Jako, że trójka osób nie wylosowała plecaków, już mówię jak z nimi się stało:
Mia R. Ursulis - plecak czerwony Holly M. Wade - plecak czerwony Skyla Quinley - plecak zółty
Grupa pod przewodnictwem Shiro wybrała ścieżkę od razu skręcającą w głąb lasu. Japończyk ostrzegł swych podopiecznych, by byli przygotowani na dzikie Kuguchary, które często można spotkać w tej okolicy. Opowiadał im o historiach, które rozegrały się niegdyś w pobliżu, część z nich na pewno mogła wywołać u podopiecznych gęsią skórkę, zwłaszcza, że okolica przez którą przechodzi jakby zdawał się mieć oczy, które ich obserwują… Im dalej posuwali się przed siebie, tym roślinność stawała się gęstsza, a gdzieniegdzie nawet na tyle, że z trudem przedzierały się tam promienie słoneczne. Co jakiś czas wspinali się także pod górę, gdyż teren stopniowo wzbijał się tutaj wzwyż. Oczywiście przy tym wszystkim nie brakowało drobnych wypadków. Grzecznie wędrując Mia R. Ursulis w pewnym momencie się potknęła o zdradziecki konar, lądując wprost na swoim plecaku. Co gorsza, zaraz po tym mogła usłyszeć tajemnicze syczenie. Jak zaraz się okazało, to jej pomidorowa zupa eksplodowała w plecaku zalewając wszystko co w środku tym czerwonym sosem! Natomiast Steven Berg miał niedokładnie zapięty plecak i kiedy szedł, jedna z gałęzi (a może była to tak ruchoma, jak znana wszystkim wierzba przy Hogwarcie?), wyciągnęła dwa swetry, które zawisły niczym flagi. Co się natomiast stało, kiedy próbował ją ściągnąć? Wełna zaczęła się pruć i w pięknych sweterkach zrobiły się wielkie dziury. No to wygląda na to, że pozostał im tylko jeden!
W pewnym momencie, któryś z uczniów zaproponował mały odpoczynek, a do niego dołączyli inni marudzący uczniowie. Cóż mógł biedny Shiro począć? W końcu ustąpił i zarządził zaledwie pięć minut postoju, po czym zagroził, że gdy ten czas minie odejdzie stąd na nich nie czekając. Uczniowie chociaż nie mieli wiele czasu, postanowili zająć miejsca na konarach drzew i coś zjeść spośród produktów, które w ich grupkach miała osoba z czerwonym plecakiem. Może to rozmowy, może żywność obudziła pewne niebezpieczne stworzenia… Konary jakby nagle zdawały się ożywać i poruszać… nienie, zaraz, to wcale nie drzewa się poruszały, a zza nich zaczęły się pojawiać wielkie nogi gigantycznych pająków! Nagle z każdej strony nadciągały okropne akromantule! No tak, Japończyk coś wspominał o tym, że można je tu znaleźć… tylko, że twierdził, iż te wyniosły się na drugą stronę góry! Najwyraźniej uznały, że tu jest ładniej i prościej to tu dorwać jakąś przekąskę. Nie myliły się! Teraz uczniowie szybko muszą przejść do obrony. Raz dwa trzy, różdżki w gotowości, atakujemy!
Każdy użytkownik rzuca w tym temacie pierw kostką z zaklęciem (by określić czym rzuci w akromantulę, wszelakie dziwnie wylosowane zaklęcia można tłumaczyć zdenerwowaniem), następnie rzuca zwykłą kostką by określić pomyślność ataku. Parzyste – trafił, nieparzyste – chybił.
ZT dla MG, kolejnego postu z dopiskiem dla grupy Shiro wypatrujcie na strasznym moście.
Szli, szli, było tak pięknie, nic ich grupie się nie pruło ani nie rozlewało. Lepiej być nie mogło! Nawet zatrzymali się na odpoczynek i Bell właśnie miała otworzyć swój żółty plecak i sprawdzić co jej się trafiło, ale ledwo udało jej się rozsznurować/otworzyć suwak czy co to tam było, a usłyszała podejrzane odgłosy z głębi lasu. I patrzeć, a z pomiędzy drzew wyszły ogromniaste pająki. Co prawda Bell nikt nie miała jakiegoś strasznego lęku przed pająkami, ale chyba takich ogromniastych nie dało się nie bać. Zupełnie zapomniała o plecaku, jakimś cudem wyjęła różdżkę z kieszeni i rzuciła pierwsze zaklęcia, jakie przyszło jej do głowy. - Tarantallegra! - czerwone światło pomknęło w najbliższego pająka, trafiło i o dziwo zadziałało. Bell mogła obserwować tańczącego pająka, zadziwiający widok. Długo jednak mu się nie przypatrywała, rozejrzała się, żeby zobaczyć jak radzą sobie inni, może trzeba było jeszcze wykorzystać swoje świetne umiejętności w rzucaniu zaklęć i im pomóc.
W końcu Berg znużony czekaniem ruszył za opiekunem. Szedł i oczywiście starał się słuchać co też Japończyk opowiada o tej jakże pięknej okolicy. No cóż Berg kochał takie dzikie ostępy. Zastanawiał się nawet jakie zwierzęta tutaj mogą jeszcze mieszkać i jak fajnie byłoby je zobaczyć. Szedł rozglądając się na boku gdy nagle poczuł, ze plecak stał się lżejszy. Odwrócił się za siebie i zobaczył, że jakaś durna gałąź wyciągnęła mu dwa swetry z plecaka. Zaklął w myśli i zaczął je ściągać. Niestety gdzieś zahaczyła się w nich nitka i swetry zaczęły się pruć. Gdy w końcu udało się chłopakowi je ściągnąć miały dwie, wielkie dziury. Steven cisnął je do plecaka. Był wściekły na to, ze nie sprawdził dokładnie zapięcia plecaka. Tym razem zapiął go porządnie i ruszył dalej za opiekunem. Nie wiedział ile już szli ale zaczynały go boleć nogi. Nie narzekał i udawał, że może iść dalej. Ucieszył się, że wreszcie ktoś zaproponował odpoczynek. Usiadł na jednym z kamieni i czekał. Oczywiście jak to zwykle bywało w takich sytuacjach postój nie mógł trwać za długo i w spokoju. Gdy tylko chłopak zobaczył długie, patykowate nogi pająków zdenerwował się i wyciągnął różdżkę. -Orbis – krzyknął celując w jedną z akromantul. Oczywiście zaklęcie nie trafiło jak to można było przewidzieć. Steven wstał i zaczął zastanawiać się co jeszcze można zrobić. Oczywiście pajączek, którego atakował Berg nie chciał być grzeczny. Rzucił się na chłopaka i ugryzł go w łydkę wyrywając mu kawałek skóry. MMS, która powoli szła za grupą nie widziała, że oni wpadli w pułapkę pajaków.
