Pokój w Dziurawym Kotle nie może wyglądać jak wyjęty z katalogu, prawda? Jest prosto urządzone. Z wielkim, czarnym łożem (czemu musi być takie wielkie?). Okno wychodzi na ulicę, choć znajduje się całkiem wysoko. W pomieszczeniu znajduje się skórzana kozetka, i niewielki stolik. Posiada również wysoką i obszerną szafę, w której zmieści się więcej niżeli można by się tego spodziewać. Oczywiście, aby umilić pobyt gościom, barek zawsze jest uzupełniony. Ogólny nastrój panujący w pomieszczeniu jest dosyć ponury. Ciemno-zielony kolor ścian powoduje, że pokój wydaje się mniejszy, niż w rzeczywistości.
Ostatnio zmieniony przez Anthony Roberts dnia 8/8/2013, 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Wszedł do pokoju, który już od jakiegoś czasu znajduje się w jego użytkowaniu. Lubił tutaj przychodzić. Nie na schadzki, oj nie. Jak nie posiada się, stałego miejsca zamieszkania, takie miejsce służy Ci jako dom. Odrzucił swoją czerwoną torbę gdzieś na bok, a dokładniej, pod szafę. Nawet nie chciał jej rozpakowywać. Jeszcze wyjdzie na to, że naprawdę będzie chciał się tutaj zadomowić, o nie. Spod kurtki wyją swoją butelkę whisky a między wargi wsunął papierosa, które wcześniej miętosił w dłoni. Odpalił go czarną zapalniczką, którą rzucił na stoliczek. Powoli się zaciągnął i zrzucił kurtkę na kozetkę. W końcu nie będzie w niej siedział cały boży dzień, prawda? Uniósł głowę, aby dum spokojnie mógł osadzić się nad jego głową. Po chwili usiadł na łóżku, nawet nie patyczkując się aby zdjąć buty. Miał się tu spotkać z Lexi, w sumie co mu przyszło do głowy aby znów się w to mieszać? W końcu ich przyjaźń dawno zeszła na dalszy plan, już nawet nie wiedział czy nadal tam jest. Może wyparowała? W sumie... Mało go to obchodziło. Pasowało to i dziewczynie i jemu. Kąciki jego ust ułożyły się na wzór grymasu. Zaciągnął się papierosem jeszcze raz aby po chwili przywołać trunek, który po chwili zagościł w jego przełyku. Mhm.
Tak, tak, tak. W końcu trochę chwili dla siebie. Dostała dwa dni wolnego w barze, bo Minarius, szef baru zamierzał dzisiaj przyuczyć nową dziewczynę, która będzie ją zastępować w czasie roku szkolnego. Cieszyła się, bo ostatnie dni wakacji zapowiadały się luźniejsze o i ile Dominic spełni się w roli barmanki i podpasuje szefowi. Szła ulicami i dobrze wiedziała w jakim kierunku zmierza. Na szczęście niedaleko, bo tylko do dziurawego kotła. Musiała przyznać, że odrobinę zdziwiła się wiadomością od Antka. Wydawało jej się, że chłopak nie chce już dalej utrzymywać takiej formy kontaktu. Sama nie potrafiła przyznać, jak to wyszło. Zaczęli od przyjaźni i dziwnym trafem skończyło się na łóżku. W pewnym momencie, gdzieś po drodze zgubili się oboje nie wiedząc czego więcej od siebie wzajemnie chcą. W tej chwili nie zamierzała się tym jednak przejmować. Bo od wyrywania sobie włosów z głowy nic nie osiągnie, a wszystko prędzej czy później i tak się ułoży, prawda? Dotarła pod pokój i bez pukania weszła do zielonego pomieszczenia. -Dama na miejscu - powiedziała zatrzymując się na chwilę w drzwiach wypychając biodro w bok i wyrzucając rękę w dłoni. Durny gest, który miał chociaż odrobinę rozśmieszyć chłopaka. Przecież nikt inny się tu nie wybierał.. chyba. Po czym zatrzasnęła za sobą drzwi i zrzucając po drodze szpilki wskoczyła na łóżko. Objęła od tyłu chłopaka dając mu buziaka w policzek i przy okazji wykradając mu butelkę z alkoholem. Zaciągnęła się nim i skrzywiła. -Mógłbyś się przerzucić na mniej ohydne paskudztwo. - powiedziała lekko kręcąc nosem, ale zanim oddała mu butelkę pociągnęła z niej jeszcze kilka łyków, po czym rzuciła z siebie koszulkę zostając w samym staniku i szortach. Następnie sięgnęła po papierosa i odpaliła go zapalniczką ze stoliczka. -Mniemam, że skoro mnie zawołałeś, żadna piękna i jedyna się nie znalazła. - powiedziała zaraz po tym, jak lewą ręką uwiesiła mu się na plecach i ramieniu, brodę swą usadawiając zaś na jego ramieniu.
A nie chciał? W końcu nie robiło to krzywdy ani jej ani jemu. Poza tym, podejrzewał, że gdyby coś jej nie pasowało, dałaby mu znać. Proste. Grali na otwartych kartach, a gdy coś nie pasuje? Gra się kończy. Przynajmniej on nie robił z tego wielkiej sprawy, nie gmatwał tego bo to nie miałoby sensu. A jak to wyszło? Urok osobisty tego chłopaka daje o sobie znać, nie da się tego ukryć. Ale ludzi do niego ciągnęło. Od nich jednak zależało, kiedy znikną. Nigdy nikt przy nim długo nie był, z prostej przyczyny. Nie był tego typu osobą i im szybciej ktoś to zrozumie... Tym lepiej dla niego. Potem jest po prostu niepotrzebny krzyk. A nikt nie lubi dramatów. Może brzmi to okropnie i strasznie, ale taka relacja była całkiem przyjemna. O ile ktoś wie, na czym ona dokładnie polega. A skoro wcześniej się przyjaźnili? Przynajmniej umieją się jakoś dogadać... Może nawet potrafią rozmawiać... Jak normalni ludzie. Jednak proszę nie liczyć na nic więcej od tego dupka, był emocjonalnym wrakiem i powie Ci to każdy, kto go zna oczywiście. Nawet nie usłyszał pukania, tylko od razu ten głos. -Dama? Gdybyś była damą...-Pokręcił lekko głową.-Obydwoje wiemy, że Ci do niej sporo brakuje.-Zaśmiał się. Tak, umiała go rozbawić. Wbrew wszelkim pozorom, wcale nie był ponurym człowiekiem. Wręcz tryskał energią. Oh, charakterystyczny trzask, zdjęcie butów. Nie musiał patrzeć aby wiedzieć, co też robi ta osóbka. I jeszcze takie miłe przywitanie! Jak mógł zrezygnować z czegoś takiego? -Nie obrażaj whisky! Jest najlepsza a Ty młoda damo się nie znasz!-Zaśmiał się i poczekał aż sobie użyła. Niby taka niedobra a jednak skorzystała. W końcu miała to wszystko za darmo, prawda? Pokręcił głowę i odłożył butelkę. Odwrócił się szybko, aby móc na nią spojrzeć. Uśmiechnął się leniwie, przeciągając spojrzeniem po jej ciele. Zdecydowanie się stęsknił. O ile dobrze pojmuje to pojęcie. Teraz musiała opierać się na nim, i tak było lepiej. Zaciągnął się swoim papierosem. -A Twój wymarzony książę na białym rumaku? -Uniósł brwi i spojrzał na dziewczynę. -Mi brakuje jedynie rumaka... Prawie ideał.-Powiedział i zaczął robić kółeczka z dymu papierosowego.-Zastanawiałem się czy przyjdziesz... To była zwykła koleżeńska wiadomość a chyba wiemy, jak takie się u nas kończą-Podrapał się po zaroście.
Tu stety albo i niestety muszę się zgodzić. Karze z nich korzystało z związku jaki w tej chwili ich ze sobą wiązał. I tak jak zostało napisane wcześniej, oboje raczej nie chowali się za pustymi wymówkami. Wiedziała, że gdyby coś Antkowi nie pasowało od razu by jej o tym powiedział. To samo było zresztą i w jej przypadku. No, chyba że w grę wchodziłaby miłość, do której nigdy by się nie przyznała. Wtedy milczałaby niczym kamień. Dlaczego? Alexis wychodziła z założenia, że miłość nie istnieje i do tej pory nie chciała do siebie dopuścić świadomości, że i ją kiedyś ona dopadnie. Albo inaczej może i wierzyła w miłość, ale nie wierzyła w to, że ją znajdzie. Jedno z dwóch, Sky sama nie była do końca przekonana przy której opcji bardziej obstaje. Jakby się tak teraz zastanowić w sumie nie dziwnym było, że przyjaźniła się z Antkiem. Miała fatalny gust w dobieraniu sobie przyjaciół. Znaczy zdaniem innych, dla niej byli oni najlepszymi pomimo tego że społeczeństwo postrzegało ich za tych najgorszych. -Są cycki, są szpilki jest dama - zaprotestowała. Może trochę naciągnęła pojęcie "damy". I w sumie żadnym odkryciem nie było, że brak jej było ogłady i kultury. Ale nie mogła tak tego pozostawić bez komentarza przecież! -Najlepsza jest tequila! - powiedziała, co w sumie było ich standardowym tematem kłótni. Lexi nigdy nie zrozumie czemu faceci tak strasznie jarali się Whisky. Była okropna w smaku i no... okropna w smaku i to jej starczało. Nie to co tequila, którą aż przyjemnie się piło. Nie to, żeby Alexis była jakąś alkoholiczką, jednak porównanie tegili i whiskey to jak porównanie zimy i lata. Zdecydowanie była za latem. Lexi podniosła się z łózka i przemieściła przed chłopaka mierząc go spojrzenie niczym krytyk mody patrzący na nową kreację. Następnie zasiadła okrakiem na jego nogach. Przez chwilę patrząc mu w oczy. Zaciągnęła się papierosem i odchyliła głowę do góry by wypuścić dym. -Nie mam czasu na żadnych księciuniów. - ostatnie słowo dosanie podkreśliła jednocześnie w tym samym czasie wzruszając ramionami. Spojrzała ponownie na Antka. - Oj Antoś Powiedziała kręcąc lekko głową i wydymając usta w geście udawanego niezadowolenia. Wolną dłonią złapała go za policzek i wytarmosiła niczym starsza babcia robi małemu bobasowi. -Tak ładny chłopczyk - zacmokała. Sięgnęła po butelkę i napiła się z niej, skrzywiła, po czym odłozyla ją na miejsce. Zaciągnęła się papierosem by przeżreć ten chodny smak. Po czym otworzyła szeroko oczy i z nie zapowiadającym nic dobrego uśmiechem klasnęła w dłonie. - A może ciotka Sky Ci pomoże w znalezieniu drugiej połówki. Cwany uśmieszek nie schodził z jej ust. Bój się Roberts, bo jeśli Lexi już coś wymyśliła, to masz przekichane!
