Było stanowczo za gorąco. Isolde nie mogła już wytrzymać i robiła się marudna. Nie żeby jęczała co chwila i zatruwała wszystkim życie, ale widać było, że jest zmęczona i nachmurzona. Dużo czasu spędzała w domku, gdzie przynajmniej nie paliło ją słońce albo w jeziorze, gdzie mogła się ochłodzić. Wiedziała oczywiście, że dla Marcela to niepojęte- w końcu w Australii bywało równie gorąco, ale widok jej poparzonych ramion i pleców chyba dosyć dobitnie ukazał mu, że nie wszyscy są stworzeni do życia w ciepłych krajach. A już na pewno nie Isolde z jej delikatną, białą skórą, która momentalnie nabierała intensywnie czerwonego koloru. Chłopak robił, co mógł, żeby choć trochę jej ulżyć i dzielnie znosił jej humory, ale Bloodworth nieustannie miała wrażenie, że psuje mu wakacje. Starała się mu to wynagrodzić, będąc jeszcze bardziej czułą niż zazwyczaj, więc Marcel tym bardziej nie narzekał. Kiedy Marcel postanowił ją zaprowadzić nad wodę, poczuła przypływ wdzięczności i tkliwości dla swojego najwspanialszego na świecie mężczyzny. Zrzuciła sandałki i usiadła na mostku, spuszczając nogi do wody, po czym wyciągnęła rękę do Marcela i posłała mu najpiękniejszy uśmiech, któremu nieodmiennie ulegał. Kochała go. Z każdym dniem coraz bardziej i prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co on w niej widzi. Kiedy usiadł obok niej, wtuliła się w jego ramię i westchnęła cicho. - Przepraszam, że tak komplikuję życie... ale widziałeś, jak wyglądają moje plecy. Ja naprawdę mam problemy ze słońcem- powiedziała, zaglądając mu w oczy z przepraszającą miną. Odetchnęła zapachem Marcela i ucałowała skórę za jego uchem. Była uzależniona od jego bliskości, głosu, dotyku. Gdyby teraz ją zostawił... nie przeżyłaby tego. Objęła go w pasie i oparła głowę na jego piersi, wsłuchując się w miarowe bicie serca. Mimo tej koszmarnej pogody była szczęśliwa.
Tak, słońce to coś co Marcel lubił najbardziej. Wystarczyło parę godzin w Japonii, a jego ciało, robiło się przyjemnie i naturalnie brązowawe. Właśnie w takiej odsłonie wyglądał najlepiej. A przynajmniej tak uważały jego koleżanki z Red Rock. Japonia i Australia miały nawet podobny klimat. Upały tutaj były przyjemnie wilgotne, nie tak jak w Egipcie czy innych tropikalnych krajach. Gorąco, ale przyjemnie. Normalnie żyć nie umierać. Lyons bardzo prężenie zaplanował sobie te wakacje. Tyle chciał zwiedzić. Jednak gdy okazało się że Isolda źle znosi słońce, a bardziej jej plecy, szybko zmienił plany. Wolał posiedzieć nad wodą, w domku, albo w jakimś innym pomieszczeniu z klimatyzacją. Byle jej ulżyć. I robił okłady, i był taaaaaki kochany. Ich uczucie kwitło. Jak wiśnia. Pięknie. Marcel naprawdę nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! No. Nie był też pantoflarzem. Więc czasem robili tak jak on chciał. A powiem wam w tajemnicy, że chłopak nie znosił siedzeić w jednym miejscu, wszędzie było go pełno. czasem wstawał sam, żeby pojeździć na rowerze, i przychodził gdy Isolde się budziła. Nie była dla niego ciężarem, co to to nie. To ogólnie takie zagmatwane. Do brzegu. Ta Japonia, bardzo ich do siebie zbliżyła, Lyons przestał się przejmować jakimś tam Czarkiem, wiedział że to teraz on jest najważniejszy. Więc mógł bez przeszkód cieszyć się ich wspólnym szczęściem. Dziś w to słoneczne popołudnie mijały trzy miesiące, odkąd są razem. Szybko przeleciało. Marcel chciał to jakoś uczcić, i chyba dlatego zabrał Isoldę w to urokliwe miejsce. Miał na sobie jeansowe spodnie, przed kolano, japonki i bawełnianą koszulkę, która świetnie na nim leżała. Usiadł razem z dziewczyną na pomoście, patrząc się w stronę słońca, które powoli chyliło się ku zachodowi. Objął dziewczynę w pasie, przysuwając do siebie. Westchnął i wywrócił oczami gdy po raz 10001 zaczęła go przepraszać. Zamknął jej usta pocałunkiem: -Nic nie komplikujesz. Natępnym razem pojedziemy do Norwegii, albo Finlandii. Wolę takie wakacje z Tobą, niż szalone samemu- pocałował ją w czoło. Gdy się do niego przytuliła, objął ją ramieniem. Siedzieli tak może przez piętnaście minut, gdy Marcel zaczął realizować swój plan.: -Wiesz co ja się chyba wejdę do wody- pocałował ją, zdjął koszulkę, klapki i wskoczył na główkę do Jeziora. To wszystko było częścią planu, nieco zwariowanego. Kawałek dalej pod wodą, w bańce powietrza ukrył kwiaty i pudełko z bransoletką. Chłopak zabrał to ze sobą, i spowrotem podpłynął do pomostu gdzie siedziała pani jego serca. Wynurzył się z wody, która sięgała mu ledwie do pasa, mógł z niej swobodnie spojrzeć Isodzie w oczy i wyciągnął prezent z wody. Przez bańkę powietrza wyglądały cudownie: - Dla Ciebie kochanie, za te trzy miesiące, i za kolejne tysiąc lat- uśmiechnął się czarująco. Tylko do niej się tak uśmiechał. Miał tylko nadzieję że nie przesadził.