Ostatnio zmieniony przez Steven Berg dnia Sob Lip 06 2013, 17:25, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna, która do nich dołączyła w międzyczasie zdążyła przejrzeć Dexowy plecak, gdzie wypatrzyła czekoladę, co jemu jakimś cudem zupełnie umknęło. Wyglądała nie tylko na młodszą, ale i wszystko wskazywało na to, że zarówno duchem wciąż ma niewiele lat. Wyglądało więc na to, że trzeba będzie ją mieć na oku. Po drodze, gdzie Japończyk opowiadał bardzo nudne rzeczy, Vanberg zdążył wypalić parę fajek i okropnie się zmęczyć. Zwłaszcza, że szli i szli i szli i końca nie było. Wreszcie ich szalony przewodnik zgodził się gdzieś zatrzymać na co Vanberg znacznie odetchnął, zdjął nawet z siebie ten przeklęty plecak i zamierzał raz jeszcze przyjrzeć się prowiantowi, jaki otrzymali. Właśnie chciał sięgnąć po czerwone jabłko, gdy usłyszał piski jakichś uczniów. Chyba wyczulony po ostatnim balu, gwałtownie się obrócił i sam zupełnie zamarł. Z każdej strony zmierzały w ich kierunku jakieś cholerne, gigantyczne pająki. Matkomatkomatko, gdzie jest różdżka?! Vanberg szybko po nią sięgnął i wycelował w jednego z pająków. Okej, ale co miał w niego rzucić? Nie miał pojęcia co najlepiej unieszkodliwia tego typu stworzenia. Gdzieś tam w głowie mu zaświtało, że mógłby go przecież oślepić! Co za genialny plan, ale jak to szło? - Homenum Illuminati - krzyknął w stronę kilku pajęczaków, ale najwyraźniej coś pomieszał w wymowie ów zaklęcia, bo to kompletnie nie zadziałało. W sumie nic dziwnego, oczywistym było, że Dex jest straszny z zaklęć. Jednak co było w tym najgorsze, to że, pająk rzucił się w jego kierunku gryząc go boleśnie w rękę. Pięknie.
UWAGA, każdy, kto nie trafia zaklęciem, zostaje automatycznie ugryziony bądź zraniony w inny sposób. Osoby, które tego nie opiszą w postach i tak będą mieć opis obrażeń w kolejnym poście MG!
Kiedy ich mała koleżanka zaglądała do plecaka Dextera on również to zrobił. Zauważył czekoladę i wyjął ją od razu, średnio przejmując się, że w przyszłości może być bardziej potrzebna, czy coś. W końcu nie jadł śniadania! Połamał ją i jadł sobie idąc, dają sporą część Ulce, która pewnie nie pogardziła i częstując Dextera. Przez to jego podjadanie minęła zaledwie godzina i ich czekolada skończyła się, ale cóż, takie życie, przecież na pewno nie będą tu za długo! Faleroy szedł pierwszy w ich szalonej trójce, z dziewczyną pośrodku i Dexem na końcu. Na początku straszliwie marudził, ale po jakimś czasie był tak zmęczony, że łapał tylko zadyszkę, kiedy się odzywał, więc zaprzestał tego. Szli i szli, zmęczony, padnięty Faleroy zastanawiał się, czy zaraz nie położy się na ziemi w ramach protestu, by zasnąć słodko, czy coś w tym stylu. Na szczęście ich przewodnik w końcu ogłosił przerwę! Merlin głośnym westchnieniem opadł na ziemie, zdejmując plecak i biorąc wodę od Dextera. Pił sobie ją z ulgą, kiedy również usłyszał jakieś krzyki, a Vanberg obok niego poruszył się niespokojnie. Boże to na pewno znowu wilkołaki! Faleroy podniósł się szybko i zaczął szukać po kieszeniach różdżki, ale chwilowo zamarł, bo zobaczył co takiego ich atakuje. Merlin bardzo męsko krzyknął krótko, widząc ogromnego, włochatego pająka biegnącego prosto na niego! Co on miał zrobić! Przecież nie znał żadnych zaklęć! - Upiorograce! – wrzasnął w stronę przeciwnika i, ku zdumieniu wila, zaklęcie podziałało, pająk widocznie zaczął się wić przerażony, piszczał a może MÓWIŁ PO JAPOŃSKU, bo chyba mógł, w każdym razie uciekł z powrotem do lasu. Przez chwilę Merl, którego buźkę wykrzywiał grymas obrzydzenia patrzył na tańczącego pająka. Dlatego nie zauważył dostatecznie szybko, że jego ziomek Dexter potrzebuje pomocy. Merlin krzyknął znowu kiedy pająk ugryzł jego współlokatora, po czym rzucił na pająka to samo zaklęcie, pozbywając się go. Zarzucił szybko na siebie plecak i pomógł z nim Dexowi. Złapał za rękę Ulkę, a drugą Vanberga za rękę, która nie była zraniona i zaczął uciekać do przodu, gdzieś tam za innymi.
Niezbyt zadowolona Mijka ruszyła za przewodnikiem, zakładając swój czerwony plecak. Już sama nie wiedziała, po co zgłaszała się na głupią, głupią wędrówkę. Nie przepadała za dziką naturą, nienmówiąc już o wysiłku fizycznym, hehs. I JESZCZE LAS JĄ ZAATAKOWAŁ, to była jego wina, że noga zaczepiła się o konar i Mia, nie utrzymawszy równowagi, wywinęła malowniczego orła, przewracając się na plecy. Zaklęła szpetnie, kiedy puszki powbijały się jej w plecy, BOLAŁO. Pozbierała się z ziemi, mamrocząc przekleństwa, wcale nie przypomnając przy tym wrednej starszej pani, heheh. Z zacięciem ruszyła za Shiro, w ogóle go nie słuchając. Tak, przerwa, była już głodna, ten pomysł jej się podobał. Z ulgą klapnęła na korzeń i zdjęła plecak, by wygrzebać z niego coś do jedzenia... fffffuuuu, co to było?! Ursulis z obrzydzeniem wyciągnęła rękę, umazaną świętej pamięci zupą pomidorową. CUDNIE. Nie zdążyła się zabrać za szamkę, nawet wytrzeć w coś rączki nie zdążyła, gdy zaatakowały ich urocze akromantule. Odskoczyła na pewną odległość, zostawiając plecak na ich pastwę - jeszcze się go zabierze - i wyszarpnęła różdżkę z kieszeni. - Eee... upiorogacek! - wykrzyknęła, bo to zaklęcie pierwsze przyszło jej na myśl. Przynajmniej zadziałało! Zwierzątko, które wcześniej zatrzymało się w rozterce, niepewne, czy bardziej interesujący był plecak, czy krukonka, fuknęło niczym oburzona kotka i uciekło w las, zostawiając oboje w spokoju. - NO. PRZYNAJMNIEJ SIĘ OBRONIŁA, zamiast dać ciała, jak z chodzeniem, hehs.
