Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Percival z podziwem patrzył na ogromną maszynę, która wtoczyła się na peron. No, to było coś. Hogwarckim expressem nie jechał jeszcze nigdy, więc było to zupełnie nowe doświadczenie. Ostatnie kilka dni spędził albo sam, albo z Zoe, która tak jak niespodziewanie wpadła do jego mieszkania pewnego sierpniowego popołudnia, tak została na trochę dłużej, zasłaniając się przed rodzicami nocowaniem u przyjaciółki. Ha, gdyby wiedzieli, że ta przyjaciółka ma drapiący ciemny zarost, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, imponującą klatę i biceps oraz że większość nocy spędzają wcale nie na pogaduchach i dziewczęcych zwierzeniach... Uśmiechnął się pod nosem, unosząc swój kufer za pomocą zaklęcia, a w rękę chwytając klatkę z nową, niezbyt rozgarniętą, ale szybką sową. Wsiadł do wagonu, rozglądając się po nim z zainteresowaniem. Zajrzał do kilku przedziałów, ale chwilowo nie miał ochoty na towarzystwo. Na peronie nie udało mu się wypatrzeć nikogo z bliższych znajomych, a nie chciało mu się silić na kurtuazyjne gadki. Wszedł do pustego przedziału, wrzucił swój kufer na półkę nad siedzeniami i zajął miejsce przy oknie, obserwując kłębiący się tłum czarodziejów, zapłakane matki, młodsze rodzeństwo, ojców, próbujących opanować ten cały rozgardiasz. Uśmiechnął się pod nosem. Miał nadzieję, że ktoś go tu znajdzie. Przyjaciele z Kanady. Albo Zoe. Pomyślał o Stelli i westchnął cicho. Bał się rozmowy w cztery oczy, a jednak potrzebował jej, by się upewnić, że nic się nie zmieniło, że nadal są... przyjaciółmi. Najbliższymi przyjaciółmi i że jej nie straci.
Marigold wpatrywała się przez chwilę w wielką maszynę. Wszystkie wspomnienia z słodkiego dzieciństwa wróciły: dostanie listu, nauka pierwszy zaklęć oraz latania na miotle. To naprawdę było coś, a teraz jest dorosłym człowiekiem. Uśmiechnęła się gdy pomyślała o tym wszystkim. Jej kufer wcale nie był ciężki, ale może tylko jej się tak wydawało gdy weszła. Miała nadzieję, że znajdzie jakiś wolny przedział tylko dla siebie, ale niestety to było wątpliwe. Westchnęła i dalej ciągła zza sobą ten kufer. Wreszcie dostrzegła jakiegoś mężczyznę siedzącego samotnie w przedziale. Nie wyglądał na strasznego, a raczej czekał na kogoś znajomego. W sumie... Mogłaby by się dosiąść w tym przedziale jeśli by pozwolił. Otworzyła drzwi od przedziału. - Przepraszam - zaczęła uprzejmie - Czy można się dosiąść? - spytała. - Widocznie nie... - posmutniała widząc Ślizgonkę - To pójdę gdzie indziej - powiedziała i poszła w swoją stronę.
Ostatnio zmieniony przez Marigold Griffiths dnia 13.08.13 21:39, w całości zmieniany 2 razy
Co za szczęście ją spotkało, no niesamowite. Będzie mogła się przejechać pociągiem pełnym bachorów. Oczywiście musiała zrezygnować z wygodnej opcji dotarcia do szkoły dzień później. Musiała, bo po prostu musiała i tu akurat miała najmniej do powiedzenia. Uśmiechała się delikatnie do każdego idioty w pociągu. Niektórzy nawet odwzajemniali jej uśmieszki, co ją odrobinę przerażało. Ale to wszystko nic. Już jak ona im wybije zęby, albo 'crucio' potraktuje to się skończy dla nich wesołe rozpoczęcie roku szkolnego i będą błagać o litość. Nieskazitelna Sophie pchnęła pierwsze lepsze drzwi od przedziału i wciągnęła swój kufer do środka, aby zaklęciem władować go na górę, a potem zaklaskać w dłonie. Dopiero wtedy jej wzrok zlokalizował chłopaka, który już zajął wcześniej tu miejsce. Cholera, gdzie jej maniery? - Och przepraszam. - Powiedziała przybierając na twarz jeden ze swoich uśmiechów dla ludzi, którzy powinni myśleć, że jest miła. - Czy mogę tu zająć miejsce? Obiecuję się nie naprzykrzać. - Uśmiechnęła się po raz kolejny i wyjrzała przez okno, a żeby zobaczyć czy jej matka wariatka pożegnała już się z Adrienne. W sumie to nie rozumiała dlaczego ludzie ulegali urokowi wil. Wszak nie było w nich nic specjalnego. Np. matka budziła u Sophie obrzydzenie, choć może wynikało to bardziej z charakteru i to przyćmiewało ten 'dar'. Beatrice też była wilą. Cudną wilą, którą trzeba było uwielbiać. Na razie jednak oto nie prosiła. Pewnie w tym roku jeszcze wiele razy wystąpi jako gwiazda. Na razie patrzyła wyczekująco na Gryffona przyjezdnego z nadzieją, że nie wyrzuci jej stąd. Przecież nie będzie się za wiele odzywała. Ośmioosobowe przedziały? Serio? No kurde dzięki. Nienawidziła pociągów. A po chwili jeszcze zauważyła, że weszła tutaj ta Krukonka, której chciała wyrwać ręce i oczywiście ją zabić w jakiś wymyślny sposób. Boże. Złożyła usta w linijkę i z pełnym zastanowieniem oczekiwała reakcji chłopaka.
Co za lato, co za lato! Zoe prawie nic z niego nie pamiętała! Najbardziej jednak cieszyła ją myśl, że w końcu będzie miała możliwość położenia się w prawdziwym łóżku, który oprócz materaca zawierał stelaż, a jej obolałe plecy będą wreszcie mogły się jakoś po ludzku ułożyć i naprostować. Co prawda będzie tęsknić za piękną pogodą jaką miała 24h na dobę w Cannes, a przez ten cały wyjazd do Japonii ominął ją ten głupi mugolski festiwal, który tak lubiła oglądać z dachu swojego domu. Nie żeby nie mogła tam pójść i poudawać gwiazdy. Po prostu jej się nie chciało. No i trochę się obawiała, że kiedy wejdzie na scenę ludzie zaczną zachodzić w głowę o to kimże jest ta nieudana wersja Lady Gagi ze świńskim nosem. Tak, tak trzy czwarte z was czarodzieje nawet nie ma pojęcia, że ktoś taki istnieje a co dopiero jakiś dziwaczny festiwal, na którym wręczają sobie figurki które w dodatku wcale się nie ruszają! No nuda do kwadratu, pośmiać się jednak zawsze można. W dodatku Zoe od małego wyobrażała sobie siebie na czerwonym dywanie, więc nic dodać nic ująć. Dzisiaj miała jednak możliwosć kroczenia, ale po brudnej posadzce peronu 9 i 3/4 , co i rusz popychając jakieś małolaty swoimi bagażami, których mało przecież nie miała. Francuski piesek jak to mówią. Nie spieszyło jej się nigdzie. W myślach robiła szybką kalkulację tego z kim w przedziale najmniej się będzie nudziła. Doszła jednak do wniosku, że podróż pociągiem może się okazać nawet niekiepska, z racji tego że zdarzało jej się nim jeździć raz na jakiś czas, dlatego dzisiaj wariatka stwierdziła że pójdzie na żywioł! Szalona. Poprosiła najpiękniej jak umiałóa jakiegoś rudowłosego okularnika żeby pomógł jej wtachać te wszystkie walizy do środka. Głupi był to pomysł, zważywszy na to że jego muskuły były nie większe niż komarze, więc odniosła wrażenie że cała ta pomoc nie trwała krócej niż godzinę. Po trudach i znojach pożegnała biedaka cichym ziewnięciem i skierowała się w poszukiwaniu przedziału, który nie byłby pełen nudziarzy. Voila!Nawet przy czwartym podejściu udało jej się znaleźć taki, bo przecież w środku był nie kto inny jak Percy i Sofa! No no, ta to miała niebywałe szczęście do znajdowania się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie huh. - SOFA, NAJDROŻSZA MOJA, WISISZ MI OBIECANĄ WÓDKĘ, PAMIĘTASZ? - wrzasnęła tak głośno, że zapewne w kiilku kolejnych przedziałach wywołała niespokojne spojrzenia. Przecież miały się złapać w tej całej Japonii i wypić porządnego kielicha, ale czasu brakło, bo Zoe była zaabsorbowana niekończącą się grą w butelkę i innymi tego typu niecierpiącymi zwłoki rzeczami. - Hej przystojniaku - wymruczała w stronę Kanadyjczyka tekst rodem z tandetnych przedstawień czy filmów, jednak w jej ustach brzmiało to nadzwyczaj dobrze heheh. nachyliła się nad nim i złożyła na ustach długiego, namiętnego całusa, a do tego głośnego żeby pannie Lorrain za dobrze nie było!
