodu. Wreszcie udaje Wam się dokopać do starej, bardzo starej, możliwe, że włożonej tam w dzień powrotu Hogwart-Expressem do domu, kanapki, upchanej gdzieś w bocznej kieszonce. Wszyscy patrzycie na siebie z konsternacją, zastanawiając się, czyj to kufer. Jakoś nikt nie kwapi się do podniesienia ręki i przyznania się do faktu, że to jego rzeczy znajdują się w kufrze.
Teraz każdy z Was rzuca jedną kostką – kufer należy do tej osoby, która wyrzuciła największą liczbę oczek. W razie remisu, rzut powtarzają tylko osoby mające ten sam, największy, wynik. Fabularnie oznacza to, że obie zdecydowanie wypierają się posiadania tak kompromitującej rzeczy w swoim bagażu, jednak wreszcie któraś ugina się i przyznaje do swojego zaniedbania.
Była świadoma tego, że nie wszyscy do jej oryginalności podchodzą z entuzjazmem, a przynajmniej z akceptacją. Raczej się tym nie przejmowała. No bo po co? Tylko ludzie, którzy chcieli się z nią zadawać są warci tego, żeby im to odwzajemnić. Bez sensu pchać się tam, gdzie cię nie chcą. Otóż Pharell często gwizdała na to, czy komuś nie odpowiada jej towarzystwo. Niektórzy sądzili ją po pozorach, wiec Jareczki w tym głowa, żeby im te pozory rozwiać. Nie była też głupi;, jeśli widziała, że ma do czynienia z przypadkiem beznadziejnym, z jakimś bucem czy coś, po prostu się oddalała robić przyjemniejsze rzeczy. To tak gwoli kontaktów towarzyskich. - No dzięki. Tak, Puszkiem jestem. Ty też, nie? - tak niewiele trzeba stażu w tej szkole, żeby bez mrugnięcia okiem rozpoznawać dom po twarzy człowieka. Niesamowite. Rzuciła okiem na chłopaka, kiwnęła mu w odpowiedzi głową, oceniając go jako 'beznadziejny przypadek.' Już miała uraczyć ich kolejną wspaniałą historią, nie zdążyła jednak, bo okazało się, że się zmywają. Szkoda. Dopiero, gdy tamci dwoje opuścili przedział, Jarka zdała sobie sprawę z obecności jakiegoś zwiniętego czegoś na siedzeniu obok. Odgarniając dużą część kudłów odkryła, że tą niezidentyfikowaną kupą szmat był Sylvek! Ten przepocieszny, chłopak, którego poznała w jakiś dziwny sposób. Co to było? Jareczka czym prędzej spróbowała odtworzyć historię ich znajomości, trzymając mocno poręcz, coby jej się lepiej myślało. Rozmyślania przerwało jej gwałtowne hamowanie, które odczuła nie bardzo boleśnie dzięki temu, że wciąż kurczowo trzymała się podłokietnika, czy cokolwiek to było. Wcześniej nie chciała chłopaka budzić, ale coś takiego raczej go wybudziło! - Co to było, przejechaliśmy jakąś kozę?! - wykrzyknęła z przerażeniem. - O, cześć, już nie śpisz. - zauważyła elokwentnie. - Nono, jakoś tak się złożyło. Były jeszcze trzy osoby. Taka dziewczyna i chłopak z dziewczyną. Już nie pamiętam jak się nazywali. Ta jedna to miła w sumie była, ale ten chłopak to jakiś buc, taki Ślizgon pewnie, wiesz. - relacjonowała. - Trochę nudno było jak sobie poszli, ale wiesz, nie chciałam cię budzić, tak uroczo spałeś, w ogóle nie byłeś do siebie podobny! - Jareczka, zadowolona z komplementu uśmiechnęła się do niego szczerze. - No właśnie nie. Musiałam załatwić sprawy z mamą. Ciocia nam trochę pomogła, ale wiesz. Nie co dzień chowa się mamę. - Chciała uniknąć mówienia o tym komukolwiek, ale Sylvek jakoś tak spytał i jej się powiedziało, w sumie nie wiedziała dlaczego. - Ale nie ważne. A ty? - jakoś nie udało jej się przywrócić pełni entuzjazmu. Miała nadzieję, że chłopak o czymś opowie, rozwieje melancholię, z którą walczyła przez tą resztkę wakacji. Po jakimś czasie do ich przedziału zawitała jakaś miła pani z wózkiem słodyczy. Co za cudowny pomysł! Coraz bardziej podobał jej się ten pociąg. Obejrzała dokładnie wszystkie smakołyki, ostatecznie decydując się na dwa lizaki - jeden o smaku kwachów, drugi jagodowy. Zajęła powrotem swoje miejsce, jednego lizaka chowając