Uczniowie Hogwartu rzucili się do szalonej ucieczki przed kanibalami! Na szczęście wszyscy są młodzi i sprawni fizycznie, na dodatek niesamowicie uzdolnieni w zaklęciach. Dlatego po odbiciu paru czarów, udało się wszystkim umknąć. Co prawda po tym biegu nie spoczęliście od razu. Trzeba w końcu było jeszcze sporo przejść, aż pod świątynie, gdzie kanibalski klan nie mógł ich dosięgnąć, bojąc się bogów. Całej grupie stanęły jednak na przeszkodzie pionowe ściany, których nijak nie można było podobno obejść! A nie mogliście zawrócić, prosty w łapy dzikich kanibali. Haru rozkazał jak najszybciej wyjąć liny z plecaków i tłumaczył im dość chaotycznie co mają zrobić i jak nimi się obwiązać, a sam mocował je zaklęciami do ściany dla każdej grupy.
Jedna osoba rzuca kostką w tym temacie, by sprawdzić jak wam poszła wspinaczka. 1 – Beznadziejnie obwiązaliście się liną oraz nieuważnie szliście, na pewnej wysokości lina się zerwała i wszyscy spadli z powrotem na dół! Dopiero za drugim podejściem i lekką pomocą zdenerwowanego Haru udaje wam się dotrzeć na górę. 2 – Osoba, która losowała, rzuca kością jeszcze raz, by ustalić, kto zerwał się z liny, spadł na półkę skalną i wymaga ratunku. W zależności od wyrzuconej liczny : 1,2 – osoba z czerwonym plecakiem, 3,4 – osoba z żółtym plecakiem, 5,6- osoba z zielonym plecakiem. 3 – Lina zaczęła się strasznie chwiać! Jedna z osób bardzo mocno walnęła się głową o skałę, krew się leje! Osoba, która losowała, rzuca kością jeszcze raz, by ustalić kto był tym nieszczęśnikiem. W zależności od wyrzuconej liczny : 1,2 – osoba z czerwonym plecakiem, 3,4 – osoba z żółtym plecakiem, 5,6- osoba z zielonym plecakiem. 4 – Lina wam się wyjątkowo przeciera na skale i wygląda na to, że niedługo wszyscy razem runiecie. Musicie koniecznie poprosić o pomoc inną grupę, żeby przyczepili do was drugą linę i pomogli wam wejść! 5 – Nie obyło się bez paru siniaków, guzów i odrobiny krwi, w trakcie wspinaczki. Jednak dość sprawnie udało wam się dotrzeć na miejsce. 6 – Jesteście urodzeni do wspinaczki górskiej! Nawet nie obtarliście kolan w trakcie tej wędrówki!
PROSIMY, BY POWYŻSZE CZYNNOŚCI ZAWRZEĆ W JEDNYM POŚCIE, NATOMIAST PONIŻSZE W OSOBNYM! BUDOWANIE MOŻE WAM ZAJĄĆ WIĘCEJ CZASU, MOŻECIE TO ROŁOŻYĆ NA KILKA POSTÓW, GDYŻ KOLEJNY POST MISTRZA GRY POJAWI SIĘ DOPIERO JUTRO PO POŁUDNIU. TYMCZASEM W JAPONII ZAPADA NOC. POWODZENIA Z BUDOWANIEM NAMIOTÓW!
Przez tą szaleńczą pogoń oraz wspinaczkę, nie mogło obyć się bez pewnych strat. Plecak Rainy Myers rozerwała jakimś sposobem siekiera. Nie tylko ona stamtąd wypadała, ale też otwieracz do puszek i bandaż, a papier ciągnie się za nią przez dziurę! Na dodatek siekiera spadła na głowę Florence A. Windsor, która może być teraz nieźle otępiała! Na tyle, że tak obiła plecak, że wysypały się z nich wszystkie zupy i dwie kanapki. Niestety nie może wrócić na dół, gdzie lada moment mogą pojawić się kanibale. Mogło się to jednak skończyć tragicznie, gdyby Coraline Leah Clearwater zaklęciem nie zmniejszyła ciężaru siekiery, ratując życie dziewczyny. Jednak w zamian za to obie wody rozlały się w jej plecaku, zalewając paskudnie resztę jedzenia. Za to grupa Kudłoni zaraz się dowie, że ich papier toaletowy przez wilgoć rozpadł się na kawałki, więc stracili dość ważny przedmiot i zabrudzili swój plecak. W trakcie wspinaczki karimaty Trolli niefortunnie wypadły z plecaka Madison w przepaść! Biedne dziewczyny! Wszyscy jednak dotarli pod upragnioną, bezpieczną świątynie, ale mało kto miał ochotę iść dalej. Nawet przewodnik wydaję się być zmęczony, a schronisko jest jeszcze parę dobrych godzin od grupy. A niedługo się przecież ściemni! Nie ma innej rady, trzeba nocować na polanie pod świątynią, która niestety była zamknięta silnymi czarami, więc nikt nie mógł tam wejść, by przespać się z dachem nad głową. Jaka szkoda, że wszelkie przybory do mycia wraz z bieżącą wodą grzecznie czekają na was w schronisku. Na dodatek szykuje się dziś naprawdę zimna noc. Każda grupa musi teraz spróbować wykonać szałas, w których będzie spać, z dostępnych wokół środków. Wykorzystajcie przedmioty z ekwipunku, pamiętajcie, że różdżką możecie wykonywać jedynie zaklęcia, które są w spisie, bez wyczarowywania gotowych desek itp.! Więc znajdźcie jakiś wygodny kawałek ziemi i do dzieła!
Jedna osoba z grupy rzuca kośćmi w tym temacie, by ocenić jak poszło wam mozolne budowanie szałasu. 1, 2 – Nic wam nie wyszło, szałas zawalił się wam na głowy, gdy chcieliście się pod nimi położyć. W końcu śpicie pod gołym niebem, gryzieni przez komary i inne owady, z zimnym wiatrem kołyszącym was do snu. 3, 4 – Brawo udało wam się zbudować szałas, wasza noc przebiegła całkiem znośnie. Niestety to perfekcyjne mieszkanko, najwyraźniej wybraliście słaby teren, bo parę kamieni uporczywie wbija wam się w plecy, a niewystarczająco płaski teren sprawia, że powoli turlacie się na osobę leżącą najniżej. Byłoby też przyjemniej, gdyby był on bardziej szczelny, a wiatr nie wiałby wam od czasu do czasu po plecach. 5, 6 – Szałas na miarę prawdziwego znawcy szkoły przetrwania! Domek jest tak solidny, by brakuje abyście jeszcze udekorowali go firankami. Gratulacje, wasza noc mija lekko i nad ranem wstajecie jako najbardziej wyspani.
ZT wypatrujcie posta MG jutro w tym samym miejscu!