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była zdecydowanie północnym typem. Jej ciało było zupełnie nieprzystosowane do upałów- kilka chwil na słońcu wystarczyło, by na jej bladej twarzy pojawiły się złociste piegi, a cała reszta ciała przybrała paskudny, czerwony odcień. Z kolei z zimnem dawała sobie doskonale radę- całe życie mieszkała w Kornwalii i przywykła do porannych kąpieli w lodowatej wodzie. Nikt nie mógł zrozumieć, jak pozornie delikatna panna Bloodworth wytrzymuje tak niskie temperatury z uśmiechem na ustach i zaróżowionymi policzkami, kiedy wszyscy inni sinieli i szczękali zębami. Lyons był naprawdę kochany. Ostrożność z jaką robił jej kompresy na poparzone plecy i ramiona niezmiennie ją rozczulała, chociaż czasem nie mogła powstrzymać cichego okrzyku bólu, kiedy objął ją zbyt mocno, dotykając obolałego miejsca. Przynajmniej jemu pobyt tutaj służył- Isolde stwierdziła to z wyraźnym zadowoleniem, gdy zmieniał przy niej koszulę, wracał spod prysznica albo po prostu pływał. Z tą opalenizną wyglądał naprawdę zjawiskowo, chociaż dla niej zawsze był oszałamiająco wręcz przystojny i pociągający. Uwielbiała na niego patrzeć i stwierdzać po raz setny, że tak, są razem, on ją kocha i rozpieszcza bez umiaru. Gdy ją pocałował, przymknęła oczy i zamruczała z zadowoleniem. Prawdę mówiąc było jej trochę niewygodnie, stare deski wbijały się jej w gołe uda, ale to wszystko nie miało absolutnie żadnego znaczenia, bo siedziała tu ze swoim ukochanym facetem i była szczęśliwa. - Może ktoś wymyśli kiedyś eliksir przeciw oparzeniom słonecznym... wtedy pojadę dla Ciebie nawet na jakąś koszmarną pustynię- uśmiechnęła się lekko, całując go w szyję. Kiedy podjął decyzję o kąpieli, skinęła głową i patrzyła za nim z przyjemnością. Najchętniej by do niego dołączyła, ale nie miała kostiumu, a na pływanie w bieliźnie albo nago jakoś nie była jeszcze gotowa. Obserwowała jego precyzyjne ruchy i łatwość, z jaką rozgarniał wodę ramionami. Isolde też czuła się w wodzie doskonale, czasem żartowała, że lepiej niż na lądzie. Uniosła brwi, widząc, że Marcel już wraca, bo przecież nie pływał nawet pięciu minut. Wyciągnęła szyję, patrząc na niego z niepokojem i zastanawiając się, co mogło się stać. - Marcel, wszystko w... och...- urwała, widząc kwiaty i bransoletkę. Na jej policzki wypłynął ciemny rumieniec, a usta rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Jednak zamiast jakoś godnie przyjąć podarunek, po prostu zsunęła się z pomostu wprost do wody, ochlapując przy tym Marcela i wydają z siebie mało dostojny pisk. Kiedy się wynurzyła, roześmiała się cicho i podpłynęła do Lyonsa.- Nie powinieneś mnie tak rozpieszczać...- zamruczała z uśmiechem, ujmując jego twarz w dłonie i całując namiętnie. Mokra sukienka oblepiała jej ciało i trochę krępowała ruchy, ale Isolde wyjątkowo to nie przeszkadzało. Wplotła palce w jego ciemne loki i pogłębiła pocałunek, zastanawiając się, czy zasłużyła na to wszystko. Na niego, na te względy, podarunki...- Dziękuję. Bardzo cię kocham- wyszeptała mu do ucha, kiedy już oderwała się od jego ust i po prostu uwiesiła mu na szyi, wtulając się w jego szeroki tors całym swoim gibkim, kobiecym ciałem.
Marcel jako wybitny uczeń był kiedyś na wymianie w Norwegii. Może nie był to jego ukochany klimat, i zawsze chodził w dodatkowym swetrze, ale jakiś sentyment do północy miał. A teraz jeszcze poznał Isoldę, i zamierzał osiedlić się w deszczowej Anglii. Póki co nie planował jak to będzie. Najwyżej będzie co jakiś czas jeździł do Australii, żeby naładować akumulatory. No nie ważne w każdym bądź razie. On był gotów dla tej dziewczyny znieść wiele. Nawet śnieg i mróz. Nie należał on jednak do typu który planuje wszystko wcześniej, więc póki co nie przejmował się co będzie z trzy, osiem lat. Miał tylko nadzieję że do końca życia będzie z Isoldą. Bardzo by tego pragnął. Nie wyobrażał sobie teraz życia u boku innej kobiety. Kochał ją naprawdę bezgranicznie. Rozpieszczał i się troszczył. Był o nią zazdrosny. Ale co ja was będę zanudzać miłosnymi bzdetami! Nie sądził że Isolda aż tak mocno zareaguje. Że aż tak bardzo jej się to spodoba. Dla niego to było normalne, że kobieta dostaje prezenty od swojego mężczyzny. Marcel nie dawał jej codziennie czegoś nowego, bo wiedział dobrze że się znudzi. A dla niego najlepszym prezentem był rumieniec na policzkach i promienny uśmiech na ustach jego ukochanej. Nie spodziewał się że Iss wjedzie do wody. Mimo że poznał ją już na wylot, czasem nie mógł się po prostu przyzwyczaić i przewidzieć że paniennka Bloodworth której serce podbijał przed trzema miesiącami, tak naprawdę jest szaloną nieco dziewczyną. Może bardzo? Na pewno.: -Powinienem. Wiesz coś za coś, i tak czuje się ogromnie zadłużony..- gdy go pocałowała, poczuł się jakby przenieśli się w kompletnie inne miejsce. Ochoczo odwzajemnił pocałunek, przyciągając ją jeszcze bliżej do siebie, obejmując w tali. Dla niego ten pocałunek, zresztą jak wszystkie trwał za krótko. NO ale Isoldowe usta mógłby całować całymi dniami i nigdy nie miałby dosyć. Gdy się do niego przytuliła, i wyszeptała wprost do jego ucha te magiczne słowa, uśmiechnął się promnienie. Zaczął się przesuwać dalej na środek jeziora, przytulając do siebie Iss: -Już nie masz za bardzo innego wyjścia- ucałował ją w czoło- Bo ja to bez Ciebie sobie już życia nie wyobrażam.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Issie wręcz przeciwnie. Ona planowała wszystko z dużym wyprzedzeniem, zawsze, ale nie teraz. Teraz po prostu się bała myśleć o przyszłości, zresztą to był jej największy problem. Uciekała od niepewnego jutra w ciepłe objęcia znanego wczoraj i starała się nie zastanawiać, jak wszystko może się zmienić w jednej chwili. Decyzja Marcela, że zostanie z nią w Hogwarcie w równym stopniu ją uszczęśliwiła, co zaniepokoiła. Oczywiście, kochała go, ale podejmował poważny krok. A co jeśli im nie wyjdzie, jeśli wszystko się rozsypie, a on będzie przeklinał dzień, w którym wpadł na pomysł, by łapać w ramiona jakąś obcą Brytyjkę, spadającą ze schodów? Na Merlina, wiedziała, że nie powinna o tym myśleć, że jej negatywne myślenie to jakaś obsesja, ale to było silniejsze od niej. Dlatego póki co, starała się cieszyć faktem, że Lyons