uprzednio do torebki. Siedząc wygodnie, przystąpiła do konsumpcji jagodowego. Miło im się gawędziło, podróż mijała, gdy jakoś tak w trzy czwarte drogi zaczęło jakby zalatywać. - Myłam się rano, to na pewno nie ja. - mruknęła, marszcząc brwi i niuchając dyskretnie. Nie, chyba jej się zdawało. Po jakiś pięciu minutach smród jakby był intensywniejszy. Poniuchała znowu. Zdecydowanie, coś śmierdziało. - Czujesz, ewidentnie coś śmierdoli! - nie wytrzymała. Nie siliła się na dyplomację, bo po co. Im szybciej dojdą źródła tego niebotycznego smrodu, tym szybciej się go pozbędą. - No śmierdoli czymś nieżywym. Ej, chyba nie zamknęłam Pyszczka w kufrze. Nie?! - przerażona, dopadła swojego kufra, mając nadzieję, że nie ujrzy swojego ukochanego kota w stanie wskazującym nieżywość. Otworzyła go czym prędzej, i jeszcze szybciej od niego uciekła. Przemagając obrzydzenie, zatykając sobie nos, podeszła do kufra ponownie, chcąc ustalić, co jest źródłem tego smrodu. Na szczęście, nie był to kot, ani żadne żywe stworzenie. Jareczka pomysłowo otworzyła okno, po czym podeszła do kufra po raz trzeci. Z obrzydzeniem zaczęła grzebać, aż natknęła się na coś miękkiego. To obfoliowana mugolską folią kanapka jeszcze z podróży do Indii. No w dupę! - Fujka. Obrzydlistwo. - wyjęła różdżkę, i wciąż jedną ręka zatykając sobie nos, zlewitowała paskudztwo i wyrzuciła za okno. Taki tam ekologiczny bandyta. Rozejrzała się po przedziale, intensywnie myśląc, co zrobić. Nie będą tak się wietrzyć przecież w nieskończoność. Może jakieś sprytne zaklęcie? O jest takie. Będzie ładnie pachniało, choć Jarka nie była pewna, czy zneutralizuje ten smród. postawiła otwarty kufer na siedzeniu przy otwartym oknie, a w przestrzeń w przedziale rzuciła Essentia Mirabile. Teraz każdy w zasięgu tego zaklęcia będzie odczuwał przyjemny zapach, swój ulubiony. Jareczka czuła na przykład cudowny zapach poziomek. - Nieźle nie? Uff, chyba działa. No, sorki za tą akcję. Ale wiesz. Zupełnie zapomniałam o tej kanapce! - popatrzyła przepraszająco, po czym zaśmiała się szczerze.
Sytuacja: 1 (nikogo do ratowania, nic się nie stało)
Sylvester nie był tak wylewny. Ba, on miał problem aktualnie z poskładaniem choć jednego poprawnie brzmiącego zdania, co z pewnością dla wielu osób mogło być nieco abstrakcyjne, ale przecież to Sylvek. Czemu się dziwić? Taki zamknięty w sobie puchon, który myśli, że najgorsze rzeczy spotykają właśnie jego. Trochę przykro, ale co poradzić kiedy to zdecydowanie, prawda? No zdaniem oczywiście Bjorksona. Drugą sprawą było to, że był nadzwyczajnie zamknięty w sobie i nie zwracał uwagi na poszczególne sprawy, które wolał by trzymały się od niego z daleka. No, ale jak wiadomo to czego my chcemy, nie znaczy, że los tego, a że ten bywa pierwotny, to wszystko poszło w dupę. Całe szczęście, że nikt od nadmiaru nieszczęść nie przytył, ale niektórzy to zdecydowanie potracili włosy. Smutna ta egzystencja jest. Patrzył na Jarkę kiedy tak gadała i gadała i gadała i czuł jak głowa mu się osuwa w dół, ale przecież nie mógł teraz ot tak po prostu iść spać, dlatego przytakiwał jej cały czas, bo nie umiał się jej wtrącić w połowę słowa i potem udawać, że wszystko w porządku. Wyłapał oczywiście każdą informację, nawet tą dotyczącą mamy, a zaraz potem wywrócił na swój charakterystyczny sposób oczami. Dla niego śmierć była czymś innym, ale rozumiał, że każdy podchodzi do tematu zakończenia żywota zupełnie inaczej, dlatego nadal wolał milczeć. Dopiero gdy dziewczyna zaczęła robić jakiś niewytłumaczalny rumor, on poczuł się jakby ktoś naprawdę zrobił im niezłego psikusa, a zaraz potem wbił wzrok w kufer, w którym grzebała puchonka. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo ewidentnie nie był sam w tym wszystkim, a co za tym idzie… Była równie niedorobiona co on. Całe szczęście. Swój swego odnajdzie. -Spokojnie, najlepszym się zdarza. Mam nadzieję, że jakoś się już trzymasz. Końcówka wakacji była spoko? Mam nadzieję. – Powiedział cały czas udając ten uroczy głosik, który tak naprawdę normalnie brzmi dość nostalgicznie. Jedyne w co Sylvester chciał wierzyć to, to że jeśli wrócą do szkoły on też odżyje i nie zmarnuje więcej czasu na jakąkolwiek dziwną powtórkę z rozrywki i nikt już mu nie zniknie, bo bywa to naprawdę męczące, a im głębiej w kimś z relacje, staje się to też bardzo bolesne. Smutne. -W ogóle… Przepraszam, że zaspałem, zazwyczaj mi się to nie zdarza, ale to chyba ta zmiana klimatu, więc… Jakby nie patrzeć wszystko jest w najlepszym porządku, czyż nie? – Uśmiechnął się szerzej, bo przecież to wychodziło mu najlepiej, a przynajmniej w ostatnim czasie.
Jakkolwiek by nie patrzeć, Jaroslava nie była do końca normalną osobą. Nie to, żeby była pokraką, ale takie rzeczy jak te dzisiaj zdarzają się jej nader często. Po prostu ma talent do sytuacji niemożliwych, dziwnych. I uwielbiała z nich wychodzić. Przynajmniej się nie nudziła. Niektórzy twierdzili, że po prostu ma nierówno pod sufitem, ale Jareczka gwiżdże sobie wesoło na takie opinie. Jedną z wad, którą jakby zaczynała dostrzegać, było jej gadulstwo. Nie mogła się czasami opanować, żeby nie opowiedzieć wszystkim tylu ciekawych rzeczy. Jakby jeszcze memłała po próżnicy - mogłaby uznać rację wysłuchujących. Ale halo, mówiła o bardzo ciekawych rzeczach! I choć docierały do niej sygnały, że nie wszyscy podzielają entuzjazm do jej opowieści, hamowała się dość rzadko i dość opornie. No trudno. - No, jakoś poszło. - skomentowała lakonicznie tym razem resztkę swoich wakacji. Tym razem nie znalazła słów, jakimi mogłaby opisać te kilka dni. - Nie no, nic się nie stało. Ja na przykład po weselu ciotki z Dover spałam całe szesnaście godzin, wyobrażasz sobie? - Na szczęście już któryś raz miała okazję obcowania z Sylvkiem i nauczyła się już troszkę wyłapywać miny 'przestań, kobieto', więc grzecznie umilkła. Po jakimś czasie jednak nie wytrzymała. - Stało się coś? - zwróciła się, odsłaniając trochę otoczkę narwanej wariatki. - Może czasami sprawiam wrażenie, że nie wiem, co się wokół mnie dzieje, ale halo. Po mojemu, aż emanujesz czymś takim niefajnym. No wiesz, jak nie chcesz mówić, to nie mów. Ja tez mogę nie mówić. - taka ofiarna, oj. Sylvek chyba po raz pierwszy miał okazje zobaczyć Jarkę tak skoncentrowaną i jakaś taką poważniejszą.
Pomysł Olivera nie podobał jej się ani odrobinę i żadne argumenty tego nie zmieniały, ale oczywiście, i tak się zgodziła. Głównie dlatego, że nie zamierzała przyznawać, że wolałaby nie odstąpić go na krok. Nie chodziło tylko o to, że nie miała ochoty zdobywać nowych znajomości (chociaż to było niezaprzeczalne), ale też o to, że martwiła się o chłopaka. Wiedziała, że różnie to bywało z rówieśnikami i on wyjątkowo łatwo stawał się ofiarą dokuczania. Jak miała go bronić na odległość? Długo szukała pustego przedziału, ale o to było wyjątkowo trudno, zresztą pewnie tak czy inaczej ktoś by się dosiadł do niej, więc w pewnym momencie odpuściła i postanowiła że wejdzie do następnego przedziału, jeśli będą tam maksymalnie dwie osoby. Miała szczęście, bo trafiła na jedną, ale i tak westchnęła niechętnie, na świadomość dzielenia przestrzeni z jakimś chłopakiem, który ani trochę nie wyglądał jak ktoś, kogo miałaby polubić. Z drugiej strony, kto wyglądał? W końcu zajęła miejsce dokładnie po przeciwnej stronie przy drzwiach. Ledwo mruknęła "część" pod nosem. Nie miała zbyt wiele rzeczy, więc wszystko upchnęła w niewielka torbę, której prawdę mówiąc nie musiała nawet wrzucać na górę, spokojnie mogła zająć miejsce przy jej nogach.