Rany boskie, ta wycieczka była prawdziwą szkołą przetrwania. Charlie brała to bardziej za żart, ale jej zmęczone, obolałe ciało zupełnie konkurowało z takim stwierdzeniem. Jakimś cudem, przy pomocy Olivera i Cece, dotarła do klifów odgraniczających ich od świątyni. Haru zaczął chaotycznie tłumaczyć sposób przewiązania liny i wspinania się, po czym pośpiesznie odszedł do kolejnej grupy. Na szczęście grupy Kudłoni, Charlie doskonale znała techniki wspinaczki górskiej. Była to jedna z jej ulubionych rozrywek w Parku Rekreacji w Nowej Zelandii. Szybko wyjaśniła towarzyszom, na czym polega asekuracja dolna i wyciągnęła z plecaka ćwierćwili haki i liny wspinaczkowe. Sama stała na dole, asekurując najpierw dwójkę Kudłoni, nie zważając, że to nieco odbiegający od wskazówek przewodnika sposób. Dopiero potem sama wlazła na górę. Wszystko udało się znakomicie (6), żadne z nich nawet się nie zadrasnęło. Teraz trzeba tylko zbudować szałas, meh! Charlie przejrzała swój plecak, osuszyła ostrożnie zaklęciem jego zawartość, po czym podniosła przerażony wzrok na członków swojej grupy. - Mamy tylko dwa śpiwory - wymamrotała, macajac jeszcze dno plecaka, w nadziei że coś się odnajdzie. - Nie wiem, kurwa, jak to się stało. Przepraszam. Orany okurczę ochryste, przepraszam, musiałam go zgubić.
Na szczęście jakoś grupie udało się uciec przed kanibalami. Jak dobrze, że Cornelia i Coraline są całe. Na Merlina, co by się działo gdyby im coś się stało, szczególnie, że są w jednej grupie i muszą dać sobie jakoś radę. Nie tak zapowiadała się wycieczka. No ale cóż, ma tą swoją przygodę ekstremalną, na pewno nie zapomni jej do końca życia. Będzie opowiadać ją swoim dzieciom, wnukom, a może i prawnukom? Kto tam wie, teraz najważniejsze jest to, że trzeba jakoś przetrwać w tej japońskiej dziczy i wrócić z niej cało. Nie chce przecież tak wcześnie pożegnać się z życie, o nie! Jednak to nie koniec niespodzianek. Czekała ich następna przeszkoda, wieli mur przez który musieli się jakoś przedostać. Nie było odwrotu, nie chcą przecież być kolacją dla tych tubylców. Samuraj Haru strasznie chaotycznie tłumaczył im jak mają przekroczyć tą przeszkodę, jednak Raina doskonale zrozumiała. Dziewczyny z jej grupy obwiązały się linami i zaczęły wspinać się ku górze. Jednak Raina nie spodziewała się tego co nastąpiło. Lina zaczynała się chwiać, zaś Cornelia wypadła przez co nieźle się poobijała, a nawet i krwawiła (wypadło 3). Pozostałe z grupy zeszły szybko, by pomóc koleżance.
o ile dobrze pamiętam to z czerwonym plecakiem jest Cornelia, czyli u niej krew się leje :c
Nie, nie to Caroline ma czerwony plecak, więc z niej się leje krew!
Rzeczywiściekurewkazajebiście. To było podsumowanie całej wycieczki jak do tej pory. Ranna CeCe dobrze, że chociaż mogła nieść swój plecak, bo inaczej by kopara opadła wszystkim. Na całe szczęście Oliverowy plecak został oszczędzony i nie stracił nawet jedzenia. Jedynie papier toaletowy u Meyers trochę zepsuł ekwipunek, ale to nic. Przecież się zdarza, a srajtaśma... Kij tam. Jest wokół dużo liści. Poradzą sobie z pewnością. Teraz przyszedł czas na poważniejsze zadania. Oliver naprawdę obawiał się, że nie podoła czy coś. W końcu może się okazać, że pomylił swoje powołanie, ale był tu jedynym facetem. CeCe raczej nie nadawała się do noszenia gałęzi i innych rzeczy. A Charlie już i tak dzisiaj się namęczyła. Oliver machnął różdżką "lumos" i ruszył na poszukiwanie poszczególnych gałęzi. Trochę ich tu przyciągnął, acz nadal coś mu nie pasowało. Ziemia wydawała się zbyt wilgotna. Wszyscy już się zasiedlili gdzieś i na pewno nie będą chcieli się zamienić, więc Oliver teraz zaczął zrywać zastępczą srajtaśmę i zaczął układać ją na ziemi, co by żadne z nich się nie pochorowało. Szło mu całkiem, ale to całkiem zgrabnie. Zaraz skorzystał z tego, że Meyers wpadła na pomysł podania mu siekiery. Odmierzył w miarę ładne cztery, giętkie i przede wszystkim długie gałęzie, a potem je ładnie poprzycinał i wyostrzył czuby, co by łatwiej było je wbić w ziemię! Kiedy to wykonał doszedł do wniosku, żeby te cztery kije zbliżyć ku sobie i związać. Do tego wykorzystał linę wspinaczkową, bo przecież ciągle ze sobą takową mieli. I zaczął znosić kolejne gałęzie i znów je wbijać. Potem preferował te z większością ilością liści i zaproponował Charlie, aby przyniosła kilka. Ta się chętnie zgodziła i jakoś to po dwóch godzinach zaczęło wyglądać. Oliver wtedy doszedł do wniosku, że trzeba jeszcze wszystko zabezpieczyć, więc dookoła szałasu poukładał kamienie, a w środku położył jeszcze więcej suchych liści. Dopiero wtedy umieścił na tym trzy karimaty, bo na szczęście tego nie zgubili. Nie było wcale tak źle. U wejścia pozostawił płachtę gałęzi, którą łatwo można było odkryć. Na przeprosiny Charlie uśmiechnął się trochę głupkowato. - To przecież nie problem. Możemy spać razem, albo nie wiem. Ty z CeCe, albo ja. Albo my razem, a CeCe sama. Zdecyduj się. - Powiedział, a sam spojrzał na jeden ze śpiworów i rzucił - Engorgio. - Wtedy to pomniejszone śpiwory zaczęły się powiększać do normalnych rozmiarów, acz na tym Oliver nie poprzestał. Z tego śpiworka drugiego utworzył ogromny śpiwór, w którym mogłyby się zmienić co najmniej dwie osoby i połówka trzeciej. Genialne! Teraz wszystko ułożył w środku ponownie. - Zapraszam miłe panie! - Pomógł wejść do środka dla CeCe, a potem zaprosił Charlie. Przy okazji nie chciał zostawiać plecaków, więc również je tam wsadził tylko najpierw oczyścił ten syf, co u CeCe się zrobił. Wtedy tez otworzył swój plecak. - Mam jedzenie! Jedzmy! - Uśmiechnął się, a pamiętając, że Meyers ma herbatę... Do tego w termosie! To zaraz jej to zabrał. Brakowało trochę światła w tym szałasie, więc rzucił 'lumos' i przymocował różdżkę u góry ogromniastego szałasu.