Wędrowali i wędrowali, a Ulka znosiła to zadziwiająco dobrze. Od zawsze lubiła leśne wycieczki. Do tego ciągła aktywność ruchowa w jej kochanej, malowniczej wioseczce w czasie przerw wakacyjnych przyniosła dziewczynie w skutkach całkiem niezłą formę. Co prawda złotowłosa, cierpiąca na ADHD po wyszaleniu się będzie zapewne spała jak szczeniaczek, ale póki co energii jej nie brakowało. Z radością kroczyła przed siebie, próbując zagadywać swoich starszych towarzyszy, żeby odciągnąć ich uwagę od wykańczającej wędrówki. Jednak chociaż wyprawę znosiła dobrze, chwilą wytchnienia nie pogardziła. Zdjęła swój żółciutki plecaczek (zastanawiając się, czy Shiro pozwoli im je zatrzymać po wycieczce, był taki fajny!) i spoczęła przy reszcie Żądlibąków. Zamierzała znów zanurkować do Dexterowej torby w poszukiwaniu kolejnej czekolady, albo chociaż ciasteczek, ale kątem oka dojrzała, że wszyscy jakby zawahali się w pół gestu, wyraźnie czymś zaabsorbowani. Więc i Ulyssa porzuciła torbę i zaczęła się rozglądać. Wtedy zobaczyła za drzewem wielkie, smukłe dziwne coś. Po dłuższej chwili ogarnęła, czym jest owe coś. Akromantule! W pierwszej chwili buzia się Uli rozpromieniła, dla kontrastu z reakcjami wszystkim wokół. Prawdopodobnie myślała, że rzeczone zwierzęta podejdą nieśmiało niczym ładnie i dadzą się pogłaskać, co będzie kolejnym punktem wycieczki. W końcu pająki są taaaaakie urocze! Kiedy jednak błękitnooka dojrzała, że te słodkie zwierzaczki pędzą na uczniów z równym apetytem, z jakim ona zwykła pędzić do pudełka z ciasteczkami, zrozumiała, że jej wyobrażenia nie do końca pokrywają się z rzeczywistością. Jeden z wielkich owadów wybrał sobie na obiadek akurat ją. - Serpensortia! - zawołała w pierwszym odruchu, dobywszy różdżki. W tym momencie przed Ulą wyrósł wąż, który po wydaniu w stronę pająka niebezpiecznego syku, rzucił się na niego z zębami. No, może Bazyliszkiem to nie był, ale siły były wyrównane. Nie mogła niestety obejrzeć do końca pojedynku akromantuli i Tommy'ego (oczywiście zdążyła nadać szybko imię swojemu gadziemu wybawcy), bo Merlin złapał ją za rękę i pociągnął ze sobą. Złapała tylko swój żółty plecak i posłała wężykowi pożegnalny uśmiech, którego on nie zobaczył. Smuteczek.
Szła więc w stronę lasu, ciągle trzymając się w miarę blisko swojej grupki. Nieco pociemniało nad nimi, gdy weszli pośród drzewa, ale jak na gust Corty, miało to swój urok. Było przyjemnie, nawet pomimo różnych opowieści, które to snuł sobie Japończyk. W sumie to jednym uchem jej wlatywały, drugim wylatywały… Jakoś nie skupiała się nad nimi szczególnie. No i nic jeszcze nie zepsuli, a widziała już, że różne wypadki się zdarzały. Nic, tylko się cieszyć, że ich plecaki były jeszcze z pełnym wyposażeniem! W końcu kawał drogi przed nimi, a szkoda byłoby na wstępie pozbawić się jakichś ważnych rzeczy, bo zapasowych nie mieli. Usiadła na korzeniu, gdy dostali pięć minut przerwy. Mogła spokojnie odetchnąć, na pewno nie przypuszczając, że jakieś dziwne istoty już pędzą w ich stronę. A tak też było, bo niedługo potem zza drzew wyłoniły się sylwetki dużych, obrzydliwych pająków. No dobra, małe jeszcze dało się przeżyć, ale takie duże? Wyglądały naprawdę okropnie, a i były niebezpieczne. Wysunęła różdżkę jak na komendę, od razu mocno ją ściskając, by jej przypadkiem nie wypuścić. Plecak, który zdjęła przy przerwie i położyła na ziemi, pozostał tam, ona zaś wyszła nieco do przodu. -Impedimento! – krzyknęła wyraźnie, nieco podenerwowana. Skupiała się jak mogła, ale przypomniała sobie sytuację, jak to ostatnim razem zaklęciem zepsuła origami… Co za zła passa. Wytrąciła się zupełnie z równowagi. Nie trafiła. Pająk… pędził prosto na nią. Nie miała za wiele czasu, by uciec, ale starała się jak mogła. Ruszyła z miejsca, lecz zanim się odwróciła i pociągnęła nogi do przodu, pająk już zdążył ją złapać swoimi obrzydliwymi szczypcami. Próbowała się wyrywać, ale pająk już wgryzł się w jej nogę. Tak okropnie dawno się nie czuła… Ból, jaki temu towarzyszył, był równie nieprzyjemny jak włochate nogi tego stwora. Wyrwała nogę, za co odpłaciła pięknym krzykiem sprowokowanym nagłą falą bólu. O ile się nie myliła, płat mięsa zwisał jej nędznie z łydki. Ale nie chciała tego widzieć. Spocona na twarzy ratowała się dalej, uciekając tyloma siłami, ile zdołała z siebie jeszcze wyciągnąć. Nie była jednak jedyną osobą, której nie udało się rzucić zaklęcia. Chłopak o imieniu Cesaire, z którym współpracowała z Bell, wypoczywał również, gdy pająki wkroczyły do akcji. Tak jak i reszta wyciągnął różdżkę w tempie błyskawicznym, nie chcąc pozostać bez obrony. Zaklęcia już migały w powietrzu, gdy i on zdecydował się rzucić swoje na jednego, który widocznie upolował go sobie na ofiarę. -Furnunculus – wypowiedział zaklęcie, a niejeden czarodziej zdziwiłby się, dlaczego akurat to, powodujące krosty. No, może akurat miał zamiar oszpecić jeszcze bardziej bestię, zaś piekącym bólem odwrócić jej uwagę? Tak czy inaczej na nic się to zdało, gdyż zaklęcie chybiło. Musiał uciekać, tak jak przed chwilą Corta, ale i w jego wypadku pająk go dopadł, łakomie i głęboko wgryzając się w jego nogę, nogę swojej ofiary.