Drgnął, słysząc kobiecy głos, pytający, czy może zająć miejsce w jego przedziale. Uniósł wzrok i zobaczył piękną, długowłosą blondynkę, uśmiechającą się uroczo. Z trudem zebrał myśli. Jeszcze przed chwilą był bardzo daleko stąd, w Kanadzie. Wspominał część wakacji, którą spędził razem ze Stellą u niego w domu. Zanim jeszcze wszystko poplątał i zepsuł. A ta dziewczyna była obłędnie piękna, aż nienaturalnie. Wila? przemknęło mu przez myśl. Przywołał na usta uśmiech i skinął głową. - Oczywiście, proszę. Wybacz, zamyśliłem się- podniósł się z miejsca.- Może pomogę z bagażami?- zaproponował. Nawet nie chodziło o fakt, że dziewczyna była tak zachwycająca. Zaproponowałby to nawet pryszczatej jedenastolatce w okularach, a może zwłaszcza jej. W końcu kobiety to słaba płeć i należy otaczać je opieką, prawda? Chociaż akurat ta dziewczyna na słabą nie wyglądała. Nawet się nie zorientował, kiedy do przedziału wpadło coś małego i ciemnowłosego, które najpierw nazwało jego towarzyszkę... sofą (Serio? Może Percy coś źle usłyszał?), a potem nazwało go przystojniakiem i pocałowało w usta. Och, Zoe! Percival uśmiechnął się pod nosem, wplatając palce we włosy dziewczyny i oddając pocałunek. Miał nadzieję, że go znajdzie, przyciągali się z jakąś niezwykłą siłą, która zadziałała również tym razem. - Cześć, cukiereczku- zaśmiał się nisko, podchwytując jej styl wypowiedzi. W jednej chwili wywietrzała mu z głowy wila. W sumie to chyba jednak wolał brunetki. I może rude, ale o tym sza.- Podajcie bagaże, włożę je na półkę- zasugerował. W końcu trzeba się pochwalić bicepsem, prawda?
Sophie uśmiechnęła się delikatnie do chłopaka, kiedy wyraził zgodę na to, by tutaj została. Wyraziła też swoją aprobatę, kiedy zaproponował, że wciągnie jej bagaże na górę. Tak. Zdecydowanie. Ona nie dałaby rady tego tam wsadzić. Naprawdę była drobna i miała nie za wiele sił, choć ostatnio nawet trochę wydobrzała i wyglądała jak człowiek cywilizowany. Na razie jednak nie chwaliła się swoimi osiągnięciami. Uważała, że list matki o tym, że znów przytyła jest blisko. Trudno. Nie zamierzała na to zwracać uwagi. Musiała mieć dużo sił. Wygląd musiał zejść na drugi plan. Nie było innego wyjścia. Kolejny uśmiech popłynął już ku Zoe. Nie umknęło jej uwadze, że chłopak był oczarowany walorami Lorrain, lecz tylko przez moment zanim weszła tu Champion. Nie miała mu tego za złe. Nie znała go. A gdyby jeszcze przez resztę drogi się do niej kleił to 'avada' byłaby zbyt blisko. W gruncie rzeczy właśnie tu dostrzegała zawodność genu wili. Prawdziwa miłość potrafiła odrzucić ten dar. W sumie Sophie nie rzucała swoim pięknem na prawo i lewo. Była kwiatem, baletnicą, na którą można było patrzeć, ale ona nie bawiła się ludźmi dlatego, że taki miała kaprys. Zawsze miała w tym cel. Bez celu zwyczajnie ich mijała. Adoratorów i tak miała szerokie grono. Aż za dużo. Oboje wydawali się tacy szczęśliwi, kiedy zatopili się w pocałunku. Nie miała zamiaru im zwracać uwagi na to, że jest tu osoba trzecia i wypadałoby się opanować. To nie było teraz istotne. Zapewne zmieniłaby zdanie gdyby zaczęli tutaj uprawiać szalona miłość, lecz na razie najzwyczajniej w świecie się witali. Nie miała nic do powiedzenia. Grzeczna Soph. - Och serio Champion? Wódka? Tylko jedna wódka? Kurde... A ja myślałam, że chodzi o beczkę i w sumie ma ona być jutro dostarczona do zamku. Przegrana sprawa jeśli chciałaś tylko jedną butelkę. - Mruknęła niby to żartem niby poważnie. Zapewne dla Zośki beczka nie była żadnych wyzwaniem. Ale to nic. Potem się przekonają. - Jestem Sophie. - Przedstawiła się chłopakowi Zoe. Wszak jadą razem w przedziale. Wypadałoby znać chociaż imię chłopaka koleżanki z dormitorium, z którym ta wymienia płyny ustrojowe.
Współczujemy Percivalowi ze wszystkich sił, gdyż może i panna lorrain nie miała jakiejś kolosalnej liczby bagaży, jednak panna Champion bez niebotycznej ilości walizek nigdzie by nie wyjechała, a ZWŁASZCZA do Hogwartu, do Anglii, czyli w miejsce które wcale tak blisko Francji nie leży, no i dzieli je taka duża woda! Pakowania swoich rzeczy nie miała zamiaru powierzyć swojej matce czy też ojcu, bo przy czwartej rzeczy z listy zapewne dostaliby zawału albo co gorsza jakiegoś wylewu. Nieważne to jednak, gdyż wszystko ci potrzebne miała właśnie tu i teraz przy sobie, a kochany percy zaoferował się to wszystko zgrabnie poukładać na półce. Niby są zaklęcia zmniejszające, ale halo, nic nie robi większego wrażenia niż prawie tuzin tobołów! Mogłaby to też być pewnego rodzaju pokuta albo jej przedsmak (bo przecież dopuścił się bez wiedzy Zoe czynów niewybaczalnych!, bo ten słodki, niewinny chłopiec jak plotki mówią trochę sobie pod nieobecność Ślizgonki pofolgował! Ona jednak nic o tym nie wiedziała, bo gdyby tak się zdarzyło to te walizki to byłby pikuś przy tym co by dla niego wymyśliła. Jasne, niby nie było żadnych deklaracji ani nic, ale to była Zoe! Przede wszystkim była jednak kobietą, a ugodzić takiej w dumę to przewinienie najgorsze. Z drugiej strony, pewna siebie Czempionka, weszła z uśmiechem przyklejonym do twarzy mimo ostatniego wpisu Obserwatora o jakiejś Melody, której się wezbrało na podrywanie JEJ Percy'ego. Kimże by ona nie była, Zoe Frida Champion była wręcz pewna, że nie ma się o co martwić. Wszak egoistką była jedyną w swoim rodzaju, a na dodatek uroczą i słodką niczym miód ze szczyptą pieprzu! Jeżeli jednak tamta dalej będzie sprawiać problemy, to jej ukochana Sofa na pewno pomoże w usunięciu przeszkody, no nie? - Lorrain już tak nie przesadzaj z tą beczką. Każdy wie, że masz tyle długów, że nawet taka beczka zapewne przy ostatecznym rozrachunku Ci nie wystarczy - powiedziała zupełnie żartobliwie, jednak przybierając ton formalny, jak gdyby zmagała się z kimś zarzucając mu oskarżenia na rozprawie sądowej. - Skoro jednak już się pochwaliłaś tą beczką... ja naprawdę nie mam nic przeciwko! - uśmiechnęła się szeroko, kiwając z uznaniem glową. Pomysł to był doskonały! Miała ta Sophie łeb do interesów. Nie żaden balet, a biznes alkoholowy powinien zaprzątać teraz jej myśli. Gdyby jeszcze taka Zoe do tego doszła, zapewniam że by jeszcze pomnożyła to i owo. - O matko, nawet nie wiesz na co się piszesz - zwróciła się teraz do Percy'ego, odsłaniając rządek lśniących zębów. Odwróciła się teraz do niego plecami i gestem wskazała na piętrzące się u jej stóp walizki. Dobrze, że przedział był ośmioosobowy, bo ta trójka i jej bagaże mieściły się własnie w tych ośmiu osobach. Zacnie. - A teraz możecie mi się wyspowiadać o tym co takiego nabroiliście przez ostatnie dni, a ja się w tym czasie zastanowię czy jesteście warci rozgrzeszenia - uśmiechnęła się słodko, siadając z gracją na siedzeniu przy oknie. Lubiła to miejsce i zawsze je wybierała, niezależnie od tego czy miała z kimś o nie toczyć wojnę czy nie. Obserwacja tego co się działo po odjeździe pociągu była ciekawa, a pociąg przecież w tej właśnie chwili ruszył. Swoją drogą nie wiedziała jak bliskie prawdy było jej zdanie, bo jedną z przebywających tu osób trapiło sumienie, więc z rozgrzeszaniem mogłaby na razie zaczekać hehe.