Ta cała akcja z kanibalami była po prostu przerażająca. Mogliby oszczędzić takich przeżyć tym nieszczęsnym nastolatkom, mimo że to na pewno nie było planowane! No cóż. Po jakże heroicznym uratowaniu przez Teda, który również pomógł zaatakowanej przez lodowe ptaszki Mads wraz z resztą grupy ruszyły w dalszą drogę. Nie wiem jak inni. ale Marceline była już porządnie wykończona przez te wszystkie przygody czy jak to inaczej nazwać. Zwłaszcza, że szczególnie po tym upadku na moście nieźle się poobijała, co na pewno nie umilało jakże uroczej wędrówki. Sama nie była pewna, jak długo trwała ucieczka przed przerażającymi mieszkańcami lasu, którzy widocznie chcieli przyrządzić sobie z przybyszów z Hogwartu pyszną kolację, ale kiedy znaleźli się pod skalną ścianą, jęknęła cicho, słysząc w dodatku polecenie przewodnika. Spojrzała po swoich towarzyszkach, ocierając wierzchem dłoni porządnie już spocone czoło. Obwiązały się linami według instrukcji Haru i z wielką nadzieją, że po pokonaniu wspinaczki mogą liczyć na wygodny sen, zaczęły piąć się ku górze. I owszem, przez pierwsze kilka, a może nawet kilkanaście metrów wszystko szło znakomicie, aż tu nagle lina zaczęła mocno się chwiać. Kołysała się na boki tak bardzo, że Marc z Tedem o mało nie zderzyły się ze skalną ścianą. Nie ominęło to jednak Mads, która z całej siły przywaliła w ten jakże twardy materiał głową. Krew. Dużo krwi. Richelieu pewnie teraz nie wiedziała nawet co się dzieje. Na szczęście szybko dotarły na sam szczyt, gdzie Delacroix przykucnęła przy przyjaciółce, wyciągając z kieszeni spodni różdżkę. - Episkey. - powiedziała, próbując załagodzić ranę. Zaklęcie nie było idealnie rzucone, bo krew dalej się sączyła, jednak w o wiele mniejszej ilości. W dodatku rana nie była taka rozległa jak wcześniej. Biedna dziewczyna, no naprawdę! Teraz było już chyba po wszystkim, bo JAKIMŚ CUDEM zza pobliskich krzaków nie wyskoczyły na nich krwiożercze stworzenia czy coś w tym stylu. Wspaniale! Była już tak zmęczona, że ziewnęła przeciągle, patrząc się na Manseley. - Musimy skombinować jakiś szałas czy coś w tym stylu. Kuźwa, jakby River czy Joven tu byli to przynajmniej walnęliby jakieś tipi i by było. - powiedziała, siląc się nawet na lekki uśmiech i przyklękając przy plecakach. Hehe, trzeba się za to zabrać! Wetknęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wypadł z i tak już doszczętnie rozwalonego warkocza i przeglądnęła zawartość swojego bagażu. Syknęła cicho, widząc to, co narobiły rozgniecione jabłka. Przegrzebując go dalej odkryła też, że eliksirowa odtrutka rozbiła się na drobny mak. - Później zjemy sobie jakąś fajową kolację, ale od razu mówię, że z jabłek nici. I gdyby któraś z nas zatruła się jakimś eliksirem czy coś to też jesteśmy w dupie. - odparła zrezygnowana, podchodząc do ciemnoskórej kumpeli, aby to razem rozłożyć schronienie na noc. Dłuuugą noc.
Z każdą chwilą było coraz gorzej i trzeba przyznać, że zaczynała się bać. Najpierw kanibale – owszem, nie domyśliła się, ale usłyszała to w monologu Japończyka, kiedy to chyba przeklinał sam do siebie. Nie była pewna, czy dobrze przetłumaczyła to słowo, ale najlepiej pasowało do sytuacji. W każdym razie dobrze, że jak na razie ze wszystkiego wychodziła bez szwanku! Uf... Rozejrzała się za dziewczynami. Raina zdecydowanie nie miała łatwo. Zdawało jej się, że dziewczyna jak na razie nie radzi sobie najlepiej – pewnie po tym, jak wypadła z mostu wszystko ją bolało. Ale na szczęście dotarła aż tutaj. Cornaline nie potrafiła dostrzec wzrokiem, więc odpuściła sobie szukanie i po prostu zabrała się za wspinaczkę. Starała się to robić powoli i rozważnie. Jejku, była strasznie głodna i bardzo zmęczona. Potrzebowała usiąść. Traciła powoli siły. Nic więc dziwnego, że (3) lina rozchybotała się na wszystkie strony, a to sprawiło, że po chwili usłyszała cichy huk. Obejrzała się w dół. O! Znalazła Coraline... O cholera (2 - czerwony). To zdecydowanie nie był przyjemny widok. Nawet gorzej. Musiała mocno uderzyć głową o skałę, bo jedyne, co dostrzegała na dziewczynie to krew! Trzeba jej było jak najszybciej pomóc! - Jezu, w porządku?! - Kiedy wspinaczka dobiegła końca, a dziewczyna jakimś cudem znalazła się na górze Corin od razu do niej podleciała. Wyjęła różdżkę kartkując w myślach zaklęcia lecznicze... Ale nie wykonałaby ich. Mogłaby pogorszyć sprawę – nie była w tym za dobra. Przegryzła lekko wargę. - Raina, możesz jej jakoś pomóc? - Spytała wpatrując się w drugą z koleżanek, której udało się dotrzeć. Kurcze. Dlaczego tylko Corin wychodzi z wszystkiego bez najmniejszego problemu? Coś... Coś było nie tak. - Słuchajcie, straciłyśmy coś z ekwipunku? - Powrót szybki do trzeźwego myślenia. Spytała widząc plecaki dziewcząt i żałując poniekąd, że nie niosła jednego z nich ona, skoro ma takie zasrane szczęście. Brawo Corin, uratowałaś karimatę i sweter...
/Dziewczyny losujcie na szałas, bo mnie nie będzie dzisiaj dość sporo czasu :)/
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Nie Lip 07 2013, 09:29, w całości zmieniany 1 raz
Ted była tak samo zmachana jak jej koleżanka z drużyny. Treningi Quidditcha, przy tej wyprawie były zaiste banalne. Sama Manseley była przekonana, że ci którzy ich tu wysłali, mają nadzieję na wyeliminowanie swoich uczniów. Może teraz za dużo osób się pałęta po Hogwarcie, czy coś. Więc postanowili zostawić tylko tych najsilniejszych po tej podróży. Teddra zamierzała jednak wrócić w jednym kawałku! Dlatego biegła jak szalona ze swoimi koleżankami z drużyny, starając się nie zostać pokarmem dla tubylców. Ogólnie miała dobrą kondycję, więc pomimo zmęczenia, wolałaby jeszcze z godzinkę pobiegać, zamiast tej krótkiej wspinaczki, która miała ich teraz spotkać. Przerażona spojrzała na Marc, a potem na Madison i jęknęła na chwilę ukrywając twarz w dłoniach. Nie miała zielonego pojęcia o takich rzeczach! Postępowała skrupulatnie tak jak kazał im Haru, po czym rozpoczęła wspinaczkę wraz z dziewczynami. To było naprawdę straszne! Ted była zmęczona i lekko przerażona, miała wrażenie, że wszystkie mięśnie ciała drżą jej niesamowicie. Wtedy lina zaczęła się chybotać i chociaż Marc z Tedem, wyszły bez szwanku, Mads walnęła się mocno o jakąś skałę. Dobrze, że niedaleko było do końca, inaczej pewnie nie dałyby rady półprzytomnej dziewczyny wnosić. Kiedy dotarły na miejsce, Manseley rzuciła się zmęczona na ziemię, kiedy Marc naprawiała głowę ich koleżanki. Gdy Marcelinka odeszła do plecaka, Ted zrzuciła swój i wyjęła z niego bandaż. Podeszła do Madison i zaczęła oplątywać jej nim głowę, siadając za nią. Po pierwsze, krew jej wciąż leciała, po drugie, uznała, że będzie w tym fajnie wyglądała. - Ogólnie by się tu całkiem przydali. Może rzucilibyśmy ich na zgwałcenie tym popierdolonym Japońcom – powiedziała Manseley, owijając głowę Mads. Skrzywiła się lekko, kiedy usłyszała o jabłakach, ale mogło być znacznie gorzej. Wzięła teraz jej plecak, bo chciała rozłożyć jej coś na czym będzie mogła się położyć i odpocząć, ale okazało się, że są tam tylko śpiwory! Tak jej się wydawało, że coś wypadło z plecaka dziewczyny, kiedy chybotały się na kamiennej ścianie. - Mamy tylko śpiwory – powiedziała zrezygnowanym tonem do Manseley i wyjęła jeden z nich, rozkładając na ziemi. Dała też Madison sweter, zakładając jej go siłą na głowę, w końcu było trochę zimno, po czym kazała leżeć i odpoczywać. Wstała i zgodziła się na propozycję Marceline. Schowała na chwilę twarz w dłoniach, przecierając twarz, poczym z westchnieniem kiwnęła głową na lasek, w którym powinny znaleźć coś do zrobienia im domku. Wyjęła jeszcze siekierę ze swojego plecaka. Łaziły po lesie, Marceline znajdowała jakieś przydatne wielkie liście i dobre kije, a Ted odcinała eleganckie do tego gałęzie. Pewnie masę czasu zajęło im to całe budowanie szałasu, układanie drewna, przykrywanie liśćmi i wsuwanie śpiworów do środka na zakończenie. W końcu nie poszło im tak źle jak mogło, chociaż ich miejscówka do spania chybotała się odrobinę, a podłoże okazało się nienajlepsze do spania. - Rozpalamy ognisko? – zapytała Teddra, kiedy zorientowała się, że jest całkiem chłodno. Wyjęła swój sweter i rzuciła drugi Marc. Usiadła zmęczona na ziemi i wyjęła herbatkę z termosu, by nalać sobie trochę. Swoją droga już dawno pewnie nie były tak przeraźliwie brudne, zmęczone, spocone, cudownie. Jeszcze w tych swetrach z Trollami, były pewnie trójką seksbom z Kanady.