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Cóż, Alanowi nie bardzo podobał się ten cały podział na grupy, w ogóle zaczął zastanawiać się, co takiego go napadło, że wymyślił sobie, aby zapisać się ja jakąkolwiek wycieczkę. Powinien teraz słodko spać lub bawić się w najlepsze, tymczasem przedzierał się przez jakieś gąszcze, niósł cholernie ciężki plecak i marudził tylko dziewczynie obok, Holly, że ów plecak go przytłacza. Biedna, musiała wysłuchiwać tych głupstw, że musi nieść siekierę, że zawsze jemu trafia się najgorzej... No dobra, faktycznie plecak był najcięższy, ale w końcu był facetem, heloł! W każdym bądź razie nie słuchał przewodnika, wciąż tylko rozmyślał kiedy dojdą do celu i w ogóle był nieznośny. Jak nie on! Radzę nie brać go więcej na takie długie i męczące wyprawy. Jakież było jego zdziwienie, gdy nagle zobaczył akromantule, które pojawiły się jakby znikąd. A więc nie tylko w Anglii one są? Nie tylko w Zakazanym Lesie? Poważnie musi się z nimi teraz użerać? Cóż, powiedzmy sobie szczerze, nie przewidział takiego scenariusza. Niby było napisane, że udział mogą wziąć tylko pełnoletni uczestnicy i takie tam, acz nie sądził, że będzie miał do czynienia z tymi okropnymi stworami. - Acusdolor - wycelował w zwierza różdżką i wypowiedział pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. Najwyraźniej był nazbyt zdziwiony, bo nie zadziałało, chybił. Pająk ruszył w jego stronę, a Howett nie miał już żadnych szans na ucieczkę. Został ugryziony boleśnie w rękę. No pięknie, Jude będzie musiała jednak go pocieszać.
Reszta jej grupy radziła sobie nieco gorzej. Widząc, że i Corta i chłopak zostali ugryzieni przez pająka, zaraz się przy nich znalazła, żeby swym krukońskim umysłem coś zdziałać. - O Merlinie, co to jest... trzeba to zaleczyć. Pamiętacie to zaklęcie do leczenia? Wypadło mi z głowy... Ale w plecaku powinien być eliksir na jakieś jady, na pewno najpierw trzeba go użyć, przed zaleczeniem, nie wiadomo co za paskudztwem mogły was te pająki zarazić - paplała strasznie zestresowana, bo to już nie wyglądało na zabawę, jaką z początku ta wycieczka miała (chyba) być. - Corta! Może u ciebie, mój plecak jest taki miękki, ze chyba same materiały ma. Bell zaraz dobrała się do plecaka ślizgonki i zaczęła w nim szukać czegoś, co mogłoby być eliksirem na takie straszne rzeczy.
Kai był dzisiaj w wyśmienitym humorze. W końcu miał się udać na górę Fuji. Wstał wcześniej, by najpierw przebiec się w okolicach jeziora Kawaguchi, a potem umył się i spakował wszystkie potrzebne rzeczy. Wyruszył w drogę dokładnie o godzinie ósmej. Góry były jego ulubionym miejscem spędzania wolnego czasu. Szkoda tylko, że z nikim nie mógł dzielić się widokami Japonii, która była pięknym miejscem. Nie lubił być sam, po prostu do tego jeszcze nie przywykł. Dzielenie domu z dwunastoma osobami to nie były przelewki. Mimo to że jego dom był duży i tak ciągle ktoś na siebie wpadał. Kai znalazł się już u stóp góry i zaczął marsz na szczyt. Po kilkudziesięciu minutach zobaczył przed sobą las. Zdecydował się wejść do niego i zobaczyć co tam można znaleźć. Oczywiście, drzewa, drzewa, odgłosy ptaków. Dróżka prowadziła do okrągłej polany, na której środku rósł wielki, rozłożysty dąb. Kai zobaczył kilku podróżników, którzy przysiedli w cieniu drzewa, by wyciągnąć jedzenie i odpocząć przed dalszą drogą.Kai poszedł w ich stronę i zdjął plecak. Podszedł do ludzi i zaczął pogawędkę. Byli to młodzi Japończycy, którzy zwiedzali swój kraj podczas wakacji.
Noriko siedziała w domu, dziadkowie dzisiejszego dnia nie chcieli jej nigdzie wypuszczać. Była ładna pogoda więc wyjść gdzieś musiała. Dobrze znała te tereny, bo od małego dziecka przyjeżdżała tutaj na wakacje i jednak trochę w swoim życiu na Japoni się wysiedziała. Góra Fuji to był dzisiejszy cel jej podróży. Dlaczego akurat tutaj? Szczerze powiedziawszy nie wiedziała. Tak po prostu. Lubiła to miejsce i lubiła tutaj przychodzić. Nawet zastanawiała się czy nie zaproponować tego swojemu bratu, ale postanowiła sobie podarować, tym bardziej, że jeszcze spał. Dla niego ósma godzina rano to przewrót na drugi bok. Szła sobie powoli, wolnym krokiem. Kierunek jaki sobie objęła była kompletnie inna niż gryfona. Zaczęła dopiero od lasu. Szła przed siebie zapatrzona w korony drzew. Nawet się zastanawiała przez chwilę po co tutaj idzie, ale chyba to lepsze niż kolejne kłótnie ze swoim bratem. Z nowej szkoły nie znała dosłownie nikogo, jedynie poznała Nikole, ale ona nie wydawała jej się na tyle fajna aby można było się nią bardziej zainteresować. Zauważyła podróżnych siedzących przy drzewie. Wcale oni ją nie zdziwili, bo często tutaj odpoczywali w cieniu drzew.