Melody? A! Melody! Ta mała Krukoneczka, którą poznał na japońskim święcie, którego nazwy nigdy nie mógł zapamiętać? Zoe słusznie nie czuła się przez nią zagrożona, zresztą do niczego nie doszło! Dziewczyna była naprawdę miła, zaprosiła go na parapetówkę, którą przerwały dość... niespodziewane zdarzenia, bo w końcu atak wilkołaka to coś, czego nikt się nie spodziewał. Chociaż biorąc pod uwagę nastroje panujące w świecie czarodziei od czasu tego feralnego balu... może jednak powinni brać taką ewentualność pod uwagę? No nic! W każdym razie między Melody a Percivalem nie doszło nawet do niewinnego pocałunku, a na imprezę poszedł, bo odbywała się dwa piętra niżej, a on obiecał, że się zjawi. Ot i tyle! Obserwator jak zwykle wymyślał niestworzone historie, dobrze, że Zoe się nimi nie przejęła! Zresztą powinna przywyknąć do niewieścich spojrzeń, które bezwstydnie rozbierały Percy'ego. W końcu to był Percy. Obrzuciwszy bagaż Zoe spojrzeniem, Percy doszedł do wniosku, że NAPRAWDĘ będzie miał pole do popisu, bo panna Champion była kobietą luksusową i nie ograniczała swoich pakunków do jednego, małego plecaczka, kuferka czy choćby walizeczki. No cóż! Wiedział na co się porywa! (Chyba). W każdym razie chwycił dziarsko najpierw bagaż Sophie, potem Zoe, co zajęło mu trochę czasu, ale w końcu upchnął to wszystko na półkach nad ich głowami i z uśmiechem przedstawił się jasnowłosej Ślizgonce. - Percival. Znany też jako Percy- powiedział, błyskając przy tym zębami. Ach, czyli nie przesłyszał się. Sofa. Ach, ta Zoe i jej szalone pomysłu, naprawdę! Usiadł wygodnie na siedzeniu i pociągnął Championkę na swoje kolana, wyciskając przy tym czuły pocałunek na jej odkrytym ramieniu. Merlinie, jak on uwielbiał jej zapach! Mało go obchodziło, że Zoe celowo wybrała tamto miejsce przy oknie. On chciał mieć ją przy sobie, jak najbliżej, i wolał podziwiać miękką linię jej szyi niż krajobrazy. - Ja byłem wzorem wszelkich cnót- zapewnił ją z rozbawieniem. - Kiedy nie ma cię w pobliżu, blisko mi do świętości- mruknął, ale trzymał rączki przy sobie. W końcu nie byli tu sami. Tamta parapetówka u Mel? Czy naprawdę trzeba było to wspominać? On już zapomniał, to znaczy, nie zapomniał o ataku wilkołaka- o czymś takim trudno zapomnieć, ale przecież wszystko się skończyło. Jechali teraz do Hogwartu, miał na kolanach swoją rozkoszną i fascynującą Zoe i było mu przyjemnie beztrosko na duszy. Fakt, że nie wspomniał o tamtej imprezie ani słowem, nie wynikał z poczucia winy. On naprawdę uważał, że tamto zdarzenie nie ma najmniejszego zdarzenia.
Przeprawy przez dworzec King's Cross były jeszcze gorsze niż te, które fundował jej dyrektor cyrku, zwlekający z należną wypłatą za morderczo ciężką pracę wakacyjną. Nawet jeśli Jeanette wciąż doskonaliła swoje zdolności, nie zdawało się to na ułatwienie żadnego występu, gdyż role dostawała coraz cięższe. Oraz bardziej zjawiskowe, ale to jakoś umykało wśród czasu poświęconego na to wszystko. Sprawa z dworcem wyglądała nieco inaczej. Najpierw, na samym początku, kiedy Jeanette nie była jeszcze spóźniona, przy wejściu trafiła na rozległą ścianę ludzi, przez którą ledwo się przebiła, taszcząc swój kufer i rozglądając się co chwilę za tym okropnym kociskiem, które zostawiało swoją białą sierść na wszystkich wokół. Trzeba nadmienić, że wszyscy wokół nie byli zachwyceni tym faktem. Potem, między dziewiątym i dziesiątym peronem, nasz kochany kotuś postanowił zabawić się w bardzo przyjemną grę, którą najłatwiej byłoby nazwać po imieniu, tudzież "zostaw kufer i cho na tory!". Villeneuve, prychająca pod nosem lepiej niż niejeden niesforny zwierz tygrysowaty, w ostatniej chwili złapała swoją zgubę za ogon, zarabiając przy tym piękne, darmowe drapnięcia na ręce. W końcu stwierdziła, że nie będzie pilnować czegoś, co za nic w świecie nie chce jej słuchać, i ruszyła na peron 9 i 3/4, aby wgramolić się do pociągu w ostatniej chwili. Niestety, biała wredota także zdążyła. Krukonka brnęła przez korytarz, szukając jakiegokolwiek wolnego miejsca, kiedy pociąg ruszył. - Można? - zapytała, zaglądając do dziewiątego przedziału. - Hej, Soph. Jeanette - przywitała Ślizgonkę i niespeszona obecnością pary, przedstawiła się nieznajomej dwójce. W tym czasie kotka przedostała przez otwarte drzwi, aby rozsiewać swój fałszywy urok i kłęby bialutkiej sierści wśród uczestników podróży. Fuj. - Ignorujcie ją, jest okropnie głupia - stwierdziła, wywracając oczami i uśmiechając się lekko, po czym klapnęła na siedzenie, zostawiając walizkę przy swoich nogach. No bo hej, komu chciało się taszczyć ją na górę?