- Nie, ja mam tego już dość – warknął, właściwie chyba sam do siebie. Jeszcze tego brakowało, żeby musiał się wspinać na górę, jednocześnie uważając na swoich niezdolnych do większego wysiłku kompanów. Nie sądził, by Solv był chętny do obwiązania się liną po tak bliskim spotkaniu z ogniem, ale jakoś musieli się tam wdrapać. Wyciągnął z plecaka linę wspinaczkową, nie do końca mając ochotę na dalszą drogę. Nie wierzył, że uda mu się zawiązać ją na tyle mocno, by ktoś nie spadł. Nie był dobry w węzłach i teraz żałował, że nie poszedł na te głupie zajęcia ze szkoły przetrwania, kiedy jeszcze chodził do mugolskiej podstawówki. Fakt, to było prawie dziesięć lat temu, ale takich rzeczy się po prostu nie zapomina. To jak jazda na rowerze albo chodzenie. - Jak myślicie, damy radę? – spytał nieposkromione Gobliny, które jak dotąd chyba ucierpiały najmocniej. Ale nieważne, jaką uzyska odpowiedź, bo i tak musieli się tam wdrapać. Albo to, albo czekanie u stóp góry, aż dobiegną tutaj kolejni tubylcy i rozerwą ich na kawałki. I zaczęło się. Już początki wydawały się Allistairowi trudne, ale postanowił sobie, że pod żadnym pozorem nie będzie patrzył w dół, bo inaczej zacznie trząść się ze strachu i być może zrzuci całą grupę w dół. A do tego nie mogło dojść. Wspinaczka nie była jego mocną stroną, ale jedyny w grupie Goblinów nie zaznał żadnych obrażeń, więc musiał się postarać i wziąć odpowiedzialność za pozostałych. Na niewiele to się jednak zdało, bo nagle obok niego przeleciała siekiera, mniejsza od tej, którą sam miał w plecaku i uderzyła w głowę Florence. A z plecaka wysypało się jedzenie. Czyżby zostali tu bez prowiantu? No pięknie. - Niech to szlag – przeklął. Nie dość, że Ślizgonka wcześniej rozbiła głowę o kamienie, to jeszcze jej doprawili. – Solv, stało się jej coś poważnego? – krzyknął do niego, stwierdzając, że nie było sensu do otępiałej dziewczyny. Całe szczęście, że byli już niedaleko miejsca docelowego i, choć z trudnościami, wspięli się na górę, gdzie pozwolono im odpocząć. Allistair wciągnął Florence, której tak mocny wysiłek za specjalnie nie służył. Przynajmniej nie straciła przytomności, bo to naprawdę mogło skończyć się upadkiem z tej góry. - Jak z ekwipunkiem? – spytał Gryfona, rzucając się na ziemię, by odsapnąć. I tak był cały ubłocony, więc kolejne zderzenie z podłożem nie mogło mu już zaszkodzić. Podsłuchując rozmowy pozostałych grupek, uznał, że i tak mieli się całkiem dobrze.
Aż dziwne, że wszystko poszło im tak gładko! Na pewno odbije się to na kolejnym dniu i stracą wszystkie rączki i nóżki. Co prawda budowanie szałasu zajęło im trochę czasu (raper czarli joł), ale okazało się, że Oliver ma najwyraźniej jakąś smykałkę do budownictwa, gdyż wszystko wyszło doskonale. - Nonono! - rzekła dziewczyna głosem pełnym aprobaty, stając naprzeciw ukończonego już szałasu i zakładając ręce na biodra. Uśmiechnęła się promiennie do chłopaka, po czym uścisnęła mu rękę, poklepała w plecy, ucałowała w policzek i zaśmiała się beztrosko. Czyżby naprawdę miała ich czekać spokojna, całkiem wygodna noc? Rozdała swym kompanom kudłoniowe, przeurocze i przeciepłe swetry i sama wcisnęła się w swój, zakochując się w miękkiej wełnie w trybie natychmiastowym. Wzruszyła ramionami na pytanie Gryfona i zerknęła na Cece. Ta chyba była najbardziej zmęczona i w końcu wyszło tak, że zasnęła jako pierwsza. Kolorowowłosa wkopała się zatem pod śpiwór razem z Kudłoniem i pałaszując kanapkę rozprawiała energicznie o jakichś głupotach. Zmęczenie jednak zrobiło swoje, a Charlie usnęła nagle w pół zdania, trzymając jeszcze w dłoni niedojedzone jabłko.