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Nie rozumiał, dlaczego Szarlotka nie mogła mu towarzyszyć w podróży do Hogwartu. Zamek zamieszkiwało przecież bardzo dużo skrzatów - czytał o tym w jednej z książek - więc jedna więcej nie zrobiłaby w zasadzie nikomu różnicy. Emrys ze złością pchał więc swój kufer, którego kółka non stop blokowały się przy zakrętach i wpadały w większe lub mniejsze dziury; choć przez większość czasu był szczerze podekscytowany zawitaniem w progi osławionej Szkoły Magii i Czarodziejstwa, tak teraz złapał go niepokój. Szarlotka znała wszystkie jego przyzwyczajenia, wiedziała po jakich produktach na śniadanie zawsze boli go brzuch i wiedziała, że swoje ubrania lubi nakładać, gdy wcześniej muśnięte są zaklęciem ogrzewającym i oddają ciału przyjemne ciepło. A już przede wszystkim nie wyobrażał sobie wstać z łóżka drugiego września i nie zastać przy szafeczce czekoladowej żaby, mającej zmotywować go ukrytą wewnątrz kartą do podjęcia wszelkich wysiłków do jak najlepszego przeżycia dnia. Choć ucałował na pożegnanie policzki rodziców, czuł się nieco oszukany. I jeszcze sam musiał pchać wózek z całym zabranym dobytkiem! Rozchmurzył się dopiero, gdy dostrzegł, że udało mu się złapać pusty przedział. Czym prędzej opadł na siedzenie, swoim kufrem zajmując miejsce przy wejściu. Sądził, że to będzie bardzo sprytne i od razu wszyscy pomyślą, że zajmuje miejsce dla kogoś. To zresztą Emrys miał już na końcu języka, gdy do przedziału weszła obca dziewczynka - przed upomnieniem powstrzymała go jednak myśl, że kłamstwa nie były zbyt właściwe, nawet gdy w grę wchodziły tak racjonalne pobudki. - Powinnaś zapytać, czy możesz się dosiąść, bo byłem tu pierwszy - pouczył ją za to tonem nieco nadąsanym, od razu zauważając ten brak taktu i jednocześnie ignorując mrukliwe powitanie; skoro rozbrzmiało tak cicho, to i łatwo było je zupełnie pominąć.
Baby miała do czynienia z różnymi dziecięcymi charakterami. Można by pomyśleć, że w rodzinach zastępczych znajdowali głównie dzieci z podobnym doświadczeniem i spojrzeniem na rzeczywistość co oni, ale to nie była prawda. Niektórzy byli przerażeni i odbijali sobie to na różne sposoby, niektórzy byli rozpieszczeni i nagle zdeżali się z rzeczywistością, co teoretycznie zasługiwało na współczucie, w praktyce było wybitnie irytujące i Baby omijała takie dzieci szerokim łukiem. Może dlatego, że ich doświadczenia były tak odległe, może chodziło o zazdrość, tak czy inaczej, odnalezienie wspólnego języka było niemożliwe. Zwłaszcza że dziewczynka nigdy nie wkładała w relacje zbyt dużo serca, chyba, że oczywiście chodziło o Olivera. Generalnie, jeśli darzyła kogoś sympatią, padało raczej na słabsze jednostki, na tych potraktowanych niesprawiedliwie, którzy nie do końca umieli się bronić. Wcale nie na podobnych do niej samej. Dlatego właśnie nic nie działało jej na nerwy tak, jak zarozumiałość. - Oh, przepraszam. To jakiś elitarny przedział? Nie widziałam niczyjego nazwiska na drzwiach, mój błąd - prychnęła, nie mogąc uwierzyć w takie bezczelne pouczenie. Jednego na pewno nauczyła się w domu zastępczym - bycia nowym w zamieszkałym już pokoju. Nie można było sobie pozwolić wejść na głowę i trzeba było odrazu uświadomić że od tego momentu to też twoja przestrzeń. W końcu tak samo ci się należała. To były jej zasady przetrwania, nie bycia popychadłem i czasami faktycznie było to niezbędne. Może nie w pociągu do Hogwartu, ale skąd miała to wiedzieć?