Kai przez chwilę przyglądał się rozmowie Japończyków, ale nie wiedział czy do niej dołączyć. Od jakiegoś czasu, mimo że tak usilnie pragnął znaleźć sobie znajomych, miał blokadę, która nie pozwalała mu zbliżać się i rozmawiać z osobami, których nie znał. Nie wiedział dlaczego, przecież zawsze był żywiołowy i co chwila poznawał osoby, nieważnie czy przelotnie czy nie, które zagadał w jakiś błahy sposób. Pomyślał nad sobą. Może to dlatego że tęsknił za rodziną? Nieprawda, aż tak za całą rodzinką nie tęsknił. Więc co? Potrzeba samotności? Też fałsz! Ciągnęło go do ludzi, ale gdy znajdował się obok nich, jakby wielka bariera wyrastała przed nim, zagradzając mu możliwość zapoznania się towarzysko. W końcu to Japończycy ujrzeli jego i jedna z dziewczyn zaprosiła go do kółka. Na szczęście mówili po angielsku. Kai nigdy nie miał jakiegoś zamiłowania, a co więcej talentu, do języków innych niż swój ojczysty, więc przyjął to z ulgą. Japończycy byli młodsi od niego przynajmniej o kilka lat, a może sprawiali po prostu takie wrażenie... Nie wiedział. Po prostu szczebiotali jak dzieci, które co dopiero odrosły od pieluszek i nadal potrzebowały spódnicy mamusi. Jednak włączał się co chwila do rozmowy, gdyż schodziła ona na tory Quidditcha. Japońskie quasi-dzieciaki rozprawiały o ostatniej porażce swojej narodowej drużyny. Kai musiał przyznać, gracze z Kraju Kwitnącej Wiśni nie umieli się utrzymywać zbyt dobrze na miotłach. Nie raz widział mecze, w których grali właśnie jak... dzieci. To słowo ostatnio zbytnio kołatało mu się w myślach. Przecież nie lubił dzieci. Podczas rozmowy kątem oka dostrzegł zbliżającą się postać. Kiedy wytężył wzrok zobaczył, że to dziewczyna, także Azjatka, która przyglądała się grupce rozmawiających. Na razie nie widział dokładnie jej twarzy. Dostrzegł, że jest tylko niezbyt wysoka, ale dla niego, przy jego ponad dwóch metrach wzrostu, każdy był niewysoki i szczuplutka. Jego rozmówcy ujrzeli, że wyłączył się z rozmowy i patrzy na obiekt poza ich ramionami. Dziewczyna, która go zawołała, spytała na co patrzy i odwróciła głowę, co zrobili też pozostali. Po chwili zaczęli wołać nieznajomą po japońsku i angielsku, by dołączyła do ich grona.
Dziewczyna po prostu sobie spacerowała, owszem brakowało jej towarzystwa ostatnimi czasy. W końcu ze swoim bratem nie miała co liczyć na przyzwoitą rozmowę. Nie wiedziała co się z nim dzieje i mało ją to interesowało. Przyjdzie koza do woza jak to mówią. Ona sobie bez niego doskonale poradzi, ale czy on też? Na pewno nie naskarży na niego ojcu, bo wtedy owszem przeprosiny będą, ale co z tego jak nie będzie tego mówił szczerze? Dziewczyna dobrze wiedziała kiedy ten mówi szczerze, a kiedy nie. Za dobrze go znała. Była przygnębiona tym faktem, że nie mogła sobie znaleźć z nim odpowiedniego języka, ale ona sama nic na to nie poradzi, to on musiał chcieć. Może przyjdzie kiedyś taka chwila, że będzie chciał normalnie z nią porozmawiać, nawet się wyżalić, chociaż tego by się po nim nie spodziewała, a jeśli już by się tak stało byłaby pewna, że sobie z niej po prostu żartuje. Ominęła grupkę ludzi, jednak Ci zaczęli ją wołać do konwersacji. Dlaczego postanowiła podejść? Dlatego, że znała te tereny i być może Ci będą oczekiwać od niej jakiejkolwiek pomocy, aby dowiedzieć się coś o tych miejscach czy wytłumaczyć im drogę. - Witam. - powiedziała i od razu z tego kółka towarzystwa wyłoniła Kai'a. Nie znała go, ale był na prawdę bardzo przystojnym facetem. Bardzo wysokim, ale co to przeszkadzało? Na pewno nie jej. Sama pewnie by się do niego nie odezwała, bo nie jest aż tak odważna. - Potrzebujecie jakieś pomocy? - zapytała. Jedynie to miała do zaproponowania. Oczywiście obawiała się, że może to są jacyś huligani którzy będą chcieli ją wykorzystać czy coś w tym stylu, jednak odetchnęła z ulgą kiedy zauważyła wśród tych ludzi kobietę, a nawet dwie dlatego się uspokoiła. Od czasu do czasu zerkała na Kai'a. Nie potrafiła patrzeć w jego oczy kiedy ten również się na nią patrzył wtedy od razu uciekała wzrokiem.
Kai nie mógł ostatnio na nikogo liczyć, jeśli chodzi o dobrą pogawędkę czy zwierzenia. No dobra, był chłopakiem, ale powiedzenie najlepszemu przyjacielowi „Ej, ale ten świat jest beznadziejny” było tym o czym marzył. Nie miał najlepszego przyjaciela, tylko kilku znajomych, z którymi mógł czasami gdzieś wypaść lub przez chwilę pogadać. Dlatego tak cenił sobie swoją rodzinę, która zawsze wysłuchiwałaby opowieści o jego sukcesach i porażkach, przekleństw i pochwaleń. No cóż, trudno, jeśli tak miało być, to on to wytrzyma, nie będzie marudził. Nigdy nie marudził, był po prostu tak wychowany. - Cześć. – uśmiechnął się do nowo przybyłej dziewczyny. Dotąd uważał, że Azjatki nie są zbyt urodziwe, a teraz, gdy ją zobaczył, miał argument do tego by zmienić zdanie. Japonka spoglądała na niego co chwila. Może dlatego że jest taki wysoki? Ludzie często zawieszali na nim wzrok dlatego że był wysoki. Tak, pewnie to musiało szokować. Dwa metry to nie przelewki. Kai zmarszczył brwi, powracając do przerwanej rozmowy z uczestnikami wyprawy na górę. Tak naprawdę znudził go już temat japońskiego, kiepskiego Quidditcha, ale inni wciąż rozpływali się nad niektórymi z zawodników ich drużyny narodowej. Odwrócił się do Noriko i unosząc lekko lewą brew powiedział: - [b]Jestem Kai. Chyba się nie znamy, choć wydajesz się znajoma. Możliwe, że skądś ją kojarzył, ale bardzo w to wątpił. Po prostu chciał z nią pogadać. Bo była ładna, bo wydawała się samotna, tak , jak on. Zaśmiał się w duchu na nieśmiałość dziewczyny spowodowana chyba jego dość wielgachnym wyglądem. A nie mówił, zawsze tak jest.