zostaje. Z nią, dla niej, przez nią. Jej spontaniczna reakcja nie wynikała nawet z samego faktu, że spodobały jej się prezenty, chociaż oczywiście tak było. Isolde nie była materialistką i równie dobrze mógłby jej dać stokrotkę, a ona zareagowałaby tak samo entuzjastycznie. Ona po prostu bardzo doceniała drobne gesty, drobne rzeczy. Niestety, działało to w dwie strony, bo tak jak nieznaczny uśmiech czy znak sympatii mogły poprawić jej nastrój na cały dzień, tak pozornie nieistotne i niewiele znaczące słowo mogło głęboko ją zranić i zasiać ziarno niepewności. Isolde była nadwrażliwa i chociaż niewiele osób o tym wiedziało, to była to jednak z najtrudniejszych cech jej charakteru. Czy była szalona? Do pewnego stopnia... tak. To znaczy zdarzały się jej momenty spontaniczności, chociaż zawsze, ale to zawsze w jej mózgu zapalało się ostrzegawcze światełko, jeśli dane zachowanie mogło mieć niewesołe konsekwencje. Wówczas wycofywała się szybko, kręcąc głową i przedstawiając swoje argumenty. Poza tym było kilka osób, w których obecności czuła się naprawdę dobrze i pozwalała sobie na wyjście z ram poprawności, w które sama się wtłoczyła, a raczej zrobiła to jej wrodzona duma. Jedną z nich był właśnie Marcel. Gdy usłyszała jego słowa, w jej niebieskich oczach zaszkliły się łzy wzruszenia. Stwierdziła, że odpowiadanie na to nie ma najmniejszego sensu, bo się rozpłacze, Lyons się zdenerwuje i całą atmosferę diabli wezmą. Ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej, przesuwając palcami po jego nagim torsie i czując przyjemne mrowienie, gdy mięśnie Marcela spięły się gwałtownie pod jej dotykiem. Pocałowała go ponownie, przygryzając na moment dolną wargę i zaglądając mu z czułością w oczy. Po chwili rozchyliła usta Lyonsa językiem, mimowolnie wpijając paznokcie w jego pierś i czując, że jej oddech i serce gwałtownie przyspieszyły. - Jesteś tylko mój...- mruknęła między pocałunkami, patrząc na niego spod wpółprzymkniętych powiek i dochodząc do wniosku, że zabiłaby każdą dziewczynę, która spojrzałaby na niego nie tak, jak powinna. To znaczy jak na absolutnie cudownego, ale niedostępnego dla kogokolwiek poza Isolde Bloodworth faceta. Cóż, Is potrafiła być koszmarnie zaborcza, ale to kolejna z jej utajonych cech...
Patrząc na romantyczność Lyonsa, można by pomyśleć że to wszystko u niego zaplanowane, wymuszone. A tu niespodzianka. Marcelowi przychodziło to od tak. Nie myślał, tylko mówił. Bardzo często potem leżał w łóżku, i zastanawiał się co zrobił źle, co źle powiedział. Czasem z tych nerwów to go głowa zaczynała boleć. Ale mimo to następnego dnia, znów go coś trafiało, i znów emanował wręcz romantycznością. Oczywiście zauważył te łzy. Isolda świetnie przewidziała to że poczuje się głupio. Może znów przesadził? Nie dobrze. Gdyby to była jakaś zwykła głupia dziewczyna to by się nie przejął. Ba, łzy by go nawet ucieszyły, bo to by znaczyło że jej zależy. Ale Isolda była inna. Ważna, szczególna. Nie chciał jej łez, o nie! Chciał jej uśmiechu. I paru innych pozytywnych odczuć. Dziewczyna jednak szybko rozwiała jego obawy. Kochał patrzeć w jej oczy. Może to takie banalne, ale za każdym razem jak w nie zaglądał, serce biło mu szybciej, a na twarzy wykwitał uśmiech. A jak go całowała, to ktoś a może raczej coś urządzało sobie balangę w jego brzuchu. Tak zresztą było i tym razem. Przyciągnął ją bliżej, chciał ją czuć, mieć tylko dla siebie. Dla niego każdy pocałunek trwał za krótko. O wiele za krótko. Brzmiał jak głupiutki nastolatek, ale co poradzisz. Właśnie to miłość robi z człowiekiem. Nie ma co ukrywać, że Lyons miał ochotę zrobić ten kolejny krok. Bardzo chciał. Czasem nawet mu się to śniło. Ale z tym musiał poczekać na Isoldę. Nie chciał się narzucać. Co nie zmienia faktu że takie wymruczane stwierdzenia, tylko potęgowały jego chęć na ten odważniejszy krok. Chłopak nie zauważył nawet kiedy znaleźli się na samym środku jeziora. O rany. Z niechęcią oderwał się od ust Isoldy i szepnął jej do ucha, przygryzając przy tym delikatnie płatek ucha: -Kocham Cię, pani mojego serca- po czym ją przytulił, wdychając jej przyjemny zapach.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde przez ten wyjazd okryła wiele nowych aspektów życia i bycia z kimś. Nigdy dotąd nie spała w jednym łóżku z facetem, żaden z jej związków nie dotarł do tego punktu, zawsze coś po drodze się zepsuło, rozsypało i nie miała okazji się przekonać, jak to właściwie jest. Wyjazd do Japonii tak naprawdę odciął jej drogę ucieczki, z czego w głębi duszy była zadowolona. Uwielbiała zasypiać w objęciach Marcela, opierając głowę na jego piersi i wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. Zapach jego rozgrzanej skóry doprowadzał ją do szaleństwa, ale... ale zrobienie tego kolejnego kroku nie było wcale takie łatwe. I nie dlatego, że któreś z nich go nie chciało, ale ze względu na ich charaktery. Marcel pozostawił tę decyzję jej i nie próbował naciskać, prawdę mówiąc nawet nie sugerował, że może powinni cokolwiek zmienić w ich relacji. Z kolei Isolde nie była w stanie powiedzieć wprost, że chce z nim pójść do łóżka, taka bezpośredniość zupełnie nie należała w jej naturze i fakt, że to ona musiała zainicjować to... to wszystko, był dla dziewczyny co najmniej krępujący i niewygodny. W końcu nie miała w tych sprawach żadnego doświadczenia, ale o tym Lyons nie musiał wiedzieć. To prawda, zdążył ją dobrze poznać, ale widocznie jeszcze nie na tyle, by wiedzieć, że Is, mimo całej swojej odwagi i zdecydowania w