Całe szczęście, wszyscy mniej lub bardziej kłopotliwie przeszli ten piekielny most. Dalsza wędrówka była odrobinę lepsza, głównie dlatego, że nie było żadnych przepaści. Oczywiście wszyscy byli przemoczeni, ale przynajmniej nie padało już tak uciążliwie. Otaczający podróżników las, stawał się momentami naprawdę dziki. Na dodatek sporo osób było rannych, więc musieli po drodze zostać opatrzeni, przez swoich ludzi z grupy. Najgorzej było z poranioną drużyną Goblinów, których płaszcze przeciwdeszczowe były teraz całe w strzępach. Reszta też nie miała lekko. Ponieważ wcześniej Charlie Finn wywaliła się na swój plecak i leżała na mokrym moście bez płaszcza, teraz wszystkie śpiwory, których wcześniej nie zgubiła, ociekały wodą. Z kolei Marceline Delacroix, która również wylądowała na ziemi nie tylko zgniotła wszystkie jabłka, które nieprzyjemnie rozpaćkały się po plecaku, ale też zbiła eliksirową odtrutkę. Zaś Coraline Leah Clearwater okrutnie zdarła sobie kolana, po tej przeprawie na czterech przez most, a magiczny bandaż, który teraz z pewnością byłby lepszy niż zaklęcia, wypadł gdy Raina wisiała na moście. Kiedy zmęczeni uczniowie Hogwartu, mijali uroczą rzeczkę, przy dość szerokiej ścieżce, okazało się, że to zdecydowanie nie koniec przerażających historii. Zaczęło się od dziwnego szemrania w krzakach, po którym sporo osób zatrzymało się, wraz z czujnym przewodnikiem. Po paru budzących grozę sekundach, ze wszystkich stron wyskoczyli na nich wyjątkowo dzicy ludzie. Skośnoocy mężczyźni, z różdżkami w dłoni wyłonili się ze wszystkich stron, otaczając grupę podróżników. Byli niemalże całkiem nadzy, mając jedynie przepaski zasłaniające im części intymne. Wykonywali dzikie tańce, trzęsąc swoimi brzuchami i wymachując kończynami. Ich twarze były pomalowane na czerwono, a głowy mieli owinięte skórami dzikich zwierząt. Krzyczeli coś zupełnie niezrozumiałego w swoim języku. Całe szczęście, że przerażeni uczniowie, nie mogli zrozumieć, że atakujący ich ludzie są kanibalami, którzy chcą ich obezwładnić, by jak najszybciej móc ich porwać i zjeść. Każdy kanibal wybrał sobie ofiarę i zaczął celować w nią różdżką.
Wszyscy losują zaklęcie w tym temacie, żeby dowiedzieć się jakim zaklęciem rzuca w was przeciwnik. Później rzucacie kością, w tym samym temacie, by dowiedzieć się, czy udało wam się uniknąć czaru, czy wręcz przeciwnie. PARZYSTA oznacza, że zaklęcie was nie trafiło, NIEPARZYSTA, niestety, kanibalowi udało się was zaatakować.
ZT dla MG, następny post pojawi się w Świątyni w górze.
Po przejściu mostu miała wrażenie, że nie może być tak naprawdę już nic gorszego. Fakt – poszło jej perfekt, ale jak to bywa na takich wyprawach poziom trudności wzrasta z czasem i kolejna przeszkoda może okazać się tak trudna do pokonania, że... No, lepiej nie krakać. Szczególnie, że widziała, że jedna dziewczyna z ich grupy prawie wypadła! Matko, jak Corin się przestraszyła! Na szczęście puchonka uratowała ją. Ulga ogromna. Jednak Coraline wydawała się być całkiem w porządku i zdecydowanie dobrze, że była akurat Gnomem. Szkoda tylko, że straciły magiczny bandaż, ale miała niewielką nadzieję, że ktoś im pożyczy. Tylko Coraline musiałaby o to poprosić. Dalsza droga mijała spokojnie aż do czasu kolejnej niemiłej przygody. Zasadzka była naprawdę okropną sprawą. Nim Corin się spostrzegła nagle byli otoczeni. Co to jest?! Jakieś tarzany, czy jak? Przecież nie są aż w takiej dżungli! No dajcie spokój! Corin nie mogła się jednak zbyt długo zastanawiać. - Acusdolor - Usłyszała nagle bardzo blisko siebie. Nawet się nie zastanawiała. Natychmiast odskoczyła w bok i tylko ta szybka reakcja pozwoliła na uniknięcie zaklęcia (6). Natychmiast też dopadła swojej różdżki i mierzyła w golasa. Spoglądali na siebie w oczekiwaniu... Chciała zerknąć na dziewczyny, ale nie mogła. Nie może się teraz rozproszyć. Miała nadzieję, że wszystko z nimi będzie dobrze.