Uśmiechnęła się do nowo poznanego chłopaka. Dobrze będzie miała chociaż do kogo buzię otworzyć kiedy będzie w Hogwarcie, chociaż puchonka nawet nie wiedziała o tym, że chłopak jest chociażby czarodziejem. Skoro był tutaj z tymi podróżnymi myślała, że właśnie przyszedł tutaj z nimi. Nie dawał żadnych oznak, że jest czarodziejem, a ona nie miała najmniejszego zamiaru się wypytywać, w końcu to jest jego sprawa. A poza tym byli tutaj Ci podróżni i oni nie mogli wiedzieć kim tak na prawde są. Podobno to jest karalne Azkabanem, a na pewno nie miała zamiaru się tam w przyszłym czasie wybrać. Tym bardziej, że jeszcze uczęszczała do szkoły i w ten sposób patrzeliby na nią kompletnie inaczej. - Noriko. - posłała mu lekki uśmiech. Dziewczyna bardzo szybko się do osób przyzwyczajała i szybko obdarowywuje zaufaniem. Pewnie to źle, ale jeśli ktoś jej zaufanie straci wtedy jest bardzo ciężko je na powrót odzyskać. Rozejrzała się po lesie. Niby było tutaj spokojnie, ale nie znała tych ludzi, nie wiedziała co im chodzi po głowie. Wolała się stąd jak najszybciej zmyć. - Wiesz co na mnie już czas. Do zobaczenia. - pożegnała się z nim. Pewnie jakby był sam inaczej by to wyglądało. Odwróciła się na pięcie i odeszła. [zt]
Dziewczyna wolnym krokiem przemierzała każdy skrawek lasu podziwiając jego niezwykłe piękno i tajemniczość. W pewnym momencie usiadła na jednym z wystających korzeni, chowając się za jednym skupiskiem drzew i westchnęła spoglądając w niebo. Na chwilę się wyłączyła nie reagując na wszystko co się wokół niej dzieje. Pięknie tu… chociaż tyle dobrego jest w tym moim gubieniu się… Szkoda, że nie mogę wszystkiego zwiedzać z własnej woli. A nie ten przymus, chwilę się zamyślę i już nie wiem gdzie jestem, to mnie kiedyś zabije! Nikola zamknęła powieki i uśmiechnęła się pod nosem. Wiatr delikatnie muskał jej skórę sprawiając, że się rozluźniała. Różdżki nie wzięłam… leków też nie… jak zwykle wszystko zostawiłam na łóżku… no ale taka jestem nic na to nie poradzę. Poczekam, aż ktoś mnie znajdzie… chodzenie w kółko i tak mi nic nie da.
Lucek nie za wiele myśląc jak to zresztą on chodził po wiosce szukając kogoś z kim można było pogadać. Na razie jednak widział same pary albo bardzo ponurych i jak się wydawało nie przyjemnych ludzi. Czy ci Anglicy są zawsze tacy sztywni? zaczął się zastanawiać. Tak bardzo chciał spotkać kogoś ze swojej drużyny ale ci jak na złość się gdzieś pochowali. No cóż ich strata. Wesołek poszedł więc do lasu. Oczywiście pierwszy korzeń musiał sprawić, że chłopak wywinął orła. Lucek stanął nad nim i zaczął na niego wrzeszczeć, by po chwili sam z siebie się uśmiać. Dźwięczny śmiech chłopaka odbijał się echem pośród splatanych drzew. Light szedł pogwizdując. Nagle jego oczom ukazała się jakaś dziewczyna. - Witam piękną panią. Jest pani zjawiskiem przyrody czy też aniołem zesłanym z niebios by stanął na mojej drodze? – zapytał uśmiechając się.
Nikola wyprostowała się sparaliżowana słysząc echo. Rozejrzała się niepewnie nie wiedząc co tak naprawdę się dzieję. Czyżby to jakiś duch?! Ten las był nawiedzony! Nie, czemu zawsze ją to musiało spotkać, ona nie chce umierać, ona jest za młoda żeby umierać! Panienka Nightmare wykluczyła całkowicie, że to może być człowiek, który przybył do lasu sam, lub z kimś. Dla niej i tak to był duch. Wstała rozglądając się i panikując po troszku, aż usłyszała czyjś głos. Po całym ciele przeszedł jej dreszcz, odwróciła się zdenerwowana i jej oczom ukazał się człowiek, a raczej jego bluzka. Twarz była jakieś dwadzieścia centymetrów wyżej. Spojrzała na niego i dopiero teraz przeanalizowała co tak naprawdę powiedział chłopak. Puchonka zarumieniła się i uchyliła usta, jednak nie powiedziała nic konkretnego, odwróciła wzrok zakłopotana i zaczęła bawić się końcówką włosów. - No… – udało jej się w końcu coś wyszeptać – nie przesadzaj - dodała i spojrzała na chłopaka zdezorientowana, spod byka, tak nieśmiało. No cóż tyle z wypowiedzi puchonki. Rozejrzała się nerwowo. Co teraz powiedzieć, co teraz powiedzieć? Naprawdę anioł? Zachwycała się w myślach z tego porównania. - Ni… Nikola jestem – powiedziała odważniej, jednak zająknęła się troszeczkę, za co skarciła się w myślach. Jej szmaragdowe oczka zabłyszczały kiedy ponownie spojrzała na twarz chłopaka.