Zawsze wystawiał kawę na ławę, jak to mają w zwyczaju mówić mugole. Niedomówienia są naprawdę niepotrzebne. Poza tym, on sam nie był skomplikowanym człowiekiem... Przynajmniej jemu się tak wydaje, prawda jest chyba inna. Nosi ze sobą wielki bagaż. Hola, hola... Jaka miłość? Skąd w ogóle wziął się ten temat? Niech mu tylko z czymś takim nie wyskakuje, raczej nie spotka się z aprobatą. Miłość była zabawna, dosyć. Jeżeli lubisz komuś podcierać tyłek. Tak on to właśnie widział. Czy ona istniała? Kto to wie. Po jego głowie nie chodzą takowe pytania. Nie obchodzi go to całkowicie. Nie wierzył w coś takiego, jak "bezgraniczna miłość" czy "bezgraniczne uwielbienie"... Co to ma w ogóle oznaczać? Uh. Dziękuje Ci, Alexis, tak był dupkiem... Inni unikali go jak ognia. Ale chyba jak sama na to patrzy, nie było tak źle. Był całkiem dobry w kontaktach z ludźmi... Choć wcale na takiego nie wygląda. -To raczej tak nie działa... Też bym mógł sobie takie sprawić... I co, czyni to ze mnie damę?-Zaśmiał się cicho i podarł czubek swojego nosa. -Ale nie przepadam za damami... -Mruknął cicho i przysunął się do niej lekko. Uniósł lekko brwi i przyjrzał się jej ze spokojem. Tak jak to robił zawsze. Jakby coś miało się zmienić. -Owszem, też jest dobra.-Powiedział spokojnie. Lubił i to i to... Kto jak kto ale ten człowiek był znawcą trunku, nie stronił od dobrych przyjęć, że tak to ujmie. Te dwa trunki, tylko tymi mógł się truć. Jednak dla niej zawsze to będzie wyglądać tak, że jest jej przeciwnikiem. Dlaczego kobiety tak bardzo kochają się spierać? Oparł się o poduszki, cóż przynajmniej było wygodnie i miał całkiem ładne widoki. Palcem zaczął jeździć po jej ramieniu. Tak powoli, jakby prawie nie mieli styczności. Zaciągnął się przy tym papierosem, jakby z zaciekawieniem. Poznawanie kobiecego ciała nigdy go nie znudzi. -Jaaasne. Jesteś tylko kobietą, potrzebujesz tego... Teraz czy później.-Wzruszył lekko ramionami. Jednak jakoś za bardzo go to nie ruszało, jeżeli go znajdzie... Będzie życzył temu facetowi wytrwałości... Chyba nie wie, w co się pakuje. Złapał jej dłoń, która próbowała zrobić z jego twarzą to, co chciała. Pokręcił głowę z zmrużonymi oczami. Lepiej aby tego nie robiła. Nie chciał aby to zrobiła. -O co Ci chodzi?-Mruknął spokojnie i puścił jej dłoń. Jakby znów tego w ogóle nie było. Znów zaczął jeździć palcem po jej skórze, wodząc za nim wzrokiem. -Alexis... Znasz mnie trochę i wiesz, że nie wierzę w takie bzdury... Ale jeżeli chcesz się w to bawić, równie dobrze możesz stąd wyjść.-Powiedział spokojnie i jego wzrok przeniósł się na jej twarz.-Co próbujesz udowodnić? Odciągasz uwagę od siebie... Boisz się? -Wzruszył ramionami. Były to tylko pytania a jak zareaguje, jej sprawa.
O nie, nie, nie, nie, nie, nie. Żadnych tematów o miłości. To temat który Alexis zawsze i bardzo chętnie będzie omijać jak najszerszym kołem. Nie miała nawet zamiaru wspominać o miłości. Miłość? Pff! Każdy kto wierzył ciągle w tą bajkę był co najmniej nieco naiwnym. A ten temat po prostu wkradł się przypadkiem niczym mały złośliwy chochlik mający na celu zepsuć im wieczór i humory. Jak już mówiłam Alexis w jakiś sposób miała słabość do tych złych, zepsutych chłopaków. Być może dlatego, że te niby wielkie dupki i złe chłopaki, przy bliższym poznaniu okazywali się na przykład bardzo wartościowymi chłopakami. Z którymi można było pogadać, a jak ktoś Ci podskoczył to zawsze potrafili walnąć go mocno w twarz, jesli Ty się sięgałaś. -Musiałabyś się pozbyć jeszcze tego. - powiedziała, po czym klepnęła go lekko w kroczę. Po czym posłała w jego stronę uśmiech, bo własnie sobie wyobraziła Antka z cyckami dłuższymi własmi i czerwoną szminką. Potrząsnęła głową by wyrzucić ten obraz z pamięci. Zaciągnęła się papierosem a drugą ręką sięgnęła do włosów i ściągnęła z nich gumkę. Brązowe loki kaskądą rozsypały się na jej ramiona. Można było spokojnie przyznać, że w tej chwili wygląda całkiem ponętnie. Nie skomentowała jego słów na temat tequili. Fakt faktem lubiła się czasem posprzeczać z zwykłej, czystej niczym nie zmieszanej przekory, jednak dziś uznała, że nie ma to większego sensu i znaczenia, bo Roberts był dzieckiem whisky i reszta mogła być dla niego co nawyżej "dobra". Wywróciła oczami, słysząc jak mówi, że niby ona potrzebuje tego. Czego, latającego za nią palanta, który będzie o wszystko zazdrosny i będzie ją ograniczał. Nie udało jej się wytarmosić mu policzka, co ją zasmuciło, bo miała ochotę troszkę pomęczyć tę uroczą twarz. Zaraz jednak skrzywiła się, a na jej twarzy pojawiał się grymas. On mógł głośno twierdzić, że nie wierzy, w e bzdury i że ona potrzebuje faceta jak każda kobieta. Ale na odwrót to już mu nie pasiło. Westchnęła i wywróciła zielonymi oczętami. No jego ostatnie słowa zaśmiała się odchylając lekko do tyłu. Bała się? Czo miała by się obawiać. -Powiedz mi, czego miałabym się obawiać?- Zapytała, pochylając się nad nim i dłonią przesuwając po jego klatce piersiowej, po chwili łapiąc ją za kanty i podciągając do góry. - Że mnie wymienisz, to już mi się zdarzało. Że zostawisz, to też mam za sobą. Pociągnęła do góry koszulkę, i jak sądzę Antek uniósł się trochę by mogła go pozbawić. -Do udowadniania nie mam nic. - dodała, wzruszając ramionami. Zaciągnęła się ostatni raz papierosem i zgasiła go w popielniczce, zwracając swój wzrok na chłopaka. Jej dłoń ponownie zaczęła przesuwać się po jego nagim już teraz torsie.
Sama go zaczęła, teraz się nie wykręci. Pofilozofujmy sobie... Nie no, jeszcze nie upadł na głowę aby się nad tym zastanawiać. Ale lepiej o tym nie wspominać w jego towarzystwie, miał dziwny stosunek do tego wszystkiego. Po prostu tego nie uznawał. Bardzo wartościowi? Mhm, fajnych miała znajomych. Był ciekawy ilu takich spotkała, zaraz ich znajdzie i pożałują, że wkroczyli na ten niebezpieczny teren. Może i był dupkiem ale nie pozwoli sobie, aby jakiś innych facet, jego pokroju (choć i tak pewnie nie dorównałby jemu) ciągnęło do tej pannicy. Może i nie łączyło ich uczucie ale nikt nie chciałby wiedzieć, że nie tylko on jest częstym... Mhm gościem? Uh, jak to dziwnie brzmi. Ale niczego innego nie mógł wymyślić. Choć w sumie... Co go to obchodziło? To było jej życie a on nigdy w niczyje nie ingerował, z premedytacją. Niech dziewczyna robi co chce, w końcu on tak właśnie robił. Zaśmiał się i pokręcił energicznie głową.-Nie zrobiłabym Ci tego-Powiedział spokojnie. Tak, on również to sobie wyobraził. A uśmiech nie schodził z jego twarzy, on i cycki? Mhm. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał w dół, zrobił charakterystyczny "dziubek" i spojrzał na dziewczynę, spod rzęs. Chwycił się za swoje wyimaginowane piersi.-I jak?-Zaśmiał się i zamachał włosami, które wcale nie były takie długie. Cicho westchnął. Zawinął sobie jednego loka wokół palca i lekko się uśmiechnął, tak jakby to, coś mu przypominało. Zawsze miał słabość do takich włosów, czemu? Może dlatego, że nie były takie zwyczajne? To coś niezwykłe zwykle go przyciągało. Podniósł się lekko i przystawił czubek nosa do jej włosów, przy okazji muskając niby od niechcenia, jej szyję. Po chwili odchylił lekko głowę i spojrzał na nią. Racja, po co jej to było? Ale żył z obserwowania ludzi, i nawet wielu ich spotkał. To była tylko kwestia czasu czy nastawienia... I trzeba się ustawić. Bo ograniczenia są do kitu, takiego do od razu się spławia. Ot co. I czemu tak często wywracała oczami? To jego działka, z tego co pamięta. Wystarczyło, że powie co jej nie pasuje... On tak robił i nie było afery, tak? Milczenie w jego przypadku nigdy się nie sprawdzało. Kawa na ławę... To już chyba raz padło. -Nie chodziło mi o mnie, Alexis, nawet nie wiem o co dokładnie mi chodziło...-Wzruszył lekceważąco ramionami, po chwili jednak podniósł ręce, aby mogła spokojnie zdjąć jego koszulkę. Mógłby się do tego przyzwyczaić. -Przestań... Wiesz, na jakich warunkach to wszystko działa.-Powiedział spokojnie. Odrzucenie i zostawienie, łączyłoby się z tym, że coś ich łączy... Nie tylko seks a coś głębszego. Właśnie tak to widział. A tak nie jest. Bo oni nawet do siebie nie należą, są tu tylko z jednego powodu. I każdemu to odpowiadało. Tak przynajmniej mu się wydawało. Spojrzał na jej dłoń, która powoli kroczyła po jego torsie, uniósł kącik ust. Nic to raczej nie oznaczało. Zaciągnął się papierosem. Żyć nie umierać, prawda?
Oj tam zaraz zaczęła. Zaczęła nie zaczęła, tak się po prostu nawinął i no... jakoś tak wyszło. Po prostu jakoś tak się się po prostu wkradło i samo się zaczęło. Ale pss... nie mówmy już o tym koszmarze, a marzeniu wszystkich słodkich nastolatek, które prędzej czy później i tak zostanie wciśnięte w ziemię i zdeptane. I nie mówię, że wszyscy. Ale na przykład Sebastian był wrogiem publicznym numer jeden. A dla niej był niczym starszy brat. Fakt, trochę przesadził z nasłaniem węża na jednego z jej ostatnich przyrodnich ojców, ale było to jego dziwacznym okazaniem miłości w jej kierunku. Oczywiście bratejskiej miłości. -Och jak dobrze! - powiedziała i teatralnym gestem przyłożyła sobie dłoń do klatki piersiowej by okazać ulgę jakiej doznała po tej wiadomości ze strony Antka. Dobrze, że nie można było wybierać sobie płci. Chociaż czasem myślała, że bycie facetem było prostsze. Zero okresu, bólów menstruacyjnych, porodów i innych problemów kobiecego życia. Ale, nie czas o tym teraz rozmawiać. Kiedy Antek się podniósł a jego twarz znalazła się koło jej szyi odchyliła lekko głowe do tyłu dając mu lepszy dostęp do tego terenu. Uwielbiała czuć oddech na szyi, w sumie nie było wielkim sekretem, że szyja była jednym z jej stałych czułych punktów. Czemu wywracała oczami, bo Antek był czasem po prostu niemożliwy a nie znała innego lepszego gestu na okazanie swojego zdania na dany temat. Poza tym, to nie on opatentował wywracanie oczyma, więc ma do niego pełne prawo, tak jak każdy człowiek chodzący po planecie. - Wiem doskonale na jakich warunkach to działa. - powiedziała, a na jej usta wkroczył kokieteryjny uśmiech. Teraz już jej obie dłonie błądziły po nagim torsie chłopaka. Doskonale wiedziała na jakich warunkach to działało. I obu im to odpowiadało, przynajmniej na razie. Miała już kiedyś sytuacje, że jej fwb postanowił się zakochać w niej. Nic przyjemnego. -Ale zawsze możesz mnie wymienić na młodszy model, a tego bym nie przeżyła - powiedziała, unosząc się do góry i w zadanym geście składając dłonie niczym załamana kobieta, całości dopełniła dobrze udawana smutna minka. Zaraz jednak prawdziwy uśmiech znów zawitał na jej ustach. Pochyliła się nad chłopakiem ponownie. Tym razem jednak tak blisko, że jej włosy dotykały jego ramion a usta dzieliły dosłownie centymetry. -Wypadałoby popracować nad Twoim ciałkiem, bo jak tak dalej pójdzie to kompletnie się zapuścisz. - powiedziała z wrednym uśmieszkiem. Wszak jakby nie patrzeć, seks był jednym z najefektywniejszych ćwiczeń, a dodatkowo dawał wiele przyjemności.