Sophie nie uznawała czegoś takiego jak: przyjaźń, miłość i inne bzdety. Ona miała na głowie sto milionów innych spraw. Dobijał ją jeszcze fakt, że wszyscy... Ale to dokładnie wszyscy. Próbują jej wmówić, że ona jest zdolna do uczuć. Ona - taka bezduszna, zła osoba... Miała wokół siebie ludzi, którzy obudzeni w nocy byliby w stanie powiedzieć: "jestem przyjacielem Sophie Lorrain". Ktoś by zapytał czy rzeczywiście ten ktoś zna Sophie i ile o niej wie. Na ile pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Czy to było tylko podziwianie jej piękna, czy może dodatkowo odkryła kilka kart osobowości. A gdyby padła odpowiedź, że rzeczywiście pozwoliła się poznać, ktoś zakryłby usta dłonią nieco zszokowany, a zaraz potem błagał o szczegóły. Była tajemnicą. Nikt nie miał o niej pojęcia, co gdzie i dlaczego. Zapytano o wakacje. O swoich wakacjach mogłaby powiedzieć wiele... Biegała. Dużo biegała. Była w stanie przebiec dziesięć kilometrów nie robiąc sobie dłuższych przerw. Co prawda w Japonii raz o mało co nie zasłabła, ale to wszystko na nic. Musiała być silna. Musiała przeżyć. Wakacje spędziła na ćwiczeniach, na jodze, na kolejnych wygięciach klatki piersiowej, na nauce jak najdłuższego wstrzymywania oddechu. Szła jak burza. Miała dla kogo. Walczyła o lepszy świat. Pytała siebie czy będzie mogła być jego częścią. Jakaś nieśmiała część jej umysłu sadzała ją na tronie pośród nic nieznaczących jednostek... Nie pragnęła być gwiazdą. Ona po prostu taszczyła ze sobą ten obowiązek. Nic ponadto. Uśmiechnęła się delikatnie na odpowiedź Zoe. Oczywiście, że jej dostarczy ten alkohol. Pieniądze, przyziemne sprawy... Wiedziała, że Champion kiedyś się jej przyda. Soph kolekcjonowała dobre znajomości. Nie mogła sobie pozwolić na żadną utratę. Do środka weszła Jeannette. Z nią też się poniekąd przyjaźniła, kiedy obie konkurowały o względy Farida... Lucasa. Choć przy tym drugim Jean już przegrał. Lucas potrafił dbać o Sophie, zapewniać jej bezpieczeństwo. Nawet dziś w wilczej postaci, wciąż będzie z nią myślami. Musiała go ukierunkować. Oddać człowieczeństwo. To będzie pracowity rok. Fiolka w jej małej kieszonce delikatnie zadygotała. Ale to jeszcze nie był czas na to, żeby wypić jej zawartość. Nienie. Potem. - Och witaj Jean. Siadaj. - Uśmiechnęła się do przyjaciółki szeroko i zaraz zaczęła korzystanie ze swoich uroków. - Mmm. Och opowiedzcie co u was słychać. - Poprosiła z nadzieją, że nikt nie odbije piłeczki. O sobie nie chciała mówić.
Kiedy obudziła się tego ranka, miała nadzieję, że uda jej się wcześniej dotrzeć na peron 9 i 3/4. Oczywiście na nadziejach się skończyło, ponieważ jak to w jej przypadku często bywa, miała po drodze parę przykrych wypadków. Z Nowego Jorku, co prawda przyjechała do Londynu już tydzień temu i ostatnie dni wakacji przesiedziała w motelu na drugim końcu miasta. Miała za sobą coroczne zakupy podręczników, oraz zdążyła przeczytać już chyba wszystkie tematy zajęć, które mieli omawiać w tym roku. Tak więc, tego dnia w pełni zorganizowana i spakowana, wyruszyła w podróż na dworzec. Niestety pech chciał, że jej autobus miał opóźnienie, a potem jeszcze się zepsuł i musiała czekać na następny. Przeklinając pod nosem komunikację miejską, dotarła na peron, na parę minut przed odjazdem Hogwart Express. Kiedy wskoczyła do środka, pociąg ruszył z głośnym stukotem. Anabeth zaczęła przeciskać się pomiędzy uczniami, ciągnąć za sobą kufer i taszcząc kosz ze swoim kocurem Patchem. Kot miauczał cicho, kiedy ludzie rozbijali się i ocierali o jego schronienie, przechodząc przez wąski korytarz. Blackwood spędziła dużo czasu na poszukiwaniu wolnego przedziału. Jednak tak jak się spodziewała, wszyscy uczniowie zdążyli zająć już najlepsze miejsca. Nie była osobą pewną siebie i nie lubiła narzucać się innym. Zawsze, kiedy stawała przed sytuacją, w której musiała włączyć się do jakiejś grupki przyjaciół, czuła niebywałe skrępowanie i miała poczucie, że nie jest mile widziana. Tak było i teraz. Zajrzała do jednego z przydziałów i uśmiechnęła się nieśmiało, czując jak się rumieni. - Przepraszam, czy mogłabym się dosiąść?- zapytała cicho, starając się nie patrzeć zbyt długo na twarze nieznanych jej uczniów. Kiedy tylko zwróciła na siebie ich uwagę, myślała że zapadnie się pod ziemie. Czarno-biały kot w jej koszyku zajęczał niecierpliwie, chcąc wreszcie zwinąć się w kulkę i zasnąć. Pomyślała, że warto byłoby się przedstawić, więc wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie.- Jestem Anabeth Blackwood.- zdobyła się nawet na przyjazny uśmiech.
Konkurencja w zdobywaniu przychylności Farida czy Lucasa rzeczywiście istniała pomiędzy Jeanette i Sophie, lecz Krukonka traktowała ją luźniej niż Lorrain. Nie zamierzała uciekać się do ostateczności w zdobywaniu informacji, nie chciała także brudzić rąk zaklęciami niewybaczalnymi, do czego Ślizgonka byłaby zdolna. Jea była mniejszym złem, zdecydowanie mniejszym zagrożeniem. Do tego liczyła na własne korzyści, nie skupiając się głównie na przywódcach. Wolała swoje sposoby, sprawdzone śledzenie i przekopywanie papierów, zdobytych dzięki bezszelestnemu skradaniu. Kartoteki Hogwartu gościły już w jej łapkach. Miała haka na kilku swoich znajomych. Villeneuve posiedziała chwilę, narzekając na swoje wakacyjne przeprawy. Pogawędziła chwilę z Sophie na tematy, które nie miały absolutnie żadnego znaczenia. Gadka szmatka, czas leciał, a ona miała coś do zrobienia. - Na Merlina, zapomniałam o czymś - mruknęła w pewnym momencie, wstając szybko, aby skierować się do wyjścia, gdzie wpadła na Krukonkę, którą kojarzyła z pokoju wspólnego. Nigdy się jednak nie zapoznały, dziewczyna była sporo młodsza. - Jeanette - przedstawiła się. - Zaraz wracam - rzuciła na odchodnym.