Nasze puchoniątko było naprawdę biedne, nie ma co. Tyle przygód jak na jeden dzień..to dla Coralka naprawdę było za dużo. Z kolanami jakoś sobie poradziła, na szczęście Alli pożyczył jej trochę tego fajnego, magicznego bandażu, za co w podziękowaniu dostał od niej przytulaska, hihi. Naprawdę był z niego miły chłopak. Gdy obwiązała sobie obie nóżki, w końcu mogła ruszyć, a raczej biec..bye Kanibale ! Na serio, smacznego. Okazało się, że aby nie zostać schrupanym przez tych ludków muszą udać się aż pod świątynię, której, dzięki bogu się boją. Ale żeby nie było tak kolorowo, na ich drodze stanęły..jakieś ściany ? no pięknie. Haru rozkazał każdej grupce wyjąć z plecaków liny, które po chwili sam przymocował do muru. Uh. Wspinaczka. Będzie ciekawie. Niestety, nie mogło obyć się bez żadnych wypadków..plecak jednego z gnomiątek, Rainy jakimś cudem rozerwała siekiera, która spadła wprost..na Flo ! Coralowa jako, że za wszelką cenę chciała chronić swych towarzyszy w ostatniej chwili pomniejszyła narzędzie zaklęciem, ochraniając tym samym główkę biednej ślizgonki. I wszystko byłoby już happy, gdy nie to, że nagle gnomkowa linka zaczęła się strasznie kołysać. A kto okazał się tym nieszczęśnikiem, który miał zostać tak strasznie poobijany ? Nasza Coral ! God why..why ? Puchonka naprawdę nie wiedziała, jakim sposobem dostała się tam na górę. W jednej chwili poczuła straszny ból i zawroty głowy. Nie mogła utrzymać równowagi, więc runęła.. -Matko- Jęknęła, dotykając łapką czoła. Czy to krew ? no świetnie. To wszystko było takie niemilusie..pff. Próbowała dosięgnąć różdżki, by coś z tym zrobić, ale świat wciąż wirował jej przed oczami..Someone help me, miśki ? Widziała nad sobą twarzyczki swych towarzyszek, ale w tej chwili nie mogła rozpoznać, czy to Raina czy Cornelia..
Ok, co do namiotów wylosowałam 2, mamy pecha dziewczyny :c Niech któraś z was o tym napisze ;)
W końcu wszystkim udało się zdrzemnąć chociaż na parę godzin, czego na pewno każdy potrzebował po tak męczącym dniu. W jednym wszyscy się zgadzali, poranek przyszedł bardzo szybko i zapowiadał dalsze zmaganie się z przeszkodami. Otóż, ledwo gdy słońce pojawiło się na niebie Haru hałasując o metalowy garnek głośno krzyczał, by wszyscy momentalnie wstawali. - Szybko, zbierajcie się, zaraz się tu stoczą wielkie kamienie! – wrzeszczał jak szalony, po chwili porzucając metalowe naczynie, by zabrać pędem swój plecak. Rzeczywiście, na górze za nimi niepokojąco piętrzyły się kłęby pyłu, zwiastując lawinę. Następnie Haru zaczął podbiegać do zaspanych uczniów, szybko ciągnąc ich za sobą, by uciekali. Nie było czasu na zbieranie rzeczy, musieli jak najszybciej się stąd oddalić, bo inaczej mogli skończyć bardzo, bardzo źle… zwłaszcza, że kamienie z wielką prędkością zaczynały się niebezpiecznie zbliżać. Co gorsza, cały czas padał deszcz, więc trawa była śliska, a widoczność naprawdę kiepska. Oczywiście muszą przy tym zsunąć się z zwisających z pionowych ścian lin.
Każdy rzuca kostką w tym temacie. W zależności od tego co wypadnie, tak udaje wam się ucieczka.
1 – Twoją stopę zaklinowała się między kamieniami, kiedy uciekałeś. Ktoś szybko musi ci pomóc, inaczej zaraz może staranować cię kamień! 2 – Trochę za szybko chciałeś zejść z pionowej ściany i wyszło na to, że parę metrów przeleciałeś, wpuszczając linę z rąk i bardzo nieprzyjemnie się raniąc w głowę. 3 – Uderzyła cię tocząca się skała, wywaliłeś się i na dodatek wpadłeś na swojego kolegę z drużyny! 4 – Cóż za pech, tak dobrze ci szło uciekanie przed kamieniami, a ty akurat nadepnąłeś na magicznego jeża i masz całą stopę w kolcach! 5 – Drasnęły cię jedynie odłamki skalne. Masz niewielkie zadrapania na niektórych częściach ciała, ale oprócz tego, dość sprawnie udało ci się uciec przed lawiną. 6 – Udało ci się uciec bez szwanku, gratulacje, sprinterze!
ZT dla MG, wypatrujcie kolejnego posta w Gospodzie pod górą.
Noc minęła całkiem spokojnie, mając na myśli oczywiście nie nadejście jakiegoś kataklizmu czy czegoś w tym rodzaju. Nie było oczywiście za wygodnie, bo spały na jakiś kamieniach, a w dodatku cały czas nawzajem się zgniatały. No, ale przynajmniej był klimat, no nie? Pogadały trochę przed zaśnięciem, ale jestem pewna, że trwało to może nie więcej niż piętnaście minut, bo przynajmniej Marceline była tak okropnie wykończona, że oczy same jej się zamykały. Jeszcze przed pójściem spać zjadły trochę jedzenia, żeby to uzupełnić kalorie, których podczas tej wycieńczającej wędrówki straciły na pewno sporo. Szatynka pomimo zmęczenia spała dość chaotycznie, bo około co godzinę budziła się, aby zaraz potem ponownie oddać się w objęcia Morfeusza. Czemu się jednak dziwić, jeśli warunki były tak odmienne od tych, jakie spotykała na co dzień. Na szczęście nie należała do tych dziewczyn, które wymagają jakiś szczególnych komfortów i tym podobne, bo przecież ile to razy w dzieciństwie potrafiła spać pod namiotem nawet tydzień. Akurat w takich kwestiach prezentowała całkiem twardą postawę, bo wcale nie straszne jej było nocowanie pod gołym niebem czy coś w tym rodzaju. Pewnie gdyby tak było to nawet nie pomyślałaby, żeby się na tą wycieczkę zapisać. Mniejsza z tym. Rano obudził ją głośny krzyk Haru, który nawoływał do szybkiej ewakuacji. Halo, co się dzieje? Pobudziła pospiesznie dziewczyny i nawet nie zdążyła spakować wszystkich rzeczy. - O kuuuuuurde. - powiedziała tylko, kiedy zobaczyła spadające z góry kamienie. Zerwała się w bieg, oglądając się na swoje przyjaciółki. Najważniejsze, żeby się przypadkiem nie rozdzieliły. Trzymała dobre tempo, dopóki nie nadepnęła na magicznego jeża. I uwierzcie, jak Delacroix z reguły powstrzymuje się od przekleństw wszelkiego rodzaju, to teraz głośno przeklęła, spoglądając na swoją stopę. To nie wyglądało fajnie, a tym bardziej fajnie nie bolało. No nic. Przecież nie może stać w miejscu. Dlatego też, coś tam sycząc pod nosem, biegła cały czas, kierując się w bliżej nieznanym dla siebie kierunku. To znaczy, za przewodnikiem oczywiście!