Ledwie zdołał pogodzić się z tym, co spotkało go na moście i jakoś opanować emocje, a już kolejna niespodzianka. W tym momencie zdecydował, że nigdy więcej nie pójdzie na żadną wycieczkę, a już zwłaszcza z samurajami i to na coś w rodzaju szkoły przetrwania. Przecież zanim dotrą na tę górę, to połowa umrze! I co dalej? Lądowa wersja krakena? A może smoki?! Sięgnął do kieszeni po różdżkę. Całe szczęście, że nie wypadła mu podczas zwisania na moście, bo to byłaby katastrofa. Jak miałby przetrwać bez magii w takich warunkach? Zero możliwości obrony. Jeden z dzikusów wycelował w niego, a Puchon ze wszystkich sił starał się przypomnieć sobie jakieś zaklęcie, którym mógłby cisnąć w przeciwnika. Ale strach znów tak bardzo go opanował, że jedyną dobrą decyzją byłaby chyba ucieczka. - Furnunculus – usłyszał jedyne zrozumiałe słowo, wychodzące z ust tubylca i natychmiast rzucił się na ziemię, prosto w błoto, unikając uroku. Nie dość że zniszczył płaszcz przeciwdeszczowy, to jeszcze swoje ubrania. Sierota ruska, jakby to ujęła jego babka. Podniósł się, w razie jakby musiał wykonać jakiś ruch, choć wolałby, żeby to błocko go pochłonęło, ukrywając głęboko. Wycelował różdżką w dzikusa, ponownie starając się wpaść na jakieś zaklęcie, którym by go obezwładnił.
Solv dzięki Flo mógł już iść w miarę normalnie. Mimo wykończenia po gwałtownej ucieczce adrenaliny z ciała, szedł w miarę szybko, by nie zostawać w tyle. Powoli uspokoił mu się oddech, kiedy z krzaków wyskoczyli dziwni, nadzy ludzie z różdżkami. Serce podskoczyło mu do gardła i omal się nie zapowietrzył na amen. Ale spokojnie, spokojnie… przeżył. Na razie. Nie zdążył nawet wyciągnąć różdżki, a już ujrzał przed sobą jednego z dzikich, nagich i nieposkromionych tubylców. - Relashio – Krzyknął niewyraźnie napastnik, przez co Solv nie zrozumiał, co też zamierza mu zrobić. Zdawał sobie sprawę z tego, że to jednak nic dobrego. Chciał uciec, ale refleks po wcześniejszych wydarzeniach osłabł mu strasznie. Nie zdążył uskoczyć przed zaklęciem i po chwili poczuł dotkliwy ból na całym ciele. Spojrzał zdezorientowany w dół i z przerażeniem zauważył, że się pali. Jak to w kreskówkach bywa, dopóki nie spojrzysz w dół, nie zareagujesz, więc dopiero po tym zaczął biegać dookoła i drzeć się w niebogłosy. A więc to jego koniec, tak? A gdzie miłość jego życia trzymająca go za rękę, gdzie jego sztuczna szczęka w szklance obok łóżka i zmarszczki na twarzy? To nie tak miało wyglądać! Miał przed sobą całe życie! Nie chciał kończyć jako danie z grilla!