obliczu zagrożenia, kompletnie nie potrafi wyjść z inicjatywą, gdy chodzi o sprawy natury... intymnej. Ale w końcu podjęła decyzję, zebrała się w sobie i powiedziała sobie w duchu, że dość. Jest dorosłą, rozsądną kobietą, która wie, czego chce i nie może do końca świata czekać na pierwszy ruch ze strony Marcela. Pokrzepiona tą myślą, uśmiechnęła się lekko i zaczęła błądzić dłońmi po szerokim torsie Lyonsa, jego plecach, by w końcu dotrzeć do jego pośladków. Nie chciała satyny, róż, świec i nastrojowej muzyki, a znając Marcela mógł wpaść na taki pomysł. Chciała, by to wszystko wypadło naturalnie, spontanicznie, chociaż może nie do końca, biorąc pod uwagę, że w bocznej kieszeni torebki, która została na moście, miała fiolę z eliksirem. Już od dawna nie sięgała palcami dna, jednak nie robiło to na niej wrażenia. Dobrze pływała, zresztą przecież był tu Marcel, prawda? Czym miałaby się martwić? - Ja ciebie też- zamruczała, gładząc jego pośladki i czując przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż pleców. Ucałowała płatek jego ucha, potem szyję, linię szczęki, ramiona... jej serce przyspieszyło gwałtownie, a w głowie zaczęło wirować, jakby wypiła za dużo Ognistej. Delikatnie ugryzła go w szyję, mając nadzieję, że zrozumie. Że będzie wiedział.
Jeju, czyżby Isolde czytała mu w myślach? Bo tak to wyglądało. A może byli już ze sobą na tyle blisko że przyszedł czas, ale oboje nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Marcel też nigdy nic w tym kierunku nie dział. Co prawda miał parę okazji, ale nigdy ich nie wykorzystał. Wolał poczekać na tę jedyną. I w sumie chyba się opłaciło. Zobaczymy. Dotyk Isoldy palił go wręcz żywym ogniem. Było to szalenie przyjemne. Czuł jak wszystko zaczyna się w nim gotować. Nie żeby był jakiś nie wyżyty. Pragnął najzwyczajniej w świecie Isoldy, w każdym tego słowa znaczeniu. Dotyk za dotyk. Pochwycił jej usta w namiętnym pocałunku, a jego dłonie dość odważnie wsunęły się pod mokra sukienkę dziewczyny. Położył dłonie na jej pośladkach, po czym jedną z nich przejechał na jej brzuch, zahaczając o jej bieliznę. Delikatnie, acz stanowczo, rozchylił jej usta językiem, całując ją jeszcze namiętniej. A nogami kierował ich w stronę wierzby. Można było się tam przecież ukryć. Isolda miała rację z ta satyną i świecami. Bo pewnie tak właśnie zrobiłby Marcel. Albo podobnie. Naprawdę był aż tak przewidywalny? Nie zdążył się nawet nad tym porządnie zastanowić, bo już byli przy brzegu, ukryci pod wierzbą. Posadził Isoldę, jednym zgrabnym ruchem na trawce, i znów zaczął ją całować. Miał twarz na wysokości jej twarzy. Trochę trzęsącymi się dłońmi (nie wiem czy z podniecenia czy z zdenerwowania bardziej) rzucił ramiączka sukienki swojej dziewczyny. Czy ona zawsze chodziła w takiej pięknej bieliźnie? No nie ważne. Na chwile przestał ja całować, i tylko popatrzył jej głęboko w oczy. Chyba szukał jakiegoś ewentualnego sprzeciwu. Jako że go nie znalazł, wskoczył z wody i usiadł obok, całując ją bez opamiętania. Jedną dłoń położył dość wysoko na udzie. Nie ukrywam że sporo go to kosztowało odwagi!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poczuła kolejną falę gorąca, zalewającą jej ciało. Dotyk Marcela sprawiał jej niekłamaną przyjemność, rozpalał i doprowadzał do krawędzi, jednocześnie, co tu dużo mówić, zawstydzając. Ale chciała tego, chciała jego rąk, jego pocałunków, pieszczot, nie miała zamiaru się zatrzymywać. Westchnęła z rozkoszy, gdy ich języki i wargi splotły się w namiętnym pocałunku, zmarszczyła brwi, wplatając palce we włosy Lyonsa i czując, że traci kontrolę, że wszystko zaczyna toczyć się samo, bez udziału jej woli. Ale to dobrze. Nie, to nie chodziło o przewidywalność. Raczej o pragnienie Marcela, by wszystko było idealne, by wszystko szło zgodnie z planem, by Is czuła się dopieszczona i zadbana. Och, ona to bardzo doceniała! Chodziło tylko o to, że czasem czuła się jak rozkapryszona pannica, której zachcianki spełniał, bo inaczej jej miłość mogłaby się rozwiać. Jakby próbował utwierdzić ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła, wybierając jego a nie Czarka, który nota bene i tak jej nie chciał. Oczywiście, lubiła, gdy ją rozpieszczał, ale równocześnie budziło to w niej jakieś niewytłumaczalne poczucie winy. Jakby nie zasłużyła na to wszystko, na tę czułość, względy, na niego. Cieszyła się, że Marcel przejął inicjatywę, że zdjął z jej barków ten ciężar, z którym jakoś nie potrafiła się uporać. Poddawała się jego dotykowi, jego pocałunkom, mając wrażenie, że traci grunt pod nogami, zatraca się w namiętności, o którą sama siebie nigdy nie podejrzewała. Widząc pytanie w jego spojrzeniu, uśmiechnęła się lekko, nie mogąc zapanować nad przyspieszonym oddechem. Mokra sukienka oblepiała jej ciało, więcej pokazując niż zakrywając, ale to nieważne, to nawet dobrze. Zaraz i tak nie będzie jej potrzebna. Ich pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej zachłanne, Isolde nie panowała już nad sobą, serce obijało się o żebra w szaleńczym tańcu, oddech z każdą sekundą stawał się coraz szybszy, a pulsowanie krwi w skroniach odbierało jej zdolność racjonalnego myślenia. Nie. Teraz nie musiała myśleć. Westchnęła, czując dłoń Lyonsa na swoim udzie, i drżącą dłonią sięgnęła do suwaka w jego spodniach. Mocowała się z nim, nie odrywając się od ust Marcela i zastanawiając, czy wprawa przyjdzie z czasem. Na Merlina, dlaczego ten głupi zamek nie chciał się rozsunąć, wprawiając tym Isolde w jeszcze większe zażenowanie...?