Cornelia naprawdę bała się pomóc dziewczynie. Bała się, że powiększy jej rany i zdecydowani będzie jeszcze gorzej. Ale najwyraźniej w tym momencie była jedyną osobą, która nie była jeszcze poszkodowana, więc automatycznie powinna się opiekować resztą. Dlatego jednak zdecydowała się na wyjęcie różdżki i użyła zaklęcia „Asinta mulaf”, ale niestety bardzo niepewnie. Dlatego też czar zadziałał, ale nie wiele pomógł. Troszkę zaleczył ranę i minimalnie uśmierzył ból. Cora potrzebowała pomocy specjalisty. Żeby tego było mało – jak na złość, kiedy próbowały przygotować sobie spanie (2) wszystko runęło, a nie było jak to wszystko drugi raz postawić na ziemi. Dlatego wyjęła ze swojego plecaka trzy karimaty i podała każdej z dziewczyn. - Dzisiaj śpimy na dworze – Powiedziała zabijając komara, który przysiadł się na jej ręce. Niestety od razu pojawił się dość mocno napuchnięty bąbelek. Ughm, uczulenie. Do tego zimny wiatr sprawiał, że przechodziły ją ciarki dlatego też wyjęła z plecaka również swetry i podała dziewczynom. Ubrała jeden z nich i... Siedziała spoglądając w niebo. Nim się spostrzegła zasnęła, ale był to niespokojny sen. I zdecydowanie nie był to sen długi. Bo usłyszała jakieś krzyki. Uchyliła zaspane oczka, przetarła je. To co zobaczyła zdecydowanie nie było przyjemne. Wszyscy biegali, krzyczeli. Wstała rozglądając się co się dzieje i sprawdzając, czy już towarzyszki wstały. O cholera, lawina. Nie było czasu składać karimaty. Złapała swój plecak i czym prędzej pobiegła nie odwracając się nawet na chwilę. Czasem tylko krzyczała mając nadzieję, że dziewczyny są za nią lub przed nią. Na całe szczęście mimo paskudnej pogody udało jej się (6) uciec bez najmniejszych obrażeń. Naprawdę ma dzisiaj wielkie szczęście – nie licząc tego szałasu. Zdjęła sweter, ponieważ była cała spocona i schowała go do torby. Rozglądała się za dziewczynami. Gdzie jesteście...
Dobra, to wcale nie było tak, że mnie nie było i porzuciłam Madison na pastwę losu, ona po prostu biedna miała trochę pecha i po fikaniu na moście, oberwaniu zaklęciem od bandy wściekłych japońskich dzikusów i rozwaleniu sobie głowy, była troszeczkę nieogarnięta i gdyby nie jej super kanadyjskie ziombelki, pewnie leżałaby już dawno nieprzytomna/martwa gdzieś w buszu albo te skośnookie obdartusy złożyłyby ją w ofierze jakimś swoim bogom czy nie wiadomo co. Richelieu telepała się razem ze wszystkimi, już kompletnie nie zwracając uwagi na te cudne widoki, którymi to zachwycała się zanim jeszcze z Haru wyszedł popapraniec, którego celem nadrzędnym jest chyba wykończenie wszystkich uczestników. - Och dziewuszki, jesteście taaaakie kochane! – powiedziała niemalże wzruszona tym, jak Marc i Ted pięknie ją opatrzyły, a później jeszcze Ted ubrała ją w piękny sweter z trollem i razem z Delacroix zajęły się wszystkim. Była im za to ogromnie wdzięczna, bo głowa bolała ją niemiłosiernie i cały czas była dość mocno ogłupiona. Co też zapewne było powodem, dla którego nic nie mówiła, bo przecież zazwyczaj kto jak kto, ale ona ma całkiem sporo do powiedzenia. Wydawało jej się, że po drodze jej plecak zrobił się trochę lżejszy, ale nie wpadła na to, że to właśnie dzięki niej pozbyły się karimat. Chociaż ona była w takim stanie, że zasnęłaby nawet na potłuczonym szkle, na serio. Rano było już z nią lepiej, a przynajmniej dopóki nie wyrwały jej ze snu dzikie wrzaski ich superanckiego przewodnika, które nie mogły zwiastować niczego dobrego. Dziewczyny zerwały się szybko i rzuciły w ucieczkę przed wielkimi kamieniami, które niechybnie zrobiłyby z nich kompletną miazgę. W sumie niemiło, że pierwsze słowa, jakie wypowiedziała z samego rana Richelieu, były nieprzerwanym potokiem przekleństw. Dziewczyna rozglądała się cały czas, żeby mieć na widoku Teddrę i Marcelinę. Na Merlina, wszechświat się na nich wypiął dupą, nie dość, że widoczność była okropna, a trawa śliska, to jeszcze musieli prawie że na ślepo zjeżdżać w dół po pionowej skale na linach. Na szczęście naszemu boskiemu triu szło to całkiem nieźle, a niezwykle pechowa jak do tej pory Mads, oberwała tylko kilkoma ostrymi odłamkami skalnymi, które zadrapały w kilku miejscach jej skórę do krwi, ale w porównaniu z możliwością spotkania pierwszego stopnia z rozpędzonym głazem, było super. - O nie, Marc, twoja stopa! – wykrzyknęła zdumiona, zauważając niezliczoną ilość kolców wystającą ze stopy przyjaciółki. Przecież nie będzie mogła dalej biec w takim stanie, bo wszystko wbije się jeszcze głębiej! - Czekaj, zatrzymajmy tu na chwilę, to zrobimy z tym porządek. – powiedziała, sadzając Marc na jakimś zwalonym pniu drzewa w już bezpiecznym miejscu, wykorzystując moment, w którym Haru kręcił się z dupą i zbierał resztę wycieczkowiczów. Madison zaczęła w miarę delikatnie wyciągać kolce ze stopy Marc i już chciała użyć zaklęcia uleczającego, ale przypomniała sobie, że jeszcze nie ćwiczyła tego całego Episkey na zajęciach i mogłaby zrobić Delacroix jakąś krzywdę, stopa źle by jej się zrosła czy jakieś inne dramaty. - Ted? Ted? Możesz jej naprawić stopę, a potem ją zferulujemy? – zaczęła się rozglądać i wołać Manseley, która przecież była od nich starsza i na pewno ogarniała te trudniejsze zaklęcia. Oby tylko Tedowi nie stało się nic poważniejszego przy okazji szaleńczej ucieczki przed lawiną!
Oliver był taki wspaniały, że nic mu niestraszne. Życie jest piękne i w ogóle, wiec bawmy się pijmy do białego rana. W ich pięknym szałasie brakowało chyba tylko nagich sprzątaczek i klimatyzacji mugolskiej. Poza tym willa jak się patrzy. Nic tylko rozpakować się i zamieszkać, bo przecież tak wspaniale Oliver Budowniczy poradził sobie z zadaniem. Kurde. Nad ranem ich przewodnik dostał jakieś... Heh nieważne. Że niby lawina. Oliver poderwał się zajmowanego miejsca i sięgnął po różdżkę. Mieli niewiele czasu, a trzeba było pomóc wyjść CeCe ze śpiwora jeszcze ją wziąć na barana, co by pobiec. I tak też zrobił. Szybko złapał ją wpół i przerzucił jednak przez ramię uciekając do wyznaczonego miejsca. Oglądał się tylko na Charlie czy i ona zdążyła zbiec z miejsca zdarzenia. OBY TAK.