Zmęczona odrobinę Ted szła sobie dalej razem z poobijanymi koleżankami i jęczącymi koleżankami. Kiedy zatrzymały się na chwilę, by przynajmniej czegoś się napić, albo zjeść na szybko czekoladę. Wtedy to odkryły, że plecak Marcelinki jest cały brudny! Jabłka musiały się rozpaćkać po całym wnętrzu i Ted z obrzydzeniem wyjęła parę rzeczy w miąższu, ale musiały się śpieszyć, bo ten okrutny Haru wciąż je poganiał. Zirytowana Manseley poszła, więc dalej trzymając się blisko swoich ziomków. Boże, co za życie. Nie była może bardzo zmęczona, raczej zdegustowana problemami w tej wyprawie. Kiedy deszcz przestał mocno padać, ściągnęła z siebie mokrą kurtkę i wrzuciła ją do plecaka, zabrała też je od Marceline i Madison. Musiała wciąż iść, bo przecież ten okrutnik postanowił ich dziś zamęczyć na śmierć. Kiedy tak sobie szli, Ted z naburmuszoną miną, tym razem pilnując swoich towarzyszek, bo przecież wcześniej zupełnie sobie nie poradziły bez niej, nagle grupa zatrzymała się dość gwałtownie. Dopiero teraz ogarnęła, że jest tu całkiem ładnie, ale nie nacieszyła się z długą tą sielską atmosferą, bo nagle z krzaków zaczęli się wynurzać Japończycy! Na dodatek byli niemalże całkiem nadzy, wyglądali wyjątkowo osobliwie i krzyczeli coś w swoim języku. Ted zaczęła szukać różdżki w przemoczonych dresach i już chciała zapytać się Marcelinki, albo Mads o co właściwie tu chodzi, kiedy ci zaczęli ze wszystkich stron rzucać na nich zaklęcia! Jej przeciwnik krzyknął coś zupełnie niezrozumiałego w swoim języku, a Ted wciąż nie wyciągnęła z mokrych kieszeni różdżkę, więc kanadyjka rzuciła się na ziemię, krzyknęła też Protego, bo w końcu udało jej się ją wydostać z kieszeni. Dzięki temu zaklęcie się odbiło, a ona leżała względnie bezpiecznie na ścieżce. Szybko jednak stanęła na nogi gotowa iść ratować swoich ziomków, lub ewentualnie z nimi uciekać! Jednak zobaczyła chłopaka, który się palił i zamarła przerażona, tracąc głowę i nie wiedząc co ma zrobić.
Szli sobie cali mokrzy, brudni, przemęczeni i całkowicie zdruzgotani strasznym mostem. Nawet piękne widoki nie poprawiały już nikomu nastroju. Chyba wszyscy mieli dosyć tej wycieczki, a już na pewno Florence. Nie, nie chodzi o to, że dziewczyna się ubrudziła i już marudzi. Ona nie jest taka. Po prostu uważa, że po takich traumatycznych przejściach, z tyloma rannymi osobami powinni się cofnąć. W każdym razie ten niski przewodnik nie zamierzał się zatrzymywać. Oczywiście jak się okazało to nie koniec wrażeń na dziś. Gdy zza krzaków wyskoczyli prawie nadzy kolesie to Flo zaczęła się śmiać, ale gdy Ci zaczęli ich atakować, śmiech przerodził się w grozę. To ją kompletnie wytrąciło z równowagi. Koszmar. Spojrzała na Solv'a, który właśnie obrywał od kolesia zaklęciem. Potem zobaczyła jeszcze straszniejszy widok. 18-latek zaczął się palić, a jego ciało było już w opłakalnym stanie. Rzuciła się mu na pomoc, ale w połowie drogi wyskoczył na nią nagi mężczyzna. - Drętwota - wrzasną szybko mężczyzna, kompletnie obezwładniając dziewczynę, która nawet nie zdążyła sięgnąć do kieszeni. Florence kompletnie zdezorientowana spadła na ziemię, uderzając głową o kamień. Zanim straciła przytomność zobaczyła czarne zęby napastnika i poczuła krew lejącą się jej z tyłu głowy.
Droga mijała całkiem przyjemnie przynajmniej na początku. Trzy urocze Kanadyjki gawędziły ze sobą, a dwie z nich, to znaczy Teddra i Mads nawet nie wpadły w normalny rytm i nie dogryzały sobie co chwila. W sumie to jeśli tak miałaby wyglądać cała wędrówka to Delacroix bez problemu mogłaby iść jeszcze wiele godzin, bo zupełnie jej się podobało, a i jako zawodniczka Qudditcha (w dodatku z KANADY) kondycję miała bardzo dobrą. Parę osób z jej grupy podczas trasy trochę się poharatało i zgubiło swoje zapasy, ale na szczęście jej to nie spotkało. Do czasu! Dopiero na moście zaczęły się dziać niekoniecznie fajne rzeczy, bo poślizgnęła się i wywróciła tak mocno, że teraz była cała poobijana. Ech. Jakoś udało jej się jednak tą przeszkodę pokonać i teraz już zdecydowanie nie szło się jej tak lekko jak wcześniej. W dodatku wywróciła się podczas marszu i zgniotła wszystkie jabłka w swoim plecaku i zbiła eliksirową odtrutkę, co mogło poważnie odbić się na zdrowiu jej drużyny, gdyby, odpukać, później stało się coś o wiele gorszego niż zwykła wywrotka. - Ted, Mads, chyba trochę mniej zjemy dzisiaj na kolację. - stwierdziła nieco zawiedziona, poprawiając na ramionach porządnie już ubrudzony plecak. Miała nadzieję, że koleżanki nie będą mieć jej tego za złe! Podniosła się szybko, aż tu nagle zza gęstwiny krzewów wyskoczyli na nich... jacyś buszmeni! Może gdyby byli tu River z Jovenem to by też zaczęli odprawiać jakieś indiańskie tańce i by ich odstraszyli, ale teraz nie było do zrobienia nic więcej, niż tylko się bronić. Zwłaszcza, że ci osobliwi ludzie mieli w rękach różdżki. - Drętwota. - usłyszała jak jakiś mężczyzna wykrzykuje to zaklęcie i nawet nie obejrzała się, gdy cała znieruchomiała. Zaklęcie widocznie trafiło w nią idealnie, bo nawet palcem u nogi nie mogła drgnąć. To było straszne uczucie, uwierzcie. Niech tylko przypadkiem nich jej nie zostawi! No, ratunku!