I znów Marcel nad tym nie panował. Zawładnęło nim pożądanie, szaleńcze. Dla niego to co miało się wydarzyć za parę chwil było dla niego swego rodzaju pieczęcią. Obietnicą, że teraz należą tylko do siebie. Że żaden Czarek, Matt, Dominic czy inny jakiś mu jej nie zabiorą. Że będzie tylko jego. Na zawsze, i tak dalej. Że nigdy jej nie straci. Bo Marcel naprawdę wsiąkł w ta relacje. Nigdy mu na nikim tak nie zależało jak na niej. Nigdy żadna dziewczyna nie potrafiła go doprowadzić samym spojrzeniem do uśmiechu. Nie chciał jej stracić. Ot cała filozofia. Był dla niej zrobić naprawdę wszystko, i jeszcze więcej. No, ale dość teraz rozwodzenia się. Doprowadzała go pocałunkami do takiego stanu że miał ochotę rozerwać jej sukienkę, i posiąść ją w pełni. Na chwile przestał ją całować, i nie mogąc powstrzymać przyśpieszonego oddechu zdjął z niej sukienkę. Przez chwile po prostu na nią patrzył, przygryzając przy tym wargę. Nie panował nad tym. Była piękna, najpiękniejsza. Wrócił do całowania jej,a jego duże ciepłe dłonie powędrowały na jej piersi. Delikatnie, subtelnie. Przypomniał sobie chwile w której pierwszy raz ją pocałował. Wtedy też siedzieli pod jakimś drzewem. Czuł się podobnie. Motyle w brzuchu, przyjemne ciepło na sercu. Tyle że tym razem czuł to milion razy bardziej. Nagle uzmysłowił sobie że Iss mocuje się z jego rozporkiem. Uśmiechnął się mimowolnie i pomógł jej go rozpiąć. Wyjął z kieszeni ( na którą rzucił zaklęcie zmiejszająco- zwiększające) koc. Nosił go zawsze przy sobie jak jeszcze tuzin innych rzeczy. Pocałunkami, przeniósł się na jej szyję, przygryzając ją co jakiś czas lekko. Jego ciepłe dłonie, przeniosły się na jej ramiona, pozbywając się ramiączek od stanika. Nie chciał przecież wyjść na jakiegoś niewyżytego maniaka seksualnego. Trochę romantyczności. Po za tym nie trudno było się domyślić że to prawdopodobnie jej pierwszy raz. Marcel chciał pozostawić po sobie jak najlepsze wspomnienia...
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Czując na swoim ciele pełen pożądania wzrok Marcela, Isolde z trudem opanowała chęć zakrycia się czymkolwiek. Dłońmi, sukienką, skrawkiem koca... na jej twarz wypłynął idiotyczny rumieniec, ale nie zrobiła nic, by uniemożliwić mu dalsze podziwianie jej nagości. Zamiast tego przesunęła palcami po jego torsie, badając każdy mięsień, każdą wklęsłość i wypukłość jego piersi, brzucha... tak, tak było lepiej- skupić się na jego ciele, nie myśleć o własnym. Zapomnieć o brzuchu, który mimo że pozbawiony fałdek, nie należał do jednej z zawodniczek Quidditcha, które w dużej części mogły się poszczycić pięknie wyćwiczonym ciałem. Przestać się zastanawiać, czy jej biodra, przez większość facetów określane mianem kuszących, nie są zbyt krągłe, a piersi, z których zazwyczaj była dość zadowolona, bo harmonizowały z jej strzelistą sylwetką, za małe. Nie, nie powinna o tym myśleć, bo nigdy nie pozwoli żadnemu facetowi się rozebrać. Gdy dotknął jej piersi, z ust Isolde wyrwało się ciche westchnienie. Nie sądziła, że jego dotyk aż tak ją rozpali, chciała, by ściągnął z niej to wszystko, chciała, by dotknął każdego skrawka jej rozgrzanej, pachnącej cytrusami skóry. Zmarszczyła brwi, oddając pocałunki i z ulgą przyjmując fakt, że Marcel sam uporał się z niesfornym rozporkiem. Uśmiechnęła się pod nosem i zamruczała z przyjemności, wyginając obsypywaną pocałunkami szyję i delikatnie przesuwając paznokciami po jego plecach. Jedną ręką sięgnęła do haftek swojego stanika i rozpięła je nieznacznym ruchem, pozwalając fragmentowi bielizny opaść i odsłonić jej nieduże, ale pełne i jędrne piersi, unoszące się w niespokojnym oddechu. Pożądanie narastało w niej z każdą chwilą, z każdym muśnięciem jego ust i dłoni.