Emrys A. R. Landevale
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 145
C. szczególne : Rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej śmieje; ma na nadgarstku małą bliznę ugryzieniu gnoma
Emrys nie lubił się dzielić - dotyczyło to zarówno zabawek na magicznym placu zabaw, piór do notowania, jak i po prostu przestrzeni. W domu miał swój własny pokój i rodzice nigdy nie wchodzili do niego bez pukania, szanując jego prywatność. Dlatego tym bardziej zdenerwowało go, że obca dziewczynka wtargnęła bez żadnego pytania, bo choć przedział nie należał do niego, to był przez niego zajęty i jego zdaniem to wystarczało, by uznać, że miał do niego większe prawo. Kiedy jednak otworzył usta, by jej to powiedzieć, zabrakło mu do tego stwierdzenia argumentów - w istocie nigdzie nie było napisane, że tylko on mógł przebywać w tym przedziale. - Tego wymaga dobre wychowanie - powtórzył więc wyniośle to, co zawsze mówili mu rodzice po zganieniu za łokcie na stole lub prośbie o zagranie na skrzypcach dla gości. - Nie lubię towarzystwa takich dzieci jak ty - dodał jeszcze, wcale nie przejmując się tym, że dziewczyna z pewnością nie była młodsza od niego samego, skoro dopiero miał zostać pierwszoklasistą; wszyscy dorośli czarodzieje mówili mu jednak, że zachowywał się dojrzalej niż inne osoby w jego wieku. A żeby ostentacyjnie pokazać, jak bardzo nie ma ochoty rozmawiać z dziewczyną, otworzył swój kufer by wydobyć z niego podręcznik do zaklęć; już w domu ćwiczył kilka ruchów różdżką, mając nadzieję, że dzięki temu uda mu się zrobić dobre pierwsze wrażenie na nauczycielu!
To był typ dziecka, którym Baby nie umiała nie gardzić - ten typ z niezrozumiałego powodu lubiany przez dorosłych. W jej świecie dorośli byli wrogami, kimś w zupełnie inne drużynie, nigdy nie traktowała ich jak równych sobie. Nie miała żadnego autorytetu, kogoś kogo zachowanie chciałaby naśladować. Prawdę mówiąc, nigdy nikt na takie miano nie zasługiwał, na ogół otaczający ją dorośli traktowali ją fatalnie, nienajlepiej a w najlepszym wypadku obojętnie. Cóż, Baby generalnie nie była typem gracza zespołowego, ale była jednak ogromna przepaść między innymi dziećmi, a dorosłymi. Tym czym najbardziej gardziła było donosicielstwo, czyli zdrada, coś absolutnie niewybaczalnego. Dlatego jak tylko widziała, że ktoś za bardzo podlizuje się rodzicom zastępczym lub jakimś opiekunom, nabierała dystansu. - Mówisz poważnie, okej - powiedziała rozbawiona, bo chłopiec ewidentnie musiał nie słyszeć, jak absurdalnie brzmiał. Nie wiedziała kto z ich dwójki będzie dziwniejszy dla przeciętnego hogwarckiego środowiska, ale w domu dziecka to Emrys miałby bardziej przechlapane, przynajmniej wśród rówieśników. Chyba nie było nic gorszego, niż patrzenie z góry na ludzi w tym samym wieku, tak jakby było się dojrzalszym, mimo że często chodziło tylko o rozbujałe ego. Ale temu akurat Baby też była winna i chociaż widząc to zachowanie u Emrysa uznała je za żałosne, sama nie potrafiła wychwycić w sobie podobnych ciągotek. Może właśnie dlatego chłopak od początku ja odstraszył. Za dużo było podobieństw w tych skrajnie różnych charakterach. A może właśnie charaktery nie były tak różne, tylko środowisko, które je ukształtowało. - Starałabym ci tą pogardę z buzi, ale mam wrażenie że na miejscu ktoś zrobi to za mnie, prędzej czy później - dodała tylko, powtarzając sobie, że przypadkowy uczeń nie jest warty jej złości. Nawet jeśli ewidentnie próbował stanąć jej na odcisk.