Zoe dla świata czy świat dla Zoe? Jedno i drugie było prawidłową odpowiedzią. Pozorne życie w chaosie, w wielu przypadkach kończyło się przemyślanymi działaniami. Potrafiła zajrzeć w głąb Twojej duszy, napawać się jej pięknem, a potem wykradać to co najbardziej wartościowe kiedy nie patrzyłeś. Czasami wręcz na odwrót zabierała to co bolesne i niechciane żeby w najmniej spodziewanym momencie to zwrócić. Nie zawsze oczywiście leżało to w kompetencji jej planu dnia, ale poznając ją powinieneś sobie zabezpieczyć tyły na wypadek nagłego ataku. No dobra, skoro juz wreszcie wszystko zaczęło układać się w Twojej główce, masz pewnie trochę niejasności do rozgryzienia, ale to nic. Nie przejmuj się. Najlepiej o nich z miejsca zapomnij, bo i tak nic Ci z tego nie wyjdzie, a Ty na darmo będziesz zadręczał się myślami o co w tym wszystkim chodzi. Zoe Champion nie była wilą. Jej geny nie kusiły, nie iła od niej żadna aura, a Ty nie krzyknąłeś nigdy na jej widok 'o jaka piękna laleczka!'. Nie była też wilkołakiem. Drapieżność nie leżała w naturze człowieka, a niekontrolowane wybuchy gniewu charakteryzowały się czymś zupełnie innym. Ona była metamorfomagiem. Wydaje Ci się, ze potrafiła się zmienić w kogo tylko zechciała i wszystko szło perfect? Niekoniecznie. Marny z niej był metamorfomag. Zazwyczaj zmiany zachodziły niekontrolowane, a Ty zachodziłeś w głowę czy rzeczywiście to jest ta sama dziewczyna obok której tyle lat budziłaś się w Dormitorium. Piękno i gwałtowność przyszły do niej przeniesione w genach, które nosiła jej rodzina, ale od tylu lat czekały uśpione. Przecież wszyscy w jej rodzieni byli tacy spokojni, skąd więc pojawiła się taka zmora jak ona? Taki wrzód na dupie, a jednak najpiękniejsza pamiątka? Ona nie musiała być niczyją przyjaciółką. O to przecież się nie prosiła. Nie twierdziła, że nie wierzy w przyjaźń. Nie wiedziała jednak czy wierzy w miłość. Przyjaciółką jednak potrafiła być wspaniałą, a kochanką jeszcze lepszą. Właściwie to jeśli chodziło o Percy';ego to niczego nie mogła być pewna, a najmniej siebie. Nie od razu jednak Rzym zbudowano, a na rozwój wypadków będziemy czekać, bo w tym momencie ta para była zbyt pochłonięta sobą żeby w ogóle zastanawiać się tym czy bycie razem jest im pisane. Do tej pory niczego sobie nie obiecywali, a intensywność z jaką do siebie podchodzili rosła z minuty na minutę. Byli dla siebie i nie przejmowali się niczym innym. Podziwiali siebie z daleka i z bliska, a magnetyzujące iskierki tworzyły spięcia elektryczne kiedy na siebie patrzyli. Nie zaprotestowała kiedy posadził ją sobie na kolanach. Własciwie to nowa perspektywa nawet jej się podobała, a miejsce przy oknie zaczeka na lepsze czasy. Teraz też miała co obserwować. Długo jednak rozkoszowanie się nad widokami u niej nie trwało, ponieważ kiedy drzwi od przedziału już raz się otworzyły nie potrafiły się zamknąć. Poczekała wic grzecznie aż wszyscy się już władują i z miną aniołka, któremu własnie spadła aureola przywitała się ze wszystkimi, którzy tłumnie zapełnili ten przedział. - Zoe- wymruczała, nawet całkiem przyjaźnie, bo zaraz potem posłała czarujący uśmiech, który miał złagodzić jej pierwsze, kwaśne spojrzenie. - U mnie nie słychać w sumie nic ciekawego, Japonia nudy, nawet próbowaliśmy grać w butelkę, ale nie wyszło bo najgroźniejsze zadanie polegało na zjedzeniu ośmiorniczych macek. Błagam. Mój brat chyba nawet spękał przed zatańczeniem przed ludźmi z domku obok. Nie wiem, bo sobie poszliśmy. Po Japonii? Też nic ciekawego. Każdego dnia spędzałam dzień inaczej. Moze to się wydaje na dłuższą metę fajne, ale wcale nie jest. Potem wpadłam w odwiedziny do Percy'ego i tutaj moja opowieść się kończy, a szczegółami nie będę was obdarowywać . Tyle przegrać, wiem.- powiedziała na jednym wdechu, zawzięcie gestykulując. Wszystko co większość uważała za fascynujące Zoe po chwili nudziło. Musiała żyć intensywnie i wprowadzać coraz to nowe zmiany i ulepszenia żeby nie wpaść w jakąś szarą rutynę. - No to teraz wy opowiadajcie - dodała rzucając spojrzenie, tak ogólnie wszystkim. Nawet jeanette, która wkrótce po tym wyszła. Hoho może się wystraszyła SPOWIADANIA Z WAKACYJNYCH DOŚWIADCZEŃ.
Do przedziału weszło kilka dziewcząt, a Percival uśmiechnął się pod nosem. Typowe. Zwykle wychodziło na to, że był jedynym mężczyzną w damskim towarzystwie i nieodmiennie go to bawiło. Teraz oczywiście nie można było mówić o niczym innym niż o przypadku, ale mimo wszystko zabawnie to wyszło. Przedstawił się nowo przybyłym, nie wypuszczając ani na chwilę Zoe ze swoich objęć i narkotyzując się jej zapachem. Cholera, chyba zdążył się uzależnić, co zdarzyło mu się po raz pierwszy w życiu. Naprawdę. Dziwne. Spojrzał na pannę Champion podejrzliwie- nie, nie mogła być opaloną i farbowaną wilą, nigdy w życiu. Była po prostu sobą. Do tego stopnia, że zupełnie nie interesowała go osoba Sophie, w której żyłach ewidentnie płynęła wila krew. Wtulił nos w jej ciepłe ramię i przymknął na chwilę oczy. Tej nocy nie spał zbyt dobrze, sam nie wiedział dlaczego. Budził się, łaził po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, bo jeszcze nie przywykł do tego, że jeśli nie zrobi zakupów sam, będzie głodował. Słuchał muzyki, próbował coś czytać. A teraz miał przy sobie Zoe i było mu nareszcie dobrze, bo nie musiał o niczym myśleć. Oddychał zapachem jej skóry, perfum i nie zastanawiał się, ile rzeczy w życiu zdążył już spieprzyć. Przynajmniej to na razie szło im dobrze, ta... relacja, ta bliskość, ten wzajemny pociąg, który nie słabł mimo że od pierwszego spotkania, który był też ich pierwszym wspólnym razem, hehe, minęło kilka miesięcy. Uśmiechnął się lekko, słuchając jej opowieści. Wprawdzie pominęła fakt, że domkiem, dla którego mieszkańców miał tańczyć Frederick, był domek ciała pedagogicznego, ale nie miał ochoty bronić jej brata. Nie lubili się. I to bardzo. Uwielbiał tę jej intensywność życia, bycia, mówienia, działania. Nie musiał myśleć, nie musiał się wahać, obmyślać każdego kroku. Szli na żywioł, Zoe nie dawała mu czasu na zastanowienie, na roztrząsanie. Dużo mówiła, dużo się śmiała, droczyła i próbowała go uwieść, co za każdym razem doskonale jej wychodziło. W jej obecności Percy czuł się cudownie odprężony, momentami wręcz otumaniony nagłością podejmowanych przez nią decyzji, które zawsze łączyły się z czymś porywającym, z absolutnym zaprzeczeniem nudy czy choćby spokoju, który uznawali dopiero gdzieś w połowie nocy. Byli naprawdę dobranym duetem, pod każdym względem. Już miał zamienić się w słuch, czekając na zwierzenia innych wakacjowiczów, kiedy jego uwagę przykuły krzyki, szamotanina i głuche warczenie dobiegające z korytarza. Było zupełnie ciemno, nie widział nawet czubka własnego nosa. Delikatnie posadził Zoe na siedzeniu obok, marszcząc przy tym brwi i nerwowo szukając swojej różdżki. - Cholera jasna... chyba... chyba mamy powtórkę z balu- powiedział zduszonym głosem, czując jak jego tętno przyspiesza. Bał się. Oczywiście. Tylko idiota by się nie bał. Ale nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie. Przez chwilę chciał wybiec na korytarz, ale przecież obok siedziała Zoe! Zacisnął zęby i napiął wszystkie mięśnie, zamierając w oczekiwaniu.