Marcel w jakimś tam stopniu rozumiał kobiety. Wiedział co zrobić żeby były zadowolone. Co im dawać, jak z nimi grać. Jednak nigdy, ale to nigdy nie mógł pojąć jednego. Czemu zawsze szukają w sobie jakieś niedoskonałości? Uważają że są za grube, za chude, że ich piersi są za małe, bądź za duże. Że oczy zbyt niebieskie, albo za małe. Czy też za szerokie biodra. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć. no weźmy taką na przykład Isoldę. Była ideałem. Przynajmniej dla Marcela. Zgrabna, proporcjonalna. I blondynka. Czyli taka jaką lubił najbardziej. Ale nawet jakby miała trochę więcej ciała, albo byłaby niższa, czy ruda- jeżeli byłaby Isoldą, on nadal by ją kochał. Bo z miłością, drogie panie nie jest tak że kocha się za wygląd. Kocha się za to coś, co ta kobieta ma w sobie. Za jej czułość, opiekuńczość. Herbatę w zimowe dni i ciepłe usta. Za miliony rzeczy- za wygląd na samym końcu. Jeżeli mężczyzna kocha, to kocha wszystko. Każdy centymetr. Każdą myśl i słowo. Każdy gest. Każdy kosmyk włosów. I tak właśnie Marcel kochał Isoldę. Mimo jego ogromnego podniecenia całą tą sytuacją, jego uwadze nie umknął fakt że jego ukochana zaczerwieniła się aż po czubki uszu. Szybko się domyślił że chodzi o jej nagość. Odsunął się od jej szyi, gdy jej piersi, najpiękniejsze na świecie, już nic nie skrywało. Z jednej strony było mu trochę głupio że to nie on pozbawił ją tej części garderoby, ale z drugiej strony wiedział, że zabierałby się do tego jak pies do jeża. Wiec w sumie dobrze wyszło. Nie mógł się nadziwić jaka zawstydzona jest Iss. Swoją drogą wyglądała tak przeuroczo. Przybliżył usta do jej ucha i wyszeptał. Jego głos, był przepełniony takim uczuciem jakby oddawał jej całe swoje serce. Tak z reszta się stało parę miesięcy wcześniej: -Jesteś najpiękniejsza- wyszeptał jej do ucha, i pchnął na koc. Delikatnie. Nie chciał żeby jej się cokolwiek stało. Położył się na niej tylko częścią swojego ciężaru. Wydawała się mu cały czas taka krucha. Znów zaczął ją całować, już spokojniej, ale z równie wielkim zaangażowaniem. W pewnym momencie, przytulił ją do siebie, i jednym zgrabnym ruchem przewrócił się na plecy. Musiała czuć twardość w jego bokserkach. Ale to chyba dobrze. Całował, a jego dłonie powędrowały w stronę pośladków dziewczyny. Nie, nie na majtki. Na pośladki.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy nie była pewna. Nigdy nie była pewna swojej wartości jako kobiety, bo mało kto postrzegał ją jako jeszcze jedną przedstawicielkę płci pięknej. Mimo jej urody, uwagę przyciągał raczej charakter, ciekawy, ale trudny, zwłaszcza dla facetów w jej wieku. Nie była jedną z tych wiecznie roześmianych, wesołych dziewcząt, które większość czasu spędzały na romansach i knuciu intryg. Nie piła na umór, nie ćpała i nie spędzała każdej nocy z innym facetem. Można było z nią porozmawiać dosłownie o wszystkim, polegać na jej dyskrecji, rozsądku i odwadze. Miała swoje zasady, których uparcie się trzymała. Jakiś znajomy powiedział jej kiedyś, że przytłacza i że przeciętny facet czuje się przy niej dziecinny i niemądry, że swoją osobowością podkopuje męskie ego. Że można ją uwielbiać jako przyjaciółkę, ale trzeba prawdziwej odwagi, by się z nią związać. Boleśnie przeżyła tamtą rozmowę, ale była za nią wdzięczna. Chociaż nie bardzo potrafiła się zmienić. Jej pewność siebie przypominała sinusoidę- rano dochodziła do wniosku, że uwielbia swoje usta i oczy, a jej biodra są naprawdę kuszące, by wieczorem wpatrywać się we własne odbicie ze łzami w oczach i zastanawiając się, jak z tak pięknej matki mogła narodzić się tak szpetna córka. Słysząc jego słowa, uśmiechnęła się delikatnie i przyciągnęła do siebie. Był taki czuły i uważny, jakby była porcelanową lalką, a nie normalną, młodą kobietą, w dodatku całkiem przyzwoicie zbudowaną. Uwielbiała fakt, że był taki silny, że mógł zrobić z nią, co chciał, wziąć na ręce bez większego wysiłku. Czuła się wtedy tak cudownie bezradna, kobieca i zależna od niego, że chciało się jej śmiać. Ujęła jego twarz w dłonie, oddając każdy pocałunek i oplatając go nogami w pasie. Z trudem łapała powietrze, czując męskość Marcela napierającą na jej podbrzusze i mając wrażenie, że cały świat wiruje w jakimś obłąkańczym tańcu. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się pod nią i przesunął dłonie na jej pośladki. Isolde westchnęła cicho, czując miły dreszcz biegnący wzdłuż jej nagich pleców. Oderwała się od jego ust i zaczęła całować szyję Marcela, potem barki i pierś, by dotrzeć do sutków, które delikatnie przygryzła, z trudem panując nad palącym ją pożądaniem, które powoli pozwalało jej zapomnieć o zakłopotaniu, niepewności i tym wszystkim, co jeszcze przed chwilą paraliżowało jej ruchy. Rozkoszowała się zapachem jego skóry, przesuwając po niej palcami i rozgrzanymi wargami. Dotarłszy do brzucha Lyonsa, Is zsunęła z jego bioder przemoczone dżinsowe szorty i niepewnie musnęła palcami prężącą się pod cienkim materiałem bokserek męskość. Jej oddech jeszcze bardziej przyspieszył, rwał się co chwila, nie mogła zebrać rozbieganych myśli, jednak w końcu zebrała się na odwagę i, nie odrywając ust od umięśnionego brzucha Marcela, pozbawiła go również tej ostatniej części garderoby. Czując coś na kształt idiotycznej dumy z własnej odwagi, Isolde ułożyła się znów na piersi Lyonsa, zaglądając mu w oczy z zaskakująco prowokującym uśmiechem i przygryzając jego dolną wargę. - Hmm... i co teraz...?- spytała ochryple, układając jego dłonie na swoich pośladkach i leniwym ruchem ocierając się o jego męskość. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale to nowe wcielenie dziwnie przypadło jej do gustu.