Uh, uh, to wcale nie jest fajne Mistrzu. Coralowa tak bardzo cieszyła się na tą wycieczkę, wręcz przybyła na nią w podskokach. Była pewna, że dzięki jej super pozytywnym myślom będzie świetnie się tam bawić, zdobędzie nagrodę i radośnie powróci do swojego domku. A tu taki klopsik ! Most jakoś przeżyła, udało jej się dotrzeć na drugi koniec, ale potwornie zdarła sobie przy tym kolanka. Aż zaczęła lecieć krew..brr. Podobno w plecaczku Rainy był magiczny bandaż, ale niestety gryfonka zgubiła go przy upadku..smuteczek na całego. Trzeba od kogoś pożyczyć, może ktoś podratuje nasze puchoniątko. -Hej Alli, masz może gdzieś u siebie bandaż ? - Spytała kolegę z bardzo nieszczęśliwą minką. Tylko niego tutaj znała, miejmy nadzieję, że będzie mógł jakoś pomóc Coralkowym nóżkom. Gorzej to już w sumie być nie może, prawda ? A jednak. Nie dość, że nad ich główkami zaczęło grzmieć, to na dodatek usłyszeli dziwne szemranie w krzakach. Puchonka, tak jak wielu innych zatrzymała się ostrożnie. I tak ledwo szła..auć. Nagle z pomiędzy liści wyłonili się..KANIBALE ? what the fuck...i na dodatek byli prawie nadzy. Na szczęście tylko prawie. Dla Coralowej główki to był już o wiele za dużo. Stała jak sparaliżowana, nie mogąc się w ogóle ruszyć. Wtem z ust jednego z mężczyzn usłyszała.. -Impedimento - syknął, celując w nią różdżką. Dziewczyna poczuła, jak zostaje spowolniona..ale chyba nie na wieki, prawda ? A do tego chcieli jeszcze ich wszystkich ZJEŚĆ. Świetna zabawa..ale czy mółgłby ktoś uratować biednego Coralka ? Prooszę !
Cudownie, naprawdę cudownie. Szedł sobie dalej za grupą tłumacząc CeCe, że będzie żyła i nie amputują jej nogi, choć to bardziej on panikował niż ona. Musiał czymś zająć myśli, szczególnie wtedy, kiedy miał wrażenie, że zaraz znowu wyskoczy jakiś most, albo inny debilny element podróży. Oby Charlie się nie połamała, bo miał sentyment do dziewcząt o tym imieniu. Oczywiście ze względu na swoją siostrę. Zatem, żeby uspokoić myśli właśnie o tym myślał. Nawet uśmiechnął się, co by dodać otuchy towarzyszom, ale zaraz się okazało, że droga na górę nie miała zamiaru być łatwa. Pojawili się jacyś ludzie o niecnych zamiarach, którzy zaraz chcieli się rzucać, Huh. Nieciekawie. Jeden nawet zaatakował Olivera zaklęciem: "subitopelo", które powodowało owłosieniem całego ciała. A zanim Watson zdążył zaryzykować z 'protego' to już był w dupie, bo zaklęcie go pokonało. No nic. Oby reszta się trzymała, a on jakoś dożyje. Taki był miły!