Kiedy pociąg się zatrzymał, dziewczyna pospiesznie umieściła swój kufer na półce bagażowej i wyciągnęła różdżkę. Przez chwilę wpatrywała się w wejście do przedziału i pomimo mroku wydawało jej się, że dostrzegła jakieś złowrogie cienie. Zdrowy rozsądek bił się właśnie z nieodpartą pokusą wyjścia i sprawdzenia co się dzieje. Jednak w końcu opadła na siedzenie. - Lumos.- szepnęła niemal bezgłośnie, po czym wyciągnęła jeden z podręczników i nie zwracając na nic uwagi zagłębiła się w lekturze. Jej zachowanie mogło wydać się dziwne, ale ona się tym zupełnie nie przejmowała. Nie mogła się mimo wszystko oprzeć chęci zerkania to w okno, to w drzwi i zastanawiania co się właściwie dzieje. Nagle wszystko uichło i światła ponownie się zapaliły. Dotarły do nich głosy uspokajających opiekunów, a z głośników rozbrzmiał komunikat dotyczący zakładania szat i przygotowania się do opuszczenia pociągu. W końcu powrócił zwykły gwar. Anabeth obrzuciła siedzącą na przwciwko niej parę zaniepokojonym spojrzeniem, zatrzymując dłużej wzrok na chłopaku. Nie mogła się oprzeć aby się nie uśmiechnąć delikatnie, po czym narzuciła na siebie niedbale szatę i wyszła bez słowa. Zdecydowanie ten rok zapowiadał się ciekawie. Przy takim stanie rzeczy bezsprzecznie wpakuje się w jakieś kłopoty. Nie zamierzała odpuścić sobie węszenia. Ale teraz jej głowę zajęła tylko chęć jak najszybszego ditarcia do nauczycieli.
Dzisiejszy dzień, dzień powrotu do Hogwartu, może stać się lepszy tylko z jednego powodu - wreszcie udało Ci się zająć wymarzone miejsce przy oknie! Bądź panem własnego losu - zajmij miejsce w przedziale jako pierwszy, daj sobie możliwość wyboru!
Przedział zajmują: ● Beauregard B. Bertran ● Zuzanna Kasprzak ● Leilii Kadri Vilms ● Quinn D. Ladris ● Moira A. Saldaña ● Lena Vaught ● Robin Hunt ● Louis Hathaway
Gorszego początku nowego roku Zuza już mieć nie mogła. List, który powiadamiał ją o odejściu jej rodziców z tego świata nie był tylko głupawym żartem, a ona przez dosyć długi czas nie mogła się ruszyć z miejsca, siedząc całe dnie w salonie nowego domu Kasprzaków, wstając tylko po to, aby załatwić jakieś bardzo poważne sprawy. Z osłupienia obudziła się dopiero niedawno, znajdując tymczasowe mieszkanie u Jenny, która wisiała jej przysługę za niezapowiedzianą sesję z Coltonem, do czasu aż została przygarnięta przez Clarę i jej tajemniczego współlokatora, którego Polka miała dopiero poznać. Przesiadywanie w Londynie wyszło jednak na dobre, bo z mieszkania znajomej nie było tak znowu daleko na stację, dlatego też Kasprzakówna do Ekspresu weszła całkiem wcześnie. Głównie dlatego, że przyszła jakąś godzinę przed odjazdem, nie mając pojęcia jak się dostać na peron dziewięć i trzy czwarte. Plan okazał się doskonały, bo czterdzieści minut zeszło blondynce (przypadek?) znalezienie przejścia. Zyskała jednak dosyć wczesny wstęp do nie tak znowu wielkiego pociągu i parę chwil później siedziała już sobie wygodnie w pustym przedziale. Szczęście niezmierne, bo dotychczas, mieszkając w Szkocji, dziewiętnastolatka nie musiała się martwić o Ekspres, mając możliwość podjechania nawet mugolskim samochodem. To już jednak nieważne - teraz trzeba się było zająć ściągnięciem jakichś znajomych osób do środka, starając się nie dopuścić do głowy zbyt wielu myśli o rodzicach.
Och, jakże wspaniałe były te wakacje! Tyle nowych rzeczy, sytuacji, miejsc, ludzi... Leilii czuła się, jak w raju! W końcu, któż bardziej lubił nowości, niż Kadri? Te miesiące były jednymi z najlepszych miesięcy tego roku, z pewnością, ale szczerze mówiąc, nie wylewała łez na myśl, że trzeba wrócić do szkoły. To także nowe wyzwania, prawda? Wiedza, wiedza, wiedza. Nie do końca rozumiała swoich znajomych, którzy tak bardzo ubolewali nad powrotem do Hogwartu, aczkolwiek może dlatego, że po prostu nie próbowała ich zrozumieć. Miała tyle myśli w głowie! Ciekawiło ją nawet to, z kim będzie w przedziale. Może pozna nowych ludzi? A może trafi na swoich znajomych i spędzi z nimi kilka wspaniałych godzin? Któż to wie? - Siemanko! - Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy dostrzegła blondwłosą dziewczynę, siedzącą już w przedziale. Przynajmniej nie będzie musiała spędzać kolejnych minut w samotności, nie? Ależ ją dzisiaj rozpierała energia! - Jestem Lei. - Podała jej rękę, rzuciła swój plecak gdzieś w kąt i rozsiadła się wygodnie na kanapie obok blondynki, kładąc nogi na tej przeciwległej tak, że była teraz w pozycji pół-leżącej. Chyba nie będzie to Gryfonce przeszkadzać, prawda? - Lubisz podróżować? - Zapytała, rozglądając się zaciekawiona po przedziale, a co jakiś czas zerkała na swoją towarzyszkę.
Blondynka bardzo sprytnie wykorzystała fakt posiadania na nosie okularów przeciwsłonecznych. Z głową opartą średnio wygodnie o dłoń, z ramieniem opartym o tą niewielką przestrzeń pod oknem i samo okno, siedziała sobie, oddychając cicho. Ludzie przechodzili korytarzem, krzyczeli do siebie nawzajem, nie wspominając już nawet o hałasie dobiegającym z uchylonego lufcika, a ona spała w najlepsze. Był to bezpośredni efekt pozostawania na nogach dłużej niż do magicznej godziny - 23:00. Utrata rodziców porządnie zaburzyła jej wszystkie rozkłady, plany, przewidywania, zaś w połączeniu z nieuniknionym początkiem roku, ciężko będzie szukać u niej jakichkolwiek dobrych wyników na lekcjach, a co dopiero ogólnej przytomności. Pierwsza miała się o tym przekonać Leilii, której Kasprzakówna za nic nie kojarzyła, a przez którą została brutalnie wyrwana ze swojego spontanicznego wypoczynku. Polka nie podskoczyła, ale rozejrzała się po przedziale, zupełnie zbita z tropu, aby machinalnie uścisnąć wyciągniętą w jej stronę dłoń. Zamrugała jeszcze powiekami, przyswajając powoli obecną sytuację, aż wreszcie zdjęła okulary i zawiesiła je na kieszonce swojej koszuli. - Zuza. Na imię mi Zuza... - odparła głosem człowieka nieobecnego - Tak, tak, lubię... to znaczy, lubiłam... a, cholera, nawet nie wiem. Uznajmy że lubiłam podróżować - dodała, wybudzając się już trochę, a oczyma omiotła tłum na peronie. Najwidoczniej nie odpłynęła na długo, bo gdyby tak było, to miałaby nie tylko widok na pustą okolicę, ale także zapełniony przedział. - Czemu cię tak nosi? Wypiłaś zbyt dużo kawy, czy coś? - spytała, widząc jak jej ruda towarzyszka usadowiła się na obu kanapach na raz, rzucając wzrokiem na prawo i lewo. Zupełnie jak ta wiewiórka z parodii Czerwonego Kapturka, którą Zu oglądała niedawno jako zamiennik za Królika Bugsa.
Louis jak co roku punktualnie pojawiła się na peronie 9 i ¾. Lou miała już 19 lat, a mimo to jej nadopiekuńcza matka jak zawsze była z nią na peronie. Cały czas szczebiotała coś o tym, żeby na siebie uważała, żeby dobrze się zachowywała, uczyła. Zresztą co roku tak mówiła. Louis grzecznie przytakiwała, zapewniając matkę, że wszystko będzie w porządku, chodź myślami była już ze swoimi kolegami i koleżankami w Hogwarcie. Niestety w tym roku jej mama rozgadała się aż za bardzo i w momencie gdy kończyła ją całować pociąg prawie już ruszał. Chciała szybko wskoczyć do pociągu przez najbliższe drzwi, jednak kątem oka zauważyła ojca, który właśnie żegnał przy drzwiach ze swoją druga żoną jej przyrodnie rodzeństwo. Szybko obróciła się na pięcie i poszorowała do innego wejścia. Niestety sporo ludzi chciało tamtędy wejść, więc zanim przepchała się przez wejście jako jedna z ostatnich. Jak można się domyślać długo nie mogła znaleźć miejsca w przedziałach. Dopiero po jakimś czasie znalazła wolny przedział. To znaczy nie całkiem wolny bo zajmowało go już kilka osób. Oczywiście przez samym wejściem, kilka rzeczy powypadało jej z rąk więc zamiast przywitać się jak cywilizowany człowiek rzuciła się na ziemię by je pozbierać. – Nie macie nic przeciwko, że się przyłącze? Wszystkie przedziały są już prawie zajęte. – Wytłumaczyła. Nawet nie zdążyła się im przyjrzeć. Straszna fajtłapa.