Inni źli chłopcy wcale go nie obchodzili, on sam nie uważał się za takiego. Był jaki był, niczego nie ukrywał. Nie można rzec, że był ponury... Zamknięty w sobie. Może i był tajemniczy ale był też magnesem. Ludzi do niego ciągnęło, jakby to jakoś szczególnie miało na niego wpłynąć. Lubił towarzystwo, ale kto wie czy samotność nie była jego przeznaczeniem. Po prostu zawsze stawał przy tej jednej, wyznaczonej przez siebie granicy... Nie wychylał się, bo tak było bezpieczniej. Wygodniej, dla niego i dla innych. I nie, nie narzeka. Uśmiechnął się. Nawet gdyby był dziewczyną... Uh, nie! To byłoby straszne. Miały strasznie ciężko. Czasem nawet im współczuł. Widział przecież, co się z nimi dzieje gdy mają te najgorsze dni. W końcu Elsie zawsze dzieliła się z nim wszystkim, nawet tym kiedy dopada ją ten dzień. Dziwnie było myśleć o niej w tym momencie, gdy ma na sobie Alexis. W końcu była jego młodszą siostrą, tak to było zdecydowanie dziwne. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak właśnie to na nią działało... On za to bardzo lubił to miejsce, sam nie wiedział dlaczego. Było na wyciągnięcie ręki. Zawsze otwarte, zachęcające do ponownego zanurzenia się w zagłębianiach przy szyi. Przejechał palcem po jej delikatnej skórze. Zawsze lubił przemierzać tę odległość od obojczyków, po szyję aż do podbródka, gdzie kończył z lekkim pocałunek na brodzie. Jak dobrze, że kobiety nie miały zarostu... A ta myśl wywołała cichy śmiech z jego gardła. Lexi z brodą? Oj nie. -Doskonale-Mruknął cicho i przegryzł dolną wargę, zawsze gdy nad czymś intensywnie myślał. Teraz jednak nie mógł skupić się tak, jakby tego chciał. Nie gdy tak go traktowała. W tym przypadku nie musiała się niczego obawiać. Powiedzieli sobie już wcześniej. Coś się dzieje, coś nie pasuje. Mówimy o tym, jak nie posiada to rozwiązania... To kończymy. -Młodszy? Takim to można jedynie zawrócić w głowie... Jest to dosyć zabawne. Nie powiem.-Prychnął cicho. Tak, zawsze bawiły go te młódki, do których jedynie się uśmiechał i próbował być... Sobą... Czasem i to wystarczy. Straszne. Nie wie wtedy, komu współczuć. Jej, sobie czy innemu facetowi na jego miejscu. Ale to tylko starsze mu dorównywały. Taka prawda. Na tamte przyjdzie czas. Oczywiście, nie z nim. Zaśmiał się i uszczypnął ją w bok.-I czemu tak się mnie czepiasz, kluseczko?-Spytał i objął ją mocno, niszcząc dzielącą ich przestrzeń. Podniósł się i ułożył dziewczynę na łóżku. Uśmiechnął się szeroko, niemalże szaleńczo. A ten dziwny błysk w jego oku pojawił się znikąd. Lubił z nią przebywać, w wiadomym celu. -Żebym nie wyszedł na kompletnego dupka...-Nachylił się nad nią.-Jak minął Ci dzień?-Mruknął cicho, szeptem. Choć to mogło wyglądać jakby tylko poruszał wargami, tuż nad jej ustami. Musiało to jeszcze posiadać choć krztę zainteresowania. Nad tym kiedyś popracuje. I oczywiście, że wiedział iż ćwiczeń nie potrzebował. Miał całkiem dobrą postawę, choć jadł wszystko co tylko było pod ręką. Dar? Cały Anthony.
Alexis nie miała takiego problemu. Była jedynaczką, a przynajmniej taką kolej rzeczy znała. Być może ktoś z jej rodziców miał inne dzieci, ale jako osoba porzucona za młodu nie miała o nich zielonego pojęcia. I w sumie tak było chyba nawet lepiej. Wystarczyło, że musiała się martwić i dbać sama o siebie, a co dopiero się działo, jak jeszcze miałaby się zajmować młodszym rodzeństwem, które z pewnością z jej pomocą dość szybko nabrałoby złych manier, dużej dozy wredności, ale i jednocześnie wiedzy o świecie. Chociaż z drugiej strony, może byłoby całkowitym przeciwieństwem panny Sky, zero rozeznania w eliksirach, ale za to historię magii znałoby na pamięć. Kto wie, może właśnie tak by się stało. Ale wróćmy do tematu. W sumie dobrze, że wiedział, jak to na nią działało, bo wiedział jak i gdzie uderzyć. Dobrze też, że i jemu sprawiało to przyjemność, bo wtedy ciągnęli z tego obopólne korzyści, a w ich układzie głownie o to chodziło jakby nie patrzec. Mogłaby kłamać, że jej źle, albo że jej taki układ nie pasuje. Ale po co? Uwielbiała, gdy ją dotykał. Poza tym, uwielbiała seks. Udało im się połączyć to w tą relacje, która między nimi się utworzyła i oboje byli zadowoleni czerpiąc z tego po równo. -Alvaro - mruknęła, by się z nim chociaż przez chwilę poprzekomarzać. Antek był uroczy i przystojny i Alexis wiedziała, że nie jedna dziewczyna patrzyła na nią z zazdrością. Nie, nie dlatego że wiedziała, jaki ich układ łączył. Większość myślała, że są po prostu przyjaciółmi. Ale już sam ten fakt starczał, by dziewczyny patrzyły na nią z zazdrością mając ochotę wydrapać jej oczy i kilka razy przywalić czymś, gdziekolwiek byle bolało. Wtedy, gdy Lexi łapała jedno z takich spojrzeń, uśmiechała się z jednoczesną pogardą i radością. Cieszyła się i jednocześnie współczuła tym dziewczyną. -Ktoś musi dbać o to, żeby Twoja przyszła kobieta nie przeraziła się widząc Cię na nago. - odpowiedziała po tym, jak zaśmiała się, jak ją tak uszczypnął w bok. Objęła go ramionami, gdy przyciągnął ją do siebie. Chwilę później czuła już pod plecami pościel z łóżka na którym ją położył. -Jakby Cię to choć odrobinę interesowało - mruknęła równie cicho jak on, prawie, że niedoszłyszalnie, jej dłonie zaś wędrowały po jego plecach. Jedna z nich wślizgnęła się pod spodnie i spoczęła pośladku. W ochach Alexis widać było iskierki rozbawienia i pożądania. / przeeeeeeeeeeeeeeepraszam. Nie mogłam się wczuć, dziś coś naskrobałam, ale w ogóle nie jestem zadowolona. Wybacz o pani!
Nie rób tego. Zamknij się. Nie zmienię planów. Dość. Dość się już nacierpiałam. Teraz ja będę niszczyć. Ranić. Nie chcę Twoich rad. Nienawidzisz mnie. Ja znienawidzę Ciebie. No dalej, Blaise… Dalej. W końcu będę Twoja. Nie mógł pamiętać, bo ona nie chciała tej pamięci. To nawet zabawne, że coś takiego się wydarzyło w ich życiu, że kiedyś to małe, urocze stworzonko było istotą, którą przepełniała nieodparta chęć życia. Chciała egzystować na maksa. Chciała łapać pełnymi garściami. Potrzebowała tego powera. Potrzebowała wszystkiego. On jej to dawał. Kolejny cios. To boli. Przestań. Tato. Dość. Dość. Proszę. Błagam Dość. Theodore wiedział. Miał świadomość, że dziewczę przeżywa wewnętrzną katorgę. Nie wiedział jedynie jaką. Nie mógł wiedzieć. Nie powinien. Nie teraz. To nie było przeznaczone jemu. Ona się poświęciła, a on jej dawał spokój. Kurewski spokój, którego pragnęła. Mogli razem uciekać do gwiazd. Mógł ją trzymać za rękę i nie wymagać niczego. Była. Dla niego. Cały czas. Przez każdy moment, którego uczyli się na pamięć. I mimo, że wspomnienia mogły boleć – ona potrzebowała jego obecności. Zapominała o każdym cierpieniu. O wszystkim. Musiał jej to dać. Był jej. Należał do niej. Kupiła go. Swoimi emocjami. Nienawidzę wszystkiego, co dotyczy Ciebie. Wiesz jak to jest kiedy patrzysz na osobę, najbliższą twemu sercu, a zaraz potem żyjesz w świadomości, że ją stracisz, prawda? Ona żyła w tej świadomości od jakiegoś czasu. Miała pojęcie, że to co się wydarzy za raptem kilka chwil – zniszczy ich. Wiedziała to, ale potrzebowała poczuć blisko kogoś, kto znał ją. Tamtą. Starą. Nietykalną. A teraz? Była laleczką w rękach kogoś, do kogo czuła coś więcej niż powinna. Ale wygrała. Ona wiedziała, że się nie zaangażuje. Ojciec skutecznie pomógł jej wyzbyć się wszystkiego, co do niej należało. Była teraz kimś, kto mógł przenosić góry. Była kimś kto nigdy nie straci wewnętrznego spokoju. Była kimś, nad wyraz nieprzeciętnym. Była droga. Była warta miliona galeonów, ale nadal była pusta. Jak myślisz, czego może jej brakować? Patrzyła więc na niego, stojąc tutaj i zastanawiając się nad tym dlaczego to zrobiła. Przez jego głowę przelatywało wiele myśli, nad którymi nie potrafiła zapanować. Nie chciała nad nimi panować, to oczywiste. Nie umiała ogarnąć tego wszystkiego. Nie chciała i nie potrzebowała. Ale jednak, nie chciała go ranić. On naprawdę to źle pojmował. Ona chciała tylko poczuć się piękna. Chciała być doceniona. Tak, łóżko jej to dawało. Czasem nauka. Czasem też magia, jeżeli jej wychodziła. Wiedziała, że ma za mało krwi magicznej by być szanowaną przez pełno prawnych czarodziejów, ale próbowała. Rasheed nigdy nie oczernił jej pod kątem procentu magicznego, a przecież więcej w niej było ze szlamy. Dlaczego więc jej nie odtrącił, skoro cały był usłany tym światem? Ponoć dobrze się rżnęła. Ponoć potrafiła. Pamiętasz, ale tego ode mnie nie dostaniesz. Chcesz, próbujesz, ale Ci tego nie dam. Nie mogę. Nie chcę. Nie zniosę kolejnego upadku. Weź mnie taką droga. Weź mnie taką jaka jestem teraz. Ubraną w sukienkę Chanel. W biżuterię Webstera. Ozdobioną bielizną Agent Provocateur. Weź mnie. Chcesz. Wygrasz coś więcej niż tylko pierdolony pojedynek. Nie odpowiedziała nic, ale szła za nim. Jak na ścięcie. Szła, mnąc sukieneczkę. Szła i modliła się w duchu, by nic nie bolało. Nie była dziewicą ,ale chodziło o ból psychiczny. Emocjonalny. Bała się tego. Kurewsko się bała. Nienawidziła wszystkiego co dotyczyło ich. I dopiero gdy znaleźli się w wynajętym pokoju, przełknęła ślinę dość głośno, wiedząc, że nie ma już odwrotu. Nie było. Nie chciał. Nie. Dość. Stop. Przestań. Wyrzuty - wypierdalać. -To nie będzie dla Ciebie karą. Wielu chciałoby być na Twoim miejscu. Traktujesz to jako karę? Zatem ukarzę Cię najlepiej jak potrafię… - Powiedziała w taki sposób, jakby w tym momencie obiecywała mu najgorsze katorgi, jakich mogła się tylko dopuścić. Nie chciała tego, a mimo wszystko była seksowna. Bezpruderyjna. Była kokietką i nie odrywając od niego wzroku, powoli zaczęła rozpinać płaszcz, który opadł na podłogę. Ujrzał jej ciało opięte czarną sukienką. Piersi idealnie uwięzione pod materiałem koktajlówki. Na co to komu? Wahanie. Musiał to widzieć. Musiał ją poczuć. No dalej, niech jego zmysły płoną. Wiem, że tego chce. No dalej. Theodore. Potrafisz. Jasne tęczówki świdrowały go na wskroś. Tak było dobrze, kurewsko dobrze. Jednak dopiero po chwili odważyła się podejść, i stanęła nazbyt blisko, między jego nogami. Serce waliło jak wściekłe. Czuła się jakby miał ją rozdziewiczyć, ale na szalę przedłożyli emocje. Może to one zostaną w tym momencie mocno zerżnięte. To było okropne. Straszne. Tracili siebie. -Grasz, czy nie grasz Theodorze? – Wymruczała, a w środku biła się sama ze sobą. Nie wiedziała co począć. Nie umiała myśleć. Nie chciała już. Niech się dzieje wszystko, co zostało napisane dla nich przez los. Nienawidzę wszystkiego, co dotyczy Ciebie.