Po zrobieniu szałasu i zjedzeniu zupy, Ted ledwo wpakowała się do śpiwora, a już zasnęła. Faktycznie, nie było najprzyjemniej, co jakiś czas rozbudzała się, próbując wrócić na miejsce i przestać przygniatać Mads, na którą się zsuwała. Oprócz tego było jej cholernie zimno, bo akurat na nią powiewał jakiś zimny wiatr ze bardzo nieszczelnego szałasiku. No i jeszcze ten brak karimat. Ale dobra, dziś Teddra nie zamierzała narzekać. W obliczu takich przygód, niewygodne spanie wydawało się i tak być błogosławieństwem. Po takich przeżyciach nic już nie było jej straszne. Niestety ten okropny Haru zaczął coś wrzeszczeć o poranku, jakby nie mogli nawet się wyspać po tej ciężkiej wspinaczce. Ted na początku jęknęła tylko, starając się zakryć bardziej śpiworem i iść w kimkę. Dopiero ruch w szałasie i krzyki dziewczyn, sprawiły, że Teddra zorientowała się, że to wcale nie jest zwykła pobudka. Manseley zaczęła się wygrzebywać ze śpiworka, rzucając się do ucieczki za dziewczynami. Klęła sobie razem z Madison, kiedy musiały w pośpiechu zjeżdżać z pionowej ściany, po czym znowu biec jak szalone. Akurat była obok Mads, kiedy odłamki skalne poleciały w tę stronę, więc Ted też odrobinę oberwała, po twarzy i rękach, gdzie miała podwinięty sweterek z trollem. Jeszcze chwilę biegła zanim zorientowała się, że jej koleżanki stoją i o mało nie wywracając się na trawie, pędem wróciła do nich. - Co wy wyprawiacie! – krzyknęła przerażona, że robią sobie jakieś postoje, kiedy pędzą na nich kamienie. – Zaraz przygniecie ją kamień i nic jej nie będzie z uleczonej stopy, kiedy zostanie miazgą! – dodała zirytowana. Kiedy Madison zaczęła wyciągać kolce. Manseley zaklęła kucnęła obok i pomagała koleżance. Co prawda tamta robiła do delikatnie, a Teddra bardzo szybko, więc raczej dość boleśnie. - Episkey, Ferula!- rzuciła w pośpiechu oba zaklęcia i już podnosiła z powrotem Marcelinkę do pionu, łapiąc ją za rękę i siłą ciągnąć w dół. Krzyknęła też za Madison i razem pohasały sobie przerażone, by dogonić ich grupę.
Ostatnie wydarzenia były dosyć skomplikowane. Czasami gdy o nich pomyślała przyprawiały ją o gęsią skórkę, bądź wręcz przeciwnie czuła niesamowite ciepło, którego nie mogła opisać. To wszystko było tak poplątane, że trudno było odnaleźć właściwą drogę. Jeżeli nie posiadałeś wszystkich części tej układanki było dla ciebie wręcz niemożliwym, by tą układankę ułożyć. To tak samo jakbyś został z tylko dwoma puzzlami, a kazano by ci ułożyć obraz składający się z tysiąca. Dziewczyna westchnęła stawiając kolejny zdecydowany krok. Spacerowała, zawsze to robiła kiedy rozmyślała nad wszystkim co ją otacza, nad wszystkim co się wokół niej dzieje. Zawsze się wtedy gubiła, ale mniejsza z tym. Dzisiaj ubrana była w zwykłe krótkie dżinsowe spodenki, białe trampki, biały plecak, w którym trzymała leki i którymi jak na razie się nie rozstawała oraz czarną koszulkę. Włosy miała rozpuszczone, jednak nie zasłaniały one malinki, która nadal widniała na jej szyi. Nie wiedziała gdzie idzie. Szczerze mówiąc to nawet nie myślała o tym. Po prostu szła. Gdyby przed nią znajdował się kanion to pewnie wpadłaby do niego i nawet nie wiedziałaby dlaczego umarła. Jednak na jej szczęście jej ciało poruszało się w dosyć dobry sposób i jeszcze się nie zabiła. Jej umysł był w całkowicie innym świecie, w odległej galaktyce, o której nikt nie ma pojęcia. W końcu wróciła do rzeczywistości, jednak kiedy to zrobiła zatrzymała się i rozejrzała się nerwowo. Gdzie… gdzie ja jestem. Pomyślała widocznie zdezorientowana. Mogła się teleportować do domu, jednak po pierwsze nie pomyślała o tym, po drugie bardzo ciekawiło ją to, gdzie się tak naprawdę znalazła. Tak więc wspięła się po schodach i weszła do świątyni rozglądając się zaciekawiona.
Był leniwy. Boże, jaki on był strasznie leniwy. Ta cecha od jakiegoś czasu pojawiała się przy pierwszej lepszej okazji. Tego mu się nie chciało zrobić, tamto było zbyt męczące. Wejście na górę żeby odpocząć w jej świątyni? Jasne! Tylko, że zamiast zabrać plecak, a do niego mnóstwo potrzebnych i drogocennych rzeczy on... Aportował się tam. I to bezpośrednio do wejścia. A dokładnie kawałeczek dalej sprawiając, że nagle wyrósł małej istotce przed nosem, tyłem do niej. Od razu miły chłodek uderzył w jego ciało sprawiając, że poczuł się dużo lepiej niż w duchocie swojego domku. Może temperatura nie była super wysoka, ale i tak było na tyle ciepło, że najchętniej poszedłby popluskać się nad jeziorem. Niestety. Wszędzie ludzie... Nie pozwalali pomyśleć, a miał o czym. Budziła się w nim natura sprytnego lisa, który kombinował... Kombinował jak doprowadzić do spełnienia swojego nikczemnego planu. Może wziąć kocioł i wrzucić do niego cukier, słodkości i różne śliczności? I w ten sposób stworzyć coś, co pomoże? Miał sporo do zaplanowania... Mwahaha!
Dziewczyna rozglądała się zaciekawiona po świątyni. Trzeba powiedzieć, że była bardzo piękna i pełna tajemniczości. Nic dziwnego, że prawie dostała zawału, kiedy przed jej oczami pojawił się człowiek. Nie zdążyła zareagować i zatrzymać się. Uderzyła delikatnie w plecy nieznajomego i zduszając krzyk upadła na tyłek. Victorique też by się przestraszyła, tylko, że ona by się zatrzymała i przywaliłaby nieznajomemu osobnikowi, który sprawił, że się przestraszy. - Ała… – tylko to udało się jej wydobyć z ust. Czy mi się zdaje, czy ta dziewczyna nałogowo wpadała na niego nieważne w jakiej postaci? Nie wiem czy to było jej hobby, czy po prostu przypadek, ale to nieważne. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na potwora, który ją przestraszył i powalił na ziemię. - Naoki – wyszeptała znajomym głosem, który ostatnim razem pojawił się pomiędzy słowami: „Uważaj jak leziesz”. Dziewczyna spojrzała na niego delikatnie niezadowolona, ale nic nie powiedziała. Opuściła głowę czując jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Na wspomnienie ostatniego spotkania czuła się trochę nieswojo. W końcu dziewczyna wstała i otrzepała swój tyłeczek z niewidzialnego prochu i spojrzała na niego kątem oka.