Było przewesoło. Nie zwracała uwagi na ociekający wodą bagaż - zapewne wszystko było przemoczone, ale osuszenie tego to wszakże kwestia jednego zaklęcia. Po wzlotach i upadkach na moście, Oliver i Charlie nieśli poszkodowaną Cece na swych ramionach, chociaż w końcu ta uznała, że może już iść o własnych siłach. Finn roztrajkotała się o opowieściach o Japonii, jaką pamiętała jako dzieciak - wszak pomieszkiwała i tutaj przez jakiś czas - gdy nagle zapanowało zamieszanie i wyskoczyło na nich stado skośnookich dzikusów. - Mówię wam, chodziliśmy z braćmi i pytaliśmy każdego, gdzie są te kwitnące wiśnie, skoro to kraj kwitnących wiśni, a nie ma tych wiśni, oni sami są wiśnie, a wtedy oni... Urwała, wyciągnęła różdżkę i zamachnęła się na najbliższego gostka, który osłaniał sobie tylko genitalia. Otworzyli usta w tym samym momencie, krzyk Charlie zagłuszył jego głos, ale zaklęcie dziewczyny chybiło. Nie słyszała, jakie rzucił na nią zaklęcie, ale już po chwili mogła sama to wywnioskować. Acusdolor powodował sensację użądlenia, obrzydliwą i uciążliwą. Skuliła się aż od zaklęcia, oczy zaszły jej łzami. Czemu to się dzieje, czemu nic jej nie wychodzi? Uniosła różdżkę raz jeszcze, chcąc powalić kanibala jakąś klątwą, ale kolejna fala żądlącego bólu zwaliła ją z nóg.
edit:
Zwijająca się z bólu Charlie nie bardzo miała jak zareagować. Okazało się jednak, że kudłoniowa ćwierćwila rzuciła bardzo efektywne Orbis na swojego przeciwnika, po czym tym razem to ona i wyjątkowo owłosiony Gryfon pomogli kolorowowłosej wstać i przejść w bezpieczniejsze miejsce.
Ostatnio zmieniony przez Charlie Finn dnia Sob 6 Lip 2013 - 22:06, w całości zmieniany 1 raz
Ucieszył się na widok Coraline. Wcześniej jej nie dostrzegł, ale chociaż jedna znajoma w drużynie. Gorzej, jeśli im się każą rozdzielić. Wtedy zostanie sam z dwójką nieznajomych. Tyle że oni chyba nie mieli nic przeciwko jego towarzystwu, bo inaczej Solv by go nie uratował. - Jasne, ale mogę Ci dać tylko kawałek – odparł, uśmiechając się do niej. – Nie wiadomo, czy nam się nie przyda później. Miał tylko nadzieję, że nie oberwie od Gryfona albo Ślizgonki za to, że oddał trochę ekwipunku. Ale to tylko kawałeczek. Dla bardzo dobrze znanej mu i lubianej Puchonki, która nie miała możliwości innego sposobu na opatrzenie się. Choć jej rany nie wyglądały aż tak tragicznie, jak ta Solva. Mimo wszystko musiał jej pomóc – nie widział innego wyjścia. A wracając do walki z dzikusami… Allistair nagle usłyszał wrzask, a po chwili tuż za nim przebiegła żywa pochodnia, w której rozpoznał Reynira. Nie wiedział, który z szaleńców mu to zrobił, ale z całą pewnością nie skończy dobrze. Zignorował tubylca, który celował w niego różdżką, mając nadzieję, że sam sobie nie zaszkodzi i spróbował trafić w Solva, wymawiając wyraźnie: - Aquamenti. Musiał mu się odwdzięczyć. W końcu tamten przed chwilą ocalił mu życie, a teraz sam był w o wiele gorszych tarapatach. Oby tylko nie był poparzony tak bardzo, by musiał trafić do szpitala. Kto w ogóle wymyślił tą porąbaną eskapadę?! Rozejrzał się szybko wokoło i dostrzegł leżącą na ziemi, zakrwawioną Florence. Chciał do niej podbiec, by ocalić kolejnego członka drużyny. W końcu chyba o to w tym wszystkim chodziło, by trzymać się razem. Ale poślizgnął się, znów lądując w błocie, tuż pod nogami dzikusa, który przed chwilą chciał trafić w niego zaklęciem.
Ted pewnie próbowała złapać Marcelinkę, kiedy ta się wywracała, ale kiepsko jej to poszło, och, och. Machnęła ręką, kiedy okazało się, że Marc zgniotła jabłka, naprawdę mogło być znacznie gorzej, chociaż może ich kanapki teraz odrobinę obleśnie się lepią. Nieważne, Ted właśnie rzuciła się na ziemię, bo zaatakowali ich buszmeni i nie miała czasu myśleć o jedzeniu. Okazało się, że tylko ona uniknęła ataku, ach ten Ted wybawiciel. Podniosła się miejsca i pognała z różdżką to Madison krzycząc Finito, a ptaszki, które zamrażały skórę dziewczyny zniknęły. Złapała ją za rękę i zaczęła się rozglądać za Marceline, trzymając nad nimi przezornie tarczę! Wrzasnęła parę razy imię przyjaciółki z Kanady, aż w końcu zobaczyła, ze leży na ziemi! Po raz kolejny, rzuciła Finito, razem z Mads pomogły jej wstać i rzuciły się razem do ucieczki.