Młody Light nie spodziewał się, że może kogoś wystraszyć. Przecież był dość schludnie ubrany, włosy miał wyczesane i delikatnymi falami opadały na ramiona. Jednak fakt zarostu nie zgolił. Powód był prosty. Nie chciało mu się, poza tym był to jego znak rozpoznawczy. No cóż patrzył się na dziewczynę z uśmiechem na twarzy. Jego cała postawa mówiła, że jest nie groźny i nie ma się czego bać. Podniósł powoli ręce do góry jakby chciał uspokoić jakieś spłoszone zwierzę. - Ej. Spokojnie. Nie jestem tui po to by cię skrzywdzić czy też zrobić coś złego. Zresztą chyba aż tak straszny nie jestem. I czemu mam nie przesadzać. Siedziałaś w poświacie słonecznej i wyglądałaś jak bezskrzydły anioł. – powiedział uśmiechając się przyjaźnie. Chciał jeszcze rzucić jakimś żartem ale nie wiedział jak dziewczyna na to zareaguje. Na razie chciał by się uspokoiła i przyzwyczaiła do jego obecności. - Cieszę się i miło cię poznać. Ja mam na imię Lucipher. Ale nie przejmuj się nie dla tego, że mam wredny charakter. – dodał wyjawiając i swoje imię. No chyba tak wypadało ale chłopak zwykle nie przejmował się zasadami grzecznościowymi i etykietą. To było zbyt sztywne dla Lighta. –Mój tata miał ułańską fantazję i takie mi nadał bo cztery razy wybierałem się na świat by wreszcie za piątym się urodzić. Wiesz uważał, że żartowałem już wtedy z lekarzy, którzy chodzili wściekli po oddziale w noc mojego porodu. – rzekł. Tak Lucek był bezpośredni i nie patrzył czy ktoś chce go słuchać czy też nie. Najważniejsze pytanie zadał jednak dopiero po chwili. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – spytał patrząc na dziewczynę.
Dziewczyna przyglądała mu się z dołu dosyć… zaciekawiona. Mówił po angielsku i na Japończyka nie wyglądał. Może również chodził do Hogwartu. Nie mogłaby nie zwrócić uwagi na kogoś takiego. Nie musiała znać wszystkich, jednak nie dawało jej to spokoju. Dziewczyna wysłała szeroki uśmiech Luckowi. - Wybacz… mam bujną wyobraźnię i dlatego się wystraszyłam – powiedziała już spokojnie i obeszła go dokoła jakby go analizowała, oglądała. Mogła przypominać dzikie zwierzątko, które może zostać spłoszone jednym nieodpowiednim ruchem. Jeden gest, a ona zniknie tak jak się pojawiła. Uśmiechała się cały czas, chłopak wydawał się być przyjazny dlatego powoli przestawała się krępować. Gdy znowu wspomniał o aniele zarumieniła się i zaczesała niesforne kosmyki za ucho. - Dziękuje… za taki komplement – wyszeptała zakłopotana, dosyć niewyraźnie. Odwróciła wzrok i chciała jakoś się uspokoić. Chłopak się przedstawił, a ona spojrzała na niego. Lucipher… ciekawie. Pomyślała i słuchając jego historii weszła na wystający korzeń. Mniej więcej wyrównała ich wzrost i teraz dzieliła ich wyłącznie różnica około dziesięciu centymetrów. Widocznie była bardzo zadowolona z tego, że ‘urosła’. - Nie przeszkadzasz. – powiedziała z uśmiechem zadowolona spoglądając ile jej jeszcze brakuje, by być tak wysoka jak on – Właściwie to mnie ratujesz, bo znowu się zgubiłam – powiedziała i zaśmiała się pod nosem. Podejrzewam, że wcale nie zachowywała się jak na jej wiek przystało. Ale dlaczego miała być poważna? Dlaczego miała udawać dorosłą, skoro dorosła będzie już do końca życia, chciała skorzystać ze swojego dzieciństwa jeszcze trochę, zanim odpowiednie zachowanie będzie na niej wymuszone. - Podejrzewam, że po porodzie również miałeś jakieś ciekawe przygody – wyszeptała zerkając na niego kątem oka. Lubiła słuchać o takich rzeczach, może dlatego, że sama nie miała takich historii
Lucek wcale nie wyglądał jakoś szczególnie. Ot zwykły chłopak z zarostem. Miał może trochę nie po kolei w głowie ale jego zachowanie na razie o tym nie świadczyło. Teraz wydawało się, że Light to poukładany i dobrze wychowany chłopak. Ta… akurat. No cóż cały czas Lucek obserwował dziewczynę. Widział, że się rozluźnia i nawet na jej twarzy pojawił się uśmiech. To trochę bardziej zachęciło młodego chłopaka do rozmowy. - Rozumiem, ale możesz mi uwierzyć, że nie ma tu nikogo poza „żyjącymi korzeniami”, które utrudniają normalnym ludziom chodzenie po lesie i unoszą się akurat w chwili, kiedy się przez nie przechodzi. Nawet ochrzaniłem taki jeden korzeń. – powiedział i uśmiechnął się przypominając sobie swoje wrzaski i krzyki na bogu ducha winny korzeń. W końcu jak by nie patrzył to, że wywinął orła to była jego wina, bo jak zwykle nie patrzył pod nogi. - Nie ma za co. Uwierz mi dla mnie naprawdę wyglądałaś na anioła. I wiesz co tak chyba będę cię nazywał jeśli mi pozwolisz. Nicola Aniołek. Ładnie brzmi. Prawda? – zapytał i wyszczerzył w uśmiechu rząd bielutkich ząbków pokazywanych do samych ósemek. No cóż nie podejrzewał, że ktoś z Hogwartu, bo nie miał wątpliwości, że ta dziewczyna chodzi właśnie do tej szkoły, może być taki miły i chyba nawet przyjazny. - Ojejku jak mogłaś się tu zgubić. Przecież nie odeszłaś daleko. Próbowałaś może kiedyś wracać tyłem po własnych śladach. Uwierz mi to świetna zabawa i naprawdę pomaga w sytuacji kiedy się ktoś zgubi. Sam kiedyś próbowałem ale skończyło się na tym, że wylądowałem na ziemi. – powiedział cały czas się uśmiechając. Całkiem miło rozmawiało mu się z tą dziewczyną. Słuchał jej i coraz bardziej miał wrażenie, że dziewczyna jest coraz bardziej przestraszona. - Hej… Nie bój się. Na pewno będzie wszystko dobrze. A co do przygód to parę miałem ale nie były one chyba bardzo ciekawe. Wiesz nie zawsze po takich wrażeniach ma się jakieś ciekawe życie. – rzekł. Zachęcał tą dziewczynę do zwierzeń jednak nie wiedział czy ona go zrozumie.