Gdy po wcześniejszym, gwałtownym hamowaniu pociągu wydaje Wam się, że wszystko jest już w porządku i nic więcej nie może zburzyć idealnej atmosfery tej podróży, staje się coś niezwykłego. Mniej więcej w trzech czwartych czasu Waszej podróży w przedziale zaczyna panować chaos. Na początku nikt nie wie, co się właściwie stało i dlaczego z ust Waszego kolegi wydobył się tak przeraźliwie głośny, cienki pisk. Jeden z pasażerów (osoba, która pisze posta jako pierwsza po tej informacji) poczuł na swoim ciele coś mokrego i obślizgłego. Nagle zrywa się on z miejsca, panikując i rozglądając się ze zdziwieniem po całym przedziale. Reszta patrzy na niego zdezorientowana, starając się dostrzec, co się dzieje. W tym momencie wszyscy rzucacie jedną kostką – osoba z największą liczbą oczek zauważa ropuchę i zobowiązana jest przejść się do przedziału prefektów, żeby zgłosić jej zaginięcie i zostawić ją u nich. Kto chciałby opiekować się takim paskudztwem?
Kod:
<retroinfo>Kostka:</retrofino> WPISZ
______________________
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Do ostatniej chwili nie był pewien czy to nie kolejny żart jednego ze starszych dzieciaków z domu, więc i nie wiedział czy woli puścić @Baby O. Macha przed sobą, czy jednak woli wziąć na siebie ryzyko zderzenia z murowaną ścianą. Oczywiście nie po raz pierwszy słyszał o peronie 9 i ¾, jednak nigdy wcześniej nie zastanawiał się jak właściwie ma się na niego dostać. W końcu zaproponował siostrze wspólne wbiegnięcie w mur z dłońmi zaciśniętymi do białości na rączce bagażowego wózka, już za chwilę mogąc rozgadać się o tym, jak to razem są w stanie pokonać każdą przeszkodę, zupełnie ignorując to, jak banalne było wykonane przez nich zadanie. - I właśnie dlatego musimy się rozdzielić - powtórzył po raz setny, wciąż próbując przekonać dziewczynę, choć ta przecież już zgodziła się na jego plan. - Przecież i tak będziemy spędzać ze sobą każdą możliwą chwilę, musimy dać szansę innym. Jak usiądziemy razem, to ktoś od razu będzie się czuł jak piąte koło u wozu, a przecież musimy mieć też innych znajomych poza sobą - zaargumentował, lekkim klepnięciem żegnając się z wydawanym do przedziału bagażowego kufrem. Zanim rozległ się donośny gwizd ostrzegający ich przed odjazdem pociągu, zdążył jeszcze dać Baby nie tylko krótkiego i naprawdę mocnego przytulasa, ale też połowę swojego czekoladowego batona, który przybrał nieco dziwny kształt od roztopienia się podczas kitrania go od tygodnia pod swoją poduszką. - To pierwszy dzień reszty naszego życia - wyszeptał na granicy podekscytowanego pisku, uśmiechając się szeroko, gdy przeskakiwał już drobną przerwę między peronem a pociągiem. - Powodzenia! - dodał już głośniej na odchodne, gdy ruszyli już w przeciwstawne strony, a on sam z nadmiaru emocji ruszył przed siebie nieco zbyt pospiesznym krokiem. Mijał przedział za przedziałem, próbując znaleźć najbardziej strategiczny cel, jakim w jego mniemaniu była pozbawiona towarzystwa jednostka, aż w końcu znalazł swój ideał - był to nie tylko chłopiec, który mógłby stać się jego pierwszym męskim kolegą, ale także perfekcyjnie starsza od niego osoba (wystarczająco na tyle, by być cool mentorem, ale nie na tyle dużo, by on sam był w jego oczach jedynie smarkaczem). Na domiar tego wszystkiego, wystarczyło jedno spojrzenie na tego rozgrzebującego swoje rzeczy chłopaka, by zechcieć powiedzieć: - Pomóc Ci? Wyszczerzył się do niego przyjacielsko, pospiesznie zrzucając swój plecak na jedno z siedzeń, by przyklęknąć na ziemi przy nieznanym sobie uczniu. - Czego szukamy? - zagadnął od razu, czując jak podekscytowanie miesza się w nim z nerwami, gdy pozerkiwał w oczy chłopaka. - Może coś poszło nie tak podczas przechodzenia przez mur i tam to zgubiłeś? W ogóle jaki to odjechany pomysł z tym przejściem, co nie? Chociaż czytałem kiedyś o teleportacyjnych muszlach klozetowych, więc ściana, przez którą trzeba tak po prostu przejść, nie wydaje się jakimś dziwnym pomysłem jak na magiczny świat - pociągnał szybko dalej, by rozgadać swoje zdenerwowanie, przerywając tylko na oddech, by wraz z nim wyciągnąć dłoń przed siebie, dodając: - Jestem Oliver tak w ogóle.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Plan był stosunkowo prosty, jak na tak długie miesiące ustalania go, a jednak Caesar nie powinien się dziwić, gdy wszystko poszło zupełnie inaczej - wystarczyło najdrobniejsze rozproszenie (ogromna sowa w klatce niesionej przez jakiegoś studenciaka? gwizd poganiającego Hogwartczyków pociągu?), by stracił swoją szansę na “perfekcyjnie” wykalkulowany start. Nagle okazało się, że ostatni przedział jest już zajęty, a jemu nagle towarzystwo proponuje brat, co spowodowałoby utknięcie z piątoklasistami i ich durnymi żarcikami, których ofiarą pewnie Caesar musiałby paść przynajmniej kilka razy. I to właśnie na sprawnej ucieczce od rodziny musiał najbardziej się skupić, tego jednego nie chcąc zepsuć, skoro i tak już zaburzyli jego wizję tym, że zamiast matki za opiekunkę w Błędnym Rycerzu posłużyła siostra… i to było za dużo jak na nieszczególnie słuchające planów serce dwunastolatka, żałośnie wyczekującego wrażeń, nawet jeśli te miały być inne, niż mógłby się spodziewać. Krokiem pierwszym wielkiego caesarowego planu była ucieczka od rodziny - niby prosta rzecz do osiągnięcia na przepełnionym dzieciakami peronie, a jednak dalej wymagająca. Pierwszą przeszkodą już okazała się zmiana naczelnej opiekunki młodszych Badcocków, bowiem zamiast surowej acz wiecznie siedzącej myślami w pracy rodzicielki, do Błędnego Rycerza radosną ferajnę zabrała jedna ze starszych sióstr, znacznie czujniejsza i odpowiedzialniejsza. To ona wiedziała, by pilnować Caesara trochę bardziej niż innych, by przypomnieć mu o pierwszych badaniach kontrolnych w Skrzydle Szpitalnym i by po prostu nie pozwolić na to, by ekipa rozlazła się jak banda obcych przy czerwonym pociągu. - Zobacz jaki syczek! - Okazało się nie być wystarczającym rozproszeniem, bo niesione przez jakiegoś chłopaka ptaszysko raczej nie wyglądało tak interesująco, jak Caesar starał się przedstawić… więc jednak zostało mu jedynie wysłuchanie siostrzanego wykładu o byciu miłym, pomocnym i grzecznym. Rzeczywiście zbuntował się dopiero w momencie, w którym padło hasło „trzymaj się swojego rodzeństwa”, bo tego znosić już nie zamierzał, czując się wybitnie samodzielnym. To nic, że i tak brat odniósł mu kufer w odpowiednie miejsce