Ten dzień nie uśmiechał się Rainie. Zwłaszcza, że niefortunnie wypadła za barierkę mostu przez co doznała paru nieprzyjemnych siniaków, ale oczywiście to nie koniec przygody. Podczas tego niemiłego wypadku magiczny bandaż wypadł z jej plecaka przez co nie mogła opatrzyć swoich ran. Cóż, w takich warunkach wszystko może się wydarzyć i trzeba być na to przygotowanym, a dziewczyna zdecydowanie nie miała o tym pojęcia, że tak może się potoczyć. Na szczęście dzielna Coraline uratowała Raine i pomogła jej wciągnąć się z powrotem na most. Jak dobrze, że wszyscy w jakiś sposób dotarli na drugą stronę, teraz mogą (nie)bezpiecznie przemierzać dalsze szlaki. Jak dobrze, że są z przewodnikiem Haru, gdyby nie on to by pewnie połowa grupy pogubiłaby się. Tak, szli ku górze, czyli połowa drogi za nimi. Myślała, że już wszystko potoczy się dobrze, jednak pewna grupa tubylców (dzikusów, łotewa) uniemożliwiła im dalszą drogę. Zostali przez nich zaatakowani. Nawet jeden z nich chciał zaatakować dziewczynę zaklęciem serpensortia. Na szczęście Myers uniknęła zaklęcia (wyszło 4). Szybko wyjęła ze swojej kieszeni różdżkę i próbowała zaatakować jednego z tych dzikusów. Jednak nerwowo rozglądała się za swoimi towarzyszami, oby nic im się nie stało!
Cóż za piękny dzień! - pomyślała Amelia, która tak naprawdę wcale nie miała na myśli pogody czy tego, w jakim miejscu się znajduje. Mimo tego, że wszystko było u niej cały czas w porządku, dopiero teraz poczuła, że żyje. Od jakiegoś czasu nie miała, nie wiedziała i nie chciała się dowiedzieć, żadnego planu na swoje życie. Aż tu nagle, proszę - znajoma zrezygnowała z wycieczki do Japonii i zaproponowała swoje miejsce, za darmo!, komu? Najmniej spodziewanej osobie, nikt nawet o tym nie pomyślał - Amelii. Cały poprzedni rok był dla dziewczyny bardzo trudny, straciła wszystkich swoich znajomych, faceta, najlepszą przyjaciółkę. Nie umarli, cały czas chodzili po tym świecie i mieli się dobrze. Uznali jednak, że to, co zrobiła Amelia było okropnym świństwem wobec nich. Nie mogli więcej z nią rozmawiać. Dziewczyna przeżyła to jakoś, ale nie mogła pogodzić się z tym, że jej najlepsza przyjaciółka i jej facet związali się ze sobą. Za każdym razem gdy o tym pomyślała, łzy cisnęły jej się do oczu. Dlatego przyjechała tutaj, do Japonii. Codziennie wspinała się na jakieś szczyty, tak jak dzisiaj, żeby przestać chociaż na chwilę myśleć o wszystkich przykrościach, jakie ją spotkały. Szła, szła, cały czas szła, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy cały czas ją mijali.
