Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Sytuacja: 1 Wcale nie trzeba mieć specjalnego poziomu do bycia wrednym. Niemiłe słowa nie łączą się zwykle z intelektem. Można kogoś obrazić w wysublimowany sposób, ale zwykle do urażenia drugiego człowieka wystarczy naprawdę niewiele. Nie wiedziała, co Rasheed syczy pod nosem i nawet zdziwiona uniosła głowę, aby upewnić się, że ten dźwięk wydobywał się z jego ust. Brzmiał jak wąż i chyba powinna poruszyć ten temat później. Była na tyle zmęczona, że położyła głowę na jego ramię, zamykając na chwilę nawet oczy. Nie zauważyła tego morderczego spojrzenia. Rasheed był jakby był. Ona go bardzo lubiła i nie zamierzała ingerować w życie innych: hej, dogadajcie się z Sharkerem. Byłoby to abstrakcyjne. Albo ktoś się przyzwyczai i to polubi, albo nie. Gittan nic do tego nie było. Machnęła ręką na ten komentarz. - Świetnie, następnym razem zamiast takich aluzji, spróbujcie walki na gołe klaty, znajdzie się wiele chętnych do kibicowania – rzuciła ospale, czekając już na komentarz Sharkera, że z nią na gołe klaty to zawsze i wszędzie. Nie miała siły. Marzyła, aby znaleźć się w łóżeczku i przespać nawet kolację w Wielkiej Sali. Ziewnęła, zakrywając dłonią usta. - Nieprawda, wydawała mi się naprawdę miła – dodała smutno jeszcze na temat Felicie, zdejmując nogi z Rasheeda. Usiadła ładnie, prosto, bojąc się, że zaraz zaśnie w przedziale. Ostre hamowanie pociągi na pewno bardzo szybko obudził Svensson. Mocno złapała się za siedzenie, aby uniknąć kolejnych obrażeń. Sevi chyba ochrzciłaby ją najbardziej przypałowym człowiekiem, gdyby teraz latała po całym pociągu i jej szukała, bo znów potrzebuje pomocy. Gdy pociąg wyhamował i stanął w szczerym polu, Gittan wstała, patrząc, czy wszyscy są cali. Nie, to się nie działo naprawdę. Jedna dziewczyna miała złamaną rękę, a Gittan nie mogła przypomnieć sobie żadnego zaklęcia, więc odwróciła się w stronę Rasheeda. - Sharker, Sharker, jesteś cały, pamiętasz zaklęcie na złamanie? – spytała opanowana. Pomogła Bell z powrotem usiąść, uważając na jej rękę. Bała się, że zaraz przez czyjąś panikę znów oberwie w zranioną kończynę, a wtedy zacznie krzyczeć z bólu. Nie zdążyła nawet odetchnął, a już Leonardo wylał na siebie gorącą czekoladę i to w takim niefortunnym miejscu. - Dobra, dobra, już, już, zaufaj mi – aż dziwne, że Svensson była tak opanowana! Wyjęła różdżkę z kieszeni. Leonardo miał niesamowite szczęście. Gittan bardzo poważnie potraktowała kurs pierwszej pomocy, a zwłaszcza ten etap, w którym były omawiane poparzenia. Skierowała różdżkę na krocze Bjorksona, śmiejąc się w myślach jak bardzo absurdalnie to wszystko wygląda. - Fingere – wymówiła zaklęcie z odpowiednim akcentem. Na poparzonym miejscu pojawiła się powłoka chłodząca – Asinta mulaf – dodała po chwili. Nie wiedziała, jak bardzo Leonardo jest poparzony, nie zdejmowała mu spodni, studiując narządów rozrodczych, ale wolała jeszcze wypowiedzieć zaklęcie uśmierzające ból. Tak w razie czego. - Jest lepiej? – spytała, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Gdy drzwi przedziału otworzyły się, Gittan zobaczyła wózek ze słodyczami. Pokręciła głową. - Nie wiem jak wam, ale chyba nie potrzeba nam więcej czekolady – spojrzała wtedy ponownie na spodnie Leonarda, który na pewno na długo nie zapomni hogwarckiego pociągu.