Czuję pustkę. Nie mam siły, nie potrafię, nie ułatwiasz mi tego. Walka. Walka o Ciebie Winter. Poddałaś się. Widzę to. Już dawno, prawda? Wyrachowana. Bezczelna. Nieczuła. Uciekłaś z Nią, wróciłaś bez Niej. Gdzie zgubiłaś swoją duszę? Komu sprzedałaś swą prawdę? Za co sprzedałaś swoją niewinność? Powiedź. Powiedź, proszę.. Przez ten cały czas, gdy jej nie było on wspominał. Wracał myślami do momentów. Tych chwil spędzonych z Nią. Czekał tylko aż wróci i uśmiechnie się, a cała tęsknota zniknie. Pragnął ją uściskać. Otulić ramionami. Powiedzieć jak bardzo brakowało jej w jego życiu. Zdeptałaś to Winter. Zmiażdżyłaś to swoim listem. Znowu zaczęłaś motać. Oda samego początku wparowałaś z niepokojem. Nie mam siły. Poddaje się. Jestem wściekły. Przepełnia mnie gorycz. Chcę wrzeszczeć. Zaciskam zęby. Są już dorośli. Powinni dojrzeć. On chciał. On się zmienił. Wiele zdarzyło się w jego życiu. Powstało wiele planów. Wspomnienia schował w sercu. Już nie paliły. Pogodził się z tym, że jej nie ma. Choć liczył, że wróci. Rozpromieni uśmiechem jego życie. Wypierdalaj. Wypierdalaj ze swoim niepokojem. Wpuściłem Cię znów w swoje życie. Nie potrafiłem Cię zatrzymać. Jesteś jak tornado, huragan. Pozostawiasz po sobie tylko zgliszcza. Wysysasz ze mnie wszystko co dobre. Pozwalam Ci na to. Masz nade mną władzę, wykorzystujesz to. Nienawidzę Cię za to. Nienawidzę. Kocham Cię Winter. Nie graj, wróć. No już, wypierdalaj! Wystarczyło tylko ponownie mu zaufać. Potrzeba tylko znaleźć w sobie odwagę i zaufać komuś, kto pokazuje, że jest w stanie zrobić dla Nas wszystko. Lęk. To zrozumiałe. Każdy boi się dostać cios, zostać zranionym. Wystarczyło zaufać. A jedyną osobą, która źle pojmowała wszystko była Ona. Nie widziała naprawdę, że była dla niego wszystkim? Byłą najlepszym co przytrafiło mu się w życiu. Stracił ją na chwilę, przez co zrozumiał to lepiej. Dojrzał do tego. Pragnął z nią być, pragnął ją czcić. Troszczyć się o Nią. Być dla Niej ostoją, bezpieczną przystanią, azylem, wsparciem, domem. Chciał czuć się przy Niej, jak nie potrafił czuć się przy Nikim. Był mężczyzną, był dzieckiem. Potrafiła w jednej sekundzie sprawić, że płakał, śmiał się i wściekał na przemian. Była tą jedyną. Wyczekiwaną. Przeznaczoną. Pisaną. Wybraną. Zniszczysz mnie. Zniszczysz Nas.. Przysięgam, że zniszczę wtedy Ciebie. Zemszczę się Winter. Daje Ci szansę. Jedną za drugą. Możliwość wycofania się. Wiesz do czego jestem zdolny. Dlaczego mnie prowokujesz? Chcesz zobaczyć takiego mnie? Bawi Cię mój brak kontroli? Podoba Ci jak zatracam się w skrajnych emocjach? Cieszysz się, gdy widzisz, że jesteś jedyną osobą na ziemi, która potrafi to sprawić? Nie baw się mną. Pożałujesz. Była coraz bliżej. Kokietowała ruchem, gestem, spojrzeniem. Uwodziła, bawiła się, zaczęła się droczyć. Prowokatorka. Taka pewna siebie, taka bezczelna, taka przekonana o swojej wygranej. Tak bardzo w błędzie. - Przekonany też jestem, że żadna nie chciałaby być na Twoim. Jak również Ty nie chciałabyś, aby była tu żadna inna.. - mówiąc to chwycił ją za uda, gdy podeszła zbyt blisko. Przyciągnął ją szybkim ruchem, aby była jeszcze bliżej. Przesunął dłonie wyżej, na pośladki i ścisnął mocno, zanurzając w tym samym momencie twarz w jej ciało. Gładka tkanina tak kusząco opinała się na jej płaskim brzuchu. Wciągnął intensywnie powietrze. Zapach jej perfum, zmieszanych z wonią podniecenia wpłynął w jego płuca jak kula armatnia, rozpierdalając na strzępy każdy kanalik nerwowy. Wariował. Rozluźnił uścisk, ścisnął jeszcze raz. O wiele mocniej. Uniósł głowę i spojrzał na Nią. Czekał. Milczał. Ostatnia szansa. Winter, nie będę już ostrzegał. Nie zagrożę już więcej. Pójdź dalej. Zagraj. Wykonaj kolejny ruch, a przekonasz się do czego doprowadziłaś. Stworzyłaś dziś potwora Winter. Kurwa mać. No zagraj. Graj. Grasz? Ja gram.. Rozluźnił uścisk. Zobaczył światełko w tunelu. Czyżby się wahała? Błagał, żeby tak był. Grasz czy nie grasz? Stała milcząc. Grasz czy nie grasz? Czekał. Grasz czy nie grasz? On nie zrezygnuje. Grasz czy nie grasz? Szach Winter. Szach.
Każdego dnia próbuję łapać oddech. Nie wiem czy to dobrze, ale wiem, że nie mam szans na to by stać się tym kim byłam kiedyś. Nie będę krzyczeć ani błagać. Po prostu niech to się stanie. Nadal nie tęsknie. To jeszcze nie ten etap, kiedy mogę tęsknić za Tobą. Doprawdy, nienawidzę wszystkiego co dotyczy Ciebie. Dlaczego nadal Cię kocham? Stała tak przypatrując się chłopakowi, za którego kiedyś była gotowa oddać życie, zapewne nadal była, o ile w jego oczach skakały te same ogniki co kiedyś. Skakały? Nie miała pojęcia. Jeśli tak – to w porządku. Dobrze, kurewsko dobrze. Ona tego potrzebowała. Tamtego Theodore’a, ale wyrok już zapadł na nich oboje, i żadne się nie ugnie. Nikt nie przeskoczy tego co się w ich życiu miało wydarzyć. To zabawne, prawda? Niby nie chcieli, ale dążyli do tej autodestrukcji. Jednak skoro on nie chciał dlaczego tu przyszedł? Dał jej nadzieje. Ona nie potrzebowała aprobaty. Nie potrzebowała potwierdzenia, że jest jego Wiedziała to. Czuła. Miała świadomość, że należy do niego pomimo trzech lat rozłąki. Należy do niego... Może i duszą oraz umysłem, ale nigdy ciałem. To nie powinno się zmienić. Nie w taki sposób. I choć dla niej to nie była zabawa emocjami. I choć, być może chodziło o coś innego… To tracili siebie. Właśnie teraz. Nienawidzę wszystkiego co dotyczy Ciebie. Dlaczego nadal Cię kocham? To samo czułam wtedy, gdy ojciec znów mnie tłukł, bo spóźniłam się pięć minut do domu, a to wszystko miało miejsce, bo byłam z Tobą. Bo prosiłeś żebym nie szła, a ja jak głupia zostawałam. Musimy zagrać. Wtedy też graliśmy. Wykroczyło to poza wszelkie etyczne normy, ale tak jest dobrze. Kurewsko dobrze. I choć powtarzam to ciągle, to musisz wiedzieć, że naprawdę Cię kocham. Dojrzała. Zmieniła się. Cisza, która panowała w jej życiu była absurdalna. Ból, który wypełniał jej życie wlewał się niemal do każdego zakamarka duszy, która teraz uwięziona była w szklanej szkatułce, potocznie zwanej jakimś obronnym pudełeczkiem, do którego można wsadzić skarby. Nie próbujesz rozbudzić tego co w niej drzemie. Nie chcesz tego rozbudzić. Dlaczego nie możesz jej tego dać? Jest dla niego jedynie przedmiotem. Lalką, która zaraz rozłoży zgrabne nóżki. Nie jest zbyt wiele warta, prawda? Nie. To głupie. Powinna znaczyć coś więcej, dlaczego nie może znaczyć czegoś więcej, skoro o to przecież chodzi? Jemu. Jej. Im. Dlaczego nie chcesz odnaleźć duszy, której potrzebujesz? Umarła? Zabij ją do reszty. Odbierz wszystkie emocje. Uczucia. Zabierz wszystko. To jest konieczne. Musisz podjąć decyzję, którą drogą będziecie podążać. Powiedziałeś to. Powiedziałeś, że mam wypierdalać. Nie wrócę. Umarłam. Jestem martwa. Pokrywam się białą farbą. Jestem wybielona. Cierp. Cierp skurwysynu. To przez Ciebie bolało mnie ciało. To Ty mnie raniłeś, rękami mojego własnego ojca. Chcesz spowiedzi? Nie dostaniesz jej. Nie oczekuj. I mimo, że tak kurewsko Cię kocham… Kazałeś mi wypierdalać. I przerwał ciszę, a oddech stał się szybszy. Serce zaczęło mocniej bić, a ona sama nie miała pewności czy to co robią jest właściwe. Bała się. Cholernie. Całe jej ciało drżało. Dłonie, które płynęły po jej udach, a zaraz potem dotarły na pośladki sprawiły, że straciła siebie oraz zdrowy rozsądek. Och, to było przyjemne, ale dlaczego się tego bała? Nigdy nie dotykał jej w ten sposób. Poznawał skórę, która kiedyś była pokryta licznymi pręgami i sińcami. I było tak nawet miesiąc temu. Wszystko zeszło. Magiczne środki były dużo lepsze niż te mugolskie. Dlaczego on nie rozumiał? Dość. Nie mogła teraz o tym myśleć. Nie teraz. To było bolesne. Straszne. Okropne. Nie powinien zadawać jej tak dużo cierpienia. Dlaczego nie mógł jej po prostu zerżnąć? Ułożyła dłonie na jego ramionach, czując twarz, którą wtulił w jej brzuch. Czuła to ciepło, które od niego biło. Potrzebowała tego. Zapomniała o tym co kazała mu zrobić. Dla niej to już był wyższy poziom znajomości. Dla niej to było coś wyjątkowego. Nie czekała wiec długo, bo gdy tylko przesunął dłonie na zgrabne pośladki, odchyliła głowę w tył, a przez myśl przeleciały wszystkie najpiękniejsze wspomnienia. Potrzebowała ich. Właśnie teraz. Po policzku spłynęła jej jedna łza, która dość szybko została przetarta dłonią, co by nie zostawiała żadnych śladów. Bolało ją to. Bardzo bolało. Musiała jakoś ugasić i pragnienie, i cierpienie, które uderzyły z taką samą siłą. Więc gdy tylko się odsunął od niej, ona usiadła na nim, cały czas wlepiając w niego to samo smutne spojrzenie, a dłońmi błądziła pod koszulką chłopaka, nie myśląc już o niczym. Nie zrób mi krzywdy. Błagam nie zrób mi krzywdy. Zagram, ale nie zrób mi krzywdy. -Kochaj się ze mną… - Wyszeptała raz jeszcze, a po chwili jej usta przywarły do Blaise'owej szyi. Drobne opuszki palców błądziły po klatce piersiowej Theodora, a wargi zostawiały mokre ślady na skórze. Mógł czuć jak drży. Mogła sprawiać wrażenie pewnej siebie dziewczyny, ale ściągnęła już tą maskę. Nie było sensu jej trzymać. Nie w tej chwili. -Kochaj… Grasz czy nie grasz? Nadal będę to robić. Grasz czy nie grasz? Nienawidzę wszystkiego co dotyczy Ciebie. Grasz czy nie grasz? Nie chcę przestać Cię kochać. Grasz czy nie grasz? Zagram emocjami. Szach Theodorze. Szach.