+18 Oh, teraz to Marcel spłonął rumieńcem. Sinusoida- tak to idealnie opisywało zachowanie Isoldy. Przed chwilą przecież musiał ją zapewniać że jest najpiękniejsza, żeby nie była aż tak zawstydzona, a parę minut później leżał nagi, a nad nim rozpalona młoda kobieta. Czuł jak jego przyrodzenie, z każdym kolejnym dotykiem Isoldy, stawało się coraz większe. Nigdy nie był aż tak blisko, i aż tak nagi z jakąkolwiek dziewczyną. Ale panienka Bloodworth nie musiała tego wiedzieć. Był pewien że jakby się teraz o tym dowiedziała, zdenerwowała by się jeszcze bardziej. I powróciłoby zakłopotanie. A nie chciał tego. Co teraz? Matko, co teraz! Miał w głowie pustkę. Kurcze, a przygotowywał się do tego naprawdę długo. Kupił sobie nawet książkę "Jak przeżyć pierwszy raz, żeby obie strony były zadowolone" czy coś w ten deseń. I prezerwatywy. A teraz, rozpalony, nagi nie wiedział co ma ze sobą zrobić. "No Lyons weź się w garść! Teraz twój ruch!" Chłopak przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie myślał, robił. Dał się ponieść instynktowi. Nie wiedział nawet gdzie się podziały majtki Isoldy, ale jego mózg zarejestrował rozdzierany materiał. Całował ją, bez opamiętania. I znów się przewrócili. Teraz on był na górze. Wyciągnął różdżkę i wymamrotał jakieś zaklęcie. Trzeba było się przecież zabezpieczyć. A wiedział że dłonie będą mu się trzęsły. Westchnął przeciągle, starając się uspokoić oddech. Jak nie trudno się domyślić, nie udało mu się to. Z pozycji, klęczącej znów pochylił się nad Isoldą, pieszcząc ustami jej piersi. A potem znów ją pocałował. Tym razem delikatnie, lecz tak samo zachłannie. Rozchylił delikatni jej nogi. Wcelował i lekko pchnął do środka. Cały czas patrzył w jej oczy. Pragnął jej. Miał tylko nadzieję że nie cierpi jakoś szczególnie mocno.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nawet do głowy nie przyszło, że Marcel może być w tych sprawach równie niedoświadczony jak ona. Naprawdę, nigdy by na to nie wpadła, bo przecież mało która dziewczyna nie obejrzała się za wysokim, postawnym Nowo Zelandczykiem, mało która nie odpowiedziała na jego promienny uśmiech... A ta cała sytuacja z Mirandą? Na Merlina, Is była pewna, że ich relacja nie była wyłącznie platoniczna, a tu taka niespodzianka... Ech, oboje mają wyraźnie problemy z mówieniem sobie takich rzeczy wprost. Gdyby wiedziała... cóż, może rzeczywiście byłaby jeszcze bardziej spięta, a może właśnie nie? Może doszłaby do wniosku, że to dobrze, że przeżyją to razem i przestałaby się tak bardzo wstydzić własnego ciała i braku umiejętności? I na pewno nie oczekiwałaby od Marcela, że to on ją poprowadzi i wtajemniczy w sekrety alkowy, że to tak ładnie ujmę! Gdyby oboje byli nieco bardziej bezpośredni w tych sprawach, Isolde mogłaby go już na wstępie uspokoić, że ma eliksir, więc wszystko pod kontrolą, ale... ale jakoś im to nie wyszło. Rozerwał jej bieliznę! Issie jęknęła cicho, oddając każdy pocałunek i marząc, by wreszcie ich ciała się splotły w jedno, nie mogąc dłużej znieść narastającego, bolesnego pragnienia, które odbierało jej resztki zdrowego rozsądku. Znów była na dole, przygnieciona jego muskularnym ciałem i dygocząca jak w febrze. - Nie trzeba, mam eliksir...- szepnęła ochryple, po czym wygięła się w łuk, gdy zaczął pieścić jej piersi. Wplotła palce w jego włosy, zagryzając usta, przyjmując każdą pieszczotę i każdy pocałunek z przeciągłym pomrukiem. Zmarszczyła brwi, całując go zachłannie i czując, jak ostrożnym ruchem rozchyla jej uda. Niepewność walczyła o lepsze z pożądaniem, które szybko zwyciężyło, gdy Is splotła nogi na plecach Lyonsa i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się lekko. Ukłucie bólu. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, marszcząc brwi i odchylając głowę na bok, po czym westchnęła cicho. Jej piersi unosiły się w rytm przyspieszonego, nerwowego oddechu, a palce przesunęły wzdłuż kręgosłupa Marcela, badając każdy drgający pod skórą mięsień. Pocałowała go namiętnie w usta, wdzierając się do nich językiem i oplatając Marcela mocno nogami, by być bliżej, jeszcze bliżej, poczuć go intensywniej, mimo bólu i niepewności. To wszystko straciło znaczenie. Teraz Isolde kierowała się wyłącznie narastającym w niej pożądaniem i miłością, bez której nigdy by nie dotarła do tego punktu, bo nie umiałaby się oddać komuś, kogo nie darzyłaby szczerym uczuciem...
+18 W sumie, jakby znał myśli Isoldy to by jej się nie dziwił. Widział przecież jak dziewczyny na niego patrzą. Jeszcze parę miesięcy temu mu to schlebiało, ale teraz, to w sumie miał to w nosie. Mimo wszystko wiedział że działa na dziewczyny tak jak działa, i na prawiczka na pewno nie wygląda. No cóż, pozory mylą. A z Mirandą. Chciał. Ale z późno się zebrał na odwagę, bo ona już wtedy go zdradzała i nie chciała. Zakrywała się że to za wcześnie, że bardzo go kocha, ale nie jest jeszcze gotowa. Heh, kto by pomyślał. Nie lubił tego wspominać. Tak samo jak swoich rodziców, i całego Nowo Zelandzkiego życia. Nie dzielił się też tym za bardzo... No ale to nie o tym teraz. On... On nigdy się tak nie czuł. Wiem że to dziwne. Nigdy nie było mu tak szalenie dobrze. Każdy kolejny ruch JEGO kobiety doprowadzał go wręcz do zdrowego szaleństwa. Każdy jego mięsień dygotał. Starał się nie dyszeć jak stary zboczeniec, ale trudno mu było to opanować. Co jakiś czas z jego ust wyrwał się cichy jęk. Głęboki. Nie miał co zrobić z rozkoszą która w nim buzowała. Zauważył to jak odkręciła głowę. Był gotów z niej wyjść. Byle nie sprawić jej zbyt dużego cierpienia. W sumie to już się do tego zabierał. Gdy go pocałowała, oplotła nogami. Jego instynkt pomyślał za niego. Wszedł głębiej, i zrobił to gwałtowniej niż za pierwszym razem. Mimo wszystko nadal zachowując jakieś środki ostrożności. Liczyła się tylko Isolda. Czuł ją całym sobą, a to tylko zachęcało go do poruszania biodrami coraz szybciej. Czuł jej oddech na swojej szyi, słyszał jej westchnienia. Robiło mu się gorąco. Zaczął całować i przygryzać jej szyję. Jedną ręką się nad nią opierał, a druga pieścił pierś. Chciał żeby to trwało jak najdłużej, niestety czuł że jego kolega, ma trochę inne plany. Na razie jednak się tym nie przejmował. Jak już wiecie- najważniejsza była ISOLDA!