Błąkała się po całym pociągu, szukając przedziału, w którym znalazłaby kogoś znajomego. Przenosiła się z jednego wagonu do drugiego, taszcząc za sobą swój kufer. Od incydentu na wycieczce i nauk z Lyonsem, nie używała w ogóle różdżki, nawet do najprostszych rzeczy, chociaż już właściwie znajdowali się, można powiedzieć, na terenie Hogwartu. Przynajmniej Hogwart Ekspres sprawiał takie wrażenie. Minęła się na korytarzu z wózkiem ze słodyczami, klnąc pod nosem na ilość zajmowanego przez niego miejsca i wbiła do kolejnego przedziału, wpatrując się w miny zdziwionych trzecioklasistów. — No bez jaj! — sarknęła pod nosem, zatrzaskując kolejne drzwi do przedziału. Wycieczka trwała dalej. Stanęła między przedziałami, czując opór kufra, który zaklinował się już kolejny raz w przejściu. Spojrzała na pudło mrużąc oczy, instynktownie sięgając po różdżkę i… znów opuściła ją z westchnięciem. Nie. Miała udowodnić opiekunowi Ravenclawu, że ogarnęła siebie i swoje zapędy; jest w stanie okiełznać swoje emocje. Kopnęła więc celnie kufer, który drgnął lekko i wyskoczył z dziury, w jakiej się zaklinował. Ciągając go po ziemi za sobą, dotarła w końcu do konkretnego, ostatecznie, dzięki Bogu, trafnego przedziału. Wbiła do środka, obejmując wzrokiem obecnych. — Bell! — zawołała prawie radośnie (gdzie prawie znaczyło tyle, że po prostu nie warczała jak zwykle), dostrzegając ją w pomieszczeniu z samymi prefektami wokół. I dopiero wtedy ją olśniło. No tak, bo przecież Rodwick też była prefektem… jakież to było proste. Mogła od razu wybrać się do tego przedziału zamiast tarabanić się przez cały pociąg, żeby sobie o tym przypomnieć. Tymczasem zamiast zatańczyć zwycięskiego kankana, rzucając kufer na ziemię, rzeczywiście coś zostało rzucone, ale to nie kufer, tylko ciało She, kiedy weszła do przedziału, przeleciało przez jej bagaż, a sama D’Angelo wylądowała z powrotem na drzwiach, dociskając rękę skrzydłem drzwi do ściany. Usłyszała chrupnięcie i ogromny ból w przedramieniu, ale uspokoił ją fakt, że to nie było chrupnięcie jej kości. Spojrzała na Bell, której ręka wygięta pod dziwnym kątem wyglądała jakby przebiegło po niej stado testrali. — Rodwick? Co do diaska? Tak sobie łamać ręce, kiedy ja mam Ci coś ważnego do powiedzenia? Niech Cię, Bell… — miała kontynuować dalej, kiedy zauważyła czajnikującego się na jej drużynową koleżankę Ślizgona. — Sharker! — rzuciła ostrzegawczo w jego kierunku — na kogo ty podnosisz kija?! Czy ty chcesz ją zabić czy co? — patrzyła podejrzliwie na jego różdżkę, przynajmniej dopóki nie zdała sobie sprawy, że w rzeczywistości to chrupnięcie zabrzmiało zbyt blisko, żeby ją też ominęło. Zacisnęła wargi, spoglądając na własną rękę i wystającą z niej kość w złamaniu otwartym. — Na Merlina…. A jeszcze przed chwilą miałam dobrą nowinę — siadła bezwładnie na siedzisku, czując jak nogi same jej się załamują od tego widoku. Przymknęła powieki, opierając się za sobą. No tak. Liczyła na to, że jak nie będzie patrzeć, problem sam zniknie. — Rodwick, to ty jesteś prefektem? Śmieszne — zakpiła dla uspokojenia się — zawijaj się stąd, piękna. Mam do Ciebie sprawę.