Chłopak słysząc jakieś dziwne tapnięcie na podłogę w pierwszej chwili pomyślał, że to jakaś kropelka wody, albo piórko. Jednak nie przypominał sobie by któreś z nich mówiła – szczególnie „Ała”. Dlatego też odwrócił się przez ramię i zerknął z ciekawości kto to wszedł w niego z taką siłą, że nawet nie poczuł. - Nikola – Czyżby nauczył się je rozróżniać właśnie po takich nieznacznych gestach czy słowach? Obrócił się powoli i wystawił w jej kierunku rękę jak przystało na niedoszłego dżentelmena. Uśmiechnął się delikatnie. Jeśli podała mu swoją dłoń, to pociągnął ją do góry mocno i szybko od razu stawiając do piony, a jego ręce wylądowały na jej biodrach, żeby się znowu nie przewróciła. Wylądowały... I tam właśnie pozostały jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby miały do tego pełne prawo. Jakby się czuł panem i władcą nie tylko tej dziewczyny, ale też i całej sytuacji,
No cóż to było dziwne, że nawet jej nie poczuł – bynajmniej dziwne dla niej. No ale cóż, nic na to nie poradzi. Gdy powiedział jej imię miała ochotę się roześmiać. Dlaczego? Bo to tak romantycznie brzmiało! Naoki, Nikola i później buzi, buzi. Na szczęście to była tylko jej wyobraźnia. Dziewczyna złapała jego dłoń i posłała mu delikatny uśmiech, nie spodziewała się jednak, że bez najmniejszego problemu tak mocno do góry. Naprawdę była aż taka lekka? Kiedy położył ręce na jej biodra spojrzała niepewnie. Wcześniej jak już wspomniałam otrzepała sobie swój tyłeczek z niewidzialnego prochu. Dziewczyna nieśmiało spojrzała na Japończyka. - Mógłbyś? – spytała spoglądając na jego dłonie.
On ją traktował jak taką malutką, leciutką, mięciutką kruszynkę. Więc nawet gdyby uderzyła o niego z dużą siłą pewnie podświadomość sprawiłaby, że nawet nie dostrzegłby tego w pierwszej chwili. W końcu była jak taki mały, słodki zwierzaczek. Nic tylko przytulić i położyć na swojej poduszeczce, bo przecież cała się na niej zmieści bez problemu. Kurde... Chyba powinien sobie kupić psa czy coś. Albo iguanę! Uwielbiał iguany! - Przywitać się z tobą? Jasne... - Jak ona musi uwielbiać tego mężczyznę, dla którego nie istnieją żadne granice. Wszystkie już dawno przekroczył i nie widzi nic, co mogłoby ograniczyć jakiekolwiek jego słowa i czyny. Dlatego też powtórzył coś, co już Niki mogła wcześniej doświadczyć. Tym razem jednak było to jeszcze bardziej niesamowite. Ponieważ zrobił kilka kroków przesuwając ją w pobliże ściany świątyni, do której przybił ją całym ciałem. I ponownie wpił się w jej usta odbierając jej możliwość oddechu. Całował ją w taki sposób, jakby był wręcz wygłodniały na punkcie tego dozniania. Pozwolił, by myśli szumiały w jej głowie kiedy on pożerał ją jak potwór, który właśnie dopadł swoją długo poszukiwaną ofiarę. Ogrom doznania, ogrom uczuć. Wokół nicość, a on dotyka jej warg z taką siłą i stanowczością, że nie sposób się odsunąć. Nie sposób mu odmówić tej przyjemności.
Czuła się normalnie jak jakaś zabawka, albo jakieś zwierzątko domowe, z którym mogło się robić co się chce, ponieważ nie miało ono wpływu na to co chce od niej jej właściciel. Naburmuszyła się niezadowolona słysząc jego słowa. - Chodziło mi… – zaczęła niepewnie, jednak po chwili chłopak przecisnął ją do tyłu. Poczuła jak opiera się o ścianę, niepewnie na nią spojrzała. Wszystko działo się dość szybko jednak zdążyła jeszcze wydukać – zaraz… czekaj… ja – i cisza. Dobrze wiedział jak ma uciszyć dziewczynę. Nie mogła oddychać jednak na początku jej to, aż tak bardzo nie przeszkadzało. Ten pocałunek był taki intensywny, taki można by powiedzieć agresywny, że nie wiedziała jak zareagować. Położyła dłonie na jego torsie chcąc chłopaka odepchnąć. Jej oczy zabłyszczały, a jej ciało zaczęło się powoli rozluźniać. Nie mogła już wytrzymać. Zamknęła oczy już całkiem rozluźniona i zaczęła oddawać mu pocałunki z równą zachłannością. Nie chciała stracić ani grama z tego co dostawała. Jej ręce powędrowały na szyję chłopaka obejmując go. Podciągnęła się w ten sposób trochę do góry, by ułatwić mu dostęp do jej ust. Miał rację, nie mogła mu odmówić tej przyjemności.
Victoruqie nie mogła... Czy Nikola nie mogła? W tej chwili go to nie obchodziło. W końcu to było jedno ciało. I z tego, co zdążył odkryć... To była też jedna osoba. A skoro tak, to nie interesowało go, czy to dziewczynka chowająca się w kąt, kiedy ktoś powie jej „Bu” za plecami, czy dziewczyna, która by takiej osobie przypierdoliła w twarz i śmiała się, że jest żałosna. Tak czy siak była jego. Jego własnością i nie pozwoli na to, by jakiś chory na rozumie puchon dotykał ją... Gdy w końcu zaczęło brakować mu tchu odsunął się, ale tylko na chwilę. To był moment podczas, którego spojrzał na jej twarz, na jej wyraz. Złapał ją za nogi podnosząc je i obejmując się nimi w pasie. Uniósł ją w ten sposób ułatwiając sobie dostęp. Później znów dotknął ustami jej ust tym razem zagłębiając się pomiędzy nie językiem i rozpoczynając namiętny, francuski taniec dwójki kochanków, którym nikt nie ma prawa przeszkodzić. Dał sobie i na to trochę czasu. Trochę dużo czasu. Aż do wyczerpania. I chociaż to było tylko kilka minut... To miało się zupełnie inne wrażenie.
No tak dziewczyna nie przestawała, chociaż już po chwili zaczynało jej brakować tchu. Oczy zabłyszczały jej gdy po chwili je uchyliła. Victorique? A może nadal Nikola? Nawet ja jako autorka nie mam zielonego pojęcia co się teraz działo z dziewczyną. Była to zaskakująca fantazja, z którą nie mogła sobie poradzić ani jedna ani druga. Jednak Nikola nie mogłaby tak dotkliwie zranić Allistair’a. W końcu nastała przerwa, jednak była krótka, zbyt krótka. Poświęciła ją na chęć powiedzenia czegoś. - A… – ale nawet jedno słowo nie mogło wyjść z jej ust. Już po tej krótkiej chwili chłopak ponownie się do niej przyssał. Poczuła jak jego ręka błądzi po jej nodze, a po sekundzie zawisła w powietrzu. Podobała się jej taka pozycja. Pocałunek ewoluował, nie był już dziecinną zabawą, na jaką dotychczas była przyzwyczajona gryffonka… czy tam puchonka. To wszystko rozwijało się wystarczająco szybko, ale dziewczyna nadążała, nie zostawała w tyle, nie pozwalała chłopakowi pozostawić jej w tyle. Nie mogła przebić tego, że chłopak górował nad nią i to on prowadził ją przez tą falę namiętności. Dziewczyna wiedziała jedno, że następny krok jaki postawi będzie ostatnim. Nie pozwoli mu na dalszą zabawę, nie mogłaby wybaczyć później sobie – nie ważne czy to była Victorique, czy Nikola. Granice miały takie same. Kilka minut, które dla niej trwały kilkanaście godzin, wieczność, przez którą na szczęście nie musiała borykać się sama. Mogła polegać na chłopaku, że ten przeprowadzi ją bez najmniejszych problemów. W pewnym momencie dziewczyna uderzyła chłopaka w łeb. Zanim zdążył zareagować odwróciła głowę i spojrzała na niego kątem oka. - No starczy Ci, bo się jeszcze uzależnisz. - wydukała, a na jej uroczej twarzyczce pojawił się chytry uśmieszek.