Eh, kolejny beznadziejny dzień, który zaczął się zdecydowanie za wcześnie. Psy za oknem już od szóstej wygrywają jakąś chorą serenadę, jakby Japończycy nie mogli znaleźć sobie innych zwierząt niż cały świat. Jedzą inaczej, ubierają się inaczej, wyglądają inaczej, a zwierzęta mają takie same, no cóż za idiotyzm. Zaimponowaliby mi jakby w domu mieli jakieś krokodyle czy inne orientalne zwierzęta, hehs. Może nawet zaproponuje jakiemuś sprowadzić słonia, w końcu chyba żaden żółty nie zdawał sobie sprawy ile by na tym zaoszczędził... Never mind, nie róbmy notek o niczym. Wyszedł z domku, jak zawsze przytłoczony jego zimnymi, teksturowymi ścianami. Jak podejrzewał, reszta lokatorów już dawno zdążyła zjeść śniadanie, umyć się. Jednak nie jego wina, że w jego małym świecie świta dopiero o 14. Cud się stał, że w ogóle wstał, zawsze mógł cały dzień leżeć, na pewno nikt by się nie obraził. Tak jednak poszedł w ślady swoich rówieśników, również doprowadzając się do porządku, w końcu to nie mógł być przypadek, że jego cudownie niebieskie oczy otworzyły się, gdy jeszcze za oknem "ciemno". Jak jednak najlepiej sprawdzić czego chce od nas los? Na pewno nad tym zagadnieniem zastanawiał się nie jeden filozof. Zdarzało się nawet, że Lorrain szukał informacji na ten temat, które niestety okazywały się durną paplaniną, którą można się tylko podetrzeć. Opracował więc swój 'cudowny' sposób'. Mianowicie szedł w stronę, w którą spojrzał po raz pierwszy danego dnia, czy to wstając z łóżka, czy w czasie całonocnej imprezy. Pierwszy kierunek, który obrał po zerowej danego dnia musiał być tym, który los mu podpowiada. Dziś też tak zrobił, ale czy mu się to opłaci? Tego nie wie nikt... Szedł powoli, mozolnie, w końcu nigdzie mu się nie śpieszyło. Zastanawiał się nawet, czy w połowie drogi nie zawrócić - założył nieodpowiednie obuwie jak na wędrówki jakąś kamiennogórską ścieżką. Pozdrawiam Lorraina, który uważa, że skoro Japończycy stworzyli japonki to chodzą w nich wszędzie... A zatem on też może! Tu jego logika chyba dochodzi do granic możliwości, przeradzając się w głupotę. Jednak... Kto czasem tak nie ma? Tak sobie w myślach marudził na swoje obolałe stopy, gdy tu bach... Wpadł na jakąś białowłosą dziewczynę. Z urody można stwierdzić, że na pewno nie jest tubylcem, więc przywitał się do niej kulturalnie po angielsku. Hm... Może nawet kojarzył ją z pokoju wspólnego? Wszystko możliwe, w końcu świat jest miejscy niż nam się to wydaje (a pokoje wspólne na pewno)!
Szła zamyślona, jak zawsze, oczywiście nie zwracając uwagi na nikogo. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła, że jeden z jej butów jest rozwiązany. Z głębokim westchnięciem, nie zważając czy ktoś za nią idzie i czy będzie komuś przeszkadzać, gdy nagle się zatrzyma, schyliła się, by zawiązać niesforną sznurówkę. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy ktoś popchnął ją od tyłu i gdyby nie wystawione w przód ręce, z pewnością wyrżnęłaby w kamienie, które były na szlaku. Skrzywiła się znacznie i z irytacją podniosła się, obracając w stronę, z której nastąpił atak, chcąc nawrzeszczeć na bezczelną osobę, która to zrobiła. Jednak gdy się obróciła, jej zaskoczenie było większe, niż chęć nakrzyczenia na chłopaka, którego.. znała. Przeżywając lekki szok, próbowała skupić się, skąd go kojarzy. Pokój wspólny? A może po prostu szkoła, nie była pewna czy jest z tego samego domu. Wyglądał jej na niezdarnego Puchona, który zapomniał założyć dziś okularów. - Może jakieś przepraszam? - wymruczała, starając się opanować gniew. W końcu nie spotyka się zbyt wielu znajomych w Japonii, gdzie teoretycznie pojechało się samemu. Ręce piekły ją dość mocno, co cały czas przypominało jej o tym, że ten człowiek ją zaatakował. Przyjrzała się chłopakowi jeszcze raz, przekrzywiając nieznacznie głowę. - Nie można nawet zawiązać spokojnie sznurówki, nie będąc atakowanym z każdej strony? Przyjechałam tu na wakacje.. - wymruczała do siebie, odsuwając się od chłopaka i siadając na jakimś kamieniu, coby dokończyć wiązanie buta. Dalej próbowała skupić się i przypomnieć sobie jak on może mieć na imię, i z jakiego jest domu. Szło jej to dość ciężko. Jak wszystko ostatnimi czasy..
Słoneczka, było już ogłoszenie o evencie kończącym wakacje w Japonii i prośba o kończenie swoich wątków w tej okolicy (swoją drogą, nie za bardzo wiem skąd Amelia wzięła się nagle w Sakurze, no ale pomińmy), więc dlaczego nie zaczniecie pisać w Londynie czy gdzieś?