Co prawda, to prawda. Zwykły chłopak, nie miał rogów, żadnych skrzydeł, dodatkowych kończyn, sierści, bądź łusek lub płetw. Zatem był to zwykły chłopak. - Aaa – wydobyła z siebie dosyć charakterystyczny dźwięk – Więc to ciebie słyszałam! – powiedziała w zamyśleniu. A ona uznała go za ducha. No cóż gafa. Ale co poradzić, ona zawsze myślała najpierw o najmniej prawdopodobnych rzeczach. - I dobrze mu tak! – powiedziała rozentuzjazmowana i spojrzała na niego przekonująco lustrując go zielonymi oczkami – Powinien się nauczyć, że tak nie powinno się robić! – czyżby mu uwierzyła w ruszające się korzenie? A może tak jak on się wygłupiała. Jej wyraz twarzy był bardzo poważny. Jednak po chwili uśmiechnęła się, a na policzkach po raz enty pojawił się rumieniec na policzkach. - Tak… ładnie… no ale… – chyba już nie zmieni zdanie. Westchnęła pod nosem i uśmiechnęła się. Był pozytywną osobą, rzadko się takie spotykało. A ona… jest aniołkiem, jakaś ta perspektywa bardzo jej się podobała. - Próbowałam! – wydukała natychmiast i zakłopotana podrapała się po policzku – Niekoniecznie mi to wyszło, szybko się zamyślam… – wyszeptała wpatrując się w koronę drzew – I nawet jak idę tyłem, to po chwili zaczynam o czymś myśleć i znowu się gubię. Można powiedzieć, że idę jak lunatyk, nawet nie wiem gdzie – powiedziała i wyszczerzyła się w jego stronę. Ona również się przewracała, ale nie jak szła jak w transie, o dziwo robiła sobie zawsze większą krzywdę jak była świadoma, niż jak była zamyślona. - Ja… ja się nie boję – wyszeptała zmieszana. Denerwowała się tą rozmową tak jak każdą inną, ale czy się bała? Może troszeczkę, ale aż tak bardzo było to widać? - Rozumiem… – wyszeptała - Ja nie mam żadnych ciekawych historii z dzieciństwa… – pomyślała i widocznie się zamyśliła. Wyłączyła się całkowicie, myślała nad tym jak wyglądało jej dzieciństwo, większość czasu spędzała w domu, w biblioteczce dziadka, bądź na dworze z książką. Zatem nic ciekawego. Kiedyś wyruszyła na poszukiwanie skarbów z… kotem sąsiadów, ale została przyłapana przez dziadka i dostała ostrą reprymendę. Westchnęła na tą myśl i włączyła się ponownie. Spojrzała na chłopaka i chciała zrobić krok. Zapomniała jednak, że stoi na korzeniu, tak więc straciła równowagę i… upadła? A może chłopak ją złapał? Ona jedynie zamknęła oczy oczekując bólu, który powinien nastąpić po upadku.
- Jak słyszałaś złorzeczenia lub też jakiś nie kontrolowany śmiech to zapewne byłem ja. W końcu nie widziałem nikogo, kto miałby iść w tą samą stronę. Wiesz to trochę dziwne ale czasem śmieje się sam z siebie. To pomaga. – powiedział i zaczął się śmiać. Nie wiedział czy miał zaraźliwy śmiech czy też nie, ale na pewno mógł rozluźnić. Patrzył na dziewczynę. Nie rozumiał czemu tak bardzo się kryguje no ale przecież nie będzie się pytał skoro dziewczyna nie chce mówić. Lucek potrafił słuchać jednak o wiele bardziej lubił poznawać innych ludzi - Pewnie, ze dobrze. Może się nauczy, że nie należy atakować czarodziei. Nie dość, że przyjechałem tutaj z daleka to jeszcze jakiś durny korzeń czyha na moje życie. Trzeba chyba złożyć jakieś zażalenie do Japończyków. – powiedział i uśmiechnął się jeszcze bardziej. Już to wiedział. Prawie w głowie miał słowa petycji mówiącej o tym, że korzenie atakują niewinnych uczniów. Znając Lucka to naprawdę chciał to zrobić. - Wiem, to nie jest proste ale jak się skupić tylko na tym to wychodzi. – powiedział i w ostatniej chwili złapał dziewczynę. No cóż sam wiedział co to znaczy upadać. Zdarzało mu się to częściej niż zwyczajnemu czarodziejowi czy też Mugolowi. On po prostu był pechowcem, a przynajmniej tak o sobie myślał. - No wiesz nie wiem czy cię to zaciekawi ale od czternastego roku życia gram w Quidditcha w drużunie juniorów, jako reprezentant swojej szkoły. – powiedział i spojrzał na dziewczynę. Nie chciał jednak by lubiła go tylko za to, że gra w jakiejś drużynie. Wiedział jak reaguja na to jego koleżanki z roku i jak bardzo męczyło go ich uwielbienie.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Naprawdę już dawno nie widziała kogoś tak pozytywnego! Sprawiało to, że czuła ogarniające ją przyjemne ciepełko. Rozluźniała się z każdym zdaniem się rozluźniała. - Podpiszę się jako druga na tej petycji! – powiedziała szczerze. Pewnie jakby i jej coś odbiło to by również napisała tą petycje, zwłaszcza, że chwile później prawie leżała na ziemi. Spojrzała na chłopaka zakłopotana. - Dziękuje – wydukała i stanęła na własnych nogach, już na ziemi, spojrzała na korzeń widocznie niezadowolona. - To już drugi zamach na życie ucznia jednego dnia, oj nie ładnie – powiedziała w stronę korzenia i zaśmiała się pod nosem. Chłopak nagle wspomniał o Quidditcha. Zamknęła oczy i zaczęła myśleć i myślała, myślała, myślała, aż nagle wpadła na coś, a raczej na nic nie wpadła, tylko chciała się jakoś wytłumaczyć. - Wybacz – wyszeptała i puknęła się delikatnie w głowę – nie jestem jakąś wielką fanką Quidditcha, ale to niesamowite, że od takiego czasu się temu poświęcasz… a gwoli ścisłości ile masz lat? – spytała. No cóż może tylko wyglądać na starszego, a mieć mniej, tak jak ona, wygląda na szesnaście, niektórzy mówią że nawet na dwanaście, co doprowadza ją do szału, ale jest to możliwe.