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy by się nie spodziewała po sobie takiej namiętności i braku skrępowania w jej okazywaniu. Miała wrażenie, że odkrywa siebie na nowo, że każda komórka jej ciała kipi pożądaniem i tęsknotą za bliskością Marcela. Wpiła palce w jego pośladki, mrucząc przeciągle i odchylając do tyłu głowę, gdy poruszał się w niej miarowo. Zapomniała o tej chwili bólu, nie miała już żadnego znaczenia. Jej ciało gięło się pod Lyonsem, a z jej ust wyrywały się co chwila przeciągłe jęki i westchnienia. Miała wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu, że są tylko oni, ich rozkosz, splecione ciała i namiętność, narastająca z każdą sekundą. Ugryzła go w szyję, po czym zaczęła obsypywać jego skórę zachłannymi pocałunkami, zostawiając na niej niewielki ciemny znak, na który początkowo nie zwróciła nawet uwagi. Oddychała ciężko, błądząc dłońmi po jego plecach, przesuwając paznokciami wzdłuż kręgosłupa i oplatając go mocno nogami w pasie. Odnalazła jego rytm i poddała mu się zupełnie, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Nigdy nie sądziła, że można czuć się tak... tak doskonale wyzwolonym od narzuconych przez siebie ram. W momencie gdy Isolde zalała fala największej rozkoszy, pocałowała go namiętnie w usta, by powstrzymać okrzyk, nad którym nie mogła zapanować. Wygięła się pod Lyonsem w łuk, wbijając paznokcie w jego pośladki i marszcząc brwi. Po chwili opadła na koc, oddychając ciężko i przymykając oczy. Osiągnęli szczyt właściwie w tej samej chwili, ich ciała splotły się jeszcze ściślej, o ile to było możliwe. Objęła Marcela ramionami i przyciągnęła do siebie, tak by oparł głowę na jej piersiach. Uśmiechnęła się sama do siebie, delikatnie przeczesując loki swojego mężczyzny i nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Było jej tak... tak błogo... może to wszystko stało się odrobinę za szybko, ale przecież było im dobrze. Bardzo dobrze.
+18 Tak, Marcel nie zastanowił się. Po prostu ją posiadł nie myśląc o konsekwencjach. Po pierwsze byli w miejscu publicznym, i był prawie pewien że ich godowe odgłosy świetnie niosły się po wodzie. Po drugie, byli tu na wyjeździe szkolnym, i wiedział że to się rozniesie, chociażby z sprawą Obserwatora. Nie uśmiechało mu się to, no ale cóż. Nie pomyślał. Zrobił i zaczął myśleć po fakcie. To chyba normalne u Marcela. No ale teraz o tym nie myślał. W końcowej fazie przyśpieszył, wchodząc za każdym razem właściwie do końca. Jęki Isoldy tylko potęgowały jego podniecenie. Nie wiedział czemu właściwie tak na niego działają. Każdy jej dotyk, to wszytko potęgował. Sprawiał że to napięcie było wręcz nie do wytrzymania. Nie sądził że to nastąpi tak szybko. Znaczy się tak czy siak wytrzymał dłużej niż mu się wydawało. Te wszystkie poradniki zrobiły mu trochę kisiel z mózgu jeżeli o to chodzi. Ale wydawało mu się że Iss, była równie zadowolona co on. Po wszystkim z niej wyszedł i pozbył się niepotrzebnej, hmm... foli. No nie ważne. Padł na koc obok niej, przytulając ją do siebie. Pocałował ją w czoło. Najchętniej to by teraz zasnął. Ale wtedy właśnie napadły go myśli z początku postu. Kurteczka. Gdy już trochę ochłonęli, szepnął do Iss: -Kochanie, może się ubierzmy. I chodźmy stąd... To może się źle skończyć jak tu jeszcze długo będziemy leżeć.- pocałował ją delikatnie, podniósł się i wciągnął na tyłek majtki. Nie chciał dawać uciechy jakimś hipotetycznym gapią. Miał nadzieję że Iss, się na niego za to nie obrazi. Odwrócił się do niej trzymając jej sukienkę w dłoni, i stanął trochę wryty. Była taka piękna. Mógłby na nią patrzeć godzinami. Uśmiechnął się na ten swój rozbrajający sposób. Znów nabroił. Zazwyczaj właśnie tak się uśmiechał gdy nabroił. Zdawał sobie że te konsekwencje będzie mu bardzo trudno przełknąć. Ba! Że będą mu się odbijać czkawką.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Is westchnęła ciężko. Oczywiście, Marcel miał rację. Z jej strony była to prawdziwa głupota i zupełny brak rozwagi, ale chyba po raz pierwszy w życiu dała się ponieść emocjom, nie przejmując się konsekwencjami. Z drugiej strony... kogo obchodzi jej życie intymne? Och, tak Obserwatora, tę hienę, której Is szczerze nienawidziła. Gdyby tylko się dowiedziała, kto przeczesuje Hogwart w poszukiwaniu sensacji, na pewno nie puściłaby mu tego płazem i zorganizowałaby całą kampanię, mającą na celu zmiażdżenie paskudnego plotkarza. Naprawdę nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Przekręciła się na bok, obserwując ubierającego się Marcela i dochodząc do wniosku, że chyba nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Ech, też powinna wciągnąć na siebie cokolwiek, ale rozbiło się ciemno, więc szansa, że ktoś tu przyjdzie była niewielka... przynajmniej taką miała nadzieję. Kiedy Lyons odwrócił się i spojrzał na nią z tym swoim uroczym uśmiechem, którym zwykle próbował zmiękczyć jej serce, Is nie mogła się powstrzymać, by nie parsknąć radosnym śmiechem. Przeciągnęła się prowokacyjnie, po czym usiadła z westchnieniem i uniosła lekko brwi, sięgając po swoją podartą bieliznę. - No wiesz co...- mruknęła z rozbawieniem, po czym wycelowała w nią różdżką z cichym reparo. W końcu skompletowała swoje ubranie, zabrała torebkę i prezenty od Marcela.- Idziemy?- spytała, obejmując go w pasie i przesuwając palcami po malince, którą zostawiła na jego szyi. Uśmiechnęła się kątem ust i potarła nosem o jego nos, po czym pociągnęła Lyonsa w stronę domków.