Sytuacja: 2 (złamanie ręki)
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Już miał być spokój, aż tu nagle drzwi przedziału znowu się otworzyły. Szkoda, bo Sharker już sądził, że opanował sytuację, jaka stworzyła się po opuszczeniu przedziału przez blond dziecinkę i niemalże się ucieszył, bo, wiadomo, palma pierwszeństwa dla niego, korona, płatki róż sypane pod nogi et cetera, ale cóż, nie było mu to dane, oj nie. Do przedziału wsunęła się Bell, zaraz po pyskówce Leonardo, które Sharker skwitował krótkim „zawrzyj twarz, padalcu”. Nie miał ochoty rozmawiać z kimś kto zdecydowanie, przynajmniej według niego, pływał w brodziku, do którego nie zajrzałby nawet, gdyby zniknęły wszystkie baseny świata. Puścił nawet mimo uszu tą uwagę Gittan o walce na gołe klaty, bo i niespecjalnie miał czas na to, aby wszystko sobie przetworzyć. Pociągiem rzuciło do tyłu, a może to raczej nim rzuciło do przodu? Nie miał czasu na to, aby się zastanawiać co się dzieje, bo ledwo poczuł, że leci do przodu, odkrył, że już za późno, aby złapać się fotela, ale to odpowiedni moment na lądowanie awaryjne. Ułożył stopy pod kątem i pomagając sobie dłonią sprawił, że udało mu się tylko przeszorować butami po podłodze. Już miał się ucieszyć, kiedy okazało się, że nie ma na to czasu, bo Gittan coś krzyczy o złamaniu. Dźwignął się do pozycji wyprostowanej i spojrzał na Svensson, ale nic jej nie dolegało, co stwierdził po szybkim rzuceniu okiem na całą jej sylwetkę. Prześlizgnął wzrok na pozostałych. Leonardo poparzył sobie klejnoty. To będzie wspaniała opowieść do pokoju wspólnego Slytherinu, ale tym zdąży nacieszyć się później. Teraz spojrzał na Bell, której ręka była nienaturalnie wygięta. Ouć, nie chciałby, żeby i jego to spotkało. Wycelował w Rodwick różdżką, postanawiając grać dzisiaj dobrego samarytanina i jej pomóc, kiedy to do przedziału wpadła D’Angelo, która najwyraźniej też się połamała. Parsknął z irytacji. - Ale z was niezdary. Cud, że umiecie się w ogóle utrzymać na miotle bez rozbijania czaszek co trening. - fuknął na nie, jakby to była ich wina, że znajdowały się w złej pozycji o niewłaściwym czasie i w związku z tym połamały sobie ręce. Spojrzał ponownie na prefekta Krukonów i zbliżając się, ponownie wycelował różdżkę w jej rękę, mrucząc pod nosem: - Asinta mulaf, Locus, Episkey - machnął drewnem trzy razy, nawet przejmując się tym, aby nie bolało jej podczas nastawiania złamania. Normalnie matka kwoka. - Nie pierdol, tylko chodź tu - podsumował wypowiedź Shenae i na niej też poćwiczył rzucanie zaklęć leczniczych z równie dobrym skutkiem. Jak widać lekcje z Sevi do czegoś się jednak przydały. Może to nie była aż taka strata czasu? Niestety nie zdążył się nacieszyć tym, że jest taki zdolny, bo przyjechał wózek ze słodyczami. Nie trzeba było długo czekać na to, aby Rasheed rzucił się w jego stronę z radością wypisaną na twarzy. Słodkości były czymś za co by się dał pokroić, więc nic dziwnego, że po chwili wrócił na swoje miejsce z naręczem zbędnych kalorii.
Uśmiechnęła się słodko do Rasheeda, obiecując sobie, że od incydentu z czarami i listem od ministerstwa, ogarnie swoje zapędy. Splotła więc ręce na piersi, posyłając mu tylko pełne dezaprobaty spojrzenie i przewróciła zaraz potem oczami. — Kwestia praktyki — mruknęła niby znudzona — Zawieszamy sobie stado przytępych Ślizgonów w powietrzu i staramy się ich mijać na boisku. Dalej nie jestem pewna czy nie zarażacie jakimś paskudztwem. I czaszki całe… czego nie można powiedzieć o Ślizgonach — zakpiła, wracając zaraz potem wzrokiem do Bell. — Rodwick? — ponagliła ją, tylko dosłownie na moment tracąc z oczu Sharkera, zapominając jakie to nieprzemyślane zostawiać go samopas. Uwagę o podejściu do niego zignorowała, co nie znaczyło, ze wcale nie spróbował na niej swoich magicznych sztuczek. Spodziewałaby się, że zaleje jej kości kwasem, a nie poskłada je w jedną całość. Nic dziwnego, że kiedy usłyszała pierwsze zaklęcia, rzucane w jej kierunku, od razu instynktownie zareagowała: — Sharker, spróbuj…! — ale nie zdążyła skończyć, a jej ręka z powrotem wróciła do normalności. Zmrużyła wściekle oczy, zaciskając usta, świdrując go zimnym spojrzeniem niebieskich tęczówek. Jakby sam fakt, że naprawił jej przedramię nie starczył, żeby być dla niego miłym. Mało tego, wręcz jakby rozbudził tym jej oburzenie. — Pięknie — sarknęła niezadowolona — nie żebym zaciągnęła teraz wobec Ciebie jakiś dług czy coś! Gittan, Philippe… Pożegnała Krukonów skinięciem głowy, resztę obecnych ignorując. Wyszła zaraz po tych słowach, mrucząc coś niezadowolona pod nosem. Słychać było tylko, jak walizka uderza za drzwiami z impetem o ziemię, zaraz potem akompaniament wspomnianych drzwi, a w chwilę później okrzyk zza ściany: „Beell, proszę!”. Chociaż mało w tym było z prośby.