"Wstrząsnęłaś mną. Opuściłaś i zostawiłaś samego, kiedy wpadłem po uszy. Czy myślisz o mnie? Gdzie teraz jestem? Kochanie, gdzie sypiam? Jest dobrze, ale zestarzałem się.. Dwa tysiące lat pogoni zbiera swoje żniwo.."
Przez zatrzaśnięte drzwi lub grube ściany słychać było muzykę. Dochodziła do ich pokoju, dodając całemu wydarzeniu jeszcze więcej magii. Księżyc również został zamówiony na tę noc specjalnie. Wpadał do pokoju ze swoim blaskiem przez odsłonięte zasłony, tworząc na przeciwległej ścianie scenę tego co się działo w pokoju numer siedem. Ich cienie grały ze sobą, ale inaczej. Bez krzty zawziętości, chęci zemsty, bez słów. Słowa potrafią tak bardzo ranić. O czynach często się zapomina. Słowa zostają na zawsze wyryte w pamięci. Jak pismo klinowe na kamiennych tablicach. Dlaczego chciałaś zagrać? Dlaczego? Nie wolałaś wziąć mnie bez tego? Winter! Jestem wściekły. Jestem na Ciebie wściekły. Nie wiem co chcesz osiągnąć. Tak bardzo są Ci obojętne moje uczucia? Nie liczy się to, że ja nie chciałem Ciebie w taki sposób? CO teraz mam zrobić? Powiedź, powiedź proszę.
"Opuszczony w upiornym mieście. Czerwone światła migoczą, linie telefoniczne zerwane. Podłoga trzeszczy z zimna. Ona zabrała moje serce, myślę, że wzięła też duszę. Podążam za księżycem. Jak najdalej od rzezi palącego słońca."
Autodestrukcja deptała im po piętach. Pętała im ręce. Żadne nie chciało do niej dopuścić, ale czynili to. Działo się to. Dlaczego? Zażądała od niego, aby się z Nią przespał. Nie chciał. Wyzwała od tchórzy. Zbyt wiele razy słyszał to w swoim życiu. Był nazywany tchórzem, bo nie chciał zabić Victora gołymi rękami. Był nazywany tchórzem, bo nie chciał ranić uczuć ciotki. Był nazywany tchórzem, bo nie chciał splunąć w twarz wujowi na oczach Laury. Był nazywany tchórzem, bo nie miał nikogo, kto stanąłby w jego obronie i powiedział, że nim nie jest. Mały chłopiec, który nie potrafił walczyć o siebie. Sierota. Odpychany, odtrącany, wyzywany. Nie nazywaj go tchórzem. Teraz jest dorosły. Potrafi o siebie zadbać, nie pozwoli Ci z siebie kpić. Już nie. Te czasy mięły, uważaj więc jak do niego mówisz. Bądź bardzo ostrożny. Słów raz wypowiedzianych nie da się cofnąć. Kamienna tablica, pamiętasz? Nie potrafię. Nie potrafię.. Nie chcę. Winter, Kochanie, przerwij to. Błagam. Ja skamlę. Ponownie. Chcę Ciebie. Chcę całej. Wróć, proszę. Przytul, obroń mnie przed samym sobą. Złość we mnie wzbiera, wściekłość narasta. Pamiętasz, że tylko Ty potrafiłaś to ukoić. Ja pamiętam. Graliśmy, tylko my. Ktoś Nas zaczepiał. Jakieś starsze dzieciaki.. Już podwijałem rękawy. Nie potrzebowałem różdżki. Kłykcie bielały mi z wściekłości. Byłem gotów rozkwasić im buzie. Podeszłaś, schwyciłaś za ramię, szepnęłaś coś do ucha. Byłem już spokojny. Wszystko mijało. Wtedy prosiłem, żebyś nie szła. A Ty głupia zostawałaś. Bo ja głupi nie potrafiłem już wtedy żyć bez Ciebie. Kurva. Chce przestać.. A k c j a i r e a k c j a. Jej bliskość. Jej ciało. Jej skóra. Wszystko było takie kojące. Właśnie tego potrzebował aby odpuścić grę. Ale takie były zasady. Pomimo, że on pragnął jej bliskości. Potrzebował jej. Była dla niego czymś w rodzaju eliksiry uspokajającego. Kolejnej działki dla uzależnionego. Pragnął jej, pożądał, tak bardzo potrzebował. Nie potrafił jej tego powiedzieć. Nie wiedział, czy jego słowa nie zostaną wykpione. Nie wiedział co ona od niego chce. Może po prostu seksu i to wszystko? A gdyby tak właśnie było? Co wtedy by uczynił? Co wtedy zrobił? Błoga nieświadomość jest tak kurewsko dobra.
"Przez żyły duszące mnie, Nie okazując litości, zrobiłbym to znowu.. Otwórz oczy! Nie przestajesz płakać. Kochanie, przeze mnie stracisz wszystko. Niebiosa przymykają na mnie oko. Widzę sztorm wylewający się z morza.
I zbliża się coraz bardziej. I zbliża się coraz bardziej."
Już nie było odwrotu. Gra się zaczęła. Puls przyspieszył, oddech stał się jeszcze bardziej nierównomierny. Jego serce waliło jak oszalałe. Tak bardzo jej pragnął. Tak bardzo nie w ten sposób. Zbliżyła się. Nie pozostawiła mu wyboru. Przy Niej był taki słaby. Robiła z Nim co tylko chciała. Grała, bawiła się Nim, może kochała, może pragnęła. Na wszystko jej pozwalał, wszystko był gotów jej dać. Przylgnął do niej. Zsunął ramiączka sukienki z ramion, aby mógł je wycałować. Składać na nich miękkie pocałunki, a potem lustrować intensywnie miejsca w których były one składane. Czczę Cię, spójrz. Jesteś mi tak droga, wiedź o tym. Oglądał jak najcenniejszy skarb. Wodził dłońmi po jej ciele. Teraz były na plecach. Głaszcząc je i pieszcząc. Usłyszał jej słowa. Zapomniał o grze. Teraz chciał tylko uprawiać z Nią miłość. Tak bardzo, tak intensywnie. Pragnął ją od tak dawna. Podniósł ją, chwytając mocno za pośladki. Zarzuciła mu ręce na ramiona. Podszedł do szafki, dość sporek komody na przeciwko łóżka i tam ją posadził. Blask księżyca rozlał się po jej twarzy. Jej jasne włosy lśniły. Zatrzymał się. "Kocham Cię Winter. Pragnę Cię Winter. Jestem Twój Winter. Ja nie gram Tixiwinie." Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Jeszcze nie. Był ostrożny. Nadto uważny. Chwycił jej rękę. Zbliżył do twarzy. Najpierw jedną, potem drugą. Zaczął całować jej nadgarstki. Ich wewnętrzną stronę. Delikatnie muskał i ssał. Podążał coraz wyżej, do łokci i ramion. Czczę Cię, spójrz. Jesteś mi tak droga. Nie gram. Spójrz, ja nie gram. Kocham Cię, ja nie gram. Wielbię Cię, ja nie gram. Mat Winter, matt?
"I zbliża się coraz bardziej. I zbliża się coraz bardziej. I zbliża się coraz bardziej. I zbliża się coraz bardziej."
Pozwoliłeś mi upaść. Upaść tak nisko. Nie wybaczę Ci tego nigdy. Nie potrafię. Nie umiem. Nie chcę. Nie powinnam. Wypierdalaj. Nie mogę tego ode Ciebie wymagać. Nie dam Ci niczego po za wyrzutem. Kurwa, jakie to cholerne kłamstwo. Nie chcę. Nie umiem. Nie potrafię. Pozwól mi odejść. To chore, że wszystko zostało rozplanowane przez los. Wszystko współgrało z tą chwilą. Wszystko było magiczne. Wszystko toczyło się pewnym trybem, a ona nie miała ochoty niczego przyspieszać. Nie zależało jej na tym by cokolwiek się rozpoczynało. Nie zależało jej na tym by cokolwiek się kończyło, to tak kurewsko śmieszne, że ludzie zapominają o wszystkim w tak łatwy sposób. Mówisz, że to głupie? Mówisz, że jesteśmy doprawdy naiwni? Dlaczego tak uważasz? Nie opowiadaj głupot. Po prostu patrz. No patrz. Na przedstawienie. Na ich cienie. Na współgrające ciała. Patrz. Patrz na wszystko co się tutaj dzieje, być może niektóre rzeczy właśnie teraz się kończą. Może z pewnymi kwestiami musimy się pożegnać. Może powinniśmy powiedzieć żegnaj, albo dać odejść tym, którzy o to proszą. Co możesz mi dać? No powiedz. Co dasz jej? No mów. Milczysz. Nie zatrzymasz czasu. Niczego już się cofnąć nie da, niektórym na tym nawet nie zależy, może właśnie Zima należy do osób, które nie chcą, bo się boją. Boją się, bo nie chcą cierpieć. Boją się, bo… Nie chcą zostać zranione. Cierpienie? Ból? Dajcie spokój. To przecież nie istnieje, a każda katorga odbywa się jedynie w głowie. Wyimaginowane problemy, z którymi nikt sobie nie poradzi, ale ciii… Ciii. Podaję Ci rękę, wejdź na scenę, zagraj w tym przestawieniu. Chodź, poprowadzę Cię po raz ostatni. Autodestrukcja. To takie śmieszne. Ludzie oskarżają wszystkich dookoła. Potrzebują tego, bo daje im to niewyobrażalną szansę. Ludzie są destrukcyjni. Niszczą na swej drodze wszystko, podobnie jak huragan potrafi zerwać dachy, pioruny niszczą drzewa, grad życia. Ona była każdym żywiołem, który raz po raz niszczył wszystko dookoła. Powinna umrzeć za to, że wyniszczała ludzi. Dlaczego by nie? Dlaczego miała płakać? Dlaczego miała myśleć? Poddawała się pewnemu dotykowi, który dla niej był wybawieniem, a którego mimo wszystko się lękała. Nie chciała mieć świadomości niczego. Nie zastanawiała się. Nie mogła. Nie potrzebowała. Ludzie dali jej szansę, kurewską, a ona ją zniszczyła. W sumie to dobrze. Autodestrukcja w tym wypadku okazała się wybawieniem. Nie musi tkwić. Walczyć. Nie musi nic. Nie ma zobowiązań. Nie ma właściwie niczego. To słuszne. Może zniknąć. Może odejść. Theodorze, zabij ją. Nie patrz jak na kobietę pozbawioną czegokolwiek. Nie patrz jak na kobietę, którą kochasz. Nie patrz jak na kobietę, której pragniesz. Nie patrz jak na kobietę, której nienawidzisz. Nie patrz na nią tak, jakbyś chciał dla niej ratunku. Theodorze, zabij ją. Mrok, który spowijał pokój, w którym tkwili. Aspekty pewnych spraw, które nigdy nie zostaną wyjaśnione. Nie odgadniesz. Nie myśl. Nie ma sensu. I poddała się dotykowi, który jej oferował. Chciała tego jak niczego innego w tym momencie. Niech jej to da. Powinien. Powinien sprawić, że będzie jęczeć. Niech nie myśli już o niczym. Ona nie myślała. Poddawała się posłusznie wszystkiemu co było słuszne. Wiedziała, że to co się działo poróżni ich na zawsze, ale może to będzie dobre, by wyrzucił ją z siebie. By oddał. Kazał wypierdalać. Smutne oczy, które wodziły po jego twarzy, próbowały powiedzieć tak wiele, ale to już się nie liczyło. Tego nie było. To nie miało prawa istnieć, a jedyne co mogła mu oddać, to pieszczoty, więc gdy tylko posadził ją na szafce, a sam zajął się pieszczeniem jej nadgarstków, serce jej zadrżało. Chwila zawahania, która została dość szybko i sprawnie wyrzucona. Nigdy więcej myślenia o czymkolwiek. Nigdy więcej uległości, ale teraz dobrze… Masz ją. Jeszcze przez chwilę. Opuszkami palców wodziła po twarzy Blaise’a. Szukała jego spojrzenia, szukała miękkości warg, i nie zastanawiała się kiedy miała tą możliwość. Złożyła jeden niewinny pocałunek na jego ustach, który mógł być obietnicą dozgonnej miłości, a mimo to nie był nią. Co mogła mu obiecać? Nic. Nie teraz. Niech nie prosi. Dłonie zgrabnie wsunęła pod jego koszulkę, którą chwytając za wykończenie jednym ruchem podciągnęła do góry, by po prostu ją zrzucić. Była zbędna. No dalej, rozbierz mnie. Rozbierz, bo się rozmyślę. Rozbierz, bo boję się tej gry. No dalej, powiedz, że mnie chcesz. Powiedz, muszę to usłyszeć. Szach Mat, Theodorze.