No tak, nie ma to jak zawiązać buta na środku drogi. To tak jak stanąć na śródku jezdni, a potem chcieć odszkodowania "bo auto mnie potrąciło, przecież widzi pan, że to ja tutaj jestem ofiarą". Wiemy jednak oboje jak działa prawo. Tamtej co najwyżej państwo zafundowałoby gips i zwolnienie lekarskie. Kierowca auta... Z nim już gorzej, bo za to, zew sumie nic nie zrobił na pewno dostałby punkty karne, w końcu powinien uważać jak jeździ. Eh... Durny ten los. Jednak czy świat mógłby istnieć bez niego? Ten Filipkowy na pewno nie. W sumie to trochę przykro, że na niego nie nawrzeszczała, na pewno byłoby wesoło. Lorrainowie to już chyba we krwi, gdzieś po babce czy matce mają, że lubią oglądać takie akty desperacji ludzi. Kazdy jednak inaczej reaguje. Jego matka najpewnie wpadłaby w furię, Soph uśmiechnęła się podle, Arienne próbowała żartem czy czymś bardziej beznadziejnym ogarnąć delikwenta... Phil by się po prostu śmiał, w końcu takie emocje z powodu takiej błahostki są urocze. No tak, nie ma to jak oceniać każdego po wyglądzie. W sumie nie dziwił się, że dziewczyna go nie kojarzy, tyle osób co ma palców u ręki. Reszta była albo tłem, albo zamienił z daną osobą parę zdań, a gdy one się z nim na korytarzu witały, po prostu uśmiechał się by zachować pozory, ze pamięta. Takie to już życie wiecznych śpiochów, dla niego cała rzeczywistość mieści się w snach... Tu to tylko taki film - O jaka ostra lubię takie- Nie ma to jak bezczelny tekścik na samym początku rozmowy, bad boy ukryty gdzieś w Fifim pozdrawia! A tak na serio to czego ty się po nim spodziewałaś? "Tak, przepraszam panią, to się nie powtórzy"? Wprowadzajmy troche realizmu do gry, błagam! - Nieważne jak nazywająca się dziewczyno, weź trochę ogarnij te swoje emocje. To nie ja stoję na środku ścieszki i czekam, aż ktoś na mnie wpadnie. Jak tak bardzo potrzebujesz przeprosin to sorry, ale nie licz na jakieś mowy błagalne o wybaczenie - Nie żeby się zirytował, ale nie lubił ludzi pokroju pan i władca, a reszta to plebs. Zawsze te osoby kojarzyły mu się z rodziną... Chyba z Celie najbardziej. Dlatego też próbował choć trochę je zmienić. W końcu to nie przypadek, że na nią wpadł, może po prostu miał to zrobić, by sprowadzić ją na lepszą drogę? Wierz w to Lorrine, wierz...
Słoneczko, wyjeżdżam w środę, więc to będzie szybki wątek. Nie zamierzam pisać tony postów o tym jak Phil wpadł na kogoś w czasie spaceru. Oczywiście jednak rozumiem, że nie musiałaś o tym wiedzieć ;* Daj nam to szybko rozegrać, raczej nie zamkniecie Japonii do środy rano, a my się z tym raczej tak uwiniemy. Z góry dzięki ;***
Jasne, spoko, po prostu się zdziwiłam, że ktoś zaczął nowy wątek w Japonii xd Ale jak się z nim uwiniecie to nie ma sprawy!
Amelia z reguły nie była wredną dziewczyną, starała się z każdym porozmawiać spokojnie, miło i grzecznie. Nie wpadała w panikę, nie krzyczała - no, chyba, że ktoś zirytował ją do tego stopnia, że nie miała wyjścia - nie przeklinała zbyt często. Gdy usłyszało się z jej ust jakąś "kurwę", trzeba było zapalić sobie lampkę ostrzegawczą, że przekroczyło się jakąś granicę. Jeśli się ją znało, bo jeśli nie, jak ten oto wredny chłopak.. - Ja za to nie lubię ślepych - bezczelność? Skoro tak się zachował, ona zmuszona jest być tak samo miła, jak jej nowo poznany kolega. Zresztą, po co ma cokolwiek tłumaczyć, skoro i tak ego tego chłopaka jest tak wielkie, że nie da się z tym nic zrobić? Amelia nie zamierzała zmieniać świata na lepsze, co to, to nie. Skoro ktoś urodził się chamem, chamem pozostanie i nieważne co się zrobi, i tak nie naprawi się szkód matki natury. Ani genów. Genów przede wszystkim. - Spokojnie, bo Ci ciśnienie skoczy i jeszcze dostaniesz zawału - uśmiechnęła się złośliwie, patrząc na chłopaka z lekkim politowaniem. Cóż, to naprawdę nie było tak, że ona patrzyła na wszystkich z góry. No może odrobinkę. - Miłego dnia, kolego! - powiedziała, oddalając się od chłopaka, żeby nie musieć słuchać już żadnego kazania. Nie miała ochoty, szczególnie, że dzisiejszy dzień był pierwszy z niewielu od dłuższego czasu, który powitała z uśmiechem.
Post króciutki, bo widzę, że jest problem, także kończymy wątek. :)