Na jego szczęście nie wszyscy obecni w przedziale byli takimi wielkimi fajtłapami jak on sam. Gittan okazała się całkiem dobra w uzdrawianiu i rzucone przez nią zaklęcia natychmiast pomogły, łagodząc pieczenie i ból, które wywołało oblanie się gorącym napojem. Jego spodnie nadal były przemoczone do suchej nitki, ale na szczęście podróż miała się już ku końcowi i Leonardo mógł spokojnie przebrać się w tą śmieszną szatę uczniów. - Dzięki Gittan. Nie wiem co bym bez Ciebie zrobił. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł się odwdzięczyć - rzucił z ciepłym uśmiechem na twarzy, patrząc przy tym morderczym wzrokiem w stronę Sharkera. Jak to się stało, że nie zdążyli zamienić ze sobą nawet dwóch zdań, a już pałali do siebie tak wielką nienawiścią? Wywrócił tylko oczami, zastanawiając się, dlaczego dyrektor wybrał takiego palanta na prefekta i zaczął powoli przebierać się w szkolne stroje. Gdy wszystko było już jak należy i mokre, oblane spodnie wylądowały w kufrze, na których miejsce założył czarne dżinsy, spojrzał na odznakę, którą dostał dzisiejszego lata. Szybkim spojrzeniem zerknął na innych prefektów i przyczepił ją do szaty w tym samym miejscu, co oni. Cóż, teraz wyglądał już jak rasowy prefekt. Szkoda tylko, że nie czuł się z tym tak swobodnie jak reszta obecnych w przedziale. Gdy wpadła pani z wózkiem, machnął tylko ręką, pokazując tym, że dzisiaj nie ma już ochoty na nic słodkiego ani gorącego. Z pewnością już nigdy nie wypije w pociągu nic ciepłego. Gdy pociąg powoli się zatrzymywał, Leonardo opuścił przedział, kiwając tylko głową na pożegnanie do Gittan. Chciał pomóc wyjść z pociągu pierwszorocznym i zająć się tym, czym powinien zajmować się prefekt. Miał nadzieję, że wykonywanie obowiązków prefekta będzie sprawiało mu chociaż odrobinę przyjemności.
Bell uśmiechnęła się pięknie na widok Shenae, już nie była na nią zła, przez tyle czasu całkiem jej przeszło i można wręcz powiedzieć, że zapomniała, że jeszcze niedawno dostała od niej wyjca. Potem było jedno chrup i drugie, a Bell starała się nie wyć z bólu, kiedy Gittan pomagała jej wrócić na siedzenie. Spojrzała na Shenae i zaśmiała się nerwowo, widząc, że znalazła się w całkiem podobnej sytuacji, tylko to co widać było na jej ręku wyglądało tak okropnie, że Bell aż zrobiło się niedobrze. Nie mogłaby zostać uzdrowicielem. Widok swojej, wykrzywionej ręki potrafiła jeszcze jakimś cudem wytrzymać. Nawet nie spytała co to ważnego chciała D'Angelo jej powiedzieć. Potem Sharker okazał się niezwykle pomocny, co było wyjątkowo zaskakujące. Może nie był z niego taki zły ślizgon? - To cudowny początek naszej przyjaźni, Rasheed - oznajmiła z przekonaniem Bell, puszczając mimo uszu wszelkie jego złośliwe uwagi. Poruszyła już wyleczoną ręką, jak cudownie, że znowu była prosta i nieboląca! - Shenae, no naprawdę, mogłabyś chociaż poczekać, aż twoja ręka nie będzie wyglądała w taki sposób... - syknęła odwracając wzrok od paskudnego widoku i patrząc wszędzie tylko nie tam. Tymczasem Sharker wyleczył i ją, a Bell pośpieszyła za Shenae, bo w końcu była bardzo ciekawa co to też za nowina jest... zt