Oj tam znowu szybko. Zuza sądziła, że w tego typu sytuacjach przejścia od wspólnego picia do ustronnego pokoju gdzieś dalej z reguły są bardzo szybkie i żwawe. Zresztą, to nie ona przeskoczyła miliard maluczkich kroków, które się zawsze robi. Ona była ofiarą, tak, ofiarą, tego typu zagrania. Bo przecież pokaz dla barmana był właśnie oszukańczą prowokacją do nagłego, niespodziewanego pocałunku. Ale z drugiej strony - jeśli patrzeć na to bardziej pozytywnie - to wcale jej źle nie było. Żałowała tylko, że musiały to robić przy publice, bowiem kilka entuzjastycznych gwizdów i krótki aplauz słyszany od pobliskiego stolika sprawiły, że jej zamiar do nierozpuszczania plotki legł prędzej, niż w ogóle się pojawił. Teraz nie było to już tak ważne, ale skutki pewnie dadzą się we znaki o wiele zbyt szybko. Obecnie wielkim problemem okazało się szybkie przyjęcie jej pomysłu. Nie żałowała tego, że pędziły właśnie do pierwszego lepszego wolnego pokoju, a tego, że w tym pośpiechu pominięto flaszkę pełną zbawczego na chwilę obecną alkoholu. Cała odwaga blondynki momentalnie stopniała, mimo że trochę otuchy dawały jej splecione dłonie, swoja i Venus. Może martwiła się tym, jak to będzie między nimi? Nie emocjonalnie, a fizycznie. Czy Ava będzie bezlitosna, spełniając wszystkie swoje zachcianki, czy może zdobędzie się na jakąś - minimalną chociaż! - czułość? Znały się dość krótko, toteż z tego właśnie powodu Polka bardziej obstawiała pierwszą opcję. Pojawiały się setki wątpliwości, wszystkie pełnym głosem krzyczące "uciekaj". Ale ona przecież nie chciała wcale uciekać, chciała udowodnić samej sobie, że nadal potrafi żyć bez przywiązania. Ewentualnie udowodnić, że potrafi wylądować w łóżku z każdym, kto niebywale jej się podoba. Zatrzymały się przed pokojem numer siedem. Szczęśliwa liczba najwyraźniej miała tego wieczoru czuwać nad tym, żeby ich plany wypaliły w najbardziej efektywny i kolorowy sposób. Zuzu od razu wpuściła na twarz zaintrygowany uśmieszek, spojrzawszy na numerek, aby potem powolutku wejść do pomieszczenia, gdzie wpuściła ją jako pierwszą Erskine. Wnętrze trochę ją zawiodło - głównie to wielkie, czarne łoże, o kolorze tak skłaniającym do depresji, że aż się odechciewało żyć. Niemniej jednak, usiadła na jego krawędzi, myśląc sobie, że przynajmniej będzie pasowało do włosów jej tymczasowej partnerki. Odchyliła się nieco do tyłu, podpierając na ramionach. Szybkim ruchem głowy odrzuciła swoje loki do tyłu, a niebieskie, bystre oczy skierowała w stronę dziewczyny. Na swoim licu wymalowała pewien grymas. - I jak mam Cię teraz upić, Venus? Zepsułaś mi połowę planu. A tego nienawidzę jeszcze bardziej, niż tego, kiedy ktoś woła na mnie pełnym imieniem. Tak, zamierzam ci przez to powiedzieć, że mocno sobie grabisz - mruknęła z podobną beznamiętnością co wcześniej, tym razem barwiąc głos minimalnym poirytowaniem. Obie doskonale wiedziały, że jej gniew nie pokaże się ani dziś, ani w żaden nadchodzący dzień, tak długo jak ich relacja pozostanie na takim samym poziomie. To swoją drogą ciekawe - czy Kasprzakówna będzie chciała ciągnąć to dalej? Kto wie. Ava miała w sobie coś takiego, że Polka lubiła z nią przebywać. Nie chodziło nawet o powietrze przepełnione flirtem wymieszanym z nienawistnymi docinkami, ale raczej o to, że była sobą. Zawsze, wszędzie, niezmiennie. No i te przewspaniałe tatuaże!
Zuzannka czasami wydawała się nieśmiała, ale po tym wszystkim jak się zachowywała Ava miała zupełnie mylne wrażenie. Była zdecydowana, konkretna, dokładnie wiedziała, czego chce. Erskin tylko bawiła się chwilą. Nie wiedziała, jak inaczej może produktywnie spędzić dzień w Londynie. Wciąż nie miała mieszkania, a na każde które patrzyła nie było jej po prostu stać. Tresowanie smoków może kiedyś się opłacało, ale przecież nikt nie kupi takiego zwierzątka sobie do domu, aby ładnie wyglądał na perskim dywanie. Mówili, że Venus ma szczęście do ludzi i zawsze się ustawi. Nie chciała mieszkać na studiach w Hogwarcie. Przerażała ją lista obowiązkowych produktów, które trzeba zabrać do Hogwartu. Eliksir antykoncepcyjny. Myślała bardziej o jakiś księgach, które dostanie na drugim końcu Londynu i to pewnie na zamówienie, a nie o tak podstawowej i jednocześnie absurdalnej rzeczy. Wciąż trzymała Zuzankę za dłoń jakby bała się, że zaraz wykręci jej ramię i będzie chciała powrócić na zatłoczoną Ulicę Pokątną. Od Erskin nie miała niestety co oczekiwać czułości. Liczyła się zabawa. Grały w grę, ta która pierwsza pomyśli o drugiej w poważny sposób, przegrywa. Oparła się plecami o ścianę naprzeciwko drzwi z numerem siedem, obserwując Polkę. Chciała zobaczyć, czy drżą jej dłoni i czy w oczach pojawił się blask ciekawostki, co się wydarzy w pokoju. Gdy tylko rozchyliły się drzwi, Ava poderwała się i weszła do środka. Był to najwspanialszy pokój, jaki widziała. Właściciele nie silili się na przesadny i nieuzasadniony romantyzm. Praktyczność można było odnaleźć w czterech ścianach, a czerń dodawała wszystkiemu uroku. To w ciemności działy się najbardziej tajemnicze i najwspanialsze rzeczy. Gdy tylko weszły do środka, w pokoju rozbłysły magiczne świecie. Erskin prychnęła cicho, dotykając opuszkami palców ściany. - Podobno masz taki urok, że alkohol nie jest nam potrzebny, czekam na pokaz twoich umiejętność, Zuzanno – rzekła niedbale, fałszywie zainteresowana strukturą ścian. Gdy okrążyła pokój, usiadła na skraju łóżka, a następnie opadła na nie plecami. A może sufit tak zaczarować? Pokazałyby się gwiazdy, policzyłyby, ile jest ich w każdej konstelacji.
Akurat nad drżącymi dłońmi Zuza panowała lepiej niż ktokolwiek, kto chodził po tym świecie. Nigdy jeszcze nie doświadczyła tego zjawiska, a jak już nasłuchała się opowieści o tym, jak doskonale potrafi to wydać fałszywie pewnego siebie człowieka, to dziękowała wszystkim możliwym opatrznościom, że syndrom drżącego kłamczucha omijał ją szerokim łukiem. Co do błysku w oku, nie miała pojęcia. Zawsze starała się wyglądać na pewną siebie i swoich zamiarów, nawet jeśli naprawdę było inaczej. A skoro według Avy owa iskra wiecznie tańczyła w niebieskich oczach, będącej częścią udanej kombinacji patrzałek i włosów, to chyba nie należało się niczym martwić. Głupio byłoby teraz się potknąć, skoro zaszło się już tak daleko. W kwestii zaś pieniędzy, powiązanej bezpośrednio z miejscem zamieszkania, to Erskine wcale nie była osamotniona. Zuzu też nie opływała kasą, a jedyną ucieczką od rezydowania w domu rodziców było wyjeżdżanie do Londynu na coraz to kolejne sesje z Jenny. Chociaż, po ostatniej niespodziance w postaci Gregersa Coltona jako fotografa zastępczego, owe sesje mogą naprawdę stracić na częstotliwości. Nie no, z drugiej strony, dostawać codziennie ciepłe jedzenie, wstawać do wesołego, przepełnionego miłością domu zawsze jest miło. A przerwa na edukację potrafi obudzić w człowieku tęsknotę. Tak samo jak granie w zakochanie. To był pierwszy raz, kiedy Kasprzakównie przyszło grać w coś takiego. Nie dość, że robiła to nieświadomie, to jeszcze z graczem niesamowicie doświadczonym i uzbrojonym w setki asów, pochowanych nie tylko w rękawach, ale też wszystkich innych możliwych schowkach. Nie wnikajmy. Na razie nie szło jej chyba najgorzej, bo przecież dała radę uciszyć wszystkie swoje wątpliwości na tyle, aby w ogóle znaleźć się w "siódemce", dlatego chyba powinna się cieszyć, prawda? Nie zmienia to oczywiście faktu, że prychnęła z nieudawaną wcale pogardą na dźwięk swego pełnego imienia, będąc w pełni świadomą zawartej w tym prowokacji. Ale rzeczywiście, wspominała coś o swoim uroku i musiała najwidoczniej udowodnić, że to wszystko sama prawda. Zdjęła więc buty, zostawiając je gdzieś na podłodze, sama już w całości wdrapała się na łóżko, aby za chwilę leżeć równolegle do ciemnowłosej. Potem przysunęła się do niej, kładąc ostrożnie prawą dłoń na jej brzuchu, lewe ramię przeciskając pod jej szyją, aby palce móc położyć dziewczęciu na ramieniu. A skoro mowa już o palcach, to warto wspomnieć że te, które Zuza skierowała na brzuch Avy, zaczęły sobie delikatnie po nim krążyć. Możliwe, że była to pieszczota nieco drażniąca, ale taki właśnie efekt dziewiętnastolatka chciała uzyskać, idąc w duchu relacji opartej tylko i wyłącznie na drażnieniu się nawzajem. - Venus - powiedziała cicho, dźwięcznie, mocno przeciągając "u", co od razu nadało jednemu, prostemu wyrazowi, proszący charakter - pokaż mi je, nie bądź taka! - dodała, teraz już praktycznie szeptem, chwilę po tym zbliżając usta do policzka Erskine, aby złożyć na nim najdelikatniejszy możliwy pocałunek. Kasprzakówna spodziewała się nawiązać po tym geście kontakt wzrokowy, toteż od razu przygotowała się do półzalotnego zamrugania oczami. Kusiło ją, aby powiedzieć, że przecież tak czy inaczej dostanie to, czego chce, ale stwierdziła, że zepsułoby to chyba cały klimat. A skoro Avie przyszło do głowy patrzeć razem na gwiazdy, to ta decyzja wydawała się być naprawdę dobrą.