i to nic, że Caesar stracił szansę na zaplanowane jeszcze rok temu zajęcie ostatniego przedziału. Wpadł do jakiejś pustej miejscówki, szczerze przekonany o tym, że nie czeka go nic poza ogromną przygodą, w której zatraci się do reszty, razem ze swoimi zwiedzionymi do niego losem przyjaciółmi. A potem przypomniał sobie o Romanie. Naprawdę, ale to tak z całego serduszka, kochał tego szczura… a jednak w tej chwili jego drobna niesubordynacja okazywała się niepokojąca. To, że lubił wylegiwać się gdzieś blisko Caesara nie było niczym nowym, ale już to, że dyskretnie zmieniał miejscówki, zdawało się zaskakiwać za każdym razem. A skoro nie było go w kieszeni bluzy, to musiał być gdzieś pomiędzy szparagałami otwartej torby, do której młody Badcock zaczął się dobierać, rozrzucając po całym przedziale szczurze smakołyki, świstki pergaminów, pióra i nawet mało elegancko poskładane szaty, w które miał się przebrać gdzieś po drodze do Hogwartu. - Tak! - Ucieszył się, niby ostrożnie wszystko wykładając, ale też panikując coraz mocniej, więc tracąc na delikatności. Ledwo uniósł spojrzenie na nieznajomego, a już dawał się kupić jego przyjemnej gadatliwości, albo raczej - obietnicy gadatliwości. - Nie no, daj spokój, mur nie jest taki epicki, żeby mi szczura zatrzymać! Zgubiłem Romana - jest taki nieduży i ma pyszczek jakby pił kawę. On ogólnie lubi kawę, więc to bardzo pasuje, a przynajmniej zapach, no bo do picia mu nie daję, to szczur - zapętlił się nieco, chwytając już Oliverową dłoń, by uścisnąć ją pewnie i mocno, jakby domykali jakieś bardzo poważne interesy. - Caesar. I chyba wolę jednak ściany od kibelków, ale ja w ogóle nie do końca ogarniam po co ta spina z pociągiem, skoro Błędnym Rycerzem możnaby skoczyć do Hogwartu dużo szybciej… ale ja w ogóle pomieszkuję w Hogsmeade, więc jestem tutaj tak maksymalnie dla picu…
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Miał wrażenie, że jego spojrzenie nie nadąża z ekscytacji za całą postacią składającą się na Caesara. Przeskakiwał od jego twarzy do wyciągniętych przez niego rzeczy, to znów wrócił do uściśnięcia ręki, by złapać ciekawskim wzrokiem szatę pozbawioną domowych barw, a jednak zanim zdążył o cokolwiek zapytać, już znów rozkojarzał się kolejnym ciągiem słów, powracając uwagą do układających się w dźwięki usta. - Bywam czasem w Hogsmeade - wyrzucił z siebie szybko, nieco na siłę próbując znaleźć między nimi jakąś łączącą ich nić wspólnych przeżyć, byle dać nowemu znajomemu jasny sygnał "Hej!, nie różnimy się aż tak bardzo. Damy radę się dogadać". - Błędnym rycerzem też jechałem. Sam - zapewnił na znak swojej dojrzałości, pochylając się już, by spojrzeć czy zaginiony szczur nie wczepił się jakoś magicznie pod spód pociągowych siedzeń, zaraz potem wstając, by sprawdzić firanki, to właśnie z tej pozycji dostrzegając podejrzane wybrzuszenie w kapturze chłopaka. - Ale myślę, że to naprawdę fajne, że mamy czas w pociągu, żeby no wiesz… trochę przypadkowo kogoś poznać, zanim poprzydzielają nas do domów. Bo Ty też jeszcze nie wiesz gdzie trafisz, nie? Myślałem, że jesteś starszy, ale nie masz żadnego koloru na- No cześć - przerwał sam sobie na widok uroczo 'przybrudzonego' na pyszczku szczurka, od razu sięgając do niego dłońmi, by wyjąć go z jego bezpiecznej kryjówki. - Faktycznie wygląda jakby-... - znów urwał głuchym piskiem, tracąc kontrolę nad zwierzęciem, które najwidoczniej od razu wyrwało się ku wolności, bez problemu wyślizgując się ze zbyt łagodnie przytrzymującego go uchwytu, zaczynając wspinać się po odsłoniętych przedramionach, pozostawiając po sobie drapiące łaskotanie na Oliverowej skórze. - Co on- Gdzie on? - wyrzucił z siebie szeptem, jakby głośniejsza reakcja miała rozwścieczyć wędrujące po nim zwierzę, które teraz mogło nawet nie zdawać sobie sprawy, że znajduje się na żywej osobie, bo sam Ollie zdrętwiał zupełnie, przystając nieruchomo w nienaturalnej pozycji.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Pokiwał głową ze zrozumieniem, całkowicie akceptując, że bywanie w Hogsmeade ma być jakimś połączeniem pomiędzy nimi, ale głównie też po prostu chcąc udać, że również podróżował Błędnym Rycerzem bez żadnej opieki, chociaż nie byłaby to do końca prawda. Teoretycznie, zdarzyło mu się jechać tym magicznym autobusem z osobami, które nie były pełnoletnie, a jednak szesnastoletni brat czy nawet piętnastoletnia siostra to był dalej jakiś nadzór… ale Oliver nie musiał o tym wiedzieć. - Jestem pierwszakiem - zapewnił szybko, nawet nie zastanawiając się co to za powitanie, bo za mocno biorąc do siebie, że wygląda na starszego. I naprawdę nie lubił, kiedy "pierwszakiem" nazywało go jego rodzeństwo, ale teraz wydawało mu się, że w jego ustach to brzmi bardzo nonszalancko, więc nie skrzywił się i nie poprawił. Odwrócił się do swojego nowego znajomego i od razu wyszczerzył się na widok Romana, bo ten najwyraźniej również postanowił dać szansę temu gadatliwemu chłopakowi. - Roman! - Zawołał radośnie, nie przejmując się piskiem i oliverowym zesztywnieniem, bo już wstając z klęczek i kopiąc pieczołowicie spakowaną przez mamę kosmetyczkę (nie wiedział nawet, co w niej jest, bo to jeden z takich pakunków, w którym wszystko ma swoje własne miejsce i nawet milimetrowa zmiana sprawia, że już nic nie pasuje. Prawdopodobnie była tam szczoteczka do zębów i jakieś pierdoły w stylu kremu czy nawet żelu pod prysznic, ale Caesar nie wnikał w szczegóły), która stanęła mu na drodze. - Nie bój niiic, Roman jest bardzo przyjazny. Znaczy, on ogólnie lubi gryźć, ale to chyba dlatego, że nie spędza dużo czasu z innymi szczurami? Krzywdy nie zrobi! - Zapewnił, mimo wszystko zabierając swojego gryzoniego przyjaciela, by przytrzymać go pewniej i pogładzić po łebku. Podsunął go też bliżej Olivera, jakby demonstrując, że to małe stworzonko nie jest takie straszne, tylko wącha wszystko ciekawsko i pozerkuje czarno-czerwonymi ślepiami dookoła, rozbudzone utratą ciepłej kryjówki w caesarowym kapturze. - A ty nie masz żadnego zwierzaka? Ja bym chyba nie wytrzymał. Wiem, że w Hogwarcie jest dużo sów, no ale Sowia Poczta w Wielkiej Sali trochę mi je chyba obrzydza… - Spróbował wcisnąć chłopakowi Romana, gotów pieczołowicie ułożyć jego dłonie i pokazać, jak dobrze szczurka głaskać czy lekko drapać, by ten nie próbował uciekać. W końcu pociąg dopiero ruszył, a Caesar miał już cały przedział do posprzątania - jakaś pomoc była niezbędna!