Zuzanna powinna rozważyć karierę w magicznym pokerze. Na tym na pewno by się wzbogaciła skoro tak idealnie potrafiła ukryć swoje skrępowanie. Szkoda, że nie wiedziała, że wpadła w diabelskie sidła panny Erskin i prędko się z nich nie wydostanie. Ava wiedziała, dlaczego tu przyszły i na pewno nie miała ochoty pokazywać tatuaży Zuzannie. Po pierwsze, ta dziewczyna ją denerwowała. Nie wiedziała, co w niej dokładnie jest. Jak można zarazem podniecać jak i doprowadzać do takiej nienawiści? Erskin nie potrafiła zliczyć na palcach obydwu dłoni, ile razy pragnęła udusić Kasprzakową w tak krótkich ich znajomości. Była bezczelna, a w tym wszystkim jeszcze inteligentna. Nadążała za grą słowną, doskonale wiedziała, kiedy może sobie na coś pozwolić. Gdyby lepiej się dogadywały, mogłyby pomyśleć o wspólnym mieszkaniu. Jednak Ava prędzej skończyłaby w Azkabanie za rzucenie klątwy niźli zgodziłaby się na tak poroniony pomysł. Chciała stanąć na swoim, ale wiedziała też, że nie stać ją na kawalerkę. Marzenia, chociaż tak bardzo ich nienawidziła, psuły wszystkie jej plany. Chciała chodzić nago po mieszkaniu, czasem w grubych stresach, jeszcze częściej nieumalowana i niczym, absolutnie niczym, się nie przejmować. Dziwne, że Zuzanna nie zorientowała się na tyle szybko, z kim przyszło jej się bawić. Z diabłem. Podpisała cyrograf już przy pierwszym ich spotkaniu. Nie mogła na nic liczyć. Sprzedała swoją duszę, nie miała już żadnej nadziei. Pozostało jej się tylko dobrze bawić. Przymknęła oczy, delektując się tą lekką pieszczotą. Nie była ona na tyle przekonująca, aby Venus ściągnęła ciuchy i zaczęła opowiadać o tatuażach. Wręcz przeciwnie. Chwyciła za jej dłoń, oplątując palcami nadgarstek. Ponownie nachyliła się do dziewczyny, aby ją pocałować, lecz nie tak grzecznie jak wtedy. Koniuszkiem języka rozchyliła wargi Zuzy, rozpoczynając prawdziwą walkę namiętności. Nie czekała ani na wyrażenie zgody ani chęci. Te drugie wiedziała, że są olbrzymie. Chwyciła za materiał, pozbawiając Zuzę w ułamku sekundy bluzki. Z pocałunkami zaczęła schodzić po szyi aż do dekoltu dziewczyny. Lekko wsunęła dłoń pod plecy dziewczyny, rozpinając w ten sposób biustonosz. Zuzanna mogła być zdziwiona jak szybko idą sprawy, ale... na co trzeba było czekać? Stanikiem związała nadgarstki dziewczyny i przywiązała materiał do łóżka. Wtedy ze spojrzeniem chłodnym, pełnym wyższości odsunęła się od niej, poprawiając swoją bluzkę. Na szczęście Kasprzakówna nie miała jak jej rozebrać. - Dość kiepsko prosisz, okłamałaś mnie, Zuzanka – wstała z łózka i podeszła do swojej torebki, z której wygrzebała paczkę papierosów. Usiadła na parapecie w oknie, otwierając je na oścież. Nawet nie spytała, czy Kasprzakówna lubi dym, czy chciałaby zapalić albo może posmakować jej uch otoczonych tytoniem. Patrzyła na nią, taką półnagą i bezbronną z wielką satysfakcją. - Brzydko jest okłamywać ludzi – dodała po chwili, wypuszczając dym. Przekręciła papierosa między palcami, strzepując popiół.
Magiczny poker zawsze spoko, problem był jednak w tym, że Zuzanna nigdy w życiu nie miała okazji nauczyć się żadnej gry karcianej. Tata co prawda starał się przybliżyć jej zasady kilku naprawdę prostych odmian pokera właśnie, ale raz, że nigdy jej to specjalnie nie zajmowało, a dwa, że takowy nie miałby żadnego związku z czarodziejskim. Czy stanowiłoby to dużą przeszkodę? Ciężko stwierdzić, ponieważ Polka nie planowała jak na razie zmieniać swojego zainteresowania kartami, a pan Kasprzak zdawał się zupełnie już odpuścić jakiekolwiek próby zmiany jej zdania. W rodzinie wszyscy już doskonale wiedzieli, że jak raz się jej do czegoś nie przekona, to tylko prawdziwy cud potrafi zignorować wszelkie zasady logiki i sprawić, że początkowo sceptyczna Zuza stanie się za moment entuzjastyczną, bardzo chętną do realizacji danego pomysłu Zuzą. Zresztą, chęci uduszenia były też pomiędzy nią a jej rodzicami całkiem częste. Nie dlatego że byli zwyrodnialcami, błagam! Wszystko przez ten charakterek, ten charakterek, który był idealną mieszanką usposobień mamy i taty. Pani Kasprzak pełniła rolę tej zimnej, wyrachowanej, inteligentnej, ale też takiej, która nie zawsze wiedziała co powiedzieć. Z kolei jej mąż, on, moi drodzy państwo, był wygadany jak mało kto, a droczył się z kobietami wręcz mistrzowsko. Zawsze doskonale wiedział, kiedy zwrócić danej pannie uwagę na jej sylwetkę, żeby wywołać w jej oczach nutę czystej, nieskazitelnej chęci mordu. I właśnie połączeniem tych dwóch archetypów małżonkowie byli zaskoczeni. Z jednej strony mają dość, kiedy żartobliwie wytyka im się ich błędy, a z drugiej nie mogą nic z tym zrobić - bo to ich ukochana córka, która nieraz zdążyła już udowodnić, że kocha ich najbardziej na świecie. Niestety! Diabłu z twarzą piękniejszą niż przyszłoby mieć takiej osobistości nikt nigdy nie udowodnił, że warto z tą blondynką wytrzymać dłużej niż kilka miesięcy. Ona sama miała oczywiście zupełnie inne zdanie, toteż wcale nie spodziewała się tego, co miało nadejść. Jej delikatna pieszczota miała być zaledwie początkiem, czubkiem góry lodowej, schowanej pod oceanem pytań, zagadek, niepewności. Ale Venus była niecierpliwa, w stu procentach zgodnie z przewidywaniami biorąc to, czego chciała, siłą. Polka spojrzała momentalnie, szeroko otwartymi oczyma, na swój nadgarstek, mocno trzymany przez Szkotkę. Trzeba przyznać, miała moment w pełni uzasadnionego strachu, który pokazała spojrzeniem na twarz ciemnowłosej. A w owym spojrzeniu widać było niebywałe zbicie z tropu. Nie zmienia to oczywiście faktu, że pomruk zadowolenia wymknął się jej z ust mimowolnie, równocześnie z rozpoczęciem kolejnego pocałunku. Irytowały ją niezmiernie te wielkie kroki, które Ava czyniła przez cały wieczór, ale obiecała sobie pogodzić się z tym prędzej czy później. Zgubienie bluzki tak szybko było wbrew jej woli, to jasne, wydawało się jednak, że właśnie straciła jakiekolwiek prawo do głosu. Szyję odsłoniła poprzez odchylenie głowy praktycznie w tej samej chwili, w której Erskine odkleiła się od jej ust. Napięcie zaczynało rosnąć, a ona zaczynała działać pod wpływem impulsów. Jeden z nich nakazał wygięcie się, aby ułatwić prowadzącej dobranie się do wspomnianego wcześniej stanika. Pisałam już wcześniej o topniejącej pewności siebie, prawda? Proszę sobie więc wyobrazić, że jej już wcale nie było, a każde jej kolejne oznaki były czystym blefem. Nieco blade policzki oblały się rumieńcem, kiedy wpółnaga dziewczyna została najzwyczajniej w świecie związana. Ach, jakże niezbadane są koleje losu! - Musisz sobie żartować - mruknęła zrezygnowana, próbując wyrwać się z pułapki, w którą wpadła praktycznie po uszy. Szarpanie rękoma na prawo i lewo nie dawało zupełnie nic, może poza zabawnym widokiem dla niebieskich oczu jej towarzyszki. - Erskine! - zawołała z wściekłością, czując się jak małe, oszukane dziecko - Nie mogłaś wytrzymać bez papierosów, co? Ha, to w sumie takie typowe zagranie słabeusza! - desperacja rosła i rosła, a upokorzona Zuzanna nie chciała już niczego więcej, niż wydostania się z niewoli, zabrania swojej godności i powrotu do mieszkania Jenny. Ale przecież nie mogła stchórzyć. Nie było takiej opcji. Prychnęła głośno. - Nie masz najmniejszego pojęcia, co straciłaś dzięki temu manewrowi - rzuciła i kilkukrotnym ruchem głowy wskazała na swoje związane nadgarstki. Czuła się jak niewolnica.
Ava rozsiadła się na parapecie, skubiąc swoje poszarpane krótkie spodenki. Przymknęła oczy, delektując się najcudowniejszym smakiem papierosa. Dopiero po chwili przeniosła wzrok na Zuzannę. Ten błysk w oczach stał się jeszcze bardziej niebezpieczny. Z satysfakcją patrzyła na jej szarpanie się. Piersi kołysały się z każdym ruchem, a Ava miała ochotę je dotknąć, posmakować i zapamiętać na tę noc. Gdy obydwie się rano obudzą, pewnie zmyją się przy pierwszej okazji, będą na siebie patrzeć z pożądaniem w Wielkiej Sali, a nigdy więcej do niczego nie dojdzie. Zapomną swoich imion. Będą pamiętać jedynie oczy, te oczy, które obiecywały zbyt wiele. Gdyby wzrok Avy mógł pieścić, Zuzanna wiłaby się właśnie z rozkoszy. - Myślałam, że się wyplączesz, aby pokazać mi, jak bardzo chcesz je zobaczyć, ale chyba cię motywacja opuściła – jęknęła smutno. Wciąż trzymając papierosa tym razem między zębami, sięgnęła do swoich włosów, spiętych w niedbałego koka i powoli, wręcz infantylnie zdejmowała wstążkę. Bawiła się jej końcówka, prostowała albo zawijała na palec. W końcu ostentacyjnie odrzuciła ją na podłogę. Zaśmiała się. - Spójrz na siebie, Zuzanno, zero kontroli – prychnęła. Wyrzuciła peta za okno, nie przejmując się, czy spadł on na czyjąś głowę. Ava uważała, że sama nie będzie się rozbierać. Z resztą, od tego była ta druga osoba. Podeszła do łóżka, na czworakach przechadzając się po nim, aż mogła usiąść między nogami Zuzy. Miała nadzieję, że dziewczyna się dość szybko zorientuje, iż biustonosz wcale nie jest mocno zawiązany i wystarczy za niego pociągnąć. Nachyliła się do brzucha dziewczyny, składając na nim lekkie, drażniące pocałunki. Językiem przejechała aż do jej piersi. Czekała, czekała zniecierpliwiona aż Zuza się uwolni. Dłońmi wolno przejechała po udach Zuzy, podciągając w ten sposób jej spódnicę. Nie wiedziała, jak coś tak niepraktycznego się rozwiązuje, więc cały czas całując podbrzusze szukała jakiegoś zapięcia. W końcu za nie pociągnęła i spojrzała sugestywnie na Zuzannę. - Udowodnij, pokaż mi, co mogłam stracić
W sumie trzeba już zaznaczyć +18, chociaż kto by tam się spodziewał czegoś innego
Zuza nienawidziła papierosów z całego serca. Zawsze nachodziła ją chęć wymordowania każdego palacza na Ziemi, ale znikała ona równie nagle, co się pojawiła - takiej zachcianki nikt nie spełniłby z najmniejszą nawet łatwością. Robiła więc inne rzeczy, które nie zawsze się ludziom podobały. Dyktaturę antypapierosową starała się zaprowadzić praktycznie wszędzie, gdzie się znajdowała, aby nigdy więcej nie musieć przechodzić powikłań związanych z tą całą alergią, którą lekarz sobie najzwyczajniej w świecie uroił. To ona miała rację. Bo fajki to beznadziejna, idiotyczna używka. Niestety, w obecnym położeniu blondynka została zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek władzy, toteż przyszło jej tylko obserwować wypuszczany z ust Szkotki dym. Bywało gorzej. Obecnie przynajmniej nie wszystko do niej dolatywało. Nadal jednak pozostawała kwestia udawanego niewolnictwa, której Zu jeszcze nie zdążyła rozpracować, bowiem rzeczywiście, gdyby zastosować trochę techniki i spokojnego myślenia, to już dawno by się uwolniła. Jednakże, ze swoim temperamentem, próbowała to pokonać siłą. I tak na dobrą sprawę tylko zmniejszała swoje szanse na wydostanie się. - Och błagam, wybacz że nie byłam przygotowana na niewolnictwo! - odparła z połowicznie udawanym wyrzutem oraz stuprocentowo szczerą uszczypliwością. Chwilowo zmęczona ciągłym szarpaniem się, Polka rzuciła znowu okiem na Avę, obserwując niedbale jej czynności. Och, patrzcie państwo, przed chwilą zasuwała, rozpędzona jak najlepsza miotła na świecie, a teraz ociąga się, jak gdyby nie była nawet zdecydowana, czy w ogóle chce ściągać tę wstążkę! Dziewiętnastolatka prychnęła cicho, przenosząc wzrok na swoje nadgarstki, aby za chwilę zacząć używać swojego rozumu. Rzeczywiście, nie było to takie trudne do pokonania. Ciche "eureka" wydobyło się z jej ust, kiedy zaczęła już powolutku wydostawać się z rzekomych więzów. Umknął jej fakt wyrzucenia papierosa, umknął jej fakt wysunięcia w jej stronę nieco szyderczej uwagi, umknął jej fakt zbliżania się Venus do łóżka, nawet wtedy, kiedy już się na nie wgramoliła. Nic więc dziwnego, że równocześnie z pierwszym pocałunkiem na jej brzuchu całe stosunkowo blade ciało drgnęło, pobudzone przyjemnym dreszczem. Dziewczyna przygryzła mimowolnie dolną wargę, chociaż wiedziała, że powinna teraz zatrzymać całą sytuację, mając naprawdę zerowe chęci do takiego zbliżenia z kimś, kto przed chwilą palił. Dotyk języka na jej skórze zmieniał jednak spojrzenie na całą sprawę, a ona beształa samą siebie za stawianie potrzeb seksualnych nad potrzebami zdrowotnymi. Niemniej jednak, wreszcie udało się jej wyswobodzić, dzięki czemu swój stanik mogła położyć gdzieś obok, a potem podnieść się nieznacznie na łokciach. Wtedy nie miała na sobie już praktycznie nic, oprócz dolnej części bielizny. Na Erskine patrzyła ze swego rodzaju nienawiścią, nie wytrzymała jednak zbyt długo, po czym spojrzała gdzieś w bok. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę chce jej się to dalej ciągnąć. Pokręciła z zażenowaniem głową, westchnęła, znów spojrzała na dziewczynę. Nagłym, szybkim ruchem, zmieniła ich położenie. Teraz to Ava spoczywała na plecach, a Zuza na czworakach zrównała obie sylwetki, splatając w międzyczasie ich dłonie. Potem zaczęły się namiętne pocałunki, które dla starszej z panien okazały się jednak torturą, przez co swoje wargi musiała skierować na szyję towarzyszki. - Jaki to nieznośny posmak, Venus! - skomentowała, chwilę przed przygryzieniem delikatnej skóry Szkotki. Był to niezaprzeczalny sygnał na bezwarunkowy koniec klasycznych pocałunków, nie wiadomo jednak, czy ciemnowłosej to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Teraz pewnie mało miała powodów do narzekania, czując jak jej szyja jest dokładnie pieszczona muśnięciami, liźnięciami, przygryzieniami. Chwilę potem mogła zauważyć, że dłonie ma już wolne, bowiem ręce Kasprzakówny dostały zupełnie inne zadanie, mianowicie ściągnięcie z siedemnastolatki bluzki. Jaka szkoda, że wymagało to chwilowej przerwy w zabawie z szyją, ale cóż - innego sposobu nie było. Blondynka przysiadła na moment w pozycji, którą ktoś zbytnio zafascynowany sztukami walki od razu nazwałby seizą, ale niebieskookiej daleko było do tego typu osoby, toteż nie miała pojęcia, że to się też jakoś specjalnie nazywa. Językiem przejechała po swej górnej wardze, aby za chwilę nachylić się do przodu i dłońmi zwiedzać może nieco zbyt chude ciało swojej jednorazowej partnerki. Brzuch, żebra, piersi, potem - po momentalnym zatrzymaniu się na przelotną pieszczotę ostatnio odwiedzonego rejonu - obojczyki i plecy. Tam właśnie nastąpiło zwinne odpięcie stanika rzekomej bogini, a niedługo potem jego odrzucenie na bok. Zuzie od razu lepiej się zrobiło, kiedy miała świadomość, że nie jest jedyną osobą w pokoju, która musi świecić nagością. Lewa dłoń zajęła się prawą piersią młodszej dziewczyny, urządzając jej delikatny, powolny - przez co może nawet nieco denerwujący, zważając na tempo narzucane dotychczas przez Avę - masaż, lewa zaś dostała w "przydziale" usta wraz z językiem, które Zuzanna starała się teraz wykorzystać jak najlepiej, przez pocałunki, ssanie, przygryzanie i ogólne tego typu czynności. W głębi duszy miała szczerą nadzieję, że Erskine to nie do końca usatysfakcjonuje, przez co przejmie ona inicjatywę, bowiem Polka nie chciała dzisiaj dwustronnej przyjemności. Chciała, aby to ona była dopieszczana, aby to jej robiono jak najlepiej i aby to ona całą noc mogła jęczeć z przyjemności. Znając jednak charaktery obu tych panien, nieprędko dojdzie do takiej sytuacji.
Skąd ta nienawiść do papierosów? Na coś trzeba umrzeć. Ona mogła się martwić i współczuć całemu światu, ale prawda była taka, że każdy był od czegoś uzależniony. Faza uzależnień uderzała już w młodym wieku, mniej więcej komunijnym, gdy zamiast złotego łańcuszka albo pierwszego roweru, dostaje się drogą konsolę, iphone, na którego starsi ludzie muszą pracować całe wakacje, albo quady, uzależniające od adrenaliny i będące wstępem do wielkiej choroby wszystkich mężczyzn znanej jako "idealny sposób na przedłużenie penisa". To powinno być hasło reklamowe porsche albo subaru. Każdy miał swojego mrocznego demona, z którym nie potrafił sobie poradzić: czy to były papierosy, zdrady czy czekolada. W dwudziestym pierwszym wieku człowiek był słaby. Nie wierzył w magię relację międzyludzkich, a wciąż miał nadzieję, że papierosy nauczą go oddychać świeżym powietrzem. - Myśl, a nie gadaj, ostatnio to drugie kiepsko ci wychodzi - warknęła, nawiązując do tego, że Zuza wcale a wcale nie była mocno związana i tak naprawdę jakby chciała poruszać swoimi łapkami, to by dawno to robiła. Zachowywała się jak szczeniak, który więcej szczekał niż bronił. Ava patrzyła na to z wielkim zainteresowaniem. Ile potrzeba czasu blondynce, aby rozpracowała tak skomplikowany mechanizm stanika w roli kajdanek? Zaczęła bić brawo, kiedy wreszcie Kasprzakowa zorientowała się, że wcale nie jest niewolnicą. Venus miała wrażenie jakby to całe dążenie do przyjemności, szaleństwo i zbyt szybkie podejmowanie decyzji leżało tylko po jej stronie. Zuzanna wszystkiemu się podporządkowywała. Jednak szybko się to zmieniło. Ava teraz była obdarowywana pocałunkiem, który być może dla niej nic nie znaczył, ale bez niego nie wyobrażała sobie dalszej części wieczoru. Zaczęła się śmiać, gdy usłyszała to, co powiedziała Zuzanna. Nie znały się przecież aż tak krótko, aby Ava ukryła papierosy. Przeciętny palacz pali co najmniej raz na godzinę, a tyle czasu na pewno ze sobą spędziły. Do dalszych pieszczot dojść nie mogło, bo brunetka po prostu wygrzebała się spod Zuzy. Znalazła swoje ubrania, podniosła nawet wstążkę, nie mówiąc na razie o co jej chodzi. Krytycznie przeleciała wzrokiem pokój, omijając nim Zuzę. Jakby na niego nie zasługiwała. - Zuzanno, jeśli nie akceptujesz moich papierosów, to nie akceptujesz mnie, więc dalsze spotkanie nie ma najmniejszego sensu - z parapetów wzięła jeszcze paczkę papierosów, podniosła torbę, którą od razu przerzuciła przez ramię. Wyszła, trzaskając drzwiami i zastanawiając się, czy to spotkanie nie powinno nauczyć ją trochę pokory. Może Londyn nie był tak ufny jak ona? Swoją drogą, czy można wymagać od największej egoistki na świecie dawania czegokolwiek? [zt]
Benjamin obudził się, a jego ciało nosiło liczne ślady niedawnego wyjazdu z Yurim i Nicholasem na Podlasie. Szyje pokrywał ślady sznura, a lód przeszywał go od środka, każdy ruch zdawał się być walką z niewidzialnym ciężarem. Srebrzyste promienie poranka dostawały się przez zakurzone okno pokoju. Nie miał innego wyjścia, wbrew sobie, musiał podnieść się i rozpocząć nowy dzień. Usiadł na skraju dużego, drewnianego łóżka które skrzypiało w odpowiedzi na każdy jego ruch. Nie było wygodne, ale musiał spędzić w nim kilka dni zanim dojdzie do siebie. Nie chciał wracać do domu, do Beverly i Whinky. Wiedział, że nie zniesie ich oczekujących wyjaśnień spojrzeń, surowej troski i przestróg. W krótkim liście wyjaśnił im jedynie, że kilka najbliższych dni spędzi poza domem, będzie odpoczywał. Widok sowy w oknie sprawił więc, że zamarł. Spodziewał się, że to Beverly odpisała równie krótko i zimno jak zawsze. Wpuścił starego ptaka do pomieszczenia, a gdy rozwinął żółtawy pergamin, ujrzał znajomy charakter pisma Trevora. Spojrzał w lustro naprzeciwko siebie. Zmęczone oczy stały się zwierciadłem jego duszy. Widział w nich nie tylko smutek, ale także ból i zagubienie. Zimno, które towarzyszyło mu od walki z połódnicą, malowało się również na jego bladej twarzy. Patrzył jeszcze chwilę, tocząc wewnętrzną potyczkę między chęcią pomocy Trevorowi, a niechęcią do samego siebie. Westchnął ciężko. Chwycił pióro, które leżało na stoliku nocnym, po czym na tyle tego samego pergaminu odpisał kumplowi. Czuł się teraz okaleczony wewnętrznie i zewnętrzenie, ale postanowił nie odrzucić z tego powodu jednego z nielicznych swoich znajomych. Niewiele czasu minęło, gdy zapowiedziany gość pojawił się za drzwiami, stanowczo uderzając kołatką. Bazory nawet nie próbował zamaskować tego jak się czuje, z gołym torsem i w spodniach od pidżamy, powolnym krokiem podszedł by otworzyć drzwi. - Zapraszam. - Wycharczał nisko, po czym obrócił się na pięcie i skierował do starych, drewnianych krzeseł przy stoliku dla gości. Usiadł, a łagodny uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Przyniosłeś wszystko co potrzeba? - Przeszedł od razu do konkretów. Wiedział, że Collins przyszedł do niego nie bez powodu, miał własne problemy teraz na głowie, więc zamierzał ze sprawą uporać się zręcznie i szybko.